2810

Szczegóły
Tytuł 2810
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2810 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2810 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2810 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAZIMIERZ SEJDA C.K. DEZERTERZY OD AUTORA Po�o�enie tak zwanych pa�stw centralnych nie przedstawia�o si� z ko�cem roku 1917 zbyt r�owo. Starej monarchii grozi�a zag�ada, coraz bli�sza i nieuchronna. Naczelne dow�dztwo miota�o si� w bezcelowych paroksyzmach, zmierzaj�cych do znalezienia �rodka ratunku, kt�rego, z wyj�tkiem kilku genera��w, nikt si� nie spodziewa�. W tym to czasie znalaz� si� w Austrii m�� opatrzno�ciowy, kt�ry, pragn�c uratowa� zapadaj�c� si� w otch�a� kl�ski ojczyzn�, wpad� na genialny pomys�, mog�cy, wed�ug jego mniemania, wywrze� decyduj�cy wp�yw na losy monarchii. Pomys� ten by� nieskomplikowany, jak nieskomplikowany by� jego autor, pan komendant Erg�nzungsbezirkskommando, czyli po polsku PKU. Poniewa� dwana�cie ofensyw nad Isonz�, Piav� i Tagliamento, w kt�rych bra�o udzia� kilka wyborowych korpus�w, nie mog�o prze�ama� oporu zaciekle broni�cych si� W�och�w, wzmiankowany pan komendant uzna�, �e op�r ten prze�ama� mo�e skutecznie tylko jeden cz�owiek. Ja. W jesieni roku 1917 otrzyma�em lakoniczne wezwanie, opatrzone klasyczn� cesarsko-kr�lewsk� piecz�ci�, abym si� stawi� przed komisj� poborow� z powodu uko�czenia lat 18, a wi�c wieku, w kt�rym wierny poddany ma prawo do zbierania laur�w pod czarno-��tym sztandarem. Wezwanie do zaszczytnej s�u�by przyj��em bez zbytniego entuzjazmu. Po pierwsze, by�em cz�onkiem pewnej konspiracyjnej organizacji niepodleg�o�ciowej i mia�em z tej racji dosy� roboty w kraju, a po wt�re - nie �ywi�em �adnych wrogich zamiar�w wobec Ententy. Moje dotychczasowe stosunki z J.K.M. kr�lem W�och by�y bardzo poprawne i nic nie m�ci�o panuj�cej mi�dzy nami od tylu lat harmonii. Nie mia�em �adnych pretensji ani do cesarza japo�skiego, ani do prezydenta Francji, je�eli za� chodzi o kr�la angielskiego, to mia�em dla niego wiele sympatii wynikaj�cej ze wsp�lnych upodoba�: obaj zbierali�my znaczki pocztowe. Nic te� dziwnego, �e perspektywa wyst�pienia przeciwko nim z broni� w r�ku bynajmniej mi si� nie u�miecha�a. Problem by� bardzo przykry i stara�em si� rozwi�za� go przede wszystkim w spos�b og�lnie w owym czasie praktykowany. Pewien specjalista "uwalniacz" skierowa� mnie do drugiego specjalisty, kt�ry za op�at� trzystu koron przyprawi� mnie na kilka dni przed komisj� poborow� o skomplikowany artretyzm, po��czony z opuchni�ciem staw�w, co mi jednak niewiele pomog�o. Wyt�umaczy� mi m�j b��d przewodnicz�cy komisji poborowej, sklerotyczny pu�kownik, w spos�b bardzo lapidarny i bezapelacyjny: - Ile macie lat? Osiemna�cie? Na pewno przejdzie! W waszym wieku mia�em to samo i nic. Zdr�w jestem jak byk! Z rozm�w, jakie nast�pnie przeprowadzi�em w ubieralni, wynika�o, �e pan pu�kownik by� swego rodzaju fenomenem: chorowa� na wszystkie te choroby, na kt�re uskar�ali si� poborowi, i zawsze by� zdr�w jak byk. Kiedy pr�bowa�em wyrazi� w�tpliwo��, czy na opuchni�tych nogach b�d� m�g� w�drowa� po w�oskich g�rach, pan pu�kownik naje�y� si� i zamkn�� dyskusj� kr�tko: - Feldwebel! Schmeissen sie diese freche polnische Schweinsfratze raus, dass er die Z�hne verliert! (Sier�ancie! Wyrzu�cie ten bezczelny polski ryj tak, �eby z�by pogubi�!). Mnie wyrzucono za drzwi, a ja trzysta koron w b�oto. Poszed�em wi�c do wojska. Po kr�tkim wyszkoleniu w kadrze pewnego galicyjskiego pu�ku piechoty zosta�em wys�any na front w�oski. K�ka POW, z�o�one z b. legionist�w wszystkich brygad, kt�rzy zostali wcieleni do oddzia��w austriackich, dzia�a�y sprawnie i spr�y�cie. Po kilku dniach pobytu na froncie zosta�em doskonale poinformowany o tym, w jaki spos�b mam si� dosta� do Santa Maria di Vettere Capua, gdzie tworz� si� oddzia�y polskie. Na sposobno�� czeka�em nied�ugo. W jednym zwariowanym ataku pod Udine pragn��em, wraz z dwoma towarzyszami, za wszelk� cen� dosta� si� do ha�bi�cej niewoli. Niestety, spotka� nas zaw�d, Reduta, do kt�rej p�dzili�my jak szaleni, zosta�a jeszcze w nocy opuszczona przez W�och�w, kt�rzy pozostawili w niej tylko kilku zabitych. Nie by�o ani jednego bodaj ci�ko rannego, kt�ry by nas m�g� wzi�� do niewoli. A byli�my gotowi nie�� nawet takiego na r�kach, byleby nas tylko "chwyci�". Bohaterstwo nasze zosta�o zauwa�one � przynios�o nam w wyniku "ma�e srebrne medale waleczno�ci". Medale te pog��bi�y tylko panuj�ce mi�dzy mn� a moim cesarzem nieporozumienie. By�em m�ody, hardy i zarozumia�y. Kilka razy w prywatnych pogaw�dkach, podczas s�u�bowego bicia wszy w rowie ��cznikowym, wyrazi�em swoje pogl�dy na wynik wojny i pogl�dy te tak dalece zainteresowa�y K-stelle (Kundschaftstelle - Oddzia� II dow�dztwa austriackiego), �e papiery moje opatrzono dyskretnym stempelkiem "P. V.", co oznacza�o: Politisch Verd�chtig (politycznie podejrzany). Zosta�em wycofany z frontu i rozpocz��em bujny okres s�u�by etapowej. Pilnowa�em wi�c je�c�w w�oskich rozmieszczonych w obozach nad Saw� i Drin�, konwojowa�em transporty wojskowe id�ce z Austrii na Ukrain�, do Rumunii i na Ba�kany. Wozi�em amunicj� artyleryjsk� do port�w Morza Czarnego; konwojowa�em r�wnie� wagony nape�nione darami, tzw. Liebesgaben, dla armii niemieckiej walcz�cej w Syrii. Je�dzi�em kolej�, t�uk�em si� podwodami zaprz�onymi w konie, wo�y i mu�y; wspina�em si� na pasma g�rskie Alp Po�udniowych, g�ry Gorycji i Trydentu; z Alp Transylwa�skich zje�d�a�em, w nizin� Dunaju, kt�rego wody nieraz mnie nios�y, jak i wody Sawy i Maricy. Nasi�ka�em wra�eniami jak g�bka, ch�on��em je chciwie, nie mog�em nasyci� zawsze g�odnych uszu i oczu. W nozdrzach mam jeszcze zapach ogrod�w r�anych Macedonii, puszt w�gierskich i step�w ukrai�skich, a w ustach smak wina w�oskiego, w�gierskiego i rumu�skiego, kt�re pi�em w ma�ych zajazdach na rozstajach dr�g - szlakach mojej w��cz�gi. Kl��em wszystkimi narzeczami u�ywanymi przez narody i plemiona zamieszkuj�ce przestrzenie Europy od Morza Czarnego do Adriatyku, a umiej�tno�ci� t� w kr�tkim czasie potrafi�em zadziwi� nawet autochton�w. Barwne to by�o �ycie i radowa�o mnie, albowiem "m�ode by�o serce moje". Z ko�cem lata 1918 roku przeniesiono mnie na W�gry, do pewnego oddzia�u wartowniczego w zapad�ej mie�cinie, gdzie spotka�em pokrewne mi dusze. Dotychczasowa s�u�ba nauczy�a mnie ryzyka i prze�o�eni z miejsca oceniali mnie w�a�ciwie. Nazywano mnie zdrajc�, zaka�� wojska, pod�egaczem i parszyw� owc�. W obawie przed demoralizacj� towarzyszy, starano si� zawsze trzyma� mnie od nich z dala i wysy�ano na r�ne kursy, z kt�rych wraca�em po kilku dniach z opini� idioty i kretyna, czym wprowadza�em w os�upienie mego dow�dc�, kt�ry mia� o mnie mniemanie biegunowo przeciwne. Miarka si� wreszcie przebra�a i pewnej nocy obudzi�em si� w areszcie, n�kany natr�tn� wizj� szubienicy; z�ama�em wi�c narzucon� mi przysi�g� i wraz z kilkoma towarzyszami po�egna�em si� ostatecznie ze sw� kompani�. Na tle mej s�u�by i dezercji powsta�a w�a�nie ta opowie��, kt�ra w lwiej cz�ci jest a� nadto prawdziwa. Troch� tylko przetasowa�em czasokresy, ludzi i miejsca i powi�za�em fakty w jedn� ca�o��. POLITYCZNIE PODEJRZANY - S�toralja-Ujh�ly! - wpad�o wraz z silnym podmuchem wichru w otwarte gwa�townie drzwi przedzia�u, s�abo o�wietlonego �oj�wk�. Le��ca na �awce posta� w szarym p�aszczu �o�nierskim poruszy�a si�. - Czego? - Aussteigen (Wysiada�), �o�nierzyku, twoja stacja. �o�nierz zerwa� si� szybko, chwyci� z p�ki dobrze wypchany plecak, w drug� r�k� uj�� zawieszony na haku karabin i wyskoczy� z wagonu. Przez chwil� sta� i rozgl�da� si�. Szalej�ca zamie� �nie�na ogarnia�a wszystko g�stym, gwi�d��cym, bia�ym tumanem, przez kt�ry, jak zza mg�y, b�yska�y �wiat�a stacyjne. Zmy�lnie odwracaj�c g�ow� od atak�w wiatru, wszed� na peron, zajrza� przez okno do zat�oczonej �o�nierstwem poczekalni III klasy, po czym wkroczy� do wn�trza. Buchn�o na� ciep�e powietrze zmieszane ze specyficznym w �o�nierskim t�umie zapachem sk�ry i potu. Rozejrza� si�, znalaz� miejsce na �awie pod �cian�, z�o�y� plecak i karabin, potem opu�ci� ko�nierz p�aszcza, odwin�� szalik i podszed� do bufetu. - Dajno, panienko, co� gor�cego do wypicia. Czarnow�osa kobieta w �rednim wieku popatrzy�a na niego zamglonym wzrokiem i pokr�ci�a g�ow�. - Nem tudom (Nie rozumiem). - No to po co tu siedzisz? Niewiasta wzruszy�a ramionami i flegmatycznie czy�ci�a dalej no�e. Stoj�cy przy bufecie landszturmista z czarno-��t� opask�, na kt�rej widnia�y inicja�y "Feldpolizei", na ramieniu, odstawi� szklank� piwa. - Ona jest nowa i nie nauczy�a si� jeszcze m�wi� po niemiecku. Zwr�� si�, kolego, do tej m�odej, przy samowarze. - Was w�nschen sie, Herr Gefreiter (Co pan sobie �yczy, panie frajter) - zapyta�a fertyczna bufetowa. - Szklank� gor�cej herbaty i co� dobrego do zjedzenia, panienko. - Mamy �wie�e par�wki, ile? - Te par�wki s� ko�skie czy o�le? Bufetowa pokaza�a wszystkie z�by. - Prawdziwe wieprzowe, panie frajter! My tu, na W�grzech, jeszcze koni nie jadamy. - Z r�k� na sercu? - Z r�k� na sercu. - Bufetowa po�o�y�a d�o� na rozdygotanym ze �miechu biu�cie. - Zaraz wida�, �e pan z g�odnego kraju przyjecha�. - Nie wierz�. Po�o�y�a pani r�k� na prawym sercu - z powag� rzek� frajter. - Wi�c k�ad� na lewym... wierzy pan teraz? - Teraz wierz� i wobec tego zamawiam, m�oda osobo, cztery pary z chrzanem, A zanim si� zagrzej�, wypij� herbat�. �ykaj�c gor�c� herbat�, �ciga� oczyma bufetow�. Po kilku minutach postawi�a przed nim dymi�c� salaterk� z par�wkami. Frajiter wyj�� z kieszeni portfel i po�o�y� banknot dziesi�ciokoronowy na ladzie. - P�ac�! A je�li po tych par�wkach co� z�ego mnie spotka, odziedziczy pani po mnie karabin i bagnet. Reszt� ode�le pani do Lwowa. - Pan Polak? - Polak, kr�lowo. Bufetowa wyda�a mu reszt� i opar�a si� �okciami o bufet. - Daleko pan jedzie? - Zale�y od pani - odpowiedzia� zajadaj�c frajter - je�li mi pani powie, �ebym zosta�, �adna si�a ludzka st�d mnie nie wyrwie. - Czy ka�dej kobiecie jest pan taki pos�uszny? - Ka�dej z takimi oczami i ustami jak pani. Bufetowa spojrza�a na niego zalotnie. - Wi�c je�li powiem, �eby pan zosta�, zostanie pan? Nie boi si� pan s�du? - S�du m�g�bym, si� wtedy obawia�, droga czarnulko, gdybym st�d wyjecha�. Trzeba pani wiedzie�, �e jestem tu przydzielony i teraz przyjecha�em. - No, przynajmniej jeden sympatyczny cz�owiek b�dzie w tej kompanii wartowniczej - o�wiadczy�a bufetowa. Frajter ze zdziwieniem spojrza� na ni� swymi b��kitnymi oczami. - A pani sk�d wie, �e ja do kompanii wartowniczej? - Pi... od razu mo�na si� domy�li�. Je�eli pan jest Polak, m�ody, zdrowy i przydzielaj� pana do nas, to jest pan bezwarunkowo politycznie podejrzany. Zgad�am? - Ale z pani detektyw, no, no! Rzeczywi�cie, jestem "P.V." A sk�d pani tak wszystko odgaduje? - Ja bym czego nie wiedzia�a? Dwa lata ju� tu jestem. I powiem panu, �e b�dzie pan tu mia� niezgorsze towarzystwo w tej kompanii wartowniczej. Same �obuzy. - �licznie! Czy wygl�dam na takiego �obuza? - Ale� nie! Przeciwnie! Wi�kszej bandy huncwot�w nie znajdzie pan jak W�gry d�ugie i szerokie. Sami politycznie podejrzani. Bufetowa dobrze wida� zna�a miejscowe stosunki wojskowe, wbrew wszelkim ostrym, jawnym i tajnym, rozkazom Naczelnego Dow�dztwa, i m�wi�a o tym z ca�� swobod�. - Ciesz� si� z pa�skiego przybycia. B�dzie przynajmniej jeden sympatyczny cz�owiek - powiedzia�a raz jeszcze. Frajter spojrza� na ni� wyrazi�cie. - Czy pani to m�wi szczerze, czy te� po to, �ebym zjad� wi�cej par�wek? - No, wie pan... Jak tak mo�na? Wida�, �e pan o mnie jeszcze nic nie s�ysza�. Ja nigdy nie m�wi� niczego na wiatr. I powiem panu jeszcze, �e... �e nie z ka�dym tak rozmawiam jak z panem. - Niech si� pani nie gniewa, tak sobie to powiedzia�em. - Wyci�gn�� do niej d�o�. - Zgoda? Bufetowa pogrozi�a mu palcem, kiedy krzepko u�cisn�� jej r�k�. - Za szybko si� pan spoufali�. - Taki ju� jestem. Ale spoufalam si� tylko z tymi, kt�rzy mi si� bardzo podobaj�. Z t� czarn� nie m�g�bym tak swobodnie i szczerze rozmawia�. - A czemu� to? - Przede wszystkim nie podoba mi si�, a po wt�re nie rozumie po niemiecku... - Ach, wy Polacy! Umiecie zawraca� g�owy. - Zd��y�a si� ju� pani o tym przekona�? - By� tu jeden pisarz z komendy dworca, ale... - bufetowa westchn�a - �onaty. - Ba�wan! I przyzna� si� pani do tego? Ja, �ebym by� trzy razy �onaty, rzuci�bym wszystko dla pani jednej. - No, no. - Mam nadziej�, �e b�dziemy si� widywali cz�sto. - Frajter odsun�� salaterk�. - B�d� do pani zachodzi� na pogaw�dk�, bardzo przyjemnie si� z pani� rozmawia. - Je�li pan chce przychodzi�, to tylko bez koleg�w, dobrze? Ale, ale... niech pan zdejmie czapk�, dobrze? Na chwil�... Frajter ze zdziwieniem podni�s� brwi do g�ry i zdj�� czapk�. - Dzi�kuj�! Ma pan taki kolor w�os�w, jaki lubi�. Do widzenia! Kiwn�a mu weso�o r�k� i z u�miechem odesz�a na drugi koniec bufetu, igdzie apatyczna Madziarka s�ucha�a niemieckiego wymy�lania jakiego� �o�nierza. - Rezolutna szelma - mrukn�� frajter wk�adaj�c czapk� i ruszy� do swoich baga�y. W�o�y� na ramiona plecak, uj�� karabin W r�k� i rzuciwszy dziewczynie ca�usa w powietrzu wyszed� na peron. Przed drzwiami komendy dworca ostuka� trzewiki o pr�g, poprawi� �adownic�, sprawdzi�, czy wszystkie guziki s� zapi�te, i zapuka�. Z wn�trza hukn�o dono�ne: Herein! (Wej��!). Wszed�, zanikn�� za sob� drzwi i rozejrza� si�. Przy ma�ym piecyku �elaznym siedzia� pod �cian� �o�nierz w koszuli i naprawia� mundur. Frajter przepatrzy� szybko wszystkie k�ty. - Ca�e Bahnhofskommando to ty i ten piec, He? �o�nierz po�o�y� bluz� na kolanach. - A tobie do ostemplowania parszywego dokumentu podr�y kto jest potrzebny? Arcyksi���? - Tylko mnie nie tykaj, pfajfendeklu! Frajter jestem. �o�nierz odwin�� ko�nierz trzymanej na kolanach bluzy � pokaza� naszyt� gwiazdk�. - Jestem taka sama ekscelencja, jak ty! Czego chcesz? Przyby�y postawi� karabin pod �cian�. - Ostempluj mi dokument. Przyjecha�em teraz. - Na sta�e? - Przydzielony jestem do kompanii wartowniczej. Pisarz wzi�� w r�k� dokument. - P. V.? - Jawohl. (Tak jest). Pisarz skin�� g�ow�, przy�o�y� piecz�� na dokumencie i podpisa� si�, po czym zwr�ci� go frajtrowi. - A masz ty prawo podpisywa� "w zast�pstwie"? Pisarz popatrzy� na przyby�ego z pogardliwym wsp�czuciem i splun��. - Nie, nie mam prawa. A kto ci podpisze, niedojdo? Pu�kownikom podpisuj� i nic, a tu si� frajter stawia. - Bahnhofskommandanta tu nie ma? - A on tu na co potrzebny, je�eli ja jestem? ��opie pewnie wino w jakiej� knajpie. - Nie�le tu u was s�u�ba idzie. - Niczego sobie. Masz co zapali�? Dawaj, kolego. Jak wynik�o z nawi�zanej rozmowy, frajter mia� rzeczywi�cie do wszystkiego prawo, gdy� ca�y personel komendy dworca, sk�adaj�cy si� z lejtnanta, feldfebla i ordynansa, by� nieobecny. - Ja mam, bracie, s�u�b� na zmian� z feldfeblem. Razem to�my si� jeszcze nie spotkali - opowiada� pisarz - a najcz�ciej urz�duj� we dw�jk� z ordynansem. Lejtnant pokazuje si� tylko wtedy, kiedy jaki wi�kszy transport przeje�d�a. - Jedwabne �ycie - rzek� przybysz kr�c�c g�ow�. - A blankiety dokument�w podr�y masz? Pisarz spojrza� spod oka na go�cia. - To zale�y - odpowiedzia� po namy�le. - Od czego? - Od tego... - znacz�cy ruch palcem wskazuj�cym i kciukiem by� a� nadto wymowny. - Kto wie, czy mi to czasem nie b�dzie potrzebne. B�d� do ciebie zachodzi�. W karty grywasz? - Zawsze. - No, to dobrze. Go�� uj�� karabin w r�k�. - Gdzie to ta kompania wartownicza? - P�jdziesz prosto do ko�ca peronu, potem kilometr wzd�u� toru, a� do budki wartownika. Dalej poka�� ci. - Serwus! - Serwus! Frajter wyszed� na peron, podni�s� ko�nierz i ruszy� we wskazanym kierunku. Szed� ze schylon� g�ow�, bystro wypatruj�c wydeptanej w �niegu, ciemnej smugi �cie�ki. Walcz�c ze �nie�n� wichur� doszed� do stoj�cej obok toru budki, z kt�rej wyjrza� szczelnie okutany wartownik. - Kompania wartownicza? Za przejazdem, pierwsze dwa budynki drewniane. Frajter zeszed� z tor�w i znalaz� si� przed bram� opatrzon� du�ym szyldem, ozdobionym dwug�owym or�em. Min�� smarkaj�cego w budce wartownika i wszed� do pierwszego baraku. Przed jakimi� drzwiami, zaraz obok g��wnego wej�cia, przeczyta� w s�abym �wietle lampy naftowej napis: Kompaniekommando. Otrzepa� �nieg z p�aszcza, poprawi� na sobie rynsztunek i zapuka�. - Herein! Wszed� i stan�� przy drzwiach przygotowany do s�u�bistego zameldowania swego przybycia. Za sto�em siedzia� �o�nierz o semickich rysach twarzy i pi� kaw� z mena�ki czytaj�c r�wnocze�nie gazet�. - Co powiecie, cz�owieku? - zapyta� nie odrywaj�c wzroku od gazety. Frajter rozejrza� si� w ten sam spos�b, jak w komendzie dworca, i postawi� karabin. - Przede wszystkim, gryzipi�rku, nie jestem dla ciebie �aden cz�owiek, tylko frajter! - Frajter? - �o�nierz �ykn�� z mena�ki i od�o�y� gazet�, nie zmieniaj�c przy tym pozycji. - Witam pana uni�enie, szanowny panie frajter! Przyby�y szeroko otworzy� oczy. - Karno��, psiakrew! - mrukn�� po polsku. �o�nierz podskoczy� na krze�le. - Polak? - Polak. - Daj pan grab�! Siadaj pan! - przem�wi� po polsku. - Wypije pan kawy? Zje pan konserw�? Frajter by� troch� zaskoczony tym niespodziewanym wybuchem serdeczno�ci. Tymczasem �o�nierz m�wi� dalej: - Bardzo si� ciesz�, panie... jak godno��? - Na razie nazywam si� Kania... Stefan Kania. - Sk�d? - Ze Lwowa, �o�nierz podszed� do niego i uj�� jego d�o�. - Haber... Izydor Haber. Handel drzewem en gros i tartak w Skolem. Zdejm pan p�aszcz i siadaj pan, panie Kania. Nareszcie b�d� mia� z kim pogada�. �o�nierz okaza� tyle naturalnej serdeczno�ci, �e Kania uj�ty tym rozpogodzi� oblicze, zdj�� p�aszcz i usiad� przy stole. - Wi�cej Polak�w tu nie ma? - zapyta� po chwili krz�taj�cego si� �wawo przy piecyku rodaka. - Panie! Pan nie wie, ile pan rado�ci mi sprawi�. Siedz� tu jak Robinson na bezludnej wyspie. Wszystkie narody ma pan w tej kompanii, lecz ani jednego Polaka! Ani na lekarstwo! - No, to dobrze. M�wmy sobie "ty". - Wypijesz kaw�, b�dziesz co jad�? - Nie, je�� mi si� nie chce, ale gor�cej kawy wypij�. - Zaraz b�dzie. - Pisarz zacz�� si� krz�ta� z �ywotno�ci� zupe�nie nie odpowiadaj�c� jego okr�g�ej postaci. - Poczekaj chwil�. Wyszed� do przyleg�ego ciemnego pokoju, sk�d wr�ci� niebawem z dwiema gar�ciami ma�ych s�odkich suchar�w oficerskich, kt�re wysypa� na st�. - Zw�dzi�em feldfeblowi - przyzna� si� szczerze. - Ma �winia ca�y kuferek, co kilka dni odsy�a taki transport do domu. Nala� kubek kawy i zach�caj�c go�cia do picia usiad� i spl�t� d�onie na stole. - Sk�d przyjecha�e�, z frontu czy z kadry? - Z kadry. - Rekonwalescent? - Politisch verd�chtig, streng beobachten... (Politycznie podejrzany, surowo nadzorowa�...) - Legiony? Propaganda? Frajter popi� i machn�� r�k�. - Du�o by o tym trzeba m�wi�. Mam tyle grzech�w na sumieniu, �e sam si� nieraz dziwi�, dlaczego mnie dot�d nie rozstrzelali. Powiem ci kr�tko. Widzisz ten karabin? Jakem go zafasowa� w czternastym roku, tom z niego mo�e z dziesi�� razy wystrzeli�. A by�em ju� na dw�ch frontach. Na dobr� spraw� nie wiem, po co go z sob� wo��. A s�u�y�em ju� wsz�dzie, z wyj�tkiem marynarki i lotnictwa. Starczy ci? Haber ze zrozumieniem skin�� g�ow� i doda�: - A ja, bracie, znam bez ma�a po�ow� wszystkich szpitali wojskowych w monarchii, w pasach przyfrontowych i obszarach okupowanych. Od roku wysz�y mi, psiakrew, choroby i trafi�em tutaj. Ze mnie te� pociechy wielkiej nie maj�. - A tu jak? Haber westchn��. - G��d, n�dza, maulhalten, abtreten! (stuli� pysk, odmaszerowa�!). Frajter odstawi� kubek i wyj�� z kieszeni papierosy. - Dow�dca kto? - Kapitan Zivanci�. - Sadysta, �winia, pijak? - Pi�, pije zdrowo, ale ujdzie. Zast�pca jego oberlejtnant Giser, te� ujdzie. Obaj s� tak�e "P. V.". Dali ich tu dla izolacji. Podoficerowie - przewa�nie swoi ludzie. Ani dow�dca, ani oberlejtnant nie wtr�caj� si� prawie wcale do s�u�by, bo stale chlaj� albo je�d�� do Pesztu na zabaw�. Za cz�sto ich si� tu nie widuje. Wszystko robi dinstfirender, Niemiec; dra� z niego niezgorszy, ale my�li tylko o tym, �eby jak najwi�cej paczek z �arciem do domu wysy�a� i te� nie bardzo przejmuje si� s�u�b�. Nie lubi m�drali; urz�duj� tu z nim dlatego, �e mam oczy i uszy zamkni�te na g�ucho i udaj� p�g��wka. A znam tyle jego tajemnic, �e m�g�bym go wsadzi� do�ywotnio. Przed nim b�d� skromny i r�b z siebie oferm�, a zyskasz sobie jego zaufanie. Frajter skrz�tnie notowa� w pami�ci cenne informacje. - Kiedy mu si� zameldowa�? - Najlepiej zaraz, to b�dziesz mia� ju� spok�j. P�jd� go zawo�a� z kantyny. Haber zgarn�� ze sto�u pozosta�y cwibak oficerski do kieszeni, zabra� mena�k� i kubek. - On si� mnie czasem s�ucha i kto wie, czy nie b�dzie ci� mo�na wkr�ci� na jak� funkcj�. Ubierz si� i zamelduj mu si� ostro, bo on to bardzo lubi. Potem poszukaj mnie w kompanii, to zrobi� ci spanie ko�o mnie. Serwus! Frajter w�o�y� pas z bagnetem i pal�c papierosa czeka�. - Nowa karta - mrukn�� do siebie patrz�c w zadumie na lamp�. Kiedy us�ysza� kroki w korytarzu, wyprostowa� si�, przywo�a� na twarz wyraz dobrodusznego zadowolenia z w�asnej g�upoty i zwr�ci� si� wyczekuj�co w kierunku drzwi. Do kancelarii wszed� wysoki, t�gi feldfebel. Kania stan�� przed nim w ten spos�b, �e nie pozwoli� mu si� ruszy� z miejsca, i ostro si� zameldowa�. Feldfebel usiad� za sto�em. - Dokumente! Frajter z przesadn� uni�ono�ci� wyj�� z mankietu r�kawa papiery i po�o�y� z szacunkiem przed feldfeblem na stole. - Ruht! (Spocznij!) - zakomenderowa� feldfebel i Kania pos�usznie wysun�� lew� nog� naprz�d. Sta� teraz przed sto�em w postawie pe�nej pogodnego oczekiwania, a jednocze�nie bystro i bacznie obserwowa� feldfebla, kt�ry rozpar� si� za sto�em i zag��bi� w czytaniu. Kiedy sko�czy�, podni�s� g�ow� i od�o�y� papiery z westchnieniem. - Wi�c jeste�cie politycznie podejrzani, frajtrze. Powiedziawszy to popatrzy� uwa�nie w oczy mile u�miechni�temu frajtrowi i obracaj�c papier w r�ku melancholijnie powt�rzy�: - ... politisch verd�chtig, streng beobachten... - Tak jest, panie feldfebel, jestem rzeczywi�cie, wed�ug tego papieru, politycznie podejrzany, ale to, mo�na powiedzie�, przez omy�k�. Feldfebel zrobi� pytaj�cy wyraz twarzy. - Za co jeste�cie politycznie podejrzani? Kania przyci�gn�� lew� nog� do prawej. - Za g...., panie feldfebel. Feldfebel gro�nie zmarszczy� brwi. - Przepraszam pana bardzo, panie feldfebel, ale chocia� to wygl�da na niegrzeczno��, m�wi� panu szczer� prawd�. - Nie rozumiem. - Udowodnili mi �wiadkami, �e buntowa�em �o�nierzy i zosta�em przy�apany na agitacji w wychodku... - Hm..., za czym agitowali�cie? - �ebym to ja wiedzia�, panie feldfebel! Napisane by�o, �e uprawia�em agitacj� w wychodku, a ja, panie feldfebel, za�atwia�em swoj� potrzeb� przepisowo, bez �adnej polityki. - Ale musieli�cie co� jednak takiego m�wi�, skoro was zrobili politycznie podejrzanym - argumentowa� feldfebel. - Gadali�cie co do kogo? Kania skin�� g�ow�. - Gada�em, panie feldfebel. Rzeczywi�cie gada�em z �o�nierzami, co siedzieli w innych dziurach, ale nie o �adnej polityce. Lubi� gaw�dzi�, owszem, bo jestem cz�owiek towarzyski, ale wiem, co mo�na, a co jest zakazane. Zreszt� ja jestem z cywila kelner i na polityce si� nie znam. - Musieli�cie co� jednak powiedzie� zakazanego - niecierpliwie przerwa� feldfebel. - Bez podstawy nikogo si� nie oskar�a. - Tam �adnej podstawy nie by�o, panie feldfebel... Kania obejrza� si� na drzwi i popatrzy� na feldfebla, jakby mu mia� poufnie co� zakomunikowa�. - Czy mog� panu wszystko szczerze opowiedzie�, panie feldfebel? - Je�eli macie zamiar i mnie wci�gn�� w jak� polityk�, frajtrze, to lepiej nie m�wcie! Chwa�a Bogu, siedz� sobie tutaj spokojnie i nie chcia�bym wyjecha� na front albo znale�� si� przed s�dem za jakie� g�upie gadanie. - Chc� tylko opowiedzie� panu szczeg�owo, jak to by�o ze mn�. - No, wi�c m�wcie. - Feldfebel ostrzegawczo podni�s� palec w g�r�. - Zwracam jednak uwag�, �e przy najmniejszej wzmiance o polityce wyrzuc� was za drzwi. - Befehl! (Rozkaz!) Ot� by�o to tak. Siedzia�em w�a�nie w latrynie razem z kilkoma kolegami i rozmawia�em o jedzeniu, jakie fasowali�my w tej kadrze. Bo nie dostawali�my nic, tylko D�rrgem�se, Gr�nzeug i zamiast chleba wystyg�� polent�. Kiedy tak sobie swobodnie rozmawiamy, wchodzi jeden �o�nierz z naszego batalionu i rozpina spodnie. - No - powiada - mo�e si� kt�ry zm�czy� tym siedzeniem i odst�pi dziur�, bo mnie okropnie wzd�o. - Na to m�wi jeden tak: - S� obok trzy puste wychodki oficerskie, mo�esz tam wej�� i wypatroszy� si�. - Wtedy ja m�wi�: - Nie radz� wchodzi� do oficerskiej latryny, bo ci� mo�e spotka� poni�enie. - Wtedy znowu pyta mnie ten wzd�ty: - Jakie poni�enie? - Na to ja mu m�wi�: - Wiesz ty, dlaczego panowie oficerowie pij� czarn� kaw� po obiedzie? - Powiada, �e nie wie, wi�c ja mu wyt�umaczy�em: - Na to pij� panowie oficerowie czarn� kaw� po obiedzie, �eby g.... glanc mia�o. - Zacz�li si� z tego �mia� �o�nierze, a ja m�wi� dalej do tego g�upiego: - A wiesz ty, po co to? - Nie wiem, m�wi ten idiota. - Dla odr�nienia - m�wi� - bo nasze musi sta� na baczno�� przed oficerskim, verstanden? (zrozumiano?). - Na tym si� sko�czy�o, bo wi�cej z tym wzd�tym nie gada�em i ubra�em si�. Przed wej�ciem zaczepi� mnie lejtnant z naszego batalionu i m�wi tak: - Chod�cie, przyjacielu, ze mn� do dow�dztwa batalionu celem spisania protoko�u. - Zdziwi�em si�, panie feldfebel, i pytam: - Za co, melduj� pos�usznie? - Wsiad� na mnie od razu z pyskiem: Maulhalten! Kehrt euch! Marsch! (Milcze�! W ty� zwrot! Marsz!) W kancelarii pogada� po cichu z adiutantem, zawo�ali podoficera i kazali pisa� protok�. - Co�cie m�wili, frajtrze? - pyta mnie adiutant. Wi�c mu m�wi� szczeg�owo wszystko. - He - powiada - ca�e szcz�cie, �e pan lejtnant by� obok w oficerskim i wszystko przez drewnian� �ciank� s�ysza�, bo mogliby�cie si� wyprze�. - Na to ja m�wi�.: - Niczego bym si�, panie oberlejtnant, melduj� pos�usznie, nie wypiera�, bo �artowa�em, a to chyba w latrynie wolno. - Wtedy m�wi adiutant: - Stulcie wasz przem�drza�y pysk, frajtrze! To nie by�y �arty, ale krytyka przepis�w wojskowych i wy�miewanie! - Nie da� mi doj�� do s�owa i napisali protok�, �e jestem pod�egaczem, �e siej� jaki� defetyzm. Sam nie wiem, co to s�owo znaczy, bo, jak �yj�, niczego nie sia�em. Potem m�wili, �e obni�am powag� starszyzny wojskowej i takie r�ne historie, a� wreszcie z tego zrobili polityk� i w ten spos�b jestem politycznie podejrzany. Feldfebel pokr�ci� g�ow�. - W tym, co�cie mi opowiadali, rzeczywi�cie nie mo�na si� dopatrzy� polityki. Ale, swoj� drog�, niepotrzebnie opowiadacie takie wychodkowe dowcipy, skoro nie jeste�cie pewni, czy kto nie pods�uchuje. - Gdybym wiedzia�, �e z tego zrobi� polityk�, panie feldfebel, to naturalnie trzyma�bym j�zyk za z�bami, ale nie spodziewa�em si�, �e ten idiota lejt... - Milczcie, frajtrze! - surowo przerwa� feldfebel i obejrza� si� na drzwi. - To jest polityka! Ubli�acie stopniowi oficerskiemu, a tego nie wolno. Id�cie teraz do koszar i zameldujcie si� cugsfirerowi Sz�k�l�nowi. Przydzielam was do jego zmiany. Abtreten! Kania s�u�bi�cie szurgn�� butami, wzi�� karabin, plecak i wyszed�. SW�J MI�DZY SWYMI Kompania wartownicza Nr 11 by�a zbiorowiskiem przedstawicieli wszystkich narodowo�ci wchodz�cych w sk�ad monarchii austriacko-w�gierskiej, kt�rzy nie okazali wymaganej od nich ofiarno�ci w przelewaniu krwi za cesarza i ojczyzn�. Byli to sami politycznie podejrzani, zakwalifikowani przez Kundschaftstelle do izolowania w hinterlandzie w celu uniemo�liwienia im prowadzenia propagandy i agitacji. Politycznie podejrzani z tego wycofania na ty�y zmartwieni bardzo nie byli. S�u�ba w kraju, o ile to, co robili, mo�na by�o nazwa� s�u�b�, przynosi�a wi�cej korzy�ci narodowym komitetom niepodleg�o�ciowym ni� komendzie austriackiej, licz�cej nieogl�dnie na to, �e w�sz�cy jak wy��y �andarmi i cz�onkowie policji politycznej �atwiej b�d� mogli parali�owa� akcj� separatyst�w czeskich, s�owackich, polskich i chorwackich w kraju ni� na froncie, gdzie Naczelne Dow�dztwo mia�o inne k�opoty, jak pilnowanie niepewnych politycznie �o�nierzy. Przewa�ali inteligenci, kt�rzy wykazali wiele pomys�owo�ci w pogmatwaniu swoich danych ewidencyjnych, w celu zatajenia posiadanego wykszta�cenia i zawodu. Chodzi�o o unikni�cie odes�ania do szko�y oficerskiej, sk�d by�a tylko jedna droga - na front. Bu�awy marsza�ka nie nosi� w tornistrze �aden z nich, bardzo cz�sto natomiast znale�� tam mo�na by�o literatur�, kt�rej tre�� mog�aby doprowadzi� audytora s�du wojennego do ataku apoplektycznego. Kompania wartownicza Nr 11, m�wi�c zwi�le, by�a gromad� zdeklarowanych zdrajc�w z punktu widzenia K-stelle i Kania w godzin� po zaznajomieniu si� z towarzyszami wy�o�y� swoje karty na st�. Rej wodzi�o kilku: Chorwat Ivanovi�, Czech Slavik, by�y jednoroczny, i zdegradowany feldfebel Mladecek, r�wnie� Czech. Nowi towarzysze byli bardzo dyskretni i nie zadawali mu podst�pnych pyta�. Legionista polski? Nie? O co podejrzany? O sprzyjanie Japonii? Aha! Z cywila kelner? Niech b�dzie kelner. Prawdziwe nazwisko Kania? Niech b�dzie Kania. Byli bardzo zadowoleni z jego odpowiedzi i nie okazali najmniejszego zdziwienia. Nawzajem nie wdziera� si� w ich tajemnice i nie kwestionowa� nawet o�wiadczenia Slavika, kt�ry powiedzia� mu, �e jest podejrzany o szpiegostwo na rzecz Wenezueli i Hondurasu. W ten spos�b zrozumieli si� pr�dko. Kania zauwa�y�, �e nieufno�� do jego osoby znik�a od razu i z tego obrotu rzeczy wywnioskowa�, �e s�u�ba w takim gronie, gdzie bez wielu s��w wszyscy doskonale zgadzaj� si� z sob�, b�dzie sz�a przyjemnie. Cugsfirer Sz�k�l�n, kt�remu meldowa� si� w pokoiku podoficerskim, nie wyj�� nawet papierosa z ust, kiedy mu oznajmi�, �e jest przydzielony do jego zmiany. W pokoju panowa�a atmosfera pogodnej konfidencjonalno�ci i szczero�ci. - Dobrze, bracie. W karty grywasz? - Grywam, panie cugsfirer. - No, to m�w mi ty. Daj grab�. Kania bez zdziwienia poda� mu r�k�. - B�dziesz chodzi� na patrole po mie�cie. Chcesz? - Mog� chodzi�... W pokoju znajdowa�o si� jeszcze trzech podoficer�w: kapral Fidor, Czech, cugsfirer Koperka, r�wnie� Czech, i cugsfirer Matjas, Niemiec z Wiednia, kt�ry sam ostrzeg� Kani� przed innymi Niemcami w kompanii. - To s� wszystko lizusy i durnie! Uwa�aj, Polaku, i nie gadaj z nimi za wiele! Ze mn� mo�esz gada�, o czym ci si� podoba, verstanden? Widz�, �e� morowy ch�op. A Polak�w lubi�, bracie. Mam nadziej�, �e jak waszego Pi�sudskiego wypuszcz� z Magdeburga, zabierzecie nam Galicj�. Bierzcie sobie, nie mam nic przeciwko temu. A b s o l u t n i e! W drugiej izbie podoficerskiej zasta� zupe�nie innych ludzi. Zameldowa� si� s�u�bi�cie cugsfirerowi, kt�ry meldunek przyj�� stoj�c w przepisowej postawie. Tu ju� panowa� duch rygoru i karno�ci. Kiedy si� wszystkim przedstawi�, cugsfirer kaza� mu usi��� i rozpocz�� rozmow� od tego, �e jego nowy prze�o�ony, cugsfirer Sz�k�l�n, jest najwi�kszym durniem, jakiego kiedykolwiek ziemia nosi�a. O innych powiedzia� mniej wi�cej to samo i Kania na jego o�wiadczenia zgodnie kiwa� g�ow�. - Nie dajcie si�, frajtrze, wci�gn�� w jakie� konszachty z nimi, bo wpadniecie. Tyle szubienic jeszcze na �wiecie nie by�o, ile si� postawi dla tych zdrajc�w po zawarciu pokoju. Oni licz� na to, �e pa�stwa centralne przegraj�. My jednak wiemy, �e Niemcy robi� ofensyw� we Francji, jakiej dot�d nie by�o, i nied�ugo my b�dziemy w Rzymie, a oni w Pary�u. S�yszeli�cie o nowych mo�dzierzach niemieckich? Nios� na sto kilometr�w. Widzieli�cie fotografie nowych czo�g�w? Osi�gaj� szybko�� stu kilometr�w. Jest to szybko�� poci�gu pospiesznego. Z Angli� b�dzie koniec nied�ugo, niech tylko Niemcy wyko�cz� budow� swoich zeppelin�w uzbrojonych w dzia�a szybkostrzelne. Wytruje si� ich gazami jak szczury... Kania powa�nie kiwa� g�ow�, s�ucha� pilnie i patrz�c na cugsfirera zadawa� sobie w duchu pytanie, jaki zw�j m�zgowy jest u niego w stanie biernym. Idiotyzmy na temat zako�czenia wojny, wypowiadane przez kaprala Jamkego oraz dw�ch pozosta�ych podoficer�w, kt�rych nazwisk nie zapami�ta�, sk�oni�y go do wyra�enia przypuszczenia, �e nie ulega dla niego najmniejszej w�tpliwo�ci, i� koalicja dostanie w sk�r�, i to pr�dko. Dosta� rozkaz odej�cia. Za drzwiami odetchn�� z ulg�. W kompanii zdj�� pas i usiad� przy stole. - No, jak ci si� podobaj�? - zapyta� Slavik. - Ten m�j W�gier i ci, co z nim mieszkaj�, morowe ch�opy, ale tamci to chorzy ludzie, powinni ju� dawno by� w szpitalu wariat�w. - M�wili ci o szybkostrzelnych dzia�ach niemieckich - zapyta� Ivanovi� - i o czo�gach? - M�wili. - I o tym, �e wytruj� Anglik�w, jak szczury? - O tym te�. - To jeszcze nic, bracie. Jest tu jeszcze trzech, ale s� teraz na warcie. Z nimi mo�na si� jeszcze lepiej dogada�... LEKCJE CESARSKO-KR�LEWSKIEGO PATRIOTYZMU Co� w dwa tygodnie po wcieleniu do kompanii dinstfirender wezwa� Kani� do kancelarii. - B�dziecie prowadzi� wyk�ady, frajtrze. - Jakie, panie feldfebel? - O patriotyzmie i tak dalej. Tu macie broszury, przys�ane z referatu prasowego Naczelnego Dow�dztwa. Materia� w nich zawarty u�yjcie do swoich pogadanek, w kt�rych macie stopniowo wpaja� w ludzi patriotyzm i poprawi� nastr�j. Uwa�am was za inteligentnego cz�owieka, znacie dobrze niemiecki, a poza tym, jak wynika z waszego opowiadania, jeste�cie politycznie podejrzani, mo�na powiedzie�, przez omy�k�. Mam te� nadziej�, �e niego zaufania nie zawiedziecie i wyk�ady wasze przynios� korzy�ci, He? Feldfebel spojrza� pytaj�co na Kani�. - Chc� zameldowa�, panie feldfebel, �e nie wszyscy znaj� niemiecki. - No, to co? Niech si� w�a�nie ucz� na tych wyk�adach. Zreszt� powiem wam, �e oni lepiej m�wi� po niemiecku od nas obydw�ch, a poza tym nie gra to �adnej roli. Jest rozkaz, �eby prowadzi� wyk�ady, i musz� co dekad� wysy�a� szczeg�owe raporty z podaniem temat�w, a reszta mnie nie obchodzi. G��wna rzecz, aby w godzinach na to przeznaczonych wyk�ad si� odbywa�, �eby w razie nie zapowiedzianej inspekcji nie by�o nieprzyjemno�ci. A �e nie rozumiej�, to nic nie szkodzi. Kania zabra� nar�cz podr�cznik�w i poszed� do kompanii. - Wrzu� to od razu do pieca - poradzi� Slavik. - Zaraz... powoli. Trzeba to najpierw przestudiowa�. P� dnia po�wi�ci� na lektur�, potem w�o�y� wszystko do kuferka. - Nasze waleczne wojsko sk�ada si� z samych bohater�w, moi panowie - o�wiadczy� przy kolacji. - �ebym wam przeczyta� kilka przyk�ad�w, to by�cie zd�bieli. - Jest tam o taborycie, co uratowa� sztab brygady swoj� przytomno�ci� umys�u? - A o sanitariuszu, kt�ry z nara�eniem �ycia wyratowa� z morderczego ognia psa z meldunkiem? - A o tym feldfeblu, kt�ry zabra� do niewoli sam jeden dwa dzia�a z obs�ug�? - Jest. Wszystko jest, koledzy. S� tam i inne przyk�ady, o wiele wi�cej wzruszaj�ce. Jeden telefonista, kt�remu granat urwa� obie r�ce, z�bami przegryz� kabel nieprzyjacielskiej linii telefonicznej i w ten spos�b uniemo�liwi� rozpocz�cie ataku. Du�y medal z�oty. - Z�ot� szcz�k� sztuczn� powinni go byli odznaczy�, a nie medalem, bo sobie na tym kablu pewno z�by po�ama�. Taki drut jest cholernie twardy. - Nie kpij, draniu... Pi�kny te� jest przyk�ad po�wi�cenia, jakie okaza� pewien kapral, Czech, ale nie z tych pod�ych zdrajc�w jak wy, tylko prawdziwy patriota i wierny �o�nierz, kt�ry z nara�eniem �ycia wyni�s� z pola bitwy ci�ko rannego dow�dc� kompanii, mimo �e sam by� ranny dwukrotnie. Ni�s� go przez dwie linie sch�tzengraben�w, a kiedy go przyd�wiga� do punktu opatrunkowego... - Wyj�� mu z kieszeni zegarek i portfel - przerwa� jeden ze s�uchaczy - z palca �ci�gn�� obr�czk� i pier�cionek z brylantem, da� mu po mordzie za to, �e go szykanowa�, i poszed� na wino do kantyny... - Ty by� tak zrobi�... wiem, ty pod�y zdrajco i niekarna kreaturo! Ten dzielny kapral jednak z�o�y� go ostro�nie na ziemi i kiedy spostrzeg�, �e dow�dca po drodze wyzion�� swego walecznego ducha, zap�aka� rzewnie nad jego zw�okami, powsta� i pogrozi� pi�ci� w stron� okop�w pod�ych i tch�rzliwych W�och�w, kt�rzy tak haniebnie zerwali tr�jprzymierze. W tym momencie granat urwa� mu g�ow� i wierny, mi�uj�cy swego dow�dc� kapral upad� bez �ycia na ziemi�. I tak le�eli obaj towarzysze broni obok siebie, bez r�nicy stopnia, daj�c tym dow�d, �e... - Czy g�owa wo�a�a: "Niech �yje cesarz"? - O tym nie by�o mowy - z powag� odpowiedzia� Kania. - No, to wida� zmienili referenta od przyk�ad�w wierno�ci w referacie prasowym Naczelnego Dow�dztwa. Powinno by�, �e g�owa potoczy�a si� pod w�oskie okopy i tam wznosi�a r�ne patriotyczne okrzyki, aby dowie�� zdradliwym W�ochom, z jakim przeciwnikiem maj� do czynienia... - Wtedy W�osi pytaj� si� tej g�owy, z jakiego jest korpusu, i kiedy odpowiada, �e z pi�tego, nikczemny wr�g, przera�ony tak� zawzi�to�ci�, w nocy, w panicznym strachu opuszcza swoje stanowiska, kt�re my zajmujemy... - W pierwszej armii by�y przesy�ane takie ksi��eczki z obrazkami i to by�o m�drzejsze... lepiej trafia�o do przekonania analfabet�w. Siedzia� sobie w wychodku i ogl�da� obrazek, a kiedy, nape�niony duchem odwagi, za�atwi� si�, mia� prawo si� tym obrazkiem podetrze�. ��czy�o si� pi�kne z po�ytecznym. - W ka�dym korpusie jest inny rodzaj bohater�w - m�wi� zajadaj�c Mladecek. - W trzecim nie by�o przyk�adu, �eby bohater przed zgonem nie przypomnia� kolegom, aby brali przyk�ad z jego po�wi�cenia, byli pos�uszni rozkazom i szli w ogie� z my�l� o nagrodzie, jaka ich czeka na tamtym �wiecie. Wida�, �e w tym korpusie musieli i �wi�tych zaasenterowa� do s�u�by, bo bardzo umilali �ycie naszym bohaterom. Ch�ry anielskie �piewa�y specjaln� piosenk� o �lepym wykonaniu rozkazu, odwadze, piel�gnowaniu karabinu, �eby go rdza nie chwyci�a, i inne takie rzeczy. Bardzo to by�o wzruszaj�ce i religijne. Potem m�wili, �e ten referent zwariowa� i umar� nag�� �mierci�, kiedy wszystko przeczyta�, co napisa� przez czas swego urz�dowania. - Po �mierci zosta� zapewne powo�any do dyrygowania tym ch�rem anielskim? - domy�lnie zapyta� Kania. - Mo�liwe. Nast�pne, bohaterstwa opisywa� kto inny i inaczej.. Tam nie by�o mowy o �mierci. Bohater r�n�� W�och�w kopami bez szkody dla zdrowia i bezwarunkowo wraca� nienaruszony, aby otrzyma� medal prosto "od krowy". Sam cesarz przypina� mu go do bluzy i bohater mia� zaszczyt u�cisn�� najwy�sz� d�o�. Ale to si� nie podoba�o - kicha� na ca�y przyk�ad, jak nie ma ofiarnej �mierci. - W moich ksi��eczkach s� takie przyk�ady, �e ka�demu si� b�d� podoba�y. B�dziecie p�akali jak bobry. I je�eli te przyk�ady nie sk�oni� was do natychmiastowego zg�oszenia si� na front, �eby si� zmierzy� z wrogiem, to powiem wam, �e jeste�cie �winie, nie za� porz�dni c.k. �o�nierze. A teraz umyjcie mena�ki i siadajcie, bo to bydl� pewno przyjdzie sprawdzi�, jak mi idzie pierwszy wyk�ad. Kiedy przewidywania Kani si� sprawdzi�y i dinstfirender rzeczywi�cie przyszed�, �o�nierze tak dalece byli zaciekawieni podnios�ym tematem, �e �aden nie zauwa�y� jego wej�cia, skutkiem czego pozbawiony zosta� efektownego raportu. - Dlaczego nikt nie zawo�a� habt acht! (baczno��!), kiedy wszed�em, He? - Melduj� pos�usznie, �e nie zauwa�y�em - o�wiadczy� Kania - w�a�nie prowadz� pogadank�. - Pogadanka nie pogadanka, habt acht trzeba zawsze... - Tak jest, b�d� na przysz�o�� uwa�a�. - Prowad�cie dalej, przys�ucham si�. Dinstfirender usiad� na brzegu sto�u i Kania zwr�ci� si� do �o�nierzy. - Powtarzajcie teraz za mn�, koledzy, pierwsz� zwrotk� tego pi�knego wierszyka: Jeder Schuss - ein Russ (Ka�dy wystrza� - jeden Rosjanin) Jeder Stoss - ein Franzos (Ka�de pchniecie - jeden Francuz) Jeder Schritt - ein Britt (Ka�dy krok - jeden Anglik) Jeder Klaps - ein Japs. (Ka�de uderzenie - jeden Japo�czyk). Kania z takim po�wi�ceniem si� uczy� tego wierszyka, jakby chcia� za wszelk� cen� figurowa� w ksi��eczce o dobrych �o�nierzach na pierwszej stronicy. Niestety, ci, kt�rym kaza� powtarza�, jak na z�o�� nie umieli prawid�owo wym�wi� ani jednego s�owa po niemiecku i ci�gle odpowiadali: "nie rozumiem". Feldfebel patrzy� na nich spode �ba. - Lepiej, draniu, rozumiesz ode mnie - odezwa� si� do jednego. Bezcelowo�� wysi�k�w Kani zniecierpliwi�a go i wyszed� po�egnany gromkim habt acht! - Zmartwili�cie, drodzy przyjaciele, naszego kochanego pana dinstfirendera - przem�wi� Kania z �alem - teraz nasza droga Kompaniemutter nie b�dzie mog�a usn�� ze zgryzoty, �e takie pi�kne wierszyki nie s� dla was dost�pne. Dawa� karty, pieskie syny! Reszta wyk�adu nie przedstawia�a trudno�ci j�zykowych, a zapal, z jakim tasowano i rozdawano karty, by� stokro� lepszy od nastroju, jaki sobie �yczyli osi�gn�� broszurami panowie referenci prasowi. Nast�pne wyk�ady, kt�re kontrolowa� dinstfirender, nie r�ni�y si� niczym od pierwszego. Karty by�y w por� chowane pod st� i Kania gorliwie nak�ania� jakiego� specjalnie upatrzonego S�owianina do powtarzania ci�gle tej samej zwrotki wierszyka. �o�nierz powt�rzy� dwa s�owa i zacina� si�. - Ne rozumim. - Uwa�aj, cz�owieku - m�wi� Kania. - Jeder szus... powt�rz... jeder szus... - Je-der - sylabizowa� �o�nierz patrz�c z przej�ciem na usta Kani - aj-re-nus... - Przecie� m�wi� wyra�nie, dlaczego przekr�casz. Ajn rus... jeden Moskal... ajn... rus, no dwa s�owa chyba potrafisz powt�rzy� i zapami�ta�. G�upi jeste�? �o�nierz zerka� spod oka na feldfebla i odpowiada�: - Jawohl! - Taki g�upi jak ja albo wy - z�yma� si� feldfebel - na z�o�� tak robi... Po jednej takiej kontroli wezwa� Kani� do siebie. - Mogliby�cie, frajtrze, ju� da� spok�j z tym g�upim wierszem. - Kiedy, panie feldfebel, w instrukcji do��czonej do tych broszur jest powiedziane, �e nale�y tych rzeczy uczy� si� na pami��. Po�owa ju� prawie umie. - Zanim si� druga po�owa nauczy, wojna si� sko�czy. - Mam to na uwadze, �e przy ka�dej inspekcji zwykle genera� wywo�uje najwi�kszego ba�wana. Tak to ju� jest, �e taki idiota zwr�ci na siebie uwag� najpr�dzej. Nie chcia�bym wi�c narazi� pana dow�dc� kompanii i pana, panie feldfebel, na kompromitacj�! Feldfebel zerkn�� na Kani�. - Poza tym zauwa�y�em, �e oni was bojkotuj�, frajtrze. Jestem przekonany, �e doskonale rozumiej� po niemiecku. Zadarli�cie z kt�rym? - Nie lubi� mnie, bo si� z nimi nie zadaj�, panie feldfebel. - Nie zadawajcie si� tylko z nimi, a b�dzie wszystko dobrze... W ten spos�b bez �adnych usi�owa� ze swojej strony Kania zyska� dobr� opini� u dinstfirendera, o czym nie omieszka� poinformowa� kompanii m�wi�c: - Bojkotujcie mnie dalej. Kt�rego� dnia przyszed� do kompanii sam dow�dca i trafi� na pogadank�. Opini� o niej zwi�le wyrazi� w kancelarii dinstfirenderowi: - Ten pa�ski frajter, to jaki� chorobliwy zboczeniec, feldfeblu. Sk�d on wzi�� t� barbarzy�sk� g�upot�? Czy jest na �wiecie taki kretyn, kt�ry m�g�by podobnie idiotyczny wierszyk u�o�y�? Pfuj!... - Przys�ane z referatu prasowego, panie kapitanie - zameldowa� dinstfirender. Kapitan westchn��: - A wi�c okazuje si�, �e s� jeszcze poeci na �wiecie! Tego referenta prasowego powinno si� powiesi� g�ow� na d� na ga��zi i postawi� przy nim frajtra, �eby mu ten wierszyk wy�piewywa� wraz z ca�ym plutonem na trzy g�osy tak d�ugo, dop�ki ducha nie wyzionie, feldfeblu. W wyniku tej rozmowy feldfebel zawezwa� do siebie Kani�. - Pan kapitan nazwa� was chorobliwym zbocze�cem, frajtrze, kiedy us�ysza� wasz wierszyk. Czy poza tym parszywym wierszykiem nie mo�ecie ich czego innego uczy� na pami��? S� tam liczne przyk�ady zachowania si� wobec nieprzyjaciela i za to si� we�cie, bo z t� poezj� daleko nie zajedziecie. Za nast�pn� wizyt� kapitana nie przygotowany Kania zacz�� opowiada� jak�� patetyczn� histori�. - By�o to nad Piav� - opowiada� z niepor�wnan� dykcj�, i feldfebel wyczekuj�co s�ucha� patrz�c jednocze�nie na zamroczonego rumem kapitana, kt�ry usiad� na �awce i opar� si� plecami o st� - podczas si�dmej ofensywy naszych dzielnych oddzia��w. Nale�a�o, w my�l rozkazu, za wszelk� cen� sforsowa� rzek�, aby umo�liwi� rw�cym si� do boju pu�kom piechoty... Kapitan mrukn�� co� niewyra�nie pod nosem i zamkn�� oczy. - ... wtargni�cie w g��b n�dznego terytorium w�oskiego w celu wyp�dzenia z ostatniego skrawka, na kt�rym gin�y z wyczerpania pozosta�e resztki tch�rzliwych i zdziesi�tkowanych oddzia��w w�oskich... - Co� si� nie zgadza - zauwa�y� kapitan otwieraj�c oczy i ziewn�� - za Piav� s� ca�e W�ochy, a nie skrawek, poza tym nie potrzeba robi� ofensyw na gin�ce z wyczerpania tch�rzliwe resztki. Tak m�wili�cie, nie? Nie klapuje... zreszt� m�wcie dalej, nieszcz�sny cz�owieku. - Dow�dca trzeciej kompanii sto sze��dziesi�tego pu�ku piechoty wezwa� do siebie pana oberlejtnanta von Montecalafiori i przem�wi� do niego w ten spos�b: - Nale�y, panie oberlejtnant, wys�a� patrol z rakietami w celu o�wietlenia przedpola podczas naszego posuwania si� naprz�d, poniewa� jest ono pokryte lejami od granat�w i zasiekami z drutu kolczastego, na kt�rych mogliby si� pokaleczy� nasi niestrudzenie i odwa�nie pr�cy naprz�d �o�nierze. - Pan oberlejtnant von Montecalafiori... - Montecalafiori... - powt�rzy� sennie kapitan. - ...poszed� do swego plutonu i przem�wi� do �o�nierzy: - Drodzy towarzysze broni! Pan kapitan, dow�dca kompanii, poleci� mi Wybra� kilku zuch�w i wys�a� ich na przedpole z rakietami w celu o�wietlenia drogi naszym niestrudzenie pr�cym odwa�nie naprz�d oddzia�om; jest tam wiele lej�w od granat�w i zasiek�w z drutu kolczastego, na kt�rych mogliby si� pokaleczy� nasi dzielni �o�nierze. - Nie? Rzeczywi�cie tak powiedzia�? - zapyta� ockn�wszy si� kapitan. - Rzeczywi�cie tak powiedzia� pan oberlejtnant von Montecalafiori... - Montecalafiori - mrukn�� znowu kapitan jak echo - hm... - ...potrzeba mi do tego celu pi�ciu odwa�nych �o�nierzy. Kto z was, drodzy towarzysze broni, zechce ze mn� zadanie to wykona�? - Natychmiast wyst�pi� ca�y pluton, jak jeden m��. Pan oberlejtnant von Montecalafiori wzruszony by� gotowo�ci� bojow� swoich ludzi. - �o�nierze! - przem�wi�. - Kania zerkn�� na drzemi�cego kapitana i powt�rzy� g�o�niej: - �o�nierze, ojczyzna jest dumna z was... Kapitan otworzy� oczy, rozejrza� si� i powsta�. - Tak... bardzo to by�o �adne, co�cie opowiadali, frajtrze. Bierzcie wszyscy przyk�ad z m�stwa pana oberlejtnanta von... von... - Montecalafiori - z szacunkiem dopom�g� Kania. - Tak jest... bierzcie wszyscy przyk�ad z m�stwa pana oberlejtnanta, a ojczyzna b�dzie z was dumna. Siada�! A wy, frajtrze, umiecie bardzo �adnie opowiada�. Niech pan na niego przygotuje wniosek o odznaczenie, feldfeblu. - Na jakie odznaczenie, panie kapitanie? - zapyta� z szacunkiem dinstfirender. Kapitan ziewn��. - Na jaki� �adny order lub co� w tym rodzaju... W tej sali s� pch�y, feldfeblu. Co� mnie oblaz�o i gryzie... - Mo�liwe, �e s� pch�y, panie kapitanie. Nie mog� si� doprosi� kredytu na s�om� do siennik�w. Jutro znowu napisz� zapotrzebowanie. - Zdaje mi si�, �e by�o ju� takie... Rozmawiaj�c z feldfeblem kapitan wyszed�, po�egnany przez stoj�c� na baczno�� kompani�. - W sam� por� si� obudzi� - m�wi� w kilka minut p�niej Kania graj�c w karty - bo zapomnia�bym pocz�tku i zapl�ta�bym si� w tej historii... Dinstfirender wezwa� go tego wieczora do siebie. - Mam was poda� do odznaczenia, frajtrze - rzek� patrz�c Kani w oczy - ale przedtem pragn��bym wiedzie�, gdzie�cie wygrzebali to opowiadanie. S�usznie zauwa�y� pan kapitan, �e co� si� nie zgadza w tym wszystkim. Wszyscy wiemy, �e za Piav� s� ca�e W�ochy, a nie skrawek, jak r�wnie� s�uszna by�a uwaga, �e je�li zdziesi�tkowane resztki gin�, nie ma celu robi� na nich a� siedem ofensyw. Dwa lata stoimy na jednym miejscu, a wy klepiecie bzdury o n�dznym skrawku... - Tak jest wsz�dzie w tych opowiadaniach, panie feldfebel... - Mo�liwe, �e rzeczywi�cie takie g�upoty wypisuj�, ale to jest dla rekrut�w i wola�bym, �eby�cie w naszej kompanii opowiadali co� wi�cej wiarygodnego. Nast�pnym razem got�w was pan kapitan kaza� odznaczy� aresztem �cis�ym z postem co trzeci dzie�... Podaj� was do Br�zowego Krzy�a Zas�ugi, frajtrze. Abtreren! Wieczorem opowiedzia� Haber, �e feldfebel wys�a� dwa wnioski: jeden dla siebie, a drugi dla Kani. - Ja si� przynajmniej odznaczy�em - oburzy� si� Kania - ale jakim prawem ta �winia siebie podaje. To nie jest sprawiedliwe. - Mo�e by�, �e niesprawiedliwe, ale widzisz, on zawsze tak wycyrkluje, �eby p�j�� z papierami do podpisu, kiedy pan kapitan jest schlany jak nieboskie stworzenie, bo wtedy podpisze nawet wyrok �mierci na siebie. Dobry z niego kombinator. NOCNE ALARMY PANA OBERLEJTNANTA O ile dot�d przed przybyciem Kani kompania przedstawia�a niezgorsz� kolekcj� m�ciwod�w, �azik�w i rezoner�w, kt�rzy nie�le potrafili obrzydzi� �ycie wszystkim podoficerom, o tyle po rozpocz�ciu przez niego s�u�by wszystkie akty sabota�u, rozprz�enia i niekarno�ci przybra�y formy zorganizowane, a negli�owanie �wi�to�ci regulaminowych wzmog�o si� znakomicie. Podejrzani politycznie reprezentanci wszystkich narodowo�ci mieli w g��bokiej pogardzie ca�y gmach hierarchiczny wojska, pocz�wszy od "najja�niejszego pana", a sko�czywszy na kapralach kompanii wartowniczej S�u�ba Kani polega�a na codziennym patrolowaniu dworca kolejowego i miasta, z czego wywi�zywa� si� w ten spos�b, �e wypija� w bufecie na dworcu kilka szklanek wina za zdrowie m�odej bufetowej, zakochanej w nim po uszy, szed� do miasta po to tylko, �eby sobie kupi� papieros�w, i wraca� do koszar. Kiedy si� wi�cej rozzuchwali�, sypia� u swojej bogdanki i do koszar wraca� rano, czy mia� przepustk�, czy nie. Patrolowanie w mie�cie zacz�o mu z czasem przynosi� dochody i odda� si� tej s�u�bie a� nadto gorliwie. W ten spos�b min�o kilka tygodni. Zast�pca kapitana Zivancicia, oberlejtnant Giser, tragiczny okaz wojennego spustoszenia moralnego, zacz�� ni st�d, ni zow�d w uregulowany mniej wi�cej przez dinstfirendera tok s�u�by w kompanii wprowadza� innowacje. Pewnej nocy wpad� do koszar i rozkaza� s�u�bowemu zaalarmowa� kompani�. Dinstfirender, kt�remu si� dot�d nic podobnego nie zdarzy�o, nie m�g� w �aden spos�b zestawi� raportu stanu liczebnego i szwenda� si� ca�kowicie og�upia�y przed frontem zaspanych �o�nierzy. - Cugsfirer Matjas! Ilu macie ludzi na warcie? - Jedenastu, panie dinstfirender. - W jaki wi�c spos�b jest teraz na placu dwudziestu dw�ch? Powinno by� osiemnastu! - Sam pan przydzieli� do mojej zmiany w tamtym miesi�cu czterech... - Nie mam o tym �adnej notatki. Cugsfirer Koperka! - Hier. (Tutaj). - Ilu macie ludzi na miejscu? - Osiemnastu. - W jaki spos�b, gdzie podzieli�cie sze�ciu?... - Przecie� ich nie po�ar�em. S� w kompanii. - Jak wy odpowiadacie, cugsfirerze? Co to za raport? W jaki... - Ma zupe�n� s�uszno��, feldfeblu - wtr�ci� stoj�cy za jego plecami w mroku oberlejtnant - nie po�ar� ich na pewno. U pana jest burdel w raportach. Pan za to mo�e p�j�� pod s�d, feldfeblu..