2991
Szczegóły |
Tytuł |
2991 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2991 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2991 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2991 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
CHRISTINE
(PRZE�O�Y�: ARKADIUSZ NAKONIECZNIK)
SCAN-DAL
Dedykuj� t� ksi��k� George'owi Romero,
Chrisowi Forrestowi Romero oraz Burgowi
OD AUTORA
Cytowane w powie�ci s�owa piosenek przypisuj� wykonawcy (lub wykonawcom) najcz�ciej z nimi kojarzonym. Mo�e to urazi� puryst�w wyznaj�cych zasad�, �e s�owa piosenki nale�� bardziej do pisarza ni� piosenkarza. M�g�bym od nich us�ysze�, �e post�pi�em tak, jakbym uzna� Hala Holbrooka za autora dzie� Marka Twaina. Nie zgadzam si� z nimi. W �wiecie muzyki rozrywkowej jest tak, jak powiedzieli Rolling Stones: wa�ny jest nie utw�r, lecz jego wykonawca. Ale dzi�kuj� im wszystkim, zar�wno pisarzom, jak piosenkarzom - szczeg�lnie Chuckowi Berry'emu, Bruce'owi Springsteenowi, Brianowi Wilsonowi... a tak�e Janowi Berry'emu z duetu Jan i Dean. On naprawd� wr�ci� z Zakr�tu �mierci.
Uzyskanie koniecznych zezwole� na wykorzystanie tekst�w piosenek to bardzo ci�ka praca i dlatego chcia�bym podzi�kowa� niekt�rym spo�r�d os�b, kt�re pomog�y mi przypomnie� sobie te utwory, a nast�pnie zatroszczy�y si� o to, �ebym m�g� z nich skorzysta�. S� w�r�d nich: Dave Marsh, krytyk muzyczny i historyk rocka; James Feury, alias "Mighty John Marshall", kt�ry ma w moim ma�ym mie�cie stacj� radiow� i nadaje g��wnie rocka; jego brat Pat Feury, prowadz�cy w Portland dyskotek� ze starymi przebojami; Debbie Geller; Patricia Dunning oraz Pete Batchelder. Dzi�kuj� wam wszystkim i �ycz�, aby wasze stare p�yty nigdy nie powygina�y si� tak bardzo, �eby�cie nie mogli ich odtwarza�.
S. K.
PROLOG
Mog�oby si� wydawa�, �e jest to opowie�� o mi�osnym tr�jk�cie - Arnie Cunningham, Leigh Cabot i, oczywi�cie, Christine. Musicie jednak wiedzie�, �e Christine by�a pierwsza. Ona by�a jego pierwsz� mi�o�ci�, a wydaje mi si� (cho� nie podj��bym si� stwierdzi� tego z ca�� pewno�ci�, w ka�dym razie na pewno nie teraz, spogl�daj�c na �wiat z wy�yn m�dro�ci, na jakie uda�o mi si� wspi�� podczas dwudziestu dw�ch lat mojego �ycia), �e tak�e jedyn�. Dlatego moim zdaniem to, co si� sta�o, nale�y uwa�a� za tragedi�.
Arnie i ja wychowywali�my si� w tej samej dzielnicy, chodzili�my do tej samej szko�y podstawowej, a potem razem poszli�my do szko�y �redniej w Libertyville. Przypuszczam, �e uda�o mu si� tam prze�y� g��wnie dzi�ki mnie. By�em w szkole wa�nym facetem - tak, wiem, �e to w sumie g�wno znaczy, bo pi�� lat po zdaniu matury nikt nawet nie postawi ci piwa za to, �e by�e� kapitanem dru�yny futbolowej i bra�e� udzia� w mi�dzystanowych zawodach p�ywackich - ale Arniego nie zabili w�a�nie dzi�ki temu. Owszem, musia� znie�� mn�stwo upokorze�, ale przynajmniej go nie zabili.
By� koz�em ofiarnym. W ka�dej szkole �redniej musi by� przynajmniej dwoje takich; to og�lnokrajowe prawo. Jeden ch�opak i jedna dziewczyna. Okazja do wy�ycia si� dla ka�dego. Masz z�y dzie�? Zawali�e� wa�n� klas�wk�? Pok��ci�e� si� ze starymi i uziemili ci� na weekend? Nie ma sprawy. Po prostu znajd� kt�rego� z tych biednych, ponurych �apciuch�w, kt�rzy jak przest�pcy przemykaj� korytarzami w oczekiwaniu na ostatni dzwonek, i odbij to sobie na nim. Czasem rzeczywi�cie gin� pod ka�dym wa�nym wzgl�dem, z wyj�tkiem fizycznego, a czasem udaje im si� czego� z�apa� i prze�y�. Arnie mia� mnie, potem za� mia� Christine. Leigh pojawi�a si� p�niej.
Po prostu zale�a�o mi na tym, �eby�cie dobrze to zrozumieli.
Arnie by� urodzonym nieudacznikiem. Mia� przechlapane u szkolnych osi�k�w ze wzgl�du na warunki fizyczne - ledwie metr siedemdziesi�t wzrostu i siedemdziesi�t kilogram�w spoconego cia�a w ubraniu i turystycznych buciorach. Mia� przechlapane u szkolnych intelektualist�w (kt�rzy w takim miasteczku jak Libertyville sami nie mieli zbyt �atwego �ycia), poniewa� nie mia� �adnej specjalno�ci. Arnie by� bystry, ale nie wykazywa� naturalnych zdolno�ci w �adnym kierunku... z wyj�tkiem mechaniki samochodowej. Ch�opak mia� nieprawdopodobn� smyka�k� do woz�w. Jednak jego rodzice, oboje pracuj�cy jako wyk�adowcy w Uniwersytecie Horlicks, z pewno�ci� nie zgodziliby si�, �eby ich syn, kt�ry w te�cie Stanforda-Bineta zmie�ci� si� w g�rnych pi�ciu procentach wynik�w, kszta�ci� si� w tym kierunku. Mia� szcz�cie, �e pozwolili mu w og�le chodzi� na zaj�cia warsztatowe podczas pierwszych trzech lat nauki. Musia� to sobie wywalczy�. Mia� przechlapane u �pun�w, bo niczego nie bra�, i u wszystkich tankuj�cych ile wlezie supersamc�w, gdy� nie pi�, a jak dosta� mocniej w z�by, to p�aka�.
A w dodatku mia� totalnie przechlapane u dziewczyn, bo jego hormonalna maszyneria by�a kompletnie rozregulowana. Arnie mia� pryszcze. My� twarz co najmniej pi�� razy dziennie, bra� dwadzie�cia prysznic�w tygodniowo i wypr�bowywa� wszystkie kremy i mleczka znane wsp�czesnej nauce, ale nic mu nie pomaga�o. Jego twarz wygl�da�a jak przyprawiona pizza i taka mia�a ju� na zawsze pozosta�.
Mimo to bardzo go lubi�em. Odznacza� si� inteligentnym poczuciem humoru i wygimnastykowanym, bystrym umys�em bez przerwy zadaj�cym pytania. Kiedy mia�em siedem lat, to w�a�nie Arnie pokaza� mi, jak za�o�y� hodowl� mr�wek, i sp�dzili�my prawie ca�e lato obserwuj�c te ma�e dranie, zafascynowani ich organizacj� i �mierteln� powag�, z jak� wszystko robi�y. To on wpad� na pomys�, kiedy mieli�my dziesi�� lat, �eby pewnej nocy wymkn�� si� z domu, zakra�� si� do stajni przy szosie numer siedemna�cie, zabra� stamt�d stert� wyschni�tego ko�skiego nawozu i u�o�y� j� pod ogonem plastikowego konia stoj�cego na trawniku przed motelem w Monroeville. On pierwszy odkry� szachy. On pierwszy odkry� pokera. Nauczy� mnie, jak naj�atwiej wygrywa� w scrabble'a. We wszystkie deszczowe dni, a� do chwili, kiedy si� zakocha�em (to znaczy, w pewnym sensie; by�a jedn� z dziewczyn zagrzewaj�cych nasz� dru�yn� do gry i mia�a fantastyczne cia�o, w kt�rym rzeczywi�cie zakocha�em si� bez reszty, ale kiedy Arnie zwr�ci� mi uwag�, �e jej umys� swoj� g��bi� i stopniem skomplikowania przypomina piosenki Shauna Cassidy, nie mog�em powiedzie� mu, �e jest zafajdanym k�amc�, bo nim nie by�), on pierwszy przychodzi� mi na my�l, bo wiedzia�, jak najlepiej wykorzysta� te dni, podobnie jak wiedzia�, co zrobi�, �eby wygra� w scrabble'a. Chyba w�a�nie po tym mo�na pozna� naprawd� samotnych ludzi... Zawsze wiedz�, co robi� w deszczowe dni. Zawsze mo�na do nich zadzwoni�. Zawsze s� w domu. Pieprzone zawsze.
Z kolei ja nauczy�em go p�ywa�. Przekona�em go, �eby jad� warzywa, to mo�e uda mu si� troch� rozbudowa� jego mizerne cia�o. W przedostatniej klasie za�atwi�em mu prac� przy budowie drogi, ale musieli�my przy okazji stoczy� cholern� bitw� z jego rodzicami, kt�rzy uwa�ali si� za wielkich przyjaci� kalifornijskich robotnik�w rolnych i hutnik�w z Pittsburgha, ale nie mie�ci�o im si� w g�owach, �eby ich nadzwyczajnie utalentowany syn (pami�tajcie: g�rne pi�� procent w te�cie Stanforda-Bineta) m�g� pobrudzi� sobie r�ce i troch� popracowa� fizycznie.
A potem, pod koniec wakacji, Arnie zobaczy� po raz pierwszy Christine i od razu si� w niej zakocha�. By�em z nim tego dnia - wracali�my po pracy do domu - i m�g�bym zeznawa� w tej sprawie nawet przed Tronem Boga Wszechmog�cego, gdyby zasz�a taka potrzeba. Zakocha� si� na amen. Mog�oby to nawet by� zabawne, gdyby nie by�o takie smutne i gdyby tak szybko nie sta�o si� okropne. By�oby �miesznie, gdyby nie by�o tak �le.
A jak �le by�o?
Od samego pocz�tku bardzo �le. A zaraz potem zrobi�o si� jeszcze gorzej.
CZʌ� I
DENNIS - PIOSENKI O SAMOCHODACH
1. PIERWSZE SPOTKANIE
Hej, sp�jrz no tam!
Po drugiej stronie!
To w�z w sam raz dla mnie,
Taki w�z to luksus...
Nie�le wygl�da, nie ma co gada�,
Ale to nie jest zwyk�y samoch�d.
Eddie Cochran
- O, m�j Bo�e! - wykrzykn�� nagle m�j przyjaciel Arnie Cunningham.
- Co si� sta�o? - zapyta�em. Oczy skryte za okularami w drucianej oprawie wysz�y mu z orbit, przycisn�� d�o� do twarzy tak, �e cz�ciowo zas�ania�a mu usta, i odwr�ci� g�ow� w taki spos�b, jakby zamiast karku mia� �o�yska kulkowe.
- Zatrzymaj si�, Dennis! Wr��!
- O czym ty...
- Wr��. Chc� jeszcze raz na ni� spojrze�.
Nagle zrozumia�em.
- Cz�owieku, daj sobie spok�j - powiedzia�em. - Je�li my�lisz o tym... o tym czym�, co w�a�nie min�li�my...
- Wr��! - prawie krzykn��.
Cofn��em w�z my�l�c, �e to mo�e jeden z jego �art�w, ale nie mia�em racji. Arnie wpad� po uszy. Zakocha� si�.
Wygl�da�a paskudnie i nigdy nie zrozumiem, co on wtedy w niej zobaczy�. Lewa strona przedniej szyby by�a pokryta siatk� p�kni��. Prawy tylny b�otnik by� wgnieciony, a w obdartej z lakieru wn�ce zagnie�dzi�y si� ogniska rdzy. Tylny zderzak by� przekrzywiony, klapa baga�nika otwarta, przez d�ugie rozdarcia w obiciach przednich i tylnych foteli wy�azi�y k�aki jakiego� materia�u, jakby kto� poci�� ca�� tapicerk� no�em. Z jednej z opon usz�o powietrze, pozosta�e za� by�y tak zdarte, �e wida� by�o ca�y kord. Co najgorsze, pod blokiem silnika widnia�a czarna ka�u�a oleju.
Arnie pokocha� plymoutha fury z 1958 roku, jednego z tych d�ugich, z wielkimi tylnymi p�etwami. Po prawej stronie przedniej szyby - tam gdzie nie si�ga�y p�kni�cia - by�a przyklejona stara kartka z wyblak�ym od s�o�ca napisem: DO SPRZEDANIA.
- Sp�jrz na jej lini�, Dennis! - wyszepta� Arnie. Biega� dooko�a samochodu jak op�tany. Mokre od potu w�osy podskakiwa�y mu nad czo�em. Poci�gn�� za klamk� prawych tylnych drzwi; otworzy�y si� z przera�liwym piskiem.
- Nabierasz mnie, prawda? - zapyta�em. - Dosta�e� udaru s�onecznego, zgadza si�? Arnie, powiedz mi, �e to udar. Zawioz� ci� do domu, posadz� przy samym klimatyzatorze i zapomnimy o tym, zgoda?
Jednak powiedzia�em to bez wi�kszej nadziei. Arnie potrafi� �artowa�, ale tym razem na jego twarzy nie by�o u�miechu, tylko jakie� bezmy�lne szale�stwo, kt�re zupe�nie mi si� nie podoba�o.
Nawet nie pofatygowa� si�, �eby mi odpowiedzie�. Z wn�trza samochodu buchn�o gor�ce, st�ch�e powietrze, przesycone woni� staro�ci, oleju i zaawansowanego rozk�adu. Arnie nie zwr�ci� na to najmniejszej uwagi, tylko wsiad� do samochodu i rozpar� si� na poci�tej, wyp�owia�ej tylnej kanapie. Kiedy�, dwadzie�cia lat temu, by�a czerwona; teraz mia�a sprany r�owy kolor.
Wyci�gn��em r�k�, wyszarpn��em strz�p stercz�cego w�osia, spojrza�em na nie i zdmuchn��em je z d�oni.
- Ten w�z wygl�da tak, jakby w drodze do Berlina przesz�a przez niego ca�a Armia Czerwona - mrukn��em.
Wreszcie zauwa�y�, �e wci�� tam jestem.
- Tak... Tak. Ale mo�na j� naprawi�. Mo�e jeszcze by�... mo�e by� niez�a. Ona mo�e je�dzi�, Dennis. Prawdziwa...
- Hej! Czego tam chcecie, dzieciaki?
By� to stary facet, kt�ry wygl�da� tak, jakby rozkoszowa� si� w�a�nie siedemdziesi�tym latem w swoim �yciu. Mo�e sze��dziesi�tym kt�rym�. Szczerze m�wi�c, od razu zrobi� na mnie wra�enie kogo�, kto mia� niewiele okazji rozkoszowa� si� czymkolwiek. Mia� d�ugie, nier�wno obci�te w�osy, w dodatku mocno przerzedzone. �ys� cz�� jego czaszki opanowa�a �uszczyca.
By� w zielonych spodniach, butach z kr�tk� cholewk� i bez koszuli; jego tu��w spina�o co� przypominaj�cego kobiecy gorset. Kiedy podszed� bli�ej, przekona�em si�, �e to pas ortopedyczny. S�dz�c po wygl�dzie tego urz�dzenia, ostatni raz pra� je mniej wi�cej i wtedy, kiedy umar� Lyndon Johnson.
- Czego chcecie? - G�os mia� piskliwy i ostry.
- Czy to pana samoch�d? - zapyta� Arnie. Trudno by�o mie� co do tego jakie� w�tpliwo�ci. Plymouth sta� na trawniku przed wzniesionym kr�tko po wojnie domem, z kt�rego wyszed� m�czyzna. Trawnik by� okropny, cho� w por�wnaniu z plymouthem i tak robi� znakomite wra�enie.
- A je�li tak, to co z tego?
- Ja... - Arnie prze�kn�� �lin�. - Chc� go kupi�.
Oczy starego eleganta zab�ys�y, a gniewny grymas twarzy ust�pi� miejsca przebieg�emu spojrzeniu i chciwemu u�mieszkowi, kt�ry nast�pnie zamieni� si� w szeroki, przebieg�y u�miech; zdaje si�, �e w�a�nie wtedy - dok�adnie wtedy - poczu�em w sobie co� zimnego i ponurego. W tej samej chwili przemkn�o mi przez my�l, �eby waln�� Arniego w g�ow� i odci�gn�� go stamt�d. Co� pojawi�o si� w oczach starego m�czyzny. Nie b�ysk, tylko co� ukrytego za tym b�yskiem.
- Trzeba by�o od razu tak gada� - powiedzia� wyci�gaj�c r�k�. Arnie poda� mu swoj�. - Jestem LeBay. Roland D. LeBay, Armia Stan�w Zjednoczonych, teraz na emeryturze.
- Arnie Cunningham.
Stary cwaniak u�cisn�� mu d�o�, a w moj� stron� wykona� jaki� nieokre�lony gest. Ja si� nie liczy�em; mia� ju� swojego frajera. R�wnie dobrze Arnie m�g�by mu da� sw�j portfel.
- Ile? - zapyta� Arnie, po czym doda�: - Bez wzgl�du na to, ile pan powie, to i tak b�dzie za ma�o.
Chcia�em westchn��, ale a� j�kn��em. Opr�cz portfela facet mia� te� ksi��eczk� czekow� Arniego.
U�miech LeBaya na moment przygas�, a jego oczy zw�zi�y si� podejrzliwie. Na pewno zastanawia� si�, czy to nie jaki� kawa�. Przez chwil� szuka� na szczerej, spragnionej twarzy Arniego �lad�w przebieg�o�ci, a nast�pnie zada� zab�jczo doskona�e pytanie:
- Synu, mia�e� ju� kiedy� w�z?
- Ma mustanga mach II - wtr�ci�em si� szybko. - Dosta� go od starych. Ze skrzyni� bieg�w Hursta, turbodo�adowaniem i takim przy�pieszeniem, �e asfalt marszczy si� pod ko�ami. Opr�cz tego...
- Nie - powiedzia� spokojnie Arnie. - Niedawno zrobi�em prawo jazdy.
LeBay rzuci� mi kr�tkie, ale mocne spojrzenie, po czym skoncentrowa� uwag� na podstawowym celu. Po�o�y� obie d�onie w okolicach krzy�a i wyprostowa� si�. Poczu�em kwa�ny od�r potu.
- W wojsku dorobi�em si� k�opot�w z kr�gos�upem - wyja�ni�. - Ca�kowita niezdolno�� do s�u�by. Lekarze nic nie mogli poradzi�. Jak was kto� kiedy� zapyta, ch�opcy, co jest z�ego na �wiecie, powiedzcie mu, �e trzy rzeczy: lekarze, komuchy i czarni radyka�owie. Komuchy s� najgorsze, a zaraz za nimi lekarze. A je�li zapyta, sk�d o tym wiecie, to powiedzcie mu, �e od Rolanda D. LeBaya, tak jest... - Delikatnie musn�� r�k� star�, obdrapan� mask� plymoutha. - To najlepszy w�z, jaki mia�em w �yciu. Kupi�em j� we wrze�niu 1957. Wtedy w�a�nie, we wrze�niu, wypuszczali na rynek nowe modele. Przez ca�e lato pokazywali zdj�cia samochod�w pod plandekami, a� wreszcie nie mog�e� wytrzyma� z ciekawo�ci, jak one naprawd� wygl�daj�. Nie tak, jak teraz. - Jego g�os by� przesycony pogard� dla pod�ych czas�w, jakich do�y�. - By�a prosto z ta�my i pachnia�a w�a�nie jak samoch�d prosto z ta�my, a to jest najwspanialszy zapach na �wiecie.
Zastanowi� si� przez chwil�.
- Mo�e z wyj�tkiem cipki - doda�.
Spojrza�em na Arniego zagryzaj�c z ca�ej si�y wargi, �eby nie parskn�� �miechem. Odpowiedzia� mi zdumionym spojrzeniem. Stary cz�owiek w og�le nie zwraca� na nas uwagi; przebywa� na swojej w�asnej planecie.
- By�em w wojsku trzydzie�ci cztery lata - ci�gn�� LeBay, wci�� dotykaj�c maski samochodu. - Zaci�gn��em si� w 1923. �ar�em kurz w Teksasie i widzia�em w burdelach w Nogales kraby wielko�ci homar�w. Widzia�em te� podczas drugiej �wiatowej, jak bebechy wy�azi�y ludziom uszami. To by�o we Francji. Flaki wy�azi�y im uszami. Uwierzy�by� w to, synu?
- Tak, prosz� pana - odpar� Arnie. Nie wydaje mi si�, �eby dotar�o do niego cho�by s�owo z tego, co m�wi� LeBay. Ca�y czas przest�powa� z nogi na nog�, jakby koniecznie musia� p�j�� do �azienki. - Jednak wracaj�c do samochodu...
- Chodzisz na uniwersytet? - szczekn�� nagle LeBay. - Tam, w Horlicks?
- Nie, prosz� pana. Do szko�y �redniej w Libertyville.
- To dobrze - mrukn�� ponuro LeBay. - Trzymaj si� z dala od college'�w. Pe�no w nich wielbicieli czarnuch�w, kt�rzy chc� odda� Kana� Panamski. M�wi� o nich "giganci rozumu", a ja o nich m�wi� "gigantyczne sukinsyny". - Obrzuci� pe�nym uczucia spojrzeniem sw�j samoch�d stoj�cy na trzech napompowanych oponach, z lakierem po�yskuj�cym rdzawo w promieniach popo�udniowego s�o�ca. - Kr�gos�up nawali� mi na wiosn� pi��dziesi�tego si�dmego. Armia ju� wtedy sz�a w rozsypk�, wi�c zwolni�em si� w sam� por�. Wr�ci�em tutaj, do Libertyville i zacz��em rozgl�da� si� za jak�� gablot�. Nie �pieszy�em si�. W ko�cu poszed�em do salonu Plymoutha przy Main Street - prowadzi� go Norman Cobb, a teraz jest tam kr�gielnia - i zam�wi�em ten w�z. Chcia�em, �eby sprowadzili mi przysz�oroczny model, czerwono-bia�y. Czerwony jak w�z stra�acki od �rodka. I sprowadzili. Kiedy do niej wsiad�em, mia�a wszystkiego sze�� mil na liczniku, tak jest...
Splun�� na ziemi�.
Zerkn��em nad ramieniem Arniego na licznik. Szybka by�a porysowana, ale mimo to uda�o mi si� dostrzec wstrz�saj�c� prawd�: 97432. I sze�� dziesi�tych. S�odki Jezu.
- Je�eli pan tak lubi ten samoch�d, to dlaczego go pan sprzedaje? - zapyta�em.
LeBay skierowa� na mnie zamglone, niepokoj�ce spojrzenie swoich oczu.
- Starasz si� odgrywa� m�dral�, synu?
Nie odpowiedzia�em, ale te� nie odwr�ci�em wzroku.
Po trwaj�cym kilka chwil pojedynku na spojrzenia (kt�ry Arnie ca�kowicie zignorowa�, g�aszcz�c z zachwytem jedn� z tylnych p�etw), LeBay powiedzia�:
- Nie mog� prowadzi�. Grzbiet mam ju� do niczego. Oczy zreszt� te�.
Nagle zrozumia�em - a przynajmniej wydawa�o mi si�, �e zrozumia�em. Je�li poda� nam prawdziwe daty, mia� teraz siedemdziesi�t jeden lat, a w naszym stanie po przekroczeniu siedemdziesi�tki trzeba co roku przechodzi� badanie wzroku, �eby przed�u�y� wa�no�� prawa jazdy. LeBay albo by� ju� po badaniu, kt�re go zdyskwalifikowa�o, albo ba� si� na nie zg�osi�, co w sumie sprowadza�o si� do tego samego. Nie chc�c do�wiadczy� upokorzenia, przesta� je�dzi� swoim plymouthem i samoch�d szybko si� zestarza�.
- Ile pan za niego chce? - zapyta� jeszcze raz Arnie. Nie m�g� si� doczeka� egzekucji.
LeBay podni�s� twarz ku niebu, jakby zastanawiaj�c si�, kiedy spadnie deszcz, a nast�pnie spojrza� ponownie na Arniego z tym samym co przedtem szerokim, przebieg�ym u�miechem.
- Wo�a�em trzysta - powiedzia� - ale ty mi wygl�dasz na porz�dnego faceta. Opuszcz� na dwie�cie pi��dziesi�t.
- O, m�j Bo�e... - j�kn��em.
Ale on doskonale wiedzia�, z kim powinien rozmawia�, i natychmiast znalaz� spos�b, �eby wbi� mi�dzy nas ostrze niezgody. Na pewno nie spad� wczoraj z wozu z sianem, �eby u�y� okre�lenia mojego dziadka.
- Dobra - warkn��. - Skoro tego chcecie. O czwartej trzydzie�ci mam serial w telewizji. "Kraw�d� nocy". Zawsze go ogl�dam, jak tylko mog�. Mi�o si� z wami gada�o, ch�opcy. No to, na razie.
Arnie zmia�d�y� mnie spojrzeniem przepe�nionym takim b�lem i w�ciek�o�ci�, �e a� cofn��em si� o krok. Ruszy� za starym m�czyzn� i z�apa� go za �okie�, po czym pogr��yli si� w rozmowie. Niewiele z niej s�ysza�em, ale widzia�em wi�cej, ni� by�o trzeba. Staruszek poczu� si� ura�ony, wi�c Arnie zacz�� go przeprasza�. Staruszek mia� nadziej�, �e Arnie rozumie, i� on, LeBay, nie mo�e spokojnie s�ucha�, jak obra�a si� samoch�d, kt�ry s�u�y� mu wiernie przez tyle lat. Arnie ca�kowicie si� z nim zgodzi�. Staruszek �askawie zgodzi� si� wr�ci�, a ja ponownie wyczu�em w nim co� przera�aj�cego... zupe�nie jakby by� zimnym listopadowym wiatrem. Nie potrafi� tego lepiej wyrazi�.
- Je�li on powie jeszcze jedno s�owo, umywam r�ce od tej sprawy - ostrzeg� LeBay, wskazuj�c mnie zrogowacia�ym kciukiem.
- Nie powie, nie powie! - zapewni� go po�piesznie Arnie. - Powiedzia� pan trzysta...?
- Tak, chyba tak...
- Opu�ci� pan do dwustu pi��dziesi�ciu - odezwa�em si� g�o�no.
Arnie zblad� jak �ciana, boj�c si�, �e w�a�ciciel plymoutha znowu si� obrazi, ale LeBay postanowi� nie kusi� losu. I tak mia� ju� ryb� prawie na brzegu.
- Mo�e by� dwie�cie pi��dziesi�t - zgodzi� si� �askawie. Zerkn�� jeszcze raz w moj� stron�, ja za� zrozumia�em, �e doszli�my do porozumienia: on nie lubi� mnie, a ja jego.
Ku mojemu wzrastaj�cemu z ka�d� minut� przera�eniu Arnie wyci�gn�� portfel i zacz�� w nim grzeba�. Zapad�o milczenie. LeBay patrzy� przed siebie, a ja gapi�em si� na jakiego� dzieciaka, kt�ry w�a�nie postanowi� pope�ni� samob�jstwo na deskorolce. Gdzie� w oddali zaszczeka� pies. Ulic� przesz�y dwie dziewczyny wygl�daj�ce na �smo- lub dziewi�toklasistki, chichocz�c i przyciskaj�c do rozkwitaj�cych piersi nar�cza ksi��ek. Pozosta�a mi tylko jedna nadzieja na uratowanie Arniego: byli�my dzie� przed wyp�at�. Mo�e w ci�gu dwudziestu czterech godzin ta dzika gor�czka minie. Arnie coraz bardziej przypomina� mi Ropucha z "O czym szumi� wierzby".
Kiedy odwr�ci�em si� z powrotem, Arnie i LeBay wpatrywali si� w dwie pi�cio- i sze�� jednodolar�wek. Najwidoczniej by�o to wszystko, co uda�o mu si� znale�� w portfelu.
- Przyjmie pan czek? - zapyta� Arnie.
LeBay u�miechn�� si� sucho i nic nie odpowiedzia�.
- Ma pokrycie - zaprotestowa� Arnie.
M�wi� prawd�. Przez ca�e lato pracowali�my dla Braci Carson przy budowie odga��zienia I-376, o kt�rym wszyscy mieszka�cy okolic Pittsburgha my�l�, �e na pewno nigdy nie zostanie uko�czone. Arnie twierdzi� nawet, �e bukmacherzy zacz�li przyjmowa� zak�ady w tej sprawie wkr�tce po zako�czeniu wojny secesyjnej. Nie oznacza to wcale, �e mieli�my powody do narzeka�; tego lata mn�stwo ch�opak�w pracowa�o za g�odowe stawki albo w og�le nie mia�o pracy, my natomiast zarabiali�my ca�kiem nie�le, czasem nawet zostaj�c po godzinach. Brad Jeffries, kierownik budowy, mia� powa�ne w�tpliwo�ci, czy przyj�� takiego cherlaka jak Arnie, ale wreszcie doszed� do wniosku, �e potrzebuje kogo� do oznaczania chor�giewkami terenu niebezpiecznych prac. Dziewczyna, kt�r� chcia� zatrudni�, zasz�a w ci��� i czym pr�dzej postanowi�a wyj�� za m��. Tak wi�c Arnie zacz�� w czerwcu od biegania z chor�giewkami, lecz stopniowo bra� si� za coraz ci�sze prace, radz�c sobie g��wnie dzi�ki odwadze i determinacji. By�a to jego pierwsza prawdziwa praca w �yciu i nie chcia� jej spieprzy�. Wywar� tym na Bradzie jak najlepsze wra�enie, a letnie s�o�ce pomog�o nieco jego cerze. By� mo�e chodzi�o o promienie ultrafioletowe.
- Wierz� ci, synu, ale to ma by� transakcja za got�wk� - powiedzia� LeBay. - Sam rozumiesz.
Nie wiedzia�em, czy Arnie to zrozumia�, ale ja tak. Zap�aciwszy czekiem m�g�by wstrzyma� wyp�at�, gdyby w drodze do domu w tym przerdzewia�ym wraku p�k�a o� albo rozsadzi�o kt�ry� z cylindr�w.
- Mo�e pan zadzwoni� do banku - zaproponowa� Arnie z desperacj� w g�osie.
- Nie da rady - odpar� LeBay drapi�c si� pod pach� nad swoim wy�wiechtanym pasem ortopedycznym. - Dochodzi wp� do sz�stej. Ju� dawno zamkn�li.
- W takim razie prosz� przyj�� zadatek - powiedzia� Arnie podaj�c mu szesna�cie dolar�w. Wygl�da� jak ogarni�ty sza�em. Mo�e nie uwierzycie, �e ch�opak prawie wystarczaj�co doros�y, �eby g�osowa�, m�g� w ci�gu pi�tnastu minut do tego stopnia zadurzy� si� w jakim� anonimowym starym rupieciu. Ja sam nie bardzo mog�em w to uwierzy�. Tylko Roland D. LeBay zdawa� si� nie mie� z tym �adnych k�opot�w - mia�o to chyba zwi�zek z jego wiekiem oraz faktem, �e widzia� w �yciu ju� niejedno. Dopiero p�niej przysz�o mi do g�owy, i� jego dziwna pewno�� siebie bra�a si� z zupe�nie innych �r�de�. Tak czy inaczej, nawet je�eli w jego �y�ach p�yn�o kiedykolwiek mleko zwyk�ej ludzkiej dobroci, to ju� dawno zd��y�o si� zamieni� w kwa�n� �mietan�.
- Musia�bym wzi�� co najmniej dziesi�� procent - o�wiadczy�. Ryba by�a ju� poza wod�; jeszcze chwila i trafi do worka. - Gdybym dosta� dziesi�� procent, m�g�bym zatrzyma� j� przez dwadzie�cia cztery godziny.
- Dennis, mo�esz po�yczy� mi do jutra dziewi�� baks�w? - zapyta� mnie Arnie.
Mia�em w portfelu dwana�cie dolar�w i �adnych plan�w na wiecz�r. Kolejne dni wype�nione rozsypywaniem piasku i kopaniem row�w czyni�y cuda, je�li chodzi o przygotowania kondycyjne do sezonu futbolowego, lecz jednocze�nie sprawi�y, �e w og�le nie mia�em �ycia towarzyskiego. Ostatnio nawet przesta�em atakowa� fortec� cia�a mojej dziewczyny od kibicowania w taki spos�b, do jakiego zd��y�em ju� j� przyzwyczai�. By�em bogaty, ale samotny.
- Chod�, to zobaczymy - powiedzia�em.
LeBay zmarszczy� brwi, ale zrozumia�, �e nic nie mo�e poradzi�, bez wzgl�du na to, czy mu si� podoba, czy nie. Jego postrz�pione siwe w�osy powiewa�y w �agodnym wietrze. Ca�y czas dotyka� d�oni� maski plymoutha, podkre�laj�c swoje prawo w�asno�ci.
Skierowali�my si� w stron� mojego stoj�cego przy kraw�niku samochodu, dustera z 1975 roku. Obj��em Arniego ramieniem. Nie wiedzie� czemu przypomnia�em sobie, jak pewnego deszczowego jesiennego dnia, kiedy obaj mieli�my po sze�� lat, siedzieli�my w jego pokoju; w starym czarno-bia�ym telewizorze miga�y kresk�wki, a my malowali�my co� kredkami trzymanymi w powyginanej puszce po kawie. To wspomnienie nape�ni�o mnie melancholi� i niepokojem. Czasem wydaje mi si�, �e sze�� lat to najlepszy wiek i by� mo�e w�a�nie dlatego w rzeczywisto�ci trwa to nie d�u�ej ni� 7,2 sekundy.
- Masz dziewi�� baks�w, Dennis? Oddam ci jutro po po�udniu.
- Mam - odpar�em. - Ale na lito�� bosk�, co ty robisz, Arnie? Przecie� ten stary pierdziel ma rent� za ca�kowit� utrat� zdrowia. Nie potrzebuje tych pieni�dzy, a ty nie jeste� instytucj� charytatywn�.
- Nie rozumiem, o czym m�wisz.
- On ci� nabiera. Nabiera ci� dla samej przyjemno�ci nabierania. Gdyby zaprowadzi� ten w�z do Darnella, nie dosta�by za niego nawet pi��dziesi�ciu dolar�w. To kupa g�wna.
- Wcale nie.
Gdyby nie ta nieszcz�sna cera, m�j przyjaciel Arnie wygl�da�by zupe�nie zwyczajnie. Jednak B�g daje ka�demu przynajmniej jedn� rzecz dobrej jako�ci, a w przypadku Arniego to by�y oczy - szare i inteligentne, koloru chmur na jesiennym niebie, tyle tylko, �e zawsze skryte za okularami. Kiedy co� go zainteresowa�o, ich spojrzenie mog�o by� nieprawdopodobnie ostre i przenikliwe, ale teraz by�o rozmarzone i nieobecne.
- To nie jest kupa g�wna.
W�a�nie wtedy zacz��em podejrzewa�, i� chodzi o co� wi�cej ni� tylko o prosty fakt, �e Arnie nagle postanowi� mie� samoch�d. Do tej pory nigdy nie przejawia� takiego pragnienia; w zupe�no�ci wystarcza�o mu, �e je�dzi� ze mn�, sk�adaj�c si� na benzyn�, albo wsiada� na sw�j rower z trzystopniow� przerzutk�. Nie potrzebowa� te� samochodu w celach reprezentacyjnych - wed�ug posiadanych przeze mnie wiadomo�ci Arnie jeszcze nigdy w �yciu nie um�wi� si� z dziewczyn�. Tutaj chodzi�o o co� innego: na przyk�ad o mi�o�� albo o co� w tym rodzaju.
- Przynajmniej ka� mu go uruchomi� - powiedzia�em. - I podnie� mask�. Pod silnikiem jest ka�u�a oleju. Wygl�da to tak, jakby p�k� blok silnika. Wydaje mi si�, �e...
- Mo�esz po�yczy� mi dziewi�� dolar�w? - powt�rzy�, wpatruj�c si� we mnie nieruchomym wzrokiem.
Podda�em si�. Wyci�gn��em portfel i da�em mu dziewi�� dolar�w.
- Dzi�kuj� ci, Dennis.
- To na tw�j pogrzeb, ch�opie.
Nie zareagowa�. Do�o�y� moje dziewi�� do swoich szesnastu i wr�ci� do LeBaya. Poda� mu pieni�dze, a starzec przeliczy� je uwa�nie, po�liniwszy uprzednio kciuk.
- Pami�taj, �e zatrzymam j� tylko na dwadzie�cia cztery godziny - powiedzia� LeBay.
- Dobrze, prosz� pana. To wystarczy.
- P�jd� do domu i napisz� ci pokwitowanie - oznajmi� w�a�ciciel plymoutha. - Powiedz mi jeszcze raz, jak si� nazywasz, �o�nierzu.
Arnie u�miechn�� si� lekko.
- Cunningham. Arnold Cunningham.
LeBay odchrz�kn�� i ruszy� przez niechlujny trawnik w kierunku tylnych drzwi domu. By�y wykonane z aluminium i mia�y wypisan� ozdobnymi zawijasami du�� liter� L.
Zamkn�y si� za nim z trzaskiem.
- Arnie, ten facet jest szurni�ty. Ma cholernego pieprzonego �wi...
Ale Arniego przy mnie nie by�o. Siedzia� za kierownic� samochodu, ca�y czas z tym samym ot�pia�ym wyrazem twarzy.
Zaszed�em od przodu, namaca�em zaczep zwalniaj�cy klap� i poci�gn��em; klapa podnios�a si� z przerdzewia�ym piskiem przywodz�cym na my�l efekty d�wi�kowe z film�w grozy. Na ziemi� posypa� si� metalowy py�. Akumulator by� przera�liwie stary, a bieguny do tego stopnia pokryte zielonym nalotem, �e nie spos�b by�o stwierdzi�, kt�ry jest dodatni, a kt�ry ujemny. Wyj�wszy filtr powietrza spojrza�em ponuro w czarn� niczym kopalniany szyb otch�a� czterokomorowego ga�nika.
Opu�ci�em klap� i wr�ci�em do Arniego, kt�ry siedzia� w fotelu kierowcy g�adz�c d�oni� kraw�d� tablicy przyrz�d�w tu� nad pr�dko�ciomierzem, wyskalowanym do ca�kowicie absurdalnych stu dwudziestu mil na godzin�. Czy samochody kiedykolwiek je�dzi�y z tak� szybko�ci�?
- Arnie, wydaje mi si�, �e blok silnika jest p�kni�ty. W�a�ciwie jestem tego pewien. Ten samoch�d to kupa z�omu, przyjacielu. Je�li chcesz kupi� sobie w�z, za dwie�cie pi��dziesi�t papier�w znajdziemy ci co� du�o lepszego. Bez por�wnania lepszego.
- Ma dwadzie�cia lat - powiedzia�. - Czy wiesz o tym, �e oficjalnie dwudziestoletni samoch�d to ju� zabytek?
- Owszem. Na z�omowisku obok Gara�u Darnella jest pe�no takich oficjalnych zabytk�w. Wiesz, co mam na my�li.
- Dennis...
Drzwi domu otworzy�y si� z trzaskiem. LeBay wraca�. I dobrze, bo dalsza dyskusja i tak nie mia�aby �adnego sensu. Mo�e nie jestem najbardziej przenikliwym cz�owiekiem na �wiecie, ale nawet ja potrafi� odebra� pewne sygna�y, je�eli s� wystarczaj�co silne. To by�o co�, co Arnie postanowi� mie� za wszelk� cen�, i nie mia�em najmniejszych szans, �eby go od tego odwie��. Podejrzewam, �e nikt nie mia�by najmniejszej szansy.
Rozpromieniony LeBay wr�czy� mu pokwitowanie. Na zwyk�ej kartce papieru widnia�y nast�puj�ce s�owa, napisane ko�lawymi literami lekko dr��c� r�k� starego cz�owieka: "Kwituj� 25 dolar�w otrzymane od Arnolda Cunninghama jako 24-godzinn� zaliczk� za Christine, plymoutha rocznik 1958". Na dole widnia� jego podpis.
- Co za "Christine"? - zapyta�em s�dz�c, �e �le przeczyta�em albo on pomyli� si� przy pisaniu.
LeBay zacisn�� usta i zgarbi� si� nieco, jakby oczekuj�c, �e zostanie wy�miany... albo prowokuj�c mnie do parskni�cia �miechem.
- Zawsze j� tak nazywa�em - wyja�ni�. - Christine.
- Christine - powt�rzy� Arnie. - Podoba mi si�. A tobie, Dennis?
W dodatku postanowi� ochrzci� tego przekl�tego grata. Powoli zaczyna�em mie� tego do��.
- Co o tym s�dzisz, Dennis? Podoba ci si�?
- Nie - odpar�em. - Je�eli ju� musisz go jako� ochrzci�, to czemu nie K�opot?
Zrobi�o mu si� przykro, ale mnie ju� nic to nie obchodzi�o. Poszed�em do samochodu, by tam na niego zaczeka�, �a�uj�c, �e nie pojecha�em do domu inn� drog�.
2. PIERWSZE NIEPOROZUMIENIE
Powiedz tym swoim kumplom podejrzanym,
�e nigdzie nie jedziesz, zostajesz z nami!
(Eeej-juj!)
Tylko nie pyskuj!
The Coasters
Odwioz�em Arniego do domu i wszed�em z nim, �eby zje�� kawa�ek ciasta i wypi� szklank� mleka. Bardzo szybko tego po�a�owa�em.
Arnie mieszka� na Laurel Street, w spokojnej dzielnicy willowej w zachodniej cz�ci Libertyville. W gruncie rzeczy prawie ca�e Libertyville jest spokojne i willowe. Nie ocieka przepychem, jak niedalekie Fox Chapel, sk�adaj�ce si� przewa�nie z posiad�o�ci podobnych do tych, jakie mo�na ogl�da� co tydzie� w kolejnych odcinkach "Columbo", ale te� nie przypomina Monroeville z ci�gn�cymi si� bez ko�ca chodnikami, sklepami z przecenionymi oponami i stoiskami z u�ywanymi ksi��kami. Nie ma tu �adnego przemys�u, tylko domy ludzi pracuj�cych w wi�kszo�ci na pobliskim uniwersytecie. Mo�e nie jest bogato, ale za to przynajmniej m�drze.
Przez ca�� drog� do domu Arnie by� milcz�cy i zamkni�ty w sobie. Pr�bowa�em go rozrusza�, ale nic z tego nie wysz�o. Zapyta�em, co ma zamiar zrobi� z samochodem.
- Naprawi� go - odpowiedzia� lakonicznie i znowu umilk�.
C�, na pewno dysponowa� odpowiednimi umiej�tno�ciami, nie mog�em temu zaprzeczy�. Potrafi� pos�ugiwa� si� narz�dziami, potrafi� s�ucha� i zlokalizowa� uszkodzone miejsce. Mia� zr�czne d�onie, radz�ce sobie ze wszystkimi urz�dzeniami; stawa�y si� niezgrabne i niespokojne tylko w towarzystwie innych ludzi, szczeg�lnie dziewcz�t. Przejawia�y wtedy sk�onno�ci do zacierania, znikania w kieszeniach lub, co by�o najgorsze, do w�dr�wki w okolice twarzy i nerwowego dotykania nier�wnego krajobrazu pokrytych pryszczami policzk�w, brody i czo�a, co natychmiast zwraca�o na nie uwag�.
Owszem, by� w stanie naprawi� ten samoch�d, ale pieni�dze, kt�re zarobi� podczas wakacji, by�y przeznaczone na studia. Nigdy do tej pory nie mia� w�asnego samochodu i chyba nawet nie potrafi� sobie wyobrazi�, w jaki bezwzgl�dny spos�b stare wozy potrafi� wysysa� z kieszeni pieni�dze. Robi� to tak, jak karmi�ce si� krwi� wampiry. M�g� ograniczy� wydatki na robocizn� wykonuj�c w�asnor�cznie wi�kszo�� czynno�ci, ale same koszty nowych cz�ci zgniot�yby go na placek, zanim dobrn��by do ko�ca swego dzie�a.
Powiedzia�em mu o tym, lecz moje s�owa w og�le do niego nie dotar�y. W dalszym ci�gu mia� rozmarzone, nieobecne oczy. Nie by�em w stanie odgadn��, o czym my�li.
Zar�wno Michael, jak i Regina Cunningham byli w domu - ona uk�ada�a kolejnego debilnego puzzla (sk�ada� si� z sze�ciu tysi�cy r�nych cz�ci i wp�dzi�by mnie w szale�stwo najdalej po pi�tnastu minutach), on za� s�ucha� w salonie muzyki z magnetofonu.
Ju� wkr�tce zacz��em �a�owa�, �e nie zrezygnowa�em z ciasta i mleka. Arnie powiedzia� im, co zrobi�, pokaza� pokwitowanie, a oni o ma�o nie wyszli ze sk�ry.
Musicie zrozumie�, �e Michael i Regina byli a� do szpiku ko�ci lud�mi nauki. Pragn�li czyni� w �yciu dobro, co wed�ug nich oznacza�o, �e musz� protestowa� przeciwko wszystkiemu, przeciwko czemu si� da�o. Zacz�li na pocz�tku lat sze��dziesi�tych od protest�w przeciwko segregacji rasowej, potem przeskoczyli na Wietnam, a kiedy ten temat si� wyczerpa�, wzi�li na celownik Nixona, proporcje rasowe w szko�ach (mogli recytowa� do znudzenia kolejne wyroki s�dowe w tej sprawie), brutalno�� policji i zn�canie si� rodzic�w nad dzie�mi. Opr�cz tego istnia�o tak�e m�wienie. Kochali m�wi� prawie tak samo, jak protestowa�. Byli gotowi w ka�dej chwili wzi�� udzia� w ca�onocnej dyskusji na temat programu bada� kosmosu, panelu na temat Ustawy o R�wnouprawnieniu P�ci lub seminarium na temat alternatywnych �r�de� energii. Uczestniczyli w B�g wie ilu "gor�cych liniach" - o gwa�tach, narkotykach, dzieciach uciekaj�cych z domu - a tak�e w starych, dobrych "telefonach zaufania", gdzie m�g� zadzwoni� ka�dy, kto mia� zamiar pope�ni� samob�jstwo, i wys�ucha� wsp�czuj�cego g�osu m�wi�cego mu: "S�uchaj, stary, nie r�b tego, masz pewne zobowi�zania wobec pozosta�ych cz�onk�w za�ogi statku kosmicznego Ziemia". Po dwudziestu lub trzydziestu latach nauczania na uniwersytecie cz�owiek nabiera odruchu psa Paw�owa i zaczyna si� �lini� na d�wi�k dzwonka. Przypuszczam, �e nawet mo�na to polubi�.
Regina (uparli si�, �ebym m�wi� do nich po imieniu) mia�a czterdzie�ci pi�� lat i by�a przystojna w do�� ch�odny, p�arystokratyczny spos�b, to znaczy udawa�o jej si� sprawia� arystokratyczne wra�enie nawet wtedy, kiedy mia�a na sobie d�insy, czyli prawie zawsze. Wyk�ada�a na anglistyce, co oczywi�cie jest zbyt og�lne, kiedy uczy si� na poziomie uniwersyteckim - to tak samo, jakby na pytanie "sk�d jeste�?" odpowiedzie�: "z Ameryki". Dokona�a selekcji i powi�kszenia niczym na ekranie precyzyjnego radaru. Specjalizowa�a si� w staro-angielskich poetach, prac� doktorsk� za� napisa�a o Robercie Herricku.
Michael zajmowa� si� histori�. Wygl�da� ponuro i melancholijnie, czyli tak, jak go nastraja�a muzyka, kt�rej s�ucha� z magnetofonu, cho� zwykle nie sprawia� takiego wra�enia. Czasem patrz�c na niego przypomina�em sobie, co podobno powiedzia� Ringo Starr na konferencji prasowej jakiemu� dziennikarzowi, kiedy Beatlesi po raz pierwszy przyjechali do Ameryki. Dziennikarz zapyta� go wtedy, czy naprawd� jest tak smutny, jak wygl�da. "Nie - odpar� Ringo. - To tylko moja twarz". Michael by� w�a�nie taki. Poza tym jego szczup�a twarz i grube okulary upodabnia�y go do najcz�ciej spotykanych, niezbyt pochlebnych karykatur uczonych. Mia� mocno przerzedzone w�osy i ma�� kozi� br�dk�.
- Cze��, Arnie - powita�a nas Regina, kiedy weszli�my do domu. - Jak si� masz, Dennis.
By�y to chyba ostatnie przyjazne s�owa, jakie us�yszeli�my od niej tego popo�udnia.
Przywitali�my si�, wzi�li�my po kawa�ku ciasta i szklance mleka i usiedli�my przy stole. Na kuchence gotowa� si� obiad - przykro mi o tym m�wi�, ale pachnia�o paskudnie. Regina i Michael jaki� czas temu zacz�li flirt z wegetarianizmem; s�dz�c po zapachu, g��wne danie mia�o si� sk�ada� ze starej kapusty morskiej albo czego� w tym rodzaju. Modli�em si� w duchu, �eby mnie nie zaprosili.
D�wi�ki muzyki umilk�y i do kuchni wszed� Michael. By� w obszarpanych d�insach i wygl�da� tak, jakby przed chwil� umar� jego najlepszy przyjaciel.
- Sp�nili�cie si�, ch�opcy - powiedzia�. - Zdarzy�o si� co� ciekawego?
Otworzywszy lod�wk� zacz�� w niej grzeba�. Mo�e jemu tak�e nie spodoba� si� zapach kapusty morskiej.
- Kupi�em samoch�d - oznajmi� Arnie, bior�c sobie jeszcze jeden kawa�ek ciasta.
- Co zrobi�e�?! - wykrzykn�a natychmiast jego matka. Chyba zbyt szybko poderwa�a si� z miejsca, bo us�ysza�em g�uchy �oskot, z jakim potr�ci�a du�y arkusz tektury, na kt�rym uk�ada�a puzzla, a; nast�pnie klekot spadaj�cych na pod�og� fragment�w uk�adanki. W�a�nie wtedy zacz��em �a�owa�, �e nie pojecha�em prosto do domu. Stoj�cy w otwartych drzwiach lod�wki Michael Cunningham odwr�ci� si�, by spojrze� na swego syna, trzymaj�c w jednej r�ce jab�ko, w drugiej za� pude�ko naturalnego jogurtu.
- �artujesz - powiedzia�, a ja z jakiego� bezsensownego powodu zauwa�y�em po raz pierwszy, �e jego kozia br�dka, kt�r� nosi� mniej wi�cej od 1970 roku, zacz�a wyra�nie siwie�. - �artujesz, prawda? Arnie, powiedz, �e to by� tylko �art.
Do kuchni wesz�a Regina - wysoka, p�arystokratyczna i cholernie w�ciek�a. Wystarczy�o jej jedno spojrzenie, jakim obrzuci�a twarz Arniego, by przekona� si�, �e on nie �artuje.
- Nie mo�esz kupi� samochodu - o�wiadczy�a. - Co ty w og�le wygadujesz? Przecie� masz dopiero siedemna�cie lat.
Arnie przeni�s� powoli wzrok z ojca znieruchomia�ego przy lod�wce na matk� stoj�c� w przej�ciu do salonu. Jego twarz zastyg�a w twardym, zawzi�tym grymasie, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widzia�em. Przemkn�o mi przez my�l, �e gdyby cz�ciej robi� tak� min� w szkole, ch�opaki z warsztat�w przestaliby robi� z niego popychad�o.
- Mylicie si� - powiedzia�. - Mog� go kupi� bez �adnych problem�w. Nie dosta�bym kredytu, ale kupno za got�wk� to zupe�nie inna sprawa. Oczywi�cie do zarejestrowania samochodu, kiedy ma si� siedemna�cie lat, potrzebna jest zgoda rodzic�w.
Wpatrywali si� w niego z zaskoczeniem, niepewno�ci�, a tak�e - kiedy to dostrzeg�em, poczu�em nagle ogromn� dziur� w �o��dku - z rosn�cym gniewem. Opr�cz tego, �e mieli liberalne przekonania, kochali robotnik�w rolnych, maltretowane �ony, samotne matki i ca�� reszt�, sprawowali nad Arniem ca�kowit� kontrol�. A on im na to pozwala�.
- Nie powiniene� m�wi� do matki w ten spos�b - powiedzia� Michael. Odstawi� jogurt, zatrzymuj�c jab�ko, i powoli zamkn�� drzwi lod�wki. - Jeste� za m�ody na to, �eby mie� samoch�d.
- Dennis ma - zripostowa� Arnie.
- Ojejku! - wykrzykn��em. - Popatrzcie, jak si� zrobi�o p�no! Powinienem ju� jecha� do domu. W�a�ciwie powinienem ju� tam dawno by�. Ja...
- To, co robi� rodzice Dennisa, a co uznaj� za stosowne robi� twoi rodzice, to dwie zupe�nie r�ne rzeczy - powiedzia�a Regina Cunningham. Nigdy nie s�ysza�em u niej tak lodowatego tonu. Nigdy. - Nie masz prawa podejmowa� takiej decyzji nie pytaj�c o zdanie twojego ojca i mnie...
- Zapyta� was o zdanie! - rykn�� nagle Arnie, rozlewaj�c mleko. Mi�nie jego szyi i �y�y napi�y si� jak postronki.
Regina otworzy�a ze zdumienia usta i cofn�a si� o krok. Got�w jestem przyj�� zak�ad, �e jej brzydkie kacz�tko rykn�o na ni� po raz pierwszy w �yciu. Michael by� r�wnie oszo�omiony. Zasmakowali tego, co ja odczu�em ju� na sobie nieco wcze�niej: z niewiadomych przyczyn Arnie znalaz� wreszcie co�, na czym naprawd� mu zale�a�o, i niech B�g ma w opiece tych, kt�rzy chcieliby stan�� mu na drodze.
- Zapyta� o zdanie! Pyta�em was o ka�d� cholern� rzecz, jak� robi�em. Ka�da decyzja by�a podejmowana na walnym zebraniu, a nawet je�eli by�o to co�, na co nie mia�em �adnej ochoty, to i tak przegrywa�em stosunkiem g�os�w jeden do dw�ch! Ale tym razem to nie jest �adne cholerne zebranie. Kupi�em sobie samoch�d, i koniec!
- Zapewniam ci�, �e si� mylisz - odpar�a Regina.
Z zaci�ni�tymi ustami, w dziwny spos�b (a mo�e wcale nie dziwny) przesta�a wygl�da� tylko p�arystokratycznie; teraz przypomina�a sam� kr�low� Anglii, pomimo d�ins�w i wszystkiego. Michael chwilowo przesta� si� liczy�. Wygl�da� dok�adnie tak, jak ja si� czu�em, to znaczy beznadziejnie, i przez chwil� wzbudzi� we mnie ogromne wsp�czucie. Nawet nie m�g� uciec do domu na obiad, bo ju� by� w domu. Dosz�o do ostrej pr�by si� mi�dzy star� a now� gwardi�, i rozstrzygni�cie mia�o zapa�� w identyczny spos�b, w jaki zwykle zapadaj� rozstrzygni�cia w takich konfliktach, to znaczy przy u�yciu nieproporcjonalnie silnych �adunk�w goryczy i zjadliwo�ci. Regina, w przeciwie�stwie do Michaela, by�a na to przygotowana, ale ja nie mia�em najmniejszego zamiaru bra� w tym udzia�u. Wsta�em i ruszy�em w kierunku drzwi.
- Pozwoli�e� mu to zrobi�? - zapyta�a Regina spogl�daj�c na mnie wynio�le, jakby�my nigdy nie za�miewali si� razem z dowcip�w, nie piekli gruszek w popiele ani nie je�dzili wsp�lnie na weekendy. - Bardzo ci si� dziwi�, Dennis.
Zabola�o mnie to. Zawsze lubi�em matk� Arniego, ale nigdy jej do ko�ca nie ufa�em, a przynajmniej nie od wydarzenia, kt�re nast�pi�o, kiedy mia�em jakie� osiem lat.
Pojechali�my z Arniem na rowerach do centrum, na popo�udniowy seans w kinie. W drodze powrotnej Arnie przewr�ci� si�, pr�buj�c omin�� psa, i porz�dnie rozharata� sobie nog�. Odwioz�em go do domu na ramie, a Regina zabra�a go natychmiast do ambulatorium, gdzie lekarz za�o�y� mu kilka szw�w. Potem, kiedy ju� by�o jasne, �e nie sta�o si� nic wielkiego i �e Arnie pr�dko si� z tego wyli�e, nie wiedzie� czemu zaatakowa�a mnie, nie przebieraj�c w s�owach. Obsztorcowa�a mnie jak zawodowy sier�ant. Kiedy sko�czy�a, trz�s�em si� jak galareta i z trudem powstrzymywa�em si� od p�aczu; c� w tym dziwnego, mia�em zaledwie osiem lat, a Arnie po wypadku bardzo krwawi�. Nie potrafi�bym teraz przypomnie� sobie szczeg��w tej awantury, ale jestem pewien, �e wywar�a na mnie ogromne wra�enie. Zdaje si�, �e Regina zacz�a od oskar�enia mnie o to, �e �le opiekowa�em si� jej synem - jakby Arnie by� du�o m�odszy ode mnie, a nie dok�adnie w tym samym wieku - sko�czy�a za� na stwierdzeniu (lub daj�c mi wyra�nie do zrozumienia), �e to powinno spotka� nie jego, lecz mnie.
Teraz wszystko wygl�da�o dok�adnie tak samo - "Dennis, nie uwa�a�e� na niego!" - w zwi�zku z czym udzieli�o mi si� jej zdenerwowanie. Na pewno przyczynia�a si� do tego nieufno��, jak� odczuwa�em wobec niej, ale je�li mam by� zupe�nie uczciwy, to musz� przyzna�, �e chyba w niezbyt wielkim stopniu. Kiedy jeste� dzieckiem (a czym jest wiek siedemnastu lat, jak nie najdalsz� granic� dzieci�stwa?), przejawiasz naturaln� tendencj� do brania strony innych dzieci. G��boko zakorzeniony instynkt podpowiada ci, �e je�li nie rozwalisz paru p�ot�w i nie wywa�ysz kilku bram, twoi rodzice - oczywi�cie kieruj�c si� jak najlepszymi intencjami - zamkn� ci� na zawsze w kojcu dla niemowl�t.
Zdenerwowa�em si�, ale zrobi�em wszystko, �eby nad sob� zapanowa�.
- Na nic mu nie pozwala�em - odpar�em. - Chcia� go kupi�, wi�c kupi�. - Jeszcze par� minut temu powiedzia�bym im, �e przecie� Arnie tylko da� zadatek, ale teraz nie mia�em najmniejszego zamiaru tego robi�. - Prawd� m�wi�c, pr�bowa�em mu to wyperswadowa�.
- W�tpi�, czy bardzo si� stara�e� - odparowa�a Regina. R�wnie dobrze mog�aby powiedzie�: "Nie pieprz, Dennis, dobrze wiem, �e razem to uknuli�cie". Jej policzki pokry�y si� intensywnym rumie�cem, a oczy miota�y gro�ne b�yski. Usi�owa�a zmusi� mnie, bym poczu� si� znowu jak o�mioletni szczeniak, i prawie jej si� to uda�o. Postanowi�em jednak walczy�.
- Gdyby�cie poznali wszystkie fakty, przekonaliby�cie si�, �e w gruncie rzeczy nie ma si� o co w�cieka�. Zap�aci� za niego dwie�cie pi��dziesi�t dolar�w i...
- Dwie�cie pi��dziesi�t dolar�w! - przerwa� mi Michael. - Jaki samoch�d mo�na kupi� za dwie�cie pi��dziesi�t dolar�w?
Jego niepewne oddzielenie od g��wnego nurtu wydarze� - je�li to rzeczywi�cie by�o to, a nie szok wywo�any podniesionym g�osem zwykle spokojnego syna - znikn�o bez �ladu. Spowodowa�a to cena samochodu. Spojrza� na sw� latoro�l z nie ukrywan� odraz�, kt�ra a� mnie troch� przestraszy�a. Chcia�bym kiedy� mie� dzieci i gdy ju� b�d� je mia�, postaram si�, �eby ten wyraz twarzy znikn�� na zawsze z mego repertuaru.
Powtarza�em sobie w k�ko, �e musz� si� opanowa�, �e to nie moja sprawa, �e nie ma si� czym podnieca�... ale zjedzony kawa�ek ciasta tkwi� mi w �o��dku niczym du�a ob�lizg�a kula, a sk�ra piek�a mnie �ywym ogniem. Od wczesnego dzieci�stwa traktowa�em Cunnigham�w jak drug� rodzin� i czu�em w sobie wszystkie fizyczne objawy towarzysz�ce zwykle ka�dej rodzinnej k��tni.
- Reperuj�c stary samoch�d mo�na si� mn�stwo nauczy� - powiedzia�em, lecz moje s�owa zabrzmia�y mi w uszach niczym jaka� szalona imitacja LeBaya. - A w ten trzeba b�dzie w�o�y� mn�stwo pracy, zanim dopuszcz� go do ruchu. (O ile w og�le go dopuszcz�, doda�em w my�li). Mo�ecie to uwa�a� za... za rodzaj hobby.
- Ja osobi�cie uwa�am to za szale�stwo - odpar�a Regina.
Nagle zapragn��em po prostu stamt�d wyj��. Przypuszczam, �e gdyby nie wyra�nie wyczuwalne, ogromne napi�cie emocjonalne, uzna�bym sytuacj� za do�� zabawn�; oto broni�em samochodu Arniego, cho� sam by�em zdania, �e od pocz�tku ca�a ta historia nie mia�a ani odrobiny sensu.
- Skoro tak my�lisz... - mrukn��em. - Tylko nie mieszajcie mnie do tego. Musz� ju� i�� do domu.
- To dobrze - parskn�a Regina.
- Dobra - odezwa� si� Arnie bezbarwnym g�osem i wsta� z miejsca. - Spierdalam st�d.
Regina nabra�a raptownie powietrza w p�uca, a Michael zamruga�, jakby kto� uderzy� go w twarz.
- Co powiedzia�e�? - wykrztusi�a wreszcie. - Co...
- Nie rozumiem, o co wam obojgu chodzi - przerwa� jej Arnie opanowanym, niesamowitym tonem - ale nie mam zamiaru siedzie� i wys�uchiwa� tego steku bzdur. - Spojrza� na matk�. - Chcieli�cie, �ebym poszed� na kurs przygotowawczy na uniwersytecie - poszed�em. Chcieli�cie, �ebym zamiast do szkolnego zespo�u muzycznego zapisa� si� do k�ka szachowego - zapisa�em si�. Uda�o mi si� prze�y� siedemna�cie lat nie robi�c wam wstydu przed przyjaci�mi z klubu bryd�owego ani nie l�duj�c w wi�zieniu.
Wpatrywali si� w niego wyba�uszonymi oczami, jakby by� jedn� z kuchennych �cian, kt�ra nagle przem�wi�a ludzkim g�osem.
Arnie odpowiedzia� im dziwnym, gro�nym spojrzeniem.
- Powtarzam wam: musz� to mie�. T� jedn� jedyn� rzecz.
- Arnie, towarzystwo ubezpieczeniowe... - zacz�� Michael.
- Przesta�! - wrzasn�a Regina. Nie chcia�a dopu�ci� do rozmowy o konkretnych problemach, poniewa� stanowi�oby to pierwszy krok na drodze do ewentualnej zgody. Postanowi�a szybko i ca�kowicie zmia�d�y� bunt pod obcasem. S� takie chwile, kiedy doro�li budz� w cz�owieku odraz�, jakiej nawet nie potrafiliby sobie wyobrazi�. To by�a w�a�nie jedna z takich chwil, w zwi�zku z czym poczu�em si� jeszcze bardziej paskudnie. Kiedy wydar�a si� na m�a, dostrzeg�em w niej zar�wno chamstwo, jak i przera�enie, a poniewa� kocha�em j�, nigdy nie chcia�em jej tak� widzie�.
Sta�em bez ruchu w drzwiach, pragn�c jak najszybciej znale�� si� na zewn�trz, ale jednocze�nie do�wiadczaj�c niezdrowej fascynacji tym, co widzia�em - pierwsz� powa�n� k��tni� w rodzinie Cunningham�w, jakiej by�em �wiadkiem, a ca�kiem mo�liwe, �e pierwsz� w og�le. By�o to prawdziwe trz�sienie ziemi, mo�e nawet o sile dziesi�ciu stopni w skali Richtera.
- Dennis, chyba b�dzie lepiej, je�li p�jdziesz, zanim tego nie wyja�nimy - powiedzia�a ponuro Regina.
- Chyba tak - odpar�em. - Ale zrozumcie, �e robicie z ig�y wid�y. Ten samoch�d... Gdyby�cie go zobaczyli... W�tpi�, czy przy�piesza od zera do trzydziestu w dwadzie�cia minut, o ile w og�le je�dzi...
- Dennis, id� ju�!
Poszed�em.
Kiedy wsiada�em do mego dustera, zobaczy�em, jak przez tylne drzwi wychodzi Arnie, zapewne zamierzaj�c wprowadzi� w �ycie swoj� gro�b� opuszczenia domu. Jego staruszkowie wybiegli za nim, sprawiaj�c wra�enie nie tylko zaniepokojonych, ale wr�cz przera�onych. Mog�em ich cz�ciowo zrozumie�; wydarzenia spad�y na nich niespodziewanie jak cyklon uderzaj�cy z pogodnego bezchmurnego nieba.
Uruchomi�em silnik i wyjecha�em ty�em na spokojn� ulic�. Sporo si� zdarzy�o od chwili, kiedy dwie godziny temu sko�czyli�my prac�. By�em wtedy tak g�odny, �e zjad�bym dos�ownie wszystko (mo�e z wyj�tkiem kapusty morskiej); teraz �o��dek skurczy� mi si� do tego stopnia, �e natychmiast zwr�ci�bym to, co bym po�kn��.
Odje�d�aj�c widzia�em ich stoj�cych na podje�dzie przed podw�jnym gara�em (w �rodku znajdowa�y si� porsche Michaela i volvo kombi Reginy; oni maj� swoje samochody, przemkn�a mi zjadliwa my�l), nadal pogr��onych w k��tni.
Tak to wygl�da, pomy�la�em z odrobin� smutku i przygn�bienia. Wybij� mu to z g�owy, LeBay zarobi dwadzie�cia pi�� dolar�w, a jego plymouth b�dzie tam sta� jeszcze przez co najmniej tysi�c lat. Tak samo dzia�o si� w przesz�o�ci, poniewa� Arnie zawsze przegrywa�. By� inteligentny; pod zewn�trzn� warstw� nie�mia�o�ci i rezerwy kry�o si� poczucie humoru i bystry umys�. Og�lnie rzecz bior�c by�... "s�odki", to chyba najlepsze s�owo.
S�odki ch�opak, kt�ry zawsze przegrywa�.
Wiedzieli o tym zar�wno jego rodzice, jak i gogusie z warsztat�w, kt�rzy wrzeszczeli na niego przy lada okazji i nabijali si� z jego okular�w.
Wiedzieli o tym, �e nie ma �adnych szans i wybij� mu to z g�owy.
Tak w�wczas my�la�em, ale tym razem bardzo si� pomyli�em.
3. NAZAJUTRZ
M�j tato rzek�: "Synu,
Przez ciebie zaczn� pi�,
Je�li nie przestaniesz si� t�uc
Tym cholernym lincolnem".
Charlie Ryan
Nast�pnego dnia przyjecha�em pod dom Arniego o wp� do si�dmej rano. Zatrzyma�em samoch�d przy kraw�niku, nie maj�c najmniejszej ochoty wchodzi� do �rodka, mimo �e jego rodzice na pewno nie wstali jeszcze z ��ka; poprzedniego wieczoru w tej kuchni wyczu�em zbyt wiele nieprzyjemnych my�li, �eby jak zwykle skusi� si� przed prac� na p�czka z kaw�.
Arnie nie pojawi� si� przez prawie pi�� minut i zacz��em ju� si� zastanawia�, czy przypadkiem nie zrealizowa� swojej pogr�ki na temat wyprowadzenia si� z domu, ale w�a�nie wtedy otworzy�y si� boczne drzwi i m�j przyjaciel wyszed� na podjazd, wlok�c za sob� torb� z drugim �niadaniem.
Wsiad� do samochodu, zatrzasn�� drzwi i powiedzia�:
- Jedziemy, Jeeves.
M�wi� tak zawsze, kiedy by� w dobrym humorze.
Ruszy�em, zerkaj�c na niego ostro�nie. Chcia�em go zagadn��, ale doszed�em do wniosku, �e b�dzie lepiej, je�li on sam zacznie... je�eli w og�le ma co� do powiedzenia.
Przez d�ugi czas wydawa�o si�, �e nie ma. Przebyli�my prawie ca�� drog� nie zamieniwszy ani s�owa, s�uchaj�c WMDY, miejscowej stacji nadaj�cej muzyk� rock i soul.