2688

Szczegóły
Tytuł 2688
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2688 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2688 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2688 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON Zuchwali Agenci (Przek�ad Marta Starczewska) Rozdzia� l W �adnej z czterech �cian biura nie by�o okien; na biurko nie pada� ani jeden promie� s�o�ca, kt�re �wieci�o na zewn�trz. Mimo to pi�� dysk�w le��cych na blacie zdawa�o si� odbija� jaki� blask - by� mo�e by�a to z�owroga zapowied� nieszcz��, kt�re mog�y spowodowa�... kt�re ju� zdo�a�y spowodowa�... Nawet takie wyrafinowane imaginacje nie zdo�a�y ukry� oczywistych fakt�w. Doktor Gordon Ashe, jeden z czterech m�czyzn spogl�daj�cych z uwag� na roz�o�one dyski, potrz�sn�� g�ow�, jakby chcia� uwolni� si� od obsesyjnych my�li. Jego s�siad z prawej, pu�kownik Kelgarries, pochyli� si� do przodu i zapyta� chrapliwie: - Nie ma �adnej szansy, �e to pomy�ka? - Widzia� pan detektor - odpar� ch�odno szary, wychud�y strz�pek cz�owieka siedz�cy za biurkiem. - �adnej mo�liwo�ci pomy�ki. Te pi�� dysk�w z pewno�ci� skopiowano. Za to mog� r�czy�. - W�r�d tych pi�ciu s� dwa miejsca, kt�re wybrali�my - zamrucza� Ashe. To by�a teraz najwa�niejsza sprawa. - Wydawa�o mi si�, �e dyski z wybranymi miejscami podlega�y maksymalnemu zabezpieczeniu. - Kelgarries zwr�ci� si� ku szaremu m�czy�nie za biurkiem. Zadumany wyraz twarzy Floriana Waldoura nie zmieni� si� ani troch�. - Podj�li�my wszystkie mo�liwe �rodki ostro�no�ci. To by� �pioch... ukryty agent... wtyczka... - Kto? - zapyta� Kelgarries. Ashe spojrza� doko�a po swych towarzyszach: Kelgarries, pu�kownik odpowiedzialny za jeden z sektor�w projektu "Gwiazda", doktor James Ruthven... - Camdon! - powiedzia�, nie dowierzaj�c w�asnemu logicznie wyp�ywaj�cemu wnioskowi. Waldour skin�� twierdz�co g�ow�. Po raz pierwszy od czasu, gdy zacz�� pracowa� z Kelgarriesem, Ashe ujrza�, jak pu�kownik okazuje zdumienie. - Camdon? Ale� przys�ano go nam z... - Oczy pu�kownika zw�zi�y si�. - Musieli nam go podes�a�... Zanadto go sprawdzali�my, �eby mo�na to by�o sfa�szowa�! - Och, oczywi�cie, �e go przys�ano. - Po raz pierwszy g�os Waldoura zdradza� �lad emocji. - To by� �pioch, bardzo g��boko ukryty agent. Musieli go zaimplantowa� oko�o dwudziestu pi�ciu, trzydziestu lat temu. Przez ca�y ten czas by� dok�adnie tym, za kogo si� podawa�. - C�, z pewno�ci� wart by� tego zachodu, jaki z nim mieli, nieprawda�? - g�os Jamesa Ruthvena nabiera� coraz gro�niejszych ton�w. Zagryz� swe grube wargi i nadal wpatrywa� si� w metalowe kr��ki. - Kiedy skopiowano te dyski? Ashe przesta� ju� zastanawia� si� nad nieoczekiwan� zdrad� i zwr�ci� uwag� na wa�niejsza obecnie spraw�. Czynnik czasu by� ich najwi�kszym zmartwieniem teraz, gdy nieszcz�cie ju� si� sta�o. U�wiadamiali to sobie od chwili, gdy dowiedzieli si� o skopiowaniu dysk�w przez wroga. - Jest to jedna z rzeczy, o kt�rych nie mamy poj�cia - Waldour odpowiedzia� powoli i niech�tnie, jakby nie chcia� przyzna� si� do swojej niewiedzy. - B�dzie bezpieczniej, je�li za�o�ymy, �e sta�o si� to w najwcze�niejszym mo�liwym momencie. - Wypowied� Ruthvena i jej konsekwencje zaszokowa�y nie mniej, jak przyniesiona przez Waldoura wiadomo�� o katastrofie. - Osiemna�cie miesi�cy temu? - z niedowierzaniem w g�osie spyta� Ashe. Ruthven skin�� twierdz�co g�ow�. - Camdon by� w to zaanga�owany od samego pocz�tku. Nosili�my te dyski to tu, to tam, gdy prowadzili�my badania. Nowy detektor kopiowania zacz�� dzia�a� dopiero dwa tygodnie temu i natychmiast wykry�, �e zdo�ano skopiowa� te dyski - Ruthven poszuka� wzrokiem Waldoura, by tamten potwierdzi� jego wypowied�. - Odkryto to od razu przy pierwszym sprawdzeniu - zgodzi� si� specjalista od zabezpiecze�. - Camdon opu�ci� baz� sze�� dni temu. Ale przedtem wychodzi� i wchodzi� do bazy jak do w�asnej kuchni, skoro mia� tyle r�nych zada�. - Ale przecie� za ka�dym razem przechodzi� przez punkty kontrolne, gdzie musiano go obszuka� - zaprotestowa� Kelgarries. - My�la�em, �e nic nie prze�lizgnie si� przez te cuda techniki - Twarz pu�kownika poja�nia�a na moment. - Mo�e mia� te swoje kopie, ale nie m�g� wynie�� ich z bazy na zewn�trz. Czy przeszukano jego kwater�? Waldour �achn�� si�: - Panie pu�kowniku - powiedzia� zm�czonym, a mimo to zirytowanym g�osem - to nie jest zabawa w przedszkolu. Prosz� pos�ucha�, tu mamy potwierdzenie tego, �e mu si� powiod�o... - Dotkn�� przycisku na biurku i us�yszeli beznami�tny g�os spikera z porannych wiadomo�ci: - Obawy o los Lassitera Camdona, specjalisty aeronauty pracuj�cego dla Rady Zachodniej Konferencji Kosmicznej, zyska�y na sile, gdy odnaleziono w g�rach spalone szcz�tki samolotu. Pan Camdon powraca� w�a�nie ze swej misji do Laboratorium Kosmicznego, gdy jego samolot utraci� kontakt z baz�. Doniesienia o burzliwej pogodzie w tej okolicy natychmiast wzbudzi�y powa�ne obawy... - Waldour wy��czy� nagranie. - To prawda czy przykrywka dla jego ucieczki? - zastanawia� si� g�o�no Kelgarries. - By� mo�e jedno i drugie. Prawdopodobnie spisali go na straty, gdy ju� dostarczy� im to, co chcieli - stwierdzi� Waldour. - Wracaj�c jednak do naszych k�opot�w, doktor Ruthven ma racj� zak�adaj�c, �e wydarzy�o si� najgorsze. S�dz�, �e jedynym sposobem na uratowanie cho� cz�ci naszego projektu jest przyzwyczajenie si� do my�li, �e dyski skopiowano w dowolnym momencie; r�wnie dobrze mog�o to by� p�tora roku temu, jak w zesz�ym tygodniu. Zgodnie z takim za�o�eniem musimy zacz�� dzia�a�! W pokoju zapad�a cisza i wszyscy czterej zastanawiali si� nad tymi s�owami. Ashe opar� si� wygodnie na krze�le i pogr��y� si� we wspomnieniach. Najpierw by�a operacja "Powr�t", gdy specjalnie szkoleni agenci wysy�ani byli w r�ne miejsca w historii, �eby zlokalizowa� tajemnicze �r�d�o wiedzy i technologii, kt�rego nagle zacz�li u�ywa� Czerwoni. Sam Ashe i jego m�odszy partner, Ross Murdock, uczestniczyli w ko�cowej cz�ci akcji, kt�ra doprowadzi�a do rozwi�zania zagadki. Okaza�o si�, �e tajemnicze technologie nie pochodzi�y od jakiej� zapomnianej, wczesnej ziemskiej cywilizacji; ich �r�d�em by�y wraki statk�w kosmicznych pochodz�cych ze znacznie starszego ni� Ziemia galaktycznego imperium. Imperium, kt�re rozkwita�o - jak si� przekonali - w�a�nie wtedy, gdy lodowiec pokrywa� wi�ksz� cz�� Europy i Ameryki P�nocnej, a Ziemianie byli prymitywnymi jaskiniowcami. Murdock zosta� z�apany przez Czerwonych w jednym z tych kosmicznych wrak�w, po czym przypadkiem uruchomi� system wzywaj�cy prawowitych w�a�cicieli statku, kt�rzy wy�ledzili i zniszczyli ca�y radziecki system przerzut�w w czasie, mszcz�c si� za z�upienie ich statk�w. Jednak�e Obcy nie zaatakowali r�wnoleg�ego zachodniego systemu podr�y w czasie. Rok p�niej systemu tego u�yto w projekcie "Folsom Jeden". Ponownie Ashe i Murdock oraz nowicjusz, Apacz Travis Fox, wyruszyli do Arizony z czas�w my�liwych z Folsom1, gdzie znale�li to, czego szukali: dwa statki kosmiczne, jeden uszkodzony, a drugi nietkni�ty. Gdy wszystkie wysi�ki uczestnik�w przedsi�wzi�cia skupi�y si� na przetransportowaniu nie uszkodzonego statku w tera�niejszo��, przypadkowo zaktywowano system kontrolny statku zaprogramowany przez nie�yj�cego ju� pilota na lot z powrotem. Czterech m�czyzn - Ashe, Murdock, Fox i jeden z technik�w - odby�o nie zamierzon� podr� kosmiczn�, odwiedzaj�c trzy planety, na kt�rych po galaktycznym imperium pozosta�y ju� tylko ruiny. Ta�ma z zaprogramowanym kursem statku nie tylko pozwoli�a podr�nikom z przypadku ogl�da� inne �wiaty, lecz r�wnie� - po przewini�ciu - cudem przywiod�a ich z powrotem na Ziemi�, i to z �adunkiem wielu podobnych ta�m znalezionych w budynku na planecie, kt�ra mog�a by� stolic� imperium z�o�onego nie z pa�stw czy planet, lecz z ca�ych system�w planetarnych. Ka�da z ta�m by�a kluczem do jednej planety. Wiedza staro�ytnej galaktyki by�a skarbem, o jakim Ziemianie nigdy nie marzyli. Jednak�e natychmiast pojawi�y si� obawy, �e wiedza tego rodzaju mo�e przedzierzgn�� si� w gro�n� bro�, gdy tylko dostanie si� w r�ce wroga. Narzucono konieczno�� podzia�u ta�m pomi�dzy r�ne pa�stwa i dokonano tego w drodze losowania. Ka�dy nar�d by� g��boko przekonany, �e pomimo tych niewypowiedzianych korzy�ci, jakie projekt mo�e przynie��, gdy si� powiedzie, rywale mog� zrealizowa� go lepiej. Ashe nie mia� �adnych w�tpliwo�ci, �e w�a�nie w tej chwili agenci jego w�asnego kraju usi�owali skopiowa� i wys�a� na Zach�d projekt Czerwonych dok�adnie tak samo, jak Camdon skopiowa� ich projekt. To jednak nie mog�o ani troch� pom�c w operacji "Cochise", jednej, obecnie najwa�niejszej, cz�ci ich projektu. Niekt�re z przywiezionych dysk�w by�y absolutnie nieu�yteczne; albo zbyt uszkodzone, by da�o si� je odczyta�, albo prowadzi�y do �wiat�w wrogich Ziemianom, kt�rzy nie mieli takiego wyposa�enia, jak Obcy podr�uj�cy w kosmosie tysi�ce lat wcze�niej. Z pi�ciu ta�m, kt�re zosta�y skopiowane, trzy b�d� absolutnie nieu�yteczne dla wroga. Lecz pozosta�e dwie... Ashe zmarszczy� brwi. Jedna z nich przedstawia�a cel, nad kt�rym pracowali gor�czkowo przez ostatnie dwana�cie miesi�cy. Chcieli za�o�y� koloni� w kosmosie, koloni�, kt�ra p�niej mog�aby zosta� wykorzystana jako pomost do dalszych podr�y. - Tak wi�c musimy zacz�� dzia�a� szybciej. - Wypowied� Ruthvena dotar�a do Ashe'a przez strumie� wspomnie�. - Zdawa�o mi si�, �e wymaga� pan jeszcze co najmniej trzech miesi�cy na uko�czenie szkolenia personelu - zauwa�y� Waldour. Ruthven podni�s� t�ust� d�o� i przesun�� szerokim paznokciem kciuka po dolnej wardze w charakterystycznym ge�cie, kt�remu Ashe ju� dawno nauczy� si� nie dowierza�. Gdy ujrza�, �e Ruthven szykuje si� do psychologicznych zmaga�, zwr�ci� uwag�, �e Kelgarries tak�e szykuje si� do walki. Pu�kownik do�� cz�sto sprzeciwia� si� ��daniom Ruthvena. - Zawsze tylko sprawdzamy i sprawdzamy - m�wi� grubas - i jeszcze raz sprawdzamy. Ruszamy si� jak muchy w smole, gdy powinni�my gna� jak psy go�cze. Jak m�wi�em od pocz�tku, dzia�amy z przesadn� ostro�no�ci�. Mo�na by pomy�le� - jego oskar�ycielskie spojrzenie obj�o zar�wno Ashe'a, jak i Kelgarriesa - �e nikt nigdy nie improwizowa� w �adnym projekcie i wszystko by�o zawsze tak, jak powinno. Chc� podkre�li�, �e w�a�nie nadszed� czas na podj�cie ryzyka albo zostaniemy na zawsze wygnani z kosmosu przez wroga. Niech Czerwoni odkryj� cho� jedno urz�dzenie Obcych, kt�rym b�d� umieli si� pos�u�y� i... - oderwa� kciuk od dolnej wargi i przycisn�� go do blatu sto�u, jakby chcia� zniszczy� jakiego� marnego robaka - jeste�my sko�czeni, zanim jeszcze zacz�li�my. W projekcie by�o kilku ludzi, kt�rzy natychmiast poparliby Ruthvena; Ashe by� tego pewien. W kraju i na ca�ym Zachodzie by�oby takich ludzi o wiele wi�cej. Publiczno�� przywyk�a do bezwzgl�dnego nara�ania �ycia agent�w, je�li tylko ryzyko przynosi�o korzy�ci, a odnie�li dostatecznie du�o sukces�w w przesz�o�ci, by mog�o to i teraz pos�u�y� za argument. Lecz Ashe nie m�g� zgodzi� si� na takie przyspieszenie. Nieraz by� ju� w kosmosie i nara�a�, si� na katastrof� tylko dlatego, �e nie przeszed� odpowiedniego szkolenia. - Z�o�� raport, w kt�rym podkre�l�, �e zalecam start w ci�gu najbli�szego tygodnia - ci�gn�� Ruthven - Rada dowie si�, �e... - A ja si� nie zgadzam! - przerwa� Ashe. Rzuci� okiem na Kelgarriesa, jakby prosz�c o szybkie poparcie, lecz zamiast tego nast�pi�a przed�u�aj�ca si� chwila ciszy. Potem pu�kownik roz�o�y� r�ce i powiedzia� zm�czonym g�osem: - Ja r�wnie� si� nie zgadzam, lecz to nie do mnie nale�y ostateczna decyzja w tej sprawie. Tak wi�c, Ashe, co b�dzie potrzebne do przy�pieszenia kt�rego� ze start�w? Ruthven odpowiedzia� zamiast Ashe'a: - Mo�emy wykorzysta� Redax, tak jak planowali�my na pocz�tku. - Ashe wyprostowa� si� gwa�townie i zacisn�� z�by. Oczy pociemnia�y mu z gniewu. - A ja si� temu sprzeciwi�... przed Rad�! Cz�owieku, m�wimy tu o istotach ludzkich, o ochotnikach wyselekcjonowanych z najwi�ksz� dok�adno�ci�, o ludziach, kt�rzy nam zaufali, a nie o zwierz�tach do�wiadczalnych! T�uste wargi Ruthvena wykrzywi�y si� w grymasie podobnym do kpi�cego u�miechu, bo nie by� to cz�owiek umiej�cy u�miecha� si� naprawd�. - Jacy wy, eksperci od przesz�o�ci, jeste�cie czu�ostkowi i sentymentalni! Prosz� mi powiedzie�, doktorze Ashe, czy zawsze tak rozwa�nie wysy�a� pan swoich agent�w w przesz�o��? Z pewno�ci� podr� kosmiczna wi��e si� ze znacznie mniejszym ryzykiem ni� podr� w czasie. Ci ochotnicy wiedz�, do czego si� zaanga�owali. B�d� gotowi... - Zatem proponuje pan, aby ich powiadomi�, �e u�yjemy Redaxu i powiedzie� o tym, co on robi z ludzkimi umys�ami? - odparowa� Ashe. - Oczywi�cie. Otrzymaj� wszystkie konieczne instrukcje. Nie zadowoli�o to Ashe'a i prawdopodobnie ponownie zabra�by g�os, gdyby nie odezwa� si� Kelgarries: - Je�li do tego dojdzie, �aden z nas nie ma prawa podejmowa� jakichkolwiek ostatecznych decyzji. Waldour ju� wys�a� raport o skopiowaniu naszych plik�w przez wroga i musimy oczekiwa� na rozkazy Rady. Ruthven pod�wign�� si� z fotela. Jego ogromne cielsko rozpycha�o mundur. - Zgadza si�, pu�kowniku. Na razie sugeruj�, by�my wszyscy sprawdzili, co mo�emy zrobi�, by przyspieszy� nasze zadania - uzna� widocznie dyskusj� za zako�czon�, gdy� nie m�wi�c nic wi�cej pocz�apa� ci�ko ku drzwiom. Waldour przygl�da� si� pozosta�ej dw�jce z rosn�c� niecierpliwo�ci�. By�o wida�, �e mia� du�o pracy i chcia�, �eby ju� sobie poszli. Ale Ashe nie mia� takiego zamiaru. Czu�, �e sprawy wymyka�y mu si� spod kontroli, czu�, �e jest to co� znacznie powa�niejszego ni� zwyk�y przeciek informacji. Czy wr�g na pewno by� tylko w innych krajach, gdzie� na drugim ko�cu �wiata? Czy przypadkiem nie nosi� takiego samego munduru jak on, Ashe, czy nie mia� nawet tych samych cel�w? Po wyj�ciu z pokoju Waldoura waha� si� nadal, a� Kelgarries id�cy korytarzem krok czy dwa przed nim niecierpliwie obejrza� si� przez rami�. - Nie ma sensu si� rzuca�, Ashe... mamy zwi�zane r�ce - pu�kownik m�wi� cicho, jakby nie przyznawa� si� do w�asnych s��w. - Zatem zgodzimy si� na u�ycie Redaxu? - po raz drugi w ci�gu tej godziny Ashe czu� si� tak, jakby sta�y l�d pod jego nogami nagle zmieni� si� we wci�gaj�ce go trz�sawisko. - To nie jest kwestia mojej zgody. Tu chodzi o nasz� planetarn� koloni�. Gdyby�my mieli chocia� p�tora roku, chocia� rok!... - D�o� pu�kownika zwin�a si� w pi��. - Ich na pewno nie powstrzymaj� �adne humanitarne racje... - Zatem uwa�asz, �e Ruthven zdob�dzie aprobat� Rady? - Pami�taj, �e maj�c do czynienia z lud�mi przestraszonymi, przemawiasz do os�b, kt�re nie s�ysz� nic poza tym, co sami chcieliby us�ysze�. Poza tym nie potrafimy jeszcze dowie�� szkodliwo�ci Redaxu dla zdrowia. - Poza tym u�ywali�my go tylko w �ci�le kontrolowanych warunkach. Przyspieszenie procesu adaptacji oznacza�oby zlekcewa�enie wszystkich tych zastrze�e�. R�wna�oby to si� wyrzuceniu grupy kobiet i m�czyzn w otch�anie ich rasowej przesz�o�ci, a przetrzymanie ich tam zbyt d�ugo na pewno nie by�oby bezpieczne... - Ashe potrz�sn�� g�ow� z dezaprobat�. - Bra�e� udzia� w operacji "Powr�t" od samego pocz�tku i jak pami�tasz, odnosili�my tam znacz�ce sukcesy... - Dzia�ali�my wtedy w ca�kiem odmienny spos�b, szkolili�my starannie wybranych ludzi, by przenie�� ich w dok�adnie okre�lony moment w przesz�o�ci; w miejscach, do kt�rych ich przeniesiono, przydatny by� w�a�nie ich typ osobowo�ci i temperament, dopasowany do r�l, jakie mieli gra�. I nawet wtedy mieli�my jaki� odsetek niepowodze�. Ale to b�dzie zupe�nie co� innego... zamierzamy cofn�� ludzi w czasie nie fizycznie, lecz MENTALNIE l EMOCJONALNIE, upodobni� ich do ich przodk�w. Apacze s� ochotnikami i przeszli ju� testy psychologiczne i wszystkie inne badania. Jednak nadal s� wsp�czesnymi Amerykanami, nie w�drownym szczepem sprzed dwustu czy trzystu la. Je�li przekroczymy pewne granice, mo�e si� sko�czy� na tym, �e przkroczymy je wszystkie. Kelgarries zachmurzy� si�. - Chcesz powiedzie�, �e mog� ca�kiem odej�� w przesz�o�� i utraci� kontakt z dniem dzisiejszym? - To w�a�nie mam na my�li. Nauka i treningi s� w porz�dku, ale pe�ne rozbudzenie wspomnie� ca�ej rasy to nie jest dobry pomys�. Szkolenie powinno biec powoli i r�wnolegle oboma torami - tradycyjnym i przy u�yciu Redaxu, w przeciwnym wypadku mo�emy mie� prawdziwe k�opoty! - Tylko �e nie mamy ju� wi�cej czasu na powolne szkolenia. Jestem pewien, �e Ruthvenowi uda si� przekona� Rad�, szczeg�lnie, �e na poparcie b�dzie mia� raport Waldoura. - Czyli musimy ostrzec Foxa i reszt�. Musimy pozostawi� im jaki� wyb�r w tej sprawie. - Ruthven powiedzia�, �e tak zrobi� - ton g�osu pu�kownika nie wskazywa� na to, �e by� przekonany o tym, co m�wi�. Ashe �achn�� si�: - Uwierz�, jak us�ysz�, gdy b�dzie im o tym m�wi�! - Zastanawiam si�, czy powinni�my... Ashe obr�ci� si� w stron� pu�kownika i zmarszczy� brwi: - Co masz na my�li? - Sam m�wi�e�, �e odnotowywali�my pora�ki r�wnie� w trakcie podr�y w czasie. Oczekiwali�my pora�ek i musieli�my je akceptowa�, nawet je�li przynosi�y du�e straty w ludziach. Gdy og�osili�my nab�r ochotnik�w do tego projektu, musieli�my ich uprzedzi�, �e wi��e si� to z du�ym ryzykiem. Mamy ostatecznie trzy dru�yny ochotnik�w: Eskimosi z Grenlandii, Apacze i Islandczycy; wszystkie te ludy w przesz�o�ci odznacza�y si� du�� wytrzyma�o�ci� w trudnych warunkach. Ci ludzie maj� by� kolonizatorami na bardzo r�ni�cych si� od siebie planetach. Eskimosi i Islandczycy nie zostali przypisani do �adnej z planet, kt�re mieli�my na tych dyskach skopiowanych przez Czerwonych, ale Topaz czeka na Apacz�w. By� mo�e b�dziemy musieli wys�a� ich tam w po�piechu. To brzydka gra, pod ka�dym wzgl�dem. - Zaapeluj� bezpo�rednio do Rady. - W porz�dku - Kelgarries wzruszy� ramionami - masz moje poparcie. - Uwa�asz, �e to beznadziejne? - Znasz tych go�ci zza biurek... B�dziesz musia� dzia�a� szybko, je�li chcesz pokona� Ruthvena. On ju� prawdopodobnie jest w drodze do Stantona, Reese'a i Margate'a. Przecie� taka sytuacja to co�, na co czeka�! - S� jeszcze �rodki masowego przekazu; opinia publiczna nas poprze... - Oczywi�cie nie m�wisz tego powa�nie - g�os Kelgarriesa momentalnie ozi�bi co najmniej do temperatury zera bezwzgl�dnego. Ashe zaczerwieni� si� pod ciemn� opalenizn�, kt�ra pokrywa�a jego regularn� twarz. Gro�ba ujawnienia �ci�le tajnej operacji zabrzmia�a w tym gmachu jak �wi�tokradztwo. Ashe przesun�� d�o�mi po p��tnie swego munduru, jakby chcia� zetrze� z r�k jaki� niewidzialny brud. - Nie - odpowiedzia� beznami�tnym, zgaszonym g�osem - s�dz�, �e nie m�wi�em tego powa�nie. Skontaktuj� si� z Houghiem, bo mimo wszystko mam jeszcze jak�� nadziej�. - Na razie - podj�� �wawo Kelgarries - b�dziemy robi�, co tylko mo�emy, aby przyspieszy� operacj� w tej formie, w jakiej planowali�my j� dotychczas. Sugerowa�bym, aby� w ci�gu godziny odlecia� do Nowego Jorku. - Ja? Dlaczego? - zapyta� Ashe nieco podejrzliwym g�osem. - Poniewa� ja nie mog� wyjecha�, nie dzia�aj�c sprzecznie z rozkazami, a to przecie� natychmiast ustawi�oby nas na straconej pozycji. Zobaczysz si� z Houghiem i porozmawiasz z nim osobi�cie, wy�o�ysz mu kaw� na �aw�. Musisz przedstawi� mu wszystkie fakty, je�li ma kontrowa� dzia�ania Stan - tona zmierzaj�ce do przekonania Rady. Znasz ka�dy argument, jakiego mogliby�my u�y� i wszystkie fakty �wiadcz�ce na nasz� korzy��, masz te� wystarczaj�cy autorytet, by twoje s�owa si� liczy�y. - Zrobi�, co w mojej mocy, �eby tylko si� to uda�o - Ashe by� ju� got�w do dzia�ania. Ujrzawszy zmian� jego wyrazu twarzy, pu�kownik poczu� si� nieco lepiej. Kelgarries sta� jeszcze przez chwil�, przygl�daj�c si�, jak Ashe idzie spiesznie bocznym korytarzem; dopiero chwil� p�niej sam uda� si� do swego ciasnego biura. Gdy zamkn�� ju� za sob� drzwi, usiad� i siedzia� tak d�ugo, nie czuj�c nic opr�cz g��bokiego smutku. Wpatrywa� si� intensywnie w �cian� i nie widzia� nic, opr�cz obraz�w podsuwanych mu przez wyobra�ni�. Potem przycisn�� guzik w pulpicie przed sob� i odczyta� symbole pojawiaj�ce si� na ma�ym ekranie na biurku. Jeszcze jeden przycisk, potem podni�s� mikrofon, by wyda� rozkaz, kt�ry m�g�by op�ni� k�opoty na chwil�. Ashe by� zbyt cennym cz�owiekiem, by mogli pozwoli� sobie na jego utrat�, lecz emocje, jakie w nim teraz wrza�y grozi�y katastrofa. - Bidwell, zmie�cie plan zaj�� Grupy A. Za dziesi�� minut maj� si� stawi� w laboratorium hipnotycznym zamiast w kwaterach. Od�o�ywszy mikrofon, ponownie spojrza� na �cian�. Nikt nigdy nie o�miela� si� przerywa� treningu hipnotycznego, a ten seans potrwa trzy godziny. Ashe nie b�dzie mia� szansy zobaczy� si� z ochotnikami przed odlotem do Nowego Jorku. A to odp�dzi od niego pokus� - nie zacznie m�wi� w niew�a�ciwym momencie. Wargi Kelgarriesa wykrzywi�y si� w gorzkim grymasie. Nie by� dumny z tego, co zrobi�. By� za to ca�kowicie pewien, �e Ruthven wygra i �e obawy Ashe'a co do dzia�ania Redaxu wcale nie by�y bezpodstawne. Wszystko w tym fachu sprowadza�o si� do jednej starej zasady: cel u�wi�ca �rodki. Musieli u�y� wszystkich dost�pnych metod i wszystkich ludzi, jakimi dysponowali, �eby planeta Topaz pozosta�a w�asno�ci� Zachodu, nawet je�li planeta ta kr��y�a gdzie� daleko poza niebem przes�aniaj�cym zar�wno wschodni�, jak i zachodni� p�kul� Ziemi. Czas p�yn�� zbyt pr�dko, byli wi�c zmuszeni do u�ycia wszelkich, nawet niskich i niegodnych sposob�w. Ashe kiedy� wr�ci z Nowego Jorku, ale nie wcze�niej - tak� przynajmniej Kelgarries mia� nadziej� - ni� zostanie podj�ta taka czy inna decyzja. Nie wcze�niej ni� sko�czy si� ca�e to niezno�ne wahanie. Sko�czy si�! Kelgarries zamruga� oczyma. "By� mo�e my te� b�dziemy sko�czeni" pomy�la�. Nikt nie b�dzie m�g� stwierdzi� na pewno, zanim ich statek nie wyl�duje w tamtym odleg�ym �wiecie, kt�ry dotychczas widzieli tylko przy pomocy kosmicznego dysku. Planeta ta w czasie projekcji ta�my wygl�da�a jak z�otobr�zowy owalny klejnot, nadano jej kryptonim Topaz. Rozdzia� 2 Wewn�trz atmosfery planety kr��y� r�wny tuzin "stra�nik�w przestworzy", a ka�dy z nich pod��a� swoj� �ci�le wytyczon� orbit�. Planeta ja�nia�a jak ogromny br�zowoz�oty klejnot w systemie czterech planet otaczaj�cych ��t� gwiazd�. Str�uj�ce kule zosta�y wystrzelone sze�� miesi�cy wcze�niej, by utworzy�y ochronn� sie� wok� Topazu. Do produkcji stra�nik�w wykorzystano najnowocze�niejsze technologie. Dok�adnie tak, jak miny kontaktowe u wej�cia do portu mog� zamkn�� go dla statk�w nie znaj�cych sekretnego przej�cia, stra�nicy mieli zamyka� t� planet� przed statkami kosmicznymi nie wyposa�onymi w urz�dzenia wysy�aj�ce sygna�y odstraszaj�ce kuliste pociski. Tak przynajmniej wydawa�o si� przysz�ym osadnikom, kt�rzy mieli by� chronieni przez stra�nik�w; kuliste zabezpieczenia zosta�y przetestowane na wszystkie mo�liwe sposoby na Ziemi, ale nigdy nie by�y wystawione na pr�b� w kosmosie. Ma�e, jasne kule kr��y�y sobie spokojnie po niebie, a dwa ksi�yce mruga�y uspokajaj�co w ci�gu dnia. Nagle sielank� t� zak��ci� trzynasty obiekt, kt�ry zacz�� kr��y� pomi�dzy "stra�nikami" i podchodzi� do l�dowania po spirali. By�a to kula przypominaj�ca stra�nik�w, lecz sto razy od nich wi�ksza, a tor jej by� uwa�nie kontrolowany przez pilota z krwi i ko�ci. Czterech m�czyzn siedzia�o przypi�tych pasami do wygodnych, zwisaj�cych z sufitu foteli w kabinie statku kosmicznego wys�anego przez Zach�d. Dw�ch znajdowa�o si� w takim miejscu, �e si�gali do przycisk�w i d�wigni, pozostali dwaj byli tylko pasa�erami, kt�rzy b�d� mieli zadania do wykonania dopiero po wyl�dowaniu na obcym gruncie planety Topaz. Planeta ju� pokaza�a si� na monitorach statku, pi�kna bogactwem odcieni bursztynowego z�ota, stale rosn�ca i bli�sza, tak, �e mogli rozr�ni� kontury m�rz, kontynent�w, �a�cuch�w g�rskich. Ogl�dali je na ta�mach tyle razy, �e by�y ju� dobrze znane, jednak teraz, widziane "na �ywo" wydawa�y si� zupe�nie obce. Nagle jeden ze "stra�nik�w" zosta� zaalarmowany, zawaha� si� w swej ustalonej trasie i obr�ci� kilka razy wok� osi, gdy jego precyzyjny mechanizm kontrolny odpowiada� na impuls, kt�ry mia� spowodowa� przemian� spokojnego stra�nika w niszczycielski pocisk. Z planety nadszed� sygna� powrotu na dawny kurs, lecz zosta� �le odebrany przez urz�dzenia steruj�ce i tor stra�nika przesun�� si� o milimetry od zadanego. B��du tego nie zarejestrowano na planecie w trakcie kontroli nowego kursu stra�nika. Czujniki statku, kt�ry spiralnym torem pod��a� w kierunku Topazu, przekaza�y meldunek o tym, �e ich tor nieuchronnie prowadzi do zderzenia ze srebrzyst� kul�. Obiekty by�y od siebie odleg�e jeszcze o kilkaset kilometr�w, gdy odezwa� si� alarm. R�ce pilota zacisn�y si� na panelu kontrolnym, ale przy niezno�nym przeci��eniu towarzysz�cym ich l�dowaniu nie m�g� zbyt wiele zdzia�a�. Powykr�cane palce zsun�y si� bezsilnie znad przycisk�w i d�wigni, usta pilota wykrzywi�y si� w biernym przyzwoleniu na katastrof�, a sygna� alarmowy narasta� z ka�d� chwil�. Jednemu z pasa�er�w uda�o si� oprze� g�ow� na wy�cie�anym podg��wku, usi�owa� doby� g�osu z obola�ego gard�a, przem�wi� do swego towarzysza. Ten drugi patrzy� wprost przed siebie na ekran, a jego grube wargi by�y skrzywione bole�nie i we w�ciek�ym grymasie ukazywa�y z�by. - Oni... s�... tutaj... Ruthven nie zwr�ci� uwagi na naukowca, kt�ry jedynie wypowiedzia� to, co oczywiste. Jego w�ciek�o�� by�a czym� namacalnym, pulsuj�c� w nim czerwieni�, podsycan� jeszcze przez jego w�asn� bezsilno��. Zosta� przy�apanym tak blisko celu, na krok od sukcesu! - z�o�� z�era�a go jak strumie� kwasu. Jego wielka gra zako�czy si� pot�nym wybuchem, kt�re rozja�ni niebo nad Topazem i nie pozostanie ju� nic... nic. Paznokcie Ruthvena wbi�y si� g��boko w oparcie fotela. Czterech m�czyzn w kabinie kontrolnej mog�o tylko siedzie� i patrze� czekaj�c na zderzenie, kt�re odbierze im �ycie. P�on�cy gniew Ruthvena zdawa� si� tylko niepotrzebnym w tych ostatnich chwilach wysi�kiem. Jego towarzysz w fotelu pasa�era zamkn�� oczy i porusza� bezg�o�nie wargami, daj�c uj�cie swym rozproszonym my�lom. Pilot i jego asystent dzielili sw� uwag� pomi�dzy monitor z jego nagl�cymi doniesieniami oraz panel kontrolny, kt�rego i tak nie mogli skutecznie u�y�; gor�czkowo szukali jakiego� wyj�cia w ostatniej chwili. Pod nimi, w czelu�ciach statku spoczywali ci, kt�rzy nie odczuj� swego ko�ca - wsz�dzie opr�cz jednej kabiny. W wy�cie�anej klatce �epek o szpiczastych uszach spoczywa� na przednich �apach, zmru�one oczy rozgl�da�y si�, �wiadome nie tylko znanego sobie otoczenia, lecz r�wnie� napi�cia i strachu pochodz�cych z ludzkich umys��w kilka pi�ter wy�ej. Ch�odny nos uni�s� si� i da�o si� s�ysze� gard�owy ochryp�y d�wi�k dobywaj�cy si� z okrytej bujn�, szar� sier�ci� gardzieli. Warkot poderwa� drugie stworzenie. M�dre ��te oczy obu wi�ni�w spotka�y si�. Inteligencja, kt�ra z pewno�ci� nie by�a w�a�ciwa zwierz�tom, do kt�rych te stworzenia by�y podobne, pozwoli�a im zwalczy� instynktown� ch�� pr�dkiego uwolnienia si� z bli�niaczych klatek. Od niepami�tnych czas�w mieli wrodzon� ciekawo�� i umiej�tno�� przystosowania si�. Z czasem nabyli nowych cech: przebieg�o�� zmiesza�a si� z inteligencj�, instynkt po��czy� si� z logicznym my�leniem. Wi�cej ni� pokolenie wcze�niej ludzko�� wybra�a nag� pustyni�, "bia�e piaski" w Nowym Meksyku, na miejsce pr�b atomowych. Ludzi mo�na by�o stamt�d ewakuowa�, usun�� spoza zasi�gu promieniowania, lecz odwieczni mieszka�cy pustyni, czworono�ni i skrzydlaci, pozostali. Przez tysi�ce lat, od chwili, gdy pierwsze szczepy pierwotnych mieszka�c�w Ameryki zetkn�y si� z ich gatunkiem, na pustyni mieszka� my�liwy otwartych przestrzeni, m�odszy kuzyn wilka, kt�rego wrodzone zdolno�ci wywar�y na ludziach niezapomniane wra�enie. Pojawia� si� w niezliczonych india�skich legendach jako Tw�rca lub Oszust, czasami jako przyjaciel, czasami jako wr�g. Dla niekt�rych szczep�w by� bo�kiem, dla innych ojcem wszelkiego z�a. W obfito�ci legend kojot mia� najtrwalsze miejsce ze wszystkich zwierz�t. Zepchni�ty przez rozw�j cywilizacji w stron� ugor�w i pusty�, zwalczany truciznami, strzelbami i sid�ami, kojot prze�y�, adaptuj�c si� do nowych sposob�w �ycia z ca�ym swym legendarnym sprytem. Ci, kt�rzy l�yli go, nazywaj�c szkodnikiem, chc�c nie chc�c utwierdzali jego rosn�c� legend� opowie�ciami o z�upionych przez nie sid�ach i przebieg�ych ucieczkach. Kojot nadal by� oszustem, �miej�cym si� z tych, co chcieli go wyt�pi�, w czasie ksi�ycowych nocy wyj�cym na szczytach wzg�rz. P�niej, pod koniec dwudziestego wieku, gdy szydzono z mit�w, historie o przebieg�o�ci kojot�w rozprzestrzenia�y si� na niespotykan� dot�d skal�. Sk�oni�o to naukowc�w do poszukiwa� tych stworze�, aby przekona� si�, czy mia�y one wszystkie te zdolno�ci i umiej�tno�ci, o kt�rych m�wi�y legendy pozostawione jeszcze przez szczepy prekolumbijskie. To, co odkryli naukowcy, rzeczywi�cie by�o trudne do uwierzenia, szczeg�lnie, je�li kto� mia� ciasny, zamkni�ty umys�. Kojot nie tylko przystosowa� si� do kraju bia�ych piask�w, lecz ewoluowa� w form� �ycia, kt�ra nie mog�a by� uwa�ana za zwierz�. By�o to stworzenie, kt�re opr�cz swej przebieg�o�ci cechowa�o co� jeszcze, co nie pozwala�o uzna� go tylko za sprytnego drapie�nika. Z pierwszej ekspedycji przywieziono sze�cioro m�odych; z wygl�du by�y to normalne kojoty, jednak ich rozwijaj�ce si� umys�y odr�nia�y je od zwyk�ych zwierz�t. Wnuki tamtych szczeni�t znajdowa�y si� teraz w klatkach na statku, a ich zmutowane zmys�y w pe�nym pogotowiu, gotowe by�y wykorzysta� najmniejsz� szans� ucieczki. Wys�ane na Topaz jako oczy i uszy nie tak hojnie wyposa�onych przez natur� ludzi nie pozostawa�y bez reszty we w�adaniu cz�owieka. Zakres ich w�adz umys�owych nadal nie zosta� precyzyjnie okre�lony przez tych, kt�rzy je hodowali, szkolili i pracowali z nimi od chwili, gdy otworzy�y oczy i przesz�y kilka pierwszych chwiejnych krok�w od swych matek. Samiec zn�w warkn�� �ci�gn�wszy wargi, gdy odczu� strach emanuj�cy z ludzi, kt�rzy w�a�nie niemal wpadali w panik�. Nadal przypada� do ziemi, trzymaj�c brzuch p�asko na pod�odze, na ochronnej wy�ci�ce klatki. Ich cia�a by�y chronione na wszystkie sposoby znane tym, kt�rzy przygotowywali klatki tyle tygodni temu. Klatki mia�y s�u�y� nie tylko na statku, lecz r�wnie� poza nim, w �wiecie o wiele mniej bezpiecznym i nietkni�tym jeszcze stop� cz�owieka, na terytorium potencjalnie gro�niejszym ni� jakiekolwiek ziemskie piek�o. Operacja "Powr�t" polega�a na fizycznym przenoszeniu ludzi w czasie; agenci polowali na mamuty, pod��ali �cie�kami handlarzy z ery br�zu, wyruszali na podboje wraz Attyl� i Czyngis Chanem, naci�gali ci�ciwy swych �uk�w wraz z �ucznikami staro�ytnego Egiptu. Lecz Redax przenosi� ludzkie umys�y w przesz�o�� przedstawicieli ich rasy, zdawa�o im si�, �e pod��aj� wraz ze swymi przodkami odwiecznymi �cie�kami; przynajmniej taka by�a teoria. Ci, kt�rzy le�eli w�a�nie tutaj w swych w�skich kojach, byli pod dzia�aniem Redaxu. Ludzie, kt�rzy arbitralnie zadecydowali, by podda� ich wp�ywowi tego aparatu, mogli tylko przypuszcza�, �e obiekty ich eksperymentu rzeczywi�cie �y�y �yciem w�drownych Apaczy z po�udniowo-wschodnich r�wnin na prze�omie osiemnastego i dziewi�tnastego wieku. Nad u�pionymi rozgrywa� si� osobny dramat: pilot ponownie wyci�gn�� r�k�, walcz�c z przeci��eniem, gdy� chcia� dosi�gn�� jednego, najwa�niejszego przycisku. Tak�e i to urz�dzenie by�o dodatkiem zamontowanym w ostatniej chwili, prototypem, kt�ry przeszed� dopiero wst�pne badania. Przyci�ni�cie tego przycisku by�o ostatni� rzecz�, jak� m�g� zrobi� pilot - i tak by� ju� prawie przekonany o bezcelowo�ci takiego ruchu. Bez wiary w to, co robi, jedynie z w�t�� nadzieja, pilot wcisn�� w�a�ciwy przycisk. Tego, co nast�pi�o p�niej, nikt nie m�g� wyt�umaczy�, bo �aden z obserwator�w nie prze�y�. Na planecie instalacja �ledz�ca pociski wyda�a z siebie na monitorze dzikie b�yski, co natychmiast o�lepi�o oficera dy�urnego, a urz�dzenie naprowadzaj�ce straci�o kontrol� nad obserwowanym obiektem. Gdy instalacja powr�ci�a do obserwowania sytuacji na niebie, nie by�a ju� tak sprawna i utraci�a cz�ciowo kontrol�, jednak czujniki nie przekazywa�y tego komunikatu przez kilka minut. Gdy statek, obecnie ca�kowicie poza jak�kolwiek kontrol�, �pieszy� swym chwiejnym kursem w stron� Topazu, jego maszyny usi�owa�y powr�ci� do r�wnowagi i wszystkich swych funkcji. Niekt�rym urz�dzeniom to si� uda�o, inne nadal dzia�a�y na granicy awarii. A w kabinie kontrolnej trzech martwych m�czyzn ko�ysa�o si� w swych fotelach. Doktor James Ruthven wygl�da� jak upi�r: krew ciek�a mu z ust przy ka�dym oddechu, jaki uda�o mu si� wci�gn��. Walczy� z ogarniaj�c� go ciemno�ci�, odmawia� przyj�cia do wiadomo�ci b�lu, jaki odczuwa�o jego �miertelnie ranione cia�o. Statek pod��a� nier�wnym torem. Urz�dzenia powoli wraca�y do r�wnowagi, usi�uj�c podej�� do l�dowania przy pomocy automatycznego pilota. Ca�a inteligencja wbudowana w srebrzyst� kul� koncentrowa�a si� obecnie na bezpiecznym l�dowaniu. Nie by�o to mi�kkie l�dowanie, w�a�ciwie bardzo twarde; statek osiad� na g�rskim zboczu i zsun�� si�, zdzieraj�c skaln� nawierzchni�. Pomi�dzy statkiem a baz�, kt�ra wys�a�a �mierciono�ne pociski, stan�a bariera g�r, tote� l�dowanie nie zosta�o zarejestrowane przez urz�dzenia �ledz�ce sytuacj�. Wiadomo�ci, jakie dotar�y do obserwator�w kilkaset kilometr�w dalej, w bazie, by�y zadowalaj�ce: stra�nicy spisali si� dobrze. Pierwsza linia obrony okaza�a si� funkcjonalna, nie nast�pi�o �adne �adowanie bez pozwolenia na planecie Topaz. We wraku Ruthven walczy� z pasami swego siedzenia w kabinie kontrolnej. Nie pr�bowa� ju� powstrzymywa� j�k�w, jakie wydziera� ze� ka�dy wysi�ek. Czas wybitnie dzia�a� na jego niekorzy��. My�l ta pop�dza�a go. Stoczy� si� z fotela na pod�og� i le�a� tam dysz�c; uparcie usi�owa� utrzyma� si� nad falami... przera�aj�cymi, pr�dko nadchodz�cymi falami omdlenia. Jako� si� doczo�ga� po pochy�ej powierzchni a� do zej�cia na ni�sze poziomy; drabinka zwisa�a teraz pod k�tem ostrym. Ten w�a�nie k�t nachylenia drabinki pom�g� mu w dotarciu na ni�sze pi�tro. By� zbyt oszo�omiony, by zdawa� sobie spraw� z tego, jak powyginane by�y wszystkie przepierzenia. Jego j�k przerodzi� si� w bulgocz�ce, niemal nieustaj�ce wycie, gdy wreszcie dope�z� do wyznaczonego sobie celu - ma�ej, nieuszkodzonej kabiny. Zatrzyma� si� przy jedynym w kabinie fotelu na d�ug�, bolesn� chwil�. Obawia� si�, �e w ostatnim momencie nie uda mu si� osi�gn�� zamierzonego celu; d�wign�� swe prawie bezw�adne cia�o na wysoko��, z kt�rej m�g� ju� dosi�gn�� prze��cznika Redaxu. Przez chwil� niezwyk�ej jasno�ci umys�u zastanawia� si�, czy jego ogromna udr�ka mia�a jeszcze jakikolwiek sens, czy kt�rykolwiek ze �pi�cych zdo�a si� jeszcze obudzi�. R�wnie dobrze w tej chwili m�g� to ju� by� statek pe�en trup�w. Powoli przenosi� praw� r�k�, potem ramie, a w ko�cu tu��w nad siedzeniem, potem opar� si� o nie i podni�s� lew� r�k�. Wydawa�o mu si�, �e podnosi nie palce, lecz ogromne ci�ary. Mimo to pochyli� si� w prz�d i pchn�� swoje masywne, cho� prawie ju� bezw�adne, cia�o na prze��cznik, ruchem, o kt�rym wiedzia�, �e b�dzie ostatnim w jego �yciu. Gdy upad� na pod�og�, doktor James Ruthven nie m�g� by� pewien, czy bli�szy by� kieski czy sukcesu. Pr�bowa� odwr�ci� g�ow� i skupi� wzrok na prze��czniku. Czy d�wignia by�a na dole, czy nadal uparcie celowa�a do g�ry, pogr��aj�c �pi�cych na zawsze w hipnozie? Mi�dzy nim a prze��cznikiem zaleg�a g�sta mg�a, nie widzia� ju� ani d�wigni, ani niczego innego. O�wietlenie kabiny zamruga�o i zgas�o, gdy� kolejny obw�d elektryczny na statku zepsu� si� ju� nieodwracalnie. W klitce poni�ej, gdzie sta�y dwie klatki, r�wnie� panowa�a nieprzenikniona ciemno��. Przypadek, kt�ry zako�czy� �ycie dziewi�tnastu pasa�er�w statku, nie pozwoli� na zniszczenie tej ma�ej kabinki opieraj�cej si� teraz o zbocze. Dwa metry w d� korytarza widnia�a ogromna dziura w poszyciu statku, przez kt�r� wdziera�o si� do wraku rze�kie, charakterystyczne dla planety Topaz powietrze. Nios�o ono nowe zapachy, by�o pe�ne wiadomo�ci wa�nych dla dw�ch czujnych nos�w, przepe�nione ca�kiem odmienn� od ziemskiej mieszank� woni. Wreszcie samiec ruszy� do akcji. Ju� wiele dni wcze�niej odkry� spos�b poluzowania dolnego fragmentu siatki w przedniej �cianie wi꿹cej go klatki, lecz inteligencja podpowiada�a mu, �e wyj�cie z klatki i pozostanie wewn�trz statku nie b�dzie mia�o dla niego �adnej warto�ci. Dziwna umiej�tno�� odczytywania ludzkich my�li i emocji, z kt�rej ludzie nie w pe�ni zdawali sobie dotychczas spraw�, podpowiada�a mu, by nadal stosowa� taktyk� sprytnego oszustwa wobec wszystkich przedstawicieli rodzaju ludzkiego, kt�ra ju� nieraz ocali�a niezliczonych jego pobratymc�w od nag�ej, gwa�townej �mierci. Teraz wzi�� si� ostro do roboty za pomoc� z�b�w i pazur�w, przynaglany nie tylko skomleniem swej towarzyszki, lecz r�wnie� prowokacyjnymi zapachami p�yn�cymi z zewn�trznego, dzikiego �wiata, na kt�rym cz�owiek nie zd��y� jeszcze odcisn�� swego pi�tna. Prze�lizn�� si� pod obluzowana siatk� i wspi�� si� na przednie �apy, by otworzy� klatk� samicy. Przedni� �ap� zahaczy� o klamk� i poci�gn�� j� w d�, a drzwi klatki odrzuci�y go, otwieraj�c si� na zewn�trz. Teraz oboje ju� byli wolni, wybiegli wi�c przez korytarz na zewn�trz, poddaj�c si� tajemniczemu zewowi obcego im ksi�yca. Samica, zawsze przezorniejsza ni� jej towarzysz, pozostawa�a nieco w tyle, podczas gdy on truchta� naprz�d z czujnie nastawionymi uszami. Od szczeni�ctwa szkolono je tylko w jednej dziedzinie: badaniu nowych teren�w, lecz zawsze odbywa�o si� to w towarzystwie i pod kierunkiem cz�owieka. To, co teraz robili, nie przystawa�o do schematu, jaki zna�a, dlatego by�a bardzo podejrzliwa. Zapach statku sta� si� niemal tortur� dla jej wra�liwego nosa, tak�e powiewy z zewn�trz by�y bardzo kusz�ce. Jej towarzysz ju� prze�lizn�� si� przez rozdarte poszycie statku i szczeka� podekscytowany i zdumiony; ruszy�a za nim. Powy�ej w specjalnym pomieszczeniu Redax, kt�ry nigdy przedtem nie by� tak �le traktowany jak przed chwil�, przetrwa� katastrof� lepiej ni� wiele innych instalacji. Energia nadal by�a niesiona sieci� przewod�w, aktywowa�a wi�zki fal elektromagnetycznych, w��cza�a i wy��cza�a przer�ne urz�dzenia w przypominaj�cych trumny pomieszczeniach. Na pi�ciu ze �pi�cych m�czyzn nie zrobi�o to ju� wra�enia - nie dotyczy�y ich ju� �adne ziemskie sprawy. Kabina, w kt�rej spoczywali, zosta�a zmia�d�ona na g�rskim zboczu w trakcie zderzenia. Trzech innych poruszy�o si�, zakrztusi�o, usi�owa�o z�apa� oddech i utrzyma� si� przy �yciu, a� w ko�cu poddali si� i wyzion�li ducha. W kabinie najbli�ej dziury, przez kt�r� wysz�y kojoty, da�o si� zauwa�y� pewne poruszenie: m�ody m�czyzna usiad� gwa�townie na swym pos�aniu i spogl�da� w ciemno�� rozszerzonymi z przera�enia oczyma. Poszuka� oparcia, chwytaj�c za kraw�d� pud�a, w kt�rym le�a�. Uda�o mu si� ukl�kn��, mimo �e chwia� si� niezdecydowanie w prz�d i w ty� i prawie ju� upad�. W ko�cu wydosta� si� na pod�og�. Stan��, mocno trzymaj�c si� pud�a. Maca� r�koma dooko�a, a� odczu� bole�nie jak�� pionow� powierzchni�, kt�r� zidentyfikowa� mgli�cie jako wyj�cie. Nie�wiadomie i po omacku napiera� na drzwi, a� w ko�cu ust�pi�y pod jego s�abym naciskiem. W ten spos�b wydosta� si� na zewn�trz, z zawrotami g�owy, nieodparcie wabiony �wiat�em wpadaj�cym przez dziur� w poszyciu. Czo�gaj�c si�, chwiejnie zbli�y� si� do dziury i zacz�� powoli wydobywa� si� ze statku. Potem z g�o�nym �omotem upad� na zwa� ziemi, kt�r� statek pcha� przed sob�, nim zary� si� w zboczu. Stacza� si� dalej wraz z ma�� lawin� kamyk�w i piachu, obijaj�c si� o mniej ruchome ska�ki z si��, kt�ra przewraca�a go na plecy i osza�amia�a na nast�pne chwile. Drugi, mniejszy ksi�yc Topazu wychyn�� na nocne niebo. Jego dziwaczne zielone promienie uczyni�y z pokrytej krwi� twarzy m�czyzny upiorn� mask�. Ma�y ksi�yc przesun�� si� po horyzoncie, potem wyszed� jego drugi, bardziej ��ty i wi�kszy towarzysz, gdy nagle rozleg�o si� ujadanie. M�czyzna poruszy� si� i przytkn�� d�o� do czo�a, gdy dobieg�o go nasilaj�ce si� wycie kojot�w. Otworzy� oczy, rozejrza� si� pobie�nie wok� siebie i usiad�. Za nim tkwi� w ziemi wrak statku, lecz nie zaszczyci� go ani jednym spojrzeniem. Podni�s� si� i zataczaj�c stan�� na �cie�ce wytyczonej przez blask ksi�yca. W jego m�zgu k��bi�y si� r�norakie my�li, wspomnienia i uczucia. By� mo�e Ruthven lub kt�ry� z jego asystent�w by�by w stanie uporz�dkowa� ten chaos. Na razie Travis Fox, Indianin z Ameryki P�nocnej, agent podr�uj�cy w czasie, cz�onek Dru�yny A w operacji "Cochise" - o wiele mniej by� podobny do my�l�cego stworzenia ni� oba kojoty, kt�re w�a�nie sk�ada�y rytualne ho�dy ksi�ycowi, kt�ry nie �wieci� nad ich rodzinn� planet�. Travis chwiejnie pod��y� dalej, jakby wabiony wyciem kojot�w. By�o to co� znajomego, jaka� realna ni� ��cz�ca go z jego w�asnym umys�em, w kt�rym mia� teraz taki m�tlik. Zatoczy� si�, upad�, zn�w podni�s� si� niepewnie, lecz szed� dalej. Nad nim, na wzg�rzu, samica kojota opu�ci�a �eb i ostro�nie wdycha�a now� wo�. Rozpozna�a j� jako cz�� w�a�ciwego sposobu �ycia. Zawy�a raz jeszcze na swego towarzysza, zbyt jednak zaj�tego nocn� pie�ni�, kt�r� wy�piewywa� z mord� wyci�gni�t� do ksi�yca. Travis potkn�� si� i upad�. Podpieraj�c si� d�o�mi i kolanami w czasie upadku poczu�, jak taka amortyzacja wyrywa mu ze staw�w zesztywnia�e r�ce. Spr�bowa� si� podnie��, lecz cia�o odm�wi�o mu pos�usze�stwa, zwin�o si� tylko w paroksyzmie b�lu. Upad� ponownie, tym razem na plecy i wpatrywa� si� w ksi�yc. Silny, znajomy zapach... a potem cie� przesuwaj�cy si� nad nim. Gor�cy oddech na policzku i delikatny dotyk zwierz�cego j�zyka na twarzy Uni�s� g�ow�, pochwyci� g�ste futro i trzyma� je, jakby by�a to ostoja zdrowego rozs�dku w ca�kiem oszala�ym �wiecie. Rozdzia� 3 Travis przykl�kn�� na czerwonawej ziemi i zmru�onymi oczyma wpatrywa� si� w dolin�, rozgarn�wszy uprzednio ostro�nie rdzawobr�zow� traw�. Z�otawa mgie�ka przes�ania�a prawie ca�y widok. Travis odczuwa� t�py b�l w czaszce. Ogarn�o go zdumienie. Gdy rozgl�da� si� wok�, mia� wra�enie, �e przygl�da si� obrazowi wy�aniaj�cemu si� spod innego, namalowanego p�niej. Wiedzia�, co powinien zobaczy�, ale to, co widnia�o przed nim, nie zgadza�o si� z tym, czego oczekiwa�. Szary kszta�t przemkn�� przez traw�; Travis spojrza� czujnie w tamt� stron�. Mba'a - kojot? Czy mo�e jego towarzysze to by�y ga'n, duchy, kt�re potrafi�y przybiera� dowolne kszta�ty, a tym razem przybra�y posta� chytrego wroga ludzi? Czy byli to ndendai - wrogowie - czy te� dalaanbiyat'i - sprzymierze�cy? W tym dziwnym �wiecie nie mo�na by�o by� pewnym niczego. Ei'dik'e? Obraca� w my�lach s�owo, kt�rego nie odwa�y� si� wypowiedzie� na g�os: przyjaciel? Spojrza� prosto w ��te oczy. Niejasno u�wiadamia� sobie, �e czworono�ne stworzenia, kt�re pod��a�y wraz z nim w jego bezcelowej w�dr�wce po tych dziwnych, dzikich obszarach, zachowywa�y si� zupe�nie inaczej ni� zwyk�e zwierz�ta. Odnosi� takie wra�enie nie tylko dlatego, �e patrza�y mu prosto w oczy, wydawa�o mu si� te�, �e potrafi� czyta� w jego my�lach. Gdy by� spragniony i t�skni� za �ykiem wody, kt�ry ugasi�by p�omie� w jego wyschni�tym gardle i z�agodzi� dokuczliwy b�l g�owy, kojoty poprowadzi�y go w kierunku, kt�rego sam by nie wybra�; znalaz� tam sadzawk� i zaspokoi� pragnienie ciecz� o dziwnie s�odkim i przyjemnym smaku. Nada� tym dziwnym stworzeniom imiona, imiona, kt�re wy�oni�y si� z chaosu sn�w i przywidze� zaciemniaj�cego mu w�a�ciwe pojmowanie sytuacji, w jakiej znajdowa� si� w trakcie swej bezcelowej podr�y przez t� dziwn� okolic�. Samic�, kt�ra zawsze by�a przy nim, jakby go pilnowa�a i nie wa�y�a si� nigdy odej�� zbyt daleko, nazwa� Nalik'ideyu (Id�ca Po Grani). Samca, kt�ry wypuszcza� si� na d�ugie zwiady, a potem wraca� do cz�owieka i do swej towarzyszki, jakby przekazuj�c wie�ci niezb�dne do podj�cia dalszej podr�y, nazwa� Naginlta (Zwiadowca). To w�a�nie Nalik'ideyu odszuka�a teraz Travisa; wysun�a czerwony j�zyk i dysza�a ci�ko - by� pewien, �e nie by�a to oznaka zm�czenia, to by�a rado�� i zapa�... zapa� �owiecki! Travis te� przesun�� j�zykiem po wargach, gdy ta my�l w pe�ni do niego dotar�a. Czeka�o na niego mi�so - �wie�e i soczyste - tylko kawa�ek dalej. Mi�so, kt�re �y�o i czeka�o, a� zostanie upolowane. Odczu� dziki g��d, kt�ry nieco otrz�sn�� go ze snu na jawie, jaki mu si� �ni� ju� od dawna. Jego d�onie opar�y si� o biodra, lecz nie znalaz� tam nic z tego, co sugerowa�o mu niewyra�ne, zamglone wspomnienie: pasa obci��onego pochw� z my�liwskim no�em. Przyjrza� si� sobie samemu i odkry�, �e ubrany jest w bryczesy z g�adkiego, matowobr�zowego materia�u, kt�ry bardzo dobrze stapia� si� z otoczeniem. Mia� na sobie lu�n� koszul�, zwi�zan� ciasno w talii szmacianym paskiem o lu�nych ko�cach. Na nogach mia� wysokie mokasyny ze skierowanymi ku g�rze czubkami i cholewami si�gaj�cymi polowy �ydki. Niekt�re cz�ci tego ubioru wydawa�y mu si� znajome, nie wiedzia� jednak, czy s� to jego w�asne wspomnienia, czy znowu w umy�le nak�adaj� mu si� dwa obrazy, r�ne wspomnienia przeplataj�ce si� przez siebie. Jednego by� pewien: nie mia� przy sobie �adnej broni. Ta �wiadomo�� wywo�a�a nag�� fal� prawdziwego, �ciskaj�cego wn�trzno�ci przera�enia. Jednak dzi�ki temu realnemu strachowi pozby� si� cz�ciowo dziwnego uczucia zdumienia, kt�re towarzyszy�o mu od pierwszego przebudzenia w tym dziwnym �wiecie i za�miewa�o zdolno�� logicznego rozumowania. Nalik'ideyu niecierpliwi�a si�. Podbieg�a dwa kroki do przodu i teraz ogl�da�a si� na niego przez rami�, mru��c ��te �lepia; mia� wra�enie, jakby przynagla�a go nie tylko sw� postaw�, lecz tak�e niecierpliwymi, ca�kowicie zrozumia�ymi s�owami. Mi�so czeka�o, a ona by�a g�odna. Oczekiwa�a od Travisa pomocy w polowaniu, i to natychmiast. Co prawda Travis nie dor�wnywa� jej p�ynno�ci� i gracj� ruch�w, lecz pod��y� za ni� przez wysok� traw�, kryj�c si� w niej umiej�tnie. Energicznie potrz�sa� g�ow� raz po raz, mimo potwornego b�lu towarzysz�cego ka�demu takiemu ruchowi; ten bolesny zabieg pozwala� mu koncentrowa� uwag� na otoczeniu - nie przeszkadza�y mu ju� �adne przeczucia ani wspomnienia. Sta�o si� oczywiste, �e grunt pod nogami, dolina wype�niona z�ot� mgie�k�, trawa dooko�a by�y realne, nie nale�a�y do koszmarnego snu. Dlatego te� ten inny, zupe�nie inny krajobraz, kt�ry snu� mu si� przed oczyma, by� tylko halucynacj�. Nawet powietrze, kt�re wdycha� i wydycha� z p�uc, mia�o inny zapach czy te� mo�e smak? Wiedzia�, �e trening hipnotyczny mo�e mie� r�ne efekty uboczne, ale... to... Travis stan�� jak wryty, zapatrzy� si� niewidz�cym wzrokiem na ko�ysz�c� si� przed nim traw� i id�cego z przodu kojota. Trening hipnotyczny! Co to by�o? Nagle ju� trzy obrazy zmaga�y si� w jego my�lach: dwa krajobrazy, kt�re do siebie nie pasowa�y i jeszcze co� trzeciego, jakie� bardzo mgliste wra�enie. Znowu potrz�sn�� g�ow� i uni�s� r�ce do skroni. To... tylko to by�o prawdziwe: ta ziemia pod stopami, ta trawa, ta dolina, ten g��d szarpi�cy mu wn�trzno�ci, polowanie, kt�re mia�o nast�pi�... Nic innego! Zmusi� si� do skoncentrowania umys�u na swej obecnej sytuacji, na �wiecie, kt�ry w tej chwili widzia�, s�ysza� i czu�, na �wiecie, kt�ry go w tej chwili otacza�. Tam, gdzie pod��a� za Nalik'ideyu, trawa stawa�a si� coraz ni�sza. Mg�a jednak nie rzed�a. Zdawa�o si�, �e zawis�a w strz�pach nad preria, a gdy Travis zanurza� si� w taki strz�p, przypomina�o to b��dzenie po omacku w chmurze z�otych, rozta�czonych kropelek przebitych od czasu do czasu migocz�c� iskierk�, kt�ra zwija�a si� i kurczy�a jak �ywa istota. Kryj�c si� w tej mgle Travis dotar� na skraj zaro�li i g��boko wci�gn�� nosem powietrze. By� to ciep�y, silny zapach, kt�rego nie potrafi� zidentyfikowa�, jednak kojarzy� si� w jaki� spos�b z �ywym stworzeniem. Przypad� do ziemi, zanurzy� g�ow� i ramiona w spl�tany g�szcz i spojrza� przed siebie. W tym miejscu mg�y nie by�o. Ten skrawek ziemi roz�wietla�o poranne s�o�ce. Pas�y si� tam trzy zwierz�ta. Ich wygl�d wstrz�sn�� Travisem, co pomog�o mu upora� si� z nast�pn� porcj� oszo�omienia nie pozwalaj�cego logicznie my�le�. Zwierz�ta by�y, jak s�dzi�, mniej wi�cej wielko�ci antylop i og�lnie rzecz bior�c nawet je przypomina�y: mia�y po cztery zgrabne nogi, ob�e tu�owia i drobne g�owy. Lecz ich wygl�d nie by� mu znajomy; w rzeczy samej by� tak obcy, �e Travis otworzy� szeroko usta ze zdumienia. Zwierz�ta mia�y gdzieniegdzie �yse plamy pomi�dzy wyspami kremowego... futra? Czy mo�e by�y to w�osy, zwisaj�ce pasmami, co nadawa�o dziwnym stworzeniom na pierwszy rzut oka wygl�d cz�ciowo oskubanych koni. Mia�y d�ugie, poruszaj�ce si� w�owymi ruchami szyje, jakby ich kr�gos�upy by�y tak gi�tkie jak w�e. Zatkni�te na szyjach �by r�wnie� wygl�da�y tak, jakby zosta�y po�yczone od innego gatunku - szerokie, p�askie, najbardziej przypomina�y ropuchy: ka�dy zaopatrzony by� w r�g - wyrastaj�cy mniej wi�cej w po�owie odleg�o�ci mi�dzy czo�em a nosem - na pocz�tku pojedynczy, potem rozwidlaj�cy si� na dwa ostre ko�ce. To by�y nieziemskie stworzenia! Travis zn�w zamruga� oczyma z niedowierzaniem, uni�s� d�o� do czo�a i nadal wpatrywa� si� w pas�ce si� dziwol�gi. By�o ich trzy: dwa wi�ksze, z ca�kiem rozwini�tymi rogami, i trzeci mniejszy, troch� bardziej �ysawy i z ledwo kie�kuj�cymi wypuk�o�ciami zwiastuj�cymi rogi nad nosem - prawdopodobnie by�o to ciel�. Ze zdumienia wyrwa�y go nagl�ce sygna�y, jakie ponownie w tajemniczy spos�b odebra� od kojot�w. Nalik'ideyu nie interesowa� dziwny wygl�d pas�cych si� zwierz�t; by�a zainteresowana wy��cznie praktycznym aspektem ich obecno�ci, obchodzi�y j� tylko jako po�ywny i zadowalaj�cy posi�ek, dlatego irytowa�a si� niemrawymi reakcjami Travisa. Przyjrza� si� zwierz�tom raz jeszcze, wyci�gaj�c praktyczne wnioski. Ratunkiem dla antylopy by�a jej ogromna chy�o��, mo�na j� jednak by�o zwabi� w pobli�e my�liwych, odwo�uj�c si� do jej nieposkromionej ciekawo�ci. Smuk�e nogi dziwnych stworze� zapowiada�y podobn� pr�dko�� biegu, a Travis nie mia� przy sobie �adnej broni. Rogi na nosie nie dodawa�y zwierz�tom wyrazu �agodno�ci, sugerowa�y, �e r�wnie dobrze mog� walczy�, co ucieka�. Ale nagl�ce sygna�y s�ane do jego umys�u przez kojoty kaza�y mu dzia�a�. Travis by� g�odny i by� my�liwym, a tu stuka�o kopytami mi�so - niewa�ne, jak wygl�da�o, mo�na je by�o zje��. Znowu otrzyma� wiadomo��. Na