2742

Szczegóły
Tytuł 2742
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2742 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2742 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2742 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON GWIEZDNI WYGNA�CY PRZE�O�Y�A: DOROTA �YWNO TYTU� ORYGINA�U: EXILES OF THE STARS SCAN-DAL KRIP VORLUND Czy mnie wzrok myli�, czy w pomieszczeniu unosi�a si� dziwna mg�a? Na chwil� ukry�em twarz w d�oniach, zastanawiaj�c si� nie tylko nad tym, czy mog� wierzy� w�asnym oczom, ale i nad ca�� sytuacj�. Ten opar m�g� by� widzialn� emanacj� uczucia, kt�re potrafi�a wyra�nie odebra� ka�da osoba o najmniejszych cho�by zdolno�ciach telepatycznych. Cierpki smak, dotyk, zapach strachu. Nie naszego, lecz miasta, kt�rego nerwowe t�tno pulsowa�o wok� nas niczym oddech wielkiego, przera�onego zwierz�cia. Czuj�c je, mia�em ochot� uciec z pokoju, z budynku, poza miejskie mury do takiego bezpiecze�stwa, jakie mog�a mi zaoferowa� "Lydis". Pancerz statku Wolnych Kupc�w, mojego domu, odgrodzi�by mnie od tej atmosfery strachu, kt�ry szybko przeradza� si� w panik�. Mimo to nie rusza�em si� z miejsca, powstrzymuj�c dr�enie d�oni, kt�re le�a�y na moich kolanach, obserwuj�c osoby, z kt�rymi przebywa�em w pokoju, i s�uchaj�c klekocz�cej mowy ludzi z Kartum na planecie Thoth. By�o ich czterech, w tym dw�ch kap�an�w. Obaj duchowni przekroczyli wiek �redni i obaj mieli wysok� rang�, s�dz�c po przepychu ciemnofioletowych szat wierzchnich, kt�rych nie zdj�li, chocia� w pokoju by�o bardzo ciep�o. Ciemn� sk�r� ich twarzy, ogolonych g��w i r�k. kt�rymi gestykulowali, rozja�nia�y wzory wymalowane ceremonialn� ��t� farb�. Ka�dy paznokie� przykrywa�a metalowa pochewka w kszta�cie pazura, wysadzana drobniutkimi klejnotami, kt�re skrzy�y si� i migota�y, nawet w tym przy�mionym �wietle. M�czy�ni przebierali palcami, rysuj�c w powietrzu symbole, jak gdyby nie potrafili prowadzi� powa�nej rozmowy bez nieustannego wzywania swego boga. Ich towarzysze byli urz�dnikami w�adcy Kartumu. tak mu bliskimi, jak zar�czali w mowie Thoth, jak w�osy jego ceremonialnej kr�lewskiej brody. Siedzieli przy stole na wprost naszego kapitana, Urbana Fossa, najwyra�niej nie maj�c nic przeciwko temu, �eby rozmowy prowadzili kap�ani. Ca�y czas jednak trzymali bro� pod r�k�, jakby lada chwila spodziewali si� zobaczy� otwieraj�ce si� raptownie drzwi i atakuj�cych nieprzyjaci�. Z "Lydis" by�o nas trzech - kapitan Foss, magazynier Juhel Lidj i ja, Krip Vorlund, najni�szy rang� w tym towarzystwie - Wolnych Kupc�w, urodzonych do �ycia w kosmosie i wolno�ci gwiezdnych szlak�w, jak wszyscy nasi pobratymcy. Od tak dawna jeste�my w�drowcami, �e by� mo�e stworzyli�my now� ludzk� ras�. Nie obchodzi�y nas planetarne intrygi, chyba �e sami byli�my w nie uwik�ani, a to nie zdarza�o si� cz�sto. Do�wiadczenie, ten srogi nauczyciel, kaza�o nam wystrzega� si� polityki ludzi, kt�rzy urodzili si� na planetach. Trzech - nie, by�o nas czworo. Spu�ci�em r�k� i musn��em palcami sztywn� kit� stercz�cej sier�ci. Nie musia�em spogl�da� w d�, �eby wiedzie�, co - lub raczej kto - siedzi na tylnich �apach przy moim krze�le, wyczuwaj�c jeszcze silniej ode mnie ten niepok�j, t� g�stniej�c� atmosfer� zagro�enia. Z pozoru by�a to glassia z planety Yiktor, o czarnej sier�ci, z wyj�tkiem nastroszonej k�pki szorstkiej, szaro-bia�ej szczeciny na czubku �ba, smuk�ym ogonie d�ugim jak ca�e jej cia�o i wielkich �apach zako�czonych wysuwanymi, ostrymi niczym sztylety pazurami. Pozory jednak myli�y, gdy� w zwierz�cym ciele go�ci�a dusza innej istoty. W rzeczywisto�ci by�a to Maelen, niegdy� Ksi�ycowa �piewaczka Thass�w, kt�ra otrzyma�a t� posta�, gdy kona�o jej �wczesne poranione cia�o. Potem w�asny lud skaza� j� na noszenie nowej sk�ry, poniewa� z�ama�a jego prawa. Yiktor, planeta o ksi�ycu trzech pier�cieni... Wydarzenia, kt�re mia�y tam miejsce ponad planetarny rok temu. tak mocno utkwi�y mi w pami�ci, �e nigdy nic m�g�bym zapomnie� nawet najdrobniejszego szczeg�u. To Maelen ocali�a mi �ycie, nawet je�li nie uratowa�a mojego cia�a, czyli tej pow�oki, kt�r� nosi�em po wyl�dowaniu na Yiktor. Od dawna by�o "martwe", wyrzucone w przestrze� kosmiczn�, gdzie b�dzie wiecznie dryfowa� w�r�d gwiazd - chyba �e kt�rego� dnia wpadnie w ogniste obj�cia S�o�ca i sp�onie. Mia�em p�niej drugie cia�o, takie, kt�re biega�o na czterech �apach, polowa�o i wy�o do ksi�yca Sotrath. W moim umy�le zosta�y po nim dziwne sny o �wiecie, kt�ry sk�ada� si� wy��cznie z zapach�w i d�wi�k�w, jakich m�j gatunek nie zna�. Teraz nosi�em trzeci� pow�ok�, podobn� do pierwszej. cho� zarazem inn�. R�wnie� w niej mo�na by�o wyczu� pozosta�o�� po obcym, kt�ra powoli wkrada�a si� do mojej �wiadomo�ci, tak �e czasami �wiat "Lydis" (kt�ry zna�em od urodzenia) wydawa� si� jaki� dziwny, troch� zniekszta�cony. Naprawd� jednak by�em Kripem Vorlundem, bez wzgl�du na to, jak� posta� przyj��em (teraz by�a to skorupa Maquada z Thass�w). To Maelen dokona�a tej dwukrotnej przemiany i z tego powodu, pomimo swych dobrych, a nie z�ych intencji, chodzi�a teraz na czterech �apach, poro�ni�ta futrem i w moim towarzystwie. Tego ostatniego zreszt� bynajmniej nie �a�owa�em. Najpierw by�em cz�owiekiem, potem barskiem, a teraz mia�em powierzchowno�� Thassa; cz�stki ich wszystkich miesza�y si� we mnie. G�adzi�em sztywn� kit� sier�ci Maelen, s�uchaj�c, patrz�c i oddychaj�c powietrzem, kt�re przesyca�y nie tylko osobliwe zapachy typowe dla kartumskiego domu, ale i emocje jego mieszka�c�w. Zawsze mia�em zdolno�� psychopolacji. Posiada j� wielu Kupc�w, nie jest wi�c rzadko�ci�. Niemniej jednak wiedzia�em r�wnie�, �e w ciele Maquada zmys� ten wzmocni� si� i wyostrzy�. Dlatego w�a�nie znalaz�em si� o tej porze w tym towarzystwie - moi prze�o�eni oceniali moj� przydatno�� jako telepaty do os�dzania tych, z kt�rymi musieli�my mie� do czynienia. Wiedzia�em te�, �e r�wnie� Maelen niew�tpliwie u�ywa swych jeszcze czulszych zmys��w, aby ocenia� i dokonywa� os�du. Nasz wsp�lny raport da Fossowi solidne podstawy do podj�cia decyzji. A decyzja ta musi zapa�� ju� wkr�tce. "Lydis" wyl�dowa�a cztery dni temu z typowym �adunkiem pulmna, proszku sporz�dzanego z wodorost�w, kt�re ros�y na Hawaice. W zwyk�ych okoliczno�ciach sprzedano by go �wi�tyniom do podsycania wonnych ognisk, kt�re nieustannie w nich p�on�y. Nie by� to wprawdzie bajecznie op�acalny interes, przynosi� jednak przyzwoity zysk. W zamian mo�na by�o dosta� (je�li wkupi�o si� w �aski kap�an�w) skarby Noda - przynajmniej drobn� ich cz��. Te za� z kolei mia�y ogromn� warto�� na ka�dej z wewn�trznych planet. Thoth, Ptah, Anubis, Sekhmet, Set; pi�� planet ogrzewanych przez s�o�ce Amen-Re. Z tych pi�ciu Set znajdowa�a si� zbyt blisko �rodkowej gwiazdy, aby mog�o istnie� na niej �ycie, natomiast Anubis by�a mro�n�, nie zasiedlon� pustyni�. Zostawa�y Toth. Ptah i Sekhmet. Wszystkie zbadano, dwie cz�ciowo zasiedlono wiele pokole� temu przez osadnik�w terra�skiego pochodzenia. Tylko �e ci ludzie nie byli tam pierwsi. Nasz rodzaj p�no wyruszy� w kosmos; dowiedzieli�my si� o tym podczas naszej pierwszej galaktycznej podr�y. Inne rasy i imperia powsta�y, upad�y i znikn�y bez �ladu na d�ugo przedtem, zanim nasi przodkowie podnie�li g�owy, �eby zaduma� si� nad natur� gwiazd. Gdziekolwiek idziemy, znajdujemy �lady obecno�ci tamtych innych ras - chocia� wielu rzeczy nie wiemy i nie zdo�amy si� nigdy dowiedzie�. Nazywamy tych obcych "Pionierami", wrzucaj�c wszystkich do jednego worka. Coraz bardziej jednak sobie u�wiadamiamy, �e w przesz�o�ci istnia�o niejedno takie imperium o galaktycznym zasi�gu, niejedna rasa podr�nik�w. Wci�� jednak tak ma�o wiemy. Uk�ad Amen-Re okaza� si� prawdziw� kopalni� antycznych szcz�tk�w. Nadal jednak nie by�o wiadomo, czy kwitn�ca tu niegdy� cywilizacja rozci�ga�a si� tylko na obszarze tego uk�adu, czy le� mo�e by�a koloni� nieznanego nam galaktycznego mocarstwa. G��wnym powodem braku �ci�lejszych ustale� by� fakt, �e tamtejsi kap�ani bardzo wcze�nie obwo�ali si� stra�nikami owych "skarb�w". Ka�dy lud ma swoich bog�w, moce, kt�re nim w�adaj�. Nasz gatunek ma wewn�trzn� potrzeb� wierzenia w co�, co istnieje poza nami, co� doskonalszego. W niekt�rych cywilizacjach nast�pi� prymitywny regres do rytua�u sk�adania ofiar - nawet z wsp�plemie�c�w czcicieli - i religii strachu i mroku. Wyznanie mo�e te� polega� na wierze w jakiego� ducha i nie mie� jakichkolwiek oficjalnych obrz�d�w. Na wielu planetach bogowie s� jednak silni, a b�d�cy ich g�osem kap�ani uchodz� za osoby nieomylne i nie podlegaj� w�adzy doczesnej. Dlatego Kupcy st�paj� delikatnie i ostro�nie na ka�dym �wiecie, gdzie istnieje wiele �wi�ty� i pot�ny stan kap�a�ski. Uk�ad Amen-Re skolonizowa�y statki z Vedy. Zape�niali je ludzie uciekaj�cy przed mordercz� wojn� religijn� - prze�ladowani zbiegowie. Tak wi�c od samego pocz�tku w�adza spoczywa�a w r�kach hierarchii ko�cielnej. Na szcz�cie nie by� on fanatycznie wrogo nastawiony wobec nieznanego. Na niekt�rych planetach pozosta�o�ci dawnych miejscowych cywilizacji niszczono jako dzie�o szatana. Jednak�e w przypadku Amen-Re pewien dalekowzroczny arcykap�an za dawnych czas�w mia� do�� rozumu, �eby u�wiadomi� sobie, �e s� to w istocie skarby, kt�re mog� przynie�� korzy�ci. Og�osi�, �e wszystkie znaleziska s� w�asno�ci� boga i nale�y je trzyma� w �wi�tyni. Kiedy Kupcy zacz�li przybywa� na Thoth (kolonia na Ptah by�a zbyt ma�a, �eby zach�ci� do wizyt), zaproponowano im na wymian� mniej cenne eksponaty. Z ich te� powodu handlarze zacz�li uprawia� zdzierstwo, gdy� �aden miejscowy produkt Thoth nie by� wart koszt�w wywozu poza planet�. Na wymian� oferowano drobiazgi, wr�cz okruchy skarb�w. Wi�kszo�� najlepszych eksponat�w ozdabia�a �wi�tynie. Niemniej jednak i te okruchy wystarcza�y, �eby podr� op�aca�a si� ludziom mojego pokroju, je�li nawet nie wielkim kompaniom i korporacjom. Mieli�my �ci�le ograniczon� przestrze� w �adowniach; �yli�my na obrze�ach galaktycznego handlu, zbieraj�c rzeczy zbyt ma�e, �eby mog�y skusi� wi�kszych przedsi�biorc�w. Nawi�zali�my wi�c z Thoth sta�e stosunki handlowe. Czas na pok�adzie statku nie p�ynie jednak tak jak na planetach. Pomi�dzy jedn� a drug� wizyt� na ka�dym ze �wiat�w mog� zaj�� ogromne zmiany, w polityce lub nawet w przyrodzie. Kiedy wi�c "Lydis" wyl�dowa�a tym razem, zasta�a Thoth w stanie wrzenia, kt�re mog�o przerodzi� si� w chaos, je�li nie nast�pi�aby jaka� radykalna zmiana. Rz�d i religia nie istniej� w pustce. Tutaj jedno i drugie, od zawsze z��czone trwa�ym sojuszem, wsp�lnie znalaz�o si� pod ostrza�em. P� roku wcze�niej w g�rach na wsch�d od Kartumu pojawi� si� nowy prorok. Bywali ju� tacy wcze�niej, lecz dotychczas �wi�tyniom udawa�o si� albo podwa�y� ich wiarygodno��, albo bez wi�kszych k�opot�w wch�on�� ich nauki. Tym razem kap�ani musieli przej�� do obrony, a poniewa� lata stabilnych rz�d�w wprawi�y ich w stan b�ogiej beztroski, niezr�cznie uporali si� z pocz�tkowymi trudno�ciami. Jak to czasami bywa, jeden b��d poci�gn�� za sob� drugi, i w efekcie w chwili obecnej rz�d w Kartumie znajdowa� si� praktycznie w stanie obl�enia. Kiedy ko�ci� znalaz� si� w opa�ach, w�adze �wieckie zwietrzy�y szans� na uzyskanie niezale�no�ci. Stara i pot�na szlachta wierna by�a �wi�tyni. W ko�cu ich interesy by�y tak ze sob� powi�zane, �e nie mog�a �atwo wycofa� poparcia. Zawsze jednak znajd� si� biedni, kt�rzy chcieliby sta� si� bogaci - pomniejsza szlachta i cz�onkowie starych rod�w, kt�rzy oburzali si� na sw�j nik�y stan posiadania. Niekt�rzy z nich poparli spraw� buntownik�w. Iskr�, kt�ra wznieci�a powstanie, by�o znalezienie stanowiska ze "skarbami", gdzie panowa�a jaka� tajemnicza choroba, kt�ra szybko wybi�a wszystkich zwi�zanych z odkryciem. Co wi�cej, zaraza si� rozprzestrzeni�a, siej�c �mier� r�wnie� w�r�d ludzi, kt�rzy w og�le nie mieli do czynienia ze znaleziskiem. Wtedy fanatyczny prorok ze wzg�rz zacz�� g�osi�, �e skarby s� z�e i trzeba je zniszczy�. Nak�oni� t�um do wysadzenia w powietrze zaka�onego stanowiska, a nast�pnie, pa�aj�c ��dz� zniszczenia, nakaza� zrobi� to samo z miejscow� �wi�tyni�, kt�ra s�u�y�a za magazyn znalezisk. Wtedy do akcji wkroczy�y w�adze i wojsko te� si� zarazi�o. Ocalali buntownicy uznali, �e fakt ten dowi�d� s�uszno�ci ich przekona�. Tak wi�c powstanie zatacza�o coraz szersze kr�gi. znajduj�c zwolennik�w w�r�d ludzi, kt�rych najwi�kszym marzeniem by�o zburzenie istniej�cego porz�dku. Jak to a� zbyt cz�sto bywa przy stabilnych rz�dach, w�adze nie zdawa�y sobie sprawy z powagi tego, czemu nada�y miano lokalnych zamieszek. W�r�d wy�ej postawionych kap�an�w i arystokracji znalaz�o si� wielu takich, kt�rzy oci�gali si� z podj�ciem natychmiastowych krok�w, pragn�c u�agodzi� rebeliant�w. Prawd� powiedziawszy, zbyt wiele m�wiono i zbyt ma�o dzia�ano w najbardziej do tego nieodpowiednim momencie. Teraz trwa�a regularna wojna domowa. O ile uda�o nam si� ustali�, pozycja rz�du by�a chwiejna. W�a�nie to sta�o si� przyczyn� tego tajnego spotkania w domu jednego z przedstawicieli tutejszej drobnej szlachty. "Lydis" przyby�a z �adunkiem, kt�ry mia� teraz niewielk� warto�� lub by� ca�kiem jej pozbawiony. Wprawdzie statek Wolnych Kupc�w mo�e odby� jedn� nieop�acaln� podr�, druga jest w stanie jednak wp�dzi� go w d�ugi wobec Ligi. Utrata statku jest dla ludzi mojego pokroju r�wnoznaczna ze �mierci�. Nie znamy innego �ycia, egzystencja na planecie by�aby dla nas wi�zieniem. Nawet gdyby uda�o nam si� zdoby� miejsce na pok�adzie innego statku Kupc�w, musieliby�my rozpoczyna� wszystko od zera, bez wielkiej nadziei na odzyskanie wolno�ci. By� mo�e m�odsi cz�onkowie za�ogi, tacy jak ja, kt�ry by�em zaledwie pomocnikiem magazyniera, nie odczuliby tego tak bole�nie. My jednak musieli�my walczy� nawet o nasze marne stanowiska. Dla kapitana Fossa i pozosta�ych oficer�w oznacza�oby to ca�kowit� kl�sk�. Dlatego te� nie odlecieli�my, chocia� dowiedzieli�my si� o niepokoj�cym stanie rzeczy w przeci�gu p� godziny od wyl�dowania. Dop�ki istnia�a cho�by najmniejsza nadzieja na pomy�lne sfinalizowanie tego rejsu, zamierzali�my zosta�, cho� byli�my pewni, �e w tej chwili nie ma zbytu na pulmn. Foss i Lidj jak zwykle skontaktowali si� ze �wi�tyni�. Zamiast jednak um�wi� nas na spotkanie z kap�anem odpowiedzialnym za zaopatrzenie, wezwano nas tutaj. Kap�ani byli pod tak wielk� presj�, �e nie marnowali czasu na oficjalne powitania, lecz natychmiast przeszli do rzeczy. Wygl�da�o bowiem na to, �e mimo wszystko mieli�my co� na sprzeda� - bezpiecze�stwo. Nie ludzi, kt�rzy si� z nami spotkali, nawet nie ich prze�o�onych, lecz najwspanialszych skarb�w planety, kt�re mo�na za�adowa� na pok�ad "Lydis" i wys�a� na przechowanie w jakie� bezpieczne miejsce. �wi�tynia za�o�y�a na Ptah w�asn�, dobrze funkcjonuj�c� plac�wk�, g��wnie z powodu pewnych minera��w, kt�re tam wydobywano. Hierarchia ko�cielna mia�a r�wnie� zwyczaj okresowo udawa� si� na Ptah, aby odpocz�� z dala od zam�tu Thoth. Do tego w�a�nie sanktuarium zamierzano wys�a� najcenniejsze dobra �wi�tyni, a "Lydis" mia�a je tam przewie��. Kiedy kapitan Foss spyta�, dlaczego nie u�yj� w�asnych statk�w do transportu rudy (chocia� bynajmniej nie gardzi� szans� na zwrot koszt�w wyprawy), odpowied� pad�a szybko. Po pierwsze, transportowce, przewa�nie pilotowane przez roboty, nie by�y przystosowane do zabierania na pok�ad za�ogi wi�kszej ni� kilku technik�w. Ryzyko wys�ania skarbu takim statkiem by�o zbyt wielkie, gdy� na skutek manipulacji przy przyrz�dach sterowniczych �adunek m�g� przepa�� na zawsze. Po drugie, "Lydis", jako statek Wolnych Kupc�w, godna by�a zaufania. Kupcy cieszyli si� bowiem dobr� s�aw�; wszyscy wiedzieli, �e po podpisaniu kontraktu zawsze dotrzymywali�my s�owa. Zerwanie umowy by�o czym� niewyobra�alnym. W bardzo nielicznych przypadkach, kiedy tak si� sta�o. Liga sama wymierzy�a tak� kar�, �e woleli�my o tym nie pami�ta�. Zatem, jak rzekli, je�li zawrzemy z nimi kontrakt, b�d� pewni, �e �adunek dotrze na miejsce. I to nie tylko ten jeden, gdy� b�d� mieli przynajmniej dwa, mo�e nawet wi�cej. Je�li rebelianci zbyt wcze�nie nie obiegn� miasta (co w tej chwili grozi�o), kap�ani b�d� wysy�a� skarby, dop�ki b�dzie to mo�liwe. Najlepsze okazy polec� jednak pierwszym rejsem. Mieli nam zap�aci� - co w�a�nie stanowi�o przedmiot obecnego spotkania. Nie twierdz� zreszt�, �e nie pr�bowali si� wyk��ca� o cen�. Nie zostaje si� jednak Kupcem, je�li nie ma si� smyka�ki do szacowania warto�ci w�asnych towar�w albo us�ug. Tak wi�c przechytrzenie kt�rego� z nas w interesach by�o praktycznie niemo�liwe. Poza tym, skoro mieli�my monopol na ten rodzaj us�ugi, mogli�my dyktowa� warunki. W ci�gu ostatnich dziesi�ciu dni si�y rz�dowe ponios�y dwie powa�ne pora�ki. Wprawdzie wierne wojska nadal za�arcie broni�y drogi do miasta, nic by�o jednak powodu przypuszcza�, �e b�d� w stanie czyni� to jeszcze d�ugo. Foss i Lidj zrobili wi�c dobry u�ytek ze swojej przewagi. Istnia�o tak�e niebezpiecze�stwo wybuchu powstania w Kartumie, poniewa� trzy inne miasta wpad�y ju� w r�ce dzia�aj�cych od wewn�trz rebeliant�w, kt�rzy podburzali t�um do przemocy, aby skorzysta� z rozruch�w. Jeden z kap�an�w powiedzia�, �e wygl�da�o to tak, jakby ludzie zara�ali si� od siebie wzajemnie jakim� w�ciek�ym sza�em. - K�opoty... - Maelen nie musia�a mnie ostrzega�, gdy� czu�em to samo. - Mrok zg�stnia�, jak gdyby cienie wessa�y ca�e �wiat�o. Nie mia�em poj�cia, czy kap�ani mieli jakie� zdolno�ci telepatyczne. Atmosfera paniki mog�a by� nawet dzie�em jakiego� utalentowanego wroga. Niemniej jednak nie odkry�em wyra�nych �lad�w, kt�re wskazywa�yby na takie oddzia�ywanie. Drgn��em; Lidj spojrza� na mnie, odebra� moje nieme ostrze�enie. Za�oga "Lydis" odkry�a, podobnie jak ja sam, �e odk�d wr�ci�em na statek w ciele Thassy, moja moc telepatyczna znacznie wzros�a. On z kolei skinieniem g�owy da� znak kap�anom. - Umowa stoi. - Jego s�owo jako magazyniera by�o decyduj�ce, gdy� w takich kwestiach mia� prawo uchyli� nawet rozkaz kapitana. Handel by� jego podstawowym i najwa�niejszym obowi�zkiem. Je�li nawet kap�ani odczuli ulg�, atmosfera napi�cia w komnacie nie zel�a�a. Maelen przycisn�a si� do mojego kolana, lecz nie nawi�za�a kontaktu my�lowego. Dostrzeg�em jednak, �e p�czek sier�ci na jej g�owie nie stercza� ju� sztywno. Przypomnia�em sobie, �e oklapni�cie tej kity jest u glassi oznak� z�o�ci lub strachu. Szybko u�y�em psychopolacji, �eby zbada� atmosfer�. Bezpo�rednie czytanie w my�lach nie jest mo�liwe, je�li nie �ycz� sobie tego obie strony, natomiast stosunkowo �atwo jest wychwyci� emocje. Odkry�em co� (cho� w odleg�o�ci, kt�rej nie potrafi�em oceni�), co sprawi�o, �e si�gn��em po og�uszacz w tej samej chwili, gdy czub Maelen zdradzi� jej zatroskanie. Istnia�o jakie� zagro�enie, du�o bardziej zogniskowane ni� atmosfera niepokoju w tym pomieszczeniu. Nie potrafi�em jednak ustali�, czy skierowane by�o przeciwko tym, kt�rzy nas wezwali, czy za�odze naszego statku. Kap�ani ze szlacht� wyszli pierwsi. Za drzwiami oczekiwa�a ich stra� przyboczna - co�, czego my nie mieli�my. Foss spojrza� na mnie. - Tu dzieje si� co� z�ego i nie mam na my�li tylko og�lnej sytuacji - stwierdzi�. - Tam czekaj� k�opoty - skin��em g�ow� w kierunku drzwi i tego, co si� za nimi znajdowa�o. - Wi�ksze od tych, kt�rych mogliby�my si� normalnie spodziewa�. Maelen wspi�a si� na mnie �apami i unios�a �eb tak wysoko, a� utkwi�a z�ote �lepia w moich oczach. Us�ysza�em wyra�nie jej my�l w swojej g�owie. - Pozw�l mi i�� przodem. Potrzebujemy zwiadowcy. Nie chcia�em si� na to zgodzi�. By�a tu istot� obc� i rzucaj�c� si� w oczy, mog�a nie tylko niepotrzebnie przyci�ga� uwag�, lecz w tej atmosferze skrajnego napi�cia nawet sprowokowa� atak. - Nieprawda - czyta�a w moich my�lach. - Zapominasz, �e jest noc. A mnie, odk�d �yj� w tym ciele, noc sprzyja. Otworzy�em wi�c drzwi, a ona wy�lizgn�a si� na zewn�trz. Korytarz mia� s�abe o�wietlenie i by�em pe�en podziwu dla tego, jak �wietnie wykorzysta�a ten p�mrok, �eby si� ukry�. Zanim si� spostrzeg�em, znikn�a mi z oczu. Foss i Lidj do��czyli do mnie. - Mam bardzo z�e przeczucia - powiedzia� kapitan. - Im szybciej wystartujemy, tym lepiej. Ile czasu zajmie za�adunek? Lidj wzruszy� ramionami. - To zale�y od obj�to�ci �adunku. W ka�dym razie mo�emy si� przygotowa� do jego zabrania. - Wypowiedzia� s�owa kodu do komunikatora na nadgarstku, wydaj�c rozkaz, aby pozby� si� pulmna i zrobi� miejsce w �adowni. Kap�ani musieli zgodzi� si� na jedno, mianowicie pozwoli�, aby�my po zako�czeniu podr�y wzi�li sobie wynagrodzenie w postaci skarb�w zgromadzonych w �wi�tyni na Ptah. I pewna jego cz�� mia�a si� sk�ada� z przedmiot�w, kt�re sami wybierzemy. Zwykle Kupcy nie mieli takiej mo�liwo�ci. Wyszli�my na ulic�. Dzi�ki ostro�no�ci Fossa spotkanie odby�o si� w domu blisko miejskich mur�w, wi�c nie musieli�my zapuszcza� si� daleko w g��b Kartumu. Ja jednak wiedzia�em, �e nie odetchn� naprawd� swobodnie, dop�ki podeszwy moich but�w nie zadudni� o trap "Lydis". Zmrok, kt�ry zapada�, kiedy przybyli�my, ust�pi� miejsca nocy. Wci�� jednak da� si� s�ysze� miejski gwar. Wtedy... - Uwaga! - przestroga Maelen zabrzmia�a tak wyra�nie, jakby krzykn�a na g�os. - Biegnijcie pr�dko do bramy! Wys�a�a sygna� z tak� si��, �e nawet Foss odebra� jej ostrze�enie i nie musia�em przekazywa� komunikatu. Ruszyli�my biegiem do bramy, kapitan wyci�ga� nasz� przepustk�. Kiedy si� do niej zbli�yli�my, zauwa�y�em jakie� poruszenie. Bitwa. Ochryp�e okrzyki walcz�cych zag�usza� huk miejscowej broni. Na szcz�cie nie by�a to planeta, na kt�rej pos�ugiwano si� laserami i miotaczami. Tutejsi ludzie uzbrojeni byli w bro� miotaj�c� lite pociski, kt�ra wydawa�a g�o�ny huk. Nasze og�uszacze nie zabija�y, jedynie pozbawia�y przytomno�ci. Mogli�my jednak zgin�� od tego archaicznego or�a r�wnie �atwo, jak od miotacza. Foss przestroi� sw�j og�uszacz; Lidj i ja zrobili�my to samo, zmieniaj�c w�ski promie� w szerokie pasmo. Od takich strza��w szybko wyczerpywa�o si� zasilanie, ale w podobnych wypadkach nie mieli�my wyboru. Musieli�my utorowa� sobie drog�. - Na prawo... - Ta komenda Fossa w�a�ciwie nie by�a potrzebna Lidjowi. Magazynier wysun�� si� na flank� z jednej strony, a ja zaj��em pozycj� na drugiej. Biegli�my dalej ze �wiadomo�ci�, �e musimy podej�� bli�ej, je�li atak ma by� skuteczny. Wtedy zauwa�y�em Maelen przyczajon� w bramie. Podbieg�a do mnie, gotowa towarzyszy� nam podczas ostatecznej ucieczki. - Teraz! Wystrzelili�my jednocze�nie, omiataj�c wi�zkami ca�� walcz�c� grup�, przyjaci� i wrog�w bez r�nicy, je�li w og�le mieli�my przyjaci� w�r�d tych bojownik�w. Ludzie zachwiali si� i padli, a my rzucili�my si� do ucieczki, przeskakuj�c nieruchome cia�a le��ce w bramie. Same drzwi by�y jednak zamkni�te i uderzali�my w nie nadaremnie. - D�wignia, w budce stra�nika - wysapa� Foss. Maelen pomkn�a przed siebie. Wprawdzie nie mia�a ju� ludzkich r�k, lecz nie nale�a�o lekcewa�y� zr�czno�ci �ap glassi. Fakt, �e umia�a si� nimi dobrze pos�u�y� zademonstrowa�a chwil� p�niej, kiedy drzwi rozsun�y si� przed nami. Pu�cili�my si� biegiem, jakby za naszymi plecami ujada�y piekielne sfory Nebu. W ka�dej chwili kto� m�g� wymierzy� do nas z tej broni miotaj�cej pociski. Ja osobi�cie doznawa�em dziwnego mrowienia mi�dzy �opatkami, jakbym ju� przeczuwa� tak� ran�. Pomimo to szcz�cie nas nie opu�ci�o i dotarli�my do trapu cali i zdrowi. Wszyscy czworo wbiegli�my - Maelen najswobodniej - na pok�ad "Lydis". Ledwie przekroczyli�my pr�g w�azu, us�yszeli�my zgrzyt metalu i wiedzieli�my. �e to wartownicy zamykaj� w�az. Foss opar� si� o �cian� przy trapie, �aduj�c now� bateri� do og�uszacza. By�o jasne, �e od tej chwili musimy by� przygotowani do obrony, jak gdyby�my znajdowali si� na wrogiej planecie. Spojrza�em na Maelen. - Ostrzega�a� nas przed walkami przy bramie? - Niezupe�nie. Jacy� ludzie chcieli was pojma�. Zamierzali nie dopu�ci� do wywiezienia skarbu. Przybyli jednak za p�no. Podejrzewam te�, �e walka przy bramie pokrzy�owa�a im plany. Foss nie s�ysza� Maelen, wi�c powt�rzy�em mu jej s�owa. Twarz kapitana wyra�a�a teraz nieufno��. - Je�li mamy zabra� ten skarb, b�d� nam go musieli przys�a�. Od tej chwili nikt z za�ogi nie zejdzie na powierzchni� planety! KRIP VORLUND - Co teraz zrobimy? Na statku nic nam nie grozi. Jak d�ugo jednak b�dziemy czeka�? - Manus Hunold, nasz astrogator, w��czy� p�yt� widokow�. St�oczyli�my si� w kabinie sterowniczej, aby obserwowa� wydarzenia na zewn�trz; uwa�nie wpatrywali�my si� w to, co na niej by�o wida�. Ludzie wybiegli na pole i otoczyli "Lydis", chocia� wykazywali daleko id�c� ostro�no�� wobec dysz jej rakiet i trzymali si� w rozs�dnej odleg�o�ci od obszaru startowego mi�dzy statecznikami. Nie nale�eli do oddzia��w popieraj�cych rz�d, kt�re sk�ada�y si� w po�owie z �o�nierzy, a w po�owie z policji, chocia� byli uzbrojeni i nawet utrzymywali co� na kszta�t dyscypliny. Mimo to nie mie�ci�o mi si� w g�owie, jak mogli s�dzi�, �e jakakolwiek walka jest mo�liwa, je�li nie wyjdziemy na zewn�trz. Zerwa�em kontakt my�lowy; na zewn�trz kr��y�o zbyt wiele fal gwa�townych emocji. Dostrojenie si� do kt�regokolwiek punktu w tym morzu przemocy wyczerpa�oby moje si�y psychiczne nieomal do granic mo�liwo�ci. - Chyba nie s� tak g�upi, �eby wierzy� w powodzenie ataku... - wtr�ci� Pawlin Shallard, nasz in�ynier. - Maj� zbyt du�e poj�cie o naszych zabezpieczeniach, �eby s�dzi�, �e to mo�liwe. - Nie - Lidj uni�s� g�ow� i wpatrywa� si� w p�yt� widokow� tak uwa�nie, jakby pr�bowa� wychwyci� w t�umie jak�� szczeg�ln� twarz czy posta�. Hunold ustawi� j� na "kr��enie", jak w przypadku pierwszego l�dowania na nieznanej planecie, wi�c widok si� zmienia�, pozwalaj�c nam stopniowo zobaczy� ca�e otoczenie statku. - Nie. nie zaatakuj� nas. Chc� czego innego. Chc� zatrzyma� dostaw� �adunku. To s� jednak ludzie z miasta; nie s�dzi�em, �e buntownicy przenikn�li w ich szeregi w takiej liczbie a� tak szybko... - Umilk�, pos�pnie �ledz�c wzrokiem stale zmieniaj�cy si� obraz. - Zaczekaj! - Foss nacisn�� guzik "stop" i zatrzyma� powolny obr�t kamery. Zobaczyli�my bram�, kt�r� tak niedawno uciekli�my. Ci�gn�y przez ni� teraz szeregi doskonale uzbrojonych i umundurowanych �o�nierzy - pierwszy znak zorganizowanego i zdecydowanego ataku na buntownik�w. Wojsko si� rozproszy�o, tworz�c lu�n� os�on� dla jakiego� wozu. Na nim zamontowana by�a d�uga, z wygl�du ci�ka rura, kt�r� m�czy�ni podnosili i obracali dooko�a, mierz�c do t�umu znajduj�cego si� mi�dzy nimi a statkiem. Pierwszy rz�d rebeliant�w zacz�� si� odsuwa� od linii strza�u. Olbrzymia lufa zatoczy�a jednak ma�y �uk, jakby ostrzegaj�c przed spustoszeniem, jakie mo�e zasia� w ich szeregach. Ludzie uciekali z t�umu, kt�ry nas oblega�, najpierw pojedynczo i parami, potem ca�ymi grupkami. Nie mieli�my poj�cia o bardziej skomplikowanej broni na Thoth, ale najwyra�niej ta nale�a�a do rodzaju, do kt�rego tubylcy �ywili spory respekt. Mot�och nie dawa� jednak ca�kiem za wygran�. Pomimo to szeregi lojalnych �o�nierzy, stale wspierane posi�kami z miasta, bezustannie naciera�y, a t�um pos�pnie ust�powa� im pola. - Ju� czas! - Lidj podbieg� do drabiny statku. - Moim zdaniem, za chwil� przywioz� �adunek. Czy otworzymy luki, �eby go przyj��? W normalnych okoliczno�ciach to on zarz�dza� za�adunkiem statku. Jednak w sytuacji, gdy bezpiecze�stwo "Lydis" mog�o by� zagro�one, decyzja automatycznie przechodzi�a w r�ce Fossa. - Os�aniajcie luki og�uszaczami; otw�rzcie najpierw g�rny w�az. Dop�ki nie zobaczymy, na ile dobrze sobie radz�... - odpar� kapitan. Chwil� p�niej stan�li�my w g�rnym luku. Drzwi by�y otwarte i mia�em nieprzyjemne wra�enie nago�ci, kiedy czeka�em na posterunku. Kalkulator umocowa�em na nadgarstku, zamiast trzyma� go w r�ku, dzi�ki czemu mog�em swobodnie u�y� broni. Tym razem nastawi�em j� na w�ski promie�. Griss Sharvan, drugi in�ynier, przymusowo wyznaczony do s�u�by wartowniczej, sta� po drugiej stronie luku �adowni z miotaczem ustawionym na emitowanie wi�zki wysokiej energii. Bro� odsuni�to dalej, �eby nie zagradza�a bramy miasta. Jej lufa wci�� si� jednak obraca�a urywanym ruchem to w prawo, to w lewo. Na wprost nas. w naszym zaw�onym teraz polu widzenia nie by�o ju� �adnego buntownika, je�li nie liczy� kilku le��cych nieruchomo ludzi, prawdopodobnie zastrzelonych przez �o�nierzy. Wrota otworzy�y si� na ca�� szeroko�� i wyjecha�y z nich pierwsze ob�adowane pojazdy transportowe. Thothianie u�ywali samochod�w, kt�re spala�y p�ynne paliwo. Nam wydawa�y si� one powolne w por�wnaniu z nap�dzanymi energi� s�oneczn� maszynami z planet wewn�trznych. By�y jednak lepsze od zaprz�onych w zwierz�ta pojazd�w z prawdziwie prymitywnych �wiat�w. Trzy takie ci�ar�wki pe�z�y przez pole w kierunku "Lydis". Ka�dy samoch�d prowadzi� kap�an w sutannie, ale z ty�u siedzieli czujni stra�nicy w groteskowych, podobnych do misek he�mach i z broni� gotow� do strza�u. Mi�dzy nimi - co spostrzegli�my, kiedy zbli�y�a si� pierwsza ci�ar�wka - jechali nast�pni kap�ani, kul�c si� z poblad�ymi twarzami za mizern� os�on� �cian pojazdu. Kiedy jednak pojazd stan�� pod rozko�ysanymi linami naszego d�wigu, wyprostowali si� szybko i chwycili za le��ce na wierzchu paki i bele �adunku. Najwyra�niej mieli je wnie�� na statek, podczas gdy �o�nierze b�d� ich os�ania�. Tak rozpocz�� si� za�adunek "Lydis". Kap�ani byli ch�tnymi, ale nieporadnymi robotnikami. Zjecha�em wi�c d�wigiem na d�, �eby im pom�c, staraj�c si� nic my�le� o tym, �e z t�umu mo�e pa�� celny strza�. W oddali bowiem ju� by�o s�ycha� strzelanin�. Do g�ry i na d�, wci�gn�� liny d�wigu, w g�r� - na d�. Musieli�my post�powa� bardzo ostro�nie, gdy� wprawdzie wszystko by�o dobrze opakowane, wiedzieli�my jednak, �e mamy do czynienia ze skarbami, kt�rych strata by�aby niepowetowana. Pierwsza ci�ar�wka po opr�nieniu odjecha�a na bok, lecz ludzie, kt�rzy ni� przybyli, zostali. Kap�ani pomagali przy nast�pnym �adunku, wartownicy rozproszyli si� jak uprzednio �o�nierze przed bram�. Nadal nadzorowa�em za�adunek, jednocze�nie notuj�c numer ka�dego przedmiotu wci�ganego na g�r�, recytuj�c go do mojego urz�dzenia zapisuj�cego. Lidj przy luku towarowym wykonywa� duplikat zapisu; po zako�czeniu za�adunku oba zostan� oficjalnie zapiecz�towane w obecno�ci przedstawicieli kap�an�w. Opr�nili�my trzy ci�ar�wki. Zawarto�� czwartej sk�ada�a si� tylko z czterech pojemnik�w, jednego bardzo du�ego, trzech ma�ych. Da�em zna�, �e d�wig potrzebuje podw�jnej mocy, i nie by�em ca�kiem pewny, czy uda si� wnie�� najwi�ksz� skrzyni� przez otw�r luku. Ci�ko by�o j� przepchn��, ale ludziom na g�rze jako� si� to uda�o. Kiedy znikn�a mi z oczu, spyta�em nadzoruj�cego kap�ana: - Macie co� jeszcze? M�czyzna pokr�ci� g�ow�, wci�� obserwuj�c miejsce. w kt�rym przepad�a ogromna skrzynia. Potem spojrza� na mnie. - To wszystko. Arcykap�an przyjdzie, �eby wzi�� rachunek za przew�z �adunku. - Kiedy? - spyta�em. Wci�� nie u�ywa�em penetracji my�li. Istnia�o zbyt du�e ryzyko, �e przyt�ocz� mnie brutalne emocje szalej�ce na polu bitwy. Oczywi�cie "Lydis" by�a nie do zdobycia, lecz zdawa�em sobie spraw�, �e im pr�dzej opu�cimy Thoth, tym lepiej. - Kiedy b�dzie m�g�. - Jego odpowied� by�a wystarczaj�co wymijaj�ca, aby mnie zirytowa�. Kap�an ju� si� odwr�ci�, wydaj�c jaki� rozkaz w miejscowym j�zyku. Wzruszy�em ramionami i podjecha�em do w�azu, przy kt�rym pracowa� automat za�adunkowy. M�j prze�o�ony opiera� si� o �cian�, patrz�c na ekran swojego urz�dzenia zapisuj�cego. Kiedy podszed�em, nacisn�� guzik "stop", aby zamkn�� list�. - Nie wezm� rachunku - zameldowa�em. - Twierdz�, �e przyjdzie po niego arcykap�an. Lidj odburkn�� co� tylko w odpowiedzi, wi�c poszed�em dopilnowa� zamykania �adowni. Dwa roboty transportowe wci�� trzyma�y w szczypcach ogromn� skrzyni�, kt�r� wniesiono na ko�cu. Pomimo swej si�y ledwo mog�y j� ruszy� z miejsca. Patrzy�em, jak stawiaj� pud�o po�rodku mniejszej �adowni na g�rze i zatrzaskuj� uchwyty, aby nie przesun�o si� w trakcie lotu. By�o ostatnie, wi�c mog�em zasun�� drzwi i za�o�y� plomb� chroni�c� �adunek do chwili, gdy ponownie wyl�dujemy. Oczywi�cie p�niej przyjdzie Lidj. �eby z�o�y� odcisk swojego kciuka obok mojego i dop�ki obaj nie zdejmiemy plomby, nic o mocy mniejszej od palnika bojowego nie wydostanie towaru z �adowni. Po drodze na g�r� wst�pi�em do swojej kabiny. Maelen, jak zwykle podczas za�adunku, le�a�a na swojej koi. �eb zwie�czony kit� sier�ci wspar�a na przednich �apach, kt�re z�o�y�a pod pyskiem, i wyci�gn�a si� wygodnie. Nie spa�a jednak. Jej z�ote oczy by�y otwarte. Po bli�szym przyjrzeniu si� rozpozna�em ten nieruchomy wzrok - by�a zaj�ta intensywn� psychopolacj�, wi�c jej nie przeszkadza�em. To, czemu si� przys�uchiwa�a, by�o najwyra�niej niezmiernie interesuj�ce. Kiedy si� cofa�em, nie chc�c zak��ca� jej spokoju, przerwa�a trans. Unios�a troch� g�ow�. Zaczeka�em jednak, �eby pierwsza si� odezwa�a. - Kto� przybywa, ale nie ten, kt�rego si� spodziewa�e�. My�la�em o arcykap�anie, kt�ry mia� przyj�� po rachunek. - On nie podziela pogl�d�w tych, kt�rzy wynaj�li nas do pomocy - doda�a. - Jest raczej ich przeciwnikiem... - Buntownik? - Nie. Nosi takie same szaty jak reszta kap�an�w. Pragnie jednak czego� innego. Jego zdaniem jest rzecz� niegodziw�, niemal z��, zabiera� skarby ze �wi�tyni, kt�rej s�u�y. Wierzy, �e jego b�g przez zemst� ze�le nieszcz�cia na wszystkich, kt�rzy uczestnicz� w zbrodni, za jak� ten czyn uwa�a. On nie jest jednym z tych, kt�ry odst�piliby od swych zasad i przekona�, bo z innej strony powia� wiatr pomy�lno�ci. Przybywa rzuci� kl�tw� swego boga, poniewa� tak pojmuje sw�j obowi�zek. S�u�y on bowiem istocie, kt�ra zna wi�cej gniewu ni� mi�o�ci i sprawiedliwo�ci. Przybywa nas przekl��... - Tylko przekl��, czy r�wnie� walczy�? - spyta�em. - S�dzisz, �e to pierwsze jest mniej gro�ne od drugiego? Pod pewnymi wzgl�dami kl�twa rzucona przez wierz�cego potrafi by� niebezpieczniejsz� broni�. Sk�ama�bym, m�wi�c, �e kpi� sobie z tego. Ka�dy, kto przemierza szlaki nieba mo�e powiedzie�, �e nie ma rzeczy tak niezwyk�ej, �eby nie mog�a si� zdarzy� na kt�rej� z planet. Zna�em przypadki, �e przekle�stwa zabija�y - lecz tylko w�wczas, gdy przekl�ty r�wnie� wierzy�. Kap�ani, kt�rzy wys�ali sw�j maj�tek do naszych �adowni, mogli przypuszczalnie pa�� ofiar� takiego przekle�stwa, uwierzy� w nie i umrze�. Ale my, za�oga ,,Lydis", to ca�kiem co innego. Nie jeste�my lud�mi pozbawionymi wiary. Ka�dy czci jakie� b�stwo albo si�� wy�sz�. Maelen czci�a boga zwanego Molaster, kt�rego przykazaniom by�a pos�uszna i kt�remu po�wi�ci�a swoje �ycie. Jednak pomys�, �e mog�o nam zaszkodzi� b�stwo z Thoth, by� dla mnie nie do przyj�cia. - Mo�esz tego nie przyjmowa� - Maelen bez trudu nad��a�a za moimi my�lami - mo�esz w to nie wierzy�, lecz ka�da kl�twa jest ci�kim brzemieniem. Z�o rodzi si� ze z�a, a mrok garnie si� do cienia. Przekle�stwo cz�owieka wierz�cego ma swoj� si��. Ten m�czyzna szczerze wierzy i posiada moc. Wiara jest jego moc�! - Og�osisz alarm? - M�wi�em teraz powa�nie, bo ostrze�e� Maelen nie nale�a�o lekcewa�y�. - Sama nie wiem. Gdybym by�a t�, kt�r� by�am niegdy�... - Nagle zamkn�a przede mn� sw�j umys�. Nigdy jeszcze nie s�ysza�em, �eby �a�owa�a tego, co zostawi�a na Yiktor, kiedy jej cia�o odnios�o �miertelne obra�enia, a jej w�asny lud skaza� j� na kar� przebywania by� mo�e przez lata w tej postaci, jak� teraz nosi�a. Je�li zdarza�y si� jej czasami chwile t�sknoty lub depresji, ukrywa�a je w swoim sercu. Teraz tym jednym urwanym zdaniem zdradzi�a si� z pragnieniem, aby odzyska� to, co mia�a jako Ksi�ycowa �piewaczka Thass�w, tak jak cz�owiek, kt�ry pe�nym t�sknoty gestem si�ga po utracon� bro�. Jej wiadomo�� trzeba by�o jak najszybciej przekaza� kapitanowi, poszed�em wi�c do ster�wki. Foss wpatrywa� si� w p�yt�, na kt�rej wida� by�o szereg pustych ci�ar�wek wracaj�cych do Kartumu. Bro� z luf� gotow� do strza�u nadal sta�a przed bram�, za�oga otacza�a j� czujnie, jakby spodziewa�a si� dalszych k�opot�w. - W�az zamkni�ty, �adownia zapiecz�towana - zameldowa�em, chocia� by�a to czysta formalno��. Lidj siedzia� lekko zgarbiony w fotelu astrogatora i �u� w zamy�leniu laseczk� wzmacniaj�cego slo-go. - Maelen m�wi... - zacz��em, nie wiedz�c nawet, czy zwracaj� na mnie uwag�. Doko�czy�em jednak meldunek. - Ciska przekle�stwo - powt�rzy� Foss, kiedy sko�czy�em. - Ale dlaczego? Przecie� podobno ratujemy ich skarby. - Schizma w �wi�tyni - rzek� Lidj w odpowiedzi na pierwsze pytanie kapitana. - Wygl�da na to, �e ten arcykap�an ma niejeden k�opot na g�owie. Nale�a�oby si� raczej zastanowi�, dlaczego nie wspomniano o tym przed podpisaniem kontraktu. - Przygryz� mocno pa�eczk�. Na p�ycie widokowej ukaza�a si� nowa scena. Ci�ar�wki wjecha�y za bram�, aczkolwiek stra�nicy nie zamierzali si� wycofa�. Przy drzwiach powsta�o jednak jakie� zamieszanie. Nie by�y to posi�ki dla wojska, raczej procesja, jakby dla uczczenia �wi�ta jakiego� boga. Wida� by�o wyra�nie ciemn� purpur� kap�a�skich szat, kt�r� o�ywia�y smugi jaskrawego szkar�atu lub plamy w�ciekle pomara�czowej ��ci, jakby tu i tam strzela�y p�omienie. Niczego nie s�yszeli�my, ale widzieli�my, �e m�czy�ni na skraju procesji nie�li wielkie b�bny i bili w nie z zapa�em. - Mamy na pok�adzie co�, co mo�e sta� si� iskr� podpalaj�c� lont - zauwa�y� Lidj, nadal wpatruj�c si� w ekran i �uj�c slo-go. - Tron Qura. Wbi�em w niego wzrok. S�yszy si� o legendach. S� tematem licznych beztroskich rozm�w i przypuszcze�. Ale otrze� si� o jedn� z nich, dotkn�� jej, to ca�kiem co innego. Ta ostatnia, najwi�ksza skrzynia, kt�r� wci�gn�li�my na pok�ad, zawiera�a Tron Qura! Kim byli pierwsi, prawdziwi w�a�ciciele skarb�w z Thoth? Nikt nie zna� ich imienia. Zadziwiaj�ce, �e chocia� znalezione przedmioty by�y najwyra�niej wytworem bardzo wysoko rozwini�tej cywilizacji, nigdy nie odkryto pisma ani innego rodzaju zapisu. Nie znali�my imion kr�l�w, kr�lowych, arystokrat�w ani kap�an�w, kt�rzy zostawili te dobra. Z konieczno�ci wi�c odkrywcy nadawali znaleziskom w�asne nazwy. Tron odkryto w ca�kiem pustej, zamurowanej komorze na ko�cu �lepego korytarza w jednym z wcze�niej zlokalizowanych skarbc�w. Awanturnik dowodz�cy ekip�, kt�ra go odkry�a, nie by� rodowitym Thothianinem, lecz archeologiem (przynajmniej tak twierdzi�) z Phaphoru. Nazwa� znalezisko na cze�� b�stwa ze swojej ojczystej planety. Nie przynios�o mu to jednak szcz�cia, wr�cz przeciwnie. Nadanie przedmiotowi takiego imienia obrazi�o kap�an�w. Poszukiwacz przyg�d zmar� nagle, a Tron szybko przeszed� na w�asno�� �wi�tyni, chocia� wcze�niej kap�ani sprzedali prawa do prowadzenia wykopalisk. Odkrycia tego dokonano bowiem jeszcze w czasach poprzedzaj�cych wprowadzenie ca�kowitego monopolu kap�a�stwa. Archeolog musia� wcze�niej ju� podejrzewa�, �e za odkrycie Tronu zap�aci �yciem, gdy� daremnie pr�bowa� zamurowa� boczny korytarz, by� mo�e w nadziei, �e uda mu si� przeszmuglowa� znalezisko. Tylko �e z chwil�, gdy dokonano odkrycia, by�o ju� na to o wiele za p�no. Tron wykonano dla przedstawiciela rasy przypominaj�cej; nas wygl�dem zewn�trznym. Siedzenie sporz�dzone by�o z czerwonego metalu, zdumiewaj�co lekkiego jak na swoj� wytrzyma�o��. Z obu stron otacza�y go boki, kt�rych g�rne cz�ci s�u�y�y za por�cze. Wygina�y si� one ku g�rze na kszta�t �b�w nieznanych stworze�, w ca�o�ci pokrytych z�otymi i l�ni�cymi, zielonymi �uskami, z oczami z mlecznobia�ych kamieni. Jednak najwi�kszym cudem by�o jego p�koliste, wysokie oparcie. Przypomina�o szeroki wachlarz ze z�otych i zielonych pi�r, kt�re wykonano tak kunsztownie, �e sprawia�y wra�enie prawdziwych. Czubek ka�dego rozszerza� si�, aby pomie�ci� niebiesko-zielony klejnot, kt�rych po przeliczeniu by�a ca�a setka. Niemniej jednak prawdziw� osobliwo�ci� Tronu, opr�cz misternego i kunsztownego wykonania, by� fakt, �e o ile ktokolwiek wiedzia�, te niebiesko-zielone kamienie oraz mlecznobia�e klejnoty zdobi�ce por�cze nie tylko nie pochodzi�y z Thoth, ale nie by�y znane nigdzie indziej. R�wnie� �aden inny przedmiot, jaki dotychczas znaleziono, nie by� wysadzany podobnymi kamieniami. Tron przeniesiono do �wi�tyni w Kartumie, gdzie stanowi� jedn� z g��wnych jej atrakcji. Poniewa� na dok�adniejsze badania pozwalano dopiero po nie ko�cz�cych si� debatach i pod �cis�ym nadzorem, od tamtej pory niewiele si� o nim dowiedziano, chocia� jego wizerunki mo�na by�o znale�� na ka�dej ta�mie dotycz�cej Thoth. Procesja przy bramie ruszy�a w stron� "Lydis". Teraz zobaczyli�my, �e te jaskrawoczerwone i ��te plamy by�y szerokimi szalami lub chustami na ramionach ludzi po�rodku procesji, kt�rzy rozci�gni�tym szykiem maszerowali za id�cym na przedzie cz�owiekiem. By� to m�czyzna sporego wzrostu, zdecydowanie wy�szy od wszystkich innych i tak wychudzony, �e rysy jego twarzy mia�y trupi� ostro��. Nie spos�b by�o dostrzec w tym obliczu cienia �agodno�ci, tylko g��boko wy��obione bruzdy znamionuj�ce fanatyzm. Porusza� wargami, jakby co� m�wi�, krzycza� albo modli� si� przy d�wi�kach b�bn�w. Jego wzrok utkwiony by� w "Lydis". Zda�em sobie spraw�, �e co� si� poruszy�o obok mnie; to Maelen zadziera�a �eb, �eby spojrze� w ekran. Nachyli�em si� i podnios�em j�, �eby lepiej widzia�a. Jej cia�o by�o masywniejsze, ci�sze, ni� si� wydawa�o. - To niebezpieczny cz�owiek, g��boko wierz�cy - poinformowa�a mnie. - Nie przypomina jednak naszych Starszych, chocia� m�g�by, gdyby pozna� nauki Molastera. Nie ma jednak�e otwartego serca i umys�u, kt�re s� tego niezb�dnym warunkiem. On widzi tylko jedn� �cie�k� i got�w jest po�wi�ci� wszystko, nawet �ycie, aby osi�gn�� sw�j cel. Tacy ludzie s� gro�ni... Lidj obejrza� si� przez rami�. - Masz racj�, male�ka - musia� odebra� jej silny sygna� my�lowy. Dla moich wsp�towarzyszy Maelen by�a oczywi�cie w pe�ni glassi�. Tylko Griss Sharvan widzia� j� w ciele Thassy, ale nawet on najwyra�niej nie potrafi� skojarzy� zwierz�cia z kobiet�. Wszyscy wiedzieli, �e Maelen nie jest w rzeczywisto�ci tym, czym si� wydaje, lecz nie potrafili stale o tym pami�ta�. Poch�d kap�an�w przybra� kszta�t klina, na kt�rego czubku sta� ich przyw�dca. Formacja przypomina�a grot w��czni wymierzonej w statek. Wci�� niczego nie s�yszeli�my, chocia� zobaczyli�my, �e dobosze odk�adaj� pa�eczki. Wysoki kap�an porusza� wci�� wargami, a teraz tak�e r�kami. Nachyli� si� i wzi�� gar�� zdeptanej, piaszczystej gleby. Splun�� na zawarto�� d�oni, chocia� nie patrzy� na ni�, lecz nieustannie na statek. Zwil�ywszy �lin� ziemi�, zacz�� z niej toczy� w d�oniach kulk�. Co jaki� czas unosi� bry�k� wy�ej, najwyra�niej chucha� na ni� i ugniata�. - Rzuca kl�tw� - oznajmi�a Maelen. - Prosi swego boga, aby przekl�� tych, kt�rzy zabieraj� z Thoth skarby �wi�tyni, oraz wszystkich, kt�rzy im w tym pomagaj�. Przysi�ga, �e skarb wr�ci na swoje miejsce, a ci, kt�rzy go wywo��, b�d� ju� wtedy martwi. Na jego powr�t b�dzie czeka� tu, gdzie teraz stoi. Kap�an nie porusza� ju� wargami. Dwaj uczniowie wyszli naprz�d i stan�li po jego bokach. Spod p�aszczy wyj�li dwie maty i roz�o�yli jedn� na drugiej. Kiedy sko�czyli, kap�an, kt�ry ani razu nie rzuci� okiem na nich, tylko wpatrywa� si� w "Lydis", ukl�k� na tej pod�ci�ce i z�o�y� r�ce na piersi. Wi�cej si� nie poruszy�, a jego uczniowie, dobosze i wszyscy pozostali cofn�li si� kilka krok�w. Wtedy z bramy wyjecha� ma�y pojazd, kt�ry omin�� kl�cz�cego kap�ana bardzo szerokim �ukiem. Zbli�y� si� do "Lydis". - Nasze pozwolenie na start. - Lidj wsta� z fotela. - P�jd� po nie; im szybciej odlecimy, tym lepiej. W�o�y� niedoko�czony kawa�ek slo-go z powrotem do opakowania, schowa� go do kieszeni i wyszed� z kabiny. Wkr�tce mieli�my wyruszy�, wi�c rozeszli�my si� na swoje posterunki, by zapi�� pasy. Pomog�em Maelen wej�� na g�rn� koj�, zasznurowa�em ochronn� sie�, czego nie mog�a zrobi� sama, i po�o�y�em si� na swoim miejscu. Kiedy le�a�em w oczekiwaniu na sygna�, my�la�em o kl�cz�cym kap�anie. Je�li nie przylecimy po nast�pn� parti� �adunku, d�ugo poczeka. A gdyby�my wr�cili? Czy nasz powr�t nie udowodni�by tak niezbicie omylno�ci kap�ana, �e nieszcz�nik nie tylko straci�by zwolennik�w, ale i sam zachwia� si� w wierze? - Wr��my najpierw... - us�ysza�em my�l Maelen. My�li nie maj� tak wymownej intonacji jak czasami g�owy; Jednak co� mi m�wi�o... Czy�by naprawd� s�dzi�a, �e spotka nas jakie� nieszcz�cie? - Szale Molastera nie przechylaj� si� dla ludzi dobrej woli. Wszelkie z�o w tej sprawie nie jest naszym dzie�em. Mimo to nie podoba mi si�... Przerwa� jej sygna� startu. Maelen zamkn�a umys� tak, : jak inni zamykaj� usta. Le�eli�my, czekaj�c na znajom� niewygod�, kiedy "Lydis" mkn�a w niebo i dalej, tym razem nie do gwiazd, lecz ku czwartej planecie uk�adu, kt�rej blady sierp wisia� teraz na zachodnim niebie. Poniewa� podczas tak kr�tkiej podr�y nie wchodzili�my w nadprzestrze�, uwolnili�my si� z siatek natychmiast po osi�gni�ciu sta�ej pr�dko�ci. Znajdowali�my si� obecnie w stanie niewa�ko�ci, kt�ry nigdy nie jest przyjemny, chocia� jeste�my do niego przyzwyczajeni praktycznie od urodzenia. Maelen bardzo go nie lubi�a i wola�a sp�dza� ten czas w sieci startowej. Upewni�em si�, �e jest jej najwygodniej, jak by�o to mo�liwe w tych okoliczno�ciach, i pop�yn��em do kwatery Lidja. Ku swojemu zdumieniu odkry�em, �e m�j prze�o�ony nie jest sam. Wprawdzie m�czyzna le��cy na pos�aniu magazyniera nie mia� na sobie szaty i p�aszcza, jednak jego wygolona g�owa wyra�nie �wiadczy�a o przynale�no�ci do stanu kap�a�skiego. Nie byli�my przygotowani na przyj�cie �adnego pasa�era, przynajmniej nie powiadomiono mnie o tym. Tak rzadko si� zdarza�o, �eby na statku Wolnych Kupc�w przebywa� kto� spoza za�ogi, �e szybko spojrza�em na Lidja, bezg�o�nie domagaj�c si� wyja�nienia. Kap�an le�a� bezw�adnie, wci�� przytrzymywany przez sie� startow�, najwyra�niej ca�kowicie nieprzytomny. Lidj gestem poleci� mi wyj�� z kabiny i pod��y� za mn�. Zasun�� ruchome drzwi kabiny. - Pasa�er... - Mia� rozkazy, kt�re musieli�my przyj�� - poinformowa� mnie magazynier. Widzia�em, �e nie by� z tego zadowolony. - Nie tylko nas ostrzeg� i powiedzia�, �eby�my wystartowali jak najszybciej, ale przyni�s� te� list od arcykap�ana, kt�ry upowa�nia� go do przypilnowania �adunku i zaj�cia si� nim po przybyciu do celu podr�y. Nie mam poj�cia, jaki garnek wykipia� tam na dole, ale nasi thothia�scy praco dawcy chcieli, �eby�my odlecieli najszybciej, jak mo�emy. Nie zaszkodzi dodatkowa para r�k na pok�adzie, o ile ten cz�owiek nie zamierza lecie� dalej ni� na Ptah. MAELEN Le�a�am na pos�aniu, kt�re wyznaczono mi na tym statku, i zn�w wiod�am sw�j mozolny b�j. Nikt inny nie mo�e w nim uczestniczy�, nawet ten cudzoziemiec, kt�ry w swoim czasie stoczy� podobn� walk�. Ja, kt�ra kiedy� by�am Maelen, Ksi�ycow� �piewaczk�, i zbyt arogancko (o czym teraz ju� wiem) pyszni�am si� swymi czynami i s�owami, wyobra�a�am sobie, �e tylko ja mam do wyr�wnania rachunki z przeznaczeniem i �e wszystko u�o�y si� zgodnie z moimi �yczeniami. My, Thassowie, musimy pami�ta� o Szalach Molastera, na kt�rych zwa�one zostan� czyny naszych cia�, my�li naszych umys��w i pragnienia naszych serc! Poniewa� moje okaza�y si� zbyt lekkie, �yj� teraz w innej postaci, w sk�rze mojej ma�ej towarzyszki Vors. Ch�tnie mi j� odda�a, kiedy moje w�asne cia�o odm�wi�o mi pos�usze�stwa. Nie wolno mi wi�c umniejsza� ani zmarnowa� wielkiej ofiary, jak� ponios�a. Dlatego postanowi�am dzielnie znosi� nieustanne trudy, toczy� t� walk� nie raz, lecz wiele, wiele, wiele razy. Jako Ksi�ycowa �piewaczka, kt�ra musi si� nauczy� zjednoczenia z innymi �ywymi istotami, zgodzi�am si� biega� po g�rach Yiktor w postaci zwierz�cia, i tak spe�ni�am sw�j obowi�zek. Czyni�am to jednak zawsze z dodaj�c� otuchy �wiadomo�ci�, �e moje cia�o czeka na m�j powr�t, �e to wygnanie jest tylko chwilowe. Teraz jednak... Nadal by�am Maelen - sob� - MN�; mimo to istnia�a we mnie tak�e esencja Vors. Wprawdzie kocha�am j� i szanowa�am za to, co dla mnie zrobi�a, zarazem musia�am jednak walczy� z instynktami jej cia�a, aby pozosta� jak najd�u�ej tylko jego chwilowym mieszka�cem. Zawsze te� wisia� nade mn� pos�pny cie� nowej obawy - �e nie b�dzie ju� dla mnie wybawienia, �e w miar� up�ywu lat b�dzie przybywa� Vors, a ubywa� Maelen. Pragn�am spyta� mojego towarzysza, tego cudzoziemca Kripa Yorlunda, czy i jego n�ka� podobny strach, gdy �y� w postaci barska. Nie mog�am si� jednak przed nikim zdradzi�, �e dr�czy mnie taki niepok�j. Czy to milczenie zrodzi�o si� z resztek mojej dawnej dumy i ch�ci zapanowania nad sytuacj�, czy te� by� to konieczny hamulec, tego wszak�e nie wiedzia�am. Tak czy inaczej, musia�am gra� swoj� rol� najlepiej, jak potrafi�am. Mimo to lubi�am r�wnie� te chwile, kiedy mog�am spe�ni� jak�� istotn� rol� w �yciu "Lydis". gdy� wydawa�o mi si� wtedy przez moment, �e Maelen zn�w jest w pe�ni sob�. Podczas ostatnich godzin pobytu na Thoth mog�am wi�c zapomnie� o sobie i zaj�� si� sprawami statku. Teraz jednak le�a�am bezczynnie i moje my�li by�y pos�pne, gdy� przypomnia� mi si� ten kap�an, kt�ry ceremonialnie nas przekl��. Jak m�wi�am Kripowi, w czystej wierze takiego cz�owieka tkwi si�a. Wprawdzie nie u�y� on r�d�ki ani laski, aby wskaza� nas Mocom G��bokiego Mroku, rozkaza� jednak znanym sobie pot�gom, aby nas otoczy�y. Poza tym nie by�am w stanie przenikn�� do jego umys�u; chroni�a go przede mn� bariera tak skuteczna, jak gdyby by� jednym ze Starszych. Le�� teraz na swoim pos�aniu, mocno przypi�ta siatk� (mimo d�ugiego �ycia na pok�adzie nie potrafi�am si� przyzwyczai� do stanu niewa�ko�ci) - le�� i u�ywam psychopolacji. W�r�d za�ogi "Lydis" nie by�o zmian. Musn�am tylko lekko powierzchni� ich my�li, poniewa� penetracja, je�li nie zachodzi tego rozpaczliwa potrzeba, jest gwa�tem, jakiego �adna �ywa istota nie powinna si� dopuszcza� na drugiej. W czasie poszukiwa� natrafi�am jednak na obcy umys� i... Obr�ci�am g�ow�, chwyci�am z�bami za linki, kt�re mnie przytrzymywa�y. Potem odzyska�am jasno�� my�li i wys�a�am sygna� do Kripa. Natychmiast odpowiedzia� - widocznie wyczu� moje zatroskanie. - Co si� sta�o? - Na pok�adzie jest kto� z Thoth. Ma wobec nas z�e zamiary Zapad�a cisza, a potem wyra�nie us�ysza�am jego odpowied�. - Mam go w�a�nie wyra�nie przed oczami. Jest nieprzytomny i znajduje si� w takim stanie od chwili startu. - Jego umys� jest przytomny i bardzo zaj�ty! Krip, ten cz�owiek jest pot�niejszy od wszystkich, kt�rych spotkali�my na Thoth. Jest bardzo podobny do t