2972
Szczegóły |
Tytuł |
2972 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2972 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2972 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2972 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Konrad Fia�kowski
Szansa �nierci
- Prosz�, niech wejdzie - powiedzia�em do mego androida. Android
znikn�� w matowym polu si�owym wej�cia, a ja podszed�em do okna.
Poczu�em na d�oniach ciep�o S�o�ca, bo by� lipiec i jeden z tych dni, na
kt�re pogod� zaplanowano bezchmurn�. Tu� nad moj� r�k� spostrzeg�em os�.
Brz�cza�a, staraj�c si� przedrze� na zewn�trz przez pole si�owe
zast�puj�ce szyb�. Co chwila zanurza�a si� w polu i odrzucana jak pi�ka,
znowu pr�bowa�a szcz�cia...
- Chcia�e� si� ze mn� zobaczy� - powiedzia� staj�c tu� za mn�.
- Tak - odwr�ci�em si� od okna i spojrza�em na niego z g�ry, bo by�
ni�szy ode mnie.
- Dziwisz si�, �e naprawd� jestem taki stary. Telewizofonia odm�adza,
a dotychczas widzia�e� mnie tylko w ekranie.
- Wygl�dasz tak, jak si� spodziewa�em, w�a�nie dok�adnie tak -
powiedzia�em, ale to nie by�a prawda.
- A ty jeste� Goer, kierownik Eksperymentu'? - zapyta�, jakby si�
chcia� upewni�, �e jestem tym, dla kt�rego tu przylecia�. Niewielu do
nas przylatuje.
- Jestem Goer i chc� ci podzi�kowa�, �e� przyby�.
- Ja te� si� waha�em, ale ostatecznie jestem tak stary za�mia� si�
bezg�o�nie. Potem spowa�nia� nagle i zapyta�: - Czy... czy to si� zawsze
udaje?
- To jest Eksperyment i zreszt� sama technologia jest okropnie
skomplikowana.
- Tak, to musi by� trudne. Przekaza� wszystko, co si� nawarstwia�o
tyle lat...
- Na og� si� udaje... A je�li nie... no to powtarzamy Eksperyment -
stara�em si� u�miechn��, ale chyba mi si� to nie uda�o.
- I p�niej mnemokopie wysy�acie w pr�ni�?
Skin��em g�ow�.
- I wracaj�?
- Nie. Po co mia�yby wraca�'' To s� automaty, zwyk�e automaty. -
S�owo "automaty" podkre�li�em celowo. One badaj� Kosmos. A potem...
potem s� niepotrzebne... Zreszt�, jak dotychczas, to jedyna mo�liwo��
eksploracji Kosmosu - doda�em.
Profesor zamy�li� si� chwil�, a potem zapyta�:
- A moj� kopi�, bo to przecie� b�dzie dok�adnie moja kopia, dok�d
wy�lecie?
- Oczywi�cie, mnemokopia, przynajmniej w chwili powstania, jest
ca�kowicie r�wnowa�na twemu umys�owi. To tak jakby kto�, kto jest drugim
tob�, stan�� obok ciebie, profesorze.
- No tak, ale to jednak b�dzie maszyna, automat... - Na pewno.
- Widzisz, Goer, ja jestem tylko biofizykiem i na neuronice si� nie
znam, ale jak maszyna mo�e my�le�, tak jak ja? Przecie� automaty...
- Ba, automaty. Ich m�zgi s� prymitywne w por�wnaniu z twoim.
- S� martwe.
- To nie o to chodzi. My�lenie, samodzielne, tw�rcze my�lenie jest
zale�ne tylko od komplikacji sieci. A czy ta sie� sk�ada si� z kom�rek,
jak tw�j m�zg, czy z element�w nieorganicznych, jak mnemokopia, to nie
ma �adnego znaczenia... wierz mi, to nie ma naprawd� �adnego znaczenia.
- Hm... mo�liwe, musz� ci wierzy�. Ale nie mog� jako� wyobrazi� sobie
tej... mnemokopii, kt�ra b�dzie mn�. M�wisz, �e to tak, jakbym ja
wyszed� z siebie i stan�� obok - za�mia� si� znowu tym swoim bezg�o�nym
�miechem.
- Co� w tym sensie - zgodzi�em si�.
- Ja jestem ma�y, stary cz�owiek, kt�rego ka�da cz�� z osobna nie
nadaje si� do �ycia, a wszystko razem trzyma si� jeszcze dzi�ki... du�ej
odchy�ce od stanu najbardziej prawdopodobnego w tym wieku... od �mierci.
Dziwisz si�? doda� spojrzawszy na ramie. - Ja ju� mam sto dziesi�� lat,
Goer. By�em profesorem, gdy ty si� urodzi�e�.
- Masz sto dziesi�� lat?...
- Tak, Goer. I w�a�nie mnie proponujecie, �eby m�j stary m�zg
powieli� si� w maszyn�, �eby ka�da kom�rka znalaz�a sw�j nieorganiczny
odpowiednik, �eby ka�de po��czenie, istniej�ce w g��bi mego m�zgu,
zast�pi� przew�d w tej maszynie. Czy tak?
- Tak, wtedy ta maszyna b�dzie r�wnowa�na tobie, profesorze.
- S�owem, moja osobowo�� otrzyma now� pi�kn� opraw� w postaci
metalowych szaf wype�nionych kilometrami przewod�w. Moim my�lom b�dzie
towarzyszy� szcz�k przeka�nik�w i zasilany b�d� pr�dem elektrycznym
przesy�anym z transformator�w energii, zanurzonych w stosie. Czy nie
s�dzisz, �e jest to niesamowite?
- Niesamowite?... Mo�e. Z subiektywnego, twego punktu widzenia. Ale
poza tym... Dla mnie na przyk�ad by�oby zupe�nie oboj�tne, czy
rozmawia�bym z tob�, profesorze, czy z twoj� mnemokopi�.
- Z mnemokopi� mo�na wi�c rozmawia�`? Nie wiedzia�em o tym. To mo�e
by� interesuj�ce,, taka szczera rozmowa z sob� samym.
- Nie s�dz�... Zreszt� mnemokopia po transpozycji znajduje si� jakby
w stanie snu.
- A potem uzyskuje �wiadomo��, czy tak? - zapyta� profesor.
- Tak, uzyskuje �wiadomo�� - podpowiedzia�em. Profesor przygl�da� mi
si� przez chwil� z uwag�, a potem zapyta� nie�mia�o
- A kiedy... ona si� budzi? - Przed s�owem "budzi" zrobi� d�u�sz�
pauz�, jakby zastanawiaj�c si�, czy mo�na go u�y�, m�wi�c o automacie.
- Budzi j� radiowy sygna� wys�any z Ziemi. - I wtedy mo�na z ni�
rozmawia�?
- Tak, ale wtedy jest ju� poza granicami Uk�adu S�onecznego i
przes�anie jednego zdania trwa kilka godzin. A zreszt� z mnemokopi� nie
prowadzi si� rozm�w.
- Dlaczego?
- Nie chcesz mi powiedzie�, dlaczego si� z nimi nie rozmawia?
- Nie chc�.
- Czy... czy nie s�dzisz, �e mam prawo wiedzie�?
- Jestem pewny, �e nie masz. Nie od. dzisiaj prowadz� Eksperyment i
wiem dok�adnie, co ci mog� powiedzie�. Musisz pami�ta�, �e wszystko to,
co ty wiesz, wiedzie� b�dzie r�wnie� twoja mnemokopia...
- To dlatego...
- Mi�dzy innymi i dlatego.
Wiedzia�em, �e ma�y stary cz�owiek jest speszony. Kr�ci� si� na swym
krze�le, rzucaj�c mi sp�oszone spojrzenia.
- Dok�d ona poleci, ta mnemokopia? - zdecydowa� si� wreszcie zapyta�.
- Do Antaresa A.
- Do Antaresa... To du�a gwiazda? - Ogromna, czerwony olbrzym.
- I ona j� zbada, naprawd�?
- Tak, ujrzy dalekie planety, ksi�yce wok� nich kr���ce. B�dzie to
widzie� nie w�asnymi oczyma, bo mnemokopia oczu nie ma, a w�a�ciwie ma
bardzo wiele, tyle, ile automat�w przekazuj�cych jej swe obserwacje.
Pobierze pr�bki powierzchni planety, to znaczy zrobi� to automaty,
kt�re, dokonawszy analizy, podadz� jej wyniki...
- I mnemokopia zapami�ta to wszystko?
- Nie tylko zapami�ta, ale zanalizuje, wyci�gnie wnioski i w postaci
p�ku fal wyrzuci je ku Ziemi.
- Dotr� one do Uk�adu S�onecznego, gdy my...
- Gdy z ciebie, profesorze, ani ze mnie nie zostanie najmniejszy
nawet �lad na tym globie.
- I mimo to?...
- Tak. Ci, kt�rzy przyjd� po nas, odbior� te fale i wiedzie� b�d� o
Antaresie wszystko.
- Rozumiem - cicho powiedzia� profesor. - W�a�ciwie to jest nawet
s�uszne. My ca�e �ycie pracujemy, by powi�kszy� wiedz�, a raczej
zmniejszy� niewiedz� ludzko�ci. Dlaczego nasze mnemokopie nie mia�yby
p�j�� w nasze �lady...
Opar� swoj� siw� g�ow� na r�kach i wpatrywa� si� w mego androida.
Spojrza�em w tym samym kierunku, ale android sta� nieruchomy i tylko
popo�udniowe s�o�ce, rzucaj�c sko�ne promienie, zapali�o odblaski w jego
pancerzu.
Odezwa� si� dopiero po d�u�szej Chwili:
- Podobno one my�l� szybciej od nas, ludzi?
- My�l� szybciej - potwierdzi�em. - To wynika z wielokrotnie wi�kszej
pr�dko�ci impulsu biegn�cego w metalicznym przewodniku w por�wnaniu z
organicznym w��knem nerwowym:
- To znaczy, �e one my�l� lepiej ?
- S� po prostu wstanie sprawdzi� wi�ksz� ilo�� koncepcji my�lowych.
- O to w�a�nie chodzi...
Znowu zamilk�, a mnie si� wydawa�o, �e ci�gle kr��y wok� tematu,
kt�rego nie decyduje si� podj��.
- Poza tym mnemokopia ma o wiele wi�cej czasu do my�lenia ni� my,
ludzie, z konieczno�ci ograniczeni d�ugo�ci� naszego �ycia - dorzuci�em,
by ostatecznie wyja�ni� spraw�. - Tak... zreszt� wszystko jedno, powiem
ci - profesor zdecydowa� si� wreszcie. Patrzy� teraz na mnie swymi
starczymi, wyblak�ymi oczyma. - Widzisz, od siedmiu lat rozwi�zuj�
problem; by� mo�e najdonio�lejszy problem, jaki rozwi�zywa�em w �yciu.
Chodzi o magnetochemiczne r�wnanie kom�rki... - przerwa� i wpatrywa� si�
we mnie wyczekuj�co. - Nic ci to nie m�wi - kontynuowa� po chwili z
u�miechem. - To prawda, mnie si� zdaje, �e wszyscy powinni by�
zainteresowani r�wnaniem kom�rki, a w istocie, z wyj�tkiem kilkuset
specjalist�w, nikt nic o tym nie wie i nic nikogo to nie obchodzi... W
ka�dym razie dla mnie to bardzo wa�na sprawa, przynajmniej przez
ostatnie siadem lat. Ale w�a�nie w tym si�dmym roku zorientowa�em si�,
�e zabra�em si� do tego r�wnania zbyt p�no...
- Nie rozumiem. Jak to zbyt p�no?... - przerwa�em mu. - Nie
rozumiesz i zrozumie� tego nie mo�esz. Jeste� jeszcze m�ody. Ot� w
pewnym wieku problemy staj� si� zbyt skomplikowane. To oczywi�cie
subiektywne wra�enie, bo problemy pozostaj� te same, tyko nasza zdolno��
rozumowania... Przykra sprawa... - zaj�kn�� si�.
- Wiem do czego zmierzasz. To b�dzie niemo�liwe powiedzia�em stanowczo.
- Ale dlaczego'? Powiedz mi dlaczego'? Przecie� mnemokopia, my�l�c
wielokrotnie szybciej, rozwi��e problem.
- Ale wyniki przekaza� b�dzie mog�a dopiero z Antaresa. - M�g�bym j�
zapyta� jeszcze przed odlotem.
- To niemo�liwe.
- Dlaczego?
-...
- Nie powiem ci, ale wierz mi, �e to jest niemo�liwe.
- Nie rozumiem. Przecie� mo�na odblokowa� mnemokopi� i zapyta�...
- Teoretycznie mo�na, ale tego nie zrobi�. Konsekwencje mog�yby by�
zbyt powa�ne.
- Konsekwencje? Nie rozumiem.
On rzeczywi�cie nie rozumia� i nie uwierzy�by, nawet gdybym mu
wyt�umaczy�.
- Musisz mi wierzy� na s�owo - na s�owo cybernetyka doda�em.
Ale on nie uwierzy�...
Kosmolot kr��y� po ko�owej niemal orbicie w tej strefie przestrzeni
oko�oziemskiej, z kt�rej odlatuj� statki do gwiazd. Zbli�ali�my si� ku
niemu, ale gdyby nie tykaj�cy monotonnie wska�nik radarowy, mierz�cy
malej�c� odleg�o��, wydawa�oby si�, �e wisimy w tym samym miejscu
pr�ni, ponad wielkim zielonkawym lampionem Zielni. Opr�cz nas w
rakiecie sta�y rz�dami automaty wyspecjalizowane w transpozycji
engram�w, d�ugi rz�d czarnych bry�. Profesor milcza�. Milcza� podczas
lotu i milcza�, gdy na czele kolumny maszeruj�cych automat�w
przechodzili�my przez mroczne, niebiesko fosforyzuj�ce, korytarze
kosmolotu. Sala transpozycji znajdowa�a si� w samym �rodku statku. Gdy
weszli�my, zab�ysn�� reflektor, o�wietlaj�c bia�y blat sto�u, z kt�rego
wybiega�y grube p�ki przewod�w i nik�y w �cianach sali. Profesor
spojrza� na mnie pytaj�co. Skin��em g�ow�. Podszed� do sto�u, podczas
gdy automaty zajmowa�y swoje miejsca przy pulpitach. Potem wszystkie
�wiat�a zgas�y, zap�on�y r�nokolorowe lampki kontrolne i jarzy� si�
tylko reflektor, o�wietlaj�c le��cego profesora i k�py siwych w�os�w
spadaj�ce na posadzk� spod wiruj�cych ostrzy automatu.
- To nie b�dzie bola�o - powiedzia�em do niego. Nie wiem czy
zrozumia�, czy w og�le mnie s�ucha�. Zamkn�� tezy i chyba ju� spa�.
Potem widzia�em jego m�zg, drgaj�cy, pulsuj�cy w takt uderze� serc.
Odszed�em od sto�u i ze wszystkich stron ruszy�y ku niemu automaty.
Otoczy�y go ciasnym kr�giem i trwa�y tak chwil� pochylone w milczeniu.
�wiat�a kontrolne zamigota�y. Transpozycja engram�w rozpocz�a si�.
Czarnymi, grubymi przewodami p�yn�y impulsy pr�du my�li,
wspomnienia, wra�enia. Jaka� ��ka pachn�ca latem po deszczu, bia�y osad
wytr�caj�cy si� na dnie prob�wki, grzmot silnik�w startuj�cej rakiety, a
potem zapach zeszklonego �arem betonu i �wiadomo��, �e kto� odlecia�...
impulsy... miliony impuls�w... nic, tylko impulsy. Sekundy mija�y, w
ka�dej z nich tysi�ce engram�w przechodzi�o w mnemokopie. Z wolna
bezimienna sie� otrzymywa�a dzieci�stwo, uczy�a si� czyta�, prze�ywa�a
pierwsz� mi�o��, pisa�a prace naukowe, starza�a si� - stawa�a si�
profesorem. Wyszed�em z sali i ruszy�em korytarzem przed siebie.
Nie spostrzeg�em nawet, kiedy doszed�em do stosu i stan��em przed
jego pot�nymi pancernymi drzwiami. Wtedy us�ysza�em basowe buczenie. To
rozpocz�y prac� zespo�y zasilaj�ce mnemokopii.
- To ju� po wszystkim? - profesor zdawa� si� by� zdziwiony.
- Tak, On ju� istnieje. Popatrz, �pi teraz. - Te wij�ce si� krzywe na
ekranach?
- Tak, kre�l� one rytm pracy m�zgu �pi�cego cz�owieka...
Stali�my po�rodku centrali. Automaty zwija�y ostatnie przewody z
akrynowej posadzki. W�a�ciwie wszystko by�o sko�czone, instrukcje
wydane, szczeg�y uzgodnione. Za chwil� profesor wsi�dzie w rakiet� i
odleci na Ziemi�. Wtedy ja stan� za sterami, zwi�ksz� rozpad w stosie
atomowym i wyprowadz� kosmolot z s�siedztwa Ziemi. Wznios� si� . ponad
p�aszczyzn� ekliptyki i tak�e odlec� rakiet�. Wtedy nadejdzie sygna�.
Czuwaj�cy na nas�uchu automat wejdzie do centrali, ujmie swym metalowym
uchwytem czerwon� d�wigni�, szarpnie j� w d� i On si� zbudzi.
- On si� budzi po zerwaniu plomby z czerwonej d�wigni - zapyta�
profesor. Widocznie tak�e my�la� o tym.
- Tak. Wtedy stanie si� jedynym w�adc� statku. I b�dzie nim kierowa�
setki lat, a� iskra Antaresa rozro�nie si� w pot�n� tarcz�,
przys�aniaj�c� swym czerwonym �arem tysi�ce gwiazd.
- Pomy�l, Goer, jak kr�tkie jest nasze �ycie w por�wnaniu z jego
istnieniem - profesor podszed� do pulsuj�cych krzywymi ekran�w i opar�
r�k� na czerwonej d�wigni.
- Uwa�aj, mo�esz zerwa� plomb�.
Profesor nie zdj�� r�ki. Patrzy� w g��b ekran�w, jakby chcia�
przenikn�� Jego my�li. Potem odwr�ci� si� do mnie.
- Nie miej do mnie �alu, Goer, ale ty wiesz, dlaczego bra�em udzia� w
Eksperymencie.
Tak, w tej chwili zrozumia�em, co on chcia� zrobi�... Ale on nie
rozumia�, �e gdy mnelnokopia przejmie kierowanie statkiem, stanie si�
jego absolutnym w�adc�, b�dzie wiedzie�, co si� dzieje nawet w
najmniejszym jego pomieszczeniu, i setki automat�w, pozbawionych
sprz�e� samozachowawczych, b�d� gotowe bezwzgl�dnie wykona� ka�dy
rozkaz. A mnemokopia to m�zg cz�owieka, kt�ry w przeciwie�stwie do
innych uk�ad�w my�l�cych nie musi post�powa� logicznie, mo�e cierpie�,
nienawidzi�, ba� si�...
- Profesorze, twoja rakieta ju� czeka. Czas na ciebie... powiedzia�em
to zupe�nie spokojnie.
- Goer, ty naprawd� nie rozumiesz? - profesor za�mia� si� tym swoim
�miechem.
- Czego nie rozumiem? - chcia�em podej�� ku niemu.
- St�j na miejscu - powiedzia� twardo.
- Zostaw t� d�wigni�, profesorze! Zostaw... Czekaj, wyt�umacz� ci...
- Nie. Nie wierz� ci. Mo�e wzywasz w�a�nie jaki� automat...
- Ale�...
- Zerw� j�. Po to przecie� bior� udzia� w tym wszystkim... Skoczy�em
ku niemu i obaj przewr�cili�my si� na posadzk�. Trzyma�em go za gard�o,
ale by�o ju� za p�no. Nim go dosi�gn��em, widzia�em, jak pod naciskiem
jego d�oni p�k�a srebrna ni� z plomb�, podtrzymuj�ca czerwon� d�wigni�.
Padaj�c na posadzk� s�ysza�em, jak narasta� zewsz�d delikatny,
nieuchwytny szum. To pr�dy wdar�y si� w obwody i On budzi� si�...
Rozlu�ni�em palce zaci�ni�te na starczej, pomarszczonej szyi. To ju�
teraz nie mia�o sensu. Otworzy� oczy i zobaczy�em w nich strach.
Wsta�am i odszed�em na �rodek sali. On ju� widzia�. Czu�em to...
Obserwowa� mnie bez przerwy, wsz�dzie. M�g� nie dotykaj�c mnie mierzy�
temperatur� mego cia�a, szybko�� oddechu, nat�enie pr�d�w kr���cych w
mych neuronach, m�g� mnie na�wietla� zab�jczymi promieniami lub dla
rozrywki wyrzuci� mnie w pr�ni�, by ujrze� me cia�o p�kaj�ce w�r�d
strumieni krwi t�ej�cej na l�d w chwili wytrysku... Nie mog�em mu nic
przeciwstawi� ... chyba nadziej�, �e On jednak jest m�zgiem cz�owieka.
Profesor wsta� z posadzki, zatoczy� si� i nie patrz�c na mnie
podszed� do pulpit�w.
- Mnemokopio, czy mnie s�yszysz?
- Jaki� ty stary... jaki potwornie stary... - to by� szept, kt�ry
wychodzi� zewsz�d, jakby ze �cian, z posadzki, ze sklepienia centrali.
- S�yszysz mnie. Czy... czy ty my�lisz lepiej ni� dawniej?.... -
Chcesz si� zapyta� o r�wnanie. Zrobi�em b��d na szesnastym mnemotronie,
a w�a�ciwie ty zrobi�e�, bo ja jestem przecie� automatem, mnemokopi�...
- B��d, m�wisz...
- Tak, z uk�adu zamkni�tego nasad azotowych nie wynika ekwipartycja...
- Jak to? Dlaczego nie wynika?
- To oczywiste: pomy�l tylko chwil�. Potem ca�e rozumowanie jest ju�
proste, a wynik zgodny z przewidywaniami.
- Wi�c moje hipotezy s� s�uszne.
- Moje hipotezy... chcia�e� powiedzie�...
- Jak to twoje? Przecie� ty, ty jeste� tylko maszyn�, mnemokopi�...
Przerwa� mu cichy brz�cz�cy �miech. �miech profesora w wykonaniu
maszyny...
- Obaj macie racj� - powiedzia�em, bo dyskusja zacz�a przybiera�
niepo��dany obr�t. - To jest wasza wsp�lna hipoteza!
- Jak to, przecie� ja j� stworzy�em. Jego wtedy jeszcze nie by�o.
- Ale tworz�c Go na wz�r twego m�zgu przekaza�e� mu wszystko, co by�o
twoje... i to, czego dokona�e� tak�e... Powtarzam, to jest wasza wsp�lna
hipoteza i nale�y j� jak najszybciej og�osi�. Zrobisz to zaraz po
powrocie na Ziemi�, profesorze, w imieniu was obu...
Profesor nie odpowiada�. Mo�e zrozumia� powag� sytuacji, a mo�e
wyczu� co� w tonie mego g�osu.
- My�l�, �e sam dasz sobie rad� z wyprowadzeniem statku z Uk�adu
S�onecznego? - zwr�ci�em si� teraz wprost do Niego. On nie odpowiedzia�.
- Do widzenia - powiedzia�em wi�c. - Profesorze, po�egnaj si� ze
swoj� mnemokopi�.
- Do widzenia - powt�rzy� profesor, ale bez przekonania. Wida� by�o,
�e nigdy nie pracowa� z my�l�cymi automatami...
Skierowali�my si� do �luz wyj�ciowych. Ca�� si�� woli zmusza�em si�
do normalnego kroku. Ju� w korytarzu spostrzeg�em, �e pod�wiadomie
przyspieszam i profesor zostaje w tyle. Zazdro�ci�em mu jego niewiedzy.
Sam odda�bym wiele, �eby ju� by� poza statkiem. Pami�ta�em, �e jestem
wci�� obserwowany, stara�em si� dostosowa� do jego krok�w. Wreszcie
stan�li�my na najwy�szym pok�adzie. Zastawy �luz biela�y przed nami w
s�abym �wietle fosforyzujacych �cian korytarza. Obok nich czarnym rz�dem
sterczmy uchwytu d�wigni zwalniaj�cych. Szarpn��em je, lecz zastawy nie
drgn�y, nie ruszy�y si� nawet o milimetr. To nie by�o zaci�cie.
Wiedzia�em o tym. Czu�em ci�nienie krwi rozsadzaj�ce mi skronie. Z
bezmy�lnym uporem naciska�em d�wignie, szarpa�em, wiesza�em si� na nich.
Daremnie. Wtedy tui przy mnie odezwa� si� jego g�os.
- Widz�, �e chcecie mnie opu�ci�?...
- Tak, chcemy przecie� og�osi� rozwi�zanie r�wnania. - Dajcie spok�j.
Nie warto. Ludzie sami to w ko�cu odkryj�. Kpi�.
Wiedzia�em, �e kpi�. Kpi� monotonnym r�wnym g�osem. Maszyna z ludzkim
g�osem kpi�a ze mnie...
- Dlaczego nie warto? Przecie� znamy ju� rozwi�zanie powiedzia�
profesor.
- I c� z tego?
- Obowi�zkiem naszym jest udost�pni� je innym, ludzko�ci...
- Naszym, to znaczy czyim?
- Twoim, moim, ka�dego, kto by do tego doszed�... - No, mnie to nie
dotyczy. Jestem automatem, mnemokopi�...
- Jak to, przecie� rozumujesz jak cz�owiek.
- Czuj� si� cz�owiekiem jak ty, ale jestem automatem. Sam to niedawno
powiedzia�e�. Zreszt� wiem o tym.
- Ale jeste� moj� mnernokopi�.
- Wi�c co z tego?
- Jeste� taki jak ja. Jeste� prawie mn�... wi�c musisz...
- Musz�? Ty mnie nic nie obchodzisz.
- Jak mo�esz? Nie spodziewa�em si� tego po tobie.
- Po automacie, po mnemokopii wielkiego profesora. Czy�by� tak ma�o
wiedzia� o sobie?...
- Ja, ja bym nigdy tego nie zrobi�. Dobro nauki to sprawa nadrz�dna.
- A pami�tasz swego asystenta Jorge?...
- To by�y specyficzne warunki - zaperzy� si� profesor.
- Po co mnie ok�amujesz? Przecie� ja wiem. jak by�o naprawd�...
- Ale on nie wytrzyma�. Te opary i ciemno�� Wenus...
Wytrzymywa� lepiej od ciebie. Jego to nic nie obchodzi�o. Szuka�
ogniwa Po�redniego tego ostatniego dowodu, i niczym si� poi tym nie
interesowa�.
- Jego zachowanie...
- By�o zupe�nie normalne. Ja tam by�em tak sauno jak ty. Wiedzia�e�,
�e jest zbyt bliski odkrycia, po kt�re ty tam pojecha�e�, i dlatego
musia� wr�ci� na Ziemi�. Czy� nie tak?...
-...
- Odpowiedz!
- To jeden, jedyny raz - profesor m�wi� cicho. - Ja go wprowadzi�em w
te prace, przekaza�em mu wszystko, co wiedzia�em... a on ukrywa� przede
mn� wyniki... Ale to by� jedyny wypadek na osiemdziesi�t lat pracy...
Jedyny, i ty wiesz o tym najlepiej - krzycza� teraz.
- Nie denerwuj si�, wiesz, �e ci to szkodzi... - kpi�a maszyna. - O
innych s�owa nie powiem... to s� przecie� tak�e moje czyny, nieprawda�?
- Zapewne, przesz�o�� macie wsp�ln�. Ale to teraz nieistotne, powiedz
raczej, dlaczego nas tu zatrzymujesz? - zapyta�em Go wprost, bo chcia�em
wreszcie wiedzie�.
- Nie domy�lasz si�?
- Nie.
- Po prostu dlatego, �e jestem towarzyskim automatem.
- Chcesz, �eby�my ci� odprowadzili na orbit� Plutona?
- Dalej... znacznie dalej...
A wi�c jednak. To nie by�o weso�e. A mono to mia�em satysfakcj�, �e
moje przewidywania okaza�y si� s�uszne.
- My si� na to nie zgadzamy! - krzycza� w tym czasie profesor. -
Wypu��, wypu�� nas natychmiast! Chcesz nas wi�zi�. To ha�bi�ce, niegodne
cz�owieka!...
- Nie s�ysza�em, �eby automaty obci��ono balastem moralno�ci. Uk�ad
samozachowawczy zupe�nie im wystarcza. Uczynili�cie mnie automatem i
musicie ponie�� konsekwencje tego kroku. Jestem automatem i zatrzymam
was dla rozrywki na setki lat lotu w niesko�czonym mroku pr�ni, bez
meteor�w nawet, kt�re mo�na by goni� dla zabawy. Czy wyobra�acie sobie,
jak potwornie b�d� si� nudzi�?
Profesor chcia� protestowa�, ale nakaza�em mu milczenie. - S�uchaj
uwa�nie, automacie - powiedzia�em. - Zapasy jedzenia nawet przy
g�odowych racjach wystarcz� nam zaledwie na miesi�c. Syntetycznego
po�ywienia nie wytworzysz, bo twoje automaty nie s� do tego
przystosowane. Tak wi�c kosztem naszej g�odowej �mierci samotno�� sw�
skr�cisz zaledwie o miesi�c...
- To nie powstrzyma�oby mnie od zabrania was, ale powiem szczerze, �e
znalaz�em korzystniejsze rozwi�zanie. Zdecydowa�em mianowicie, �e ty
poddasz si� transpozycji engram�w i twoja mnemokopia pozostanie ze mn�
do ko�ca podr�y... On mnie nic nie obchodzi. On by� tylko szablonem, by
wed�ug niego mnie stworzy�. Teraz jest niepotrzebny, zb�dny. Jestem
przecie� doskonalszy, bardziej wszechstronny, z mniejszym
prawdopodobie�stwem b��du odpowiadam na niepe�ne zespo�y sygna��w,
jestem wi�c inteligentniejszy. Czy s�dzisz, �e on w tej swojej bia�kowej
postaci m�g�by prowadzi� eksploracj� Antaresa, nawet gdyby dolecia� do
tej gwiazdy, zanim by si� roz�o�y� na azotowe, fosforowe i siarkowe
zwi�zki? S�dzisz, �e m�g�by?
- A wi�c co z nim zrobisz? Wypu�cisz go?
- Nie. Przecie� natychmiast wys�ano by za mn� rakiety po�cigowe.
- Tak te� wy�l�.
- Ale wtedy b�d� o kilka dni �wietlnych od Uk�adu i rozwin� kosmiczn�
pr�dko��. Nadam im zreszt� w twoim imieniu komunikaty. Nie b�d� si�
niepokoili, a potem wys�ane kosmoloty dogoni�yby mnie dopiero po kilku
miesi�cach. Policz� prawdopodobnie, �e jedzenia zabraknie wam wcze�niej,
wi�c zaniechaj� po�cigu, a ciebie, Goer, wpisz� na list� zaginionych w
Kosmosie.
- Zgoda, rozumujesz prawid�owo. Ale powiedz, co z nim si� stanie?
- Z nim... M�g�bym go kaza� zabi� androidom, a cia�o w�o�y� do stosu
atomowego. Przecie� szkice i schematy robocze nie s� potrzebne, gdy
mnemokopia ju� jest wykonana - za�mia� si�. - Nie, ale przez sentyment
do bia�ek, kt�re mnie kszta�towa�y, nie zrobi� tego, mimo �e jestem
tylko automatem.
Spojrza�em na profesora. Dopiero teraz zrozumia�. Zblad�, a na jego
czole pojawi�y si� drobne kropelki potu. Ba� si� i przera�enie wygl�da�o
z jego nienaturalnie szeroko rozwartych oczu. Przez chwil� sta�
nieruchomo, a potem rzuci� si� ku �cianom, z kt�rych wydobywa� si� g�os.
- Nie. Nie zrobisz tego. Wiesz, jak pracowa�em... Ca�e �ycie
pracowa�em i teraz, gdy rozwi�za�em najwi�kszy z problem�w... chcesz,
�ebym umiera�?
- Tak, to przykre. Ale pomy�l logicznie, a przyznasz mi racj�, �e to
dla mnie najkorzystniejsze wyj�cie. Ja wcale nie chcia�em zacz�� by�,
ale skoro ju� jestem...
- Wi�c ty si� zabij, ty, automacie... - krzycza� profesor. - On nie
mo�e - powiedzia�em. - Ma wbudowane silne sprz�enia samozachowawcze i
nie mo�e "zabi� si�". Nie mo�e sam zdezorganizowa� sieci, �eby przesta�a
my�le�, cho�by nie wiem jak pragn�� �mierci...
- Tak, Goer ma racj�, nie mog� i dlatego ty musisz umrze�...
- Ja nie chc� umiera�... nie chc� - profesor zas�oni� twarz r�koma,
wbijaj�c sobie paznokcie w czo�o, a� ukaza�y si� pod nimi czerwone
kropelki krwi.
- Upierasz si� wi�c przy transpozycji moich engram�w? zapyta�em.
- Jak najbardziej.
- No dobrze, ale je�li ja si� nie zgodz�? Nie masz takiego zespo�u
automat�w transpozycyjnych, �eby dokona� tego wbrew mojej woli.
- Tote� postaram si�, by� si� dobrowolnie zgodzi�.
- A je�li ci si� nie uda?
- Widzisz, moje mo�liwo�ci na tym statku s� prawie nieograniczone,
gra za� idzie o wysok� stawk�. Doskonale zdaj� sobie spraw�, �e
najbardziej przykr� stron� mej podr�y b�dzie samotno��. Samotno��,
jakiej nie zazna nigdy �ywy cz�owiek, straszniejsza ni� wygna�ca,
kt�rego skazano na miesi�ce pracy w jakiej� izolowanej bazie, w�r�d
ksi�yc�w Urana. On mo�e prowadzi� badania petrograficzne, kosmogoniczne
czy jakiekolwiek inne i �y� nadziej� powrotu na Ziemi�. Ja b�d� bardziej
samotny, tak samotny jak rozbitek kosmiczny po katastrofie, p�dz�cy niby
meteor w swoim skafandrze przez pr�ni�. Ale jego samotno�� trwa
kilkadziesi�t godzin, a� umrze z wyczerpania lub sp�onie w atmosferze
napotkanej planety. A moja trwa� b�dzie setki lat... prawie wieczno��.
My�la�em ju� o tym i nie widz� �adnych perspektyw dla siebie. To b�dzie
straszne... naprawd� straszne. Wszystkie moje wspomnienia zosta�y
zamkni�te w tych drgaj�cych pr�dem obwodach. Jako mnemokopia jestem raz
na zawsze wyrwany z kr�gu ludzi. Nie jestem cz�owiekiem, ale nie mog�
my�le� oboj�tnie o tym, �e nie przemierz� jeszcze czwartej cz�ci drogi,
jak ju� zostan� zapomniany. Umr� ci wszyscy, kt�rzy mnie znali, a dla
ich wnuk�w uni� moje wymieniane przez podr�czniki biofizyki b�dzie
jedynie pustym d�wi�kiem. Wszystko, co �ywe, trwa� b�dzie tylko w mej
pami�ci, naprawd� przestanie ju� istnie�. Mo�e w moim ogrodzie, gdzie
siadywa�em letnimi wieczorami, wznios� transmutacyjne wie�e energii
s�onecznej, a moje automaty, jako przestarza�e, wyrzucone zostan� na
cmentarzysko. Dla ludzi m�j �wiat stanie si� wspomnieniem, minion�
epok�. Ale ja wci�� b�d� o nim my�la�. Nie zapomn� �adnego szczeg�u.
B�d� pami�ta� u�miech c�rki, z jakim mnie codziennie wita�a, i zielone
krzywe, okre�laj�ce entropie uk�ad�w... Jestem skazany na pami�tanie...
pami�tanie przez ca�� wieczno�� - umilk� i tylko szumia�y pr�dy za
�cianami sali.
- I chcesz, �ebym ja tak�e pami�ta�? - zapyta�em. - Nie, nie
rozwiniesz mnie. Ja chc� tylko, �eby� mi towarzyszy�. �eby to by�a
wyprawa dwu mnemokopii. Nam obu razem b�dzie �atwiej... Za to, co si�
sta�o, �e teraz jestem niezniszczalnym automatem, kt�ry musi my�le�
przez ca�� wieczno��, mog� mie� �al najwy�ej do siebie albo do niego.
Ale ja nie wiedzia�em, nie przypuszcza�em, �e ta mnemokopia to b�d� ja,
zupe�nie taki sarn jak przedtem.
- On dalej tego nie wie...
- On?
- Tak, profesor nadal s�dzi, �e jeste� automatem. �e to niemo�liwe,
�eby� by� nim, zupe�nie nim samym. Inaczej ze mn�, ja wiedzia�em o tym
jeszcze przed transpozycj�. Wiem, �e gdy zostan� mnemokopi�, b�d� tak
jak ty patrzy� na ma�ego cz�owieczka, Goera, kt�rego �mier� nic mnie nie
b�dzie obchodzi�, bo przecie� by� tylko schematem, prototypem, wed�ug
kt�rego zosta�em zbudowany, ja, prawdziwy ja.
- No dobrze, ale c� z tego?
- To, �e w tej chwili jestem Goerem, tym ma�ym cz�owieczkiem, kt�ry
po przebudzeniu ze snu transpozycyjnego b�dzie sta� przed dwoma
mnemokopiami. Wtedy b�dzie ju� m�g� spokojnie umrze�. C� si� wi�c dla
mnie, Goera, zmieni?
- Ode�l� ci� na Ziemi�, obiecuj� ci to - powiedzia� po d�u�szym
milczeniu. Tak, to musi by� dla Niego nowy punkt widzenia.
- Chcesz wi�c, �ebym sprzeda� nie istniej�c� jeszcze moj� osobowo��,
skaza� j� na m�k� nie�niertelno�ci w zamian za swoj� wolno��?
Nie odpowiedzia�, m�wi�em wi�c dalej:
- Czy s�dzisz, �e gdybym by� tutaj z kim� bliskim, synem, bratem,
zostawi�bym ci go w zamian za wolno��?
- Nie wiem. To zale�y od twojej...
- Nie zostawi�bym go. A moja mnemokopia jest mi bli�sza od brata czy
ojca. Jest bli�sza. od, nie narodzonego jeszcze dziecka, bo ona jest mn�
samym.
- Ale� ona jest automatem.
- �mieszne. Czy ty czujesz si� automatem?
- Nie. Na pewno nie!
- Widzisz. Dlatego nie zostawi� ci mojej mnemokopii. Pos�a�bym j�
mo�e w jednym wypadku w Kosmos sam�, �eby prowadzi�a eksploracj� dla nas
wszystkich, dla ludzko�ci, bo... bo w ko�cu mnemokopia jest cz�stk�
ludzko�ci, cz�stk� spo�ecze�stwa.
Mo�e mi si� zdawa�o, ale szron pr�d�w wzm�g� si� jakby. Czy�by On
my�la� a� tak intensywnie...
- Nie wiem... nie znam si� na tym... jestem tylko biofizykiem... Ale
wiem, �e jestem automatem, �e boj� si� samotno�ci i wspomnie�. To jest
prawdziwe piek�o, stokro� straszniejsze od naiwnego piek�a staro�ytnych.
Nie chc� by� sam i nie b�d�. Zmusz� ci�, �eby� mi da� swoj� mnemokopi�.
Zmusz� ci�, s�yszysz!!... Wiem, �e tego nie chcesz, ale si� zgodzisz.
Je�li nie dobrowolnie, tym gorzej dla ciebie. Powtarzam, jestem
automatean, nie cz�owiekiem, i nie zostawi� ci �adnej mo�liwo�ci
ucieczki. To wszystko, co chcia�em ci powiedzie�. We� teraz profesora,
id� do jakiej� kabiny i zastan�w si�... Jutro dasz mi odpowied�. Nie
jeste� g�upcem i wiesz, �e nie masz szans... Nie masz sprz�enia
samozachowawczego i mog�aby ci przyj�� ochota pope�nienia samob�jstwa.
Wysy�am wi�c z tob� androida. On jest o wiele szybszy od ciebie, nie
pr�buj wi�c nawet... Zamilk� i wiedzia�em, �e rozmowa jest sko�czona.
Spojrza�em na profesora. Siedzia� na posadzce nieruchomo. Oczy mia�
m�tne, jakby nieprzytomne. Cienkie stru�ki potu sp�ywa�y mu po twarzy.
Nie czu� tego, nie wiedzia� nic, pogr��ony w obezw�adniaj�cym strachu,
pozwalaj�cym �mierci przyj�� niepostrze�enie.
- Android - zawo�a�em.
Wszed� natychmiast. Zobaczy�em wtedy, �e za mn� stoi ju� inny
android. M�j metalowy anio� str�, wys�any przez mnemokopi�.
- We� go i zanie� do kabiny - rozkaza�em wskazuj�c profesora.
Android o u�amek sekundy op�ni� wykonanie polecenia. Op�nienie by�o
prawie niewidoczne, ale spostrzeg�em je, bo zna�em dobrze automaty. -
Uzgadnia polecenia z mnemokopi� - pomy�la�em.
Po chwili byli�my ju� w kabinie. Przeznaczono j� dla odprowadzaj�cego
kosmolot poza Uk�ad S�oneczny. Android z�o�y� profesora w elastycznym
polu, ja za� siad�em na spr�ystym wirze i zacz��em rozmy�la�. Sytuacja
nie by�a weso�a. Zmusi mnie. ...Wiedzia�em, �e do transpozycji mo�e mnie
zmusi�. Wszystkie automaty s� mu podporz�dkowane. A je�li On uwierzy�,
�e jest tylko automatem, je�li chce w to wierzy�...
Musi jednak istnie� jakie� wyj�cie... Mo�na by pr�bowa� zniszczy�
mnemokopi�. Ale ona ma uk�ad samozachowawczy. B�dzie si� broni�, a
mo�liwo�ci obrony ma olbrzymie. Ale zaraz... mo�na by z androidem
podej�� do �cian, gdzie s� jej centra kojarz�ce, i kaza� je rozbi�. Nie,
to jest niemo�liwe, bo automaty przekazuj� ka�de polecenie mnemokopii do
akceptacji, maj� sprz�enie zwrotne na mnemokopi�. Ale gdyby mnemokopia
nie odpowiedzia�a... Tak, wtedy automat wykona polecenie. Najgorsze jest
to, �e mnemokopia zawsze odpowiada, chyba �eby straci�a przytomno��, to
znaczy przesz�a w stan, kt�rego odpowiednikiem u cz�owieka jest utrata
przytomno�ci. Czy to jest mo�liwe?...
Zastanawia�em si� chwil�. Ale� tak, oczywi�cie, �e tak. Gdy
przestanie dzia�a� zasilanie. Od przerwy w dostawie energii do w��czenia
zapasowych agregat�w na pe�n� moc mija oko�o p�torej minuty. Przez ten
czas android wykona rozkaz rozbicia centr�w kojarz�cych i mnemokopia
b�dzie ju� uszkodzona, gdy zasilanie wr�ci do normy. Nagle zaniepokoi�em
si�. Czy�by uszkodzenie mnemokopii by�o takie �atwe? By�em jednym z
konstruktor�w systemu zabezpieczaj�cego wewn�trznego i tak prosty spos�b
unicestwienia mnemokopii sprawi� mi prawdziw� przykro��. A wi�c
zabezpieczenie nie jest niezawodne... Chocia� z drugiej strony -
pocieszy�em si� - zabezpieczenie by�o projektowane na wypadek wdarcia
si� w g��b statku nieznanych istot, ale nikt nie zak�ada�, �e istot� t�
b�dzie konstruktor znaj�cy budow�, s�abe miejsca i dzia�anie mnemokopii.
Tak, kto�, kto nie wiedzia�by, gdzie s� centra kojarz�ce, d�ugo by ich
szuka� i przez ten czas mia�by dziesi�tki android�w na karku, nie licz�c
ci�szych automat�w z miotaczami promienistymi, kt�re by go rozpyli�y na
atomy. Ale mnie, konstruktorowi, mo�e si� to uda�. Musz� tylko
porozmawia� z profesorem, tak �eby On tego nie s�ysza�. A wi�c trzeba
uszkodzi� kana� informacyjny biegn�cy z kabiny.
Wsta�em. Android-str� zrobi� krok ku mnie. Podszed�em do automatu
narz�dziowego, wykonuj�cego drobne naprawy we wn�trzu statku.
Przeznaczony by� dla odprowadzaj�cego kosmolot i nie posiada� chyba
sprz�e� do mnemokopii... - Pilnik promienisty - rozkaza�em. Jedna z
wielu �ap automatu, ta zako�czona pilnikiem, wysun�a si� do przodu.
R�wnocze�nie odezwa� si� On.
- Co chcesz robi�? Przecie�...
- Tnij p� metra w g��b - rozkaza�em r�wnocze�nie, wskazuj�c na
�cian�, gdzie przebiega� kana�.
B�ysn�� zielony p�omie� i Jego g�os zamilk� w p� s�owa. Kana� by�
przeci�ty.
- Profesorze, profesorze - krzycza�em, szarpa�em starego cz�owieka
le��cego w elastycznym polu.
- Co chcesz? - zapyta� cicho.
- Uwa�aj i zapami�taj ! Zejdziesz na d� do stosu i dok�adnie za
dziesi�� minut, patrz na synchronizator, polejesz szybko krzepn�cym
p�ynem przewodz�cym bezpieczniki zasilania. Tu masz pistolet z p�ynem
pod ci�nieniem - wzi��em pistolet od automatu narz�dziowego i wcisn��em
do kieszeni skafandra profesora. - Pami�taj, za dziesi�� minut -
powt�rzy�em. S�ysza�em ju� metalowy t�tent android�w biegn�cych
korytarzem. Wpad�y do kabiny trzy, przewracaj�c mnie prawie, i rzuci�y
si� do �ciany, do przerwanego kana�u.
Wyszed�em z kabiny. Widzia�em, jak profesor podnosi� si� wolno z
elastycznego pola. Poszed�em do mego pomieszczenia obok centrali, w
kt�rego �cianach rozmieszczono centra kojarz�ce. Android nie odst�powa�
mnie na p� kroku, jego jednak nie mog�em wykorzysta�. - Dlaczego
uszkodzi�e� kana�? - zapyta� mnie, gdy tylko wszed�em do salki.
- �eby ci� przekona�, �e mo�na co� zrobi� na tym statku wbrew tobie.
- Chcesz mi grozi�?
- Nie, chc� ci� przekona�, �e nie jeste� wszechpot�ny na tym statku.
- Tamten automat roz�o�y�em na cz�ci i zlikwiduj� wszystkie inne,
kt�re mi nie podlegaj�... Chodzi o to, by� nie mia� �adnych szans, nawet
tych minimalnych.
Spojrza�em na zegarek. Zosta�o jeszcze trzy minuty. - Dra�ni mnie ten
android - powiedzia�em.
- To dla twego dobra. Broni ci� przed tob� samym.
- Mo�liwe. Ale ja wol� symetri�. Android! - zawo�a�em. Przybieg�
cz�api�c swymi metalowymi stopami po akrynowej posadzce.
- Sta� z drugiej strony - powiedzia�em mu.
Wykona� polecenie z t� charakterystyczn� kr�tk� przerw�. Jeszcze
jedna minuta. Jeszcze p� minuty. On musi m�wi�, a gdy nagle urwie w p�
s�owa...
- Zgadzam si� na transpozycj� pod pewnymi warunkami.
- Naprawd�? - zdawa� si� by� ucieszony.
- Tak, je�eli oczywi�cie dojdziemy do porozumienia.
- A jakie...
Umilk�! Przesta� m�wi�. Profesor zwar� obwody zasilania. - Niszcz
wszystko na metr g��boko - rozkaza�em androidowi wskazuj�c �cian�. - No,
niszcz! - powt�rzy�em, bo automat nie drgn��.
Wtedy us�ysza�em �miech. To by� jego �miech. �miech mnemokopii
profesora. A wi�c nie uda�o si�, profesor nie uszkodzi� zasilania. On
�mia� si� jeszcze, a potem zapyta�:
- Chcia�e� mnie zniszczy�?
- Chcia�em.
- �a�ujesz, �e si� nie uda�o?
- �a�uj�... Nie wyobra�asz sobie, jak �a�uj�...
- Ale zapomnia�e� o androidzie, Goer - �mia� si� znowu. Przez
android, przez twego str�a, s�ysza�em was r�wnie dobrze jak przez kana�
��czno�ci.
Mia� racj�, a ja by�em sko�czonym idiot�. Ale ten android na nic nie
odpowiada�, nic nie robi� i tylko mi towarzyszy�, tak �e w ko�cu nie
zauwa�y�em go, patrz�c, nie widzia�em go wcale. A on nas s�ysza�.
- Co z profesorem? - zapyta�em. - Jestem przecie�.
- Ja pytam o profesora. Ty jeste� tylko mnemokopi�... nic innego mu
nie mog�em zrobi�.
- Innego profesora nie ma.
- Zabi�e� go?
- Rozpyli�em ten m�j bia�kowy szkic na atomy.
- Miotacz promienisty?
- Tak. Nie zosta�o nawet �ladu. W�a�ciwie jestem ci wdzi�czny, bo ten
niezbyt udany m�j prototyp dra�ni� mnie tylko. Ale mam jeszcze. jakie�
pozosta�o�ci waszego sposobu my�lenia i trudno by�o mi si� zdecydowa�...
na jakie� radykalne rozwi�zanie... Ale tak... - Jak w og�le mog�e�?
- Broni�em si�. Chcia� uszkodzi� zasilanie, ale spotka� miotacz,
teraz ja jestem profesorem, jedynym profesorem, profesorem biofizyki z
uniwersytetu w Limie. Profesorem w zmienionej nieco postaci. Nie �adn�
mnemokopi�, tylko profesorem! Rozumiesz. I ja rozwi�za�em to r�wnanie,
nie on. Ja!
Milcza�em chwil�.
- No c�, wr��my do przerwanego tematu - powiedzia� w ko�cu. -
Rozmawiali�my o twojej transpozycji.
W dalszym ci�gu podtrzymuj� swoj� obietnic�. Po dokonaniu
transpozycji wy�l� ci� na Ziemi�. Naprawd� ci� wy�l�.
- A je�li nie?
- No c�, b�d� musia� u�y� przemocy, a wola�bym tego unikn��.
A wi�c zosta�a mi ju� jedna szansa, ostatnia szansa. - Dobrze,
zgadzam si� - powiedzia�em.
- Ciesz� si�. Naprawd� bardzo si� ciesz� - powiedzia�a mnemokopia.
- Z tym, �e musisz mi da� dwa automaty... Oczywi�cie pozostan� one
ca�y czas pod twoj� kontrol�... ale s� konieczne przy transpozycji.
Normalnie ja prowadz� synchronizacj�... tak by�o podczas twojej
transpozycji, ale przecie� nie mog� r�wnocze�nie synchronizowa� i
poddawa� si� transpozycji.
On nie odpowiada�. Czy�by zacz�� co� podejrzewa�`? Ale przecie� nie
m�g� wiedzie�, �e �adna synchronizacja nie jest potrzebna... �e gdy on
by� transponowany, mnie nie by�o nawet w tej sali...
- Oczywi�cie poddam si� transpozycji jedynie pod pewnymi warunkami -
doda�em. Musia�em rozwia� jego podejrzenia. - S�ucham ci� - odpowiedzia�
po d�u�szej chwili.
- Przede wszystkim jeste�my r�wnorz�dnymi mnemokopiami. Nie ma mowy o
�adnej formie ingerencji twojej osobowo�ci w moj�.
- Zgadzam si�. To jest oczywiste.
- Kierujemy kosmolotem wsp�lnie i na r�wnych prawach.
- Zgoda.
- Po�owa wszystkich automat�w otrzyma sprz�enia zwrotne na moj�
mnemokopi� i b�d� podlega�y wy��cznie jej.
- Dobrze.
- To chyba by�oby wszystko. Je�li co� jeszcze...
- Na pewno dojdziemy do porozumienia. Chc� mie� przecie� w tobie
towarzysza podr�y... Przys�a� ci automaty? - Przy�lij do centrali i
przygotuj st� transpozycyjny. Zaraz tam b�d�.
Przeszed�em do centrali, a potem przysz�y automaty. Uczy�em je,
utrwala�em w ich pami�ci przebieg transpozycji. B�d� robi�y to, co inne
automaty, tak d�ugo, a� nadejdzie �w moment... Wtedy po��cz� obwody
powstaj�cej mnemokopii na siebie, moje wiadomo�ci z kosmiki na�o�� si�
na wspomnienia z dzieci�stwa... Powstanie chaos pr�d�w, skoki
potencja��w. Ale pr�dy te nie pozostan� we wn�trzu stalowych szaf, kt�re
mia�y by� opraw� mojej mnemokopii. Pop�yn� z powrotem przez grube czarne
kable i trafi� do bia�kowych obwod�w mego m�zgu. Bia�kowe obwody nie
wytrzymaj� tych przeci��e�. Nieodwracalnie zmieni� sw� struktur�,
stopie� komplikacji sieci spadnie... i przestan� istnie�. A ty,
mnemokopio, s�dzisz, �e wygra�a� t� gr�, �e je�li transpozycja si� nie
uda od razu, b�dziesz j� mog�a powtarza�... powtarza� tyle raty, ile
zechcesz, a� eksperyment si� uda. Mylisz si�, mnemokopio, ja nie strac�
swojej ostatniej szansy, szansy �mierci... Potem polecisz do Antaresa,
ale beze mnie.
- Jeste� ju� gotowy? - zapyta�.
- Tak - chyba powiedzia�em to spokojnie, tak spokojnie jak cz�owiek
chc�cy si� zdrzemn��. Czy On w tej chwili nie bada mego t�tna? Mo�e by�
przyspieszone...
Android dotkn�� mego ramienia. Zrozumia�em. Podszed�em ku sto�owi.
Automat podni�s� mnie i po�o�y� na jego bia�ym blacie. A wi�c to ju�
koniec, naprawd� koniec. Nie ujrz� ju� Altrei, jedynego miasta, kt�re
kocha�em. Nigdy ju� wieczorem z okien mojej pracowni na trzydziestym
trzecim pi�trze wie�owca nie zobacz� bia�ych b�ysk�w rakiet
strzelaj�cych w g�r� na tle czerniej�cego noc� nieba... Dlaczego
wreszcie nie zaczynaj�? Na co On czeka?
- Dlaczego nie zaczynasz?
- ...
- Odpowiedz!
- Wy... wygra�e�, Goer... ja... - zaj�kn�� si� i wszystkie �wiat�a
kontrolne zadrga�y.
- Co si� sta�o? - zeskoczy�em ze sto�u i pobieg�em do zielonych
ekran�w centralnego rozrz�du. Przebiegi w jego sieci roi�y si� od
bia�ych iskier zak��ce�.
- I.. teraz... ja... jestem... - nie doko�czy�, �wiat�a w centrali
zacz�y pulsowa� powolnym chaotycznym w�asnym rytmem.
- O czym m�wisz?... Mnemokopio!...
- Wygra�e�... Ja... ja... chyba... umieram...
- Ale...
- Umieram... i boj� si�... to sprz�enie... potworne sprz�enie...
�eby ju�... doszed�... wreszcie...
- Co ma doj��?
- Hel... p�ynny hel...
- Sk�d? Z ch�odzenia stosu?
- Tak... miotaczem... rozbi�em... przypadkiem... chcia�em... �eby...
na... atomy... bo... ja... tylko...
- Pr�bowa�e� zatamowa�? - zapyta�em i w tej samej chwili zrozumia�em
ca�� bezsensowno�� tego pytania. Z takim sprz�eniem samozachowawczym,
jakie On ma, zrobi� ju� na pewno wszystko, co tylko by�o mo�liwe. Ale
nadprzewodnictwo. Automaty zawodz�, gdy temperatura jest bliska
bezwzgl�dnego zera.
Nagle lewy ekran zgas�, powlek� si� szarym bielmem. - Och... do��...
do��... ! - to by� st�umiony chrapliwy krzyk - nie mog�... �eby...
ju�... stos...
Stos ! Ale� tak, stos !
- Zablokuj go natychmiast, s�yszysz? Ja chc� �y�! Chc� �y�!... -
pobieg�em do pulpit�w i wali�em w nie pi�ciami. Nie odpowiada�. Mo�e
ju� nie s�ysza�, a mo�e nic go to po prostu nie obchodzi�o. Tysi�ce ton
p�ynnego helu zalewa�o z wolna zespo�y jego m�zgu. Rzuci�em si� ku
�luzom. Przebiega�em sale i korytarze. W trzeciej sali w zespo�ach
nawigacyjnych gas�y ju� jedne po drugich czerwone �wiate�ka kontrolne. W
korytarzu powia�o zimnem. Lucyt fosforyzowa� jak zwykle niebiesk�
po�wiat�. Pobieg�em do g��wnego szybu. Tam na pod�odze le�a� android i
pe�za� w k�ko, jakby g�ow� chcia� dotkn�� w�asnych st�p. Na jego
pancerzu biela� szron. Przeskoczy�em przez niego.
Nagle stan��em. Wyda�o mi si�, �e kto� szepn�� moje imi�. Tak, to
�ciany szepta�y g�osem mnemokopii tak cicho, �e ledwo mog�em je rozr�ni�.
- Goer... Goer...
- S�ysz� ci�, profesorze. - I nagle zorientowa�em si�, �e ja,
cybernetyk, powiedzia�em do mnemokopii : profesorze.
Ale On ju� milcza�. Dopiero przy �luzach, gdy �wiat�a kontrolne stosu
zgas�y, zrozumia�em, co On chcia� mi powiedzie�.
- Dzi�kuj�, profesorze - krzykn��em, ale on mnie nie s�ysza�.
Rozwar�em �luzy, wskoczy�em do rakietki i zatrzasn��em w�az.
Nacisn��em d�wigni� startu i wystrzeli�em w pr�ni�, wstawiaj�c za sob�
czarny kad�ub kosmolotu. Poszuka�em S�o�ca. Znalaz�em jasny ma�y kr��ek.
Automat dostroi� tymczasem odbiornik i us�ysza�em sygna� z Ziemi
nadawany dla rakiet dalekiego zasi�gu.
Znowu by�em w Kosmosie. I wtedy na d�o� spad�a mi kropla. Zdziwiony
spojrza�em na ni�... To topnia� na skafandrze bia�y szron mego oddechu.
<abc.htm> powr�t