2744

Szczegóły
Tytuł 2744
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2744 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2744 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2744 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZBIGNIEW NIENACKI WYSPA Z�OCZY�C�W ROZDZIA� PIERWSZY DZIWNY SPADEK - TAJEMNICZY WEHIKU� WUJA GROMI��Y - CO TO ZA STW�R? - SENSACJA NA ULICY - LARWA OBRZYDLIWEGO CHRAB�SZCZA - SZYDERSTWA NA STACJI BENZYNOWEJ - SZALE�CZA SZYBKO�� - ZDUMIENIE AUTOMOBILIST�W - CO POTRAFI WEHIKU� WUJA Nie trzeba szuka� przygody. Nie znajdzie si� jej, cho�by pojecha�o si� a� na koniec �wiata, przez siedem rzek i za siedem g�r. Nie zjawi si�, cho�by czeka�o si� na ni� dzie� i noc, prowokuj�c j� i nastawiaj�c na ni� pu�apki. Nie przywo�a jej �adna pro�ba i mo�e si� okaza�, �e nie ma jej nawet tam, gdzie tylu ju� j� spotka�o. Czy� nie zdarzy�o si� niejednemu odbywa� podr� przez s�ynny z burzliwo�ci ocean, gdy by� on spokojny jak staw za domem? Czy� nie przydarzy�o si� niejednemu, �e przedzieraj�c si� przez najdziksz� d�ungl� nie napotka� ani krwio�erczych zwierz�t, ani czyhaj�cych na jego �ycie krajowc�w; dzika d�ungla okaza�a si� tak bezpieczna, jak park miejski. Bo przygody nie trzeba szuka�. Ona zjawia si� sama. Przychodzi w najbardziej niespodziewanych momentach i w nieoczekiwanej postaci, najcz�ciej, gdy nie spodziewamy si� jej, nie pragniemy jej, gdy nie jest nam ona potrzebna. Najpierw daje nam znak - �e oto jest, przysz�a po ciebie, chce ci� ogarn�� i wci�gn�� w sw� gr�. Musisz od razu wiedzie�, �e to wla�nie jej znak, musisz go rozpozna� w�r�d tysi�ca innych znak�w. Nie wolno ci zlekcewa�y� jej wezwania ani od�o�y� go na p�niej. Nie lubi leniwych. Pominie ci�, odejdzie i wi�cej po ciebie nie wr�ci... Zadziwiaj�ca przygoda, jak� prze�y�em na Wyspie Z�oczy�c�w, zapuka�a do mnie pod koniec czerwca 1961 roku. Ubrana by�a w mundur listonosza, kt�ry wr�czy� mi zapiecz�towan� kopert� z nag��wkiem: ZESPӣ ADWOKACKI nr 3 w KRAKOWIE. W zapiecz�towanej kopercfe znajdowa�o si� zawiadomie-nie Zespo�u Adwokackiego, �e po prawie rok trwaj�cym przewodzie spadkowym, na mocy testamentu zmar�ego przed rokiem wuja mego - Stefana Gromi��y, sta�em si� w�a�cicielem znajduj�cego si� w Krakowie "murowanego gara�u samochodowego oraz znajduj�cego si� w nim pojazdu mechanicznego". Z tre�ci listu wynika�o, �e po op�aceniu pewnych koszt�w zwi�zanych z przewodem spadkowym mam obowi�zek "wej�� w prawa posiadacza murowanego gara�u samochodowego oraz znajduj�cego si� w nim pojazdu mechanicznego". Wyznaj�, �e list �w wprowadzi� mnie w pewne zak�opotanie. Nie czu�em potrzeby posiadania w Krakowie "murowanego gara�u samochodowego", mieszka�em bowiem w �odzi. O ile dobrze pami�ta�em, �w "pojazd rneGhaniczny" by� okropnie starym gratem, w kt�rym cz�owiek z moj� pozycj� spo�eczn� i w moim wieku raczej pokazywa� si� nie powinien. Czy� mog�em przypuszcza� - czy ktokolwiek z Was spodziewa�by si� - �e list z Zespo�u Adwokackiego jest wezwaniem najprawdziwszej i pe�nej niebezpiecze�stw PRZYGODY? Zatelefonowa�em do swego m�odszego brata, zdecydowany darowa� mu "murowany gara� samochodowy i znajduj�cy sl� w nim pojazd mechaniczny". Odm�wi�. Powiedzia�, �e on r�wnie� otrzyma� list z Zespo�u Adwokackiego nr 3 w Krakowie i na mocy testamentu wuja Stefana Gromi��y sta� si� w�a�cicielem ksi��eczki oszcz�dno�ciowej, na kt�rej znajduje si� osiemdziesi�t tysi�cy z�otych. - Za te pieni�dze, je�li zechc�, b�d� m�g� kupi� sobie nowy samoch�d - rzek� m�j m�odszy brat Pawe�. - Po co mi stary grat wuja? A i gara� w Krakowie r�wnie� nie jest mi do niczego potrzebny. Sprzedaj go - doradzi� mi. Zatelefonowa�em do kuzynki Franciszki. Okaza�o si�, �e i ona otrzyma�a list z Krakowa i sta�a si� wla�cicielk� kompletu mebli stylowych oraz szafy z ksi��kami, nale��cymi do naszego wuja. - Wyja�nij mi moja kochana - powiedzia�em kuzynce - dlaczego w�a�nie mnie wuj Gromi��o darowa� gara� i starego grata? Czy� nie rozs�dniej by by�o zapisa� mi w testamencie szaf� z ksi��kami? Wyznaj�, �e najbardziej chcia�bym otrzyma� osiemdziesi�t tysi�cy na ksi��eczce oszcz�dno�ctowej. - Ostatni raz spotkali�my si� z wujkiem przed dwoma laty - przypomnia�a mi Franciszka. - To by�o na pogrzebie ciotki Anny. Czy nie chwali�e� si� w�wczas, �e w�a�nie otrzyma�e� prawo jazdy? - No tak. Teraz to ju� wszystko rozumiem. Wuj my�lal, �e, B�g wie jak wielk� rado�� sprawi mi swoj� darowizn�. I rad nierad zmuszony zosta�em "wej�� w posiadanie murowanego gara�u samochodowego i znajduj�cego si� w nim pojazdu mechanicznego". Pojecha�em w tym celu do Krakowa, �pieszy�em si� zreszt� z za�atwieniem tej sprawy, poniewa� na pocz�tku lipca oczekiwa� mnie wyjazd na do�� d�ugi okres czasu. Jeden z moich przyjaci� poprosi� mnie, abym spr�bowa� wyja�ni� pewn� do�� intryguj�c� histori�. Przyj��em t� propozycj�, poniewa� mog�a mi ona wype�ni� nudnie zapowiadaj�cy si� urlop. Zdecydowa�em si� p�j�� za rad� mego m�odszego brata i sprzeda� zar�wno �w gara�, jak i samoch�d wuja. "Kto wie - zastanawia�em si� - czy za sum�, uzyskan� ze sprzeda�y, nie b�d� m�g� naby� na raty jakiego� nowego samochodu? Taki pojazd przyda�by mi si� na urlopie". Ch�tnego do nabycia gara�u znalaz�em bardzo pr�dko, gorzej by�o z nabywc� starego samochodu wuja Gromi��y. Ktokolwiek obejrza� �w wehiku�, u�miecha� si� z zak�opotaniem i natychmiast �egna� si� z� mn�. Nawet n�e pr�bowa� pyta� o cen�. Bo te� by� to samoch�d wystarczaj�co dziwaczny, aby odstraszy� ka�dego normalnego cz�owieka. Jego wygl�d wprawi�by w rado�� tylko kogo� sk�onnego do najwi�kszej ekstrawagancji, kogo�, kto nie przejmowa�by si� tym, �e na widok owego samochodu, poruszaj�cego sl� na ulicach miasta, b�d� przystawa� zdumieni przechodnie, a ka�de zatrzymanie ga przy chodniku spowoduje gromadzenie si� t�um�w wydziwiaj�cej dzieciarni. Pojazd mego wuja powodowa�by prawdopodobnie zak��cenie spokoju publicznego w mie�cie r�wnie� dlatego, i� wraz z jego pojawieniem si� na ulicy przera�eni kierowcy warszaw, syren czy moskwiczy przyciskaliby klaksony, aby upewn�� si�, �e nie �ni� i �e "takie co�" nie jest "lataj�cym talerzem" z Marsa. Wyobra�cie sobie cz�no odrapane, zielonkawo��te, z zaciekami br�zowymi i granatowymi, na czterech k�kach, z kt�rych dwa tylne maj� szprychy, a dwa przednie ich nie posiadaj�. Na tym cz�nie znajduje si� brezentowy wyp�owia�y namiot koloru khaki. W namiocie tym s� celuloidowe okienka - z przodu, z ty�u i z bok�w. Namiocik jest do�� dn�y, w gruncie rzeczy w wehikule owym pomie�ci� si� mog� nawet cztery osoby; reszta namiotu zabudowana jest jakimi� dziwacznymi mechanizmami. Przyznaj�r �e nawet nie pr�bowa�em uruchomi� owego pojazdu - takim nape�nia� mnie strachem. - Prosz� pana - odezwa�em si� do pewnego weterynarza, kt�ry okaza� gotowo�� nabycia gara�u. - Gara� jest du�y, murowany, suchy, widny, a do tego z doskonale wyposa�onym warsztacikiem reperacyjnym. My�l�, �e nie b�dzie dla pana krzywd�, je�li za niewielk� dodatkow� op�at� nab�dzie pan ode mnie tak�e i samoch�d mego wuja. - To nie jest samoch�d - zdecydowanie stwierdzi� weterynarz. - Przepraszam, a co to jest? - Nie wiem. Ale to na pewno nie jest samoch�d. Gdybym czym� takim pojecha� na wie� leczy� konie lub krowy, ludzie uciekliby przede mn�. Straci�bym klientel�. - Niech go pan rozbierze na cz�ci - doradzi�em. - Panie - zawo�a� przestraszony weterynarz - a do jakiego samochodu nada�aby si� cho� jedna cz�� z tego pojazdu? Chyba, �eby go sprzeda� na z�om, na kilogramy. Ale to ju� pan sam zr�b. Weterynarz zajrza� przez celuloidowe okienka do wn�trza wehiku�u. - Patrz pan - rzek� - ten pa�ski wuj to musia� by� niez�y dziwak. Na desce rozdzielczej jest tyle zegar�w, co w nowoczesnym cadillacu. Ten pojazd nie rozwija chyba wi�cej ni� sze��dziesi�t kilometr�w na godzin�, a szybko�ciomlerz ma do dwustu osiemdziesi�ciu kilometr�w. O ile, rzecz jasna - zastrzeg� si� - ten pojazd w og�le potrafi ruszy� z miejsca. Tfu - splun��.- Takie co� mo�e si� cz�owiekowi tylko przy�ni�, a nie b�dzie to sen najprzyjemniejszy. Weterynarz okaza� si� cz�owiekiem bardzo ciekawym. Uni�s� mask� pojazdu wuja, potem zajrza� do skrzyni. - Ma, zdaje si�, przedni i ty�ny nap�d - o�wiadczy�, co zreszt� i ja r�wnocze�nie z nim stwierdzi�em. - Posiada dwana�cie cylindr�w - doda�. Obejrzeli�my skrzynk� bieg�w. - Owszem, s� cztery biegi przednie i jeden bieg wsteczny - zauwa�y� weterynarz. Jeszcze tu i �wdzie spojrzeli�my, sprawdzili�my przewody elektryczne. W�o�y�em kluczyk w "stacyjk�". Motor natychm�ast pocz�� pracowa�, czyni� to bardzo cicho, prawie niedos�yszalnie. Weterynarz podrapa� si� w g�ow�. - No, dobra - powiedzia� �askawie - dodam panu pi�� tysi�cy i kupi� gara� razem z tym wehiku�em. Ale i ja w mi�dzyczasie zrobi�em sporo ciekawych spostrze�e�, kt�re zadecydowa�y, �e z mniejszym ni� dot�d przera�eniem spogl�da�em na wehiku� wuja Gromi��y. Postara�em si� tak�e przypomnie� sobie sylwetk� mego wuja. By�o to do�� trudne, poniewa� znajomo�� z wujem ograniczy�a si� do kilku rodzinnych spotka� i do tego, co o nim w rodzinie m�wiono. Opowiadano za� o wuju jako o pe�nym fantazji dziwaku, wykszta�conym i bardzo zdolnym, kt�remu jednak w �yciu si� nie powiod�o. Wuj Gromi��o by� in�ynierem mechanikiem, kiedy� zarabia� bardzo dobrze, ale wi�kszo�� zarobk�w poch�ania�y wynalazki, kt�re nieustannie opracowywa� i kt�rych wykorzystanie proponowa� odpowiednim instytucjom. Wymy�li� wi�c wujek Gromi��o k��dk�, kt�ra mia�a zabezpiecza� przed najzmy�lniejszymi z�odziejami, drzwi wodoszczelne, hamulce kolejowe dzia�aj�ce podobno znacznie lepiej od tych zazwyczaj u�ywanych. Wymy��i� tak�e jaki� specjalny zmywak do naczy� kuchennych, specjalny rodzaj szk�a ognioodpornego. �aden z tych wynalazk�w nigdy nie zosta� wykorzystany. Dlaczego? Tego nikt w naszej rodzinie nie wiedzia�. Prawdopodobnie by�y to ma�o praktyczne wynalazki. Wiem, �e kiedy� podarowa� moim rodzicom jedn� ze swych fenomenalnych k��dek. Rodzice za�o�yli j� w piwnicy, gdzie tak d�ugo nikomu nie wadzi�a, a� gosposia zgubi�a od niej klucz. W�wczas rzeczywi�cie �aden �lusarz k��dki tej nie potrafi� otworzy� i trzeba by�o wyrywa� drzwi razem z futryn�, co bardzo rozgniewa�o moich rodzic�w. Odt�d nigdy ju� nie zdecydowali si� za�o�y� k��dki wynalezionej przez mego wuja, cho� wuj zaofiarowa� si� z nast�pn�. - No wi�c jak, bierze pan te pi�� tysi�cy? - spyta� weterynarz. Przecz�co pokr�ci�em g�ow�. - Dam panu dziesi�� - podni�s� cen�. To w�a�nie upewni�o mnie w przekonaniu, �e pojazd mego wuja jest wart wi�cej, ni� to si� mog�o z pozoru wydawa�. - Przysz�o mi do g�owy - powiedzia�em do weterynarza - �e jednak ten wehiku� stanowi pewnego rodzaju pami�tk� po moim wuju i nie powinienem si� z nim tak od razu rozstawa�. Weterynarz zrobi� obra�on� min�. - Jak pan uwa�a - rzek�. - Ale w Krakowie wszyscy wiedz�, �e pa�ski wuj by� wariatem. Ten pojazd jest chyba tak�e wariacki. Westchn��em z udanym ubolewaniem. - Trudno. Ale skoro to jest jednak pami�tka rodzinna, zabior� j� ze sob� do �odzi. Weterynarz wzruszy� ramionami, zap�aci� mi za gara� i po�egna� mnie bardzo ch�odno. By� na mnie troch� obra�ony, pon�ewa� najpierw gor�co namawia�em go do kupna samochodu, a potem nagle zrezygnowa�em ze sprzeda�y. Z odrobin� trwogi zasiadlem za klerownic� wehiku�u wuja Gromi��y. Uprzednio stwierdzi�em, �e w baku jest tylko dziesi�� litr�w benzyny. Nala�em wody do ch�odnicy, sprawdzi�em poziom oleju silnikowego i stwierdzi�em, �e opr�cz paliwa pojazdowi nie brakuje niczego do odbycia podr�y z Krakowa do �odzi. Hydrauliczne hamulce dzia�a�y sprawnie, samoch�d pos�usznie poddawa� si� ka�demu drgnieniu kierownicy i natychmiast reagowa� na przyci�ni�cie peda�u przy�pieszacza. Wyjecha�em z bramy na ulic� i od razu poczu�em si� pewnie. Pr�dnica �adowa�a akumulator - c� wi�cej mo�na by�o wymaga� od tego wehiku�u? To prawda, pojazd by� do�� k�opotliwy, a to dlatego, �e budzi� na ulicy sensacj�. Gdy zatrzyma�em si� na skrzy�owaniu przed czerwonym �wiat�em, natychmiast jaki� przechodzie� zajrza� do mnie przez celuloidowe okienko i zapyta� ironiczn�e: "rPanie, gdzie takie parowozy sprzedaj�?". Nawet milicjant kieruj�cy ruchem ulicznym na widok pojazdu wuja zrobi� zdumion� min� i a� r�ce mu opad�y, co na kr�tko spowodowa�o dezorientacj� w�r�d kierowc�w, znajduj�cych si� na skrzy�owaniu. Przez m�asto przejecha�em do�� wolno, na trzecim biegu, obiecuj�c sobie dopiero na szosie sprawdzi� szybko�� pojazdu. Zajecha�em przed stacj� benzynow�, znajduj�c� si� ju� na przedmie�ciu. Sta�y tu w kolejce trzy samochody osobowe - ��ty wartburg, zielona simca i moskwicz. Ledwie zajecha�em przed stacj�, z samochod�w tych wyskoczyli kierowcy i otoczy�i m�j wehiku�. - Uff, ale nas pan przestraszy� - zawo�a� gruby w�a�ciciel wartburga, udaj�c, �e chwyta si� za serce. - My�la�em, �e to leci na nas helikopter, kt�remu si� �mig�a oberwa�y. - E, nie - pokr�ci� g�ow� w�a�ciciel simki - to raczej podobne jest do �odzi podwodnej, - Albo do drezyny kolejowej - wtr�ci� kierowca moskwicza, Nawet pracownik stacji benzynowej, ubrany w wyplamiony oliw� kombinezon, pofatygowa� si� do mnie i zapyta� ironicznie: - Przepraszam, a pan co u nas zamierza tankowa�? Rop� naftow�? W�giel? Spirytus salicylowy albo samogon? A mo�e ten pa�ski pojazd je�dzi na zasadzie balonu? Nie sprzedajemy wodoru... Nic si� nie odezwa�em. Wysiad�em z wehiku�u i podszed�em do okienka, aby zap�aci� za trzydzie�ci litr�w benzyny. Przyznaj�, �e gdy odchodzi�em od okienka i rzuci�em okiem na rz�d samochod�w przed stacj� benzynow�, na chwil� a� tchu mi zabrak�o. Dopiero tutaj, gdzie sta�o obok siebie kilka l�ni�cych lakierem aut, uwidacznia�a si� okropna brzydota pojazdu wuja Gromi��y. To by� potw�r, a nie samoch�d. Dziwol�g, skrzy�owanie okropno�ci i brzydoty. To cz�no na czterech ko�ach stercza�o w�r�d op�ywowych karoserii nowych, l�ni�cych woz�w i spogl�da�o na mnie wy�upiastymi oczami reflektor�w. Wydawa�o si�, �e to jaka� ogromna larwa szkaradnego chrab�szcza przyczai�a si�, aby kogo� po�re�, Przez moment mia�em ochot� porzuci� j� i cichaczem umkn�� ze stacji benzynowej, zostawiaj�c "larw�" swojemu losowi. W ko�cu jednak przemog�em sw� niech��. Ostatecznief larwa ta bardzo grzecznie nios�a mnie przez ca�e miasto. Mo�e i dalej zachowywa� si� b�dzie podobnie? Gruby w�a�ciciel wartburga zatankowa� mieszank� do swego wozu. - Panie - zawo�a� do mnie na odjezdnym - pan chyba do muzeum prowadzisz to bydl�! Nic si� nie odezwa�em. W�a�ciciel moskwicza zapyta� mnie uprzejmie, ale z oczywist� kpin� w g�osie: - Czy mo�na tym samochodem tak�e ora� pole? Teraz r�wnie� si� nie odezwa�em. Dali mi wi�c spok�j. Kolejno odje�d�a�y samochody sprzed stacji, a gdy zrobi�o si� miejsce dla mnie, podjecha�em pod gumowego w�a z paliwem. Pracownikowi w kombinezonie wskaza�em otw�r w bakur nala� mi trzydzie�ci litr�w. Gdy zakr�ci�em wlot baku, �w pracownik szepn�� do mnie poufnie: - Panie, niech si� pan przyzna, co to za maszyna? - Pami�tka rodzinna - powiedzia�em. Gdy ruszy�em z miejsca, krzykn�� w moj� stron�: - W pa�skiej rodzinie nie wszyscy chyba byli przy zdrowych zmys�ach. Ju� chcia�em zatrzyma� wehiku� i nawymy�la� mu, ale zrezygnowa�em. Pojazd, kt�rym jecha�em, by� tak dziwaczny, �e chyba usprawiedliwia� najgorsze szyderstwa. Wyjecha�em na szos�. By�a szeroka, prosta i wyj�tkowo pusta. Nie widzia�o si� �adnego pojazdu a� do ciemnej �ciany lasu zakrywaj�cej horyzont. Wehiku� wuja Gromi��y mia� wspania�y zryw, w ci�gu nie wi�cej ni� pi�tnastu sekund mia�em ju� sze��dziesi�t kilometr�w na liczniku, potem strza�ka wskaza�a osiemdziesi�t kilometr�w. Przy dziewi��dzies��ciu wrzuci�em czwarty bieg. Strza�ka licznika ci�gle w�drowa�a w prawo - sto, sto dziesi��, sto dwadzie�cia, wreszcie sto czterdzie�ci kilometr�w. Nie chcia�o si� wierzy�, �e samoch�d osi�ga� tak� szybko��r bo prawie nie odczuwa�o si� jej wewn�trz wozu. Kad�ub wehiku�u by� stosunkowo w�ski i d�ugi, ale ko�a samochodu rozstawione szeroko, co powodowa�o, �e ca�y pojazd trzyma� si� szosy, jak w�z wy�cigowy. Wkr�tce dogoni�em moskwicza, kt�rego spotka�em przed stacj� benzynow�. W�a�ciciel jego zobaczy� mnie w lusterku i doda� gazu. Jecha� �rodkiem szosy i ani my�la� ust�pi� mi miejsca. Po prostu wydawa�o mu si� niewiarygodne, abym by� zdolny go wyprzedzi�. Zatr�bi�em trzykrotnie, zanim zdecydowa� si� zjecha� nieco na praw� stron� szosy. Przemkn��em mimo niego, maj�c sto czterdzie�ci kilometr�w na liczniku, moskwicz nawet nie pr�bowa� mnie �ciga�. W dziesi�� minut p�niej dop�dzi�em simk�. Aby si� popisa� wspania�� szybko�ei� mojej "larwy", przycisn��em peda� przy�pieszacza. Wyprzedzi�em simk� jad�c z szybko�ci� stu pi��dziesi�ciu kilometr�w, ale zaraz potem musia�em zwolni�, bo by� zakr�t, a za zakr�tem �rodkiem jezdni wlok�a si� ch�opska furka, simca dogoni�a mnie, po chwili jednak znowu wysforowa�em si� do przodu i gna�em tak d�ugo, a�. natkn��em si� na wartburga. Teraz mkn��em sto siedemdziesi�t kilometr�w na godzin�. Wartburg zosta� daleko w tyle, cho� jego w�a�ciciel zrobi� wszystko, �eby tak si� nie sta�o. Szosa si� za�udni�a, zwolni�em wi�c szybko�� jazdy, Wiedzia�em ju�, jak wiele wart jest wehiku� wuja Gromi��y, niepotrzebne wi�c ju� by�o nara�anie si� na niebezpiecze�stwo. Dogoni� mnie wartburg i wyprzedzi�; jego gruby w�a�ciciel wychyli� r�k� przez okienko i da� mi znak, abym si� zatrzyma�. Zjecha�em na brzeg szosy. W�a�ciciel wartburga truchcikiem dobieg� do mojego pojazdu. - Panie, panie - m�wi� gor�czkowo - co to za diabe�? Co to za szatan? Sprzedaj mi go pan albo zamie�my si�. Na wartburga. Wzruszy�em ramionaini. - Nie sprzedam. To pami�tka rodzinna. B�aga�, �ebym mu pozwoli� zajrze� do silnika. Oczywi�cie pozwoli�em. Nadjecha�a simca, a potem moskwicz. Zatrzyma�y si� za nami. Ich w�a�ciciele wyle�li z woz�w. - Zatar� pan silnikr co? - pytali z triumfem, widz�c, �e maska wozu jest podniesiona. - Nie, nie, ja tylko tak przez ciekawo�� patrz� do wn�trza - wyja�ni� gruby w�a�ciciel wartburga. - Dwana�cie cylindr�w. S�uchajcie, panowie, to potw�r. Wspania�a rnaszyna. Pozdejmowali marynarki, zag��dali do s�lnlka, w�azili pod samoch�d. - Czy to co� po wodzie tak�e mo�e p�ywa�? - spyta� mnie w�a�ciciel moskwicza. - Bo tu z ty�u jest kotwica - wskaza� zagracon� cz�� wn�trza wehiku�u. - Oczywi�cie, �e mo�e p�ywa� tak�e i po wodzie - powiedzia�em z g��bokim przekonaniem. By�em bowiem teraz pewien, �e pojazd wuja Gromi��y mo�e wszystko. Lub prawie wszystko. ROZDZIA� DRUGI "FERRARI 410" - NA SPOTKANIE PRZYRODY - TAJEMNICA DZIWNEGO WEHIKU�U - AUTOSTOPOWICZKA - SAMOCHODEM PO WI�LE - GENIALNY WUJEK GROMI��O - CIECHOCINEK - PO�EGNANIE Z TERES� Przez pi�� dni sta� na strze�onym parkingu, okryty szczelnie nieprzemakaln� brezentow� p�acht�. Znajdowa� si� w�r�d nowoczesnych aut o wspania�ych kszta�tach i l�ni�cej karoserii, lecz nikt - poza kierownikiem parkingu - nie domy�la� si� nawet, jak koszmarnie brzydk� larw� kryje �w brezent. W tym czasie w Wydziale Komunikacji zarejestrowa�em wehiku� na swoje nazwisko, okre�laj�c w dowodzie rejestracyjnym typ mojego pojazdu, jako "sam" konstrukcji in�yniera Stefana Gromi��y. Dokona�em tak�e wielu przygotowa� zwi�zanych z oczekuj�cym mnie urlopem, a przede wszystkim zrobi�em kilka zakup�w, do czego przyda�y si� pieni�dze uzyskane za gara� w Krakowie. "Sam" wuja Gromi��y otrzyma� radio. Kupi�em nowoczesny, pi�kny, weekendowy namiot z wielkimi oknami i werand�. Pewnego wieczoru zdj��em z "sama" brezentow� p�acht� i zajecha�em nim do redakcyjnych warsztat�w samochodowych, gdzie mechanik dokona� przegl�du wozu, zobow��zuj�c si� zachowa� tajenmic�. Ba�em si� bowiem, �e stan� si� przedmiotem kpin mych redakcyjnych koleg�w, posiadaj�cych pi�kne, nowoczesne samochody. Gdy wprowadzi�em "sama" do warsztat�w, najpierw oczywi�cie powita� mnie wybuch �miechu mechanika. Potem jednak mechanik przesta� si� �mia�. A sta�o si� to po otwarciu maski mego wehiku�u. - Dwana�cie cylindr�w! - to by� pierwszy, pe�en zdumienia okrzyk mechanika. Za nim posypa�y si� dalszer pe�ne zachwytu: - Czy pan wie, co za motor posiada ta poczwara? Silnik najnowocze�niejszego ferrari 410 Super-Amerika. Widzi pan t� tabliczk�? To silnik od ferrarl, jednego z najszybszych w �wiecie samoehod�w turystyczno-sportowych. Jego szybko�� maksymalna przy prze�o�eniach, kt�re tu widz�, wynosi: 250 km na godzin�. Panie, to najszybszy samoch�d, jaki je�dzi po polskich drogach. Sk�d pa�ski wuj wzi�� ten silnik? Nie mia�em poj�cia, sk�d wuj Gromi��o zdoby� silnik samochodu w�oskiego ferrari 410. Okaza�o si� zreszt�, �e nie tylko silnik, ale i podwozie by�o od tego typu wozu. Tylko karoseria, a w�a�ciwie g�rna obudowa wozu, zosta�a zrobiona "domowym systemem", st�d i straszliwa brzydota ca�ego pojazdu. - Ju� wiem - powiedzia� mechanik - pa�ski wuj mieszka� w Krakowie, tak? Ot� czyta�em w gazecie, �e jaki� W�och przed dwoma laty rozbi� si� na drodze do Zakopanego, jad�c zbyt szybko w�a�nie wozem ferrari 410. Zapewne pa�ski wuj kupi� ten rozbity samoch�d, odremontowa� silnik i dorobi� sam zniszczon� karoseri�. Przegl�d samochodu trwa� do�� d�ugo. Dopiero o trzeciej nad ranem - przez puste ulice i pod os�on� mroku - wymkn��em si� z miasta. Ca�y ty� "sama" wype�n�a� sprz�t turystyczny, kt�ry zabra�em ze sob� na urlop; we wn�trzu wozu cicho gra�o radio. Ale o wiele przyjemniej od muzyki brzmia�o mi echo s��w mechanika, kt�ry powiedzia� �egnaj�c si� ze mn�: - Zbyt ma�o mia�em czasu, aby dok�adnie spenetrowa� pa�ski pojazd, O�wiadczam jednak, �e jest w nim wiele urz�dze�, kt�rych przeznaczenia nie zdo�a�em wyja�ni�. Podczas podr�y pa�ski w�z sprawi panu wiele przyjemnych niespodzianek. Pojazdem, kt�ry kry� zagadki, wyruszy�em naprzeciw oczekuj�cej mnie przygody - a by�em ju� pewien, �e otrzyma�em od niej wezwanie. Przygoda mog�a mi si� objawi� dopiero jutro lub nawet za tydzie�. Kry�a si� mo�e za najbli�szym zakr�tem drogi lub czeka�a na mnie u celu podr�y. Ale wiedzia�em: ona czeka na mnie, bo otrzyma�em jej znak. Szosa by�a pusta, jak to zwykle nad ranem, powleczona srebrzystym blaskiem �witu. Jecha�em jednak wolno, uwa�nie ws�uchuj�c si� w rytm pracy silnika, przygl�daj�c si� wskaz�wkom zegar�w i przyrz�d�w umieszczonych przy kierownicy. Stara�em si� zrozumie� �w pojazd, wydawa� si� on istot� rozumn�, posiadaj�c� jakie� w�asne wewn�trzne �ycie. Chodzi�o mi o to, aby wnikn�� w istot� tego �ycia, pozna� je i nauczy� si� nim kierowa�. Dlaczego zamiast jednego s� w n�m a� dwa zegary wskazuj�ce szybko��? Na jednym zaajduje si� skala od 10 do 260 kilometr�w na godzin�, a na drugim - od 1 do 50 kilometr�w. Do czego slu�y ga�ka tu� obok r�cznego hamulca? Wygl�da to tak, jakby stanowi�a r�czk� jeszcze jednej skrzynki bieg�w, ale przecie� �aden normalny samoch�d nie posiada a� dw�ch skrzynek bieg�w. Po co s� trzy malutkie oczka tu� przy zegarze wskazuj�cym temperatur� w ch�odnicy? Oto nagle jedno z tych. oczek zamruga�o do mnie zielonym �wiate�kiem, a po chwili zablys�o jeszcze jedno - pomara�czowe, potem zgas�y obydwa i zapali�o si� oczko czerwone... Dok�d prowadzi ta niebieska nitka instalacji elektrycznej, wybiegaj�ca jakby od klaksonu? Po jakie licho w tylnej zagraconej cz�ci samocbodu znajduje si� dziwaczny wiatraczek, z�amana na p� kierownica i kotwica? Tak, zwyk�a kotwica... Czy�by pojazd ten naprawd� zdolny by� porusza� si� po wodzie? W wehikule wuja Gromi��y by� tak�e przedmiot po prostu komiczny. Tu� nad szybko�ciomierzami tkwi�a niedu�a, drewniana, pomalowana na czarno figurka �miesznego diabe�ka, kt�ry mia� otwarte usta i szklane oczy. Ilekro� w��cza�em prawy kierunkowskaz, prawe oczko dlabe�ka rozb�yskiwa�o pomara�czowym �wiat�em i mruga�o do mnie filuternie. Lewe oko mruga�o, gdy w��cza�em lewy kierunkowskaz. Przy naci�ni�ciu peda�u hamulca zapala�a si� czerwona lampka w otwartej g�bie diabe�ka i wydawa�o si�r �e diabe� pokazuje mi czerwony j�zyk. A gdy strza�ka na szybko�ciomierzu przekracza�a liczb� sto dwadzie�cia -diabe�ek poczyna� wahad�owo kr�ci� g�ow�, jakby wyra�aj�c swoj� dezaprobat� dla tak wielkiej szybko�ci i jakby ostrzegaj�c: "Uwa�aj, kolego, przy takiej szybko�ci �atwo o nieszcz�cie". Tak wi�c podczas jazdy ci�gle w tym poje�dzie co� mruga�o do kierowcy, jakby ostrzega�o go i poucza�o. Mog�o si� wydawa�, �e podczas jazdy samoch�d po prostu rozmawia z kierowc�. By�o to zabawne i przyjemne, cho� z pocz�tku mia�em wra�enie, �e rozprasza to troch� uwag�. P�niej, gdy przyzwyczai�em si� do znak�w dawanych mi przez wehiku�, poj��em, i� w�a�nie one wzmagaj� moj� czujno��. A w�wczas z wdzi�czno�ci� i szacunkiem pomy�la�em o wuju Gromille, niedocenionym wynalazcy. Wyznaj�, �e po kilku godzinach jazdy twarz diabe�ka poczyna�a w mej wyobra�ni upodabnia� si� do twarzy wuja. Tak samo przecie� filuternie przymru�a� oko, gdy do kogo� przemawia� lub gdy zdradza� tajemnice swego kolejnego wynalazku, mia� tak samo d�ugi, haczykowaty nos i poci�g��, prawie tr�jk�tn� twarz. Trzydzie�ci kilometr�w przed W�oc�awkiem napotka�em m�od� dziewczyn� w spodniach i czerwonej koszuli. Szosa bieg�a tu przez �rodek lasu, dziewczyna sta�a na pustej drodze i macha�a chusteczk�. Stan��em, a w�wczas wyci�gn�a do mnie ksi��eczk� auto-stopu. - Podwiezie mnie pan do Ciechocinka? - spyta�a. Nie zd��y�em odpowiedzie�. Zza krzak�w obrastaj�cych rowy po obydwu stronach drogi wyskoczy�a na szos� zgraja ch�opak�w, poprzebieranych najdziwaczniej w r�nego rodzaju kolorowe "ciuchy". Bractwo to otoczy�o "sama" zwart� gromad� i pocz�o si� na nim sadowi�. - Hola, panowie - zawo�a�em oburzony - Przecie� chyba widzicie, �e m�j pojazd to nie autobus PKS-u? Jedn� osob� mog� zabra�, ale nikogo wi�cej. Na ty� wozu prosz� nie wchodzi�, poniewa� jad� z du�� szybko�ci� i mo�e kto� spa��. Niech�tnie pocz�li z�azi� z wehiku�u. Teraz, gdy zrozumieli, �e nie zabior� ich z sob�, odkryli w moim poje�dzie jego pokraczny wygl�d. - Ale kometa! - wo�ali za�miewaj�c si�. - Kometa Halleya. Strach na wr�ble. Nie �artuj pan, �e z tego mo�na spa��. Ten pa�sk� ��lw nie robi wi�cej ni� dwadzie�cia kilometr�w na godzin�. I pewnie od czasu do czasu musisz pan go popycha�. - Ja za� dzi�kuj� za zaproszenie. Pojad� - rzek�a dziewczyna i otworzy�a drzwiczki "sama". Zadowolona, u�miechni�ta usadowi�a si� obok mnie. Ch�opakom bardzo si� to nie podoba�o. Zacz�li j� namawia�, �eby wysiad�a i pozosta�a z nimi. - Nie wyg�upiaj si�, Teresa! - wo�ali. - Przecie� chyba nie zostawisz nas tutaj? Z tob� by�o weselej. Poczekaj troch�, trafi si� jaki� porz�dny w�z i zabierze nas wszystkich. Jaki� dowcipni� wsadzi� g�ow� do samochodu i krzykn��: - Teresa, wysi�d�, je�li ci �ycie mi�e! Przecie� ten samoch�d tak wygl�da, jakby za chwil� mia� wylecie� w powietrze. Dziewczyna machn�a r�k�: - Cze��, ch�opaki, mnie si� �pieszy. Do widzenia. I poprosi�a, �ebym rusza�. Kt�ry� z ch�opc�w krzykn�� g�o�no: - Nie pu�cimy Teresy. Trzymajcie z ty�u ten w�z, to nie ruszy z miejsca. Nie pu�cimy go, a� Teresa wysi�dzie. Kilkunastu ch�opak�w uczepi�o si� z ty�u mojego wehiku�u. "A to ci historia" - pomy�la�em w��czaj�c pierwszy bieg. Wolno popuszcza�em peda� sprz�g�a i dodawa�em gazu. Kilkunastu ch�opak�w uczepi�o si� samochodu, a on jakby tego nie odczu�. Ruszy� z miejsca bez najmniejszego wysi�ku i kil kunastu ch�opak�w zosta�o na pustej szosie w �rodku lasu. Dziewczyna by�a brzydka, ruda i bardzo piegowata. Wygodnie usadowi�a si� na fotelu i powiedzia�a: - Pozostawi�am ich, bo si� zachowywali coraz gorzej. Ju� wstyd mi by�o nale�e� do ich grupy. Wi�kszo�� to ch�opaki z naszej budy, ale po drodze przy��czy�o si� do nas troch� takiej zbieraniny. Przeklinali jak zb�je, dzi� rano kur� ukradli z zagrody pod lasem, Postanowi�am przy pierwszej sposobno�ci odczepi� si� od nich. W Ciechocinku przebywa na urlopie moja ciotka. Posiedz� u niej kilka dni, a potem znowu rusz� dalej auto-stopem. - Ile pani ma lat? - spyta�em. - Szesna�cie, a bo co? - Rodzicie pozwolili pani podr�owa� auto-stopem? Nie wiem, czy byliby zachwyceni, gdyby, podobnie jak ja, zobaczyli pani� na czele tej zgrai w lesie. - Eeee, austriackie gadanie - powiedzia�a wzruszaj�c ramionami. - Pewnie, �e nie byliby zadowoleni. Rodzice to my�l�, �e ja ju� dawno jestem u ciotki w Ciechocinku. Mia�am jecha� do niej kolej�, ale wola�am auto-stopem. Najpierw zabra� nas w drog� samoch�d ci�arowy. Przenocowali�my w stodole u rolnika, klawo by�o, �piewali�my do dwnnastej w nocy. Potem jechali�my na przyczepie z drzewem, kt�r� ci�gn�� traktor do tartaku. A teraz pan si� nawin��. Do Ciechocinka chyba ju� niedaleko? - Owszem - skin��em g�ow�. - A �niadanie dzi� panienka jad�a? - Nie. Kury nie starczy�o dla wszystkich, a zreszt� nie chcia�am jej je��, bo kradziona. We W�oc�awku zatrzyma�em si� przed kawiarni� i zaprosi�em dziewczyn� na �niadanie. Gdy wyszli�my z kawiarni, przekonali�my si�, �e m�j "sam", jak si� nale�a�o spodziewa�, wywo�a� zbiegowisko. Otacza�a go gromada dzieciarni i kilkunastu wyrostk�w. Rozpocz�y si� drwiny, szyderstwa - ale by�em ju� do nich przyzwyczajony. "�e te� ludzie nie mog� wy-my�li� jakich� bardziej oryginalnych przezwisk dla mojego auta" - pomy��a�em, poniewa� znowu wykrzykiwanor �e to pojazd "z ksi�yca", "z Marsa" itd. - Wygl�da pan na inteligentnego cz�owieka - stwierdzi�a dziewczyna - ale samoch�d to ma pan rzeczywi�cie okropny. Zatrzyma�em "sama". - Je�li si� pani nie podoba m�j pojazd, to mo�e pani wysi�dzie. - O Bo�e - zawo�a�a - ale� z pana syn obra�nika. O byle co si� pan gniewa. No dobra, niech b�dzie, �e to najpi�kniejszy samoch�d na �wiecie. - Nie jest pi�kny, przyznaj� - powiedzia�em - ale ma bardzo wiele innych zalet. Przez jaki� czas jechali�my w milczeniu. By�em rzeczywi�cie obra�ony na t� dziewczyn�. Nie do��, �e okaza�em jej grzeczno�� zabieraj�c j� w lesie, nie do��, �e zafundowa�em jej �niadanie, to jeszcze zamiast by� wdzi�czna, wydziwia na m�j samoch�d... Dzie� by� bezchmurny, upalny, od rozgrzanej nawierzchni szosy bi� �ar. Za Nieszaw� droga zbli�y�a si� do Wis�y, przyjemnie powia�o ch�odem i kwa�nym zapachem wody. - Mo�e si� wyk�piemy? - zaproponowa�a Teresa. - Umie pani p�ywa�? - Ba, pewnie, �e umiem. - Ale w Wi�le nie nale�y si� k�pa�. To zdradliwa rzeka - powiedzia�em. - Natomiast umy� si� w niej mo�na. Tam w tyle wozu jest neseser z myd�em, w nim le�y tak�e r�cznik. - Uwa�a pan, �e jestem brudna? - No, r�k nie ma pani zbyt czystych - zauwa�y�em. To by�a prawda. Mia�a brudne r�ce, brudn� twarz, co spostrzeg�em, gdy jedli�my �niadanie. Nie powiedzia�em jej jednak tego, poniewa� nie chcia�em by� niegrzeczny. Ale teraz, skoro ona nie �a�owa�a sobie z�o�liwo�ci pod adresem mojego wehiku�u, nie widzia�em powodu, aby j� oszcz�dza�; Zarumieni�a si�, pos�usznie si�gn�a po neseser z myd�em i r�cznikiem. Zjecha�em z szosy a� na sam brzeg rzeki, kt�ry w tym miejscu by� bardzo niski. Ko�a samochodu zatrzyma�y si� tu� przy wodzie. Dziewczyna zakasa�a r�kawy swojej kolorowej koszuli i przykl�kn�a na brzegu. Ja tak�e wysiad�em z auta i stan�wszy nad wod�, rozgl�da�em si� po okolicy. Pomy�la�em o celu mej podr�y, o zagadce, kt�ra czeka�a na wyja�nienie. U�wiadomi�em sobie, �e o wiele �atwiej by�oby mi chyba rozwi�za� ow� zagadk�, gdybym potrafi� znale�� si� tam nie zwr�ciwszy niczyjej uwagi. A w�a�nie z winy mego dziwacznego pojazdu natychmiast stan� si� o�rodkiem zainteresowania wszystkich. Mo�e wi�c pozostawi� "sama" gdzie� w pobli�u ce�u mej podr�y, w stodole jakiego� rolnika? Po Wi�le z pr�dem p�yn�� statek. Na pok�adzie brzmia�a muzyka, przy burtach stali podr�ni, na najwy�szym pok�adzie na le�akach wypoczywali wczasowicze. Obok statku mkn�a szybko motor�wka, pozostawiaj�c na wodzie bia�y, spieniony �lad. "A gdybym tak..." - zastanawia�em si�. I natychmiast si�gn��em do baga�nika. Wyj��em dziwaczny wiatraczek, kt�ry chyba nie by� niczym innym jak ma�� turbin�. Wyda�o mi si� wprost oczywiste, �e samoch�d wuja Gromi��y potrafi p�ywa�. Swiadczy�a o tym bardzo szczelna budowa kad�uba, podobnego do cz�na. Wkr�tce przekona�em si�, �e konstrukcja wehiku�u wuja podobna by�a nieco do amfibii. Turbin� bez trudu uda�o mi si� wkr�ci� w przygotowane do tego celu miejsce z ty�u wozu. Z prawej strony, w przedniej cz�ci "sama" umie�citem fragment kierownicy, kt�rej przeznaczenie tak mnie zastanawia�o. W baga�niku znalaz� si� tak�e d�ugi kawa� blachy, s�u��cy jako ster. Tak wi�c "sam" mia� dwa n�ezale�ne od siebie zespo�y nap�dowe, zasilane jednak z jednego baku paliwowego. Mia� tak�e dwa niezale�aie od siebie uk�ady sterownicze, jeden do jazdy na l�dzie, a drugl na wodzie. Aby porusza� si� po l�dzie, trzeba by�o zaj�� miejsce na lewym siedzeniu, przy kierowaniu pojazdem na wodzie nale�a�o siedzie� po pra-wej stronie i pos�ugiwa� si� fragmentem kierownicy sprz�onej ze sterem. Ga�ka przy r�cznym hamulcu okaza�a si� po prostu przy�pieszaczem do jazdy po wodzie. Wystarczy�o przesun�� j� wstecz, a umocowany z ty�u wiatraczek, czyli turbina, zaczyna� si� coraz szybciej obraca�. Szybko�� obrot�w uwidacznia�a si� na specjalnym szybko�ciomierzu. - Co pan robi? - dopytywa�a si� dziewczynar przygl�daj�c si�, jak przekszta�cam sw�j samoch�d w motor�wk�. - Pogoda jest tak pi�kna, �e warto pop�yn�� z pr�dem rzeki - wyja�ni�em. - Bo�e drogi! - a� r�ce z�o�y�a. - Czy to mo�liwe, �e naprawd� pop�yniemy po Wi�le? Wsun��em si� pod w�z, �eby dok�adnie umocowa� ster. Dziewczyna przykucn�a obok "sama" i zagl�daj�c ku mnie nie przestawa�a pyta�: - I zabierze mnie pan na przeja�d�k� po Wi�le? Ja ju� naprawd� nic z�ego nie powiem o pa�skim aucie. Ono jest cudowne. Ono pewnie tak�e i lata� w powietrzu potrafi. - Nie potrafi - odrzek�em. - Przecie� pan� widzi, �e nie ma skrzyde�. Dwie godziny zaj�o mi przekszta�canie "sama" z pojazdu l�dowego na pojazd wodny. Zm�czy�em si� przy tym okropnie i bardzo wybrudzi�em smarami. Wreszcie zepchn�li�my samoch�d do wody. Przyznaj�, �e gdy siad�em za sterem, mia�em odrobin� strachu. A je�li samoch�d jest dziurawy i zacznie ton��? Pociesza�em si�, �e najp�erw b�d� jecha� blisko brzegu i je�li spostrzeg�, �e cz�no moje przecieka, zdo�am dobi� do l�du. Dziewczyna usiad�a po mojej lewej r�ce. Wcisn��em rozrusznik, kt�ry znajdowa� si� tu� pod kierownic� steru, s�lnik zaskoczy�, Przesun��em ga�k� przy�pieszacza, z ty�u za samochodem rozleg� si� plusk turbiny roztr�caj�cej wod�. "Sam" p�yn�� po Wi�le pos�uszny kierownicy sprz�onej ze sterem. - Cudowne! Wspania�e! - wo�a�a dziewczyna. Pomy�la�em, �e nale�a�oby odkr�ci� ko�a i schowa� je do baga�nika. Pojazd m�j w�wczas stawia�by mniejszy op�r wodzie i posuwa�by si� znacznie szybciej. Nie przecieka�. "Jest cudowny" - pomy�la�em, podobnie jak Teresa. Na wszelki wypadek trzyma�em si� jednak blisko brzegu. - Pan jest genialny facet - powiedzia�a dziewczyna. - Nie ja, tylko ten, kto zbudowa� �w pojazd. - Kto? - spyta�a. - Wuj Gromi��o. - Niech �yje wuj Gromi��o! - zawo�a�a. - Niestetyr prosz� pani. Umar�. W�a�nie w spadku pozostawi� mi ten wehiku�. - Dok�d pan zamierza nim jecha�? - Na urlop. - A czy nie m�g�by mn�e pan zabra� ze sob�? To by�oby znacznie przyjemniejsze ni� pobyt z ciotk� w Ciechoc�nku. - Nie, prosz� pani. To nie jest bowiem zwyk�y urlop. Jeden z moich przyjaci� prosi� mnie o wyja�nienie pewnej zagadkowej sprawy. Obawiam si�, �e to nie b�dzie takie �atwe, napotkam du�e trudno�ci, a mo�e i niebezpiecze�stwa. Nie mam prawa pani� nara�a�. A poza tym pani powinna, zgodnie z wol� rodzic�w, znale�� si� u cioci w Ciechoc�nku. - A ja si� chc� nara�a� na niebezpiecze�stwo - rzek�a. - Nie - uci��em kr�tko. Zrobi�a nad�san� min� i przez d�ugi czas nie odzywa�a si� do mnie. Zreszt� obydwoje zaj�li�iny si� obserwowaniem rzeki i jej brzeg�w. Wis�a w tym miejscu p�yn�a w dolinie, jakby w niecce g��bokiej, kt�rej wysokie, urwiste brzegi rozci�ga�y si� po obydwu stronach rzeki. Po prawej - wysoki brzeg porasta� sosnowy las, po lewej - by�y wzg�rza pokryte uprawnymi polami; na horyzoncie malowniczo zarysowa� si� ko�ci�ek z wysmuk�� wie��. Tu� przy samej wodzie zieleni�y si� ��ki przegrodzone wa�ami przeciwpowodziowymi, a za nimi stercza�y kanciaste �by starych wierzb i wysokie topole. Rzeka wydawa�a si� ruchliwa i przez to bardzo weso�a. Od czasu do czasu pojawia�y si� mielizny i piaszczyste �achy, z�ociste i biale od wymytego przez wod� piasku. Niekiedy mijali�my statki pasa�erskie, przewa�nie bia�e jak mewy i rozbrzmiewaj�ce muzyk�. Obok nas przep�ywa�y statki towarowe ci�gn�ce za sob� barki ob�adowane faszyn�. Napotykali�my kolorowe kajaki i pracowicie machaj�cych wios�ami wczasowicz�w. Ku swemu zadowoleniu stwierdzi�em, �e m�j pojazd nie robi� na nikim tak silnego wra�enia, jak w�wczas, gdy p�dzi� po szosie. Na wodzie by� bardzo podobny do najzwyklejszej motor�wki, zdawa�o si�, �e jego brzydota i dziwaczno�� zupelnie znikn�y. Wkr�tce rzeka uczyni�a �agodny skr�t i po lewej stronie ukaza�a si� prowizoryczna przysta� rzeczna, przerobiona ze starej barki, z napisem "Ciechocinek". Tu przed przystani� przybi�em do brzegu i wysadzi�em dziewczyn� na l�d. - Jak si� nazywa miejscowo��, do kt�rej pan jedzie? - zapyta�a na po�egnanie. - Antonin�w nad Wis�� - powiedzia�em. I potem wypad�o mi tego �a�owa�. - Do widzenia. Szcz�liwej drogil - zawo�a�a dziewczyna. - Do widzenia! - odkrzykn��em. Odbi�em od brzegu. Przesun��em ga�k� mocno do ty�u i stateczek m�j ca�� si�� swego motoru pocz�� p�yn�� ku �rodkowi rzeki. Obejrza�em si� za siebie i zobaczy�em, �e dziewcsyna wdrapa�a si� na wysoki wa� przeciwpowodziowy i stamt�d kiwa�a ku mnie r�k� na po�egnanie. Przycisn��em klakson "sama", zahucza� g�ucho jak parostatek. Po chwili nowy zakr�t rzeki zakry� Teres� przed moim wzrokiem. ROZDZIA� TRZECI W ROZLEWISKACH WIS�Y - NA PӣWYSPIE - ROZBIJAM OBOZOWISKO - TAJEMNICZY NIEZNAJOMY - �UCZNICY - WILHELM TELL - TOMASZ W��CZ�GA - ANTROPOLOGIA - INDAGACJE �UCZNIKOW - PO CO PRZYBY�EM NAD RZEK� - TELL STRZELA Z KUSZY S�o�ce chyli�o si� ju� ku zachodowi, gdy znalaz�em si� w miejscu, w kt�rym Wis�a rozdziela�a si� na kilka odn�g, op�ywaj�cych poro�ni�te krzakami wysepki. To gdzie� tutaj nale�a�o skr�ci� w kt�r�� z tych odn�g, je�li chcia�em znale�� si� w pobli�u miasteczka Antonin�w - celu mej podr�y. Miasteczko le�a�o o trzy kilometry od Wis�y, ale wydawa�o mi si�, �e najlepiej uczyni� buduj�c sw�j ob�z w�a�nie nad rzek�, na kt�rej� z wysepek lub p�wysp�w pokrytych krzakami. Tutaj b�dzie �atwo schowa� m�j namiot, a tak�e wehiku�. Z obozu mog�em robi� wyprawy do miasteczka i w ten spos�b odwiedza� je nie zwracaj�c niczyjej uwagi. Wprawdzie w portfelu mia�em list polecaj�cy do kierowniczki ekspedycji antropologicznej, kt�ra mia�a przeprowadza� badania wykopaliskowe w pobli�u miasteczka, i z pocz�tku by�em nawet zdecydowany zamieszka� w obozie ekspedycji, teraz jednak zmieni�em sw�j zamiar. Doszed�em do wniosku, �e dla dobra sprawy, jaka mnie tu przywiod�a, nale�a�o trzyma� si� z daleka od obozu naukowc�w. Czu�em si� zm�czony ca�odzienn� podr�. Przesta�em zwraca� uwag� na pi�kno otaczaj�cej mnie przyrody i nawet wspania�y zach�d s�o�ca - czerwie� rozlana na rzece, a w tej czerwieni, jak w p�on�cej wodzie, p�yn�cy wolno bia�y statek pasa�erski - nie robi� na mnie wra�enia swym zestawieniem barw. My�la�em tylko o tym, aby nareszcie dobi� do brzegu, rozstawi� namiot i u�o�y� si� do snu. Stwierdzi�em, �e w baku pozosta�o mi bardzo niewiele paliwa, znalezienie wi�c bezpiecznej przystani sta�o si� bardzo wa�ne. Skr�ci�em w najszersz� z odn�g, gdy� przypuszcza�em, �e te, kt�re min��em, nie posiada�y nurtu i by�y po prostu zatokami g��boko wrzynaj�cymi si� w l�d. Wkr�tce szeroka odnoga podzieli�a si� na dwie w�sze, z obydwu stron obro�ni�te trzcinami i krzakami wikliny, kt�re zas�ania�y brzegi. Skr�ci�em tym razem w odnog� pierwsz� na lewo, aby znale�� si� bli�ej miasteczka. Na moment wy��czy�em silnik "sama", chc�c przekona� si�, czy w odnodze jest woda bie��ca. "Sam" pop�yn�� wolniute�ko. Przeby�em zakr�t, brzeg w tym miejscu okaza� si� wysoki, a urwisko obna�a�o korzenie topoli, potem by�y trzciny i wikliny, p�niej za� ju� tylko trzciny coraz bardziej zw�aj�ce odnog� i hamuj�ce jej nurt. Siedz�c za kierownic� "sama", widzia�em tylko niebo czerwone od zachodz�cego s�o�ca i zielon�, wysok� �cian� trzcin. Ta ziele� stawa�a si� coraz bardziej ciemna, a� w ko�cu sczernia�a, gdy zapad� zmrok. Odnoga wyda�a mi si� ponura. Jej wody by�y czarne od mu�u, bli�ej �ciany trzcin nieruchomo tkwi�y w niej gr��ele. W trzcinach ci�gle co� szele�ci�o - wiatr lub dzikie kaczki. Brz�cza�y chmary komar�w, kt�re stawa�y si� coraz bardziej dokuczliwe, w miar� jak nast�powa� mrok. Zapewne brzegi odnogi pokrywa�y bagna, nie widzia�em bowiem ani topoli, ani nawet wierzb. Tutaj oczywi�cie nie nale�a�o rozbija� obozowiska. P�yn��em wi�c dalej, a poniewa� robi�o si� wci�� ciemniej i ciemniej, na powr�t zapali�em silnik ,,sama". Moim oczom ukaza� si� jeszcze jeden zakr�t i nagle roztoczy�o si� przede mn� ogromne, zdaj�ce si� nie mie� drugiego brzegu rozlewisko g��wnego nurtu Wis�y. Jej drugi brzeg, zapewne bardzo oddalony, ton�� ju� w ciemno�ciach nocy. Ale po mojej lewej r�ce, tu� u kra�ca trzcin zarastaj�cych odnog�, biela� w mroku d�ugi, piaszczysty cypel. Tutaj - zdecydowa�em. I przybi�em do g��wki cypla. Wyci�gn��em samoch�d na brzeg do po�owy, pozostawiaj�c tylne ko�a w wodzie, i przespacerowa�em si� po piasku w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na postawienie namiotu. Pod nogami chrz�ci� mi bia�y �wir wymyty przez wod�. U nasiady cypla zaczyna� si� brzeg rzeki, nieco wspinaj�cy si� ku g�rze i poro�ni�ty muraw�. Brzeg pi�� si� potem coraz wy�ej i wy�ej, a� do skraju lasu. Wyci�gn��em z "sama" torb� z namiotem, �piw�r, gumowy nadmuchiwany materac i dwa koce, a tak�e blaszane pude�ka z �ywno�ci� i kuchenk� turystyczn�, Potem znowu zsun��em "sama" na wod�, o�ywi�em jego silnik i rozp�dziwszy pojazd na wodzie, ca�� si�� rozp�du wbi�em go w trzciny. Sciana trzcin okaza�a si� wystarczaj�co gruba, aby otoczy� i zakry� m�j samoch�d. Teraz zakotwiczy�em "sama", wyj��em kluczyk ze stacyjki, aby go w ten spos�b zabezpieczy� przed ewentualnym uruchomieniem przez kogo� obcego. Rozebra�em si� i, cho� to nie by�o przyjemne, wskoczy�em do wody, w r�ce trzymaj�c zwini�te ubranie. Odnoga okaza�a si� do�� p�ytka - woda si�ga�a mi nieco powy�ej piersi. Grz�zn�c stopami w mule i w korzeniach trzcin, przebrn��em kilkana�cie krok�w, dziel�cych mnie od cypla. Mokry i nagi wygramoli�em si� na piasek. Zanim si� ubra�em, zzi�b�em tak bardzo, �e a� szcz�ka�em z�bami. W takim stanie zabra�em si� do budowy obozu. Zrobi�em to byle jak, niestarannie stawiaj�c �rodkowe maszty namiotu i mocuj�c je zaledwie kilkoma "�ledziami". Potem okaza�o si�, �e nie mam si� ani ochoty na przygotowanie kolacji. Zdo�a�em tylko nadmucha� gumowy materac i roz�o�y� �piw�r. Wcisn��em si� w niego i, nakryty dwoma kocami, zasn��em natychmiast mocnym snem. Dwukrotnie obudzi� mnie g�uchy ryk syren statk�w p�yn�cych po rzece. Poza tym nic nie zm�ci�o mi spokoju. Spa�em a� do dziewi�tej rano. S�o�ce by�o ju� wysoko i �wieci�o jaskrawym �wiat�em. Znowu zapowiada� si� pi�kny, upalny dzie�. Odby�em spacer po piaszczystym cyplu i wdar�em si� mi�dzy trzciny, aby przekona� si�, �e m�j "sam" - ca�y i w najlepszym porz�dku - stoi tam, gdzie go pozostawi�em wieczorem. - Oto moje kr�lestwo - m�wi�em sobie spaceruj�c po nadbrze�nym piasku. Podoba�o mi si� tutaj. Wis�a - szeroka i pomarszczona przez lekki wiatr - dawa�a z�udzenie jakiej� ogromnej wodnej przestrzeni. Spojrzenie bieg�o po srebrzystoniebieskiej toni a� do dalekiego brzegu poro�ni�tego wiklin�. Z prawej strony znajdowa�a si� wyspa, kt�r� oddziela�a od l�du odnoga rzeczna. Druga wyspa znajdowa�a si� po lewej stronie, gdy� zaraz za cyplem w d� rzeki znowu widzia�o si� wej�cie do jakiej� zatoczki lub tak�e odnogi. Zanim rozpali�em maszynk� spirytusow� i przyrz�dzi�em sobie �niadanie, przespacerowa�em si� jeszcze a� na wysoki brzeg rzeki, gdzie na wzg�rzu r�s� wysoki las. Stwierdzi�em, �e las ko�czy si� w tym miejscu. Gdy stan�o si� na szczycie wzg�rza, po prawej r�ce mia�o si� g�stwin� le�n�, a po lewej ogromn� perspektyw� uprawnych p�l, spokojnie zbiegaj�cych po lekkiej pochy�o�ci ku miasteczku odleg�emu st�d o przynajmniej dwa i p� kilometra. Miasteczko kry�o si� w�r�d zieleni drzew, ponad kt�re wystrzela�a czerwona, spiczasta wie�a ko�cio�a. - To jest miasteczko Antonin�w - wnioskowa�em. Przez pola wi�a si� piaszczysta droga, jak ��ta, niedbale rzucona na ziemi� wst��ka. Przecina�a pola r�wnie� niewielka rzeczka, kt�ra jakby niech�tnie zmierza�a do Wis�y, czyni�c po drodze dziesi�tki ostrych zakr�t�w. Tam gdzie droga spotyka�a si� z rzeczk�, widzia�em drewniany mostek, a obbk wznosi� si� ma�y pag�rek z k�p� drzew. Na polach ��ci�o si� dojrzewaj�ce zbo�e i zieleni�y si� prostok�ty kartoflisk, starannie obredlonych. "Dobrze mi tu b�dzie. Cicho i spokojnie" - my�la�em stercz�c na wzg�rzu. W tej chwili na drodze od miasteczka ukaza� si� pot�ny tuman kurzu. Nadje�d�a�o wielkie ci�arowe auto z brezentow� bud�. Obserwowa�emr jak kolebie si� na wybojach, ostro�nie przeje�d�a przez drewniany mostek. Przypuszcza�em, �e wraz z piaszczyst� drog� zniknie w lesie, ale tu� na skraju lasu samoch�d na chwil� przystan��. Potem skr�ci� w prawo i wolniutko pocz�� kierowa� si� w moj� stron�. "Po jakie licho pcha si� a� tutaj?" - troch� si� zaniepokoi�em. Nie �yczy�em sobie �adnych go�ci w tym zak�tku, kt�ry wydawa� mi si� tak uroczy i spokojny. Samoch�d ci�arowy zatrzyma� si� wreszcie na wzg�rzu o dziesi�� krok�w ode mnie. Z szoferki wysiad� wysoki, mo�e dziewi�tnastoletni ch�opak w czarnym swetrze i czarnych d�insach. Prawie r�wnocze�nie jeszcze czterech mlodych ludzi wyskoczy�o spod brezentowej budy. Wszyscy oni z pocz�tku wydawali si� bli�niakami, tak upodabnia� ich jednakowy str�j i jednakowy spos�b uczesania, to znaczy chyba brak uczesania. W�osy mieli kr�tko obci�te, co nadawa�o ich twarzom wyraz t�py i brutalny. Dopiero po jakim� czasie zdo�a�em stwierdzi�, �e przecie� r�nili si� zasadniczo. - Eeee, panie - zagada� do mnie ten, kt�ry pierwszy wysiad� z szoferki. - Czy to pa�ski sza�as stoi tam na tym p�wyspie? - Owszem - kiwn��em g�ow�. M�ody cz�owiek splun�� na ziemi� i patrz�c gdzie� ponad moj� g�ow� w stron� drugiego brzegu rzeki, powiedzia�: - To zabierz go pan stamt�d. - Co takiego? Mam zabra� sw�j namiot? - zdumia�em si�. - Nie namiot, tylko sza�as - mrukn��, wci�� patrz�c ponad moj� g�ow�. Przez kr�tki moment zdawa�o mi si�, �e �ni�. "Co to za ludzie, sk�d si� tu wzi�li, czego ode mnie chc�?" - zadawa�em sobie pytanie i nie znajdowa�em odpowiedzi. Nagle jak spod ziemi wyros�o pi�ciu harcerzy ubranych w zielone mundury i czerwone krawaty. Wyszli jakby spoza auta ci�arowego, ale przecie� nie zauwa�y�em, kiedy nadchodzili. Mo�e przyjechall tak�e tym autem lub przyczo�gali si� tu, co wyda�o mi si� jednak nieprawdopodobne. - Czuwaj! - powita� nas harcerz id�cy na czele. - Cze�� - niedbale odpowiedzia� im m�ody cz�owiek, kt�ry twierdzi�, �e namiot m�j to sza�as. - Nie, prosz� pana. To jest jednak namiot - zauwa�y�em. Mlody cz�owiek wzruszy� ramionami. - To jest namiot? - spyta� wskazuj�c palcem cypel. - Niech si� pan dobrze przyjrzy, co tam stoi. Pokraczne to, krzywe, ni pies, ni wydra. Jak psu z gard�a wyci�gni�te. Prawdziwe namioty to pan dopiero zobaczy, jak je zdejmiemy z wozu i rozstawimy na p�wysp�e. A pan musi si� st�d wyprowadzi�. Rzeczywi�cie, namiot m�j nie wygl�da� okazaler ale to dlatego, �e wczoraj wieczorem by�em zbyt zm�czony, aby go starannie rozstawi�. Maszty mia� przekrzywione, linki nie naci�gni�te. - Nie zamierzam si� z panami k��ci� o miejsce nad rzek� - powiedzia�em. - Ale poniewa� ja tu pierwszy zamieszka�em, wi�c ten cypel nale�y do mnie. Mam takie samo prawo obozowa� na nim, jak i panowie. Znowu wzruszy� ramionami. - My tu byli�my wcze�niej. Na d�ugo przed panem. W ubieg�ym tygodniu spenetrowali�my dok�adnie ca�� okolic� i zdecydowali�my, �e w�a�nie tutaj najlepiej b�dzie za�o�y� ob�z. Teraz przyjechali�my i spotkali�my intruza. - Sk�d mog�em wiedzie�... - zacz��em. Nie pozwoli� mi doko�czy�. - Teraz jednak ju� pan wie. Prosz� wi�c uprz�tn�� swoje graty. Ci harcerze - wskaza� ch�opc�w przys�uchuj�cych si� naszej rozmowie - s� �wiadkami, �e w ubieg�ym tygodniu w�a�nie to miejsce wybrali�my na ob�z. - Tak jest - przytakn�� ch�opiec, kt�ry dowodzi� grupk� harcerzy. Zapewne by� to zast�powy. Przez rami� mia� przewieszon� ogromn� kusz�. "C� to za dziwne towarzystwo?' - pomy�la�em zaciekawiony. Powiedzia�em: - Mogliby�my zamieszka� tu wszyscy. Jestem cz�owiekiem spokojnym, nie b�d� przeszkadza�. - O, nie. Co to, to nie - przecz�co pokr�ci� g�ow�. - Tu b�dzie prawdziwy, porz�dny ob�z ekspedycji antropologicznej. Z trzech stron otacza p�wysep woda. Nasad� p�wyspu zagrodzimy link� na palikach. W ten spos�b b�dziemy mogli mieszka� spokojnie i bezpiecznie. Nikogo obcego do obozu nie wpu�cimy. Przykro mi, ale musi si� pan st�d wyprowadzi�. B�dzie to ob�z wzorowy. Poka�emy wam, druhowie - zwr�ci� si� do harcerzy - jak si� taki prawdziwy ob�z buduje. Bo wasz harcerski w lesie jest zupe�nie do niczego. Partacze jeste�cie, a nie harcerze. Harcerzyki u�miechn�l� si� skromnie, spu�cili oczy, ale nie zaprzeczyli. M�ody cz�owiek w d�insach znowu powiedzia� do mnie: - Wi�c nie ma innej rady, tylko od razu zabieraj si� pan do roboty i uprz�tnij pan swoje graty. Za dwie godziny przyp�yn� tu statkiem nasze panie z ekspedycji. Do tej pory chcieliby�my si� ju� zagospodarowa� na p�wyspie. - A gdzie� ja si� wynios�? - zmartwi�em si�. M�ody cz�owiek tak�e si� zafrasowa�. By� to chyba w gruncie rzeczy do�� porz�dny m�ody cz�owiek i chyba �le mi nie �yczy�. Ot, niefortunnie si� z�o�y�o, �e zaj��em im p�wysep. - A cho�by tu na tej g�rce pod lasem - wskaza� r�k� miejsce o kilkana�cie krok�w od tego, na kt�rym stali�my. - B�dzie pan mia� st�d pi�kny widok na okolic�. Westchn��em ci�ko: - Trudno. Zabior� swoje rzeczy. Aha - przypomnia�em sobie - tam w trzcinach obok p�wyspu mam swoje cz�no. Czy nie b�dzie panom przeszkadza�o? Machn�� r�k�: - Mo�e sobie tam spoczywa� w spokoju - rzek� �askawie. Zbieg�em ze wzg�rza na piaszczysty p�wysep. Za mn� posz�o pi�ciu harcerzy. - Prosz� pana - odezwa� s�� do mnie ten z kusz� na ramieniu - czy pozwoli