3070
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3070 |
Rozszerzenie: |
3070 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3070 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3070 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3070 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Miros�awaw P. Jab�o�ski
"Spotkanie na ko�cu drogi"
Telestyczne, zachodz�ce s�o�ce oparza�o niezdrow�, przedagonaln� purpur�
kopu�y budynk�w Citta del Vaticano i lez�cego poni�ej opustoszale
wymar�ego Wiecznego Miasta. Jego uliczki wype�nia�a kalejdoskopowa mozaika
granatowych cieni i krwawych blask�w. W czarnych, g�uchostudziennych
zau�kach zwielokrotnione cisz� piski, skowyty i bulgotliwe rz�enia
�wiadczy�y o morderczych walkach szczur�w z bezpa�skimi ju� teraz psami i
kotami po�eraj�cymi padlin�. Poza tym panowa� bolesny bezruch i cisza.
Zamkni�te pod hermetycznymi kloszami drzewa wi�d�y statecznie pozbawione
dop�ywu wody, kt�r� tkni�te mechaniczna dementia praecox urz�dzenia
nawadniaj�ce zapomnia�y dostarczy� z podziemnego morza Sahary.
- Pi�... - wyszepta� umieraj�cy jedyny mieszkaniec miasta, a mo�e i ca�ej
Ziemi. - Pi�...
Wielka renesansowa sala, w kt�rej kona� ospale na �o�u z wy�artym przez
czas baldachimem powt�rzy�a szyderczo jego szept i z bezczelnym chichotem,
kt�ry si� wyklu� zza stoj�cych w zakurzonym cieniu rze�bom zwr�ci�a go
starcowi. Zapad�a zn�w cisza, przerywana paciorkami chrapni�� mozolnego
oddechu umieraj�cego.
Komu�, kto sta�by w tym leniwym, spowolniaj�cym sw�j bieg czasie na jednym
z niepotrzebnych rzymskich most�w zdawa� by si� mog�o, �e wody w Tybrze
jest w br�d - w dole porusza�o si� co� po�yskliwie i czerwienia�o odbitym
�wiat�em chorego s�o�ca, ale kundel chudy ko�cisto�ci� przywodz�c� na my�l
obrazy kubist�w i w�druj�cy z Via Apia Nuova w stron� Wzg�rz Watyka�skich,
cho� spragniony, nie da� si� na to nabra�. Liczne liszajowate, ledwo
zagojone rany na jego pysku. �apach i soczewkowo wkl�s�ych bokach
�wiadczy�y, i� wie, �e wyschni�tym, sp�kanym i twardym jak klinkier
korytem rzeki w�druj� do Morza Tyrre�skiego miriady szczur�w, kt�rych
sier�� - l�ni�ca zbrodniczo po niedawnych orgiastycznych ucztach - odbija
blaski puchn�cego, gorej�cego s�o�ca niczym lekka fala rzeczna, marszczona
delikatnym podmuchem znad Kwiryna�u.
- Pi�... - wyszepta� znowu umieraj�cy i z niespodziewan� si�� targn�� za
szarf� dzwonka u wezg�owia ��ka zapominaj�c, �e wok� nie ma ju� nikogo.
Wst�ga materii zosta�a mu w spotnia�ej d�oni, nie us�ysza� �adnego
d�wi�ku; prawdopodobnie dzwonek urwa� si� ju� dawno temu lub od��czono go
w czasie, kiedy starzec zacz�� dopiero umiera� i ci�g�ym dzwonieniem
niepokoi� znerwicowan� s�u�b�.
Wychud�y kundel po wej�ciu na most zawaha� si� l�kliwie. Przyczyna tego
nie by�a �ywa, szemrz�ca zgrzytem pazurk�w i tchn�ca �mierci� rzeka, a
przera�aj�ce w swej nieodparto�ci wra�enie, �e mimo, i� na mo�cie nie
dostrzega� nikogo, wyczuwa� jednak czyj�� obezw�adniaj�c� obecno��.
Obecno�� pora�aj�c� l�kiem.
Pies zacz�� dr�e� na ca�ym wylinia�ym ciele, podkuli� ogon pod siebie i
przykucn�� wyszczerzywszy ze strachu k�y, ale nawet nie by� zdolny do
cofania si� - zamar� wstrz�sany cholerycznymi drgawkami. Zdawa�o mu si�,
�e kto� pot�nie niewidzialny stoi na mo�cie i patrzy (spogl�da) w d�. A
potem upiorne wra�enie min�o. Kundel rozejrza� si�, ju� bardziej
zdziwiony ni� przestraszony, otrzepa� jak po wyj�ciu z wody i znowu poczu�
pragnienie. Mimo i� by� du�o inteligentniejszy od swych psich przodk�w (a
to za spraw� ci�g�ego przestawania z lud�mi, niezwykle sprytnymi w
po�piesznym d��eniu do samozag�ady), nie by� w stanie zanalizowa� w swym
pojemniejszym m�zgu niedawnego zaj�cia. Zw�aszcza, �e w�ch by� dla jego
rasy (gatunku) wa�niejszym drogowskazem na kr�tych, wytyczanych kopniakami
�cie�kach trudnej koegzystencji, ni� wzrok mami�cy go nierzadko
obiecankami psiego raju.
Zacz�� nerwowo w�szy� - sam nie wiedzia�, czy w poszukiwaniu �lad�w
przepad�ej wilgoci, czy te� staraj�c si� dociec co go spotka�o przed
chwil�. Wsz�dzie czu� pustk� i pylist� sucho��. Zrezygnowany zwiesi� �eb i
wtedy, przy samej niego�cinnej ziemi odkry� strz�p woni tak nieoczekiwanej
i nieprawdopodobnej, �e zamar� rozpaczliwie nie wierz�c w ni� czy nie
rozpoznaj�c. Nagle, w bolesnym ol�nieniu uwierzy� - zapach cz�owieka!
Po pierwszej, spontanicznej rado�ci skonstatowa�, �e cz�owiek ten umiera,
a by� mo�e ju� skona� by� z ulg� w odleg�ym i niewiadomym miejscu, a
zapach kt�ry czuje jest niczym �wiat�o odleg�ych o milionlecia gwiazd.
Kt�re istniej�.
Musia� si� spieszy�. Pies ruszy� z nosem przy ziemi, a potem, gdy wo�
stawa�a si� coraz wyra�niejsza gwa�c�c niemal jego wyposzczone nozdrza,
pogna� przed siebie na sztywnych �apach robi�c ci�ko bokami z
wycie�czenia.
- Pi�... - powt�rzy� z denerwuj�cym uporem cz�owiek.
Kt�ry umiera�.
M�wi� to z przyzwyczajenia, jakby przekonany, �e samym tylko usilnym
powtarzaniem tego zakl�cia wywo�a ze z�o�liwego niebytu je�eli nie deszcz,
to chocia� szklank� wody. Przez moment by� nawet przekonany, �e tak si�
sta�o - w otoczeniu zasz�a jaka� zastanawiaj�ca zmiana, kt�rej subtelnego
charakteru nie by� w stanie uchwyci�. Mo�e majaczy� zreszt�, by� przecie�
bardzo stary, umiera� pierwszy raz w �yciu i bardzo si� do tej czynno�ci
przyk�ada�. Jego duch wyrywa� si� w za�wiaty, daleko poza historyczne mury
pa�acu, poza kolumnad� Berniniego i dalej - poza granice Stato della Citta
del Vaticano, poza obwodnice Grande Ricordo Annulare, daleko poza Ziemi� w
ko�cu.
W nieznane.
Spragniony usi�owa� si� podnie�� rachitycznie, ale niemal natychmiast z
bezw�adno�ci� wyschni�tej bry�y gliny opad� na szar� od jego potu poduszk�
- zd��y� zauwa�y� tylko co� na kszta�t monstrualnie rozd�tej i
zdeformowanej greckiej amfory czarnofigurowej - kopu�a bazyliki z jego
oknem z jednej strony p�on�a bezg�o�na purpur�, a z drugiej taja�a
czerni�. Wzg�rza, w tym Watyka�skie, korzysta�y niech�tnie z resztek
czerwonego �wiat�a s�o�ca; doliny Tybru, Aniene, Marco Simone i
promieni�cie rozchodz�cych si� z Capus Mundii dr�g - Via Tiburtina, Via
Portunese, Via Aurelia czy Via Salaria kry� pos�pny mrok. Zapala�y si� ju�
samoczynnie pierwsze latarnie, zasilane z �adowanych za dnia przemoc�
solarnych baterii.
Wyczekuj�cy na �mier� us�ysza� kroki na posadzce. S�uch, jak to ma zwykle
miejsce w chwili impotencji innych zmys��w, mia� wyczulony strunnie. Nawet
si� nie zdziwi�. Kroki rozlega�y si� gdzie� bardzo daleko jeszcze - nie
by� nawet pewien, czy w samym pa�acu, czy te� mo�e w bazylice, sk�d
akrosoniczne echo przynosi je do jego sypialni, czy mo�e kto� z�owieszczo
przechadza si� po Bibliotece lub Muzeum Watyka�skim.
By� jedynym cz�owiekiem na osieroconej planecie, wi�c m�g� to wszystko
s�ysze� nietoperzowym zmys�em, wszystkie d�wi�ki przeznaczone by�y
wy��cznie dla jego po�y�kowanych, pergaminowych uszu.
- Kto� wr�ci� - pomy�la� bezsensownie.
Bo nikt nie m�g� wr�ci� stamt�d, dok�d wszyscy odeszli.
Zapominaj�c o nim.
Goni�cy resztkami si� kundel r�wnie� us�ysza� kroki i zatrzyma� si�,
spazmatycznie strzyg�c uszami. Zwiesi� bia�y, ob�o�ony gor�czkowo j�zor i
dysza�. Wok� robi�o si� ciemniej, ale wcale nie ch�odniej - mury dom�w,
zziajane jeszcze niedawno od po�piechu trotuary, stoj�ce bezzasadnie i
�mierdz�ce gum�, olejem i rozgrzana blach� samochody milczkiem oddawa�y
nagromadzone ciep�o.
Pies ruszy� powoli w g�r�, a mrok post�powa� za nim potulnie. Kundlowi
zdawa�o si�, �e s�yszy w�a�nie kroki ciemno�ci, bo czu� nadal tylko
jednego cz�owieka - wiekowego, umieraj�cego za starczym mozo�em, bo w tym
wieku wszystko przychodzi trudno okrutnie - a s�ysza� ch�d innego, kt�ry
nie wydawa� woni, ani nie odbija� �wiat�a.
Kt�ry by�.
- Pi�.. wypowiedzia� swoje zakl�cie umieraj�cy kiedy kroki - jak wahad�o w
punkcie zwrotu - zamar�y na chwil� przed otwartymi dla Niej zach�caj�co
drzwiami, a po chwili rozleg�y si� ju� wewn�trz. - Pi�...
Kto� wszed� uroczy�cie do komnaty i le��cy starzec przesta� odczuwa�
pragnienie. Zaskoczony, zapomnia� nawet, �e �akn�� jeszcze przed chwil�.
Kt�ra trwa�a i by�a pi�kna.
Z przyzwyczajenia wywo�anego d�ugim pontyfikatem, z byt d�ugim, jak to
teraz przenikliwie wiedzia�, zastanowi� si�, dlaczego Szwajcarzy wpu�cili
obcego, ale wnet przypomnia� sobie, i� nacja wytrwa�e dostarczaj�ca od
wiek�w stra�nik�w jego kr�lestwa wymar�a wiele lat temu od dobrobytu.
Przyby�y istotnie wygl�da� na obcego, cho� jednocze�nie na nieprzyjemnie
znajomego - starcowi kojarzy� si� z asyryjskimi p�askorze�bami, jak te
alabastrowe z pa�acu w Niniwie czy Durszarrukin. Przybrany w pow��czyst�
szat� bogato tkana z�otem, z czarnymi, starannie pokarbowanymi w�osami
g�owy i prostok�tnie przystrzy�onej brody oraz ostrymi rysami przypomina�
Sardanapala. Wyraz jego oblicza tchn�� pierwotn�, niepohamowan� dziko�ci�,
pe�n� w�adczej pychy i nieumiarkowania w gniewie.
Konaj�cy poczu� �liski strach w poruszanej p�ytkim oddechem piersi.
Obawia� si�, i� zostanie ukarany za to, �e nie rozpozna� przyby�ego.
Poszukiwa� nerwowo jego imienia, usi�uj�c dopasowa� jego fizjonomi� do
wszystkiej wyblak�ych klisz ludzkich, jakie przechowywa� w pami�ci. Na
pr�no. W porywie niespodziewanego, lekiem wywo�anego przyp�ywu si�,
pragn�c najgorsze mie� ju� za sob�, podni�s� si� i zapyta�:
- Qui es?
I opad� z powrotem na poduszki. Istotnie; kim by� tamten, �e w przebraniu
przychodzi� straszy� cz�owieka umieraj�cego i tak pe�nego niecierpliwej
trwogi z powodu zw�tpienia, co wkrad�o si� do jego duszy?
Obcy usiad� na fotelu w nogach ��ka. Umieraj�cy zamkn�� oczy, bo dopiero
teraz, przy szacie tamtego wida� by�o wyra�nie, jak �w mebel ko�lawy, jak
bardzo rozchwierutane s� pozbawione z�otej pow�oki por�cze, a amarantowy
plusz obi� wytarty miejscami do osnowy.
�eby si� tylko nie rozlecia� pod nim - zatroska� si� nad okaza�a postaci�
starzec.
- Powiniene� mnie zna� - odpar� przyby�y. Modli�e� si� do mnie.
Modli�em si�? - zastanowi� si� konaj�cy. - Pracowa�em ca�e �ycie,
zarz�dza�em, administrowa�em, wysy�a�em misjonarzy, odbiera�em od nich
tajne meldunki, pomna�a�em maj�tek ko�cio�a na Ziemi... Kiedy� ja mia�em
czas modli� si�?
- A wi�c jeste� moim Bogiem - stwierdzi� ze starcz� rezygnacj�.
- Jam jest Pan.
Powiedzia� przyby�y.
I roztroi� si� przed oczami umieraj�cego, cho� ten z powodu gor�czki,
s�abego wzroku i wrodzonej niewidzialno�ci Ducha �wi�tego dostrzega� tylko
dwie postaci - asyryjskiego gwa�townika i semickiego m�odzie�ca w
trzycz�ciowym garniturze, z czarna dyplomatk� i solarnym zegarkiem na
opalonym przegubie lewej r�ki.
- Ty za� jeste� ostatnim papie�em...
Tak, jestem ostatnim Twoim namiestnikiem - pomy�la� (zgodzi� si� w duchu)
umieraj�cy, bo te� istotnie tak by�o - nie sta�o ju� na Ziemi kardyna��w,
by zwo�a� konklawe i spo�r�d nich wybra� kolejnego nast�pc� Piotra.
Gdzie� zar�a� ko�, ale starzec nie zwr�ci� na to uwagi.
- jestem stary - powiedzia� zamiast tego.
- Obaj jeste�my starzy - sprostowa� m�odzieniec w garniturze. -
zapominasz, �e by�em przy narodzinach tego �wiata - potwierdzi� asyryjski
samow�adca.
Pies, kt�remu zm�czone strachem, sztywne �apy rozje�d�a�y si� na
marmurowej posadzce przera�liwie d�ugiej kolumnady przystan�� nas�uchuj�c,
ale poza w�asnym ziajaniem i dudnieniem serca gdzie� pod stropem a�urowego
tunelu niewiele s�ysza�. Zwiesi� z rezygnacja �eb i wtedy wyczu� lekkie
drgnienie gruntu, �agodna fal� ziemi - niczym skurcz przebiegaj�cy po
�liskiej cho� suchej sk�rze w�a. Kundel podkuli� ogon i wstrz�sn�� si�
niecierpliwie i bez przekonania. Czu� w powietrzu napi�cie
elektrostatyczne, jakie zwyk�o poprzedza� burze.
Wielkie burze.
Tajfuny.
Huragany.
Erupcje wulkan�w.
Trz�sienia ziemi.
Kt�re by�y z�owrogie.
- Czy to ju�? -Spyta� umieraj�cy.
Przez trzepotliw� chwil� by� w komnacie sam i s�ysza� jedynie powolny,
ci�ki szum smolnej krwi we w�asnych skroniach. Krew g�stnia�a. Z trudem
przeciska�a si� poprzez zatorowane sklerotycznymi zmianami �y�y (t�tnice).
Nie t�tni�a, ale przepycha�a si� z trudem. Jak mi�d przez kapilar�. Serce
starca by�o za s�abe, by toczy� tak ci�k� (g�st�) lepk� ciecz. Kt�ra ju�
tylko z nazwy by�a krwi�.
- Wype�ni�y si� znaki - us�ysza�. - Nie wiedzia�e�?
Starzec nie otwiera� oczu.
- Dawno nie wychodzi�em - powiedzia� w stron� �askotliwego mroku pod
powiekami. - Nikt mi nic nie m�wi... - poskar�y� si�.
- Nie ma ju� nikogo.
Gdzie� daleko rozleg�o si� wyra�niejsze r�enie konia; ziemia drgn�a,
zdumiona, i na pos�anie umieraj�cego posypa�o si� nieco kurzu i tynku ze
sp�kane sklepienia.
- Grzmi - powiedzia� starzec. - B�dzie burza...
M�odzieniec pod oknem skin�� g�ow�, cho� wiedzia�, �e nikt tego gestu nie
dostrze�e.
- Wielka burza - stwierdzi� ze zdecydowaniem �wiadcz�cym o znajomo�ci
rzeczy. - Tajfun o imieniu Armageddon spustoszy �wiat...
Umieraj�cy z nadziej� otworzy� oczy.
- Spadnie deszcz - zamamla� niewyra�nie i pokaza� w bezz�bnym u�miechu
blade i pomarszczone dzi�s�a. - Ulewa. Kt�ra zmiecie kurz, zmiecie
wszystko.
- Gdzie jeste�? - zapyta�.
- Z tob� - odpar� asyryjski gwa�townik odwracaj�c si� od okna, kt�rym
wygl�da� na plac zalany �wiat�em s�o�ca i ksi�yca jednocze�nie. Srebrne i
z�ote promienie przecina�y si� niczym po przej�ciu przez siatk�
dyfrakcyjn�. Mimo to pok�j nadal ton�� w mroku.
Jakby komnata zawiera�a si� pod powiekami starca.
- Czy to ju� nowy dzie�? - spyta�.
- To ostatni dzie�.
Cisza.
- Jak cicho - powiedzia� konaj�cy. - czy poznam, kiedy umr�?
Z�oto-srebrna krata dr�a�a za oknem niczym wz�r na zas�onie poruszanej
lekkimi wiatrem. Nie pozwala�a widzie�, co jest poza ni�, chocia� stoj�cy
przy oknie to wiedzia�.
Drgn�a ponownie ziemia. Pot�ny, gargantuiczny skurcz przetoczy� si� pod
pa�acem, rozchwieruta� kolumny Berniniego, poruszy� p�yty na placu
�wi�tego Piotra, pomi�dzy kt�rymi powsta�y czarne, ziej�ce zimnem
szczeliny. Siatka p�kni�� pokry�a rzeczywisto��.
- Widz� jak przez mg�� - poskar�y� si� umieraj�cy. - Zr�b co� - poprosi�.
Wstrz�s rzuci� psa na posadzk�. Z cichym skowytem trwogi zwierz� usi�owa�o
wsta�, nie dosy� szybko jednak, by kundel nie us�ysza� krzyku skargi
kamienia.
Kt�ry przypomina� zgrzyt granitu pod znienawidzonym d�utem.
Krzyk przebrzmia�, zgin��.
Pies wsta�. Z trudem. Bo co� si� zmieni�o.
Widzia� �wiat jakby przez drobny raster.
�wiat p�ka�.
Pies zawy�.
- co to - przerazi� si� dziecinnym przestrachem starzec.
Na sztywnych �apach kundel wszed� do komnaty i potoczy� dooko�a z wyrzutem
niewidz�cymi oczyma, w kt�rych szcz�tek p�mrocznego obrazu rozpad� si�
niczym w rozbitym lustrze. Kiedy wzrok asyryjskiego rozb�jnika spocz�� na
nim przelotnie, pies stan�� w trawi�cym go bezg�o�nie p�omieniu.
Na wo� przyjemna dla Pana.
- Co si� sta�o temu psu? - zainteresowa� si� poniewczasie umieraj�cy,
wdychaj�c roznosz�cy si� po komnacie smr�d tl�cej si� sier�ci. Kichn��.
Kundel zgorza� ze szcz�tem, bez skargi. Szary kopczyk py�u wskazywa�
miejsce, gdzie jeszcze sta� zbytecznie przed chwila.
T�tent konia cwa�uj�cego na o�lep tysi�ce kilometr�w dalej rozdzieli�
pauz� pytanie od odpowiedzi.
- Ju� czas - stwierdzi� asyryjski gwa�townik. - Czy chcesz mi co� wyzna�?
Starzec wpatrzy� si� w niego przenikliwym wzrokiem; si� mia� w sobie
wi�cej, ni� kiedykolwiek wcze�niej, kiedy jeszcze nie umiera�.
- B��dzi�em... - wychrypia�.
Pan odwr�ci� si� do niego plecami, wpatrzony w apokaliptyczny spektakl za
oknem.
- ja te� - powiedzia�. - Obaj pope�niali�my b��dy, dlatego tak cz�sto
zaczynali�my wszystko od pocz�tku. Sam wiesz jak by�o - Praadam, potop,
Sodoma...
- Ty... - zacz�� starzec.
Kt�ry umar�.
M�odzieniec w ciemnym (sportowym) garniturze i o semickiej twarzy odwr�ci�
si� od okna, jakby widok za nim przesta� by� nagle dla� interesuj�cy.
Podszed� do cia�a starca i przysiad� na brzegu ��ka. Patrz�c na sw�j
solarny zegarek zbada� puls.
Kt�rego nie by�o.
Otworzy� sk�rzan�, czarn� walizeczk�, wyj�� przygotowany na najgorsze
stetoskop i rozchyliwszy na piersi trupa przepocon�, cuchn�c� �mierteln�
m�ka koszul� ws�ucha� si� w bezruch jego wn�trza. Z cichym trzaskiem
ebonitowych ko�c�wek wyszarpn�� przewody z uszu i wrzuci� s�uchawki do
walizeczki. Z butonierki wyj�� malutk� latark� i podnosz�c powieki
zmar�ego po�wieci� w zamglone ulg� oczy (�renice).
Exitus.
Akrosoniczne r�enie konia wstrz�sn�o murami pa�acu.
Wstrz�sn�o posadami �wiata.
Kt�ry zu�y� sw�j czas.
- Czas! Czas! - powiedzia� m�odzieniec wstaj�c. - M�wi� ci, �azarzu,
wsta�!
Bezruch opanowa� komnat�.
W nieruchomym ciele starca pocz�y powoli kr��y� �yciowe miszkulancje
oddalaj�c si� czaj�cy si� rigor mortis, i ruch ten, niczym kamie�, kt�ry
porywa za sob� lawin�, podni�s� w p�ytkim oddechu klatk� piersiow�,
zar�owi� policzki niezdrowym szkar�atem, wprawi� w golemowe dr�enie
mi�nie.
Z ty�u, za plecami dokonuj�cego rutynowego cudu, zmartwychwsta�y kundel
otrzepa� si� niepewnie z pokrywaj�cego go zdziwienia i spad�ego ze stropu
tynku.
Starzec, tak samo wiekowy, lecz �ywy, usiad� na �o�u.
- Umar�em? - zapyta� retorycznie.
- Zmartwychwsta�e�...
- To ju�? - zacuka� si� w zadziwieniu o�ywiony i rozejrza� si�
podejrzliwie woko�o. - Co si� zn�w sta�o temu psu? On te�...
Z cichym westchnieniem wybawienia p�k�o sklepienie sypialni, kundel
przysiad� na zadzie.
- Musimy i�� - powiedzia� m�odzieniec g�adz�c g�ow�. - Czekaj� na nas.
- Kto? Gdzie?
- Nie s�yszysz?
Zza okna dopad� go balistyczny �omot ko�skich kopyt o bruk, komnata
rozko�ysa�a si� jak nawa na wzburzonym morzu, zarysowa�y si� nerwowo
�ciany, z g�ry spada�y z rezygnacj� ca�e po�acie zmursza�ego tynku.
- Inaczej wyobra�a�em sobie koniec �wiata - powiedzia� zmartwychwsta�y
starzec. - Nic nigdy nie wygl�da tak, jak to sobie wyobra�amy.
Zsun�� si� z �o�a i wzu� na nogi rozcz�apane kapcie; w starej koszuli
nocnej by� gotowy do czekaj�cej go drogi.
- Chod� - poleci� m�odzieniec.
I obaj - cz�owiek i pies poszli za nim.
Konie niecierpliwi�y si� coraz bardziej, id�cy d�ugimi korytarzami i
przemierzaj�cy pe�ne bia�ego, dusz�cego py�u sale czuli to doskonale
poprzez ta�cz�ce pod ich stopami posadzki, zataczaj�ce si� na nich �ciany
i wykusze z przedrze�niaj�cymi ich postacie weneckimi lustrami. Portrety
ze �cian, w przeciwie�stwie do rozpadaj�cych si� z determinacj� niczym
stare truch�a postaci z fresk�w i rze�, zdawa�y si� o�ywia� i wyrywa� z
ram, gdy je mijali.
Poprze wyrwy po wypad�ych oknach wida� by�o ciemno�� przecinan� pot�nymi
b�yskawicami, ale huk wyzwalanych z maestri� milion�w elektronowolt�w nie
by� w stanie zag�uszy� turkotu, z jakim co� toczy�o si� po placu.
Rzeki ognia strzela�y spod ko�skich kopyt, para bij�ca z nozdrzy potwor�w
nadtapia�a marmurowe kolumny i gzymsy.
Kt�re �cieka�y kamiennymi �zami.
Kamienie p�aka�y.
Kamieniami.
P�ka�y kopu�y bazylik, wali�y si� wie�e ko�cio��w Wiecznego Miasta
zapadaj�cego si� w niebyt, kamienne p�yty pod nogami zamienia�y si� w
lotne piaski i grz�zawisko.
Cztery bestie podobne do wszystkiego tylko nie do koni szarpa�y uprz��
wi���c� je do dwuko�owego wozu.
Kwadryga apokalipsy.
Kt�ra ruszy�a.
Zmartwychwsta�y starzec z niesmakiem przygl�da� si� rozp�tanym na jego
cze�� �ywio�om; usi�owa� w bezdennej �mie dostrzec psa, kt�ry przepad�
gdzie� w podst�pnym wirze Armageddonu. Jego skowyt rozleg� si� w czarnej
dziurze oka cyklonu i zmar� zaduszony czerwono-z�otymi w�ami ogni
krzesanych przez piasty i obr�cze k� powozu.
By� sam.
Ale jaka� si�a powodzi�a zaprz�giem zmierzaj�cym z p�yn� determinacj� w
niebyt.
Kt�ry by�.
A po drugiej jego stronie rozwidni�o si� znienacka pos�pnie i podr�nik
dostrzeg� - gdy bestie zwolni�y sw�j groteskowy na pokaz bieg - miasto,
nieprzyjemnie znajome, a w nim wiecznie murszej�cy pa�ac z jedynym,
konaj�cym uparcie lokatorem w �rodku.
To by� on.
W�a�nie zaj�ty by� umieraniem, kiedy wr�ci� do siebie.
Otworzy� oczy. Nie by� spragniony, cho� pami�ta�, �e majaczy� o szklance
napoju.
- �ni�em Boga - powiedzia� z bolesnym zw�tpieniem do chudego psa, kt�ry
jakby wyrzucony z rani�cego go niebytu wkroczy� chwiejnie do komnaty.
- Kt�ry jest..?
Powr�t do poprzedniej strony
copyright (c) by: Micha� Stachyra aka Puszon
[email protected] lub [email protected]