2986

Szczegóły
Tytuł 2986
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2986 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2986 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2986 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Konrad Fia�kowski Elektronowy Mi� Kupi�em go na imieniny Synowi. wr�ka skin�a Swoj� czarodziejsk� laseczk� i automat przyni�s� go �pi�cego w ogromnym, per�owo opalizuj�cym pudle. Potem u�miechn�a si� do mnie i powiedzia�a swym zawodowo melodyjnym g�osem: - My�l�, �e b�dziesz z niego zadowolony. Skin��em g�ow� i u�miechn��em si� tak�e. - Jeste� sam, bez syna, wi�c nie b�d� ci� poucza�a, �e misia nie mo�na krzywdzi�, nie mo�na mu wykr�ca� �ap, wyd�ubywa� fotokom�rek ani wyrywa� kondensator�w, ale nie zapomnij o tym powiedzie� synowi. - Nie zapomn� - zapewnia�em. - Poza tym mo�esz by� spokojna, b�d� go traktowa� jak w�asne dziecko. - No, to ciesz� si�, �e m�j wychowanek zyska� takiego ojca. Musisz go przeprogramowa�, by m�wi� do ciebie "papa". Tym razem �mieli�my si� oboje i r�wnocze�nie pomy�la�em, �e kto� wpad� na genialny pomys� zatrudniaj�c w Domach Bajek takie w�a�nie dziewczyny jako wr�ki. Skin�a mi sw� r�d�k� na po�egnanie i wskoczy�em na ruchomy chodnik sun�cy ku wyj�ciu. T�um dzieciak�w z zazdro�ci� dotychczas spogl�daj�cy na misia w pude�ku rozproszy� si� i pomkn�� ze �miechem ku ogromnemu wideotronowi, gdzie rozmazan� pasami tarcz� wisia� nieruchomo Jowisz. Grzmi�cy bas opowiada�, jak Tomcio Kosmonauta pokonuje g�rne warstwy jego atmosfery. Po drugiej stronie l�ni�a w promieniach wideotronicznego s�o�ca wideotroniczna szklana g�ra. Wznosi�a si� jakby tysi�cem metr�w wzwy� idealnie r�wn� powierzchni�, po kt�rej bez wysi�ku, jak mucha po szybie, wspina� si� ksi��� w skafandrze planetnika. Za g�r� r�s� prastary, ciemny b�r, przeniesiony jakby bezpo�rednio w nasze czasy z ery "dymi�cych fabryk". Mi�dzy pniami, poros�ymi mchem, przemyka�y elektroniczne krasnoludki, fosforyzuj�c czerwono swymi sto�kowatymi czapkami. Na skraju lasu sta�a chatka Baby Jagi, a przed ni� automat, odpowiadaj�cy na wszelkie dzieci�ce pytania, otoczony rozwrzeszczan� dzieciarni�, maj�c� ju� swoje problemy. Gdyby zbudowa� taki automat dla doros�ych, dopiero by�oby przy nim t�oczno... Wyszed�em. Ogromny android w zbroi �redniowiecznego rycerza po�egna� mnie przy wyj�ciu zapytuj�c, czy nie zgubi�em swego dziecka. Widocznie nie by� przyzwyczajony do doros�ych ludzi przychodz�cych tu samotnie. Nie, nie zgubi�em. M�j syn zosta� w domu. Siedzia� zapewne w tej chwili przed ekranem wideotronu wpatruj�c si� bezmy�lnie w przesuwaj�ce si� obrazy. Tak siedzia� ka�dego popo�udnia. Maj� zdaje si� racj� psychologowie twierdz�c, �e w pewnym wieku dzieci nie nale�y zabiera� z Ziemi. M�j syn przylecia� na Marsa zbyt wcze�nie lub zbyt p�no. Tam na Ziemi zostali jego towarzysze zabaw, z kt�rymi, bawi�c si� w kosmonut�w, przemierza� okoliczne wzg�rza jako nieznane tereny tajemniczej planety, zosta� nasz ogr�d, gdzie zna� ka�dy krzak, i dom o rozsuwanych �cianach pachn�cych drzewem sanda�owym. Na Marsie dzieci by�y inne, bardziej przyzwyczajone do automat�w ni� do biegania boso po trawie. Kupi�em mu wi�c misia... - Niech si� nazywa... no powiedz, jak si� mo�e nazywa�? zwr�ci� si� do mnie, gdy po otworzeniu pud�a, wys�uchuj�c instrukcji, doszli�my do miejsca, w kt�rym powiedziano: "...Przed uruchomieniem nale�y go nazwa�, a wtedy we wszystkich wolnych miejscach jego programu pozostawionych na imi� nazwa ta zostanie trwale wpisana". - No wi�c jak? - powt�rzy�, gdy nic nie odpowiedzia�em. - Mo�e Kation - podda�em. Rozwa�y� chwil� w my�li. - Nie, tak mo�na nazwa� �ywego psa, ale nie misia. Jego imi� musi by� zwyk�e. - No, to wymy�l co�. - M�g�by by� Bob - spajrza� na mnie pytaj�co. - �wietnie, niech b�dzie Bob. Nacisn��em ukryty pod futerkiem klawisz zasilania i gdy martwe dot�d oczka misia zajarzy�y si� zielonym �wiat�em, powiedzia�em wyra�nie: - Nazywasz si� Bob. Wsta�. Jak wyrzucony spr�yn�, mi� wyskoczy� z pude�ka. Niewielka, metrowa mo�e figurka o zabawnym pysku, obro�ni�tym rudawym w�osem. Stan��, rozejrza� si� woko�o, a nast�pnie si�gn�� do pude�ka, wyj�� stamt�d szczotk� i zacz�� czesa� swoje zmierzwione futerko. Gdy doprowadzi� je do porz�dku, zwr�ci� si� do syna lekko si� j�kaj�c: - Ja jestem t... teraz t... tw�j mi�? - Tak. - A kto to? - �ap� wskaza� na mnie. - M�j ojciec. - T... to dobrze. - S�uchaj - zwr�ci�em si� do syna - mo�e go wymienimy. On si� strasznie j�ka. - T... tylko troch� i wtedy, gdy jestem d�u�ej wy��czony. Ooo... Inne misie maj� wi�ksze braki. Zna�em t...takiego, co w �apie mia� ponad sto wolt�w napi�cia, b... bo by� �le skonstruowany i wszystkim �ap� podawa�. - No co, wymienimy? - ponowi�em pytanie. - Nie zg�d� si�. Ja umiem gra� w pi�k� i rozwi�zuj� zadania z matematyki. Na�laduj� g�osy i umiem wideotron r...roz�o�y�. - No wi�c? - Niech zostanie. - Od razu wida�, �e jeste� mi�y ch�opak. B�d� dobrym misiem. Zobaczysz. I zosta�. By� to dziwny automat. Niejednokrotnie zastanawia�em si�, dlaczego tak wszechstronny i zdolny uk�ad my�l�cy wmontowano w zabawk� dzieci�c�. Bo o tym, �e nie by� to standardowy automat wytwarzany seryjnie do zabaw z dzie�mi, by�em przekonany od pocz�tku. Mi� przejawia� pewne cechy ludzkie, kt�re s� dost�pne tylko najbardziej skomplikowanym automatom. By� na przyk�ad leniwy. Wype�nia� oczywi�cie wszelkie polecenia, jak ka�dy automat, lecz wype�nia� je w ten spos�b, by po�wi�ca� im jak najmniej czasu, unikaj�c wszelkiej niepotrzebnej krz�taniny, tak charakterystycznej dla wi�kszo�ci automat�w. Potem, gdy nie mia� ju� nic do roboty, godzinami trwa� w bezruchu lub spa�. Po jakim� czasie odkry�em, �e w pewnym sensie jest do mnie przywi�zany i zawsze gotowy przerwa� milcz�c� kontemplacj� swoich ow�osionych �ap i towarzyszy� mi, gdy wstawa�em zza biurka i przechodzi�em do pulpit�w steruj�cych moich podr�cznych mnemotron�w. Kiedy� rozwi�zywa�em noc� w swoim gabinecie problem wielograwitacyjnych p�l sterowanych. Mi� jak zawsze, gdy syn spa�, towarzyszy� mi tkwi�c nieruchomo w k�cie. Godziny mija�y jedna za drug�, a mimo to prawie nie posuwa�em si� naprz�d. M�j m�zg podr�czny raz po raz sygnalizowa� mi prze�adowanie pami�ci i dawa� niedwuznacznie do zrozumienia, �e zagadnienie to powinienem rozwi�zywa� z du�o pojemniejszymi m�zgami. Pochylony nad ekranami nie zwraca�em uwagi na to, co dzieje si� w gabinecie. Nagle us�ysza�em chrz�kni�cie. Podnios�em g�ow�. Przede mn� sta� mi�. - Nie �pisz, Bob? - Ja rzadko �pi�. - Jak to, przecie� masz w programie rytm snu i czuwania. - Tak, ale nie jest to program bezwzgl�dny. Mog� go regulowa�. - Naprawd�? - zapyta�em z niedowierzaniem. - W pewnych granicach o... oczywi�cie. - I nie �pisz ? - Nie... - A co robisz noc�? - My�l�, rozwi�zuj� zadania... - Co, udowodni�e� mo�e twierdzenie Pitagorasa? - Nie, roz...wi�za�em w�a...w�a�nie tw�j problem... wielograwitacyjnych p�l sterowanych. - �artujesz. - N... naprawd�. Masz tu wynik. Na ma�ym prymitywnym funkcjografie mego syna, kt�ry trzyma� w �apie, wyznaczona by�a zale�no��. Przez moment chcia�em go wyrzuci� z gabinetu. Pracuj� ju� nad tym rozwi�zaniem przez wiele godzin bez �adnego rezultatu, a nagle przychodzi ta zarozumia�a zabawka i wypisuje mi rozwi�zanie ze swego ma�ego m�d�ku. Opanowa�em si� jednak. Przecie� to tylko automat i w dodatku mi� mego syna. - Dzi�kuj� - powiedzia�em kr�tko. - A teraz id� do pokoju. - Funkcjograf po�o�y�em na biurku i wr�ci�em do pracy. Wynik otrzyma�em nad ranem, gdy wielka kopu�a marsja�skiej bazy biela�a ju� w promieniach wschodz�cego s�o�ca. By� identyczny z rozwi�zaniem podanym przez mego misia. - Bob, Bob ! - zawo�a�em. Przyszed� po chwili, jakby z oci�ganiem. - Powiedz, jak ty� to zdo�a� rozwi�za�? - zapyta�em. Przecie� to problem dla gigabitowych m�zg�w. Milcza�. - Odpowiedz ! - rozkaza�em. W ten spos�b odwo�ywa�em si� niemal do osnowy jego programowania, do bezwzgl�dnego pos�usze�stwa cz�owiekowi. - M�zg ten jest skonstruowany na specjalnej zasadzie, przy za�o�eniu r�wnoczesnej wielotorowo�ci my�lenia. W zwi�zku z tym jego pojemno�� my�lowa jest du�o wi�ksza... siedzia�em oniemia�y, bowiem s�owa te wypowiada� mi� niskim, chropowatym g�osem, w niczym nie przypominaj�cym jego zwyczajnego mi�ego altu. - Co� ty powiedzia�? - zapyta�em szeptem dopiero po chwili. - N... nic nie m�wi�em... mi� j�ka� si� w zwyk�y spos�b. - jak to nic. Powt�rz - N... nic nie m�wi�em. - Ale� nie to. Co� przedtem powiedzia� ? - N... nie rozumiem. M�wi� prawd�. Wi�c to by�o poza jego �wiadomo�ci�. Nie wiedzia� nic o tym g�osie. To wygl�da�o jak jaki� cytat z cybernetyki stosowanej. Ale jakie� wielotorowe my�lenie... Nigdy o tym nie s�ysza�em. Podszed�em do wizofonu i wezwa�em Tana, jednego z moich koleg�w cybernetyk�w. Specjalizowa� si� w teorii my�lenia nieorganicznego i powinien by� o czym� takim wiedzie�. - Tan? Tu Andrzej. Powiedz mi, czy s�ysza�e� cokolwiek o wielotorowym my�leniu? U�miechni�ta na przywitanie twarz cybernetyka zgas�a i odbi� si� na niej wysi�ek my�lenia. Dopiero w tej chwili spostrzeg�em, �e Tan jest zaspany i nie ogolony. Wyrwa�em go widocznie z g��bokiego snu. A jednak u�miecha� si� nawet. Faktem jest, �e Tan s�yn�� z uprzejmo�ci, lecz tym razem sam sprawdzi�em, jak bardzo opinia ta by�a uzasadniona. - Wiesz, Andrzeju, niczego takiego sobie w tej chwili nie przypominam. Ale sk�d ty� w og�le wzi�� t� nazw�? - Us�ysza�em j� od automatu. - To jaki� automat do programowania cybernetycznego? Zapytaj go wi�c o wyja�nienie. - Nie, to nie jest automat cybernetyczny... - No, a co to jest? - Mi� mego syna. - Co takiego? - M�wi� ci. Mi� mego syna. - Ale� niemo�liwe. Przecie� to s� zupe�nie prymitywne automaty. - Sam s�ysza�em, Tan. - Andrzeju - ci�gn�� Tan po chwili milczenia - a mo�e ty si� przepracowujesz. Na og� ludzie ju� wstaj�, a ty si� jeszcze nie po�o�y�e� spa�. - S�uchaj, Tan. M�wi� ci to wszystko zupe�nie powa�nie. Nie wierzysz, trudno. - Ale� tak, wierz�... Sprawdz� nawet to wielotorowe my�lenie w g��wnym akumulatorze informacji cybernetycznych. Je�li co� znajd�, dam ci natychmiast zna�. - No, to dzi�kuj�. - Dobranoc, Andrzeju. - Tan u�miechn�� si� i znikn�� z ekranu. Odwr�ci�em si� ku biurku, lecz misia tam nie by�o. Wyszed�em z gabinetu, by go poszuka�. Siedzia� przed drzwiami dziecinnego pokoju i spa�, jak gdyby przez ca�� noc nic innego nie robi�. Dni mija�y i zapomnia�em niemal o tej historii. Mi� okaza� si� idealnym koleg�. Co dziwniejsze, zauwa�y�em, �e inni ch�opcy nie traktuj� go z pogardliw� wy�szo�ci�, z jak� traktowali zwykle automaty. Z przera�aj�c� szybko�ci� rozwi�zywa� wszystkie ich zadania szkolne tak d�ugo, a� zabroni�em mu kategorycznie tego robi�. Potem mi� b�ysn�� wiedz� astronoma i razem z moim synem siedzieli d�ugie godziny przy radioteleskopach. Mi� bezb��dnie podawa� z pami�ci wsp�rz�dne sferyczne wszystkich gwiazd w ka�dej chwili dnia i nory. Ale przede wszystkim, co da�o si� dopiero zauwa�y� po d�u�szej obserwacji, mi� wykazywa� ogromn� celowo�� dzia�ania. Je�li ruszy� lew� �ap�, to mo�na by�o by� pewnym, �e b�dzie mu to do czego� w przysz�o�ci potrzebne. W drugim tygodniu pobytu misia w naszym domu zobaczy�em na funkcjografie syna naniesiony zbi�r elips o r�norodnych mimo�rodach i jednym ognisku wsp�lnym. Zaciekawiony zapyta�em syna: - Co� tu narysowa� ? - To nie ja, to Bob. - Ale co to jest? - Hipotetyczny uk�ad planetarny Formalhauta, alfy gwiazdozbioru Lataj�cej Ryby. - Sk�d on to wie? - Bob wszystko wie! - powiedzia� to z takim przekonaniem, �e spojrza�em na� zdziwiony. - Nie wierz temu. To na pewno jedna z wielu bajek, jakie mo�na znale�� w pami�ci ka�dego elekronowego misia. Musz� przecie� co� opowiada� dzieciom. Ale to jeszcze nie pow�d, by tak du�y ch�opak, jak ty, wierzy� w takie bajki. - Nie wierz, je�li chcesz, ale to naprawd� nie jest bajka odpowiedzia� z uporem. - Wi�c my�lisz, �e to jest prawda? - Nie, to tylko hipoteza Gladstone`a - spojrza� na mnie powa�nie, jak m�ody naukowiec. - Kto ci to powiedzia�? - Bob. - Bob! - zawo�a�em g�o�no. Przycz�apa� po chwili. - Czy to jest rzeczywi�cie uk�ad planetarny Formalhauta? - Tak twierdzi Gladstone w swojej hipotezie. Rozumowanie swoje opiera na charakterystycznym przesuni�ciu pr��k�w w grawitacyjnym widmie tej gwiazdy. - Bob - zapyta�em cicho. - Sk�d ty to wszystko wiesz ? - Posiadam pewne wiadomo�ci kosmonautyczne pozostawione mi w celu popularyzowania kosmosologii. - Jak to pozostawione? - Pozostawione w moim programie. - A w jakim zakresie znasz kosmosologi�? - W zakresie kursu podstawowego, na pewno. Pod wp�ywem tej rozmowy siad�em w gabinecie i wystosowa�em pe�en pochwa� telelist pod adresem Domu Bajek. Odpowied� otrzyma�em jeszcze tego samego dnia. Dom Bajek cieszy si� bardzo, �e jestem zadowolony z elektronowego misia i �e dzi�ki moim staraniom mi� osi�gn�� tak wysoki, odbiegaj�cy od standardu innych misi�w poziom inteligencji. Poza tym prosi mnie o podanie operacji cybernetycznych, jakim podda�em misia celem uzyskania tak wysokiej inteligencji przy stosunkowo niewielkiej pojemno�ci pami�ci. A wi�c ani ja, ani te� Dom Bajek nie zrobili�my niczego w kierunku rozbudowy m�zgu misia. Ale poniewa� geniusze w�r�d automat�w nie zjawiaj� si� przypadkowo, tak jak w�r�d ludzi, Dom Bajek wezwa� Ziemi�, by sprawdzi�a, sk�d pochodz� elektronowe misie. Odpowied� mia�a nadej�� za kilka dni. To nie tak prosto w wielomiliardowej masie mieszka�c�w Ziemi znale�� tych, kt�rzy wiedzieliby wszystko o elektronowym misiu wys�anym przed kilkoma miesi�cami na Marsa. Potem zapowiedzia� si� wideotronicznie Tan i oczekiwa�em go w po�udnie. By� jak zwykle nadzwyczaj punktualny. Przeszli�my do pokoju syna. Ko�czyli w�a�nie z misiem omawianie ko�cowego odcinka jakiej� kosmicznej podr�y, gdy decelerowany statek przechodzi ju� z toru parabolicznego na eliptyczny. Tan przys�uchiwa� si� przez chwil� z zainteresowaniem. Potem zapyta� mnie szeptem: - Jak on si� nazywa? - Kto, syn ? - Nie, automat. - Bob. S�ucha� jeszcze chwil� w milczeniu, a potem nagle zawo�a� rozkazuj�co: - Bob, chod� tutaj ! Automat podszed� natychmiast. - Co to jest elipsa? - zapyta�. Automat niemal bez zaj�knienia poda� definicj�. - Nie rozumiem. Wyt�umacz mi. I automat zacz�� t�umaczy�, tak jak si� t�umaczy �atwe zadania leniwemu uczniowi, powoli, krok za krokiem. Tan przerwa� mu: - S�dzisz, �e osi�gni�cie innych galaktyk gwiazdolotami jest mo�liwe? Automat jakby przez chwil� zawaha� si�, lecz zaraz potem odpowiedzia�: - Nie wiem. Podaj mi dane, to oblicz�. Po tym pytaniu posypa�y si� nast�pne. Trwa�o to do�� d�ugo, a� m�j syn podszed� do mnie i zapyta�: - Kiedy on p�jdzie sobie, �eby�my z Bobem mogli sko�czy� obliczenia ? Tan u�miechn�� si� do ch�opca i zada� misiowi ostatnie pytanie: - Czy masz �wiadomo�� sprz�enia pos�usze�stwa? - Nie - odpowiedzi mi�. - No dobrze, mo�esz wr�ci� do swoich oblicze�. A. my - zwr�ci� si� do mnie - chod�my do twego gabinetu. -To tylko przypuszczenia - powiedzia�. -Moim zdaniem, m�zg mice zosta� prawdopodobnie odrzucony przy psychicznej kontroli uk�adu ze wzgl�du na pewn� niestabilno�� zachowania i trafi� do centrali odpad�w. Tutaj za�o�ono mu du�� ilo�� sprz�e� stabilizuj�cych: ograniczono mo�liwo�ci zwi�kszaj�c r�wnocze�nie stabilno��. Tan m�wi� to tak, jakby osobi�cie by� obecny przy nak�adaniu tych sprz�e�. - Pami�tasz, pyta�em go o mo�liwo�ci dotarcia do galaktyk gwiazdolotami. Ka�dy normalny mi� powiedzia�by, i� jest to mo�liwe zgodnie z regu�ami wszystkich bajek, ale ten tw�j mi� za��da� danych do oblicze�. Wydaje mi si�, �e on nie zawsze opowiada� bajki. Nie wezwa�em automatu cybernetycznego bazy i asie roz�o�y�em misia na cz�ci. Zrobi�bym to nawet mo�e, ale wyobra�a�em sobie zdziwione spojrzenie dyspozytora. - Wzywasz automat do naprawy tej zabawki. Czy naprawd� s�dzisz, �e nie mamy nic innego do roboty? Wyt�umaczy�bym mu zapewne, �e nie chodzi tu o napraw�, �e mi� to nie jest zwyk�y mi�, tylko bardzo dziwny mi�, kt�ry zbyt wiele umie, by by� zwyk�� zabawk� i niczym wi�cej, ale w�tpi�, czyby mi uwierzy�. W ka�dym razie nie zrobi�em nic. Tymczasem mi� z moim synem tworzyli nieroz��czn� par�, przesiadywali w obserwatorium albo zbierali marsja�skie kamienie w pustyni za baz�, w kt�rych kryszta�y kwarcu b�yszcza�y jak w ziemskich kamieniach z mego dzieci�stwa. Gdzie� pod koniec marsja�skiej zimy, gdy wzg�rza na horyzoncie pociemnia�y od rozwijaj�cej si� w�r�d ska� ro�linno�ci, kontrola ��czno�ci radiowej Marsa powiadomi�a nas, �e przechwyci�a seri� sygna��w, kt�re wed�ug ich namiar�w zosta�y nadane z naszej bazy. Reno, kierownik sekcji ��czno�ci z Ziemi�, zebra� nas u siebie. By�em jednym z kilkunastu ludzi, kt�rzy nale�eli do tej sekcji, i pe�ni�em obowi�zki g��wnego in�yniera drugiej zmiany. - To bzdura - powiedzia� Reno. - Kto i po co mia�by od nas co� takiego nadawa�. Namierzyli jakie� sygna�y rakiet, jak zwykle niedok�adnie, i teraz szukaj� winnego. Wiecie, jak oni tam pracuj�. Rozumiem, �e musz� przedstawi� jakie� osi�gni�cia tej swojej plac�wki, ale dlaczego nas w to mieszaj�... - Raport podaje dok�adny czas i jest podpisany przez samego Twera... - Nabrali go. Zwyczajnie nabrali. Ta banda, kt�ra przylecia�a zaraz po studiach z Ziemi. Im si� jeszcze wydaje, �e Mars to tajemnicza planeta, na kt�rej dziej� si� historie, jakie na Ziemi nie zdarzaj� si�. Nie wiecie, jak to jest? Wszyscy przeszli�my przez to. Nikt nie oponowa�, bo Reno prze�y� na Marsie tyle lat, ile wszyscy pozostali razem. Wyja�nienie w tej sprawie przygotowa� nasz sta�ysta. Nie zawiera�o ono w�a�ciwie nic obra�liwego, ale sugestia, by dali nam �wi�ty spok�j, by�a do�� wyra�na. Potem przez kilka dni nic si� nie dzia�o, a� przysz�a do nas wiadomo�� z Ziemi. Kontrola radiowa Marsa po naszym "wyja�nieniu" przes�a�a zapis sygna��w do Og�lnoplanetarnego Instytutu Szyfr�w. Tekst po rozszyfrowaniu by� lakoniczny: "Fragmentaryczny transfer zrealizowany", natomiast sam szyfr by� na tyle skomplikowany, �e Instytut r�wnocze�nie z tekstem przys�a� podzi�kowanie za tak interesuj�c� i niespotykan� pr�bk� szyfru. Na drugim zebraniu Reno dalej w nic nie wierzy�, ale nie by� ju� tak pewny siebie. Po zebraniu poprosi� mnie na chwil� do swego gabinetu. - Widzisz, Andrzeju, ja w to wszystko nie wierz�, ale nie chcia�bym, �eby ktokolwiek m�g� powiedzie�, �e zlekcewa�y�em t� ca�� spraw�. Chcia�bym si� ciebie poradzi�, jak ich przekona�, �e to nie od nas pochodz� te sygna�y. - To trudna sprawa. Niezbyt wiele wiemy o tych sygna�ach. - Mimo wszystko co� jednak wiemy - powiedzia� Reno. I wtedy zrozumia�em, i� nie jest tak zupe�nie pewny, �e sygna�y te nie pochodzi�y z naszej bazy. - Mam pewien pomys�... - powiedzia�em i urwa�em, bo wtedy w�a�nie w drzwiach gabinetu stan�� mi�. - S... syn ci� szuka - wyj�ka�. - Zaraz id�... - I wtedy spostrzeg�em zdziwiony wzrok Rena. - Co si� sta�o? - zapyta�em. - Nie rozumiem... nie rozumiem, jak automat wej�ciowy przepu�ci� t� zabawk�. Spostrze�enie by�o proste, ale jak�e trafne. Ja, przyzwyczajony do sta�ej obecno�ci misia, nie zwr�ci�em na to uwagi. Ale Reno mia� racj�. Automat wej�ciowy jego gabinetu nie powinien przepu�ci� �adnego cz�owieka czy automatu bez specjalnego zezwolenia. - Jak tu wszed�e�? - zapyta� misia. - Normalnie. Na dw�ch �apach - odpowiedzia�a zabawka. Reno poczerwienia� i wybieg� z gabinetu. - Co si� sta�o z synem? - zapyta�em misia. - Poparzy� si� pr�dem wysokiej cz�stotliwo�ci. - Co� powa�nego? Ju� id�. Prowad�. - Nic takiego. Mo�esz doko�czy� rozmow�. Tylko r�ka. - A gdzie j� w�o�y�? Mi� nie zd��y� odpowiedzie�, bo wr�ci� Reno. By� blady. - Automat... automat dosta� zezwolenie na przepuszczenie tej... zabawki... Od kogo? Pytam si�, od kogo? - Nie ode mnie - powiedzia�em. - Wi�c od kogo? Mo�e ty wiesz, kreaturo? - Ja wszed�em i ju�. - To wiem. Ale sk�d? - Reno, przecie� to zwyk�a zabawka. Nie b�dzie tego wiedzie�. Pewnie jakie� przek�amanie z centralnego m�zgu bazy. To si� zdarza. - Ale nie powinno. - Oczywi�cie, ale automaty s� zawodne. - Nie powinny ! - Jasne, ale sko�czmy nasz� rozmow�. Musz� ju� i��, bo m�j syn poparzy� sobie r�k� pr�dem nask�rkowym. - Dobrze, c� wi�c proponujesz? - Za�o�� zupe�nie niezale�n� sygnalizacj� nadawania u siebie w gabinecie, odbieraj�c� sygna�y na zewn�trz bazy. Co o tym s�dzisz? - Chyba dobry pomys�. Tyle �e nie wierz�, by w og�le te sygna�y si� powt�rzy�y. Wyszed�em z misiem i poszli�my do syna. Jego r�k� opatrzy� ju� automed. Gdy podszed�em do fotela, w kt�rym siedzia�, nie spojrza� na mnie. - Musz� si� uczy� - powiedzia�. - S�usznie, ale sk�d ta refleksja? - Nie potrafi� zrobi� najprostszej rzeczy i nawet Bob si� ze mnie �mieje. - Gdzie� poparzy� r�k�? - zapyta�em. - Nie powiem - nadal nie patrzy� na mnie. - Ale zrozum, to trzeba zabezpieczy�. Inni tak�e mog� si� poparzy�. - Nie powiem - powt�rzy� z uporem. - Jak chcesz. Wi�c ty powiedz, Bob, gdzie to by�o ? - Nie wiem - odpowiedzia� Bob i wtedy spostrzeg�em wzrok syna. Ze zdumieniem i chyba z odrobin� strachu patrzy� na Boba. Instalacje odbioru zewn�trznego za�o�y�em dwie, zupe�nie od siebie niezale�ne, jedn� w gabinecie, drug� przy pulpitach mnemotron�w. My�l�, �e kierowa�o mn� zwyk�e wygodnictwo. Instalacje by�y proste, ich za�o�enie nie przedstawia�o �adnych trudno�ci, a niewygodnie by�oby pracuj�c przy mnemotronach nas�uchiwa� r�wnocze�nie brz�czyka z gabinetu. Potem w wideotronii powiedziano, �e kierowa�a mn� przezorno�� starego in�yniera doceniaj�cego zawodne dzia�anie automat�w. Ale to chyba nie by�o tak. Wtedy min�a chyba p�noc. Siedzia�em w gabinecie nad jakimi� wykresami, gdy nagle wyda�o mi si�, �e w sali mnemotron�w s�ysz� brz�czyk. Nads�uchiwa�em przez chwil�. Tak, nie by�o w�tpliwo�ci. To by� brz�czyk za�o�onego przeze mnie urz�dzenia alarmowego. Ju� biegn�c do centrum nadawczego bazy u�wiadomi�em sobie, �e druga instalacja w moim gabinecie nie nada�a sygna�u alarmu. Pomy�la�em wtedy, �e po prostu niezbyt dok�adnie j� sprawdzi�em, i by�em z�y na siebie, bo nie lubi� niedok�adnej roboty. Dy�urny android centrum przepu�ci� mnie, gdy poda�em has�o. Ten, kt�ry przeszed� t�dy przede mn�, tak�e musia� zna� has�o, a wi�c jest to jeden z nas, pomy�la�em. Bieg�em teraz korytarzem do sali nadawczej, ale jej drzwi nie przepu�ci�y mnie. Szarpn��em d�wignie - daremnie. Drzwi zosta�y zablokowane, zablokowane centralnie ze sterowania bazy. Zrozumia�em, �e kto�, kto jest tam w �rodku i z naszej anteny wysy�a w Kosmos sygna�y, ma dost�p do centralnego m�zgu bazy. I wtedy zacz��em si� ba�. Mimo to dzia�a�em optymalnie, z przyzwyczajenia zapewne. Pobieg�em z powrotem korytarzem do drzwi wej�ciowych. Otworzy�em je i zablokowa�em, tak �e nie mog�y by� zamkni�te na polecenie zespo��w koordynuj�cych bazy. Potem spojrza�em na androida. Musia�em mie� chocia� jeden automat do swojej dyspozycji. Doskoczy�em do niego i wyrwa�em mu czu�ki odbioru sygna��w centralnych. Szarpn�� si�, ale nie zaatakowa� mnie, bo by�em cz�owiekiem. Potem chcia�em si� po��czy� wideotronicznie z Renem, ale ��czno�ci ju� nie by�o. Centralny m�zg bazy zablokowa� kana�y informacyjne. Spodziewa�em si� tego. I wtedy zrobi�em co�, co mo�na zrobi� tylko wtedy, gdy �ycie mieszka�c�w bazy jest w niebezpiecze�stwie. Szarpn��em d�wigni� alarmu pierwszego stopnia. Przytrzymuj�ca j� stalowa ni� spi�ta plomb� napi�a si�, lecz wytrzyma�a. Wtedy uwiesi�em si� ca�ym ci�arem na d�wigni. Ni� p�k�a rani�c mnie w r�k�. R�wnocze�nie us�ysza�em narastaj�ce zawodzenie syren i g�uche uderzenia zapadaj�cych gazoszczelnych grodzi. Towarzyszy� temu jeszcze jeden d�wi�k. Zewn�trznym korytarzem zbli�aj�c si� do centrum nadawania sz�y automaty. Wiedzia�em, �e mnie nie mog� nic zrobi�. By�em cz�owiekiem. Ale mog�y mi zniszczy� narz�dzia i jedyny android. Mog�y... je�li sterowa� nimi centralny m�zg bazy. Broni nie mia�em. W bazie nikt nie nosi broni. Wyrwa�em androidowi palnik do ci�cia metali, zawar�em i zablokowa�em drzwi, by automaty nie mog�y natychmiast wedrze� si� do wn�trza centrum nadawania, i wraz z androidem pobieg�em korytarzem do sali nadawczej. Jej drzwi rozwar�y si�. Wyda�o mi si� to podejrzane. - Id� - powiedzia�em do androida. Automat wype�ni� rozkaz bez wahania. Przekroczy� drzwi. Wtedy z g�ry spad� na niego czarny przew�d. Zobaczy�em b�ysk wy�adowania i automat znieruchomia�. Przew�d zako�ysa� si�. Nie czeka�em, a� zostanie podci�gni�ty do g�ry. Wychyli�em si� zza drzwi i nacisn��em spust palnika, przesuwaj�c regulacj� na pe�n� moc. Co� niewielkiego spad�o z wyst�pu nad drzwiami, pal�c si�. S�ysza�em przejmuj�cy skrzek. To by� mi�... m�j mi�. Upad� na posadzk�, chcia� si� zerwa�, ale przytrzyma�em go w p�omieniu, a� pancerz p�k� z cichym trzaskiem i zabawka znieruchomia�a. Tylko br�zowe kud�y na �miesznym pysku tli�y si� jeszcze. Zrozumia�em, dlaczego nie dzia�a�a instalacja w moim gabinecie. I wtedy... zobaczy�em syna. Siedzia� blady na posadzce w k�cie. - My�my si� tylko tak bawili... - wyszepta�. Stali�my nad otwartymi pokrywami centralnego m�zgu bazy. Wewn�trz zawieszone w pl�taninie przewod�w lu�no- rozrzucone le�a�y nieforemne szare kryszta�y. - To tutaj - powiedzia� Tan. D�o�, w kt�rej trzyma� niewielki plazmowy n�, wsun�� a� po rami� mi�dzy przewody. Zatacza� r�k� niewielkie p�kola, a koniec no�a p�on�� b��kitnym �arem. Potem si�gn�� drug� d�oni� i wyj�� dwa kryszta�y, z wygl�du podobne do innych. - Ju� gotowe - powiedzia�. - Ca�e szcz�cie, �e si� uda�o. - My�lisz, �e mog�o to zagra�a� ca�ej bazie? - Teoretycznie tak. Centralny m�zg bazy steruje niemal wszystkimi agregatami bazy. - Ale jak ta zabawka... - Przede wszystkim po co? Komu to mia�o s�u�y�? A sama zabawka to jeden z bardziej skomplikowanych automat�w, jaki widzia�em w �yciu. Je�eli jeszcze uwzgl�dnimy niewielk� obj�to�� tego automatu i nie wykorzystan� przestrze�, w kt�rej przechowywane by�y kryszta�y przed zainstalowaniem ich w m�zgu bazy... - tu wskaza� d�oni� na le��ce na posadzce nieforemne, szare bry�y. - S�dzisz, �e kryszta�y te by�y przechowywane we wn�trzu misia ? - Sprawdzi�em to. Gdy zainstalowany zosta� pierwszy kryszta�, nadany zosta� pierwszy komunikat. - A tre�� drugiego komunikatu?... - "Ca�o�ciowy transfer zrealizowany". - To znaczy, �e nast�pnych komunikat�w ju� by nie by�o. - Tak. Mi� bawi�by si� z twoim synem, a my nawet nie podejrzewaliby�my, �e centralny m�zg naszej bazy pracuje w takt sekwencji sygna��w zmagazynowanych w obcych kryszta�ach. - Dla kogo jednak przeznaczone by�y te komunikaty? - Tego jeszcze nie wiemy. Ale nie martw si�. Odkryj� i to. Kilka milion�w ludzi niczego innego nie robi w tej chwili pr�cz poszukiwania odbiorcy. Ca�a wideotronia pe�na jest informacji o naszej bazie. - Nie ogl�da�em. - �a�uj. Jeste� za bohatera, kt�ry obroni� samotn� marsja�sk� baz� przed naje�d�cami z Kosmosu. - Przesadzaj�. - Jak zawsze. O inwazji z Kosmosu nie mo�e tu by� mowy. Ten mi� to skomplikowany automat, lecz zwyczajny ziemski automat. - Jeste� pewien? - Najzupe�niej. Cz�ciowo u�yte zosta�y nawet typowe uk�ady produkowane seryjnie dla cel�w astronawigacji. - St�d jego wiadomo�ci z tej dziedziny... - Na pewno. Wiele wbudowanych informacji musia�o pozosta� w tych kryszta�ach, mimo �e u�yte zosta�y w innym celu. Milcza�em chwil�. Nie wiedzia�em, czy zapyta� go o to, lecz w ko�cu si� zdecydowa�em. - Powiedz, Tan, ale jak on tutaj m�g� si� dosta�? Przecie� to automat... - Zapominasz, Andrzeju, o swoim synu. On go tutaj wprowadzi�. Na tym polega ogromna przebieg�o�� tw�rcy tego pomys�u, na razie nie znanego jeszcze tw�rcy. Zamkn�� ten uk�ad w dzieci�c� zabawk�. A dziecko to te� cz�owiek. Odpowiednio zaaran�owana zabawa, przechodz� do centralnego m�zgu bazy, tw�j syn podnosi pancerne pokrywy, a zabawka precyzyjnymi ruchami kierowanymi ze specjalnego programu wbudowuje pierwszy kryszta�, nazwijmy go przystosowuj�cym. Jego zadaniem jest przystosowanie nie znanego m�zgu - w tym wypadku centralnego m�zgu naszej bazy - do przyj�cia w�a�ciwego kryszta�u informacyjnego. Musi on zosta� przej�ty przez sie� m�zgu tak, a�eby nie by�o w sygnalizacji �adnych uszkodze�. - A potem? - Potem wbudowany zostaje w ten sam spos�b kryszta� informacyjny i m�zg zaczyna dzia�a� nieco inaczej. - Przebieg�e... - chcia�em jeszcze co� powiedzie�, ale wtedy wszed� Reno. - Ju� wiemy, sk�d si� wzi�� u nas mi� - powiedzia�. - Wykryli, kto to zrobi�? - Sam si� zg�osi�. - Kto? - Profesor Taropat. - Ten z Instytutu psychiki Automat�w? Przed laty s�ucha�em jego wyk�ad�w. Ale� on musi mie� ju� dzisiaj ze sto lat powiedzia� Tan. - Osiemdziesi�t kilka. Wycofa� si� kilka lat temu z czynnego �ycia naukowego i posiada w�asne ma�e laboratorium gdzie� w Australii. - Po co to zrobi� ? Reno wzruszy� ramionami. - Podobno, �eby wykaza� na przyk�adzie, �e automaty mog� by� niebezpieczne, niebezpieczne dla ludzi... To jego obsesja, obsesja od lat... <abc.htm> powr�t