2953

Szczegóły
Tytuł 2953
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2953 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2953 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2953 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Josif Brodski SPRAWI� PRZYJEMNOSC CIENIOWI* I. Kiedy pisarz si�ga po j�zyk inny ni� jego ojczysty, czyni tak albo z konieczno�ci, jak Conrad, albo powodowany wybuja�� ambicj�, jak Nabokov, albo dla uzyskania wi�kszego dystansu, jak Beckett. Graj�c w innej lidze, latem 1977 roku - po sp�dzeniu w USA pi�ciu lat - naby�em w nowojorskim sklepiku z maszynami do pisania przy Sz�stej Avenue przeno�n� "Lettera 22" i zasiad�em do pisania po angielsku (esej�w, t�umacze�, od czasu do czasu wierszy) z powodu, kt�ry z powy�szymi mia� bardzo niewiele wsp�lnego. Moim jedynym celem wtedy, podobnie jak dzisiaj, by�o znale�� si� w bli�szym s�siedztwie cz�owieka, kt�rego uwa�a�em za najwi�kszy umys� dwudziestego stulecia: Wystana Audena. By�em, ma si� rozumie�, najzupe�niej �wiadom daremno�ci mojego przedsi�wzi�cia, spowodowanej nie tyle faktem, �e urodzi�em si� w Rosji i w jej j�zyku (kt�rego nigdy nie porzuc� - i, mam nadziej�, vice versa), ile inteligencj� poety, kt�ra w moim przekonaniu nie ma sobie r�wnych. By�em, co wi�cej, �wiadom daremno�ci tego wysi�ku, poniewa� w owym momencie Auden od czterech lat nie �y�. Zdawa�o mi si� jednak, �e pisanie po angielsku jest najlepszym sposobem zbli�enia si� do niego, podj�cia pracy na jego warunkach, poddania si� os�dowi je�li nawet nie z punktu widzenia jego kodeksu moralnego, to z perspektywy tego wszystkiego w j�zyku angielskim, co umo�liwia�o istnienie owego kodeksu. Same te s�owa, sama budowa tych zda� demonstruje ka�demu, kto przeczyta� cho� jedn� strof� czy akapit Audena, jak bardzo moje wysi�ki zawiod�y. Co do mnie jednak, wol� niepowodzenie mierzone jego normami ni� sukces wedle miarki innych. Wiedzia�em zreszt� od samego pocz�tku, �e czeka mnie nieuchronne niepowodzenie; czy tego rodzaju trze�wo�� jest moj� w�asn� cech�, czy zapo�yczeniem z jego dzie�a, tego nie potrafi� rozr�ni�. Pisz�c w jego j�zyku, mog� mie� tylko nadziej�, �e nie obni�� poziomu jego operacji my�lowych, jego p�aszczyzny odniesienia. Dla tego, kto jest lepszy od nas, mo�emy uczyni� co najwy�ej tyle: kontynuowa� w jego duchu; na tym zapewne polega istota cywilizacji. Wiedzia�em, �e przez sw�j temperament oraz z innych wzgl�d�w by�em kim� innym i �e w najlepszym przypadku b�d� uwa�any za na�ladowc� Audena. Dla mnie wszak�e by�by to komplement. Mia�em poza tym drug� lini� obrony: mog�em zawsze wycofa� si� w swoj� tw�rczo�� rosyjsk�, w kt�rej czu�em si� do�� pewnie i kt�ra nawet jemu, gdyby zna� j�zyk, by�aby si� zapewne podoba�a. W moim pragnieniu pisania po angielsku nie by�o nic z poczucia pewno�ci siebie, samozadowolenia lub wygody; by�o to po prostu pragnienie, aby sprawi� przyjemno�� cieniowi. Tam, gdzie si� w tym czasie znajdowa�, bariery j�zykowe nie mia�y oczywi�cie wi�kszego znaczenia, z jakich� jednak powod�w s�dzi�em, �e znajd� w jego oczach wi�ksze uznanie, je�li wy�uszcz� mu swoj� rzecz po angielsku. (Co prawda, gdy usi�owa�em to uczyni� na zielonej trawie w Kirchstetten jedena�cie lat temu, nic z tego nie wysz�o; moja �wczesna angielszczyzna nadawa�a si� bardziej do czytania ni� do konwersacji. Mo�e to i dobrze.) Inaczej spraw� ujmuj�c: gdy nie jest si� w stanie zwr�ci� ca�ego d�ugu, pr�buje si� odp�aci� przynajmniej w tej samej monecie. Czyni� tak, b�d� co b�d�, sam Auden, po�yczaj�c strof� "Don Juana" na u�ytek "Listu do Lorda Byrona " albo wykorzystuj�c heksametr w �Tarczy Achillesa ". Zabiegi o czyje� wzgl�dy wymagaj� zawsze pewnego po�wi�cenia i upodobnienia, zw�aszcza je�li si� walczy o uznanie ze strony czystego ducha. W swojej cielesnej postaci cz�owiek ten uczyni� tak wiele, �e wiara w nie�miertelno�� jego duszy staje si� czym� nieuniknionym. To, co nam pozostawi�, daje si� okre�li� jako ewangelia zarazem spe�niona i wype�niona przez mi�o��, mi�o��, kt�ra mo�e by� wszystkim tylko nie czym� sko�czonym - mi�o�� zatem, kt�rej w �aden spos�b nie mo�e zawrze� w sobie ludzkie cia�o i kt�ra, co za tym idzie, domaga si� s��w. Gdyby nie by�o ko�cio��w, mo�na by�oby z �atwo�ci� wznie�� ko�ci� na fundamencie tej poezji, a jego g��wne przykazanie brzmia�oby podobnie jak dwuwiersz Audena: Je�eli mi�o�� nigdy nie jest jednakowa, Niech to ja b�d� zawsze tym kto bardziej kocha. II. Je�li poeta ma jakiekolwiek zobowi�zanie wobec spo�ecze�stwa, jest to zobowi�zanie, aby pisa� dobrze. B�d�c w mniejszo�ci, poeta nie ma innego wyboru. Gdy nie spe�nia tego obowi�zku, osuwa si� w przepa�� zapomnienia. Spo�ecze�stwo, z drugiej strony, nie ma wobec poety �adnych zobowi�za�. B�d�c wi�kszo�ci� na mocy definicji, widzi przed sob� inne mo�liwo�ci ni� czytanie wierszy, cho�by najlepiej napisanych. Ale nieczytanie wierszy sprawia, �e spo�ecze�stwo osuwa si� na taki poziom wys�owienia, na kt�rym staje si� �atwym �upem demagoga lub tyrana. Jest to odpowiednik zapomnienia w skali spo�ecze�stwa; ma si� rozumie�, tyran mo�e usi�owa� uchroni� przed zapomnieniem swoje spo�ecze�stwo, urz�dzaj�c jak�� szczeg�lnie okaza�� krwaw� �a�ni�. Po raz pierwszy czyta�em Audena z dwadzie�cia lat temu w Rosji, w do�� �lamazarnych i bezbarwnych t�umaczeniach, kt�re znalaz�em w antologii wsp�czesnej poezji angielskiej opatrzonej podtytu�em "Od Browninga do naszych dni". "Nasze dni" by�y dniami roku 1937, kiedy tom si� ukaza�. Nie ma potrzeby wspomina�, �e prawie ca�y zesp� jego t�umaczy z redaktorem, M. Gutnerem, na czele zaaresztowano wkr�tce potem i po wielu z nich �lad zagin��. Nie trzeba te� dodawa�, �e przez nast�pne czterdzie�ci lat nie opublikowano w Rosji �adnej innej antologii wsp�czesnej poezji angielskiej i wymieniony tom sta� si� obiektem poszukiwa� kolekcjoner�w. Jedna linijka Audena w owej antologii przyku�a moje spojrzenie. Pochodzi�a ona, jak dowiedzia�em si� p�niej, z ostatniej strofy jego wczesnego wiersza "Bez zmiany miejsca", opisuj�cej nieco klaustrofobiczny pejza�, gdzie "nikt si� nie posuwa / Poza kres tor�w albo skraj przystani,/ Nikt nie wyruszy dalej ni syna nie wy�le..." Ten ostatni urywek, "Nikt nie wyruszy dalej ni syna nie wy�le. . . � , uderzy� mnie swoim po��czeniem rozwini�tego zaprzeczenia i zdrowego rozs�dku. Chowany na zasadniczo emfatycznej i apodyktycznej diecie wiersza rosyjskiego, nie omieszka�em zanotowa� tego przepisu, kt�rego g��wnym sk�adnikiem by�a pow�ci�gliwo��. Wersy poetyckie maj� szczeg�lny dar odrywania si� od kontekstu i dryfowania w stron� znacze� uniwersalnych, i zagra�aj�cy akcent absurdu zawarty w "Nikt nie wyruszy dalej ni syna nie wy�le. . . " zaczyna� odt�d zawsze wibrowa� w mojej pod�wiadomo�ci, ilekro� zabiera�em si� do zaczerniania papieru. Przypuszczam, �e w�a�nie to zjawisko nazywane bywa wp�ywem - z tym zastrze�eniem, �e poczucie absurdu nie jest nigdy wynalazkiem poety lecz odbiciem rzeczywisto�ci; wynalazki rzadko daj� si� rozpozna�. Zawdzi�cza� poecie mo�na w tym wypadku nie samo uczucie ale jego uj�cie: spokojne, pozbawione emfazy, bez naciskania peda�u, niemal en passant. Uj�cie to by�o dla mnie szczeg�lnie istotne w�a�nie dlatego, �e sam przekroczy�em ow� lini� we wczesnych latach sze��dziesi�tych, gdy pe�nego rozmachu nabiera� Teatr Absurdu. Na jego tle potraktowanie tematu przez Audena wyr�nia�o si� nie tylko dlatego, �e pobi� mn�stwo wsp�zawodnik�w, lecz tak�e z powodu jego wyra�nie odmiennego przes�ania etycznego. Spos�b, w jaki uj�� ow� linijk�, zdawa� si� m�wi�, przynajmniej mnie: nie podno� alarmu, nawet gdy wilk stoi na progu. (Nawet gdy - doda�bym - wilk wygl�da jak twoje w�asne odbicie. Zw�aszcza z tego powodu nie podno� alarmu.) Dla pisarza wspomnienie o w�asnych prze�yciach penitencjarnych - jak o wszelkich pr�bach �yciowych, przez jakie przeszed� - jest wprawdzie czym� takim, jak w wypadku normalnych ludzi popisywanie si� znajomo�ciami, tak si� jednak z�o�y�o, �e nast�pna okazja bli�szego przyjrzenia si� Audenowi przypad�a mi w trakcie mojego zes�ania na P�noc, w ma�ej wiosce pod kr�giem polarnym zagubionej w�r�d bagien i las�w. Tym razem w moim posiadaniu znalaz�a si� antologia w j�zyku angielskim, przes�ana mi przez przyjaciela z Moskwy. By�o w niej do�� sporo Yeatsa, kt�ry wydawa� mi si� wtedy troch� zbyt retoryczny i rytmicznie rozlaz�y, oraz Eliota, kt�ry w owych czasach kr�lowa� w Europie Wschodniej niepodzielnie. Mia�em zamiar czyta� Eliota. Czystym przypadkiem jednak ksi��ka otwar�a si� na wierszu Audena "Pami�ci W. B. Yeatsa". By�em wtedy m�ody i z tego powodu znajdowa�em szczeg�lne upodobanie w elegii jako gatunku, nie maj�c przy tym pod r�k� nikogo umieraj�cego, dla kogo sam m�g�bym elegi� napisa�. Czytywa�em wi�c elegie chciwiej ni� cokolwiek innego, my�l�c nieraz, �e najciekawsz� cech� tego gatunku s� bezwiedne autorskie usi�owania naszkicowania w�asnego autoportretu, usi�owania, kt�rych �ladami naznaczony - albo zbrukany - jest niemal ka�dy wiersz "in memoriam". Cho� tendencja tajest czym� zrozumia�ym, przeobra�a ona cz�sto tego rodzaju wiersz w seri� dywagacji autora na temat �mierci, z kt�rych dowiadujemy si� wi�cej ci nim samym ni� o nieboszczyku. Niczego takiego nie znalaz�em w wierszu Audena; co wi�cej, rych�o zda�em sobie spraw�, �e nawet struktura utworu zaplanowana by�a w taki spos�b, aby odda� ho�d zmar�emu poecie przez imitacj�, w odwrotnym porz�dku, w�asnych stadi�w rozwoju stylistycznego wielkiego Irlandczyka, a� do najwcze�niejszej: do wiersza tr�jmiarowego w trzeciej, ostatniej cz�ci poematu. To w�a�nie te tr�jmiarowe wersy, w szczeg�lno�ci osiem linijek z cz�ci trzeciej, sprawi�y, �e zrozumia�em, jakiego poet� czytam, Linijki te przy�mi�y w moich oczach �w zdumiewaj�cy opis "mrocznego, zimnego dnia"' ostatniego dnia Yeatsa, z przyprawiaj�cym o dreszcz zdaniem: Rt�� opada�a w ustach dnia, kt�ry umiera�. Przy�mi�y ow� niezapomnian� interpretacj� powalonego chorob� cia�a jako miasta, kt�rego przedmie�cia i place pustoszej� stopniowo jak po zd�awionej rebelii. Przy�mi�y nawet has�o naszej epoki: ...nic si� nie zdarza za spraw� poezji... Te linijki, osiem linijek tr�jmiarowego wiersza, kt�ry sprawi�, �e trzecia cz�� poematu brzmia�a jak skrzy�owanie hymnu Armii Zbawienia z pie�ni� pogrzebow� i dziecinnym wierszykiem, mia�y kszta�t nast�puj�cy: Czas - �w �ywio�, co nie znosi M�stwa albo niewinno�ci I w dni kilka poci�g traci Do kszta�tnej ludzkiej postaci - Czci j�zyk i u�askawia Ka�dego, kto mow� zbawia; Wybacza mu pr�no��, s�abo��, Wawrzyny u st�p mu k�ad�c. Pami�tam .jak siedzia�em w drewnianej cha�upce, wygl�daj�c przez kwadratowe okienko wielko�ci okr�towego iluminatora na b�otnist� wiejsk� drog� z paroma b��kaj�cymi si� po niej kurczakami na wp� wierz�c w to, co w�a�nie przeczyta�em, na wp� pow�tpiewaj�c, czy, moja zajomo�� angielskiego nie p�ata ml jakiego� figla. Mia�am przy sobie ogromny s�ownik angielsko - rosyjski, istny g�az, i coraz od nowa wertowa�em go, sprawdzaj�c ka�de s�owo, ka�d� aluzj� z nadziej�, �e s�ownik uchroni mnie przed sensem, kt�ry wyziera� na mnie ze stronicy ksi��ki. Podejrzewam, �e po prostu wzdraga�em si� przed uwierzeniem w to, i� "tak dawno temu, w roku 1939, angielski poeta powiedzia� "Czas... CZCI j�zyk�, a mimo to otaczaj�cy nas �wiat wci�� pozo- stawa� ten sam. Lecz s�ownik przynajmniej ten jeden raz nie uchyli� swoim wyrokiem mojej interpretacji. Auden w samej rzeczy powiedzia� by�, �e czas (czas w og�le, nie konkretny czas historyczny) czci j�zyk, i w�tki my�lowe, puszczone w ruch przez to stwierdzenie, rozwijaj� si� we mnie do tej pory. Bo przecie� "cze��" jest stosunkiem mniejszego wzgl�dem wi�kszego. Je�li czas czci j�zyk, oznacza to, �e j�zyk jest wi�kszy czy te� starszy ni� czas - kt�ry z kolei jest starszy i wi�kszy ni� przestrze�. Tak mnie uczono i w istocie tak to odczuwa�em. Je�li wi�c czas - r�wnoznaczny z bosko�ci�, ba, wch�aniaj�cy bosko�� - czci j�zyk, sk�d w takim razie pochodzi j�zyk? Dar jest przecie� zawsze mniejszy ni� jego dawca. A ponadto, czy j�zyk nie jest sk�adnic�, przechowalni� czasu? Czy nie dlatego czas czci j�zyk? I czy pie�� albo wiersz, albo wreszcie sama mowa ze swoimi cezurami, pauzami, spondejami i tak dalej, nie jest gr�, kt�r� j�zyk gra aby przeorganizowa� czas? I czy ci, dzi�ki kt�rym j�zyk �yje, kt�rzy, ,zbawiaj� mow�", nie sprawiaj� zarazem, �e �yje r�wnie� czas? I, je�li czas im " wybacza ", to czyni to ze wspania�omy�lno�ci czy z konieczno�ci? I czy� wspania�omy�lno�� nie jest tak czy owak konieczno�ci�? Kr�tkie i horyzontalne linijki wyda�y mi si� niewiarygodnie wertykalne. By�y przy tym niezwykle niezobowi�zuj�ce, niemal gaw�dziarskie: metafizyka w przebraniu zdrowego rozs�dku, zdrowy rozs�dek w przebraniu dziecinnej rymowanki. Ju� same te warstwy przebra� by�y dla mnie komentarzem na temat istoty j�zyka, i zda�em sobie spraw�, �e czytam poet�, kt�ry wypowiada prawd�, albo przez kt�rego prawda daje si� us�ysze�. W ka�dym razie, sprawia�o to wra�enie prawdy bardziej ni� cokolwiek innego, co uda�o mi si� zrozumie� z lektury antologii. I sprawia�o takie wra�enie by� mo�e dzi�ki odrobinie semantycznej zb�dno�ci, jak� wyczuwa�em w opadaj�cej intonacji zda�, , . . . u�askawia / Ka�dego, kto mow� zbawia; / Wybacza mu pr�no��, s�abo��, / Wawrzyny u st�p mu k�ad�c." Te s�owa znalaz�y si� w strofie - my�la�em - po prostu jako przeciwwaga skierowanego w g�r� ci��enia, zawartego w zdaniu "Czas... czci j�zyk". M�g�bym m�wi� o tych linijkach bez ko�ca - ale m�g�bym dopiero teraz. Wtedy i tam by�em po prostu oszo�omiony. Pomijaj�c wszystko inne, za�wita�o mi wtedy, �e trzeba mie� si� na baczno�ci, gdy Auden wypowiada swoje dowcipne komentarze i obserwacje, nie spuszczaj�c z oka cywilizacji niezale�nie od tego, jaki jest jego pierwszoplanowy temat (czy stan). Czu�em, �e mam do czynienia z nowym rodzajem poety metafizycznego, z cz�owiekiem o pot�nym lirycznym talencie, ukrywaj�cym si� pod przebraniem obserwatora ludzkich obyczaj�w. I podejrzewa�em, �e ten wyb�r maski, wyb�r tego w�a�nie idiomu, wi��e si� mniej z kwestiami stylu i tradycji ni� z osobist� pokor�, narzucon� mu nie tyle przez t� czy inn� wiar�, ile przez jego poczucie natury j�zyka. Pokory si� nie wybiera. Mia�em jeszcze przed sob� wczytywanie si� w Audena. Mimo to, ju� po lekturze "Pami�ci W. B. Yeatsa" wiedzia�em, �e zetkn��em si� z autorem pe�nym wi�kszej pokory ni� Yeats lub Eliot, autorem o duszy mniej dra�liwej ni� dusze tych dwu poet�w, cho� niestety nie mniej tragicznej. Z p�niejszej perspektywy mog� dzi� powiedzie�, �e nie by�em tak ca�kiem w b��dzie i �e je�li w glosie Audena dal si� kiedykolwiek dos�ysze� dramat, nie by� to jego dramat osobisty lecz publiczny lub egzystencjalny. Auden nie umieszcza� si� nigdy w centrum tragicznego obrazu; co najwy�ej odnotowywa� swoj� obecno�� na scenie. Mia�em jeszcze us�ysze� z jego w�asnych ust, �e "Jan Sebastian Bach mi�� diabelne szcz�cie. Kiedy chcia� s�awi� Pana, pisa� chora� albo kantat�, zwracaj�c si� do Wszechmog�cego bezpo�rednio. Je�li dzisiaj poeta pragnie zrobi� to samo, musi u�y� mowy po�redniej". To samo, mo�na przypu�ci�, stosowa�oby si� i do modlitwy. III. Kiedy spisuj� te notatki, spostrzegam, z jak alarmuj�c� cz�stotliwo�ci� wynurza sw�j szkaradny �eb pierwsza osoba liczby pojedynczej. Ale cz�owiek jest tym co czyta; innymi s�owy, dostrzegaj�c ten zaimek wykrywam obecno�� Audena bardziej ni� czyj�kolwiek inn�: to stylistyczne zboczenie odzwierciedla po prostu proporcj� mojego oczytania w poecie. Stare psy, jak wiadomo, nie naucz� si� nowych sztuczek, ale w�a�ciciele ps�w dochodz� do tego, �e przypominaj� swoje psy. Krytycy - a zw�aszcza biografowie - pisarzy o wyra�nie rozpoznawalnym stylu cz�sto przyswajaj� sobie, cho�by i bezwiednie, style wyrazu swoich obiekt�w analizy. M�wi�c po prostu: to, co kochamy, zmienia nas czasem a� do kompletnej zatraty w�asnej to�samo�ci. Nie chc� wcale powiedzie�, �e przydarzy�o si� to w�a�nie mnie; staram si� jedynie zasugerowa�, �e wszystkie te sk�din�d niegustowne "ja" i "mnie" s� na sw�j spos�b formami mowy po�redniej, kt�rej przedmiotem jest Auden. Dla tych z mojego pokolenia, kt�rych interesowa�a poezja w j�zyku angielskim - nie mog� twierdzi�, �e by�o ich zbyt wielu - lata sze��dziesi�te by�y er� antologii. Studenci i naukowcy z zagranicy, kt�rzy przybywali do Rosji w ramach program�w wymiany uniwersyteckiej, przed powrotem do domu starali si�, co by�o zrozumiale, pozby� nadmiernego obci��enia, i tomy poezji by�y pierwsze w kolejno�ci. Sprzedawali je, niemal za bezcen, antykwariatom ksi��kowym, kt�re z kolei kaza�y p�aci� niebywale sumy ewentualnym nabywcom. Motywacja ukryta za takimi cenami by�a prosta: chodzi�o o odstraszenie tubylc�w od nabywania d�br kultury zachodniej; co do cudzoziemca, zak�ada�o si�, �e wyjecha� i r�nicy cen nie jest w stanie zauwa�y�. Mimo wszystko jednak, je�li zna�o si� sprzedawc� - a sta�y bywalec nic m�g� go nie zna� - mo�na by�o ubi� z nim kt�ry� z tych interes�w b�d�cych chlebem codziennym ka�dego �owcy ksi��ek: przehandlowa� co� za co�, zamieni� dwie czy trzy ksi��ki na jedn�, albo wreszcie kupi� ksi��k�, przeczyta� i zwr�ci� w antykwariacie, otrzymuj�c zwrot pieni�dzy. Poza tym w momencie, gdy mnie zwolniono i powr�ci�em do swego rodzinnego miasta, cieszy�em si� ju� pewnego rodzaju reputacj� i w kilku ksi�garniach traktowano mnie odt�d ca�kiem nie�le. Z powodu tej�e reputacji odwiedzali mnie czasem studenci z program�w wymiany i jako �e nie wypada przekroczy� go�cinnego progu z pustymi r�kami przynosili ksi��ki. Z niekt�rymi spo�r�d tych go�ci zawar�am blisk� przyja��, co sprawi�o, �e moje p�ki p�cznia�y. Lubi�em bardzo owe antologie, i to nie tylko dla ich zawarto�ci, ale i dla s�odkawego zapachu ich opraw i dla ich kartek o ��tych brzegach. By�y tak bardzo ameryka�skie i w samej rzeczy kieszonkowe. Mo�na by�o wyci�gn�� je z kieszeni w tramwaju albo w parku i nawet .je�li tekst by� tylko w po�owie czy w jednej trzeciej zrozumia�y, sprawia�y, �e dookolna rzeczywisto�� znika�a w jednej chwili. Szczeg�lnie jednak lubi�em antologie Louisa Untermeyera i Oscara Williamsa - poniewa� opatrzone by�y portretami autor�w, kt�re syci�y wyobra�ni� nie mniej ni� linijki ich wierszy. Potrafi�em siedzie� ca�ymi godzinami, ogl�daj�c z bliska malutki, czarno bia�y prostok�cik z rysami tego czy innego poety i usi�uj�c dociec, jakim by� cz�owiekiem, usi�uj�c go o�ywi�, dopasowa� twarz do zrozumia�ych w po�owie czy jednej trzeciej linijek. P�niej, w towarzystwie przyjaci� zacz�li�my wymienia� mi�dzy sob� nasze wzi�te z powietrza domys�y oraz przypadkowo zas�yszane strz�py plotek, i po wypracowaniu wsp�lnego mianownika wypowiada� nasz werdykt. I znowu - z p�niejszej perspektywy patrz�c, musz� powiedzie�, �e nasze wr�by okazywa�y si� cz�sto nie tak zn�w bardzo chybione. W taki w�a�nie spos�b ujrza�em po raz pierwszy twarz Audena. By�a to fotografia w straszliwym pomniejszeniu - odrobin� wystudiowana, z nazbyt dydaktycznym potraktowaniem cienia: m�wi�a wi�cej o fotografiku ni� o jego modelu. Na podstawie tego portretu musia�o si� doj�� do wniosku, �e albo fotografik by� naiwnym estet� albo rysy modela by�y zbyt neutralne jak na jego zaj�cie. Wola�em drug� wersj�, po cz�ci dlatego, �e neutralno�� tonu by�a nader wyra�n� cech� poezji Audena, po cz�ci za� z powodu faktu, �e postawa antybohaterska stanowi�a idee fixe naszego pokolenia. Chodzi�o o to, �eby wygl�da� jak ka�dy inny: zwykle buty, robotnicza czapka, marynarka i krawat najch�tniej szare, brak zarostu. Rozpoznawa�em to w Wystanie. Co� rozpoznawalnego tak bardzo, �e mog�o przyprawi� o dreszcz, kry�o si� tak�e w linijkach "l wrze�nia 1939", wiersza z pozoru wyja�niaj�cego genez� wojny, kt�ra by�a kolebk� mojego pokolenia, W istocie jednak stanowi�cego portret - innego rodzaju czarno-bia�� fotografi� - nas samych. Lecz ja znam i og� zna zwyk�� Prawd�, jasn� nawet dla dzieci: Ci, kt�rym wyrz�dza si� z�o, Sami z�o wyrz�dzaj� w odwecie. Ten czterowiersz, zr�wnuj�cy zwyci�zc�w z ofiarami, w samej rzeczy wychodzi� daleko poza sw�j kontekst, i my�l�, �e rz�d federalny powinien go tatuowa� na piersi ka�dego noworodka, nie z powodu samego przes�ania wiersza lecz tak�e z powodu jego intonacji. Jedynym dopuszczalnym argumentem przeciwko takiej procedurze by�oby to, �e istniej� jeszcze lepsze linijki Audena. Co pocz�� na przyk�ad z takimi: Twarze nad baru kraw�dzi� Lgn� do codziennych pociesze�: Nie wolno zgasn�� tym �wiat�om, Nie wolno zmilkn�� orkiestrze, Zmawiaj� si� wszystkie konwencje, A�eby nasz bastion zgrzebny Oblec w przytulny plusz mebli, St�umi� w nas l�ki dzieci�ce: Zgubieni w lesie, gdzie straszy, Dr�ymy przed noc�, �wiadkiem Wyst�pk�w i nieszcz�� naszych. Albo, je�li wyda si� to komu� nazbyt nowojorskie, nazbyt ameryka�skie, co powie na ten oto dwuwiersz z �Tarczy Achillesa�, kt�ry, w moich przynajmniej uszach, brzmi po trosze jak dantejskie epitafium dla paru narod�w Europy Wschodniej: ...skona�a Ich m�ska duma, zanim skona�y ich cia�a. Albo te�, je�li czytelnik wci�� jeszcze jest przeciwny takiemu barbarzy�stwu, je�li pragn��by oszcz�dzi� b�lu delikatnej sk�rce, oto siedem innych linijek z tego samego wiersza, kt�re powinno si� wyrze�bi� na bramach ka�dego pa�stwa, jakie tylko istnieje, wi�cej: na bramach ca�ego naszego �wiata: Obdarty �obuz po pustkowiu dzikim B��ka� si� sam, bez celu; ptak z furkotem wzlecia�, Sp�oszony jego celnie rzuconym kamykiem; �e dziewczyny si� gwa�ci, �e gdzie dw�ch ma n�, ginie trzeci. Przyjmowa� jako aksjomat - on, co nie s�ysza� o �wiecie, Gdzie by�aby spe�niona obietnica jaka� I gdzie, p�acz cudzy widz�c, kto� m�g�by zap�aka�. W ten spos�b nowoprzyby�y mieszkaniec tego �wiata nie da si� wprowadzi� w b��d co do jego istoty; w ten spos�b kto�, kto w tym �wiecie �yje od dawna, nie pomyli demagoga z p�bogiem. Nie trzeba by� Cyganem albo Lombroso, aby wierzy� w odpowiednio�� pomi�dzy zewn�trznym wygl�dem jednostki a jej post�pkami: ostatecznie na tym w�a�nie opiera si� nasze poczucie pi�kna. A przecie�, jak�e powinien wygl�da� poeta, kt�ry napisa�: Gdzie indziej zupe�nie, t�tent: Mkn� renifery co tchu Przez mile z�otego mchu, W wielkiej ciszy i tempie. Jak�e powinien wygl�da� cz�owiek, kt�ry mia� r�wne zami�owanie do przek�adania metafizycznych prawd na prozaizmy zdrowego rozs�dku jak do dostrzegania tych�e prawd w tych�e prozaizmach? Jak powinien wygl�da� kto�, kto w swoim dog��bnym zaprz�tni�ciu sprawami stworzonego �wiata m�wi nam wi�cej o Stw�rcy ni� kt�rykolwiek z impertynenckich polemist�w, przedzieraj�cych si� skr�tami przez niebia�skie sfery? Czy� wra�liwo�� tak niepowtarzalna w swoim po��czeniu uczciwo�ci, klinicznego dystansu i kontrolowanego liryzmu nie powinna odbi� si� przynajmniej w jakim� szczeg�lnym, niezwyczajnym wyrazie twarzy, je�li ju� nie w niepowtarzalnym uk�adzie jej rys�w? I czy takie rysy albo taki wyraz da�oby si� utrwali� p�dzlem? Uchwyci� aparatem fotograficznym? Ogromnie lubi�em proces wysnuwania domys��w z owej fotografii o rozmiarach znaczka pocztowego. Zawsze szuka si� po omacku jakiej� twarzy, zawsze si� pragnie, aby idea� obl�k� si� w cia�o, a by�em w tym czasie bardzo bliski uznania Audena za idea�. (Dwoma innymi byli Beckett i Frost, jednak�e ich wygl�d by� mi znany; odpowiednio�� ich zewn�trznych postaci i ich czyn�w, cho� zatrwa�aj�ca, by�a oczywista.) Rzecz jasna po jakim� czasie ujrza�em inne fotografie Audena: w przemyconym z Zachodu pi�mie czy w innych antologiach. Przecie� jednak nie dodawa�y one niczego nowego; ten cz�owiek wymyka� si� soczewkom, a mo�e one za nim nie nad��a�y. Zaczyna�em ju� pow�tpiewa�, czy jedna forma sztuki by�a zdolna do oddania drugiej, czy to, co wizualne, mog�o uchwyci� to, co semantyczne. Wreszcie, kt�rego� dnia - by�a to chyba zima roku I968 czy I969 Nadie�da Mandelsztam, kt�rej z�o�y�em wizyt� w Moskwie, wr�czy�a mi jeszcze jedn� antologi� nowoczesnej poezji, bardzo �adn� ksi��k� obficie ilustrowan� czarno-bia�ymi fotografiami autorstwa, je�li mnie pami�� nie myli, Rollie McKenna. Znalaz�em to, czego szuka�em. Par� miesi�cy p�niej kto� po�yczy� ode mnie ksi��k� i nigdy ju� nie zobaczy�em tej fotografii; mimo to pami�tam .j� wci�� dosy� wyra�nie. Zdj�cie, jak si� zdawa�o, zosta�o zrobione gdzie� W Nowym Jorku, na kt�rym� przej�ciu nadziemnym � albo w pobli�u dworca Grand Central, albo na tym przy Columbia Uniwersity, kt�re przechodzi nad Amsterdam Avenue. Auden sta�, wygl�daj�c tak, jakby zosta� zaskoczony, zatrzymany w przej�ciu, z brwiami uniesionymi z wyrazem dezorientacji. Same oczy natomiast by�y przera�liwie spokojne i bystre. Zdj�cie pochodzi�o przypuszczalnie z p�nych lat czterdziestych lub pocz�tku pi��dziesi�tych, zanim jeszcze s�ynne stadium zmarszczek - "nie zas�ane ��ko" - zaw�adn�o jego rysami. Wszystko, czy te� prawie wszystko, sta�o si� dla mnie jasne. Kontrast, albo, �ci�lej m�wi�c, stopie� niewsp�mierno�ci pomi�dzy tymi brwiami uniesionymi w pozornej dezorientacji a bystro�ci� jego spojrzenia, w moim odczuciu odpowiada� stosunkowi pomi�dzy formalnymi aspektami jego wierszy (para uniesionych brwi para rym�w) a o�lepiaj�c� precyzj� ich zawarto�ci. To, co spogl�da�o na mnie z kartki ksi��ki, by�o zawartym w je- go twarzy r�wnowa�nikiem dwuwiersza, przeznaczonego do zapami�tania prawdy. Rysy by�y regularne, nawet zwyczajne. Nie by�o w tej twarzy nic szczeg�lnie poetycznego, nic bajronicznego, demonicznego, ironicznego, sokolego, orlego, romantycznego, zranionego itd. By�a to raczej twarz lekarza, kt�ry s�ucha z zainteresowaniem twoich zwierze�, cho� i tak wie, �e jeste� chory. Twarz przygotowana na wszystko, suma twarzy. Ta twarz by�a rezultatem. Jej otwarte na wszystko wejrzenie stanowi�o bezpo�redni produkt owej o�lepiaj�cej blisko�ci twarzy wzgl�dem przedmiotu, kt�ra stworzy�a wyra�enia w rodzaju "niewa�na kl�ska", "konieczne morderstwo", "konserwatywny mrok", "apatyczny gr�b", albo "sprawnie rz�dzona pustynia' , . Sprawia�o to wra�enie takie, jak kiedy kr�tkowidz zdejmuje okulary - z t� r�nic�, �e bystro�� spojrzenia tej pary oczu nie bra�a si� ani z kr�tkowzroczno�ci, ani z ma�o�ci przedmiot�w, lecz z osadzonych w nich g��boko zagro�e�. By�o to spojrzenie cz�owieka, kt�ry wie, �e nie b�dzie W stanie wypleni� tych zagro�e�, a jednak upar� si�, �e opisze ci zar�wno symptomy jak sam� chorob�. Nie sprowadza�o si� to do tak zwanej "krytyki spo�ecze�stwa" - cho�by z tego powodu, �e choroba nie by�a spo�eczna; by�a egzystencjalna. Og�lnie bior�c, my�l�, �e pope�niano okropn� pomy�k� bior�c tego cz�owieka za komentatora czy diagnost� spo�ecznego, czy kogo� w tym rodzaju. Najcz�stsze oskar�enie, jakie przeciw niemu kierowano, zarzuca�o mu, �e nie podsuwa sposobu leczenia. Zapewne w jakim� tam stopniu sam sobie by� winien przez swoje odwo�ywanie si� do terminologii freudowskiej, potem marksistowskiej, wreszcie eklezjastycznej. Kuracja polega�a jednak w�a�nie na pos�ugiwaniu si� przeze� tymi terminologiami, gdy� s� to po prostu r�ne narzecza, w jakich mo�na m�wi� o jednej i tej samej rzeczy, mianowicie mi�o�ci. Leczy intonacja, jak� przemawia si� do chorych. Ten poeta zajmowa� si� ci�kimi, cz�sto nieuleczalnymi przypadkami �wiata nie jak chirurg lecz jak piel�gniarz, a ka�dy pacjent wie, �e ostatecznie to nie ci�cia skalpela lecz piel�gniarze stawiaj� nas na nogi. To w�a�nie g�os piel�gniarza, zatem g�os mi�o�ci s�ycha� W ko�cowej przemowie Alonsa do Ferdinanda w "Morzu i zwierciadle": Lecz gdyby� nie by� w stanie zachowa� kr�lestwa I, jak tw�j ojciec przed tob�, tam dotar�, Gdzie my�l oskar�a a uczucie szydzi, Wierz swojemu b�lowi... Ani lekarz, ani anio�, ani - co najmniej prawdopodobne - ukochany cz�owiek lub krewny nie powie nam tego w chwili naszej ostatecznej pora�ki: tylko piel�gniarz albo poeta, z do�wiadczenia tak jak i z mi�o�ci. Zdumiewa�a mnie ta mi�o��. Nie wiedzia�em nic o �yciu Audena: ani o jego homoseksualizmie, ani o ukartowanym (dla niej) ma��e�stwie z Eryk� Mann - nic. Jedno, co wyczuwa�em do�� wyra�nie, to fakt, �e ta mi�o�� mierzy�a za wysoko wzgl�dem swego obiektu. W moim poj�ciu - czy raczej wyobra�eniu - by�a to mi�o�� rozdymana lub przyspieszana przez j�zyk, przez konieczno�� dania jej wyrazu; a j�zyk - tyle sam ju� wiedzia�em - posiada swoj� w�asn� dynamik� i sk�onno�� do stosowania samogeneruj�cych chwyt�w: rytm�w i strof, kt�re potrafi� zawie�� poet� daleko poza jego pierwotny cel podr�y. Inna za� prawda na temat mi�o�ci w poezji; dost�pna czytelnikowi, wskazuje, �e uczucia pisarza nieuchronnie podporz�dkowuj� si� linearnej i nieust�pliwej progresji sztuki. Zjawisko to zapewnia - w sztuce - osi�ganie wy�szego stopnia liryzmu; w �yciu - staje si� r�wnoznaczne z osamotnieniem. Cho�by tylko z uwagi na swoj� stylistyczn� wszechstronno�� ten cz�owiek powinien by� zna� jaki� niezwyczajny stopie� rozpaczy, jak w samej rzeczy demonstruje to wiele jego najbardziej czaruj�cych, najbardziej hipnotyzuj�cych liryk�w. Albowiem w sztuce lekko�� uj�cia nieraz wywodzi si� z najg��bszego mroku jej nieobecno�ci. A przecie� mimo wszystko by�a to mi�o��, unie�miertelniana przez j�zyk, nie zwa�aj�ca - jako �e j�zyk by� j�zykiem angielskim - na rodzaj gramatyczny, podtrzymywana przez najg��bsz� udr�k�, poniewa� udr�k� ostatecznie te� trzeba wypowiedzie�. J�zyk jest, b�d� co b�d�, na mocy definicji obdarzony samo�wiadomo�ci� i pragnie rozezna� si� w ka�dej nowej sytuacji. Gdy spogl�da�em na fotografi� Rollie McKenna, cieszy�o mnie, �e twarz na niej nie ujawnia neurotycznego ani �adnego innego napi�cia, �e jest blada, zwyczajna, �e nie wyra�a lecz w�a�nie wch�ania to wszystko, co dzieje si� przed oczyma poety. Jak cudownie - my�la�em - by�oby mie� te rysy; i usi�owa�em na�ladowa� grymas Audena w lustrze. Oczywista nic z tego nie wysz�o, ale bo te� wiedzia�em, �e nie wyjdzie, gdy� taka twarz musia�a by� jedyna w swoim rodzaju. Nie by�o potrzeby jej imitowania: ona ju� istnia�a w �wiecie, i �wiat by� mi jako� bardziej w smak dlatego, �e ta twarz gdzie� tam w nim by�a. Dziwna to rzecz - twarze poet�w. Teoretycznie wygl�d zewn�trzny autora nie powinien mie� �adnego znaczenia dla jego czytelnik�w: czytanie, jak i pisanie zreszt�, nie jest czynno�ci� narcystyczn�; a przecie� wystarczy polubi� dostateczn� ilo�� wierszy danego poety, aby zacz�� zastanawia� si�, jak on wygl�da. Wi��e si� to przypuszczalnie z podejrzeniem czytelnika, �e zachwyci� si� dzie�em sztuki to to samo co rozpozna� wyra�on� w sztuce prawd�, czy okre�lony stopie� prawdy. Z natury niepewni, pragniemy zobaczy� artyst�, kt�rego uto�samiamy z jego dzie�em - po to, aby wiedzie� przy nast�pnej okazji, jak w rzeczywisto�ci wygl�da prawda. Jedynie autorzy staro�ytni unikaj� tej badawczej lustracji, co jest po cz�ci przyczyn�, dla kt�rej uchodz� za klasyk�w; ich uog�lnione marmurowe rysy, od kt�rych g�sto w bibliotecznych niszach, pozostaj� w bezpo�rednim stosunku do absolutnego, archetypowego znaczenia ich oeuvre. Kiedy jednak czytamy: ...Odwiedzi� Gr�b przyjaciela, zrobi� awantur�, Liczy� mi�o�ci, z kt�rych si� wyros�o, To niemi�e, lecz �wierka� jak ptak bez �zy w oku, Tak jakby nikt konkretny nie umiera� I nie sprawdza�y si� plotki - to nie do pomy�lenia. . . - zaczynamy czu�, �e za tymi linijkami stoi nie jasnow�osy, ciemnow�osy, blady, �niady, pomarszczony lub g�adkolicy konkretny autor, ale �ycie samo; i w�a�nie z tym �yciem chcieliby�my si� spotka�; w�a�nie z nim chcieliby�my dozna� ludzkiego zbli�enia. Za tym pragnieniem kryje si� nie pr�no��, lecz swoista cz�owiecza fizyka, na mocy kt�rej wielki magnes przyci�ga drobn� cz�steczk�, cho�by mia�o si� w ko�cu powt�rzy� zdanie samego Audena: "Zna�em trzech wielkich poet�w i ka�dy z nich by� pierwszej klasy sukinsynem." Ja: Kto? On: " Yeats, Frost, Bert Brecht." (Tyle, �e myli� si� co do Brechta: Brecht nie by� wielkim poet�.) IV. 6 czerwca 1972 roku, jakie� czterdzie�ci osiem godzin po opuszczeniu w bardzo przyspieszonym trybie Rosji, sta�em z moim przyjacielem Carlem Profferem, profesorem literatury rosyjskiej z Uniwersity of Michigan (kt�ry przylecia� do Wiednia na spotkanie ze mn�), przed domem letnim Audena w ma�ej wiosce Kirchstetten, wyja�niaj�c w�a�cicielowi domu powody naszej obecno�ci w tym miejscu. Do spotkania tego o ma�y w�os wcale by nie dosz�o. W p�nocnej Austrii s� trzy miejscowo�ci o nazwie Kirchstetten; przejechali�my ju� przez wszystkie trzy i zamierzali�my ruszy� w powrotn� drog�, kiedy samoch�d wtoczy� si� w cich�, w�sk� uliczk� wiejsk� i ujrzeli�my drewnian� strza�k� z napisem "Audenstrasse". Poprzednia nazwa brzmia�a, je�li mnie pami�� nie myli, "Hinterholz�, poniewa� uliczka wiod�a ty�ami lasu na miejscowy cmentarz. Zmiana nazwy wzi�a si� przypuszczalnie w r�wnej mierze z ch�ci mieszka�c�w wioski, aby pozby� si� tego memento mori, jak i z ich respektu dla �yj�cego po�r�d nich wielkiego poety. Pogl�d tego ostatniego na sytuacj� by� mieszank� dumy i zak�opotania. Bardziej jednoznaczne uczucia �ywi� natomiast Auden wzgl�dem miejscowego proboszcza, kt�rego nazwisko brzmia�o Schicklgruber: poeta nie potrafi� oprze� si� przyjemno�ci zwracania si� do niego per "Ojcze Schicklgruber". Wszystkiego tego mia�em si� dowiedzie� p�niej. Na razie Carl Proffer usi�owa� wyt�umaczy� przyczyny naszej bytno�ci w Kirchstetten przysadzistemu, mocno spoconemu m�czy�nie w czerwonej koszuli i szerokich szelkach, z marynark� przerzucon� przez rami� i stert� ksi��ek pod pach�. M�czyzna przyjecha� akurat poci�giem z Wiednia i po wdrapaniu si� na wzg�rze mia� zadyszk�, co sprawia�o, �e nie by� w nastroju do konwersacji. Mieli�my ju� da� za wygran�, kiedy nagle dotar�o do niego, co m�wi Carl Proffer; wykrzykn�� "Niemo�liwe!" i zaprosi� nas do domu. By� to Wystan Auden, a dzia�o si� to na niespe�na dwa lata przed jego �mierci�. Spr�buj� wyja�ni�, jak dosz�o do tego wszystkiego. Jeszcze w roku 1969 odwiedzi� mnie w Leningradzie George L. Kline, profesor filozofii z Bryn Mawr. By� on t�umaczem moich wierszy na angielski dla wydawnictwa Penguin i w trakcie dyskusji nad zawarto�ci� przysz�ej ksi��ki zapyta� mnie, kto by�by moim zdaniem idealnym kandydatem do napisania przedmowy. Podsun��em Audena - poniewa� Anglia i Auden by�y to wtedy dla mnie synonimy. Zreszt� ca�y pomys� publikowania mojej ksi��ki w Anglii wydawa� mi si� zupe�nie nierealny. Jedynym, co nadawa�o temu przedsi�wzi�ciu pozory realno�ci, by�a jego ca�kowita nielegalno�� w ramach sowieckiego prawa. Tak czy owak, puszczono wszystko w ruch. Auden otrzyma� do przeczytania maszynopis i spodoba�o mu si� to na tyle, �e napisa� wst�p. Kiedy zatem dotar�em do Wiednia, mia�em przy sobie adres Audena w Kirchstetten. Cofaj�c si� pami�ci� i wspominaj�c rozmowy, jakie wiedli�my w ci�gu nast�pnych trzech tygodni, najpierw w Austrii, potem w Londynie, s�ysz� bardziej jego g�os ni� sw�j w�asny, cho�, musz� przyzna�, wymusza�em na nim obszerne wypowiedzi na temat poezji wsp�czesnej, zw�aszcza samych poet�w. By�o to o tyle zrozumia�e, �e jedyne moje zdanie angielskie, kt�rego bezb��dno�ci by�em pewien, brzmia�o: "Mister Auden, co pan s�dzi o..." - po czym nast�powa�o nazwisko. Mo�e i dobrze, �e tak by�o, bo c� ja m�g�bym mu powiedzie� takiego, o czym by ju� sam tak czy owak nie wiedzia�? Mog�em mu oczywi�cie opowiedzie� o tym, jak prze�o�y�em kilka jego wierszy na rosyjski i zanios�em do pewnej moskiewskiej redakcji; ale by� to akurat rok 1968, Sowiety dokona�y inwazji Czechos�owacji, pewnego wieczora BBC nada�a jego wiersz o olbrzymie ludo�ercy i taki by� koniec ca�ego przedsi�wzi�cia. (Po tej opowie�ci poczu�by mo�e do mnie wi�ksz� sympati�, ale i tak nie by�em wysokiego zdania o owych t�umaczeniach). �e nigdy nie natrafi�em na udany przek�ad jego utworu na �aden z j�zyk�w , o kt�rych mia�em jakie takie poj�cie? Sam to wiedzia�, mo�e a� nazbyt dobrze. �e wpad�em w eufori�, dowiedziawszy si� pewnego dnia o jego przywi�zaniu do triady Kierkegaarda, kt�r� wielu z nas r�wnie� uwa�a�o za klucz do ludzkiego gatunku? Obawia�em si�, �e nie b�d� umia� tego wyartyku�owa�. Lepiej by�o s�ucha�. Poniewa� by�em Rosjaninem, m�wi� stale o pisarzach rosyjskich. "Z Dostojewskim nie chcia�bym mieszka� pod jednym dachem", o�wiadcza�. Albo: "Najlepszy pisarz rosyjski to Czechow". "Dlaczego?" "On jeden w waszym narodzie mia� troch� zdrowego rozs�dku� . Albo te� zapytywa� o co�, co spo�r�d spraw dotycz�cych mojej ojczyzny wprawia�o go najwyra�niej w najwi�ksz� konfuzj�: ,,S�ysza�em, �e Rosjanie zawsze kradn� wycieraczki z szyb zaparkowanych samochod�w. Dlaczego?" Ale moja odpowied� - bo nie ma cz�ci zapasowych na rynku - nie zadowala�a go: najwidoczniej mia� na my�li jaki� bardziej nieodgadniony pow�d i ja, jego czytelnik, sam by�em ju� bliski dostrze�enia takowego. W pewnym momencie zaproponowa�, �e prze�o�y troch� moich wierszy. Dozna�em wstrz�su. Kim�e by�em, aby mia� mnie t�umaczy� Auden? Wiedzia�em, �e dzi�ki jego przek�adom paru moich rodak�w odnios�o wi�ksze korzy�ci, ni�by na to zas�ugiwa�y ich wiersze; a jednak jako� nic mog�em dopu�ci� do siebie my�li, �e o n mia�by pracowa� dla m n i e. Zada�em wi�c pytanie: ,,Mister Auden, co pan s�dzi o. . . Robercie Lowellu?". "Nie lubi� m�czyzn - zabrzmia�a odpowied� - za kt�rymi wlecze si� dymi�cy �lad zap�akanych kobiet�. Podczas tych tygodni w Austrii troszczy� si� o moje sprawy z dba�o�ci� kwoki opiekuj�cej si� kurcz�ciem. Zacz�o si� od tego, �e telegramy i inne przesy�ki W niewyt�umaczalny spos�b zacz�y dociera� do mnie z adresem "c/o W. H. Auden". Potem napisa� do Akademii Poet�w Ameryka�skich, aby za�atwi�a mi jakie� wsparcie finansowe. W ten spos�b otrzyma�em swoje pierwsze ameryka�skie pieni�dze - dok�adnie tysi�c dolar�w - i wystarczy�y mi one a� do dnia mojej pierwszej wyp�aty na University of Michigan. Poza tym poleci� mnie swojemu agentowi, poucza� z kim si� spotyka�, a kogo unika�, przedstawia� przyjacio�om, chroni� przed dziennikarzami, i g�o�no �a�owa�, �e w swoim czasie pozby� si� mieszkania na St. Mark's Place - tak jakbym mia� w planie osi��� w Nowym Jorku. "To by ci dobrze zrobi�o. Cho�by dlatego, �e W pobli�u jest ormia�ski ko�ci�, a msza jest lepsza, kiedy si� nie rozumie s��w. Nie znasz przecie� ormia�skiego?" Nie zna�em. Potem nadesz�o z Londynu � c/o W. H. Auden - zaproszenie dla mnie do wzi�cia udzia�u w Poetry International w Queen Elizabeth Hall i zarezerwowali�my ten sam lot linii British European Airways. W tym momencie pojawi�a si� przede mn� szansa odp�acenia mu cho� troch� w tej samej monecie. Tak si� z�o�y�o, �e podczas mojego wcze�niejszego pobytu w Wiedniu przysz�a mi z pomoc� rodzina Razumovskich (potomk�w hrabiego Razumowskiego, tego od kwartet�w Beethovena). Pochodz�ca z niej Olga Razumowsky pracowa�a w tym czasie w austriackich liniach lotniczych. Gdy dowiedzia�a si�, �e W. H. Auden i ja udajemy si� tym samym lotem do Londynu, zadzwoni�a do British Airways i zasugerowa�a, aby zgotowa� tym dwu pasa�erom kr�lewskie przyj�cie. Co w samej rzeczy nast�pi�o. Audenowi sprawi�o to przyjemno��, a mnie wprawi�o w dum�. W ci�gu tych tygodni kilkakrotnie nastawa�, abym zwraca� si� do niego po imieniu. Naturalnie, opiera�em si� - nie tylko z powodu mojego zdania o poecie, ale r�wnie� ze wzgl�du na r�nic� wieku: Rosjanie s� w tych kwestiach strasznie drobiazgowi. Wreszcie w Londynie powiedzia�: "Nie ma rady. Albo b�dziesz mi m�wi� Wystan, albo ja b�d� musia� zwraca� si� do ciebie per Mister Brodski" . Perspektywa ta wyda�a mi si� tak groteskowa, �e si� podda�em . " Tak, Wystan" powiedzia�em. "Zgoda, Wystan". Nast�pnie udali�my si� na wiecz�r autorski. Wsparty o pulpit, Auden przez dobre p� godziny syci� sal� recytowanymi z pami�ci wierszami. Je�li kiedykolwiek pragn��em, aby czas si� zatrzyma�, to wtedy w�a�nie, w tej wielkiej ciemnej sali na po�udniowym wybrze�u Tamizy. Niestety, tak si� nie sta�o. Cho� co prawda rok p�niej, na trzy miesi�ce przed jego �mierci� w austriackim hotelu, zn�w wsp�lnie recytowali�my wiersze. W tej samej sali. V. Mia� ju� wtedy prawie sze��dziesi�t sze�� lat. "M u s i a � e m przeprowadzi� si� do Oxfordu. Zdrowia jestem dobrego, ale musz� mie� kogo�, kto by si� o mnie troszczy�". Z tego, co mog�em widzie�, odwiedzaj�c go tam w styczniu 1973 roku, troszczy�y si� o niego tylko cztery �ciany szesnastowiecznego domku ofiarowanego mu przez college oraz pokoj�wka. W uniwersyteckiej jadalni cz�onkowie cia�a profesorskiego przepychali si� przy bufecie, odtr�caj�c Audena �okciami. Przy puszcza�em, �e to takie sztubackie maniery angielskie, "boys will be boys�. Patrz�c na nich jednak, nie mog�em nie przypomnie� sobie jeszcze jednego z owych o�lepiaj�cych przybli�e� Wystana: "trywialno�� piasku". Ten g�upi szczeg� by� po prostu wariacj� na temat braku zobowi�za� spo�ecze�stwa wobec poety, zw�aszcza starego poety. To znaczy, spo�ecze�stwo b�dzie s�ucha�, co m�wi polityk w podobnym czy nawet starszym wieku ale nie, co m�wi poeta. Kryje si� za tym ca�y szereg przyczyn, od antropologicznych do lizusowskich. Lecz wniosek jest prosty i nieunikniony: spo�ecze�stwo nie ma prawa si� skar�y�, je�li polityk je wyko�czy. Jak to ongi� uj�� Auden w swoim wierszu "Rimbaud": Ale w tym dziecku krasom�wcze k�amstwa P�k�y jak rura: zimno stworzy�o poet�. Je�li k�amstwo rozsadza w taki spos�b "to dziecko", c� dzieje si� z nim w starym cz�owieku, kt�ry odczuwa zimno dotkliwiej? Cho� w ustach cudzoziemca mo�e to pobrzmiewa� zbytni� pewno�ci� siebie, powiem, �e tragiczne osi�gni�cie Audena jako poety polega�o w�a�nie na wy��ciu wiersza z wszelkiego szachrajstwa, czy to krasom�wczego czy pie�niarskiego. Tego rodzaju post�pek zra�a do poety nie tylko cia�o profesorskie, ale i koleg�w po fachu, albowiem w ka�dym z nas siedzi pryszczaty m�odzik �akn�cy wznios�ej niezborno�ci. Gdy taka apoteoza pryszczato�ci obejmuje rol� krytyka, brak wznios�o�ci uwa�a� b�dzie za niedbalstwo, rozmam�anie, paplanin�, uwi�d. Cz�owiekowi tego typu nie przyjdzie do g�owy, �e starzej�cy si� poeta ma prawo pisa� gorzej - je�li rzeczywi�cie pisze gorzej; �e nie ma nic bardziej niesmacznego ni� nie licuj�ce z podesz�ym wiekiem "odkrywanie mi�o�ci" i przeszczepy ma�pich gruczo��w. Maj�c do wyboru krzykacza i m�drca, publika zawsze wybierze pierwszego (i to nie dlatego, �e taki wyb�r odzwierciedla jej w�asny sk�ad demograficzny, albo �e poeci maj� "romantyczny" na��g umierania m�odo, lecz z powodu wrodzonej niech�ci naszego gatunku do my�lenia o staro�ci, a tym bardziej o jej konsekwencjach). Smutn� stron� tego kurczowego trzymania si� niedojrza�o�ci jest fakt, �e nie jest to bynajmniej stan permanentny. Ach, gdyby tak by�! Wszystko da�oby si� wtedy wyja�ni� cechuj�cym nasz gatunek l�kiem przed �mierci�. Wszystkie owe " Wiersze wybrane" niezliczonych poet�w by�yby tak niewinne jak obywatele Kirchstetten przemianowuj�cy swoj� "Hinterholz". Gdyby by� to jedynie l�k przed �mierci�, czytelnicy, a szczeg�lnie wra�liwi krytycy powinni by non stop odbiera� sobie �ycie, id�c za przyk�adem swych ukochanych m�odych autor�w. Lecz tak si� przecie� nie dzieje. Prawdziwe t�o naszego gatunkowego lgni�cia do niedojrza�o�ci jest znacznie smutniejsze. Wi��e si� nie z oporami cz�owieka przed wiedz� o �mierci, ale z jego brakiem ch�ci dowiedzenia si� czego� o �yciu. A przecie� niewinno�� to ostatnia rzecz, kt�r� mo�na w spos�b naturalny zachowa�. Oto dlaczego poet�w - zw�aszcza tych, kt�rzy �yli d�ugo - nale�y czyta� w ca�o�ci, nie w wyborach. Pocz�tek ma sens tylko o tyle, o ile istnieje jaki� koniec. Odmiennie ni� prozaicy, poeci opowiadaj� nam swoj� histori� w ca�o�ci: nie tylko w sensie ich autentycznych do�wiadcze� i uczu�, ale i - co dla nas ma najwi�ksz� wag� - w sensie samego j�zyka, ostatecznego doboru s��w. Starzej�cy si� cz�owiek, je�li wci�� utrzymuje pi�ro w r�ce, ma do wyboru pisa� pami�tnik albo prowadzi� dziennik. Z samej natury swojego rzemios�a poeci s� autorami dziennik�w. Dokonuj�, cz�sto wbrew w�asnej woli, najrzetelniejszej rejestracji tego, co si� przydarzy�o (a) ich duszom, podlegaj�cym ju� to rozszerzaniu si�, ju� to - cz�ciej - kurczeniu, (b) ich poczuciu j�zyka, gdy� to w�a�nie poeci w pierwszej kolejno�ci do�wiadczaj� kompromitacji czy dewaluacji s��w. Czy to nam si� podoba czy nie, jeste�my tu po to, aby si� dowiedzie� nie tylko co czas czyni z cz�owiekiem, ale r�wnie� co j�zyk czyni z czasem. A poeci, nie zapominajmy, to ci, dzi�ki kt�rym j�zyk �yje, kt�rzy "zbawiaj� mow�' , Jest to zasada, kt�ra uczy poet� wi�kszej prawo�ci, ni� jest to w stanie uczyni� jakakolwiek wiara. W�a�nie dlatego wiele mo�na zbudowa� na W. H. Audenie. Nie tylko dlatego, �e zmar� w wieku dwakro� starszym ni� Chrystus, i nie tylko z powodu Kierkegaardowskiej , �zasady powt�rzenia� . Auden s�u�y� po prostu niesko�czono�ci wi�kszej ni� ta, z kt�r� si� normalnie liczymy, i by� przekonywuj�cym �wiadectwem jej dost�pno�ci; wi�cej, dzi�ki niemu mo�emy w niej czu� si� jak w domu. Ka�dy ludzki osobnik powinien, skromnie licz�c, zna� co najmniej jednego poet� od deski do deski: je�li nie w charakterze przewodnika przez �wiat, to jako por�wnawczy wzorzec j�zyka. W. H. Auden wypad�by bardzo dobrze w obu tych kategoriach, cho�by z powodu ich podobie�stwa do, odpowiednio, Piek�a i Czy��ca. By� wielkim poet� (jedyna usterka tego zdania to jego czas gramatyczny: natura j�zyka przenosi ludzkie osi�gni�cia na jego polu niezmiennie w czas tera�niejszy), i uwa�am, �e mia�em olbrzymie szcz�cie, mog�c go spotka�. Gdybym go jednak nie spotka� wcale, istnia�aby przecie� rzeczywisto�� jego dzie�a. Powinno si� czu� wdzi�czno�� wobec losu za szans� zetkni�cia si� z t� rzeczywisto�ci�, za obdarzenie tymi darami, tym bardziej bezcennymi, �e nie przeznaczonymi dla nikogo poszczeg�lnego. Mo�na to nazwa� szczodrobliwo�ci� ducha, tyle �e duch potrzebuje cz�owieka, w kt�rym jak promie� m�g�by si� za�ama�. To nie cz�owiek zostaje u�wi�cony tym za�amaniem: to duch ucz�owiecza si� i staje zrozumia�y. To - oraz fakt, �e cz�owieka cechuje ograniczono�� - wystarczy, aby czci� tego poet�. Niezale�nie od powod�w, dla kt�rych przep�yn�� Atlantyk i sta� si� Amerykaninem, skutek by� taki, �e stopi� ze sob� oba idiomy angielszczyzny i zosta� - aby sparafrazowa� jeden z jego wierszy - naszym transatlantyckim Horacym. W ten czy inny spos�b, wszelkie podr�e jakie przedsi�wzi��- poprzez l�dy, jaskinie psychiki, doktryny, wiary - s�u�y�y nie tyle udoskonaleniu jego racji ile rozszerzeniu dykcji. Je�li poezja by�a kiedykolwiek dla niego spraw� ambicji, to �y� dostatecznie d�ugo, aby sta�a si� dla niego po prostu sposobem istnienia. St�d jego autonomia, zdrowie umys�owe, r�wnowaga, ironia, dystans - s�owem: m�dro��. Na czymkolwiek to polega, czytanie go jest jedn� z nielicznych dost�pnych metod (je�li nie jedyn�), aby poczu� .si� przyzwoitym cz�owiekiem. Nie wiem co prawda, czy by�o to jego celem. Po raz ostatni widzia�em go w lipcu roku 1973, na kolacji w londy�skim mieszkaniu Stephena Spendera. Wystan siedzia� przy stole z papierosem w prawej d�oni i kielichem w lewej, rozprawiaj�c na temat �ososia na zimno. Poniewa� krzes�o by�o za niskie, pani domu usadzi�a go na dwu wymi�toszonych tomach "Oxford English Dictionary", najwi�kszego s�ownika j�zyka angiel- skiego. Pomy�la�em wtedy, �e widz� jedynego cz�owieka, kt�ry ma prawo na tych tomach zasiada�. * Wszystkie cytowane w tym eseju wiersze prze�o�y� Stanis�aw Bara�czak (przyp. Wyd.). t�um. STANIS�AW BARA�CZAK