2833

Szczegóły
Tytuł 2833
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2833 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2833 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2833 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PHILIP K. DICK Kr�tki szcz�liwy �ywot br�zowego oxforda - CHC� CI CO� POKAZA� - oznajmi� Doc Labyrinth. Z kieszeni p�aszcza uroczy�cie wydoby� pude�ko zapa�ek. Trzyma� je mocno, wpatruj�c si� w nie ze skupieniem. - Zaraz ujrzysz najdonio�lejsze wydarzenie w ca�ej wsp�czesnej nauce. �wiat zadr�y i zatrz�sie si�. - Daj mi spojrze� - powiedzia�em. By�o p�no, ju� po p�nocy. Na zewn�trz deszcz kropi� opuszczone ulice. Obserwowa�em, jak Doc Labyrinth ostro�nie otwiera pude�ko kciukiem, robi�c jedynie ma�� szpark�. Nachyli�em si�, by popatrze�. W pude�ku znajdowa� si� mosi�ny guzik. Tylko to, nie licz�c odrobiny suchej trawy i czego�, co wygl�da�o jak okruch chleba. - Guziki ju� zosta�y wynalezione - powiedzia�em. - Nie widz� w tym niczego nadzwyczajnego. - Wyci�gn��em r�k�, aby dotkn�� guzika, ale Labyrinth wyszarpn�� pude�ko, krzywi�c twarz z w�ciek�o�ci�. - To nie jest taki zwyk�y guzik - o�wiadczy�. - Rusz si�! Rusz si�! - powiedzia�, zagl�daj�c do pude�ka. Tr�ci� guzik palcem. - Ruszaj! Przypatrywa�em si� temu z ciekawo�ci�. - Labyrinth, mo�e m�g�by� to wyja�ni�? Przychodzisz tutaj w �rodku nocy, pokazujesz mi guzik w pude�ku od zapa�ek, i... Labyrinth wr�ci� na kanap�, zwieszaj�c g�ow� z poczuciem kl�ski. Zamkn�� pude�ko i z rezygnacj� w�o�y� je z powrotem do kieszeni. - Nie ma sensu udawa� - powiedzia�. - Przegra�em. Guzik jest martwy. Nie ma nadziei. - Czy to takie niezwyk�e? Czego si� spodziewa�e�? - Przynie� mi co�. - Labyrinth rozejrza� si� osowiale po pokoju. - Przynie� mi... Przynie� mi wina. - Dobra, Doc - powiedzia�em podnosz�c si�. - Ale wiesz, co wino robi z lud�mi. - Poszed�em do kuchni i nala�em sherry do dw�ch szklanek. Zanios�em je do pokoju i da�em jedn� Docowi. Przez jaki� czas tylko popijali�my. - Chcia�bym, �eby� mnie dopu�ci� do tej tajemnicy. Doc odstawi� szklank�, kiwaj�c g�ow� z roztargnieniem. Za�o�y� nog� na nog� i wyj�� fajk�. Kiedy j� zapali�, jeszcze raz zajrza� uwa�nie do pude�ka. Westchn�� i zn�w je od�o�y�. - Na nic - rzek�. - Animator nigdy nie zadzia�a, Regu�a sama w sobie jest b��dna. M�wi� oczywi�cie o Regule Dostatecznego Podra�nienia. - A co to takiego? - Wpad�em na ni� w nast�puj�cy spos�b. Pewnego dnia siedzia�em na skale na pla�y. �wieci�o s�o�ce i by�o bardzo gor�co. Poci�em si� i czu�em si� raczej nieprzyjemnie. Nagle le��cy obok mnie kamyk wsta� i odpe�z�. Zirytowa�o go gor�co s�oneczne. - Naprawd�? Kamyk? - Natychmiast objawi�a mi si� Regu�a Dostatecznego Podra�nienia. Wyja�nienie tajemnicy pochodzenia �ycia. Eony temu, w zamierzch�ej przesz�o�ci, kawa�ek nieo�ywionej materii zosta� tak przez co� podra�niony, �e odpe�z�, nap�dzany oburzeniem. To by� m�j cel �yciowy: wynale�� doskona�y czynnik dra�ni�cy, dostatecznie irytuj�cy, aby pobudzi� martw� materi� do �ycia i mo�liwy do wykorzystania go jako sk�adnik dzia�aj�cego urz�dzenia. To urz�dzenie, kt�re w obecnej chwili znajduje si� na tylnym siedzeniu mojego samochodu, nazywa si� Animator. Ale nie dzia�a. Przez chwil� siedzieli�my w milczeniu. Poczu�em, jak moje oczy z wolna si� zamykaj�. - S�uchaj, Doc - zacz��em - czy nie czas, aby�my... Doc Labyrinth zerwa� si� na r�wne nogi. - Masz racj� - powiedzia�. - Czas na mnie. Skierowa� si� w stron� drzwi. Dogoni�em go. - Je�li chodzi o to urz�dzenie - powiedzia�em. - Nie tra� nadziei. Mo�e uda ci si� uruchomi� je innym razem. - Urz�dzenie? - zmarszczy� si�. - Och, Animator. C�, powiem ci, co zrobi�. Sprzedam ci je za pi�� dolar�w. Gapi�em si� na niego. W jego postaci by�o co� tak rozpaczliwego, �e nie chcia�o mi si� �mia�. - Za ile? - spyta�em. - Wnios� je do domu. Zaczekaj tu. - Wyszed� na dw�r, zszed� po schodkach i znikn�� w ciemno�ciach. Us�ysza�em, jak otwiera drzwiczki samochodu, a p�niej chrz�ka i co� mruczy. - Poczekaj - zawo�a�em. Pospieszy�em za nim. Mocowa� si� z du�ym kwadratowym pud�em, pr�buj�c wyci�gn�� je z samochodu. Chwyci�em pud�o z jednej strony i razem wtaszczyli�my je do domu. Postawili�my je na stole w jadalni. - A wi�c to jest Animator - powiedzia�em. - Wygl�da jak piekarnik. - Bo to jest, a raczej by�, piekarnik. Animator emituje strumie� gor�ca jako czynnik dra�ni�cy. Ale sko�czy�em z tym na zawsze. Wyci�gn��em portfel. - Dobrze. Je�li chcesz to sprzeda�, mog� r�wnie dobrze by� kupcem. - Da�em mu pieni�dze. Przyj��. Pokaza� mi, gdzie umieszcza� nieo�ywion� materi�, jak nastawia� liczniki i tarcze, i nagle, bez uprzedzenia, na�o�y� kapelusz i wyszed�. Zosta�em sam, z moim nowym Animatorem. Gdy tak mu si� przygl�da�em, moja �ona, ubrana w szlafrok, pojawi�a si� na dole. - Co si� dzieje? - zapyta�a. - Sp�jrz na siebie, masz przemoczone buty. Babra�e� si� w rynsztoku? - Niezupe�nie. Popatrz na ten piec. W�a�nie da�em za niego pi�� dolar�w. O�ywia r�ne przedmioty. Joan patrzy�a na moje buty. - Jest pierwsza nad ranem. W�� buty do piecyka i chod� do ��ka. - Ale czy nie zdajesz sobie sprawy... - W�� je do piecyka - powiedzia�a Joan, wracaj�c na g�r�. - S�yszysz mnie? - Dobrze - odpowiedzia�em. TO ZDARZY�O SI� przy �niadaniu, gdy siedzia�em przy stole, spogl�daj�c ponuro na talerz z zimn� jajecznic� na boczku. Dzwonek u drzwi rozdzwoni� si� gwa�townie. - Kt� to mo�e by�? - zapyta�a Joan. Podnios�em si� i przeszed�em przez korytarz do salonu. Otworzy�em drzwi. - Labyrinth! - zawo�a�em. Jego twarz by�a blada, a pod oczami mia� ciemne kr�gi. - Masz tu swoje pi�� dolar�w - powiedzia�. - Chc� dosta� z powrotem m�j Animator. By�em oszo�omiony. - W porz�dku, Doc. Wejd�, a ja ci go przynios�. Wkroczy� do �rodka i stan��, stukaj�c butem w pod�og�. Poszed�em po Animator. Wci�� by� ciep�y. Labyrinth przypatrywa� si�, jak go nios�. - Postaw go - rzek�. - Chc� si� upewni�, czy wszystko jest na swoim miejscu. Postawi�em przedmiot na stole i Doc obada� go z mi�o�ci�, troskliwie, otwieraj�c ma�e drzwiczki i zagl�daj�c do �rodka. - Tu jest but - powiedzia�. - Powinny by� dwa buty - odrzek�em, przypominaj�c sobie zesz�� noc. - M�j Bo�e, w�o�y�em do tego moje buty. - Oba? Teraz jest tylko jeden. Joan wysz�a z kuchni. - Cze��, doktorze - powiedzia�a. - Co ci� sprowadza tak wcze�nie? Labyrinth i ja patrzyli�my na siebie. - Tylko jeden? - spyta�em. Nachyli�em si�, �eby spojrze�. W �rodku znajdowa� si� pojedynczy zab�ocony but, teraz, po nocy sp�dzonej w Animatorze Labyrintha, zupe�nie suchy. Pojedynczy but, ale w�o�y�em do �rodka dwa. Gdzie si� podzia� ten drugi? Odwr�ci�em si�, ale wyraz twarzy Joan sprawi�, �e zapomnia�em, co chcia�em powiedzie�. Moja �ona patrzy�a z przera�eniem na pod�og�, otwieraj�c usta. Porusza�o si� tam co� ma�ego i br�zowego, �lizgaj�c si� w kierunku kanapy. Wpe�z�o pod ni� i znikn�o. Widzia�em to jedynie w przelocie, ruch trwaj�cy mgnienie oka, ale wiedzia�em, co to by�o. - M�j Bo�e - powiedzia� Labyrinth. - Prosz�, masz tu pi�� dolar�w. - Wepchn�� mi w r�ce banknot. - Naprawd� chc� go z powrotem, w tej chwili! - Spokojnie - powiedzia�em. - Pom� mi. Musimy z�apa� to przekl�te co�, zanim si� wydostanie na zewn�trz. Labyrinth zamkn�� drzwi salonu. - Wszed� pod kanap�. - Przykucn�� i zapu�ci� spojrzenie w g��b. - Wydaje mi si�, �e go widz�. Masz jaki� kij czy co�? - Wypu��cie mnie - powiedzia�a Joan. - Nie chc� mie� z tym nic wsp�lnego. - Nie mo�esz wyj�� - odrzek�em. Zerwa�em z okna karnisz i �ci�gn��em z niego zas�on�. - Mo�emy u�y� tego. - Przy��czy�em si� do Labyrintha na pod�odze. - Wydostan� go, ale b�dziesz musia� pom�c mi go z�apa�. Je�li nie b�dziemy dzia�a� szybko, nigdy wi�cej go nie ujrzymy. Tr�ci�em but ko�cem pr�ta. Cofn�� si�, przyciskaj�c si� do �ciany. Mog�em go dostrzec, ma�� br�zow� kupk�, skurczon� i cich�, jak jakie� osaczone, dzikie zwierz�tko, kt�re uciek�o z klatki. Wywo�a�o to we mnie dziwne uczucie. - Zastanawiam si�, co mo�emy z nim zrobi� - mrukn��em. - Gdzie, u diab�a, b�dziemy go trzyma�? - Czy mo�emy to wsadzi� do szuflady biurka? - zapyta�a Joan rozgl�daj�c si�. - Wyjm� stamt�d wszystkie przybory. - Idzie! - Labyrinth podni�s� si� z trudem na nogi. But wyskoczy�. Pod��y� przez pok�j, w stron� du�ego krzes�a. Zanim zdo�a� si� dosta� pod sp�d, Labyrinth chwyci� go za jedno ze sznurowade�. But ci�gn�� i szarpa�, pr�buj�c si� uwolni�, ale stary Doc trzyma� go mocno. Razem wsadzili�my but do biurka i zatrzasn�li�my szuflad�. Obaj wydali�my westchnienie ulgi. - To by by�o na tyle - powiedzia� Labyrinth. U�miechn�� si� do nas g�upio. - Rozumiecie, co to oznacza? Dokonali�my tego, naprawd� tego dokonali�my! Animator zadzia�a�. Ale nie rozumiem, dlaczego nie dzia�a� w przypadku guzika. - Guzik by� mosi�ny - powiedzia�em. - A but ze sk�ry i kleju kostnego. Naturalny. I by� mokry. Spojrzeli�my w stron� biurka. - W tym biurku - oznajmi� Labyrinth - znajduje si� najdonio�lejsza rzecz w ca�ej wsp�czesnej nauce. - �wiat zadr�y i zatrz�sie si� - doko�czy�em. - Wiem. C�, uwa�aj to za swoje. - Wzi��em Joan za r�k�. - Daj� ci but razem z Animatorem. - �wietnie. - Labyrinth kiwn�� g�ow�. - Miejcie na niego oko, nie pozw�lcie mu uciec. - Skierowa� si� do drzwi. - Musz� �ci�gn�� w�a�ciwych ludzi, takich, kt�rzy... - Nie mo�esz zabra� tego ze sob�? - zapyta�a nerwowo Joan. Labyrinth zatrzyma� si� przy drzwiach. - Musicie go strzec. To dow�d, dow�d na to, �e Animator dzia�a. Regu�a Dostatecznego Podra�nienia. - Pospieszy� alejk�. - No i co? - spyta�a Joan. - Co teraz? Czy naprawd� masz zamiar tu zosta� i tego pilnowa�? Rzuci�em spojrzenie na zegarek. - Musz� i�� do pracy. - C�, ja nie zamierzam tego pilnowa�. Je�eli wychodzisz, wychodz� z tob�. Nie zostan� tutaj. - Powinien by� bezpieczny w szufladzie - powiedzia�em. - S�dz�, �e mo�emy go na jaki� czas zostawi�. - Odwiedz� moj� rodzin�. Spotkamy si� wieczorem w mie�cie i mo�emy razem wr�ci� do domu. - Naprawd� a� tak si� go boisz? - Nie podoba mi si�. Jest w nim co�... - To tylko stary but. Joan u�miechn�a si� s�abo. - Nie bujaj - powiedzia�a. - Nigdy nie istnia� but taki jak ten. SPOTKA�EM SI� Z NI� po pracy i zjedli�my obiad. Pojechali�my do domu, zaparkowa�em samoch�d na podje�dzie. Powoli pod��yli�my alejk�. Na ganku Joan zawaha�a si�. - Czy naprawd� musimy tam wchodzi�? Nie mo�emy p�j�� do kina albo co? - Musimy tam wej��. Chc� zobaczy�, jak on si� ma. Zastanawiam si�, czym b�dziemy musieli go karmi�. - Otworzy�em drzwi i pchn��em je. Co� przelecia�o obok mnie i �mign�o alejk�. Znikn�o w krzakach. - Co to by�o? - szepn�a Joan w os�upieniu. - Chyba wiem. - Pospieszy�em do biurka. Rzecz jasna, szuflada by�a otwarta. But dos�ownie wykopa� si� na wolno��. - C�, to by by�o na tyle - powiedzia�em. - Ciekawe, co powiemy Docowi? - Mo�e m�g�by� zn�w go z�apa� - podsun�a Joan. Zamkn�a za nami drzwi. - Albo o�ywi� jaki� inny. Spr�buj z tym drugim butem, tym, kt�ry zosta�. Potrz�sn��em g�ow�. - On nie zareagowa�. Tworzenie to zabawna sprawa. Niekt�re przedmioty nie reaguj�. Ale mogliby�my... Zadzwoni� telefon. Spojrzeli�my po sobie. By�o co� w tym d�wi�ku. - To on - powiedzia�em. Podnios�em s�uchawk�. - Tu Labyrinth - rozleg� si� znajomy g�os. - Wpadn� jutro, wcze�nie. Przyjad� ze mn�. B�dziemy mieli fotograf�w i dobry reporta�. Jenkins z laboratorium... - S�uchaj, Doc... - zacz��em. - Pogadamy p�niej. Mam tysi�c spraw do za�atwienia. Zobaczymy si� jutro rano. - Roz��czy� si�. - Czy to by� doktor? - spyta�a Joan. Spojrza�em na pust� szuflad� biurka, nie domkni�t�. - Tak. To by� on. - Zbli�y�em si� do szafki w korytarzu, zdejmuj�c p�aszcz. Raptem ogarn�o mnie niesamowite uczucie. Zatrzyma�em si� i odwr�ci�em. Co� mnie obserwowa�o. Ale co? Nic nie zobaczy�em. �cierp�a mi sk�ra. - Co, u diab�a - powiedzia�em. Otrz�sn��em si� i powiesi�em p�aszcz na wieszaku. Kiedy wraca�em do salonu, wyda�o mi si�, �e zobaczy�em k�tem oka jaki� ruch. - Cholera - zakl��em. - O co chodzi? - Nic. Nic zupe�nie. - Rozejrza�em si� wok�, ale nie mog�em okre�li�, co jest nie tak. Biblioteczka, chodnik, obrazy na �cianach, wszystko takie jak zawsze. Ale co� si� poruszy�o. Wszed�em do salonu. Animator sta� na stole. Kiedy go mija�em, poczu�em fal� ciep�a. Cigle by� na chodzie, a drzwi by�y otwarte! Nacisn��em wy��cznik i pod�wietlana tarcza zgas�a. Czy zostawili�my go w��czonego na ca�y dzie�? Pr�bowa�em sobie przypomnie�, ale nie by�em pewien. - Musimy znale�� but przed zapadni�ciem zmroku - powiedzia�em. Szukali�my, ale bez rezultatu. Oboje przetrz�sn�li�my ka�dy cal podw�rka, sprawdzaj�c wszystkie krzaki, zagl�daj�c pod �ywop�ot, nawet pod dom, ale bezskutecznie. Kiedy si� zbyt �ciemni�o, �eby cokolwiek zobaczy�, zapalili�my �wiat�o na ganku i przez jaki� czas pracowali�my przy nim. Wreszcie si� podda�em. Usiad�em na schodkach. - To nie ma sensu - o�wiadczy�em. - Nawet w �ywop�ocie jest milion r�nych miejsc. I kiedy sprawdzali�my jedn� stron�, m�g� wymkn�� si� z drugiej. Zostali�my pobici. Czas zmierzy� si� z tym faktem. - Mo�e to i dobrze - powiedzia�a Joan. Wsta�em. - Zostawimy drzwi otwarte na noc. Istnieje szansa, �e sam wr�ci. Zostawili�my drzwi otwarte, ale gdy nast�pnego ranka zeszli�my na d�, dom by� cichy i pusty. Od razu wiedzia�em, �e but si� nie zjawi. Poszpera�em dooko�a, ogl�daj�c uwa�nie wszystkie przedmioty. W kuchni wok� wiadra na �mieci le�a�y rozsypane skorupki od jajek. But odwiedzi� nas tej nocy, ale, gdy si� posili�, zn�w znikn��. Zamkn��em frontowe drzwi i stali�my w milczeniu, spogl�daj�c na siebie. - On tu mo�e si� zjawi� w ka�dej chwili - powiedzia�em. - Chyba lepiej zadzwoni� do biura i uprzedz�, �e si� sp�ni�. Joan dotkn�a Animatora. - A wi�c to jest sprawca. Ciekawe, czy co� takiego kiedykolwiek wydarzy si� po raz drugi. Wyszli�my na dw�r i przez par� minut rozgl�dali�my si� pe�ni nadziei. Nic nie poruszy�o si� w krzakach, zupe�nie nic. - Po sprawie - powiedzia�em. Podnios�em wzrok. - Ju� nadje�d�a samoch�d. Ciemny plymouth g�adko zatrzyma� si� przed domem. Wysiad�o z niego dw�ch starszych m�czyzn, kt�rzy nast�pnie zbli�yli si� �cie�k�, obserwuj�c nas z zaciekawieniem. - Gdzie jest Rupert? - zapyta� jeden z nich. - Kto? Ma pan na my�li Doca Labyrintha? Przypuszczam, �e poka�e si� tu lada moment. - Czy to znajduje si� w �rodku? - spyta� m�czyzna. - Nazywam si� Porter, jestem z Uniwersytetu. Czy mog� zerkn��? - Niech pan lepiej poczeka - powiedzia�em unieszcz�liwiony. - Dop�ki Doc si� nie zjawi. Zatrzymy�y si� kolejne dwa samochody. Wi�cej m�czyzn w podesz�ym wieku wysiad�o i ruszy�o alejk�, rozmawiaj�c p�g�osem. - Gdzie jest Animator? - zapyta� mnie jeden z nich, dziwak z krzaczastymi bokobrodami. - M�ody cz�owieku, wska� nam drog� do eksponatu. - Eksponat jest w �rodku - odrzek�em. - Je�li chc� panowie zobaczy� Animator, prosz� wej��. Wcisn�li si� do �rodka. Joan i ja pod��yli�my za nimi. Stali wok� sto�u, przypatruj�c si� uwa�nie kwadratowemu pud�u, piekarnikowi, rozmawiaj�c z podnieceniem. - To jest to! - wykrzykn�� Porter. - Regu�a Dostatecznego Podra�nienia zapisze si� w... - Bzdura - powiedzia� inny. - To absurd. Chc� zobaczy� ten kapelusz, but czy cokolwiek to jest. - Zobaczysz - rzek� Porter. - Rupert wie, co robi. Mo�esz na to liczy�. Zag��bili si� w sp�r, powo�uj�c si� na powa�ne �r�d�a i przytaczaj�c daty i nazwy miejsc. Nadje�d�a�o coraz wi�cej samochod�w, niekt�re z nich by�y przys�ane przez gazety. - O Bo�e - powiedzia�em. - To oznacza jego koniec. - C�, po prostu b�dzie musia� powiedzie� im, co si� sta�o - odrzek�a Joan. - O tym, �e uciek�. - My b�dziemy musieli, nie on. To my wypu�cili�my but. - Nie mam z tym nic wsp�lnego. Ta para nie podoba�a mi si� od samego pocz�tku. Pami�tasz, jak chcia�am, �eby� kupi� te ciemnowi�niowe? Zignorowa�em j�. Coraz wi�cej staruszk�w zbiera�o si� na trawniku, rozmawiaj�c i dyskutuj�c. Nagle zobaczy�em, jak przed domem zatrzymuje si� ma�y niebieski ford Labyrintha i serce we mnie zamar�o. Przyby�, jest tutaj, i za minut� b�dziemy musieli mu powiedzie�. - Nie mog� spojrze� mu w oczy - powiedzia�em do Joan. - Wymknijmy si� tylnym wyj�ciem. Na widok Doca Labyrintha wszyscy naukowcy zacz�li wysypywa� si� z domu, otaczaj�c go kr�giem. Joan i ja popatrzyli�my na siebie. Dom by� pusty, nie licz�c nas dwojga. Zamkn��em drzwi. Gwar rozm�w przes�cza� si� przez okna, Labyrinth obja�nia� Regu�� Dostatecznego Podra�nienia. Zaraz wejdzie do �rodka i za��da buta. - C�, to by�a jego wina, �e go zostawi� - o�wiadczy�a Joan. Podnios�a czasopismo i zacz�a je kartkowa�. Doc Labyrinth pomacha� do mnie przez okno. Jego star� twarz przyozdabia� u�miech. Odmacha�em bez entuzjazmu. Po chwili usiad�em obok Joan. Czas mija�. Patrzy�em w pod�og�. Co mog�em robi�? Nic poza czekaniem, czekaniem, a� Doc wejdzie z triumfem do domu, otoczony naukowcami, lud�mi uczonymi, dziennikarzami, historykami, domagaj�c si� dowodu prawdziwo�ci swojej teorii - buta. Od mojego starego buta zale�a�o ca�e �ycie Labyrintha, dow�d prawdziwo�ci jego Regu�y, Animatora, wszystkiego. A ten przekl�ty but znikn��, by� gdzie� tam na dworze! - To ju� d�ugo nie potrwa - powiedzia�em. Czekali�my w milczeniu. Po pewnym czasie zauwa�y�em osobliw� rzecz. Rozmowy ucich�y. Nadstawi�em ucha, ale nic nie us�ysza�em. - No i co? - zapyta�em. - Dlaczego nie wchodz�? Cisza si� przeci�ga�a. Co si� dzia�o? Wsta�em i podszed�em do frontowych drzwi. Otworzy�em je i wyjrza�em na zewn�trz. - Co si� sta�o? - spyta�a Joan. - Widzisz co�? - Nie - odpowiedzia�em. - Nie rozumiem tego. - Wszyscy stali cicho, przygl�daj�c si� czemu�, nikt si� nie odzywa�. By�em zaintrygowany. Nie wiedzia�em, o co chodzi. - Co jest? - zapyta�em. - Chod�my zobaczy�. - Joan i ja powoli zeszli�my ze schodk�w na trawnik. Przepchn�li�my si� przez rz�d starszych m�czyzn i dotarli�my do przodu. - Dobry Bo�e - powiedzia�em. - Dobry Bo�e. Trawnikiem sun�a dziwna ma�a procesja, przedzieraj�ca si� przez �d�b�a. Dwa buty, m�j stary br�zowy, i tu� przed nim, pokazuj�c drog�, inny but, bia�y pantofelek na wysokim obcasie. Gapi�em si� na niego. Gdzie� go ju� kiedy� widzia�em. - To m�j! - krzykn�a Joan. Wzrok wszystkich obecnych spocz�� na niej. - On nale�y do mnie! Moje wieczorowe buty... - Ju� nie - powiedzia� Labyrinth. Jego stara twarz by�a blada ze wzruszenia. - Teraz jest ju� dla nas nieosi�galny, na zawsze. - Zdumiewaj�ce - rzek� jeden z uczonych. - Sp�jrzcie na nie. Obserwujcie samic�. Patrzcie, co ona robi. Bia�y bucik skrupulatnie trzyma� si� z przodu mojego starego buta, na odleg�o�� paru cali, prowadz�c go nie�mia�o. Kiedy m�j but si� zbli�y�, ona si� cofn�a, zataczaj�c p�okr�g. Obydwa przystan�y na moment, obserwuj�c si� wzajemnie. Wtedy m�j stary but zacz�� raptownie podskakiwa�, najpierw na obcasie, potem na czubku. Uroczy�cie, z wielk� godno�ci�, but ta�czy� dooko�a niej, a� wr�ci� na swoje poprzednie miejsce. Bia�y bucik podskoczy� raz, a nast�pnie zn�w zacz�� si� cofa�, powoli, z wahaniem, prawie pozwalaj�c mojemu butowi si� dotkn��, nim znowu si� przesun��. - To oznacza rozwini�te poczucie tradycji - powiedzia� stary m�czyzna. - Mo�e nawet nie�wiadome r�nicy ras. Buty zachowuj� si� zgodnie ze sztywnym wzorcem rytualnym, prawdopodobnie ustanowionym wieki... - Labyrinth, co to znaczy? - zapyta� Porter. - Wyja�nij nam to. - A wi�c to w�a�nie zasz�o - mrukn��em. - Kiedy nas nie by�o, but wyci�gn�� j� z szafki i zastosowa� na niej Animator. Wiedzia�em, �e co� mnie obserwowa�o tamtej nocy. Ona nadal by�a w domu. - To dlatego w��czy� Animator - powiedzia�a Joan. Poci�gn�a nosem. - Nie jestem pewna, czy mi si� to podoba. Dwa buty dotar�y do �ywop�otu, bia�y pantofel wci�� tu� poza zasi�giem sznurowade� br�zowego buta. Labyrinth wykona� ruch w ich kierunku. - A wi�c, panowie, mo�ecie zobaczy�, �e nie przesadzi�em. To jest najwspanialsza chwila w nauce, stworzenie nowej rasy. By� mo�e, gdy ludko�� zostanie zniszczona, spo�ecze�stwo przestanie istnie�, ta nowa forma �ycia... Wyci�gn�� r�k� po buty, ale w tej chwili samica znikn�a w �ywop�ocie, wycofuj�c si� w mrok listowia. Jednym susem br�zowy but strzeli� za ni�. Szelest, potem cisza. - Id� do domu - powiedzia�a Joan, odwracaj�c si�. - Panowie - powiedzia� Labyrinth z twarz� lekko zaczerwienion� - to jest nieprawdopodobne. Jeste�my obecni przy jednym z najwi�kszych i najdonio�lejszych moment�w w nauce. - No c�, prawie obecni - doda�em. Prze�o�y�a Anna Kejna