3050
Szczegóły |
Tytuł |
3050 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3050 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3050 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3050 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Kuttner
�winka
Diamenty Ballarda kradziono w tym samym tempie, w jakim by� on w
stanie je produkowa�. Towarzystwa ubezpieczeniowe ju� dawno zrezygnowa�y
z tak kiepskiego klienta. Agencje detektywistyczne za s�on� op�at�
ch�tnie oferowa�y swoje us�ugi, ale poniewa� diamenty mimo to dalej
gin�y bez �ladu, by�o to tylko wyrzucanie pieni�dzy w b�oto. To nie
mog�o tak trwa�. Fortuna Ballarda oparta by�a na diamentach, a warto��
klejnot�w wzrasta w odwrotnym stosunku do ich ilo�ci i dost�pno�ci. Przy
obecnym tempie kradzie�y, za jakie� dziesi�� lat nieskazitelnie czyste,
najwy�szej jako�ci diamenty mog� si� sta� zupe�nie bezwarto�ciowe.
- Potrzeba mi sejfu doskona�ego - rzek� Ballard, poci�gaj�c likier z
kieliszka. Spojrza� ponad sto�em na Joe Gunthera, kt�ry tylko si�
u�miechn��.
- Pewnie - odrzek� Gunther. - Wi�c...?
- Jeste� technikiem. Wymy�l co�. Za co ci p�ac�?
- P�acisz mi za robienie diament�w i trzymanie j�zyka za z�bami.
- Nie znosz� leniwych ludzi - rzuci� Ballard. Uko�czy�e� Instytut
jako najlepszy student w 1990. Co robi�e� od tamtego czasu?
- Praktykowa�em hedonizm - powiedzia� Gunther. W imi� czego mam si�
zaharowywa�, je�li wszystko, czego pragn�, mog� zdoby�, robi�c dla
ciebie diamenty? Czego pragnie ka�dy cz�owiek? Bezpiecze�stwa, wolno�ci,
okazji do zaspokojenia swoich zachcianek. Zdoby�em to wszystko jedynie
dzi�ki znalezieniu recepty na kamie� filozoficzny. To pech, �e Cain
nigdy nie u�wiadomi� sobie mo�liwo�ci swojego patentu. Jego pech, ale
moje szcz�cie.
- Zamknij si� - z t�umion� pasj� rzek� Ballard. Gunther wyszczerzy�
z�by i rozejrza� si� po gigantycznej sali jadalnej. - Nikt nas nie
us�yszy. - By� lekko pijany. Kosmyk ciemnych, g�adkich w�os�w opad� mu
na czo�o; jego szczup�a twarz przybra�a drwi�cy, z�o�liwy wyraz. Poza
tym, ja lubi� m�wi�. To mi pomaga uprzytomni� sobie, �e jestem tak� sam�
grub� ryb� jak ty i �wietnie wp�ywa na moje samopoczucie.
- Wi�c m�w. A jak sko�czysz, to ja ci co� powiem. Gunther napi� si�
brandy.
- Jestem hedonist� i mam wysoki iloraz inteligencji. Po uko�czeniu
studi�w zacz��em si� rozgl�da� za najlepszym sposobem utrzymania Joe
Gunthera, bez potrzeby uciekania si� do pracy. Budowanie czego� od zera
to strata czasu. Najlepsza metoda to znale�� ju� zbudowan� struktur� i
co� do niej doda�. Ergo, Biuro Patentowe. Sp�dzi�em dwa lata,
przegl�daj�c archiwa w poszukiwaniu czego�, co op�aca�oby si�
wykorzysta�. Znalaz�em to, czego chcia�em, w procedurze Caina. On nie
u�wiadomi� sobie w pe�ni swojego odkrycia. Traktowa� to jedynie jako
teori� z dziedziny termodynamiki. Nie zdawa� sobie sprawy, �e gdyby j�
troch� rozwin��, m�g�by dzi�ki niej produkowa� diamenty. Tak wi�c -
doko�czy� Gunther - przez dwadzie�cia lat ta procedura le�a�a w
zapomnieniu w Biurze Patentowym, a ja j� znalaz�em i odsprzeda�em tobie,
pod warunkiem, �e b�d� trzyma� buzi� na k��dk� i pozwol� �wiatu uwa�a�
twoje diamenty za prawdziwe.
- Sko�czy�e�? - spyta� Ballard. - Jasne.
- Dlaczego �rednio raz na miesi�c powtarzasz te wszystkie oczywisto�ci?
- �eby ci przypomnie� - powiedzia� Gunther. - Zabi�by� mnie, gdyby�
tylko �mia�. Wtedy twoja tajemnica by�aby ca�kiem bezpieczna. Mam
wra�enie, �e ca�y czas knujesz, jak by si� mnie pozby� i to m�ci ci
umys�. By�by� w stanie post�pi� zbyt pochopnie i zabi� mnie, a potem
zda� sobie spraw� ze swojego b��du. Je�li zgin�, procedura zostanie
og�oszona i ka�dy b�dzie m�g� produkowa� diamenty. Co wtedy sta�oby si�
z tob�?
Ballard poprawi� si� w fotelu i zmru�ywszy oczy, zapl�t� swoje dwie
kszta�tne d�onie na szyi. Ch�odno przyjrza� si� Guntherowi.
- Symbioza - rzek�. - B�dziesz trzyma� j�zyk za z�bami, bo od tego
zale�y tak�e tw�j dobrobyt. Kredyty, waluta, obligacje - to wszystko
przy obecnej sytuacji gospodarczej wkr�tce stanie si� bezwarto�ciowe.
Ale diamenty s� rzadkie. Chc�, �eby tak pozosta�o. Musz� powstrzyma� te
kradzie�e.
- Je�li kto� zrobi sejf, zawsze kto� inny b�dzie w stanie go rozpru�.
Przecie� wiesz, jak to by�o w przesz�o�ci. Dawno temu kto� wymy�li�
zamek szyfrowy. Z miejsca kto� inny znalaz� odpowied� - trzeba s�ucha�
d�wi�ku zastawek. Skonstruowano bezg�o�ne zastawki, wtedy z�odziej
pos�u�y� si� stetoskopem. Odpowiedzi� by� zamek czasowy. Nitrogliceryna
pozby�a si� i tej przeszkody. U�yto bardziej wytrzyma�ych metali oraz
precyzyjnych z��cz. W porz�dku - przyszed� termit. Pewien facet mia�
zwyczaj podk�ada� pod tarcz� kawa�ek kalki - przychodzi� nast�pnego
dnia, kiedy kombinacja szyfrowa zosta�a ju� wydrapana. Dzisiaj s�
promienie rentgena i tak to si� ci�gnie.
- Zbudowanie sejfu doskona�ego jest mo�liwe - powiedzia� Ballard.
- W jaki spos�b?
- S� dwa sposoby. Pierwszy - zamkn�� diamenty w sejfie odpornym na
wszelkie w�amanie.
- Nie ma czego� takiego.
- Drugi - zostawi� je nie zamkni�te, pod ochron� ludzi, kt�rzy maj�
je wci�� na widoku.
- Tego tak�e pr�bowa�e� i na nic si� to zda�o. Raz zostali
zagazowani. Za drugim razem podstawiono faceta przebranego za jednego z
detektyw�w.
Ballard zjad� oliwk�.
- Kiedy by�em ch�opcem, mia�em skarbonk� - szklan� �wink�. Widzia�em
monety, ale nie mog�em ich wyci�gn�� bez rozbicia �winki. Oto czego mi
potrzeba. Tylko �e ta �winka musi mie� zdolno�� poruszania si�.
Gunther podni�s� wzrok w nag�ym zainteresowaniu. - Co?
- �winka umiej�ca ucieka�, posiadaj�ca instynkt samozachowawczy.
Taka, kt�ra specjalizuje si� w sztuce uciekania. Tak post�puj� zwierz�ta
- przewa�nie ro�lino�erne. Osobniki z pewnego gatunku afryka�skich
jeleni reaguj� na ruch, zanim zostanie on wykonany. Tu m�wienie o
reakcji w u�amku sekundy wydaje si� ju� niestosowne. Innym przyk�adem
jest lis. Czy cz�owiek jest w stanie z�apa� lisa?
- Mo�e u�y� ps�w i koni.
- W�a�nie. Wi�c lisy przebiegaj� przez stada owiec albo przez wod�,
�eby zmyli� �lad. Moja �winka te� musi to umie�.
- Masz na my�li robota - powiedzia� Gunther.
- Ludzie z Metalman skonstruuj� nam robota na zam�wienie z
radioaktywnym typem m�zgu. Dwumetrowego robota nabijanego diamentami,
zaprogramowanego na uciekanie. Inteligentnego robota.
Gunther potar� szcz�k�.
- �wietnie. Jest tylko jedno zastrze�enie. Jego inteligencja musi by�
ograniczona. Metalman robi roboty o inteligencji dor�wnuj�cej ludzkiej,
ale ka�dy z nich jest wielko�ci kamienicy. Wzrost inteligencji
nieuchronnie powoduje spadek ruchliwo�ci. Nie znale�li jeszcze niczego,
co mog�oby zast�pi� m�zg koloidowy. Tym niemniej... - zlustrowa� swoje
paznokcie. - Taak. To jest do zrobienia. Robot musia�by by� uwarunkowany
tylko w jednej dziedzinie - samoobrony. Musi by� zdolny do logicznego
dzia�ania na podstawie tej motywacji, to wszystko.
- Czy to wystarczy?
- Tak, poniewa� robot pos�uguje si� logik�. Fok� albo jelenia mo�na
zap�dzi� w pu�apk�. Albo tygrysa. Tygrys s�yszy za sob� naganiaczy i
ucieka od nich. W danej chwili jest to jedyne znane mu
niebezpiecze�stwo, dop�ki nie wpadnie do specjalnie w tym celu
wykopanego do�u. Lis mo�e by� �wiadomy zar�wno zagro�enia za sob�, jak i
mo�liwego niebezpiecze�stwa przed sob�. Natomiast robot nigdy nie
ucieka�by na �lepo. Gdyby natrafi� na �lep� uliczk�, zada�by sobie
logiczne pytanie: co go tam czeka?
- I uciek�by?
- Posiada�by zdolno�� momentalnej, prawie natychmiastowej reakcji.
M�zgi radioatomowe pracuj� szybko. Postawi�e� przede mn� pi�kny problem,
Bruce, ale my�l�, �e mo�na go rozwi�za�. Robot nabijany diamentami,
paraduj�cy po okolicy - z psychologicznego punktu widzenia to bardzo do
ciebie podobne.
Ballard wzruszy� ramionami.
- Lubi� ostentacj�. Jako ch�opiec mia�em cholerny kompleks ni�szo�ci.
Teraz to sobie kompensuj�. Jak my�lisz, w jakim celu wybudowa�em ten
zamek? Na pokaz. Potrzebuj� ca�ego zast�pu s�u��cych, �eby go utrzyma� w
porz�dku. Najgorsza rzecz, jak� mog� sobie wyobrazi�, to by� zerem.
- Co u ciebie jest r�wnoznaczne z n�dz� - mrukn�� Gunther. - Jeste� w
istocie na�ladowc�, Bruce. Zbudowa�e� swoje imperium gospodarcze dzi�ki
na�ladownictwu. Wydaje mi si�, �e w ca�ym swoim �yciu nie wymy�li�e� nic
oryginalnego.
- A ten robot?
- Indukcja - zwyk�e dodawanie. Postawi�e� pewne wymagania i po prostu
je doda�e�. Rozwi�zaniem okaza� si� robot nabijany diamentami i
przystosowany do uciekania.
- Gunther zawaha� si�. - Ale ucieczka nie wystarczy. Instynkt
samozachowawczy dysponuje jeszcze innymi �rodkami. Czasami najlepsz�
form� obrony jest atak. Robot powinien ucieka� tak d�ugo, jak d�ugo jest
to mo�liwe i logiczne, a potem pr�bowa� wywin�� si� innymi sposobami. -
Chodzi ci o uzbrojenie go?
- Raczej nie. Gdyby�my raz zacz�li, nie potrafiliby�my sko�czy�.
Potrzebujemy ruchliwego mechanizmu, a nie czo�gu. Inteligencja robota
oparta na logice ucieczki powinna mu umo�liwi� pos�ugiwanie si�
wszystkim, co tylko ma pod r�k�. Trzeba jedynie nasyci� jego m�zg
podstawowymi wzorami, reszt� zrobi sam. Wezm� si� do tego natychmiast.
Ballard wytar� usta serwetk�.
- �wietnie. Gunther wsta�.
- Wiesz, tylko pozornie wydaj� na siebie wyrok �mierci - powiedzia�
spokojnie. - Gdy b�dziesz ju� mia� ten sw�j idealny sejf w postaci
robota, nie b�dziesz mnie ju� potrzebowa� do produkcji diament�w. Te,
kt�re b�d� na robocie, wystarcz� ci a� do �mierci. Je�eli mnie wi�c
zabijesz, tw�j diamentowy monopol b�dzie bezpieczny, bo nikt nie potrafi
ich wyrabia�, opr�cz mnie. Jednak nigdy bym nie zacz�� pracy nad tym
robotem bez przedsi�wzi�cia paru �rodk�w ostro�no�ci. Ta procedura z
Biura Patentowego nie jest skatalogowana pod nazwiskiem Cain, nie ma te�
wiele wsp�lnego z termodynamik�.
- Oczywi�cie - odpar� Ballard. - Kaza�em to sprawdzi�, nie m�wi�c
swoim informatorom dok�adnie, o co mi chodzi. Numer patentu jest twoj�
tajemnic�.
- I jestem bezpieczny, dop�ki ni� pozostanie, to znaczy do momentu
mojej �mierci. Wtedy zostanie rozg�oszony i podejrzenia wielu ludzi
potwierdz� si�. Istnieje do�� rozpowszechniona pog�oska, �e twoje
diamenty s� sztuczne, ale nikt nie potrafi tego udowodni�. A znam
pewnego faceta, kt�ry bardzo by chcia�.
- Ffoulkes?
- Barney Ffoulkes z Mercantile Alloys. Nie znosi ci� w takim samym
stopniu, jak ty jego. Ale na razie jeste� od niego silniejszy. Taak,
Ffoulkes z rozkosz� star�by ci� na proch, Bruce.
- Zajmij si� tym robotem - odpar� Ballard wstaj�c. Postaraj si�
sko�czy� przed nast�pn� kradzie��.
Gunther u�miechn�� si� sardonicznie. Ballard mia� powa�n� twarz, ale
sk�ra w k�cikach oczu zmarszczy�a mu si�. Obaj m�czy�ni znali si� na
wylot - i to by� prawdopodobnie pow�d, dla kt�rego jeszcze chodzili po
tej ziemi.
- Metalman, co? - powiedzia� Barney Ffoulkes do szefa swojego
personelu, Dangerfielda. - Robi� dla Ballarda robota nabijanego
diamentami, co? Cholerny pozer! Dangerfield milcza�.
- Jakiej wielko�ci?
- Oko�o dw�ch metr�w.
- I nabijany - ciekawe jak grubo? Ballard umie�ci mas� diament�w na
tej swojej chodz�cej reklamie. Ciekawe, czy ka�e je u�o�y� w napis
"Niech �yje Bruce Ballard"? Ffoulkes wsta� zza biurka i zacz�� kr��y� po
pokoju jak moskit - rudy, �ysiej�cy cz�owieczek o pomarszczonej,
zgorzknia�ej twarzy. - Przygotuj ofensyw�. Codziennie j� koryguj.
Sporz�d� szczeg�owy plan nowego frontu ekonomicznego tak, by�my mogli
natychmiast osaczy� Ballarda z chwil� otrzymania cynku.
Dangerfield wci�� milcza�, ale brwi w jego bladej, oboj�tnej twarzy
unios�y si� pytaj�co.
Ffoulkes podbieg� do niego nerwowo.
- Czy mam ci t�umaczy� jak dziecku? Zawsze, gdy stawiali�my Ballarda
w k�opotliwym po�o�eniu, potrafi� si� jako� wywin�� - towarzystwa
ubezpieczeniowe, po�yczki, diamenty. Teraz �adne towarzystwo
ubezpieczeniowe nie zechce go obs�u�y�. Jego �r�d�o diament�w nie mo�e
by� niewyczerpane, chyba �e s� sztuczne. Ale je�li tak, to b�dzie mu
coraz trudniej zaci�gn�� po�yczk�. Rozumiesz?
Dangerfield przytakn�� z pow�tpiewaniem.
- Hm... Wpakuje kup� kamieni w tego robota. Oczywi�cie zostanie on
skradziony. I wtedy uderzymy. Dangerfield zacisn�� wargi.
- No dobra - powiedzia� Ffoulkes. - Mo�e nic z tego nie b�dzie.
Przedtem te� nie skutkowa�o. Ale w tej grze ca�a sztuka polega na
wywieraniu ci�g�ego nacisku w nadziei na dokonanie wy�omu w sza�cach
przeciwnika. Mo�e tym razem b�dziemy mieli szcz�cie. Gdyby�my cho� raz
zdo�ali uczyni� go niewyp�acalnym, byliby�my w stanie go pogr��y�. Tak
czy owak musimy spr�bowa�. Przygotuj ofensyw�. Akcje, obligacje, zak�ady
u�yteczno�ci publicznej, rolnictwo, surowce - wszystko, czym
dysponujemy. Chodzi o to, �eby zmusi� Ballarda do kupowania na kredyt
bez pokrycia. A na razie upewnij si�, by op�acono nasz� ochron�. Wyp�a�
ch�opcom premi�.
Dangerfield wykona� gest "robi si�" i wyszed�, podczas gdy Ffoulkes
chichota� nieprzyjemnie.
By� to czas wzlot�w i upadk�w rozchwianej gospodarki podatnej na
najdziksze i zupe�nie nieprzewidziane zmiany. Jak zwykle podstaw�
stanowi�y roboczogodziny. Ale co w teorii wydawa�o si� skuteczne, w
praktyce wygl�da�o inaczej. Roboczogodziny przerobione przez m�yn
kultury spo�ecznej przybiera�y dziwaczne formy. By�o to zas�ug� nauki -
nauki zniewolonej.
Rabunkowa gospodarka magnat�w przemys�owych nasila�a si�. Wszyscy
chcieli zdoby� monopol, ale poniewa� ka�dy walczy� z ka�dym, wi�c
wynikiem tego wszystkiego by� wszechogarniaj�cy chaos. Ka�dy za wszelk�
cen� chcia� si� utrzyma� na powierzchni, jednocze�nie pr�buj�c pogr��y�
przeciwnik�w. Nauka oraz rz�d traci�y kontrol� na rzecz Mocarstw, kt�re
w rzeczywisto�ci by�y imperiami przemys�owymi, ca�kowicie samodzielnymi
i praktycznie samowystarczalnymi. Ich semantycy i propagandy�ci mieli
pe�ne r�ce roboty, mydl�c ludziom oczy. Wszystko mia�o si� poprawi� w
przysz�o�ci - gdy Ballard albo Ffoulkes, All-Steel albo Unlimited Power
zdob�d� palm� pierwsze�stwa. A tymczasem...
Tymczasem specjali�ci pracuj�cy dla magnat�w-rabusi�w, hojnie
subwencjonowani, sabotowali gospodark�. By�o to na progu Rewo�ucji
Naukowej charakteryzuj�cej si�, podobnie jak Rewolucja Przemys�owa,
gwa�town� zmian� parametr�w ekonomicznych. Kredyty All-Steel opiera�y
si� g��wnie na Procedurze Hallwella. Naukowcy z Unlimited Power
wynale�li lepsz�, efektowniejsz� metod�, kt�ra wyeliminowa�a Procedur�
Hallwella. W rezultacie w All-Steel zapanowa�a panika, nast�pi� kr�tki
okres gor�czkowych zmian, w trakcie kt�rych All-Steel ujawni�o kilka
tajnych patent�w, dobieraj�c si� tym samym do sk�ry Ffoulkesowi, kt�rego
Emisja Obligacji Gatun oparta by�a na prawie poda�y i popytu,
automatycznie skorygowana przez nowe patenty All-Steel. Tymczasem ka�da
ze sp�ek stara�a si� przechytrzy� przeciwnik�w. Ka�dy chcia� zdoby�
w�adz� nad pozosta�ymi. Gdyby taki dzie� kiedy� nadszed�, miano
nadziej�, �e sytuacja ekonomiczna ustabilizowa�aby si� pod zwierzchnim
nadzorem i nasta�aby Utopia.
Struktura rozrasta�a si� jak wie�a Babel i oczywi�cie by�o to
nieuniknione. Przest�pczo�� dotrzymywa�a jej kroku.
Bo przest�pczo�� by�a wygodnym narz�dziem. Od�y�y stare historie z
"ochron�". All-Steel p�aci�o gangowi Donnera niez�e sumy za "chronienie"
ich interes�w. Je�li przypadkiem jeszcze ch�opcy Donnera dokonywali
rabunk�w os�abiaj�cych Ffoulkesa, Ballarda lub Unlimited Power to
�wietnie! Wystarczaj�ca ilo�� spektakularnych kradzie�y prowadzi�a do
paniki, podczas kt�rej akcje przeciwnik�w spada�y na �eb na szyj�,
gwa�townie trac�c na warto�ci.
A je�li kto� si� pogr��y�, by� zgubiony. Rekiny finansjery
rozszarpywa�y jego akcje, a on sam by� potencjalnie zbyt niebezpieczny,
by kiedykolwiek mo�na mu by�o pozwoli� ponownie doj�� do w�adzy. Vae
victis!
Ale diamenty by�y coraz rzadsze i jak na razie imperium Bruce'a
Ballarda trzyma�o si� mocno.
Robot by� bezp�ciowy, ale wygl�da� na m�czyzn�. Ballard i Gunther
m�wi�c o nim nigdy nie u�ywali rodzaju nijakiego. Metalman Products jak
zwykle spisali si� dobrze, a Gunther wprowadzi� swoje ulepszenia.
Tak wi�c Argus przyby� na zamek w celu poddania go estetycznemu
warunkowaniu. Niespodziewanie okaza�o si�, �e robot nie jest w a� tak
z�ym gu�cie, jak by mo�na sobie wyobra�a�. By� funkcjonaln�, wynios��,
symetryczn� postaci� ze z�ota nabijan� diamentami. By� wzorowany na
uzbrojonym rycerzu o wzro�cie ponad dw�ch metr�w, z pancerzem z jasnego
z�ota, z�otymi nagolennikami i z�otymi r�kawicami, kt�re wygl�da�y
niezdarnie, lecz by�y wyposa�one w niezwykle czu�e zako�czenia nerwowe.
Jego oczy sk�ada�y si� z diamentowych soczewek, specjalnie wybranych ze
wzgl�du na swoje w�asno�ci refrakcyjne, wi�c Ballard nazwa� go Argus.
By� ol�niewaj�co pi�kny-posta� z mitu. W jasnym �wietle bardziej
przypomina� Apolla ni� Argusa. By� bogiem, kt�ry zszed� na ziemi�;
z�otym deszczem, kt�ry ujrza�a Danae.
Gunther biedzi� si� nad procedur� warunkowania. Porusza� si� w
g�szczu psychologicznych wykres�w opracowanych w wyniku bada� nad
zwierz�tami, kt�rych sposobem obrony by�a ucieczka. Automatyczne reakcje
musia�y by� pod sta��, �wiadom� kontrol� logiki, by umo�liwi� dzia�anie
zdolno�ciom rozumowania, rozumowania opartego na instynkcie ucieczki.
Wszystko oparte by�o na instynkcie samozachowawczym, a w m�zgu robota
by� on wystarczaj�co mocno ugruntowany.
- A wi�c nie mo�na go z�apa� - powiedzia� Ballard ogl�daj�c Argusa.
Gunther mrukn��: - W jaki spos�b? Automatycznie przyjmuje
najlogiczniejsze rozwi�zanie i momentalnie reaguje na ka�d� zmian�.
Logika i superszybkie reakcje czyni� z niego idealn� uciekaj�c maszyn�.
- Wprowadzi�e� program standardowy?
- Oczywi�cie. Dwa razy dziennie wykonuje swoj� tur� po zamku. Nie
opu�ci go pod �adnym pozorem - to zabezpieczenie. Gdyby komu� uda�o si�
wywabi� Argusa na zewn�trz, mog�oby mu si� uda� z�apa� go w jak��
wymy�ln� pu�apk�. Ale nawet gdyby zdobyto zamek, nigdy nie uda�oby si�
nikomu utrzyma� go na tyle d�ugo, by unieruchomi� Argusa. Od czego mamy
systemy alarmowe?
- Jeste� pewien, �e ten obch�d to dobry pomys�?
- To ty tego chcia�e�. Raz po po�udniu, a raz w nocy, �eby wszyscy
go�cie mogli go sobie obejrze�. Je�li natrafi podczas obchodu na jakie�
niebezpiecze�stwo, b�dzie umia� sobie z nim poradzi�.
Ballard dotkn�� diament�w na pancerzu robota.
- Ci�gle jeszcze chodzi mi po g�owie mo�liwo�� sabota�u.
- Diamenty s� do�� wytrzyma�e. Wytrzymuj� wysokie temperatury. A pod
t� z�ot� blach� jest os�ona, kt�ra wytrzyma dzia�anie ognia i �rodk�w
chemicznych, nie przez czas nieograniczony, ale wystarczaj�co d�ugo, by
Argus zd��y� z tego skorzysta�. Chodzi po prostu o to, �e nie spos�b
jest unieruchomi� Argusa na czas, kt�ry potrzebny by�by na jego
zniszczenie. Jasne - mo�na by go by�o podda� dzia�aniu miotacza ognia,
ale na jak d�ugo? Po sekundzie by�by ju� daleko.
- Gdyby m�g�. A gdy zostanie zap�dzony w zau�ek bez wyj�cia?
- Je�li tylko jest to mo�liwe, nie w�azi w podejrzane zakamarki. Jego
radioaktywny m�zg jest sprawny. Jest my�l�c� maszyn� po�wi�con� tylko
jednemu celowi - samoobronie.
- Hm...
- I jest silny - dorzuci� Gunther. - Nie zapominajmy o tym. To wa�ne.
Potrafi ci�� metal, je�li tylko znajdzie punkt podparcia. Nie jest
doskona�y, oczywi�cie - gdyby by�, musia�by by� nieruchomy. Podlega
zwyczajnym prawom fizyki. Ale doskonale si� przystosowuje; jest
niezwykle silny, ma zdolno�� bardzo szybkiego reagowania, jest w miar�
wytrzyma�y. A w dodatku jeste�my jedynymi lud�mi, kt�rzy s� w stanie go
unicestwi�.
- To dobrze - powiedzia� Ballard. Gunther wzruszy� ramionami.
- Mo�emy chyba zaczyna�. Robot jest gotowy. - Do��czy� jaki� drucik w
z�ocistym korpusie. - Potrzeba oko�o dw�ch minut na to, �eby mechanizmy
sterowe przej�y kontrol�. Teraz...
Pot�na posta� drgn�a. W jednej chwili robot oddali� si� tak szybko,
�e jego nogi zaopatrzone w jasne, gumopodobne podeszwy prawie zamazywa�y
si� w ruchu. Znalaz�szy si� w bezpiecznej odleg�o�ci, pozornie
znieruchomia�.
- Stali�my zbyt blisko - powiedzia� Gunther, oblizuj�c wargi. - On
reaguje na wibracje wysy�ane przez nasze m�zgi. Oto twoja �winka, Bruce!
Niewielki u�mieszek wype�z� Ballardowi na usta.
- No tak... Sprawdzimy. - Podszed� do robota. Argus cicho oddali� si�.
- Spr�buj szyfru - zaproponowa� Gunther. Ballard powiedzia� cicho,
prawie szepcz�c:
- Nie wszystko z�oto, co si� �wieci. - Ponownie zbli�y� si� do
robota, ale reakcj� by�a bezg�o�na ucieczka w odleg�y k�t.
Zanim Ballard zd��y� co� powiedzie�, Gunther mrukn��: - Powiedz to
g�o�niej.
- A je�li kto� pods�ucha? To...
- No to co? Zmienisz has�o, a robi�c to, b�dziesz m�g� na tyle
zbli�y� si� do Argusa, by uczyni� to szeptem.
- Nie wszystko z�oto, co si� �wieci - g�os Ballarda nabra� si�y. Tym
razem, gdy podszed� do robota, ros�a posta� nie poruszy�a si�.
Ballard przycisn�� zamaskowany guzik w z�otym he�mie i wymrucza�: -
Per�y ma, gdzie by�y oczy. - Ponownie u�y� guzika i robot umkn�� w
przeciwny r�g. - Tak, rzeczywi�cie, chyba wszystko gra.
- Nie stosuj takich prostych hase� - podsun�� Gunther. - Co b�dzie,
je�li kto� z twoich go�ci zacznie cytowa� Szekspira? Po��cz kilka cytat�w.
Ballard ponowi� pr�b�:
- Co za blask strzeli� tam z okna, przychodz� tu tylko odda� Cezarowi
ostatni� po�miertn� przys�ug� - oto nadszed� czas wszystkich dobrych ludzi.
- Nikt nie powie czego� takiego przez przypadek zauwa�y� Gunther. -
No dobra, wystarczy. Teraz id� si� troch� zabawi�. Potrzeba mi
wypoczynku. Wypisz mi czek.
- Ile?
- Kilka tysi�cy. Dam ci zna�, je�li b�d� potrzebowa� wi�cej.
- A co z wypr�bowaniem robota?
- Je�li chcesz, zajmij si� tym sam. Wszystko jest w porz�dku.
- Dobra, we� ze sob� ochron�.
Gunther u�miechn�� si� serdecznie i skierowa� si� w stron� drzwi.
Godzin� p�niej taks�wka powietrzna wyl�dowa�a na dachu jednego z
nowojorskich wie�owc�w. Wy�oni� si� z niej Gunther, maj�c po bokach
dw�ch ros�ych opiekun�w. Ballard nie ryzykowa� utraty swojego
wsp�pracownika na rzecz kt�rego� z rywali. Podczas gdy Gunther p�aci�
taks�wkarzowi, detektywi skontrolowali swoje r�czne lokalizatory,
wciskaj�c czerwone guziki wystaj�ce z obudowy. W ten spos�b co pi��
minut meldowali, �e wszystko w porz�dku. Jeden z nowojorskich o�rodk�w
kontrolnych Ballarda odbiera� meldunki, b�d�c przygotowanym na wys�anie
w razie potrzeby natychmiastowego oddzia�u ratunkowego. By�o to
skomplikowane, ale skuteczne. Nikt inny nie m�g� u�y� lokalizator�w,
gdy� codziennie zmieniano szyfr. W tej chwili instrukcja brzmia�a: w
ci�gu godziny meldowa� co pi�� minut, w ci�gu drugiej - co osiem minut,
w ci�gu trzeciej - co sze�� minut. A przy najmniejszej oznace
niebezpiecze�stwa mo�na by�o natychmiast zaalarmowa� central�.
Ale tym razem nie wszystko posz�o jak nale�y. Gdy trzej m�czy�ni
weszli do windy, Gunther powiedzia�: - Sala �r�dlana - oblizuj�c si� z
lubo�ci�. Drzwi zamkn�y si� i gdy winda rozpocz�a swoj� podr� w d�,
gaz obezw�adniaj�cy zacz�� wype�nia� ma�� kabin�. Jeden z detektyw�w
zdo�a� wcisn�� guzik alarmowy na swoim lokalizatorze, ale by� ju�
nieprzytomny, gdy winda zwalnia�a w suterenie. Gunther straci�
przytomno��, nie zdaj�c sobie nawet sprawy, �e zostali zagazowani.
Obudzi� si� przykuty do metalowego fotela. Pok�j nie mia� okien, a na
jego twarz skierowano �wiat�o reflektora. Poruszy� niech�tnymi
powiekami, zastanawiaj�c si�, ile czasu by� nieprzytomny. �ci�gaj�c
brwi, wykr�ci� rami� i usi�owa� spojrze� na sw�j zegarek.
Cienie dw�ch m�czyzn zarysowa�y si� poza �wiat�em lampy. Jeden z
nich mia� na sobie fartuch lekarski. Drugi by� drobnym cz�owieczkiem o
rudych w�osach i zaci�tej, pomarszczonej twarzy.
- Cze��, Ffoulkes - powiedzia� Gunther. - Oszcz�dzi�e� mi kaca.
Cz�owieczek zachichota�. - No, nareszcie nam si� uda�o, B�g jeden
wie, jak d�ugo pr�bowa�em wyrwa� ci� z r�k ludzi Ballarda.
- Jaki dzisiaj dzie�?
- �roda. By�e� nieprzytomny przez oko�o dwadzie�cia godzin.
Gunther zmarszczy� brwi.
- No wi�c m�w, o co chodzi?
- W porz�dku, zaczn�, je�li chcesz. Czy diamenty Ballarda s� sztuczne?
- Chcia�by� wiedzie�, co?
- Dostaniesz wszystko, czego zapragniesz, je�li tylko zdradzisz
Ballarda.
- Nie �mia�bym - powiedzia� Gunther otwarcie. Nie musia�by� wcale
dotrzymywa� s�owa. Gdybym co� powiedzia�, by�oby bardziej logicznie
potem mnie usun��.
- A wi�c b�dziemy musieli u�y� skopolaminy. - To nie poskutkuje.
Jestem uodporniony.
- Lester, spr�buj mimo wszystko!
Cz�owiek w bia�ym fartuchu podszed� do Gunthera i zr�cznie wbi� ig��
w jego rami�. Po chwili wzruszy� ramionami.
- Ca�kowita odporno��. To na nic, panie Ffoulkes. Gunther u�miechn��
si�. - No i co?
- A gdybym spr�bowa� tortur?
- My�l�, �e nie odwa�ysz si�. Tortury i morderstwo to najci�sze
zbrodnie.
Cz�owieczek szamota� si� nerwowo po pokoju.
- Czy sam Ballard umie wytwarza� te diamenty, czy tylko ty?
- B��kitna Wr�ka je robi - odpar� Gunther. - Ma magiczn� r�d�k�.
- W porz�dku. Na razie zrezygnujemy z tortur, wypr�bujemy tylko twoj�
odporno��. B�dziesz otrzymywa� jedzenie i picie, ale zostaniesz tu do
czasu, a� zdecydujesz si� m�wi�. Po miesi�cu stanie si� to nudne.
Gunther nie odpowiedzia� i dwaj m�czy�ni wyszli. Min�a godzina,
potem nast�pna.
Lekarz w bia�ym fartuchu wni�s� tac� i sprawnie nakarmi� wi�nia. Gdy
wyszed�, Gunther ponownie spojrza� na zegarek. Wyraz zatroskania pojawi�
si� na jego twarzy.
Stawa� si� coraz bardziej niespokojny.
Zegarek wskazywa� 9.15, gdy podano nast�pny posi�ek. Tym razem
Gunther odczeka�, a� lekarz wyjdzie, a nast�pnie wydoby� widelec, kt�ry
uda�o mu si� ukry� w r�kawie. Mia� nadziej�, �e jego brak nie zostanie
od razu zauwa�ony. Potrzebowa� tylko kilka minut, bo zna� budow� tych
elektromagnetycznych foteli wi�ziennych. Gdyby tylko zdo�a� spowodowa�
kr�tkie spi�cie...
Nie by�o to zbyt trudne, mimo i� ramiona Gunthera sp�tane by�y
metalowymi klamrami. Zna� po�o�enie przewod�w. Po chwili rozleg� si�
cichy trzask, a Gunther zakl�� od b�lu w osmalonych palcach. Ale klamry
zsun�y si� z jego ramion i n�g.
Wsta�, ponownie spogl�daj�c na zegarek. Z nachmurzon� min� zacz��
przeszukiwa� pok�j, a� znalaz� to, czego chcia� - klawisze okienne. W
miar� jak je naciska�, w pustych �cianach zacz�y rozsuwa� si� os�ony,
ukazuj�c �wiat�a nowojorskich wie�owc�w.
Gunther obejrza� si� na drzwi. Nast�pnie otworzy� okno i spojrza� w
d�. Wysoko�� by�a osza�amiaj�ca, ale wyst�p w �cianie dawa� mo�liwo��
ucieczki. Gunther przeszed� przez parapet i skierowa� si� na prawo,
posuwaj�c si� a� do momentu napotkania nast�pnego okna.
By�o zamkni�te. Niezdecydowany spojrza� w d�. Poni�ej by� kolejny
wyst�p, ale nie by� pewien, czy mu si� uda. Zamiast tego skierowa� si�
do nast�pnego okna.
Zamkni�te. Ale nast�pne by�o ju� otwarte. Gunther zbada� wzrokiem
ciemno�ci. Dostrzeg� du�e biurka i odblask teleekranu. Westchn�wszy z
ulg� wgramoli� si� do gabinetu, ponownie zerkaj�c na zegarek.
Podszed� od razu do ekranu i wystuka� numer. Gdy na ekranie pojawi�a
si� twarz m�czyzny, Gunther powiedzia� tylko: - Melduj� si�. Wszystko w
porz�dku - i roz��czy� si�. Jego �wiadomo�� zanotowa�a delikatny trzask.
Nast�pnie po��czy� si� z Ballardem, ale zg�osi� si� sekretarz zamku.
- Gdzie jest Ballard?
- Tu go nie ma. Czy mog�...
Gunther zblad�, przypomniawszy sobie trzask, kt�ry poprzednio
us�ysza�. Na pr�b� przerwa� po��czenie i sytuacja powt�rzy�a si�.
Ballard...
- Do diab�a! - szepn�� Gunther. Wr�ci� do okna i wyszed� na zewn�trz.
Nast�pnie zawisn�� na r�kach i rozlu�ni� uchwyt. O ma�y w�os by�by nie
trafi� na wyst�p pi�tro ni�ej. Zdar� sobie sk�r� z palc�w, przez d�u�sz�
chwil� walcz�c o uchwyt.
Ale w ko�cu uda�o si�. Kopni�ciem utorowa� sobie drog� przez okno,
nurkuj�c w ciemno�� w brz�ku szk�a. Tu nie by�o teleekranu. Ale w
przeciwleg�ej �cianie majaczy� zarys drzwi.
Gunther uchyli� je i dojrza� to, czego szuka�. W��czy� lamp� i
przetrz�sn�� szuflady, upewniaj�c si�, �e tym razem pomieszczenie wolne
jest od pods�uchu. Nast�pnie podszed� do monitora i wystuka� ten sam
numer co poprzednio. Nikt si� nie zg�osi�.
Gunther zakl�� w duchu i przeprowadzi� nast�pn� rozmow�.
W momencie, gdy przerywa� po��czenie, wszed� cz�owiek w fartuchu
chirurga i przestrzeli� mu g�ow�.
Cz�owiek przypominaj�cy Ffoulkesa usuwa� z twarzy resztki
charakteryzacji. Podni�s� wzrok na d�wi�k powrotu lekarza.
- Wszystko w porz�dku?
- Tak. Idziemy.
- Czy zlokalizowali do kogo dzwoni� Gunther?
- To ju� nie nasza sprawa. Chod�my.
Siwy m�czyzna starannie przywi�zany do krzes�a zakl��, gdy ig�a
strzykawki przek�u�a mu sk�r�. Ballard odczeka� minut�, nast�pnie ruchem
g�owy odprawi� dw�ch stoj�cych za nim stra�nik�w:
- Wyno�cie si�.
Gdy wyszli, Ballard zwr�ci� si� do wi�nia.
- Gunther mia� si� z tob� kontaktowa� codziennie. W razie, gdyby
kiedy� tego nie uczyni�, mia�e� og�osi� pewn� wiadomo��, kt�r� ci
przekaza�. Gdzie ona jest?
- Gdzie jest Gunther? - spyta� siwow�osy m�czyzna. Jego g�os by�
niecierpliwy, przechodz�c w be�kot w miar�, jak skopolamina zaczyna�a
dzia�a�.
- Gunther nie �yje. Zaaran�owa�em to wszystko w ten spos�b, by
wywo�a� ci� przez aparat na pods�uchu. Nast�pnie sprawdzi�em z kim si�
��czy�. No a teraz, gdzie jest ta wiadomo��?
Trwa�o to jeszcze kilka minut, ale w ko�cu Ballard odkr�ci� wydr��on�
nog� sto�ow� i wyj�� starannie zaplombowan� rolk� ta�my magnetofonowej.
- Czy wiesz, co w tym jest?
- Nie, nie nie...
Ballard podszed� do drzwi.
- Zlikwidowa� go - rozkaza� stra�nikom. Czeka�, a� rozleg� si�
st�umiony strza�, wtedy odetchn�� z g��bok� ulg�.
Nareszcie by� bezpieczny.
Barney Ffoulkes wezwa� szefa personelu.
- Dowiedzia�em si�, �e robot Ballarda jest ju� gotowy. Przyci�nij go
do muru. Zmu� go do up�ynnienia kapita��w. Zawiadom ch�opc�w Donnera o
robocie.
Twarz Dangerfielda nie wyra�a�a niczego, gdy gestem da� do
zrozumienia, �e zrozumia� polecenie.
To, co Gunther nazwa� termodynamicznym patentem Caina, by�o w
rzeczywisto�ci czym� innym, jak wykaza� zapis na ta�mie. Brzmia� on:
"McNamara. Proces Skr�cania. Patent nr R-735-V-22". Ballard zanotowa� to
w swojej pojemnej pami�ci i sam odszuka� patent. Uwa�a�, �e ma
wystarczaj�ce kwalifikacje naukowe, by samemu rozpracowa� szczeg�y.
Poza tym maszyny Gunthera do wyrobu diament�w by�y ju� zainstalowane w
laboratorium na zamku.
Ballard natychmiast natrafi� na irytuj�c�, cho� niezbyt powa�n�
przeszkod�. Pierwotny proces McNamary nie by� przeznaczony do
wytwarzania sztucznych diament�w. By�a to metoda wywo�ywania pewnych
fizycznych zmian w strukturze materii poprzez wykorzystanie procesu
skr�cania. Gunther zastosowa� metod� McNamary dla w�gla i otrzyma�
diamenty.
Ballard by� pewien, �e po pewnym czasie dojdzie do tego samego. W
istocie zabra�o mu to dok�adnie dwa tygodnie. Z chwil�, gdy rozgryz�
zasad� nowego zastosowania, ca�a reszta posz�a jak z p�atka. Ballard
zacz�� wyrabia� diamenty.
By�a jeszcze jedna trudno��. Proces wy�arzania trwa� nieca�y miesi�c.
Gdyby w�giel usuni�to z pieca przed up�ywem tego czasu, pozosta�by
zwyk�ym w�glem. Dawniej Gunther zawsze trzyma� pod r�k� parti� diament�w
na wypadek nag�ej potrzeby, ale teraz ten zapas zosta� uszczuplony -
wi�kszo�� kamieni posz�a na pokrycie robota. Ale Ballard nie przejmowa�
si�. Za miesi�c...
Ffoulkes uderzy� o wiele wcze�niej. Zaanga�owa� wszystkie swoje si�y.
Propaganda, kampania oszczerstw, og�aszanie nowych patent�w, kt�re
czyni�y patenty Ballarda bezwarto�ciowymi - wszystkie �rodki rozp�tanej
wojny ekonomicznej zosta�y skierowane przeciwko diamentowemu kr�lowi.
Akcje traci�y na warto�ci. W niekt�rych kopalniach i fabrykach Ballarda
wybucha�y strajki. Nieoczekiwana wojna domowa zablokowa�a pewne
afryka�skie akcje, kt�rymi dysponowa�. Rozesz�a si� wie��, �e imperium
Ballarda za�amuje si�.
Rozwi�zaniem by�y kredyty poparte gwarancjami. Diamenty stanowi�y
znakomit� r�kojmi�. Ballard nie oszcz�dza� swoich niewielkich zapas�w,
usi�uj�c wzmocni� chwiej�c� si� budowl�, kupuj�c na kredyt i stosuj�c
taktyk�, kt�ra jak dot�d zawsze by�a skuteczna. Jego rzucaj�ca si� w
oczy pewno�� siebie powstrzyma�a na jaki� czas nawa�nic�. Ale nie na
d�ugo. Ffoulkes wymierza� nast�pne ciosy - silne i nieub�agane.
Ballard wiedzia�, �e przed up�ywem miesi�ca b�dzie mia� tyle
diament�w, ile b�dzie potrzebowa� i wtedy odnowi sw�j kapita�.
A tymczasem...
Gang Donnera pr�bowa� ukra�� Argusa. Nie znali mo�liwo�ci robota.
Argus ucieka� z sali do sali, wyj�c na alarm, ignoruj�c kule, dop�ki
Donnerowie nie uznali tego wszystkiego za kiepski interes, pr�buj�c si�
wycofa�. Ale do tego czasu zd��y�a ju� przyby� policja i zostali uj�ci.
Ballard by� zbyt zaj�ty interesami, by m�c si� nacieszy� swoj�
zabawk�. Historia z Donnerami nasun�a mu nowy pomys�. Szkoda b�dzie
okaleczy� robota, ale diamenty mo�na przecie� zwr�ci� na miejsce
p�niej. A do czego s�u�y bank, je�li nie na wypadek nag�ej potrzeby?
Ballard wyszuka� gdzie� p��cienn� torb� i wszed� do pokoju robota,
zamykaj�c za sob� drzwi. Argus sta� nieruchomo w k�cie, jego
nieodgadnione diamentowe oczy b�yszcza�y. Ballard wyj�� ma�e d�uto,
pokr�ci� w zasmuceniu g�ow� i powiedzia� zdecydowanym g�osem: - Co za
blask strzeli� tam z okna...
Doko�czy� has�o i podszed� do robota. Argus bezszelestnie odsun�� si�.
Ballard wzruszy� ramionami w zniecierpliwieniu. Powt�rzy� zdanie
g�o�niej. Ile decybeli by�o koniecznych? Do�� du�o...
Argus ci�gle ucieka�. Tym razem Ballard krzycza� najg�o�niej, jak umia�.
A robot nadal wykonywa� bez zarzutu program ucieczki. Zacz�� dzia�a�
automatyczny alarm. Og�uszaj�cy ryk syreny wype�ni� pomieszczenie.
Ballard zauwa�y�. �e ze szpary w pancerzu Argusa wystaje ma�a
koperta. Machinalnie wyci�gn�� po ni� r�k�... i robot umkn��.
Ballard wpad� w z�o�� i zacz�� pod��a� za Argusem po ca�ym pokoju.
Robot trzyma� si� w bezpiecznej odleg�o�ci. Ostatecznie Argus, kt�remu
obce by�o zm�czenie, wygra� wy�cig. Dysz�c, Ballard otworzy� drzwi i
wezwa� posi�ki. Syrena alarmowa ucich�a.
Gdy nadesz�a s�u�ba, Ballard poleci� otoczy� robota. Kr�g ludzi
stopniowo zacz�� si� zacie�nia�, a� Argus, nie mog�c wycofa� si� w g��b
samego siebie, wybra� najlogiczniejsze rozwi�zanie i przeszed� przez
�ywy mur, niedbale odtr�caj�c s�u��cych. Skierowa� si� w stron� drzwi i
przeszed� przez nie w trzasku p�kaj�cego mahoniu. Ballard w milczeniu
obserwowa� oddalaj�c� si� posta�.
Przy zetkni�ciu z drzwiami koperta wysun�a si� ze swojej skrytki i
teraz Ballard podni�s� j�. W �rodku znalaz� kr�tki list:
/Drogi Bruce! /
/ Nie pozostawiam nic przypadkowi. O ile codziennie nie poddam Argusa
pewnym regulacjom, b�dzie on reagowa� na inne has�o ni� to, kt�re ty mu
poda�e�. Poniewa� jestem jedynym facetem, kt�ry zna to has�o, b�dziesz
mia� dobr� zabaw�, �api�c Argusa w wypadku, gdyby� poder�n�� mi gard�o.
Uczciwo�� pop�aca. /
/ Pozdrowienia - Joe Gunther/
Ballard podar� kartk� na drobne kawa�ki. Odprawi� s�u�b� i ponownie
ruszy� za robotem, kt�ry znieruchomia� w przyleg�ym pokoju.
Po chwili wyszed� i po��czy� si� w Chicago ze swoj� by�� �on�. - Jessie?
- Cze�� - powiedzia�a Jessie. - O co chodzi?
- S�ysza�a� o moim z�otym robocie?
- Pewnie. Konstruuj ich sobie ile zechcesz, byleby� tylko dalej
p�aci� alimenty. Co� mi si� obi�o o uszy, �e zosta�e� na lodzie?
- To robota Ffoulkesa - powiedzia� ponuro Ballard. - Je�li chcesz
dalej dostawa� swoje alimenty, wy�wiadcz mi przys�ug�. Chc�
zarejestrowa� swojego robota na twoje nazwisko. Za dolara podpisz�
dokument stwierdzaj�cy, �e stanowi on twoj� w�asno��. W ten spos�b nie
utrac� robota, nawet je�li zostanie og�oszone bankructwo.
- Jest a� tak �le?
- Nie jest najlepiej, ale tak d�ugo, jak mam robota, jestem
bezpieczny. On jest wart kilka fortun. Oczywi�cie chc�, �eby�
odsprzeda�a mi tego robota za dolara, ale ten dokument zachowamy w
tajemnicy.
- To znaczy, �e mi nie ufasz, Bruce?
- Nie, je�eli w gr� wchodzi robot nabijany diamentami - powiedzia�
Ballard.
- W takim razie chc� dw�ch dolar�w. Musz� zarobi� na tej transakcji.
W porz�dku, zajm� si� tym. Prze�lij mi dokumenty, podpisz� je.
Ballard roz��czy� si�. Jedno przynajmniej za�atwi�. Robot by�
nieodwo�alnie jego w�asno�ci� i nawet Ffoulkes nie by� w stanie mu go
odebra�.
Nawet gdyby zbankrutowa� przed up�ywem miesi�ca i przed otrzymaniem
nowej partii diament�w, robot bardzo szybko postawi�by go zn�w na nogi.
Najpierw trzeba by�o schwyta� Argusa...
Tego dnia wielu ludzi chcia�o si� z nim skontaktowa�. Chcieli
gwarancji. Po�rednicy ��dali wyp�aty odszkodowa�. Ballard gor�czkowo
manipulowa� swoimi akcjami, sprzedaj�c, pr�buj�c rozpisywa� po�yczki,
samemu je zaci�gaj�c. Odwiedzi�o go dw�ch oty�ych m�czyzn zajmuj�cych
si� udzielaniem kredyt�w na wysoki procent.
S�yszeli o robocie. Ale chcieli go zobaczy�.
Wyraz ich twarzy sprawi� Ballardowi satysfakcj�. - Na co ci jest
potrzebny kredyt, Bruce? Masz tutaj niez�y maj�tek na tym stworze.
- Pewnie. Ale nie chc� go demontowa�. Wi�c wesprzecie mnie do
pierwszego...
- Dlaczego do pierwszego?
- Dostan� wtedy now� przesy�k� diament�w. Wy�szy z m�czyzn odchrz�kn��:
- Ten robot ucieka, nieprawda�?
- Dlatego w�a�nie jest stra�nikiem doskona�ym. Dwaj po�rednicy
wymienili spojrzenia.
- Czy mogliby�my dokona� bli�szych ogl�dzin? - Podeszli bli�ej, ale
Argus uciek�.
Ballard po�piesznie wyja�ni�: - Unieruchomienie go jest dosy�
skomplikowane. Ponowne uruchomienie te� jest uci��liwe. Te kamienie s�
bez zarzutu.
- Sk�d mo�emy by� pewni? Wy��cz zasilanie, cokolwiek go tam nap�dza.
Chyba nie masz nic przeciwko temu, by�my sobie go dok�adnie obejrzeli?
- Oczywi�cie, �e nie. Ale to zabierze troch� czasu... - Co� mi to �le
pachnie - mrukn�� jeden z po�rednik�w. - Dostaniesz kredyt dowolnej
wysoko�ci, ale stanowczo ��dam, by�my mogli zbada� te diamenty. Daj mi
zna�, gdy b�dziesz gotowy.
Obaj wyszli, a Ballard zakl�� w duchu. Teleekran w k�cie , zamigota�.
Ballard nie kwapi� si� z odpowiedzi� - doskonale wiedzia�, jaki b�dzie
cel rozmowy. Gwarancje...
Ffoulkes szykowa� si� do decyduj�cego uderzenia. Ballard zacisn��
szcz�ki. Popatrzy� z furi� na robota, obr�ci� si� na pi�cie i wezwa�
swojego sekretarza. Szybko wyda� kilka polece�.
Sekretarz, elegancki m�ody cz�owiek o jasnych w�osach i wiecznie
zatroskanym wyrazie twarzy, ruszy� do akcji. Teraz on z kolei wyda�
polecenia. Do zamku zacz�li schodzi� si� ludzie - robotnicy i technicy.
Ballard zasi�gn�� rady fachowc�w. �aden z nich nie by� w stanie
zaprogramowa� niezawodnego sposobu unieruchomienia robota. Ale byli
nastawieni niezwykle optymistycznie. ��danie schwytania robota nie
wydawa�o im si� trudne. - Miotacze ognia?
Ballard rozwa�y� to.
- Pod z�otym pancerzem jest os�ona stopowa.
- A gdyby�my zdo�ali utrzyma� go w rogu przez pewien czas i zniszczy�
p�omieniami jego m�zg? To powinno poskutkowa�.
- Spr�bujcie. Mog� sobie pozwoli� na strat� kilku diament�w, je�li
b�d� mia� pewno��, �e odzyskam reszt�. Ballard przygl�da� si�, jak
sze�ciu m�czyzn uzbrojonych w miotacze ognia zap�dza Argusa do rogu. W
ko�cu ostrzeg� ich: - Jeste�cie ju� wystarczaj�co blisko. Nie
podchod�cie bli�ej, bo przedrze si� przez wasze szyki.
- Tak jest, szefe. Gotowi? Trzy... Cztery...
Z wszystkich dysz jednocze�nie wytrysn�� ogie�. P�omienie
potrzebowa�y pewnego czasu, by dosi�gn�� g�owy robota - mo�e u�amek
sekundy. Zanim to si� sta�o, Argus schyli� si� i znalaz�szy si� poza
zasi�giem ognia, zacz�� ucieka� ze swojego rogu. Kul�c si�, z wyj�c�
syren� przedar� si� przez ludzi. Umkn�� do przyleg�ego pokoju i ponownie
zastyg� w ukontentowanym bezruchu.
- Spr�bujcie jeszcze raz - powiedzia� Ballard ponuro, ale wiedzia�
ju�, �e nic z tego nie b�dzie. I rzeczywi�cie. Reakcje robota by�y
natychmiastowe. Nikt nie by� w stanie wystarczaj�co szybko wycelowa�, by
trafi� Argusa. Zniszczono za to poka�ne ilo�ci cennych mebli.
Sekretarz dotkn�� ramienia Ballarda: - Jest ju� prawie druga.
- Co? Ach, tak. Zwolnij ludzi, Johnson. Czy zapadnia jest ju� gotowa?
- Tak jest, szefie.
Robot nagle odwr�ci� si� i skierowa� do drzwi. Nadszed� czas na
pierwszy z jego codziennych obchod�w zamku. Poniewa� trasa by�a ustalona
i ani na krok nie zbacza� z wyznaczonego kursu, �atwo by�o zastawi�
pu�apk�. Ballard i tak nie spodziewa� si�, �e miotacze ognia poskutkuj�.
Razem z Johnsonem szed� za Argusem, kt�ry powoli mija� zabytkowe
komnaty zamkowe.
- Jego ci�ar uruchomi zapadni� i robot wpadnie do pokoju poni�ej.
Czy mo�e si� stamt�d wydosta�?
- Nie, szefie. �ciany s� specjalnie zbrojone. Nie wy�li�nie si�.
- To powinno wystarczy�.
- Ale... hm... czy nie b�dzie stosowa� unik�w w samym pokoju?
- Mo�e pr�bowa� - odpowiedzia� Ballard ponuro dop�ki nie zalej� go
szybkowi���cym betonem. To unieruchomi skurczybyka. P�niej z �atwo�ci�
przewiercimy si� przez beton i odzyskamy diamenty.
Johnson u�miechn�� si� niepewnie. Troch� obawia� si� pot�nego,
b�yszcz�cego robota.
- Jak� szeroko�� ma pu�apka? - spyta� nagle Ballard. - Trzy metry.
- Dobra. Wezwij ludzi z miotaczami ognia. Powiedz im, �eby szli tu�
za nami. Je�li Argus sam nie wpadnie w pu�apk�, postaramy si� go tam
wp�dzi�.
Johnson zawaha� si�.
- A czy nie przedrze si� on po prostu przez naszych ludzi?
- Zobaczymy. Ustaw ludzi po obu stronach zapadni, tak, �eby Argus
by� otoczony. Szybko!
Sekretarz pop�dzi� wykona� polecenia. Ballard nadal pod��a� za
robotem od pokoju do pokoju. W ko�cu zjawi� si� Johnson z tr�jk�
m�czyzn z miotaczami ognia. Pozostali rozstawili si� w celu
oskrzydlenia robota.
Skr�cili w korytarz. By� w�ski ale d�ugi. W po�owie korytarza
znajdowa�a si� zapadnia zamaskowana kosztownym bucharskim dywanem. W
pewnej odleg�o�ci Ballard zobaczy� trzech m�czyzn z przygotowanymi
miotaczami, czekaj�cych na zbli�aj�cego si� robota. Ju� za kilka minut
pu�apka zostanie uruchomiona.
- Zaczynajcie, ch�opcy - rozkaza� w nag�ym porywie. Zesp� trzech
krocz�cych przed nim ludzi spe�ni� rozkaz. W dyszach ich miotaczy
pojawi�y si� p�omienie.
Robot przyspieszy� kroku. Ballard przypomnia� sobie, �e posiada on
oczy z ty�u g�owy. No, ale teraz na nic mu si� nie przydadz�. Ten dywan...
Z�ota stopa zacz�a opada�. Robot zacz�� przerzuca� na ni� sw�j
ci�ar i nagle zastyg� w bezruchu, gdy jego wyczulone zmys�y ostrzeg�y
go o r�nicy spr�ysto�ci powierzchni pomi�dzy pod�og� i zapadni�. Zanim
zapadnia zd��y�a opa��, Argus wycofa� nog� i stan�� nieruchomo na skraju
dywanu. P�omienie wystrzeli�y w kierunku jego plec�w. Ballard krzycz�c
wyda� jaki� rozkaz.
Trzej m�czy�ni po drugiej stronie zapadni ruszyli biegiem do przodu,
uruchamiaj� miotacze. Robot ugi�� nogi, przesun�� sw�j �rodek ci�ko�ci
i skoczy�. Jak na skok z miejsca, by�o to niez�e osi�gni�cie. Poniewa�
Argus doskonale panowa� nad ka�dym swoim ruchem, a ponadto jego metalowe
cia�o by�o zdolne do wysi�k�w nieosi�galnych dla cz�owieka o tej samej
wadze, pokona� trzymetrowy otw�r z kilkunastocentymetrowym zapasem.
Powita�y go p�omienie.
Argus porusza� si� szybko, bardzo szybko. Jego nogi zamazywa�y si� w
tym ruchu. Nie zwracaj�c uwagi na p�omienie li��ce mu cia�o, podbieg� do
trzech m�czyzn, a nast�pnie min�� ich. Potem zwolni� do swojego
normalnego tempa i powoli ruszy� dalej. Ballard u�wiadomi� sobie ryk
syreny dopiero wtedy, gdy ucich�a.
Dla Argusa niebezpiecze�stwo min�o. Tu i �wdzie na jego metalowym
ciele z�oto nadtopi�o si�, tworz�c nieregularne zgrubienia. To wszystko.
Johnson prze�kn�� ci�ko.
- Musia� zobaczy� t� pu�apk�.
- Wyczu� j� - wykrztusi� z w�ciek�o�ci� Ballard. Do diab�a! Gdyby�my
tylko zdo�ali unieruchomi� go na chwil� i w tym czasie zala� betonem...
Wypr�bowali to godzin� p�niej. Strop pokryty metalem zawali� si� na
robota, strop z metalowej siatki, przez kt�r� mo�na by wyla� mas�
betonow�. Ballard rozkaza� wype�ni� pomieszczenie po�o�one wy�ej p�ynnym
betonem, tak by strop zawali� si� pod rosn�cym ci�arem. Robot by�
poni�ej ...
By� poni�ej. R�nica w ci�nieniu powietrza ostrzeg�a Argusa i
wiedzia� jak zareagowa�. Rzuci� si� do drzwi i uciek�, pozostawiaj�c za
sob� straszliwy nie�ad.
Ballard zakl��. - Nie mo�emy go zala� betonem, je�li jest uczulony na
zmiany w ci�nieniu powietrza. Do diab�a, ju� nie wiem, co robi�. Musi
przecie� by� jaki� spos�b. Johnson! Po��cz mnie z Plastic Products, szybko!
Po chwili Ballard konferowa� ju� na osobno�ci i z przedstawicielem
Plastic Products.
- Nie ca�kiem rozumiem. Szybkoschn�cy cement...
- Kt�ry mo�na wytryskiwa� na odleg�o�� i kt�ry by g�stnia� po
zetkni�ciu si� z robotem. O to mi chodzi.
- Je�li b�dzie sech� tak szybko, to wystarczy samo zetkni�cie z
powietrzem. My�l�, �e mamy prawie to, o co panu chodzi. Niezwykle
wytrzyma�a po wyschni�ciu cementopodobna ciecz, twardniej�ca p� minuty
po zetkni�ciu z powietrzem.
- To powinno odnie�� skutek. Tak... Kiedy... - Jutro rano.
Nast�pnego ranka Argusa zap�dzono do jednego z obszernych,
parterowych hall�w. Kr�g trzydziestu ludzi otoczy� robota. Ka�dy z nich
wyposa�ony by� w pojemnik wype�niony szybkoschn�c� cementopodobn�
ciecz�. Ballard i Johnson przypatrywali si� z boku.
- Robot jest do�� silny, szefie - o�mieli� si� powiedzie� Johnson.
- Ta ciecz te�. Jej ilo�� dokona reszty. B�d� go tym �wi�stwem
oblewa� tak d�ugo, a� znajdzie si� w czym� w rodzaju kokonu. Bez punktu
podparcia nie b�dzie si� m�g� wydosta�. Jak mamut uwi�ziony w oblodzonej
jamie. Johnson wci�gn�� powietrze.
- To jest pomys�. Je�li to nie poskutkuje, mo�e m�g�bym...
- Nie trud� si� - powiedzia� Ballard. Obejrza� si� dooko�a. Przy
ka�dej parze drzwi r�wnie� sta�a grupa ludzi uzbrojonych w pojemniki.
W �rodku sali sta� niewzruszony Argus czekaj�c, Ballard da� znak i z
trzydziestu pozycji dooko�a robota wytrysn�y strumienie cieczy,
zbiegaj�c si� na jego z�otym korpusie.
Syrena zawy�a og�uszaj�co. Argus zacz�� si� obraca�. To wszystko.
Jedynie obraca� si�. Ale szybko!
By� maszyn� i posiada� niesamowit� si��. Wirowa� wok� swojej
pod�u�nej osi - b�yszcz�ca, gorej�ca, l�ni�ca plama �wiat�a, na kt�rej
trudno by�o utrzyma� wzrok. By� jak miniaturowa Ziemia wiruj�ca w
przestrzeni - ale Ziemia posiada grawitacj�. Si�a grawitacji Argusa by�a
znikoma. Istnia�a jednak�e si�a od�rodkowa.
To by�o jak rzucanie jajkiem w wentylator. Strumienie cieczy uderza�y
w Argusa i rozpryskiwa�y si� na boki, odrzucone si�� od�rodkow�.
Ballard dosta� kawa�kiem stwardnia�ego materia�u w brzuch. By� ju� na
tyle stwardnia�y, by sprawi� b�l. Argus dalej wirowa�. Tym razem nie
pr�bowa� ucieka�. Ryk syreny nadal rozdziera� powietrze. M�czy�ni,
oblepieni twardniej�c� ciecz�, jeszcze przez chwil� nie ustawali w
swoich wysi�kach.
Ale materia� przylepia� si� do nich po odbiciu si� od robota.
Twardnia� coraz bardziej. Po chwili wszystko to zacz�o raczej
przypomina� scen� obrzucania si� krem�wkami z komedii Macka Sennetta.
Ballard zacz�� wydawa� polecenia, ale w piekielnym ha�asie nikt go
nie us�ysza�. Zreszt� powoli wszyscy zacz�li sami odczuwa�
beznadziejno�� sytuacji. To oni, a nie Argus, zostali unieruchomieni.
Syrena zacz�a ucicha�. Argus zwolni� tempo obrot�w, a� w ko�cu
zatrzyma� si�. Zagro�enie usta�o.
Cicho wyszed� z pomieszczenia. Nikt nie pr�bowa� mu przeszkadza�
Jeden z m�czyzn o ma�o co nie udusi� si�, zanim usuni�to z jego ust
i nosa kawa�ki stwardnia�ego materia�u. Opr�cz tego nikt powa�nie nie
ucierpia� - poza nerwami Ballarda.
Nast�pny eksperyment zaproponowa� Johnson. Lotne piaski
unieszkodliwi� wszystko. Trudno by�o przenie�� lotne piaski na zamek,
ale u�yto substytutu - lepkiej, smolistej brei, kt�r� wlano do
zmontowanego na poczekaniu pojemnika o szeroko�ci o�miu metr�w.
Pozosta�o tylko zap�dzi� tam Argusa.
- Pu�apki s� bezcelowe - powiedzia� pos�pnie Ballard. - Mo�e
przeci�gniemy drut, �eby wytr�ci� go z r�wnowagi...
- My�l�, �e zareagowa�by na to natychmiast, szefie sprzeciwi� si�
Johnson. - Je�li mog� co� zaproponowa� nie powinno by� trudno�ci z
zap�dzeniem Argusa do zbiornika, je�li tylko znajdzie si� w korytarzu,
kt�ry do niego prowadzi.
- Ale jak to zrobi�? Znowu stosuj�c miotacze ognia? Automatycznie
unika wi�kszego niebezpiecze�stwa. Je�li natrafi na zbiornik, odwr�ci
si� i p�jdzie w przeciwnym kierunku. Przedrze si� przez ludzi.
- Jego si�a jest ograniczona, nieprawda�? - spyta� Johnson. - Nie
m�g�by omin�� czo�gu.
Ballard nie od razu zrozumia� w czym rzecz. - Miniaturowy traktor?
Ale nie za ma�y - niekt�re z korytarzy na zamku s� do�� szerokie.
Gdyby�my mieli czo�g, kt�ry by�by na tyle szeroki, �eby wype�ni� hall -
mogliby�my przy jego pomocy zap�dzi� Argusa w lotne piaski...
Dokonano pomiar�w i dostarczono na zamek pot�ny traktor. Wype�nia�
korytarz, nie zostawiaj�c po bokach �adnej szpary - w ka�dym razie,
mog�cej pomie�ci� robota. Z chwil� znalezienia si� w tym konkretnym
korytarzu, Argus b�dzie m�g� porusza� si� tylko w jednym kierunku.
Johnson podsun�� my�l, by zamaskowa� traktor tak, aby wra�liwy m�zg
robota nie uzna� go za co� godnego szczeg�lnej uwagi, jako potencjalne
zagro�enie. Maszyna by�a jednak w ka�dej chwili gotowa do
natychmiastowego zablokowania korytarza.
Sztuczka prawdopodobnie by si� uda�a, gdyby nie jedna trudno��.
Konsystencja sztucznych lotnych piask�w zosta�a starannie wyliczona.
Substancja musia�a by� na tyle rzadka, by pogr��y� robota i na tyle
g�sta, by sta� si� on bezsilny. Argus potrafi� swobodnie porusza� si�
pod wod�, jak przekonano si� kilka dni temu w jednej z wcze�niejszych,
nieudanych pr�b.
Tak wi�c mieszanina posiada�a napi�cie powierzchniowe, ale zbyt ma�e,
by utrzymu� Argusa na powierzchni. Wp�dzenie robota do korytarza odby�o
si� bez k�opot�w, a traktor ruszy� za nim, blokuj�c odwr�t. Toczy� si�
oci�ale tu� za Argusem. Robot wydawa� si� nieporuszony. Gdy doszed� do
kraw�dzi zbiornika, schyli� si� i z�ot� r�k� sprawdzi� konsystencj�
substancji.
Nast�pnie po�o�y� si� na brzuchu, z nogami zgi�tymi jak u �aby i
stopami mocno opartymi o jedn� ze �cian, wychylaj�c si� nad lotnym
piaskiem, odepchn�� si� mocno.
Gdyby Argus wkroczy� do mazi na nogach, pogr��y�by si� w niej. Ale
teraz jego ci�ar roz�o�ony by� na znacznie wi�kszej powierzchni. Nie
wystarczy�o to, by m�g� si� utrzyma� przez d�u�szy czas, ale jego cel
zosta� osi�gni�ty - po prostu nie mia� czasu na to, by zaton��. Argus
�lizga� si� po powierzchni jak skif albo w�z �aglowy. Jego pocz�tko