3167

Szczegóły
Tytuł 3167
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3167 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3167 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3167 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARGIT SANDEMO SAGA O LUDZIACH LODU TOM VI - DZIEDZICTWO Z�A SCAN-DAL CZʌ� I: KOLGRIM ROZDZIA� I Kto�, kto ws�uchuje si� w szum wiatru, wiele mo�e w nim us�ysze�. Nigdy jednak wiatr nie skar�y� si� tak �a�o�nie jak tego roku, kiedy �a�oba spad�a na Grastensholm. Tak�e w Lipowej Alei Are s�ysza� monotonny j�k, gdy wiatr szarpa� koronami lip. Jedno nierozwa�ne s�owo Taralda sprawi�o, �e z�e sk�onno�ci Kolgrima wybuchn�y z ogromn� si��. W�a�ciwie ch�opak mia� zamiar wykorzysta� naiwn� dobro� rodziny i pozosta� w Grastensholm, dop�ki nie podro�nie. By�o mu tam przecie� pod wieloma wzgl�dami dobrze. Ale jakie� hamulce w g��bi duszy pu�ci�y. By� rok 1633, Kolgrim mia� dwana�cie lat. Na sw�j szczeg�lny spos�b by� urodziwy, cho� jego czarne niczym pi�ra kruka oczy, kt�re tak otwarcie i po dziecinnemu szczerze patrzy�y na ludzi, zmienia�y si� za ich plecami. Gdy si� odwracali, oczy ch�opca nabiera�y ��tego blasku, spogl�da�y na nich zimno i z�o�liwie, badawczo i z pogard�. N�dzne ma�e kreatury, zdawa�y si� m�wi�. Ja jestem silny, o wiele silniejszy ni� wy wszyscy razem wzi�ci. Jestem wam pos�uszny, dop�ki mi to przynosi korzy�ci. Ale poczekajcie, niech no tylko dorosn� na tyle, by stan�� na w�asnych nogach! Jak wszyscy obci��eni dziedzictwem potomkowie Ludzi Lodu Kolgrim by� dzieckiem samotnym. Nie odbiera� jednak samotno�ci jako czego� negatywnego. Przeciwnie, ch�tnie szuka� odosobnienia, uwa�a�, �e to dodaje mu si�. Daleko poza granicami spokojnej Norwegii dzia�o si� wiele. Wojna religijna wci�� trwa�a. W roku 1631 kr�l Szwecji, Gustaw II Adolf, odni�s� pod Breitensfeld ol�niewaj�ce zwyci�stwo nad Tillym. W nast�pnym roku, 1632, kr�l szwedzki poleg� pod Lutzen, lecz jego wojska rozbi�y w perzyn� po��czone oddzia�y Wallensteina i Pappenheima. Pappenheim pad� pod Latzen, a Tilly tego samego roku nad Lech. Wallenstein w kilka lat p�niej zosta� zamordowany przez w�asnych ludzi. Wojna jednak ci�gn�a si� i ci�gn�a. Teraz si�ami protestanckimi kierowali inni dow�dcy szwedzcy. Lennart Torstensson, Johan Baner oraz Hans Christofer von Konigsmarck mieli przej�� do historii dzi�ki s�awie, jak� zdobyli w tej nie maj�cej ko�ca wojnie. Christian IV rozsta� si� ostatecznie z Kirsten Munk gdy pewnego dnia wysz�o na jaw, �e pochodzenie ostatniego jej dziecka, c�reczki Dorotei, jest bardzo w�tpliwe. Pani Kirsten pr�bowa�a ponadto dosypywa� trucizny do pokarm�w kr�la i upowszechnia�a o�mieszaj�ce rysunki, przedstawiaj�ce go jako zdradzanego m�a. Tego by�o Christianowi za wiele. Kaza� jej wynosi� si� do stu tysi�cy diab��w i zabroni� jej spotyka� si� z dzie�mi, czego zreszt� ona nie potraktowa�a ze specjalnym szacunkiem. Nikt nie wie, co Ellen Marsvin powiedzia�a swojej nieroztropnej c�rce, gdy tak wspania�y zwi�zek z kr�lem zosta� zerwany, lecz na zewn�trz robi�a dobr� min� do z�ej gry. Obu paniom nie by�o te� zbyt weso�o, kiedy Christian wzi�� sobie now� kochank�, ich w�asn� dam� dworu, Vibeke Kruse, osob� niebywale wulgarn�. Urodzi�a mu ona jednak wspania�ego syna, Ulrika Christiana Gyldenleve, kt�ry w przysz�o�ci sta� si� znakomitym �o�nierzem, du�o lepszym, ni� kiedykolwiek by� jego ojciec. Leonora Christina w wieku dziewi�ciu lat zosta�a zar�czona z m�odym, szybko pn�cym si� po stopniach kariery szlachcicem nazwiskiem Corfitz Ulfeldt. I oto zdarzy�o si�, �e pewnego razu ochmistrzyni, kt�ra nadal tward� r�k� trzyma�a kr�lewskie dzieci, zbi�a Leonor� tak, �e dziewczynka przez wiele tygodni nie mog�a siedzie�, a �lady pozosta�y jej na ca�e �ycie. Ksi�niczka posz�a do narzeczonego na skarg� i tak dosz�o do zako�czenia brutalnego panowania ochmistrzyni w dziecinnych pokojach. Zosta�a wyrzucona i nigdy ju� nie wr�ci�a do kr�lewskiej s�u�by. Najstarsza c�rka kr�la z Kirsten Munk, Anna Catherina, nie �y�a d�ugo. Taka by�a dumna ze swojego narzeczonego, Fransa Rantzau, lecz w roku 1632 zdarzy�o si� nieszcz�cie. M�ody wytworni� bawi� w�a�nie u swego przysz�ego te�cia, gdzie �wi�towa� nominacj� na wysokie dworskie stanowisko. Trzeba by�o t�giej g�owy, by dotrzyma� kr�lowi kompanii przy kielichu. M�ody Rantzau by� wi�c tak pijany, �e spad� z konia prosto do zamkowej fosy i uton��. Po tych wydarzeniach ma�a Anna Catherina bardzo zapad�a na zdrowiu. M�wiono, �e z �alu, inni jednak utrzymywali, �e to ospa. Chora bardzo prosi�a, by zaopiekowa�a si� ni� margrabina Paladin. Cecylia zostawi�a wi�c swoje, teraz ju� pi�cioletnie bli�ni�ta z Alexandrem w Gabrielshus i pojecha�a do dawnej wychowanki. Tymczasem w Grastensholm zbiera�o si� na burz�. Pewnego letniego dnia 1633 roku, kiedy wszyscy siedzieli przy obiedzie, Tarald, kt�ry nigdy nie grzeszy� specjaln� bystro�ci�, w �rodku do�� oboj�tnej rozmowy wyg�osi� fataln� informacj�: - Dosta�em dzisiaj list. Tarjei do mnie napisa�. - Naprawd�? - zdziwi�a si� Liv. - To dosy� niezwyk�e! On wybiera� si� do Erfurtu, prawda? Dosta� posad� u jakiego� uczonego medyka jako jego pomocnik. Czego Tarjei chce od ciebie? - Znalaz� si� w okolicy, gdzie szaleje zaraza. Ospa. Tarjei boi si�, �e mo�e zachorowa�. - Tak, s�ysza�am, �e ospa jest bardzo zaka�na - powiedzia�a Irja. - Tarjei jest za dobry, by pa�� ofiar� ospy - westchn�� Dag. - Ale dlaczego pisze o tym akurat do ciebie? - Prosi mnie o zaopiekowanie si� tajemnym skarbem Ludzi Lodu, zawieraj�cym czarodziejskie �rodki, gdyby jemu co� si� sta�o. W razie czego napisze do mnie jeszcze i poinformuje, gdzie zosta� schowany ten skarb. Jest jego wol�, by kiedy nadejdzie pora, wszystko przej�� Mattias. Liv uda�a, �e dosta�a gwa�townego ataku kaszlu, a jej syn zrozumia� nagle, co powiedzia�. Rozp�omienione oczy Kolgrima, kt�re nagle sta�y si� ��te, spogl�da�y to na ojca, to na babk�. - Ale on to wszystko ma naturalnie ze sob� w Niemczech - doda� pospiesznie Tarald, chc�c ratowa� sytuacj�. - A co to takiego, ten skarb? - zapyta� o�mioletni Mattias o �agodnych oczach. - Opowiem ci, jak b�dziesz wi�kszy - b�kn�� Tarald. Ma�emu to wystarczy�o. Skoro ojciec tak m�wi, niech tak b�dzie. Mattias nie by� ciekawski. W Kolgrimie jednak s�owa ojca wznieci�y ogie�! Doro�li utrzymuj� co� przed nim w tajemnicy! Czy to s� tajemne skarby Ludzi Lodu? I one maj� sta� si� w�asno�ci� Mattiasa? Czy� Kolgrim nie jest najstarszy? W�ciek�o��, kt�ra rozgorza�a w nim tego dnia, sp�ywa�a coraz g��biej i g��biej do jego duszy. Jest wi�c co�, o czym nie wiedzia�! Tarjei ma to przy sobie? O, nie! Babcia Liv ostrzeg�a ojca, to widzia� wyra�nie. Zatem Tarjei nie zabra� skarbu ze sob�. On musi znajdowa� si� tutaj! Gdzie� w Lipowej Alei... Ech, ca�a troskliwo��, z jak� Tarjei stara� si� ukry� istnienie skarbu, okaza�a si� teraz na nic. Kiedy�, nad ko�ysk� nowo narodzonego Kolgrima, Tengel go przestrzega�: "Nigdy, przenigdy nie pozw�l, by cokolwiek, najmniejsza nawet cz�� skarbu dosta�a si� w r�ce tego dziecka! I �eby� go niczego nie uczy�! Absolutnie niczego!" Teraz Tarjei, w potrzebie, zwr�ci� si� do ojca ch�opca, swojego kuzyna Taralda. Gorzej wybra� nie m�g�. Bo cho� Tarald sta� si� powa�anym ojcem rodziny, to my�la� wci�� niczym roztrzepany m�okos. Kolgrim us�ysza� s�owa, kt�rych absolutnie nie powinien by� s�ysze�! W przeciwie�stwie do ojca Kolgrim by� nies�ychanie bystry - na sw�j pe�en z�ej woli spos�b. Teraz postanowi�, �e za wszelk� cen� dowie si� wszystkiego o skarbie. Kogo powinien spyta�? Na pewno nie dziadka ani babki, ich nie�atwo oszuka�. Ojciec by� zbyt s�aby, nigdy by si� nie odwa�y� zrobi� niczego wbrew woli swoich rodzic�w. A g�upia Irja na pewno o niczym nie ma poj�cia, to m�g�by przysi�c. Intuicyjnie wyczuwa�, do kogo najlepiej si� zwr�ci�. Do jednego z tych mniej uzdolnionych w rodzinie... Nast�pnego dnia pojawi� si� jakby nigdy nic na podw�rzu w Lipowej Alei. - Hej - powita� go dobrodusznie Are. - Wyszed�e� na przechadzk�? - Chcia�em poprosi� Branda, �eby mi co� zreperowa�. On jest taki silny. - A ja nie jestem silny? - Nie taki jak Brand. Are roze�mia� si�. - Widzia�a�, Meta? Dosta�em po nosie. Meta pokr�ci�a g�ow�. By�a teraz chuda i kanciasta, wiek nie dodawa� jej kr�g�o�ci. Wci�� dr�czy�y j� b�le �o��dka i nigdy nie uwolni�a si� od smutku po �mierci Tronda. By� przecie� jej ulubie�cem. Spogl�da�a za odchodz�cym Kolgrimem. - Nie wiem czemu, Are, ale na widok tego ch�opca zawsze czuj� zimny dreszcz na plecach. - G�upie gadanie! Rozwin�� si� przecie� wspaniale! - Tak my�lisz? - mrukn�a Meta. Kolgrim znalaz� Branda na polu, gdzie uprawiano groch. Po paru wst�pnych ma�o wa�nych zdaniach zapyta� jakby od niechcenia: - Czy ty widzia�e� kiedy� tajemny skarb Ludzi Lodu? Brand, opanowany, przysiad� na miedzy. Mia� teraz dwadzie�cia cztery lata, by� du�y i ci�ki jak nied�wied�. Wi�cej dzieci, opr�cz syna Andreasa, on i Matylda nie mieli, lecz za to Andreas by� dzieckiem, z kt�rego wszyscy mogli by� dumni, i ojciec, i dziadek. Wszyscy. - Nie, nigdy nie widzia�em tego skarbu. My�l�, �e ma go Tarjei. Kolgrim siedzia� jak ma�a sowa u boku najm�odszego kuzyna swego ojca. - Z czego on si� w�a�ciwie sk�ada, ten skarb? - Nigdy nie s�ysza�e� tej historii? - Tylko cz�ciowo, jakie� urwane zdania. Nie wiem, dlaczego wszyscy inni mog� zna� t� histori�, tylko ja nie. Rzeczywi�cie, wszyscy byli zawsze ostro�ni; uwa�ali, �eby nie powiedzie� Kolgrimowi za du�o. Brand wci�gn�� g��boko powietrze przez nos. - Trond i ja zawsze uwa�ali�my, �e jeste� traktowany niesprawiedliwie, Kolgrim. Ty bardziej ni� ktokolwiek inny powiniene� zna� sag� o Ludziach Lodu. - Ja te� tak my�l� - powiedzia� Kolgrim, a dolna warga mu dr�a�a. I naprawd� uda�o mu si� odegra� rol� nieszcz�liwego, bliskiego p�aczu biedaka. - S�ysza�em o Tengelu Z�ym i o twoim dziadku Tengelu, o mojej babee Sol, kt�ra umia�a czarowa�, ale wi�cej nie wiem nic. Brand zacz�� wi�c opowiada�. M�wi� o wszystkich obci��onych rodowym dziedzictwem, Kolgrim za� s�ucha�, a jego oczy stawa�y si� coraz wi�ksze i wi�ksze. Siebie nie uwa�a� za obci��onego. On, we w�asnym poj�ciu, by� wybranym! - Czy naprawd� Tengel Z�y wyruszy� na poszukiwanie Szatana? Dok�d? - Tego nikt nie wie. - Ale jak on go przywo�ywa�? - Zebra� wszystkie magiczne zio�a i czarodziejskie przedmioty, jakie zna�, do wielkiego kot�a i sporz�dzi� z tego wywar tak straszny, �e trudno sobie wyobrazi�. Bo Tengel Z�y umia� wiele, wierz mi! - I wypi� to? - Tego nie wiadomo. Mo�e tak, mo�e nie. W ka�dym razie odmawia� nad tym tajemne zakl�cia, by przywo�a� tego z kopytami, wiesz, o kogo chodzi. I m�wi�, �e mu si� to uda�o. Dziadek Tengel w to nie wierzy�. On uwa�a�, �e w naszym rodzie jest po prostu taka cecha, �e niekt�rzy maj� kocie oczy i rodz� si� ze specjalnymi umiej�tno�ciami, kt�rych zwykli ludzie nie maj�. Ale ja si� teraz zastanawiam... - Nad czym? - Czy ca�a ta saga nie jest jednak prawdziwa. Ja my�l�, �e sam Szatan macza w tym palce. - Jezu! - Tego imienia nie wolno ci wymawia� bez potrzeby, wiesz o tym! I jeden z potomk�w Tengela Z�ego ma by� najwi�kszym czarownikiem, jakiego �wiat kiedykolwiek widzia� - zako�czy� Brand. To ja, to na pewno ja, my�la� Kolgrim podniecony. Od dawna wiedzia� bardzo dobrze, �e jest jednym z, jak to nazywa�, wybranych. Wystarczy�o mu tylko przejrze� si� w lustrze, by to poj��. Tak, by� pewien, �e Tengel Z�y pi� diabelski wywar. I on zrobi to tak�e. �eby tylko wiedzia�, gdzie. I jak... - Czy Tarjei ma ten skarb ze sob�, tam gdzie teraz jest? - W Erfurcie? Nie s�dz�. Tak, Trond tak�e by� jednym z was. Wiedzia�e� o tym? Nie, o tym Kolgrim nigdy nie s�ysza�. Och, gdyby wiedzia�, kiedy jeszcze Trond �y�! We dw�ch byliby straszliwie silni. Niepokonani! Brand, kt�ry na moment pogr��y� si� w �alu po zmar�ym bracie, ockn�� si� znowu. - A w zbiorze znajduje si� mi�dzy innymi korze� mandragory. Takie czarodziejskie zio�a Kolgrim ju� zna�. W og�le wiedzia� du�o wi�cej, ni� mo�na by�o si� spodziewa�. Bowiem te akurat sprawy bardzo go interesowa�y i dlatego wszystko, co us�ysza�, zapami�tywa�. Brand by� zbyt prostolinijny, by pojmowa�, co zasia� w ma�ej, czarnej duszy Kolgrima. Pierwsze, co ch�opiec zrobi�, to pewnej niedzieli, kiedy wszyscy wybierali si� do ko�cio�a, uda�, �e ma gor�czk�. Pozwolono mu wi�c zosta� w domu. Gdy tylko doro�li wyszli, pobieg� co si� w nogach do Lipowej Alei i przeszuka� ca�y dom, ca�e obej�cie, nie znajduj�c niczego. D�ug� nieobecno�� domownik�w wykorzysta� do ostatniej minuty i wymkn�� si� dopiero s�ysz�c g�osy powracaj�cej s�u�by. Najwi�cej czasu sp�dzi� w starej cz�ci domu. Nigdzie jednak nie by�o �adnego skarbu. W�ciek�y i rozczarowany wr�ci� do Grastensholm, by zn�w udawa� chorob�. Erfurt znajdowa� si� tak daleko st�d, �e ch�opiec nawet poj�cia nie mia�, gdzie to jest. Nie m�g� tam pojecha�, by przy�o�y� n� do gard�a zdradzieckiemu Tarjei. M�g� jednak zrobi� co innego! Co�, na co od wielu lat mia� ochot�... M�g� si� uwolni� od swego rywala w tylu dziedzinach. A teraz rywala do tego, co najbardziej podniecaj�ce, do czarodziejskiego skarbu! Wszyscy musz� si� dowiedzie�, komu zrobili krzywd�! Kolgrim przygotowywa� wszystko z najwi�ksz� staranno�ci�. Mo�e nosi� w sobie jeszcze blade wspomnienie opowiada� Cecylii o wielkim czarowniku, kt�ry nie lubi�, by ma�e trolle wyrz�dza�y krzywd� swoim m�odszym braciom? W ka�dym razie zwyczajnego morderstwa chcia� unikn��. Ale istnia�y przecie� inne mo�liwo�ci. Pewnego lipcowego dnia uprosi�, by dziadek zabra� go do Christianii. Wzi�� ze sob� skarbonk�, do kt�rej od wielu lat sk�ada� w tajemnicy drobne monety, jakie czasami otrzymywa� od �yczliwych wuj�w i ciotek. Teraz oszcz�dno�ci b�d� si� chyba mog�y przyda�. W kramie z�otnika kupi� pi�kn� broszk� ze srebra. Nikomu jej nie pokaza�. W nast�pnych dniach poczyni� kolejne przygotowania. Kiedy�, na przyk�ad, przez wiele godzin je�dzi� konno, nikomu jednak nie powiedzia�, gdzie by� ani co robi�. S�ucha� wiatru zawodz�cego jakby ze skarg� w koronach drzew i u�miecha� si� z�o�liwie. Teraz by� got�w. Pewnego wieczora, gdy obaj bracia le�eli ju� w ��kach we wsp�lnym pokoju, Kolgrim zapyta� szeptem ma�ego Mattiasa: - Czy widzia�e� kiedy ta�cz�ce ryby? - Nie - odpar� �atwowierny Mattias. - Czy ryby umiej� ta�czy�? - O, i to jak! Chcia�by� zobaczy�? Mattias bardzo chcia�. Kolgrim szepta� tajemniczo: - Ale to jest zaczarowane miejsce. I one ta�cz� tylko w okre�lonym czasie. Musimy si� tam dosta� po kryjomu. I nikt nie powinien o tym wiedzie�. Mattias zamy�li� si�. - Nawet mama? - Jasne, �e nie. Wtedy by wszystko przepad�o! M�odszy brat skin�� g�ow�. - W takim razie zabior� ci� do miejsca, gdzie ta�cz� ryby. Ale nie jutro. Jutro ich tam nie b�dzie. Pojutrze. Ja wcze�niej wyjad� z domu konno, �eby zobaczy�, czy to w�a�ciwa pora, a ty spotkasz si� ze mn� na skraju lasu przy tym wielkim d�bie o godzinie... powiedzmy, o dziewi�tej. Znasz si� na zegarze? - Mog� zapyta� tat�. - Nie, g�uptasie, tego nie wolno ci robi�! Wymkniesz si� z domu, kiedy s�u��ce zaczn� sprz�ta� ze sto�u po �niadaniu. Tylko nikt nie mo�e ci� widzie�, pami�taj! Szybko b�dziemy z powrotem, tak �e nikt nie musi o niczym wiedzie�. - Zrobi�, jak m�wisz - obieca� Mattias o czystym sercu. Nast�pnego dnia Kolgrim zapyta� Taralda jakby nigdy nic: - Ojcze, czy m�g�bym jutro pojecha� konno do Christianii? Kiedy byli�my tam ostatnio z dziadkiem, widzia�em pi�kn� broszk� ze srebra. Bardzo bym chcia� kupi� j� babci Liv, �eby �adnie wygl�da�a w ko�ciele w dniu �wi�tego Olafa. Tak naprawd� Kolgrima ko�ci� nic nie obchodzi�. Od czasu do czasu musia� do niego chodzi�, ale przewa�nie znajdowa� jaki� na poz�r wa�ny pow�d, by zosta� w domu. Poruszony troskliwo�ci� syna Tarald zapyta�: - Ale czy ciebie na to sta�, Kolgrimie? - Mam oszcz�dno�ci - odpar� ch�opiec z tajemniczym u�miechem. - Niech mnie kule, to nie�le! Nie musisz jednak jecha� sam. Mo�e ja m�g�bym wzi�� sobie wolne... - Ojcze, ja mam dwana�cie lat! Dobrze je�d�� konno, wiesz o tym. Z�odziei i innych przest�pc�w te� si� potrafi� wystrzega�. Tak, Tarald wiedzia� o tym. Troch� co prawda niech�tnie, ale w ko�cu si� zgodzi�. Nast�pnego ranka Kolgrim pomacha� r�k� zaniepokojonej rodzinie i wyruszy� w stron� Christianii. Gdy tylko znalaz� si� w takiej odleg�o�ci od Grastensholm, �e nie m�g� ju� by� widziany z dziedzi�ca, zboczy� z g��wnej drogi i sobie tylko znanymi le�nymi �cie�kami okr��a� parafi�. W jaki� czas potem zatrzyma� si�, wci�� siedz�c na koniu, pod wielkim d�bem i patrzy�, jak przez ��ki zmierza ku niemu ma�y ch�opczyk, spiesz�c si�, by zd��y� na czas. Fala zimnego spokoju sp�yn�a do serca Kolgrima. - Uda�o mi si� - sapa� zdyszany Mattias.- Nikt mnie nie widzia�. Troch� si� ba�em, bo m�wi�e�, �e jedziesz do Christianii, i my�la�em, �e mo�e ci� tu nie b�dzie. Ale jeste� - cieszy� si� malec. Natychmiast jednak zmartwienie odmalowa�o si� na jego buzi. - Tylko ja tak nie lubi� k�ama� mamie. - Pyta�a ci� o co�? - krzykn�� Kolgrim ostro. - Nie, ale nic nie powiedzie� to prawie tak samo jak k�ama�. Tak to czuj�. Brat nigdy nie miewa� tego rodzaju skrupu��w, wi�c nie rozumia�, czym si� ma�y przejmuje. Nic sobie te� nie robi� ze swojej przybranej matki Irji, kt�ra wci�� stara�a si� dawa� mu tyle samo mi�o�ci, ile dawa�a rodzonemu synowi, Mattiasowi. - Ju� ci m�wi�em, nie b�dzie nas tak kr�tko, �e nikt nawet nie zauwa�y. Siadaj teraz za mn�! Obaj musieli si� potrudzi�, by Mattias znalaz� si� w ko�cu na ko�skim grzbiecie, i wtedy Kolgrim zawr�ci�. Jak wszyscy mali ch�opcy Mattias podziwia� starszego brata. On by� bohaterem, wszystko wiedzia� i wszystko umia�. Kolgrim przyjmowa� jego podziw z pewn� dum�, przede wszystkim jednak z pogard�. Gdy tak jechali przez las, Mattias zawo�a� przej�ty: - Jakie to cudowne! Przez ca�� noc nawet oka nie zmru�y�em. Bardzo dobrze, pomy�la� Kolgrim z paskudnym u�miechem. - Wzi��em te� dla nas par� kanapek - opowiada� dalej malec. - Co zrobi�e�? - wybuchn�� Kolgrim, ale opanowa� si� i doda� spokojniej: - Czy nikt ci� nie widzia�? - Nie. Zakrad�em si� do kuchni, kiedy nikogo tam nie by�o. - Dobrze. Na pewno b�dziemy g�odni. I jechali dalej w milczeniu przez spowity zielonym p�mrokiem las. - Pos�uchaj, jak wiatr szumi w koronach drzew - szepn�� po chwili Mattias. - Jak to smutnie brzmi! Jak w ko�ciele podczas rekwiem. - A co to jest rekwiem? - zapyta� Kolgrim, nie bardzo wprowadzony w ko�cielne rytua�y. - Msza �a�obna. No, to akurat odpowiednia muzyka, pomy�la� starszy brat. - Jako� daleko jedziemy - rzek� Mattias niepewnie. - Ju� nied�ugo b�dziemy na miejscu - obieca� Kolgrim. Znowu min�o troch� czasu, po czym Mattias j�kn�� �a�o�nie: - Nie chcia�bym si� skar�y�, ale pupa mnie ju� boli. - Ju�, zaraz - odpar� starszy, a serce zaczyna�o mu wali� z podniecenia. Jechali teraz le�n� drog�, r�wnie zielon� jak poszycie wok�, wi�c chyba niewiele ludzi przechodzi�o t�dy ostatniego lata. Nawet gdyby Mattias zauwa�y� �lady ko�skich kopyt, to i tak nie skojarzy�by tego z wypraw� Kolgrima w nieznane kilka dni temu. Od czasu do czasu przecinali ma�e polanki, otoczone krzakami czarnych je�yn, a kilkakrotnie mijali grupy dom�w, kt�re wygl�da�y, jakby opuszczono je bardzo dawno temu. Wkr�tce krajobraz sta� si� bardziej otwarty. Zbocza wzg�rz porasta�y teraz d�by, a w miar�, jak posuwali si� naprz�d, spotykali coraz wi�cej osik i olch. Zbli�ali si� do wybrze�a. Kolgrim skierowa� konia na w�sk� �cie�k�, wiod�c� do szopy przy nabrze�u. Tam zeskoczy� z siod�a i pom�g� bratu zej�� na ziemi�. - O! - wykrzykn�� Mattias. - Przecie� to morze! W oddali, w�r�d wzg�rz i ska�, migota�y w s�o�cu wody fiordu. - Oczywi�cie, �e morze - odpar� Kolgrim. - Tylko w morzu ryby ta�cz�. S� ogromne i nazywaj� si� delfiny. Chod�, mam tutaj ��d�! - Masz ��d�? - pyta� Mattias, wytrzeszczaj�c oczy, podczas gdy Kolgrim przywi�zywa� konia do drzewa. - Jasne. Tam jest schowana. Kolgrim obmy�li� wszystko starannie. Wiedzia�, �e przy brzegu ukryta jest rzadko u�ywana ma�a tratwa. Wskoczyli na ni� niej obydwaj. Kolgrim przeci�� kamieniem lin�, kt�r� by�a przycumowana, i zacz�� wios�owa�. Niewa�ne, kto by� jej w�a�cicielem. Z l�du, zza g�stych olszynowych zaro�li, i tak nikt by ich teraz nie zobaczy�. Wios�a przyjemnie pluska�y w wodzie. Mattias wychyla� si� i obserwowa� rozchodz�ce si� na powierzchni kr�gi. Kolgrim nie chcia� za bardzo odp�ywa�, �eby nie mie� potem zbyt daleko do domu, wi�c porusza� wios�ami powoli, usypiaj�co. Ma�y Mattias wkr�tce skuli� si�, a jego powieki stawa�y si� ci�kie, coraz ci�sze. - Odpoczywaj sobie - przeci�gle, hipnotyzuj�co powiedzia� starszy brat. - To jeszcze spory kawa�ek. Obudz� ci�, jak nadejdzie pora. Mattias przytakn�� cicho i u�o�y� si� wygodniej. Kiedy dop�yn�li do cypla, za kt�rym fiord ��czy� si� z otwartym morzem, Kolgrim z�o�y� ostro�nie wios�a i pozwoli� tratwie sun�� w kierunku l�du. Sprawdzi�, czy ma�y �pi mocno, po czym daleko odrzuci� wios�a i patrzy�, jak odp�ywaj�. Sam bezszelestnie zszed� na l�d, a potem z ca�ej si�y, cho� z najwi�ksz� ostro�no�ci�, odepchn�� tratw� od brzegu. W swoich rachubach bra� pod uwag� tak�e fal� przyboju i teraz z zadowoleniem patrzy�, jak tratwa nieub�aganie dryfuje ku otwartemu morzu. Nie dostrzega� na niej najmniejszego nawet ruchu. Co si� w nogach pogna� wzd�u� brzegu do szopy, gdzie czeka� na niego przywi�zany ko�. Trudno powiedzie�, co to za instynkt sprawi�, �e umys� jego przenika�a szalona my�l: "Nie zabi�em go! Tego nie zrobi�em!" Musia�a to by� jaka� reminiscencja z dzieci�stwa. �lad po opowiadaniu Cecylii o wielkim czarowniku, to znaczy o Szatanie. O tym, co on lubi i czego nie lubi, �eby mali ch�opcy robili. Nie ma innego wyt�umaczenia dla tego wymy�lonego przez Kolgrima "ludzkiego" sposobu pozbycia si� nie chcianego brata. Po po�udniu wr�ci� do domu, do szalej�cej z niepokoju rodziny. - Kolgrim, nie widzia�e� Mattiasa? - zapyta�a Liv. Ch�opiec zeskoczy� z konia. W r�ce trzyma� ma�� paczuszk�. - Mattiasa? Nie. Przez ca�y dzie� by�em w Christianii. - Ale rano? - Rano to on spa�. Twarz Kolgrima nigdy nie by�a bardziej szczera. - Prawda - przypomnia� wszystkim Tarald. - Jad� z nami �niadanie. Dopiero potem znikn��. A wtedy Kolgrim by� ju� daleko st�d. Twarz Irji by�a martwa, skamienia�a. - Ale Mattias bra� ze sob� kanapki. Dla dw�ch os�b, jestem tego pewna! - Jak mo�esz by� tego taka pewna? - zapyta� Tarald. - Poniewa� pozna�am spos�b, w jaki Mattias smaruje chleb. Zostawia resztki mas�a na trzonku no�a. Wzi�� chleba i w�dliny dla co najmniej dw�ch os�b. - Gdzie jest dziadek? - zapyta� Kolgrim. - Chodzi po okolicy i szuka. My wszyscy szukali�my przez ca�y dzie� - wyja�ni�a Liv, patrz�c na niego z przera�eniem. Irja zmieni�a si� na twarzy. Kurczowo chwyci�a Kolgrima za ubranie. - Ty wiesz, gdzie on jest! - krzycza�a. - Widz� to dobrze! Ty wiesz, gdzie on jest, ty... Tarald rzuci� si� do �ony. - Izja, co ty! Ty, zawsze taka dobra dla Kolgrima! Histeria, kt�r� t�umi�a w sobie przez ca�y dzie�, wybuchn�a teraz z ca�� si��. - Ja go znam! Wiem, co to znaczy, kiedy ma tak� niewinn� min�! On co� zrobi� Mattiasowi! Ja to wiem! Ja wiem! Oczy Kolgrima nape�ni�y si� �zami. �eby tak go krzywdzi�! - Ale przecie� ja by�em w Christianii! �eby kupi� prezent dla babci. O, zobaczcie! Otworzy� paczuszk� z po�yskuj�c� broszk�. - Och, Kolgrim! - zawo�a�a Liv wzruszona. - Jak to mi�o z twojej strony! Musisz wybaczy� Irji. Matka nie jest w stanie my�le� rozs�dnie, kiedy co� si� stanie z jej dzieckiem. Irja szlocha�a rozpaczliwie. - Jedyne... co dobrego uda�o mi si�... na tym �wiecie... stworzy�... to m�j ma�y Mattias. On nie mo�e zgin��, on nie mo�e zgin��! - On nie zgin��, na pewno - uspokaja� j� Tarald. - Wr�ci do domu, zanim zrobi si� ciemno. Ale Mattias nie wr�ci�. W Grastensholm zapanowa�a �a�oba. Dzie� i noc s�ycha� by�o nawo�ywania Irji: "Mattias, Mattias!" Trudno zliczy�, ile razy przeczesa�a dok�adnie las. Budzi�a si� w �rodku nocy w gwa�townej panice z krzykiem przera�enia: "On mnie potrzebuje! On jest sam i potrzebuje mnie!" I zaczyna�a od nowa szalone poszukiwania w okolicznych lasach, przepytywa�a po cha�upach, szuka�a i szuka�a... Liv utraci�a sw�j cichy spok�j, w�osy posiwia�y jej ze zmartwienia. Dag, kt�ry mia� ju� nadw�tlone zdrowie, podupad� tak bardzo, �e wszystkich nape�nia�o to l�kiem. Paznokcie Taralda by�y obgryzione niemal do ko�ci. Na zewn�trz nie okazywa� za bardzo swojej rozpaczy, lecz kiedy by� sam, szed� do pokoju Mattiasa, dotyka� jego rzeczy, teraz opuszczonych przez w�a�ciciela, i wzbiera� w nim p�acz. Ca�a parafia szuka�a tego ma�ego, sympatycznego ch�opca z Grastensholm, wszyscy bardzo go �a�owali i wsp�czuli jego najbli�szym. Kt�rego� dnia Kolgrim pozwoli� sobie na �miech z jakiego� b�ahego powodu. Wtedy Irja rzuci�a si� na niego jak furia, zacz�a go szarpa� i potrz�sa� nim. - Cieszysz si�! - krzycza�a przejmuj�co. - Cieszysz si�, bo si� nareszcie pozby�e� brata i b�dziesz m�g� teraz sam wszystko zagarn��! Irja nawet nie wiedzia�a, jak bliska jest prawdy. Myli�a si� tylko w tym, co Kolgrim chcia� odziedziczy�. Ch�opiec szarpn�� si�, przepe�niony nienawi�ci�. - Pu�� mnie, ty wstr�tna babo! - wysycza�, mru��c swoje kocio ��te oczy. Po czym jeszcze bardziej zni�y� g�os i niemal wycharcza�: - Teraz si� zdradzi�a� ! Nigdy ci� nic nie obchodzi�em, tylko ten tw�j ukochany synu�! Liv przerwa�a mu ostro: - G�upstwa wygadujesz! �adne dziecko wychowywane bez matki nie mia�o wi�cej mi�o�ci ni� ty u nas. Wszyscy otaczali�my ci� mi�o�ci�. Lubi� ci� wszyscy, od twego dziadka, asesora, do najm�odszego ch�opca stajennego. Zawsze ci� lubili i rozpieszczali. Dziadek i ja modlili�my si� o twoje �ycie, kiedy zaraz po urodzeniu by�e� zbyt... s�aby, by m�c �y�. Pragn�li�my ci� mie� i kochamy ci�, a Irja chyba najbardziej! Nie przypuszczam, by twoja biedna matka Sunniva umia�a bardziej ci� kocha�. To powiniene� wiedzie�! Irja opanowa�a si� natychmiast. - Wybacz mi, Kolgrimie. Ja ju� naprawd� nie wiem, co m�wi�. - O, id� do diab�a! - parskn�� Kolgrim tak cicho, �e tylko Irja mog�a to s�ysze�, i ruszy� w swoj� stron�. Liv jednak �ywi�a pewne podejrzenia. Napisa�a do Cecylii. O bezgranicznej rozpaczy ca�ej rodziny. O tej ostatniej, szybko topniej�cej nadziei, �e Mattias mo�e jeszcze �yje. Mo�e le�y gdzie� bezradny, a oni nie zd��� pom�c mu na czas. Czy mog�aby� przyjecha� do domu, najdro�sza Cecylio! - ko�czy�a Liv. - Mamy coraz powa�niejsze podejrzenia, �e Kolgrim co� wie. Ty jedna umia�a� zawsze go poskromi�. B�d� tak dobra, kochanie! Nasz ukochany ma�y Mattias znikn�� przed pi�cioma tygodniami, nerwy zaczynaj� Irj� zawodzi�, a my wszyscy te� nie jeste�my ju� w stanie znosi� d�u�ej tej udr�ki. Cecylia wr�ci�a w�a�nie do domu po d�u�szej nieobecno�ci. Opiekowa�a si� umieraj�c� Ann� Catherin� i teraz bardzo potrzebowa�a odpoczynku w gronie rodziny. Natychmiast jednak zdecydowa�a si� jecha� do Norwegii. - Nie, Alexandrze, nie zabior� ze sob� bli�niak�w. Nie do Grastensholm. Ja tak�e mam pewne podejrzenia, �e za tym wszystkim kryje si� Kolgrim. I nigdy nie wystawi� Gabrielli ani Tancreda na spojrzenie tych jego dzikich oczu! - Ale on by chyba nie chcia�... - Jak wiesz, Kolgrim by� do mnie bardzo przywi�zany. Uwa�a za zdrad� z mojej strony to, �e mam w�asne dzieci. Ja zawsze w�tpi�am w jego �yczliwy stosunek do Mattiasa. Przecie� nigdy nie zabra�am naszych dzieci do mojego rodzinnego domu, cho� bardzo bym chcia�a. Ojciec i mama przyjechali tutaj, �eby je zobaczy�, Tarjei tak�e, a reszta rodziny nigdy nie widzia�a Gabrielli i Tancreda. Wy��cznie z powodu Kolgrima. - Wydaje mi si�, �e jeste� odrobin� niesprawiedliwa wobec tego ch�opca. Ale znasz go lepiej ni� ja. Dobrze, a zatem b�dziemy musieli jeszcze przez jaki� czas obej�� si� bez ciebie. Mam nadziej�, �e odnajdziesz Mattiasa! To taki mi�y ch�opiec. Cecylia westchn�a. - Och, gdyby tak dziadek Tengel by� z nami! Albo Sol. Oni potrafili odnajdywa� zaginionych. Chocia� Sol czuwa raczej nad swoim wnukiem, Kolgrimem... W porz�dku, sp�dz� tam nie wi�cej ni� tydzie�, potem musz� odpocz��. G��boko prze�y�am �mier� Anny Catheriny. A teraz Mattias... Och, kochany, ma�y Mattias! W tydzie� p�niej znalaz�a si� w Grastensholm i z przera�eniem zobaczy�a, jak �a�oba i l�k o �ycie ch�opca zgn�bi�y ca�� rodzin�. Ju� nast�pnego dnia porozmawia�a z Kolgrimem. On jednak utraci� dawne zaufanie do niej, a poza tym zanadto by� poch�oni�ty jedn� spraw�, by przejmowa� si� takimi drobiazgami, jak los Mattiasa. - Kiedy przyjedzie Tarjei? - pyta�. - Tego nie wiem, ale dawno ju� w domu nie by�, wi�c pewnie nied�ugo si� zjawi. Lubisz go? Wzrok Kolgrima b��dzi� po pokoju. Tarjei? A c� on ma za znaczenie? Ch�opca interesowa�o jedynie to, co Tarjei posiada�. - O tak! - zawo�a� entuzjastycznie. - Bardzo go lubi�. Tarjei jest taki m�dry. P�niej Cecylia rozmawia�a z Liv. - Ch�opiec co� wie, tego jestem pewna. Ale bardzo trudno si� z nim porozumie�, nie umiem sobie z nim poradzi�. B�d� pr�bowa� a� do wyjazdu, niczego jednak obiecywa� nie mog�. Cecylia musia�a wr�ci� do domu, niczego nie wsk�rawszy. Nigdy twarz Kolgrima nie wygl�da�a tak niewinnie jak teraz. I w�a�nie dlatego by�a pewna, �e ch�opiec wie wi�cej, ni� chcia�by powiedzie�. Lato chyli�o si� ku ko�cowi. Ch�opiec spokojnie czeka�, a� przyjedzie Tarjei. Bo teraz nic ju� nie sta�o na przeszkodzie, by to on, Kolgrim, zosta� dziedzicem skarbu, kt�ry by� dla niego wart wi�cej ni� ca�e z�oto �wiata. ROZDZIA� II Tarjei nie planowa� jeszcze podr�y do domu. Wspaniale zda� egzamin na uniwersytecie w Tybindze i m�g� wybiera� pomi�dzy r�nymi pon�tnymi propozycjami. Ludziom Lodu nigdy nie brakowa�o pieni�dzy, bowiem Tengel Dobry przez wiele lat leczy� chorych, a malowid�a Silje sprzedawano po znacznie wy�szych cenach, ni� ona sama mog�a sobie �yczy�. Tarjei nie musia� wi�c kierowa� si� wzgl�dami materialnymi. Mia� wolny wyb�r. Odrzuci� kusz�c� propozycj� wyk�adania medycyny na uniwersytecie w Tybindze i wybra� - nie wiadomo, z jakich powod�w - gorzej p�atn� prac� w Erfurcie. Mia� tam by� pomocnikiem wielce uczonego lekarza, prowadz�cego badania nad r�nymi chorobami. Tarjei doczeka� si� spe�nienia jednego z marze� swego dzieci�stwa: spotka� Johannesa Keplera. Dosz�o do tego w Tybindze, dok�d �w wielki matematyk i astronom przyjecha� pod koniec �ycia. Odbyli wtedy szczer� rozmow�, trwaj�c� do p�na w noc. Kepler by� w ostatnich latach cz�owiekiem pozbawionym iluzji, zm�czonym ludzk� niewiedz� i brakiem zrozumienia, a ponadto dr�czy�a go choroba. Rozmowa z m�odym, idealistycznie usposobionym Tarjeim o�ywi�a go, dyskutowali wi�c o kwestiach naukowych, dop�ki sen ich nie zmorzy�. Prawie natychmiast odkryli jak wiele ich ��czy. Matka Keplera zmar�a w 1622 roku, po trzynastu miesi�cach wi�zienia, oskar�ona o czary. Tarjei mia� w swojej rodzinie podobne do�wiadczenia - jego ciotk�, Sol, spotka� taki sam los. Zacz�li wi�c od rozmowy o procesach czarownic, a sko�czyli na ostatnim koniku Keplera: logarytmach i za�amywaniu si� �wiat�a. Teraz Tarjei przebywa� w Erfurcie. Lubi� swoj� prac�, cho� wi�za�a si� ona niejednokrotnie z wielkim ryzykiem, tak jak to mia�o miejsce w czasie epidemii ospy, z kt�rej na szcz�cie wyszed� obronn� r�k�. Jego chlebodawca by� bardzo zadowolony z m�odego pomocnika i przepowiada� mu wielk� przysz�o�� - je�li wsp�cze�ni w�adcy lub czo�owi m�owie Ko�cio�a w swej g�upocie nie zechc� spali� go na stosie ze wzgl�du na jego wiedz�. Czy� nie spalili Jana Husa i nie skazali Galileusza za herezj�? Tarjei musia� by� ostro�ny! W wolnych chwilach odwiedza� niekiedy swych starych przyjaci� na zamku Lowenstein. Hrabianka Cornelia Erbach von Breuenberg wyros�a na bardzo pewn� siebie, obdarzon� siln� wol� siedemnastoletni� dam�. By�a pe�na wdzi�ku i znacznie teraz szczuplejsza ni� w dzieci�stwie. Mili wujostwo chcieli wyda� j� za m�� za potomka zubo�a�ego niemieckiego rodu ksi���cego. Cornelia nawet s�ucha� o tym nie chcia�a! Ma�a Marka Christiana by�a teraz o�mioletnim, bardzo sympatycznym dzieckiem z wyra�nymi zadatkami na du�� inteligencj�. Gdy Tarjei zjawia� si� z wizyt� na zamku, cz�sto siada�a obok niego i przys�uchiwa�a si� niezrozumia�ej dla niej konwersacji doros�ych. Cornelia przeciwnie, wtr�ca�a si� do rozmowy, wyg�asza�a zdecydowane s�dy, co Tarjei nierzadko kwitowa� u�miechem. Kiedy� Cornelia powiedzia�a do wuja: - Tarjei ma przed sob� wielk� przysz�o��, prawda? - Wspania��, jestem tego pewien. - W takim razie powinien by� dobr� parti�. - Na pewno. Dla panny ze swojej klasy. Ale nie dla ciebie, je�eli o to ci chodzi. - Dlaczego nie dla mnie? - Bo jeste� hrabiank�, kochana Cornelio. A Tarjei nie jest nawet szlachcicem. - Nazwisko Lind z Ludzi Lodu mog�oby wprowadzi� w b��d ka�dego z tych g�upich starc�w, kt�rzy decyduj�, kto znajdzie si� w spisach arystokratycznych rod�w. - Cotnelio, nawet nie mo�e by� mowy o twoim ma��e�stwie z Tarjeim! Czy on ci si� o�wiadczy�, �e o to pytasz? - Nie, ale... - No widzisz! Mo�e on w og�le by ciebie nie chcia�. - Jasne, �e by chcia�! Dobrze, wobec tego ja z nim uciekn�. - Nie b�d� niem�dra, Cornelio! W ten spos�b zniszczy�aby� tylko jego karier�. - A czy wuj by nie m�g� si� za nim wstawi�, by otrzyma� tytu� szlachecki? Hrabia von Lowenstein und Scharffeneck wyja�ni�: - To m�g�by zrobi� tylko ksi���, g�owa ksi���cego rodu. - Ksi���cego? - zapyta�a Cornelia, nad czym� si� zastanawiaj�c. - Tarjei ma kuzynk�, kt�ra wysz�a za m�� za ksi�cia. - Naprawd�? - Tak, albo prawie ksi�cia, je�li chodzi o �cis�o��. On si� nazywa Paladin i jest co najmniej margrabi�. Ale jego babka czy kto� taki na pewno by�a ksi�n�. Komendant Erfurtu przytakn��. - Paladin to dobre nazwisko. Nale�� do domu ksi���cego Schwarzburg. - Tak, w�a�nie tak. Ja go zapytam. Wuj przyj�� to z u�miechem. - Nie s�dz�, by on m�g� zrobi� a� tyle. A poza tym b�dzie chyba najlepiej, je�eli najpierw zapytasz, co my�li o tym Tarjei. - Zapytam, tego mo�esz by� pewien! Tymczasem m�ody medyk odni�s� si� do jej plan�w oboj�tnie. - Po co, na Boga, mia�bym zostawa� szlachcicem? Cornelia straci�a pewno�� siebie, a nawet na chwil� zamilk�a. Niczego nie domy�laj�cy si� Tarjei ci�gn��: - I przecie� nie mog� zwr�ci� si� do Alexandra z tak� pro�b�, chyba rozumiesz? Nawet gdyby on m�g� przekona� swoich ksi���cych kuzyn�w ze Schwarzburga, to bym si� spali� ze wstydu, bezczelnie prosz�c o co� podobnego! Nie, ja ciebie nie rozumiem, Cornelio. Ona, w�ciek�a, odwr�ci�a si� na pi�cie. - O, jaki ty jeste� g�upi! Jaki g�upi! - sykn�a jeszcze i wybieg�a z pokoju, zgrzytaj�c z�bami ze z�o�ci. - Czy ja kiedykolwiek nie by�em dla ciebie g�upi? - krzykn�� za ni� Tarjei. P�niej przez wiele tygodni nie odzywa�a si� do niego, nie pokazywa�a si� te� podczas jego wizyt, cho� zawsze wtedy stawa�a na galeryjce i ukryta za kolumn� przygl�da�a mu si� z g�ry. Z pomoc� przysz�o jej nieszcz�cie. Tarjei w�a�ciwie nie wiedzia�, dlaczego tak dobrze si� czuje w zamku Lowenstein. Nie rozumia� te�, czemu w ostatnich dniach jest taki zirytowany, czego mu brak. U�wiadomi� to sobie dopiero pod wp�ywem gro�nych wydarze�. W Erfurcie znalaz�a si� du�a grupa by�ych zaci�nych �o�nierzy Wallensteina, teraz w��cz�cych si� po kraju, znudzonych brakiem zaj�cia i ��dnych grabie�y. Komendant pospiesznie zorganizowa� obron� miasta i wyruszy� przeciwko pl�druj�cym �o�dakom. Opu�ci� tym samym Lowenstein. Nie spodziewa� si�, �e grabie�cy p�jd� t� drog�. Zamek le�a� bowiem z dala od miasta, b�d�cego, jak s�dzi�, ich celem. Teraz zamek by� zupe�nie pozbawiony obrony. Zosta�a w nim tylko gar�� s�u�by i rodzina hrabiego. �o�dacy parli ostro do przodu. Hrabina Juliana ukry�a si� z dzie�mi i kobietami w jednej z zamkowych wie�, lecz Cornelii z nimi nie by�o. Wys�a�a wi�c pokoj�wk� na poszukiwania bratanicy, ale ku swemu przera�eniu us�ysza�a wkr�tce �e knechci odkryli dziewczyn� i rzucili si� na ni�. Hrabina tymczasem musia�a zosta� z Mark� Christian�. Tarjei znajdowa� si� w�a�nie w drodze do zamku, gdy odkry�, �e nie jest sam. Przed nim na drodze ha�asowa�a banda knecht�w. Jaki� przera�ony ch�opiec, mo�e pi�tnastoletni, ukry� si� w rowie. - Pr�dzej! - zawo�a� Tarjei. - Bierz mojego konia i p�d� do komendanta, on na pewno jest teraz w mie�cie. Powiedz mu, �e knechci s� w drodze do zamku i �e ja zrobi�, co b�d� m�g�. Nazywam si� Tarjei. Ch�opiec ju� siedzia� na koniu i ruszy� z kopyta ku miastu. Tarjei czu�, ze serce mu �omoce. Nigdy nie mia� specjalnej ochoty na odgrywanie roli bohatera; znacznie bardziej poci�ga�y go wyzwania intelektualne. A poza tym knecht�w, kt�rzy znikali ju� w zamkowej bramie, by�a gromada. On za� pozosta� sam... My�la� jednak o nieszcz�snych mieszka�cach zamku. Cho� wi�c naprawd� niewiele m�g� zrobi�, jego obowi�zkiem by�o pr�bowa�. - Odwagi, Tarjei - mrucza� sam do siebie. Przemyka� si� niepostrze�enie. Z daleka s�ysza� wrzaski knecht�w. Wygl�da�o na to, �e ju� pl�druj� sal� rycersk�. Tarjei skrada� si� pod murami zamku. Gdyby nie by� taki niespokojny, sam sobie musia�by wyda� si� �mieszny. Pr�bowa� znale�� kogo� ze s�u�by. I to w�a�nie wtedy us�ysza� rozpaczliwy krzyk m�odej dziewczyny. - O, m�j Bo�e, Cornelia - szepn�� wstrz��ni�ty. W tym momencie zda� sobie spraw�, co tak naprawd� by�o przyczyn� jego strachu. Cornelia... to biedne, bezradne dziecko. Cornelio, moja najdro�sza, ukochana, szepta�, p�dz�c w kierunku, sk�d dochodzi� krzyk. Gdyby s�ucha� uwa�niej, domy�li�by si�, �e te �a�osne pe�ne skargi krzyki nie s� krzykami Cornelii. Lecz Tarjei jakby postrada� zmys�y ze strachu, By� ju� blisko, w d�ugim korytarzu z drewnian� pod�og�. Na tyle jednak zachowa� rozs�dek, by wiedzie�, �e w pojedynk� niczego przeciwko knechtom nie zdzia�a, �eby nie wiem jakiej odwagi dodawa� mu l�k o �ycie lub cze�� Carnelii. Rozejrza� si� i chwyci� halabard�, stoj�c� pod �cian� jako dekoracja. Zacz�� ni� uderza� o pod�og� i tupa� tak, by echo jego krok�w odbija�o si� od �cian, sprawiaj�c wra�enie, �e biegnie wielu ludzi. - T�dy, panie komendancie! - wo�a�. - Tutaj s� ci n�dznicy. Bez lito�ci wytnijmy ich co do nogi! Rzeczywi�cie uda�o mu si� przestraszy� knecht�w, kt�rzy, tratuj�c si� nawzajem, zacz�li ucieka� z sali rycerskiej, krzycz�c przy tym i nawo�uj�c: - Komendant i jego ludzie! Musimy si� wnosi�! Tarjei tupa� energicznie jeszcze przez chwil�, po czym stwierdziwszy, �e pole zosta�o oczyszczone, rzuci� si� do szlochaj�cej na pod�odze dziewczyny. Natychmiast u�wiadomi� sobie pomy�k�, lecz ulga, jak� przy tym odczu�, szybko przemieni�a si� we wsp�czucie. - O, dziecko drogie - powiedzia�. - Chod�, oprzyj si� o ramie. A gdzie jest twoja chlebodawczyni? - W wie�y - szlocha�a dziewczyna. - Czy wszyscy tam s�? - Nie. Panny Cornelii nie ma. Ja mia�am jej poszuka� i wtedy... oni przyszli. - Wracaj szybko do pani, ja odnajd� Corneli� - powiedzia� Tarjei, a strach d�awi� go w piersi. Domy�la� si�, gdzie mog�a si� ukry� Cornelia. Pokaza�a mu kiedy� sw�j sekretny schowek na drugim pi�trze, tu� przy schodach wiod�cych na mury. Jak szalony przebieg� przez zamek, nawet nie ogl�daj�c si� za siebie. Gdyby to zrobi�, m�g�by zobaczy�, �e uciekaj�cy rabusie wpadli na mo�cie ponad fos� prosto w r�ce ludzi komendanta. Bo hrabia ju� wcze�niej zosta� powiadomiony o napadzie i spieszy� do zamku, a gdy po drodze spotka� ch�opca, kt�rego wys�a� Tarjei, jego oddzia� pogna� co ko� wyskoczy. Knechci pr�bowali zawr�ci�, lecz zamkowa s�u�ba b�yskawicznie zatrzasn�a bramy i napastnicy zostali uwi�zieni na mo�cie. Wielu pr�bowa�o ratunku, skacz�c do fosy, lecz tylko nieliczni uszli z �yciem. Kilku jednak pozostawa�o jeszcze w zamku. Zapu�cili si� zbyt daleko, by s�ysze� ostrzegawcze nawo�ywania. Kiedy wi�c Tarjei zbli�a� si� do kryj�wki Cornelii, us�ysza� w�ciek�y kobiecy g�os. Tym razem trudno si� by�o pomyli�. To by�a Cornelia - w ca�ej swojej krasie czy raczej w najwy�szej potrzebie. - Zabieraj st�d te swoje ow�osione �apy, ty ma�po - m�wi�a gniewnym g�osem, kt�ry mia� brzmie� lodowato, lecz ze strachu przechodzi� w piskliwy falset. - Czy my�lisz, �e pozwol�, �eby dotyka�o mnie co� tak wstr�tnego i brudnego? I do ciebie te� to si� odnosi! - krzykn�a jeszcze ostrzej. - Twoja matka musia�a si� zapatrze� na �wini�, kiedy z tob� chodzi�a, ty wstr�tna pokrako! Bo�e drogi, pomy�la� Tarjei otwieraj�c drzwi do pomieszczenia przy schodach. Powinna to s�ysze� wytworna ciotka Juliana! Nie zastanawiaj�c si�, wpad� do �rodka na ratunek dziewicy. Ale, jak powiadaj�, odwa�nym szcz�cie sprzyja, cho� tu mo�na by raczej m�wi� o g�upich... Nie zdaj�c sobie z tego sprawy, Tarjei przez ca�y czas dzier�y� w d�oniach ci�k� halabard� i teraz wygl�da� naprawd� gro�nie, wymachuj�c bez�adnie straszliw� broni�. Dwaj knechci, zreszt� ani paskudni, ani pokraki, rzucili si� do ucieczki. Nie wiadomo tylko, czy bardziej ze strachu przed Tarjeim, czy te� dlatego, �e jeden z nich przypadkiem zobaczy�, co si� dzieje na mo�cie. Cornelia natychmiast dostrzeg�a w nim bohatera i rzuci�a mu si� w ramiona. - O, Tarjei, jeste�! Ja wiedzia�am, �e przyjdziesz! C� to znowu za kiepskie przedstawienie, my�la� cokolwiek zirytowany, ale te� sk�onny do �miechu, skoro niebezpiecze�stwo min�o. Nie by� jednak w stanie wykrztusi� ani s�owa, bowiem u�ciski Cornelii ca�kowicie pozbawia�y go tchu. A ona umia�a wykorzysta� sytuacj�. Z wrodzon� kobiec� przebieg�o�ci� tak pokierowa�a sprawami, by Tarjei by� przekonany, �e to on j� ca�uje, a nie odwrotnie. Tego rodzaju chytre sztuczki kobiety znaj� od pocz�tku �wiata. Tarjei zreszt� nie protestowa�, o nie! Tak naprawd�, to ten zawsze bardzo zaj�ty m�ody uczony nigdy nawet nie marzy�, �e mog�oby istnie� co� r�wnie rozkosznego! A kiedy ju� raz zacz��, nie m�g� przesta�, bo Cornelia nie nale�a�a do os�b, kt�re by chcia�y przerywa� taki poca�unek nie w por�. Niech�tnie ockn�� si� na d�wi�k czyjego� g�osu. - No, no - powiedzia� komendant Georg Ludvig Eberhardsson von Lowenstein und Scharffeneck. Tarjei wstrzyma� oddech, sp�oszony, i uwolni� si� z uwodzicielskich obj�� Cornelii. - Och, wuju! - szepn�a zawstydzona. - Tarjei mnie skompromitowa�! Lecz jako prawdziwy rycerz mia�, oczywi�cie, uczciwe zamiary. - Zaraz, zaraz, poczekaj chwilk� - zaprotestowa� oszo�omiony Tarjei. - Teraz musisz poprosi� o moj� r�k� - podpowiada�a mu g�o�no Cornelia. - O twoj� r�k�? O, nie! Nie przywi��� sam sobie kamienia m�y�skiego do szyi! - Co? - wykrztusi�a panna. Komendant przygl�da� si� im z rozbawieniem. Tarjei nie zamierza� si� poddawa�. - Niepos�uszne ma�e dziewczynki staj� si� niepos�usznymi �onami - powiedzia�. Przez chwil� Cornelia sprawia�a wra�enie zupe�nie zagubionej. Ostatnia szansa przepad�a. Skoro Tarjei nie chce... Jej dziecinna buzia wyra�a�a teraz inne uczucia ni� zazwyczaj okazywana pewno�� siebie. Tarjei zmi�k� i pog�adzi� j� po policzku. - Ja wcale tak nie my�la�em, Cornelio - rzek� pospiesznie tonem usprawiedliwienia. - Tylko si� z tob� dra�ni�em. - Pewien, �e odpowied� b�dzie odmowna, zwr�ci� si� do wuja dziewczyny: - Panie komendancie, niniejszym mam zaszczyt prosi� o r�k� pa�skiej kuzynki. I oto sta�o si� co� nieoczekiwanego! Hrabia u�wiadomi� sobie nagle, �e Tarjei jest jedynym m�czyzn�, kt�ry zdo�a utrzyma� Corneli� w ryzach. A poza tym ma przed sob� przysz�o��. Nosi nazwisko o szlacheckim brzmieniu. Sam za� jest cz�owiekiem honoru. A zatem, dlaczego nie? Tak to Tarjei wpad� w pu�apk�. Od samego pocz�tku ma��e�stwo by�o bardzo szcz�liwe, a pa�stwo m�odzi nieprzytomnie zakochani. Tarjei nie pracowa� ju� wieczorami do p�na, jak to przedtem czyni�. Spieszy� do domu, bo strasznie t�skni� za Corneli�. Wcze�niej nawet nie �ni�, �e �ycie mo�e by� takie cudowne. Dawniej zawsze ze zdumieniem obserwowa�, jak nierozumnie zachowuj� si� ludzie zakochani. Gdy okaza�o si�, �e Cornelia oczekuje dziecka, szcz�ciu naprawd� nie by�o ko�ca. Du�o czasu musia�o min��, nim Tarjei u�wiadomi� sobie, jak jest zdominowany, ba, nawet tyranizowany przez �on�. Dosta� bardzo sp�niony list z domu. Wys�ano go p�nym latem 1633 roku, a teraz by�a jesie� 1634. Z niewypowiedzianym �alem czyta� wstrz�saj�ce wiadomo�ci o zagini�ciu Mattiasa. I natychmiast usiad�, by napisa� odpowied�. Do �ony za� powiedzia�: - Cornelio, musz� niezw�ocznie tam pojecha�. Zagin�� jeden z moich ma�ych kuzyn�w. Musz� pojecha� do domu, dowiedzie� si�, czy go odnaleziono, albo pocieszy� jego rodzic�w. Nie powiedzia� jej o tym, co niepokoi�o go najbardziej: ma�y Mattias mia� odziedziczy� skarb Ludzi Lodu. Skoro on zagin��, to kogo teraz wybra�? Cornelia jednak szala�a z gniewu. Czy naprawd� zamierza j� opu�ci� teraz, kiedy dziecko ma si� nied�ugo urodzi�? Czy on tylko o sobie potrafi my�le�? Cornelia sta�a si� niezno�na tak�e pod wieloma innymi wzgl�dami. Mieszkali na zamku, bo nie wyobra�a�a sobie, �e mog�aby si� przeprowadzi� do ubogiego lekarskiego mieszkania. Wygrzewa�a si� w blasku popularno�ci, jak� Tarjei zaczyna� zdobywa�, lecz nie chcia�a si� zgodzi�, by chodzi� do pracy, bo uwa�a�a, �e powinien nieustannie by� z ni�. Albo planowa�a jak�� weso�� wycieczk�, kt�r� musieli odby� akurat wtedy, gdy on prowadzi� wa�ne badania. W przeciwnym razie o�wiadcza�a, �e �le si� czuje. Tego ostatniego sposobu zreszt� szybko zaniecha�a, bo Tarjei mia� nieprzyjemny zwyczaj rozpoznawania chor�b, tak�e symulowanych. Lubi�a budzi� w nim zazdro��, bo zabawnie by�o wtedy obserwowa� jego reakcje. Od czasu do czasu udawa�a, �e sama jest zazdrosna, i rozkoszowa�a si� s�uchaniem jego zapewnie�, �e w tej dziedzinie nie ma si� czego obawia�. Lubi�a te� wywo�ywa� drobne ma��e�skie sprzeczki tylko po to, by m�c si� potem znowu godzi�. I zawsze po k��tniach, sprowokowanych przez ni� z wymy�lonych powod�w, Tarjei musia� czyni� pierwszy krok do zgody. A kiedy prosi� o wybaczenie, stawa�a si� �agodna i mi�a jak kociak, powtarzaj�c wci��, �e nikt na �wiecie nie jest bardziej szcz�liwy ni� oni. Po czym� takim Tarjei wraca� do r�wnowagi powoli i za ka�dym razem potrzebowa� na to wi�cej czasu. Wszystko to sk�ada� na karb jej stanu, lecz w g��bi duszy czu� narastaj�ce przekonanie, �e taka w�a�nie jest Cornelia i �e nic a nic nie zmieni�a si� od ich pierwszego spotkania, kiedy jeszcze by�a dzieckiem. Pozosta�a tak samo uparta i pewna siebie. Ust�pi� wi�c i napisa� drugi list, w kt�rym wyja�ni�, �e stan ma��onki nie pozwala mu na podr�, a on �ywi szczer� nadziej�, i� Mattias si� odnalaz�. Przekaza� rodzinie swoje najg��bsze wsp�czucie, zapewniaj�c, �e my�li o nich i o ch�opcu dzie� i noc. Prosi�, by natychmiast znowu do niego napisali. Oczywi�cie pisa� do domu ju� wcze�niej, informuj�c o swoim ma��e�stwie i o tym, �e rodzina wkr�tce si� powi�kszy, nie wiedzia� jednak, czy te listy dosz�y. Tym razem poczta okaza�a si� sprawniejsza. Bardzo szybko dosta� kolejny list od swego ojca, Arego. List by� spokojny, lecz mimo to wstrz�sn�� Tarjeim do g��bi. Mattias si� nie odnalaz�. Irja pogr��y�a si� w rezygnacji i apatii, nic ju� jej nie cieszy�o. Ale Kolgrim jest dla nich du�� pomoc� i teraz wszyscy w Grastensholm z nim w�a�nie wi��� nadzieje. Po pierwszych gwa�townych wybuchach i podejrzeniach pod jego adresem uspokoili si�. Irja i Tarald traktuj� go teraz jak swego jedynego syna. Ale �a�oba wyziera z ka�dego k�ta w Grastensholm. Chyba jeszcze gorzej maj� si� sprawy w Lipowej Alei. Do zmartwienia z powodu Mattiasa dosz�a powa�na choroba Mety. Czy Tarjei m�g�by przyjecha� do domu? Teraz ju� tylko w nim nadzieja. Ale on naprawd� nie m�g�. Dziecko mia�o przyj�� na �wiat za kilka tygodni i Cornelia czu�a si� bardzo �le, cho� naturalnie przesadza�a ze swoimi dolegliwo�ciami, co czasami zaczyna�o by� groteskowe. Zamierza� jednak jecha� zaraz po rozwi�zaniu niezale�nie od tego co powie Cornelia. Tym razem zaniepokoi� si� powa�nie. Meta, z kt�r� wprawdzie nigdy nie mia� wsp�lnego j�zyka, by�a mimo wszystko jego matk� i szczerze j� kocha�. A ma�y Mattias, kt�ry go zawsze tak cieszy�, budzi� w nim tyle spokoju... To by�o zbyt bolesne, nawet my�le� nie m�g�! Cornelia zreszt� nie mia�a nic przeciwko temu, �eby jecha� zaraz po porodzie. Cornelia w og�le nie powiedzia�a ju� nic wi�cej. Bo kiedy ich male�ki synek przyszed� na �wiat, jego matka zgas�a jak delikatne, spokojne �wiate�ko. Tarjei, ze wszystkimi swoimi medycznymi umiej�tno�ciami, nic nie m�g� na to poradzi�. Zmar�a mu na r�kach, a on nigdy nie zdo�a� odpowiedzie� na pytanie, dlaczego. Domy�la� si�, �e mia�a s�abe serce. Dopiero teraz zrozumia�, jak bardzo j� kocha�. Jej zadziorne odpowiedzi, humory, jej kochane r�ce, ramiona obejmuj�ce go tak, �e prawie d�awi�y, jej maniery rozpieszczonej panny... Zdawa� sobie spraw�, �e z czasem mog�aby skruszy� w nim wszelk� wol�, zrujnowa� pasj� badawcz�, przepoi� jego �ycie gorycz�. A mimo to by� po jej �mierci niepocieszony. Z pomoc� przysz�a mu ciotka Cornelii, Juliana. - Jed� do domu, Tarjei - radzi�a �agodnie. - Jed� do chorej matki! Tak nie mo�na, rozpacz ci� wyniszcza. Cornelia spoczywa w ziemi i nic na to nie poradzisz. Ja si� zajm� twoim ma�ym synkiem. A przy okazji, jakie zamierzasz da� mu imi�? Tarjei, kt�ry ledwie by� w stanie spojrze� na malca, ockn�� si� z odr�twienia. - Imi�? Nie wiem. Mo�e Mikael, �eby zaczyna�o si� na t� sam� liter� co imi� mojej matki, Mety? I Cornelius. Mikael Cornelius... Tak, niech tak b�dzie. - Dobrze - zgodzi�a si� Juliana. - Mo�esz jecha� spokojnie, drogi przyjacielu. By�e� dla Cornelii dobrym m�em. By�a szcz�liwa do ostatniej chwili i nie wiedzia�a, �e umiera. Tak wi�c Tarjei pojecha�. Wyjecha� z domu �a�oby, by przyby� do innego, tak�e dotkni�tego �a�ob�. Gdy statek przemierza� wody Kattegatu, Tarjei s�ysza� szum wiatru zawodz�cego w takielunku i linach. D�wi�ki te odbija�y si� jakby echem skargi w najskrytszych zakamarkach jego duszy, tak �e w ko�cu nie umia�by powiedzie�, co by�o pierwsze. Mo�e �a�osny szum wiatru odzwierciedla� tylko stan jego uczu�? Dopiero podczas tej podr�y przez morze my�li jego zacz�y kr��y� wok� nowo narodzonego dziecka. Mikael Cornelius Lind z Ludzi Lodu. Pr�bowa� sobie przypomnie�, jak ch�opiec wygl�da... Ciemnow�osy, rzecz jasna, bowiem oboje rodzice byli ciemni. G�ste, czarne w�osy z delikatnym odcieniem miedzi, kt�ry wnios�a do rodziny Silje i kt�ry pojawia� si� nieodmiennie w kolejnych pokoleniach. Chocia� Tengel jako potomek Ludzi Lodu by� kruczoczarny, a zatem