3106
Szczegóły |
Tytuł |
3106 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3106 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3106 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3106 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LINO ALDANI & DANIELA PIEGAI
Znak bia�ego Ksi�yca
(Prze�o�y�: Rados�aw K�os)
Rozdzia� I
Gavor zasiad� w cieniu gigantycznego wi�zu i spokojnie obserwowa� pas�ce si� nad brzegiem stawu �rebaki. Rozleniwione w�r�d listowia ptactwo zamilk�o w po�udniowym skwarze i niepodzielnie panowa�o szalone cykanie �wierszczy.
Gavor ziewn�� i przetar� oczy, �eby odegna� ogarniaj�c� go senno��. Lecz po chwili drgn��, wyczulonym s�uchem wy�awiaj�c odg�os krok�w za plecami.
Odwr�ci� si� gwa�townie. Jaki� m�czyzna zmierza� przez polan� wprost do stawu. Gavor rozpozna� go bez trudu: ko�ysz�cy si� ch�d, czerwona kita pi�r, krzywe i ow�osione ogromne nogi nale�e� mog�y jedynie do Grumaka, kapitana stra�y.
- Witaj, ch�opcze - dobrodusznie pozdrowi� go kapitan. -Jak widz�, siedzisz sobie beztrosko w cieniu.
- Drzewo jest du�e i starczy pod nim miejsca dla wszystkich - odpar� Gavor z cieniem irytacji w g�osie. Grumak nie by� z�ym cz�owiekiem, ale zbyt cz�sto naprzykrza� si� pytaniami, kt�re prawie zawsze wprawia�y w zak�opotanie.
Kapitan zdj�� z ramienia �uk i ko�czan i rzuci� je na ziemie. Potem odpi�� miecz i �ci�gn�� zakurzone buty.
- Chce si� och�odzi� - powiedzia� i skierowa� si� do stawu. Kiedy m�czyzna znalaz� si� na brzegu, dwa �rebaki odskoczy�y sp�oszone. Grumak zrzuci� z siebie kaftan, zanurzy� czubek stopy w wodzie i zakl��, gdy� woda przypomina�a ciep�� zup� i wcale nie zach�ca�a do od�wie�enia si�. Zanurzy� si� jednak i zacz�� oddala� od brzegu, a� woda si�gn�a mu do pach. W�wczas zacz�� miota� si� niby oszala�a kura, wznosz�c bryzgi piany.
Gavor obserwowa� go rozbawiony. Grumak uspokoi� si� na chwile.
- Hej, ch�opcze, co w tym �miesznego?
- Tw�j kapelusz - odpar� Gavor. - Za�o�� si�, �e nie zdejmujesz go nawet, gdy k�adziesz si� spa�.
- W�a�nie tak - odburkn�� kapitan, kt�ry niech�tnie ods�ania� swoj� �ys� jak kolano czaszk�.
Tymczasem Gavor podni�s� z ziemi �uk, na�o�y� strza�� i wodzi� to w jedn�, to w drug� stron�, jakby w poszukiwaniu ukrytych cel�w.
- Od�� to - spokojnie odezwa� si� Grumak. - Nie dla ciebie taka zabawka.
- Mog� trafi� w jab�ko z dziesi�ciu krok�w - dumnie zapewni� m�odzieniec.
- Te� mi sukces! - zadrwi� kapitan. - Dobry �ucznik potrafi roz�upa� orzech z dwukrotnie wi�kszej odleg�o�ci...
Gavor obruszy� si�:
- Gdybym tak m�g� po�wiczy�... - westchn��. I po chwili: - Zostaw mi �uk, Grumak, a nim minie miesi�c, poka�e ci, jak trafi� ziarno grochu z trzydziestu krok�w.
Kapitan stra�y za�mia� si�: - Fanfaron z ciebie! W ka�dym razie... dobrze wiem, �e nie masz prawa pos�ugiwa� si� broni�. Do�� ju� z tob� �artowa�em, tego �uku nie powiniene� by� nawet dotyka�.
Ale Gavor nie s�ucha� tego, co m�wi� wychodz�cy z wody Grumak. Patrzy� na blady brzuch kapitana, wydamy i nabrzmia�y niczym worek, i szybkim ruchem skierowa� w jego stron� �uk:
- Gdzie mam wbi� ci strza��? W p�pek? A mo�e wolisz miedzy oczy?
Grumak potrz�sn�� z rozdra�nieniem g�ow�.
- Jeste� m�ody i g�upi - zawyrokowa�. Mamrocz�c jakie� przekle�stwa, strz�sn�� z siebie pijawki, kt�re przyczepi�y mu si� do piersi i �ydek, zebra� swoje rzeczy i zacz�� si� ubiera�.
- Jeste� jak dzikie zwierze - ponowi�. - Same mi�nie i nic rozumu. Znajdzie si� co� do picia?
Gavor od�o�y� �uk i poszed� pod drzewo po buk�ak. Grumak wla� do gard�a par� d�ugich �yk�w, powoli, bez zach�anno�ci. Wierzchem d�oni osuszy� w�sy.
- Zastan�wmy si�, ch�opcze. Tw�j ojciec twierdzi, �e za par� dni ko�czysz dwadzie�cia lat i sam zdecydujesz. Co� mi si� jednak widzi, �e propozycja przeniesienia si� do zamku i wst�pienia w s�u�b� Khavla, naszego pana, nie n�ci ci� zbytnio.
Gavor wzruszy� ramionami i gniewnie zmarszczy� brwi.
- Kto lub co ci� powstrzymuje? - ci�gn�� kapitan. - Mo�e tw�j wuj Obher nie jest z tego zadowolony? A mo�e z powodu c�rki pastucha kr�w Lokisa?
- Duna nie ma z tym nic wsp�lnego - po�piesznie zapewni� Gavor. - Prawda jest taka, �e nie chce opuszcza� mojego domu, czuje si� bardzo przywi�zany do rodziny, lubi� rozmawia� z wujem Obherem, a przede wszystkim lubi� zajmowa� si� ko�mi...
- Ale� oczywi�cie! - z ironi� przerwa� mu Grumak. - Lubisz zajmowa� si�. ko�mi, ale lubisz tak�e strzela� z �uku i w�ada� mieczem. Musisz wybra�, m�j ch�opcze. W zamku, poza dobrym �o�dem, czekaj� na ciebie najlepsi mistrzowie wojennego rzemios�a, kobiety i uczty, wszystkie konie, jakie tylko zechcesz, i wszystko to, czego mo�e zapragn�� krzepki m�odzieniec. Z twoimi muskularni i tymi dziwnymi ��tymi iskrami w oczach z pewno�ci� zrobisz furor�, a kiedy ja b�d� ju� stary... kto wie, mo�e zajmiesz moje miejsce. A je�li zostaniesz tutaj, sko�czysz nia�cz�c twoich staruszk�w. Powtarzam ci, Gavor, do�� ju� z tob� �artowa�em. By ci� zach�ci�, pozwoli�em nawet wypr�bowa� ci moj� bro�, cho� w my�l prawa nie powiniene� jej nawet tkn��. Ale zabawy si� sko�czy�y. Je�li nie zamierzasz zaci�gn�� si� do stra�y, trzymaj si� z dala od mieczy i �uk�w, wiesz, jaka czeka za to kara.
Gavor zacisn�� usta, pr�buj�c powstrzyma� narastaj�c� z�o��. - Mia�bym jeszcze m�j sztylet - powiedzia� ostro. Gwa�townym ruchem wyj�� bro�, kt�rej r�koje�� wystawa�a mu ponad lewym ramieniem.
- O tak - zgodzi� si� Grumak. - Sztylet to bro� kr�tka i masz do niej prawo. Ale sztylet to narz�dzie zbir�w i pacho�k�w, prawdziwy m�czyzna nosi �uk na ramieniu i miecz u boku.
Grumak raz jeszcze przechyli� buk�ak, po czym wyprostowa� si�. - Tw�j ojciec chyba podku� mi ju� konia - odezwa� si� g�osem ju� oboj�tnym.
Wyda�o si�, �e rozmowa jest zako�czona, ale Gavor skorzysta� i z tej okazji, �eby doci�� kapitanowi:
- W zamku macie chyba dobrych kowali. Dlaczego zawsze przychodzisz do mojego ojca?
- Tak, kowali mamy wybornych, ale ja wole twojego ojca. Jest najlepszym kowalem w ca�ej prowincji, a tw�j wuj, Obher, to najlepszy siodlarz w okr�gu. A poza tym... przychodz�, by pom�wi� z tob�, dzika bestio... Nie spos�b nazwa� ci� inaczej.
Zebra� bro� i skierowa� si� w swoj� stron�, ale po stu krokach odwr�ci� si� i krzykn��:
- Kiedy si� zdecydujesz, staw si� pod p�nocn� wie�� i pytaj o mnie. Je�li przyjdziesz, �eby zosta�, ka�e gra� tr�baczom i wydam najwspanialsze przyj�cie.
* * *
P�niej, kiedy s�o�ce chyli�o si� ju� ku zachodowi, Gavor zgromadzi� wszystkie konie i zap�dzi� je za ogrodzenie, gdzie pod skromnym dachem ze s�omy i ga��zi znalaz�y schronienie przed wilgotnym ch�odem nocy.
Przemierzy� polan� i �cie�k� skierowa� si� do domu. Duna, jak ka�dego wieczoru, oczekiwa�a na niego w po�owie drogi, pod D�bem Gromu.
- Ten cz�owiek znowu tu by� - powiedzia�a dziewczyna. W g�osie jej wyczu� zawzi�to��. - Spostrzeg�am go, gdy wypasa�am ja��wki po zachodniej stronie wzg�rza...
- Tak, wr�ci�, ale nie da�em mu pos�uchu.
- Nienawidz� tego cz�owieka...
- Grumak nie jest z�y - pr�bowa� oponowa� Gavor. Dziewczyna by�a jednak zbyt wzburzona, a w jej ciemnych oczach kry�a si� zaci�to�� i gniew.
- Nienawidz� go - powt�rzy�a Duna. - Przychodzi tutaj, �eby odci�gn�� ci� od nas, uwodzi ci� i schlebia na tysi�c sposob�w, bo chce mie� ciebie w zamku jako �o�nierza.
- Powiedzia�em ci ju�, �e nie da�em mu pos�uchu.
- Dzisiaj! Ale Grumak jest jak pies i nie wypu�ci ko�ci. B�dzie wraca�, a� ust�pisz.
Gavor ju� jej nie s�ucha�. Przygarn�� j�, a jego d�o� zag��bi�a si� w rudych w�osach dziewczyny, zdecydowan�, niemal natarczyw� pieszczot�. Duna uwolni�a si� z obj�� ch�opca i odsun�a o par� krok�w.
- Dzi� wiecz�r nie mog� zosta�... Urodzi�a si� para ciel�t, z krow� jest �le i jestem potrzebna...
Chcia� j� zatrzyma�, ale dziewczyna czmychn�a niczym m�ody jelonek i w mgnieniu oka znikne�a za zakr�tem �cie�ki.
* * *
Ju� w domu Gavor w milczeniu zjad� zup� z rzepy, ale kiedy matka wnios�a pieczonego kr�lika, wyda� okrzyk zdziwienia. Widocznie jego m�odszemu bratu, Thurno, poszcz�ci�o si� przy wymy�lnych sid�ach, kt�re z uporem, acz zazwyczaj bezskutecznie, zak�ada�.
Jego ojciec Raklo i wuj Obher �uli, nie podnosz�c oczu znad miski, natomiast jego siostra Agla i m�ody Thurno oblizywali palce, a ich radosne okrzyki by�y oznak� zaspokojonego �akomstwa.
Przez otwarte na o�cie� wej�cie wpada� mroczno-czerwonymi, nik�ymi cieniami, blady blask zachodz�cego s�o�ca. Od �ciany do �ciany niepewnie przelecia� nietoperz, a na dworze psy ujada�y do wschodz�cego ksi�yca.
Matka zapali�a kaganek i zaraz �my ca�� chmar� zacz�y kr��y� po izbie. Nikt si� nie odzywa�, �eby nie wspomina� Grumaka, kt�ry pod wiecz�r przyszed� podku� konie, knuj�c swoje intrygi. Po pewnym czasie wuj Obher mrugn�� do niego porozumiewawczo.
- Chod� do mnie, Gavor. Chce pokaza� ci map�... prawie ju� j� sko�czy�em.
Obher uni�s� si� i pow��cz�c kalek� nog� wyszed� z izby. Gavor ruszy� za nim prawie na o�lep sieni� do pomieszczenia, w kt�rym wuj szy� siod�a i naprawia� obuwie. Na progu starzec zawaha� si� chwile, nie d�u�ej jednak ni� potrzeba mu by�o na rozja�nienie pomieszczenia, po czym zanikn�� drzwi i powiedzia� niemal szeptem:
- Napijemy si�, ale tego dobrego.
Gavor u�miechn�� si�. Wino by�o s�abo�ci� wuja Obhera, zawsze dba�, �eby w skrzyni w jego warsztacie nie zabrak�o w�asnych, skrz�tnie chowanych zapas�w, przeciwko czemu nikt z domownik�w nie �mia� protestowa�.
Obher wcisn�� mu kaganek do r�ki i opr�ni� st� z licznych narz�dzi. Pachnia�o dziegciem i sk�r�. Gavor zawsze lubi� ten zapach; pami�ta� go jeszcze z dzieci�stwa, kiedy gnany ciekawo�ci� zjawia� si� po kryjomu w�r�d stert but�w i kozio�k�w pod siod�a.
Obher nape�ni� dwa kielichy z polerowanej cyny:
- Do dna - zach�ci� z chytr� iskierk� w oku. - Wino to najlepsze lekarstwo na wszelk� dolegliwo��, pomaga w rozwik�aniu wszystkich problem�w, a je�li nawet ich nie rozwi��e, jest przynajmniej najlepszym pocieszeniem.
Przez chwile trwali w milczeniu, popijaj�c i zerkaj�c to na �wiat�o kaganka na �rodku sto�u, to na gigantyczne cienie faluj�ce na murach pokrytych osadem saletry.
- A mapa - odezwa� si� w ko�cu zniecierpliwiony Gavor. - Czy naprawd� j� sko�czy�e�?
- Prawie. Brak mi tylko paru szczeg��w w cz�ci po�udniowej.
Ze skrzynki wyj�� zwini�ty pergamin i ostro�nie roz�o�y� go na stole. Gavor poczu� dreszcz podniecenia. Mapa okaza�a si� labiryntem czerwonych, czarnych i zielonych znak�w. By�y tam rzeki i zamki, zarys g�r i dolin, czaszki i sztylety, nieod��czne symbole �mierci i niebezpiecze�stwa.
- Narysowa�em j� - wyja�ni� Obher - tak, jak dyktowa�a mi pami�� mojej m�odo�ci, kiedy to kr��y�em po �wiecie, nim pewien rozszala�y ko� strzaska� mi nogi.
Gavor zapyta�, czy istniej� jakie� inne ziemie i inne miasta poza tymi zaznaczonymi na pergaminie.
- S�dz�, �e tak - z nut� �alu odrzek� Obher. - Tylko �e po tamtym wypadku nie mia�em ani si�, ani odwagi, �eby je poznawa�.
- Bardzo jest �adna - powiedzia� Gavor wyg�adzaj�c pergamin. Jeszcze przez chwile wpatrywa� si� w ni� z zachwytem, przebiegaj�c szlaki niezwyk�ych przyg�d. I nagle zrozumia�.
- Powiedz prawd�, wuju Obher. To dla mnie narysowa�e� te map�!
Spojrzenie starego b�ysn�o dziwnym �wiat�em. Obher ani nie zaprzeczy�, ani nie potwierdzi�. Pewn� r�k� ponownie nape�ni� kielichy, ale Gavor nalega� z coraz wi�kszym przekonaniem.
- Dla mnie j� narysowa�e�, czy tak?
- Mnie na pewno nie jest ona potrzebna - odpowiedzia� wreszcie Obher zm�czonym g�osem. - �wiat znam ju� jak w�asn� kiesze�, powiedzia�em ci przecie�. I mog� ci� zapewni�, �e nie zam�wi� jej u mnie �aden kupiec. Powiedzmy wiec, �e ta mapa to prezent na twoje dwudzieste urodziny. Przyda ci si�, zobaczysz.
Gavor zamy�li� si�, obracaj�c w d�oni kielich.
- Grumak chcia�by mie� mnie w zamku - odezwa� si�, przygn�biony. - Duna chce zatrzyma� mnie tutaj, a ty... ty podsuwasz mi trzecie wyj�cie: rzuci� wszystko i rusza� w �wiat. Czy my�lisz, �e nie mia�bym ochoty? Nosze, w sobie pewne marzenia, od kiedy mia�em jeszcze mleko pod w�sem, zamiary, kt�re zawsze odk�ada�em przez szacunek dla ojca, dla ciebie i dla was wszystkich, bo jeste�my jedn� rodzin�. Dobrze wiem, �e �ycie jest jedno, a m�odo�� przemija w mgnieniu oka...
Obher przygl�da� mu si�. bacznie, napi�ty jak struna.
- Ka�demu jest przeznaczony jego los - zawyrokowa�, staraj�c si� zachowa� spok�j. - Zreperowa�em tysi�ce but�w, tysi�ce trzewik�w, pantofli, sanda��w. Sp�dzi�em �ycie, przycinaj�c zel�wki i nabijaj�c guzami siod�a. I zawsze, gdy uderza�em m�otkiem i szy�em, gdy nabija�em i polerowa�em siod�a, moje my�li kr��y�y wok� starego problemu: tego, co jest i tego, co mog�oby by� lub nie by�. Te buty, pyta�em siebie, lub to siod�o... Dok�d zaprowadz� tego, kto je za�o�y lub kto w nim usi�dzie? Pytanie niemal bezsensowne. Ka�dy pantofel ko�czy sw�j �ywot drepcz�c wok� rozpalonego pieca lub po klepisku, podobnie wszystkie sanda�y zu�ywaj� si�, je�li wci�� depcz� stopnie �wi�ty� i posadzki klasztor�w. Niekt�re buty nie przekroczy�y nigdy promienia jednej mili, a siod�a pos�u�y�y jedynie do grzania zm�czonych po�ladk�w je�d�c�w, kt�rzy docierali najwy�ej raz w roku do G�rnej Mediny. Gdy� ludzie s� s�abi, m�j ch�opcze. Prawie wszystkich czeka mizerny, nic nie znacz�cy los. Wszyscy przychodzimy na �wiat po to tylko, by wiele wycierpie�, ma�o si� cieszy� i by nieustannie by� prze�ladowanym i zmuszanym do pos�uchu. Ale twoje �ycie mo�e wygl�da� inaczej. Czeka ci� wielki los, Gavor. Mo�e bogowie przeznaczyli dla ciebie spe�nienie dzie� wielkich i nieosi�galnych.
Gavor s�ucha� go, oszo�omiony.
- Co ty mo�esz o tym wiedzie�, wuju Obher? Nie jeste� ani czarnoksi�nikiem, ani jasnowidzem. Jeste� najm�drzejszym cz�owiekiem, jakiego znam, niesko�czenie m�drzejszym od kap�an�w... Nauczy�e� mnie czyta� i pisa�, ale nawet i ty nie mo�esz widzie� przysz�o�ci...
- Czeka ci� wielki los - powt�rzy� Obher. Mo�e to wino uderzy�o mu do g�owy i pcha�o na meandry pozbawionych sensu kaza�.
Gavor wola� przerwa� w�tek tego absurdalnego fantazjowania: -Ja jestem Gavor - powiedzia� - syn Rakla kowala i bratanek siodlarza Obhera, i mo�e sko�cz� jako �o�nierz na zamku Khavla, naszego pana, a mo�e jako m�� Duny, c�rki pastucha kr�w Lokisa. Ale o moim losie, wielkim czy ma�ym, zadecyduje sam... Twoja mapa jest jedynie nic nie znacz�c� zabawk�.
Obher spiorunowa� go pal�cym spojrzeniem.
- Ruszysz w �wiat - powt�rzy�. - A ta mapa b�dzie dla ciebie jak drogowskaz. Ruszysz i b�dziesz szuka�, dop�ki nie znajdziesz...
- Ale czego, na bog�w!
Obher wzruszy� ramionami.
- Tego nie wiem. Tw�j ojciec pom�wi z tob� za par� dni. I ja te� jeszcze z tob� porozmawiam, a ty b�dziesz s�ucha�, ch�opcze. B�dziesz s�ucha�, chyba �e twoje serce jest martwe.
Rozdzia� II
M�ody Thurno schwyta� dwa kr�liki i par� je�ozwierzy. Agla, po deszczowej nocy, posz�a szuka� �limak�w i zebra�a ca�y koszyk, tych ogromnych i ob�lizg�ych, w ciemnych pr��kowanych skorupkach.
Kelmo i Sjebe, dwaj najwierniejsi przyjaciele Gavora, przybyli z jagni�ciem i dzikiem. By�y te� solone ryby, oliwki, przepi�rki, pulardy, s�odkie placuszki z ry�u i bu�eczki z miodem. I obfito�� wina, kt�re uznano godnym u�wietnienia uczty dopiero po wielokrotnym i skrupulatnym skosztowaniu przez wuja Obhera.
Pastuch kr�w, Lokis, kt�rego zaproszono wraz z ca�� rodzin�, ju� wcze�niej przys�a� po��wk� cielaka, przyprawionego i gotowego do nadziania na ro�en.
Na klepisku wrza�o: dziewcz�ta skaka�y od ognia do ognia, najm�odsi znosili chrust i rozdmuchiwali �ar, a m�czy�ni w powa�nym skupieniu oprawiali zwierzyn�.
Tymczasem Duna i Agla opr�ni�y przestronn� szop�, zestawi�y sto�y i przygotowa�y d�ugie �awy z bali wspartych na pospiesznie zbitych stojakach.
W po�udnie, przechodz�c od ro�na do ro�na, wuj Obher sprawdzi� ostrzem sztyletu czy mi�so jest ju� dobre.
- Ej, ludzie! - zawo�a� rado�nie. - Wszystko jest upieczone jak nale�y. Mo�emy zaczyna�.
Gavor rozejrza� si�. Oceni� ilo�� zwierzyny nadzianej na ro�ny, ilo�� miejsc za sto�em, por�wna� z ilo�ci� go�ci, ca�ym mn�stwem plack�w, chleb�w i koszyk�w nape�nionych �akociami i piero�kami, jakimi zastawiony by� st�.
- Nadmiar dobra - westchn�� potrz�saj�c g�ow�. - Mo�emy p�kn�� z przejedzenia jak ropuchy.
- Co m�wisz! - zgani� go Obher. - Jedzenia nigdy za du�o.
- Tego jest za du�o - z naciskiem powt�rzy� Gavor. Przywo�a� Kelma i powiedzia� mu:
- Pos�uchaj, przyjacielu, zejd� do wioski i zbierz starc�w i dzieci. Powiedz, �e dla wszystkich starczy u nas jedzenia.
- Do sto�u! Do sto�u! - pogania� wuj Obher, jakby obawia� si�, �e jad�a mog�oby naraz zabrakn��.
I wszyscy zaj�li miejsca, rzucaj�c sobie podejrzliwe spojrzenia z obawy, �e tam, gdzie si� znale�li, st� nie by� tak suto zastawiony. Na dobre dwie godziny zamar�y wszelkie rozmowy i s�ycha� by�o jedynie rytmiczny i zwierz�cy odg�os prze�uwania, wzdychania, popiskiwania, mlaskania i �apczywe gulgotanie wlewanych w siebie jednym haustem napoj�w. Rytua� obfito�ci, pokonanego g�odu, m�g� wreszcie zatriumfowa� ca�� swoj� zjadliw� moc�, nie zezwalaj�c� nawet na chwile odpr�enia.
Pierwszy wymiotowa� Nurko, brat pastucha kr�w Lokisa. Za nim kolejno niemal wszyscy go�cie, procesj�, kt�ra ruszy�a za ogr�d, do gnojowiska. Po chwili jednak, z wytrzeszczonymi i ot�pia�ymi oczyma zajmowali swoje miejsca i z zapa�em opychali si� dalej.
Gavor, walcz�cy z udkiem jagni�cia, z zadowoleniem patrzy� na dzieci, kt�re ob�era�y si� s�odkimi placuszkami. Obok niego Agina, najstarsza w wiosce kobieta, zag��bia�a zakrzywione palce w kawa�kach mi�sa, rw�c je na strz�py, kt�re natychmiast znika�y w jej bezz�bnych ustach. A Sjebe swoimi mocnymi jak u pot�nego psa z�bami kruszy� nawet ko�ci. Wuj Obher wydawa� si� ju� syty i bardziej pilnowa� wina ni� potraw. Kto� spa� z g�ow� w misce, pozostali ziewali i popuszczali pasy. A kiedy da�o zna� o sobie wino, z jednego ko�ca sto�u na drugi zacz�y lata� przerzucane pieczone przepi�rki, owoce, ciasteczka, kt�rymi nawzajem obdarowywali si� go�cie.
Stara Agina bekn�a s�odko:
- Pi�knie jest je��! - i dwie radosne �zy pop�yn�y po jej pomarszczonej twarzy.
- Tak, pi�knie jest je�� - jak echo zawt�rowa� Gavor. - Ale po jednym dniu obfitym przychodzi sto dni wyrzecze� i biedy.
Na �rodku sto�u nadal kr�lowa� dzik, nienaruszony, jakby wszyscy za cichym porozumieniem oczekiwali a� ferwor uczty ponownie rozgorzeje, �eby m�c dobra� si� do niego z nowym zapa�em. Sjebe wzi�� do r�ki tabla, pokr�ci� troch� ko�kami, naci�gaj�c struny i �wawo zacz�� je szarpa�. Kobiety z miejsca ruszy�y na �rodek klepiska i zaimprowizowa�y taniec, najpierw powolny i oci�a�y, po chwili coraz zwinniej i zr�czniej. M�czy�ni, zwabieni fruwaj�cymi sp�dnicami, wyszli z szopy z zaczerwienionymi twarzami i rozgor�czkowanymi oczami. Kto� przyklaskiwa�, kto� inny �ci�gn�� koszule i podrygiwa�, na�laduj�c b�azn�w i jarmarcznych kuglarzy. Najodwa�niejsi przysun�li si� do kobiet i zach�annymi r�kami obmacywali je bez umiaru. Lecz w tym radosnym nastroju ka�dy gest nabiera� znamion instynktownych i prostych. Dzie� wytchnienia nawet od najsurowszych zakaz�w.
Wuj Obher te� ta�czy�, pomimo u�omno�ci, a dzieci trzymaj�c si� za r�ce utworzy�y na podw�rzu kr�g.
W pewnej chwili po drugiej stronie p�otu da� si� s�ysze� t�tent ko�skich kopyt.
- Przybywa si� naprzykrza� - zasycza� Raklo, nadymaj�c si� ze z�o�ci.
Tabla Sjeby naraz zamilk�a. Wszyscy znieruchomieli i niby winowajcy spogl�dali na Grumaka, kt�ry min�� w�a�nie furtk� i wszed� w obr�b podw�rza.
- Dzisiaj nie pracuje - z miejsca powiedzia� Raklo. - Dzisiaj jest �wi�to Gavora, kt�ry ko�czy w�a�nie dwadzie�cia lat. Ku�nia jest zamkni�ta nawet dla ciebie, Grumak.
Kapitan u�miechn�� si�.
- Nie zjawiam si� z zamiarem podkucia koni, ale z ch�ci przy��czenia si� do waszego �wi�ta, je�li pozwolicie.
I zdecydowanym krokiem, nie czekaj�c nawet na odpowied� ani na gest zach�ty, skierowa� si� w stron� szopy, a za nim jego przyboczny, z wyra�n� niech�ci� d�wigaj�cy ogromny buk�ak.
- To m�j udzia� - wyja�ni� Grumak, zwracaj�c si� do wuja Obhera. - To najlepsze wino, jakie mamy w zamku. Zbli�cie si�, ludzie! Ten buk�ak to namacalny dow�d �askawo�ci Khavla, naszego pana. Niech uczta trwa dalej!
Ludzie wymienili podejrzliwe spojrzenia. Ale nieufno�� powoli znika�a niczym mg�a w promieniach s�onecznych. A wiec Grumak zjawi� si� w pokojowych zamiarach. Dziwnym zrz�dzeniem bog�w tego dnia wilk i owca mog�y wsp�istnie� obok siebie, soko�y i go��bie skrzy�owa�y swoje loty. Dzieci, kt�re skry�y si� pod sto�em i za kurnikiem, opu�ci�y swoje zaimprowizowane kryj�wki i pokaza�y si�, najpierw nie�mia�o i boja�liwie, a po chwili ju� odwa�nie i coraz bardziej natr�tnie.
Sjebe jakby ca�y stopi� si� ze swoim instrumentem, wydobywaj�c z niego nieprawdopodobne d�wi�ki i pe�ne werwy rytmy. Uczta rozgorza�a z now� moc�, niepowstrzymana rado�� zapanowa�a na podw�rzu i w szopie.
Tymczasem Grumak zasiad� po�rodku sto�u. Raklo podzieli� dzika i pocz�stowa� kapitana solidn� porcj�. Ten jednak�e ledwie spojrza� na mi�so.
- Wszystko jest w najlepszym porz�dku - po�pieszy� zapewni� Lokis, ojciec Duny, wskazuj�c na potrawy i pieczenie, znajduj�ce si� jeszcze na stole. - Po��wk� ciel�cia, kt�re zar�n��em wczoraj, odda�em do zamku, zgodnie z nakazem...
- Dzik za� - doda� Kelmo - zosta� ubity na wolnym terenie, z dala od bor�w Khavla, naszego pana.
Grumak potakiwa�. Nie przyby� tu w�szy�, chcia� jedynie wypi� za pomy�lno�� Gavora, kt�ry ko�czy� dwadzie�cia lat.
Wuj Obher nape�ni� puchar i Grumak uni�s� go uroczy�cie. Tak�e i Gavor wzni�s� sw�j puchar, a w �lad za nim wsp�biesiadnicy.
- Chce opowiedzie� wam pewn� historie - zacz�� Grumak, �ciszaj�c g�os. - To historia o pewnym �mia�ku, kt�ry wypasa� konie, a� pewnego dnia los zetkn�� go z wielkim panem, bogatym i pot�nym. "Chod� do mnie na s�u�b�", zach�ca� go pan, "a twoje �ycie odmieni si� niby o��w w z�oto". Lecz m�odzieniec odwr�ci� si� od niego, gdy� by� dziki i nieokrzesany jak konie, kt�re hodowa�. Ale nadszed� czas straszliwego g�odu i ca�y kraj przemieni� si� w pustynie wyn�dznia�ych i dogorywaj�cych upior�w. C� wiec czyni nasz m�odzieniec? Po�piesza do zamku, gdzie oliwy i zbo�a jest pod dostatkiem i pada na kolana u st�p pana. "We� mnie do zamku", b�aga,""cho�by na najni�szego z twoich s�ug". Ale pan wybuchn�� tylko gromkim �miechem. "Za p�no", powiedzia� mu. I przep�dzi� go grzmi�cymi s�owami.
Grumak potoczy� wzrokiem po wsp�biesiadnikach:
- Co my�licie o tej historii? Czy� nie jest ciekawa?
Wuj Obher cisn�� puchar wprost na s�up podtrzymuj�cy strop.
- To zupe�nie inna historia - zagrzmia� w�ciekle. - M�odzieniec wypasaj�cy konie odwr�ci� si� od pana i ruszy� w �wiat, a kiedy przeszed� go wzd�u� i wszerz, powr�ci� ob�adowany z�otem i drogimi kamieniami i zaw�adn�� zamkiem, w kt�rym tymczasem wszyscy pomarli od zarazy. Tak ko�czy si� historia, m�wi� wam.
Grumak u�miechn�� si� bez cienia zjadliwo�ci, jak zwykle spokojny i opanowany.
- Przesadzi�e�, siodlarzu. Czy�by� rzeczywi�cie chcia�, by Khavlo, nasz pan, pad� ofiar� zarazy?
- A ty - odpar� Obher - czy�by� chcia� by�my wszyscy pomarli z g�odu?
Kapitan zmarszczy� czo�o z wyrazem, kt�ry w ka�dej chwili grozi� gniewnym wybuchem. Lecz raz jeszcze twarz jego rozpogodzi� u�miech.
- Dajmy spok�j - odezwa� si� pojednawczo. - Bajki nie rani� nikogo, to pr�ne s�owa, kt�re wiatr w lot rozwiewa. Napijmy si� raczej.
Jego przyboczny ponownie nape�ni� puchar. Grumak opr�ni� go jednym �ykiem i dalej oby�o si� ju� bez zatarg�w. M�ody �o�nierz przeni�s� si� do grupy dziewcz�t i zacz�� �artowa� z Dun� i Agl�, z nik�ym jednak rezultatem, kapitan za� rozgl�da� si� melancholijnie, to stukaj�c palcem w rytmie tabla, to g�adz�c wygolone g��wki dzieci, kt�re st�oczy�y si� wok� niego, podziwiaj�c miecz.
Grumak nie pozosta� d�ugo. Opr�ni� jeszcze ze dwa razy puchar, wyra�nie niesw�j w obecno�ci Rakla, Obhera i Gavora, kt�rzy milcz�c wpatrywali si�. w niego.
- Pilnujcie si�. - powiedzia� jeszcze zagadkowym tonem.
Skin�� na �o�nierza i razem z nim przemierzy� podw�rze i znalaz� si� na drodze. Gdy przechodzi�, kobiety znajduj�ce si� na zewn�trz niezdarnie pochyli�y si� przed nim, a m�czy�ni zdj�li czapki z uszanowaniem.
- Widzieli�cie - wybuchn�� wuj Obher, zaledwie tylko t�tent kopyt oddali� si�. - Nawet gdy przychodz� odziani w sk�r� baranka, s� gotowi rozszarpa� k�ami niby wilki.
- Grumak nie jest z�ym cz�owiekiem - zaoponowa� Gavor. - Trzy dni temu Thamur, pierworodny syn kotlarza, zosta� przy�apany z �ukiem na terenach �owieckich zamku. Zgodnie z prawem powinna zosta� mu obci�ta prawa d�o�, ale Grumak wstawi� si� za nim i Thamur wywin�� si� dwudziestoma batami...
- Baty to te� nie pieszczoty - odpar� wuj Obher. - A zreszt� wydaje mi si�, �e mylisz dobro� z interesem. Oszcz�dzono Thamurowi d�o�, zgoda. Ale dlaczego, my�lisz, to zrobiono? Kiedy trzeba oczyszcza� rowy. kiedy trzeba zwie�� bloki kamienne do zamku... co czyni Khavlo, nasz pan? Wzywa ludzi z Thune i wybiera najsilniejszych m�czyzn. Pomy�l, ch�opcze. Gdyby Khavlo, nasz pan, poucina� d�onie wszystkim, kt�rzy naruszaj� prawo, bardzo szybko pozosta�by mu lud bezr�kich, niezdatnych do niczego.
- Nie psujmy tego �wi�ta - wtr�ci�a si� Hedrina, by za�agodzi� sp�r. - Do zmierzchu tylko dwie godziny, a potraw tyle, �e ca�e wojsko mog�oby zaspokoi� g��d. Weselmy si�, ludzie. Obcy odszed�, mo�emy wiec radowa� si� dalej.
Z dzikiem poradzono sobie szybko, przy wydatnej pomocy starc�w, kt�rzy praw� r�k� wk�adali k�ski do ust, a lew� ukradkiem zgarniali do sakw. Agina unios�a rogi fartucha, �mia�a si� i od czasu do czasu wrzuca�a do niego owoce i ciasteczka. Dzieci, st�oczone po k�tach przymyka�y oczy, oci�a�e i napchane niczym piskl�ta, a ich ma�e ogolone g��wki zwisa�y niczym dojrza�e jab�ka, gdy lada chwila maj� oderwa� si� od ga��zi.
Ci�kie czerwone wino przelewa�o si� przez ci�gle wyschni�te gard�a. Wszyscy byli ju� pijani, tak m�czy�ni jak i kobiety. Duna przysun�a si� do Gavora, opar�a g�ow� na jego ramieniu i tak znieruchomieli, wpatrzeni w �eb dzika, jedyn� pozosta�o�� po potrawach, jaka zachowa�a si� jeszcze na �rodku sto�u.
- Wygl�da jak Grumak - u�miechn�a si� dziewczyna, wskazuj�c na czerwon� ozdobn� kit� z pi�r stercz�c� z uszu.
Sjebe pr�bowa� jeszcze wydoby� jakie� d�wi�ki z instrumentu, ale tabla okaza�a si� oporna jak kamie�. P�mrok szopy na dobre opanowa� ju� przeci�g�y i przyt�umiony koncert bekni��, ziewania, pomrukiwania i westchnie�. Kto� chrapa� pogr��ony w niewinnym �nie.
Jedzenie sko�czy�o si�, dzie� te� dobiega� ko�ca. I ko�ca dobieg�o niezapomniane by� mo�e �wi�to. Stopniowo biesiadnicy w milczeniu wstawali, zataczaj�c si�. Ka�dy unosi� do domu swoje �achmany, staraj�c si� nie my�le� o znoju dnia, jaki ich czeka�.
Gavorowi ci��y�a g�owa jak kamie�, a pob�yskuj�cy kurz mroczy� wzrok. Wok� wszystko, �ciany i belki szopy, dr�a�o jakby widziane przez lekk� zas�on� z wody.
- Jestem pijany - wymamrota� przepe�nionymi ustami. Fioletowe �wiat�o ksi�yca s�czy�o si� pod stropem, chmarami kr��y�y �my, b��dne �wietliki to wynurza�y si�, to zn�w chowa�y i niepodzielnie panowa�o tajemnicze cykanie �wierszczy, prawdziwych pan�w zapad�ej ju� nocy.
- Jestem pijany - powt�rzy� z trudem, podtrzymuj�c r�koma g�ow�. St�, jeszcze zastawiony naczyniami i bez�adnie rozrzuconymi pozosta�o�ciami uczty, wydawa� mu si� niesko�czenie d�ugi, d�u�szy od ogona Wielkiego Gruggara, mitycznego w�a p�nocnych rzek.
Wuj Obher zapali� kaganek. Ojciec z mis� poszed� do studni po wod� i polewa� mu g�ow�.
- To by�o pi�kne �wi�to, czy nie? - w k�ko powtarza� Gavor. - Jedzenia starczy�o dla wszystkich, starc�w, dzieci, a nawet dla tego �wini Grumaka, cho� nie tkn�� on �adnej potrawy, bo takie �winie jak on ob�eraj� si� ka�dego dnia.
- Tak, to by�o pi�kne �wi�to - zgodzi� si� z nim Raklo ospa�ym z przejedzenia g�osem. - Teraz jednak s�uchaj nas uwa�nie, ch�opcze. Tw�j wuj i ja musimy z tob� porozmawia�.
- Jutro... - m�wi� Gavor miedzy jednym a drugim ziewni�ciem. - Teraz chod�my spa� jak wszyscy. Jeste�my pijani.
- Musimy z tob� porozmawia� - nalega� Raklo. I wyla� mu na g�ow� to, co pozosta�o jeszcze w naczyniu. - Pos�uchaj, ch�opcze. Jutro, gdy umys�y nasze b�d� trze�we, ani ja, ani tw�j wuj nie zdob�dziemy si� na odwag� powiedzenia ci wszystkiego. Lepiej teraz, kiedy wino skry� mo�e zak�opotanie i podsun�� odpowiednie s�owa.
Gavor potrz�sn�� ociekaj�cymi wod� ramionami.
- O co chodzi? Mo�e chcecie, �ebym zastanowi� si� nad bajkami Grumaka? A mo�e zamierzacie opowiada� mi tutaj o mapie?
- Do�� bajek - ostro zapewni� Raklo. - Tym razem opowiemy ci prawdziw� historie, dotyczy ona ciebie, twojego pochodzenia i losu, jaki ci� czeka... Zacznij ty, Obher.
Wuj Obher poci�gn�� nosem. Jego oczy zw�zi�y si� i pozosta�y jedynie dwie sko�ne szparki, usta mu dr�a�y, ale jego sucha d�o� zdawa�a si� przyklejona do ucha dzbana.
- Najpierw dajcie mi si� napi� - wymamrota� ochryp�ym g�osem. Nape�ni� puchary i z grymasem poci�gn�� spory tyk. I zacz��.
- Przed dwudziestu laty nasza rodzina mieszka�a w Samarabh. Mieli�my zagrod� nieco za miastem, na wysoko�ci krzy�uj�cych si� trakt�w, kt�rymi zmierza�y karawany kupc�w i pielgrzym�w kieruj�ce si� do Bhakry, miasta �wi�ty�. Dla kowala i siodlarza nie brakowa�o tam pracy. Raklo dopiero co o�eni� si� z Hedrin�, ja zako�czy�em ju� moje w��cz�gi i rad by�em, �e - sam ju� kulawy, znalaz�em bratow� ch�tn� do zaopiekowania si� tak�e i mn�. Ej�e, ch�opcze, co z tob�? �pisz?
- S�ucham - zapewni� Gavor. - M�w dalej.
- Pewnej nocy, kiedy nabija�em guzami siod�o, kt�re nast�pnego dnia mia�o by� gotowe, na podw�rze wpad� je�dziec ca�y ubrany na czarno i zacz�� tak gwa�townie dobija� si� do drzwi, jakby mia� je wywa�y�. I by�by to uczyni�, gdybym nie po�pieszy� otworzy�. Zdesperowanym g�osem powiedzia�, �e jest �cigany i �e nie ma ju� dla niego nadziei: jego g�owa by�a ju� tylko krwaw� bry��, miedzy szyj� a ramieniem widnia�a rana, przera�aj�ca dziura, z kt�rej stercza�a strzaskana ko��. Niemal si�� wszed� do domu, rozwar� p�aszcz i wyj�� zawini�tko: by�o to dziecko, niemowie, zawini�te w zakrwawione p��tno, sine, z p�powin� byle jak przewi�zan� wst��k�. "M�j syn", powiedzia�. ,Jego matka zmar�a przed godzin� wydaj�c go na �wiat, tu niedaleko, w lesie. Nie zdo�a�em jej nawet pochowa�, nie starczy�o mi czasu ani si�, i jutro stanie si� �upem myszy i kruk�w". Tak w�a�nie powiedzia�, po czym rzuci� na st� gar�� z�otych monet. "To z�oto", powiedzia�, "zapewni wam dobrobyt i spok�j na ca�e �ycie. Zaopiekujcie si� dzieckiem, wychowajcie je, jakby by�o waszym synem, niechaj nauczy si� czyta� i pisa�, gdy� kiedy doro�nie, b�dzie musia�o wykaza� m�dro�� i roztropno��, �eby odnale�� swoje korzenie i obudzi� w ludziach nadzieje". Hedrin� chcia�a opatrzy� mu ran�, ale je�dziec odepchn�� j� szorstko. "Dla mnie nie ma ju� nadziei", powiedzia�. "Najlepiej b�dzie, je�li jak najszybciej si� oddal�, nie chce, �eby dziecko dosta�o si� w r�ce moich prze�ladowc�w". Da� nam amulet, powiedzia� jeszcze inne zadziwiaj�ce rzeczy i noc� opu�ci� nasz dom, dosiad� konia i pojecha� umrze�.
- I co dalej? - wykrzykn�� Gavor unosz�c si�. Raklo schwyci� go za ramie i wypchn�� zza sto�u.
- Ruszajmy do domu - postanowi�. - Niech nawet �wierszcze nie b�d� �wiadkami tego, co mamy jeszcze do powiedzenia.
Zataczaj�c si� weszli do domu. Raklo nios�c kaganek, wuj Obher za� dzban i kielichy. Siedli wok� sto�u siodlarza, wypili i czas pewien spogl�dali na siebie w milczeniu i obco podpuchnietymi, ��dnymi snu oczyma.
- Nie jest �atwo m�wi� dalej - ziewn�� Raklo.
- Nie ma ju� potrzeby - gorzko u�miechn�� si� Gavor. - Rzecz najwa�niejsza jest ju� jasna. - Nerwowo uderzy� pi�ci� o otwart� d�o�. - �ycie p�ata dziwne figle - powiedzia� - cz�owiek osi�ga wiek dojrza�y, przygotowuje uczt� dla najbli�szych, dla przyjaci�, dla krewnych, a kiedy uczta dobiega ko�ca, dowiaduje si�, �e jest tylko podrzutkiem. I jest to smutne, bardzo smutne, a� serce zamiera...
- Musisz koniecznie pozna� jeszcze inne rzeczy - pr�bowa� kontynuowa� Raklo.
- Jutro. Jutro szczeg�y - spr�bowa� si� u�miechn��, ale twarz nagle mu poszarza�a, a � gard�a doby� jedynie chrapliwy i st�umiony g�os:
- Id�cie ju�. Zostawcie mnie samego z moimi my�lami.
Rozdzia� III
Dwa dni p�niej, o �wicie, Gavor osiod�a� Uci�te Ucho, najszybszego ze swoich koni i wyruszy� w kierunku Samarabh.
W wewn�trznej kieszeni kaftana sk�rzany futera� ochrania� map� wuja Obhera, a pod guzami siod�a ukry� siedem z�otych monet. Na szyi, na cienkim sk�rzanym rzemieniu zawiesi� amulet.
Gavor d�ugo mu si� przygl�da�, ca�y dzie� obraca� go w raku z odczuciem irytacji i niepewno�ci: znaczenie tego wisiorka, jego tajemnicza symbolika wykracza�y daleko poza jego wyobra�nie. By� to metalowy, p�aski kr��ek, niby moneta, okolony niezrozumia�ym napisem. Na jednej stronie znajdowa� si� wyryty z niespotykan� precyzj� wizerunek ptaka z roz�o�onymi skrzyd�ami i zakrzywionym dziobem, na drugiej - prostok�t draperii, znaczonej poziomymi liniami, z ja�niej�cymi w rogu punktami jakby gwiazd.
- Ten amulet - powtarza� Obher do znudzenia - pozwoli ci odnale�� tw�j los. I dzi�ki niemu ci, kt�rzy oczekuj� ciebie, b�d� mogli pozna� w tobie Gavora, syna Gavora. Ojciec tw�j nosi� takie samo imi�.
Potem Obher siodlarz kaza� mu powt�rzy� sto razy dziwne, pozbawione znaczenia s�owo, �eby na zawsze utkwi�o mu ono w pami�ci: Meklur!
- Kiedy ju� ci� rozpoznaj�, powiesz im, �e przybywasz w imieniu Meklura. Zapami�taj to s�owo. Nie zapomnij go nawet za ca�e z�oto �wiata. I jedno jeszcze dobrze pami�taj. �wiat pe�en jest oszust�w, szalbierzy, ludzi, kt�rzy na tysi�c sposob�w stara� si� b�d� ukry� przed tob� tw�j cel, zmyli� ci drog� i odwie�� od przeznaczenia, ku kt�remu zmierzasz. Zawierzy� mo�esz jedynie tym, kt�rzy m�wi� b�d� o bia�ym ksi�ycu.
Zacz�� si� �mia�, lecz wuj Obher nie �artowa�. - Gdyby kto� mia� ci� zapyta�, jakiego koloru jest ksi�yc, masz odpowiedzie�, �e bia�ego, zrozumia�e�?
- Ale przecie� ksi�yc jest fioletowy!
- Fioletowy, zgoda. Ale ty masz m�wi�, �e bia�y. A gdyby� nie otrzyma� takiej odpowiedzi, masz zako�czy� rozmow� i odej��. Takie wskaz�wki pozostawi� dwadzie�cia lat temu tw�j ojciec, nim zmar� �cigany przez siepaczy, b�d�cych na us�ugach kap�an�w.
Raklo klepn�� go po ramieniu i mocno przycisn�� do piersi.
- Thurno i Agla o niczym nie wiedz� - powiedzia� jednym tchem. - B�d� czeka� na ciebie jak na prawdziwego brata.
- I jako brat wr�c� - obieca� Gavor. -1 jako syn. Poniewa� ty by�e� najlepszym z ojc�w, a wuj Obher najlepszym nauczycielem.
Uczepiona strzemienia Hedrina z oczami pe�nymi �ez odprowadzi�a go kawa�ek. Pochyli� si�, �eby musn�� jej posiwia�e w�osy, potem nagle z gniewem spi�� konia.
Jego cie� majaczy� jeszcze szaro we wznieconym ob�oku kurzu, przypominaj�cym chmur� nadchodz�cej burzy.
* * *
Z Thune do Samarabh by�o oko�o tysi�ca i sze�ciuset mil szerokim traktem p�nocnym, kt�ry w po�owie drogi przecina� miasto Gurabh. Gavor obra� jednak mniej ucz�szczan� drog�, zbaczaj�c ju� na pocz�tku na zach�d, w stron� w�d rzeki Da-Ghur.
Uci�te Ucho nie nabra� jeszcze pe�ni si�. Przez pierwsze dni Gavor zwa�a�, by nie pop�dza� go zbytnio. P�niej dopiero, gdy zwierze wzmocni�o peciny i nabiera�o wytrzyma�o�ci, stopniowo wyd�u�a� dzienne etapy i skraca� postoje.
Pod��a� wzd�u� nurtu Da-Ghur, kt�ry stopniowo wykr�ca� na p�noc, wzd�u� pierwszych stok�w Kordyliery Smok�w, d�ugiego �a�cucha g�rskiego, absolutnie niedost�pnego, w czym zgodni byli niemal wszyscy, a za kt�rym rozci�ga�y si� ziemie dzikie i niego�cinne. Rad by� z s�siedztwa wody, gdy� zapewnia�o to popas dla Uci�tego Ucha. Poza tym, strony te by�y ma�o zaludnione, a w nielicznych wioskach, jakie napotyka�, nie s�ysza�o si� o stra�ach Khavla. Rzecz jasna, nie byliby w stanie go zatrzyma�, gdy� Gavor nie by� przypisany do ziemi. Kowale i rzemie�lnicy, kupcy i hodowcy koni mogli porusza� si� z pe�n� swobod�. Niemniej pewnych spotka� lepiej by�o unika�, a droga, kt�r� obra�, wydawa�a si� najodpowiedniejsza i zapewnia�a podr� bez niespodzianek i nieprzewidzianych przeszk�d.
Kiedy s�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, Gavor powstrzymywa� konia i uwa�nie wyszukiwa� odpowiednie miejsce na nocleg. Nast�pnie rozpala� ogie�, na spocony grzbiet Uci�tego Ucha narzuca� derk� i posiliwszy si� suchym chlebem i solonym mi�sem, z siod�em pod g�ow� rozk�ada� si� nie opodal ognia, owini�ty swoj� kurt� z koziej we�ny.
Pomimo zm�czenia nie by�o mu �atwo zapa�� w sen. Nieustannie m�czy�y go dziwne my�li, w uszach wci�� brzmia�y s�owa Rakla i Obhera, przelatuj�ce z doliny do doliny niby echo. Nawet gdy zamyka� ju� oczy i z uporem zmusza� si� do za�ni�cia, przed jego rozbudzonymi my�lami ukazywa�a si� wci�� ta mapa, ze wszystkimi absurdalnymi i gro�nymi symbolami. W ko�cu nachodzi� go obraz Duny, blady i ulotny we mgle: woskowa twarz i ruda grzywka. I pal�ce, pe�ne wyrzutu spojrzenie. A potem g�os, s�odki i nieub�agany, kt�ry prze�ladowa� go nawet w najbardziej skrytych zakamarkach snu.
- Odszed�e� - m�wi�a Duna. - Dla ksi�yca, kt�ry sta� si� dla ciebie bia�y, jak do studni wrzuci�e� wspomnienia, dziecinne zabawy, i mi�o��, jakby nic miedzy nami nie zasz�o.
Obraz ten dr�czy� go do rana, tak�e gdy trwa� w najg��bszym �nie. A kiedy budzi� si� og�upia�y i udr�czony, got�w by� przyj�� na siebie win�, kt�rej nie �agodzi�o nawet wspomnienie s��w, jakie przed odjazdem skierowa� do dziewczyny.
- Powr�c� - powiedzia� jej. -Je�li b�dziesz o mnie pami�ta�, powr�c� ju� na zawsze. I sztyletem obci�� kosmyk jej rudych w�os�w i przewi�za� je wok� amuletu.
Cz�sto za dnia przystawa� nad brzegiem rzeki, na piaszczystych, bia�ych od s�o�ca �awicach. Niekiedy chwyta� du�e ryby o ciemnob��kitnych �uskach, kt�re zap�dza�y si� daleko w g��b martwych odga��zie� rzeki i zostawa�y uwi�zione w bajorkach utworzonych przez naturalne ukszta�towanie terenu. Spotyka� r�wnie� wiewi�rki, je�ozwierze, popielice i dzikie kr�liki, nie mia� jednak �adnych side�, a przede wszystkim nie m�g� sobie pozwoli� na strat� czasu i pr�ne w�dr�wki.
Kiedy jego zapas suchar�w i solonego mi�sa by� bliski wyczerpania, zatrzyma� si� w zagubionej na zboczach wzg�rz wiosce. W krytych s�om� lepiankach niewielkie otwory okienne pozatykane by�y pergaminem i cienkim nat�uszczonym papierem. W g��bi wioski znajdowa�a si� gospoda: pi�trowy dom wzniesiony z drewna i kamienia sprawia� wra�enie opustosza�ego, jak odludny krajobraz, kt�ry go otacza�.
Gavor uwi�za� konia pod werand�, chroni�c go przed wisz�cym w powietrzu deszczem. Po�rodku podw�rza zjawi�a si� jaka� dziewczyna, chudzina z brudno��tymi warkoczami, trzymaj�ca w r�ce wid�y. Bez s�owa, nie racz�c nawet zaszczyci� Gavora spojrzeniem, rzuci�a przed Uci�tym Uchem porcje siana. Zaraz zreszt� oddali�a si�, znikaj�c za zas�on� na ty�ach gospody.
Gavor wszed� za ni�. W pomieszczeniu panowa� p�mrok, takie przynajmniej odni�s� wra�enie, gdy wszed� do �rodka. Sta�o tam par� sto��w z ciemnego, masywnego drewna, by�o te� ogromne, wygaszone palenisko. W rogu le�a� pies, kt�ry zacz�� zajadle warcze�. Wysoka i dobrze zbudowana kobieta stan�a w przej�ciu do znajduj�cej si� obok kuchni.
- Witaj w Kusko Ghoreb - pozdrowi�a go kobieta surowym, wcale nie us�u�nym g�osem.
Gavor poczu� si� nieswojo i ledwo zdo�a� wybe�kota� swoj� pro�b� o ciep�y, solidny posi�ek, niemal przepraszaj�c za zak��cenie spokoju.
Kobieta zmierzy�a go od st�p do g��w, stoj�c nieruchomo w drzwiach, potem zesz�a dwa stopnie i zbli�y�a si�.
- Gospoda jest otwarta, ale nie mamy nic gotowego, nic szczeg�lnego, ani umy�lnie przyrz�dzonego. O tej porze roku nikt tedy nie przeje�d�a. Ale je�li nie pogardzisz nasz� codzienn� straw�, mog� poda� ci doskona�� zup� z fasoli na boczku. Jest prawie gotowa.
Zgodzi� si� po�piesznie i zasiad� za sto�em, w rogu i ty�em do �ciany, zgodnie z naukami wuja Obhera.
- Podaj mi tymczasem co� do picia - rzuci�, staraj�c si� o swobodny ton.
Dziewczyna z jasnymi warkoczami przynios�a serwet�, i dzban wina. Po chwili powr�ci�a te� druga kobieta z trzema kubkami i miskami.
- Tutaj, w Kusko Ghoreb, podr�ni s� go��mi rzadkimi jak bia�e kosy. Nie b�dzie ci przeszkadza�, je�li ja z siostrzenic� zasi�dziemy przy twoim stole?
Siostrzenica zwa�a si� Hibli i zezowa�a na jedno oko. Natomiast oczy Daimy, ober�ystki, by�y g��bokie i otoczone tajemniczym mrokiem, piersi mia�a bujne i agresywne, a krucze w�osy zebra�a w ogromny kok.
- Dok�d zmierzasz, ch�opcze? - zapyta�a, gdy nieco ju� si� posilili.
- Do Samarabh.
- Po co?
- Musze kupi� dwa konie rozp�odowe - sk�ama� Gavor, nie unosz�c oczu znad miski. -Jestem hodowc� i chce spr�bowa� po��czy� nasze po�udniowe konie, bardzo szybkie, z wytrzyma�ymi fhomerami z p�nocy.
- Przyjecha�e� wiec z po�udnia, a udajesz si� do Samarabh - powoli powiedzia�a kobieta, jakby m�wi�a do siebie samej. - Dlaczego jednak nie podr�ujesz wschodnim traktem?
- Jest zbyt ucz�szczany - odpar� Gavor. - M�j ojciec i m�j wuj nauczyli mnie, �e gdzie wi�kszy ruch, wi�cej te� k�opot�w. Wole drogi boczne, nawet je�li s� trudniejsze do przebycia. A zreszt�... wyda�o mi si� przesad� co dwadzie�cia mil op�aca� myto.
Ober�ystka przytakn�a w milczeniu. Na zewn�trz tymczasem zerwa�y si� gwa�towne porywy wiatru, okiennice trzaska�y jak oszala�e i zezowata Hibli o prostych, jasnych w�osach posz�a je umocni�.
Po chwili spad�y gwa�towne krople deszczu.
- Jak nic trzy dni wody - odezwa�a si� ober�ystka, wskazuj�c czarnymi jak w�giel oczami na okno. - Droga utonie w b�ocie i na d�ugo stanie si� nieprzejezdna...
Gavor zuchwale wzruszy� ramionami.
- Deszcz i b�oto nie s� jeszcze przeszkod� - za�mia� si� drwi�co.
- Wida�, �e nie znasz naszych dr�g - odpar�a kobieta. - Tutaj deszcz i b�oto oznacza� mog� �mier�. M�j m�� sze�� lat temu skr�ci� sobie kark, spadaj�c wraz z koniem w przepa��: droga przemieni�a si� w grz�zawisko g��bokie do kolan.
Gavor odstawi� pustk� misk� i nala� sobie wina gwa�townym, zdradzaj�cym niezadowolenie i rozdra�nienie ruchem.
- Nie obawiaj si�, ch�opcze. Je�li zechcesz si� zatrzyma�, na g�rze czeka na ciebie najlepszy pok�j w gospodzie. Nie b�dziesz musia� nawet du�o wyda�.
Gavor zbli�y� si� do okna. Przez otw�r w pergaminie zerkn�� na zewn�trz z nadziej�, �e dostrze�e oznaki rozpogodzenia. Ale wzg�rza nad wiosk� spowija� ci�ki p�aszcz czarnych chmur, a na drodze utworzy�y si� ju� kipi�ce ka�u�e.
Cho� by� dzie�, w gospodzie zapad� p�mrok jak o zmierzchu, pogr��aj�c kontury sprz�t�w w jednostajnej przyt�umionej szaro�ci.
Hibli zjawi�a si� z ogarkiem zapalonej �wiecy i postawi�a j� na stole.
- Ej, przybyszu! Postawi� ci karty? - Nie czekaj�c nawet na odpowied� wyj�a z kieszeni talie, kart i rzuci�a je na st�. - Chcesz pozna� blisk� czy odleg�� przysz�o��?
- Jedn� i drug� - odpowiedzia� zadowolony. I wskaza� na trzy karty. Hibli odwr�ci�a je i przez chwile przygl�da�a si� im. Potem odwr�ci�a jeszcze dwie, dok�adaj�c je do poprzednich. I jeszcze trzy.
- Jestem m�od� i niedo�wiadczon� wr�k� - powiedzia�a Hibli, wbijaj�c w niego swoje zezowate oko. - Nie widz� zbyt daleko. Ale w twoim przypadku karty m�wi� jasno. Powiedzia�e�, �e jedziesz do Sama-rabh kupi� konie. No wiec, tego karty nie m�wi�. Wr�cz przeciwnie, karty m�wi�, �e stracisz dwa konie...
- Co m�wisz! Podr�uje z jednym koniem, jak mog� straci� dwa konie...
- M�wi� tylko to, co czytam w kartach. Wynika z nich, �e stracisz dwa konie, najpierw jednego, potem drugiego. W�a�nie tak, najpierw jednego, potem drugiego.
Gavor z wyra�n� irytacj� uderzy� pi�ci� w otwart� d�o�. - A o bliskiej przysz�o�ci? - zapyta�. - Co m�wi� karty? Hibli ukradkiem rozejrza�a si� wok�. U jej st�p pies z zadowoleniem merda� ogonem. Ciotka w kuchni wyciera�a naczynia. Wyrzuci�a z siebie jednym tchem:
- Jest jaka� m�oda kobieta, brzydka i nieszcz�liwa...
- M�w ja�niej - odezwa� si� nieufnie Gavor.
- Jest jaka� m�oda kobieta, brzydka i nieszcz�liwa, kt�ra gor�co ci� po��da. Ale widz� te� drug�, nie tak m�od�, ale pi�kn� i pewn� swego, kt�r� ty ju� przeczuwasz, cho� jeszcze tego sobie nie u�wiadamiasz. Obie ci� usidl�.
Gavor z niedowierzeniem potrz�sn�� g�ow�:
- Dwa stracone konie i dwie zdobyte kobiety - skomentowa� rozbawiony. - Niekiedy karty m�wi� dziwne rzeczy, sprzeczne z rozs�dkiem i rozumem.
W tej jednak chwili drzwi otwar�y si� szeroko i do �rodka wesz�o dw�ch okutanych w p�aszcze m�czyzn, wnosz�c bryzgi wody i podmuchy wiatru.
- Daima! Gdzie si� ukry�a�, straszna kobieto! - �artobliwie zakrzykn�� wy�szy z nich.
S�ysz�c to ober�ystka ukaza�a si� w progu kuchni. Delikatny, dwuznaczny u�miech wykwit! na jej surowej i w�adczej twarzy. M�czyzna zdj�� ociekaj�cy wod� p�aszcz i zawiesi� u wej�cia, po czym, podskakuj�c niczym jaki� b�otny ptak, przeni�s� si� na �rodek pomieszczenia i schyli� w us�u�nym uk�onie.
- Daimo! - wyrecytowa� z uczuciem, przek�adaj�c czarny kapelusz z r�ki do r�ki. - Daimo, nocny aniele, senna zjawo, przyczyno zgryzoty. Mhuma, tw�j wierny s�uga, przyby�, �eby z�o�y� ci ho�d, ufny twej �yczliwo�ci. - Przykucn�� na pod�odze i skuli� si� jak kot, fikn�� koz�a i niczym akrobata stan�� na nogi, kr�c�c piruet. - Oto jestem na twoje rozkazy.
- Mhuma - zgani�a go ober�ystka - wariat z ciebie, jak zawsze. Co tutaj robisz? Czy nie mia�e� wyruszy� do Gurabh na jesienny jarmark?
- O nie - t�umaczy� m�czyzna, przewrotnie poruszaj�c palcem. - Wiedzia�em, �e spadn� deszcze, czu�em to w ka�dej ko�ci. Rzek�em wiec nie, cho� raz ci dobrze ludzie z Gurabh b�d� musieli obej�� si� bez w�drownego b�azna Mhumy, kr�la w�drownych �piewak�w. Daj pi�, Daimo. Dzi� wiecz�r zabawimy si� tutaj, w Kusko.
Tymczasem r�wnie� i jego towarzysz �ci�gn�� z siebie p�aszcz i po omacku, przyciskaj�c do boku tabla, zasiad� w k�cie, niedaleko Gavora.
Hibli zgarn�a karty i oddali�a si� z wyra�n� niech�ci�, �eby obs�u�y� nowych przybyszy. B�azen, pomrukuj�c jak kozio�, popycha� ober�ystk� do kuchni. Do uszu Gavora dotar�a przyciszona rozmowa i st�umione okrzyki. Potem, wyra�nie niezadowolony, a jednak weso�y i rozpromieniony Mhuma powr�ci� do sali i usiad� obok swego towarzysza.
- Zaczynaj, Nogo - zach�ci� go stanowczym g�osem. - Kobiety maj� kamienne serca, ale �piew potrafi niekiedy zdzia�a� cuda.
Porozumiewawczo mrugn�� do Gavora i gdy towarzysz wprawnymi palcami sposobi� instrument, zaintonowa� ballad� o �witach i zachodach, poca�unkach skradzionych w �wietle ksi�yca, o ba�niach i paj�czynach daremnie poszukiwanych sn�w.
Mhuma �piewa� pi�knym barytonowym g�osem, a Nogo, jego niewidomy towarzysz, wt�rowa� mu na tabla. Na zewn�trz woda la�a si� strumieniem, zapad�a ju� ca�kowita ciemno��, a nocne ptaki pos�pnym pohukiwaniem dawa�y zna� o swojej w�adczej obecno�ci.
Gavor podszed� do okna, kt�re wychodzi�o na podw�rze i zerkn�� w stron� stajni.
- O konia mo�esz by� spokojny - zapewni�a Hibli. - Napoi�am go, dorzuci�am owsa i za�o�y�am sztab� na wrota od stajni. Mo�esz by� spokojny, nie tutaj go stracisz.
Z kagankiem w r�ce zjawi�a si� ober�ystka i ustawi�a go na gzymsie nad paleniskiem.
- Zaczynam czu� ch��d - zwr�ci� si� do niej Mhuma, kiedy sko�czy� swoj� pie��. - Co by� powiedzia�a, gdyby�my tak rozpalili ogie�?
Potem zwr�ci� si� do Gavora:
- Daima m�wi�a mi, �e udajesz si� do Samarabh po konie. Za�o�� si�, �e sakwa, jak� masz u boku, pe�na jest srebrnych monet...
- Pe�no w niej miedziak�w - zapewni� z u�miechem Gavor. - Tyle tylko, �eby zapewni� podr� z postojami pod go�ym niebem.
- A konie - po�piesznie indagowa� w�drowny �piewak, szarpi�c brod�, okalaj�c� jego twarz. - Czym zap�acisz za konie, ch�opcze?
- Konie s� ju� op�acone - odpar� Gavor bez zmru�enia oka. - Mam kredyt u tego, kto ma mi je da�.
- Widz�, �e masz na wszystko gotow� odpowied� - wymamrota� Mhuma. - Chcia�em ci zaproponowa� partyjk� w ko�ci, ale je�li masz tylko par� marnych miedziak�w, nie ma o czym m�wi�. Ja gram tylko o du�e stawki.
- Nie wierz mu - wtr�ci�a Hibli. - Mhuma jest biedny jak mysz ko�cielna, jak wszyscy zreszt� w�drowni �piewacy...
- ... zawsze jednak do�� bogaty, �eby postawi� dobrej kompanii - doko�czy� Mhuma, �ci�gaj�c kapelusz z g�owy i ciskaj�c nim o �cian�. Wybuchn�� gromkim �miechem i zaraz zaintonowa� kolejn� piosenk�.
Hibli przynios�a nast�pny dzban wina, potem jeszcze jeden i jeszcze. Gavor, kt�ry ju� odczuwa� zdradliwe skutki wina, pi� bez umiaru. Jak przez mg�� widzia� Mhume, kt�ry skaka� niczym pajac, potrz�sa� g�ow� i wymachiwa� r�koma, szukaj�c piersi Daimy. W ko�cu, nie zdo�awszy nawet unie�� si�, �piewak jarmarczny zwali� si� na st�, przewracaj�c kubek.
- Ma ju� dosy� - powiedzia�a Daima. - Noc sp�dzi na stole nieruchomy jak g�az.
- On te� si� starzeje - westchn�� Noga ze �renicami zawieszonymi w pr�ni. - Chcia�by podbi� �wiat, ale g�owa ju� nie ta. Wino zwala go z n�g i po paru kielichach pozostaje z niego jedynie strz�p cz�owieka.
- Tym gorzej dla niego - podsumowa�a Hibli. Zbli�y�a si� do Gavora i jej d�onie b��dzi�y po jego szyi i pod kamizel�. Daima siedzia�a po przeciwnej stronie sto�u, obok grajka. Lampka powoli przygasa�a, oliwa prawie si� sko�czy�a i jedynie rozpalony ogie� rzuca� czerwone i fioletowe blaski, a rozedrgane �wiat�o zmienia�o rysy twarzy, rzucaj�c ulotne i tajemnicze cienie.
Noga zacz�� pod�piewywa� p�g�osem, niby echo instrumentu, a Daima wt�rowa�a melodii, poruszaj�c si� coraz bardziej podniecaj�co i bezwstydnie. Mhuma chrz�ka� jak wieprzek. R�ce Hibli stawa�y si� coraz bardziej bezczelne i Gavor z rozp�omienion� g�ow� i cia�em napr�onym jak struna zrozumia�, �e nie znajdzie w sobie do�� si�y, �eby umkn�� tym pieszczotom: nieznany mu dotychczas demon, pot�ny i w�adczy, usidla� go okowami �agodnymi i nie do pokonania.
Po drugiej stronie sto�u widzia� ober�ystk�, blisk� a zarazem odleg��: pochyli�a si�, by dope�ni� jego kubek. Ujrza� wilgotne i czarne oczy, ogromne piersi, kt�re pod chust� wznosi�y si� niby �ar�oczne i dzikie bestie. W tej chwili Gavor zapragn�� mie� sto r�k i sto ust, �eby dotkn�� i skosztowa� tajemnice.
Z�bami wpi� si� w szyje Hibli, obj�� j� w p� i przyci�gn�� brutalnie, ��dny jej gor�czkowego dr�enia, ale d�o� Daimy zetkn�a si� z jego d�oni�, kt�r� trzyma� na przykrywce dzbana, a jej palce jak ogniste w�e przes�a�y mu pos�annictwo pe�ne gr�b i obietnic.
W jednej chwili Gavor przerazi� si�, �e zostanie po�arty przez tego potwora. Bezwolnie przechyli� ostatni kubek wina i nie widzia� ju� nic wi�cej, jedynie roje �wietlik�w pod powiekami.
- Zanie� go na g�r�.
Zdawa�o si�, jakby g�os Daimy dochodzi� spod sufitu, znad okapu paleniska, spod sto�u, z opustosza�ej drogi, z podw�rza.
- Zanie� go na g�r� i po�� do ��ka.
Wspina� si� po schodach jak lunatyk, a Hibli wspiera�a go z ca�ych si�, pchaj�c w odpowiednim kierunku. A potem, ju� w pokoju, rozci�gni�ty na ��ku, czu