3021

Szczegóły
Tytuł 3021
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3021 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3021 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3021 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RAFA� A. ZIEMKIEWICZ CZERWONE DYWANY, ODMIERZONY KROK �r�d�o bez wody M�czyzna, kt�ry wczesnym rankiem letniego dnia przechodzi� obok budki telefonicznej na jednym ze skrzy�owa� biurowej dzielnicy Marsylii, nie wyr�nia� si� spo�r�d przechodni�w niczym szczeg�lnym. Lu�no skrojona jasna sportowa marynarka, niesiona w r�ku czarna walizeczka, a nade wszystko bia�a sk�ra i przerzedzone blond w�osy nadawa�y mu wygl�d zwyk�ego urz�dnika. Jednego z dziesi�tek tysi�cy urz�dnik�w spiesz�cych o tej porze do pracy. Widok mijanego telefonu najwyra�niej jednak o czym� mu przypomnia�. Cofn�� si� p� kroku, wymanewrowa� z nurtu przechodni�w i wszed� do budki. Nie by�o w tym naprawd� nic szczeg�lnego. Po�o�y� swoj� plastikow� walizeczk� na p�ce pod aparatem i otworzy� j�. Walizeczka nie by�a walizeczk�, lecz przeno�nym komputerem. M�czyzna si�gn�� do czo�owej p�yty automatu, wetkn�� do czytnika kart� magnetyczn�, po czym ods�oni� gniazdo modemu. W tym tak�e nie by�o nic szczeg�lnego. Teraz m�czyzna si�gn�� ponownie do swojej walizeczki, zdejmuj�c pokryw� bocznej �cianki, spod kt�rej wydoby� zwini�ty kabel. Zanim go jednak rozwin��, nagle znowu sobie o czym� przypomnia�; popatrzy� na mijaj�cych go po obu stronach przechodni�w z �agodnym, jakby przepraszaj�cym u�miechem, po czym si�gn�� d�oni� do prze��cznika umieszczonego tu� poni�ej aparatu telefonicznego. W drzwiach budki szcz�kn�y cicho rygle, zabezpieczaj�c je przed nag�ym otwarciem. Otaczaj�ce m�czyzn� tafle szk�a zm�tnia�y i zacz�y gwa�townie ciemnie�. Nie min�o pi�tna�cie sekund, a sta�y si� po�yskliwe i nieprzejrzyste, jakby zrobione z wyszlifowanego czarnego marmuru. Nadal nie by�o to nic szczeg�lnego. Ot, pracownik kt�rego� z biur, czy mo�e urz�d�w lokalnej administracji, zapomnia� o jakim� drobiazgu - wi�c ��czy si� ze swoim domowym komputerem albo z biurem, by zabra� notatki z bazy danych. Wi�kszo�� pracodawc�w zaleca w takim wypadku swoim podw�adnym korzystanie z mo�liwo�ci zamkni�cia i wyciemnienia kabiny telefonicznej. Zdarza�y si� bowiem napady na osoby korzystaj�ce z ulicznego telefonu do wchodzenia w systemy danych; przy��czony do systemu komputer, po dokonanej identyfikacji, umo�liwia� zuchwa�ym przest�pcom rozmaite hakerskie wyczyny na konto swej ofiary. Poza tym, kto� zawsze m�g� zza szyby �ledzi� poczynania u�ytkownika systemu i wej�� t� metod� w posiadanie poufnych danych. Kr�tko m�wi�c, m�czyzna w budce telefonicznej w najmniejszym stopniu nie wyr�nia� si� na z wolna g�stniej�cym od przechodni�w pasa�u, nie zwraca� sob� niczyjej uwagi. Przez nast�pne, d�ugie minuty kilkadziesi�t os�b min�o zaciemnion� budk� zupe�nie oboj�tnie, zauwa�aj�c j� tylko na tyle, by nie rozbi� sobie g�owy o wzmocniony plastmetaliczn� listw� kant. Pozostaj�cy natomiast wewn�trz urz�dnik, odczekawszy tylko chwil�, a� fluorescent rozjarzy si� do stopnia umo�liwiaj�cego prac�, zacz�� natychmiast zachowywa� si� w spos�b niecodzienny. Zupe�nie zignorowawszy ods�oni�te gniazdo modemu si�gn�� po s�uchawk�, rozkr�ci� j� i wybebeszy� spod mikrofonu p�k kolorowych kabli. Nast�pnie zdj�� pokryw� przedniej p�yty aparatu z klawiszami numerycznymi, podwa�aj�c jej brzegi wydobytym z kieszeni scyzorykiem, i z pl�taniny takich samych kolorowych przewod�w wydoby� po�yskuj�c� pomara�czowym plastikiem kostk�, upstrzon� po bokach nier�wnymi szeregami mikroskopijnych, z�otomiedzianych wyst�p�w. Kabel, wyj�ty spod pokrywy w bocznej �ciance notebooka, nie mia� na ko�cu normalnego, szesnastod�ekowego wtyku. Zamiast tego rozga��zia� si� na trzy przewody - zielony, czerwony i niebieski. Dwa pierwsze ko�czy�y si� kr�tkimi ig�ami, trzeci metalow� klamerk�. Znalaz�a ona swoje miejsce na jednym z wygrzebanych spod mikrofonu drucik�w, kt�ry wcze�niej m�czyzna oczy�ci� scyzorykiem z izolacji na d�ugo�ci p� centymetra. Obie ig�y natomiast ulokowa� w mikroskopijnych gniazdach dyndaj�cej pod wyprut� tarcz� telefoniczn� kostki, usun�wszy z nich wcze�niej znajduj�ce si� tam wtyki. Wszystko razem nie zaj�o mu wi�cej ni� minut�. Uporawszy si� z aparatem telefonicznym, m�czyzna raz jeszcze si�gn�� do ods�oni�tej niszy w bocznej �cianie walizki i wydoby� z niej jeszcze jeden kabel, na ko�cu kt�rego znajdowa� si� p�aski, bia�o-z�oty talar wielko�ci monety stufrankowej. Podwa�y� paznokciem bia��, plastikow� warstw�, zdj�� j� i schowa� do kieszeni. Trzyma� teraz w d�oni z�ot� wtyczk� naje�on� g�stw� mikroskopijnych d�ek�w. Rozpi�wszy guzik koszuli pod krawatem, wsun�� r�k� pod materia�, si�gn�� do barku i oderwa� sobie z obojczyka mi�kki, cielisty plaster. W nienaturalnie w tym miejscu r�owej sk�rze ods�oni�o si� ciemne, okr�g�e gniazdo, w kt�rym chwil� p�niej znalaz�a swoje miejsce wtyczka. Ekran wy�o�onego na p�ce pod telefonem komputera, dot�d ciemny, zamigota� nagle g��bok� zieleni�, by zaraz nabra� barwy zgni�obrunatnej. M�czyzna u�miechn�� si� i zmru�y� oczy. Jakby od tego spojrzenia, ekran nagle roz�wietli� si� czyst� barw� z�ota, potem zaprezentowa� jeden po drugim wszystkie kolory t�czy, a wreszcie zacz�� si� mieni� pawiookimi wzorami. Wtedy m�czyzna przejecha� d�oni� po klawiaturze i nabrawszy g��boko powietrza, zamkn�� oczy, unosz�c obie d�onie ku g�rze. Gdyby �ciany ulicznej budki nie zosta�y pozbawione przejrzysto�ci, mijaj�cy j� w ca�kowitej niewiedzy przechodnie mogliby przez kilkana�cie sekund obserwowa�, jak jasnow�osy porusza szybko palcami, niczym rozgrzewaj�cy d�onie przed koncertem pianista, i jak na jego skupionej twarzy wykwita w pewnym momencie grymas zadowolenia. Dok�adnie w tej samej chwili, kiedy jasnow�osy si� u�miechn��, m�czyzna siedz�cy przed terminalem w tylnej cz�ci ��to-pomara�czowej �mieciarki, zaparkowanej o jakie� siedemdziesi�t metr�w dalej, pod wysokim biurowcem OLY D'AUNTIER, poruszy� si� w fotelu i rzuci� przez rami�: "Jest!" Ogl�dana z zewn�trz, �mieciarka nie r�ni�a si� niczym od kilkudziesi�ciu innych, p�automatycznych woz�w kr�c�cych si� - zw�aszcza o tej porze dnia - po ca�ym mie�cie. Jednak w tylnej cz�ci pojazdu nie by�o urz�dze� do segregowania i prasowania odpad�w. Ich miejsce zajmowa�o ciasne pomieszczenie zapchane elektronik�. Po�rodku, przed szerokim terminalem, siedzia�o dw�ch m�czyzn. Starszy z siedz�cych mia� przymkni�te oczy i opiera� si� wygodnie o zag��wek fotela. D�onie trzyma� na wysoko�ci piersi, niczym przyst�puj�cy do sto�u operacyjnego chirurg; tylko od czasu do czasu porusza� nieznacznie palcami. W ods�oni�tej rozpi�ciem koszuli bli�nie na obojczyku tkwi�a mu z�ota, p�aska wtyczka, od kt�rej ci�gn�� si� do terminalu cienki, skr�cony kabel. To w�a�nie ten cz�owiek wyrzuci� z siebie przed chwil� zwi�z�e: "Jest!" M�odszy haker by� wysokim Mulatem. Jak na razie mia� niewiele do roboty. W sk�ad grupy wchodzi� od niedawna i dosta� si� do niej bardziej ze wzgl�du na kolor sk�ry, ni� jakie� szczeg�lne umiej�tno�ci. Na wszelki wypadek nie powierzano mu innych funkcji ni� pomocnicze. Dalej, w tylnej cz�ci pojazdu, znajdowa�y si� cztery g��bokie fotele. Trzy z nich by�y zaj�te, ale o siedz�cych tam m�czyznach trudno by�oby powiedzie� cokolwiek opr�cz tego, �e tkwili na swych miejscach nieruchomo, niczym kamienne pos�gi, obwieszone broni�, o twarzach skrytych pod wielkimi lustrzanymi goglami. Tylko gdyby da�o si� zajrze� pod te lustrzane gogle, na czarnych i �niadych policzkach mo�na by dostrzec perl�cy si� pot. Dw�ch innych m�czyzn, odzianych w ciemne kombinezony, czeka�o w szoferce wozu. Czarnosk�ry kierowca wydawa� si� nie interesowa� absolutnie niczym, pr�cz synkopowanego rytmu, kt�ry ze znudzon� min� wystukiwa� palcami na kierownicy. Miejsce obok zajmowa� kr�py, �niady trzydziestolatek o smoli�cie czarnych w�osach i takim samym zaro�cie. Us�yszawszy dobiegaj�ce zza przepierzenia: "Jest", uni�s� gwa�townym ruchem nogi i okr�ci� si� na swym fotelu, przenosz�c stopy ponad pokryw� automatyki sterowania. Potem postawi� je na skrawku pod�ogi za pokryw�, podni�s� si� spr�ystym ruchem i uchyliwszy na chwil� w�skie drzwi w przepierzeniu przecisn�� si� przez nie do tylnego przedzia�u. Kierowca zareagowa� na ten manewr jedynie ledwie zauwa�alnym si�gni�ciem praw� r�k� na wysoko�� kolan, gdzie przestawi� wystaj�c� z ukrytej przed wzrokiem postronnego obserwatora tablicy d�wigni� do po�o�enia ozmaczonego: "Auto", po czyni, wci�� ze znudzonym wyrazem twarzy, wr�ci� do b�bnienia paznokciami po kierownicy. �niady m�czyzna nazywa� si� Mehmet Azufahan i by� oficerem Biura Ochrony Praw Cz�owieka. Jak dot�d, nigdy nie narzeka� na sw� prac�. Zawdzi�cza� jej zapewnion� przysz�o�� i pozycj� w�r�d establishmentu V Republiki. Dla dziewi�tego syna algierskiego imigranta by�o to bardzo wiele. Poza tym lubi� j�. Lubi� zw�aszcza chwile, gdy sieci ju� by�y zastawione i na horyzoncie pojawia�a si� zdobycz; te chwile, gdy o�ywa�y ukryte w ciele pompy, t�ocz�ce do �y� adrenalin�, gdy wszystkie mi�nie wype�nia�o powoli uczucie radosnego podniecenia. Takie chwile jak ta. Pochyli� si� nad tkwi�cym w systemie m�czyzn� i sponad jego ramienia �ledzi� uwa�nie ekran. - Jean wprowadzi� im do zabezpiecze� swoj� sekwencj� - wyja�ni� siedz�cy obok m�odszy haker. - �wietnie. Immunologia zerowa. Musimy teraz ju� tylko jako� do nich wej�� z zewn�trznego obiegu danych. - Jestem w g��wnym module - wysapa� starszy, nie otwieraj�c oczu. Przez chwil� panowa�a absolutna cisza, w kt�rej na czer� ekranu sypa�y si� r�wne rz�dy cyfr i liter. - S�. Terminal 980455QTQ, pi�tro XIV, lokal 1454. Dzier�awione przez sp�k� jawn� France-Britt UKC, numer rejestru... Azufahan przerwa� mu gniewnym machni�ciem r�ki. Na tego typu rzeczy przyjdzie czas potem. Tymczasem sam dostrzega� w otwartym na jednym z ekran�w oknie, �e system zabezpieczenia antyterrorystycznego biurowca zorientowa� si�, i� jest penetrowany. Jean, m�czyzna w budce telefonicznej, zna� wprawdzie zastrze�one kody, ale ich u�ycie mija�oby si� z celem. Wej�cie w autonomiczny system komputerowy by�o pogwa�ceniem prywatno�ci obywateli, kt�rej gwa�ci� nie by�o wolno. Przynajmniej nie tak nachalnie. Dlatego w�a�nie ludzie Mehmeta Azufahana w�amywali si� do sieci biurowca, a przez ni� do jego zabezpiecze�, za po�rednictwem ulicznego telefonu i pozbawionego cech swoistych terminalu. Je�eli plon akcji oka�e si� godny przygotowa� do niej, informatycy z Surete b�d� potem zapami�tale grzeba� si� w pami�ci systemu; nie by�o powodu, by mieli znale�� cokolwiek, co obci��a�oby Mehmeta Azufahana. I co mog�oby zosta� wykorzystane przez obro�c�w na procesie. Znowu d�uga, pe�na napi�cia cisza. Starszy haker zatrzepota� gwa�townie d�o�mi. Zanim jego palce zd��y�y drgn��, ten sam impuls nerwowy przemkn�� z rdzenia przez interfejsy do programu steruj�cego, spowodowa� wydanie odpowiednich komend, zgodnie z kt�rymi zadzia�a� program operuj�cy aktualnie, wraz ze znieczulaj�c� sekwencj� drugiego hakera, gdzie� w trzewiach systemu antyterrorystycznego biurowca. Zazwyczaj tak pracowali - pierwszy mia� za zadanie w�ama� si� do systemu i wprowadzi� drugiego, ten za�, lepszy fachowiec, dysponuj�cy wielokrotnie bardziej skomplikowanym sprz�tem, obezw�adnia� na wystarczaj�c� chwil� mechanizmy obronne budynku. Po ekranie przebiega�y nierozpoznawalne dla ludzkiego oka b�yski. Trwa�o milczenie. Trwa�o. System mia� swoje lata. Niegdy� wystarczy� do ukr�cenia fali terroryzmu, kt�ra omal nie rzuci�a przera�onej Europy na kolana przed Zjednoczycielem Islamu, wielkim Hasadem Al Saled-Dinem. Ale potem by� stopniowo rozgryzany i modyfikowany przez ludzi wys�uguj�cych si� wrogom Republiki Praw Cz�owieka. Trwa�o... Mehmet nie zna� si� zbyt dobrze na informatyce, tyle tylko, ile musia�. Jego �ywio�em by�y akcje bezpo�rednie, a przede wszystkim - osaczanie. Wy�uskiwanie przest�pc�w. Wola� my�le� raczej o swoim wozie bojowym. O chwili, gdy poderwie si� on w g�r�. I ta chwila nadesz�a. Starszy haker odetchn�� g��boko i otworzy� oczy, a potem popatrzy� z dum� na Mehmeta. Nagle czas przy�pieszy� do wariackiego wr�cz tempa. Zanim jeszcze kapitan zd��y� powiedzie�: "Startujemy!", m�odszy z informatyk�w przyst�pi� do wprowadzania i zgrywania programu akcji. Trzej ludzie w lustrzanych goglach, smagni�ci sygna�em, zd��yli tylko poprawi� swe pozycje w gniazdach i uchwyt palc�w na broni. P�torej sekundy na przygotowanie do akcji, jedna na jej wykonanie. Mimo wprowadzonego przez hakera z budki telefonicznej wampira, program stra�niczy mo�e za moment zorientowa� si� i zamieni� atakuj�cy budynek w�z domniemanych terroryst�w w p�k ognia. Mehmet wskoczy� wy�wiczonym ruchem na wolne, czwarte siedzenie. Wszyscy po�o�yli r�ce na por�czach foteli. Rozleg� si� kr�tki tr�jtonowy sygna�. A potem sta�o si� nagle kilka rzeczy naraz. Spod k� zaparkowanej na Rue de Soutie �mieciarki buchn�y k��by kurzu i w�z znikn�� z wizgiem z oczu przechodni�w, by niemal w tym samym momencie pojawi� si� tu� ko�o okien na czternastym pi�trze srebrnego biurowca. Szybciej, nim ktokolwiek m�g� to zobaczy�, plun�� w nie, obracaj�c si� wok� w�asnej osi, ciemnymi, ob�ymi kszta�tami, wstrzeliwuj�c z obu burt do wn�trza cz�onk�w grupy specjalnej. W huku i trzasku p�kaj�cego szk�a wpadli do rozleg�ego, surowo urz�dzonego pomieszczenia. Mehmet na ko�cu. Starszy z haker�w czuwa�, by system ochronny budynku nie skontrowa� ataku, ale samostrzelne dzia�ka i generatory p�l zaporowych nie zosta�y wzbudzone. M�odszy pilnowa� samych cz�onk�w grupy i sterowania nios�cych ich kokon�w si�owych, got�w w razie potrzeby reagowa�.-To te� okaza�o si� zb�dne. W u�amku sekundy ca�a czw�rka zna�az�a si� w pomieszczeniu, l�duj�c mi�kko na nogach, kokony p�k�y tu� po tym, jak przebrzmia� huk wstrzelonych przed momentem petard i przygas� upiorny b�ysk o�lepiaj�cych rac. Szkoleni latami do takiej sytuacji cz�onkowie specgrupy, nie trac�c ani chwili run�li na zszokowanych ludzi wewn�trz pokoju, uniemo�liwiaj�c nawet pomy�lenie o jakiejkolwiek obronie. By�o ich trzech. Trzech m�czyzn, ca�kowicie zaskoczonych, nic nie pojmuj�cych. W mgnieniu oka znale�li si� na ziemi, og�uszeni i o�lepieni, z r�kami skutymi kajdankami na plecach. Najbli�szych kilkana�cie sekund mia�o im teraz zaj�� domy�lanie si�, co si� w�a�ciwie sta�o. Dla Mehmeta najwa�niejszy by� facet, kt�ry w chwili rozpocz�cia akcji sta� przed terminalem zajmuj�cym kr�tsz� �cian� sali. Na szcz�cie nie by� on po��czony z systemem bezpo�rednio. Sekciarze nie stosowali neurowszczep�w i wspomagania hormonalnego umo�liwiaj�cego bezpo�rednie operacje komputerowe. Zakaz religijny. Przy akcji przeprowadzonej z przyzwoit� pr�dko�ci� nie by�o mowy, by przeciwnik zd��y� prze�adowa� pami��. A akcja trwa�a nawet kr�cej ni� regulaminowe pi�� sekund. Mehmet odetchn�� g��boko wysysanym b�yskawicznie z pokoju przez klimatyzatory sw�dem odpalonych przed chwil� petard. Popisowa robota. Cele obezw�adnione, system zneutralizowany, pe�ne dane zabezpieczone do rozpoznania. Przejecha� d�oni� po l�ni�cych punktach ponad kieszeni� na piersi, wygaszaj�c je. Wprasowane w tkanin� mikroobwody systemu personalnego zasn�y ponownie, niepotrzebne. Jeszcze chwil� trwa�a cisza. A potem zacz�� si� gwar. Zrobili popisow� akcj�, �wietna sprawa, trzeba si� nagada�, wymieni� uwagi i gratulacje. Zatrzymani wci�� jeszcze le�eli p�przytomni, z t�pymi twarzami ludzi, kt�rym nagle niebo zwali�o si� na g�owy. Mehmetowi trudno si� by�o na widok ich min powstrzyma� od �miechu. Skin�� na jednego z ch�opc�w, by na wszelki wypadek sprawdzi� zatrzymanych podr�cznym pakietem medycznym. Tylko tego brakowa�o, �eby mu kt�ry� odkorkowa� ze strachu. Poznawa� te twarze. Doskonale je poznawa�. Popisowa akcja. I skuteczna. Wielu jego koleg�w odda�oby za taki po��w p� �ycia. Obr�ci� si� ku ekranom komputera. W najwy�szym wersie jednego z nich dostrzeg� nag��wek programu: DEPOSITUM FIDEL PRZYWO�ANIE Kapitan Mehmet Azufahan u�miechn�� si� do schwytanych, czuj�c wyra�nie rosn�c� w miejsce uprzedniego podniecenia eufori�. Pochyli� si� nad jednym z nich. - No i co, prawiczku?! - zakrzykn�� weso�o wprost w twarz samozwa�czego biskupa Marsylii. ( Mniej wi�cej w tym samym czasie, gdy bia�y m�czyzna z walizeczk� znika� za ciemniej�cymi szybami budki telefonicznej w pasa�u Soutie, Chantal Dacous przygl�da� si� w zadumie trzymanej na d�oni pastylce. Sprawia� wra�enie, jakby widzia� j� po raz pierwszy w �yciu i jakby zupe�nie nie wiedzia�, co to jest. Naturalnie, wiedzia�. Pastylki clichette, najwi�ksze osi�gni�cie my�li ludzkiej minionego wieku. Wynalazek epoki. Nareszcie seks bez strachu! Twojemu facetowi wystarczy jedna ma�a pigu�ka - �adnych k�opot�w, �adnych niewyg�d, od dzi� to nie twoje zmartwienie! Kup koniecznie, koniecznie, koniecznie! Ta akurat pastylka pochodzi�a z opakowania z napisem: "Extra fraise" i opr�cz dzia�ania plemnikob�jczego nadawa�a spermie smak oraz aromat �wie�ych poziomek. Madeleine lubi�a poziomki. A Chantal udawa� przed wszystkimi, �e lubi Madeleine. W istocie mia� jej powy�ej uszu. Jej i innych bab, kt�rych musia� dosiada� od czasu do czasu, by podtrzymywa� reputacj� kobieciarza - bo pozwala�a mu ona jako� wykr�ca� si� bez utraty twarzy od ofert wysoko postawionych gej�w. W g��bi duszy - bardzo w g��bi - Chantal brzydzi� si� mi�o�ci� greck�. W g��bi duszy by� seksist�. To w zasadzie nie nale�a�o do przest�pstw, ale od nietolerancji seksualnej, wiadomo, ju� tylko krok do faszystowskiego rasizmu. Osoba Zwierzchnia marsylskiej prefektury powinna pozostawa� poza podejrzeniami. A Chantal Dacous by� bardzo zadowolony ze swojej pozycji i nie chcia� jej traci�. Zdecydowanie wola� smakowa� poziomkami. Zazwyczaj. Bo tego dnia... Tego dnia wszystko sta�o si� nagle inne. Niezrozumia�e. Od�o�y� pastylk� na blat sto�u, przy kt�rym jad� �niadanie. Nie, nie jad� go. Deliberowa� nad nim. Wszystko nagle sta�o si� inne. Jakby dopiero co si� urodzi�. Albo jakby obudzi� si� po bardzo, bardzo d�ugim �nie, �nie trwaj�cym od urodzenia. Wok� unosi�y si� strz�py jakich� dziwacznych, sennych roje�. Czu� je przez sk�r�, nie potrafi�c uchwyci� niczego opr�cz nie daj�cego si� nazwa� nastroju. Pozostawa�y na skraju �wiadomo�ci. Jak co�, co dostrzegamy k�tem oka; wiemy, �e co� tam obok jest, ale nie widzimy kszta�tu ani barwy. Jakby si� obudzi� i pyta� samego siebie, gdzie jest, co robi, sk�d si� tu wzi��. Ale zarazem doskonale przecie� wiedzia�, doskonale pami�ta� ca�e swoje �ycie, mozolne wdrapywanie si� po szczeblach urz�dniczej kariery, gromadzenie punkt�w, chwytanie okazji. Chantal Dacous. Osoba Zwierzchnia. Wydzia� Ochrony Praw Cz�owieka, departament przest�pstw przeciwko tolerancji religijnej. Siedzi w swojej kuchni, samotny, bo do p�nego wieczora tkwi� wczoraj przy komputerach nadzoruj�c �ledztwo... Jedna noc do przodu, bez silenia si� na: "Jeszcze mog�". Mog�. No i co? Nie chce mi si�. Przypomnia� sobie o spotkaniu z kardyna�em i ta my�l na moment omal nie wyzwoli�a czego� z czaj�cych si� na granicy my�li sennych majak�w. Ale zaraz to przesz�o. Si�gn�� po wystyg�� kaw�, machinalnie wyci�gaj�c r�k� w kierunku pigu�ki. Chantal Dacous, Osoba Zwierzchnia. Chantal to �e�skie imi�. To robota matki. Nazwa�a go tak, bo nienawidzi�a m�czyzn. Samc�w, jak by powiedzia�a. Za dzie�mi zreszt� te� nie przepada�a. W ka�dym razie szybko dosz�a do wniosku, �e nie by�o warto rodzi� Chantala tylko po to, by osi�gn�� pe�niejsz� samorealizacj�. Nigdy nie t�skni� za matk�. Spotkanie z kardyna�em to rutyna. Wa�niejsza by�a sprawa prowadzona przez Azufahana. Tej nocy mia� j� przecie� finalizowa�. Ten Arab jako� go onie�miela�. Chantal nie potrafi� mu niczego odm�wi�. Pewnie dlatego, �e w g��bi duszy - bardzo, bardzo w g��bi - niezbyt lubi� Arab�w. A to by by�o jak najgorsz� kwalifikacj� dla wysokiego rang� funkcjonariusza Biura Ochrony Praw Cz�owieka. Wi�c faworyzowa� Azufahana i kilku innych na takiej samej zasadzie, na jakiej matka, pod�wiadomie nienawidz�ca dziecka, kt�re zepsu�o jej lini� albo odebra�o szans� kariery, obsypuje je od czasu do czasu nieoczekiwanymi prezentami i poca�unkami. Tak jak jego matka. Nigdy nie wiedzia�, czy zaraz wybuchnie, czy zbierze jej si� na czu�o�ci. Z dzieci�stwa -opr�cz dziesi�tek r�nych internat�w i przechowalni, do kt�rych go podkuku�cza�a - zapami�ta� przede wszystkim ten ci�g�y strach, bezustann� niepewno��... Z rozbiegania my�li wyrwa� go d�wi�k w��czaj�cego si� telewizora. Si�dma trzydzie�ci, wiadomo�ci poranne. Chantal rozejrza� si� nieprzytomnie, nagle przypomniawszy sobie, �e przecie� nie ma czasu, by tak siedzie� i pozwala� my�lom toczy� si� w niewiadom� stron�. Pomimo g�odu zostawi� �niadanie nie tkni�te - jakby chcia� w napadzie dziwnej z�o�liwo�ci ukara� siebie samego, nie wiadomo za co. �azienka. Miniaturowy huragan rozp�dzonych i doprowadzonych do optymalnej temperatury kropelek zjonizowanej wody. �askotliwe pieszczoty pola aparatu do masa�u, uj�drniaj�cego sk�r� i poprawiaj�cego jej ukrwienie. Ciep�o osuszaj�cych cia�o strumieni powietrza, potem ch��d napylanej przez kabin� k�pielow� cieniutkiej warstewki balsamu. Z kuchni dolatywa�o monotonne gadanie telewizora. W pewnym momencie w uszy Chantala uderzy�o: "Zmursza�e mury Watykanu..." i przez chwil� przys�uchiwa� si� uwa�niej. W ko�cu, sz�o o co�, co dotyczy�o jego spraw zawodowych. Papie� chce nam zabroni� mi�o�ci. Ale Chrystus nigdy jej nie pot�pia�. Jest obowi�zkiem naszej wiary nie poddwa� si� inkwizytorskim zap�dom ludzi, kt�rzy pragn� nas cofn�� do �redniowiecza... Chantal trwa� w zadumie. Kabina, zako�czywszy pokrywanie jego sk�ry orze�wiaj�cym balsamem, ucich�a. Telewizor gada�. Chantal zna� t� spraw�, ci�gn�a si� od dawna - lombardzki katecheta pozbawiony �wi�ce� za stosunki seksualne z jednym z wychowank�w. Okazja, �eby raz jeszcze ukaza� opinii publicznej prawdziwe oblicze fundamentalist�w ze wschodniej Europy okupuj�cych Watykan. Reporterka m�wi�a co� o faszystowskich reliktach, ale niczego, o czym by Chantal nie wiedzia�. Nie s�ucha�. Co� go w us�yszanych s�owach uderzy�o, przypomnia�o znowu ten nieprze�niony sen - co� nieuchwytnego, jakby wo� kadzide�, jakby echo chora��w... Kt�re ze s��w uruchomi�o mechanizm pami�ci? Ko�ci�, Watykan, fundamentalizm? Nie. Polak? Polak... Auschwitz, prze�ladowania �yd�w... Nie, te� nie to. Nie potrafi� sobie przypomnie�. Co si� z nim tego dnia dzia�o? Inkwizytor - u�wiadomi� sobie nagle, gdy ju� zrezygnowawszy wyszed� z �azienki. Powt�rzy� to na g�os: "Inkwizytor". Przez chwil� sta� nagi w sypialni, jakby znalaz� jaki� �lad. Ale wcale go nie znalaz�. Nie wiedzia�, sk�d nagle wzi�� si� w tym s�owie taki �adunek. Nie wiedzia�, dlaczego wywo�a�o ono z jego pami�ci nast�pne, tym razem ju� niezrozumia�e: "Depositum fidei..." - Jestem chory - powiedzia� do siebie na g�os. - Potrzebuj� odpoczynku. Jestem przem�czony i chory - powt�rzy� te s�owa jak zakl�cie. Zakl�cie, w kt�re sam nie wierzy�. Wcale nie czu� si� chory. Mimo dziwnej melancholii oraz sk�onno�ci do zadumy mia� w sobie tego ranka mo�e nawet wi�cej energii ni� zazwyczaj. Czu� si� tylko bezbrze�nie zbrzydzony samym sob�, swoim pe�nym l�kliwej niepewno�ci dzieci�stwem i zatopionym w upale miastem za oknami, nad sumieniem kt�rego powierzono mu w�adz�. Czu� obrzydzenie do swojej kariery, z kt�rej by� zawsze tak dumny, do uk�adaj�cych si� ch�tnie w zgrabne k�eczko ust Made-leine, do Republiki Praw Cz�owieka i w og�le do ca�ego �wiata. Dlaczego? Przecie� by� to najlepszy ze �wiat�w. Najlepszy. �wiat wymarzony przez filozof�w, wy�niony przez pokolenia bojownik�w o post�p... Wolny, demokratyczny, bez dyskryminacji. Ubieraj�c si�, Chantal, coraz bardziej sp�niony, rozmy�la� o s�owie: "inkwizytor" i niezrozumia�ym "depositum fidei". O mie�cie za oknami. - Jestem chory - powtarza� rozpaczliwie w duchu, wychodz�c z windy na szeroki podjazd, otoczony wysokim p�otem z przezroczystego, kuloodpornego plastiku, gdzie czeka� na niego od kilkunastu minut opancerzony samoch�d prefektury. Ale wiedzia�, �e to, co si� z nim tego dnia dzia�o, nie mia�o nic wsp�lnego z chorob�. ( Starszy z haker�w podes�anych Azufahanowi przez Surete nazywa� si� Le Corve i jedyn� rzecz�, na kt�rej si� zna�, by�y komputery. Przy��czony do systemu danych stawa� si� w zerojedynkowym �wiecie geniuszem i bogiem. Poza tym �wiatem istnia� jako jeden z milion�w kompletnych przeci�tniak�w poch�aniaj�cych tony chrupek, wideokaset i plemnikob�jczych pigu�ek smakowych. Komputery by�y tak�e jedyn� rzecz�, jaka go naprawd� w �yciu interesowa�a. Le Corve nie potrzebowa� dla swojej pracy �adnych uzasadnie�. Nie interesowa�o go, dla kogo pracuje i przeciwko komu, za co aresztuje si� rozpracowywanych przez niego facet�w i co si� z nimi dalej dzieje; nawet niepor�wnywalne z przeci�tn� zarobki, jakie dawa�a mu to praca, by�y raczej pretekstem. Tak naprawd�, Le Corve uwielbia� wybebesza� programy, �ama� ich zabezpieczenia, g�owi� si� nad nie spotkanymi wcze�niej systemami. Je�eli trafi� na co� oryginalnego, wystarcza�o mu to w zupe�no�ci jako nagroda za w�o�ony w s�u�b� wysi�ek. Kr�tko m�wi�c, by� obok Mehmeta Azufahana drugim cz�owiekiem bardzo zadowolonym z akcji na OLY D'AUTIER. To, co obs�ugiwa� nie znany mu operator, zanim zosta� og�uszony, o�lepiony, przewr�cony na ziemi� i skuty kajdankami, mia�o fenomenalnie pomy�lane zabezpieczenie. Jakkolwiek Le Corve si� stara�, przy ka�dym jego ruchu program Depositum Fidei ulega� stopniowemu samozniszczeniu. - I co w tym niby fenomenalnego, stary baranie?! -zarycza� Azufahan, kt�ry nie mia� o informatyce zielonego poj�cia i po prostu nie by� w stanie zrozumie� finezji obs�ugiwanego przez zatrzymanych programu. - No c�, poza tym nie ma tu wi�kszych sensacji. Zasadnicza cz�� programu to nieco zmodyfikowany Chasseur 7.25. Nie mog� powiedzie�, kiedy zdo�ali tym wej�� do naszej sieci. W ka�dym razie program nadal w niej jest. - To ju� wiem. Brakuje mi informacji, po co tam wchodzili. Oczywi�cie, tak naprawd� ciekawe by�o nie "po co?", ale Jak?" Na ten temat Le Corve m�g�by co� nieco� powiedzie�. Z tym, �e Azufahan i tak by nic nie poj��. Nie wiedzie� czemu, szefami zespo��w operacyjnych z regu�y bywali ignoranci. - Ich program ma sekwencj� kieruj�c� go na bie��ce operacje naszego systemu. Przykleja si� do niekt�rych zbior�w, nie jestem w stanie powiedzie� wed�ug jakiego klucza, i cz�ciowo powiela si� w nich. - Co� w rodzaju szpiega w naszych komputerach? - Absolutnie nie. To nie zbiera ani nie kopiuje �adnych danych. Po prostu rozsiewa nam po systemie kopie swojego programu. Zreszt� znakomicie pomy�lane. Te powpisywane przez nich wtr�ty s� doskonale chronione przed naszymi programami czyszcz�cymi, i to dzi�ki bardzo prostemu trickowi... - Zaraz - przerwa� mu Azufahan. - To co w�a�ciwie, do jasnej cholery, robi w naszej sieci to ich ca�e deco�tam? Le Corve powstrzyma� si� przed okazywaniem irytacji. - Dok�adnie, to na razie nie wiem. To, co wpisuj� nam do systemu, praktycznie rzecz bior�c nie s�u�y niczemu. By� mo�e jest to co� podobnego do sposobu, kt�rego u�ywamy przy forsowaniu zabezpiecze� antyterrorystycznych. Pierwszy program sam w sobie nic nie znaczy, zapada w sieci i czeka na drugi, kt�ry bez tego pierwszego nigdy by nie pokona� zabezpiecze�. - Tak, znam to - Mehmet Azufahan potar� nerwowo brod�. - S�uchajcie, musz� wiedzie�, co oni chcieli w ten spos�b uzyska�. Nie interesuje mnie, jak wspaniale ten program potrafi si� kasowa� podczas pr�b jego rozgryzienia. Lepiej b�dzie dla nas wszystkich, je�li mu na to nie pozwolicie. - Nie ma si�y. Nie spos�b dorwa� si� do kod�w uruchamiaj�cych go, a ka�da pr�ba uaktywnia komendy destrukcji... Twarz oficera sta�a si� jeszcze ciemniejsza ni� zwykle. - Ale uda�o mi si� utworzy� w nim obszar wirtualny -doko�czy� czym pr�dzej Le Corve. - Przy u�yciu lepszego sprz�tu zdo�amy potem wszystko odzyska�. - Aha - mrukn�� Azufahan z min� cz�owieka, kt�ry nigdy w �yciu nie s�ysza� o obszarach wirtualnych. - Dobrze. W razie czego, mo�ecie u�y� dowolnych po��cze�, jakich b�dziecie potrzebowa�. Jako� si� z tego potem wyt�umaczymy. Tylko mam to mie� jak najszybciej! A� u�miechn�� si� w duchu na widok rado�ci, kt�ra odbi�a si� po tych s�owach na twarzy Le Corve'a. Pozwoli� mu wr�ci� do terminalu i wyszed� z pokoju. Przez moment zamajaczy�a mu jaka� niejasna obawa, �e polecenie "u�yj czego b�dziesz potrzebowa�" dane cz�owiekowi rozmi�owanemu w bebeszeniu program�w bez ogl�dania si� na koszta i sens swojej zabawy mo�e mu przysporzy� k�opot�w. Zaraz jednak zapomnia� o tym, spojrzawszy na ustawion� na stole w korytarzu ko�c�wk� interkomu wozu. Przez chwil� zaj�ty by� tylko uk�adaniem �ycze� pod adresem swojej Osoby Zwierzchniej, Chantala Dacousa. Azufahan nigdy nie pa�a� do Chantala szczeg�ln� sympati�. Uwa�a�, �e z bia�� ras� musi ju� by� naprawd� fatalnie, skoro desygnowa�a na kierownicze stanowisko tak� rozlaz�� kluch�. Najprawdopodobniej zreszt� mia�a to by� ostatnia bia�a Osoba Zwierzchnia w tym wydziale marsylskiej prefektury. W ci�gu ostatnich trzech lat struktura ludno�ci zmieni�a si� bardzo na korzy�� rodak�w Azufahana i Samorz�d Islamski ju� za��da� od rady rnunicypalnej uaktualnienia klucza personalnego, wed�ug kt�rego obsadzano stanowiska. Tym razem jednak, niezale�nie od wszystkiego, Mehmet mia� bardzo konkretny pow�d, �eby przeklina� swojego zwierzchnika do si�dmego pokolenia. Prowadzona przez Mehmeta operacja zaklasyfikowana zosta�a w Pary�u jako przeciwdzia�anie zagro�eniu wolno�ci obywatelskiej. Pozwala�o to Azufahanowi korzysta� z pomocy Surete, ale poddawa�o �ledztwo bezpo�redniemu nadzorowi Chantala. Oznacza�o to, �e bez oficjalnego polecenia Osoby Zwierzchniej, potwierdzonego i zidentyfikowanego przez system danych, Mehmet, bezpo�rednio kieruj�cy akcj�, nie m�g� zrobi� literalnie nic. Nie m�g� na przyk�ad formalnie aresztowa� zatrzymanych i odstawi� ich na najbli�szy posterunek. Nie m�g� przedstawi� im formalnych zarzut�w, a co za tym idzie - przyst�pi� do przes�uchania. Tymczasem ta cholerna bry�a sad�a nie raczy�a si� od rana odezwa�. By� mo�e szanowna osoba w og�le jeszcze nie dotar�a do prefektury i odsypia nocne szale�stwa... Nie, przecie� wczoraj siedzia� razem z nimi w centrali operacyjnej systemu danych. Zdoby� si� na takie nies�ychane po�wi�cenie. Musia�, operatorzy wykryli, �e co� im si� wcina w system, ale w �wietle prawa nie mogli nic zrobi� bez jego obecno�ci. No, wi�c odsypia� prac�. Albo nie mia� ch�ci reagowa� na w�ciek�e przypomnienia zostawiane przez Azufahana w bazie danych jego sekretariatu. Dok�adnie w chwili, gdy Mehmet mia� ju� si� odwr�ci� i zaj�� czym� innym, interkom zahucza� nagle sygna�em przywo�ania. Azufahan wr�cz rzuci� si� na aparat. To, co mia�a mu do oznajmienia Jacqueline, kierownik sekretariatu Chantala, wprawi�o go w kompletne zdumienie. - Co to znaczy: zaniecha�?! - krzykn�� wreszcie. - Czy pani w og�le zdaje sobie spraw�... Jacqueline wzruszy�a tylko ramionami i przerwa�a po��czenie, przez d�ug� chwil� Mehmet nie m�g� opanowa� w�ciek�o�ci. Czy ten idiota zupe�nie oszala�?! Odstawi� zatrzymanych do jego osobistej dyspozycji, zaniecha� czynno�ci �ledczych... I, jak gdyby chodzi�o o jaki� zupe�ny drobiazg, przekazuje t� wiadomo�� przez sekretariat, bo jest zbyt zaj�ty, �eby zaszczyci� Azufahana chwil� rozmowy? W co on gra�? Z pokoju wyjrza� jeden z cz�onk�w specgrupy zmuszonej od godziny do nudnego pilnowania zatrzymanych. - Wezwij wi�niark� - rzuci� do niego Mehmet, opanowawszy si� nieco. - Musz� odkonwojowa� prawiczk�w do prefektury. Nie by�o to ca�� prawd�. Musia�, przede wszystkim, spotka� si� z Chantalem i wydoby� od niego par� wyja�nie�. ( Chantal istotnie by� zbyt zaj�ty, �eby zareagowa� na informacje Azufahana. Z pocz�tku nawet o tym pami�ta�; jeszcze wysiadaj�c w podziemnym gara�u prefektury uk�ada� sobie w my�lach rozmow� z Mehmetem. Kr�tk� i zwi�z��, aby podw�adny nie wyczyta� z niej �lad�w dziwnej s�abo�ci, kt�ra tego dnia ogarn�a Chantala. Kiedy jednak znalaz� si� w swoim gabinecie, zapomnia� zupe�nie o wyznawcach samozwa�czego biskupa i o - jak ustalili poprzedniego wieczora - maskuj�cej ich dzia�alno�� firmie France-Britt UKC, buszuj�cej po systemie danych prefektury. Jego uwag� przyku� niepodzielnie jeden ostatnich punkt�w zapisanych w rozk�adzie dnia. Na ciernnozielonym ekranie notesu l�ni�o wypisane drobnymi literami: kardyna� Teasar, przyj�� w wolnej chwili. Poczu� nagle irracjonaln� pewno��, �e Teasar jest tym cz�owiekiem. Co to znaczy�o - by� tym cz�owiekiem? Nie wiedzia�. Cz�owiekiem, kt�ry m�g� mu pom�c. Kt�ry mia� mu pom�c. Chyba. W ka�dym razie, rozmowa z kardyna�em wyda�a mu si� nagle szalenie wa�na. - Tak, oczywi�cie... - Jacqueline sprawia�a wra�enie zdumionej. - On czeka, prefekcie. Ale... W�a�nie kontaktowa� si� kapitan Azufahan... - Przy�lij do mnie Teasara. - Musia� przez moment przypomina� sobie, jak zazwyczaj si� do niej zwraca�. -Cherie. U�miechn�� si� przy tym do interkomu - w�a�ciwie to jego twarz u�miechn�a si� sama. Z Jacqueline, smuk�� Libank� o ostrych semickich rysach, przespa� si� kiedy� par� razy bez wi�kszego entuzjazmu; z jej strony zreszt� tak�e go nie by�o. Wypada�o po tym od czasu do czasu cmokn�� Kierowniczk� Sekretariatu w policzek i udawa�, �e si� jest zainteresowanym jej wzgl�dami. Na szcz�cie Jacqueline nie by�a natr�tna. Skin�a g�ow� i znikn�a z interkomu. Chantal, ogarni�ty nagle niewyt�umaczalnym podnieceniem, wsta� zza biurka i zacz�� si� przechadza� po gabinecie. Przez chwil� zdawa�o mu si�, �e powraca do niego wizja ze snu. Gdzie� na granicy postrzegania. Mdl�ca wo� palonych zi�, zapach rozgrzanego wosku, pog�os sanda��w na kamiennych posadzkach, pe�gaj�cy blask �wiec... - Kardyna� Teasar. Wizja znikn�a natychmiast, je�li w og�le istnia�a. Odwr�ci� si�. W drzwiach sta� siwy, nobliwie wygl�daj�cy starzec w jasnym garniturze. - Dlaczego pan si� tak ubra�? - zapyta� nieoczekiwanie dla samego siebie Chantal. ( Na dobr� spraw�, rozumowa� Mehmet, post�powanie Chantala dawa�o si� rozumie� tylko w jeden spos�b. Cz�owiek, kt�rego uda�o si� Mehmetowi zatrzyma� w biurowcu, by� dla prefektury zbyt cennym �upem, aby pozwolono Azufahanowi prowadzi� spraw� wed�ug normalnych procedur. Rozumia� to, ale z drugiej strony, nie mia� zamiaru dopu�ci�, by ca�� zas�ug� wzi�� na siebie Dacous. Chocia�, zas�uga i tak z urz�du nale�a�a do tej kluchy, jako formalnie prowadz�cego �ledztwo. Mo�na by�o jedynie zadba� o nale�yte uwypuklenie swojego udzia�u w sprawie. Azufahan ca�y czas pami�ta�, �e nast�pny zwierzchnik - nast�pna Osoba Zwierzchnia, poprawi� si� w my�lach -od przest�pstw przeciwko tolerancji religijnej nie b�dzie ju� bia�ym. Dlatego postanowi� odkonwojowa� sw�j �up osobi�cie. Prawiczek nie wydawa� si� przera�ony jazd� opancerzonym furgonem - zastyg� nieruchomo, z twarz� ukryt� w d�oniach, w takim skupieniu, �e trudno si� by�o Mehmetowi zorientowa�, czy mia�a to by� modlitwa, czy pr�ba eksterioryzacji. Przez kilkana�cie minut, zanim Mehmeta nie znudzi�o przygl�danie si�, zatrzymany nawet nie drgn��. Niewiarygodne, w jaki spos�b by� do tego zdolny. Ani te�, doda� po chwili w my�lach, jak potrafi� wytrzyma� przy takim skwarze w swoim idiotycznym, czarnym stroju, zapinanym na mn�stwo drobniutkich guzik�w. Legalni prawiczkowie od dawna ju� tego nie nosili. Zreszt�, ten wysuszony postami m�czyzna o twarzy i oczach szale�ca w �wietle prawa nawet nie by� ju� ksi�dzem. Kardyna� Teasar ekskomunikowa� go przed siedmioma laty za szerzenie nienawi�ci na tle wyznaniowym i niepodporz�dkowanie si� zarz�dzeniom Episkopatu Francji. Ale ekskomunikowany okaza� si� cz�owiekiem nieust�pliwym. Po prostu - ekskomunikowa� kardyna�a i ca�y episkopat. I nadal robi� swoje. Robi� swoje, to znaczy judzi� przeciwko podstawowym prawom cz�owieka i ustrojowym zasadom tolerancji, szerzy� wyznaniow� nienawi�� i ciemnot�. �ci�ga� do siebie innych fanatyk�w. Znajdowa� ich nawet wielu. Coraz wi�cej. Wydawa�o si� to niepoj�te - oficjalny Ko�ci�, cho� w jakim� tam stopniu stara� si� pod��a� za duchem czasu, by� dla ludzi zbyt konserwatywny. Gin�� �mierci� naturaln�, stawa� si� po�miewiskiem. Tymczasem ten szalo-ny fanatyk, kultywuj�cy �redniowieczne obrz�dy, bredz�cy o piekle i zabraniaj�cy w�a�ciwie wszystkiego, pocz�wszy od seksu, sko�czywszy na jedzeniu mi�sa - zbiera� coraz wi�ksze t�umy. W dodatku by� niezwykle sprytny. Wykorzystywa� zr�cznie na swoj� korzy�� prawo o tolerancji wyznaniowej. Jego wyznawc�w wy�apywano czasem za konkretne przest�pstwa, ale zwierzchnikowi sekty niewiele mo�na by�o zrobi�. Z pocz�tku zreszt� prefektura pokpi�a spraw�, uznano, �e samozwa�czy biskup przepadnie sam. Potem liczba jego zwolennik�w wzros�a, sekta zdoby�a wp�ywy... Nie chcia�o si� wierzy�, ale pojawiali si� w niej ludzie m�odzi, wykszta�ceni, atrakcyjne kobiety... Trzeba by�o, kr�tko m�wi�c, wreszcie co� na tego uprzykrzonego cz�owieka znale��. I oto w�a�nie Mehmetowi uda�o si� go osaczy� w grupie winnych powa�nego przest�pstwa komputerowego! Mehmetowi, formalnie dzia�aj�cemu pod kontrol� Chantala Dacousa, kt�ry - jak wida� - te� postanowi� wyci�gn�� z tego dla siebie mo�liwie najwi�cej korzy�ci. Nie pami�ta� tylko o jednym: �e to Azufahan sprawuje nadal bezpo�redni� kontrol� nad akcj� i chocia� aresztowanie nale�y do prefektury, w innych sprawach - na przyk�ad istoty naruszenia systemu danych Biura Ochrony Praw Cz�owieka - ma prawo zwraca� si� bezpo�rednio do Surete. ( Kardyna� Teasar spodziewa� si� ci�kiego dnia, odk�d tylko dowiedzia� si�, �e Chantal Dacous wzywa go na rozmow� do prefektury. Nie �eby nie lubi� Chantala, przeciwnie, naprawd� si� cieszy�, �e to stanowisko przypad�o komu� takiemu jak on. Zwierzchnik Wydzia�u Swob�d Religijnych m�g�, gdyby chcia�, bardzo uprzykrzy� kardyna�owi �ycie. Gdyby chcia�. Chantal, grubawy, nieco niezgrabny i o nalanej twarzy, nie tyle mo�e nie chcia�, co nie chcia�o mu si�. Teasar zd��y� go pozna� jako cz�owieka niezbyt przej�tego swymi obowi�zkami, o zawsze jakby nieco znudzonej twarzy i rozleniwionym spojrzeniu, w kt�rym dawa�o si� wyczyta� przede wszystkim: "A dajcie wy mi wszyscy �wi�ty spok�j!" W�a�nie to rozleniwienie czyni�o Chantala w gruncie rzeczy dobrym. Kardyna� wola� nie wyobra�a� sobie, jak wygl�da�yby jego stosunki z konkuruj�c� do tego samego stanowiska Vanellie Auroud, w�ciek�� feministk� usuni�t� z Pary�a za jakie� podpadni�cie ministrowi. Z punktu widzenia prefektury, jako kandydatka bi�a Chantala na g�ow� pod ka�dym wzgl�dem. Bogu dzi�ki, �e kierownicze stanowiska prefektury by�y ju� w przewidzianym procencie obsadzone kobietami i nominacja przypa�� musia�a m�czy�nie. Klucz personalny, wprowadzony w urz�dach pa�stwowych pod naciskiem feministek, raz przynajmniej zadzia�a� przeciwko nim. Mimo wszystko, Chantal miewa� dni, kiedy stawa� si� nieprzyjemny. I Teasar mia� wszelkie powody spodziewa� si�, �e oto w�a�nie jeden z takich dni nadszed�. Tym bardziej, �e domy�la� si� przyczyny tak nag�ego wezwania. Dosta� t� informacj� jeszcze wczoraj, za po�rednictwem spowiednika, od jednego z cichych katolik�w w prefekturze. Biuro Ochrony Praw Cz�owieka wpad�o na trop jakiego� grubszego przewinienia schizmatyk�w Leserve'a i szykowa�o si� do zdecydowanej akcji przeciwko nim. Ka�de takie zdarzenie natychmiast odbija�o si� na Ko�ciele mimo, i� nie m�g� on formalnie odpowiada� za poczynania oderwanej od niego sekty. By�o to ironi� losu: w�a�nie przemo�na ch�� niezadra�niania stosunk�w z w�adzami zadecydowa�a przecie� przed kilku laty o naciskach ca�ej francuskiej hierarchii na �wczesnego papie�a, by usun�� Leserve'a z Ko�cio�a. Na wszelki wypadek Teasar przyszed� do prefektury rano, zabieraj�c ze sob� - by nie traci� czasu - sekretarza. Ten ostatni nie zd��y� si� jednak przepracowa�. Ju� w po�owie dyktowania drugiego listu odezwa� si� w poczekalni wzywaj�cy go g�os sekretarki. Zdecydowanie za wcze�nie. Zazwyczaj Teasar czeka� do po�udnia, nawet d�u�ej. Kardyna� powstrzyma� pr�buj�cego p�j�� za nim sekretarza i, pe�en najgorszych przeczu�, ruszy� w stron� gabinetu Chantala. Szybko okaza�o si�, �e jego najgorsze przeczucia i tak by�y przesadnie optymistyczne. Jedno spojrzenie Chantala wystarczy�o kardyna�owi, by przekona� si�, �e zwierzchnik wydzia�u jest tego dnia wyj�tkowo w�ciek�y. Jego twarz wydawa�a si� �ci�gni�ta, wy�upiaste oczy spogl�da�y z niezwyk�� srogo�ci�. Chodzi� nerwowo po gabinecie, d�ugimi krokami. S�owem, zachowywa� si� w spos�b zupe�nie do niego niepodobny. Zmierzy� Teasara spojrzeniem, od kt�rego przesz�y go ciarki, i ni st�d, ni z owad, wypali�: - Dlaczego pan si� tak ubra�? W pierwszej chwili kardyna� nie zrozumia� w og�le, o co mu mog�o chodzi�. - Jest pan przecie� kardyna�em. Dostojnikiem Ko�cio�a. Czy to jest stosowny do tej godno�ci str�j? Zapad�o d�ugie, niezr�czne milczenie. Teasar nadal nie bardzo rozumia�, co si� dzieje. Wiedzia� jedno - �e Chantal najwyra�niej zastawia na niego jak�� pu�apk�. - Prawda, nie nale�y ludzi dra�ni�. Ko�ci� ubogi, czy� nie tak? - Chrystus by� ubogi - odezwa� si� ostro�nie Teasar. Chantal znowu zrobi� kilka d�ugich, szybkich krok�w po gabinecie. - I dlatego wzgardzi� pan kardynalsk� purpur�? Skoro chcia� pan tak dok�adnie na�ladowa� ub�stwo Chrystusa, powinien pan raczej zosta� pustelnikiem, a nie kardyna�em. Kardyna� to ksi��� Ko�cio�a. Odpowiada za instytucj�, za narz�dzie w r�ku Pana. Za dochowanie wierno�ci apostolskiej tradycji. Teasar, speszony, z trudem wydoby� z siebie g�os. - Ju� od dawna nie u�ywa si� w Ko�ciele katolickim tradycyjnych stroj�w. Czasy si� zmieni�y... Nikt ju� nie nosi sutanny ani infu�y... - Dlaczego? - powt�rzy� uporczywie Chantal. Co to mia�o by�? Egzamin z lojalno�ci? Wst�p do jakich� decyzji? Chantal m�g� wiele. M�g� cofn�� zezwolenia na u�ytkowanie miejsc kultu, zmieni� klasyfikacje podatkowe, zarz�dzi� weryfikacj�... - Pokora - oznajmi� kardyna� zm�czonym g�osem. -Czasy si� zmieni�y, epoki totalizmu i fundamentalizmu min�y. Nikomu nie wolno narzuca� swych pogl�d�w, a k�ucie niewierz�cych w oczy naszymi rytua�ami mog�oby by� w ten spos�b odbierane, obra�a�oby uczucia religijne innych. Dzisiejszy Ko�ci� pragnie by� pocieszycielem i duchowym oparciem, krzewi� czyst� ide� Chrystusa, ide� mi�o�ci bli�niego... - Boga i bli�niego - poprawi� Chantal. - Boga... - o ma�y w�os da�by si� z�apa�. - Czy istnieje B�g, to kwestia wiary. Chantal podni�s� na moment wzrok. Mru�y� oczy, jakby stara� si� co� zrozumie�, i przez chwil� kardyna�owi wydawa�o si�, �e jego pierwsze wra�enie - w�ciek�o�ci -by�o mylne: �e zwierzchnik wydzia�u raczej chce si� czego� dowiedzie�. Ale zaraz potem Dacous nagle znowu odezwa� si� tym zgrzytliwym, napastliwym tonem: - Ale pan chyba w niego wierzy? - Naturalnie... w swoim sumieniu, oczywi�cie. Nie mo�na jednak... nie mo�na dyskryminowa� nikogo, komu jego �wiat�o rozumu wskaza�o inn� drog�... - Wi�c wiara mahometan jest r�wnie dobra i r�wnie prawdziwa, jak chrze�cija�ska? - Wszystkie religie... - Przecie� to absurd! Skoro tak pan uwa�a, pan, kardyna�, to dlaczego nie jest pan mahometaninem?! Teasar nabra� g��boko powietrza, ale Dacous uprzedzi� go, pokazuj�c nagle zdobi�cy �cian� herb Republiki. Wzrok kardyna�a prze�lizgn�� si� po okalaj�cych herbow� tarcz� wst�gach ze z�otymi napisami w alfabetach �aci�skim i arabskim: "Liberte, Egalite, Fraternite" oraz "La illach l'Allach, Mohamed rasul Allach". - Nie b�d� si� wypowiada� na tematy polityczne - odrzek� kardyna�. - Zreszt� wie pan doskonale, �e przepisy mi tego zabraniaj�. Prawa mniejszo�ci nale�� do kompetencji w�adz. A co do ostatniego pytania, mog� odpowiedzie� tak: wierz� w mi�o�� bli�niego. Ona jest esencj� chrze�cija�stwa, j� b�dziemy g�osi�. Ale nie odst�pimy nigdy od podstawowych zasad. Zw�aszcza od zasady tolerancji. - Dla grzechu? Czy Ko�ci� mo�e by� tolerancyjny wobec z�a? Rozwi�z�o�ci, k�amstwa, niewype�niania obowi�zk�w wobec Boga i bli�nich? Jak mo�e nazywa� si� kap�anem Chrystusa ten, kt�ry nie napomina grzesznika, nie u�wiadamia mu jego grzechu? - Grzechu? Grzech jest spraw� indywidualnego sumieni�... - A czyj� spraw� jest budzi� sumienia? - Chantal nagle znowu sta� si� napastliwy. - Czy pan jest jeszcze kap�anem?! Czy zwierzchno�� ko�cielna toleruje pa�skie wypowiedzi?! - Pan przecie� wie, �e Watykan sta� si� ostatnio siedliskiem ludzi bardzo konserwatywnych... Ja nie pot�piam naszego papie�a, to, co robi, jest zapewne konieczne dla Afryki i Ameryki Po�udniowej, tam, gdzie og�lny poziom wiernych jest znacznie ni�szy. No, ale c�, w pewnych sprawach, zw�aszcza w kwestii obyczaj�w, mamy naturalnie inne zdanie. Chantal milcza�. O dziwo, wci�� sprawia� wra�enie niezadowolonego z wypowiedzi kardyna�a. - M�wienie o grzechu jest potrzebne dla prostych, niewykszta�conych wiernych. To do nich przemawia. Co do naszej sytuacji... - ...to kto by przychodzi� s�ucha� jakich� historii o grzechach? - doko�czy� Dacous. - Kap�an nie mo�e m�wi� rzeczy ponurych, odstrasza� s�uchaczy od Ko�cio�a... -Nagle podszed� do Teasara i, z rozp�omienionymi oczami, chwyciwszy go za ramiona, powiedzia�: - Kap�an musi by� przekonany do swej wiary, kap�an s�u�y Bogu. Nie kaprysom ani zachceniom t�umu. Dop�ki niebo i ziemia nie przemin�, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni si� w Prawie. �wi�ci m�czennicy oddawali za wiar� �ycie. Czego wy si� boicie? Czego? Gwizd�w? Drwin? Przez moment Teasar omal nie uleg� tym s�owom. W ostatniej chwili b�ysn�a mu w umy�le ostrzegawcza my�l. Chantal prowokowa�. M�wi�c o m�czennikach prowokowa� bezczelnie. Kardyna� wreszcie przejrza� jego gr� - musia� mie� sygna�y, �e cz�� ni�szego duchowie�stwa zaczyna si� ostatnimi czasy sk�ania� do schizmy Leserve'a, okazuj�c sekcie �yczliwo�� i nawet konkretn� pomoc. Wytrzyma� przenikliwe spojrzenie Chantala. Jeste�my lojalni, prefekcie - odpar� spokojnie, ledwie rejestruj�c fakt, �e jego g�os zabrzmia� jak g�os bezbrze�nie zm�czonego starca. - Ca�kowicie lojalni wobec Republiki. Dacous pu�ci� go i r�wnie gwa�townie, jak przed chwil� si� zbli�y�, odsun�� si� w kierunku szerokiego biurka. Po raz pierwszy od pocz�tku tej rozmowy usiad� w fotelu, kryj�c na chwil� twarz w d�oniach. - Nie jeste� tym cz�owiekiem -oznajmi�. Kardyna� wola� na wszelki wypadek milcze�. Zreszt� Chantal nagle jakby straci� zainteresowanie jego osob�. Nie wygl�da� teraz na w�ciek�ego. Nie wygl�da� te�, jak gdyby chcia� si� czegokolwiek dowiedzie�. Szczerze m�wi�c, sprawia� po prostu wra�enie szale�ca. - Inkwizycja... - wyszepta� Chantal ledwie dos�yszalnie, a potem podni�s� g�ow�, wyra�nie szykuj�c si� do zadania Teasarowi jakiego� pytania. Otwiera� ju� usta. Dla kardyna�a ta chwila trwa�a ca�e godziny. Czu�, �e za moment padnie oskar�enie, oskar�enie nawet bez prawa do obrony - i spogl�daj�c na otwieraj�ce si� usta wiceprefekta, modli� si� w duchu, by co� si� sta�o, co�, co go powstrzyma. Ale Chantal powt�rzy� tylko: "Nie jeste� tym cz�owiekiem" i straciwszy nagle wszelkie zainteresowanie Teasarem pochyli� si� gwa�townie nad interkomem. - Po��cz mnie z Azufahanem... cherie. Nie, poczekaj. Przeka� mu, �eby wstrzyma� czynno�ci �ledcze i odes�a� mi g��wnego zatrzymanego. Ze wzgl�du na wag� sprawy, chc� go przes�ucha� osobi�cie. Kardyna� nie pr�bowa� s�ucha�. Powoli, niepewnie zacz�� si� wycofywa� z gabinetu. W miar�, jak zbli�a� si� do drzwi i nie rozlega�o si� za nim �adne: "Dok�d?" ani: "Jeszcze nie sko�czyli�my", przyspiesza� kroku. Gdy wreszcie znalaz� si� za drzwiami, musia� oprze� si� dr��c� r�k� o �cian� i chwil� poczeka�, a� mu wr�c� si�y. Nigdy nie mia� uzyska� pewno�ci, czy Chantal za wszelk� cen� stara� si� go sprowokowa�, czy po prostu oszala�. Jacqueline, nachylona nad interkomem, obrzuci�a opuszczaj�cego gabinet kardyna�a ukradkowym spojrzeniem. W pierwszej chwili mia�a ochot� podbiec i podtrzyma� go - z trudem zdo�a�a t� ch�� ukry�. Jak gdyby nigdy nic, doko�czy�a rozmow� z Chantalem i zacz�a wybiera� kod terminalu u�ywanego przez Azufahana, ca�y czas obserwuj�c ostro�nie opartego o �cian� duchownego. Nawet bior�c poprawk� na podesz�y wiek kardyna�a, musia�o si� sta� co� niezwyk�ego. Nigdy jeszcze nikt tak nie wygl�da� po rozmowie z Chantalem. Dacous nie by� tym typem cz�owieka, wiedzia�a to doskonale. To nie znaczy, �e nie umia� by� �wini� albo draniem, o nie. Ale kiedy robi� jakie� �ajdactwo, to zawsze za plecami i po cichu. Po prostu fizycznie nie by� w stanie waln�� pi�ci� w st� ani rozedrze� si� na kogo�. Nie by� w stanie niszczy� cz�owieka, patrz�c mu w oczy. Przynajmniej tak dot�d s�dzi�a. Azufahan usi�owa� protestowa�, ale nie mia�a g�owy ani zamiaru si� z nim u�era�. Wzruszy�a tylko ramionami i roz��czy�a lini�, by m�c podej�� do opartego o �cian� starszego m�czyzny i zapyta�, czy nie trzeba mu pom�c. - Dzi�kuj� pani bardzo... Nic mi nie jest, ju� st�d id�, ju�... Do diab�a, przecie� wcale nie kaza�a mu wychodzi�! Przez moment czu�a w sobie straszliw� ch��, �eby �cisn�� go za r�k� i pochyliwszy si�, szepn�� do ucha, �e jest po jego stronie, �eby si� nie martwi�, �e w razie czego uprzedzi zawczasu... Na lito�� bosk�, nie mog�a tego zrobi�! Zw�aszcza tutaj, w tym nafaszerowanym elektronik� sekretariacie Osoby Zwierzchniej. Zostawi�a kardyna�a i otworzywszy drzwi do poczekalni, skin�a na siedz�cego tam sekretarza. Tyle nie powinno wzbudza� �adnych podejrze� - zwyk�a kobieca opieku�czo��. Ale na wszelki wypadek, kiedy po chwili sekretarz wyprowadza� swego pracodawc�, trzymaj�c go pod rami�, stara�a si� nie patrze� za nimi. Usiad�a przy pulpicie w oczekiwaniu na kolejne wezwanie Chantala. Poniewa� si� nie odzywa�, wydoby�a z bazy danych najnowsze meldunki, te, kt�re dotar�y do niej dopiero w ostatnich godzinach i nie zosta�y jeszcze nigdzie przetransmitowane. Na razie jednak nie przegl�da�a ich. Wy�wietlone na ekranie, mia�y w razie czego sprawia� wra�enie, �e Jacqueline jest niezwykle zaj�ta. W rzeczywisto�ci by�a jedynie zamy�lona. Jacqueline cz�sto si� tak zamy�la�a, wpatrzona w sprawozdania i katalogi sekretariatu. W zasadzie nic innego jej, poza rozmy�laniami, nie pozostawa�o. Mia�a trzydzie�ci dwa lata, ale nie to by�o jej problemem - nie widzia�a jeszcze po swoim cedrowoz�ocistym ciele up�ywu lat. By�a samotna, ale to tak�e nie stanowi�o problemu - maj�c trzydzie�ci dwa lata i wci�� nienagann� figur� nie pragn�a ju� jakichkolwiek zwi�zk�w z m�czyznami ani kobietami. Par� razy obs�u�y�a na wszelki wypadek Chantala, dopiero poniewczasie stwierdzaj�c, �e nie by�o to potrzebne. Gdyby chcia� si� jej pozby�, tych paru razy nie uzna�by za zobowi�z