2674

Szczegóły
Tytuł 2674
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2674 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2674 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2674 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Daphne du Maurier Ober�a na pustkowiu Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1997 Prze�o�y�a Wac�awa Komarnicka T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni ZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9. Przedruk z wydawnictwa "Iskry", Warszawa 1991 Pisa�a J. Kramarz Korekty dokonali: Wojciech Cagara i U. Maksimowicz S�owo wst�pne Daphne du Maurier, popularna wsp�czesna pisarka angielska, mistrzyni psychologicznego romansu sensacyjnego, urodzi�a si� w Londynie 13 maja 1907 roku. By�a c�rk� Sir Geralda du Maurier, znanego londy�skiego aktora i re�ysera teatralnego, i wnuczk� George'a L.I. Busson du Maurier, ilustratora ksi��ek i autora opowiada�, pary�anina z miejsca urodzenia, a potem ju� do ko�ca �ycia londy�czyka. Panna Daphne ros�a wi�c w rodzinie francusko_angielskiej, po�r�d artyst�w nasi�kaj�c mi�o�ci� do sztuki i rzetelnym, praktycznym znawstwem dzie� literackich, teatralnych, malarskich, muzycznych. Pierwsze nauki pobiera�a prywatnie, w domu, dalsze w Pary�u. W roku 1932 po�lubi�a Sir Fredericka Browninga, genera�a. Niebawem zosta�a matk� trojga dzieci. Wcze�niej jednak sta�a si� pisark�. W roku 1931 opublikowa�a pierwsz� swoj� powie�� - "The Loving Spirit", w roku 1932 nast�pn� - "I'll Never Be Young Again" (polski przek�ad pt. "Ju� nigdy nie b�d� m�ody", 1939), ale pierwszy wielki sukces pisarski osi�gn�a w roku 1936, kiedy wyda�a frapuj�c� opowie�� o rozbitkach i przemytnikach z wybrze�a kornwalijskiego, pt. "Jamaica Inn", w polskim przek�adzie "Ober�a na pustkowiu" (pierwsze wydanie nak�adem Pa�stwowego Instytutu Wydawniczego w roku 1976). Jest to - jak wi�kszo�� utwor�w Daphne du Maurier - mistrzowski splot w�tk�w: przygodowego, romansowego i sensacyjnego, na bogatej i barwnej kanwie obyczajowej, z otoczk� nastrojowo�ci rodem z powie�ci romantycznej. Miejscem akcji jest tytu�owa ober�a "Jamajka", ukryta w�r�d bezludnych torfowisk, za dnia zamkni�ta na dziesi�� spust�w, z ledwo tlej�cym wewn�trz �yciem ciotki Patience, noc� za to otwarta dla typ�w spod ciemnej gwiazdy: z�odziei, przemytnik�w, morderc�w, naprowadzaj�cych statki na ska�y i ograbiaj�cych je... Wszystko to pod wodz� ober�ysty Jossa Merlyna i jeszcze kogo�, kto kryje si� w mroku. Kt�rego� dnia przybywa do "Jamajki" m�oda kobieta, Mary, siostrzenica �ony Jossa Merlyna, a wkr�tce pojawia si� niezwyk�y m�ody m�czyzna, Jem Merlyn, brat straszliwego ober�ysty. Nawi�zuje si� intryga romansowa, kt�ra uatrakcyjnia w�tek przygodowo_sensacyjny, prowadzony z w�a�ciwym Daphne du Maurier wyczuciem napi�cia, grozy i tajemniczo�ci. "Jamajka" staje si� widowni� dramatycznych wydarze�. Je�eli "Jamaica Inn" by�a pierwszym sukcesem pisarki, to s�aw� przynios�a jej "Rebecca", powie�� z roku 1938 (polski przek�ad przedwojenny "Pani na Manderley", polski przek�ad powojenny "Rebeka"), mocno dzi� staro�wiecka, a przecie� wci�� bardzo atrakcyjna w swej gotyckiej stylistyce, z romantycznym sztafarzem, z wielkim angielskim panem w roli g��wnej, z kochaj�c� go, urocz� i naiwn� dziewczyn� u jego boku, z demoniczn� pani� w jego przesz�o�ci, s�owem, przepyszna powie�� o mi�o�ci, nienawi�ci i zbrodni, jakiej wci�� poszukuj� czytelnicy. Po "Rebece" Daphne du Maurier napisa�a jeszcze wiele romans�w historycznych i sensacyjnych, spo�r�d kt�rych wymieni� trzeba co najmniej "Hungry Hill" (1943), "The King's General" (1946; polski przek�ad pt. "Genera� Jego Kr�lewskiej MO�ci", 1949), "My Cousin Rachel" (1951), "Mary Ann" (1951). Nie dor�wnywa�y one ani "Ober�y na pustkowiu", ani "Rebece", ale cieszy�y si� nie mniejsz� ni� tamte bestsellery poczytno�ci�, chocia�by ze wzgl�du na "dobr� mark�" autorki. A doda� trzeba, �e s�aw� DAphne du Maurier pomna�a�y adaptacje filmowe i teatralne, a tak�e telewizyjne "Rebeki", "Ober�y na pustkowiu", "MOjej kuzynki Racheli"... Do dzi� ogl�damy je na ekranach du�ych i ma�ych z zainteresowaniem, co �wiadczy o �ywotno�ci romans�w i talencie pisarki. Daphne du Maurier zmar�a niedawno, w Kornwalii. Pozostawi�a po sobie oko�o trzydziestu ksi��ek, nie tylko beletrystycznych (powie�ci, zbior�w opowiada�, dramat�w), ale tak�e innych, na przyk�ad literacki portret ojca, pt. "Gerald", lub portret swej francusko_angielskiej rodziny, pt. "The du Mauriers". Wszystkie te ksi��ki okre�laj� j� jako pisark� popularn� wysokiej rangi artystycznej. Maria Jentys Rozdzia� I By� pos�pny, szary dzie�, jeden z ostatnich dni listopada. Zmiana pogody przysz�a nagle, gdy nie�yczliwy, ostry wiatr zasnu� niebo o�owianymi chmurami, z kt�rych m�y� nieustannie drobny deszcz, a cho� by�a dopiero druga po po�udniu, blado�� zmierzchu jesiennego spad�a ju� na wzg�rza, spowijaj�c je mg��. Lepki zi�b mimo szczelnie zamkni�tych okien przenika� do wn�trza dyli�ansu i nasyca� wilgoci� sk�rzane obicia siedze�. Musia�a te� by� niewielka szpara w dachu, bo cienkie strumyczki deszczu raz po raz sp�ywa�y z g�ry, zostawiaj�c w tym miejscu na sk�rze granatowe smugi i plamy jak po rozlanym atramencie. Wo�nica, po uszy okutany p�aszczem, zgina� si� na ko�le wp�, daremnie usi�uj�c stworzy� sobie os�on� z w�asnych ramion, a smutne konie z trudem posuwa�y si� naprz�d, zbyt n�kane wichur� i deszczem, aby reagowa� na uderzenia bata, kt�ry co chwila trzaska� nad ich �bami. Ko�a dyli�ansu z j�kiem i skrzypieniem zapada�y si� i podskakiwa�y na wybojach, czasem za� spryskiwa�y szyby p�ynnym b�otem, co w po��czeniu z nieprzerwanie si�pi�cym deszczem uniemo�liwia�o cho�by rzut oka na krajobraz. Nieliczni pasa�erowie dla rozgrzewki tulili si�" do siebie i wydawali ch�ralne okrzyki, ilekro� dyli�ans wpad� do do�u g��bszego ni� zwykle, staruszek za�, kt�ry narzeka� bez przerwy, odk�d wsiad� w Truro do dyli�ansu, w pewnej chwili zerwa� si� rozw�cieczony, otworzy� z wysi�kiem okno i nie zwa�aj�c na strugi deszczu zalewaj�ce nie tylko jego, lecz i towarzyszy podr�y, wysun�� g�ow� na zewn�trz. Piskliwym, z�ym g�osikiem wymy�la� wo�nicy od �otr�w, zb�j�w, morderc�w i krzycza�, �e je�li wo�nica nadal b�dzie p�dzi� na z�amanie karku, wszyscy pasa�erowie wyzion� ducha, zanim dojad� do Bodmin, bo i tak ju� ledwie zipi�, a je�li o niego osobi�cie chodzi, nigdy ju� nie wsi�dzie do dyli�ansu. Trudno by ustali�, czy wo�nica go w og�le s�ysza�. Prawdopodobniejsze by�o, �e potoki wyrzut�w porwa� i uni�s� wiatr. Staruszek po chwili czekania, wyzi�biwszy dok�adnie wn�trze dyli�ansu, usiad� zn�w na swoim miejscu w k�cie, okry� kolana pledem i co� tam do siebie gniewnie mamrota�. Najbli�sza jego s�siadka, weso�a, rumiana kobieta w niebieskiej pelerynie, westchn�a ze wsp�czuciem, po czym mrugaj�c do pozosta�ych pasa�er�w i nieznacznym ruchem g�owy wskazuj�c staruszka, stwierdzi�a po raz co najmniej dwudziesty, �e jak �yje nie pami�ta takiej niepogody, wichura co si� zowie, tu ju� nikt si� nie pomyli i nie powie, �e jest lato. Nast�pnie pogrzeba�a w poka�nym koszyku, wyci�gn�a wielki kawa� ciasta i zatopi�a w nim mocne bia�e z�by. Mary Yellan siedzia�a w przeciwleg�ym k�cie, tam gdzie strumyczek deszczu s�czy� si� przez szpar� w dachu. Niekiedy zimna kropla spada�a jej na rami�, w�wczas dziewczyna strzepywa�a j� niecierpliwie. Z podbr�dkiem wtulonym w d�onie nie odrywa�a oczu od okna zachlapanego b�otem i deszczem w nik�ej, lecz wci�� jeszcze �ywej nadziei, �e jaki� promie� s�o�ca przebije si� w ko�cu przez chmury i cho� skrawek b��kitu, co wczoraj jeszcze ol�niewa� nad Helfordem, zab�y�nie na znak pomy�lnej przysz�o�ci. Znajdowa�a si� zaledwie o czterdzie�ci mil od miejsca, kt�re przez dwadzie�cia trzy lata by�o jej domem, lecz owa nadzieja w sercu zacz�a ju� przygasa�, a nieust�pliwa odwaga, co stanowi�a dominuj�c� cech� charakteru dziewczyny i ratowa�a j� podczas choroby i �mierci matki, da�a si� teraz zachwia� pierwszym podmuchom wichury. Okolica by�a zupe�nie obca, a to ju� samo przez si� budzi�o przera�enie. Przez zamglone okno dyli�ansu Mary, wyt�aj�c wzrok, spogl�da�a na �wiat ca�kiem odmienny od tamtego, kt�ry zna�a, a od kt�rego dzieli� j� tylko dzie� podr�y. Jak�e dalekie teraz i by� mo�e utracone na zawsze wydawa�y si� l�ni�ce wody Helfordu, zielone wzg�rza, �agodne stoki dolin, gromadki bia�ych domk�w nad brzegiem rzeki! Helfordzki deszcz by� dobrotliwy, szele�ci� w listowiu drzew, nikn�� w bujnej trawie, tworzy� potoki i rzeczu�ki sp�ywaj�ce do szerokiej rzeki, wsi�ka� we wdzi�czn� gleb�, kt�ra odp�aca�a si� barwnymi kwiatami. Ten deszcz by� zajad�y, bezlitosny, siek� okna dyli�ansu i smaga� tward�, ja�ow� ziemi�. �adnych tu drzew, je�li nie liczy� jednego lub dw�ch, rozpo�cieraj�cych nagie konary, powyginane i poskr�cane przez stulecia wichr�w, a tak sczernia�ych ze staro�ci i s�oty, �e gdyby nawet wiosna owia�a je swym tchnieniem, p�czki nie odwa�y�yby si� chyba rozwin�� w li�cie, l�kaj�c si� sp�nionych, zab�jczych przymrozk�w. Uboga okolica, bez �ywop�ot�w i ��k, kraina kamieni, czarnego wrzosu i kar�owatego �arnowca. Tutaj nigdy pewno nie bywa na prawd� pogodnie, my�la�a Mary; albo szaruga jak dzisiaj, albo sucha spiekota pe�ni lata, a nigdzie zielonej, cienistej kotliny, daj�cej schronienie, sama tylko trawa, co ��knie i brunatnieje jeszcze przed ko�cem maja. W tym szarym, obcym krajobrazie nawet ludzie na drogach i w miasteczkach wygl�daj� inaczej, upodabniaj� si� wida� do otoczenia. W Helston, tam gdzie wsiad�a do pierwszego dyli�ansu, Mary czu�a si� jeszcze na dobrze znanym gruncie. Tyle dzieci�cych wspomnie� ��czy�o j� z Helston. Cotygodniowe wyprawy na targ z ojcem, a potem, kiedy ojca zabrak�o, z matk�, kt�ra m�nie zaj�a jego miejsce i tak jak on je�dzi�a niezmordowanie tam i z powrotem, w zimie i w lecie. Wozi�a okryte starannie s�om� kury, jajka, mas�o, Mary za� siedzia�a obok, mocno �ciskaj�c wi�kszy od siebie koszyk i opieraj�c sw�j ma�y podbr�dek o pa��k. Ludzie w Helston byli im �yczliwi, nazwisko Yellan znane by�o w miasteczku i szanowane, gdy� po �mierci m�a wdowa musia�a toczy� ci�k� walk� o byt i niewiele by�o kobiet, co maj�c jedno tylko dziecko i ca�e gospodarstwo do prowadzenia, wybra�yby samotno�� i nie my�la�y wcale o powt�rnym zam��p�j�ciu. Pewien farmer z Manaccan poprosi�by j� o r�k�, gdyby tylko �mia�, drugi ewentualny kandydat mieszka� w Gweek, ale czytali z jej oczu, �e nie zechce �adnego z nich, bo dusz� i cia�em wci�� nale�y do tego, co odszed�. Ale har�wka na farmie zmog�a w ko�cu matk�. Ona, co nie oszcz�dza�a si� nigdy i przez siedemna�cie lat wdowie�stwa zmusza�a si� ustawicznie do nadludzkich wysi�k�w, nie zdo�a�a przetrzyma� ostatniej pr�by i straci�a serce do dalszej walki. Inwentarz farmy wci�� si� kurczy�, a �e nast�pi�y ci�kie czasy - jak m�wiono matce w Helston - i ceny gwa�townie spad�y, nie spos�b by�o nigdzie zdoby� got�wki. Wsz�dzie wok� panowa�a ta sama rozpaczliwa sytuacja. Farmerom g��d zagl�da� ju� w oczy. Na domiar z�ego jaka� zaraza spad�a na okolic� i zabija�a �ywy inwentarz w wioskach dooko�a Helfordu. Zaraza nie mia�a nazwy i nie by�o na ni� lekarstwa. Atakowa�a i niszczy�a wszystko, co �ywe, niczym p�ny mr�z, co wiosn� przychodzi nagle wraz z ksi�ycem na nowiu, a potem znika, nie pozostawiaj�c po sobie �adnego �ladu pr�cz martwych stworze�. Trudny to by�, niespokojny okres dla Mary i jej matki. Patrza�y, jak wyhodowane przez nie kurcz�ta i kacz�ta jedno po drugim marniej� i gin�. Widzia�y, jak m�ody byczek pad� na ��ce, tam gdzie si� pas�. Najbole�niejsza by�a �mier� starej klaczy, kt�ra s�u�y�a im przez dwadzie�cia lat i na kt�rej szerokim grzbiecie Mary jako ma�e dziecko uczy�a si� je�dzi� konno. Klacz pewnego ranka w stajni wyda�a ostatnie tchnienie, opieraj�c �eb na kolanach Mary, a kiedy wykopano d� w sadzie pod jab�oni�, kiedy j� pochowano i nigdy ju� nie mia�a zawie�� ich w dzie� targowy do Helston, matka zwr�ci�a si� do Mary i rzek�a: - Jaka� cz�� mojej duszy posz�a do grobu razem z biedn� Nell, Mary. MO�e to moja wiara w Boga, nie wiem, ale czuj�, �e serce mam zm�czone i nie mog� ju� d�u�ej �y�. Wesz�a do domu i usiad�a w kuchni, blada jak p��tno, postarza�a nagle o dziesi�� lat. Wzruszy�a oboj�tnie ramionami, kiedy Mary powiedzia�a, �e zawo�a lekarza. - Za p�no, dziecko - rzek�a - o siedemna�cie lat za p�no. Zacz�a p�aka� cicho, ona, kt�ra nigdy dotychczas nie p�aka�a. Mary pobieg�a po starego doktora, kt�ry mieszka� w Mawgan i kt�ry obecny by� przy jej narodzinach. Doktor, jad�c z ni� swoj� dwuk�k� na farm�, potrz�sa� smutno g�ow�. - Powiem ci, Mary, co to jest - rzek�. - Twoja matka od chwili �mierci ojca nie oszcz�dza�a si� wcale, a do tego wci�� mia�a zgryzoty, no i za�ama�a si� w ko�cu. Nie podoba mi si� to. W z�ym czasie to si� sta�o. Zajechali kr�t� drog� poln� pod dom. Przy furtce czeka�a s�siadka, pilno jej by�o obwie�ci� niedobre nowiny. - Twojej matce jest gorzej - krzykn�a. - Stan�a przed chwil� w drzwiach, blada by�a jak upi�r. Nagle dreszcz ni� wstrz�sn�� i upad�a na �cie�k�. Pani Hoblyn i Will Searle podbiegli do niej. Zanie�li biedaczk� do domu. M�wi�, �e nie otwiera oczu. Doktor stanowczym ruchem odsun�� sprzed drzwi gromadk� gapi�w. Razem z Williamem �Searle podnie�li z pod�ogi nieruchom� posta� i zanie�li na g�r� do sypialni. - Udar - orzek� doktor - ale ona oddycha, puls jest r�wnomierny. Tego si� te� obawia�em: �e za�amie si� w�a�nie tak, nagle. Dlaczego to si� sta�o akurat teraz, po tylu latach, Bogu jednemu wiadomo i jej samej. Ty, Mary, musisz teraz udowodni�, �e jeste� c�rk� swoich rodzic�w i do�o�y� stara�, aby matka odzyska�a zdrowie. Tylko tobie mo�e si� to uda�. Ponad p� roku Mary piel�gnowa�a matk� w tej pierwszej i ostatniej chorobie, lecz mimo ca�ej troski i opieki, jak� otaczali chor� i c�rka, i doktor, wdowa nie powraca�a do zdrowia. Zabrak�o jej woli �ycia. Zdawa�o si�, �e pragnie tylko wyzwolenia i modli si� w duchu, aby przysz�o jak najpr�dzej. Powiedzia�a do Mary: - Nie chc�, �eby� si� boryka�a tak jak ja. Takie zmagania niszcz� cia�o i ducha. Nie ma powodu, �eby� zosta�a tutaj, kiedy odejd�. Najlepiej b�dzie, je�eli pojedziesz do Bodmin, do ciotki Patience. Mary usi�owa�a przekona� matk�, �e �mier� wcale jej nie grozi, ale perswazje na nic si� zda�y. pani Yellan spodziewa�a si� �mierci i tego jej prze�wiadczenia nie spos�b by�o zwalczy�. - Nie chc� opuszcza� farmy, mamo - rzek�a w ko�cu Mary. - Tu si� urodzi�am, tutaj urodzi� si� ojciec, a ty te� pochodzisz przecie� z tej okolicy. Tu jest miejsce Yellan�w. Nie boj� si� ub�stwa ani trudno�ci. Pracowa�a� tu sama jedna przez siedemna�cie lat, czemu ja bym nie mia�a tak samo pracowa�? Jestem silna, podo�am ka�dej m�skiej robocie, wiesz o tym. - To nie jest �ycie dla m�odej dziewczyny - odpar�a matka. Harowa�am przez wszystkie lata przez pami�� ojca i przez wzgl�d na ciebie. Praca dla kogo� daje kobiecie spok�j i zadowolenie, ale kiedy si� pracuje tylko dla siebie, to rzecz zupe�nie inna. Nie wk�ada si� serca w prac�. - C� bym robi�a w mie�cie? - zaprotestowa�a zn�w Mary. - Nie znam innego �ycia, jak to nasze nad rzek�, i nie chc� zna�. Do�� mi miasta, kiedy je�d�� st�d do Helston, wi�cej nie potrzeba. Najlepiej mi tutaj z tymi kurkami, co nam jeszcze zosta�y, z warzywami w ogrodzie, ze star� macior�, z ��dk� na rzece. Co b�d� robi�a w Bodmin u ciotki Patience? - Mary, dziewczyna nie mo�e mieszka� sama, bo albo zwariuje, albo zejdzie na z�� drog�. Inaczej nie bywa. NIe pami�tasz ju� biednej Zuzanny, co o p�nocy przy pe�ni ksi�yca chodzi�a po cmentarzu i wo�a�a kochanka, kt�rego nigdy nie mia�a? A jeszcze przed twoim urodzeniem by�a tu panienka, kt�ra zosta�a sierot� maj�c lat szesna�cie. Uciek�a do Falmouth i wda�a si� z marynarzami. Ot� nie zaznam spokoju w grobie ani ja, ani tw�j ojciec, je�eli pozostaniesz bez opieki. Spodoba ci si� ciotka Patience, zawsze by�a pierwsza do zabaw i �miech�w, a serce ma wielkie jak stodo�a i mi�kkie jak mas�o. Pami�tasz, jak by�a tutaj dwana�cie lat temu? Mia�a wst��ki przy kapeluszu i jedwabn� halk�. Jeden cz�owiek, kt�ry pracowa� w Trelowarren, mia� na ni� oko, ale ona uwa�a�a, �e warta jest lepszego losu. Tak, Mary pami�ta�a ciotk� Patience z jej fryzowan� grzywk� i wielkimi niebieskimi oczami, pami�ta�a, jak ciotka �mia�a si� i trajlowa�a, jak unosi�a do g�ry sp�dnice i ostro�nie, na paluszkach przechodzi�a przez b�oto na podw�rku. �liczna by�a jak wr�ka z bajki. - Jakim cz�owiekiem jest tw�j wuj, a jej m��, tego nie umiem powiedzie� - m�wi�a dalej matka - bo nigdy go nie widzia�am ani nie spotka�am nikogo, kto by go zna�. Ale kiedy ciotka wysz�a za niego - na �wi�tego Micha�a min�o dziesi�� lat - napisa�a do mnie list pe�en takich zachwyt�w, a� mo�na by�o pomy�le�, �e to pisze m�odziutka dziewczyna, nie kobieta lat trzydziestu z hakiem. - B�d� mnie uwa�ali za nieokrzesan� dzikusk� - powiedzia�a Mary z namys�em. - Nie mam pi�knych manier, kt�rych si� wymaga od dziewcz�t. Nic sobie nie b�dziemy mieli do powiedzenia. - POkochaj� ci� tak�, jaka jeste�, minki i sztuczki nie maj� znaczenia. Dziecko, masz mi przyrzec, �e kiedy odejd�, napiszesz do ciotki Patience. Powt�rzysz jej, �e ostatnim moim i najgor�tszym �yczeniem by�o, �eby� si� do niej przenios�a. - Przyrzekam - powiedzia�a Mary, ale ci�ko jej by�o na sercu i smutno na my�l o przysz�o�ci tak niepewnej i niezbadanej, gdy utraci wszystko, co zna i kocha, a w ci�kich chwilach nie b�dzie mia�a nawet tej pociechy, jak� daje widok domu rodzinnego. Matka z ka�dym dniem by�a coraz s�absza, z ka�dym dniem uchodzi�o z niej �ycie. Przetrwa�a jeszcze �niwa, zbi�r owoc�w i pierwsze opadanie li�ci, gdy jednak nadesz�y poranne mg�y, gdy szron okry� ziemi�, wezbrana rzeka pop�dzi�a na spotkanie rozszala�ego morza, a fale z rykiem rozbija�y si� na ma�ych pla�ach helfordzkich, wdowa zacz�a si� miota� niespokojnie na ��ku. Nazywa�a c�rk� imieniem zmar�ego m�a, m�wi�a o sprawach dawno minionych i o ludziach, kt�rych Mary nigdy nie zna�a. Przez trzy dni �y�a we w�asnym, zamkni�tym �wiecie, a na czwarty dzie� umar�a. Mary patrza�a, jak wszystko, co kocha�a i zna�a, przechodzi stopniowo do obcych r�k. �ywy inwentarz pop�dzono na targ do Helston. Farm� kupi� jaki� cz�owiek z Coverack, kt�remu spodoba� si� dom. Nowy w�a�ciciel z fajk� w z�bach chodzi� po podw�rzu, pokazywa�, jakie wprowadzi tu zmiany i kt�re drzewa wytnie, �eby mie� �adniejszy widok, a Mary z niem� nienawi�ci� obserwowa�a go ze swego okna, pakuj�c skromny dobytek do kufra po ojcu. Przybysz z Coverack sprawi�, �e poczu�a si� intruzem we w�asnym domu; najwyra�niej chcia�, �eby wynios�a si� st�d czym pr�dzej, my�la�a wi�c tylko o tym, aby najrychlej ze wszystkim sko�czy� i nigdy ju� tu nie wraca�. Jeszcze raz przeczyta�a list od ciotki, skre�lony niepewn� r�k� na zwyk�ym papierze. Ciotka pisa�a, �e wstrz��ni�ta jest nieszcz�ciem, kt�re spotka�o siostrzenic�; nic nie wiedzia�a o chorobie siostry, przecie� to ju� tyle lat, odk�d by�a ostatni raz w Helford. Po czym nast�powa� ci�g dalszy: "U nas te� zasz�y du�e zmiany. Nie mieszkam ju� w Bodmin, ale dwana�cie mil za miastem, na drodze do Launceston. Okolica bezludna, pustkowie, gdyby� wi�c do nas przyjecha�a, rada by�abym z twego towarzystwa, zw�aszcza w zimie. Pyta�am wuja, nie ma nic przeciwko temu, jak powiada, je�eli tylko jeste� cicha, nie gadatliwa i b�dziesz nam pomaga�, kiedy zajdzie potrzeba. Nie mo�e ci nic p�aci� ani �ywi� ci� za darmo, jak sama pewno rozumiesz. W zamian za mieszkanie i utrzymanie b�dziesz musia�a pomaga� w barze. Bo widzisz, wuj jest w�a�cicielem ober�y "Jamajka"". Mary z�o�y�a list i schowa�a go do kufra. Dziwne to by�o zaproszenie od zawsze u�miechni�tej ciotki Patience, jak� pami�ta�a. Ozi�b�y, osch�y list, bez s�owa pociechy, nie wyja�niaj�cy nic pr�cz tego, �e siostrzenica nie mo�e ��da� pieni�dzy. Ciotka Patience z jej jedwabnymi halkami i delikatnym obej�ciem �on� karczmarza! Mary dosz�a do wniosku, �e kryje si� tu co�, o czym matka z pewno�ci� nie wiedzia�a. List nazbyt si� r�ni� od tamtego sprzed dziesi�ciu lat, napisanego przez szcz�liw� m�od� m�atk�. Jednak�e Mary da�a matce s�owo i nie mo�e go z�ama�. Dom ju� sprzedany, nie ma tu dla niej miejsca. Bez wzgl�du na to, jakiego dozna przyj�cia, ciotka jest rodzon� siostr� matki, tylko o tym nale�y pami�ta�. Sko�czy�o si� dawne �ycie - umi�owana farma i l�ni�ce wody Helfordu. Przed ni� le�y przysz�o�� i ober�a "Jamajka". Tak si� wi�c sta�o, �e Mary Yellan znalaz�a si� w skrzypliwym, rozchybotanym dyli�ansie, jad�cym z Helston na p�noc przez miasto Truro z jego gromad� dach�w i wie�yc, z szerokimi brukowanymi ulicami, z b��kitnym, jeszcze po�udniowym niebem, z lud�mi, co stoj�c w drzwiach u�miechali si� i przesy�ali r�kami pozdrowienia, gdy mija� ich z �oskotem dyli�ans. Ale kiedy Truro pozosta�o w dolinie, niebo powlok�o si� chmurami, a po obu stronach traktu rozpostar� si� teren ja�owy i pusty. Wioski trafia�y si� teraz rzadko, w drzwiach domk�w nie wida� by�o u�miechni�tych twarzy. Drzew r�wnie� by�o coraz mniej, �ywop�oty znik�y bez �ladu. Wreszcie dyli�ans z turkotem zajecha� do Bodmin, miasteczka szarego i nieprzyst�pnego jak otaczaj�ce je wzg�rza. Pasa�erowie jeden po drugim zacz�li zbiera� baga�e - wszyscy pr�cz Mary, kt�ra nadal siedzia�a w swoim k�cie. Wo�nica z twarz� ociekaj�c� deszczem zajrza� przez okno. - Jedzie pani do �Launceston? - spyta�. - Niedobra b�dzie dzisiaj jazda przez torfowiska. Mog�aby pani przenocowa� w Bodmin i pojecha� jutrzejszym porannym dyli�ansem. Nikt tu ju� dalej nie jedzie pr�cz pani. - Musz� by� dzisiaj, bo czekaj� na mnie - rzek�a Mary. - Nie boj� si� jazdy. Zreszt� nie jad� a� do Launceston. Czy zechce mnie pan wysadzi� przy ober�y "Jamajka"? Wo�nica spojrza� na ni� zaskoczony. - Przy ober�y "Jamajka"? - powt�rzy�. - A c� pani ma tam do roboty? "Jamajka" nie jest odpowiednim miejscem dla m�odej panienki. To chyba jaka� pomy�ka. Wpatrywa� si� w ni� z wyra�nym niedowierzaniem. - O, s�ysza�am, �e to pustkowie - odpar�a Mary - ale nie jestem przyzwyczajona do �ycia w mie�cie. Nad rzek� Helford, tam sk�d pochodz�, bardzo jest cicho, latem czy zim�, ale nigdy nie dokucza�a mi samotno��. - Nie m�wi�em wcale o samotno�ci - rzek� m�czyzna. - Mo�e pani nie rozumie, bo jest pani tu obca. Nie chodzi mi o te dwadzie�cia par� mil przez torfowiska, chocia� wi�kszo�� kobiet ba�aby si� tamt�dy jecha�. Niech pani chwil� zaczeka. Zwr�ci� si� do kobiety, kt�ra stoj�c w drzwiach gospody "Kr�lewskiej" zapala�a lamp� nad wej�ciem, ju� bowiem zapada� zmierzch. - Prosz� pani - zawo�a� - niech pani tu przyjdzie i przem�wi do rozumu tej panience. Powiedziano mi, �e jedzie do Launceston, ale ona m�wi, �e chce wysi��� przy "Jamajce". Kobieta zesz�a po stopniach i zajrza�a do wn�trza dyli�ansu. - To dzika okolica, prawdziwe pustkowie - powiedzia�a - i je�eli szuka pani pracy, to nie znajdzie jej pani u tamtejszych farmer�w. Ci na trz�sawiskach nie lubi� obcych. Lepiej si� pani urz�dzi tutaj, w Bodmin. Mary u�miechn�a si� do niej. - O to si� nie martwi�. Jad� do krewnych. M�j wuj jest w�a�cicielem ober�y "Jamajka". Nast�pi�a d�uga cisza. W zamglonym �wietle latarni Mary dostrzeg�a, �e zar�wno kobieta, jak i m�czyzna patrz� na ni� szeroko otwartymi oczami. Przeszy� j� nagle zi�b, wstrz�sn�� ni� niepok�j. Chcia�aby us�ysze� od kobiety jakie� s�owo otuchy czy zach�ty, ale takie s�owo nie pad�o. Kobieta cofn�a si� od okna. - Przepraszam - powiedzia�a wolno. - Oczywi�cie to nie moja sprawa. Dobranoc. Wo�nica z twarz� do��" mocno zaczerwienion� pogwizdywa� jak kto�, kto chce wybrn�� z k�opotliwej sytuacji. Mary pod wp�ywem impulsu pochyli�a si� do przodu i dotkn�a jego ramienia. - Niech pan mi powie - poprosi�a. - Nie b�d� mia�a nic za z�e. Czy m�j wuj nie jest tu lubiany? Czy co� si� za tym wszystkim kryje? M�czyzna bardzo si� speszy�. Powiedzia� niech�tnie, unikaj�c jej spojrzenia: - "Jamajka" ma z�� s�aw�. Opowiadaj� o niej r�ne historie, wie pani, jak to jest. Ale nie chc� robi� plotek. Mo�e to wszystko nieprawda. - Jakie historie? - pyta�a Mary. - Chodzi o to, �e tam si� du�o pije? A mo�e wuj pozwala, �eby w ober�y zbiera�o si� z�e towarzystwo? M�czyzna usi�owa� si� wykr�ci�. - Nie chc� robi� plotek - powt�rzy� - i w�a�ciwie o niczym nie wiem. No, gadaj� ludzie... A porz�dni go�cie nie chodz� ju� do "Jamajki". Tyle tylko wiem. Za dawnych czas�w poi�o si� tam i karmi�o konie, wpada�o si�, �eby co� przegry�� i wypi� kieliszek. Ale teraz ju� si� tam nie zatrzymujemy. Zacinamy konie i na nikogo si� nie ogl�damy, dop�ki nie dojedziemy do Pi�ciu Dr�g, a i tam nie bawimy d�ugo. - Dlaczego ludzie nie chodz� do ober�y? Z jakiego powodu? - nalega�a Mary. Wo�nica milcza� chwil�, zdawa�o si�, �e szuka w�a�ciwych s��w. - Boj� si� - powiedzia� wreszcie i potrz�sn�� g�ow�; jasne by�o, �e nic si� z niego wi�cej nie wydob�dzie. Widocznie jednak poczu�, �e zbyt by� opryskliwy i zrobi�o mu si� �al Mary, bo po chwili zajrza� zn�w do okna. - Napije si� pani przed wyjazdem herbaty? - spyta�. - Czeka pani� d�uga droga, a na torfowiskach jest zimno. Mary potrz�sn�a przecz�co g�ow�. Zapomnia�a o g�odzie, a cho� rozgrza�aby si� ch�tnie herbat�, nie mia�a ochoty wysi��� z dyli�ansu i wej�� do gospody "Kr�lewskiej": kobieta z pewno�ci� b�dzie si� na ni� gapi�a, ludzie b�d� szepta� po k�tach. Poza tym jaki� zaczajony w niej tch�rzliwy duszek szepta� wci�� natarczywie: "Zosta� w Bodmin, zosta� w Bodmin" i kto wie, mo�e znalaz�szy si� w ciep�ym i bezpiecznym schronieniu gospody, uleg�aby jego namowom. A przecie� obieca�a matce, �e pojedzie do ciotki Patience, nie wolno si� teraz cofn��. - No to jed�my - rzek� wo�nica. - Jest pani dzi� wiecz�r jedyn� podr�n� na ca�ym trakcie. Ma pani tu jeszcze jeden koc, prosz� okry� kolana. Jak si� ju� znajdziemy na szczycie wzg�rza, b�d� pop�dza� konie, bo marna dzi� noc do jazdy. Nie zaznam chwili spokoju, dop�ki si� nie znajd� we w�asnym ��ku w Launceston. Rzadko kt�ry z nas lubi je�dzi� o tej porze roku przez torfowiska, zw�aszcza przy takiej pogodzie. Dyli�ans zaturkota� po bruku, mijaj�c zaciszne, solidne domy, migotliwe �wiat�a, nielicznych przechodni�w, co chyl�c g�ow� przed wiatrem i deszczem, spieszyli do domu na kolacj�. Przez okna zas�oni�te okiennicami Mary widzia�a b�yski przyjaznych �wiec - na kominku z pewno�ci� p�onie ogie�, st� nakryto bia�ym obrusem, kobieta i dzieci siadaj� do posi�ku, m�czyzna tymczasem grzeje r�ce przy weso�ym p�omieniu. Przypomnia�a sobie u�miechni�t� wie�niaczk�, z kt�r� tu dzi� przyjecha�a. Zastanawia�a si�, czy ona te� siedzi teraz przy stole w otoczeniu dzieci. Jaka to by�a przyjemna kobieta, jakie mia�a rumiane policzki, jakie swojskie te spierzchni�te, spracowane r�ce! Ile ufno�ci budzi� jej niski g�os! Mary zacz�a uk�ada� sobie bajeczk�: gdyby tak wysiad�a za kobiet� z dyli�ansu, posz�a z ni�, poprosi�a j� o przytu�ek... Nie spotka�aby si� z odmow�, by�a tego pewna. S�u�y�aby kobiecie, pokocha�aby j�, bra�aby udzia� w jej �yciu. Pozna�aby jej rodzin�... Konie wspina�y si� na wzg�rze za miastem. Przez okno w tyle dyli�ansu wida� by�o, jak znikaj� �wiat�a Bodmin, szybko, jedno po drugim, a� wreszcie ostatni b�ysk mrugn��, zamigota� i zgas�. Mary znalaz�a si� teraz sam na sam z wiatrem i deszczem, a od celu podr�y dzieli�o j� jeszcze dwana�cie pos�pnych mil przez torfowiska. Przysz�o jej na my�l, �e tak si� chyba czuje okr�t, kiedy opuszcza bezpieczn� przysta�. Ale �aden statek nie m�g� si� czu� bardziej zgn�biony, cho�by nawet wicher grzmia� w olinowaniu i fale liza�y pok�ad. W dyli�ansie by�o teraz ciemno, bo Mary uzna�a, �e lepiej zgasi� mizerny ��ty p�omyk kaganka, kt�ry w podmuchach wiatru, wpadaj�cych przez szpar� w dachu, chybota� si� na wszystkie strony, zagra�aj�c sk�rze obi�. Siedzia�a skulona w k�cie, chwiej�c si� to w jedn�, to w drug� stron�, ilekro� dyli�ans podskakiwa� na wybojach i my�la�a o tym, �e nigdy dot�d nie wiedzia�a, jak z�owroga mo�e by� samotno��. Nawet w skrzypieniu i poj�kiwaniu dyli�ansu, kt�ry przez ca�y dzie� ko�ysa� j� przecie� niczym kolebka, brzmia�a teraz gro�ba. Wicher szarpa� dach, strugi deszczu, coraz gwa�towniejsze, gdy zabrak�o os�ony wzg�rz, plu�y w okna ze zdwojon� zaciek�o�ci�. Po obu stronach traktu nagie torfowiska, ciemne, nieprzebyte, bez drzew, bez domostw, rozpo�ciera�y si� a� do niewidzialnego widnokr�gu jak bezkresna pustynia. Cz�owiek nie mo�e mieszka� na takim ja�owym pustkowiu, my�la�a Mary, i by� jak inni ludzie; nawet dzieci rodz� si� tu pewno wynaturzone niby sczernia�e krzaki �arnowca, przyginane do ziemi wiatrem, co nigdy nie ustaje, lecz dmie, jak mu si� podoba, ze wschodu i zachodu, z p�nocy i po�udnia. Umys�y te� maj� pewno spaczone, my�li niedobre, skoro musz� wci�� przebywa� w�r�d moczar�w i ska�, w�r�d twardego wrzosu i kruszej�cych g�az�w. Z dziwnego pnia musz� pochodzi� ci, co �pi� pod tym czarnym niebem, maj�c pod g�ow� t� nie�yczliw� ziemi�. Niezawodnie pozosta�o w nich dotychczas co� z Szatana. Droga biegnie przez teren ciemny i milcz�cy, nigdzie b�ysku �wiat�a, kt�ry cho� na chwil� doda�by otuchy podr�nej w dyli�ansie, wr�c pomy�lno��, budz�c nadziej�. A mo�e na przestrzeni ca�ych dwudziestu mil dziel�cych miasta Bodmin i Launceston nie ma ani jednego zamieszkanego domu, mo�e nie ma nawet chatki pasterza przy tej bezludnej drodze, nie ma nic, pr�cz ponurego budynku - ober�y "Jamajka". Mary straci�a rachub� czasu i odleg�o�ci, nie wiedzia�a, kt�ra to mila, dziesi�ta czy setna, uwierzy�aby, gdyby jej kto� powiedzia�, �e jest ju� po p�nocy. Zacz�a ceni� sobie bezpiecze�stwo, jakie zapewnia� jej dyli�ans: b�d� co b�d� zna�a wn�trze pojazdu, zna�a je od wczesnego ranka, czyli od bardzo dawna. Wprawdzie nie ko�cz�ca si� jazda sta�a si� udr�k�, ale by�y tu jednak chroni�ce dziewczyn� cztery �cianki, zniszczony, przeciekaj�cy dach, a na ko�le wo�nica, kt�rego mog�a w ka�dej chwili zawo�a�. Wreszcie zdawa�o si� jej, �e wo�nica ponagli� konie do szybszego jeszcze biegu, us�ysza�a, jak pokrzykuje na nie, przez okno dobieg�y strz�pki jego okrzyk�w niesione podmuchami wichury. Otworzy�a okno i wyjrza�a na zewn�trz. Poryw wiatru z deszczem o�lepi� j� na chwil�, ale otrz�sn�a si�, zgarn�a w�osy z oczu i w�wczas ujrza�a, �e dyli�ans w najwi�kszym p�dzie wje�d�a na zbocze wzg�rza, a torfowiska po obu stronach traktu majacz� atramentow� czerni� przez zas�on� deszczu i mg�y. Przed ni�, na szczycie, cofni�ta nieco w lewo od drogi, ukaza�a si� jaka� budowla. W ciemno�ciach majaczy�y zarysy wysokich komin�w. Ani �ladu innego domu czy nawet chatki. Je�eli to by�a "Jamajka", to wznosi�a si� dumna i samotna, wystawiona ze wszystkich czterech stron na ataki wichr�w. Mary otuli�a si� szczelniej peleryn� i zapi�a klamr� pod szyj�. Konie zatrzyma�y si�, �ci�gni�te r�k� wo�nicy, i sta�y zlane potem mimo ulewnego deszczu, z bok�w bucha�y im ob�oki pary. Wo�nica zsun�� si� z koz�a i zdj�� z g�ry jej kufer. Spieszy� si� wyra�nie, bo wci�� zerka� przez rami� ku domowi. - Jest pani na miejscu - rzek�. - Trzeba tylko przej�� przez dziedziniec. Je�eli zako�acze pani do drzwi, wpuszcz� pani�. Musz� ju� rusza�, bo nie dojad� przed p�noc� do Launceston. W mgnieniu oka by� ju� na ko�le i chwyci� lejce. Krzykn�� na konie, smagaj�c je gor�czkowo batem. Dyli�ans zaturkota�, zatrz�s� si� i w jednej chwili znik� w ciemno�ciach, jak gdyby go nigdy nie by�o. Mary zosta�a sama, z kuferkiem u st�p. Us�ysza�a za sob� szcz�k rygli odsuwanych w nie o�wietlonym domu, potem zgrzyt otwieranych drzwi. Jaka� wielka posta� wysz�a na dziedziniec, ko�ysz�c latarni�. - Kto tam? - odezwa� si� kto�. - Czego tu chcesz? Mary zrobi�a krok naprz�d, usi�uj�c zobaczy� twarz m�czyzny. �wiat�o latarni �wieci�o jej wprost w oczy i nie mog�a nic zobaczy�. M�czyzna wci�� ko�ysa� przed ni� latarni�, ale w ko�cu roze�mia� si�, wzi�� j� za rami� i popchn�� bezceremonialnie na ganek. - Ach, to ty? - powiedzia�. - Wi�c jednak przyjecha�a�? Jestem Joss Merlyn, tw�j wuj, i witam ci� w ober�y "Jamajka". Roze�mia� si� zn�w, wci�gn�� dziewczyn� do domu, zamkn�� drzwi i postawi� latarni� na stole przy korytarzu. Mary ujrza�a wreszcie jego twarz. Rozdzia� II By� to istny olbrzym, blisko siedmiu st�p wzrostu, z czo�em pooranym bruzdami i cer� smag�� jak u Cygana. G�ste ciemne w�osy spada�y mu na czo�o i zas�ania�y uszy. Wida� by�o, �e musi by� silny jak ko�, mia� pot�ne bary, d�ugie ramiona si�gaj�ce niemal do kolan i pi�ci jak spore szynki. Taki by� wielki, i� g�owa w stosunku do postaci wydawa�a si� ma�a, szyja za� kr�tka, co wraz z czarnymi brwiami i zmierzwionym w�osem sk�ada�o si� na ca�o�� przywodz�c� na my�l pochylonego do przodu gigantycznego goryla. Na tym zreszt� ko�czy�o si� podobie�stwo, bo mimo d�ugich n�g i r�k oraz pot�nej budowy nie mia� w twarzy nic z ma�py. Wydatny orli nos rysowa� si� nad ustami, kt�re niegdy�" mog�y si� zapewne poszczyci� idealnym wykrojem, lecz teraz zapad�y si� i wygi�y ku do�owi, a wielkie ciemne oczy nadal by�y pi�kne, mimo okalaj�cych je zmarszczek, obrz�k�w i krwistych c�tek. Najwi�ksz� jednak ozdob�, jaka mu pozosta�a, by�y z�by, wci�� jeszcze zdrowe i bardzo bia�e, gdy si� wi�c u�miecha�, odcina�y si� od opalonej twarzy, nadaj�c jej wilczy wyraz. A cho� powinna by� ogromna r�nica mi�dzy u�miechem cz�owieka i obna�onymi k�ami g�odnego wilka, u Jossa Merlyna r�nica ta by�a niedostrzegalna. - A wi�c ty jeste� Mary �Yellan - powiedzia� w ko�cu, g�ruj�c nad ni� olbrzymi� sw� postaci� i pochylaj�c ni�ej g�ow�, �eby si� lepiej dziewczynie przyjrze�. - No i przyjecha�a� z daleka, �eby si� zaopiekowa� wujem Jossem. To bardzo �adnie z twojej strony. - Gdzie ciocia Patience? - spyta�a Mary, rozgl�daj�c si� po mrocznym, nieprzytulnym korytarzu z pod�og� wyk�adan� zimnymi kamiennymi p�ytami i widz�c pokrzywione ze staro�ci, drewniane schody wiod�ce gdzie� na g�r�. - Nie spodziewa�a si� mojego przyjazdu? - "Gdzie ciocia Patience?" - przedrze�niaj�c j� powt�rzy� m�czyzna. - Gdzie moja ciotuchna? Chc�, �eby mnie uca�owa�a, przytuli�a, przygarn�a do serca! C� to, nie mo�esz chwili bez niej wytrzyma�? Nie chcesz uca�owa� wuja Jossa? Mary cofn�a si�. My�l o uca�owaniu tego cz�owieka nape�ni�a j� odraz�. Musi by� chyba ob��kany albo pijany. Najpewniej i jedno, i drugie. Ale nie chcia�a go rozgniewa�, za bardzo by�a wystraszona. Odgad� jej my�li i roze�mia� si� znowu. - Nie b�j si� - powiedzia� - nie dotkn� ci�. Nic ci z mojej strony nie grozi. Nigdy nie lubi�em ciemnow�osych kobiet, a poza tym mam wa�niejsze rzeczy do roboty, ni� bawi� si� w �apki z w�asn� siostrzenic�. Patrza� na ni� pogardliwie, traktuj�c j� najwyra�niej jak idiotk�. Wreszcie znudzi�y mu si� �arty, podni�s� g�ow� w kierunku schod�w. - Patience - rykn�� - co tam, u diab�a, robisz? Dziewczyna przyjecha�a i zap�akuje si�, �e ciebie nie ma. Na mnie patrze� wcale nie chce. Na g�rze rozleg� si� szelest, potem szuranie st�p i cichy okrzyk. Zamigota�a �wieca i po w�skich schodach zesz�a kobieta, os�aniaj�c r�k� p�omie�. Spod wyszarza�ego czepka spada�y na ramiona rzadkie, siwe w�osy, kt�re zapewne usi�owa�a bezskutecznie skr�ci� w loki. Sucha sk�ra wychud�ej twarzy opina�a szczelnie ko�ci policzkowe. Wielkie oczy by�y otwarte, i jak gdyby ustawicznie o co� pyta�y, usta wci�� porusza�y si� nerwowo, to sznuruj�c wargi, to zn�w je rozlu�niaj�c. KObieta mia�a na sobie sp�owia�� sp�dnic� w paski, niegdy� wi�niowe, obecnie blador�owe wskutek wielokrotnego prania, na ramiona zarzuci�a zniszczony, pocerowany szal. Chc�c o�ywi� nieco str�j, wci�gn�a widocznie now� wst��k� do czepka, lecz ta jaskrawoczerwona wst��ka razi�a jak dysonans, podkre�la�a bowiem trupi� blado�� twarzy. Mary os�upia�a z przera�enia i wsp�czucia, wpatrywa�a si� w kobiet� bez s�owa. Czy by� mo�e, aby ta obdarta, wyn�dznia�a staruszka by�a ciotk� Patience, �liczn�, dobr� wr�k� z jej dziecinnych wspomnie�? Drobna kobieta zesz�a do hallu. Uj�a r�k� Mary w obie d�onie i zajrza�a jej w oczy. - Naprawd� przyjecha�a�? - wyszepta�a. - Jeste� moj� siostrzenic�, Mary Yellan, tak? C�reczk� mojej zmar�ej siostry? Mary potwierdzi�a skinieniem g�owy, dzi�kuj�c Bogu, �e matka nie mo�e ogl�da� tego spotkania. - Droga ciociu - powiedzia�a jak najserdeczniej - ciesz� si�, �e ci� zn�w widz�. Tyle ju� lat min�o, odk�d by�a� u nas w Helford. Kobieta wci�� dotyka�a Mary, g�aska�a j� po ubraniu, po w�osach, a� wreszcie przywar�a do ramienia dziewczyny i wybuchn�a g�o�nym, przera�liwym szlochaniem. - Przesta� - warkn�� jej m��. - A c� to za powitanie? Czego beczysz, g�upia? Nie widzisz, �e dziewczyna chce je��? We� j� do kuchni, daj jej boczku i kieliszek czego� mocnego. Nachyli� si� i podni�s� kufer Mary, jak gdyby to by�o pi�rko. - Zanios� do jej pokoju - rzek� - a nim wr�c�, kolacja ma by� na stole, bo dopiero dam ci pow�d do p�aczu. I tobie te�, je�li zas�u�ysz - doda�, przysuwaj�c twarz do twarzy Mary i k�ad�c jej wielki paluch na ustach. - Oswojona jeste� czy gryziesz? - spyta�, wybuchn�� zn�w �miechem, kt�ry rozbrzmiewa� a� pod sufitem, i podtrzymuj�c kufer na ramieniu, ruszy� z tupotem po w�skich schodach. Ciotka Patience zapanowa�a nad sob�. Z wielkim wysi�kiem u�miechn�a si�, ruchem, kt�ry Mary pami�ta�a z dawnych czas�w, poprawi�a przerzedzone loki, a nast�pnie mrugaj�c nerwowo i poruszaj�c ustami, zaprowadzi�a siostrzenic� przez jeszcze jeden ciemny korytarz do o�wietlonej trzema �wiecami kuchni, gdzie na kominku tli� si� i dymi� torf. - Nie zwa�aj na wuja Jossa - powiedzia�a, zmieniaj�c nagle ton; przypomina�a teraz psa, kt�rego biciem nauczono bezwzgl�dnego pos�usze�stwa, i kt�ry mimo otrzymywanych ustawicznie kopniak�w broni� b�dzie swego pana jak lew. - Wujowi trzeba dogadza�, ma swoje zwyczaje i obcym z pocz�tku trudno go zrozumie�. Ale jest dla mnie bardzo dobry, zawsze by� dobry, od dnia naszego �lubu. Gada�a machinalnie, snuj�c si� tam i z powrotem po wyk�adanej p�ytami kuchni, nakrywaj�c do sto�u, wyjmuj�c z kredensu chleb, ser i zimny sos mi�sny. Mary za� usiad�a w kucki przy ogniu i bezskutecznie usi�owa�a rozgrza� zdr�twia�e palce. W kuchni pe�no by�o dymu. Unosi� si� a� pod sufit, wype�nia� k�ty, wisia� w powietrzu sinym ob�okiem. Szczypa� Mary w oczy, wciska� si� do nozdrzy, czu�a jego smak na j�zyku. - Wkr�tce polubisz wuja i poznasz jego zwyczaje - m�wi�a dalej ciotka. - To bardzo szlachetny i bardzo dzielny cz�owiek. Znany jest i szanowany w ca�ej okolicy. NIkt z�ego s�owa o nim nie powie. Zbiera si� tu u nas czasem bardzo dobre towarzystwo. Nie zawsze jest tak cicho jak dzisiaj. Bo musisz wiedzie�, �e to bardzo ruchliwy trakt. Dyli�anse przeje�d�aj� codziennie. A tutejsi ziemianie s� z nami w wielkiej komitywie. Dopiero wczoraj by� tu jeden z s�siad�w, upiek�am mu ciasto do zabrania do domu. "Pani Merlyn", powiedzia�, "pani jedna w ca�ej Kornwalii umie piec ciasto". Tak w�a�nie powiedzia�. Nawet sam dziedzic, to znaczy pan Bassat z North Hill, wiesz, w�a�ciciel ca�ej ziemi tu naoko�o, ot� pan Bassat par� dni temu min�� mnie na drodze - to by�o bodaj we wtorek - jak przeje�d�a�, zdj�� przede mn� kapelusz. "Moje uszanowanie pani", powiedzia� i uk�oni� mi si� pi�knie. Podobno za m�odu okropny by� z niego kobieciarz. A� tu Joss wychodzi ze stajni, reperowa� w�a�nie dwuk�k�. "Jak tam zbiory, panie dziedzicu?", zapyta�. "Wielkie jak ty, Joss", powiedzia� dziedzic i obaj si� roze�mieli. Mary wymamrota�a co� w odpowiedzi na t� tyrad�, chocia� z przykro�ci� i niepokojem obserwowa�a, �e ciotka Patience m�wi�c unika jej wzroku, na dodatek za� sama potoczysto�� przemowy wydawa�a si� podejrzana. Ciotka m�wi�a, jak m�wi dziecko obdarzone bujn� wyobra�ni�, kt�re samo sobie opowiada bajk�. Bolesne to by�o, �e stara si� odgrywa� jak�� rol� i Mary wola�aby, �eby ciotka nic ju� nie m�wi�a, bo ten potok s��w na sw�j spos�b bardziej dziewczyn� przerazi� ni� przedtem potok �ez. Za drzwiami rozleg� si� szelest i Mary z zamieraj�cym sercem zorientowa�a si�, �e Joss Merlyn przypuszczalnie od d�u�szej chwili jest na dole i s�ysza� pewnie s�owa �ony. Ciotka Patience r�wnie� us�ysza�a szelest, zblad�a bowiem i zacz�a sznurowa� usta. Wuj wszed� do pokoju i spojrza� najpierw na �on�, potem na Mary. - Co, kury ju� gdacz�? - rzuci�, mru��c oczy teraz ju� bez cienia u�miechu. - Byle mo�na sobie pogada�, to �zy od razu wysychaj�. S�ysza�em ci�, ty durna paplo. Gul, gul, gul, jak indyczka. My�lisz, �e twoja najdro�sza siostrzenica uwierzy�a cho� jednemu s�owu? Dziecka by� nie oszuka�a, co dopiero takiej dzierlatki. Wzi�� krzes�o spod �ciany i z trzaskiem przysun�� je do sto�u. Usiad� ci�ko, a� zaskrzypia�y wi�zania, si�gn�� po bochenek, ukraja� wielk� pajd� i posmarowa� t�uszczem. Odgryz� k�s napychaj�c usta i gestem przywo�a� Mary do sto�u. - G�odna jeste�, widz� to - powiedzia�. Odkraja� dla niej cienk� kromk�, przeci�� na cztery cz�ci, posmarowa� mas�em, a wszystko to robione by�o tak zr�cznie i odcina�o si� tak ra��co od gwa�townych, szorstkich ruch�w, jakimi bra� jedzenie dla siebie, �e Mary poczu�a co� zbli�onego do l�ku. Zdawa�o si�, �e jego palce kryj� w sobie jak�� czarodziejsk� moc, kt�ra przemienia je z niezgrabnych ko�k�w w zwinne i pos�uszne s�ugi. Gdyby odkraja� pajd� chleba i cisn�� jej, nie mia�aby mu za z�e, pozostawa�oby to w zgodzie z tym, co dotychczas widzia�a, ale ten nag�y przeskok od brutalnej nonszalancji do szybkiej, pe�nej wdzi�ku precyzji ruch�w stanowi� rewelacj� o tyle przykr�, �e zupe�nie niespodziewan�. Podzi�kowa�a cicho wujowi i zacz�a je��. Ciotka, kt�ra umilk�a natychmiast, gdy m�� wszed� do kuchni, sma�y�a boczek nad ogniem. Nikt si� nie odzywa�. Mary wiedzia�a, �e Joss Merlyn obserwuje j� bacznie, s�ysza�a, jak ciotka za jej plecami nieporadnie przek�ada z r�ki do r�ki gor�cy uchwyt patelni. Naraz z �a�osnym okrzykiem pu�ci�a patelni�. Mary zerwa�a si�, chc�c jej pom�c, ale Joss rykn��, �eby si� nie rusza�a. - Wystarczy jedna idiotka, nie potrzeba tu dw�ch - wrzasn��. - Sied� na swoim miejscu, niech ciotka sama sprz�ta. Nie b�j si�, to nie po raz pierwszy. - Rozpar� si� na krze�le i paznokciami d�uba� w z�bach. - Czego si� napijesz? - spyta� dziewczyny. - Koniaku, wina czy piwa? Mo�e si� zdarzy�, �e b�dziesz tu g�odna, ale pragnienia nie zaznasz. W "Jamajce" nikomu jeszcze nie zasch�o w gardle. - Roze�mia� si� i mrugn�� do Mary, pokazuj�c koniuszek j�zyka. - Je�li mo�na, napij� si� herbaty - odpar�a Mary. Nie jestem przyzwyczajona do mocnych trunk�w ani do wina - Nie? Twoja strata. No, mo�esz si� dzisiaj napi� herbaty, ale jak mi B�g mi�y, za miesi�c sama b�dziesz prosi�a o koniak. Si�gn�� przez st� i wzi�� j� za r�k�. - Niebrzydk� masz �apk�, jak na dziewczyn� z farmy - stwierdzi�. - Ba�em si�, �e b�dzie czerwona i spierzchni�ta. M�czy�ni nie cierpi�, kiedy brzydka r�ka nalewa im piwo. Wprawdzie moi go�cie nie s� zbyt wybredni, ale te� nie mieli�my dotychczas w "Jamajce" bufetowej. - Uk�oni� si� Mary drwi�co i pu�ci� jej r�k�. - Patience, kochanie moje - powiedzia� - masz tu klucz. Id� i przynie� mi butelk� koniaku. Mam dzi� takie pragnienie, �e nie ugasi�bym go wod� z ca�ego Dozmary. Ciotka natychmiast wzi�a klucz i znik�a na korytarzu. Joss Merlyn zn�w d�uba� w z�bach, pogwizduj�c od czasu do czasu, Mary za� jad�a tymczasem chleb z mas�em i pi�a herbat�, kt�r� przed ni� wuj postawi�. N�ka� j� okropny b�l g�owy, ba�a si�, �e lada chwila padnie ze znu�enia. Oczy �zawi�y od dymu. Ale mimo zm�czenia obserwowa�a ustawicznie wuja, udzieli� si� jej bowiem l�k ciotki i czu�a, �e obydwie s� tu uwi�zione niby myszy w pu�apce, bez mo�liwo�ci ucieczki, a wuj bawi si� nimi jak olbrzymi, okrutny kot. Po chwili ciotka wr�ci�a, nios�c butelk� koniaku, kt�r� postawi�a przed m�em. Doko�czy�a teraz sma�enia boczku i na�o�y�a porcj� Mary i sobie. Joss Merlyn pi� w milczeniu, patrz�c przed siebie i raz po raz kopi�c nog� sto�u. Nagle waln�� pi�ci� w st�, a� podskoczy�y kubki i spodki, a jeden z talerzy spad� i st�uk� si� na kawa�ki. - Powiem ci co�, Mary �Yellan - wrzasn��. - Ja jestem panem w tym domu i chc�, �eby� o tym wiedzia�a. Je�eli b�dziesz robi�a, co ci ka��, pomaga�a w gospodarstwie i obs�ugiwa�a go�ci, palcem ci� nie tkn�. Ale przysi�gam na Boga, je�eli otworzysz g�b� i zaczniesz skrzecze�, tak ci� wymusztruj�, �e b�dziesz mi jad�a z r�ki jak twoja ciotunia. Mary patrza�a na niego poprzez st�. R�ce trzyma�a na podo�ku, �eby nie widzia�, jak dr��. - Rozumiem - powiedzia�a. - Nie jestem z natury ciekawa i nigdy w �yciu nie zajmowa�am si� plotkami. Nie obchodzi mnie, co wuj robi w gospodzie ani z jakim towarzystwem przestaje. B�d� robi�a swoje i nie dam wujowi powod�w do narzekania. Ale je�eli wuj zrobi cho�by najmniejsz� krzywd� mojej ciotce, uprzedzam z g�ry: odejd� natychmiast z "Jamajki", znajd� s�dziego pokoju, sprowadz� go tutaj i oskar�� wuja wobec prawa, a wtedy mo�e mnie wuj musztrowa�, ile chce. Mary zblad�a bardzo, czuj�c, �e je�li wuj ryknie na ni� teraz, za�amie si�, rozp�acze, a w�wczas on uzyska nad ni� w�adz� raz na zawsze. Wybuchn�a potokiem s��w wbrew swej woli, lecz targana bolesnym wsp�czuciem dla nieszcz�snej, z�amanej istoty, jak� sta�a si� ciotka, nie mog�a go ju� zahamowa�. Jednak�e sama o tym nie wiedz�c uratowa�a si� tym wybuchem, bo odwa�na jej postawa zaimponowa�a olbrzymowi, kt�ry rozpar� si� na krze�le i wyra�nie z�agodnia�. - Bardzo pi�knie - rzek� - rzeczywi�cie bardzo pi�knie powiedziane. Teraz wiemy, co mamy za lokatork�. Tylko j� poskroba�, a pokazuje pazury. C�, moja droga, ty i ja bardziej do siebie pasujemy, ni� s�dzi�em. Jak si� nadarzy gra, b�dziemy grali razem. Mo�e b�d� mia� dla ciebie kiedy� w "Jamajce" robot�, o jakiej ci si� nie �ni�o. M�sk� gr�, Mary, w kt�rej stawk� jest �ycie. Mary us�ysza�a, �e ciotka g�o�no zaczerpn�a tchu. - Och, Joss - wyszepta�a. - Och, Joss, prosz� ci�! W g�osie jej brzmia�o takie b�aganie, �e Mary spojrza�a na ni� ze zdziwieniem. Ciotka pochyli�a si� do przodu i dawa�a m�owi znaki, �eby umilk�, a b�l maluj�cy si� w jej oczach przerazi� Mary bardziej ni� cokolwiek, co si� dotychczas tego wieczoru zdarzy�o. Przeszy� j� zimny dreszcz. Co wprawi�o ciotk� w stan takiego podniecenia? Co Joss Merlyn mia� za chwil� powiedzie�? Ogarn�a j� gor�czkowa ciekawo��. Wuj niecierpliwie machn�� r�k�. - Id� spa�, Patience - powiedzia�. - Do�� mam przy stole twojej trupiej czaszki. Dziewczyna i ja dobrze si� rozumiemy. Kobieta wsta�a od razu i posz�a do drzwi, rzucaj�c przez rami� ostatnie rozpaczliwe spojrzenie. Us�yszeli jej niepewne kroki na schodach. Joss Merlyn i Mary zostali sami. On odepchn�� od siebie pusty kieliszek i opar� �okcie na stole. - Jedn� mam s�abo�� w �yciu - rzek� - i powiem ci jak�: alkohol. To przekle�stwo, wiem o tym. Nie potrafi� si� powstrzyma�. Przyjdzie w ko�cu dzie�, kiedy trunek mnie zabije, i s�usznie mi si� to b�dzie nale�a�o. Czasem po ca�ych d