PHILIP K. DICK Krótki szczęśliwy żywot brązowego oxforda - CHCĘ CI COŚ POKAZAĆ - oznajmił Doc Labyrinth. Z kieszeni płaszcza uroczyście wydobył pudełko zapałek. Trzymał je mocno, wpatrując się w nie ze skupieniem. - Zaraz ujrzysz najdonioślejsze wydarzenie w całej współczesnej nauce. Świat zadrży i zatrzęsie się. - Daj mi spojrzeć - powiedziałem. Było późno, już po północy. Na zewnątrz deszcz kropił opuszczone ulice. Obserwowałem, jak Doc Labyrinth ostrożnie otwiera pudełko kciukiem, robiąc jedynie małą szparkę. Nachyliłem się, by popatrzeć. W pudełku znajdował się mosiężny guzik. Tylko to, nie licząc odrobiny suchej trawy i czegoś, co wyglądało jak okruch chleba. - Guziki już zostały wynalezione - powiedziałem. - Nie widzę w tym niczego nadzwyczajnego. - Wyciągnąłem rękę, aby dotknąć guzika, ale Labyrinth wyszarpnął pudełko, krzywiąc twarz z wściekłością. - To nie jest taki zwykły guzik - oświadczył. - Rusz się! Rusz się! - powiedział, zaglądając do pudełka. Trącił guzik palcem. - Ruszaj! Przypatrywałem się temu z ciekawością. - Labyrinth, może mógłbyś to wyjaśnić? Przychodzisz tutaj w środku nocy, pokazujesz mi guzik w pudełku od zapałek, i... Labyrinth wrócił na kanapę, zwieszając głowę z poczuciem klęski. Zamknął pudełko i z rezygnacją włożył je z powrotem do kieszeni. - Nie ma sensu udawać - powiedział. - Przegrałem. Guzik jest martwy. Nie ma nadziei. - Czy to takie niezwykłe? Czego się spodziewałeś? - Przynieś mi coś. - Labyrinth rozejrzał się osowiale po pokoju. - Przynieś mi... Przynieś mi wina. - Dobra, Doc - powiedziałem podnosząc się. - Ale wiesz, co wino robi z ludźmi. - Poszedłem do kuchni i nalałem sherry do dwóch szklanek. Zaniosłem je do pokoju i dałem jedną Docowi. Przez jakiś czas tylko popijaliśmy. - Chciałbym, żebyś mnie dopuścił do tej tajemnicy. Doc odstawił szklankę, kiwając głową z roztargnieniem. Założył nogę na nogę i wyjął fajkę. Kiedy ją zapalił, jeszcze raz zajrzał uważnie do pudełka. Westchnął i znów je odłożył. - Na nic - rzekł. - Animator nigdy nie zadziała, Reguła sama w sobie jest błędna. Mówię oczywiście o Regule Dostatecznego Podrażnienia. - A co to takiego? - Wpadłem na nią w następujący sposób. Pewnego dnia siedziałem na skale na plaży. Świeciło słońce i było bardzo gorąco. Pociłem się i czułem się raczej nieprzyjemnie. Nagle leżący obok mnie kamyk wstał i odpełzł. Zirytowało go gorąco słoneczne. - Naprawdę? Kamyk? - Natychmiast objawiła mi się Reguła Dostatecznego Podrażnienia. Wyjaśnienie tajemnicy pochodzenia życia. Eony temu, w zamierzchłej przeszłości, kawałek nieożywionej materii został tak przez coś podrażniony, że odpełzł, napędzany oburzeniem. To był mój cel życiowy: wynaleźć doskonały czynnik drażniący, dostatecznie irytujący, aby pobudzić martwą materię do życia i możliwy do wykorzystania go jako składnik działającego urządzenia. To urządzenie, które w obecnej chwili znajduje się na tylnym siedzeniu mojego samochodu, nazywa się Animator. Ale nie działa. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Poczułem, jak moje oczy z wolna się zamykają. - Słuchaj, Doc - zacząłem - czy nie czas, abyśmy... Doc Labyrinth zerwał się na równe nogi. - Masz rację - powiedział. - Czas na mnie. Skierował się w stronę drzwi. Dogoniłem go. - Jeśli chodzi o to urządzenie - powiedziałem. - Nie trać nadziei. Może uda ci się uruchomić je innym razem. - Urządzenie? - zmarszczył się. - Och, Animator. Cóż, powiem ci, co zrobię. Sprzedam ci je za pięć dolarów. Gapiłem się na niego. W jego postaci było coś tak rozpaczliwego, że nie chciało mi się śmiać. - Za ile? - spytałem. - Wniosę je do domu. Zaczekaj tu. - Wyszedł na dwór, zszedł po schodkach i zniknął w ciemnościach. Usłyszałem, jak otwiera drzwiczki samochodu, a później chrząka i coś mruczy. - Poczekaj - zawołałem. Pospieszyłem za nim. Mocował się z dużym kwadratowym pudłem, próbując wyciągnąć je z samochodu. Chwyciłem pudło z jednej strony i razem wtaszczyliśmy je do domu. Postawiliśmy je na stole w jadalni. - A więc to jest Animator - powiedziałem. - Wygląda jak piekarnik. - Bo to jest, a raczej był, piekarnik. Animator emituje strumień gorąca jako czynnik drażniący. Ale skończyłem z tym na zawsze. Wyciągnąłem portfel. - Dobrze. Jeśli chcesz to sprzedać, mogę równie dobrze być kupcem. - Dałem mu pieniądze. Przyjął. Pokazał mi, gdzie umieszczać nieożywioną materię, jak nastawiać liczniki i tarcze, i nagle, bez uprzedzenia, nałożył kapelusz i wyszedł. Zostałem sam, z moim nowym Animatorem. Gdy tak mu się przyglądałem, moja żona, ubrana w szlafrok, pojawiła się na dole. - Co się dzieje? - zapytała. - Spójrz na siebie, masz przemoczone buty. Babrałeś się w rynsztoku? - Niezupełnie. Popatrz na ten piec. Właśnie dałem za niego pięć dolarów. Ożywia różne przedmioty. Joan patrzyła na moje buty. - Jest pierwsza nad ranem. Włóż buty do piecyka i chodź do łóżka. - Ale czy nie zdajesz sobie sprawy... - Włóż je do piecyka - powiedziała Joan, wracając na górę. - Słyszysz mnie? - Dobrze - odpowiedziałem. TO ZDARZYŁO SIĘ przy śniadaniu, gdy siedziałem przy stole, spoglądając ponuro na talerz z zimną jajecznicą na boczku. Dzwonek u drzwi rozdzwonił się gwałtownie. - Któż to może być? - zapytała Joan. Podniosłem się i przeszedłem przez korytarz do salonu. Otworzyłem drzwi. - Labyrinth! - zawołałem. Jego twarz była blada, a pod oczami miał ciemne kręgi. - Masz tu swoje pięć dolarów - powiedział. - Chcę dostać z powrotem mój Animator. Byłem oszołomiony. - W porządku, Doc. Wejdź, a ja ci go przyniosę. Wkroczył do środka i stanął, stukając butem w podłogę. Poszedłem po Animator. Wciąż był ciepły. Labyrinth przypatrywał się, jak go niosę. - Postaw go - rzekł. - Chcę się upewnić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Postawiłem przedmiot na stole i Doc obadał go z miłością, troskliwie, otwierając małe drzwiczki i zaglądając do środka. - Tu jest but - powiedział. - Powinny być dwa buty - odrzekłem, przypominając sobie zeszłą noc. - Mój Boże, włożyłem do tego moje buty. - Oba? Teraz jest tylko jeden. Joan wyszła z kuchni. - Cześć, doktorze - powiedziała. - Co cię sprowadza tak wcześnie? Labyrinth i ja patrzyliśmy na siebie. - Tylko jeden? - spytałem. Nachyliłem się, żeby spojrzeć. W środku znajdował się pojedynczy zabłocony but, teraz, po nocy spędzonej w Animatorze Labyrintha, zupełnie suchy. Pojedynczy but, ale włożyłem do środka dwa. Gdzie się podział ten drugi? Odwróciłem się, ale wyraz twarzy Joan sprawił, że zapomniałem, co chciałem powiedzieć. Moja żona patrzyła z przerażeniem na podłogę, otwierając usta. Poruszało się tam coś małego i brązowego, ślizgając się w kierunku kanapy. Wpełzło pod nią i zniknęło. Widziałem to jedynie w przelocie, ruch trwający mgnienie oka, ale wiedziałem, co to było. - Mój Boże - powiedział Labyrinth. - Proszę, masz tu pięć dolarów. - Wepchnął mi w ręce banknot. - Naprawdę chcę go z powrotem, w tej chwili! - Spokojnie - powiedziałem. - Pomóż mi. Musimy złapać to przeklęte coś, zanim się wydostanie na zewnątrz. Labyrinth zamknął drzwi salonu. - Wszedł pod kanapę. - Przykucnął i zapuścił spojrzenie w głąb. - Wydaje mi się, że go widzę. Masz jakiś kij czy coś? - Wypuśćcie mnie - powiedziała Joan. - Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. - Nie możesz wyjść - odrzekłem. Zerwałem z okna karnisz i ściągnąłem z niego zasłonę. - Możemy użyć tego. - Przyłączyłem się do Labyrintha na podłodze. - Wydostanę go, ale będziesz musiał pomóc mi go złapać. Jeśli nie będziemy działać szybko, nigdy więcej go nie ujrzymy. Trąciłem but końcem pręta. Cofnął się, przyciskając się do ściany. Mogłem go dostrzec, małą brązową kupkę, skurczoną i cichą, jak jakieś osaczone, dzikie zwierzątko, które uciekło z klatki. Wywołało to we mnie dziwne uczucie. - Zastanawiam się, co możemy z nim zrobić - mruknąłem. - Gdzie, u diabła, będziemy go trzymać? - Czy możemy to wsadzić do szuflady biurka? - zapytała Joan rozglądając się. - Wyjmę stamtąd wszystkie przybory. - Idzie! - Labyrinth podniósł się z trudem na nogi. But wyskoczył. Podążył przez pokój, w stronę dużego krzesła. Zanim zdołał się dostać pod spód, Labyrinth chwycił go za jedno ze sznurowadeł. But ciągnął i szarpał, próbując się uwolnić, ale stary Doc trzymał go mocno. Razem wsadziliśmy but do biurka i zatrzasnęliśmy szufladę. Obaj wydaliśmy westchnienie ulgi. - To by było na tyle - powiedział Labyrinth. Uśmiechnął się do nas głupio. - Rozumiecie, co to oznacza? Dokonaliśmy tego, naprawdę tego dokonaliśmy! Animator zadziałał. Ale nie rozumiem, dlaczego nie działał w przypadku guzika. - Guzik był mosiężny - powiedziałem. - A but ze skóry i kleju kostnego. Naturalny. I był mokry. Spojrzeliśmy w stronę biurka. - W tym biurku - oznajmił Labyrinth - znajduje się najdonioślejsza rzecz w całej współczesnej nauce. - Świat zadrży i zatrzęsie się - dokończyłem. - Wiem. Cóż, uważaj to za swoje. - Wziąłem Joan za rękę. - Daję ci but razem z Animatorem. - Świetnie. - Labyrinth kiwnął głową. - Miejcie na niego oko, nie pozwólcie mu uciec. - Skierował się do drzwi. - Muszę ściągnąć właściwych ludzi, takich, którzy... - Nie możesz zabrać tego ze sobą? - zapytała nerwowo Joan. Labyrinth zatrzymał się przy drzwiach. - Musicie go strzec. To dowód, dowód na to, że Animator działa. Reguła Dostatecznego Podrażnienia. - Pospieszył alejką. - No i co? - spytała Joan. - Co teraz? Czy naprawdę masz zamiar tu zostać i tego pilnować? Rzuciłem spojrzenie na zegarek. - Muszę iść do pracy. - Cóż, ja nie zamierzam tego pilnować. Jeżeli wychodzisz, wychodzę z tobą. Nie zostanę tutaj. - Powinien być bezpieczny w szufladzie - powiedziałem. - Sądzę, że możemy go na jakiś czas zostawić. - Odwiedzę moją rodzinę. Spotkamy się wieczorem w mieście i możemy razem wrócić do domu. - Naprawdę aż tak się go boisz? - Nie podoba mi się. Jest w nim coś... - To tylko stary but. Joan uśmiechnęła się słabo. - Nie bujaj - powiedziała. - Nigdy nie istniał but taki jak ten. SPOTKAŁEM SIĘ Z NIĄ po pracy i zjedliśmy obiad. Pojechaliśmy do domu, zaparkowałem samochód na podjeździe. Powoli podążyliśmy alejką. Na ganku Joan zawahała się. - Czy naprawdę musimy tam wchodzić? Nie możemy pójść do kina albo co? - Musimy tam wejść. Chcę zobaczyć, jak on się ma. Zastanawiam się, czym będziemy musieli go karmić. - Otworzyłem drzwi i pchnąłem je. Coś przeleciało obok mnie i śmignęło alejką. Zniknęło w krzakach. - Co to było? - szepnęła Joan w osłupieniu. - Chyba wiem. - Pospieszyłem do biurka. Rzecz jasna, szuflada była otwarta. But dosłownie wykopał się na wolność. - Cóż, to by było na tyle - powiedziałem. - Ciekawe, co powiemy Docowi? - Może mógłbyś znów go złapać - podsunęła Joan. Zamknęła za nami drzwi. - Albo ożywić jakiś inny. Spróbuj z tym drugim butem, tym, który został. Potrząsnąłem głową. - On nie zareagował. Tworzenie to zabawna sprawa. Niektóre przedmioty nie reagują. Ale moglibyśmy... Zadzwonił telefon. Spojrzeliśmy po sobie. Było coś w tym dźwięku. - To on - powiedziałem. Podniosłem słuchawkę. - Tu Labyrinth - rozległ się znajomy głos. - Wpadnę jutro, wcześnie. Przyjadą ze mną. Będziemy mieli fotografów i dobry reportaż. Jenkins z laboratorium... - Słuchaj, Doc... - zacząłem. - Pogadamy później. Mam tysiąc spraw do załatwienia. Zobaczymy się jutro rano. - Rozłączył się. - Czy to był doktor? - spytała Joan. Spojrzałem na pustą szufladę biurka, nie domkniętą. - Tak. To był on. - Zbliżyłem się do szafki w korytarzu, zdejmując płaszcz. Raptem ogarnęło mnie niesamowite uczucie. Zatrzymałem się i odwróciłem. Coś mnie obserwowało. Ale co? Nic nie zobaczyłem. Ścierpła mi skóra. - Co, u diabła - powiedziałem. Otrząsnąłem się i powiesiłem płaszcz na wieszaku. Kiedy wracałem do salonu, wydało mi się, że zobaczyłem kątem oka jakiś ruch. - Cholera - zakląłem. - O co chodzi? - Nic. Nic zupełnie. - Rozejrzałem się wokół, ale nie mogłem określić, co jest nie tak. Biblioteczka, chodnik, obrazy na ścianach, wszystko takie jak zawsze. Ale coś się poruszyło. Wszedłem do salonu. Animator stał na stole. Kiedy go mijałem, poczułem falę ciepła. Cigle był na chodzie, a drzwi były otwarte! Nacisnąłem wyłącznik i podświetlana tarcza zgasła. Czy zostawiliśmy go włączonego na cały dzień? Próbowałem sobie przypomnieć, ale nie byłem pewien. - Musimy znaleźć but przed zapadnięciem zmroku - powiedziałem. Szukaliśmy, ale bez rezultatu. Oboje przetrząsnęliśmy każdy cal podwórka, sprawdzając wszystkie krzaki, zaglądając pod żywopłot, nawet pod dom, ale bezskutecznie. Kiedy się zbyt ściemniło, żeby cokolwiek zobaczyć, zapaliliśmy światło na ganku i przez jakiś czas pracowaliśmy przy nim. Wreszcie się poddałem. Usiadłem na schodkach. - To nie ma sensu - oświadczyłem. - Nawet w żywopłocie jest milion różnych miejsc. I kiedy sprawdzaliśmy jedną stronę, mógł wymknąć się z drugiej. Zostaliśmy pobici. Czas zmierzyć się z tym faktem. - Może to i dobrze - powiedziała Joan. Wstałem. - Zostawimy drzwi otwarte na noc. Istnieje szansa, że sam wróci. Zostawiliśmy drzwi otwarte, ale gdy następnego ranka zeszliśmy na dół, dom był cichy i pusty. Od razu wiedziałem, że but się nie zjawi. Poszperałem dookoła, oglądając uważnie wszystkie przedmioty. W kuchni wokół wiadra na śmieci leżały rozsypane skorupki od jajek. But odwiedził nas tej nocy, ale, gdy się posilił, znów zniknął. Zamknąłem frontowe drzwi i staliśmy w milczeniu, spoglądając na siebie. - On tu może się zjawić w każdej chwili - powiedziałem. - Chyba lepiej zadzwonię do biura i uprzedzę, że się spóźnię. Joan dotknęła Animatora. - A więc to jest sprawca. Ciekawe, czy coś takiego kiedykolwiek wydarzy się po raz drugi. Wyszliśmy na dwór i przez parę minut rozglądaliśmy się pełni nadziei. Nic nie poruszyło się w krzakach, zupełnie nic. - Po sprawie - powiedziałem. Podniosłem wzrok. - Już nadjeżdża samochód. Ciemny plymouth gładko zatrzymał się przed domem. Wysiadło z niego dwóch starszych mężczyzn, którzy następnie zbliżyli się ścieżką, obserwując nas z zaciekawieniem. - Gdzie jest Rupert? - zapytał jeden z nich. - Kto? Ma pan na myśli Doca Labyrintha? Przypuszczam, że pokaże się tu lada moment. - Czy to znajduje się w środku? - spytał mężczyzna. - Nazywam się Porter, jestem z Uniwersytetu. Czy mogę zerknąć? - Niech pan lepiej poczeka - powiedziałem unieszczęśliwiony. - Dopóki Doc się nie zjawi. Zatrzymyły się kolejne dwa samochody. Więcej mężczyzn w podeszłym wieku wysiadło i ruszyło alejką, rozmawiając półgłosem. - Gdzie jest Animator? - zapytał mnie jeden z nich, dziwak z krzaczastymi bokobrodami. - Młody człowieku, wskaż nam drogę do eksponatu. - Eksponat jest w środku - odrzekłem. - Jeśli chcą panowie zobaczyć Animator, proszę wejść. Wcisnęli się do środka. Joan i ja podążyliśmy za nimi. Stali wokół stołu, przypatrując się uważnie kwadratowemu pudłu, piekarnikowi, rozmawiając z podnieceniem. - To jest to! - wykrzyknął Porter. - Reguła Dostatecznego Podrażnienia zapisze się w... - Bzdura - powiedział inny. - To absurd. Chcę zobaczyć ten kapelusz, but czy cokolwiek to jest. - Zobaczysz - rzekł Porter. - Rupert wie, co robi. Możesz na to liczyć. Zagłębili się w spór, powołując się na poważne źródła i przytaczając daty i nazwy miejsc. Nadjeżdżało coraz więcej samochodów, niektóre z nich były przysłane przez gazety. - O Boże - powiedziałem. - To oznacza jego koniec. - Cóż, po prostu będzie musiał powiedzieć im, co się stało - odrzekła Joan. - O tym, że uciekł. - My będziemy musieli, nie on. To my wypuściliśmy but. - Nie mam z tym nic wspólnego. Ta para nie podobała mi się od samego początku. Pamiętasz, jak chciałam, żebyś kupił te ciemnowiśniowe? Zignorowałem ją. Coraz więcej staruszków zbierało się na trawniku, rozmawiając i dyskutując. Nagle zobaczyłem, jak przed domem zatrzymuje się mały niebieski ford Labyrintha i serce we mnie zamarło. Przybył, jest tutaj, i za minutę będziemy musieli mu powiedzieć. - Nie mogę spojrzeć mu w oczy - powiedziałem do Joan. - Wymknijmy się tylnym wyjściem. Na widok Doca Labyrintha wszyscy naukowcy zaczęli wysypywać się z domu, otaczając go kręgiem. Joan i ja popatrzyliśmy na siebie. Dom był pusty, nie licząc nas dwojga. Zamknąłem drzwi. Gwar rozmów przesączał się przez okna, Labyrinth objaśniał Regułę Dostatecznego Podrażnienia. Zaraz wejdzie do środka i zażąda buta. - Cóż, to była jego wina, że go zostawił - oświadczyła Joan. Podniosła czasopismo i zaczęła je kartkować. Doc Labyrinth pomachał do mnie przez okno. Jego starą twarz przyozdabiał uśmiech. Odmachałem bez entuzjazmu. Po chwili usiadłem obok Joan. Czas mijał. Patrzyłem w podłogę. Co mogłem robić? Nic poza czekaniem, czekaniem, aż Doc wejdzie z triumfem do domu, otoczony naukowcami, ludźmi uczonymi, dziennikarzami, historykami, domagając się dowodu prawdziwości swojej teorii - buta. Od mojego starego buta zależało całe życie Labyrintha, dowód prawdziwości jego Reguły, Animatora, wszystkiego. A ten przeklęty but zniknął, był gdzieś tam na dworze! - To już długo nie potrwa - powiedziałem. Czekaliśmy w milczeniu. Po pewnym czasie zauważyłem osobliwą rzecz. Rozmowy ucichły. Nadstawiłem ucha, ale nic nie usłyszałem. - No i co? - zapytałem. - Dlaczego nie wchodzą? Cisza się przeciągała. Co się działo? Wstałem i podszedłem do frontowych drzwi. Otworzyłem je i wyjrzałem na zewnątrz. - Co się stało? - spytała Joan. - Widzisz coś? - Nie - odpowiedziałem. - Nie rozumiem tego. - Wszyscy stali cicho, przyglądając się czemuś, nikt się nie odzywał. Byłem zaintrygowany. Nie wiedziałem, o co chodzi. - Co jest? - zapytałem. - Chodźmy zobaczyć. - Joan i ja powoli zeszliśmy ze schodków na trawnik. Przepchnęliśmy się przez rząd starszych mężczyzn i dotarliśmy do przodu. - Dobry Boże - powiedziałem. - Dobry Boże. Trawnikiem sunęła dziwna mała procesja, przedzierająca się przez źdźbła. Dwa buty, mój stary brązowy, i tuż przed nim, pokazując drogę, inny but, biały pantofelek na wysokim obcasie. Gapiłem się na niego. Gdzieś go już kiedyś widziałem. - To mój! - krzyknęła Joan. Wzrok wszystkich obecnych spoczął na niej. - On należy do mnie! Moje wieczorowe buty... - Już nie - powiedział Labyrinth. Jego stara twarz była blada ze wzruszenia. - Teraz jest już dla nas nieosiągalny, na zawsze. - Zdumiewające - rzekł jeden z uczonych. - Spójrzcie na nie. Obserwujcie samicę. Patrzcie, co ona robi. Biały bucik skrupulatnie trzymał się z przodu mojego starego buta, na odległość paru cali, prowadząc go nieśmiało. Kiedy mój but się zbliżył, ona się cofnęła, zataczając półokrąg. Obydwa przystanęły na moment, obserwując się wzajemnie. Wtedy mój stary but zaczął raptownie podskakiwać, najpierw na obcasie, potem na czubku. Uroczyście, z wielką godnością, but tańczył dookoła niej, aż wrócił na swoje poprzednie miejsce. Biały bucik podskoczył raz, a następnie znów zaczął się cofać, powoli, z wahaniem, prawie pozwalając mojemu butowi się dotknąć, nim znowu się przesunął. - To oznacza rozwinięte poczucie tradycji - powiedział stary mężczyzna. - Może nawet nieświadome różnicy ras. Buty zachowują się zgodnie ze sztywnym wzorcem rytualnym, prawdopodobnie ustanowionym wieki... - Labyrinth, co to znaczy? - zapytał Porter. - Wyjaśnij nam to. - A więc to właśnie zaszło - mruknąłem. - Kiedy nas nie było, but wyciągnął ją z szafki i zastosował na niej Animator. Wiedziałem, że coś mnie obserwowało tamtej nocy. Ona nadal była w domu. - To dlatego włączył Animator - powiedziała Joan. Pociągnęła nosem. - Nie jestem pewna, czy mi się to podoba. Dwa buty dotarły do żywopłotu, biały pantofel wciąż tuż poza zasięgiem sznurowadeł brązowego buta. Labyrinth wykonał ruch w ich kierunku. - A więc, panowie, możecie zobaczyć, że nie przesadziłem. To jest najwspanialsza chwila w nauce, stworzenie nowej rasy. Być może, gdy ludkość zostanie zniszczona, społeczeństwo przestanie istnieć, ta nowa forma życia... Wyciągnął rękę po buty, ale w tej chwili samica zniknęła w żywopłocie, wycofując się w mrok listowia. Jednym susem brązowy but strzelił za nią. Szelest, potem cisza. - Idę do domu - powiedziała Joan, odwracając się. - Panowie - powiedział Labyrinth z twarzą lekko zaczerwienioną - to jest nieprawdopodobne. Jesteśmy obecni przy jednym z największych i najdonioślejszych momentów w nauce. - No cóż, prawie obecni - dodałem. Przełożyła Anna Kejna