2842
Szczegóły |
Tytuł |
2842 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2842 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2842 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2842 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PHILIP K. DICK
OKO SYBILLI
( The Eye of the Sybil )
(Prze�o�y�a Magdalena Gawlik)
Jak stworzy� ksi�g� oporu, ksi�g� prawdy w imperium fa�szu lub ksi�g� prawo�ci w
imperium wierutnych k�amstw? Jak tego dokona�, stoj�c twarz� w twarz z wrogiem?
Nie w staro�wieckim stylu, siedz�c w �azience, ale w technologicznym pa�stwie
przysz�o�ci? Czy wolno�� i suwerenno�� maj� szans� na zaistnienie w nowych
warunkach?
To znaczy, czy nowe tyranie st�umi� protesty? Czy te� nast�pi� nowe reakcje w
duchu,
jakiego nam nie spos�b przewidzie�?
Philip K. Dick w wywiadzie udzielonym w 1974 roku
(z �Only Apparently Real�)
WST�P
Konwencjonalna m�dro�� g�osi, �e istniej� pisarze pisarzy oraz pisarze
czytelnik�w. Ci drudzy to garstka szcz�ciarzy, ich ksi��ki - chyba za spraw�
jakich�
feromon�w, kt�rych ci pierwsi nigdy nie s� w stanie do ko�ca spreparowa� w
swoich
laboratoriach - rok po roku goszcz� na listach bestseller�w. Mog� oni, cho� (na
og�)
nie musz�, zadowoli� wybredne gusty krytyk�w �literackich�, ale i tak nie
narzekaj�
na s�ab� sprzeda� swoich ksi��ek. Pisarze pisarzy otrzymuj� doskona�e recenzje,
zw�aszcza ze strony zachwyconych koleg�w po pi�rze, ale ich ksi��ki nie
przyci�gaj�
czytelnik�w, kt�rzy na odleg�o��, na podstawie samej recenzji, wyczuj� dzie�o
pisarza
pisarzy. Styl prozatorski jest rzecz� wielce cenion� (prawdziwy pisarz
czytelnik�w
wola�by unikn�� oskar�enia o co� r�wnie elitarnego jak �styl�), postacie
posiadaj�
�g��bi�, przede wszystkim za� ksi��ka jest �powa�na�.
Wielu pisarzy pisarzy aspiruje do s�awy i honorari�w pisarzy czytelnik�w.
Zdarza si� te�, �e pisarz czytelnik�w pragnie zaszczyt�w, kt�rych nie kupi�
�adne
pieni�dze. Henry James, pisarz pisarzy par excellence, napisa� jedn� ze swoich
najzabawniejszych historii, �Nast�pny raz�, w�a�nie o takiej parze tw�rc�w o
sprzecznych ze sob� d��eniach, a jego wnioski s� ca�kowicie zgodne z prawd�.
Pisarz
�literacki� stara si�, jak mo�e, by napisa� hit � dzi�ki czemu zyskuje kolejne
laury i
ani za grosz wi�cej czytelnik�w. Popularny pismak bez wysi�ku produkuje Dzie�o
Sztuki: krytycy szydz�, a ksi��ka i tak sprzedaje si� jak nigdy dot�d.
Philip K. Dick by� za swoich czas�w pisarzem pisarzy i pisarzem czytelnik�w,
a tak�e nie nale�a� do �adnej z tych kategorii. Stworzy� odr�bn� kategori� -
pisarza
science fiction pisarzy science fiction. Potwierdzenie tego mo�na znale�� na
ok�adkach licznych wyda� jego ksi��ek, na kt�rych koledzy hojnie obdarowywali go
superlatywami. John Brunner nazwa� go �najkonsekwentniej ol�niewaj�cym pisarzem
science fiction �wiata�. Norman Spinrad przebija to �najwybitniejszym
ameryka�skim pisarzem drugiej po�owy dwudziestego wieku�. Ursula Le Guin chrzci
go ameryka�skim Borgesem, a na ukoronowanie wszystkiego Harlan Ellsion
obwieszcza, �e Dick to �Pirandello� science fiction, �jej Beckett i jej Pinter�.
Brian
Aldiss, Michael Bishop, ja � i wielu innych - g�osili�my r�wnie ekstrawaganckie
peany, lecz wszystkie pochwa�y w nieznacznym tylko stopniu wp�yn�y na sprzeda�
ozdabianych przez nie ksi��ek w latach, kiedy owe ksi��ki powstawa�y. Dick
zdo�a�
przetrwa� jako pe�noetatowy wolny strzelec jedynie dzi�ki swej nieprzeci�tnej
produktywno�ci. Sp�jrzcie cho�by na obj�to�� �Opowiada� zebranych� i we�cie pod
uwag� fakt, �e wi�kszo�� jego czytelnik�w nie uwa�a�o go za tw�rc� kr�tkich
form,
lecz zna�o go g��wnie jako tw�rc� powie�ci.
Wed�ug mnie warto podkre�li�, �e wszystkie pochwa�y sp�ywa�y na Dicka ze
strony innych pisarzy science fiction, a nie Literackich Autorytet�w, poniewa�
nie
zalicza� si� do kr�gu pisarzy spoza gatunku. Nie chwali si� go za wybitny styl
b�d� za
g��bi� psychologiczn� postaci. Proza Dicka rzadko kiedy bywa b�yskotliwa, cz�sto
wr�cz wydaje si� wprost nieporadna. Bohaterowie, nawet ci z najlepszych
opowiada�,
maj� �g��bi� sitcomu z lat pi��dziesi�tych. (Chc�c uj�� to sympatyczniej, mo�na
powiedzie�, �e pisarz sk�ada� ho�d ameryka�skiej commedia dell�arte). Nawet
opowiadania, kt�re wry�y si� w pami�� jako odst�pstwa od tej regu�y, po g��bszej
analizie wydaj� si� bli�sze Bradbury�emu i van Vogtowi ni� Borgesowi i
Pinterowi.
Dick zadowala si� narracj� r�wnie prost� - nawet prostack� jak narracja komiksu.
Na
dow�d tego nie trzeba si�ga� dalej ni� do pierwszego opowiadania w tym zbiorze,
�Ma�a czarna skrzynka�, pochodz�cego z 1963 roku, kiedy przypada� szczyt jego
mo�liwo�ci tw�rczych i powsta�y takie klasyczne powie�ci jak �Cz�owiek z
Wysokiego Zamku� i �Marsja�ski po�lizg w czasie�. Poza tym �Skrzynka� stanowi
zal��ek innej z jego najlepszych powie�ci, powsta�ej kilka lat p�niej �Czy
androidy
�ni� o elektrycznych owcach?�.
Sk�d wi�c te pochwa�y? Ka�demu wielbicielowi science fiction odpowied�
nasuwa si� sama: Dick mia� wspania�e pomys�y. Fani znios� nieporadno�� stylu ze
wzgl�du na prawdziwe nowatorstwo autora, tym bardziej je�li zmor� gatunku jest
nieustanne przetwarzanie starych w�tk�w i motyw�w. Pomys�y Dicka stworzy�y
odr�bn� kategori� na spektrum wyobra�ni. Nie dla niego podb�j kosmosu. U Dicka
kolonizacja Uk�adu S�onecznego jedynie przyczynia si� do powstania nowych i
bardziej przygn�biaj�cych przedmie��. Nie dla niego wymy�lanie nowego gatunku
Obcych rodem z Halloween. By� zawsze zbyt �wiadomy maski kryj�cej twarz
cz�owieka, by zawraca� sobie g�ow� wyszukanym maskaradami. Czerpa� swoje
pomys�y z otaczaj�cego go �wiata, z s�siedztwa, z gazet, sklep�w i reklam
telewizyjnych. Zebrane w ca�o��, jego powie�ci i opowiadania tworz� jeden z
najtrafniejszych i najbardziej przejrzystych obraz�w kultury ameryka�skiej ery
Populuksu i Wietnamu we wsp�czesnej literaturze - nie z powodu bystrego
rejestrowania absurdu tamtych czas�w, lecz ze wzgl�du na odkrycie metafor
obna�aj�cych znaczenie naszego trybu �ycia. Wyni�s� zwyczajno�� do rangi
niezwyk�o�ci. Czeg� wi�cej mo�emy ��da� od sztuki?
C�, odpowied� jest oczywista: p�ynno�ci wykonania, oszcz�dno�ci �rodk�w
wyrazu i innych estetycznych ozdobnik�w. Mimo to wi�kszo�� pisarzy science
fiction
radzi�a sobie bez obrusa i kryszta�owej zastawy dop�ty, dop�ki mieli na talerzu
soczyst� metafor�. Istotnie, warsztatowe niedoci�gni�cia Dicka stawa�y si� dla
jego
koleg�w po pi�rze zaletami, gdy� niejednokrotnie przejmowali od niego pi�k� i
dopracowywali szczeg�y. �The Lathe of Heaven� Ursuii Le Guin to jedna z
najlepszych powie�ci Dicka, kt�rej nie napisa�. Moja �334� na pewno nie by�aby
tym
samym bez jego wizji Ponurej Przysz�o�ci. D�ugo by wylicza� jego �wiadomych
d�u�nik�w, a d�u�nik�w nie�wiadomych - jeszcze d�u�ej.
Umieszczony na ko�cu tego tomu komentarz Phila do opowiadania
�Przedludzie� stanowi oczywisty przyk�ad reakcji, jak� m�g� wzbudzi� u innego
pisarza. W tym wypadku Joanna Russ bez ogr�dek zasugerowa�a, �e powinno si� go
st�uc za opowie�� o l�ku ma�ego ch�opca przed kierowc� �ci�ar�wki aborcyjnej�,
kt�ry jak hycel wy�apywa� przedludzi (niechciane przez rodzic�w dzieci poni�ej
dwunastu lat) i zabiera� je do kom�r gazowych o�rodk�w �aborcyjnych�. To
natchniony przyk�ad propagandy (wed�ug okre�lenia Phila, �rzecznictwa�), na
kt�r�
nie nale�y odpowiada� ch�ci� r�koczyn�w, lecz opowiadaniem o podobnej sile
przes�ania, nie unikaj�cym postawienia ciekawej, cho� k�opotliwej tezy: Skoro
aborcja, dlaczego nie dzieciob�jstwo? Na tle polaryzacji klimatu aktualnej
debaty,
poruszenie tej kwestii przez Dicka stanowi�o swoisty coup de th��tre, a jednak w
�adnym razie nie postawi�o kropki nad �i�. Na podstawie �Przedludzi� nietrudno
by�oby stworzy� powie��, kt�ra wcale nie musia�aby by� traktatem antyaborcyjnym.
Opowiadania Dicka cz�sto rozrasta�y si� w powie�ci z chwil�, gdy weryfikowa�
pierwotn� koncepcj�, powodem za�, dla kt�rego sta� si� pisarzem science fiction
pisarzy science fiction, jest to, �e wywiera�y podobny efekt na jego koleg�w.
Czytanie opowiadania Dicka nie przypomina �kontemplacji� doko�czonego dzie�a
sztuki, lecz raczej anga�uje w rozmow�. Ciesz� si�, �e jestem cz�ci� tej
ci�g�ej
debaty.
Thomas M. Disch
pa�dziernik 1986
Ma�a czarna skrzynka
Bogart Crofts z Departamentu Stanu powiedzia�:
- Panno Hiashi, chcemy wys�a� pani� na Kub� w celu wyg�oszenia paru
prelekcji religijnych dla zamieszka�ej tam chi�skiej ludno�ci. Zawa�y�o tu pani
orientalne pochodzenie. To powinno pom�c.
J�kn�wszy w duchu Joan Hiashi pomy�la�a, �e jej orientalne pochodzenie
polega na tym, �e urodzi�a si� w Los Angeles i studiowa�a na Uniwersytecie
Kalifornijskim w Santa Barbara. Ale formalnie rzecz bior�c, korzysta�a w czasie
studi�w ze stypendium dla azjatyckich student�w, co sumiennie zaznaczy�a w
podaniu o prac�.
- We�my takie s�owo �caritas� - m�wi� Crofts. - Pani zdaniem, co ono
w�a�ciwie oznacza w sensie u�ytym przez Jerome�a? Mi�osierdzie? Nie. Wi�c co?
�yczliwo��? Mi�o��?
- Moja specjalno�� to buddyzm zen - odpar�a Joan.
- Ale� ka�dy wie, co znaczy s�owo �caritas� w p�noroma�skim u�yciu -
zaprotestowa� Crofts z irytacj�. - Szacunek, jaki porz�dni ludzie �ywi� do
siebie
nawzajem, ot co. - Uni�s� nieco siwe, dostojne brwi. - Czy pani chce podj�� si�
tej
pracy, panno Hiashi? A je�li tak, to dlaczego?
- Chc� rozpowszechni� ide� buddyzmu zen w�r�d chi�skich komunist�w na
Kubie - odpowiedzia�a Joan - poniewa�... - Zawaha�a si�. Prawda wygl�da�a po
prostu
tak, �e oznacza�a to dla niej wysokie zarobki, pierwsz� dobrze p�atn� posad�,
jak�
uda�oby si� jej dosta�. Z punktu widzenia jej kariery to by�a okazja. - No
c�... -
doko�czy�a. - Co jest istot� Jedynej Drogi? Nie potrafi� na to odpowiedzie�.
- W ka�dym razie potrafi pani wykorzysta� swoj� specjalno��, aby wymiga�
si� od uczciwej odpowiedzi - skwitowa� Crofts kwa�no. - I wykr�ci� kota ogonem.
-
Wzruszy� ramionami. - Niemniej, mo�e to tylko dowodzi, �e jest pani odpowiednio
wyszkolona i nadaje si� do tego zadania. Na Kubie spotka pani wiele ca�kiem
nie�le
wykszta�conych i �wiat�ych osobnik�w, kt�rym na dok�adk� niezgorzej si� powodzi,
nawet wed�ug standard�w ameryka�skich. Mam nadziej�, �e poradzi pani sobie z
nimi r�wnie dobrze jak ze mn�.
- Dzi�kuj� panu, panie Crofts. - Joan wsta�a. - Oczekuj� wi�c na wiadomo��
od pana.
- Pani dzia�alno�� zrobi�a na mnie pewne wra�enie - powiedzia� Crofts na
wp� do siebie. - W ko�cu to pani jest t� m�od� dam�, kt�ra pierwsza wpad�a na
pomys�, aby da� do rozwi�zania s�ynne zagadki zen uniwersyteckim komputerom.
- Ja tylko pierwsza wprowadzi�am to w �ycie - poprawi�a go Joan. - Ale
pomys� pochodzi� od mojego przyjaciela, Raya Meritana. Szaro-zielonego harfisty
jazzowego.
- Jazz i zen - westchn�� Crofts. - No c�, mo�e nasze pa�stwo b�dzie mia�o z
pani po�ytek na Kubie.
* * *
- Musz� wyjecha� z Los Angeles, Ray - powiedzia�a do Raya Meritana. - Nie
mog� ju� wytrzyma� tutejszego �ycia.
Podesz�a do okna jego mieszkania i spojrza�a na b�yszcz�cy w dali tor kolei
jednoszynowej. Mkn�� po nim z b�yskawiczn� szybko�ci� srebrzysty wagon - czym
pr�dzej odwr�ci�a wzrok. Gdyby�my tylko potrafili cierpie�, pomy�la�a. Oto,
czego
nam brak, prawdziwego do�wiadczenia w cierpieniu, bo zawsze od wszystkiego
mo�emy uciec. Nawet od tego.
- Przecie� wyje�d�asz - odpar� Ray. - Jedziesz na Kub� nawraca� bogatych
kupc�w i bankier�w na ascetyzm. Oto prawdziwy paradoks zen: jeszcze ci za to
zap�ac�. - Parskn�� �miechem. - Gdyby wpakowa� to do komputera, m�g�by powsta�
niez�y galimatias. W ka�dym razie nie b�dziesz musia�a siedzie� co wiecz�r w
Crystal
Hall s�uchaj�c mojej muzyki, je�li od tego tak spieszno ci uciec.
- Nie - powiedzia�a Joan - b�d� nadal s�ucha� ci� w telewizji. Mo�e nawet
pos�u�� si� twoj� muzyk� podczas wyk�ad�w. - Z palisandrowej komody w rogu
pokoju wyj�a pistolet kaliber 32, nale��cy niegdy� do drugiej �ony Raya
Meritana,
Edny, kt�ra zabi�a si� nim pewnego deszczowego popo�udnia w lutym zesz�ego roku.
- Mog� go wzi��? - spyta�a.
- Z przyczyn sentymentalnych? - zapyta� Ray. � Dlatego, �e zrobi�a to z
twojego powodu?
- Edna nie zrobi�a nic z mojego powodu. Lubi�a mnie. Nie mam zamiaru bra�
odpowiedzialno�ci za samob�jstwo twojej �ony, mimo i� dowiedzia�a si� o naszej,
jak
by to powiedzie�, znajomo�ci.
Ray odpar� melancholijnie:
- I pomy�le�, �e nikt inny tylko ty jeste� t� osob�, kt�ra namawia ludzi, aby
brali win� na siebie, zamiast zrzuca� j� na ca�y �wiat. Jak nazwa�a� swoj�
zasad�,
kochanie? Ach, prawda - za�mia� si�. - �Zasada anty-paranoi�. Lekarstwo doktor
Joan
Hiashi na choroby umys�owe: przyjmij win�, we� j� w ca�o�ci na siebie. -
Zmierzy� j�
wzrokiem i doda� sucho: - Dziwi� si�, �e nie jeste� wyznawczyni� Wilbura
Mercera.
- Tego b�azna - prychn�a Joan.
- To cz�� jego uroku. Chod�, poka�� ci. - Ray w��czy� odbiornik telewizyjny
w drugim rogu pokoju, beznogie czarne pud�o w stylu orientalnym ozdobione
smakami z dynastii Sung.
- To ciekawe, �e wiesz, kiedy jest jego program - zauwa�y�a Joan.
Ray zamrucza� wzruszaj�c ramionami:
- Interesuje mnie to. Nowa religia wypieraj�ca zen, kt�ra przyby�a ze
�rodkowego Wschodu i podbija teraz Kaliforni�. Ty te� powinna� si� tym
zainteresowa�, skoro uwa�asz religi� za swoj� profesj�. Dzi�ki niej dosta�a�
prac�.
Religia p�aci twoje rachunki, moja droga, wi�c jej nie lekcewa�.
Obraz telewizyjny si� rozja�ni� i pokaza� si� Wilbur Mercer.
- Dlaczego on nic nie m�wi? - spyta�a Joan.
- Mercer z�o�y� w tym tygodniu �luby ca�kowitego milczenia. - Ray zapali�
papierosa. - Departament Stanu powinien by� wys�a� mnie, a nie ciebie. Jeste�
w�tpliwym ekspertem.
- Przynajmniej nie jestem b�aznem - odpar�a Joan. - Ani wyznawc� b�azna.
- Istnieje takie powiedzenie zen - przypomnia� jej Ray �agodnie: - �Budda jest
kawa�kiem papieru toaletowego�. I inne: �Budda cz�sto...�
- Cicho b�d�! - przerwa�a ostro. - Chc� obejrze� Mercera.
- Ach, chcesz go sobie obejrze� - g�os Raya by� nabrzmia�y ironi�. - O to ci
chodzi, na mi�o�� bosk�? Nikt nie ogl�da Mercera, na tym w�a�nie ca�a rzecz
polega. -
Wrzuciwszy papierosa do kominka, podszed� do telewizora, przed kt�rym Joan
zauwa�y�a metalow� skrzynk� z dwoma uchwytami, pod��czon� do odbiornika
podw�jnym przewodem. Ray wzi�� w r�ce uchwyty i natychmiast jego twarz
wykrzywi�a si� grymasem b�lu.
- Co ci jest? - spyta�a zaniepokojona Joan.
- N...nic. - Trzyma� dalej uchwyty. Na ekranie Wilbur Mercer szed� wolno po
ja�owym, skalistym zboczu opustosza�ego wzg�rza z wyrazem g��bokiego spokoju -
czy mo�e nieobecno�ci - na uniesionej w g�r� twarzy o wyostrzonych rysach
m�czyzny w �rednim wieku. Z g��bokim westchnieniem Ray pu�ci� uchwyty.
- Tym razem mog�em je utrzyma� tylko przez czterdzie�ci pi�� sekund. -
Zwr�ci� si� do Joan z wyja�nieniem: - To przeka�nik empatii, moja droga. Nie
mog�
ci powiedzie�, w jaki spos�b go dosta�em, prawd� m�wi�c sam nie wiem. Oni go
przynie�li, ta jaka� organizacja, kt�ra je rozprowadza, Sp�ka Akcyjna Wilcer.
Za to
mog� ci powiedzie�, �e kiedy bierzesz w r�ce te uchwyty, nie ogl�dasz ju�
Wilbura
Mercera, ale uczestniczysz w jego prze�yciach. Czujesz dok�adnie to, co on
czuje.
- Wygl�da na to, �e to bolesne.
- Tak - odpar� spokojnie Ray Meritan. - Poniewa� Wilbur Mercer jest �cigany
przez zab�jc�w. Zmierza w�a�nie do miejsca, gdzie go zabij�.
Joan ze zgroz� odsun�a si� od skrzynki.
- Sama zauwa�y�a�, �e tego w�a�nie nam trzeba - przypomnia� Ray. - Nie
zapominaj, �e jestem ca�kiem niez�ym telepat�. Nie musz� si� zbytnio wysila�,
�eby
odczyta� twoje my�li. Gdyby�my tylko mogli cierpie�, oto co my�la�a� nie tak
dawno
temu. No wi�c, nadarza ci si� okazja, Joan.
To zwyrodnienie!
- Czy pomy�la�a� �To zwyrodnienie?�
- Tak!
Ray Meritan rzek�:
- Wilbur Mercer ma ju� dwadzie�cia milion�w zwolennik�w. Na ca�ym
�wiecie. Cierpi� razem z nim podczas jego w�dr�wki do Pueblo w Colorado.
Przynajmniej podobno tam w�a�nie zmierza, aczkolwiek osobi�cie mam co do tego
pewne w�tpliwo�ci. Tak czy owak merceryzm jest teraz tym, czym kiedy� by� zen;
jedziesz na Kub� propagowa� w�r�d bogatych chi�skich bankier�w rodzaj ascetyzmu,
kt�ry ju� jest przestarza�y, ju� si� prze�y�.
Joan w milczeniu odwr�ci�a si� od niego i patrzy�a na id�cego Mercera.
- Wiesz, �e mam racj� - ci�gn�� Ray. - Wychwytuj� twoje emocje. Mo�esz
nawet sama nie by� ich �wiadoma, ale gdzie� w g��bi tak czujesz.
Na ekranie w Mercera rzucono kamieniem. Trafi� go w rami�. Joan zda�a sobie
spraw�, �e wszyscy trzymaj�cy teraz przeka�nik empatii poczuli to razem z nim.
Ray kiwn�� g�ow�:
- Masz racj�.
- A co si� stanie, kiedy... kiedy go ju� naprawd� zabij�? - Wzdrygn�a si�.
- Zobaczymy - odpar� spokojnie Ray. - Na razie nie wiemy.
* * *
- My�l�, �e si� mylisz, Boge - powiedzia� Sekretarz Stanu Douglas Herrick do
Bogarta Croftsa. - Dziewczyna mo�e i jest kochank� Meritana, ale to nie znaczy,
�e
cokolwiek wie.
- Poczekamy, co nam powie pan Lee - odpar� Crofts zniecierpliwionym tonem.
- Kiedy Hiashi wyl�duje w Hawanie, b�dzie ju� na ni� czeka�.
- A czy Lee nie mo�e wysondowa� bezpo�rednio Meritana?
- Jeden telepata sonduj�cy drugiego? - Bogart Crofts u�miechn�� si� do siebie
na ten pomys�. Stworzy�oby to do�� nonsensown� sytuacj�: Lee czyta�by w my�lach
Meritana, kt�ry, r�wnie� b�d�c telepat�, czyta�by w my�lach Lee i odkry�, �e ten
czyta w jego my�lach, a Lee z kolei odkry�by, �e Meritan to wie, i tak dalej, i
tak
dalej. Nie ko�cz�cy si� ko�owrotek, w wyniku kt�rego Meritan wystrzega�by si�
najstaranniej wszelkiej my�li o Wilburze Mercerze.
- Najbardziej przekonuje mnie to podobie�stwo nazwisk - m�wi� Herrick. -
Meritan, Mercer. Pierwsze trzy litery...
- Ray Meritan nie jest Wilburem Mercerem - przerwa� mu Crofts. - Powiem ci,
sk�d to wiemy. Nagrali�my w CIA ta�m� magnetowidow� z programem Mercera,
powi�kszyli�my j� i zanalizowali. Mercer by� pokazany na zwyk�ym ponurym tle
kaktus�w, piasku i ska�... sam wiesz.
- Tak - przytakn�� Herrick. - Nazywaj� to Pustyni�.
- W powi�kszeniu ujrzeli�my co� na niebie, co nast�pnie zosta�o zbadane. To
nie Ksi�yc. To jaki� ksi�yc, ale mniejszy od ziemskiego. Mercer nie jest na
Ziemi.
Przypuszczam, �e w og�le nie jest istot� ziemsk�.
Pochyliwszy si� Crofts podni�s� ma�� metalow� skrzynk�, ostro�nie omijaj�c
oba uchwyty.
- Tego te� nie zaprojektowano ani nie wykonano na Ziemi. Ca�y Ruch
Mercerowski jest nie z tej planety i to fakt, z kt�rym musimy si� pogodzi�.
Herrick rzek�:
- Je�li Mercer nie jest Ziemianinem, to m�g� cierpie� i umiera� przedtem na
innych planetach.
- O tak - przyzna� Crofts. - Mercer, czy jak si� tam on lub to co� w
rzeczywisto�ci nazywa, mo�e by� wysoce wyspecjalizowany w tej dziedzinie. Ale
nadal nie znamy odpowiedzi na pytanie, kt�re nas interesuje. - A pytanie to
oczywi�cie brzmia�o: �Co dzieje si� z lud�mi trzymaj�cymi uchwyty przeka�nika
empatii?�
Crofts usadowi� si� za biurkiem i wlepi� wzrok w stoj�c� przed nim skrzynk� z
dwoma zach�caj�cymi uchwytami. Nigdy ich nie dotkn�� i nie zamierza�. Ale...
- Kiedy Mercer umrze? - zapyta� Herrick.
- Spodziewaj� si� tego pod koniec przysz�ego tygodnia.
- I s�dzisz, �e Lee wydob�dzie co� z dziewczyny do tej pory? Jak��
wskaz�wk� co do jego prawdziwego miejsca pobytu?
- Mam nadziej� - odpowiedzia� Crofts, nadal siedz�c przy przeka�niku
empatii, lecz go nie ruszaj�c. To musi by� dziwne uczucie, my�la�, po�o�y� r�ce
na
dw�ch najzwyczajniej wygl�daj�cych metalowych uchwytach i naraz przekona� si�,
�e nie jest si� ju� sob�, tylko zupe�nie kim� innym, w innym miejscu, kim�
mozolnie
zmierzaj�cym w g�r� ponurego zbocza ku pewnej �mierci. Przynajmniej tak m�wi�.
Ale kiedy si� o tym s�yszy... co to w�a�ciwie znaczy? A gdybym tak sam
spr�bowa�?
Uczucie przenikliwego b�lu... nie, to go przerazi�o, powstrzyma�o. Nie m�g�
uwierzy�, �e ludzie tego �wiadomie szukaj�, zamiast unika�. Wzi�cie do r�k
uchwyt�w przeka�nika empatii z pewno�ci� nie oznacza�o ch�ci ucieczki. Nie by�o
to
unikanie czego�; lecz szukanie czego�. I to nie jedynie b�lu - Crofts by� do��
inteligentny, aby zdawa� sobie spraw�, �e mercery�ci nie s� zwyk�ymi
masochistami,
kt�rzy lubuj� si� w samoudr�czeniu. Wiedzia�, �e tym, co intryguje zwolennik�w
Mercera, jest istota i znaczenie b�lu.
Oni cierpieli za co�.
Powiedzia� g�o�no do swojego prze�o�onego:
- Wybieraj� cierpienie, �eby zanegowa� swoj� w�asn�, osobist� egzystencj�.
To wsp�lnota, w kt�rej wszyscy cierpi� i prze�ywaj� wsp�lnie ci�kie przej�cia
Mercera. - Jak Ostatnia Wieczerza, pomy�la�. Oto prawdziwy klucz: wsp�lnota,
wsp�uczestniczenie, kt�re le�y u podstaw ka�dej religii. Albo powinno le�e�.
Religia
wi��e ludzi w jedn� zwart� grup�, kt�ra zostawia wszystkich innych na zewn�trz.
- Ale zasadniczo jest to ruch polityczny albo te� musi by� w ten spos�b
traktowany - odrzek� Herrick.
- Z naszego punktu widzenia - zgodzi� si� Crofts. - Nie z ich.
Interkom na biurku zabucza� i odezwa� si� g�os sekretarki:
- Przyszed� pan John Lee.
- Niech wejdzie.
W drzwiach ukaza� si� wysoki, szczup�y, m�ody Chi�czyk z u�miechem na
ustach i z wyci�gni�t� r�k�. Mia� na sobie staro�wiecki jednorz�dowy garnitur i
spiczaste czarne buty. Gdy �ciskali sobie d�onie, Lee spyta�:
- Nie wylecia�a jeszcze do Hawany, prawda?
- Prawda - po�wiadczy� Crofts.
- Czy jest �adna?
- Tak - przyzna� Crofts, patrz�c z u�miechem na Herricka. - Ale... trudna. Taka
bardziej krn�brna. Wyemancypowana, je�li pan mnie rozumie.
- Och, typ sufra�ystki - odpar� Lee z u�miechem. - Nie lubi� tego rodzaju
kobiet. Niezbyt �atwe zadanie, panie Crofts.
- Niech pan pami�ta, �e ma pan si� tylko da� nawr�ci�. Ma pan po prostu
s�ucha� jej nauk na temat zenu i nauczy� si� paru prostych pyta� w rodzaju �Czy
ten
kij to Budda?� oraz przygotowa� na kilka niezrozumia�ych uderze� w g�ow�, co jak
rozumiem, nale�y do praktyk zen i ma pono� rozja�nia� umys�.
- Albo go zaciemnia� - odpar� Lee z szerokim u�miechem. - Jak pan widzi,
jestem przygotowany. Rozja�nia�, zaciemnia�, w zenie to to samo. - Przybra�
powa�ny wyraz twarzy. - Ja sam naturalnie jestem komunist� - zaznaczy�. -
Podj��em
si� tego zadania jedynie dlatego, �e nasza Partia w Hawanie oficjalnie uzna�a,
i�
merceryzm jest rzecz� niebezpieczn� i musi zosta� zlikwidowany. - Zas�pi� si�. -
Trzeba przyzna�, �e ci mercery�ci s� fanatykami.
- To prawda - zgodzi� si� Crofts. - I nale�y ich wyt�pi�. - Wskaza� na
przeka�nik empatii. - Czy pan kiedy�....?
- Tak - powiedzia� Lee. - To rodzaj kary. Narzuconej sobie niew�tpliwie z
powodu poczucia winy. Nadmiar wolnego czasu potrafi wywo�a� tak� reakcj� u
ludzi,
je�li nimi odpowiednio pokierowa�.
Crofts pomy�la�: ten cz�owiek nic nie rozumie. Jest zwyk�ym materialist�.
Typowym osobnikiem urodzonym w rodzinie komunistycznej i wychowanym w
komunistycznym spo�ecze�stwie. Wszystko jest albo czarne, albo bia�e.
- Myli si� pan - powiedzia� Lee, odczytawszy jego my�li.
Crofts zaczerwieni� si� i rzek�:
- Przepraszam, zapomnia�em. Nie chcia�em pana urazi�.
- S�dz�c po pana my�lach - ci�gn�� Lee - uwa�a pan, �e Wilbur Mercer, jak si�
sam nazywa, mo�e by� istot� pozaziemsk�. Czy zna pan stanowisko Partii w tej
sprawie? Dyskutowali�my o tym par� dni temu. Partia jest zdania, �e w naszym
Uk�adzie S�onecznym nie ma �ycia na innych planetach, a wiara w istnienie
jakich�
pozosta�o�ci przedstawicieli wy�szej rasy to zwyk�e zacofanie.
Crofts westchn��.
- Jak mo�na rozstrzyga� takie empiryczne zagadnienia przez g�osowanie, i to
na podstawie czysto politycznych przes�anek, tego nie rozumiem.
W tym miejscu wtr�ci� si� Sekretarz Herrick, uspokajaj�c obu m�czyzn.
- Prosz�, nie tra�my czasu na dyskusje o problemach teoretycznych, co do
kt�rych si� nie zgadzamy. Trzymajmy si� zasadniczego tematu: Partii Merceryst�w
i
jej gwa�townie rosn�cej popularno�ci na ca�ym �wiecie.
- Oczywi�cie, ma pan racj� - przyzna� Lee.
* * *
Na lotnisku w Hawanie Joan Hiashi rozejrza�a si� wok�, podczas gdy inni
pasa�erowie pospiesznie zd��ali z samolotu do wyj�cia numer dwadzie�cia.
Krewni i przyjaciele jak zwykle wysun�li si� ostro�nie wbrew przepisom na
brzeg p�yty. Zobaczy�a w�r�d nich wysokiego, szczup�ego, m�odego Chi�czyka z
u�miechem powitania na twarzy.
Id�c w jego kierunku, zawo�a�a:
- Pan Lee?
- Tak. - Podszed� szybko. - Pora na kolacj�. Nie ma pani ochoty czego�
przek�si�? Wezm� pani� do restauracji Hang Far Lo. Maj� kaczk� duszon� i zup� z
ptasich gniazd, wszystko po kanto�sku... bardzo s�odkie, ale niez�e raz na jaki�
czas.
Wkr�tce siedzieli w restauracji, w obitej czerwon� sk�r� lo�y z imitacji
tekowego drewna. Wok� nich rozlega�y si� chi�skie i kuba�skie g�osy, w
powietrzu
unosi� si� zapach sma�onej wieprzowiny i dymu z cygar.
- Pan jest przewodnicz�cym Hawa�skiego Instytutu Studi�w Azjatyckich? -
spyta�a po prostu, �eby si� upewni�, �e nie zasz�a �adna pomy�ka.
- Tak. Kuba�ska Partia Komunistyczna niech�tnie na nas patrzy z powodu
religii. Ale wielu tutejszych Chi�czyk�w chodzi na nasze wyk�ady albo uczy si�
drog� korespondencyjn�. I jak pani wie, go�cili�my u siebie kilku znakomitych
uczonych z Europy i Azji Po�udniowej. Przy okazji... jest taka przypowie�� zen,
kt�rej nie rozumiem. O mnichu, kt�ry przeci�� kotka na p�. Studiowa�em j� i
rozmy�la�em nad ni�, ale nie widz�, gdzie tu miejsce dla Buddy w okrucie�stwie
wobec zwierz�t. - Doda� szybko: - Nie chc� si� z pani� k��ci�, szukam jedynie
wyt�umaczenia.
- Ze wszystkich przypowie�ci zen ta sprawia najwi�cej k�opotu - powiedzia�a
Joan. - W�a�ciwe pytanie, jakie nale�y tu zada�, brzmi: �Gdzie teraz jest ten
kotek?�
- To mi przypomina pocz�tek �Bhagavad-Gity� - kiwn�� g�ow� Lee. - Ard�ura
rzecze:
�Gandiva wypada z mych r�k...
Z�owr�bne te� widz� znaki!
A po�ytku w tej bratob�jczej walce nie zdo�am dojrze� �adnego�.
- W�a�nie - rzek�a Joan. - I oczywi�cie przypomina pan sobie odpowied�
Kriszny. To najdonio�lejsze s�owa na temat �mierci i dzia�ania w ca�ej
prebuddyjskiej
religii.
Przyszed� kelner. By� Kuba�czykiem, w khaki i berecie.
- Niech pani spr�buje sma�one won ton - poradzi� Lee. - I chow yuk, i
naturalnie paszteciki. Macie dzi� paszteciki z jajkiem? - zapyta� kelnera.
- Oczywi�cie, senior Lee. - Kelner pod�uba� w z�bach wyka�aczk�. Lee z�o�y�
zam�wienie i kelner odszed�.
- Wie pan - powiedzia�a Joan - kiedy jest si� tak d�ugo z telepat� jak ja,
cz�owiek zaczyna zdawa� sobie spraw� z tego, �e kto� intensywnie usi�uje
wwierci�
mu si� do m�zgu. Zawsze wiedzia�am, kiedy Ray chcia� co� ze mnie wydoby�. Pan
jest telepat�. I stara si� pan najusilniej czyta� teraz w moich my�lach.
Lee u�miechn�� si�.
- Chcia�bym, �eby tak by�o, panno Hiashi.
- Nie mam nic do ukrycia - powiedzia�a Joan. - Ale ciekawa jestem, co pana
tak we mnie interesuje. Wie pan, �e jestem pracowniczk� Departamentu Stanu
Stan�w Zjednoczonych, nie ma w tym �adnej tajemnicy. Czy boi si� pan, �e
przyjecha�am na Kub� w charakterze szpiega? Obserwowa� instalacje wojskowe?
Czy co� w tym rodzaju? - Poczu�a si� przygn�biona. - Ten pocz�tek nie wr�y nic
dobrego - doda�a. - Nie by� pan ze mn� szczery.
- Jest pani bardzo atrakcyjn� kobiet�, panno Hiashi - odrzek� Lee wcale nie
zbity z tropu. - Chcia�em tylko wybada�... mog� m�wi� otwarcie...? pani stosunek
do
seksu.
- K�amie pan - odpar�a Joan spokojnie.
Uprzejmy u�miech zamar� mu na ustach; spojrza� na ni� zdumiony.
- Zupa z gniazd ptasich, senior. - Kelner wr�ci�. Postawi� na �rodku sto�u
gor�c�, paruj�c� waz�. - Herbata. - Dostawi� czajnik i dwie ma�e bia�e
fili�aneczki bez
uszek. - Seniorita, czy �yczy pani sobie pa�eczki?
- Nie - odpowiedzia�a bezmy�lnie.
Spoza przepierzenia dobieg� okrzyk b�lu. Oboje, Joan i Lee, zerwali si� na
r�wne nogi. Lee rozsun�� zas�on�, kelner sta� tam nadal i �mia� si�.
Przy stoliku w przeciwleg�ym rogu restauracji siedzia� starszy Kuba�czyk z
r�kami na uchwytach przeka�nika empatii.
- Tu te� - powiedzia�a Joan.
- Zatruwaj� ludziom �ycie - rzek� Lee. - Nie dadz� nawet zje�� w spokoju.
- �wiry - rzuci� kelner. Potrz�sn�� g�ow�, wci�� chichocz�c.
- Tak... - powiedzia�a Joan. - Panie Lee, mam zamiar tu zosta�, staraj�c si� jak
najlepiej wykona� swoj� prac�, mimo tego co zasz�o mi�dzy nami. Nie wiem,
dlaczego specjalnie wys�ali mi na spotkanie telepat�, mo�e to typowa dla
komunist�w
paranoiczna obawa przed obcymi, ale w ka�dym razie mam tu zadanie do wykonania
i zamierzam si� z niego wywi�za�. Mo�e wr�cimy wi�c do kwestii rozpo�owionego
kotka?
- Przy jedzeniu? - zaprotestowa� s�abym g�osem Lee.
- Pan poruszy� to zagadnienie - o�wiadczy�a Joan i kontynuowa�a temat mimo
wyrazu g��bokiej bole�ci na twarzy wsp�towarzysza, grzebi�cego �y�k� w talerzu
z
zup� z gniazd ptasich.
* * *
W studio telewizyjnej stacji KKHF w Las Angeles Ray Meritan siedzia� przy
harfie czekaj�c na sygna�. Postanowi� zagra� na pocz�tek �Jak wysoko stoi
ksi�yc�.
Ziewn��, patrz�c ca�y czas w okno re�yserki.
Obok niego, przy tablicy, komentator jazzowy Glen Goldstream polerowa�
swoje okulary bez oprawek cienk� bawe�nian� chusteczk� do nosa i m�wi�:
- Chyba dzisiaj nawi��� do Gustawa Mahlera.
- Kto to, u diab�a?
- Wielki dziewi�tnastowieczny kompozytor. Bardzo romantyczny. Pisa� d�ugie
dziwaczne symfonie i pie�ni ludowe. My�l� jednak o rytmicznych frazach w �Pijaku
na wiosn� z �Pie�ni o ziemi�. Nigdy tego nie s�ysza�e�?
- Nie - mrukn�� Meritan niecierpliwie.
- Bardzo szaro-zielone.
Ray Meritan nie czu� si� jednak tego wieczoru szczeg�lnie szaro-zielono.
G�owa nadal go bola�a od kamienia rzuconego w Wilbura Mercera. Chcia� pu�ci�
przeka�nik empatii, kiedy zobaczy� nadlatuj�cy kamie�, ale nie zd��y�. Kamie�
uderzy� Mercera w praw� skro�, rani�c go do krwi.
- Spotka�em dzisiaj trzech merceryst�w - powiedzia� Glen. - I wszyscy
wygl�dali okropnie. Co si� dzi� przydarzy�o Mercerowi?
- Sk�d ja mam wiedzie�?
- Nosisz si� dok�adnie jak oni. To g�owa, tak? Dobrze ci� znam, Ray. Musisz
spr�bowa� wszystkiego co nowe i oryginalne; a zreszt�, co mnie obchodzi, jeste�
czy
nie jeste� merceryst�? My�la�em tylko, �e mo�e chcia�by� jaki� proszek
przeciwb�lowy.
Ray Meritan odpar� cierpko:
- To zniweczy�oby ca�� ide�, nie s�dzisz? Proszek przeciwb�lowy. Hej, panie
Mercer, tam na zboczu, mo�e ma�y zastrzyk morfiny? Nie b�dzie pan czu� nic a
nic. -
Zagra� par� takt�w na harfie, wy�adowuj�c emocje.
- Wchodzicie na wizj� - powiedzia� re�yser zza szyby.
Ich sygna�, melodia �R�g obfito�ci� pop�yn�a z ta�my w re�yserce i kamera
numer dwa zdejmuj�ca Goldstreama rozb�ys�a czerwonym �wiate�kiem. Z�o�ywszy
r�ce na piersiach, Goldstream powiedzia�: �Dobry wiecz�r, panie i panowie. Co to
jest jazz?�
To samo pytanie i ja sobie zadaj�, pomy�la� Meritan. Co to jest jazz? Co to jest
�ycie? Potar� p�kaj�ce z b�lu czo�o i przestraszy� si�, jak zdo�a wytrzyma�
nast�pny
tydzie�. Wilbur Mercer zbli�a� si� do ko�ca. Z ka�dym dniem b�dzie gorzej...
- Zaraz po kr�tkiej przerwie - m�wi� Goldstream - wr�cimy do pa�stwa, �eby
opowiedzie� wi�cej o �wiecie szaro-zielonych kobiet i m�czyzn, tych osobliwych
ludzi, i o �wiecie sztuki jedynego i niepowtarzalnego Raya Meritana.
Na monitorze naprzeciw ukaza�a si� reklama. Meritan powiedzia� do
Goldstreama:
- Wezm� jednak ten proszek.
Podano mu ��t�, p�ask�, karbowan� tabletk�.
- Parakodeina - powiedzia� Goldstream. - �rodek wysoce nielegalny, ale
skuteczny. Ma w�a�ciwo�ci narkotyczne... Dziwi� si�, �e kto jak kto, ale ty go
nie
za�ywasz.
- Kiedy� za�ywa�em - przyzna� Ray popijaj�c tabletk� wod�.
- A teraz przerzuci�e� si� na merceryzm.
- Teraz... - spojrza� na Goldstreama; znali si� na gruncie zawodowym od lat. -
Nie jestem merceryst�, wi�c daj spok�j, Glen. To zwyk�y przypadek, �e rozbola�a
mnie g�owa akurat w dniu, kiedy Mercera r�bn�� ostrym kamieniem w skro� jaki�
zwyrodnia�y sadysta, kt�ry powinien zamiast niego wspina� si� po tym zboczu. -
Obrzuci� Goldstreama gniewnym spojrzeniem.
- Jak s�ysz� - powiedzia� Goldstream - nasz Departament Zdrowia
Umys�owego ma zamiar zwr�ci� si� z pro�b� do Departamentu Sprawiedliwo�ci o
zatrzymanie wszystkich merceryst�w.
Nagle odwr�ci� si� do kamery drugiej. Przywo�a� na twarz lekki u�miech i
powiedzia� g�adko:
- Ruch szaro-zielonych rozpocz�� si� mniej wi�cej cztery lata temu, w Pinole,
w Kalifornii, w zas�u�enie s�ynnym dzi� klubie �Podw�jna Dawka�, gdzie w latach
tysi�c dziewi��set dziewi��dziesi�t trzy, dziewi��dziesi�t cztery gra� Ray
Meritan.
Dzisiaj Ray zagra dla nas jeden ze swoich najbardziej znanych i lubianych
przeboj�w
�Dawna mi�o�� do Amy�. - Wskazuj�c na niego szerokim gestem, zapowiedzia�: -
Ray... Meritan!
Plum, plum, zad�wi�cza�a harfa, gdy palce Raya zacz�y przebiega� po jej
strunach. �ywy przyk�ad, pomy�la� graj�c. Oto co FBI ze mnie zrobi dla
nastolatk�w,
�eby im pokaza�, na kogo nie nale�y wyrosn��. Najpierw parakodeina, teraz
Mercer.
Strze�cie si�, dzieciaki!
Poza kamer� Glen Goldstream uni�s� w g�r� kartk� ze s�owami: CZY
MERCER JEST ISTOT� POZAZIEMSK�? Pod spodem napisa� flamastrem: Tego
w�a�nie chc� si� dowiedzie�.
Inwazja z innej planety, oto czego si� obawiaj�, my�la� Meritan graj�c. Strach
przed nieznanym, jak u ma�ych dzieci. Oto nasze ko�a rz�dz�ce: mole,
przestraszone
dzieci, bawi�ce si� w odwieczne gry superpot�nymi zabawkami.
Z re�yserki dobiega�a go my�l jednego z pracownik�w: Mercer jest ranny.
Natychmiast skierowa� w t� stron� uwag�, staraj�c si� wysondowa� jak najwi�cej.
Jego palce refleksyjnie brzd�ka�y na harfie.
Rz�d zabrania u�ywania przeka�nik�w empatii.
Pomy�la� natychmiast o swoim w�asnym przeka�niku przed telewizorem w
bawialni swojego mieszkania.
Organizacja, kt�ra je rozprowadza i sprzedaje, zosta�a uznana za nielegaln�, a
FBI poczyni�a ju� szereg aresztowa� w kilku wi�kszych miastach. Oczekuje si�, �e
inne kraje post�pi� podobnie.
Jak ci�ko ranny? zastanawia� si�. Umieraj�cy?
A co z mercerystami, kt�rzy w tamtej chwili trzymali uchwyty przeka�nik�w
empatii? Co si� z nimi, teraz dzieje? S� pod opiek� medyczn�?
Czy powinni�my od razu nada� t� wiadomo��? zastanawia� si� tamten. Czy
poczeka� do reklamy?
Ray Meritan przesta� gra� na harfie i powiedzia� wyra�nie do mikrofonu:
- Wilbur Mercer zosta� ranny. Chocia� wszyscy�my tego oczekiwali, to wielka
tragedia. Mercer jest, �wi�ty.
Glen Goldstream patrzy� na niego szeroko otwartymi oczami.
- Wierz� w Mercera - m�wi� Ray Meritan i w ca�ych Stanach Zjednoczonych
jego telewizyjna publiczno�� us�ysza�a to wyznanie wiary. - Wierz�, �e jego
cierpienie, rany i �mier� maj� znaczenie dla ka�dego z nas.
A wi�c sta�o si� - poda� to do publicznej wiadomo�ci. I nie wymaga�o to nawet
wielkiej odwagi.
- M�dlcie si� za Wilbura Mercera - powiedzia� i podj�� sw� szaro-zielon�
muzyk�.
Ty g�upcze my�la� Glen Goldstream. Ujawni� si� w ten spos�b! W ci�gu
tygodnia znajdziesz si� w wi�zieniu. Twoja kariera b�dzie sko�czona!
Plum, plum, gra� Ray na harfie, u�miechaj�c si� nieweso�o do Glena.
* * *
Lee m�wi�:
- Czy zna pani histori� mnicha zen, kt�ry bawi� si� w chowanego z dzie�mi?
Czy to Basho opowiada? Mnich schowa� si� w szopie, a dzieciom nie przysz�o do
g�owy, �eby tam zajrze�, wi�c w ko�cu o nim zapomnia�y. By� to bardzo prosty
cz�owiek. Nast�pnego dnia...
- Zgadzam si�, �e w zen mo�na dopatrzy� si� pewnej g�upoty - przyzna�a Joan.
- S�awi prostot� i �atwowierno��. A niech pan pami�ta, �e ��atwowierny�
pierwotnie
znaczy�o kogo�, kto �atwo daje si� nabra�, oszuka�. - Poci�gn�a �yk herbaty,
kt�ra
okaza�a si� ju� zimna.
- Wobec tego jest pani prawdziw� wyznawczyni� zen - powiedzia� Lee. -
Poniewa� da�a si� pani nabra�. - Si�gn�� do wewn�trznej kieszeni p�aszcza i
wyj��
pistolet, kt�ry wycelowa� w Joan. - Jest pani aresztowana.
- Przez rz�d Kuby? - zdo�a�a wykrztusi�.
- Przez rz�d Stan�w Zjednoczonych - odpar� Lee. - Przeczyta�em pani my�li i
dowiedzia�em si�, �e pani wie, i� Ray Meritan jest zdecydowanym merceryst�, a i
pani sama sk�ania si� ku merceryzmowi.
- Ale� nic podobnego!
- Pod�wiadomie si� pani sk�ania. Jest pani na granicy nawr�cenia si�.
Wyczuwam takie my�li, nawet je�li pani sama im przeczy. Lecimy z powrotem do
Stan�w, pani i ja, tam znajdziemy pana Raya Meritana, kt�ry zaprowadzi nas do
Wilbura Mercera, ot i wszystko.
- I dlatego zosta�am wys�ana na Kub�?
- Jestem cz�onkiem Komitetu Centralnego Kuba�skiej Partii Komunistycznej -
odpar� Lee. - I jedynym telepat� w tym komitecie. Przeg�osowali�my wsp�prac� z
Departamentem Stanu Stan�w Zjednoczonych w zakresie zwalczania obecnego
zagro�enia merceryzmem. Nasz samolot, panno Hiashi, odlatuje do Waszyngtonu za
p� godziny, musimy ju� jecha� na lotnisko.
Joan Hiashi rozejrza�a si� bezradnie po restauracji. Go�cie przy stolikach,
kelnerzy... nikt nie zwraca� na nich najmniejszej uwagi. Kiedy mija� ich jaki�
kelner z
wy�adowan� tac�, wsta�a.
- Ten cz�owiek chce mnie porwa� - powiedzia�a. - Prosz� mi pom�c.
Kelner spojrza� na pana Lee, pozna� go, u�miechn�� si� do Joan i wzruszy�
ramionami.
- To pan Lee, bardzo wa�na osobisto�� - powiedzia� i odszed� ze swoj� tac�.
- Ma racj� - rzek� Lee.
Joan wybieg�a z lo�y i przebieg�a przez sal�.
- Niech mi pan pomo�e - zwr�ci�a si� do starszego kuba�skiego mercerysty,
kt�ry siedzia� z przeka�nikiem empatii przy stoliku. - Jestem mercerystk�, chc�
mnie
aresztowa�.
M�czyzna podni�s� pobru�d�on� twarz, przyjrza� si� jej uwa�nie.
- Prosz� mi pom�c - powt�rzy�a.
- Chwa�a Mercerowi - odrzek�.
On nie mo�e mi pom�c, u�wiadomi�a sobie. Odwr�ci�a si� do pana Lee, kt�ry
pod��y� za ni�, wci�� trzymaj�c j� na muszce. - Ten stary nie kiwnie palcem -
powiedzia�. - Nawet nie wstanie od sto�u.
- Tak, wiem - podda�a si�.
Telewizor w rogu nagle przesta� nadawa� sw�j ca�odzienny be�kot, z ekranu
znikn�a twarz kobiety i butelka p�ynu do zmywania i obraz si� zaczerni�.
P�niej z
g�o�nika pop�yn�� po hiszpa�sku komunikat.
- Jest ranny - oznajmi� Lee, s�uchaj�c. - Ale jeszcze �yje. Jak si� pani czuje,
panno Hiashi, jako mercerystka? Czy to pani� boli? Ach, prawda, trzeba trzyma�
uchwyty, �eby cierpie�. To musi by� akt dobrowolny.
Joan chwyci�a przeka�nik empatii starego Kuba�czyka, potrzyma�a chwil�, a
potem si�gn�a po uchwyty. Lee patrzy� na ni� w zdumieniu, przysun�� si�, chc�c
jej
odebra� skrzynk�...
To, co czu�a, to nie by� b�l. Czy tak w�a�nie ma by�? zastanawia�a si�, patrz�c
na przy�mione i jakby odleg�e wn�trze restauracji. Mo�e Wilbur Mercer jest
nieprzytomny - tak, z pewno�ci�. Uciekn� ci, powiedzia�a w my�lach do Lee. Nie
mo�esz, albo przynajmniej nie zechcesz, pod��y� za mn� do �wiata �mierci Wilbura
Mercera, kt�ry umiera gdzie� na pustyni okr��ony przez nieprzyjaci�. Teraz
jestem z
nim. Uciek�am od czego� jeszcze gorszego. Od ciebie. I nigdy ju� mnie nie
dostaniesz.
Zobaczy�a wok� siebie wielk� pust� przestrze�. W powietrzu unosi� si�
zapach zesch�ej ro�linno�ci; by�a na pustyni, gdzie dawno nie pada� deszcz.
Stan�� przed ni� m�czyzna ze smutnym blaskiem w szarych, udr�czonych
oczach.
- Jestem twoim przyjacielem - powiedzia� - ale musisz �y� nadal tak, jakbym
nie istnia�. Czy to rozumiesz? - Roz�o�y� r�ce.
- Nie - odpar�a. - Nie rozumiem.
- Jak mog� ci� uratowa� - m�wi� m�czyzna - skoro nie potrafi� uratowa�
samego siebie? - U�miechn�� si�: - Nie widzisz tego? Nie ma ratunku.
- Wi�c po co to wszystko?
- �eby ci pokaza� - powiedzia� Wilbur Mercer - �e nie jeste� sama. Jestem tu z
tob� i zawsze b�d�. Wracaj i staw im czo�o. I powiedz im to.
Pu�ci�a uchwyty.
Lee, z przystawionym do niej pistoletem, spyta�:
- No i co?
- Jedziemy - powiedzia�a. - Z powrotem do Stan�w Zjednoczonych. Niech
mnie pan odda w r�ce FBI. To nie ma znaczenia.
- Co pani widzia�a? - spyta� z ciekawo�ci�.
- Nie powiem panu.
- Ale i tak si� dowiem. Z pani my�li. - Sondowa� j� teraz, s�uchaj�c z g�ow�
przechylon� na bok. K�ciki ust mu opad�y, nadaj�c twarzy wyraz naburmuszenia.
- Nie pojmuj� - rzek�. - Mercer patrzy pani w oczy i m�wi, �e nic nie mo�e dla
pani zrobi�; czy to ten cz�owiek, za kt�rego odda�aby pani �ycie, pani i inni?
Jeste�cie
chorzy.
- W �wiecie szale�c�w ludzie chorzy s� zdrowymi.
- Co za nonsens - odpar� Lee.
W par� godzin p�niej m�wi� do Bogarta Croftsa:
- To by�o bardzo interesuj�ce. Sta�a si� mercerystk� dos�ownie na moich
oczach. Ukryte pragnienie przekszta�ci�o si� w rzeczywisto��... co �wiadczy, �e
prawid�owo odczyta�em jej my�li.
- Lada chwila powinni�my mie� Meritana - zwr�ci� si� Crofts do swojego
prze�o�onego, Sekretarza Stanu Herricka. - Wyszed� ju� ze studia telewizyjnego w
Los Angeles, gdzie si� dowiedzia� o ci�kim stanie Mercera. Potem nikt nie wie,
co
si� z nim dalej dzia�o. Do swojego mieszkania nie wr�ci�. Tamtejsza policja
zarekwirowa�a mu przeka�nik empatii i twierdz�, �e si� w domu nie pokaza�.
- Gdzie jest Joan Hiashi? - spyta� Crofts.
- Zosta�a zatrzymana w Nowym Jorku - odpar� Lee.
- Pod jakim zarzutem?
- Politycznej agitacji szkodliwej dla bezpiecze�stwa Stan�w Zjednoczonych.
U�miechaj�c si� Lee doda�:
- I pomy�le�, �e zosta�a aresztowana przez komunist� na Kubie. Oto paradoks
zen, kt�ry jej chyba jednak nie ucieszy.
Bogart Crofts uzmys�owi� sobie tymczasem, �e wsz�dzie rekwiruje si� teraz
wiele przeka�nik�w empatii. Wkr�tce zaczn� je niszczy�. W ci�gu czterdziestu
o�miu
godzin wi�kszo�� przeka�nik�w empatii w Stanach Zjednoczonych przestanie
istnie�,
��cznie z tym tutaj.
Skrzynka nadal sta�a na jego biurku, nietkni�ta. On sam prosi�, �eby j� tu
przyniesiono, ale przez ca�y czas trzyma� si� od niej z daleka, nie czuj�c nawet
pokusy, aby j� wypr�bowa�. Teraz podszed� do niej.
- Co by si� sta�o - zapyta� pana Lee - gdybym wzi�� do r�k te uchwyty? Nie
ma tu telewizora. Nie mam poj�cia, co robi w tej chwili Wilbur Mercer, z tego co
wiem, pewno ju� nie �yje.
Lee odpar�:
- Je�li we�mie pan te uchwyty, przyst�pi pan do... waham si� u�y� tego
okre�lenia, ale wydaje mi si� odpowiednie... do mistycznej wsp�lnoty. Jak pan
wie,
b�dzie pan dzieli� cierpienie wraz z Mercerem, gdziekolwiek jest, ale to nie
wszystko.
B�dzie pan tak�e uczestniczy� w jego... jak by to powiedzie�? �Widzeniu �wiata�
to
nieprecyzyjny termin. Ideologii? Nie.
- Mo�e �stanie transu�? - podsun�� Herrick.
- Mo�e to najodpowiedniejsze okre�lenie - przyzna� Lee z grymasem niech�ci.
- Ale nie, te� nie. �adne s�owo tu nie pasuje i to w�a�nie ca�y problem. Tego
nie
mo�na opisa�, to si� musi prze�y�.
- Spr�buj� - postanowi� Crofts.
- Nie - zaprotestowa� Lee. - Nie radz�. Zdecydowanie pana przed tym
ostrzegam. Widzia�em, jaka zmiana zasz�a w pannie Hiashi, kiedy to zrobi�a. Czy
za�y� pan tak�e parakodein�, kiedy by�a modna w bezideowych, kosmopolitycznych
ko�ach? - spyta� z gniewem.
- Za�y�em - odpar� Crofts. - Zupe�nie na mnie nie dzia�a�a. - Co chcesz przez
to osi�gn��, Boge? - spyta� Herrick.
Bogart Crofts wzruszy� ramionami.
- Po prostu nie mog� zrozumie�, jak mo�na co� takiego polubi�, chcie� do
tego wraca�. - I wzi�� do r�k oba uchwyty przeka�nika empatii.
* * *
Id�c wolno w deszczu, Ray Meritan powiedzia� do siebie: Zabrali m�j
przeka�nik empatii i je�li wr�c� do domu, zabior� i mnie.
Uratowa� si� dzi�ki swojemu talentowi telepatycznemu. Kiedy wchodzi� do
budynku, pochwyci� my�li czekaj�cych na niego w mieszkaniu policjant�w.
By�o ju� po p�nocy. Prawdziwy k�opot polega na tym, pomy�la�, �e jestem
zbyt dobrze znany z mojego cholernego programu telewizyjnego. Dok�dkolwiek si�
udam, to mnie rozpoznaj�.
Przynajmniej na Ziemi.
Gdzie jest Wilbur Mercer? zada� sobie pytanie. W tym Systemie S�onecznym
czy gdzie� poza nim pod zupe�nie innym s�o�cem? Mo�e si� nigdy nie dowiemy. Lub
przynajmniej ja si� nie dowiem.
Ale czy mia�o to jakie� znaczenie? Wilbur Mercer gdzie� istnia� i tylko to by�o
wa�ne. I zawsze mo�na si� z nim skontaktowa�. By�y przecie� przeka�niki empatii
-
w ka�dym razie by�y do czasu nalot�w policji. A Meritan mia� wra�enie, �e
sp�ka,
kt�ra je dostarcza�a i kt�ra ukrywa�a si� w cieniu, poradzi sobie z policj�.
Je�eli ma co
do nich racj�...
Przed sob� w mokrej ciemno�ci ujrza� czerwone �wiat�a baru. Skr�ci� i wszed�
do �rodka. Zwr�ci� si� do barmana:
- Czy ma pan mo�e przeka�nik empatii? Zap�ac� panu za jego u�ycie sto
dolar�w.
Barman, du�y, t�gi m�czyzna o w�ochatych r�kach, odburkn��:
- Nie mam nic takiego, sp�ywaj pan.
Jeden z m�czyzn obserwuj�cych przy barze t� scen� rzek�:
- Posiadanie ich jest teraz nielegalne.
- Patrzcie, przecie� to Ray Meritan - zawo�a� drugi. - Ten jazzman.
- Gra dla nas szaro-zielony jazz, tak, tak - doda� leniwie trzeci, poci�gaj�c z
kufla �yk piwa.
Meritan skierowa� si� do wyj�cia.
- Czekaj pan! - zawo�a� za nim barman. - Chwileczk�, ch�opie. Id� pod ten
adres. - Nagryzmoli� co� na pude�ku zapa�ek i poda� Meritanowi.
- Ile jestem panu winien? - spyta� Meritan.
- Pi�� dolc�w i jeste�my kwita.
Meritan zap�aci� i wyszed� z pude�kiem zapa�ek w kieszeni. To najpewniej
adres miejscowego posterunku policji, pomy�la�, ale jednak spr�buj�.
Gdybym tylko m�g� jeszcze raz dosta� do r�k przeka�nik empatii...
Pod adresem, kt�ry da� mu barman, znajdowa� si� stary, zniszczony,
drewniany budynek w centrum Los Angeles. Zapuka� do drzwi i czeka�.
Drzwi si� uchyli�y. Wyjrza�a przez nie t�ga kobieta w �rednim wieku, w
szlafroku i kapciach.
- Nie jestem z policji - powiedzia�. - Jestem merceryst�. Czy m�g�bym
skorzysta� z pani przeka�nika empatii?
Drzwi otworzy�y si� szerzej, kobieta przyjrza�a mu si� bacznie i najwidoczniej
uwierzy�a, chocia� nic nie powiedzia�a.
- Przepraszam, �e przeszkadzam tak p�no - usprawiedliwi� si�.
- Co si� panu sta�o? - spyta�a. - Nieszczeg�lnie pan wygl�da.
- To przez Wilbura Mercera - wyja�ni�. - Jest ranny.
- Prosz� wej�� - powiedzia�a kobieta i poprowadzi�a go szuraj�c nogami do
ciemnego, zimnego saloniku z papug� �pi�c� w wielkiej, p�okr�g�ej klatce z
miedzianego drutu. Na staro�wieckiej radioli sta� przeka�nik empatii. Meritan
poczu�
na jego widok bezbrze�n� ulg�.
- Niech pan si� nie kr�puje - zach�ci�a go kobieta.
- Dzi�kuj� - powiedzia� i wzi�� uchwyty.
W uchu zad�wi�cza� mu g�os: �Pos�u�ymy si� dziewczyn�. Zaprowadzi nas do
Meritana. Mia�em racj�, �e j� zatrudni�em�.
Ray nie rozpozna� g�osu. Nie nale�a� do Wilbura Mercera. Mimo to,
zdumiony, trzyma� mocno uchwyty i s�ucha�; siedzia� bez ruchu, z r�kami
zaci�ni�tymi po obu stronach skrzynki.
- Si�y pozaziemskie zawsze przemawia�y do wyobra�ni najbardziej
�atwowiernych grup spo�ecznych, ale te grupy, co do czego nie mam w�tpliwo�ci,
s�
manipulowane przez cyniczn� mniejszo�� na szczycie drabiny spo�ecznej, ludzi
takich
jak Meritan. Zbijaj� fors� na tej hecy wok� Wilbura Mercera, napychaj�c sobie
w�asne portfele. - Ci�gn�� pewny siebie g�os.
Ray Meritan poczu� na jego d�wi�k strach. Zda� sobie bowiem spraw�, �e
m�wi to kto� z tamtej strony, wr�g. Jakim� cudem nawi�za� kontakt empatyczny z
nim, a nie z Wilburem Mercerem.
A mo�e Wilbur zrobi� to specjalnie, sam to zaaran�owa�? S�uchaj�c dalej,
us�ysza�: �...musimy �ci�gn�� dziewczyn� z Nowego Jorku z powrotem tutaj, gdzie
b�dziemy mogli bli�ej j� wybada�. - G�os doda�: �Jak ju� m�wi�em Herrickowi...�
Herrick, Sekretarz Stanu. A wi�c to kto� w Departamencie Stanu my�la� o
Joan. Mo�e ten urz�dnik, kt�ry j� zatrudni�. To znaczy, �e Joan nie by�a na
Kubie.
By�a w Nowym Jorku. Co si� sta�o? Z tego, co us�ysza�, wynika�o, �e chcieli j�
wykorzysta� g��wnie po to, aby dotrze� do niego. Pu�ci� uchwyty i g�os odp�yn��.
- Znalaz� go pan? - spyta�a kobieta.
- T... tak - odpar� Meritan z roztargnieniem, staraj�c si� zorientowa� w
nieznanym pokoju.
- Jak si� czuje? Dobrze?
- Nie... nie wiem jeszcze - powiedzia� zgodnie z prawd�. Pomy�la�: Musz�
lecie� do Nowego Jorku. I pom�c jako� Joan. Wpad�a w to przeze mnie; nie mam
wyboru. Nawet je�li mnie z�api�, jak m�g�bym j� zostawi�?
Bogart Crofts powiedzia�:
- Nie dotar�em do Mercera. - Odszed� od przeka�nika empatii i odwr�ci� si�
patrz�c na niego ze smutkiem. - Dotar�em do Meritana. Ale nie wiem, gdzie jest.
W
momencie, kiedy wzi��em te uchwyty do r�k, Meritan wzi�� je te�. Byli�my
po��czeni
i teraz on wie wszystko to co ja, a ja wiem wszystko to co on, co zreszt�
niewiele nam
daje. - Zdumiony i oszo�omiony odwr�ci� si� do Herricka. - On nie wie nic wi�cej
o
Wilburze Mercerze ni� my; chcia� nawi�za� z nim kontakt. Z ca�� pewno�ci� nie
jest
Mercerem. - Zamilk�.
- Mam wra�enie, �e Crofts co� zatai� - powiedzia� Herrick zwracaj�c si� do
pana Lee. - Niech mi pan powie, czego jeszcze dowiedzia� si� od Meritana?
- Meritan wybiera si� do Nowego Jorku, �eby odnale�� Joan Hiashi - m�wi�
Lee, pos�usznie czytaj�c my�li Croftsa. - Przekaza� bezwiednie t� wiadomo��
Croftsowi, kiedy byli zespoleni my�lami.
- Przygotujemy si� na powitanie pana Meritana - powiedzia� Sekretarz Herrick
z krzywym u�miechem.
- Czy do�wiadczy�em czego�, co wy telepaci prze�ywacie na co dzie�? -
zapyta� Crofts.
- Tylko wtedy, gdy jeden z nas po��czy si� z innym telepat�. To mo�e by�
nieprzyjemne, unikamy takich sytuacji, gdy� je�li zderz� si� ze sob� dwie
diametralnie r�ne osobowo�ci, nast�puje spi�cie, co jest psychologicznie
szkodliwe.
Przypuszczam, �e w tym wypadku tak w�a�nie by�o.
- Pos�uchajcie - odezwa� si� Crofts. - Jak mo�emy nadal prowadzi� t� spraw�,
skoro wiem, �e Meritan jest niewinny? Nie wie nic o Mercerze ani organizacji,
kt�ra
rozprowadza te skrzynki, opr�cz jej nazwy.
Na chwil� zapad�a cisza.
- Ale jest on jedn� z tych osobisto�ci, kt�re przyst�pi�y do merceryst�w -
zauwa�y� Herrick. Poda� Croftsowi dalekopis. - I zrobi� to ca�kiem otwarcie.
Je�li
zadasz sobie trud, �eby to przeczy