2683

Szczegóły
Tytuł 2683
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2683 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2683 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2683 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Srebrny grot" Autor: Gleen Cook Cykl przyg�d Czarnej Kompanii obejmuje: Czarna Kompania Cie� w ukryciu Bia�a R�a Gry cienia Srebrny grot Sny o stali SREBRNY GROT I To Kruk wpad� na pomys� prowadzenia tego dziennika. Mam jednak wra�enie, �e gdyby kiedykolwiek zabra� si� do przeczytania tych zapisk�w, nie by�by zadowolony. Mam bowiem zamiar pisa� prawd�, nawet je�li on jest moim najlepszym kumplem. Facet ma swoje s�abostki. Typ na wp� mordercy, na wp� samob�jcy, ale poza tym w porz�dku. Je�li Kruk postanowi, �e zostanie twoim przyjacielem, to zyska�e� przyjaciela na �mier� i �ycie. Nazywam si� Pude�ko. Filodendron Pude�ko. To dzi�ki mojej Mamu�ce. Kruk nic o tym nie wie. W�a�nie dlatego zosta�em �o�nierzem. �eby uciec przed tymi kopaczami ziemniak�w, co to potrafi� da� dzieciakowi takie imi�. Kiedy liczy�em ich ostatnio, by�o tego siedem dziewuch i czterech ch�opak�w opr�cz mnie. Ka�de zosta�o nazwane od jakiego� cholernego kwiatka. Irys albo R�a dla dziewczyny mo�e by�. Ale jeden z moich braci nazywa� si� Fio�ek, a inny Petunia. Co za cz�owiek mo�e zrobi� co� takiego swojemu dziecku? Czy nie ma ju� normalnych imion? Kopacze ziemniak�w. Ludzie grzebi�cy ca�e �ycie w brudzie, od wschodu do zachodu s�o�ca, �eby wyci�gn�� z ziemi kapust�, ziemniaki, cebul�, pasternak i rzep�. Do dzi� nie mog� patrze� na rzep�. Nie chcia�em zrobi� im �wi�stwa. Zaci�gn��em si�, jak tylko nadarzy�a si� okazja. Pr�bowali mnie zatrzyma�. Ojciec, wujowie, bracia i kuzyni. Nie mogli si� z tym pogodzi�. Ci�gle jeszcze nie mog� wyj�� z podziwu, w jaki spos�b ten stary sier�ant zdo�a� wygl�da� tak gro�nie, �e ca�y klan ust�pi�. W�a�nie kim� takim chcia�bym by�, kiedy dorosn�. Kim�, kto potrafi stan�� i spojrze� tak, �e ludzie sikaj� w majtki. Ale z tym chyba trzeba si� urodzi�. Kruk taki jest. Wystarczy, �e popatrzy na faceta, kt�ry pr�buje zrobi� z niego wa�a, �eby ten zblad� ze strachu. Tak wi�c zosta�em �o�nierzem, przeszed�em szkolenie, a potem walczy�em. Troch� u boku Pi�rka i Podr�y, troch� z Szeptu. Przewa�nie tutaj, na p�nocy. Odkry�em, �e wojaczka nie jest dok�adnie tym, co sobie wyobra�a�em. Okaza�o si�, �e nie lubi� tego tak samo jak kopania ziemniak�w. By�em jednak dobry, chocia� za ka�dym razem, kiedy dochrapa�em si� sier�anta, robi�em co�, za co mnie degradowano. W ko�cu zosta�em Stra�nikiem w Krainie Kurhan�w. Pono� jest to wielki zaszczyt, ale jako� nigdy tego nie odczu�em. Tutaj w�a�nie spotka�em Kruka. Tyle �e wtedy wyst�powa� jako Corbie. Nie wiedzia�em, �e by� szpiegiem Bia�ej R�y. Oczywi�cie nikt o tym nie wiedzia�, bo inaczej dawno by ju� nie �y�. By� po prostu spokojnym starym kalek�, kt�ry kiedy� wojowa� i musia� porzuci� to zaj�cie z powodu paskudnej rany w nodze. Mieszka� w opuszczonym domu, kt�ry sam urz�dzi�. Utrzymywa� si�, wykonuj�c dla ludzi prace, kt�rych sami nie chcieli wykonywa�. Stra�nicy byli dobrze op�acani, a Kraina Kurhan�w le�a�a sto mil w g��b Wielkiego Lasu, gdzie fors� mo�na by�o wydawa� najwy�ej na w�dk�. Corbie mia� mn�stwo roboty, czyszcz�c buty, wycieraj�c pod�ogi i szczotkuj�c konie. Przychodzi� sprz�ta� biuro pu�kownika, a potem gra� z nim w szachy. Tam natkn��em si� na niego po raz pierwszy. Na pierwszy rzut oka robi� dziwne wra�enie. Od razu wida� by�o, �e nie jest zbieg�ym wie�niakiem, jak ja, ani ch�opaczkiem z miejskich slums�w, kt�ry podpisa� list�, bo nie mia� innego pomys�u na �ycie. Kiedy chcia�, umia� pokaza� klas�. By� wykszta�cony. M�wi� pi�cioma albo sze�cioma j�zykami, potrafi� czyta� i nieraz s�ysza�em, jak rozmawia� ze starym o sprawach, o kt�rych nie mia�em bladego poj�cia. Wpad�em wi�c na pomys�, �e zostan� jego kumplem, a potem nak�oni� go, �eby nauczy� mnie czyta� i pisa�. Ci�gle ten sam stary schemat. Zosta� �o�nierzem, rzu� gospodarstwo, a prze�yjesz mn�stwo przyg�d i �ycie b�dzie wspania�e. Potem my�la�em, �e kiedy naucz� si� czyta� i pisa�, b�d� m�g� porzuci� wojsko i przygody i �ycie b�dzie wspania�e. Akurat. Nie wiem, czy wszyscy tak my�l�, i na pewno nie b�d� nikogo pyta�. Ale co do mnie, to wiem, �e nic nigdy nie oka�e si� takie, jak chcia�em, i nigdy nie b�d� tak naprawd� zadowolony z �ycia. Mam za du�e ambicje. Mieszkam w jednym pokoju bez windy z pijaczyn�, kt�ry potrafi jedynie wyrzygiwa� z siebie flaki po wych�eptaniu co najmniej trzech galon�w najta�szego wina, jakie uda mu si� znale��. Tak czy owak Kruk zacz�� uczy� mnie czyta� i pisa�. I mimo �e by� �wirem, zostali�my kumplami. Nie wysz�o mi to jednak na zdrowie, kiedy zwali�o si� na nas ca�e to g�wno i kiedy okaza�o si�, �e Kruk jest szpiegiem. Na szcz�cie nasi szefowie musieli podj�� wsp�ln� walk� z potworem, kt�ry wynurzy� si� z ziemi, a kt�rego my, Stra�nicy, mieli�my pilnowa�. I tak dowiedzia�em si�, �e Corbie to Kruk. Facet, kt�ry je�dzi� z Czarn� Kompani� i kt�ry sprz�tn�� Kulawcowi sprzed nosa Bia�� R��, kiedy by�a ma�� dziewczynk�, ukry� j� i wychowywa�, dop�ki nie by�a gotowa na podj�cie swojego przeznaczenia. My�la�em, �e zgin��. Wszyscy tak my�leli. Przede wszystkim Bia�a R�a. Kocha�a go, i to nie jak ojca czy brata. Dlatego w�a�nie sfingowa� w�asn� �mier� i uciek�. Nie potrafi� upora� si� z tym, co niesie ze sob� mi�o��. Wiedzia� jedynie, jak od niej uciec. Ale on te� kocha� j� na sw�j spos�b, a jedyne, co mu przysz�o do g�owy, �eby to okaza�, to zmieni� si� w Corbiego i szpiegowa� dla niej. Mia� nadziej�, �e odkryje jak�� pot�n� bro�, kt�rej Bia�a R�a b�dzie mog�a u�y� w swojej ostatecznej walce z Pani�. M�j wielki szef. A wi�c co si� sta�o? Los wyrwa� nam z r�ki wios�o i wszystko stan�o na g�owie. Stary potw�r Dominator, pogrzebany w Krainie Kurhan�w, najczarniejszy z bies�w, jakie kiedykolwiek ogl�da� �wiat, zosta� obudzony i pr�buje wydosta� si� na powierzchni�. Jedyny spos�b, �eby go powstrzyma�, to porzuci� stare spory i po��czy� si�y we wsp�lnej walce. Dlatego do Krainy Kurhan�w przyby�a Pani i wszystkie jej paskudy oraz Bia�a R�a z Czarn� Kompani�. Zacz�y dzia� si� ciekawe historie. W �rodku tego wszystkiego snu� si� sm�tnie ten przekl�ty g�upiec Kruk, my�l�c, �e mo�e znowu by� z Pupilk�, jak gdyby nigdy jej nie opu�ci� i nie udawa� martwego przez te wszystkie lata. Przekl�ty g�upiec. Je�li on zna si� na kobietach, to ja jestem wielkim czarodziejem. Pozwolili staremu diab�u podnie�� si� z ziemi, a potem obskoczyli go ze wszystkich stron. By� zbyt pot�ny i z�y, �eby mogli zabi� jego dusz�. Pokonali jedynie cia�o, spalili je, a popi� rozsypali. Dusz� za� uwi�zili w srebrnym grocie, kt�ry wbili w pie� Syna Drzewa. Mia�o to ju� na zawsze uchroni� �wiat od nieszcz��. Potem wszyscy odjechali. Nawet Pupilka z facetem o imieniu Milczek. Kiedy odje�d�a�a, widzia�em �zy w jej oczach. Ci�gle czu�a co� do Kruka, ale nie mia�a zamiaru ponownie da� si� zrani�. A on sta� i patrzy� za ni� jak og�uszony. Nie pojmowa�, dlaczego. Przekl�ty g�upiec. II Dziwne, �e nikt nie zwr�ci� na to uwagi. Mo�e dlatego, �e ludzie bardziej byli zaj�ci tym, co dzia�o si� pomi�dzy Pani� a Bia�� R�, i �amali sobie g�owy, co te� to mo�e oznacza� dla imperium i rebelii. Wygl�da�o na to, �e przynajmniej po�owa �wiata jest do wzi�cia. Ka�dy, kto zajmowa� si� grabie��, wypatrywa� swojej szansy i zastanawia� si�, czy przy odrobinie wysi�ku nie m�g�by zosta� eunuchem. W tej sytuacji kilku "przedsi�biorczych" z p�nocnego Wios�a wykorzysta�o pierwsz� nadarzaj�c� si� okazj�, �eby ukra�� srebrny grot. Z Krainy Kurhan�w ci�gle nap�ywa�y przer�ne sprzeczne ze sob� wie�ci, kiedy Tully Stahl wali� do drzwi swego kuzyna Smedsa Stahla. Umeblowanie pokoju, w kt�rym mieszka� Smeds, sk�ada�o si� g��wnie z brudu i karaluch�w. Opr�cz tego by�o tam jeszcze p� tuzina zaple�nia�ych kradzionych koc�w oraz siedemdziesi�t dwa puste gliniane dzbany do wina, kt�rych nigdy nie chcia�o mu si� odda�. W "Koronie" lub w "Cierniu" dosta�by za nie kaucj�. Nazywa� je swoj� polis� na �ycie. Je�li nastan� ci�kie czasy, b�dzie m�g� przehandlowa� osiem pustych za jeden pe�ny. Tully uwa�a�, �e to g�upie. Poza tym ilekro� Smeds zaczyna� swoje pijatyki i hulanki, wszystkie sprz�ty fruwa�y w powietrzu. Tak wi�c oszcz�dno�ci topnia�y, a nigdy nie sprz�tane skorupy wala�y si� pod �cianami, stopniowo pokrywaj�c si� coraz grubsz� warstw� kurzu. Smeds z kolei uwa�a�, �e Tully struga wa�niaka, bo ma szmal. Dostawa� prezenty od dw�ch m�atek, kt�rym pomaga� w domowych pracach, i �y� z wdow�, kt�rej zamierza� si� pozby�, jak tylko znajdzie inn� ch�tn� bab�. Mia� si� �wietnie i s�dzi�, �e to daje mu prawo do pouczania innych. Tully waln�� w drzwi, ale Smeds udawa�, �e nie s�yszy. By�y u niego siostry Kimbro - Marti i Sheena. Jedna mia�a jedena�cie, a druga dwana�cie lat i przychodzi�y do niego na "lekcje muzyki". Ca�a tr�jka, naga, k��bi�a si� na pogryzionych przez szczury kocach. Jedynym widocznym na tej lekcji "instrumentem" by� "flecik" Smedsa. W ko�cu kaza� dziewczynom przesta� si� kr�ci� i chichota�. Niekt�rym mog�oby si� nie podoba�, w jaki spos�b przygotowuje je do dalszego �ycia. Walenie do drzwi rozleg�o si� ponownie. - No, Smeds. Otwieraj! To ja, Tully. - Jestem zaj�ty. - Otwieraj! Musimy pogada�. Z ci�kim westchnieniem Smeds wypl�ta� si� z gmatwaniny szczup�ych ramion i n�g i pocz�apa� do drzwi. - To m�j kuzyn - wyja�ni� dziewczynom. - Jest w porz�dku. Siostry nie mia�y nic przeciwko go�ciowi. By�y lekko pijane i nawet nie zada�y sobie trudu, �eby si� przykry�. Kiedy Tully wszed�, wyszczerzy�y z�by w u�miechu. - Przyjaci�ki. - Smeds machn�� r�k� w ich kierunku. - Masz ochot�? Lubi� to. - Mo�e innym razem. Wyrzu� je. Smeds spojrza� na kuzyna. Cholerny wa�niak. - Dobra, dziewczyny. Ubierzcie si�. Tatu� musi pogada� o interesach. Patrzyli, kiedy zak�ada�y swoje �achmany. Smeds nie zwraca� uwagi na swoj� nago��. Sheena klepn�a go �artobliwie. - Do zobaczenia, �wintuszku. - Kr�cisz bat na w�asn� dup� - powiedzia� Tully, kiedy drzwi zamkn�y si� za dziewczynami. - Nie bardziej ni� ty. Powiniene� zaj�� si� ich matk�. - Ma fors�? - Nie, ale ci�gnie fiuta jak �adna. Zastan�w si�. - Kiedy sprz�tniesz wreszcie ten chlew? - Jak tylko panna s�u��ca wr�ci z urlopu. Co jest a� tak wa�ne, �eby przerywa� mi zabaw�? - S�ysza�e�, co si� wydarzy�o w Krainie Kurhan�w? - Jakie� plotki. Nie zwr�ci�em uwagi. Co mnie to obchodzi? Dla mnie to bez r�nicy, co si� tam dzieje. - Mo�e nie. S�ysza�e� o srebrnym grocie? Smeds zastanowi� si�. - Taa. Wbili go w jakie� drzewo. My�la�em nawet, �e �atwo by by�o go stamt�d wyci�gn��, ale to za ma�o srebra, �eby jecha� taki kawa� drogi. - Nie chodzi o srebro, kuzynie, ale o to, co w nim jest. To by�o dla Smedsa za trudne. - Lepiej opisz to w cyfrach. Smeds Stahl nie by� znany z bystrego umys�u. - W tym grocie zosta�a uwi�ziona dusza Dominatora. Teraz to ju� nie tylko kawa�ek metalu. Za�o�� si�, �e jaki� wielki czarodziej m�g�by z tego zrobi� pot�ny amulet. No wiesz, jak w bajkach. - Nie jeste�my czarodziejami - skrzywi� si� Smeds. - Ale mo�emy by� po�rednikami. - Tully zaczyna� traci� cierpliwo��. - Pojedziemy tam, wyci�gniemy go i ukryjemy. A kiedy rozniesie si�, �e znikn��, sprzedamy temu, kto da najwi�cej. Smeds skrzywi� si� jeszcze bardziej i pr�bowa� zmusi� swoje szare kom�rki do intensywnej pracy. Nie by� geniuszem, ale mia� du�o ch�opskiego sprytu i umia� prze�y� w najgorszych warunkach. - Brzmi diabelnie niebezpiecznie. Je�li mamy wyj�� z tego ca�o, to b�dziemy potrzebowali pomocy. - Jasne. Sama podr� i wyci�gni�cie tego cholerstwa to nie robota dla dw�ch. Wielki Las nie jest przyjemnym miejscem dla facet�w, kt�rzy si� na tym nie znaj�. B�dziemy potrzebowali jeszcze dw�ch, w tym jednego, kt�ry ma poj�cie o puszczach. - To daje czterech do podzia�u, Tully. A ile dostaniemy? - Nie wiem. Poczekamy, a� podbij� cen�, i ustawimy si� na ca�e �ycie. Poza tym nie m�wi�em nic o podziale na czterech, Smeds. Wszystko zostaje w rodzinie. Spojrzeli jeden na drugiego. - Jaki masz plan? - zapyta� Smeds. - Znasz Timmy'ego Locana? By� w wojsku przez jaki� czas. - Wystarczaj�co d�ugo, �eby wiedzia�, jak prze�y�. Jest w porz�dku. - I zna si� na rzeczy. Mo�emy si� tam natkn�� na �o�nierzy. Serce ci� chyba nie zaboli, je�li znajd� ich na drodze z rozwalonymi �bami? To by�o �atwe pytanie. - Nie. - Dop�ki to nie Smeds b�dzie tam le�a� z rozwalonym �bem, wszystko b�dzie w porz�dku. - A co ze starym Ryb�? Zastawia� pu�apki w Wielkim Lesie. - Dw�ch dobrych �ucznik�w. - Tego nam trzeba. Dw�ch uczciwych, zb�dnych ludzi, kt�rzy nie b�d� pr�bowali pozbawi� nas naszego udzia�u. Co ty na to? - Ile to b�dzie? - Wystarczy, �eby� �y� jak ksi���. Idziemy pogada� z tymi facetami? Smeds wzruszy� ramionami i spojrza� w sufit. - Czemu nie? Co mam lepszego do roboty? - M�g�by� si� na przyk�ad ubra�. - Zabi�e� ju� kiedy� kogo�? - zapyta� Smeds, kiedy szli ulic�. - Nigdy nie musia�em. Nie szukam k�opot�w. - A ja tak. Poder�n��em go�ciowi gard�o. Nie my�l, �e to takie proste. Facet rz�zi� i sika� krwi�. Wieki min�y, zanim wykitowa�. W dodatku pr�bowa� za mn� i��. Ci�gle jeszcze mam koszmarne sny, jak pr�buje si� za mn� wlec. Tully spojrza� na niego i si� skrzywi�. - Nast�pnym razem zr�b to w jaki� inny spos�b. III Ka�dej nocy, kiedy tylko �wiat�o ksi�yca na to pozwala�o, kulej�cy cie� pojawia� si� w p�nocnej cz�ci Wielkiego Lasu. Pod��a� w stron� Krainy Kurhan�w, miejsca, gdzie panowa�a �mier� i samotno��. Przenika� je ci�ki zapach rozk�adu. W p�ytkich grobach le�a�y setki gnij�cych cia�. Stworzenie na trzech �apach ostro�nie okr��y�o �cierwo smoka i u�o�y�o si� w jamie, kt�r� wygrzeba�o w ci�gu wielu nocy, cierpliwie kopi�c jedn� �ap�. Podczas pracy cz�sto rzuca�o spojrzenia w stron� ruin miasta i fortecy, wznosz�cych si� kilkaset jard�w na zach�d. Kiedy� stacjonowa� tu garnizon wojska, aby chroni� Krain� przed w��cz�gami o z�ych zamiarach i obserwowa� najmniejsze poruszenie ciemnych mocy ukrytych pod ziemi�. Teraz ju� nie by�o czego pilnowa�. Bitwa, w kt�rej bestia zosta�a unieszkodliwiona, smok zabity, a miasto i warownia zniszczone, po�o�y�a kres wszystkiemu. Wojsko nie by�o ju� potrzebne. Stra�nikom, kt�rzy prze�yli, nikt nie przydzieli� nowego zadania. Niekt�rzy z nich zostali, nie maj�c co ze sob� zrobi� i nie wiedz�c, dok�d i��. Byli to zaprzysi�eni wrogowie bestii. Niegdy� zwierz� nie zwr�ci�oby na nich uwagi. Nie stanowili dla niego zagro�enia. Poradzi�oby sobie z ca�� kompani� �o�nierzy. Ale teraz by�o okaleczone i dokucza�y mu nie zagojone rany. Nie pokona�oby nawet jednego cz�owieka. Gdyby Stra�nicy odkryli jego obecno��, z pewno�ci� pospieszyliby zawiadomi� o tym swoich pan�w. Zwierz� nie mia�oby szans w tym wy�cigu. Panowie Stra�nik�w byli okrutni i �miertelnie niebezpieczni. Zwierz� nie mog�o si� z nimi mierzy�, nawet gdyby by�o w najlepszej formie. Jego pan nie m�g� go ju� chroni�. Zosta� posiekany na kawa�ki i spalony, a jego dusz� uwi�ziono w srebrnym grocie, kt�ry wbito mu w czaszk�. Zwierz� by�o podobne do psa, ale trudno by�oby okre�li� jego prawdziw� wielko��. Potrafi�o si� zmienia�. Mog�o by� tak ma�e, jak du�y pies, lub tak du�e, jak ma�y s�o�. Najlepiej czu�o si�, przybieraj�c rozmiary pot�nego bojowego rumaka. W czasie wielkiej bitwy zd��y�o u�mierci� wielu wrog�w swego pana, zanim niezwyci�one czary zmusi�y je do ust�pienia z pola. Wr�ci�o jednak ukradkiem, pokonuj�c strach przed odkryciem, b�l nie zagojonych ran i z�o��. Czasami �ciany jego kryj�wki zapada�y si�, a otw�r zalewa�a woda. Zawsze te� mia�o niezno�n� �wiadomo�� czujnej obecno�ci Stra�nik�w, kt�rych pozostawili zwyci�zcy. Nie by�o przed nimi ucieczki. Pomi�dzy prochami zmar�ych sta� Syn Drzewa. By� nie�miertelny i silniejszy od nocnego w��cz�gi. By� wcieleniem boga. Budzi� si� w nocy, czuj�c obecno�� intruza i broni� dost�pu do siebie zawsze z jednakow� moc�. W konarach Drzewa pojawi�a si� b��kitna chmura i uderzy�a w zwierz� jasn� b�yskawic�. Bez huku i grzmotu, z cichym skwierczeniem, jakby wymierza�a klapsa ma�emu dziecku. Nie rani�a zwierz�cia, ale spowodowa�a b�l tak niezno�ny, �e zmusi�a besti� do ucieczki. Czeka� wi�c do nast�pnej nocy i kopa�, dop�ki Syn Drzewa znowu si� nie przebudzi�. Jego praca post�powa�a powoli. IV Pupilka zostawi�a Kruka. Odjecha�a z facetem zwanym Milczkiem i innymi, ocalonymi z Czarnej Kompanii, kt�ra ju� nie istnia�a. Niegdy� stali oni po stronie Pani, ale z jakiego� powodu odeszli i przy��czyli si� do Buntownik�w. Przez d�ugi czas stanowili wi�kszo�� rebelianckiej armii. Kruk patrzy�, jak wje�d�aj� do lasu. Wygl�da�, jakby chcia� usi��� i rozp�aka� si� jak dziecko. Dlatego �e nie rozumia�, co si� dzieje, i dlatego �e ona odje�d�a�a. Ale nie zrobi� nic. By� najtwardszym i najbardziej zawzi�tym sukinsynem, jakiego zna�em. Kiedy dowiedzia�em si�, kim naprawd� jest, omal si� nie sfajda�em ze strachu. Kruk za czas�w Czarnej Kompanii mia� opini� najgorszego z najgorszych. By� z nimi zaledwie rok, ale to wystarczy�o, �eby sta� si� wielkim bandziorem. I to by� m�j Corbie. - Damy im par� godzin przewagi, by nie my�leli, �e ich �ledzimy, a potem sp�ywamy st�d - powiedzia�. - My? - Masz tu co� do roboty? - To dezercja. - Nikt nie wie, czy �yjesz. Nie liczyli jeszcze trup�w. Zreszt�, jak chcesz. - Wzruszy� ramionami. - Jed� ze mn� albo zosta�. Wiedzia�em, �e chce, abym jecha�. W ko�cu by�em teraz wszystkim, co mia�. Ale nie zamierza� powiedzie� tego wyra�nie. Twardziel Kruk. Nic mnie nie trzyma�o w Krainie Kurhan�w. Nie chcia�em te� za nic w �wiecie wraca� do kopania ziemniak�w. Poza tym ja tak�e nie mia�em nikogo. Poszed� w stron� miasta, a raczej tego, co z niego zosta�o po bitwie. Powlok�em si� za nim bez s�owa. - Kiedy by�em w Kompanii, Konowa� by� moim najlepszym przyjacielem - odezwa� si� po chwili. Wci�� nie m�g� si� w tym po�apa�. Razem s�u�yli pod r�nymi dow�dcami, a teraz Konowa� by� szefem. Po kl�sce Dominatora walczyli ze sob� i ta walka ze starym kumplem wprawia�a go w zak�opotanie. Prawdopodobnie, �eby przypodoba� si� Pupilce, Kruk zdecydowa� sko�czy� ze wszystkim, pozbywaj�c si� Pani. Ale Konowa� do tego nie dopu�ci� i wsadzi� mu strza�� w bok, by pokaza�, �e nie �artuje. - Czy tak post�puje przyjaciel? Rzuci� mi jedno ze swych zagadkowych spojrze�. - Mo�e bardziej zale�a�o mu na niej ni� na tobie. S�ysza�em, �e sp�dzili razem wiele czasu. Tak�e noce. Poza tym wiesz, �e faceci maj� fio�a na punkcie braterstwa. Kompania jest ich rodzin� i trzymaj� si� razem cho�by przeciwko ca�emu �wiatu. Sam mi o tym opowiada�e�. Mog�em powiedzie� mu wi�cej. Jak traktowani byli bracia, kt�rzy zdradzili. Ale nie chcia�by s�ucha�. Nie by�o w walce drugiego takiego jak Kruk. Nie cofn��by si� przed nikim i niczym. Ale je�li co� zaczyna�o wi�za� go uczuciowo, by� gotowy spakowa� manatki i prysn�� w ci�gu minuty. Dlatego porzuci� Kompani�, a potem Pupilk�. Ale w odr�nieniu od niego oni umieli sobie z tym poradzi�. S�dz�, �e najgorszym numerem, jaki wywin��, i co wci�� najbardziej go gryz�o, by�o porzucenie w�asnych dzieciak�w. Zostawi� je, kiedy zaci�gn�� si� do Czarnej Kompanii. By� mo�e mia� w�wczas swoje powody, �eby tak zrobi�. Uwa�a przynajmniej, �e by�y wystarczaj�ce. Ale nic nie zmieni tego, �e porzuci� je w wieku, kiedy nie by�y w stanie same o siebie zadba�. Nie umie�ci� ich w �adnym dobrym miejscu. Nigdy nie wspomnia� nawet, �e ma dzieci. Napomkn�� o tym dopiero mnie, kiedy jako Corbie pr�bowa� je odnale��. Powinny by� teraz doros�e. Je�li prze�y�y. Niczego si� nie dowiedzia�. Wygl�da�o na to, �e teraz znowu si� tym zajmie. Nie mia� nic do roboty. Przeb�kiwa� co� na ten temat, kiedy przedzierali�my si� przez las, kieruj�c si� na po�udnie. Dotarli�my do Wios�a. Wst�pi� na kielicha i utkn�� w knajpie. Ja te� wst�pi�em na jednego. Potem by�y dziewczynki i wszystko to, bez czego musi obej�� si� facet przebywaj�cy d�u�szy czas w lesie. Zaj�o mi to cztery dni, a p�niej jeszcze jeden, �eby wyleczy� kaca. Kruk dopiero zaczyna� si� rozkr�ca�. Znalaz�em tanie mieszkanie dla nas dw�ch, po czym naj��em si� do ochrony pewnej bogatej rodziny. Praca by�a lekka. Kr��y�o mn�stwo plotek o wydarzeniach w Krainie Kurhan�w. Bogaci przewidywali ci�kie czasy i zapewniali sobie opiek� najemnych �o�nierzy. Przez jaki� czas w mie�cie przebywa�a te� Pupilka ze swoj� band�. By�a te� Czarna Kompania, ale nie natkn�li�my si� na nikogo z nich. V Ju� po czterech dniach Smeds mia� szczerze do�� pomys�u Tully'ego. Noce w lesie by�y zimne i nie by�o gdzie si� ukry� przed deszczem. Prze�ladowa�y ich ca�e chmary robactwa, przy kt�rym pospolite wszy, pch�y i domowe pluskwy by�y niczym. Nie by�o mowy o wygodnym �nie na ziemi. Nawet je�li uda�o im si� zasn��, przy ca�ej wrzawie, jak� wzbudza�y nocne stworzenia le�ne, to zawsze pod pos�aniem znalaz� si� jaki� kamie�, patyk lub korze�, kt�ry uwiera� niezno�nie. No i by� jeszcze ten stary sukinsyn Ryba. Odzywa� si� tylko po to, �eby szydzi� z ich nieznajomo�ci lasu. Jakby bez tego nie mo�na by�o prze�y� po P�nocnej Stronie. Smeds z przyjemno�ci� poder�n��by mu gard�o. Timmy Locan te� nie by� lepszy. Ma�y, rudy karze�, kt�remu nie zamyka�a si� g�ba. Ale ten przynajmniej by� zabawny. Zna� chyba wszystkie kawa�y i umia� je dobrze opowiedzie�. Smeds chcia� zapami�ta� chocia� po�ow�, �eby m�c p�niej zabawia� kumpli. Ale nawet gdyby zdo�a� je spami�ta�, nigdy nie potrafi�by ich tak opowiedzie�. Zreszt�, nawet najlepszy dowcip robi si� nudny po czterech dniach. Poza tym ten ma�y kutas nigdy nie zwalnia� tempa. Zrywa� si� ka�dego ranka, jakby mia� przed sob� najlepszy dzie� swego �ycia - i p�dzi�, jakby go �cigali. Kar�y maj� opini� raczej wrednych i zarozumia�ych ni� weso�ych ludzi. Smeds nie mia� wi�c wyrzut�w sumienia, gdy czasami szturchn�� Locana albo kaza� mu si� zamkn��. Najgorsze jednak by�o to, �e gdyby natkn�li si� na kogo�, kto chcia�by si� koniecznie dowiedzie�, co tu robi�, lub kto m�g�by ich zapami�ta� i kiedy� rozpozna�, musieliby zawr�ci�. Przedzieranie si� przez le�ny g�szcz by�o koszmarem. Nawet z takim przewodnikiem jak Ryba. Tully nienawidzi� tej w�dr�wki jeszcze bardziej ni� Smeds, ale to on podtrzymywa� kuzyna na duchu. Smeds musia� przyzna� im racj�. By� jednak coraz mniej przekonany, �e ca�a wyprawa warta by�a siniak�w od uderze� ga��zi, ran od kolc�w dzikiej r�y i tych cholernych paj�czyn przylepiaj�cych si� do twarzy. Kolejn� udr�k� by�y p�cherze na nogach. Pojawi�y si�, zanim jeszcze Wios�o znikn�o im z oczu. Smeds przestrzega� wskaz�wek Ryby, ale by�o coraz gorzej. Jak na razie przynajmniej unikn�� zaka�enia. Za to ten �wir Timmy bez przerwy raczy� go urocz� opowiastk� o facecie, kt�ry zainfekowa� p�cherze i trzeba by�o obci�� mu nogi. Niech to szlag. Po czterech nocach sp�dzonych w lesie Smeds nie mia� ju� problem�w z zasypianiem. Doszed� do stanu, w kt�rym zasypia�, jak tylko przestawa� maszerowa�. - Zaczynasz nabiera� krzepy, Smeds. Jeszcze zrobimy z ciebie m�czyzn� - zauwa�y� Ryba. M�g�by go za to zabi�, ale najpierw musia�by zdj�� �adunek z plec�w i zrobi� jeszcze par� krok�w, a to by�o ponad jego si�y. Ju� sam nie wiedzia�, co by�o gorsze. Ryba, b�ble czy �adunek. Musia� taszczy� osiemdziesi�t funt�w ekwipunku, w tym jedzenie, kt�rego jakby wcale nie ubywa�o. Po o�miu dniach dotarli do celu. By�o po�udnie. Smeds stan�� na skraju lasu i gapi� si� na Krain� Kurhan�w. - I po to by�o ca�e to zamieszanie? Tu nic nie ma. Rzuci� baga� na ziemi�, usiad� ci�ko pod drzewem i zamkn�� oczy. - Kiedy� by�o tu inaczej - przyzna� stary Ryba. - Masz jakie� imi�, starcze? - Ryba. - Tylko tyle? - Ryba to dobre imi�. Ma�o rozmowny, sukinsyn. - Czy to jest nasze drzewo? - zapyta� Timmy. - A widzisz jakie� inne? - odpowiedzia� Tully. - Kocham ci�, drzewko. Dzi�ki tobie b�d� bogaty - rozczuli� si� karze�. - Rybo - powiedzia� Tully - s�dz�, �e powinni�my troch� odsapn��, zanim si� do tego zabierzemy. Smeds zerkn�� na kuzyna spod uchylonych powiek. By�a to pierwsza pro�ba o odpoczynek od czasu, kiedy wyruszyli. Czy�by Tully-wa�niak p�k�? Jego milczenie pomaga�o Smedsowi wzi�� si� w gar��. Wierzy�, �e skoro Tully znosi to wszystko, to widocznie nie jest jeszcze tak �le. Ich wielka szansa. Pi�� minut, na kt�re czekali ca�e �ycie. Czy to mo�liwe? Smeds by� got�w przetrwa� wszystko. - W najlepszym wypadku zaczniemy jutro w nocy. A mo�e pojutrze. Musimy rozpozna� teren. Ka�dy z nas musi nauczy� si� drogi tak, jak poznaje si� cia�o kochanki. Smeds uni�s� brwi. Czy�by to by� ten sam ma�om�wny Ryba? - Musimy znale�� bezpieczne miejsce na ob�z i przygotowa� jeszcze jedno na wszelki wypadek. - Po co to wszystko, do kurwy n�dzy? - wybuchn�� Smeds. - Dlaczego nie mo�emy tak po prostu p�j��, wyr�ba� to cholerstwo i zmy� si� st�d? - Zamknij si�! - usadzi� go Tully. - Gdzie by�e� do tej pory? Wytrz��nij g�wno z uszu i zacznij u�ywa� �ba. Czy masz go tylko po to, �eby uszy ci si� nie zderza�y? Smeds zamilk�. Pochwyci� jaki� z�owr�bny ton w g�osie kuzyna. Mo�e zacz�� �a�owa�, �e dopu�ci� go do interesu. A mo�e pomy�la�, �e Smeds jest zbyt t�py, by zostawi� go przy �yciu. Nagle na twarzy Tully'ego pojawi� si� ten sam pogardliwy grymas, kt�ry Smeds tak cz�sto widywa� u Ryby. Zamkn�� oczy i na chwil� odci�� si� od swoich towarzyszy. Wr�ci� my�lami do minionych dziesi�ciu dni podr�y, pr�buj�c wy�apa� informacje, kt�re s�ysza�, ale na kt�re nie zwr�ci� uwagi zaj�ty u�alaniem si� nad sob�. Jasne, �e nie mog� tam po prostu wej�� i �ci�� tego drzewa. Krain� Kurhan�w obserwuj� �o�nierze. A nawet je�li nie ma tam �o�nierzy, to wystarczy samo drzewo. Pono� ma wielk� moc. S� w nim czary, kt�re przetrwa�y bitw� ciemnych mocy na tej morderczej ziemi. W porz�dku. To nie b�dzie �atwe. B�dzie musia� pracowa� tak, jak nie pracowa� jeszcze nigdy w �yciu. Musi by� ostro�ny, mie� oczy otwarte i musi my�le�. Nie mia� przecie� zamiaru pozbawi� si�str Kimbro ich "lekcji muzyki". Odpoczywali ca�y dzie� i ca�� noc. Nawet stary Ryba potrzebowa� odpoczynku. Nast�pnego ranka wyruszy� na poszukiwanie miejsca na ob�z. - Jeste� ca�y w p�cherzach, Smeds - powiedzia� Tully. - Zosta� tu i zajmij si� nimi tak, jak radzi� Ryba. Musisz by� w formie, kiedy wyruszymy. Chod�, Timmy. - Dok�d idziecie? - Spr�bujemy podej�� do miasta. Zobaczymy, co znajdziemy. Po godzinie wr�ci� Ryba. - Szybko ci posz�o. Znalaz�e� odpowiednie miejsce? - Tak, ale nie najlepsze. Rzeka zmieni�a bieg. Do brzegu jest jakie� dwie�cie jard�w. Ma�o miejsca na ucieczk�. Jak twoje stopy? Smeds wysun�� nogi. Ryba przykucn�� obok, chrz�kn�� i dotkn�� kilku obrz�k�w. Smeds skrzywi� si� z b�lu. - Jest �le? - zapyta�. - Widywa�em gorsze, chocia� niecz�sto. Zostan� blizny. Innym pewnie te�. To moja wina. Wiedzia�em, �e jeste�cie niedo�wiadczeni, a Tully zna si� na tym tyle, co kura na gwiazdach. Nie powinienem pozwoli� mu na takie tempo. Za po�piech si� p�aci. - Wiesz ju�, co zrobisz ze swoj� cz�ci�? - Nie. W moim wieku nie robi si� tak dalekosi�nych plan�w. Mo�esz nie znale�� tu tego, czego szukasz, ch�opcze. Wszystko ma sw�j czas. P�jd� poszuka� czego� na ok�ad. Smeds patrzy�, jak wyprostowany, siwow�osy starzec znika cicho w g��bi lasu. Nie chcia� si� zastanawia�. Nie chcia� zosta� sam na sam ze swoimi my�lami. Powr�ci� Ryba z p�kiem jakiego� zielska. - Pokr�j to na ma�e kawa�ki i w�� do tego worka. R�wne porcje z ka�dego gatunku. - By�y tego trzy rodzaje. - Potem zawi�� worek i t�ucz w niego tym kijem. Li�cie powinny by� dobrze zgniecione. - Ja d�ugo mam je t�uc? - Wystarczy tysi�c dwie�cie uderze�. Potem wrzu� wszystko do tego garnka, dolej troch� wody i zamieszaj. - A potem? - Potem zr�b nast�pny worek. I mieszaj w garnku co jaki� czas. Stary cz�owiek znowu zanurzy� si� w lesie, nie m�wi�c, dok�d idzie. Smeds ok�ada� kijem trzeci worek, kiedy pojawi� si� Ryba. Poci�gn�� nosem. - Widz�, �e jak chcesz, to potrafisz. Usiad� i si�gn�� po garnek. - Ju� wystarczy. Podar� najstarsz� koszul� Smedsa na pasy i zanurzy� w mokrej papce. Ok�ad by� ch�odny i lekko szczypa�. �agodzi� b�l. Ryba przygotowa� ok�ady dla innych i na ko�cu dla siebie. Wyci�gni�ty pod drzewem Smeds zaduma� si�. Obawia� si�, �e nie jest wystarczaj�co twardy ani pod�y, �eby zabi� starego cz�owieka. - Jest tu mniej wi�cej sze��dziesi�ciu do osiemdziesi�ciu ludzi. Wi�kszo�� to �o�nierze - relacjonowa� Tully. - Ale s�yszeli�my, �e nied�ugo odejdzie st�d du�a grupa. Nie zaszkodzi poczeka�, a� si� wynios�. Mogliby�my doko�czy� rozpoznanie terenu. Zacz�li po zachodzie s�o�ca, przy �wietle sierpa ksi�yca. Miasteczko by�o ciche, �wiat�a pogas�y. Mo�na by�o wyj�� na otwarty teren. Ruszyli jeden za drugim, nie trac�c si� z oczu. Tully prowadzi� do drzewa. Wed�ug Smedsa wygl�da�o ono zupe�nie zwyczajnie: jak m�oda topola o grubym pniu i srebrzystej korze. Mia�o oko�o pi�tnastu st�p. Nie widzia� w nim nic niezwyk�ego. Sk�d te wszystkie opowie�ci? Nagle ujrza� odb�ysk ksi�ycowego �wiat�a na kawa�ku srebra. A wi�c to prawda! R�wnocze�nie poczu� tkwi�c� w nim ciemn� moc. Jakby nie by� to zwyk�y metal, ale sopel lodu, w kt�rym zakl�to czyst� nienawi��. Wzdrygn�� si� i odwr�ci� wzrok. To istnia�o. Bogactwo czeka�o na niego. Je�li zdo�a je dosi�gn��. Przyspieszy� kroku. Nagle zagrodzi�o mu drog� pasmo pod�u�nych kamieni. Zdziwi� si�, ale nie skojarzy� ich ze smokiem, kt�ry pono� po�ar� s�awnego czarodzieja Bomanza, zanim sam zgin��. Mo�e przy lepszym o�wietleniu zauwa�y�by, czego dotykaj� jego d�onie i stopy pod maskuj�c� warstw� b�ota. By� ju� prawie na szczycie, kiedy us�ysza� ten d�wi�k. Jakby gdzie� w pobli�u w�szy�o jakie� zwierz�. I jeszcze co� jakby skrobanie �apami po ziemi. Poszuka� wzrokiem pozosta�ych. Zobaczy� tylko Tully'ego stoj�cego dziesi�� st�p od drzewa. Dzia�o si� tam co� dziwnego. Li�cie Syna Drzewa roztacza�y blad�, niebieskaw� po�wiat�. Mo�e to tylko �wiat�o ksi�yca dawa�o taki efekt. Znalaz� oparcie dla st�p, podni�s� si� i stan�� wpatrzony w drzewo. Teraz ca�e b�yszcza�o. Z pewno�ci� nie by�o to normalne zjawisko. Spojrza� w d� i serce w nim zamar�o. Z odleg�o�ci pi��dziesi�ciu st�p wpatrywa�o si� w niego jakie� stworzenie. Mia�o ogromny �eb. Jego k�y i oczy pob�yskiwa�y w �wietle wydzielanym przez drzewo. Nigdy nie widzia� takich ostrych i wielkich k��w. Zwierz� ruszy�o w jego stron�. Nogi wros�y Smedsowi w ziemi�. Rozejrza� si� wok� ogarni�ty panik� i dostrzeg�, jak Tully i Timmy uciekaj� w pop�ochu. Popatrzy� raz jeszcze i zobaczy�, jak zwierz� szykuje si� do skoku z otwart� paszcz�, �eby zmia�d�y� mu g�ow�. Rzuci� si� do ty�u. Bestia skoczy�a za nim, kiedy nagle b��kitna b�yskawica wystrzeli�a z drzewa i trzepn�a j� w bok, jakby odgania�a natr�tn� much�. Smeds upad� ci�ko, ale nie zwolni� ani o krok. Ucieka�, nie ogl�daj�c si� za siebie. - Ja te� go widzia�em - rzek� stary Ryba, potwierdzaj�c obawy Tully'ego i Smedsa, �e nie by� to jaki� koszmarny sen. - By� wielki jak dom. Jak ogromny trzynogi pies. Drzewo strzeli�o czym� w niego i potw�r uciek�. - Daj spok�j. Trzynogi pies? - Pr�bowa� co� wykopa� - m�wi� Smeds. - W�szy� i grzeba� �apami w ziemi, zupe�nie jak pies szukaj�cy ko�ci. - Niech to szlag! Dlaczego zawsze musz� by� jakie� k�opoty? Diabli wiedz�, ile czasu nam to teraz zajmie, a nie mamy chwili do stracenia. Pr�dzej czy p�niej kto� wpadnie na ten sam pomys� co my i zjawi si� tutaj. - Nie spiesz si� - powiedzia� Ryba. - Poczekaj na w�a�ciwy moment i nie spiesz si�. Je�li oczywi�cie chcesz �y� wystarczaj�co d�ugo, �eby nacieszy� si� tymi pieni�dzmi. Tully prze�kn�� �lin�. Nikt nie zaproponowa�, �eby zrezygnowa�. Nawet Smeds, kt�ry zd��y� poczu� oddech potwora na w�asnej twarzy. - Pies Zab�jca Ropuch - odezwa� si� Timmy Locan. - Co powiedzia�e�? - warkn�� Tully. - Pies Zab�jca Ropuch. By� w czasie bitwy potw�r o tym imieniu. - A c� to, do diab�a, za imi�? - Sk�d mam wiedzie�, do kurwy n�dzy. To nie m�j pies. To nie by� dobry �art, ale wszyscy si� roze�miali. VI Kruk nie trze�wia� przez trzy tygodnie. Przyszed� dzie�, kiedy mia�em tego do��. Omal nie zrani�em dzisiaj cz�owieka. By� to wprawdzie gnojek, kt�ry zarabia� na okradaniu dzieciak�w mojego szefa, ale mimo to czu�em si� �le. To by�a wina Kruka. To on doprowadzi� mnie do takiego stanu, �e musia�em kogo� zrani�. By� zapity w trzy dupy. Rzuci�em si� na niego. - Sp�jrz na siebie. Przyssa�e� si� do buk�aka jak do matczynego cycka. Wielki i s�awny twardziel Kruk. Ten, kt�ry za�atwi� swoj� star� w grodach Opalu. Ten, kt�ry stan�� twarz� w twarz z Kulawcem. A teraz le�y tu, u�alaj�c si� nad sob� i kwil�c jak bachor. Wstawaj i zr�b co� ze sob�, cz�owieku. Rzyga� mi si� chce, jak na ciebie patrz�! Be�kotliwym, przerywanym g�osem kaza� mi i�� do diab�a i zaj�� si� swoimi sprawami. - Jasne! Tylko �e to ja p�ac� za pok�j. I to ja codziennie wracam do tego smrodu rzygowin, rozlanego wina i twojego pe�nego nocnika, bydlaku! Kiedy ostatni raz zmienia�e� ubranie? Kiedy po raz ostatni si� my�e�? Skl�� mnie, wrzeszcz�c ochryple. - Jeste� najbardziej samolubnym i bezmy�lnym sukinsynem, jakiego znam. M�g�by� przynajmniej posprz�ta� po sobie. Dar�em si� coraz g�o�niej, coraz bardziej z�y. Ale on si� nie broni�. Pomy�la�em wi�c, �e mo�e ma do�� samego siebie tak bardzo, jak ja mam do�� jego. Ale kto zniesie ci�g�e nazywanie go beznadziejnym, nic nie wartym kawa�kiem g�wna? W ko�cu co� go ruszy�o. Wsta� i wyszed� z domu, zataczaj�c si�. Widocznie nie wszystko by�o stracone. Facet, z kt�rym pracowa�em, opowiada� mi, jak nale�y post�powa� z pijakami. Jego ojciec kiedy� pi�. Powinno si� przesta� im pomaga�. Nie usprawiedliwia� ich i nie przyjmowa� ich wym�wek. Trzeba doprowadzi� ich do stanu, w kt�rym b�d� musieli stawi� czo�o prawdzie, poniewa� tylko oni sami musz� zdecydowa�, �e chc� si� zmieni�. Oni sami musz� dostrzec, jak bardzo si� stoczyli. Nie wiedzia�em tylko, jak d�ugo przyjdzie mi czeka�, a� Kruk postanowi, �e jest doros�ym m�czyzn�, i zaakceptuje rzeczywisto��. Pupilka odesz�a i tyle. Mia� dzieciaki do odnalezienia. Ca�a przesz�o�� w Opalu musi zosta� pogrzebana i zapomniana. By�em pewny, �e dojdzie do siebie, je�li dam mu czas. Zawsze gardzi� facetami, kt�rzy zachowywali si� tak jak on teraz. To musi min��. Ale czekanie by�o denerwuj�ce. Po czterech dniach wr�ci� do domu trze�wy i wymyty. Wygl�da� prawie jak Kruk, kt�rego kiedy� zna�em. Bardzo si� kaja�. Obieca� popraw�. Pijacy zawsze tak robi�. Poczekamy, zobaczymy. Nie robi�em wielkiego szumu. Nie prawi�em mu kaza�. Na nic by si� to nie zda�o. Trzyma� si� ca�kiem nie�le. Wygl�da�, jakby si� dok�d� szykowa�. Ale dwa dni p�niej wr�ci�em do domu i znalaz�em go spitego do nieprzytomno�ci. - Do diab�a z nim - powiedzia�em sobie. VII Timmy tak�e oberwa� b��kitnym piorunem drzewa i by� chory. Uszczupli�o to ich si�y. Smeds uwa�a�, �e to bez znaczenia, bo i tak nie mogli nic zrobi�. Nie mogli wyj�� z kryj�wki w dzie�, bo zauwa�ono by ich w miasteczku. A po zmierzchu pojawia� si� potw�r, wytrwale kopi�c swoj� jam�. Po przegonieniu stwora Syn Drzewa przez d�ugi czas mia� si� na baczno�ci, czujnie obserwuj�c wszelkich intruz�w. W ko�cu Timmy wpad� na pewien pomys�. Zauwa�y�, �e najbardziej bezpieczn� por� dzia�ania by�a godzina tu� przed �witem. Ale co mogliby zrobi�? Nie bardzo mieli poj�cie. Z pewno�ci� nie uda im si� �ci�� tego cholernego drzewa. Nawet gdyby podeszli na tyle blisko, �eby za�o�y� obr�cz, to jak d�ugo musieliby czeka� na jego �mier�? To nie by�o zwyk�e drzewo. Kto� zaproponowa� trucizn�. Brzmia�o sensownie. Pr�bowali przypomnie� sobie wszystkie substancje u�ywane do t�pienia zielska. Metoda mia�a tylko t� jedn� wad� - wymaga�a posiadania trucizny. A to oznacza�o powr�t do Wios�a w celu jej zakupienia. No i nie mieli pieni�dzy. Poza tym mog�oby to trwa� tak samo d�ugo jak obr�czkowanie tego sukinsyna. Czas nie dzia�a� na ich korzy��. Tully powoli wpada� w panik�. To cud, �e nie pojawi�a si� jeszcze �adna konkurencja. - Musimy si� pospieszy�. - Nic nie zrobimy, dop�ki kr�ci si� tu ten stw�r - zauwa�y� Timmy. - Wi�c pom�my mu znale�� to, czego szuka. - Kogo masz na my�li kuzynie, m�wi�c "my"? - zapyta� Smeds. - Nie zamierzam w niczym pomaga� temu czemu�. - Spalmy je - odezwa� si� Ryba. - Co? - Drzewo, g�upcze. Spalmy je. - Nie mo�emy tak p�j�� i po prostu... Ryba wyrwa� kij z wi�zki chrustu. Rzuci� go w las. - W ten spos�b. Trzeba zrobi� stos. A potem podpali�. Kiedy si� wypali, we�miemy grot. - Zapomnia�e� o �o�nierzach - zadrwi� Smeds. - Nie. Ale masz racj�. Trzeba odwr�ci� ich uwag�. - To najlepszy pomys� jak dotychczas - stwierdzi� Tully. - Chyba, �e kto� ma lepszy. - W ka�dym razie lepsze to ni� siedzenie na ty�ku. Smeds przywyk� ju� do lasu i nie widzia� w tym nic niebezpiecznego. Co mo�e by� gorsze od tego, co ju� prze�y�? Nudzi� si�. Natychmiast rozpocz�li zbieranie chrustu. Trzej m�odsi zacz�li zak�ada� si� o swoje udzia�y. Stos r�s�. Drzewo nie by�o zachwycone. Smeds zachowywa� si� jak szaleniec. Co noc zakrada� si�, �eby obserwowa� kopi�cego potwora. - Masz wi�cej szcz�cia ni� rozumu - stwierdzi� Tully. To nie by�o niebezpieczne. Po prostu sta� i patrzy�. Bestia nie mog�a go zauwa�y�. A gdyby tak nagle wsta� i pokaza� si� jej? Ta my�l go podnieca�a. Potw�r nie robi� du�ych post�p�w, ale pracowa�, jakby by� op�tany jak�� obsesj�. Mija�y noce. W ko�cu wydoby� to, czego szuka�. Smeds Stahl patrzy�, jak wynurza si� ze swym przera�aj�cym �upem. By�a to ludzka g�owa. Najwidoczniej le�a�a ona zbyt d�ugo w wielu grobach i zbyt cz�sto zadawano jej rany. Potw�r chwyci� z�bami resztki w�os�w, ci�gn�c makabryczn� zdobycz. Unikaj�c uderze� drzewa, poni�s� g�ow� do rzeki. Smeds pod��y� za nim jak cie�. Ostro�nie. BARDZO ostro�nie. Po obmyciu g�owy ogromny pies ruszy� w drog�, kulej�c. Smeds skrada� si� za nim, zadziwiony w�asn� �mia�o�ci�. Bestia omin�a martwego smoka, kt�ry bardziej ni� kiedykolwiek przypomina� jakie� niezwyk�e wybrzuszenie terenu. Zostawi�a za sob� kamie� owini�ty w strz�p sk�ry. By� prawie niewidoczny w rozmok�ej ziemi. Jednak Smeds go zauwa�y�. Podni�s� przedmiot i odruchowo w�o�y� do kieszeni. Po drugiej stronie smoka drzewo trzeszcza�o i ko�ysa�o si� gniewnie. Smeds zamar� nagle w p� kroku. �wiat�o ksi�yca o�wietli�o upiorn� g�ow�. Widzia� j� wyra�nie. Mia�a otwarte oczy. Groteskowy u�miech rozci�ga� jej okaleczone usta. �y�a. Ma�o brakowa�o, �eby Smeds narobi� w spodnie ze strachu. VIII Wios�o le�y w pobli�u dawnego pola bitwy oraz miejsca poch�wku zmar�ych zwanego Krain� Kurhan�w. Dw�ch jego mieszka�c�w us�ysza�o alarmuj�ce wo�anie Syna Drzewa. Jednym z nich by� starzec �yj�cy tu pod przybranym nazwiskiem. Upozorowa� on w�asn� �mier� podczas walk, kt�re doprowadzi�y do ruiny Krain� Kurhan�w. Kiedy dosi�gn�� go sygna� trwogi, popija� w�a�nie w tawernie z przyjaci�mi przekonanymi, �e jest astrologiem. Ogarn�a go panika. Po chwili wypad� na ulic�, a z oczu p�yn�y mu �zy. W knajpie podni�s� si� szum pytaj�cych g�os�w. Zanim jego towarzysze zdo�ali si� dowiedzie�, o co chodzi, znikn�� im z oczu. IX Nasta� kolejny parszywy dzie�. Wios�o nie by�o spokojnym miejscem. Wsz�dzie toczy�y si� zamieszki pomi�dzy Buntownikami a partyzantami cesarstwa. Wiele osobistych porachunk�w za�atwiano pod p�aszczykiem polityki. M�j szef zacz�� przeb�kiwa� o przeprowadzce do Deal, gdzie mia� dom. Musia�bym wtedy podj�� decyzj� - i�� z nim czy zosta�. Chcia�em o tym pogada�, ale... Znowu by� spity jak �winia. - �adna normalna kobieta z tob� nie wytrzyma - wyrzeka�em. Kopn��em blaszany talerz le��cy na pod�odze. Ten sukinsyn znowu zostawi� po sobie syf. Mia�em ochot� go skopa�, ale wci�� brakowa�o mi odwagi. W ko�cu nawet pijany i nieprzytomny by� wci�� Krukiem, najgorszym �ajdakiem, jakiego zna�em. Nie chcia�em z nim zadziera�. Zerwa� si� tak nagle, �e a� podskoczy�em. Opar� si� ci�ko o �cian�. By� blady i roztrz�siony. By�em pewny, �e to nie efekt pija�stwa. M�j stary kumpel trz�s� si� ze strachu jak cholera. Ledwo trzyma� si� na nogach i pewnie widzia� mnie podw�jnie. A mo�e mia� przed oczami bia�e myszki. - Zbieramy si�, Pude�ko - wybe�kota�. - Co? Ruszy� powoli w kierunku swoich grat�w, ci�gle trzymaj�c si� �ciany. - Co� pojawi�o si� w Krainie Kurhan�w... Bo�e! Upad� na kolana, chwyci� si� za brzuch i zacz�� wymiotowa�. Poda�em mu wod�, �eby wyp�uka� usta, i szmat� do pod�ogi. Nie sprzeciwi� si�. - Co� wysz�o na powierzchni�. Co� tak z�ego, �e... Znowu fala nudno�ci. - Pewny jeste�, �e ci si� nie przy�ni�o? Mo�e to delirium? - To by�o prawdziwe. �adne zwidy. Nie wiem, sk�d to wiem, ale wiem na pewno. Widzia�em to tak wyra�nie, jakbym tam by�. To ta bestia - Pies Zab�jca Ropuch. Stara� si� m�wi� powoli i wyra�nie, ale nie bardzo mu wychodzi�o i troch� be�kota�. - Co� mu towarzyszy�o. Co� pot�niejszego. Z piek�a rodem. Co mia�em powiedzie�? Wierzy� w to �wi�cie. Uprz�tn�� wymioty i zacz�� �adowa� swoje rzeczy do torby. - Gdzie zostawi�e� konie? - zapyta�. A wi�c naprawd� mia� zamiar to zrobi�. Mimo �e ledwie trzyma� si� na nogach i by� kompletnie ur�ni�ty. - U Thuldy, bo co? Dok�d si� wybierasz? - Musimy rusza� na pomoc. - Na pomoc? My? Czy�by� zapomnia�, �e mam tutaj prac� i obowi�zki? Nie mog� tak po prostu zwin�� manele i ruszy� w po�cig za jakim� �wiate�kiem migocz�cym na bagnie w twoim pijanym �bie. W�ciek� si�. Mnie te� ponios�o i zacz�li�my na siebie wrzeszcze�. Nie mia� si�y mnie goni�, wi�c pr�bowa� rzuca� we mnie, czym popad�o. Nast�pi�em na buk�ak od wina i jego zawarto�� rozla�a si� po pod�odze. Gospodyni zacz�a wali� w drzwi. Wa�y�a jakie� dwie�cie funt�w. Wredne babsko. - Wy sukinsyny. M�wi�am, �e nie b�d� tu znosi� �adnych takich... Pogonili�my j�. Oszukiwa�a, k�ama�a i krad�a, kiedy nikt nie widzia�. Prowadzi�a te� burdel. Zrzucili�my j� ze schod�w, �miej�c si� jak para �obuziak�w. Nic jej si� nie sta�o. Znowu zacz�a skrzecze�. Nagle odechcia�o mi si� �mia�. Nic si� jej nie sta�o, ale mog�o si� sta�. Zrobi�em to na trze�wo. Nie mia�em nic na swoje usprawiedliwienie. - A wi�c wyruszasz z miasta? - Tak. - Krukowi te� zrzed�a mina. By� upiornie blady. - Jak chcesz si� wydosta�? Jest �rodek nocy. - Forsa to magiczny klucz. - Zarzuci� torb� na rami�. - Jeste� gotowy? - Tak. Wiedzia�, �e z nim p�jd�. Jak zwykle. - Hej, Loo! - wrzasn�� od�wierny w stron� str��wki, kiedy Kruk brz�kn�� pieni�dzmi. - Rusz dup�. Mamy nast�pnego klienta. - Ca�y dzie� skuba� kurczaki. - U�miechn�� si� przepraszaj�co. - Ma za du�o bachor�w. M�g�by da� sobie spok�j po pierwszym tuzinie. - Jasne - przyzna�em. - Masz dobr� prac�? Rzadko si� widzi faceta zadowolonego ze swojej roboty. - W nocy przewa�nie jest nudno. Ale czasami si� op�aca. Tak jak dzi� chocia�by. - Kto� wyje�d�a� przed nami? - zapyta� Kruk. - Jeden go��. Jak�� godzin� temu. Starszy. Tak si� spieszy�, �e rzuca� fors� gar�ciami. Aluzja nie by�a subtelna, ale Kruk nie zareagowa�. Uci��em sobie pogaw�dk� z Loo, kiedy pojawi� si� z kluczami. Otworzy� ma�e drzwiczki w bramie. Kruk gapi� si� przed siebie. Rzuci� Loo srebrn� monet�. - Dzi�kuj�, wasza mi�o��. Prosz� przyje�d�a�, kiedy pan zechce. Zawsze ma pan przyjaci� przy Bramie Po�udniowej. Kruk nie odezwa� si�. Skrzywi� si� lekko i skierowa� konia na drog� o�wietlon� �wiat�em ksi�yca. - Dzi�ki - rzuci�em od�wiernemu. - Do zobaczenia. - Kiedy pan zechce, wasza mi�o��. Kiedy pan zechce. S�uga uni�ony. Kruk musia� dobrze im zap�aci�. Widzia�em ju� ten grymas na jego twarzy. - Znowu dokucza ci biodro? Zgorzknia�y sukinsyn. Wino ju� z niego wyparowa�o, ale kac jest kacem. - D�ugo to trwa. - A czego, do diab�a, si� spodziewasz? Nie jestem ju� m�odzikiem. Poza tym Konowa� u�y� jej strza�y. Nie wygl�da�o na to, �e im przebaczy�. Po prostu nie mie�ci�o mu si� to w g�owie. A mo�e nie chcia� o tym my�le�. Kruk by� cz�owiekiem czynu, nie my�licielem. Czasami zastanawia�em si�, gdzie mie�ci si� w nim tyle ��ci. X Zm�czony stary cz�owiek sta� przy swoim koniu r�wnie zm�czonym jak on i wpatrywa� si� w pokryte kurzem skrzy�owanie dr�g. Wschodni trakt prowadzi� do Lord�w. Na po�udniu le�a�y R�e, a dalej za nimi inne wielkie miasta. Ludzie, kt�rych �ciga�, tutaj si� rozdzielili. Nie wiedzia�, kto w jakim kierunku si� uda�, chocia� wydawa�o si� prawdopodobne, �e Bia�a R�a skierowa�a si� na wsch�d, do swoich twierdz na R�wninie Strachu. Pani powinna pod��y� na po�udnie do Wie�y w Uroku, swojej stolicy. Tutaj ko�czy�o si� ich zawieszenie broni. - Kt�r�dy jedziemy? - zapyta� swojego wierzchowca. Kosmaty kucyk nie wyrazi� swojej opinii. Stary cz�owiek nie m�g� si� zdecydowa�, kt�ra z kobiet powinna zadzia�a� zgodnie z jego przypuszczeniami. Instynkt podpowiada� mu, �eby ruszy� na po�udnie. Skr�caj�c na wsch�d, spotka�by wschodz�ce s�o�ce. - Jeste�my ju� na to za starzy, koniku. Zwierz� wyda�o d�wi�k, kt�ry mo�na by wzi�� za odpowied�, ale patrzy�o sm�tnie na drog� powrotn� do domu. W dali ukaza�a si� chmura kurzu. Dw�ch je�d�c�w galopowa�o w jego stron�. Przez moment starzec dostrzeg� dziki wzrok pierwszego z nich. - Oto i nasza odpowied�. Jedziemy. Ruszy� drog� na wsch�d, skr�caj�c w zagajnik, sk�d m�g� obserwowa� je�d�c�w. Wybrali inn� drog�. Wygl�da�o na to, �e maj� ten sam cel. Wielk� naiwno�ci� by�oby s�dzi�, �e pojawili si� w�a�nie w tym miejscu i czasie, p�dz�c, jakby �ciga�y ich sfory z piek�a rodem, zupe�nie przypadkowo. Ten, kt�rego zwali Krukiem, m�g� us�ysze� wo�anie Syna Drzewa. Mia� za sob� kr�tkie przeszkolenie w sztuce, a jego duch d�ugi czas by� wi�ziony w Krainie Kurhan�w. By� wystarczaj�co wra�liwy na takie sygna�y. Powieki starca opad�y. Przygotowa� napar zio�owy, kt�ry powinien utrzyma� go w stanie gotowo�ci wystarczaj�co d�ugo, �eby m�g� zobaczy�, co zamierzaj� ci dwaj. XI Kruk przeszed� w st�pa. - Chyba przestraszyli�my tego starego. - Pewnie my�la�, �e jeste�my rozb�jnikami. Wygl�damy na takich. Masz zamiar zaje�dzi� te konie czy damy im troch� odsapn��? - Masz racj�, Pude�ko - chrz�kn�� Kruk. - Je�eli b�dziemy tak gna�, to w ko�cu przyjdzie nam w�drowa� na piechot�, a to zajmie nam dwa razy tyle czasu w ko�cowym rozrachunku. To zabawne. Ten stary przypomina� mi czarownika Bomanza. Tego, kt�rego po�ar� smok w Krainie Kurhan�w. - Wszyscy starzy wygl�daj� tak samo. - Mo�e i tak. Czekaj. - Bacznie przygl�da� si� skrzy�owaniu dr�g. Pr�bowa�em dojrze� starca w zagajniku. By�em pewny, �e nas obserwowa�. - No i co? - zapyta�em. - Rozdzielili si� tutaj. M�wili, �e tak zrobi�. Nie pytajcie mnie, sk�d on to wiedzia�. Po prostu wiedzia�. Chyba �e zwyczajnie blefowa�. Zdarza�o mu si�. - Pupilka posz�a na wsch�d. Kulawiec zmierza na po�udnie. - Sk�d wiesz? - podj��em gr�. - Ona by�a z nim. - Potar� bol�ce biodro. - A ona pojecha�aby do Wie�y. - Ach, tak. C� za odkrycie! - A kt�r�dy my pojedziemy? Musimy odpocz��. - Zatrzymamy si� wkr�tce. Z uwagi na konie. - Jasne. Stara�em si� wygl�da� oboj�tnie. Chcia�bym mie� do�� jaj, �eby na niego nawrzeszcze�. Nie musia� zgrywa� przy mnie twardziela. Niczego nie musia� mi udowadnia�, poza tym �e potrafi oderwa� si� od buk�aka i przesta� si� nad sob� u�ala�. Chcia� mi pokaza�, jaki jest odwa�ny. Niechby tak odnalaz� swoje dzieci i zaj�� si� nimi. Temu staremu za drzewami te� chyba nie musia� niczego udowadnia�. Chcia�em, �eby powiedzia� szybko, co zdecydowa�. Czu�em si� nieswojo, wiedz�c, �e kto� mnie obserwuje. - No wi�c kt�r�dy? Bez s�owa spi�� konia i skierowa� na po�udnie. Co, do cholery? Prawie ju� skr�ca�em na wsch�d. - Dlaczego na po�udnie? - wykrztusi�em. - Konowa� by� zawsze dziwnym facetem. I bardzo wyrozumia�ym. Trudno by�o go zrozumie�. Ten sukinsyn oszala�. Albo mo�e nagle odzyska� zmys�y i nie zamierza� d�u�ej skamle� za Pupilka. XII Trzynoga bestia ponios�a g�ow� w g��b Wielkiego Lasu, a� do o�tarza w �rodku kamiennego kr�gu, kt�ry trwa� tutaj od tysi�cleci. Otacza�y go ciasno prastare d�by, chroni�c naj�wi�tsze miejsce garstki le�nych barbarzy�c�w. Potw�r z�o�y� g�ow� na o�tarzu i poku�tyka� z powrotem pomi�dzy c�tkowane drzewa. Odnalaz� jednego po drugim szaman�w le�nych plemion i przyprowadzi� ich do g�owy. Przera�eni podrz�dni czarodzieje padali w trwodze na twarze i wielbili j� jak boga, a potem sk�adali temu bogu przysi�g� wierno�ci ze strachu przed paszcz� bestii. Tak zacz�a si� ich s�u�ba. Ani jednemu przez my�l nie przysz�o, by wykorzysta� bezsilno�� samej g�owy i zniszczy� j�. Strach przed ni� by� g��boko zakorzeniony w ich duszach. Sprzeciw by� nie do pomy�lenia. Poza tym zawsze by� przy nich za�liniony potw�r budz�cy groz�. Opu�cili �wi�te miejsce, aby zbiera� wierzbowe ga��zki, tajemne zio�a, p�ki traw, �wie�e i suszone li�cie, pi�ra �wi�tych ptak�w oraz kamienie posiadaj�ce magiczne w�a�ciwo�ci. Przynie�li ma�e zwierz�ta, aby je z�o�y� w ofierze, a nawet z�odziejaszka, kt�ry tak czy inaczej mia� zosta� zabity. M�czyzna krzycza� i b�aga� o zwyk�� �mier�, przera�ony perspektyw� wiecznej niewoli i m�k, na kt�re skazana jest dusza po�wi�cona bogu. Wi�kszo�� zbior�w stanowi�y bezwarto�ciowe �mieci, a wi�kszo�� szama�skiej magii by�a zwyk�� maskarad�. Wywodzi�y si� jednak ze �r�d�a autentycznej mocy i g��bokiej prawdy. Moc ta by�a wystarczaj�co realna, aby s�u�y� najpilniejszym potrzebom g�owy. Tak wi�c w tym prastarym, �wi�tym miejscu szamani spletli cz�owieka z wierzbowych witek, p�k�w trawy i sk�ry. Spalili zio�a i z�o�yli ofiary. Przez wiele dni rozbrzmiewa�y w kamiennym kr�gu ich �piewne inwokacje. Wi�kszo�� z tych pie�ni nie mia�a sensu, ale zapomniane lub te� tylko na wp� zrozumia�e s�owa trwa�y w swoim dawnym rytmie. To wystarczy�o. Kiedy starcy sko�czyli magiczny rytua�, osadzili g�ow� na szyi Chocho�a. Zamruga�a trzykrotnie. Drewniana d�o� wyrwa�a kij z d�oni szamana. Stary cz�owiek upad� ci�ko. Chwiej�c