3017
Szczegóły |
Tytuł |
3017 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3017 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3017 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3017 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
EDWARD STACHURA
SIEKIEREZADA
ALBO ZIMA LE�NYCH LUDZI
SCAN-DAL
Dosta� si� pod ko�a, pokatulka�o go i kaput.
- To rano by�o. Na ten ekspres do stolicy.
- Ale podobno do ostatniego wagonu skaka�.
- Do ostatniego wagonu, ale do przednich drzwi.
- Aha, do przednich drzwi. No tak.
- Tu zrobi� b��d. �eby skoczy� nie do przednich, ale do tylnych drzwi ostatniego wagonu, toby si� tylko pot�uk�, ale pod ko�a by si� nie dosta�.
- S�uszna racja.
- Pocztowy wagon jest jeszcze na ko�cu.
- Albo na ko�cu, albo na samym pocz�tku, zaraz za lokomotyw�. Rozmaicie doczepiaj�.
- Mo�e chcia� do tylnych drzwi, tylko �e mo�e, panie tego, zaci�y si�.
- Albo si� zaci�y, albo w og�le by�y zamkni�te.
- Mog�o i tak by�. Mo�liwe. Dolecia� do tylnych drzwi, szarpn�� za klamk�, zobaczy�, �e zamkni�te, i wtedy polecia� do przodu, do przednich drzwi. Mog�o i tak by�.
- Mia� zgin�� i zgin��. To jest los.
O tym to zatem wi�c ca�y poci�g rozmawia�, szepta�, mrucza� i mamrota� z rzadkim zgodnym przej�ciem. O tej to �mierci nag�ej i niespodziewanej wszyscy rozprawiali w zat�oczonych
przedzia�ach i zawalonych korytarzach jad�cego na zach�d przez zimowe pola poci�gu. By� poci�g, nie ten, ale poci�g jako taki, narz�dziem tragedii. D�ugim no�em, szpad�, siekier�, m�otem, zwanym francuskim kluczem, �elaznym �omem tragedii. Ko�a poci�gu to by�y tryby tragedii, kt�re wkr�ci�y w siebie tego, o kt�rym by�a og�lna mowa. By� poci�g narz�dziem tragedii i wyruszy� poci�g z miejsca tragedii. Z tego miasta, gdzie ona si� wydarzy�a. By� poci�g narz�dziem tragedii, wyruszy� z miejsca tragedii i w dniu tragedii. Trzy s�ynne antyczne jedno�ci: akcji, miejsca i czasu. Bo dzisiaj to si� sta�o. Dzisiaj raniutko. Kilka zaledwie godzin temu. Zaledwie temu godzin kilka.
- �eby poci�g jecha� wolno, to jeszcze. Ale to ekspres. Bierze szybko�� od razu.
- Te� to w�a�nie. A on zziajany by�. Ca�y czas biegiem lecia�. Przez dworzec, po schodach do tunelu, z tunelu potem po schodach na g�r�, potem po peronie za poci�giem, co ruszy� i te� by� w biegu, jak on. Zm�czy�o go to, nie mia� si�y pod koniec.
- O to si� rozchodzi. Nie mia� ju� si�y, a jak nie mia� ju� si�y, to panie tego, nie mia� ju� dok�adnego obliczenia do skoku. �le wymierzy�.
- Mo�e te� troch� na bani by�. I tak to jedno z drugim, �e �le wymierzy� sobie skok.
- Z samego rana mia� by� na bani? Skoro �wit? Co pan gadasz, panie?
- No ale mog�o tak by�, �e poprzedniego dnia, panie, popija� do p�nej nocy.
- Albo do wczesnego ranka.
- I nie zd��y�o mu wywietrzy�.
- Ja to sobie tak my�l�, �e on si� z�apa� za wcze�nie za por�cz, ot co. Za wcze�nie si� z�apa� za por�cz przy drzwiach, a poci�g si� rozp�dza� i on nie mia� czasu si� odbi�. Poci�gn�o go do przodu, a on nie m�g� ju� pu�ci� i wtedy dosta� si� nogami tam, gdzie nie trzeba, mi�dzy stopnie poci�gu i peron. Trzyma� si� jeszcze jaki� czas, a� mu r�ka zemdla�a, i pu�ci�. I wtedy go wkr�ci�o pod sp�d.
Siedzia�em jak wryty na moim worku w korytarzu, nisko, mi�dzy nogami stoj�cych ciasno, rami� w rami� i noga w nog�, podr�nik�w. Pali�em papierosa ostro�nie, w zwini�tej tr�bce d�oni, �eby nie przypali� komu� nogawki spodni czy zwanej po�y p�aszcza. S�ucha�em g�os�w, co ponad g�ow�.
- Kto tam wie, jak to by�o.
- Mo�e czasami przez te jego ciemne okulary.
- Mo�liwe. Mo�e mu si� zapoci�y, zarosi�y mu si�. Zziajany by�, a tu mr�z, para mu z gard�a bucha�a i okulary mog�y mu si� zapoci�. Ma�o, �e ciemne, to jeszcze zapocone.
- Po co on nosi� te ciemne okulary? Lato, zima - zawsze w nich chodzi�. Na wszystkich filmach w nich wyst�powa�.
- Ja widzia�em jeden film "Popi� i diament". To on tam w jednym miejscu m�wi do dziewczyny, kt�ra go te� pyta, po co on chodzi w tych ciemnych okularach? Dlaczego? I on jej m�wi, �e w okupacj�, prawie ca�y czas po kana�ach �y�, co s� pod ulicami. I teraz, po wojnie, musi chodzi� w ciemnych okularach, bo go dzienne �wiat�o za bardzo k�uje w oczy. Bol� go oczy od tego �wiat�a. Za bardzo do ciemno�ci mu si� oczy przyzwyczai�y w tych kana�ach.
- Ale to, panie tego, na filmie m�wi. To jeszcze nie musi prawda by�.
- Nie musi by�, ale mo�e by�. B�d� co b�d� jednak zawsze w tych ciemnych okularach chodzi�. Na filmie czy nie na filmie. W �yciu, znaczy si�.
- Tak jest. Jakby nie by�o.
- Pod�ug mnie to taki cz�owiek powinien mie� samoch�d do dyspozycji, a nie �eby musia� za poci�giem gania�.
- Dadz� mu po�miertne odznaczenie i cze��.
- A czy mu chocia� dadz�? Daj� tylko bohaterom.
- Dla kultury on by� bohater.
- Zdolny by�. Szkoda ch�opaka.
- I to w sam� niedziel� zgin��.
- Ja to jeszcze raz m�wi�: mia� zgin�� i zgin��. To jest los. Niedziela czy nie niedziela. To jest los.
Siedzia�em jak wryty, jeszcze raz m�wi�, na moim worku w korytarzu poci�gu nisko, mi�dzy nogami stoj�cych ciasno, rami� w rami� i noga w nog�, podr�nik�w. Pali�em papierosa w zwini�tej �a�obnej tr�bce d�oni. Pali�em ostro�nie, �eby nie przypali� komu� nogawki spodni czy zwanej po�y p�aszcza. S�ucha�em g�os�w, co ponad g�ow�. Powy�ej. Troch� to by�o tak, jakbym �ywcem zakopany by� i s�ysza� g�osy stoj�cych nade mn�, na powierzchni, ludzi. Troch� to by�o tak w�a�nie, ale du�o bardziej tak nie by�o. Du�o bardziej by�o tak, �e siedzia�em na moim worku w zat�oczonym korytarzu poci�gu jad�cego na zach�d przez zimowe pola tej krainy. Cokolwiek bym czu�, gdziekolwiek bym si� my�l� zap�dzi�, a za ni�, za my�l�, pod��a�y niekt�re lotne cz�ci mojego cia�a, takie jak serce na siodle oddechu, aerodynamiczna g�owa z postawionym �aglem w�os�w i tym podobnie, to jednak przede wszystkim, nie da si� tego ukry�, by�em tu, gdzie by�em: w jednym z wagon�w poci�gu. A nie zakopany pod ziemi�. Pod ziemi� natomiast, w tych podziemiach, zakopany by�, to znaczy nied�ugo mia� by� zakopany on. I to nie �ywym, bo �ywym m�g�by, wal�c pi�ciami i nogami w wieko trumny, spowodowa� to, �eby go ci na g�rze, na powierzchni ziemi, us�yszeli i odkopali. Zakopany on mia� by� w podziemiach nie �ywym b�d�c wi�c, ale martwym. Cho� kilka zaledwie godzin temu �ywy by� jak ja teraz. Jak ja, kt�ry, cho� owiany zawiany zamotany w tej chwili doszcz�tnie �mierci g�stym oparem, ale �ywy jestem. Tako �ywy i on by� zaledwie temu godzin kilka. Witaj, zegarze, w kt�rym czas jest cofniony.
Witaj, zegarze, w kt�rym jest cofnione zaledwie godzin kilka. Przed�wit zimowy tego dnia. Perony w szronie, poci�gi jeszcze nie rozgrzane w szronie. Ekspres do stolicy zaraz ma odjazd. Mia�em jecha� na zach�d, na robot� do lasu. W kieszeni mam wyci�ty z gazety adres jednego le�nictwa, kt�re da�o anons do dzia�u "Poszukiwanie pracownik�w". Ze poszukuj� w�a�nie robotnik�w do wyr�bu lasu. To mi si� wyda�o niez�e w mojej ostatnio sytuacji, z kt�rej nie b�d� si� przed nikim t�umaczy�. Wi�c mia�em jecha� tam, do lasu, a nie do stolicy, ale co� mi strzeli�o w ostatniej chwili i zmieni�em zamiar. Czasami trafia mnie co� takiego. Nawet nierzadko. Prawie zawsze poddaj� si� temu, bo to jest prawie zawsze, �e pozwol� sobie tak powiedzie�, g�os krwi intonuj�cej now� pie��. Tylne drzwi ostatniego wagonu s� zamkni�te. Id� szybko do przednich drzwi. Konduktor stoj�cy dalej w przodzie pop�dza mnie chor�giewk�. Wchodz� na stopie� wagonu i ca�y ekspres-tabor rusza z miejsca. Naciskam na klamk� i robi� taki p�obr�t w lewo i w bok, �eby si� drzwi mog�y otworzy� i wtedy, w tym s�ynnym ostatnim spojrzeniu do ty�u widz�, jak po peronie noguje za naszym poci�giem jaki� sp�niony podr�nik. Nie wchodz� do wagonu, stoj� dalej na stopniu, a ten goni. Krzycz� do niego, �eby do mnie lecia�, bo tylne drzwi zamkni�te na klucz. Facet zm�czony jest, to wida�, zziajany mocno, ale ju� jest przy mnie. Poprawiam uchwyt lewej r�ki i uchylam si� w bok, �eby mu zrobi� miejsce na stopniu. On skacze, ja go w locie �api� praw� r�k� wp� i jeste�my uratowani. Odchylam si� jeszcze bardziej w lewo, on otwiera drzwi, wchodzi, ja za nim, i idziemy do wagonu restauracyjnego.
- A tego Anglika to nawet nie znale�li.
- Kampel. To by� mistrz szybko�ci.
- B��kitny ptak.
- Tak si� ta jego maszyna nazywa�a.
- Wybuch�a na �rodku jeziora i on wylecia� razem z ni� w powietrze.
- Sto pi��dziesi�t metr�w w g�r� wszystko wylecia�o i spad�o z powrotem do jeziora.
- Teraz go nurki szukaj�.
- Co to szuka�, jak wszystko si� rozlecia�o w drobny mak.
Albo inaczej. Witaj, zegarze w kt�rym czas jest cofniony. Przed�wit zimowy tego dnia. Perony w szronie, poci�gi jeszcze nierozgrzane w szronie. Mia�em jecha� na zach�d, na robot� do lasu, ale co� mi strzeli�o w ostatniej chwili, �eby jecha� do stolicy. Ju� mam wchodzi� do poci�gu, kt�ry zaraz ma odjazd, ale w jeszcze bardziej ostatniej chwili odstrzeli�o mnie z powrotem, �eby jednak jecha� do lasu tak, jak zamierza�em od pewnego czasu, a nie do stolicy, gdzie zreszt� akurat nie ma jej, do kt�rej tylko jedynie m�g�bym spieszy�. Nie wchodz� wi�c, cofam si�, a poci�g rusza. Naraz s�ysz� tupot po peronie. Jaki� sp�niony podr�nik biegnie za poci�giem. Facet dyszy, jego ci�ki oddech na mro�nym powietrzu natychmiast zamienia si� w k��by pary; widz�, �e podnosi r�k� i robi taki ruch, jakby chcia� w biegu przetrze� ciemne okulary, kt�re ma na oczach. Ja rozpo�cieram szeroko ramiona i staj� mu na drodze. To wszystko oczywi�cie dzieje si� bardzo szybko. Trwa kr�cej, ni� spokojna, przy herbatce, ewentualna lektura tych s��w. On leci na mnie, a ja stoj� z otwartymi ramionami, jakbym go mia� wita� w obj�ciach, ale to chodzi o to, �eby mu przeszkodzi�, �eby nie goni� dalej za poci�giem, bo po co, pojedzie nast�pnym, �wiat si� nie zawali, je�li tym poci�giem nie pojedzie, a po co ma si� sta� jakie� g�upie nieszcz�cie przy wskakiwaniu. On leci w bok, �eby mnie omin��, ale i ja tak samo. To on w drug� stron�, to i ja. I on wpada na mnie. Przewracamy si� na peron. Poci�g ju� jest daleko, gwi�d�e z dala, my podnosimy si� i on albo nic nie m�wi, bo rozumie, dlaczego zatrzyma�em go w biegu, dlaczego mu stan��em na drodze z rozpostartymi jak strach na wr�ble ramionami, albo rozumie, ale mimo to wydziera si� na mnie, �e co ja sobie my�l�, wyzywa mnie od g�wniarzy i p�tak�w, to ja na to te� zaczynam go wyzywa� od g�wniarzy i p�tak�w i tak to wyzywamy si� wzajem, jeden drugiego, ale przecie� wyzywaj�c si�, czy nawet bij�c si� ze sob�, gdyby do b�jki dosz�o, co jest mo�liwe, to przecie� dw�ch �ywych ludzi by si� bi�o, i do czego� takiego, �eby kt�ry� kt�rego zakatrupi�, nigdy by nie dosz�o. Nigdy by nie dosz�o do tego, �eby kt�ry� z nas pozosta� trupem na placu boju, na peronie czy, gibn�wszy si� z peronu, na torach, tak, jak si� to sta�o kilka zaledwie godzin temu.
I tak to sobie kombinowa�em, jak by mog�o by�, gdyby mog�o by�. Przekl�ty b�d�, zegarze, w kt�rym czas nie mo�e by� cofniony. Tak to sobie my�la�em, tak to sobie umy�li�em, siedz�c jak wryty na moim worku i w�r�d innych tobo�k�w mi�dzy nogami stoj�cych ciasno, noga w nog�, podr�nik�w. Siedzia�em jak wryty nie tylko w tym ciasnym w�skim znaczeniu. Siedzia�em jak wryty tak, jak si� m�wi o kim�, �e sta� jak wryty przed straszliwym widokiem. Albo: stan�� jak wryty, kiedy mu doniesiono straszliw� wie��. Wi�c tak w�a�nie, w tym podw�jnym znaczeniu siedzia�em jak wryty i tak sobie polatywa�em my�lami w powietrzu przestrzeni. My�lami, nie cia�em w wi�kszo�ci swoich element�w niestety nielotnym. Wi�c my�lami tylko. My�lami jestem wsz�dzie. Tu, tam, jeszcze gdzie indziej i nawet w kilku miejscach - jednocze�nie. Wi�c my�lami by�em wsz�dzie. Mi�dzy innymi, lecz przede wszystkim, tam by�em teraz: na peronie wczesn� godzin� tego dnia. My�lami by�em teraz w niedalekiej przesz�o�ci. Zaledwie kilka godzin wstecz. Cia�em, w wi�kszo�ci swoich element�w niestety nielotnym, by�em tu, w poci�gu sun�cym na zach�d. By�em w poci�gu, pali�em kt�rego� tam z kolei papierosa i patrzy�em na zimowe pola i lasy przez wychuchane nisko na zamarzni�tej szybie k�eczko, oko na �wiat, kt�re co chwila zaci�ga�o si� lodowym bielmem i co chwila trzeba by�o chucha�-dmucha� gor�cym �ywym oddechem, �eby ta szad�, ten zamr�z odtaja�. Na niego, kt�ry dzisiaj zgin��, tak chuchn��, �eby odtaja� szczelnie wype�niaj�cy mu usta lodowy knebel, szczelnie wype�niaj�cy mu gard�o lodowy sopel, szczelnie wype�niaj�cy mu �y�y lodowy zator, szczelnie wype�niaj�cy mu serca komory i przedsionki lodowy zawa�. Na niego tak chuchn��, �eby o�y�; na innych, co zgin�li m�odo i g�upio; na innych, co zgin�li nie tak m�odo; na innych jeszcze, co zgin�li staro, ale nie chcieli gin��, nie mieli do��, nie sprzykrzy�o im si� �ycie, nie znudzi�y im si� pory roku, nie przejad�o powietrze. Na nich wszystkich, m�wi�, tak chuchn��, �eby o�yli. Ale c�! Cia�o nasze niestety nielotne, a oddech niebieski.
I co mo�na zrobi�? Na organkach co� cichutko zagra�. Wyszpera�em organki i zacz��em gra� cichute�ko t� cudown� przenajsmutn� melodi� do straszliwych przenaj�wi�tszych wierszy Baczy�skiego: Jeno wyjmij mi z tych oczu szk�o bolesne - obraz dni, kt�re czaszki bia�e toczy przez p�on�ce ��ki krwi. Jeno odmie� czas kaleki, zakryj groby p�aszczem rzeki: zetrzyj z w�os�w py� bitewny, tych lat gniewnych - czarny py�.
Jak sp�dzi�em wiecz�r i noc w mie�cie, na kt�rego d�ugie perony wczesnym zmierzchem tego styczniowego dnia wysiad�em - o tym nie m�wmy. Cho� by�oby o czym. Ale po co dolewa� oliwy do ognia, kt�ry i bez tego buzuje wielkim, zach�annym, wszystko po�eraj�cym p�omieniem. Wi�c nie m�wmy. Zarzu�my lepiej na to d�ugi szeroki p�aszcz, opo�cz�, peleryn� czarn� wielk� i przejd�my nad tym do porz�dku dziennego, do porz�dku porannego jasnego m�drego cudotw�rczego jak ka�dy nowy poranek. Tak, jak kiedy w kinie si� siedzi i jest wiecz�r przewa�nie, a na filmie te� powiedzmy jest wiecz�r, a potem ekran wygasa, ciemnieje i nagle rozja�nia si� ekran, bo jest ranek nast�pnego dnia, film leci dalej, i to �wiat�o poranka na filmie rozlewa si� po nas, ulga jaka�, rado�� rozlewa si� po nas, cho� wiemy, �e to na filmie jest poranek, a na sali kinowej jest wiecz�r ci�gle, ale ta rado�� jest niezale�na od naszej wiedzy, od naszej zwanej �wiadomo�ci o rzeczywistym stanie rzeczy ciemnym wieczornym. I kiedy na filmie zapada znowu zmierzch i potem wiecz�r, i noc, i ekran znowu ciemnieje, czarno jest, i za chwil� znowu si� rozja�nia, bo jest na filmie kolejny nowy dzie�, to znowu odczuwam to, co odczuwam w �yciu, kiedy wstaje nowy dzie�: rado��, ulga, �wie�o�� nowa, rze�ko��, blask g�aszcze mnie po rysach i szramach, w ko�ciach mi si� fosfor zapala, je�� mi si� chce i pi� to wszystko, co dooko�a, stopy sw�dz� mnie do ruchu, �eby naprz�d i�� i tak dalej, i tak dalej. A my�l o �mierci, o �mierci my�l, w tej pierwszej chwili, zanim o niej pomy�l� - jest nie do pomy�lenia.
Czu�em to wszystko, co powy�ej wyliczy�em i czego z braku s��w nie wyliczy�em, bo by� ranek nowego dnia i szed�em po g�ogowskim bruku w poszukiwaniu fryzjera, �eby si� ogoli�, albowiem zaros�em ju�, cho� dopiero co przedwczoraj si� goli�em. Co by�o dobre, to by�o dobre w dawniejszych m�odszych czasach, �e nie trzeba by�o goli� si� tak jak teraz: raz na dwa dni, a nawet nie szkodzi�oby co dzie�. Raz na tydzie� cz�owiek kiedy� si� goli�, po �a�ni albo przed �a�ni�, ale wola�em po �a�ni, by mniej bola�a sk�ra, i spok�j by� przez ca�y tydzie� ze skrobaniem lic. Potem, z p�yni�ciem czasu, z p�yni�ciem lat, dwa razy na tydzie� ju� trzeba by�o si� goli�, a teraz znowu z p�yni�ciem czasu trzy razy w tygodniu trzeba. Co drugi dzie�. A nie szkodzi�oby codziennie. Wi�c pod tym wzgl�dem jak to si� m�wi, lepsze by�y kiedy� czasy. Ale za to z drugiej strony, nie ma tego z�ego, co by nie wysz�o na dobre, oby! oby! przez to cz�ste golenie si� pozna�em dosy� nie�le fryzjerskie salony kraju i to dziwne plemi�, jakim s� fryzjerzy. Nas�ucha�em si� te� prawdziwych, p�prawdziwych i zupe�nie fantastycznych, od pocz�tku do ko�ca zbajerowanych historii, opowie�ci, scen rodzajowych, obyczajowych i tak dalej, �e m�g�bym do ko�ca �ycia siedzie�, jak powiedzia� o sobie jeden, naprzeciw go�ej bia�ej �ciany i opowiada�. Ale co do mnie i p�ki co, to wol� jeszcze chodzi�, ni� siedzie�. Wol� jeszcze i��, ni� tkwi�. Tu, tam, na lewo, wprost, a kiedy uro�nie mi broda, do fryzjera id� w danej miejscowo�ci. Jeden apropo fryzjer nie tak dawno mnie goli� w s�awetnym mie�cie Olkusz, a potem nam�wi� mnie na masa� twarzy przedwojennym elektrycznym aparatem Darsanwala ciskaj�cym iskry przy dotkni�ciu ze sk�r�. Piorunowa�, pikowa� mi szyj� i policzki tymi iskrami i opowiada� przy tym o swoich przygodach na frontach ca�ej Europy podczas drugiej wojny �wiatowej. Gdyby mu wierzy�, to cud boski i b�belki, �e z tego wszystkiego wylaz� i sta� przy mnie ca�y i zdr�w. Myli� si� poza tym, miesza�y mu si� w tej jego Iliadzie r�ne miasta, miasta-pa�stwa, same pa�stwa, przestawia� daty bitew, przekr�ca� nazwiska genera��w, wymy�la� nowych, nie istniej�cych, mia� mnie za kompletnego frajera, za ostatniego je�opa w domenie geografii i w domenie historii. Co prawda to prawda, �e by�em wtedy, jak sobie przypominani, mocno zmizerowany i wygl�da�em jak jaki� taki wyp�osz. Dlatego chyba, chyba na pewno dlatego, tak sobie u�ywa� na mnie. O, bezczelny! Ale bajer mia� wielki, to trzeba przyzna�. Bajerowszczyk to by� chyba najwi�kszy w Jurze Krakowsko-Czestochowskiej.
Wi�c nas�ucha�em, oj, nas�ucha�em ja si� samowitych i niesamowitych fryzjerskich opowie�ci. Oto s�, miedzy innymi, korzy�ci wieku m�skiego, kiedy to b�yskawicznie odrastaj�cy zarost na twarzy popycha cz�owieka do cz�stych odwiedzin fryzjerskich salon�w. Od tych cz�stych odwiedzin fryzjerskich salon�w przesz�a mi te�, posz�a w zapomnienie jedna rzecz, kt�r� mia�em kiedy�, kiedy rzadko zagl�da�em do fryzjera, raz na tydzie� i nawet czasami rzadziej. Bardzo g�upia historia. Mia�em kiedy�, id�c ogoli� si� do fryzjerskiego salonu, dzikiego stracha, �e trafi� na fryzjera, kt�ry poder�nie mi gard�o. Normalny fryzjer, kt�remu nagle przysz�a pewna my�l do g�owy i nie mo�e si� od niej odczepi�, przyklei�a mu si� do m�zgu ta my�l, fryzjer walczy, mocuje si� z t� przekl�t� my�l�, ale nie daje rady, op�ta�a go bez reszty ta my�l, na m�zg mu pad�a ta my�l, na g�ow� mu pad�o to ziarno; szed� kiedy� ulic� swojego miasta, dzie� by� szary, niepozorny, ale nad miastem przelatywa� w�a�nie ten w�ciek�y ptak o �aci�skiej nazwie maniakalis-maniakalis i o niezbadanych trasach przelotu, ten w�a�nie, kt�ry ma t� mani� otwierania szeroko co pewien czas dziobu, wypluwaj�c przy tym, wymiotuj�c w�ciek�ym ziarnem ze swojego przepe�nionego w�ciek�ego wola, i ono, to w�ciek�e ziarno, pad�o na g�ow� id�cego ulic� Bogu ducha winnego fryzjera, na m�zg mu pad�o, na t� �yzn� gleb�, i wyros�a na g�owie fryzjera ta w�ciek�a ro�lina, z tej samej co ptak rodziny maniakalis-maniakalis, fauna i flora w�ciekle bujna, rozpe�z�y si� promieni�cie jej p�dy, opasa�y, op�ta�y dok�adnie i ciasno ca�� g�ow� fryzjera i pewnego dnia, kiedy to nadejdzie ten dzie�, dzie� kwitnienia, zakwitnie na g�owie fryzjera czerwony krwawy kwiat. Tu� po tym zakwitnie, tu� zaraz natychmiast po tym, kiedy fryzjer �yj�cy ju� nie swoim �yciem, ale �yciem ro�liny, przeci�gnie prostopadle ostrzem brzytwy po szyi klienta. Najpierw kwiat tryskaj�cy z szyi klienta, a zaraz potem na g�owie fryzjera tej samej barwy i tego samego odcienia p�atk�w kwiat. Z mojej szyi ten pierwszy kwiat. Bo to ja akurat siedz� na fotelu. Na tronie we krwi. To ja akurat zajecha�em do tego w�a�nie miasta i zaszed�em do tego w�a�nie fryzjera i jest w�a�nie ten dzie�: dzie� kwitnienia. Fryzjer cesarskim cieciem przecina mojej grdyki p�k i czerwony kwiat zakwita, tryska w g�r�. Krew zalewa pochylon� przy mnie g�ow� fryzjera.
Rozwa�a�em kiedy� dok�adnie t� ca�� spraw�. Na kilka tysi�cy fryzjer�w rozrzuconych po ca�ej pi�knej naszej krainie czy� nie mog�a kt�remu� z nich wpa�� do g�owy i zakie�kowa� i zakwitn�� taka ideja fiksa, jak m�wi� Francuzi? Mog�a. I mia�em z tego wywodu pe�ne gard�o strachu. Potem ten strach mi przeszed�, odpad�, odst�pi� mnie. Po prostu zapomnia�em o tym. Teraz dopiero sobie o tym przypomnia�em, kiedy akurat szukam fryzjera, �eby si� ogoli�. Przypomnia�o mi si� to w sam� niepor�, mo�na by powiedzie�. Ale nie. Przesta�em si� tym przejmowa�, zaprzesta�em, zaniecha�em my�lenia nad tysi�cliczebnymi mo�liwo�ciami nag�ej i niespodziewanej mojej �mierci. Wyzby�em si� tych spekulacji. To jest ziemia ja�owa. Pi�tej, sz�stej klasy grunt. To jest sam piach, gdzie nic nie uro�nie albo prawie nic. To jest Pustynia B��dowska takie my�lenie. Nie prowadzi do niczego ten rozwa�a� nurt. Do niczego dobrego.
To, �e wyzby�em si� tych nieszcz�snych my�li, wskazywa�oby na to, �e jednak nie jest ze mn� tak �le, �e nie jest ze mn� najgorzej. A ta mg�a ta mg�a? Wracaj�c do �mierci, to ta sprawa wygl�da u mnie tak: z jednej strony, jak m�wi�em, poniecha�em ob��dnych, ob��dowskich spekulacji o tym: jak zgin�? gdzie? kiedy? z czyjej r�ki? z czyjej por�ki? jaki po�knie mnie wir? jaka planeta zmia�d�y mi p�owy �eb? jaka kometa? jaki i czym podkuty but? i tak dalej i tak dalej. Wi�c to z jednej strony. Z drugiej strony jednak dobrze wiem, doskonale wr�cz si� orientuj�, �e �mier� ani na moment mnie nie opuszcza, na g�owie wiecznie mi siedzi, na czole mam j� wypisan�, przy nodze mojej zawsze wiernie jest. Wiec to z drugiej strony. A z trzeciej strony to z p�yni�ciem czasu, z biegiem lat coraz bardziej nie wierz� we w�asn� �mier�, zupe�nie nie widz� siebie jako umar�ego. Troch� inaczej m�wi�c: zupe�nie nie widz� tego �wiata beze mnie. Wiec tak si� sprawy maj� i pomimo �e wygl�da to wszystko dosy� bardzo skomplikowanie, dosy� bardzo nawet paradoksalnie, to ja tu nie widz� �adnej sprzeczno�ci, �adnego zam�tu ni przepychanki. Na m�j rozum wszystko tu jest w porz�dku: szafa gra, komoda ta�czy, a ja siedz� na parapecie okna, bujam nogami, pij� piwo, czekam na helikopter i serce mi wali.
Znalaz�em fryzjerski salon i wkroczy�em do�. Pusto by�o. �ywego ducha. Zdj��em kapot� i powiesi�em na wieszaku. Worek postawi�em poni�ej. Trzy sta�y przed lustrami puste fotele. Usiad�em na �rodkowym, pod bia�ym, na czerwonym tle, or�em, wisz�cym w ramce na �cianie, wysoko, prawie pod sufitem, jak przysta�o na kr�lewskiego ptaka. Nikt si� nie zjawia�, ani szef, ani fajfus-pomagier, czyli ucze�-czeladnik, wi�c wyci�gn��em papierosy z kieszeni i zapali�em. Siedz�c naprzeciw prostok�tnego du�ego lustra, trudno by�o nie patrze� na nie i na tego, kt�ry tam w g��bi lustra siedzia� na fotelu, pal�c papierosa. Trudno, m�wi�, by�o na niego patrze� i trudno mi by�o na niego patrze�, jak by tu powiedzie�, bezuczuciowo. Z oboj�tno�ci�. Jak na kogo� obcego, gdyby tak by�o, �e na obcego patrz� z oboj�tno�ci�. Co tak nie jest. Zatem wiec, nie patrz�c na obcego z oboj�tno�ci�, jak m�g�bym na siebie w ten w�a�nie spos�b patrze�, na swoje w�asne w lustrze odbicie. Widz� w tym miejscu w kinie pami�ci kogo�, kto powiedzia�by, �e mo�na. Mo�na, na obcego nie patrz�c z oboj�tno�ci�, na siebie patrze� w ten w�a�nie oboj�tny spos�b. Mo�na te� na wszystkich patrze� z oboj�tno�ci�, tak na siebie, jak i na innych. To ju� jest mniej niezrozumiale.
Ale wr��my do nich. Wr��my do tych dw�ch siedz�cych naprzeciw siebie w jednakowej pozycji, jednako pal�cych papierosa, jednako na siebie patrz�cych, z jednakim uczuciem. Jeden w g��bi lustra i drugi w g��bi lustra. W trzydziesty rok �ycia wchodzili�my ostrym susem, to nie jest tak ma�o, trzydzie�ci d�u�szych i kr�tszych lat razem przebywali�my i przemierzali�my r�wniny, do�y, pado�y i wystawiaj�ce spiczaste piszczele kurhany, to lekkim k�usem, to pe�nym galopem, to kulej�c, to czo�gaj�c si�, i jak m�g�bym nie przywi�za� si� do tego typa tam w g��bi lustra, a ja z drugiej strony w g��bi lustra. Patrzy�em na t� twarz zmieniaj�c� si� prawdopodobnie z p�yni�ciem czasu, mniej lub wi�cej, pog��bia�y si� zatoki czo�owe, gdzie rodz� si� najczulsze my�li, w�osy p�owia�y coraz bardziej pod tysi�cem s�o�c, oczy czego nabiera�y? Blasku czy matowego odcienia? Ja�nia�y w tej chwili bardziej ni� w dawniejszych m�odszych czasach czy te� traci�y ze swojego ognia?. Pytam, bo nie wiem. Dla mnie zmiany jakie�, je�li w og�le zachodzi�y, by�y jak na razie niewidoczne. Ja nie widzia�em r�nicy. Dla mnie ta twarz i ca�a posta� by�y takie same jak w dawniejszych m�odszych czasach.
Je�li m�wi� m�odsze czasy, to nie dotyczy to mnie. M�odsze czasy m�wi� w tym znaczeniu, �e m�odszy by� wiek ziemi, wiek planety. Bo moje m�ode czasy, m�odo�� moja nigdy nie by�a m�odsza ni� teraz i jak na razie b�dzie dalej sz�a m�odniej�c, czuj� to jeszcze zupe�nie nie�le, ca�ym cia�em, a jeszcze rozumem, i niech mnie nikt nie straszy. Niech mnie nikt nie straszy, �e by� mo�e, by� mo�e, owszem owszem, jest taka teoria, a do pewnego stopnia nawet praktyczna mo�liwo��, ale pr�dzej czy p�niej przyjdzie nieuchronnie czas, kiedy si� b�dzie po drugiej stronie wzg�rza i b�dzie si� o tym nieodwracalnie wiedzia�o, o tym, �e idzie si� w d� po stoku, na pohybel, a nie w g�r� na s�oneczny niebotyczny szczyt. Zasz�e i zachodz�ce zmiany na twarzy, na ca�ym ciele i wewn�trz maszynerii b�d� a� nazbyt widoczne. No i dobrze, ale niech mnie nikt tym na razie nie straszy. Kiedy przyjdzie ten czas, je�li w og�le przyjdzie, je�li go do siebie dopuszcz�, to powiem o tym. Opowiem o tym, kiedy przyjdzie ta pora, ten wiecz�r z zagadki Sfinksa, kiedy to chodzi si� na trzech nogach, czyli staro�� oparta o lask�. A ta mg�a ta mg�a?
Patrzy�em na tego w lustrze i nie dlatego, �e patrzy�em na niego z uczuciem naturalnym, nie mog�em wyobrazi� go sobie innego, ni� jest i by� zawsze. I m�wi� to nie zapominaj�c, nie przestaj�c ani na chwil� pami�ta�, �e moje �elazne zdrowie ju� nie jest �elazne, b�le jakie� dziwne mam czasami, pod skroni� nad okiem co� mnie nagle ostro zak�uje, w przegubie prawej r�ki co� mnie rwie, tak �e ca�a d�o� przez jaki� czas mi dr�twieje, par� z�b�w zgubi�em po ciemnych zau�kach, par� innych z niedba�o�ci; b�le g�owy mam czasami, rzadko, ale za to jakby w dw�jnas�b, w tr�jnas�b �upie mi we �bie; pod stopami odwieczne odciski, z p�cherzem jest co� nie tak, jak powinno, za cz�sto sika� mi si� chce, jedna babka klozetowa, pisuardessa, jak m�wi� zgrywusy, radzi�a mi mocno natrze� si� spirytusem i na noc k�a�� tam sobie podgrzan� ceg��; w nocy w�a�nie z tym siusianiem jest najgorzej, kiedy trzeba trzy, cztery razy wstawa�, niewygodne to jest i kr�puj�ce, gdy tak jak ja mieszka si� przewa�nie po kwaterach. Przypomina mi si�, jak raz dwie panie rozmawia�y o swoich lokatorach. Najpierw mocno plu�y i narzeka�y na nich, ale potem przesz�y od zwanych negatyw�w do zwanych pozytyw�w, chwali� zacz�y niekt�rych swoich go�ci: mia�am takiego, m�wi jedna, to by� tak delikatny i tak si� cicho zachowywa�, �e w nocy to do nocnika szcza� po nodze, �eby ha�asu nie robi�. Widzia�a pani? - spyta�a ta druga. Widzia�am, odpar�a ta pierwsza. Dalej, dalszego ci�gu rozmowy nie s�ysza�em, bo mocno �ciszy�y g�osy. Chichocz�c, do szeptu przesz�y takiego wi�cej nami�tnego.
Wracam do moich b�l�w. A ta mg�a ta mg�a? Wiec to jest mo�e normalna rzecz, te moje b�le, ale dla mnie tajemnicze, niesamowite, bo nie wiem sk�d, dlaczego, nigdy tego nie mia�em. Dosy� przera�aj�ce to jest, ale to jest jakby gdzie� obok jednak, cho� dzieje si� we mnie, w moim �cis�ym obr�bie. Ale jednak gdzie� obok. To nie nale�y do g��wnego nurtu, do g��wnego potoku, do g��wnego �ywotnego �ywio�u przep�ywaj�cego przeze mnie, przepruwaj�cego mnie porywi�cie i ogni�cie jak seria z pistoletu maszynowego. M�wi�em, �e ja bez �mierci ani rusz. Ona mi daje �ycie ta �mier�. To dopiero zaczyna by� ciekawe.
Ale wr��my do nich. Wr��my do tych dw�ch siedz�cych naprzeciw siebie w jednakowej pozycji, jednako pal�cych papierosa, jednako na siebie patrz�cych, z jednakim uczuciem. Jeden w g��bi lustra i drugi w g��bi lustra.
- No i jak to b�dzie? Z tym wszystkim - zapyta� cicho z g��bi lustra jeden z nich.
- Dobrze b�dzie. Musi by� dobrze - odpowiedzia� cicho z g��bi lustra drugi z nich.
- Najwi�cej niebezpieczna ta mg�a ta mg�a...
- Tak. Straszliwe s� jej ataki. I straszliwie s�odkie jednocze�nie, straszliwie uwodzicielskie... straszliwie rzewne...
- Rzewno�� nad rzewno�ciami, co chcesz... Gdyby nie Ga��zka Jab�oni...
- Tak. Gdyby nie Ga��zka Jab�oni, to ju� by nas nie by�o. Ju� by�my dali si� uwie��...
- Tak. Ju� by�my byli duchami.
Odnalaz�a si� zguba, czyli wszed� fryzjer do salonu jakimi� bocznymi zakulisowymi drzwiami prowadz�cymi do zaplecza, do pokoiku jakiego� ma�ego, gdzie fryzjer uprawia� mo�e poza fryzjerstwem inny fach, praktyki alchemiczne mo�e albo mo�e w og�le nie by�o �adnego pokoiku, tylko zwyczajna ubikacja by�a i naszego fryzjera cz�sto tam gna�o, bo mo�e te�, tak jak ja, mia� k�opoty z p�cherzem. Kto� mi poleca� na p�cherz du�o pietruszki je��. Nawet w�dk� zagryza� pietruszk�.
- Dzie�doberek - m�wi�. - Co tak pusto u pana ? Gdzie si� podziali klienci?
- Zimno, panie. Mr�z. Wszyscy si� skurczyli.
- Tak si� skurczyli, �e ich w og�le nie wida� - m�wi�.
- Tak jest, panie. Du�o te� poumiera�o. Fryzjer zak�ada� mi z ty�u serwetk�, �eby mnie najpierw ostrzyc, a potem dopiero ogoli�.
- W�osy nie - m�wi�. - Ogoli� tylko.
- W�osy nie?
- W�osy nie.
- �adne w�osy - powiedzia� fryzjer. - Kr�cone. I poci�gn�� mnie mocno za kosmyk, a� zabola�o mnie. Ale nic nie powiedzia�em, bo mo�e to mia�a by� oznaka sympatii
do mnie, kto to mo�e wiedzie�. R�ne s� sposoby okazywania komu� sympatii. �wiat jest bogaty we formy, a i w tre�� niebiedny.
- To m�wi pan, du�o ludzi poumiera�o.
- M�wi� panu, takie ch�opy. Fryzjer teraz mydli� mnie.
- Ale nie ma strachu - ci�gn�� dalej fryzjer. - Ludzi tu dziesi�� razy wi�cej przybywa, ni� ubywa. Do miedzi tu, panie, �ci�gaj�. Kupa narodu. Mied� tu u nas odkryli. S�ysza� pan na pewno.
- S�ysza�em. Wszystkie gazety o tym tr�bi�y. Podobno okropnie wielkie z�o�a. Wi�ksze podobno ni� wszystkie z�o�a w Europie razem wzi�te.
- A tak, tak, panie. Jedne z najwi�kszych na �wiecie. Mo�e nawet najwi�ksze. Kto to tam, panie, dok�adnie obliczy.
- W Chile - m�wi� - maj� te� du�o miedzi. W Ameryce Po�udniowej. W Afryce te� maj�. W takim kraju Rodezja.
- Jak jest wielki kraj, to wszystko pan znajdziesz. We� pan Ameryk�. We� pan Rosj�. U nich wszystko jest. W�giel, mied�, nafta, co pan tylko chce. Z�oto, platyna i inne drogie kamienie.
- Ale Polska ma�a - doda� po chwili.
- I tyle, panie, miedzi - doda� jeszcze po chwili.
Nie odzywa�em si�, bo goli� mi teraz szyj�, wi�c nie chcia�em mu ruchami mi�ni przeszkadza�, a sobie przez to samo jakiego� nieszcz�cia zwabi� na kark, to znaczy na szyj�. Sko�czy� i zacz�� mnie lekko mydli� na drugie lekkie poprawkowe golenie.
- To wielka kariera czeka wasze miasto - m�wi�. - Klient�w panu nie zabraknie.
- Ze strzy�eniem tak, ale z goleniem to coraz gorzej.
- Ko�czy si� era z goleniem u fryzjera - rymn��em sobie bezwiednie.
- Ano tak, panie. Maszynkami ludzie teraz si� gol�. Albo tymi na �yletki, albo tymi na pr�d. Sam papie�, czyta�em gdzie� w magazynie mody, goli si� elektryczn� maszynk�.
- Ta nowoczesno�� wsz�dzie si� wciska - m�wi�. - Nawet do Watykanu.
- A tak, panie. �eby� pan wiedzia�. Otworzy�y si� z ulicy drzwi do salonu i zajrza� jaki� go��. Widzia�em go w lustrze.
- Dzie� dobry, panie Stefanie - powiedzia�. - Przyjaciela zwierz�t tu u pana naby�o?
- Nie. Jeszcze nie.
- Gdzie on mo�e by�?
- Tego to nie wiem - rzek� fryzjer.
- Mo�e si� powiesi� - rzek� go�� i poszed�.
- Kremu damy? - spyta� fryzjer.
- Nie. Dzi�kuj�.
- Troch� kremu teraz na mr�z nie zawadzi.
- To daj pan troch�. Tylko nie za du�o, bo nie lubi�.
Fryzjer nakremowa� mi lica i to by� ostatni akcent jego stara�. Poci�gn�� mnie tylko jeszcze raz mocno za kosmyk.
- �adne w�osy. Kr�cone. Ale przyda�oby si� troch� skr�ci�. Wsta�em z fotela i m�wi�:
- Gdzie ja teraz b�d� w samym �rodku zimy si� strzyg�, panie. �eby mi g�owa marz�a? A w og�le, wie pan, to ja odwrotnie, ni� inni klienci. Gol� si� u fryzjera, ale strzyg� si� sam. Ju� od pi�tnastu lat chyba.
- Maszynk�?
- No�yczkami.
- A� ty�u? Jak z ty�u? W lusterku z ty�u pan dok�adnie nie zobaczy.
- Bez lusterka si� strzyg�. W og�le nie patrz� w lusterko. Czytam ksi��k� albo patrz� przez okno na kawa�ek tego �wiata i skubi� si� no�yczkami. Na wyczucie. Ile p�ac�?
- Pi��.
- Prosz� - poda�em fryzjerowi sz�staka. - "Sporta" zapali pan?
- A zapal�. Ja te� "Sporty" pal�. Ja panu powiem, �e z tych wszystkich papieros�w to one s� jeszcze najmo�liwsze.
- No i najta�sze - zauwa�y�em.
- Dawniej - fryzjer zaci�gn�� si� g��boko - pami�ta pan, by�y te, "Wczasowe".
- Pami�tam. O, to siano by�o. "�ajdackie" na nie m�wili.
- "�ajdackie"? Dlatego �e g�wno warte?
- Troch� dlatego i troch� dlatego, �e "Wczasowe". �e na wczasach tak si� wczasowicze �ajdacz�.
- Aha. Rozumiem - rzek� fryzjer. Podszed� do �ela�niaczka i na�o�y� dwie szufelki w�gla do paleniska. Skrzyneczka z w�glem sta�a obok.
- Pan te� do nas za robot�?
- Tak. To znaczy...
- Bo widz� worek - rzek� fryzjer. - Do miedzi? Do kopalni ?
- Nie - m�wi�. - Na razie przynajmniej do miedzi nie.
- Zna pan tu kogo� w mie�cie?
- Nikogo - m�wi�. - Kiedy� zna�em jednego rabina, kt�ry by� z G�ogowa. M�dry by� cz�owiek. Ale umar�.
- Teraz to ka�dy jest m�dry. Teraz g�upich nie ma. Co jeden to m�drzejszy.
- Dlatego takie m�dre czasy mamy na �wiecie - m�wi�. Wyci�gn��em z kieszeni wyci�ty z gazety �wistek.
- Mo�e pan wie, gdzie to jest. Wie� Bobrowice, gromada Hopla, nadle�nictwo S�awa - odczyta�em g�o�no. - Daleko to jeszcze st�d? Jad� tam do roboty na wyr�b lasu.
- Niedaleko. Blisko. Do Hopli jakie� pi�tna�cie kilometr�w pekaesem, a stamt�d do Bobrowic jakie� z dziesi�� kilometr�w. Mo�e mniej.
- To niedaleko - przyzna�em, �ci�gaj�c z wieszaka kapot� i wci�gaj�c j� na plecy. - To kiedy� tu do pana wpadn� elegancko si� znowu ogoli�.
- Prosz� bardzo - rzek� fryzjer. - Serdecznie zapraszam. Do miasta musi pan przecie� od czasu do czasu wpada�, �eby si� zabawi�. Inaczej pan zdziczeje w tych lasach. Przepadnie pan w tych �niegach.
Wyszed�szy od fryzjera uda�em si� na dworzec pekaes�w. Autobus do Hopli mia�em dopiero o trzynastej dwadzie�cia, a by�a zaledwie dziesi�ta poranna tego dnia. Po kr�tkim namy�le, czeka�, nie czeka�, uda�em si� do sklepu spo�ywczego. Zakupi�em troch� prowiantu, chleba, s�oniny, cebuli, par� puszek �ledzi w tomatnom sosie, paczk� herbaty i tak dalej. Co si� zje, to si� nie przepije - jak m�wi przys�owie. Chocia� drugie przys�owie m�wi: cz�owiek nie jest tym, co je, cz�owiek jest tym, co pije. Ech, przys�owia, przys�owia. Za�adowa�em ca�y prowiant do worka, worek na plecy, plecy lekko zgarbi�em, nos wysmarka�em i, spytawszy o drog�, wyci�gn��em nogi i ruszy�em naprz�d. Przeszed�em most nad rzek� Odr�, potem drugi most nad nietiecz�, nad starorzeczem i rozlewiskami, chwil� posta�em na krzy��wce, co zaraz za drugim mostem, i ruszy�em dalej. Lekko w lewo skos. Wiatr zawiewa� od po�udniowego zachodu ostrymi podmuchami, tak �e bi� mnie w lew� band� i w lewy policzek otwart� d�oni�. Skurczy�em jeszcze bardziej g�ow� pod siebie, chowaj�c brod� pod szalik. �nieg na polach tward� skorup� przymarzni�ty do ziemi, wi�c wiatr nim nie kurzy� na drog� i na id�cego po drodze. Id�cy za� szed� i to wszystko. Nic poza tym. By� tylko ruchem, ruchomym punktem, ruchom� kresk� na drodze. Nawiedzony by� id�cy tym rzadkim szcz�liwym czasem niemy�lenia. Ta fala b�oga, ten ob�ok bia�y mi�kki i w �rodku pusty nap�yn�� na id�cego. Zimny bo zimny wiatr owiewa� wiecznie rozgor�czkowany rozpalony rozbuchany �arem �eb. Id�cy to czu� i tylko to. By�o tak jakby dmuchaj�cy wiatr wciska� z powrotem na miejsce pr�buj�ce si� wydosta� z g�owy my�li. Albo x jeszcze dok�adniej: by�o tak, jakby id�cy szed� bez g�owy, jakby j� sobie zdj�� i trzyma� pod pach� albo schowa� do worka, co go ni�s� na plecach. O, pi�kne, pi�kne wakacje bezmy�lno�ci wielkiej zupe�nej. B�ogos�awiony odpoczynek od piek�a i piekielnego raju my�lenia. B�ogos�awiona bezmy�lno�ci m�oda zdrowa wdowa.
Ale kr�tki odpoczynek, kr�tkie wakacje w przytulnych ramionach, w przytulnych gniazdach przegub�w i kolan bezmy�lno�ci. Podnios�em g�ow�, spojrza�em w prawo na pole, zobaczy�em tam wron� na �niegu i przypomnia� mi si� on, kt�ry wczoraj, w sam� niedziel�, zgina� pod ko�ami. Kto tu nie widzi zwi�zku mi�dzy jednym i drugim, ten nie widzi zwi�zku mi�dzy trzecim i czwartym, sz�stym i si�dmym, trzynastym i pierwszym. Potem inne my�li si� posypa�y i jeszcze inne, ca�a lawina, ca�a kawalkada, ca�e tabuny, tak �e �eb m�j mia�d�ony by� pod tysi�cliczebnymi kopytami. Ach, nikt nigdy nie b�dzie wiedzia�, jakim ci�kim cudem zlepia si� pot�uczony na drobniutkie cz�ci m�zg.
- Co robisz?
- Klej� m�zg.
- Ach, ty zaraz tak nie wiadomo jak. Powiedzia�by� lepiej jaki� kawa�.
- Powiem ci: jakby� si� nie kr�ci�, to masz dup� z ty�u.
- No wiesz! Z tob� naprawd� nie mo�na nigdy kulturalnie porozmawia�.
B�g chcia�, jak to si� m�wi, ale ile w tym prawdy, �e za przejazdem kolejowym z�apa�em w�z. Stary Opel-B�yskawica z przyczep�, czyli z ogonem, czyli z kit�. Ruda d�uga kita wlok�cych si� za mn� d�ug�w. W�z i przyczepa za�adowane by�y wielkimi betonowymi kr�gami. Szofer zatrzyma� tabor, wylaz� z szoferki i przeszed� si� dooko�a ci�ar�wki, sprawdzaj�c ko�a. Dwadzie�cia kr�g�w, jak szybko policzy�em, gdzie� po p� tony ka�dy, to by� ci�ar nie byleladajaki. Nie w kasz� dmucha�. Pomog�em szoferowi dokr�ci� �ruby u o�miu k� wielkim dwuramiennym kluczem. To nam zabra�o z pi�tna�cie minut tego. Ale te� za to rozgrza�em si�. nie�le. Potem za�adowali�my si� do szoferki i z wolna ruszyli�my. Betonowe kr�gi z ty�u, cho� przepasane �a�cuchami, lekko giba�y si� po platformie i to si� wyra�nie czu�o w przedzie. Z wolna jechali�my. Ostro�nie. Czterdziestk� gdzie�. Czterdzie�ci pi��. Zimowa zreszt� droga te� nie by�a do nonszalanckiej jazdy. Do rowu mo�na by�o si� �atwo stoczy� bez specjalnych czyich� mod��w. Szofer kl��, �e mu na bazie tyle napakowali na w�z. Mia� przed sob� szmat drogi i przy tym tempie jazdy oblicza�, �e nie dojedzie na miejsce, do buduj�cej si� fabryki farb i lakier�w, wcze�niej ni� pod wiecz�r. Kl��, piorunowa� tak� jazd� i t� ca�� swoj� robot�, �e co to za robota, nigdy go w domu nie ma, wpadnie tylko dzieci policzy�, czy nic nie przyby�o, czy nic nie uby�o i jazda w drog�.
- W transporcie robi� to jest troch� tak jak marynarskie �ycie - m�wi�.
- Tak jest, panie. Dobrze pan to powiedzia�. Niech to cholera we�mie.
By� w z�ym humorze, nie da si� ukry�. Nawet nie mia�em czasu spr�bowa� go rozbawi�, rozweseli� jak�� opowiastk�, bo ju� musia�em wysiada�. By�a krzy��wka w �rodku lasu i nasze drogi tu rozchodzi�y si�. Ja mia�em skr�ci� w lewo, wed�ug "Hopla" tablicy w kszta�cie strza�y, a on zasuwa� dalej prosto. Musia�em zostawi� jego los i towarzyszy� mojemu. Jakie� dziwne wzruszenie nas ogarn�o, kiedy si� �egnali�my i �yczyli�my sobie powodzenia. Moje wzruszenie czu�em wyra�nie, malowa�o si�, jak to si� m�wi, na mojej twarzy, a jego wzruszenie malowa�o si� na jego twarzy. Tak, �e to nie by�o jednostronne. To by�o dwustronne. Nie wiem, na czym to polega�o. Byli�my razem ze sob� jakie� zaledwie p� godziny, nie wi�cej, pi�tna�cie minut na skraju szosy dokr�cali�my w milczeniu �ruby u k� jego Opel-Blitza, drugie pi�tna�cie minut sp�dzili�my w szoferce i on ca�y prawie czas kl��, ja mo�e ze trzy zdania rzuci�em, a kiedy si� �egnali�my po tej p�godzinie, nie mogli�my ukry� wzruszenia wielkiego. Mnie dr�a� g�os i jemu dr�a� g�os, ten sam, kt�ry przed chwil� bluzga� przekle�stwa. Naprawd� niesamowite to by�o i zupe�nie nie rozumiem, na czym to polega�o. Wiek te� nas nie ��czy�, kt�ry podobno mo�e by� ��cznikiem ca�ego zwanego pokolenia. Szofer by� ode mnie ze dwadzie�cia lat starszy, to znaczy mia� dwadzie�cia lat wi�cej ode mnie.
- To powodzenia �ycz�. Niech pan jedzie ostro�nie, bo �lizgawica.
- Dobra, dobra. Dam sobie rad�. Ty te� tam uwa�aj na zakr�ty.
Podali�my sobie r�ce i, ju� nic wi�cej nie m�wi�c, popatrzyli�my na siebie przez kr�tk� chwil�, tyle, ile mo�na wytrzyma�, i wysiad�em. Poszed�em, nie odwracaj�c si�, drog� na Hopl�. Z pi��dziesi�t metr�w uszed�em, a on dopiero wtedy ci�ko ruszy� i pojecha�. Charkot motoru starego Opel-Blitza d�ugo cichn�� w otaczaj�cym mnie lesie. Usiad�em na kamiennym przydro�nym s�upku i zapali�em papierosa. Nic nie rozumia�em: by�em bliski p�aczu.
Ale ten p�acz, ta ch�� p�aczu by�a czym� innym, nie by�a zwi�zana ze wzruszeniem tym dziwnym po po�egnaniu si� z szoferem. Ta ch�� p�aczu nie wynika�a z tego wzruszenia. Z tego sobie nagle zda�em spraw�. A tak �atwo mo�na by�o te dwa stany po��czy� wsp�ln� serdeczn� nici�. Nie wiem, jak mi si� uda�o zda� sobie nagle spraw�, �e te dwie rzeczy nie maj� nic ze sob� wsp�lnego. Ale je�li ta ch�� p�aczu nie wynika�a, nie wyp�ywa�a z tego wzruszenia dziwnego wielkiego po po�egnaniu si� z szoferem Opel-Blitza, to z czego wynika�a, z czego wyp�ywa�a? I pomy�la�o mi si�, Bo�e m�j, �e mo�e chcia�em p�aka�, mo�e chcia�em ju� teraz zacz�� p�aka� za co�, co mnie spotka kiedy�, kiedy�, w przysz�o�ci; i instynkt m�j jaki�, instynkt �ycia chcia�, �ebym ju� teraz zacz�� p�aka� powoli i tak p�aka� od czasu do czasu, �eby potem, kiedy�, w przysz�o�ci, nie zala�y mnie ca�kiem �zy, �ebym w nich nie uton�� ca�kiem, w ca�ej topielczej dos�owno�ci. Albo mo�e kto�, kto�, kogo w tej chwili zalewa�y ca�kiem �zy, kto�, kto ton�� teraz we �zach, w ca�ej topielczej dos�owno�ci, wo�a� mnie na pomoc, ratunku prosi�, poruszaj�c bezg�o�nie wargami krzycza� do mnie z wiatrem lub pod wiatr: zap�acz! zap�acz, Pradera, to mo�e mnie przestan� p�yn�� �zy; zap�acz, bo ja ton� we �zach, pom� mi, ratuj, ratuj, Pradera; i ja chcia�em p�aka�, chcia�em komu� pom�c, chcia�em kogo� ratowa�, a mo�e siebie chcia�em ratowa�, tego z przysz�o�ci niewiadomej tajemniczej, dalekiej lub nie tak dalekiej, ale nie mog�em p�aka�, nie chcia�y mi lecie� �zy, nie chcia�y, Bo�e m�j, i tak mi przykro, tak mi przykro, ale przecie� chcia�em p�aka� i pomy�la�em o tym wszystkim i chcia�em p�aka� i czy to jest tak ma�o? Czy� to nie by� p�acz wielki wylewny, cho� �zy nie lecia�y? Czy� tym nie uratowa�em ci� troch�, ty, co p�aczesz, co toniesz teraz we �zach? Czy� tym nie uratowa�em siebie troch�, siebie, co p�acz�, co ton� we �zach w przysz�o�ci niewiadomej tajemniczej, dalekiej lub nie tak dalekiej?
Kilka godzin potem, wcze�nie zapadaj�cym wieczorem tej pory roku, wraca�em od le�niczego, co mieszka� prawid�owo pod lasem, do wioski, do Bobrowic, gdzie mia�em zg�osi� si� na kwater� u Babci Ole�ki. Z le�niczym za�atwi�em, co by�o do za�atwienia.
- Robi� ju� pan na zr�bie?
- Nie. Nie robi�em. Ale wiem co i jak. No i siekier� w r�ku mia�em. Jak to si� m�wi: w�adani siekier�.
- Ile pan zrobi, tyle pan zarobi. Ma pan w�asn� siekier�?
- Nie mam. Mam tylko ma�y toporek.
- To ja panu dam. Pilnik pan sobie kupi.
- Pilnik mam.
- Jaki?
- Mam dwa: tr�jk�tny i p�aski.
- Lepszy tr�jk�tny. Buty gumowe pan ma? Nie ma pan. Wyszed� z pokoju i przyni�s� po chwili par� gumiak�w.
- Mo�e b�d� troch� za du�e, ale za to mo�na grubsz� onuc� da�. Tylko w gumiakach mo�na robi� na zr�bie. Wszystko inne przemi�ka. Najgrubsza sk�ra. R�kawice dam za par� dni, jak pojad� do Nadle�nictwa, bo wszystkie, co mia�em, zda�em. Na kwater� pan si� zg�osi do Babci Ole�ki. Po lewej stronie du�y dom z bia�ej ceg�y, gdzie� tak w �rodku wsi. Powie pan, �e przys�a� le�niczy Bogda�ski. Jutro niech pan przyjdzie rano, to p�jdziemy na zr�b i wybierzemy dla pana jak�� dzia�k�.
- O kt�rej przyj��?
- Przed �sm�. O wp� do �smej gdzie�. Wcze�niej nie ma co, bo jeszcze ciemno.
- Dobra. To dzi�kuj� i dobranoc.
- Dobranoc. Nasze ko�dry i poduszki tam s� na kwaterze. Drzewa naszego tam chyba te� troch� zosta�o po naszych ludziach, co wyjechali. Zreszt� powie pan Babci Ole�ce, �e drzewa dla pana przywiezie si� za par� dni. Na razie niech pan pali tym, co jest. A jak nie ma, to niech Babcia Ole�ka panu po�yczy, to jej pan potem odda.
- Dobra. Dzi�kuj� panu. Dobranoc.
- Dobranoc. Jutro wp� do �smej.
Znalaz�em ten du�y dom z bia�ej ceg�y. Kupa ps�w mnie przedtem w�ciekle obszczeka�a, kiedy min�wszy woln� domen� p�l, wszed�em w zabudowania i szed�em przez wie� �rodkiem drogi. Kupa ps�w, m�wi�, w�ciekle mnie obszczeka�a. Zupe�nie nie tak, jak sobie marz� od wielu lat. Mam takie marzenia, �eby psy na mnie w nocy nie szczeka�y. Chocia� my�l� sobie teraz, nie wiem, jak by to by�o, gdyby si� moje marzenie spe�ni�o. Mo�e by to by�o du�o straszniejsze ta cisza, to i�cie, to maszerowanie w�r�d nocnej ciszy absolutnej. Mo�e bym pr�dko zapragn�� na powr�t us�ysze� szczekanie ps�w. Ale zaraz. Przecie� chodzi mi o to, �eby psy nie szczeka�y na mnie. Na innych i w og�le do ksi�yca, i mi�dzy sob� niech sobie psy szczekaj�. No to wszystko w porz�dku. Wszystko w porz�dku. A my�la�em ju� przez chwil�, przestraszy�em si�, �e sobie z�e marzenie wymarzy�em. To znaczy takie marzenie, kt�re spe�nione mo�e sta� si� czym� do znienawidzenia, przekle�stwem. Ile by�o takich marze�! Ile si� spe�ni�o! Ile sta�o si� przekle�stwem!
Znalaz�em ten du�y dom z bia�ej ceg�y i wszed�em do niego.
Na podw�rzu psa nie by�o. Babcia Ole�ka zajmowa�a w tym wielkim domu najmniejszy pokoik. Malutk� izdebk�, ciupk� tak� od sieni na prawo. Tam si� przenios�a na samotno��. Na stare lata. Do tej ciupki ma�ej, kt�ra sk�adzikiem, schowkiem by�a kiedy�, kiedy w tym wielkim domu panowa� wielki ruch. Teraz nie by�o tego. Cicho i pusto by�o. Powiedzia�em "dobry wiecz�r" i �e ja na kwater�. �e przys�a� mnie le�niczy Bogda�ski.
- Aha - powiedzia�a babcia Ole�ka. - Aha - powt�rzy�a.- Niech idzie za mn�. Ja jemu poka�e gdzie.
Przebyli�my ogromniast� sie� i weszli�my do pustego pokoju, kt�ry by�, jak nietrudno zgadn��, kuchni� kiedy�, kiedy w tym wielkim domu panowa� wielki ruch. Kiedy na �cianach wisia�y �wi�te obrazy, w pokojach sta�y ci�kie meble, w piecu hucza� ogie�, na rozgrzanych do czerwono�ci fajerkach sta�y gary, w garach gotowa� si� barszcz albo �ur, albo kapu�niak, po�rodku izby sta� st�, przy stole domownicy: chwackie g�osy ich. A teraz cicho by�o. Stanica cicha i pusta sta�a. Wykruszy�y si� szeregi, m�� zgin�� na wojnie albo zmar� po wojnie, synowie poszli w �wiat, c�rki za m�� i tak to jest. Teraz tylko Babcia Ole�ka od czasu do czasu kr��y�a za czym� po tych pustych izbach. I myszy. I mo�e szczury. I tacy jak ja sezonowi na kwaterze domownicy. A kiedy nie by�o na kwaterze nikogo, to co by�o? Co tu mog�o by�? Babcia Ole�ka w swojej malutkiej ciupce, a w reszcie wielkiego domu ch��d, przeci�gi, skrzypi�ce nie naoliwione drzwi i inne rozmaite szelesty.
Przeszli�my ten pusty pok�j i weszli�my do nast�pnego, kt�ry bardziej �ywy by�, ten drugi pok�j, ale te� nie przesadzajmy. �ciany jego wymalowane by�y w takie niebieskawe kwiatki - trupie g��wki. Taki dese�. Ten pok�j wydzieli�a Babcia Ole�ka na kwater� dla zamiejscowych, co przyje�d�ali do roboty do lasu. Nadle�nictwo chyba jej p�aci�o za to jakie� grosze. W izbie sta�y trzy ��ka, szafa, st� i trzy krzes�a. W k�cie kaflowy piec.
- Nowy - powiedzia�a Babcia Ole�ka, widz�c, �e tam w�a�nie patrz�. W k�t.
- Dobry ma cug?
- Dobry. Przedtem ja mia�a wi�kszy, te� kaflowy. Gotowa�a w nim. Wszystko. Ale co� zaczaj dymi�. Dym nie szed� do komina, tylko pod kocio�ek. Powali�a ja jego i postawi�a nowy. Przysz�y murarze z Hopli i zrobi�y. Tysi�c z�otych kosztowa�o. Pi��set robota i drugie pi��set za te wszystkie blachy w �rodku. W Nowej Doli znajomy kupi�, bo w Hopli nie mia�y. A on z daleka?
- Kto? - zapyta�em.
- On - powt�rzy�a Babcia Ole�ka, pokazuj�c na mnie palcem.
- Ach, ja. Z p�nocy. Z bydgoskiego.
- To daleko. Tak si� to ludzie po �wiecie rozje�d�aj�. Ale w lesie du�o nie zarobi. Teraz niedawno, przed Bo�ym Narodzeniem, ja mia�a tu trzech z ��dzkiego. To oni z pocz�tku zarobi�y. Na �erdziach oni robi�y. To wychodzi�a im dni�wka czasami po 130 z�otych. Ale te� robi�y! Od �witu do ciemnej nocy. W nocy sz�y i w nocy wraca�y. Potem da�y ich na �cink�, to b�jcie si� Boga, odr�bywa� te ga��zie, pali� po sobie, �eby by�o czysto, korowa�, ci��. Co mo�na na �cince zarobi�? Nulki!
- Jako� to b�dzie. Zobaczymy - m�wi�. - A drzewa troch� po nich zosta�o? �ebym mia� czym w piecu pali�. Le�niczy m�wi�, �e za par� dni przywioz� dla mnie drzewo.
- Co tam zosta�o. Nawet metra nie b�dzie. Latark�, widz�, ma, to p�jdziemy do szopy i poka�e kt�re. Od razu sobie przyniesie.
Wzi��em latark� i poszli�my do szopy. Babcia Ole�ka pokaza�a mi, kt�re drzewo jest moje. Zaiste niewiele tego by�o. Palenia na jakie� cztery, pi�� dni. Poprosi�em Babci� Ole�k�, �eby potrzyma�a latark�, a ja roz�upa�em siekier�, co by�a w szopie, par� klocy na drobne i zebra�em pod pach�.
- Co to za latarka taka b�yszcz�ca? - spyta�a Babcia Ole�ka, ogl�daj�c j� w r�ku.
- Chi�ska - m�wi�. - Kup� tego rzucili na rynek.
- Chi�ska - powt�rzy�a Babek Ole�ka.-A ja my�la�a, �e srebrna.
- Gdzie tam srebrna. Aluminiowa czy jaka� tam.
Babcia Ole�ka da�a mi na rozpa�k� kawa�ek smolniaka i wr�cili�my do stanicy. Ja poszed�em rozpala�, a Babcia Ole�ka posz�a do siebie. Potem przynios�a mi gor�cej herbaty.
Podzi�kowa�em i poprosi�em j�, �eby mnie zbudzi�a jutro o si�dmej, gdybym zaspa�. Dobranoc, dobranoc i zosta�em sam. W rozpalonym piecu hucza�o i to by�o wi�cej ni� ch�ry anielskie. Nie ma, nie mo�e by� s�ynniejszej muzyki od tej, kiedy w piecu huczy ogie�, a za oknem duje wiatr. Kiedy w piecu trzaska �ywica, a za oknem dujawica. Pod�o�y�em troch� do ognia i zrobi�em par� krok�w po nowej przestrzeni, w kt�rej mia�em mieszka�, pr�buj�c j� z lekka, czy si� da szybko oswoi�, czy d�u�ej to potrwa.
Po tych trzech z ��dzkiego zosta�a na kwaterze gryz�ca troch� gard�o wo� ich potu, zosta�o w szafie par� pustych puszek i s�oik�w po pulpetach, po pasztecie pu�tuskim i po �ledziach radzieckich w pomidorowym sosie. Mia�em takie same w worku. Zosta� na kwaterze po tych trzech z ��dzkiego jeden bia�y metalowy kubek na szafie, pod szaf� stare onuce, kt�re rzuci�em na piec, i w k�cie izby kawa� prostego kija z dwoma naci�tymi na obu ko�cach kreskami. Metr�wka, jak nietrudno zgadn��. To by by�o mniej wi�cej wszystko, co po nich zosta�o. Najbardziej obecna, cho� najmniej widoczna, by�a gryz�ca lekko gard�o wo� ich potu, ich znoju. Normalnie. Po mnie tu te� zostanie wo� mojego potu, mojej mitr�gi i te� kto� otworzy okno, �eby przewietrzy� izb�, tak jak ja to jutro zrobi�, bo dzisiaj przemarz�em jako� i nie chc� otwiera� okna. Dzisiaj ju� mi wszystko