3164
Szczegóły |
Tytuł |
3164 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3164 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3164 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3164 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Juliusz Verne
Prze�amanie blokady
Tytu� orygina�u francuskiego: Les forceurs des blocus
Opracowanie i wst�p:
MICHA� FELIS I ANDRZEJ ZYDORCZAK (1996)
(na podstawie przek�adu zamieszczonego w tygodniku "Ruch Literacki"
w roku 1876 pod tytu�em "Prze�amanie blokady")
Rozdzia� I
Delfin1
ierwsz� rzek�, kt�rej wody pieni�y si� pod ko�ami statku parowego, by�a Clyde. To by�o w roku 1812. Statek ten nosi� nazw� Kometa i pe�ni� regularn� s�u�b� mi�dzy Glasgow a Greenock, p�ywaj�c z szybko�ci� sze�ciu mil2 na godzin�. Od tego czasu krocie steamers i pocket-boats3 p�ywa�y w g�r� i w d� tej szkockiej rzeki a mieszka�cy Glasgow, wielkiego miasta handlowego, ca�kowicie oswoili si� z cudami �eglugi parowej.
Tymczasem dnia 3 grudnia 1862 roku ogromny t�um, z�o�ony z armator�w, kupc�w, przemys�owc�w, rzemie�lnik�w, marynarzy, kobiet i dzieci, zape�nia� b�otniste ulice Glasgow i kierowa� si� ku Kelvin Dock, ogromnemu zak�adowi budowy statk�w, nale��cemu do pan�w Toda i Mac Gregora. To ostatnie nazwisko a� nadto dowodzi, �e potomkowie s�ynnych Highlanders4 stali si� przemys�owcami i ze wszystkich tych podbitych starych klan�w przeistoczyli si� w fabrycznych robotnik�w.
Kelvin Dock le�y o kilka minut drogi od miasta, na prawym brzegu rzeki Clyde. Wkr�tce te niezmierzone zak�ady okr�towe zosta�y zalane przez ciekawskich; ani na nabrze�u, ani na molo, ani na dachu magazynu otaczaj�cego nie zaj�te miejsce nie by�o pi�dzi wolnego skrawka; rzek� te� przecina�y we wszystkich kierunkach statki; nawet na lewym brzegu wzg�rza Govan zape�ni�y si� widzami.
A jednak nie chodzi�o o nadzwyczajn� uroczysto�� lecz bardzo zwyczajne wodowanie statku. Mieszka�cy Glasgow byli bardzo uodpornieni na zdarzenia podobne temu widowisku. Mo�e Delfin - tak si� nazywa� statek zbudowany przez pan�w Toda i Mac Gregora - odznacza� si� czym� nadzwyczajnym? Prawd� powiedziawszy - nie. By� to wielki statek z blach stalowych, o wyporno�ci tysi�c pi��set ton, w kt�rym wszystko by�o wymy�lone tak, aby uzyska� najwi�ksz� szybko��. Jego wysokoci�nieniowa maszyna, pochodz�ca z zak�ad�w Lancefield Forge mia�a moc pi�ciuset koni mechanicznych. Wprawia�a ona w ruch dwie bli�niacze �ruby umocowane z ka�dej strony tylnicy,5 w ko�cowych partiach rufy6 i ca�kowicie niezale�ne od siebie - zastosowanie zupe�nie nowego systemu pan�w Dudgeon7 z Millwal, kt�ry daje statkom wielk� szybko�� i pozwala robi� zwroty na bardzo ma�ej przestrzeni.
Je�li chodzi o zanurzenie, to musia�o by� niewielkie; znawcy od razu to spostrzegli i wywnioskowali s�usznie, i� statek ten przeznaczony jest do �eglugi po wodach �rednio g��bokich. Ale wszystkie te osobliwo�ci zupe�nie nie mog�y usprawiedliwia� powszechnej ciekawo�ci. W sumie Delfin by� statkiem jak mn�stwo innych. Mo�e jego wodowanie przedstawia�o jakie� trudno�ci techniczne do pokonania? Bynajmniej. Rzeka Clyde nieraz ju� przyjmowa�a w swe obj�cia wiele okr�t�w o du�o wi�kszym tona�u i wodowanie Delfina mia�o si� odby� w spos�b najbardziej zwyczajny.
Rzeczywi�cie, kiedy morze by�o spokojne,8 w momencie, kiedy ju� dawa� si� odczuwa� odp�yw, rozpocz�y si� przygotowania do wodowania; uderzenia m�ot�w rozbrzmiewa�y z doskona�� zgodno�ci� na klinach d�wigaj�cych st�pk�9 statku; wkr�tce dr�enie przebieg�o przez ca�y masywny kad�ub; by� on jeszcze troch� podniesiony; czuje si�, �e si� chwieje; �lizganie rozpoczyna si�, przyspiesza i po kilku chwilach Delfin, opuszczaj�cy pochylni�10 dok�adnie wysmarowan� �ojem, zanurza si� w rzece Clyde, po�r�d g�stych k��b�w bia�ych mgie�. Dzi�b zahaczy� o muliste dno rzeki, nast�pnie podni�s� si� na grzbiecie ogromnej fali i wspania�y parowiec, uniesiony rozp�dem by�by rozbi� si� na nabrze�ach warsztat�w okr�towych od strony Govan, lecz rzucaj�c z wielkim ha�asem r�wnocze�nie wszystkie kotwice zatrzyma� sw�j bieg.
Wodowanie powiod�o si� doskonale. Delfin spokojnie ko�ysa� si� na wodach rzeki Clyde. Gdy znalaz� si� we w�a�ciwym sobie �ywiole, wszyscy widzowie pocz�li klaska� w d�onie, a g�o�ne okrzyki "hurra!" rozleg�y si� na obu brzegach rzeki.
Lecz dlaczego te okrzyki i te brawa? Bez w�tpienia najgwa�towniejsi widzowie byliby mocno zak�opotani gdyby mieli wyja�ni� sw�j entuzjazm. Jaki by� w�a�ciwie pow�d tego osobliwego zainteresowania si� statkiem? Wszystko zawiera�o si� po prostu w tajemnicy, os�aniaj�cej jego przeznaczenie. Nie wiedziano, do jakiego rodzaju handlu b�dzie przeznaczony, a przys�uchuj�cy si� r�nym grupom ciekawskich s�usznie by�by zdumiony rozmaito�ci� zda� kr���cych na ten wa�ny temat.
Jednak�e lepiej poinformowani albo uwa�aj�cy si� za takich zgadzali si� z tym, �e parowiec b�dzie gra� pewn� rol� w straszliwej wojnie, kt�ra w�wczas sia�a zniszczenie w Stanach Zjednoczonych.11 Ale wi�cej nie wiedziano - czy Delfin mia� by� statkiem korsarskim, transportowym, okr�tem Konfederacji lub statkiem morskim Unionist�w - tego nikt nie m�g� powiedzie�.
- Hurra! - zawo�a� kto� z t�umu, utrzymuj�c, �e Delfin zbudowany zosta� dla Stan�w Po�udniowych.
- Hip! hip! hip! - wo�a� inny, przysi�gaj�c, �e szybszy parowiec nigdy dot�d nie kr��y� po wodach ameryka�skich.
By wiedzie� co� dok�adnie pod tym wzgl�dem trzeba by�o by� wsp�lnikiem albo przynajmniej bliskim przyjacielem Vincenta Playfaira i Sp�ki w Glasgow.
To bogata, pot�na i roztropna firma handlowa, nosz�ca nazw� Vincent Playfair i Sp�ka. Stara i szanowna rodzina Playfair�w pochodzi od owych lord�w Tobacco,12 kt�rzy pobudowali najpi�kniejsze dzielnice miasta. Ci sprytni kupcy, w nast�pstwie Unii,13 za�o�yli w Glasgow pierwsze kantory nielegalnie handluj�ce tytoniami z Wirginii i Marylandu. Powsta�y olbrzymie maj�tki; wzros�o nowe centrum handlowe. Wkr�tce Glasgow sta� si� miastem kupieckim i przemys�owym; we wszystkich jego cz�ciach wznosi�y si� prz�dzalnie, huty, odlewnie �elaza i w ci�gu kilku lat pomy�lny rozw�j miasta osi�gn�� najwy�szy stopie�.
Firma Playfaira pozosta�a wierna przedsi�biorczemu duchowi swych przodk�w. Rzuca�a si� w naj�mielsze przedsi�wzi�cia, podtrzymuj�c honor angielskiego handlu. Obecny jej w�a�ciciel, Vincent Playfair, m�czyzna pi��dziesi�cioletni, z charakteru przede wszystkim praktyczny i rzeczowy, chocia� bardziej ni� zuchwa�y, by� armatorem czystej krwi. Poza obr�bem spraw handlowych nic go nie obchodzi�o, nawet polityczna strona transakcji. Z drugiej strony by� absolutnie uczciwy i zacny.
Jednak�e nie m�g� uznawa� za sw�j pomys� zbudowania i wyposa�enia Delfina. Pochodzi� on od Jamesa Playfaira, jego synowca,14 przystojnego trzydziestoletniego m�odzie�ca i najodwa�niejszego skippera15 marynarki handlowej Zjednoczonego Kr�lestwa.16
To by�o pewnego dnia w coffee-room17 Tontine, pod arkadami ratusza, kiedy James Playfair, przeczytawszy z wielkim zainteresowaniem gazety ameryka�skie, podsun�� swemu stryjowi bardzo awanturniczy projekt.
- Stryju Vincencie - rzek� bez �adnych wst�p�w - mo�na zarobi� oko�o dw�ch milion�w w przeci�gu miesi�ca.
- A co si� ryzykuje? - spyta� stryj Vincent.
- Okr�t i jego �adunek.
- Nic wi�cej?
- Owszem, jeszcze sk�r� za�ogi i jej kapitana, ale to si� nie liczy.
- Zobaczymy obejrze� - powiedzia� stryj, kt�ry uwielbia� ten pleonazm.18
- Wszystko jest jasne - rzek� James Playfair. - Czyta�e� Tribune, New York Herald, Wiadomo�ci Richmondzkie, American Reviev?
- Dwadzie�cia razy, bratanku Jamesie.
- Jeste� przekonany, tak jak i ja, �e wojna w Stanach Zjednoczonych b�dzie jeszcze d�ugo trwa�a?
- Bardzo d�ugo.
- Wiesz, jak ta wojna stawia w zawieszeniu interesy Anglii, a szczeg�lnie te z Glasgow.
- A jeszcze najszczeg�lniej te firmy Playfair i Sp�ka - odrzek� stryj Vincent.
- Ponad wszystko te - zareplikowa� m�ody kapitan.
- Zamartwiam si� ca�e dnie, Jamesie i nie bez l�ku rozwa�am bankructwa handlowe jakie ta wojna mo�e poci�gn�� za sob�. Nie znaczy to, bratanku, �e firma Playfair nie jest solidna, lecz ma partner�w, kt�rzy mog� zawie��. Ach, ci Amerykanie, ci zwolennicy niewolnictwa czy te� abolicjoni�ci,19 po�l� ich do wszystkich diab��w!
Je�eli z punktu widzenia g��wnych praw ludzko�ci, zawsze i wsz�dzie wy�szych od korzy�ci osobistych, Vincent Playfair �le post�pi� m�wi�c w ten spos�b, to mia� racj� rozwa�aj�c rzecz z czysto handlowego punktu widzenia. Bawe�ny - najwa�niejszego przedmiotu eksportu ameryka�skiego brakowa�o na rynku Glasgow. G��d Bawe�niany,20 b�d�ce w u�yciu silne wyra�enie angielskie, stawa� si� z dnia na dzie� gro�niejszy; tysi�ce zwolnionych robotnik�w �y�o z dobroczynno�ci spo�ecznej. Glasgow posiada dwadzie�cia pi�� tysi�cy warsztat�w mechanicznych, kt�re przed wojn� w Stanach Zjednoczonych dziennie wytwarza�y sze��set dwadzie�cia pi�� tysi�cy metr�w nici bawe�nianych, to jest pi��dziesi�t milion�w funt�w rocznie. Ta liczba daje wyobra�enie o perturbacjach wprowadzonych w przemys�owe �ycie miasta, kiedy nagle prawie zupe�nie zabrak�o surowca prz�dzalniczego. Bankructwa zdarza�y si� codziennie. We wszystkich fabrykach zawieszano roboty. Robotnicy umierali z g�odu.
Widok tej okropnej n�dzy natchn�� Jamesa Playfaira i przyczyni� si� do powstania zuchwa�ego projektu.
- Pojad� po bawe�n� - powiedzia� sobie - i przywioz� j�, cho�by mia�a nie wiem ile kosztowa�.
Lecz poniewa� by� tak�e "kupcem", jak stryj Vincent, zdecydowa� si� post�powa� jak kupiec i przedstawi� j� w formie interesu handlowego.
- Stryju Vincencie - powiedzia�. - Oto m�j projekt.
- Zobaczymy obejrze�, Jamesie.
- To jest proste. Zbudujemy statek mog�cy szybko p�ywa� i o du�ej pojemno�ci.
- To jest mo�liwe.
- Za�adujemy go sprz�tem wojennym, �ywno�ci� i odzie��.
- To si� znajdzie.
- Ja obejm� dow�dztwo tego parowca. Przeciwstawi� si� w tej wyprawie korsarskiej wszystkim okr�tom marynarki federalnej. Przerw� blokad� jednego z port�w Po�udnia.
- Sprzedasz drogo Konfederatom �adunek, kt�rego tak potrzebuj� - powiedzia� stryj.
- I powr�c� za�adowany bawe�n�...
- Kt�r� kupisz za bezcen.
- Tak jak m�wisz, stryju Vincencie. Czy to jest jasne?
- Rozumie si�. Lecz czy si� powiedzie?
- Powiedzie si�, je�eli b�d� mia� dobry statek.
- Zbudujemy go wed�ug zapotrzebowania. A za�oga?
- O, t� znajd�. Nie potrzeba mi wielu ludzi. Wystarcz� ci do obs�ugi statku. Nie idzie o to, by si� bi� z Federalistami, ale by ich wyprzedzi�.
- Zostan� wyprzedzeni - odpowiedzia� stryj stanowczo. - A teraz powiedz mi, Jamesie, do jakiego miejsca wybrze�a ameryka�skiego zamierzasz zawin��?
- Dot�d, stryju, ju� kilka okr�t�w przerwa�o blokad� Nowego Orleanu, Willmington i Savannah. Ja zamierzam pod��y� prosto do Charleston. Nie dotar� tam do tej pory �aden angielski okr�t, nie p�yn�cy z Bermud�w. Je�eli m�j statek b�dzie mia� ma�e zanurzenie, dotr� tam, gdzie statki federalist�w nie zdo�aj� goni� za mn�.
- Dobrze - zauwa�y� stryj Vincent - �e Charleston jest zapchany bawe�n�. Pali si� j�, byle si� jej pozby�.
- Tak - odpowiedzia� James. - Co wi�cej, miasto jest prawie ca�kowicie otoczone; Beauregard21 potrzebuje amunicji; sprzedam m�j �adunek na wag� z�ota.
- Dobrze, m�j synowcze. A kiedy chcesz odp�yn��?
- Za sze�� miesi�cy. Potrzebne mi s� d�ugie, ciemne, zimowe noce, by �atwiej si� przemkn��; dodatkowo szybki okr�t.
- Zbudujemy ci nowy.
- Przyrzekasz, stryju?
- Przyrzekam.
- Wi�c ani s�owa?
- Ani s�owa!
Oto, jak si� to sta�o, �e pi�� miesi�cy p�niej parowiec Delfin zosta� wodowany w warsztatach okr�towych Kelvin Dock, i dlaczego nikt nie zna� jego prawdziwego przeznaczenia.
Rozdzia� II
Podniesienie kotwicy
yposa�anie Delfina bieg�o szybko. Olinowanie i omasztowanie by�o gotowe. Delfin mia� trzy maszty, zbytek troch� niepotrzebny. W istocie jednak nie liczy� na wiatr uciekaj�c przed korwetami22 federalnymi, polegaj�c raczej na pot�nej maszynie parowej ukrytej w swoich wn�trzach. I mia� racj�.
W ko�cu grudnia Delfin wyp�yn�� na zatok� Clyde dla przeprowadzenia pr�b. Trudno rozstrzygn��, kto by� z tej pr�by bardziej zadowolony: budowniczy czy kapitan. Nowy parowiec p�ywa� wspaniale i log23 wskazywa� szybko�� siedemnastu mil na godzin�. Szybko��, jakiej nie osi�gn�� dot�d �aden statek angielski, francuski czy ameryka�ski. Na pewno Delfin, w potyczce z najszybszymi okr�tami wygra o kilka d�ugo�ci w tym morskim meczu.
W dniu 25 grudnia rozpocz�to za�adunek. Parowiec przybywa by ustawi� si� przy nabrze�u handlowym dla parowc�w, troch� poni�ej Glasgow Bridge, ostatniego mostu przerzuconego przez rzek� Clyde przed jej uj�ciem. Tam znajduj� si� obszerne mola, zawieraj�ce ogromne zapasy odzie�y, broni i amunicji, kt�re szybko z�o�ono w �adowni Delfina. Rodzaj tego �adunku ukazywa� tajemnicze miejsce przeznaczenia statku i firma Playfair nie mog�a d�u�ej os�ania� swej tajemnicy. Zreszt� Delfin nie m�g� zwleka� z wyruszeniem na morze. Po pierwsze, �adnej korwety ameryka�skiej nie sygnalizowano na wodach angielskich. Nast�pnie, jak by� gotowym do zwerbowania za�ogi, w jaki spos�b tak d�ugo utrzyma� milczenie? Nie mo�na zaokr�towa� ludzi bez powiadamiania ich o miejscu przeznaczenia; w ko�cu nara�aj� swoje �ycie, a gdy ryzykuje si� swoj� sk�r�, dobrze jest wiedzie� za ile i dlaczego.
Niebezpiecze�stwo wszak�e nie powstrzymuje marynarzy. P�aca by�a dobra, przyrzekano dodatkowy udzia� w zyskach, dlatego stawi�a si� wielka liczba ochotnik�w. James Playfair mia� w czym wybiera�. W ci�gu jednej doby wpisa�o si� na list� za�ogi trzydziestu majtk�w,24 kt�rzy uczyniliby zaszczyt nawet jachtowi Jej Kr�lewskiej Mo�ci.
Termin wyj�cia w morze wyznaczono na dzie� 3 stycznia. 31 grudnia Delfin by� gotowy do drogi. Jego �adownie wype�nione by�y amunicj� a bunkry25 w�glem. W dniu 2 stycznia kapitan znajdowa� si� na pok�adzie, pilnie dogl�daj�c, czy wszystko jest w nale�ytym porz�dku, kiedy przy otworze trapowym26 Delfina zg�osi� si� jaki� nieznajomy, i ��da� rozmowy z kapitanem Jamesem Playfairem. Jeden z marynarzy zaprowadzi� go na ruf�wk�.27
By� to m�czyzna o szerokich barkach, czerwonawej twarzy, na kt�rej przebija�a weso�o��, po��czona z przebieg�o�ci�. Zdawa�o si�, �e nie bardzo by� obeznany z morzem i urz�dzeniem statku, gdy� id�c, ogl�da� si� na wszystkie strony, jak cz�owiek niezbyt cz�sto przebywaj�cy na statku. Stara� si� zachowywa� jednak jak stary wilk morski, ze znawstwem ogl�daj�c olinowanie Delfina i ko�ysz�c si� na spos�b marynarzy.
Stan�wszy przed obliczem kapitana, spojrza� mu bystro w oczy i spyta�:
- Kapitan James Playfair?
- To ja - odpowiedzia� kapitan. - Czego ode mnie chcesz?
- Zaci�gn�� si� na pa�ski statek.
- Nie ma ju� miejsca, za�oga jest w komplecie.
- Ej! Jeden cz�owiek wi�cej nie zawadzi panu, przeciwnie.
- Tak my�lisz? - spyta� James Playfair, patrz�c prosto w oczy swemu rozm�wcy.
- Jestem tego pewny - odpowiedzia� marynarz.
- Lecz kim ty jeste�? - spyta� kapitan.
- Wy�mienitym marynarzem - zapewni�. - Solidnym cz�owiekiem i zdecydowanym zuchem. Dwie takie zr�czne r�ce, jakie mam zaszczyt przedstawi�, nie s� z pewno�ci� do pogardzenia na pok�adzie pa�skiego statku.
- Lecz s� inne statki ni� Delfin i inni kapitanowie ni� James Playfair. Dlaczego przyby�e� w�a�nie tu?
- Poniewa� chc� s�u�y� pod rozkazami kapitana Jamesa Playfaira i na pok�adzie jego statku.
- Nie potrzebuj� wi�cej ludzi.
- Mocny cz�owiek zawsze si� przyda i je�eli pan chce wypr�bowa� moj� si�� to niech pan pozwoli zmierzy� si� z trzema albo czterema najt�szymi zuchami pa�skiej za�ogi - jestem got�w!
- Jak ci si� spieszy! - odpowiedzia� James Playfair. - Jak si� nazywasz?
- Crockston, do pa�skich us�ug.
Kapitan cofn�� si� kilka krok�w, aby lepiej obejrze� tego si�acza, kt�ry okazywa� si� w pewnym stopniu tak�e stanowczy. Postawa, wzrost, powierzchowno�� marynarza potwierdza�a w ca�o�ci jego energiczne ��dania; czu�o si�, �e mo�e by� silny; do tego mia� pogodne spojrzenie.
- Gdzie p�ywa�e�? - spyta� go Playfair.
- Wsz�dzie po trochu.
- Wiesz, co Delfin zamierza uczyni�?
- Tak, i to mnie kusi.
- Niech wi�c B�g mnie pokarze, je�eli pozwol� odej�� tak silnemu zuchowi. Poszukaj mego zast�pcy, pana Mathew, kt�ry ci� zapisze.
Powiedziawszy to, James Playfair spodziewa� si� ujrze�, i� cz�owiek ten obr�ci si� w tej chwili na pi�cie i pobiegnie na dzi�b - ale si� pomyli�. Crockston nie ruszy� si� z miejsca.
- Czy s�ysza�e� co powiedzia�em? - spyta� kapitan.
- Tak - odpowiedzia� majtek - ale to jeszcze nie wszystko; mam jeszcze jedn� rzecz do za�atwienia.
- Nudzisz mnie - stwierdzi� szorstko James. - Nie mam czasu aby wdawa� si� w pogaw�dk�.
- D�ugo nie b�d� nudzi� - odpar� Crockston. - Chc� powiedzie� jeszcze dwa s�owa i to wszystko - mam synowca.
- Pi�knego stryja ma ten synowiec - stwierdzi� James Playfair.
- No! No! - powiedzia� Crockston.
- Sko�czy�e�? - zapyta� z wielk� niecierpliwo�ci� skipper.
- A wi�c oto ta sprawa: kto bierze stryja, ten umawia si� tak�e na wzi�cie synowca.
- Naprawd�?
- Taki jest zwyczaj; jeden bez drugiego nigdzie nie p�jdzie.
- A kim jest ten tw�j bratanek?
- Pi�tnastoletnim ch�opakiem, nowicjuszem, kt�rego ucz� zawodu. Jest pe�en dobrych ch�ci i pewnego dnia stanie si� dobrym marynarzem.
- Ach tak, mistrzu Crockstonie! - zawo�a� James Playfair. - My�li pan, �e na Delfinie urz�dz� szko�� ch�opc�w okr�towych?
- Nie m�wmy �le o ch�opcach okr�towych - zripostowa� Crockston. - By� nim kiedy� admira� Nelson, drugim admira� Franklin.
- Ech, do licha! To prawda, przyjacielu! - odpar� James Playfair. - Masz spos�b m�wienia, kt�ry mi si� podoba. Przyprowad� swego synowca. Lecz je�eli nie b�dzie mia� w swoim stryju solidnego zucha, za jakiego si� podajesz, b�dziesz mia� do czynienia ze mn�. Id� i wracaj za godzin�.
Crockston nie kaza� sobie powtarza� tego dwa razy; uk�oni� si� niezgrabnie kapitanowi Delfina i wr�ci� na nabrze�e.
W godzin� potem powr�ci� na statek z ch�opakiem czternasto- lub pi�tnastoletnim, delikatnym, w�t�ym, o trwo�liwym i zdziwionym wyrazie twarzy, kt�ry wcale nie zapowiada� si�, �e z czasem b�dzie podobnym do swego stryja pod wzgl�dem tupetu moralnego i mocnego cia�a.
Crockston zmusi� si� do wypowiedzenia kilku s��w, dodaj�cych odwagi:
- Naprz�d! - powiedzia�. - Odwagi! Przecie� nas nie zje, do diab�a! Ostatecznie jest jeszcze czas aby wr�ci�.
- Nie, nie! - odpowiedzia� m�ody cz�owiek. - I niech B�g ma nas w swej opiece!
Tego samego dnia majtek Crockston i ucze� marynarki, John Stiggs, wpisani zostali na list� za�ogi Delfina.
Nast�pnego ranka, o godzinie pi�tej, rozpalono ogie� w paleniskach parowca; pok�ad statku dr�a� pod wibracjami kot��w, a para ze �wistem uchodzi�a przez klapy. Chwila odp�yni�cia nadesz�a.
Mimo wczesnej pory wielki t�um t�oczy� si� na nabrze�ach i na Glasgow Bridge. Ludzie przyszli po�egna� po raz ostatni ten dzielny parowiec. By� te� w�r�d nich Vincent Playfair aby u�cisn�� kapitana Jamesa, ale zachowywa� si� w tej sytuacji jak stary Rzymianin w dobrych czasach. Zachowywa� bohatersk� postaw� i tylko dwa g�o�ne poca�unki, kt�rymi obdarowa� swego bratanka, by�y oznak� �ywego uczucia.
- Ruszaj, Jamesie - powiedzia� do m�odego kapitana. - P�y� szybko, a powracaj jeszcze szybciej. Przede wszystkim nie zapomnij korzysta� ze swojej sytuacji. Sprzedaj drogo, kup tanio, a zas�u�ysz sobie na szacunek stryja.
Po takim zaleceniu, widocznie zapo�yczonym z "Podr�cznika doskona�ego kupca", stryj i bratanek rozstali si�, i wszyscy �egnaj�cy opu�cili pok�ad.
W tej chwili Crockston i John Stiggs stali obok siebie na pok�adzie dziobowym28 i pierwszy z nich powiedzia� do drugiego:
- Dobrze idzie, dobrze idzie. Po up�ywie dw�ch godzin b�dziemy ju� na otwartym morzu i dobrze zapatruj� si� na podr�, kt�ra zaczyna si� w ten spos�b.
Zamiast odpowiedzi nowicjusz u�cisn�� r�k� Crockstona.
James Playfair wydawa� tymczasem ostatnie rozkazy przy odp�ywaniu:
- Czy mamy odpowiednie ci�nienie? - zapyta� swego zast�pc�.
- Tak jest, kapitanie - odrzek� pan Mathew.
- A wi�c zwolnijcie cumy!
Rozkaz zosta� natychmiast wykonany. �ruby zosta�y wprawione w ruch. Delfin poruszy� si�, przep�yn�� pomi�dzy okr�tami stoj�cymi w porcie i wkr�tce znikn�� sprzed oczu t�umu, kt�ry �egna� go ostatnimi okrzykami.
Sp�yw w d� rzek� Clyde odby� si� bez �adnych trudno�ci. Mo�na powiedzie�, �e rzeka ta wykonana jest r�k� cz�owieka i do tego r�k� mistrza. Od sze��dziesi�ciu lat dzi�ki pog��biarkom i nieustannemu oczyszczaniu, pog��biono j� o pi�tna�cie st�p a jej szeroko�� mi�dzy miastem a nabrze�ami potroi�a si�.
Wkr�tce las maszt�w i komin�w znikn�� po�r�d mg�y i dymu. Odg�os m�ot�w w ku�niach i topor�w w warsztatach okr�towych cich� w oddali. Od miasteczka Patrick miejsce fabryk zajmowa�y wiejskie domki, wille, rezydencje. Delfin, zmniejszaj�c ci�nienie pary, lawirowa� mi�dzy przeszkodami, kt�re znajduj� si� na rzece powy�ej nabrze�y i cz�sto po�rodku bardzo w�skich przej��. By�o to jednak niedogodno�� ma�o znacz�ca; na �eglownej rzece mniej wa�na jest g��boko�� ni� szeroko��. Parowiec prowadzony przez jednego z tych wspania�ych pilot�w morza Irlandzkiego, posuwa� si� bez wahania pomi�dzy p�ywaj�cymi bojami, kamiennymi s�upami i bigginsami,29 na kt�rych s� latarnie oznaczaj�ce tor wodny.30 Zostawi� szybko w tyle miasteczko Renfrew. Rzeka Clyde poszerza�a si� u st�p wzg�rz Kilpatrick i przed zatok� Bowling, w g��bi kt�rej ma uj�cie kana� ��cz�cy Edynburg z Glasgow.
Jeszcze na wysoko�ci czterystu st�p31 powy�ej ukaza� si� zamek Dumbarton, wznosz�cy swe zacieraj�ce si� we mgle kontury, a nast�pnie przy lewym brzegu rzeki, statki portowe z Glasgow zata�czy�y na falach wywo�anych przez Delfina. Kilka mil dalej Delfin min�� Greenock, rodzinn� miejscowo�� Jamesa Watta32 i znalaz� si� u uj�cia rzeki Clyde i u wej�cia do zatoki, przez kt�r� rzeka wlewa swe wody do Kana�u P�nocnego. Tu po raz pierwszy statek odczu� ko�ysanie morza i pop�yn�� wzd�u� malowniczych brzeg�w wyspy Arran.
Wreszcie przyl�dek Kintyre, przecinaj�cy kana�, b�d�cy oznak� wyspy Rathlin. Pilot opu�ci� okr�t i wsiad� do szalupy ma�ego kutra, p�ywaj�cego po pe�nym morzu. Delfin, stosownie do rozkazu swego kapitana skierowa� si� ku p�nocnym brzegom Irlandii, drog� niezbyt ucz�szczan� przez statki, i wkr�tce straci� z oczu resztki ziemi europejskiej; znalaz� si� sam na otwartym oceanie.
Rozdzia� III
Na morzu
elfin posiada� dobr� za�og� - nie marynarzy do walki, marynarzy do aborda�u33 lecz ludzi dobrze obs�uguj�cych statek. Nie potrzeba by�o lepszych. Wszystkie te zuchy to byli ludzie zdeterminowani i wszyscy mniej lub wi�cej byli kupcami. Ludzie ci biegali nie tyle za s�aw� ile za zyskiem. Nie obchodzi�a ich ani bandera pod jak� p�ywaj�, ani barwy kt�rych mieli broni� strza�ami armatnimi. Zreszt� ca�� artyleri� parowca stanowi�y dwa ma�e dzia�ka, zdatne jedynie do dawania sygna��w.
Delfin p�yn�� szybko, potwierdzaj�c nadzieje budowniczych oraz kapitana i wkr�tce znalaz� si� poza granicami w�d brytyjskich. Do tej pory nie spotka� �adnego okr�tu; szeroka droga oceanu by�a ca�kowicie wolna. Zreszt� �aden okr�t marynarki federalnej nie mia� prawa atakowa� go, p�yn�cego pod flag� angielsk�; m�g� jedynie p�yn�� za nim i zniszczy� go w chwili przerwania linii blokady. Tak�e James Playfair pok�ada� ca�� nadziej� w szybko�ci swego statku, w�a�nie �eby nie by� schwytanym.
Na wszelki wypadek jednak miano si� na baczno�ci. Pomimo zimna, zawsze jeden z majtk�w znajdowa� si� w bocianim gnie�dzie,34 by zawczasu da� zna� o najmniejszym �aglu pojawiaj�cym si� na horyzoncie.
Gdy nadszed� wiecz�r, kapitan James przekaza� szczeg�owe polecenia panu Mathew.
- Nie pozostawiaj d�ugo wachtowych35 w bocianim gnie�dzie - powiedzia�. - Mo�e ich opanowa� zimno, a nie ma dobrego pilnowania w takiej sytuacji. Zmieniaj cz�sto swoich ludzi.
- Zrozumia�em, kapitanie - odpowiedzia� pan Mathew.
- Polecam panu do tej s�u�by Crockstona. Ten chwat twierdzi, �e ma wspania�y wzrok - poddamy go pr�bie. W��cz go do wachty rannej, w czasie mgie� porannych. Gdyby zasz�o co� nowego prosz� mnie powiadomi�.
To powiedziawszy, James Playfair poszed� do swej kajuty. Pan Mathew kaza� zawo�a� Crockstona i przekaza� mu rozkazy kapitana.
- Jutro o godzinie sz�stej rano - powiedzia� - udasz si� na sw�j posterunek obserwacyjny na fokmaszcie.36
Crockston zamiast odpowiedzi zamrucza� niby twierdz�co, ale zaledwie pan Mathew odwr�ci� si� plecami, marynarz wypowiedzia� kilka niezrozumia�ych s��w, a w ko�cu zawo�a�:
- Co, u diab�a, mia� na my�li z tym fokmasztem?!
W tej chwili zjawi� si� na przednim pomo�cie jego bratanek, John Stiggs.
- No i jak, m�j dzielny Crockstonie? - zapyta�.
- No i jak? Jako� idzie! Jako� idzie! - odpowiedzia� zapytany z wymuszonym u�miechem. - To tylko nieszcz�cie, i� przekl�ty parowiec otrz�sa swoje pch�y jak pies, kt�ry wylaz� z wody i dlatego robi mi si� troch� niedobrze.
- Biedny przyjacielu! - powiedzia� ucze�, spogl�daj�c na Crockstona z wyrazem �ywej wdzi�czno�ci.
- Gdy pomy�l� - odpar� marynarz - �e w moim wieku dopad�a mnie morska choroba! Jaka ze mnie baba! Ale to minie, to minie... Sprawia mi tak�e k�opot ten fokmaszt.
- Drogi Crockstonie!... I to wszystko dla mnie!...
- Dla ciebie i dla niego - odpowiedzia� Crockston. - Ale nie m�wmy o tym. Miejmy nadziej�, �e B�g nas nie opu�ci.
Po tych s�owach John Stiggs i Crockston powr�cili do kubryku;37 marynarz nie zasn�� wcze�niej dop�ki nie zobaczy� m�odego ucznia spokojnie �pi�cego w w�skiej kabinie, dla nich przeznaczonej.
Na drugi dzie� Crockston wsta� o godzinie sz�stej poszed� na pok�ad, by uda� si� na sw�j posterunek. Zast�pca kaza� mu wspi�� si� na bocianie gniazdo i pilnie na wszystko uwa�a�.
Po tych s�owach marynarz wydawa� si� zak�opotany, nast�pnie podj�wszy decyzj� skierowa� si� na tyln� cz�� Delfina.
- Dok�d idziesz? - krzykn�� pan Mathew.
- Tam, gdzie mnie pan posy�a - odpowiedzia� Crockston.
- Kaza�em ci i�� na fokmaszt!
- Ech, przecie� tam id� - odpowiedzia� najspokojniej Crockston i kontynuowa� swoj� drog� w kierunku ruf�wki.
- Drwisz sobie ze mnie? - zawo�a� zniecierpliwiony pan Mathew. - Idziesz szuka� bocianiego gniazda na bezanmaszcie?38 Wygl�dasz jak cockney,39 kt�ry ledwo zna si� na splataniu sznurk�w a nie na wykonaniu olinowania. Na jakiej to �ajbie40 uczy�e� si� �eglarstwa, przyjacielu? Na fokmaszt, idioto, na fokmaszt!
Marynarze, kt�rzy przybiegli na s�owa pierwszego oficera nie mogli powstrzyma� wielkiego wybuchu �miechu, widz�c zbitego z tropu Crockstona, kt�ry powraca� w kierunku przedniego mostka.
- Jak to - powiedzia�, uwa�nie ogl�daj�c maszt, kt�rego wierzcho�ek ca�kowicie zakrywa�y poranne mg�y. - Jak to, mam si� wdrapa� tam wysoko?
- Tak - stwierdzi� pan Mathew - i spiesz si�! Na �wi�tego Patrycka, okr�t federalny mia�by czas wbi� sw�j bukszpryt41 w nasze olinowanie na dziobie, zanim ten pr�niak dojdzie na swoje miejsce. P�jdziesz ju� w ko�cu?!
Crockston nie powiedziawszy ani s�owa, z trudno�ci� wdrapa� si� na rej�,42 nast�pnie zacz�� wspina� si� po wyblinkach,43 z oznakami niezr�czno�ci jak cz�owiek, kt�ry nie wie do czego s�u�� r�ce i nogi; dotar�szy do marsa44 i rzuciwszy dooko�a wzrokiem zamar� w bezruchu, uczepiwszy si� olinowania z si�� cz�owieka doznaj�cego zawrotu g�owy. Mathew, zdumiony tak� niezr�czno�ci�, czuj�c ogarniaj�cy go gniew, kaza� zej�� mu natychmiast na pok�ad.
- Ten cz�owiek - powiedzia� do bosmana - nigdy w swoim �yciu nie by� marynarzem. Johnston, id� zobaczy� co on ma w swojej walizie.
Bosman natychmiast poszed� do pomieszczenia za�ogi. Przez ten czas Crockston z�azi� z trudno�ci�, lecz nog� zaczepi� o olinowanie i upad� ci�ko na pok�ad.
- Niedo��ga! Dubeltowe bydl�! Marynarz s�odkich w�d! - zawo�a� pan Mathew na pocieszenie. - Czego szukasz na pok�adzie Delfina? M�wi�e�, �e jeste� wytrawnym marynarzem, a nie umiesz odr�ni� bezanmasztu od fokmasztu. Dobrze wi�c, troch� pogadamy ze sob�!
Crockston nie odpowiada�. Pochyli� plecy, jak cz�owiek na wszystko przygotowany. W tej chwili powr�ci� na pok�ad bosman.
- Oto wszystko, co znalaz�em w walizie tego wie�niaka - powiedzia� do pierwszego oficera. - Jeden podejrzany portfel z listami.
- Daj go tu! - powiedzia� pan Mathew. - Listy ze stemplem Stan�w Zjednoczonych P�nocy! "Pan Halliburtt z Bostonu."! Abolicjonista! Federalista! N�dzniku! Jeste� szpiegiem! Zakrad�e� si� na statek, by nas spokojnie zdradzi�! Twoja sprawa jest za�atwiona! Poznasz pazury dziewi�cioogonowego kota.45
- Bosmanie, prosz� zawiadomi� kapitana. Pozostali pilnowa� tego �ajdaka!
Crockston, s�uchaj�c takich komplement�w, mia� min� starego diab�a. Tymczasem przywi�zano go do kabestanu46 tak, �e nie m�g� ruszy� ani r�k� ani nog�.
Kilka minut p�niej James Playfair wyszed� ze swej kajuty i skierowa� si� na przedni pomost. Jednocze�nie Mathew przedstawi� mu dok�adnie ca�� spraw�.
- Co na to odpowiesz? - zapyta� kapitan, z trudno�ci� hamuj�c gniew.
- Nic - odpowiedzia� Crockston.
- Czego szukasz na moim statku?
- Niczego.
- Czego si� teraz spodziewasz?
- Niczego.
- Kim jeste�? Amerykaninem, jak na to wskazuj� listy?
Crockston nie odpowiedzia�.
- Bosmanie - powiedzia� James Playfair - pi��dziesi�t uderze� dyscyplin� temu cz�owiekowi dla rozwi�zania j�zyka. B�dziesz zadowolony, Crockstonie?
- Zobaczy si� - odpowiedzia�, nie mrugn�wszy okiem, stryj nowicjusza Johna Stiggsa.
- Ruszcie si�! - krzykn�� bosman.
Na ten rozkaz dw�ch silnych majtk�w zdj�o z Crockstona we�nian� bluz� i ju� straszliwe narz�dzie mia�o spa�� na jego plecy, gdy wtem John Stiggs, blady i przygn�biony wpad� na pok�ad.
- Kapitanie! - krzykn��.
- A, synowiec! - powiedzia� James Playfair.
- Kapitanie - powiedzia� ch�opiec, czyni�c wielki wysi�ek - to, czego Crockston nie chcia� powiedzie� to powiem ja! Niczego nie zataj� ani nie ukryj�! Tak, Crockston jest Amerykaninem i ja jestem nim tak�e. Jeste�my wrogami zwolennik�w niewolnictwa lecz nie mamy z�ych zamiar�w aby zdradzi� Delfina i wyda� go statkom federalnym.
- Co chcieli�cie tutaj robi�? - zapyta� kapitan ostrym tonem, z uwag� wpatruj�c si� w nowicjusza.
Ten przez chwil� zdawa� si� waha�, potem g�osem do�� stanowczym powiedzia�:
- Kapitanie, chcia�bym pom�wi� z panem na osobno�ci.
Podczas gdy John Stiggs przedstawia� t� pro�b�, James Playfair nie przesta� przypatrywa� si� mu z uwag�. M�oda i �agodna twarz nowicjusza, g�os wyj�tkowo sympatyczny, jego bia�e i delikatne r�ce ca�kowicie ukryte pod br�zow� warstw�, wielkie oczy, kt�rych s�odyczy nie zdo�a�o zatrze� wzruszenie, wszystko to razem zrodzi�o dziwny domys� w umy�le kapitana. Kiedy John Stiggs przedstawia� swoj� pro�b� Playfair uwa�nie patrza� na Crockstona, kt�ry wzruszy� ramionami; nast�pnie popatrzy� na ch�opca okr�towego pytaj�cym wzrokiem, kt�rego ten nie m�g� wytrzyma� i rzek� jedno s�owo:
- Chod�!
John Stiggs poszed� za kapitanem na ruf�wk�; tam, James Playfair otwieraj�c drzwi swojej kajuty, powiedzia� do nowicjusza, kt�rego policzki by�y blade z emocji:
- Prosz� uprzejmie, niech pani wejdzie.
Na te s�owa John zarumieni� si� i dwie �zy mimo woli stoczy�y mu si� po twarzy.
- Niech si� pani uspokoi - rzek� James Playfair �agodniejszym tonem - i zechce mi wyt�umaczy�, z jakiego powodu mam honor widzie� pani� na moim statku?
M�oda dziewczyna wstrzyma�a si� chwil� z odpowiedzi�, nast�pnie zach�cona spojrzeniem kapitana zdecydowa�a si� m�wi�.
- Panie - powiedzia�a - chc� po��czy� si� z moim ojcem w Charleston. Ale miasto to jest otoczone od strony l�du i blokowane od morza. Nie wiedzia�am jak si� tam dosta�, kiedy dowiedzia�am si�, �e Delfin zamierza przerwa� blokad�. Postara�am si� za�atwi� miejsce na pa�skim statku i prosz� mi wybaczy�, �e post�pi�am bez pa�skiej zgody. Pan odm�wi�by mi z pewno�ci�.
- Oczywi�cie - powiedzia� James Playfair.
- Dobrze zatem sta�o si�, �e pana o to nie prosi�am - odpowiedzia�a m�oda dziewczyna stanowczym g�osem.
Kapitan skrzy�owa� ramiona, przeszed� si� po kajucie, nast�pnie zawr�ci�.
- Jak si� pani nazywa? - spyta�.
- Jenny Halliburtt.
- Jak widzia�em z adres�w na listach znalezionych przy Crockstonie, pani ojciec jest z Bostonu.
- Tak, panie kapitanie.
- I ten cz�owiek P�nocy znajduje si� w mie�cie Po�udnia, po�r�d gwa�townych walk w Stanach Zjednoczonych?
- M�j ojciec jest uwi�ziony. Znajdowa� si� na pocz�tku wojny w Charleston, kiedy wojska Unii zosta�y wyp�dzone przez Konfederat�w z Fortu Sumter.47 Przekonania mego ojca wywo�a�y wrogo�� partii zwolennik�w niewolnictwa i zosta� uwi�ziony z rozkazu genera�a Beauregarda. By�am wtedy w Anglii u jednej krewnej, kt�ra zmar�a. Zostawszy sama, bez nikogo opr�cz wiernego s�ugi rodziny, Crockstona, postanowi�am powr�ci� do ojca i z nim dzieli� wi�zienie.
- Kim jest pan Halliburtt? - spyta� James Playfair.
- Prawym i dzielnym dziennikarzem - odpowiedzia�a z pewn� dum� Jenny. - Jednym z najszacowniejszych redaktor�w dziennika Tribune i jednym z najodwa�niejszych obro�c�w spraw Czarnych.
- Abolicjonista! - zawo�a� gwa�townie kapitan. - Jeden z tych ludzi, kt�rzy pod pozorem zniesienia niewolnictwa, krwi� w�asny kraj zalali!
- Panie - rzek�a Jenny Halliburtt, bledn�c - obra�asz mego ojca. Nie zapominaj, �e tutaj ja tylko jedna pozostaj� mu do obrony.
�ywy rumieniec wyst�pi� na twarz kapitana. By� mo�e, i� pocz�tkowo zamierza� ostro odpowiedzie� m�odej kobiecie ale po chwili pohamowa� si� i otwieraj�c drzwi kajuty, zawo�a�:
- Bosman!
Bosman stawi� si� na rozkaz.
- Ta kajuta od dzisiejszego dnia nale�e� b�dzie do panny Jenny Halliburtt. Dla mnie przygotowa� hamak w g��bi ruf�wki. Nic wi�cej nie potrzebuj�.
Bosman spogl�da� zdumionym wzrokiem na ch�opca okr�towego, kt�rego nazwano pann�, lecz na znak kapitana oddali� si�.
- Teraz jeste� pani u siebie - powiedzia� m�ody dow�dca Delfina i wyszed�.
Rozdzia� IV
Podst�py Crockstona
kr�tce ca�a za�oga zna�a histori� panny Halliburtt. Crockston nie robi� z tego �adnej tajemnicy. Na rozkaz kapitana odwi�zano go od kabestanu i dziewi�cioogonowy kot powr�ci� na swoje miejsce.
- Pi�kne zwierz�tko - powiedzia� Crockston. - Zw�aszcza, gdy schowa pazury.
Gdy go uwolniono, uda� si� do kubryku, wzi�� ma�� waliz� i zani�s� j� pannie Jenny. M�oda dziewczyna mog�a ubra� znowu kobiecy str�j, lecz pozosta�a zamkni�ta w kabinie i nie pokaza�a si� na pok�adzie.
Je�li idzie o Crockstona, dobrze i dok�adnie wykazano, �e zna si� na marynarce tyle, co konny gwardzista, i zwolniono go od wszelkich obowi�zk�w na pok�adzie.
Tymczasem Delfin szybko p�yn�� przez Atlantyk; pru� fale swoj� podw�jn� �rub� a wszystkie manewry by�y uwa�nie wykonywane.
Na drugi dzie� po ujawnieniu incognito panny Jenny, James Playfair przechadza� si� szybkim krokiem po ruf�wce. Nie czyni� �adnych stara�, aby zn�w zobaczy� m�od� dziewczyn� i zacz�� z ni� rozmow� o wczorajszym dniu.
W tym samym czasie Crockston wielokrotnie okr��a� go i spogl�da� z g�ry, z dobrodusznym grymasem zadowolenia. Najwyra�niej chcia� pom�wi� z kapitanem, ale nie �mia� podej��. Manewr ten powtarza� jednak tak uporczywie, i� w ko�cu zniecierpliwi� dow�dc�.
- Ach tak, czego chcesz jeszcze? - zapyta� James Playfair, strofuj�c Amerykanina. - Kr��ysz wok� mnie jak �eglarz ko�o deski ratunkowej! Czy nie b�dzie temu ko�ca?
- Prosz� mi wybaczy�, kapitanie - odrzek� na to Crockston, mrugaj�c okiem - musz� panu powiedzie� pewn� rzecz.
- A wi�c m�w.
- To rzecz zupe�nie zwyczajna. Chc� szczerze panu powiedzie�, �e w g��bi jest pan dobrym cz�owiekiem.
- Dlaczego w g��bi?
- W g��bi i na powierzchni tak�e.
- Nie potrzebuj� tych komplement�w.
- To nie s� komplementy. B�dzie na nie czas, kiedy pan doprowadzi wszystko do ko�ca.
- Do jakiego ko�ca?
- Do ko�ca pa�skiego zadania.
- Ach, wi�c mam do spe�nienia jakie� zadanie?!
- Naturalnie. Przyj�� pan pann� i mnie na sw�j pok�ad. Dobrze. Odda� pan swoj� kajut� pannie Halliburtt. Bardzo dobrze. Nie kaza� g�aska� mnie tym kotem morskim. Wybornie. Zawiezie nas pan prosto do Charlestonu. To godne zachwytu. Ale to jeszcze nie wszystko.
- Jak to! To nie wszystko? - zawo�a� James Playfair, zdumiony ��daniami Crockstona.
- Naturalnie - odrzek� Crockston, przybieraj�c przebieg�� min�. - Ojciec jest tam w wi�zieniu.
- No, wi�c?
- No, wi�c trzeba uwolni� ojca.
- Oswobodzi� ojca panny Halliburtt?
- Bez w�tpienia. To szlachetny cz�owiek, dzielny obywatel! Dla takiego warto co� zaryzykowa�.
- Mistrzu Crockston - rzek� na to James Playfair, marszcz�c brwi - wygl�dasz na �artownisia; ale zapami�taj sobie, i� nie jestem wcale usposobiony do �art�w.
- Myli si� pan, kapitanie - odpowiedzia� Amerykanin. - Bynajmniej nie �artuj�, m�wi� bardzo powa�nie. To, co panu proponuj�, wyda si� panu pocz�tkowo absurdalne, ale dobrze rozwa�ywszy, przekona si� pan, �e inaczej post�pi� nie mo�e.
- Mam zatem wyswobodzi� pana Halliburtta?
- Nie inaczej. Pan za��da od genera�a Beauregarda jego uwolnienia, a genera� nie odm�wi tego.
- A je�eli mi odm�wi?
- Wtedy - odpowiedzia� Crockston bez �adnego podniecenia - u�yjemy innych �rodk�w i sprz�tniemy wi�nia sprzed nosa Konfederat�w.
- A zatem - zawo�a� Playfair, kt�rego zacz�� ogarnia� gniew - nie do��, �e b�d� musia� przemyka� si� przez lini� okr�t�w federalnych, blokuj�cych Charleston, ale jeszcze odp�ywaj�c, mam nara�a� si� na strza�y z fort�w Po�udniowc�w, a wszystko to dla oswobodzenia pewnego cz�owieka, kt�rego nie znam, jednego z tych abolicjonist�w, kt�rych nienawidz�, tych gryzipi�rk�w, przelewaj�cych atrament zamiast krwi.
- Ech! Jeden strza� mniej lub wi�cej! - dorzuci� Crockston.
- Panie Crockston - powiedzia� James Playfair - zapami�taj to sobie: je�eli o�mielisz si� jeszcze raz m�wi� ze mn� o tej sprawie, ka�� ci� wpakowa� na samo dno statku, aby� nauczy� si� trzyma� j�zyk za z�bami.
To powiedziawszy, kapitan odprawi� Amerykanina, kt�ry odszed�, mrucz�c do siebie:
- Dobrze! Z tej rozmowy jestem zadowolony. Sprawa zosta�a popchni�ta. Nie jest �le! Nie jest �le!
Kiedy James Playfair m�wi�: "abolicjonista, kt�rego nienawidz�" by� najzupe�niej zgodny ze swymi przekonaniami. Nie by� wcale zwolennikiem niewolnictwa, lecz nie chcia� przyjmowa�, �e sprawa niewolnictwa ma by� dominuj�c� w wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych, mimo kategorycznych deklaracji prezydenta Lincolna.48 Czy utrzymywa� on zatem �e Stany Po�udniowe - osiem na trzydzie�ci sze��49 - mia�y podstawy prawne, by od��czy� si�, skoro by�y zwi�zane dobrowolnie? Nawet nie. Nie cierpia� ludzi P�nocy i to wszystko. Nienawidzi� ich jak by�ych braci wsp�lnej rodziny prawdziwych Anglik�w, kt�rzy uznawali za s�uszne robi� to co on, James Playfair, teraz przejmowa� od Stan�w Konfederackich. Oto jakie by�y polityczne przekonania kapitana Delfina; ale ponad wszystko wojna w Ameryce ogranicza�a go osobi�cie i mia� to za z�e tym, kt�rzy rozpocz�li t� walk�. Zrozumia�e wi�c jest jak musia� przyj�� propozycj� oswobodzenia zwolennika niewolnictwa50 i zrobi� sobie wroga z Konfederat�w, z kt�rymi zamierza� nielegalnie handlowa�.
Jednak�e aluzje Crockstona nie przestawa�y go dr�czy�. Odrzuca� je, ale ci�gle powraca�y i osacza�y jego umys�. Kiedy nast�pnego dnia panna Jenny pojawi�a si� na chwil� na pok�adzie, nie odwa�y� si� spojrze� jej prosto w oczy.
A by�a to niew�tpliwie wielka szkoda, poniewa� ta m�oda dziewczyna, o jasnej cerze, �agodnym i inteligentnym spojrzeniu, ca�kowicie zas�ugiwa�a, by spojrza� na ni� trzydziestoletni m�czyzna. Lecz James czu� si� zak�opotany w jej obecno�ci, czu�, �e ta zachwycaj�ca istota posiada dusz� siln� i szlachetn�, kt�rej edukacja odbywa�a si� w szkole nieszcz�cia. Rozumia�, �e jego milczenie wzgl�dem niej wyra�a�o odmow� jej najgor�tszych pragnie�.
Z drugiej strony panna Jenny nie unika�a ani te� nie szuka�a Jamesa Playfaira i przez kilka pierwszych dni zaledwie zamieniono kilka s��w. Panna Halliburtt z przykro�ci� opuszcza�a swoj� kajut� i oczywi�cie nigdy nie odezwa�aby si� s�owem do kapitana Delfina, gdyby nie fortel Crockstona, kt�ry spowodowa� po��czenie si� tych dw�ch cz�ci.
Ten godny pochwa�y Amerykanin by� wiernym s�ug� rodziny Halliburtt. Wychowa� si� w domu swego pana i jego przywi�zanie nie mia�o granic. Jego zdrowy rozs�dek dor�wnywa� jego odwadze i energii. Mia� te�, jak widzieli�my, pewien spos�b patrzenia na sprawy; niczym si� nie zra�a� i nawet z najwi�kszych niebezpiecze�stw potrafi� wyj�� ca�o.
Ten dzielny cz�owiek u�o�y� w swoim umy�le uwolni� pana Halliburtta, u�ywaj�c do tego Delfina i kapitana tego� statku, i powr�ci� do Anglii. Powzi�� sw�j projekt, gdy dziewczyna nie mia�a innego celu jak spotka� si� ze swoim ojcem i dzieli� z nim niewol�. Stara� si� tak�e zaatakowa� Jamesa Playfaira; jak widzieli�my, odda� salw�, lecz nieprzyjaciel nie zosta� pokonany. Wr�cz przeciwnie.
"Trzeba koniecznie - m�wi� sam do siebie - �eby kapitan i miss Jenny porozumieli si�. Je�eli b�d� tak d�sa� si� przez ca�� drog�, do niczego to nie doprowadzi. Trzeba, �eby rozmawiali, cho�by si� mieli nawet k��ci�; wtedy r�cz�, �e James Playfair sam zaproponuje to, czego dzisiaj tak stanowczo odmawia."
Ale kiedy Crockston zobaczy�, �e dziewczyna i m�odzieniec unikali si� wzajemnie, poczu� si� bezradny.
"Trzeba to przerwa�" - powiedzia� sobie.
Rankiem czwartego dnia podr�y wszed� do kajuty panny Halliburtt, zacieraj�c r�ce z wyrazem wielkiego zadowolenia.
- Dobra nowina! - zawo�a�. - Doskona�a nowina! Nigdy nie domy�li si� pani, co zaproponowa� mi kapitan. To bardzo szlachetny i dzielny cz�owiek!
- Ach! - powiedzia�a Jenny, kt�rej serce bi�o gwa�townie. - Co ci zaproponowa�?
- Chce uwolni� pana Halliburtta, porwa� Konfederatom i odwie�� do Anglii.
- Czy to prawda? - zawo�a�a Jenny.
- Jest tak, jak panience m�wi�. James Playfair jest cz�owiekiem wielkiego serca! Tacy to s� Anglicy: albo ca�kowicie dobrzy, albo ca�kowicie �li. O, kapitan mo�e �mia�o liczy� na moj� wdzi�czno��. Got�w jestem da� si� por�ba� na kawa�ki, je�li sprawi mu to przyjemno��.
Rado�� Jenny ros�a w miar� s��w, wypowiadanych przez Crockstona. Uwolni� jej ojca! Ale� ona nigdy nie �mia�a pomy�le� o tym! Tymczasem kapitan Delfina nara�a� dla niej sw�j statek i za�og�!
- Oto jaki on jest! - ko�czy� Crockston. - Ten dobry uczynek zas�uguje na podzi�kowanie z pani strony, panno Jenny.
- Nie tylko na podzi�kowanie, ale na wieczn� wdzi�czno��! - zawo�a�a m�oda dziewczyna i natychmiast wysz�a z kajuty, aby przekaza� Jamesowi Playfairowi uczucia, jakimi przepe�nione by�o jej serce.
- Idzie coraz lepiej! - mrucza� Amerykanin. - To ju� nie idzie ale biegnie.
James Playfair przechadza� si� na ruf�wce i, jak �atwo mo�na si� domy�li�, mocno by� zdumiony, �eby nie powiedzie� zaskoczony, widokiem zbli�aj�cej si� dziewczyny, kt�ra ze �zami wdzi�czno�ci w oczach wyci�gn�a ku niemu r�ce i zawo�a�a:
- Dzi�kuj� panu, dzi�kuj� za pa�sk� wspania�omy�lno��, kt�rej nigdy nie oczekiwa�am od nieznajomego.
- Pani - odpowiedzia� kapitan jak cz�owiek, kt�ry nic nie rozumie i nie mo�e zrozumie� - naprawd�, nie wiem
- Przecie� - odpar�a Jenny - idziesz pan naprzeciw tylu niebezpiecze�stw, komplikuj�cych pa�skie interesy! Tyle ju� wy�wiadczy�e� dobrego, przyjmuj�c mnie na pok�ad swego statku, daj�c mi go�cin�, do kt�rej �adnego nie mia�am prawa
- Prosz� mi wybaczy�, panno Jenny - przerwa� James Playfair - ale przysi�gam, i� wcale nie rozumiem pani s��w. Post�pi�em z pani� tak, jak post�pi�by ka�dy dobrze wychowany cz�owiek z kobiet�; wszystko to nie zas�uguje na tyle podzi�kowa�.
- Panie Playfair - powiedzia�a Jenny - nie warto d�u�ej udawa�. Crockston wszystko mi powiedzia�.
- Ach! - rzek� kapitan - Crockston pani wszystko powiedzia�? Ot� teraz jeszcze mniej rozumiem pow�d, kt�ry zmusi� pani� do opuszczenia kajuty i wypowiedzenia s��w. - To m�wi�c, m�ody cz�owiek popada� w coraz wi�ksze zak�opotanie i naprawd� nie wiedzia�, co dalej m�wi�. Przypomnia� sobie, jak w ostry spos�b odebra� propozycje Amerykanina, ale Jenny nie pozostawi�a mu czasu na wyt�umaczenie si� i znowu zacz�a m�wi�:
- Panie James, zajmuj�c miejsce na pok�adzie pa�skiego statku nie mia�am innego zamiaru, jak dosta� si� do Charlestonu, s�dz�c, �e zwolennicy niewolnictwa nie zabroni� biednej dziewczynie dzieli� niewol� ze swoim ojcem. To by�o wszystko i nigdy nie uwa�a�am, �e powr�t jest mo�liwy; ale poniewa� pa�ska wspania�omy�lno�� zasz�a tak daleko, �e chcesz uwolni� mego uwi�zionego ojca; poniewa� pan chce si� nara�a� dla jego uwolnienia, prosz� przyj�� szczere podzi�kowania i pozwoli� mi u�cisn�� pa�sk� d�o�.
James nie wiedzia�, co ma odpowiedzie� i jak� przyj�� postaw�; zagryz� wargi i nie �mia� uj�� r�ki, kt�r� m�oda dziewczyna do niego wyci�ga�a. Zrozumia� teraz dobrze, �e Crockston zawar� "uk�ad", z kt�rego on nie b�dzie si� m�g� wycofa�. W ka�dym razie oswobodzenie pana Halliburtta nie wchodzi�o dotychczas w jego plany i zupe�nie nie mia� ochoty bra� na siebie tak trudnego przedsi�wzi�cia. Ale jak�e zawie�� nadzieje, odczuwane przez m�od� dziewczyn�? Jak odrzuci� t� r�k�, kt�r� z g��bok� wdzi�czno�ci� wyci�gn�a do niego? Jak zmieni� na �zy bole�ci te s�odkie �zy wdzi�czno�ci, p�yn�ce z jej oczu?
M�ody cz�owiek szuka� wymijaj�cej odpowiedzi, aby zachowa� swobod� dzia�ania i nie podejmowa� zobowi�za� na przysz�o��.
- Panno Jenny - powiedzia� - niech mi pani wierzy, �e uczyni� wszystko, co b�dzie mo�liwe.
I uj�� w swoje r�ce drobne r�czki Jenny. Delikatny u�cisk, jaki poczu�, zamroczy� mu zmys�y, serce zacz�o mocniej bi�, zabrak�o mu s��w i tylko wybe�kota� kilka urywanych wyraz�w:
- Pani, panno Jenny, dla pani
Przypatruj�cy si� Crockston zaciera� r�ce, stroi� miny i powtarza�:
- Idzie! Idzie! Przyby�o!
Jakim sposobem James Playfair wypl�ta�by si� z tego k�opotliwego po�o�enia nie umiemy powiedzie�. Na szcz�cie dla niego, je�eli nie dla Delfina, z bocianiego gniazda rozleg� si� g�os majtka:
- Ahoj! Oficer wachtowy!
- Co tam? - zapyta� Mathew.
- �agiel na zawietrznej!51
James Playfair opu�ci� natychmiast m�od� dziewczyn� i wspi�� si� po wantach bezanmasztu.
Rozdzia� V
Kule Irokeza i argumenty panny Jenny
o tej pory podr� Delfina przebiega�a bardzo szcz�liwie i z niezwyk�� szybko�ci�. By� to dopiero pierwszy statek, kt�ry zosta� zasygnalizowany przez wachtowego z bocianiego gniazda. Obecnie Delfin znajdowa� si� na 32� 15' szeroko�ci i 57� 43' d�ugo�ci zachodniej od po�udnika w Greenwich, mia� wi�c ju� poza sob� trzy pi�te swojej drogi. Od dw�ch dni g�sta mg�a zalega�a nad wodami oceanu. Je�eli z jednej strony pomaga�a Delfinowi w ukrywaniu swej drogi, to jednak przeszkadza�a obserwowa� morze na wi�kszej przestrzeni; bez w�tpienia m�g� on �eglowa� burta w burt�, je�li tak mo�na powiedzie�, ze statkami, kt�re chcia� omin��.
Tak si� te� w�a�nie sta�o i kiedy zauwa�ono okr�t, to znajdowa� si� on po zawietrznej, w odleg�o�ci nie wi�kszej jak trzy mile.
Kiedy James Playfair dotar� do rei, zobaczy� wyra�nie, w przerwie mi�dzy ob�okami mg�y, wielk� korwet� federaln�, p�dz�c� ca�� si�� pary. Kierowa�a si� na Delfina z zamiarem przeci�cia mu drogi. Kapitan, po dok�adnym jej obejrzeniu, zszed� na pok�ad i kaza� zawo�a� zast�pc�.
- Panie Mathew - zapyta� - co pan my�li o tym statku?
- My�l�, kapitanie, �e to jest okr�t marynarki federalnej, kt�ry podejrzewa nas o z�e zamiary.
- Rzeczywi�cie, nie ma �adnej w�tpliwo�ci co do jego narodowo�ci - odpowiedzia� James Playfair - Niech pan patrzy!
W tej chwili gwia�dzista bandera Stan�w Zjednoczonych P�nocy ukaza�a si� na gaflu52 korwety i na cze�� jej barw oddano strza� armatni.
- Jest to wezwanie do pokazania naszych barw - powiedzia� pan Mathew. - A wi�c dobrze, poka�my je. Nie ma si� czego wstydzi�.
- Po co? - powiedzia� James Playfair. - Nasza bandera wcale nas nie ochroni i nie przeszkodzi tym ludziom od z�o�enia nam wizyty. Nie, lepiej p�y�my dalej.
- I p�y�my szybko - dorzuci� pan Mathew - gdy�, je�li si� nie myl�, widzia�em ju� kilka razy t� sam� korwet� gdzie� ko�o Liverpoolu, jak bardzo uwa�nie przypatrywa�a si� budowie nowych statk�w. Niech nie nazywam si� Mathew, je�eli nie widz� nazwy Irokez na tablicy jego relingu rufowego!53 Czy jest to szybki okr�t? Jeden z najszybszych w ca�ej marynarce federalnej.
- Ile ma dzia�?
- Osiem.
- Ech!
- O, niech pan tak nie wzrusza ramionami, panie kapitanie! - odpowiedzia� pan Mathew bardzo powa�nie. - Z tych o�miu dzia� dwa s� obrotowe; jedno, sze��dziesi�ciofuntowe na pomo�cie przednim, drugie stufuntowe na pok�adzie g��wnym; oba gwintowane.
- Do diab�a! - zawo�a� James Playfair. - To dzia�a systemu Parrotta nios�ce na trzy mile.
- Tak, a nawet i dalej, kapitanie.
- A wi�c dobrze, panie Mathew, niech te dzia�a s� stu albo czterofuntowe, niech nios� sobie na trzy mile czy na pi��set jard�w,54 to wszystko jedno, je�eli tylko p�ynie si� do�� szybko, by umkn�� przed ich kulami. Poka�emy wi�c temu Irokezowi, jak si� szybko p�ywa, kiedy statek jest zbudowany do szybkiego p�ywania. Prosz� podsyci� paleniska, panie Mathew.
Pierwszy oficer przekaza� mechanikowi rozkazy kapitana i wkr�tce g�sty, czarny dym k��bi� si� wok� komin�w parowca. To widocznie nie spodoba�o si� korwecie, gdy� da�a znak, by Delfin zatrzyma� si�, ale James Playfair zlekcewa�y� to ostrze�enie i nie zmieni� kursu swego statku.
- A teraz - powiedzia� - zobaczymy, co zrobi Irokez. Ma bowiem najlepsz� okazj� do wypr�bowania swego stufuntowego dzia�a i przekonania si�, jak daleko niesie. P�yn�� ca�� si�� pary!
- Dobrze! - zgodzi� si� pan Mathew. - Zapewne wkr�tce b�dziemy pi�knie powitani.
Powracaj�c na ruf�wk�, kapitan ujrza� pann� Halliburtt, siedz�c� spokojnie przy relingu.
- Panno Jenny - powiedzia� do niej - prawdopodobnie jeste�my �cigani przez t� korwet�, kt�r� pani widzi od zawietrznej i przez kt�r� b�dziemy ostrzeliwani. Niech wi�c pani pozwoli odprowadzi� si� do swej kajuty.
- Bardzo panu dzi�kuj�, panie Playfair - odpowiedzia�a dziewczyna, spogl�daj�c na m�odzie�ca - ale nie obawiam si� strza��w z armat.
- Jednak�e, pomimo znacznej odleg�o�ci, mo�e tu by� troch� niebezpiecznie.
- Och, nie wychowano mi� na boja�liw� dziewczyn�! W Ameryce uczy si� nas wszystkiego i zapewniam pana, �e kule Irokeza nie zmusz� mnie do schylenia g�owy.
- Jest pani odwa�na, panno Jenny.
- Przypu��my, �e jestem dzielna, panie Playfair, a wi�c prosz� pozwoli� mi pozosta� przy panu.
- Nie mog� niczego pani odm�wi�, panno Halliburtt - odpowiedzia� kapitan, przypatruj�c si� uwa�nie dziewczynie, kt�rej twarz wyra�a�a zupe�ny spok�j.
Zaledwie zosta�y wym�wione te s�owa, gdy z bok�w korwety trysn�� bia�y dymek. Zanim huk wystrza�u doszed� do Delfina, pocisk sto�kowo-cylindryczny, obracaj�c si� z niewiarygodn� pr�dko�ci� i, je�li tak mo�na powiedzie�, przekr�caj�c powietrze, zbli�a� si� do parowca. �atwo by�o �ledzi� jego lot, kt�ry odbywa� si� z pewn� powolno�ci�, poniewa� pociski tego rodzaju, wyrzucone z dzia� o gwintowanej lufie lec� wolniej, ni� z dzia� o g�adkim wn�trzu.
Przybywszy o dwadzie�cia s��ni55 od Delfina, pocisk, kt�