2930
Szczegóły |
Tytuł |
2930 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2930 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2930 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2930 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
Z powodu picia pod�ego piwa
Mijali d�ug� k�p� �agiewnika; stercz�ce w g�r� d�ugie
w�skie poszarpane li�cie niemal czarne przy ogonkach i przez
czerwie� przechodz�ce w ��� na ko�cach, nadzwyczaj udanie
udawa�y p�omyki, w szczeg�lnym o�wietleniu mog�y z daleka
wprowadzi� w�drowca w b��d i spowodowa� bicie serca na my�l,
�e widzi zarzewie po�aru. Hondelyk cmokn�� nagle z niech�ci�
i �ci�gn�� wodze.
- Niech to gromy i pioruny! - mrukn�� z pasj�. - Opi�em
si� tego piwska, a nie by�o najlepsze.
- B�dziemy teraz stawali co dwa staggi?
Hondelyk zeskoczy� na ziemi� i rzuci� wodze na krzew,
zerkn�� na Cadrona spod oka.
- Obawiam si�, �e co p� - postraszy� i zanurzy� si� w
k�pie.
Cadron wzni�s� oczy do nieba, ale gdy wr�ci� spojrzeniem
na ziemi�, to my�lami by� ju� gdzie indziej. �eby tak do
Schalsaman, rozmarzy� si�. Poto�my kupili i obsadzili s�u�b�
t� posiad�o��, by by�a przystani� na staro�� i ci�kie
czasy. Hondelykowi milsze w�drowanie i przygody a� do
jesieni, a tam ju� winnice dojrzewaj�, morze jeszcze ciep�e,
w puszczy �ycie si� kot�uje, jaki� jesienny gon zaj�cy z
chybartami by zrobi�, och! Albo mo�na wyp�yn�� na morze, na
te dwie wysepki, przecie� dlatego tak ch�tnie kupili�my t�
posiad�o��, bo nie spos�b si� w niej nudzi�! Da�oby si�...
Kto� tr�ci� go w bok buta. Szarpn�� si� do miecza i
trafi� spojrzeniem na Hondelyka z palcem na zaci�ni�tych
wargach. Kompan skin�� lekko g�ow�, odsun�� si� i, gdy
Cadron zeskoczy� mi�kko na ziemi�, przysun�� si� do jego
ucha i wyszepta�:
- Chod�, co� si� ciekawego dzieje na polance, ale cicho!
Bezszelestnie, a w ka�dym razie nie wzbudzaj�c niczyjego
zaniepokojenia podkradli si� na skraj polany. Z tej
odleg�o�ci s�yszeliby nawet szept, ale na polance nikt nie
szepta�. Rozstawiony by� tam na koz�ach du�y prosty st� z
nier�wnych desek, wida� po�piesznie zbity i mo�e tylko na t�
jedn� okazj�. Cztery kolaski ustawiono tak, by rozsuni�tymi
dachami os�ania�y biesiaduj�cych od s�o�ca. Za sto�em
siedzia�o jedena�cie os�b, niemal wszystkie postawne,
brzuchate, z po�yskuj�cymi t�usto �ysinami, pulchnymi
palcami. Przed nimi kilka pater z rakami, pieczon� w�trob�,
s�onymi preclami i kilkoma miseczkami z orzeszkami r�nych
gatunk�w - wszystko do piwa: przed ka�dym z siedz�cych sta�
spory szklany kufel, najcz�ciej niemal pe�ny. Nieco dalej
sta�o jeszcze pi�� kolasek i tam siedzieli stangreci.
Biesiadowali r�wnie�, nieco mniejszy by� wyb�r, ale humory
lepsze. Tu siedzieli ponuro.
- Udusi� - mrukn�� w ko�cu jeden z siedz�cych. Wrzuci� do
ust migda� i zacz�� zajadle rozciera� go mi�dzy z�bami. -
Otrrru�!
- Nie pr�bowali�my mo�e? - zaripostowa� siedz�cy na czele
sto�u brodaty grubas. - Przypomn�, �e dwaj wynaj�ci do tej
roboty �uj� traw� od korzeni, trzej wylizali si� z ran, ale
nie zamierzaj� pr�bowa� drugi raz.
- No to co, b�dziewa p�aci� do ko�ca usranego �ywota? -
piskliwie poskar�y� si� chudy �ysy wyp�osz z cwanymi oczkami
lichwiarza. - Powiadam: z�o�y� skarg� u Dominiona.
- Ta, i przyzna� si�, �e dwa lata p�acimy? - zaproponowa�
niech�tnie brodacz. - Zapyta, dlaczego od razu si� nie
zg�osili�my, i co?
Zapad�a na chwil� cisza. Pods�uchuj�cy wymienili
spojrzenia, Cadron ostrzegawcze, Hondelyk - u�miechni�te i
zaciekawione.
- Ale trza kiedy� co� zrobi�! - zajazgota� chudy.
- Co si� tak rypiesz?! - hukn�� s�siad, krzyk chudego
wyrwa� go z g��bokiej zadumy. - Kiedy�, co�! Po co dzi�b
otwierasz, jak nie masz nic do powiedzenia?
- Ja? A ty co� masz? - podskoczy� wyp�osz.
- Waszmo�cie, zostawcie swoje braterskie spory na
p�niej. Nie przyjechali�my tu, �eby w niesko�czono��
biadoli�. Ma kto� jaki� pomys�?
- Jaki mo�e by� pomys� - burkn�� inny uczestnik ponurej
biesiady. - Albo p�acimy, wtedy nie ma co si� spiera�, tylko
zebra� trzos, albo nie. Tedy trza co� wymy�li�, mo�e nie
m�wi� Dominionowi, ile to ju� trwa?
- Dowie si�.
Kilka g��w zakiwa�o w zgodnym rytmie. Cadron k�tem oka
zobaczy� ruch, zerkn�� w bok, Hondelyk wyci�gn�� z kieszeni
granatow� jedwabn� chust�. Cadron spr�bowa� spojrzeniem
wyrazi� g��bok� nagan�, ale Hondelyk omija� jego wzrok, wi�c
w ko�cu sam si�gn�� do kieszeni i wyj�� identyczn� chust�.
Zawi�zali je na twarzach, po czym Hondelyk dwoma susami
wypad� na polank�.
- Pomog� mo�ciom, je�li chodzi o wymuszony haracz -
powiedzia� weso�o.
Przy stole zakot�owa�o si�, poderwali si� wszyscy,
wywr�ci� si� kufel, kto� uderzy� kolanem o blat i ci�ko
zakl��. Hondelyk rzek� do stoj�cego teraz u szczytu grubasa:
- Powtarzam, us�ysza�em, �e op�acacie si� komu�, chc� wam
pom�c, nie za darmo, rzecz jasna. - Rzuci� okiem na
biegn�cych z pomoc� fornali. - Powiedzcie, �eby si� nie
wtr�cali. - Odsun�� si� o krok i wyj�� z umy�lnym zgrzytem
miecz.
Grubas uni�s� r�k� i wszyscy wo�nice stan�li jak wryci.
Chwil� mierzy� Hondelyka wzrokiem, potem przejecha� uwa�nym
spojrzeniem po wsp�biesiadnikach i oceniwszy ich
zdecydowanie kiwn�� g�ow�.
- Pom�c nam, to zabi� - powiedzia�.
- Tak, szubrawca, kt�ry wydusza z was pieni�dze. To mi
odpowiada - zgodzi� si� lekko Hondelyk.
- Dlaczego si� kryjesz za chust�?
- Po co wszyscy maj� wiedzie�, kogo wystawicie przeciwko
bandycie?
- Brodacz rozejrza� si� po zebranych.
- Macie lepszy pomys�?
- A je�li we�mie trzos i zwieje?
- Wezm� go po za�atwieniu sprawy - machn�� niedbale r�k�
Hondelyk.
- A je�li jest wys�a�cem...
- G�upi� wa��!
Sp�r nabrzmiewa� jak gula po uk�szeniu �merchy. Hondelyk
siekn�� zamaszy�cie mieczem, g�ownia wy�piewa�a kr�tk�, ale
przejmuj�c� piosenk�. Nasta�a cisza.
- Um�wmy si�, je�li zgodzicie si� na moje warunki, poka��
twarz jemu - skin�� g�ow� na grubego brodacza. -
Wynagrodzenie, jak powiadam, po robocie.
- Aaa, to co innego...
- Pewnie...
- Ju�ci!
- Tako niech...
- Cicho! - zag�uszy� be�kocz�cych brodacz. My�la� chwil�.
- Ko�czymy spotkanie. Wy wracajcie do dom�w, ja zostan� i
b�d� rozmawia�.
Pomrukuj�c i ciekawie zerkaj�c na zamaskowanego
sprzymierze�ca, brzuchacze i chudy lichwiarz rozeszli si� do
kolasek. Zosta�y tylko dwie osoby. Brodacz wskaza� �aw� i
usiad� pierwszy na znak, �e ufa Hondelykowi. Ten te� usiad�,
zsun�� chust� w d�. Chwyci� w palce precel, zanurzy� w
chrzanie z miodem i wrzuci� do ust.
- Chu-ach! K�sa! - chuchn��. Obrzuci� spojrzeniem krzaki,
w kt�rych siedzia� Cadron, nie wywo�a� go. - No? Co was
gryzie?
M�czyzna chwil� zbiera� my�li.
- My tu, jak wiecie, bo�cie musieli t� drog� przyby�,
jeste�my skazani na jeden tylko porz�dny szlak: nad rzek�, a
potem prze��cz� i na r�wnin�. Dwa inne szlaki to raczej
�cie�ki, na kt�rych nawet kozice nie biegaj� swobodnie. A
bez drogi jeste�my odci�ci od wszystkiego. - Chwyci� kufel,
ale tylko zamajta� nim i przygl�da� si�, jak wewn�trz biega
piwo.
- A na drodze za� rozsiad�a si� banda i pobiera haracz -
doko�czy� Hondelyk z wywa�onym u�miechem.
Grubas zerkn�� na� spod oka.
- �eby tak by�o! - powiedzia� po znacz�cej pauzie. - Ona
jest w mie�cie i pobiera od nas haracz, za to, �e nie pobiera
od innych. Od nas, to znaczy od gildii kupc�w, karczmarzy i
rzemie�lnik�w.
Hondelyk zmarszczy� czo�o. To samo zrobi� Cadron w
krzakach.
- Banda jest w mie�cie, �upi trzy najbogatsze gildie i
nic nie mo�ecie zrobi�!?
- Nie banda jest w mie�cie - poprawi� grubas. - Ona.
- Ona???
- Wilczyca. Marcja Finnegarth. Pi�kna rudow�osa diab�oca.
- E-e-e... Nic nie rozumiem.
- No to mo�e po kolei? - westchn�� grubas. - Cztery lata
temu w postawionej na g�rze Mahny �wi�tyni... widzia�e� j�?
- Hodelyk skin�� g�ow�, trudno by�o nie zauwa�y� budowli
przyczepionej do skalistego zbocza. - Z dachu sterczy miecz
Mistrza Skona, prawda? - Kiedy� �w miecz wotywny zafundowa�y
trzy najbogatsze miejskie gildie, nasze - doda�
niepotrzebnie.
Hondelyk skin�� g�ow�, �e wszystko rozumie.
- Miecz �w si� obluzowa�, trza go by�o umocowa�.
Pr�bowa�o trzech �mia�k�w, ale �liska kopu�a i porywy wiatru
zabi�y wszystkich i nikt si� wi�cej nie zg�asza�. Wtedy
przyby� do miasta cz�owiek, kt�ry kaza� nazywa� si� Wilk.
Przyby� z �on�, rudow�os� pi�kno�ci�, synem i kilkoma
jeszcze lud�mi, ni to przyjaci�mi, ni to rodzin�. Jak si�
dowiedzia� Wilk, �e obiecujemy coraz wy�sze wynagrodzenie,
zg�osi� si�. Zgin�� przy mieczu jego syn, ale robot�
wykonali. Kiedy Wilk przyszed� po nagrod� powiedzieli�my:
"Co chcesz?" - a on: "Glejt - powiada - mi dajcie, �ebym w
ka�dej z waszych karczm m�g� zje�� i wypi� do woli". Dali my
ten glejt, cho� woleli�my jaki� uczciwy trzos, za jego
w�asne, Wilka, nieszcz�cie. P� roku szwenda� si� od szynku
do karczmy i z powrotem. A� zgubi� glejt. Jak wytrze�wia�,
to przyszed� do gildii i za��da� drugiego, ale gildia si�
postawi�a. Za� on powl�k� si� do Dominiona, rzecz ca��
wy�o�y�, a Dominion, oby w�ada� d�ugo i szcz�liwie, kaza�
mu wypali� na szyi pi�tno odpowiednie. Wilk wchodzi� do
karczmy, przechyla� g�ow�, pokazywa� glejt i pi�, dok�d
m�g�. Nawet znalaz� na�ladowc�w. - Brodacz odchyli� g�ow� i
pstrykn�� si� w szyj�. - Tak zacz�li w okolicy pokazywa�, �e
chc� okowity. - Cmokn�� z dezaprobat�. - No, ale nie o
tym... Wilk si�, rzecz jasna, spi�. Kiedy� zasn�� w rowie,
pyskiem w dno zary� i si� utopi�. - Sapn�� kilka razy. -
Wtedy si� zacz�o z Wilczyc�. Pami�tam, przysz�a do mnie i
bezczelnie powiada: "Nienawidz� was, w�dczarzy, karczmarzy,
szynkarzy... Od was si� ca�e moje nieszcz�cie zacz�o, a wy
ze s�abo�ci ludzkich �yjecie. Teraz ja z was b�d� �y�. Od
dzi� p�acicie mi za to, �e szlak zostawiam wolny i
bezpieczny. Je�li nie - zaczn� na nim harcowa� z band�,
wie�� si� rozniesie, �e niebezpiecznie do was w�drowa� i
miasto wasze zdechnie, co mu si� i tak nale�y". Ja - grubas
podrapa� si� po brodzie - si� roze�mia�em w g�os, ona mi
zawt�rowa�a i wysz�a. Ciarki od tego �miechu mia�em do
wieczora. Trzy dni potem napadni�to karawan�, kupc�w
zwi�zano i wrzucono na wozy, tako� i s�u�b�, w nocy
podwie�li ich pod bramy miasta i zostawili. Nie zgin�o nic,
ani okruszyna, ale ja ju� wiedzia�em, o co chodzi. Zwo�a�em
trzy gildie, zaprzysi�g�em, �e dotrzymaj� tajemnicy i
opowiedzia�em wszystko. I zaproponowa�em p�aci� haracz. Do
dzi� mi niekt�rzy nie mog� wybaczy�, ja wiem swoje -
Dominion zaj�ty by� na p�nocy, bo stamt�d hordy Pallach�w
sz�y, wi�c by nie pom�g�, a poskar�y� si� na co: �e zwi�za�a
karawan�? �miech by by� na ca�e dominium. Pilnowa� szlaku
nikt nam nie b�dzie, za� w�asne si�y miejskie zawi�za�?..
Mo�e by i taniej by�o i bardziej honorowo, ale czy to
cz�owiek wszystko wie od razu? Zreszt� ile� takich
powo�anych oddzia��w potem si� zbuntowa�o i same �upi�y?
Brzuchacz bezradnie popatrzy� na Hondelyka. Ten skrzywi�
si� i podrapa� po nosie, pod os�on� palc�w. - Cadron widzia�
to dobrze - wykwit� mu u�miech.
- Zaiste dziwaczna to sprawa, nie wiedzia�em, w co si�
pakuj� - powiedzia�. - Co innego �upnia spu�ci� zb�jowi, a
co innego z kobiet� si� zmaga�.
- Ot� to! - wykrzykn�� brzuchaty. - Ja te� to m�wi�,
szczeg�lnie, �e to pi�kna kobieta. No to jak, w trachty-
warachty bi� si� z ni�?
- Z drugiej strony...
- Z drugiej strony - zgodzi� si� szybko grubas - �upi
nas, co tu gada�.
Zapad�a niezr�czna cisza. Hondelyk wykorzysta� j� - nala�
sobie piwa z dzbana, oceni� pian�, skosztowa� i wypi�
ruchami brwi daj�c aprobat� trunkowi. Plasn�� d�oni� w st�.
- Pi�em ju� dzisiaj piwo, o wiele gorsze, co prawda i, jak
mawia� pewien �lepiec, b�d� teraz szcza� dalej ni� widzia�.
Trudno. Zlecenie bior�. Za kilka dni szlak b�dzie czysty,
ju� wasza sprawa, �eby go pilnowa�. Wiadomo: do ka�dej
dziury jest szpunt, do ka�dej okazji z�odziej. - Wsta�. -
Jak wa�ci szuka�, o kogo pyta�?
- Jam jest Urych, moja karczma "Pod Z�ot� Gwiazd�", a was
jak zw�?
- Sto rekli w z�ocie.
- Sss! - sykn�� Urych obna�aj�c z�by. Cmokn��. - Du�o!
- Ale raz i spok�j.
- Dobrze - Urych z rozmachem plasn�� w wyci�gni�t� d�o�
Hondelyka, zacisn�� na niej swoje grube, ale mocne palce. -
Czekam na wie�ci. - Drug� r�k� wskaza� kierunek. - Jak si�
cofn�� do miasta, to si� trafi po lewej na w�ski szlak.
Prowadzi do jej domu, ma tam kilkunastu ludzi na sta�e i
troch� koni. Reszta podobno stale na szlaku...
Hondelyk skin�� g�ow�, uwolni� r�k� i wskoczy� w krzaki.
Cadron ju� czeka�.
- A �-�eby ci� w tryzdy! - zakl��, gdy znale�li si� w
siod�ach. - Po co� si� pakowa� w te tarapaty? Zapasy z
kobit� ci mi�e?
- Czemu nie, podobnie� �adna.
- Pi�kna nawet, pi-j�kna! - Cadron jazgotliwym g�osem
przedrze�nia� Urycha. - Czy to nam u�atwi robot�?
- Nie wiem. Musi by� niezwyk�a, skoro omota�a trzy gildie
najwi�kszych spryciarzy. - Zerkn�� na po�o�enie s�o�ca. - E,
mamy du-u�o czasu. Zrobimy tak...
Ogier rzuci� si� dziko w prawo i w lewo, usi�owa� wsta�
na tylnych nogach, ale drobna d�o� trzyma�a go pewnie za
wodze przy pysku.
- Tak-tak, popr�buj jeszcze! - przyzwoli�a kobieta
ironicznie.
Ogier spr�bowa�. To by�o niem�dre: je�dziec przy�o�y� mu
harcapem w zad, a kobieta szarpn�a pysk w d�.
- No, sam chcia�e�! - Zr�cznie zwin�a z wodzy p�tl�,
zarzuci�a j� na doln� warg� rumaka i skr�ci�a. Oczy ogiera
b�ysn�y dziko, ale on sam zamar� w bezruchu. - W�a�nie. A
teraz... - Skin�a na je�d�ca. Wychyli� si� i postuka� lekko
trzonkiem bata w nogi wierzchowca. Kobieta poci�gn�a za
warg� i ko� zachrypiawszy z b�lu ugi�� nogi. - Wi-i-idzisz!?
Je�dziec roze�mia� si� rado�nie. Nagle zobaczywszy
poruszenie za plecami kobiety poderwa� g�ow� i szepn��:
- Kto� tu jedzie. Znaczny.
- Dobrze.
Ze stajni wyszed� pacho�ek i przechwyciwszy spojrzenie
kobiety cofn�� si� nie�piesznie. Sprawdzi�a, czy ma pod r�k�
rapier i pu�ci�a warg� rumaka. Je�dziec skierowa� go w ko�o
podw�rza drobnym k�usem, zamierzaj�c zajecha� go�cia od
ty�u. Ten swobodnie podjecha� do gospodyni i zeskoczywszy z
konia zdj�� kapelusz. By� m�czyzn� wysokim, silnym i
barczystym, cho� na pierwszy rzut oka wydawa� si� szczup�y.
W ciemnobr�zowych w�osach nie go�ci�a siwizna, a wok� ust
uk�ada�y si� zmarszczki od u�miechu raczej ni� bruzdy
goryczy.
- Mam przyjemno�� z pani� Marcj� Finnegarth?
Gospodyni zerwa�a du�� chust�, os�aniaj�c� w�osy podczas
zmaga� z koniem. D�ugie sploty w kolorze z�ota z Leriu
rozwin�y si� i opad�y poni�ej pasa.
- Nie, to nie ja - zaprzeczy�a spokojnie. Widzia�a za
plecami m�czyzny ju� czterech swoich ludzi.
- Wybaczy pani, nie mog� uwierzy�. Powiedziano mi, �e
jest to kobieta pi�kna, a nie wierz�, by a� dwie pi�kne
kobiety mog�y ozdobi� to n�dzne miasto.
- Jest zaj�ta - o�wiadczy�a kobieta i ruszy�a w kierunku
le��cego na �awie rapiera. M�czyzna, zauwa�y�a to, nie mia�
przy sobie d�ugiej broni, sztylecik stercza� za pasem i
jeszcze co�, jaki� dr�g wystawa� ze sk�rzanej pochwy przy
siodle. Spokojnie si�gn�a po rapier, przypasa�a, podnios�a
wzrok na go�cia. Zmarszczy�a brew zdziwiona. - Jeszcze� pan
tu jest?
- O to w�a�nie chodzi, �e nie jest zaj�ta - po�pieszy� z
wyja�nieniem. - Tu si� nudzi i marnuje sw�j wszechstronny
talent. Mam dla niej wymarzone zaj�cie, przy kt�rym b�dzie
mog�a za�y� troch� ruchu, nikt jej nie b�dzie kr�powa�, a
zaskarbi sobie wdzi�czno��, wymiern� przy tym.
- Jak wymiern�?
- Trzydzie�ci rekli rocznie...
- Rocznie!?
- ...wikt i tak dalej dla trzech os�b, dla pomocnik�w po
p� rekla za miesi�c.
Marcja odrzuci�a g�ow� do ty�u i roze�mia�a si�. Przyby�y
z przyjemno�ci� s�ucha� jej g�osu.
- Tu mam dwie�cie - powiedzia�a - z... koni - doko�czy�a po
niezr�cznej przerwie.
- Z haraczu - poprawi� �agodnie Hondelyk. - Ale ani to
honorowe zaj�cie, ani interesuj�ce... - Nie zareagowa�, gdy
Marcja si�gn�a do rapiera. - Przyznaj�, pomys� jest
genialny, wykonanie godne uznania, ale potem... nuda. Oni
potulnie p�ac�, a pani� najwi�cej energii kosztuje
wymy�lanie zaj�� dla swoich ludzi.
- W�a�nie co� dla nich wymy�li�am! - zagrozi�a.
- Ach, c� to za zaj�cie, w sz�stk� na jednego.
Zasieczecie mnie szybko i co potem?
Kobieta zawaha�a si�, parskn�a �miechem.
- No, nie wiem nawet, co powiedzie�! To jest tak
g�upie...
- Powiedz, pani, �e si� zgadzasz, a skieruj� ci� do
swojej posiad�o�ci, kt�ra wymaga silnej r�ki i
uporz�dkowania wielu spraw. Oce�: morze, rybacy, stary las,
jelenie, taury i greizle, o ptactwie nie wspominaj�c. Zaj�ce
zadeptuj� ozime zbo�a. I krn�brne ch�opstwo, a do tego dwaj
g�upi i zadziorni s�siedzi. Czy to nie kusz�ce?
Wbi�a we� z�e zielone spojrzenie. R�k� trzyma�a na
r�koje�ci.
- Wybacz, �e tak si� wpatruj� - powiedzia�a wolno i
cicho. - Lecz szukam w tobie g�upoty, kt�ra wyja�ni�aby
wszystko, ale tego nie znajduj�... - Hondelyk podzi�kowa�
uk�onem - ...musisz w takim razie kpi�, a tego nie znosz�.
- Sama, pani, sobie przeczysz. Skoro nie jestem
poszkodowany na umy�le, to przecie� nie o�mieli�bym si�
przyj�� i szydzi� z samej Wilczycy?
Rapier nieprzyjemnie zgrzytn�� wy�lizguj�c si� z pochwy,
�wisn�� i trzymany pewn� r�k� zatrzyma� si�, czubkiem
marszcz�c sk�r� na szyi Hondelyka. Kobieta nazwana Wilczyc�
oddycha�a szybko i p�ytko, jej zielone oczy rozb�ys�y.
S�ynne szmaragdy, Pai i Pei, wygl�da�yby przy nich jak para
mydlanych zielonkawych kamyk�w. Nagle opu�ci�a r�k�.
- Nie rozumiem - o�wiadczy�a wzruszaj�c ramionami. - Ale
nie mam ochoty zabija� ci�, panie.
- My�l�, �e by�oby to tak trywialne i prostackie... -
zacz��, ale Wilczyca nagle wychyli�a si� w bok, patrz�c za
jego plecy. Przez wysok� bram�, nie pilnowan� przez nikogo,
bo pi�tka m�czyzn z r�n� broni� w r�ku wpatrywa�a si� w
plecy Hondelyka, wje�d�a� drugi je�dziec.
- Co to, worek z go��mi? - mrukn�a Marcja.
Cardon ubrany by� w wypo�yczon� z�ot� paradn� kolczug�
zastawion� i nie odebran� przez kt�rego� z go�ci Urycha.
Spod wielok�tnego he�mu wyp�ywa�y mu d�ugie jasnoblond loki,
tego samego koloru g�sta broda i w�sy okala�y twarz, w
rezultacie mo�na by�o zobaczy� go�� sk�r� tylko wok� oczu i
troch� na czole. Zeskoczy� przed Marcj� i sk�oni� si�
niedbale.
- Je�li jeste�, pani, Marcj� Finnegarth, to... - wzm�g�
nagle g�os i zacz�� krzycze�: - ...Przynosz� wyzwanie od
mojej pani, Hornicatty Weleb!
- Co przynosisz? - os�upia�a Marcja.
- Przynosz� wyzwanie od mojej pani, Hornicatty Weleb! -
powt�rzy� Cadron. - Uwa�a ona, �e wystarczaj�co si�, pani,
utuczy�a� na tym n�dznym mie�cie. Teraz chce przej�� tw�j
szlak. Poniewa� szkoda jej czasu i �ywot�w na walk� ca�ych
formacji, proponuje ci pojedynek. Kto zwyci�y, ten zostaje,
ta druga musi si� wynie�� do innego dominium.
- To ju� przekracza moje... - rzuci�a Wilczyca, ale Cardon
odskoczy� i wrzasn��:
- Powstrzymaj si�, pani. Ja jestem tylko pos�em, pos��w
si� nie morduje!
Gospodyni kiwn�a si� w prz�d i w ty�, nie odrywaj�c
spojrzenia od Cadrona. B�yskawicznie oceni�a, �e jest
�wiadek, kt�rego te� trzeba by zabi�. Cadron doda� g�o�no:
- Poza tym jeste�my otoczeni p�setk� kusznik�w.
- Zaryzykuj�: zabij�! - warkn�a Wilczyca.
- No to ja na razie si� �egnam - o�wiadczy� Hondelyk. - W
tej chwili nic tu po mnie. B�d� w mie�cie kilka dni, przed
wyjazdem pozwol� sobie naj�� pani� jeszcze raz.
- Nie! No co to jest? - wrzasn�a Marcja. - Jeden plecie
duby, drugi mnie wyzywa!..
Zamachn�a si� i �wisn�a rapierem, Hondelyk sk�oni�
g�ow� nie zwracaj�c na to uwagi i poszed� do swojego
wierzchowca. Cadron pomaszerowa� obok niego.
- Ja te� si� po�egnam - powiedzia�. - Opuszcz� to miejsce
z panem, je�li mo�na. - Po kilku krokach zadar� g�ow� i
wrzasn�� na ca�e gard�o: - Pani Wilczyca przyj�a wyzwanie i
jutro w po�udnie dojdzie tutaj na podw�rzu do pojedynku!
Hondelyk siedzia� ju� w siodle i przekrzywiwszy g�ow�
wpatrywa� si� w Cadrona. Potem zerkn�� na gospodyni�. Na
twarzy mia� wypisan� niech��, ale i rezygnacj�, jakby
chcia� powiedzie�: "Ale� nieprzyjemny typ, ale, c�, racja
jest po jego stronie!" Marcja Finnegarth sta�a skamienia�a
z rapierem w d�oni, z p�otwartymi ustami, z oszo�omieniem w
oczach. W ciszy, przy ca�kowitym skamienieniu zgromadzonych
na podw�rzu ju� �semki m�czyzn i jednej kobiety go�cie
skierowali wierzchowce do bramy, a potem poza ni�. Znikn�li
za zakr�tem, a gospodyni ze s�u�b� wci�� stali i wpatrywali
si� w drog�.
Dok�adnie w po�udnie mi�dzy szeroko otwartymi skrzyd�ami
bramy pojawi� si� zalany o�lepiaj�cym s�o�cem kontur
je�d�ca. Wolno dotar� do obej�cia, przekroczy� pr�g bramy,
zeskoczy� z konia i cisn�� wodze najbli�szemu ze stoj�cych
m�czyzn. Nie wygl�da� on na stajennego, ale Cadron zdawa�
si� tym nie przejmowa�. Gaber spokojnie zamar� w miejscu.
Cadron wykona� dworski uk�on przed Marcj� siedz�c� w
rze�bionym fotelu pod baldachimem. Podw�rze zmieni�o si� od
wczorajszego dnia - by�o wymiecione do ostatniego �d�b�a,
polane niedawno wod�; przyniesiono �awy i kilka sto��w, na
�awach zasiadali nieu�miechni�ci uzbrojeni m�czy�ni, a na
sto�ach sta�y dzbany uperlone du�ymi zimnymi kroplami i
kubki. Marcja na �awie obok siebie u�o�y�a kilka rodzaj�w
broni, parami - morgensterny, rapiery, miecze drahnijskie,
�ebrowe i obur�czne, potem kilka rodzaj�w szabel, rzadkie
kasany, maczugi zwane r�wniarzami, zerwikaptury i na samym
ko�cu bojowe wid�y: dwojaki, truziby i czterowije. Przyby�y
uwa�nie przyjrza� si� broni i w pe�nej napi�cia i
wyczekiwania ciszy wsadzi� do ust zgi�ty wskazuj�cy palec,
by wyda� przenikliwy i g�o�ny gwizd. Marcji zw�zi�y si� oczy
- oto przygotowa�a si� na rozegranie wielkiego widowiska, a
tu kto� znowu odbiera jej inicjatyw�. By�a jednak m�dra i
zdawa�a sobie spraw�, �e je�li teraz zacznie wyk��ca� si� o
przebieg ceremonii, nie zyska nic w oczach widz�w. Siedzia�a
wi�c spokojnie i czeka�a na kolejne kroki przyb��d�w. W
prze�wicie bramy pojawi� si� nast�pny je�dziec. Cadron
podskoczy� i pom�g� zej�� z siod�a przyby�ej. Potem odst�pi�
o krok i zawo�a�:
- Szlachetna pani Marcja Finnegarth, szlachetna pani
Hornicatta Weleb!
Marcja wsta�a z wykrzywion� ze z�o�ci twarz�, ods�aniaj�c
zgrabne nogi w w�skich spodniach i butfory powy�ej kolan.
- Co to jest, ba�wanie? Kpiny sobie urz�dzacie?
Wskaza�a r�k� Hornicatt� Weleb. Niska, p�kata, pulchna
kobieta opatulona burym prostym odzieniem sk�oni�a g�ow�.
- Skoro nie masz nic m�drzejszego do powiedzenia,
przyst�pmy do rzeczy - wychrypia�a. Ko�ysz�c si� jak kaczka,
sapi�c podesz�a do �awy z broni�, przy�o�y�a kciuk do
nozdrza i smarkn�a z uczuciem. - To co wybra�a�?
- Ty! Ty? Ja ci�... - Marcja tupn�a i zrobi�a dwa
szybkie kroki do go�cia.
- Aha, b�dziemy si� t�uc pi�ciami i szarpa� za w�osy ku
uciesze zebranych - stwierdzi�a Hornicatta mru��c guzikowate
oczy. Przycisn�a pi�ci do piersi, zatoczy�a �okciami kilka
k� rozgrzewaj�c si� przed bitk�.
Gospodyni nie uda�o si� st�umi� pe�nego przygn�bienia
j�ku w�ciek�o�ci. Potrz�sn�a g�ow� prezentuj�c pi�kn�
zawiej� rudych w�os�w.
- Za w�osy? - warkn�a. - Chcia�aby�, poturlu jeden.
- No, do roboty - plasn�a na to w d�onie Hornicatta. -
Jako wyzwana masz wyb�r.
Odst�pi�a od �awy, spr�bowa�a skrzy�owa� r�ce na piersi,
ale olbrzymie pag�ry nie pozwoli�y, zrezygnowa�a, splot�a
palce pod piersiami. Marcja obrzuci�a lekcewa��cym
spojrzeniem p�katego przeciwnika i popatrzy�a na �aw�. W
ko�cu machn�a r�k� z rezygnacj�. Poci�gn�a rapiery, poda�a
wyzywaj�cej obie r�koje�ci. Hornicatta wzi�a jeden, odesz�a
na �rodek podw�rza, odkaszln�a i splun�a soczy�cie w
zwil�ony piach.
- Wszystkich bior� na �wiadka - wychrypia�a - �e je�li
przegram... Rozkaszla�a si� i d�ugo chrypia�a. - Je�li
przegram, odejd� st�d i tego samego wymagam od ciebie -
wskaza�a Marcj� niezgrabnie trzymanym rapierem.
- Tak-tak!
Marcja ustawi�a si� w pe�nej gracji postawie. Rywalka
tylko mlasn�a i ustawi�a si� r�wnie�. Zasalutowa�y,
skrzy�owa�y klingi. Marcja spostrzeg�a nagle, �e rywalka
przesta�a zachowywa� si� niezgrabnie, ale ju� nie by�o czasu
na zastanawianie. Zamy�li�a atak i przyst�pi�a do jego
realizacji.
W miejscu, gdzie przed chwil� sta�a Hornicatta Weleb,
by�a ju� jednak pustka. P�katy taran przenikn�� pod kling�
rapieru Marcji i uderza� w ni� z ca�ej si�y, jednocze�nie
blokuj�c wyci�gni�t� do przodu stop� jej cofaj�c� si� nog�.
Marcja w�ciekle machn�a, by przynajmniej w upadku wyrze�bi�
na twarzy przeciwniczki krwaw� pr�g�, a potem zaj�� si�
dziurawieniem reszty korpulentnego cia�a.
Nie uda�o si�.
Pod �wiszcz�c� kling� znowu nie by�o nikogo, a potem co�
pot�nie szarpn�o jej rapier i czuj�c b�l a� w �okciu
Marcja pu�ci�a r�koje��. Zwali�a si� na plecy i zamar�a,
czuj�c na gardle przyszpilaj�cy j� do piachu szpic.
- To by by�o na tyle - wymamrota�a Hornicatta. - Krzyknij
swoim ludziom, �e wszystko odby�o si� prawid�owo, �e nie
zamierzasz strzeli� mi w plecy.
- Pozw�l mi wsta� - wykrztusi�a pokonana.
Zwyci�czyni przyjrza�a si� jej uwa�nie, dopiero potem
odsun�a si�. Marcja wsta�a i otrzepa�a upiaszczone r�ce.
Odetchn�a g��boko.
- Przegra�am. - Okr�ci�a si� na pi�cie i powt�rzy�a: -
Przegra�am, to niemo�liwe, ale przegra�am. - Westchn�a i
pokr�ci�a niedowierzaj�co g�ow�. - Zwalniam was ze
wszystkich wobec mnie zobowi�za�, wyp�ata po po�udniu.
Popatrzy�a na Hornicatt�, przygryzaj�c wargi, w jej
oczach pojawi�y si� wzbieraj�ce diamenty �ez.
- Nic nie rozumiem - powiedzia�a. - To jest g�upi sen.
Id� si� obudzi�.
Ruszy�a do domu. Ca�a za�oga sta�a zamar�a w bezruchu,
Hornicatta Weleb cisn�a rapierem w piach, podesz�a do
swojego wierzchowca i poczeka�a, a� Cadron dwornie podsunie
jej splecione d�onie.
- Ale� ci�ki! - st�kn�� pod jej ci�arem.
- To te piekielne poduchy z kasz� i kilkana�cie warstw
szmat - sykn�a. Spokojnie skierowa�a konia ku wierzejom i,
nie obejrzawszy si� nawet, wyjecha�a przez bram�. Cadron
wskoczy� w siod�o i sk�oniwszy si� ironicznie zamar�ym w
pytaniu m�czyznom zak�usowa�, by jak najszybciej dogoni�
Hornicatt�.
- My�lisz, �e to wszystko i dalej p�jdzie g�adko?
Obejrza�a si� przez rami� i odpowiedzia�a cicho g�osem
Hondelyka:
- To m�dra kobieta i dumna. Zosta�a pogn�biona i
o�mieszona, musi st�d odej��. A je�li my�li, jak ja my�l�,
to wi�cej nie spr�buje tego chleba, bo mo�e gorzko
posmakowa�. Wiadomo, jeste� niezwyci�ony a� do pierwszego
razu, kiedy przegrasz.
- O?!
- Nie kpij ze mnie, bo widzia�e�! - zagrozi�a Hornicatta.
Roze�miali si� i sprawdziwszy, czy nikt ich nie �ledzi,
dotarli do kryj�wki w zagajniku. Po kr�tkiej chwili
wyjechali stamt�d dwaj m�czy�ni, z jednym luzakiem, a nad
zagajnikiem chybota� si� dym ze spalonych Hondelykowych
szmat i Cadronowych peruk.
- Co teraz? - zapyta� dla porz�dku Cadron, dobrze
wiedz�c, co us�yszy.
- Teraz? Hm, pojad� zapyta� Marcj�, czy nie podj�aby si�
jednak prowadzenia Schalsaman.
- Bardzo to mi�e - warkn�� ponuro Cadron. - Je�li
kiedy� tam dotrzemy, to ona posieka mnie na plasterki.
- Nie pozna ci�, w�a�nie po to by� kamufla�.
- Ju� ty si� nie martw: zapadli�my z Hornicatt� w jej
pami�� na ca�e �ycie.
Hondelyk wzruszy� tylko ramionami. Wjechali na szlak i
zatrzymali si�.
- Ja wracam w takim razie do miasta - oznajmi� Cadron,
oczekuj�c protest�w.
Zapad�o milczenie.
Hondelyk pokiwa� g�ow�.
- Dobrze.
Rozjechali si�. Hondelyk chwil� p�niej przekroczy�
ponownie bram� posiad�o�ci Marcji. Nim podjecha� pod ganek,
otworzy�y si� drzwi i stan�a w nich gospodyni. Na twarzy
mia�a wypisane: "Dobrze, �e chocia� ty tu jeste�! Musz� si�
z kim� porachowa�!" Ale nie zd��y�a otworzy� ust, a
Hondelyk wskaza� kciukiem za siebie i zapyta�:
- Co tu robi� ten Hornicatta?
- Co... - zaj�kn�a si�. - Co tu robi� kto?
- Hornicatta. Ten mistrz szermierki. Odwiedzi� ci�, pani?
- Zsiad� z Poka i obchodz�c go zarzuca� j� pytaniami: - To
tw�j znajomy? Naprawd� jest taki szybki? Powiadaj�, �e �cina
mieczem g�owy komarom, prawda to?
- Hornicatta?! On? ONI?
- No tak - odpowiedzia� zniecierpliwiony jej ignorancj�. -
On. A kto?
Nie s�ucha�a, oczy Marcji rozb�ys�y rado�nie zn�w
obra�aj�c nieszcz�sne Pei i Pai.
- Ach wi�c to by� m�czyzna? - powiedzia�a do siebie. -
To zmienia rzecz ca��! B�d� mog�a... - urwa�a i zas�pi�a
si�. - Kto uwierzy? - Zastanawia�a si�, zastanawia�a i
zastanawia�a. - Po�wiadczysz, panie?
- Ja? A o czym?
- �e to by� Hornicatta!!! - krzykn�a zniecierpliwiona.
Sama ju� nie wiedzia�a: zabi� tego t�paka czy da� mu szans�,
�eby �wiadczy�.
Zrobi� zak�opotan� min�.
- Mog�, ale i tak bym nie przysi�g�. Ubrany by� dziwnie i
widzia�em go tylko raz. Pewnie to by� on, ale co do
przysi�gi...
- A �-�eby to gromy!
Pok zar�a�. Marcja sapn�a w�ciekle, ale min� mia�a i tak
weselsz� ni� przed chwil�. Hondelyk pomy�la�, �e plan by�
celny jak be�t mistrza. Z przegran� Marcja si� pogodzi, ale
zadra zostanie, ju� nie b�dzie taka pewna, taka energiczna,
ju� b�dzie w�tpi� w swoje si�y. I pewnie zejdzie z
niebezpiecznej �cie�ki.
- Trudno... - powiedzia�a. Zerkn�a w niebo. - Czy jakie�
szczeg�lne sprawy ci� tu sprowadzaj�, panie?
- Tak. Jak m�wi�em, kupi�em posiad�o��. Morze, puszcza i
wredni s�siedzi. Potrzebny mi kto�, kto sobie z tym
wszystkim poradzi.
Zmarszczy�a czo�o i wbi�a si� we� spojrzeniem, ale
napotka�a tam pancerz ze szczero�ci, ufno�ci i jeszcze
jakiego� uczucia.
- Hm... - powiedzia�a. - Zawsze mnie czubek nosa sw�dzi,
kiedy co� jest nie tak... - Popatrzy�a mu d�ugo w oczy,
szuka�a w�tpliwo�ci, sondowa�a. - Z drugiej strony...
- Z drugiej strony?
Przymkn�a powieki i my�la�a chwil�. Potrz�sn�a g�ow�.
- Nie rozumiem - powiedzia�a zniech�cona. - Zapraszam na
puchar wina, mam dobre, a wyprowadzam si� dzi�-jutro... - W
jej g�osie pojawi� si� �al: - Strac� piwniczk� i... Ech!
- Piwniczk� i ja mam zacn� - kusicielsko zauwa�y�
Hondelyk.
Spojrza�a na niego, inaczej, ju� nie pytaj�co, nie
szukaj�c drugiego dna.
- �eby mnie tylko tak nos nie sw�dzia�...
Pokr�ci�a g�ow�, rude loki wstrz�sn�y si�, zafalowa�y.
Popatrzyli na siebie. Po raz pierwszy w �yciu Hondelyk
zobaczy�, jak wygl�da u�miech Marcji.
By� nim zachwycony.
Eugeniusz D�bski
EUGENIUSZ D�BSKI
Urodzony 26.01.1952 w Truskawcu. Rusycysta, znany autor
SF i fantasy. U nas opublikowa� m.in.: "Najwa�niejszy dzie�
111 384 roku" ("F" 5/84), "Czy to pan zamawia� tortury?"
("F" 4/87), "�mierdz�ca robota" ("NF" 5/93, tam�e pierwsze
spotkanie z Hondelykiem i obszerny biogram ED), "Tatek
przyjecha�" ("NF" 9/94). Rok temu superNowa prezentowa�a
tomik opowiada� ED "Kr�lewska Roszada" ze zmiennokszta�tnym
rycerzem Hondelykiem w roli g��wnej; tym razem D�bski
sp�ni� si� z kolejnym zbiorkiem na podobny wysyp (w
pa�dzierniku SuperNowa rzuci�a na rynek nowo�ci
Ko�odziejczaka, Sapkowskiego, Wolskiego i Ziemkiewicza), ale
przyrzeka wypucowa� tomik po Nowym Roku. Humoreska "Z powodu
picia marnego piwa" pochodzi w�a�nie z tej ksi��ki.
(mp)