3042
Szczegóły |
Tytuł |
3042 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3042 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3042 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3042 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JERZY KOSI�SKI
GRA
Katherine v. F. z wyrazami mi�o�ci,
kt�ra nie ma sobie r�wnej,
oraz pami�ci Goddarda Liebersona
i Borysa Pregela
Kto�, kto muzyki w samym sobie nie ma,
Kogo nie wzrusza slodycz zgodnych d�wi�k�w,
To czlowiek zdolny do zdrad, spisk�w, gwa�tu;
Jego wewn�trzne porywy s� mroczne
Jak noc, bezdenne jak ciemno�� Erebu.
Takiemu nigdy nie ufaj. Sluchajmy!
Wilham Szekspir Kupiec wenecki
(t�um Stanis�aw Baranczak)
Bo kto raz musia� s�ucha�, b�dzie s�ucha� ju� zawsze, niezale�nie od tego, czy
by wiedzia� czy nie, �e nie dane mu jest ju� s�ysze�... Cisza raz zak��cona nie
b�dzie ju� absolutna.
Samuel Beckett The Unnamable
(Nienazywalne, t�um Antoni Libera)
I
Kiedy Patrick Domostroy przekr�ci� kluczyk w stacyjce samochodu, silnik nie
drgn�� i na desce rozdzielczej nie zapali�o si� �adne ze �wiate�. Pr�bowa� raz
po raz, bez skutku, nie dzia�a� akumulator.
Wiedzia�, ze w jego okolicy znalezienie mechanika, kt�ry zgodzi�by si� naprawi�
samoch�d, zajmie co najmniej godzin�, a poniewa� nie chcia� traci� czasu,
odkr�ci� �ruby, wyj�� akumulator i w�o�y� go do starej brezentowej torby, kt�r�
przechowywa� w baga�niku. Nast�pnie przeci�gn�� ostro�nie torb� przez ca��
d�ugo�� parkingu, a kiedy znalaz� si� na jezdni, przywo�a� taks�wk�.
Po kilku minutach by� ju� w warsztatach naprawczych National KnowHow,
najwi�kszej stacji obs�ugi samochod�w w po�udniowym Bronksie. Nad g��wnym
wej�ciem widnia� wielki napis: "Grunt to KnowHow!"
Trzymaj�c w r�ce brezentow� torb�, Domostroy podszed� do kierownika, brzuchatego
faceta w niebieskiej roboczej koszuli z przyszytymi do bia�ego kombinezonu
literami JIM.
- Na�aduje mi pan akumulator? - zapyta�.
- Czemu nie - odpar� Jim. - Niech go pan tylko dostarczy.
- Prosz� - powiedzia� Domostroy, k�ad�c na pod�odze torb�.
Jim spojrza� na torb�, potem znad okular�w na Do-mostroya.
- Samoch�d - powiedzia�, akcentuj�c wyra�nie ka�de s�owo. - Niech pan dostarczy
samoch�d.
- Nie mog� - odpar� Domostroy. - Nie ruszy bez akumulatora.
- Nie mo�e pan zapali� na kabel? - zapyta� Jim.
- To nic nie da, akumulator wymaga pe�nego �adowania. Przed chwil� go wyj��em,
z�apa�em taks�wk� i prosz�...
Domostroy otworzy� torb� szturchni�ciem koniuszka buta. Jim przeni�s� powoli
wzrok na Domostroya.
- Gdzie jest samoch�d? - zapyta�.
- Na parkingu w Old Glory.
- Przywi�z� pan to - wskaza� na akumulator - taks�wk�?
- A czym? Jest zbyt ci�ki, �eby taszczy� go na piechot�.
Wyraz twarzy Jima zmieni� si�. Zdj�� okulary i zamkn�� kopniakiem torb�.
- Pete, chod� no tu na chwil�! - przywo�a� drugiego mechanika.
Pete, m�ody, szczup�y m�czyzna, spojrza� w g�r�, zobaczy� Jima i Domostroya i
od�o�y� narz�dzia.
- Ju� id� - odkrzykn��.
Wskazuj�c brezentow� torb�, Jim zwr�ci� si� do Pete'a:
- Zgadnij, co w niej jest? - zapyta� pogodnym tonem konferansjera prowadz�cego
telewizyjny quiz.
Spojrzenie Pete'a przesun�o si� z torby na klienta i znowu na torb�, a
nast�pnie na Jima.
- Nie wiem - odrzek�, wzruszaj�c ramionami.
- Zgadnij - namawia� Jim, klepi�c go po plecach.
Pete przyjrza� si� uwa�nie Domostroyowi, a nast�pnie przeni�s� wzrok na torb�.
- Brudna bielizna.
- Zimno - odpar� Jim z triumfem.
- Kula do kr�gli?
- Znowu zimno. Spr�buj jeszcze raz - nalega� Jim.
Pete namy�la� si�.
- Zdech�y pies - zaryzykowa�.
- Zdech�y - ciep�o. Pies - zimno - oznajmi� Jim, otwieraj�c kopniakiem torb�. -
To zdech�y akumulator. A ten facet - doda�, wskazuj�c Domostroya - przywi�z� go
tutaj. - Przerwa� na chwil� dla osi�gni�cia wi�kszego efektu, po czym dorzuci� -
taks�wk�!
- A gdzie samoch�d? - zapyta� Pete.
- Poniewa� nie m�g� przyjecha� na wy�adowanym akumulatorze - wtr�ci� Domostroy -
akumulator musia� przyjecha� sam.
- Taks�wk�?
- Taks�wk�. �eby nie traci� czasu. Pete odszed�, kr�c�c w zdziwieniu g�ow�.
Jim zacz�� wype�nia� formularz zlecenia.
- Naprawiam wozy od dwudziestu lat. Setki ludzi przyholowuj� samochody z
wy�adowanymi akumulatorami, ale pan jest pierwszym, kt�ry przyholowa� akumulator
bez samochodu - przerwa�. - Co pan robi?
- Jestem muzykiem.
- Ma pan akcent. Sk�d pan jest?
- Z po�udniowego Bronksu.
- A przedtem? Sk�d ten akcent?
- Z Nowej Atlantydy. Ale w muzyce nie s�ycha� akcentu.
Jim roze�mia� si�.
- W jakiej muzyce?
- Powa�nej. �miertelnie powa�nej.
- Skoro pana muzyka jest �miertelnie powa�na, to mo�e dobrze by jej zrobi�o,
gdyby�my j� te� na�adowali?
- Jim �mia� si�, patrz�c na formularz zlecenia. - Wie pan co, nie przypominam
sobie, �ebym kiedykolwiek s�ysza� o Nowej Atlantydzie. Gdzie to jest?
- W Krainie D�wi�k�w. Francis Bacon napisa� o niej ksi��k�.
Podczas gdy �adowano akumulator, Domostroy przegl�da� korespondencj�, kt�r�
wrzuci� do torby z akumulatorem. W�o�y� do kieszeni rachunki i zawiadomienia
bankowe, po czym przerzuci� stert� folder�w reklamowych. Ameryka�ski Klub
Zwolennik�w Wazektomii pyta� w swoim li�cie du�ymi drukowanymi literami: "Czy
podda�e� si� wazektomii?", a dalej sugerowa�: "Daj przyk�ad innym. Je�li jeste�
jednym z tysi�cy m�czyzn, kt�rzy poddali si� tej operacji, wst�p do
Ameryka�skiego Klubu Zwolennik�w Wazektomii i nam�w innych, by poszli Twoim
�ladem, w��czaj�c si� w dzia�ania na rzecz kontroli przyrostu naturalnego". Za
kilkudolarow� op�at� klub oferowa� znaczek z prawdziwego srebra do klapy lub
krawata, legitymacj� cz�onkowsk� i nalepk� na zderzak samochodu.
Domostroy zamy�li� si�. Je�li kiedykolwiek podda�by si� wazektomii - chocia� nie
m�g� wyobrazi� sobie czego� bardziej nieprawdopodobnego - jakie mia�by prawo
namawia� do tego innych? Co wi�cej, je�li odczuwa�by potrzeb� szukania
to�samo�ci zewn�trznej - mo�liwo�� w jego przypadku r�wnie hipotetyczna jak
poddanie si� wazektomii - i postanowi�by j� odnale��, definiuj�c si� jako
ameryka�ski popularyzator wazektomii, gdzie czu�by si� pewnie nosz�c klubowy
znaczek? Na przyj�ciach? Kolacji z dziewczyn�? W ko�ciele? A co z legitymacj�
cz�onkowsk�? Kiedy i gdzie by�aby mu potrzebna? Komu mia�by j� pokazywa�?
Wyobrazi� sobie scen�, w kt�rej zatrzymany przez patrol drogowy za przekroczenie
pr�dko�ci okazuje policji, opr�cz prawa jazdy, legitymacj� cz�onkowsk�
Ameryka�skiego Klubu Zwolennik�w Wazektomii. "Panie w�adzo, chodzi o to, �e
musz� dotrze� do tych wszystkich facet�w, kt�rzy nie robi� nic, �eby zmniejszy�
przyrost naturalny, i musz� si� spieszy�, bo zosta�o nam niewiele czasu!"
W innym li�cie ilustrowana ulotka reklamowa�a cukrowe majtki - w stu procentach
jadaln� bielizn� damsk�. "Dost�pne w smaku toffi, czere�ni, banan�w, pomara�czy
i limony. Rozmiar uniwersalny". Domostroy zobaczy� siebie zjadaj�cego takie
majtki z po�ladk�w Andrei. Dlaczego, zastanawia� si�, podniecony przez Andre�,
mia�by traci� czas na zjadanie jej majtek? Czy jedzenie bielizny nie jest samo w
sobie strat� czasu? I co robi�aby Andrea, podczas gdy on napycha�by si� jej
bananowymi, czere�niowymi lub cytrynowymi majtkami? Patrzy�a, jak prze�uwa?
Pyta�a, czy mu smakuj�? Przez chwil� wyobrazi� sobie posiedzenie s�du w sprawie
o zatrucie jadalnymi majtkami oraz pytania, jakie postawiono by ich
producentowi: Czy jadalne majtki bardziej zagra�aj� �yciu ni�, powiedzmy,
cukierki? Czy wp�ywaj� na popraw� stosunk�w rodzinnych? Przyspieszaj� zaloty?
Pobudzaj� lub ostudzaj� zdrowy pop�d seksualny? Czy studentom organizuj�cym
naloty majtkowe w miasteczkach studenckich nale�y zabroni� zdzierania z
kole�anek wi�kszej ilo�ci majtek ni� ta, kt�r� mog� skonsumowa�? A w ko�cu, jaka
jest rola producenta jako dyktatora smaku w przemy�le majtkowym?
Po na�adowaniu akumulatora Domostroy pojecha� taks�wk� z powrotem do Old Glory,
niegdy� najwi�kszej sali balowej i bankietowej w po�udniowym Bronksie. Teraz
sala sta�a pusta. Wzrost przest�pczo�ci i wojna gang�w w okolicy wystraszy�y
wi�kszo�� przewa�nie �ydowskiej klienteli, kt�ra urz�dza�a tu kiedy� huczne
przyj�cia z okazji wesel i bar miewa. W�a�ciciel sali, starzej�cy si�
kamienicznik z dzielnicy slums�w, zamkn�� w ko�cu bud�, wystawi� j� na sprzeda�
i wyjecha� na Floryd�.
Dziesi�� lat temu, kiedy by� u szczytu s�awy, Domostroy da� w Old Glory kilka
darmowych koncert�w na pomoc dla bezdomnych dzieci z po�udniowego Bronksu.
W�a�ciciel lokalu nie zapomnia� jego dobroczynno�ci i przez ostatnie dwa lata
pozwoli� mu mieszka� w garderobie na ty�ach sali balowej.
W nadziei, �e potencjalny nabywca zechce przej�� Old Glory tak�, jak� by�a w
latach swojej �wietno�ci, w�a�ciciel zostawi� w niej ca�e oryginalne wyposa�enie
i umeblowanie. Przestronna kuchnia dostosowana by�a do wydawania dwustu kolacji,
a nisk� scen� obok parkietu okupowa� staromodny fortepian otoczony imponuj�c�
procesj� innych instrument�w muzycznych, rozstrojonych i wymagaj�cych naprawy:
od harfy i wiolonczeli pocz�wszy po elektryczne gitary, akordeony oraz najnowsze
osi�gni�cie techniki: elektroniczn� konsol� imituj�c� d�wi�ki kilku
instrument�w.
Ci�gle nie by�o kupca na sal�. Do czasu jego pojawienia si�, w rewan�u za
dobroczynno�� w�a�ciciela, Domostroy zobowi�za� si� by� stra�nikiem i kustoszem
Old Glory oraz tego wszystkiego, co zawiera�a wielka muszla.
Poprosi� taks�wkarza, �eby zatrzyma� si� ko�o jego samochodu, stoj�cego samotnie
na ogromnej p�ycie parkingu. Kiedy w p�mroku wysiada� z taks�wki, sala balowa
wyda�a mu si� olbrzymim gwiezdnym statkiem spoczywaj�cym na tymczasowym
l�dowisku. Ju� wcze�niej ulega� podobnym z�udzeniom. Siedz�c w swoim pokoju,
niczym na mostku kapita�skim, mia� poczucie, �e jest jedynym pasa�erem pojazdu,
kt�ry za chwil� wyruszy w swoj� najnowsz� podr� kosmiczn�. W nocy odg�osy
dalekiej strzelaniny gang�w lub wycie syren samochodu policyjnego, karetki
pogotowia czy wozu stra�ackiego by�y niczym wo�aj�ce do niego znaki �ycia, a
kiedy ws�uchiwa� si� w nie, czu�, �e egzystuje zar�wno obok tego �ycia jak i w
nim.
Domostroy w�o�y� akumulator i zapali� motor. Rozkoszowa� si� cich� prac�
silnika, siedzeniami z mi�kkiej sk�ry, zrywno�ci� i przyspieszeniem wozu
reaguj�cego na najl�ejsze naci�ni�cie gazu. Zawsze lubi� prowadzi�, a ze
wszystkich samochod�w, jakie kiedykolwiek posiada�, do tego czu� najwi�ksz�
s�abo��. By� to stary, szacowny pojazd, najwi�kszy kabriolet, jaki wyprodukowano
w Detroit w szczytowym okresie pot�gi przemys�u samochodowego. Kiedy, jakie�
pi�tna�cie lat temu, Domostroy kupowa� go w salonie wystawowym, widzia� w nim
symbol swojego sukcesu i bogactwa.
W czasach gdy wyst�powa� z koncertami, jego samoch�d, niczym ma�� paczuszk�,
wysy�ano za nim dok�dkolwiek jecha�: do Kalifornii, na Karaiby, nawet do
Szwajcarii. Lecz dzi�, kabriolet Domostroya by� jedyn� w�asno�ci�, jaka mu
pozosta�a z czas�w �wietlanej przesz�o�ci, a tak�e jednym z ostatnich ogniw,
kt�re go z ni� ��czy�y. Mimo to gdziekolwiek pracowa�, bra� go ze sob� - sw�j
jedyny przedmiot zbytku. Stara limuzyna by�a dla Patricka Domostroya tym, czym
dla gwiazdy rocka jest prywatny, zrobiony na zam�wienie samolot odrzutowy -
lataj�cy salon kosmicznego wieku.
Drugim ogniwem ��cz�cym go z przesz�o�ci� by� jego talent muzyczny. Od dawna nie
tworz�c, przy znikomym dochodzie ze sprzeda�y starych p�yt, Domostroy utrzymywa�
si� przez ostatnie dziesi�� lat muzykuj�c w ma�ych ustronnych nocnych knajpach.
Gra� na r�nych instrumentach: fortepianie, akordeonie, klawikordzie, nawet na
elektronicznym syntezatorze, tak popularnym w�r�d o po�ow� m�odszych od niego
instrumentalist�w rocka i muzyki pop. Pracowa� jako sideman w zespole albo
akompaniowa� innym wykonawcom: piosenkarzom, tancerzom, �onglerom lub
sztukmistrzom. Je�li bardzo potrzebowa� got�wki, wynajmowa� si� nawet na
prywatne przyj�cia, ta�ce lub do salon�w gry w bingo.
Przez ostatni rok pracowa� u Kreutzera. Przychodzi�a tu zwykle ta sama
klientela: pary pod sze��dziesi�tk�, g��wnie z okolicy, cho� niekt�rzy
przyje�d�ali a� z Queens, Brooklynu czy nawet z New Jersey, skuszeni reklamami w
prasie obiecuj�cymi darmowy parking, orkiestr�, dwa drinki w cenie jednego, bar
sa�atkowy i nieograniczon� ilo�� domowego czosnkowego chleba, wszystko w��czone
w cen� kolacji. Bywali tam r�wnie� szukaj�cy przyg�d przyjezdni komiwoja�erowie
w �rednim wieku, sami lub z jaskrawo ubranymi partnerkami poderwanymi w
pobliskim barze dla samotnych; m�ode pary z s�siedztwa, kt�re wpada�y g��wnie na
ta�ce; o�mio-, dwunasto- lub szesnastoosobowe grupy go�ci urz�dzaj�ce tu,
zazwyczaj w gronie rodzinnym, urodzinowe i jubileuszowe przyj�cia. Przy barze
przesiadywa�o zwykle kilkunastu samotnych m�czyzn w r�nym wieku, ogl�dali
telewizj�, s�uchali muzyki z szafy graj�cej, od czasu do czasu grali na
automatach i rzucali ukradkowe spojrzenia w kierunku trzech lub czterech c�r
nocy, kt�rym, je�li wygl�da�y przyzwoicie i nie posuwa�y si� za daleko,
pozwalano siedzie� przy barze i polowa� na klienta w zamian za �wiadczenie us�ug
szefowi lokalu i dzielenie si� zarobkiem z wykidaj��.
Co wiecz�r, zanim zebra� si� t�um, Domostroy zjada� kolacj� przy jednym z
naro�nych stolik�w, zwykle sam, niekiedy w towarzystwie kt�rego� z kelner�w lub
szefa, potem szed� do m�skiej toalety i przebiera� si� w smoking, a nast�pnie
sprawdza� uwa�nie sw�j wygl�d w lustrze. Cieszy�o go, �e jego praca polega na
akompaniowaniu piosenkarzom i innym muzykom, nigdy za� na graniu solo, poniewa�
dzi�ki temu jego zerwanie z przesz�o�ci� wykonawcy solowego by�o wyra�ne i
ca�kowite, pozbawione elementu sprzeniewierzenia si� samemu sobie.
W zwi�zku z tym, �e przesta� komponowa�, m�g� po�wi�ci� si� wy��cznie w�asnej
egzystencji, a poniewa� stosunkowo �atwo potrafi� przewidzie�, jak w
nadchodz�cych latach b�dzie ona wygl�da� - nie m�g� tego, niestety, powiedzie� o
swojej muzyce - jego �ycie sta�o si� ca�kiem proste i wolne od udr�ki.
Piel�gnowa� je troch� tak jak samoch�d: ma�a naprawa tu, troch� po�ysku tam, i
cieszy� si�, kiedy toczy�o si� g�adko.
Gdyby �y� w epoce wiktoria�skiej czy w czasach prohibicji lub gdyby zosta� w
totalitarnej Europie Wschodniej, w kt�rej sp�dzi� m�odo��, na pewno uzna�by
narzucenie jakichkolwiek zasad moralnych za arbitralne i zbyt ograniczaj�ce. I
pewien by�, �e w �wiecie przysz�o�ci zdominowanym przez skomputeryzowan�
technologi� i jednolite formy zachowa�; w �wiecie o uszczuplonych zasobach
naturalnych i ludzkich, nie znajdzie nic, z czym chcia�by si� zmierzy� lub co
mog�oby go zainteresowa�.
Uwolniony dzi�ki parali�owi tw�rczemu od z�udnego poczucia bezpiecze�stwa, jakie
daj� nagromadzone bogactwo i mira� sukcesu, cieszy� si�, �e w tym czasie i
miejscu, w kt�rym si� w�a�nie znajdowa�, mo�e �y� tak, jak mu si� podoba,
post�powa� zgodnie z w�asnym kodeksem odpowiedzialno�ci moralnej, z nikim nie
konkuruj�c, nie krzywdz�c nikogo, nawet samego siebie; kieruj�c si� kodeksem, w
kt�rym wolny wyb�r by� zawsze nie podlegaj�cym dyskusji aksjomatem.
By� jednak samotny. Nie mia� przyjaci�. Wi�kszo�� ludzi, z kt�rymi si�
przyja�ni�, kiedy by� u szczytu s�awy, uwa�a�a, �e sukces i niepowodzenie biegn�
r�wnolegle do siebie, zatem ich drogi nie powinny si� krzy�owa�. A poniewa� on
sam kiedy� te� tak uwa�a�, nie m�g� teraz obci��a� ich wyja�nieniami powod�w
swojej kl�ski, wzbudzaj�c w nich poczucie winy za ich w�asny sukces czy
niepewno�� co do ich talentu i miejsca w spo�ecze�stwie. W ich oczach, wiedzia�
o tym doskonale, jego obecny styl �ycia, zw�aszcza jego spos�b zarabiania
pieni�dzy, oznacza� nie tylko kl�sk�, ale kl�sk� po��czon� z czym� godnym
pogardy, �miesznym, groteskowym. Nie potrafi�by nigdy przekaza� im prawdy,
przekona� ich, �e chocia� znalaz� si� na dnie z winy przypadku, to ju� z
w�asnego wyboru wygodnie na nim siedzia�.
Cz�sto, d�ugo po tym jak wszyscy od Kreutzera poszli do domu, wsiada� do
samochodu i jecha� Trzeci� Alej� przez most na Manhattan. O �wicie d�ugie aleje
otwiera�y si� przed nim niczym odarte z nut muzyczne pi�ciolinie. Parkowa� na
opustosza�ej ulicy, gdzie �aden d�wi�k nie zak��ca� ciszy, i siedz�c w
samochodzie wyobra�a� sobie, �e pewnego dnia studnia jego muzyki, teraz pusta i
bezg�o�na jak aleje tego wielkiego miasta, nape�ni si� znowu. Wiedzia�, �e
dop�ki to nie nast�pi, ka�d� chwil� b�dzie musia� prze�ywa� tak, by mie�
pewno��, �e nie umyka mu jej znaczenie.
Tak wi�c nie tylko z powodu za�amania si� jego kariery, ale tak�e z w�asnego
wyboru, Domostroy zaczai stylizowa� swoje �ycie tak, jakby zawsze �y� jedynie w
tera�niejszo�ci. Na swoich znajomych wybiera� ludzi, kt�rym z racji wieku,
wychowania lub smaku nie znane by�o jego nazwisko, i kt�rych nie obchodzi�o to,
�e kiedy� zrobi� co�, co przynios�o mu s�aw�. Ich s�d o nim, podobnie jak jego o
nich, opiera� si� jedynie na wra�eniu, jakie wynosili z r�nych przypadkowych
spotka�, nigdy na wiedzy o jego przesz�o�ci. Unika� towarzystwa tych, kt�rzy
znali jego karier� kompozytorsk� i kt�rzy mogli pr�bowa� go przekonywa�, �e
zanikaj�ca popularno��, ostatnia bezp�odno�� tw�rcza, nieumiej�tno�� odniesienia
trwa�ego sukcesu finansowego czy obecne zapomnienie nie usun� w cie� jego
dawnych osi�gni��. Stopniowo uda�o mu si� przekszta�ci� sw�j prywatny
wszech�wiat w dobrze strze�on� twierdz� i a� do tej pory nie dopuszcza� do
siebie nikogo, kto m�g�by zak��ci� spok�j, jaki w niej odnalaz�.
Po drodze do Andrei s�ucha� w samochodzie na magnetofonie stereofonicznym swojej
ulubionej ta�my. Jego nastr�j cz�sto kszta�towa�a muzyka, jak gdyby spr�aj�ce i
rozpr�aj�ce si� dooko�a fale powietrza oddzia�ywa�y na barw� jego uczu�.
Domostroy postrzega� siebie nie tylko w kategorii "kim jestem", lecz tak�e w
kategorii "jak si� czuj�". W nowej erze wideo cz�sto czu� si� anachronizmem,
istot� zmys�u s�uchu, nie wzroku, reaguj�c� na �wiat raczej muszl� uszn� ni�
siatk�wk� oka. Nieraz my�la� o tym, �e w miar� pog��biania si� niepewno�ci
cz�owieka wobec napieraj�cej na niego zewsz�d fizyczno�ci �wiata, wzrasta
r�wnie� jego zale�no�� od konkretnej, daj�cej si� zobaczy� i wymierzy�
przestrzeni, a st�d i od sztuk wizualnych, kt�re j� opisuj�, pocz�wszy od
telewizji, sko�czywszy na fotografii.
Domostroya natomiast prowadzi� s�uch, jego sztuk� by�a muzyka, kt�ra wzbogaca�a
jego �wiat duchowy, obalaj�c granice czasu i przestrzeni, zast�puj�c miriady
odr�bnych spotka� i kolizji ludzi i przedmiot�w mistycznym zlaniem si� w jedno
d�wi�ku, miejsca, odleg�o�ci, nastroju i doznania. Do swych duchowych antenat�w
zalicza� poet�w, pisarzy i muzyk�w, zw�aszcza tych, kt�rzy podobnie jak para
szekspirowskich kochank�w, potrafili "s�ucha� oczyma".
Dwugodzinna ta�ma, kt�rej teraz s�ucha�, sk�ada�a si� z oko�o tuzina muzycznych
utwor�w, czy te� ich fragment�w, niekiedy zaledwie kilkuminutowych. Utwory te,
wybierane latami, pomaga�y mu wprowadzi� si� w po��dany stan emocjonalny.
Dzi�ki umiej�tno�ci ulegania nastrojowi odpowiedniej muzyki Domostroy sta� si�
mistrzem w procesie samopobudzania si� do refleksji. Potrafi� wprowadza� si� w
r�ne stany psychiczne: wyczekiwania, spokoju, entuzjazmu, g�odu seksualnego, a
w okresie kiedy jeszcze komponowa�, potrafi� nawet obudzi� w sobie potrzeb�
tworzenia muzyki. W "Partyturach �ycia", ostatnim opublikowanym wywiadzie,
powiedzia�: "Komponowanie jest tre�ci� mojej egzystencji. Cokolwiek innego
robi�, towarzyszy mi jedno pytanie: Czy mog�... czy chcia�bym... czy
powinienem... wykorzysta� to w mojej nast�pnej kompozycji? Kiedy s�ysz� moj�
muzyk�, czuj� si� tak, jakby chodzi�o o ca�e moje �ycie, i jakby mog�a je zepsu�
jedna fa�szywa nuta. Nie mam dzieci, rodziny, krewnych, nie posiadam �adnego
biznesu czy maj�tku; moja muzyka jest moim jedynym osi�gni�ciem, moim jedynym
duchowym bogactwem".
Tylko raz na jaki� czas, wspominaj�c swoj� przesz�o�� artystyczn�, Domostroy
zastanawia� si�, co sta�o si� z tre�ci� jego �ycia. Czy mia� racj� pewien krytyk
muzyczny z wp�ywowego pisma "Musical Commentary", oskar�aj�c go kiedy� o
"wkomponowanie si� w skrajn� izolacj�"? Czy naprawd� jego muzyka jest tak
przygn�biaj�ca i naga, �e pewnego dnia, jak sugerowa� inny krytyk, pchnie jej
tw�rc� do poder�ni�cia sobie gard�a?
Domostroy pami�ta�, jak mniej wi�cej dziesi�� lat wcze�niej, wyst�pi� w
telewizyjnym programie "By� na fali". Drugim go�ciem programu by� zagraniczny
przyw�dca wojskowy, kt�ry przebywa� na wygnaniu na Florydzie. Chocia� do chwili
wygnania Stany Zjednoczone popiera�y go w trwaj�cej latami wojnie, jego kraj - i
jego sprawa - ponios�y w ko�cu kl�sk�. Pod koniec audycji gospodarz programu
oznajmi� rado�nie: "Panowie, zosta�a nam jeszcze minuta". Po czym zwr�ci� si� do
przyw�dcy wojskowego: "Prosz� nam powiedzie�, generale, po tak wspania�ej
karierze... co si� sta�o"? Gdyby jemu zadano to pytanie, Domostroy wpad�by w
panik� i nie wiedzia�by, co odpowiedzie�. Nie zdradzaj�c �adnych emocji,
przyw�dca wojskowy spojrza� na wysadzany brylantami zegarek, nast�pnie na
u�miechni�tego gospodarza programu i zaciekawion� publiczno��. "Co si� sta�o? -
powt�rzy� pytanie. Najpierw zdradzili mnie sojusznicy. Potem przegra�em wojn�.
Oto, co si� sta�o". Dla wojskowego przegrana wojna by�a wystarczaj�cym,
oczywistym wyja�nieniem �yciowej kl�ski. Ale jaka fa�szywa nuta mog�a zniszczy�
�ycie kompozytora i sprawi�, �e w kwiecie wieku straci� wol� tworzenia?
Domostroy zaparkowa� w�z przed odnowion� szeregow� kamienic� z br�zowego
piaskowca. Wszed� na klatk� schodow� i ruszy� biegiem na g�r�. Kiedy dotar� do
apartamentu na czwartym pi�trze, brakowa�o mu tchu. Odczeka� minut�, z�by
wyr�wna� puls i oddech, i zapuka� do drzwi. Otworzy�a mu Andrea. Wpu�ci�a go do
�rodka, powiesi�a jego kurtk� w szafie pe�nej swoich sukien i p�aszczy, po czym
posadzi�a go na niskiej, ogromnej, przykrytej wielobarwn� kap� sofie, z jednej
strony kt�rej sta� stolik z radiem, z drugiej telewizor. Pok�j by� wygodny, cho�
sk�po umeblowany, a w tych kilku sprz�tach, jakie si� w nim znajdowa�y,
Domostroy rozpozna� wspania�e okazy antyk�w. Uzupe�nienie wystroju stanowi�o
par� znakomitych reprodukcji malarstwa prerafaelit�w oraz, na osobnym stoliku,
du�a kolekcja starodawnych flakonik�w do perfum.
Kuchnia i �azienka usytuowane w tym samym ko�cu pokoju zdawa�y si� kra�� sobie
nawzajem przestrze�. Domostroy patrzy�, jak Andrea porusza si� po starannie
urz�dzonym mieszkaniu, przygotowuj�c mu drinka. Ubrana by�a prosto, ale
szykownie: w jedwabn� bluzk� i suto marszczon� sp�dnic� z dobrej we�ny.
Dzie� wcze�niej, kiedy po raz pierwszy zobaczy� j� u Kreutzera, zwr�ci� uwag� na
jej m�odo��, jej wspania�� urod�: wyraziste oczy, pe�ne usta, mi�kkie faluj�ce
w�osy, �adnie ukszta�towana klatka piersiowa, d�ugie nogi. U�wiadomi� sobie
natychmiast, �e obudzi�a w nim pragnienie, mo�e nie tyle jej samej, przynajmniej
jeszcze nie wtedy, ale kogo�, kto by podobnie wygl�da�. Mo�e, niczym d�wi�k
akordu z przesz�o�ci, obudzi�a w nim po prostu t�sknot� za uczuciem po��dania
kobiety.
- Nie wierzy�am, �e przyjdziesz - powiedzia�a, podaj�c mu drinka i siadaj�c na
kraw�dzi sto�u przy sofie. - Wczorajszej nocy u Kreutzera, kiedy wr�cza�am ci t�
kartk�, czu�am si� jak gipsiara.
- Gipsiara? - powt�rzy� niepewnie.
- No wiesz, dupa kapeli. Grupiska! - wyja�ni�a ze �miechem.
Trzymaj�c w r�ce szklank� z drinkiem, ze�lizgn�a si� na sof� i oparta o st�, z
twarz� zwr�con� do niego, wyci�gn�a przed siebie nogi tak, �e jej buty prawie
dotyka�y jego uda.
- W Juilliard, gdzie studiuj� dramat i muzyk�, wielu student�w przepada za
twoimi kawa�kami. M�wi�, �e jeste� zawodowcem.
- Zawodowiec, kt�ry od lat nie wyda� �adnej nowej p�yty, a stare pogrzeba� w
dziale Alei Pami�ci.
- Wcale nie! - zaprotestowa�a Andrea. - W zesz�ym miesi�cu Etiuda Klasyk�w
podarowa�a bibliotece w Juilliard zbi�r swoich najlepszych nagra�, w tym
wszystkie twoje p�yty.
- To �adnie ze strony Etiudy, �e wci�� wydaje moje dzie�a i pozbywa si� ich,
rozdaj�c za darmo.
Andrea wsta�a i podesz�a do p�ek z ksi��kami i p�ytami. Powoli, jedna po
drugiej, wyci�gn�a wszystkie osiem p�yt Domostroya i u�o�y�a je na adapterze.
Nast�pnie w��czy�a aparat, zapowiadaj�c konfidencjonalnym tonem disc-jokeya:
- Dzisiejszy program, panie i panowie, po�wi�cony b�dzie dzie�om zebranym
Patricka Domostroya, wybitnego kompozytora ameryka�skiego, zdobywcy Pa�stwowej
Nagrody Muzycznej.
Siadaj�c z powrotem na sofie, otar�a si� o niego i Domostroy poczu� zapach jej
w�os�w.
Muzyka dociera�a do nich z dw�ch wielkich g�o�nik�w ustawionych na konsolach w
przeciwleg�ych k�tach pokoju. Jak zawsze kiedy s�ucha� swoich p�yt, tak i teraz
zaskoczony by� tym, co stworzy�; d�wi�kami, kt�re kiedy� s�ysze� m�g� tylko
uchem wewn�trznym. I zn�w nie by� pewny w�asnego odbioru: nigdy nie potrafi�
zdecydowa�, czyjego muzyka mu si� podoba czy nie. Raczej si� z ni�
identyfikowa�, zna� ka�d� nut�, ka�d� fraz�. Przypomnia� sobie, jak d�ugo - i
gdzie - nad ni� pracowa�. Pami�ta� nawet swoj� reakcj� na ka�dy utw�r, kiedy
s�ucha� go po raz pierwszy w sali koncertowej, potem w radiu i od czasu do czasu
w telewizji. Pami�ta� r�wnie� udr�k� wyczekiwania na ukazanie si� ka�dej p�yty,
niewypowiadan� nadziej� na jej sukces oraz m�czarnie oczekiwania na recenzje.
- Nie cieszy ci�, �e jeste� kompozytorem? - zapyta�a, przygl�daj�c mu si�
uwa�nie.
- Ju� nie komponuj� - odpar�.
- Czy dasz kiedy� znowu du�y koncert?
- Na pewno nie - powiedzia� stanowczo.
- Dlaczego? ,
- Straci�em wielbicieli.
- Ale dlaczego? Kiedy� za tob� przepadali. i
- Oni: krytycy, publiczno��, zmienili si�. Ja nie. A mo�e na odwr�t.
- Wci�� jeste� gwiazd� p�ytow�. Twoje p�yty wzruszaj� wi�cej ludzi, ni� m�g�by
to zrobi� jakikolwiek koncert.
Poczu� na sobie jej prosz�cy wzrok, tak mi�kki i zapraszaj�cy, jakby by�a
dzieckiem. Kusi�o go, �eby j� poca�owa�.
- Skoro wzruszaj� ci� moje p�yty... czy mog�?
- A chcesz? - zapyta�a Andrea. Opar�a si� na �okciu i zwr�ci�a twarz do niego.
Kiedy to robi�a, jej piersi otar�y si� o jego r�k�.
- Tylko je�li ty tego chcesz.
- Dlaczego wydaje ci si�, �e nie chc�? - zapyta�a, przysuwaj�c si� bli�ej z
rozchylonymi ustami.
Patrz�c na Andre�, Domostroy zastanawia� si�, co robi�. Przypomnia� sobie, jak
kiedy� w Oslo podczas jednego ze swoich europejskich tournee um�wi� si� z pewn�
m�od� reporterk� na wywiad przy kolacji, po kt�rej pojechali razem do hotelu.
Dziewczyna zapyta�a go, czy zamiast jecha� kawa� drogi do domu, mo�e sp�dzi�
reszt� nocy w jego pokoju. Zaskoczy�a go, bo chocia� mu si� podoba�a, przez ca�y
wiecz�r nic w jej zachowaniu nie wskazywa�o, �eby by�a nim zainteresowana. W jak
najbardziej bezpo�redni spos�b oznajmi� jej, �e w swoim pokoju ma tylko jedno
��ko, na co ona powiedzia�a, �e absolutnie jej to nie przeszkadza, poniewa�
jako dziecko cz�sto sypia�a w jednym ��ku z przyjaci�mi. Wobec tego
dobrowolnego wyznania, a tak�e pami�taj�c o s�ynnej z otwarto�ci seksualnej
reputacji Skandynaw�w, Domostroy poczu� si� na tyle pewnie, by powiedzie� m�odej
kobiecie, �e ca�y czas przy kolacji wyobra�a� sobie, jak kocha si� z ni� na
r�ne sposoby, i dlatego cieszy si� i jest szcz�liwy, �e b�dzie m�g� dzieli� z
ni� ��ko i wszystkie swoje fantazje.
Kobieta by�a oburzona.
- Chyba mnie nie zrozumia�e� - powiedzia�a. - Pyta�am jedynie, czy mog� dzieli�
z tob� ��ko, a nie uprawia� z tob� seks. Dla mnie spanie z tob� w jednym ��ku
jest jak wsp�lne p�ywanie. Kiedy p�ywasz, nie m�wisz o tym. Nikt ci� nie pyta,
czy to lubisz, czy wolisz p�ywa� na plecach, czy na brzuchu. Po prostu p�ywasz.
Tak samo z kochaniem si�. Dlaczego nie spr�bujesz my�le� o tym w ten spos�b!
Powiedziawszy to, zostawi�a go samego wyra�nie roze�lona. Je�li chodzi o jej
nauczk�, to nie zrobi�a na Domostroyu najmniejszego wra�enia, gdy� w
dzieci�stwie ma�o brakowa�o, aby si� utopi� i od tamtego czasu zawsze ba� si�
wody.
- Dlaczego my�lisz, ze nie chc�, �eby� mnie dotkn��? - powt�rzy�a Andrea. -
Przecie� przysz�am do Kreutzera po to, �eby ci� pos�ucha� i wsun�am ci kartk�,
�e bardzo mi si� podobasz.
Znowu zmieni�a pozycj�. Teraz czu� jej oddech na karku, a biust dotyka� jego
klatki piersiowej. W jednej chwili m�g� przykry� j� swoim cia�em, nie poruszy�
si� jednak.
- Bywa�a� z innymi muzykami?
Spojrza�a na niego pytaj�co.
- Czy bywa�am?
- To znaczy...
- Chcesz powiedzie�, czy sypia�am. Oczywi�cie. Nie zapominaj, �e jestem
studentk� muzyki. A ty? Nie posuwa�e� dziewczyn, kt�re wysiaduj� u Kreutzera?
Wyprostowa� si� i odsun�� od niej.
- Ty nie jeste� jedn� z nich. Ty przysz�a� tam w okre�lonym celu.
- Tak - zgodzi�a si�. - �eby ci� pozna�.
- Przecie� zna�a� ju� moj� muzyk�, czy to ci nie wystarcza�o? Muzyka nie stawia
��da�. W przeciwie�stwie do kompozytor�w.
- Nie obawiam si� twoich ��da�.
- Nie znasz mnie!
- Znam siebie.
- Czy przysz�aby� do mnie, gdybym by�, powiedzmy stroicielem pianin, a nie tym,
kim jestem?
- Stroiciele mnie nie interesuj�. Interesuje mnie Patrick Domostroy.
Przysun�a si� bli�ej. Jej r�ka spocz�a na jego udzie, przyci�gn�a go do
siebie i delikatnie poca�owa�a w koniuszek ucha.
Kiedy nie odpowiedzia�, napar�a na niego piersiami i poca�owa�a go w szyj�.
Zadr�a� lekko i si�gn�� po ni�, pos�uszny wzbieraj�cej w nim fali podniecenia.
Nagle Andrea przerwa�a i odsun�a si� od niego. Podniecenie Domostroya zgas�o.
- Nie b�d� udawa�, �e chodzi mi tylko o seks z tob� - powiedzia�a, szukaj�c
oczami jego oczu. - Jest pewna rzecz, kt�r� ty, i tylko ty, mo�esz dla mnie
zrobi�.
Mi�dzy nich wkrad� si� lekki dysonans.
- Co to takiego? - Ba� si�, �e poprosi go o pieni�dze.
- Chc�, �eby� przedstawi� mnie Goddardowi!
- Goddardowi? Kt�remu Goddardowi?
- Temu Goddardowi. Temu jedynemu.
- Goddardowi, gwie�dzie rocka? - Nic z tego nie rozumia�. Nie widzia� �adnego
zwi�zku mi�dzy sob� a �wiatem nag��wk�w prasowych, sukcesu, pieni�dzy i muzyki
popularnej, z kt�rym kojarzy�o si� nazwisko Goddarda.
- Tak jest - odpar�a Andrea. - Chc� pozna� Goddarda. Osobi�cie. To wszystko, o
co prosz�.
Domostroy musia� si� u�miechn��. Czy to �art? Czy te� za atrakcyjn�
powierzchowno�ci� dziewczyny kry�o si� szale�stwo?
- To wszystko? - zapyta� sarkastycznie.
- Tak, to wszystko. Dowiedz si�, kim jest. A jeszcze lepiej: znajd� go. Chc� go
pozna�.
Przez chwil� czu� si� rozczarowany. Jej dziewcz�ca pewno�� siebie irytowa�a go.
To po to by� jej potrzebny. Starszy m�czyzna pomagaj�cy m�odej kobiecie w
zrealizowaniu jej m�odzie�czych marze�.
- Dlaczego, na Boga, wydaje ci si�, �e mog� odnale�� Goddarda? - warkn��.
- A dlaczeg� by nie? - spyta�a, patrz�c na niego.
- Przecie� ty te� jeste� znany.
Zaczai traci� cierpliwo��.
- S�uchaj, od pi�ciu, a mo�e sze�ciu lat, Goddard jest najwi�ksz� gwiazd�
p�ytow� w kraju. Mimo to ci�gle jest tylko g�osem i nazwiskiem...
nieprzeniknion� tajemnic�. Nikt nigdy go nie widzia�, nikomu nie uda�o si�
zdoby� cho�by okruchu informacji na jego temat. Niko
mu! A przecie� od dnia, kiedy ukaza�a si� jego pierwsza du�a p�yta, wszyscy
pr�bowali: ka�dy magazyn, gazeta, stacja telewizyjna i radiowa, ka�dy
zawodowiec, a nawet ka�dy dyletant w biznesie znakomito�ci. Ale nikt nie wie
dzi� nic wi�cej o Goddardzie, ni� w chwili kiedy zaczyna�. I ty chcesz, �ebym
dowiedzia� si�, kim jest?
- Roze�mia� si�. - Czy jeste� pewna, �e wiesz, kim ja jestem?
- Oczywi�cie, �e wiem! - odpar�a r�wnie� poirytowana. - Wiem tak�e, �e m�g�by�
go odnale��. M�g�by�, ale tylko gdyby� tego bardzo chcia�. Gdyby� uzna�, �e ci
si� to op�aca, potrafi�by� wy�ledzi� Goddarda - podkre�li�a z naciskiem. -
Musisz jedynie tego chcie�. Czyta�am du�o na tw�j temat i wiele si�
dowiedzia�am. Wiem, �e dosta�e� Pa�stwow� Nagrod� Muzyczn� za Oktawy i �e
Ameryka�ski Zwi�zek Kompozytor�w oraz Brytyjska
Akademia Sztuki Filmowej i Telewizyjnej uzna�y twoj� kompozycj� do Przypadku za
najlepsz� muzyk� filmow� roku.
- Co jeszcze? - zapyta� Domostroy, mile po�echtany jej dziecinn� wiar� w jego
mo�liwo�ci.
- R�wnie� to, �e przez jakie� dwadzie�cia lat by�e� s�awny na ca�ym �wiecie i
zna�e� ka�d� grub� ryb� ze �rodowiska muzycznego i artystycznego. Widzia�am
twoje fotografie z piosenkarzami muzyki pop, lud�mi biznesu, gwiazdami i
prezenterami telewizyjnymi, projektantami mody. Czyta�am rezolucj�, jak� uczcili
ci� kompozytorzy, tek�ciarze i wykonawcy z MUSE International, kiedy twoja druga
kadencja prezesowania temu stowarzyszeniu dobieg�a ko�ca. Napisali w niej, �e
twoje dzia�ania cechowa�a wyobra�nia, opieku�czo�� oraz poczucie
odpowiedzialno�ci w stosunku do muzyk�w na ca�ym �wiecie i �e efekty twojej
pracy widoczne b�d� przez wiele nast�pnych lat. A wi�c skoro wtedy tyle dla nich
zrobi�e�, nie uwa�asz, �e teraz oni mog� wy�wiadczy� ci przys�ug�? Jedyne, co
musisz zrobi�, to zadzwoni�, zada� kilka pyta� i pod��y� tropem, kt�ry
zaprowadzi ci� do Goddarda. Czy tego nie rozumiesz?
Szybkie wyliczenie jego dawnych sukces�w oraz delikatne przemilczenie przerwanej
obecnie kariery nie pozosta�y na nim bez wra�enia.
- To nie takie proste zadzwoni� do ludzi, kt�rych zna�em dawno temu i
powiedzie�, �e chcia�bym ich teraz u�y�! - powiedzia� mi�kko, staraj�c si� jej
nie zniech�ci�. - Czy nie wydaje ci si�, �e wszyscy reporterzy, disc-jockeye,
felietoni�ci, komentatorzy i muzycy w tym kraju tak samo jak ty chcieliby
dowiedzie� si�, kim jest Goddard? Dlaczego uwa�asz, �e wystarczy, gdy zadzwoni�
do kilku starych znajomych i powiem: "Tu Patrick Domostroy. Powiedzcie mi, kim
jest Goddard"?
Nie jestem a� tak naiwna - uspokoi�a go szybko Andrea - ale z pewno�ci� s� jacy�
ludzie, kt�rzy wiedz� naprawd�, kim jest Goddard, gdzie jest, jak wygl�da, co
je, z kim si� pieprzy, co �pa, pali czy wpuszcza sobie w �y��, �eby mie� odjazd.
Musi by� ich ca�kiem sporo: jego rodzina, krewni, przyjaciele, kochankowie lub
kochanki, grube ryby z firm p�ytowych, agenci podatkowi, pracownicy urz�d�w
skarbowych, prawnicy, sekretarki, lekarze, piel�gniarki, technicy muzyczni. Bez
wzgl�du na to, jak wielki, lub te� przebieg�y, sprytny czy bogaty jest Goddard,
nie m�g� sam tego wszystkiego dokona�! Czy nie rozumiesz, �e musz� istnie�
ludzie, kt�rzy mu pomogli? I kt�rzy z nim teraz pracuj�? Wszystko, co musisz
zrobi�, to odnale�� jednego z nich. Tylko jednego!
- Nawet gdybym natkn�� si� na kt�rego� z nich, to czy wyobra�asz sobie, �e kto�,
kto do tej pory milcza� jak zakl�ty, przerwie swoje milczenie... dla mnie? -
Potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
Andrea nie ust�powa�a.
- Znajd� jednego z nich, zanim powiesz "nie"! I nam�w go... albo j� - przerwa�a,
czekaj�c na jego reakcj�, a kiedy si� nie odezwa�, ci�gn�a dalej. - Je�li
powiesz, �e spr�bujesz go znale��, zrobi� wszystko, co w mojej mocy, �eby ci
pom�c. Wszystko, Patricku. Wyp�ac� ci teraz got�wk� tyle, ile zarobi�by�
przez p� roku u Kreutzera. Mam do�� pieni�dzy, �eby utrzyma� nas oboje.
Dostaj� je od rodziny.
Perspektywa �ycia z Andrea, w dodatku przy sta�ym dop�ywie got�wki - jego
samoch�d wymaga� naprawy - by�a nieodparcie kusz�ca.
Wsta� i przeszed� si� po pokoju.
- Jak d�ugo o tym wszystkim my�la�a�? - zapyta�.
- O tym, z�by si� z tob� spotka�?
- Nie. O odnalezieniu Goddarda.
- Ko�o roku.
- Czy rozmawia�a� z kim� o tym?
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie mia�am dobrych kontakt�w. Do niedawna ba�am si� do ciebie podej��,
poniewa� wydawa�o mi si�, �e nie mog� zaoferowa� ci nic takiego, co by ci�
zainteresowa�o. - Przerwa�a, a na jej usta wyp�yn�� przebieg�y u�miech. -
Przeczyta�am prawie ca�y ten ch�am, jaki napisano na tw�j temat od momentu, gdy
po raz pierwszy wyst�pi�e� publicznie, na d�ugo przed moimi narodzinami. Po
czyni, kiedy ju� mia�am rzuci� zbieranie wiadomo�ci o tobie, natkn�am si� na
bardzo interesuj�cy artyku�. Ukaza� si� wiele lat temu, ale opisywa�
twoje prawdziwe upodobania i rozbudzi� we mnie nadziej�, �e mo�e, mimo wszystko,
nie pozostaniesz wobec mnie oboj�tny.
- Czy to by� artyku� o mnie w "The New York Times Magazine"? - zapyta�.
- Nie - roze�mia�a si� szelmowsko. - To by� artyku� w "Hetero", "magazynie
moralnie wyzwolonych", cho� nie nazwa�abym go ulubionym pismem moralnej
wi�kszo�ci naszego spo�ecze�stwa. Czyta�e� go?
- Swego czasu mog�em go czyta� - odpar�. - Tak wiele g�upstw opublikowano...
- Napisa�a go jaka� pani Ample Bodice - przerwa�a mu Andrea - jednor�ka gwiazdka
porno, kt�ra dorabia na boku artykulikami ze �wiata seksu. Opisa�a w nim weekend
w Uczniu Czarnoksi�nika, prywatnym klubie dla "poszukiwaczy seksu" w Catskills,
w kt�rym natkn�a si� na Patricka Domostroya. Twierdzi�a, �e by�e� tam w
towarzystwie m�odej dupeczki o wspania�ych kszta�tach, kt�ra zachowywa�a si� jak
twoja seksualna niewolnica. Podczas weekendu, a tak�e w trakcie r�nych
czynno�ci, maj�cych rzekomo wyzwala� "wyobra�ni� seksualn�", twoja ma�a
towarzyszka sadomasochistycznych fantazji przebiera�a si� w r�ne kostiumy: a to
dziewczynki w wieku dojrzewania, a to kurwy, a to uczennicy
college'u, przy czym ka�de z jej przebra� by�o doskonale dopracowane, a� do
najmniejszego szczeg�u ubioru i makija�u. I ani razu si� nie powt�rzy�a.
Przerwa�a, czekaj�c na jego reakcj�. Przesun�a si� i usiad�a dok�adnie
naprzeciw niego, skrzy�owa�a �ydki i szeroko roz�o�y�a uda, ostentacyjnie
ods�aniaj�c swoje cia�o. Patrzy�a na niego w milczeniu, jakby on tez by�
wystawiony na pokaz i nie m�g� ukry� niczego przed jej badawczym wzrokiem.
- Przeszed�e� d�ug� drog� od komponowania wielkiej muzyki i koncertowania w
wype�nionej po brzegi sali Carnegie Hali do przemieszkiwania w Old Glory i
zarabiania na �ycie jako klezmer u Kreutzera, w tej spelunce z grami
zr�czno�ciowymi, kt�ra pr�buje uchodzi� za klub nocny! D�ug� drog�! Nie
chcia�by� tego zmieni�?
- Tak si� sk�ada, �e ta "d�uga droga" to moje �ycie i nie narzekam na nie -
odpar� Domostroy, pr�buj�c odwr�ci� ostrze jej argumentu. - I nie pot�piaj
pochopnie spelunek z grami zr�czno�ciowymi! - dorzuci� l�ejszym tonem. - Mimo
wszystko Earle Henry, cz�owiek, kt�ry wynalaz� mechaniczny bilard, wynalaz�
r�wnie� szaf� graj�c�. A gdzie by�by bez niej tw�j cenny Goddard?
Andrea nie zwraca�a uwagi na jego s�owa.
- Wszystko, co m�wi�, sprowadza si� do jednego: b�d� tak pomys�owy pracuj�c dla
mnie, jak kiedy� by�e� w muzyce i, zdaje si�, w seksie. Pom� mi odnale��
Goddarda. Nie b�dziesz �a�owa�: ja te� potrafi� gra� rol� seksualnej niewolnicy
i przebiera� si� w perwer
syjne kostiumy.
- Nie w�tpi�, �e potrafisz... ale ja nie nadaj� si� do roli w�adcy - poderwa�
si� nagle, �eby zabra� swoj� kurtk� i wyj�� z jej mieszkania.
Andrea podesz�a do niego i po�o�y�a mu r�k� na ramieniu, drug� r�k� rozpi�a i
zsun�a mu z ramion koszul�, zrzucaj�c j� na pod�og�. Nast�pnie wyprostowa�a si�
jak struna i zajrza�a mu w twarz, zmuszaj�c go, by spojrza� jej w oczy. Czu�a,
�e z nim wygra�a.
- Pieni�dze b�d� tylko po�ow� twojej zap�aty. A to - dotkn�a go udami i skin�a
w kierunku ��ka - drug� po�ow�. Przynajmniej nie b�dziesz ju� wi�cej traci�
czasu na gr� w spelunkach z mechanicznym bilardem.
- Ale b�d� go traci� na Goddarda! - zaprotestowa� Domostroy.
- Nie b�dziesz go traci�! - Roze�mia�a si� i zrzuci�a z n�g buty. W�o�y�a r�ce
za pasek, zdj�a sp�dnic� i rajstopy, rozpi�a bluzk�, pozwalaj�c jej zsun�� si�
na ziemi�. Kiedy po�o�y�a si� na ��ku, kolejna p�yta Domostroya spad�a na
kr��ek adapteru.
Czekaj�c na jego ruch lub odpowied�, zacz�a g�adzi� i okr��a� opuszkami palc�w
swoje piersi, po czym przesun�wszy powoli d�onie w kierunku brzucha i �ona,
pie�ci�a i masowa�a uda. Stoj�c naprzeciw niej uwi�ziony jej spojrzeniem,
Domostroy zdawa� sobie spraw� z w�asnej niezdarno�ci i skr�powania: oto pr�bowa�
ratowa� swoj� godno��, sprzedaj�c m�dro�� i do�wiadczenie dojrza�ego wieku za
us�ugi seksualne m�odej kobiety. Wola�by j� rozebra�. Tymczasem to ona
obserwowa�a go teraz jakby przez szk�o powi�kszaj�ce.
Zanim sko�czy�a si� jego ostatnia p�yta, Domostroy w��czy� radio nastawione
wcze�niej na ulubion� stacj� Andrei.
Operacja rozbierania si� jeszcze bardziej go zdeprymowa�a i przez chwil� czu�,
�e opuszcza go podniecenie. Boj�c si�, �e Andrea to zauwa�y, uda�, �e musi
usi���, �eby �ci�gn�� spodnie. Pozosta�e cz�ci ubrania zdejmowa� w pozycji
siedz�cej zwr�cony do niej plecami. Nast�pnie, wci�� zas�aniaj�c swoj� sflacza��
m�sko��, przyczo�ga� si� do niej i zaczai pie�ci� jej ramiona i ca�owa� szyj�.
Schyliwszy g�ow� do jej piersi, ca�owa�, liza� i dotyka� jej sutek wargami i
j�zykiem. Wr�ci�o podniecenie.
Kiedy poczu�, �e go pobudza i ponagla, mia� ochot� j� powstrzyma�. To on
przejmowa� zawsze inicjatyw� i pr�bowa� zdominowa� kobiety, kt�re w gor�czce
aktu mi�osnego uporczywie usi�owa�y doprowadzi� go do orgazmu, jak gdyby
znajdowa�y w tym dow�d jego podniecenia i swojej nad nim kontroli. Dla niego
szczytowanie k�ad�o ostateczny kres podnieceniu i hamowa�o, przynajmniej na
jaki� czas, strumie� nami�tno�ci.
Andrea wyci�gn�a r�k� i zgasi�a lampk� przy ��ku. W ciemno�ci, otoczony
wylewaj�c� si� z g�o�nik�w muzyk�, Domostroy pogr��y� si� w fantazjach na temat
Andrei. Czu� j� ka�d� cz�ci� swojego cia�a, a�... Z tego transu niespodziewanie
wytr�ci�o go co�, co wydawa�o mu si� nier�wnym w tonie szeptem, prawie kaszlem.
Wyt�y� s�uch, by zidentyfikowa� d�wi�k, kt�ry zdawa� si� dochodzi� z dziury w
suficie, czy te� gdzie� wysoko ze �ciany. Kiedy zorientowa� si�, �e ha�as wybi�
go ze stanu koncentracji, podj�� energiczny, �wiadomy wysi�ek, by j� odzyska� i
odda� si� ca�kowicie uprawianiu mi�o�ci.
Andrea zacz�a pie�ci� go bardziej natarczywie, dotyka�a, g�adzi�a, gniot�a i
masowa�a jego cia�o, i kiedy ju� mia� si� jej podda�, sprawi�, by zacz�a
krzycze�, rzuca� si� i walczy�, jakby j� rozpo�awia� i rozrywa�, znowu us�ysza�
ten d�wi�k, tym razem nie szept, ale niski g�os z hiszpa�skim akcentem.
- Hej, Jose, co powiedzia�e�, stary? Powt�rz jeszcze raz...
Po czym g�os zanik� i wr�ci�a muzyka. Przestraszony, rozpalony i mokry, z
�omocz�cym sercem Domostroy wy�lizgn�� si� z dziewczyny.
- Kto to by�? - zapyta�, chwytaj�c kap� i przykrywaj�c ni� siebie i Andre�.
- Co? Ach, to!
Wyskoczy�a spod niego i zapali�a �wiat�o. Patrzy�, jak odgarnia do ty�u w�osy i
studiuje zdziwiony wyraz jego twarzy.
- To... - powiedzia�a ze �miechem, nadaj�c temu s�owu posmak tajemniczo�ci. -
Prawdopodobnie taks�wkarze lub kierowcy ci�ar�wek. Co jaki� czas, zwykle
w �rodku nocy, dzi�ki jakiemu� cudowi elektronicznemu, m�j odbiornik wy�apuje
ich g�osy, kiedy rozmawiaj� ze sob� przez CB radio.
Przerwa�y jej g�osy kierowc�w. Rozmawiali o niczym, jakby m�wili dla samej
przyjemno�ci m�wienia i dlatego, �e znale�li s�uchacza.
- Naprawd�, m�wi� ci, stary...
- Daj spok�j, Jose, wiesz, o co mi chodzi...
Po chwili ich g�osy ponownie rozp�yn�y si� w muzyce.
- Dr�ysz - powiedzia�a Andrea. Roze�mia�a si� znowu. - Przestraszyli ci�,
prawda?
- Chyba tak. To niesamowite. A poza tym jest tu zimno jak diabli. Mog� podkr�ci�
ogrzewanie?
- Spr�buj, ale zaw�r si� zaci��. Nie mog� doczeka� si�, �eby przys�ali kogo� do
naprawy.
Wsta� z ��ka i podszed� do kaloryfera pod oknem. Zwr�cony do niej plecami
kucn��, odsun�� metalow� klapk� i spr�bowa� odkr�ci� zaw�r. Bezskutecznie,
zakr�cony by� tak mocno, �e cho� pr�bowa� go kilkakrotnie zaatakowa�, ani
drgn��. Kiedy tak kuca� na zimnej pod�odze w strumieniu mro�nego powietrza spod
okna, dosta� dreszczy. �wiadomy w�asnej niezdarno�ci i za�enowany ca�� sytuacj�,
zebra� wszystkie swoje si�y i napar� oboma r�kami na zaw�r. Poczu�, jak
ust�puje, a nast�pnie us�ysza�, jak puszcza pod naciskiem jego ci�aru. Kiedy
rzuci�o go do przodu, strumie� wrz�cej pary wystrzeli� z otworu, cudem omijaj�c
jego przedrami� i udo. Odskoczy� do ty�u, �eby przed nim uciec, przekozio�kowa�
przez krzes�o i jak d�ugi rozci�gn�� si� pod sto�em. Ulatniaj�ca si� para
zacz�a wype�nia� pok�j, zamazuj�c jego kontury. S�ysza� gdzie� obok �miech
Andrei, ale ledwo odr�ni� jej nagi kszta�t, kiedy stan�a przed nim, niczym
duch, w jarz�cym si� snopie �wiat�a z lampki przy ��ku. Potem w og�le ju� jej
nie widzia�. Wsta� i po omacku, w wype�nionym bia�� par� pokoju, posuwa� si� w
kierunku sycz�cego zaworu i znajduj�cego si� nad nim okna. Przez chwil�
nawo�ywali si� z Andre�, po czym cali mokrzy, pokryci cienkimi, ciep�ymi
stru�kami wody, zderzyli si� i natychmiast przywarli do siebie. W ko�cu
Domostroy znalaz� okno i otworzy� je. Fala zimnego powietrza wtargn�a do
�rodka, wp�dzaj�c ich z powrotem do ��ka. Dygocz�c i �miej�c si�, tulili si� do
siebie pod kocem. Kilka minut potem, kiedy para z kaloryfera wydosta�a si� na
zewn�trz, powietrze w pokoju ozi�bi�o si�, a mg�a ust�pi�a. Z sufitu, �cian i
mebli, niczym w ogrodzie po deszczu, kapa�a woda.
- Ju� po burzy - powiedzia�a Andre�. - Obwi��� r�cznikiem kaloryfer. - Po czym
natychmiast doda�a: - Jak my�lisz, dlaczego posz�am z tob� do ��ka? Dlatego �e
jestem w tobie zakochana, czy dlatego �e chc� si� tob� pos�u�y�?
- Mam nadziej�, �e dlatego, �e jestem ci potrzebny - odpar� Domostroy.
- Naprawd�? Chcesz powiedzie�, �e nie masz nic przeciwko temu, �eby kto� si�
tob� pos�u�y�?
- Potrafi� to znie��. Przynajmniej stoi za tym jasna motywacja.
- A w mi�o�ci?
- W mi�o�ci nie. Poza tym mi�o�� nie pasuje do moje go stylu �ycia.
Usytuowany w po�udniowym Bronksie, dwadzie�cia minut jazdy samochodem z
Manhattanu, lokal u Kreutzera przyci�ga� w dawnych czasach ca�kiem eleganck�
klientel�, kt�ra przychodzi�a tu pos�ucha� kilku najlepszych piosenkarzy w
kraju. Domostroy pami�ta�, jak dwadzie�cia lat temu - by�o to mniej wi�cej w tym
czasie, kiedy uko�czy� studia i jego pierwszy utw�r, Zawody z kurem, wykonywany
by� przez wa�niejsze ameryka�skie orkiestry - zabiera� swoje dziewczyny na
randk� do Kreutzera, na wiecz�r wspania�ej muzyki, eleganckiego ta�ca i dobrego
w�oskiego jedzenia serwowanego w s�ynnej Sali Borgii. W �wczesnych latach
Kreutzer, podobnie jak wiele innych dobrych lokali, dyskryminowa� czarnych. Nie
mog�c legalnie zabroni� Murzynom odwiedzania klubu, kierownik sadza� ich przy
najgorszych stolikach, z dala od sceny, i poleca� kelnerom nie obs�ugiwa� ich
tak d�ugo, a� albo z w�asnej woli opuszcz� lokal, albo zbyt g�o�nymi protestami
wywo�aj� awantur�. Wtedy kierownik wzywa� policj�, pozostaj�c� niezmiennie w
przyjacielskich stosunkach z kierownictwem zak�adu, a ta usuwa�a ich si��.
Pewnego wieczoru, wystrojony we frak oraz futro z wigonii na jedwabnej
podszewce, w towarzystwie wspaniale ubranej dziewczyny, Domostroy przyby� do
Kreutzera na d�ugo przed wyst�pami. Ponaglaj�cym tonem, swoim ci�kim
wschodnioeuropejskim akcentem poprosi� szefa sali, by przygotowa� dwa najlepsze
stoliki w klubie dla tuzina znamienitych go�ci, jego przyjaci� z ONZ-u, kt�rych
zaprosi� na kolacj�. Zdopingowana hojnymi napiwkami obs�uga klubu ruszy�a do
akcji, nakrywaj�c dwa �rodkowe sto�y najlepszym obrusem, k�ad�c na nim srebrn�
zastaw� i wazony �wie�ych kwiat�w.
Sala wkr�tce wype�ni�a si� po brzegi. Ku wielkiemu zadowoleniu kierownictwa
Kreutzera, przyby�o r�wnie� kilku zawiadomionych przez Domostroya
fotoreporter�w, kt�rzy mieli sfotografowa� zagranicznych dygnitarzy.
Kiedy ju� mia� si� rozpocz�� program, zamieszanie przy wej�ciu obwie�ci�o
przybycie go�ci Domostroya. Szef sali z orszakiem kelner�w rzuci� si� do drzwi,
by ich powita� i odprowadzi� do stolik�w. Czekaj�cy na nich fotoreporterzy
przygotowali do zdj�cia aparaty i flesze. Kiedy nowo przybyli posuwali si�
mi�dzy rz�dami stolik�w, �eby zaj�� swoje miejsca, kierownik, szef sali i
kelnerzy odkryli ku swemu przera�eniu, �e tak skwapliwie podejmowani przez nich
dystyngowani go�cie s� Murzynami i, s�dz�c po ich strojach i sposobie m�wienia,
Amerykanami... z Harlemu. Kiedy Murzyni obojga p�ci usiedli przy stolikach i
unie�li w g�r� lampki szampana, fotoreporterzy pstrykn�li zdj�cia i nast�pnego
ranka fotografie murzy�skich go�ci usadowionych na honorowych miejscach u
Kreutzera ukaza�y si� w wi�kszo�ci lokalnych dziennik�w. Gazety ironicznie
zauwa�y�y, �e spo�r�d wszystkich wielkich nowojorskich nocnych lokali, Kreutzer
wci�� wiedzie prym w przyci�ganiu najelegantszej klienteli w mie�cie. To obali�o
barier� rasow� u Kreutzera i odt�d lokal ten nie by� ju� taki jak dawniej.
Zdarzy�o si� to ponad dwie dekady temu. Dzi� u Kreutzera nie by�o nikogo, kto
m�g�by czy chcia�by pami�ta� miejsce Domostroya w historii klubu. Tak jak
zmieni� si� od tamtej pory wygl�d i los Domostroya, tak zmieni� si� wygl�d i
fortuna Kreutzera. W miar� jak podupada� Bronks po�udniowy, coraz mniej go�ci z
Manhattanu chcia�o nara�a� swoje bezpiecze�stwo, by tam przyje�d�a�, a bez nich
klub nie m�g� utrzyma� luksusowego standardu. W ko�cu lokal zmieni� w�a�ciciela
i sta� si� zwyk�� knajp� z rz�dami gier zr�czno�ciowych, szaf� graj�c� i
elektronicznymi grami wideo ustawionymi na tym, co by�o kiedy� eleganckim
parkietem do ta�ca. �eby przyci�gn�� go�ci i odwr�ci� ich uwag� od fatalnego
jedzenia, w Sali Oboe d'Amore wci�� oferowano nocn� rozrywk�, ale teraz w�r�d
wykonawc�w byli: podupad�y �piewak operowy, od czasu do czasu lokalna grupa
muzyk�w rockowych, striptizerka, kt�ra nie mog�a ju� sobie za�atwi� wyst�p�w w
przyzwoitych klubach na Manhattanie i, cztery razy w tygodniu, Patrick Domostroy
akompaniuj�cy lub wspomagaj�cy te wyst�py na organach Barbarina, elektronicznym
szpinecie z zaprogramowanymi selektorami d�wi�ku imituj�cymi brzmienie
wi�kszo�ci wa�niejszych instrument�w, w tym fortepianu, akordeonu, saksofonu,
puzonu, gitary, fletu i tr�bki, a tak�e sekcji rytmicznej i ch�rku.
Kiedy Domostroy po raz pierwszy zobaczy�, jak Andrea Gwynplaine wchodzi do
Kreutzera, poczu� uk�ucie b�lu, �wiadom wra�enia, jakie na nim wywar�a oraz
potrzeby zwr�cenia na