3193
Szczegóły |
Tytuł |
3193 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3193 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3193 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3193 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mayer Alan Brenner
Zakl�cie losu
(Przek�ad Maciejka Mazan)
Dla moich rodzic�w
Prolog
Ciociu Leen! Ciociu Leen! Zobacz, co znalaz�em! Ciocia Leen, znana r�wnie� jako Stra�niczka Cesarskiego Archiwum, spojrza�a ponad okularami do czytania na swojego trzyletniego siostrze�ca, kt�ry zatrzyma� si� z dzikim po�lizgiem przy jej biurku. Jego r�ce, gwa�townie m��c�ce powietrze by�y puste, a kieszenie nie zdradza�y obci��enia wi�kszego ni� zazwyczaj.
- Prosz� bardzo - odezwa�a si�. - Patrz�. Co odkry�e� i gdzie to jest?
Ch�opczyk uwiesi� si� jej na r�ce i ci�gn�� j� niecierpliwie za sob�.
-Tutaj! Chod�!
Robin zawieruszy� si� gdzie� na zapleczu, bawi�c si� z samym sob� w chowanego pomi�dzy labiryntem p�lek, jak zwykle utyt�any niczym nieboskie stworzenie. Leen wsun�a woln� r�k� flamaster pomi�dzy kartki starodawnej ksi�gi i zamkn�a sp�kan� ok�adk�. Zostawi�a ksi��k� na stojaku do czytania i wzi�a latarni�. Cho� miejsce jej pracy by�o g�sto obstawione �wiecami, dzi�ki kt�rym nie o�lep�a do reszty, dalsze rejony Archiwum ton�y w nieprzeniknionych ciemno�ciach. W jaki spos�b Robin rozpoznawa� swoje znaleziska?
Robin drepta� gdzie� z przodu, poprzedzany przez b��kitn� po�wiat�, padaj�c� na skrzynie i chwiejne sterty ksi�g i zwoj�w manuskrypt�w. Leen skrzywi�a si�. Chyba staro�� zaczyna przedwcze�nie dawa� si� jej we znaki - a mo�e to tre�� ksi�gi kaza�a jej zapomnie� o ca�ym �wiecie. Wysuwaj�c t� hipotez�, pozwoli�a sobie na wi�cej pob�a�liwo�ci ni� zazwyczaj. Mimo wszystko, roztargnienie by�o najbezpieczniejsz� wym�wk�. Grzebanie si� w k��bach kurzu i mamrotanie czego� pod nosem jest cech� charakterystyczn� Archiwisty, ale kiedy zabraknie jasnego i ch�odnego my�lenia, sytuacja staje si� powa�na. Zaczyna si� od zapomnienia, i� podarowa�o si� ch�opcu magiczn� tunik�, maj�c� chroni� go podczas myszkowania mi�dzy ksi��kami. To samo robi�a ona, kiedy przy wielkim biurku zasiada� jej dziadek. Potem zaczynaj� ci si� pl�ta� zakl�cia otwieraj�ce drzwi, a efektem jest rozp�ywaj�ca si� chmura niegdy� b�d�c� Archiwist� i, oczywi�cie, wybory jego nast�pcy.
Robin zatrzyma� si� przy rozsypanej stercie ksi��ek i lu�nych kartek i stan��, niecierpliwie przest�puj�c z nogi na nog�. Blask emanuj�cy z run�w na jego koszuli przenika� g�st� chmur� otaczaj�cego go kurzu. Teraz Leen przypomnia�a sobie m�tnie huk, jaki dobieg� do niej mniej wi�cej dziesi�� stronic temu. Nie zaniepokoi� jej a� tak, aby oderwa�a si� od lektury. Teraz rozejrza�a si� bacznie. Wygl�da�o na to, �e dotarli do �ciany, a przynajmniej kolumny wielkiej niczym pok�j. W katakumbach znajdowa�o si� wiele podobnych miejsc.
- Poka� mi, co znalaz�e� - powiedzia�a cierpliwie.
Robin ukl�k� i zacz�� po omacku szuka� czego� pod drug� p�k� od do�u. Najni�sza by�a po prostu masywn� desk�, le��c� na pod�odze. Nast�pna znajdowa�a si� o pi�d� wy�ej, wi�c tylko Robin by� na tyle ma�y, by m�c zauwa�y� co� na tej przestrzeni. S�dz�c po lukach pomi�dzy �ci�le przylegaj�cymi do siebie grzbietami, trzy lub cztery ksi��ki z najni�szej p�ki zosta�y wyj�te. Bez tego nawet r�czka trzylatka nie znalaz�aby tam do�� wolnego miejsca do swobodnego manewru.
- Patrz! - nakaza� ch�opczyk.
Ciche klikni�cie niemal usz�o jej uwagi. Potem biblioteczka skrzypn�a g�o�niej i powoli zag��bi�a si� w �cianie. Po prawej stronie powsta�a szpara na tyle du�a, by zmie�ci� w sobie osob� wzrostu Robina. Powi�ksza�a si� tak d�ugo, a� mog�a pomie�ci� w sobie p�torej Leen. W�wczas Robin znowu uj�� Leen za r�k� i poci�gn�� j� za sob�.
Trudno okre�li�, jak d�ugo sta�y tu te ksi��ki na p�kach. Leen znalaz�a dziennik, w kt�rym czwarty Archiwista notowa� swoje spostrze�enia. O ile sobie przypomina�a, by� jedynym przedstawicielem swojej dynastii, co t�umaczy�o, dlaczego jego dzie�a nie zosta�y przekazane nast�pcom, jak to mia�o miejsce w jej rodzinie. Zreszt� nie by� to zapewne jedyny pow�d. Na podstawie pewnych m�tnych, by nie rzec: wyssanych z palca, dowod�w doszed� do wniosku, �e katakumby mieszcz�ce w sobie Archiwa powsta�y w czasach Przeniesienia, je�li nie wcze�niej. Leen mia�a co do tego swoje zdanie. W ko�cu ten�e sam Archiwista najwyra�niej postrada� zmys�y tu� po spisaniu swoich rewelacji. Jego kariera zako�czy�a si� uruchomieniem zwyk�ej, potr�jnej zasuwy, w wyniku czego uwolni� konstrukcj�, nad kt�rej unieszkodliwieniem pracowa�o p� pa�acowej stra�y i trzech dyplomowanych czarownik�w. Nieco sp�aszczona posta� Archiwisty nadal widnia�a na murze obok mostu, a wyraz jego twarzy by� dziwnie beztroski. Dziadek Leen powiesi� na nim kobierzec.
Za biblioteczk� znajdowa�a si� niewielka alkowa oraz wiod�ce w d� w�skie kr�cone schody. Leen ruszy�a po nich w �lad za biegn�cym naprz�d Robinem. Targana niepokojem o ma�ego ze wszystkich si� opiera�a si� nag�emu przyp�ywowi uczu� macierzy�skich. Lew� r�k� przytrzymywa�a si� centralnej kolumny i od czasu do czasu zerka�a w g�r� na �limak schod�w. Zanim dotarli na d�, zrobili dwa okr��enia, a mo�e nawet dwa i �wier�.
Leen nie mia�a najmniejszego poj�cia, dok�d id�. Zewn�trzne i wewn�trzne wymiary pa�acu rzadko zgadza�y si� ze sob�, ale r�nice te by�y na tyle nieznaczne, �e nie zdradza�y, i� wymiar wewn�trzny by� znacznie wi�kszy. Archiwum zajmowa�o doln� cz�� pa�acowego kompleksu, wi�c wydawa�o si� mo�liwe, i� schody prowadz� w g��b litej ska�y lub raczej czego� podobnego do niej.
Zimna pod�oga kojarzy�a si� raczej z odwiecznymi g�azami ni� z marmurow� czy betonow� posadzk�. Dwie inne rzeczy dawa�y du�o do my�lenia. �ciana, kt�ra ukaza�a si� naprzeciwko schod�w, r�wnie� wygl�da�a solidnie jak lita ska�a. Zimna i gruba, w przeciwie�stwie do pod�ogi zosta�a wykonana z metalu. Nie by�o to surowe �elazo, grubo kuty arkusz miedzi czy jaki� prymitywny element z br�zu, lecz przera�liwie powa�ny, nieskazitelnie g�adki, grafitowy metal, przeb�yskuj�cy spod wielowiekowej pow�oki kurzu. Od czas�w Przeniesienia Leen nigdy w �yciu nie widzia�a czego� podobnego; ani zawias�w, ani zamka. Co� jednak m�wi�o jej, �e ma przed sob� drzwi.
Ta pewno�� opiera�a si� nie tylko na intuicji. �ciana po lewej stronie metalowej p�aszczyzny mia�a pewne charakterystyczne cechy. Na przestrzeni od pasa do czubka g�owy Leen i na szeroko�ci mniej wi�cej ramienia lita ska�a w niewyt�umaczalny spos�b robi�a si� przezroczysta, zachowuj�c w�a�ciw� sobie struktur� i ch��d kamienia. Leen przesun�a palcem po pokrytych ple�ni� g�azach. Pierwsze wra�enie okaza�o si� s�uszne. Przezroczysty fragment emanowa� zielonym �wiat�em, kt�re przechodz�c na wskro� jej d�oni, nada�o jej trupi� barw�. W miejscu, gdzie przycisn�a opuszek palca, pojawi�o si� ja�niejsze, zielone �wiate�ko. Leen przyjrza�a si� z bliska smudze, kt�r� pozostawi� po sobie jej dotyk.
Trudno by�o na poczekaniu okre�li� grubo�� kryszta�u, ale z pewno�ci� nie nale�a� do najcie�szych. M�g� si�ga� w g��b ska�y co najmniej na d�ugo�� ramienia. W ka�dym razie wida� by�o gdzie si� ko�czy, poniewa� co� na nim majaczy�o, okr�g�a plamka zieleni wielko�ci monety. �wiate�ko. Nie p�omie�, nie czarnoksi�ska pochodnia ani run podobny do znak�w na koszuli Robina, lecz blask zupe�nie innego rodzaju, �wiat�o jarz�ce si� nieruchomo w ciemno�ci, ukryte w niej przed...
Zielony punkcik zmieni� kolor na pomara�czowy i mrugn��. Potem znikn��.
Leen odskoczy�a gwa�townie, jakby �wiate�ko j� ugryz�o. Potrz�sn�a g�ow�, usi�uj�c uspokoi� wzburzony umys�. Spojrza�a na Robina. Z ukontentowaniem m��ci� pi�stkami w metalowe drzwi, nie powoduj�c nawet najs�abszego ha�asu, je�li nie liczy� ledwie dos�yszalnego plaskania o pancern� powierzchni�. Nagle poczu�a si� z niego dumna, nie przeszkodzi� jej nawet ten bardzo niearchiwistyczny zawr�t g�owy. Ju� w tak m�odym wieku zdradza� odpowiednie sk�onno�ci, mog�ce go uczyni� pierwszorz�dnym Archiwist�. Szkoda tylko, �e jedn� z nich by�o zami�owanie do odkrywania rzeczy, kt�re powinny pozostawa� w ukryciu. W ka�dym razie Robin wykona� ju� swoj� cz�� zadania. Reszta nale�a�a do niej. Leen zapisa�a w pami�ci, by nagrodzi� go jako� za dostarczenie jej tak interesuj�cej zagadki. O tak, by�a ni� bez w�tpienia. Nawet bardziej ni� interesuj�ca. W kryszta�owej �cianie tkwi�o co� bardzo starego. Co�, co istnia�o od setek lat i nadal �y�o.
Rozdzia� I
Wygl�da�o na to, �e to pierwsza od wiek�w okazja, �eby wreszcie si� wyspa�. Oczywi�cie w podr�y nie mo�na mie� wysokich wymaga�, ale nawet wtedy nie mo�na sobie odm�wi� zupe�nie...
Jaki� bucior znowu wbi� si� mu mi�dzy �ebra. Znowu? Jurtan Mont spr�bowa� odtworzy� w pami�ci ostatnie minuty. Co� naprawd� pot�nego musia�o wytr�ci� go ze snu, skoro jego umys� obudzi� si� do �ycia. Czy to ta sama stopa? A je�li tak, to do kogo nale�y?
- No, obud� si� wreszcie.
G�os nie brzmia� znajomo. Jurtan uni�s� nieco jedn� powiek� i odwr�ci� g�ow�. Niechlujna posta� z rozwichrzon� brod�, wznosz�ca si� nad nim niczym wie�a w mroku przed�witu, r�wnie� nie wydawa�a si� mu znana, ale jego wewn�trzny g�os nie podnosi� alarmu, zw�aszcza �e nieznajomy nie obrabowa� go i nie udusi� podczas snu.
- Kim jeste�?
- A jak ci si� wydaje? - warkn�a z rozdra�nieniem nieznana posta�. - Powinienem ci wypru� flaki, a nie tr�ca� ci� mi�o bucikiem. To by ci� definitywnie wyko�czy�o, bo ju� prawie po�o�y�em na tobie krzy�yk.
Posta� mo�e i by�a nowa, ale to rozdra�nienie Jurtan zna� doskonale i od dawna.
- Max?
Maximilian Umiarkowanie Podejrzany, kt�rego wygl�d bardziej ni� kiedykolwiek odpowiada� przydomkowi, zmierzy� go spojrzeniem pe�nym odrazy.
- Pi�� minut. Potem po�wiczymy.
Jurtan wygrzeba� si� ze �piwora. Powietrze by�o mro�ne, ale przynajmniej rosa nie zamarz�a mu na twarzy. To ju� co�.
- Jak d�ugo mamy to ci�gn��? Kiedy wreszcie gdzie� dojedziemy?
- Zawsze to samo - mrukn�� Max. - Nie �pi od dziesi�ciu sekund i ju� narzeka.
- Ale chyba nie b�dziemy jecha� bez ko�ca, co? Kiedy dojedziemy gdzie�, gdzie chcemy by�?
- Ju� gdzie� jeste�my.
- Nie o to mi...
- Ani mnie - Max uni�s� jedn� brew i spojrza� znacz�co ponad ramieniem Jurtana. Poprzedniego wieczoru, kiedy zatrzymali si� na nocleg, stan�li tu� za lini� drzew wzd�u� drogi. W nocy Jurtan opar� si� przez sen o co�, co wyda�o mu si� twardym pniem. Ale to nie by�o drzewo. By� to niski kopczyk kamieni z ma�ym drogowskazem. Jurtan obszed� go dooko�a i spojrza� na niego spode �ba. Drogowskaz w kszta�cie strza�y wskazywa� kierunek, w kt�rym zmierzali. Napis g�osi�: "Peridol".
Jurtan j�kn��.
- Ale nie wiadomo, ile jeszcze... - Naprawd�, wygl�da�o na to, �e b�d� podr�owa� do ko�ca �wiata. - Kiedy ostatnio spali�my w ��ku?
- Przedwczoraj.
- Naprawd�? - No dobrze, mo�e to i prawda. Ale i tak min�y ponad dwa tygodnie, odk�d wygrzebali si� z bagna. Mo�e nawet miesi�c. Gdyby kto� pyta� Jurtana o zdanie, przede wszystkim nigdy w �yciu nie znale�liby si� na tych zdradliwych b�otach, zw�aszcza �e jedynym powodem, dla kt�rego tam zaw�drowali, by�a torba sple�nia�ych dokument�w, kt�rych nie potrafili odczyta�. Oczywi�cie, gdyby ktokolwiek pyta� Jurtana o zdanie, na pewno nie by�oby go o wp� do sz�stej rano na jakim� bezimiennym wygwizdowie w drodze do miejsca, kt�rego nie mia� �yczenia ogl�da� na oczy, z szale�cem maj�cym �wira na tle samodoskonalenia. Jurtan by� zdziwiony, �e Max nie zmusza� koni do gimnastykowania si� razem z nimi.
Oddaj�c mu sprawiedliwo�� mo�na by jednak zauwa�y�, je�li by�o si� w odpowiednim humorze, �e Max nigdy nie zadowala� si� jedynie wydawaniem rozkaz�w. Jurtan skrzywi� si� ponuro, spl�t� d�onie z ty�u i zacz�� powoli przechyla� si�. Wszystko to niezupe�nie mu si� podoba�o; wygl�da�o na to, �e Max zaczyna traktowa� go r�wnie surowo jak samego siebie.
- I na co si� tak gapisz? - zagadn�� go Max, ko�cz�c akrobacj� i poruszaj�c lekko korpusem. Jego nos dotkn�� ud, a wyprostowane r�ce wysun�y si� przed wypr�ony tu��w.
- Dlaczego musimy to robi� codziennie? - j�kn�� po chwili Jurtan, wracaj�c do normalnej pozycji i robi�c sobie chwil� przerwy przed powt�rzeniem ca�ej ewolucji. - Jeste�my w dobrej formie. No dobrze, mo�e nie by�em sprawny, kiedy wyje�d�ali�my z Szacownej Oolvaya, ale teraz ju� jestem, wi�c...
- Jeste� w dobrej formie? �wietnie, wobec tego mo�emy przej�� do nast�pnego etapu. W tym fachu nie mo�na spocz�� na laurach. -Max znowu wygi�� si� w �uk i Jurtan, chc�c nie chc�c, pod��y� w jego �lady.
Max wspomina� ju�, �e stanie w miejscu oznacza cofanie si�. By� to aforyzm numer dziesi�� tysi�cy trzydzie�ci trzy. A mo�e trzydzie�ci cztery? Jurtan pomy�la� ponuro, �e je�li Max uszcz�liwi go dzisiaj kolejn� �yciow� m�dro�ci�, stanie si� co� strasznego. Jeszcze nie wiedzia� co, ale na pewno co� przera�aj�cego.
Nie by�oby jeszcze tak �le gdyby nie to, �e muzyczny zmys� nie pozwala� Jurtanowi zgadza� si� z Maxem. Zni�s�by fizyczne niedogodno�ci, ale dlaczego musia� godzi� si� z faktem, i� nawet w�asne cia�o sprzymierzy�o si� przeciwko niemu? Na tym etapie by�o mu doskonale oboj�tne, czy co� wyjdzie mu na dobre, czy nie. Co z tego, �e czu� si� lepiej, ni� przed spotkaniem z Maxem i Shaa? �wietnie, teraz mia� wi�ksz� �wiadomo�� cia�a, dobrze rozwini�te mi�nie i mocne stawy. Zgoda, udoskonali� koordynacj� ruch�w i nauczy� si� nowego repertuaru �wicze� fizycznych. Wszystko to u�wiadomi�o mu z tym wi�ksz� wyrazisto�ci� s�odki smak lenistwa.
W g�owie rozleg� si� mu �a�osny j�k waltorni. Znowu to samo: co za korzy�� z posiadania dodatkowego zmys�u, kt�ry nie milknie ani na chwil�? Ka�dy posiadacz sumienia przyzwyczajony jest do wys�uchiwania jego uwag, ale nawet Shaa (kt�ry powinien zna� si� na takich rzeczach) nigdy nie s�ysza� o przypadku sumienia, kt�re godzi�o krytyczne komentarze ze z�o�on� harmoni� i bogat� palet� muzycznych ton�w.
Oczywi�cie obiegowa opinia o sumieniu utrzymuje, i� ogranicza si� ono do zaznaczenia granicy mi�dzy dobrem a z�em, narzucenia potrzeby post�powania zgodnie z obowi�zuj�cymi normami i gn�bienia delikwenta poczuciem winy, je�li si� je pogwa�ci�o. Natomiast �adne ksi�gi ani podania nie wspominaj� o sumieniu, kt�re wyst�puje z tw�rcz� inicjatyw� i podsuwa pomocne sugestie i w�asne opinie, mimo i� zn�kany w�a�ciciel wymaga od niego tylko jednego: �eby siedzia�o cicho. W gruncie rzeczy siedzenie cicho by�o jedyn� rzecz�, przed kt�r� wzdraga� si� zmys� Jurtana.
Z drugiej jednak strony Jurtan nie zamierza� narzeka�, zw�aszcza odk�d pozna� bli�ej sw�j wrodzony talent. Nie dawniej ni� przed paroma miesi�cami jego wewn�trzny akompaniament by� zazdrosny do szale�stwa. Kiedy Jurtan s�ysza� jak�� dobiegaj�c� z zewn�trz muzyk� - wykonywan� przez dowoln� osob� - oczy nagle zachodzi�y mu mg��, a my�li zaczyna�y kr��y� bez�adnie jak stado sp�oszonych ptak�w. Kiedy wreszcie odzyskiwa� przytomno��, toczy� wok� b��dnym spojrzeniem, nie maj�c poj�cia, gdzie si� znalaz�. Czasami bywa� szarpany i kopany, a zdarza�o si�, �e zmys� traktowa� go nawet jeszcze gorzej, co by�o do�� kr�puj�ce, a nawet niebezpieczne dla zdrowia. Ale po intensywnych �wiczeniach te k�opoty sko�czy�y si�.
Max wreszcie zezwoli� na przerw�. Jurtan ju� teraz czu� si� wy��ty z wszelkich si�, a dzie� przecie� dopiero si� zacz��. W le��cym z ty�u zagajniku p�yn�� r�wnolegle do drogi strumyk. Konie obrzuci�y Jurtana podejrzliwym spojrzeniem, kiedy poprowadzi� je do wody. Jeszcze nie wybaczy�y przygody na bagnach. Max wytrzyma� ich wzrok. Jego twarz wyra�a�a wewn�trzn� walk�. Nie potrafi� zdecydowa�, czy traktowa� konie jak cz�onk�w grupy, czy te� raczej jak �r�d�o got�wki i, w razie nieprzewidzianych trudno�ci, po�ywienie. Konie i Max mierzyli si� przez chwil� ci�kim wzrokiem.
Co� niewidzialnego warkn�o na Jurtana z wody. Kr�tki plusk przebi� si� przez zapor� jego ci�kich my�li. Ju� zamierza� wraca� do obozu, kiedy jego wzrok zatrzyma� si� na dziwnym urz�dzeniu stoj�cym przy odga��zieniu drogi, na skraju zagajnika, o jakie� trzydzie�ci krok�w na zach�d w kierunku Peridolu.
- A to co? - mrukn��. Z ca�� pewno�ci� nie by� to kolejny drogowskaz, chyba �e wskazywa� miejsce, do kt�rego nie mo�na by dotrze� konno. Jedno z drzewek, jeszcze niemal sadzonka, zosta�o obdarte z ga��zi. Zosta� z niego sam pr�t, si�gaj�cy na wysoko�� g�owy Jurtana, pr�t z sieci� rozga��zionych korzeni, przytwierdzaj�cych go do pod�o�a. Do jego czubka kto� przywi�za� rze�bion� ikon� zwr�con� twarz� w stron� drogi i dodatkowo zabezpieczon� ko�kiem. Nie mo�na by�o dojrze� rys�w obrazu, poniewa� nad ziemi� nadal unosi�y si� j�zory porannej mg�y.
- W tym stanie ducha lepiej si� do niej nie zbli�aj! -zawo�a� do niego Max.
- Dlaczego? - mrukn�� pod nosem Jurtan. - Nie jestem dzieckiem.
Kopn�� palik, nie zwracaj�c uwagi na gromk� fanfar� i znajomy warkot b�bna, zwyk�y znak ostrzegawczy, kt�ry rozlega� si� wtedy kiedy mia�o go spotka� co� godnego uwagi. W nast�pnej chwili wisia� ju� g�ow� w d�, nie maj�c poj�cia, co w�a�ciwie si� sta�o, a co�, co mog�o by� rojem rozw�cieczonych pszcz�, otacza�o mu stopy. Zaraz potem plasn�� ci�ko w bruzd� i zary� nosem w b�oto. Nogi bola�y go i piek�y, jakby Max kaza� mu �wiczy� przez trzy dni bez przerwy. Wspar� si� na �okciu, zdj�� zab�ocon� d�oni� z oczu dwie pecyny b�ota i splun�� piaskiem.
Max sta� tu� obok, przygl�daj�c si� �wi�tyni okiem znawcy. Przezornie zachowywa� bezpieczny dystans.
- Czego si� spodziewa�e�? - spyta�. - To �wi�te miejsce przeznaczone dla aktywnego boga. Wygl�da na Opiekunk� Natury. Ten, kto je tu zbudowa�, najwyra�niej nie by� specjalnie zorientowany w szczeg�ach zagadnienia, bo okaleczy� drzewo zamiast u�wi�ci� co� zielonego w naturalnej postaci. Ale Opiekunka te� chyba nie by�a szczeg�lnie wybredna, a mo�e po prostu zg�odnia�a. Masz szcz�cie, �e nie wezwa�a obro�cy.
Jurtan wygrzeba� si� z b�ota i podni�s� powoli do pozycji siedz�cej.
- Nie powiniene� mi pozwoli� podchodzi�, skoro grozi�o mi niebezpiecze�stwo.
- Tak ci si� wydaje?
Dzieciak mia� racj�, ale to jeszcze nie znaczy�o, �e Max przyzna si� do b��du. Wystarczy, �e ust�pi�by mu o krok, a nie wiadomo, czym by si� to sko�czy�o. Max ograniczy� si� wi�c do podania Jurtanowi r�ki i pod�wigni�cia go z b�ota.
- Ogarnij si� troch�, a ja zrobi� �niadanie. Z ostatniej wioski mamy jeszcze par� jajek.
Mimo tak nagle popsutego humoru Jurtan nie m�g� zaprzeczy�, i� jego towarzysz podr�y obok innych niezwyk�ych talent�w posiada r�wnie� umiej�tno�� tworzenia kulinarnych dzie� sztuki w polowych warunkach. Tego dnia, maj�c za sob� drug� k�piel, a w �o��dku smaczne jedzonko, Jurtan poczu� si� zdolny do obiektywnej oceny sytuacji. Musia� przyzna�, i� tempo, jakie narzuci� im Max od czas�w iskendaria�skich bagien, nie by�o mordercze, cho� nie mo�na go by�o r�wnie� uzna� za szczeg�lnie wypoczynkowe. Przeszli przez par� krain i miast-pa�stw, trawi�c sporo czasu na popas w grodach i wsiach. Par� razy pozwolili sobie nawet na zej�cie z trasy, by na w�asne oczy zobaczy� miejscowe legendy czy znane miejsca, a raz zwiedzili zrujnowane zamczysko, na kt�rego kamiennych murach, poro�ni�tych mchem i pn�czami powoju Max deklamowa� wybrane strofy staro�ytnej poezji. Deklamowa� zbyt wiele strof, gdyby kto� pyta� o zdanie Jurtana, kt�ry nigdy nie darzy� literatury klasycznej gor�cym uczuciem. Przewa�nie trzymali si� bocznych dr�g, unikaj�c wi�kszych zbiorowisk. Na bardziej ucz�szczanych szlakach spotykaliby ludzi, kt�rzy mogliby ich zapami�ta�. Jurtan zdawa� sobie z tego spraw�, wiedzia� jednak r�wnie�, �e w t�umie �atwiej si� zgubi�. Z drugiej strony, ma�e miasteczka, przez kt�re przeje�d�ali czasami, nie widzia�y obcego od dziesi�ciu lat, wi�c gdyby ktokolwiek ich szuka�, ka�dy miejscowy opisa�by ich gorliwie i z du�� dok�adno�ci�.
Czy Max naprawd� chcia� zatrze� za sob� �lady?
Inn� rzecz�, jakiej nauczy� si� Jurtan, by�o dzia�anie i my�lenie w tym samym czasie. Roztrz�saj�c plany i pobudki Maxa zd��y� posprz�ta� ob�z i spakowa� juki, kolejne umiej�tno�ci, o kt�rych opanowaniu jako� nigdy nie marzy�. Przynajmniej ca�odzienna jazda na koniu nie wydawa�a si� mu ju� najbardziej wyrafinowan� tortur� z repertuaru Maxa. W gruncie rzeczy jako je�dziec czu� si� ju� niemal swobodnie.
- Nie - odezwa� si� Max.
Jurtan zamar� ze stop� w strzemionie.
- Dlaczego nie?
- Za bardzo zm�czyli�my konie. Dajmy im dzisiaj wolne. Jurtan zeskoczy� na ziemi�. Konie nie by�y zm�czone, obchodzili si� z nimi jak z francuskimi pieskami. Co Max znowu wymy�li�? Ten numer z ko�mi nie by� dzisiaj jego pierwszym dziwnym posuni�ciem.
- Po co ci przebranie?
- Wprawiam si�.
Je�li istnia�o co�, czego Max w og�le nie potrzebowa�, by�a to wprawa w sztuce kamufla�u. A to oznacza�o, �e jego odpowied� mia�a w sobie tyle samo sensu, co wszystkie w og�le odpowiedzi Maxa.
- Gdyby� mi powiedzia�, o co chodzi, m�g�bym ci pom�c.
- Doprawdy?
- Co ty w�a�ciwie do mnie masz? - wymamrota� Jurtan pod nosem. - My�la�em, �e ucze� zas�uguje na odrobin� wzgl�d�w.
- Pewnie tak. Idziesz czy nie? - Max wyprowadzi� swojego konia na drog�. Jurtan skrzywi� si� i powl�k� si� za nim, ci�gn�c za uzd� swojego wierzchowca.
Ale co� wisia�o w powietrzu. Max na og� nie zachowywa� si� a� tak wrogo, zw�aszcza rano. Lubi� wstawa� wcze�nie, wygl�da�o na to, �e zazwyczaj zrywa� si� r�wno ze wschodem s�o�ca. Mo�e zreszt� naprawd� musia� si� wprawia�? Zawsze by� podejrzliwy, ale dzi� pobi� swoje w�asne rekordy. Co� musia�o porz�dnie wytr�ci� go z r�wnowagi.
Max w�o�y� kapelusz z szerokim, oklapni�tym rondem, uzupe�niaj�cy jego przebranie n�dzarza. Gdyby Jurtan spotka� kogo� takiego na ulicy, nie po�wi�ci�by mu drugiego spojrzenia; chyba �eby wymin�� go w odpowiedniej odleg�o�ci. Kiedy otaczaj�cy ich las zacz�� rzedn��, a przez zielone sklepienie li�ci zamigota�y promienie porannego s�o�ca, spod ronda kapelusza Maxa zacz�� emanowa� blador�owy blask.
Max przytrzyma� mocniej kapelusz. Jedn� r�k� chwyci� rondo, drug� si�gn�� pod nie, poprawiaj�c kontroln� matryc� nad prawym uchem. Kamufla�, pomy�la� Max, kamufla� i intryga wymagaj� ukrywania jednej rzeczy za drug�. Co za �wiat! Gdyby nie by�o tej nieszcz�snej magii, walki ducha i mocy, pewnie zrobi�oby si� tu ca�kiem przyjemnie. A z drugiej strony - mo�e niekoniecznie. Ludzie s� tylko lud�mi, a moc jest moc�, jakkolwiek by na to patrze�. Wzmacniaj�ca dyskietka na jego prawym oku stwardnia�a i obraz nabra� klarowno�ci. Na pniu po lewej stronie siedzia�a wiewi�rka. Dla nieuzbrojonego oka jej futerko w kolorze kory drzewa by�o niedostrzegalne w cieniu g�stych drzew, nawet je�li wiedzia�o si�, gdzie patrze�, ale dla dyskietki, zabarwiaj�cej na pomara�czowo ciep�o emitowane przez cia�ko zwierz�tka, wiewi�rka by�a widoczna jak na patelni.
Tu i �wdzie pojawia�y si� r�wnie� inne zwierz�ta. Pod zwisaj�cymi nisko ga��ziami przemkn�a smuga, mog�ca by� lisem, wy�ej zauwa�y� ca�e stado ptak�w i par� innych wiewi�rek. Nic wi�kszego nie pojawi�o si� w zasi�gu wzroku Maxa, a ju� z pewno�ci� nic chodz�cego na dw�ch nogach. Chyba �e stosowali �rodki ochronne. Wykrywanie emanacji aury by�o w pewnych kr�gach do�� banalnym trikiem, ale nikt dot�d nie s�ysza� o maskowaniu fal termicznych. Mimo to nale�a�o przyzna�, �e zdalnie sterowane czujniki nigdy nie sta�y si� prawdziwie popularne. Jak wi�kszo�� magicznych wynalazk�w, pozwala�y raczej unikn�� k�opot�w, ni� zako�czy� je efektownie i z hukiem. Ich u�ytkownicy w przewa�aj�cej wi�kszo�ci nie byli tak sprytni, jak to sobie wyobra�ali, a przede wszystkim zdradzali dziwn� niech�� do prowadzenia bada�. Oczywi�cie s� badania i badania, pomy�la� Max. Ka�dy chcia�by ukra�� cenny przedmiot, gdyby mia� tak� mo�liwo��. Problem polega� jedynie na tym, �e inni dzia�aj� zupe�nie bez wyczucia.
Staraj� si� wykra�� tajemnice �yj�cemu rywalowi. Znacznie bezpieczniej i efektywniej jest szuka� w miejscu, kt�rego stra�nicy ju� nie �yj�.
Kiedy pragnie si� pozna� odpowiedzi na niekt�re pytania, przedzieranie si� przez ruiny i stare ksi�gi to zwyk�a strata czasu. Max rozejrza� si� od niechcenia. Kto� na nich czyha�, to si� czu�o. Pytanie tylko, czy by�y to zwyk�e rzezimieszki, zaczajone na podr�nych i ich sakiewki, czy te� obserwatorzy, kt�rym chodzi o co� innego. Mo�liwo�ci by�o bardzo wiele, poniewa� tajemniczy osobnik czaj�cy si� w ukryciu z pewno�ci� nie mia�by nic przeciwko nadprogramowej zabawie i �upowi, gdyby na jego drodze znalaz� si� przypadkowy podr�ny.
Dop�ki przysz�o�� nie dowiedzie, �e jest inaczej, nale�y traktowa� ka�d� ewentualno�� jako osobiste zagro�enie. Mimo to nawet Max ze swoj� troskliwie kultywowan� obsesj� ostro�no�ci musia� przyzna�, �e najbardziej prawdopodobnym scenariuszem by�o stare, dobre: "wywabi� z wioski, ograbi� w lesie", �cis�a wsp�praca karczmarza z paroma lokalnymi rzezimieszkami.
Max pozwoli� sobie na akcj� dydaktyczn�, polecaj�c Jurtanowi, by uwa�a� na wszystko i mia� oczy szeroko otwarte. W tej cz�ci lasu �cie�ka sta�a si� w�ska i kr�ta ponad wszelkie poj�cie. Na dodatek kluczy�a pomi�dzy w�wozami, si�gaj�cymi do piersi, a czasem nawet ponad g�ow� doros�ego cz�owieka. Ziemi� za�ciela�y rudziej�ce li�cie. Nie by�o w tym nic dziwnego, jako �e nadesz�a ju� jesie�, ale w tym miejscu by�o wi�cej li�ci ni� w pozosta�ej cz�ci lasu. By� mo�e, pomy�la� Max, to wina burzy, kt�ra szala�a tutaj ze szczeg�ln� zaciek�o�ci�, a szlak by� rzadko ucz�szczany. W paru miejscach dostrzeg� wyra�ne �lady k�, ale nie by� na tyle bieg�y w badaniu trop�w, by okre�li�, jak dawno temu przeje�d�a� t�dy w�z. A jednak, mimo tych, jak�e uspokajaj�cych, wyja�nie�, nieustannie wraca�o do niego pytanie: czy kto� m�g�by umy�lnie narzuci� li�cie na �cie�k�?
Max rozejrza� si� wok� siebie. Niestety, znajdowa� si� akurat w miejscu, w kt�rym nasypy w�wozu si�ga�y mu ponad g�ow�. Z grzbietu konia mia�by oczywi�cie znacznie lepszy punkt obserwacyjny. Uni�s� d�o�, nakazuj�c Jurtanowi zatrzyma� si� i w�o�y� stop� w strzemi�.
W uszach id�cego z ty�u Jurtana rozlega� si� faluj�cy, niespokojny motyw w wykonaniu instrument�w smyczkowych. Prawdopodobnie mia� symbolizowa� poszum lasu czy co� w tym rodzaju.
Jako akompaniament by� ca�kiem przyjemny, sympatycznie tonalny i raczej komercyjny ni� koncepcyjny. Jurtan przedk�ada� melodie nad te jakie� atonalne zgrzyty, oscyluj�ce w kierunku przykrej dysharmonii i ostrych nag�ych pisk�w, ale nawet teraz, mimo wi�kszej kontroli, nie mia� �adnego wp�ywu na wyb�r repertuaru, kt�ry serwowa� mu jego zmys�. Od paru minut spod le�nego tematu, teraz w tonacji minorowej, wyziera� z�owieszczy motyw w niskich rejestrach. Jurtan r�wnie� rozejrza� si� doko�a, usi�uj�c okre�li�, z jakiego kierunku uderzy niebezpiecze�stwo. Nie od razu dostrzeg�, �e Max unosi d�o� i zatrzymuje konia. Dlatego kiedy zza kraw�dzi rowu rozleg� si� og�uszaj�cy ryk bawolego rogu, przerazi� si� zar�wno on, jak i jego ko�. Mimo woli za bardzo zbli�y� si� do Maxa i jego wierzchowca. Oszala�y ze strachu ko� pos�a� go jednym dobrze wymierzonym kopniakiem na ziemny wa�, po czym wpad� w pe�nym galopie na Maxa.
Max wyrwa� stop� ze strzemienia i rzuci� si� na ziemi� tu� pod kopyta szalej�cego konia. Zataczaj�c �uk w powietrzu, Jurtan obserwowa� z fascynacj� ca�� scen� rozgrywaj�c� si� przed jego oczami, jakby w zwolnionym tempie. Dok�adnie w chwili, w kt�rej pier� Maxa zetkn�a si� z ziemi�, ko� znalaz� si� tu� nad nim, got�w przegalopowa� mu po plecach; kr�gos�up Maxa bezwzgl�dnie p�k�by niczym suchy patyk. Zaraz potem Jurtan uzna� z niezachwian� pewno�ci�, �e Max pos�u�y� si� jakim� zakl�ciem i teleportowa� si�, jako �e znikn�� natychmiast po tym, jak dotkn�� warstwy li�ci. A jeszcze po chwili, kiedy znikn�y r�wnie� przednie nogi konia, kt�ry zachwia� si� i straci� r�wnowag�, sta�o si� oczywiste, �e nie ma mowy o �adnej magii. Pod li��mi kry� si� wilczy d�.
Max zdawa� sobie spraw�, �e gdyby trafi� na pu�apk� z zaostrzonymi palami, znalaz�by si� w opa�ach. Nad jego g�ow� ko� Jurtana zapar� si� zadnimi nogami, cofaj�c si� znad kraw�dzi jamy, teraz widocznej, poniewa� siatka na kt�rej le�a�y li�cie oberwa�a si� pod ci�arem Maxa. Ko� wierzgn�� i opar� si� przednimi kopytami o drug� kraw�d� do�u.
Jurtan upad� w li�cie tu� przed pu�apk� i zatrzyma� si� z twarz� do g�ry. Mia� doskona�y widok na kolejn� siatk� z o�owianymi ci�arkami po bokach, spadaj�c� z nasypu wprost na niego. W polu widzenia znalaz� si� r�wnie� ko�ski brzuch. Wierzchowiec Maxa podrzuca� g�ow� i nerwowo przebiera� nogami, ale nie zdecydowa� si� p�j�� w �lady konia Jurtana. W zwi�zku z tym spadaj�ca siatka zatrzyma�a si� na nim, nie dosi�gaj�c Jurtana.
Jurtan wynikn�� si� spod zwisaj�cego brzegu siatki i stan�� chwiejnie na nogach. R�g odezwa� si� znowu. Co� �wisn�o mu ko�o ucha. - Strza�a! Kto�, kto kry� si� za nasypem, zamierza� ich zabi�. A gdyby tak po prostu uciec? Po lewej stronie, w kierunku z kt�rego przybyli, rozleg� si� jaki szcz�k i g�o�ny j�k. Jurtan odwr�ci� si� i ujrza� zwalistego m�czyzn� z dziko rozwichrzon� czarn� brod� i mieczem, usi�uj�cego z�apa� r�wnowag� na �cie�ce. �wie�o osypana ziemia znaczy�a miejsce, w kt�rym zeskoczy� i ze�lizn�� si� do w�wozu.
Max zatrzyma� si� na dnie jamy, do g�ry nogami, z r�kami zapl�tanymi w siatk� z li��mi. Ko� z po�amanymi nogami ze�lizgiwa� si� w �lad za nim. Max ostro�nie przetoczy� si� na plecy. Poczu� nap�r czego� w�skiego, drapi�cego i d�ugiego, co po chwili p�k�o z trzaskiem. A wi�c jednak w pu�apce znajdowa�y si� pale, cho� nie by�o ich na tyle du�o, by pokry� ca�e jej dno. Max usun�� kopniakiem kolejny zaostrzony drzewiec i wsta�, usuwaj�c si� pod �cian�. Ko� upad� ci�ko tu� obok, nadziewaj�c si� na ostrza. Jego martwe cia�o przeszy�a niepotrzebna ju� strza�a.
Jest ich co najmniej czterech, pomy�la� Jurtan. Ten osi�ek z mieczem strzeg�cy �cie�ki, �ucznik, ten z rogiem i prawdopodobnie jeszcze jeden, pilnuj�cy �cie�ki z drugiej strony pu�apki. Max uczy� go szermierki, ale po typowym dla niego przyspieszonym kursie Jurtan nie czu� si� na si�ach da� odp�r czterem napastnikom. Poza tym jedyn� broni� w zasi�gu jego r�ki by� miecz. W g�owie Jurtana rozbrzmia�a fanfara. Wyci�gn�� miecz i rzuci� si� na osi�ka, krzycz�c: "Heda!"
Tr�bki, kt�re odezwa�y si� w jego g�owie, podchwyci�y tonacj� okrzyku. Obraz przed oczami Jurtana nieco si� zamaza�, ale �wiczenia, kt�rymi katowa� si� przez miniony miesi�c, pomog�y mu skoncentrowa� si� i odzyska� przytomno�� umys�u. Za to m�czyzna na jego drodze zareagowa� ospale, jakby nagle wpad� w obezw�adniaj�cy trans. Kiedy si�gn�� po miecz i wydoby� go z pochwy, jego oczy nabra�y nieprzytomnego wyrazu.
Max i Jurtan doszli do wniosku, �e skuteczno�� wokalizacji w obezw�adnianiu przeciwnika znacznie ust�puje efektom, jakie osi�ga� za pomoc� harmonijki ustnej, spoczywaj�cej w kieszeni, b�d� fletu, noszonego w jukach. Jednak g�os by� dla niego najbardziej dost�pny i pozostawia� mu swobod� ruch�w. Jurtan prze�lizn�� si� obok stra�nika i uderzy� go w skro� p�azem miecza. Muzyka d�gn�a go niczym ostrze. Bez namys�u odskoczy� do ty�u.
Tam, gdzie przed chwil� sta�, �wisn�a strza�a, wbijaj�c si� w pier� padaj�cego m�czyzny.
Max przetoczy� si� przez cia�o konia. Unikaj�c zmia�d�enia odbi� si� i wydosta� z pu�apki. Nie zatrzymuj�c si� ani na chwil�, wskoczy� na kraw�d� w�wozu. Zobaczy� tu� nad g�ow�, kolejn� strza�� na ci�ciwie �uku. Max z�apa� za wystaj�cy korze�, podci�gn�� si�, chwyci� �uk drug� r�k� i pu�ci� korze�. Run�� w d�. Jednocze�nie mocno szarpn�� i zza nasypu z dzikim wrzaskiem wyfrun�� kolejny napastnik. Wpad� g�ow� naprz�d prosto w jam�.
Powy�ej rozleg�y si� kroki dw�ch os�b, zmykaj�cych spiesznie pomi�dzy drzewa. Max wspi�� si� na nasyp, by rzuci� si� w po�cig za rzezimieszkami, ale kroki nagle zatrzyma�y si� i do uszu Maxa dobieg� t�tent kopyt. �cie�ka za wilczym do�em skr�ca�a na lewo i najprawdopodobniej okr��a�a miejsce, w kt�rym napastnicy ukryli konie. Max pochyli� si� nad jednym z wierzchowc�w.
- I co? - spyta� go.
Ko� przekrzywi� �eb i zmierzy� go spojrzeniem pe�nym dezaprobaty. W trakcie potyczki nie zrobi� najmniejszego ruchu, by wypl�ta� si� z siatki.
- No to sied� tak dalej - powiedzia� Max.
- Jeste� ca�y? - zwr�ci� si� do niego Jurtan, roztropnie pozostaj�c poza zasi�giem jego r�ki.
- Nie ma w tym twojej zas�ugi. Nast�pnym razem lepiej pilnuj swojego konia.
Jurtan z ulg� us�ysza� wzgl�dnie �agodny, jak na Maxa, ton g�osu.
- Tego konia nie trzeba ju� chyba pilnowa�.
Ch�opak mia� racj�. Ko� w wilczym dole zako�czy� sw�j ziemski �ywot, przygniataj�c �ucznika. Najprawdopodobniej napastnik i tak skr�ci� sobie kark, ale w ten spos�b stracili okazj�, by przeprowadzi� dochodzenie. Max podni�s� kapelusz, po kt�rym przegalopowa� ko� Jurtana, po czym upu�ci� go do wilczego do�u. Tyle na temat pr�bnego testu czujnika na podczerwie�. M�g�by z jego pomoc� odkry� obecno�� napastnik�w, gdyby znale�li si� w polu widzenia, co, oczywi�cie, nie mia�o miejsca.
- Mog�o by� gorzej - uzna�. W ko�cu zosta� im jeden ko�, jak r�wnie� dokumenty Iskendariana.
Jurtan stan�� nad m�czyzn�, le��cym na ziemi za wilczym do�em. Uderzy� go w g�ow�, ale przyczyn� jego �mierci by�a strza�a, przeznaczona dla Jurtana.
- Oni... nie �yj�.
- Tak. Tak - zgodzi� si� Max. - Wszyscy trzej. Zauwa�y�, �e ch�opak starannie unika patrzenia na cia�o, le��ce w�r�d zbryzganych krwi� li�ci, na m�czyzn� i konia w pu�apce i na samego Maxa. Ale nie pr�bowa� do niego podej��. Kto chce stosowa� przemoc, musi nauczy� si� j� znosi�.
- Jeszcze... nigdy... nikogo zabi�em - wyzna� Jurtan. - To znaczy, umy�lnie.
- Tego te� nie zabi�e�. Wyko�czy� go jego w�asny kompan.
- Ale gdybym go tak nie uderzy�... gdybym si� nie odsun��...
- Tak? - odezwa� si� Max po chwili.
- To albo on by mnie zabi�, albo trafi�by mnie �ucznik - doko�czy� Jurtan ponuro. - Prawda? Ale i tak... no, to przecie� byli ludzie, mieli swoje �ycie, a tu nagle...
- Pewnie nawet mieli matki - powiedzia� Max bezlito�nie. - Ale radzi�bym ci jednak nie zapomina�, �e to oni na nas napadli. Nie chcieli ucieka�. Sami podj�li si� tej roboty. Nikt ich nie zmusza�.
No tak, pomy�la� Jurtan. Przynajmniej nie zwymiotowa�em.
- Dobrze, �e m�j ojciec tego nie widzia� - mrukn��. - Pewnie chcia�by zobaczy�, jak pij� ich krew.
- Je�li spotkamy znowu twojego tat�, nie powiem mu o tym, skoro nie chcesz. Zapami�tam, �e ma w tej dziedzinie nietypowe upodobania.
Jurtan spojrza� wreszcie w d�. Nie by�o a� tak �le, wyj�wszy ka�u�e krwi. Ten widok obudzi�by pewnie w jego ojcu apetyt oraz poczucie dobrze wykonanej pracy. Tak, tata by� dziwny.
Ale Shaa i Max uczyli go profesjonalizmu i w tym nie by�o nic dziwnego. Na czym skupi�by si� teraz profesjonalista?
- Czy to znowu R�ka? - spyta�.
- Nie.
- Wi�c nie wiesz, kto to by�?
- Tego nie powiedzia�em, prawda?
- Wiec kto?
- Przez ciebie nie zd��y�em si� im przyjrze�, ale hersztem m�g� by� Homar Kalifa.
- Kolejny tw�j przyjaciel?
Max przymkn�� jedno oko i spojrza� w niebo.
- Kalifa dzia�a na ma�� skal�, jest bardziej oprychem do wynaj�cia ni� prawdziwym zawodowcem. Drobny rzezimieszek, cho� zwykle nosi ze sob� bawoli r�g. W tych czasach nie widuje si� ich zbyt cz�sto. Jak si� nad tym zastanowi�, teraz sobie przypominam, �e kiedy� ju� da�em mu nauczk�. Wyrzuci�em go przez okno do stawu.
- A wi�c to takie brutalne powitanie starego znajomego?
- Mo�e - mrukn�� Max z pow�tpiewaniem. - W tym stawie by�y chyba jakie� paskudztwa, w�gorze czy co� takiego. By� mo�e to jednak nie Kalifa, cho� nie jest to takie ca�kiem nieprawdopodobne. Kalifa lubi takie miejsca. Cicha prowincja, �atwo tu terroryzowa� miejscowych lub napada� g�upich podr�nych.
- Czy�by? Uwa�asz, �e to zwyk�y napad? My�la�em, �e jeste� najbardziej podejrzliw� osob� na tym kontynencie.
- Tego nie spos�b okre�li�, ch�opcze. To m�g� by� napad. Tak czy tak, musisz zapami�ta�, �e to sezon Rob�tek. Rob�tki takie ju� s�. Ka�dy wychodzi na drog� i zajmuje si� wszystkim, co tylko przyjdzie mu do g�owy - Max zajrza� do jamy, po czym przeni�s� wzrok na �cie�k�. - Bez wzgl�du na to, czy kto� nas�a� na nas Kalif�, czy nie, przed nami jeszcze wiele takich przyg�d.
Rozdzia� II
Wczesny poranek na pe�nym morzu. S�o�ce ju� opromieni�o przyl�dek, wi�c chyba nie jest a� tak wcze�nie? Tereny za ton�cym w mg�ach wybrze�em s� znakomicie widoczne z pok�adu. Nie znajduj� si� wi�c na pe�nym morzu. Zalzyn Shaa przyj�� swoj� zwyk�� pozycj� na pok�adzie "Rozs�dnego Zysku", balansuj�c w rytmie fal z paruj�cym kubkiem zio�owej herbatki w d�oni. Tego pi�knego, cho� nieco mglistego poranka wspomina� pocz�tki swojej znajomo�ci z "Rozs�dnym Zyskiem" i r�wnie rozs�dnym kapitanem i jego za�og�, z kt�rymi spotka� si� na �rodkowym odcinku rzeki Oolvaan. Rzeka ta, co jest charakterystyczne dla kontynentalnych zbiornik�w wodnych, zawiera�a s�odk� wod�, mimo i� niemal natychmiast gin�a w morzu. Mia�a zdradliwe mielizny i zmieniaj�ce si� pr�dy, od czasu do czasu urozmaicane dziwnymi przyp�ywami i z rzadka rozsianymi kataraktami. Czy nie nale�y przypuszcza�, zastanowi� si� Shaa, �e statek, kt�ry kursuje po takiej rzece, jest zaprojektowany z my�l� o nawigacji na ograniczonej przestrzeni, a nie ogromie otwartego oceanu? Mimo i� na statku tym pe�ni� rol� kapitana, nie czu� si� jeszcze tak bieg�y w sprawach �eglugi, by wypowiada� si� autorytatywnie. Ale tu� obok znajdowa� si� fachowiec.
- Kapitanie - odezwa� si� Shaa, zwracaj�c si� do indywiduum w kapoku, stoj�cego przy balustradzie w oczekiwaniu kolejnego pandemonium. - Ten statek, jego za�oga i, pozwol� sobie zauwa�y�, r�wnie� pan przywykli�cie do �eglowania rzek� Oolvaan, czy nie?
- Tak jest, doktorze - przyzna� ze znu�eniem kapitan Luff. - W�a�nie tak wygl�da sytuacja.
- A zatem, czy za�oga pod pa�skim dow�dztwem sprosta s�onym wodom, po kt�rych tak przyjemnie �eglujemy?
Kapitan Luff wyj�� z ust fajk�, wyci�gn�� instrument do czyszczenia i przyst�pi� do usuwania osadu.
- Sk�d te w�tpliwo�ci, doktorze? Czy�by chcia� pan wyrazi� swoje niezadowolenie?
- Ale� sk�d, ale� sk�d. Zastanawia�em si� jedynie nad potencja�em tego statku, tkwi�cym w jego mi�niach.
Kapitan zmierzy� go nieruchomym spojrzeniem, zapominaj�c o fajce.
- Prawd� jest - odezwa� si� wreszcie po chwili namys�u, jednocze�nie podejmuj�c przerwan� czynno�� - �e marynarz niecz�sto miewa szans� prowadzenia takiej konwersacji, zw�aszcza podczas �eglugi. Nie mog� r�wnie� ukrywa�, �e nigdy podczas wszystkich lat, kt�re sp�dzi�em na wodach znanego nam �wiata, a tak�e morzach i oceanach poza nim, powtarzam, nigdy, m�wi� to z ca�� pewno�ci�, a� do dnia dzisiejszego nie s�ysza�em, by kto� uwa�a�, �e statek ma mi�nie.
- A zatem mnie przypada zaszczyt pierwsze�stwa. Ale mimo to problem potencja�u i przeniesienia za�ogi z jednego �rodowiska do drugiego pozostaje aktualny. Wydaje mi si�, �e to pewne wyzwanie dla takiego starego wilka morskiego. Czy nie, kapitanie?
- Ten statek dostarcza znacznie wi�cej wyzwa� - zauwa�y� kapitan.
Shaa spojrza� na niego z naiwnym zdziwieniem, ale kapitan Luff zd��y� pozna� go ju� na tyle, by wiedzie�, �e je�li Shaa dysponowa� jak�� doz� naiwno�ci, to jeszcze si� z ni� nie zdradzi�.
- Wi�cej wyzwa�? - powt�rzy� Shaa. - Jest pan z pewno�ci� starym wilkiem morskim, nie ma co do tego w�tpliwo�ci. Ale wierz�, i� musi by� jaki� spos�b, by uj�� panu nieco brzemienia.
- Bardzo w to w�tpi�, doktorze - oznajmi� Luff, rzucaj�c mu spojrzenie z ukosa. - Sam pan jest wyzwaniem, co do tego nie ma �adnych w�tpliwo�ci. Pozwol� sobie zauwa�y�, �e musia� pan by� utrapieniem dla swojej biednej matki.
- Ona r�wnie� by�a tego zdania - przyzna� Shaa. - Co jest tym bardziej zadziwiaj�ce, je�li si� zwa�y terror panuj�cy w mojej rodzinie.
Kapitan Luff przyjrza� si� z zadowoleniem oczyszczonej fajce, po czym w�o�y� j� do k�cika ust.
- Jak to?
Shaa poczu�, �e �agodne ko�ysanie statku wprowadza go w mi�y, nieco senny, nastr�j.
- Widzi pan, mia�em starszego brata, w por�wnaniu z kt�rym wyda�bym si� panu niewinnym koci�tkiem.
- Powiedzia� pan "mia�em".
- Mia�em, mam, co za r�nica?
- Czy�by? Nie znam si� na tym, jestem jedynakiem.
- Bardzo roztropnie, bez w�tpienia - pochwali� go Shaa.
Na wschodzie s�o�ce przedar�o si� przez ostatnie j�zory porannej mg�y i zala�o ca�y statek jasnym blaskiem. Na g��wnym pok�adzie przed nimi kr�ci�y si� grupki marynarzy, sprawdzaj�cych wanty, zwijaj�cych liny, szoruj�cych pok�ad i sprawdzaj�cych umocnienia na skrzynkach z towarami, kt�re nie chcia�y u�o�y� si� razem z reszt� �adunku. Pok�ad by� znacznie bardziej ods�oni�ty, ni� mia�o to miejsce podczas ich podr�y po Oolvaan. By� mo�e wynika�o to z odmiennych wymog�w morza i rzeki. Shaa uzna�, �e, zwa�ywszy wszystko, lepiej zapomnie� o ciekawo�ci i nie porusza� tego tematu.
Na pok�adzie wida� by�o nie tylko cz�onk�w za�ogi. Ronibet Karlini i ma�a Tildamire Ront rozsiad�y si� wygodnie za ma�ym biureczkiem na sterburcie. Tak w�a�ciwie, przypomnia� sobie Shaa, Tildamire nie jest ju� ma�a, zwa�ywszy pe�ne uznania spojrzenia rzucane jej przez marynarzy. Obie by�y ubrane w bluzy, marynarskie spodnie i lu�ne marynarki. Tildy posz�a w �lady Roni, obci�a kr�tko swoje p�owe w�osy. Gdyby Shaa mia� wyrazi� profesjonaln�, lekarsk� opini� powiedzia�by, �e doros�a kobieta mo�e dokona� znacznie gorszego wyboru, ni� na�ladowanie rozs�dnej Roni. Co prawda Shaa nie zna� Roni w wieku Tildamire, nie wyklucza� zatem, �e nie zawsze by�a a� tak rozs�dna.
Tildamire na�ladowa�a Roni nie tylko w tej jednej sprawie. Roni mia�a pogodne usposobienie, co nie znaczy�o, �e �atwo by�o zrobi� na niej wra�enie. Kiedy wczorajszego wieczoru rozmawiali o planach na najbli�sz� przysz�o��, Roni wspomnia�a o szybko rozwijaj�cym si� talencie Tildy do matematyki symbolicznej i teorii magii. Tildy nie mia�a dotychczas do�wiadczenia w rzucaniu czar�w. Trudno jej by�o zaznajomi� si� z podstawami magii. Gdyby zdecydowa�a si� kszta�ci� w tym kierunku, z pewno�ci� zasz�aby daleko. Ale Roni nie pasjonowa�a si� odkrywaniem nowych umiej�tno�ci. Shaa, kt�ry j� obserwowa�, zach�ca� j� z zapa�em do podj�cia decyzji. P�niej zacz�� si� zastanawia�, czy nie zaczyna ona stosowa� w praktyce swoich do�wiadcze� w kszta�towaniu m�odych talent�w. By� mo�e Karlini wiedzia� o tym, ale je�li tak by�o, na razie nie zdradza� si� z tym.
Wielki Karlini nie wypowiada� si� ostatnio zbyt ch�tnie na jakikolwiek temat. Tego ranka mo�na go by�o znale�� w ulubionym miejscu, na dziobie statku. Wspomnia� od niechcenia, �e b�dzie wypatrywa� g�r lodowych i teraz rzeczywi�cie sp�dza� sporo czasu na dziobie statku. Nawet w swoich najlepszych czasach Karlini bywa� nieobecny duchem. Ale teraz, zauwa�y� Shaa, jego roztargnienie osi�gn�o niespotykany stopie� intensywno�ci. Jednak dalej skutecznie dodawa� wszystkim odwagi, podobnie jak nie przeszkadza�o mu to trzyma� za�og� w zdrowym dystansie od swojej �ony i Tildy. Marynarze to przes�dny nar�d. Shaa nie by� zanadto zaskoczony, natkn�wszy si� na �wiadectwo tego w ksi�dze ich zasad i regu�. To nie zabobony, lecz zwyczajna spostrzegawczo�� kaza�a im traktowa� Karliniego z pewnego rodzaju niech�tnym szacunkiem. Byli ju� �wiadkami jego pirotechnicznych umiej�tno�ci.
Oczywi�cie m�wi�c o metodach odstraszania nie mo�na by�o zapomnie� o Svinie.
Karlini przechadza� si� wzd�u� burty. Zatrzyma� si� raptownie, otrzepa�, wypl�ta� nog� ze zwoju liny, kt�ra uzna�a za stosowne owin�� si� wok� niej, po czym ruszy� w kierunku steru. Niekt�rzy staro�ytni filozofowie twierdzili, �e obserwator i obiekt obserwacji s� po��czeni ze sob�, poniewa� akt obserwacji wywo�uje w obserwowanym reakcj� zwrotn�. I rzeczywi�cie, niekt�re zakl�cia oparte s� w�a�nie na tej zasadzie. Pomin�wszy magi�, Shaa nie wierzy�, by zasada ta mog�a by� stosowana w �wiecie na wi�ksz� skal�. Mimo to, nie mo�na zaprzeczy�, �e �ycie jest pe�ne niespodzianek. Shaa zacz�� obserwowa� Karliniego, a ten wybra� sobie akurat ten moment, by przyst�pi� do akcji. Oczywi�cie nikt nie powiedzia�, �e niespodzianki, jakie nas spotykaj�, s� konsekwentne.
Us�ysza� ciche odkaszlni�cie w okolicy swojego �okcia.
- Prosz� wybaczy� - odezwa� si� Wroclaw, s�u��cy Karliniego. - Czy mog� dola� panu herbaty? A pan, kapitanie, czy �yczy pan sobie �wie�ego tytoniu?
Rzeczywi�cie, kapitan Luff szuka� czego� pod p�aszczem, coraz bardziej marszcz�c czo�o, co wed�ug interpretacji Shaa oznacza�o, i� kapciuch z tytoniem umyka� jako� przed jego palcami. Wroclaw podsun�� mu go z rewerencj�, dzi�ki czemu sta�o si� jasne, i� jego zdolno�ci wyczuwania potrzeb chwili s� nawet wi�ksze, ni� mog�o by si� wydawa�.
- Dzi�kuj� - powiedzia� kapitan, bior�c kapciuch i zaczynaj�c czy�ci� fajk�. - Jak pan to robi, cz�owieku?
Taki spos�b zwracania si� by� dla Wroclawa nad wyraz nobilituj�cy, zwa�ywszy jego cytrynow� cer� i ramiona o nadprogramowej liczbie staw�w. No, ale w ko�cu w obecnych czasach cz�onk�w spo�ecze�stwa nale�y traktowa� z pe�n� tolerancj�.
- Zawsze traktowa�em to zaj�cie bardziej jak powo�anie ni� zaw�d, prosz� pana - wyja�ni� Wroclaw. - A pan, doktorze?
Shaa zd��y� ju� przyjrze� si� dok�adnie Wroclawowi, kiedy ten wr�cza� kapitanowi kapciuch. Teraz obie r�ce mia� wolne, a pod p�aszczem i spodniami nie by�o wida� �adnych wyra�nych zgrubie�.
- Tak - powiedzia�. - Bardzo dzi�kuj� za propozycj� i rzeczywi�cie poprosz� o troch� herbaty, raczej ze wzgl�d�w medycznych, ni� dla zaspokojenia zachcianki, ale tylko, je�li stworzysz j� teraz, na naszych oczach.
Wroclaw odchrz�kn�� dyskretnie, a kiedy po paru sekundach nic si� nie wydarzy�o, tupn�� lekko w schodek.
- Ehm - odchrz�kn�� g�o�niej, zwracaj�c si� ku stromym schodkom. Na najwy�szym pojawi� si� ceramiczny dzbanek, kt�ry uni�s� si� powoli w powietrze.
- Nie jestem ja zwierz�ciem poci�gowym - da� si� s�ysze� skrzypi�cy g�os. Shaa teraz dopiero zauwa�y�, �e dzbanek nie unosi si� w powietrzu, lecz jest trzymany przez czyje� obleczone w czer� r�ce, z pocz�tku niezauwa�alne w mroku korytarza. Kapitan Luff oddali� si� po�piesznie. Musia� co� dopilnowa� na dolnym pok�adzie. Nawet on mia� swoj� granic� wytrzyma�o�ci.
Shaa r�wnie�, ale traktowa� je znacznie bardziej liberalnie i z du�� niekonsekwencj�.
- Dzi�kuj�, Wroclaw - powiedzia�, kiedy s�u��cy nape�nia� jego fili�ank� paruj�cym napojem. - A tak�e tobie, Haddo. To bardzo mi�o z twojej strony.
- Hmmf - brzmia�a odpowied�. - Nikczemny to los, nosicielem herbaty zosta�em ja. Gdyby nie na wakacjach by� ptak, inaczej wygl�da�yby sprawy te.
- Panowie wybacz� - wtr�ci� Wroclaw. - Czy m�g�bym zrobi� co� jeszcze?
- Dzi�kuj�, to wystarczy - mrukn�� Shaa. - Mo�esz odej��. Rozum nakazuje nie pozwoli� czeka� twojemu przyjacielowi.
- W rzeczy samej - potwierdzi� Wroclaw. U jego st�p da�o si� s�ysze� kolejne "hmmf". S�u��cy znikn�� na schodach.
- Ma pan znakomit� za�og� - zauwa�y� kapitan Luff ze swojego nowego stanowiska za sternikiem. - I co do tego nie ma �adnych w�tpliwo�ci. - M�wi�c to, przejecha� d�oni� po kr�tkiej szczecinie parodniowego zarostu. - A skoro o tym m�wimy, gdzie podziewa si� ten m�odzieniec? Ten z lask� i zamglonym umys�em.
- Pe�zaj�cy Miecz? Na pewno przebywa gdzie� w okolicy. - To niezupe�nie k�amstwo, pocieszy� si�. Po prostu zapomnia� u�ci�li�, �e nie chodzi mu o okolice statku.
Kapitan Luff mrukn�� co� pod nosem i zaj�� si� fajk�. Aromatyczny ob�ok otoczy� jego g�ow�, po czym rozwia� si� bez �ladu na wietrze.
- Mam nadziej�, �e wszystko jest w porz�dku, jak r�wnie� �egluga. S�dz�, i� zbli�amy si� do Peridolu w tempie, kt�re panu odpowiada?
- B�yskawicznie. Oto s�owo, kt�re przychodzi mi na my�l - oznajmi� Shaa. Nie czu� specjalnego zachwytu. Okoliczno�ci jego ostatniego wyjazdu z Peridolu by�y, jakie by�y i nie zanosi�o si�, �eby sytuacja mia�a w tym czasie ulec zmianie. Sta�o si� dla niego absolutnie jasne, �e Peridol nie m�g� r�wnie� uchodzi� za zdrowe miejsce. Nie nale�a�o jednak zapomina�, �e tymczasem sytuacja mog�a zmieni� si� nawet kilka razy.
Nagle poczu� gwa�towny trzepot serca, kt�re zerwa�o si� do galopu niczym sp�oszony ko�. Uspok�j si�, nakaza� mu Shaa i poci�gn�� jeszcze jeden �yk zio�owej herbatki. Ku jego zaskoczeniu serce naprawd� zacz�o bi� wolniej, wracaj�c do dawnego rytmu. Z medycznego punktu widzenia napar, kt�rego podw�jn� dawk� w�a�nie przyj��, nie m�g� jeszcze zadzia�a�, cho� Shaa nigdy nie lekcewa�y� roli placebo, nawet w odniesieniu do siebie. Przy ca�ej swojej szorstko�ci by� bardzo podatny na sugesti�, o czym doskonale wiedzia�.
W tradycyjnych tekstach fachowych podatno�� na sugestie wi�za�a si� z wra�liwo�ci�, w wyniku czego otrzymywa�o si� osobowo�� podatn� na kl�twy. �wiadomo��, i� istnieje co� takiego jak osobowo�� podatna na kl�twy, nie usposobi�a Shaa przyja�nie do problemu kl�tw jako takich. Niestety, �wiadomy stosunek, pozytywny czy negatywny, nie mia� �adnego wp�ywu na sytuacj�, chodzi�o o wra�liwo��. A jego wra�liwo�� na kl�twy mog�a zale�e� od podatno�ci na sugesti�. Max usi�owa� st�pi� j� nieco, Shaa za� podda� si� wielu terapiom, zar�wno naukowym, jak i bazuj�cym g��wnie na przes�dach, ale kl�twa pozosta�a. I Shaa podda� si�. Podda�em si�, pomy�la�, zupe�nie i nieodwo�alnie.
Jego rezygnacja w r�wnym stopniu by�a podyktowana zmys�em praktycznym. Nale�a�oby z�ama� zbyt wiele zakl��, a co za tym idzie, zbyt wiele os�b musia�oby umrze�, by efekt dzia�ania kl�twy m�g� si� ulotni�. My�l ta nie gn�bi�a specjalnie Maxa, gdy� nie by� za bardzo wra�liwy. Shaa nie m�g� tego powiedzie� o sobie. W tym konkretnym przypadku najbardziej prawdopodobne by�o, �e osob�, kt�rej �mier� po�o�y kres kl�twie, jest ni mniej, ni wi�cej, tylko Zalzyn Shaa.
Na pok�adzie poni�ej Wielki Karlini zbli�y� si� do Roni i Tildamire. Mniej wi�cej w po�owie drogi do��czy�a do niego mewa, kt�ra przysiad�a mu na ramieniu. Jak to zwykle bywa na morzu, ma�e stadko mew ci�gn�o za ruf� statku. Ale ta jedna nie do��czy�a do nich, lecz pod��a�a za Karlinim wiernie jak pies, jeszcze zanim przyby� do Szacownej Oolvaya, gdzie po raz pierwszy spotka� si� z nimi.
- Co� tu jest nie w porz�dku - wymrucza� Karlini. - "Chodzi� po �ladach" to do�� popularny zwrot, ale w odniesieniu do mewy chyba do�� osobliwy?
- Wiele z tego co m�wisz brzmi osobliwie, kochanie - powiedzia�a jego �ona.
Twarz Karliniego zmarszczy�a si� z namys�em.
- Czy tradycja nie uwa�a mew� za zwiastuna nieszcz�cia?
- Nic mi o tym nie wiadomo - wzruszy�a ramionami Roni. - Cho� oczywi�cie od czasu do czasu wspominaj�c tym r�ne nieoficjalne teksty. Zwykle k�ad� nacisk raczej na jej konkretn� ni� metafizyczn� stron�: awatary morskiej ekologii i takie r�ne.