2674
Szczegóły |
Tytuł |
2674 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2674 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2674 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2674 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Daphne du Maurier
Ober�a na pustkowiu
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1997
Prze�o�y�a Wac�awa Komarnicka
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni ZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9.
Przedruk z wydawnictwa
"Iskry", Warszawa 1991
Pisa�a J. Kramarz
Korekty dokonali:
Wojciech Cagara
i U. Maksimowicz
S�owo wst�pne
Daphne du Maurier, popularna
wsp�czesna pisarka angielska,
mistrzyni psychologicznego
romansu sensacyjnego, urodzi�a
si� w Londynie 13 maja 1907
roku. By�a c�rk� Sir Geralda du
Maurier, znanego londy�skiego
aktora i re�ysera teatralnego,
i wnuczk� George'a L.I. Busson
du Maurier, ilustratora ksi��ek
i autora opowiada�, pary�anina
z miejsca urodzenia, a potem
ju� do ko�ca �ycia londy�czyka.
Panna Daphne ros�a wi�c w
rodzinie francusko_angielskiej,
po�r�d artyst�w nasi�kaj�c
mi�o�ci� do sztuki i rzetelnym,
praktycznym znawstwem dzie�
literackich, teatralnych,
malarskich, muzycznych.
Pierwsze nauki pobiera�a
prywatnie, w domu, dalsze w
Pary�u. W roku 1932 po�lubi�a
Sir Fredericka Browninga,
genera�a. Niebawem zosta�a
matk� trojga dzieci.
Wcze�niej jednak sta�a si�
pisark�. W roku 1931
opublikowa�a pierwsz� swoj�
powie�� - "The Loving Spirit",
w roku 1932 nast�pn� - "I'll
Never Be Young Again" (polski
przek�ad pt. "Ju� nigdy nie
b�d� m�ody", 1939), ale
pierwszy wielki sukces pisarski
osi�gn�a w roku 1936, kiedy
wyda�a frapuj�c� opowie�� o
rozbitkach i przemytnikach z
wybrze�a kornwalijskiego, pt.
"Jamaica Inn", w polskim
przek�adzie "Ober�a na
pustkowiu" (pierwsze wydanie
nak�adem Pa�stwowego Instytutu
Wydawniczego w roku 1976).
Jest to - jak wi�kszo�� utwor�w
Daphne du Maurier - mistrzowski
splot w�tk�w: przygodowego,
romansowego i sensacyjnego, na
bogatej i barwnej kanwie
obyczajowej, z otoczk�
nastrojowo�ci rodem z powie�ci
romantycznej. Miejscem akcji
jest tytu�owa ober�a "Jamajka",
ukryta w�r�d bezludnych
torfowisk, za dnia zamkni�ta na
dziesi�� spust�w, z ledwo
tlej�cym wewn�trz �yciem ciotki
Patience, noc� za to otwarta
dla typ�w spod ciemnej gwiazdy:
z�odziei, przemytnik�w,
morderc�w, naprowadzaj�cych
statki na ska�y i ograbiaj�cych
je... Wszystko to pod wodz�
ober�ysty Jossa Merlyna i
jeszcze kogo�, kto kryje si� w
mroku. Kt�rego� dnia przybywa
do "Jamajki" m�oda kobieta,
Mary, siostrzenica �ony Jossa
Merlyna, a wkr�tce pojawia si�
niezwyk�y m�ody m�czyzna, Jem
Merlyn, brat straszliwego
ober�ysty. Nawi�zuje si�
intryga romansowa, kt�ra
uatrakcyjnia w�tek
przygodowo_sensacyjny,
prowadzony z w�a�ciwym Daphne
du Maurier wyczuciem napi�cia,
grozy i tajemniczo�ci.
"Jamajka" staje si� widowni�
dramatycznych wydarze�.
Je�eli "Jamaica Inn" by�a
pierwszym sukcesem pisarki, to
s�aw� przynios�a jej "Rebecca",
powie�� z roku 1938 (polski
przek�ad przedwojenny "Pani na
Manderley", polski przek�ad
powojenny "Rebeka"), mocno dzi�
staro�wiecka, a przecie� wci��
bardzo atrakcyjna w swej
gotyckiej stylistyce, z
romantycznym sztafarzem, z
wielkim angielskim panem w roli
g��wnej, z kochaj�c� go, urocz�
i naiwn� dziewczyn� u jego
boku, z demoniczn� pani� w jego
przesz�o�ci, s�owem, przepyszna
powie�� o mi�o�ci, nienawi�ci i
zbrodni, jakiej wci�� poszukuj�
czytelnicy.
Po "Rebece" Daphne du Maurier
napisa�a jeszcze wiele romans�w
historycznych i sensacyjnych,
spo�r�d kt�rych wymieni� trzeba
co najmniej "Hungry Hill"
(1943), "The King's General"
(1946; polski przek�ad pt.
"Genera� Jego Kr�lewskiej
MO�ci", 1949), "My Cousin
Rachel" (1951), "Mary Ann"
(1951). Nie dor�wnywa�y one
ani "Ober�y na pustkowiu", ani
"Rebece", ale cieszy�y si� nie
mniejsz� ni� tamte bestsellery
poczytno�ci�, chocia�by ze
wzgl�du na "dobr� mark�"
autorki. A doda� trzeba, �e
s�aw� DAphne du Maurier
pomna�a�y adaptacje filmowe i
teatralne, a tak�e telewizyjne
"Rebeki", "Ober�y na
pustkowiu", "MOjej kuzynki
Racheli"... Do dzi� ogl�damy je
na ekranach du�ych i ma�ych z
zainteresowaniem, co �wiadczy o
�ywotno�ci romans�w i talencie
pisarki.
Daphne du Maurier zmar�a
niedawno, w Kornwalii.
Pozostawi�a po sobie oko�o
trzydziestu ksi��ek, nie tylko
beletrystycznych (powie�ci,
zbior�w opowiada�, dramat�w),
ale tak�e innych, na przyk�ad
literacki portret ojca, pt.
"Gerald", lub portret swej
francusko_angielskiej rodziny,
pt. "The du Mauriers".
Wszystkie te ksi��ki okre�laj�
j� jako pisark� popularn�
wysokiej rangi artystycznej.
Maria Jentys
Rozdzia� I
By� pos�pny, szary dzie�,
jeden z ostatnich dni
listopada. Zmiana pogody
przysz�a nagle, gdy
nie�yczliwy, ostry wiatr zasnu�
niebo o�owianymi chmurami, z
kt�rych m�y� nieustannie drobny
deszcz, a cho� by�a dopiero
druga po po�udniu, blado��
zmierzchu jesiennego spad�a ju�
na wzg�rza, spowijaj�c je mg��.
Lepki zi�b mimo szczelnie
zamkni�tych okien przenika� do
wn�trza dyli�ansu i nasyca�
wilgoci� sk�rzane obicia
siedze�. Musia�a te� by�
niewielka szpara w dachu, bo
cienkie strumyczki deszczu raz
po raz sp�ywa�y z g�ry,
zostawiaj�c w tym miejscu na
sk�rze granatowe smugi i plamy
jak po rozlanym atramencie.
Wo�nica, po uszy okutany
p�aszczem, zgina� si� na ko�le
wp�, daremnie usi�uj�c
stworzy� sobie os�on� z
w�asnych ramion, a smutne konie
z trudem posuwa�y si� naprz�d,
zbyt n�kane wichur� i deszczem,
aby reagowa� na uderzenia bata,
kt�ry co chwila trzaska� nad
ich �bami.
Ko�a dyli�ansu z j�kiem i
skrzypieniem zapada�y si� i
podskakiwa�y na wybojach,
czasem za� spryskiwa�y szyby
p�ynnym b�otem, co w po��czeniu
z nieprzerwanie si�pi�cym
deszczem uniemo�liwia�o cho�by
rzut oka na krajobraz.
Nieliczni pasa�erowie dla
rozgrzewki tulili si�" do
siebie i wydawali ch�ralne
okrzyki, ilekro� dyli�ans wpad�
do do�u g��bszego ni� zwykle,
staruszek za�, kt�ry narzeka�
bez przerwy, odk�d wsiad� w
Truro do dyli�ansu, w pewnej
chwili zerwa� si�
rozw�cieczony, otworzy� z
wysi�kiem okno i nie zwa�aj�c
na strugi deszczu zalewaj�ce
nie tylko jego, lecz i
towarzyszy podr�y, wysun��
g�ow� na zewn�trz. Piskliwym,
z�ym g�osikiem wymy�la� wo�nicy
od �otr�w, zb�j�w, morderc�w i
krzycza�, �e je�li wo�nica
nadal b�dzie p�dzi� na z�amanie
karku, wszyscy pasa�erowie
wyzion� ducha, zanim dojad� do
Bodmin, bo i tak ju� ledwie
zipi�, a je�li o niego
osobi�cie chodzi, nigdy ju� nie
wsi�dzie do dyli�ansu.
Trudno by ustali�, czy
wo�nica go w og�le s�ysza�.
Prawdopodobniejsze by�o, �e
potoki wyrzut�w porwa� i uni�s�
wiatr. Staruszek po chwili
czekania, wyzi�biwszy dok�adnie
wn�trze dyli�ansu, usiad� zn�w
na swoim miejscu w k�cie, okry�
kolana pledem i co� tam do
siebie gniewnie mamrota�.
Najbli�sza jego s�siadka,
weso�a, rumiana kobieta w
niebieskiej pelerynie,
westchn�a ze wsp�czuciem, po
czym mrugaj�c do pozosta�ych
pasa�er�w i nieznacznym ruchem
g�owy wskazuj�c staruszka,
stwierdzi�a po raz co najmniej
dwudziesty, �e jak �yje nie
pami�ta takiej niepogody,
wichura co si� zowie, tu ju�
nikt si� nie pomyli i nie
powie, �e jest lato. Nast�pnie
pogrzeba�a w poka�nym koszyku,
wyci�gn�a wielki kawa� ciasta
i zatopi�a w nim mocne bia�e
z�by.
Mary Yellan siedzia�a w
przeciwleg�ym k�cie, tam gdzie
strumyczek deszczu s�czy� si�
przez szpar� w dachu. Niekiedy
zimna kropla spada�a jej na
rami�, w�wczas dziewczyna
strzepywa�a j� niecierpliwie.
Z podbr�dkiem wtulonym w
d�onie nie odrywa�a oczu od
okna zachlapanego b�otem i
deszczem w nik�ej, lecz wci��
jeszcze �ywej nadziei, �e jaki�
promie� s�o�ca przebije si� w
ko�cu przez chmury i cho�
skrawek b��kitu, co wczoraj
jeszcze ol�niewa� nad
Helfordem, zab�y�nie na znak
pomy�lnej przysz�o�ci.
Znajdowa�a si� zaledwie o
czterdzie�ci mil od miejsca,
kt�re przez dwadzie�cia trzy
lata by�o jej domem, lecz owa
nadzieja w sercu zacz�a ju�
przygasa�, a nieust�pliwa
odwaga, co stanowi�a dominuj�c�
cech� charakteru dziewczyny i
ratowa�a j� podczas choroby i
�mierci matki, da�a si� teraz
zachwia� pierwszym podmuchom
wichury.
Okolica by�a zupe�nie obca, a
to ju� samo przez si� budzi�o
przera�enie. Przez zamglone
okno dyli�ansu Mary, wyt�aj�c
wzrok, spogl�da�a na �wiat
ca�kiem odmienny od tamtego,
kt�ry zna�a, a od kt�rego
dzieli� j� tylko dzie� podr�y.
Jak�e dalekie teraz i by� mo�e
utracone na zawsze wydawa�y si�
l�ni�ce wody Helfordu, zielone
wzg�rza, �agodne stoki dolin,
gromadki bia�ych domk�w nad
brzegiem rzeki! Helfordzki
deszcz by� dobrotliwy,
szele�ci� w listowiu drzew,
nikn�� w bujnej trawie, tworzy�
potoki i rzeczu�ki sp�ywaj�ce
do szerokiej rzeki, wsi�ka� we
wdzi�czn� gleb�, kt�ra
odp�aca�a si� barwnymi
kwiatami.
Ten deszcz by� zajad�y,
bezlitosny, siek� okna
dyli�ansu i smaga� tward�,
ja�ow� ziemi�. �adnych tu
drzew, je�li nie liczy� jednego
lub dw�ch, rozpo�cieraj�cych
nagie konary, powyginane i
poskr�cane przez stulecia
wichr�w, a tak sczernia�ych ze
staro�ci i s�oty, �e gdyby
nawet wiosna owia�a je swym
tchnieniem, p�czki nie
odwa�y�yby si� chyba rozwin�� w
li�cie, l�kaj�c si�
sp�nionych, zab�jczych
przymrozk�w. Uboga okolica, bez
�ywop�ot�w i ��k, kraina
kamieni, czarnego wrzosu i
kar�owatego �arnowca.
Tutaj nigdy pewno nie bywa na
prawd� pogodnie, my�la�a Mary;
albo szaruga jak dzisiaj, albo
sucha spiekota pe�ni lata, a
nigdzie zielonej, cienistej
kotliny, daj�cej schronienie,
sama tylko trawa, co ��knie i
brunatnieje jeszcze przed
ko�cem maja. W tym szarym,
obcym krajobrazie nawet ludzie
na drogach i w miasteczkach
wygl�daj� inaczej, upodabniaj�
si� wida� do otoczenia. W
Helston, tam gdzie wsiad�a do
pierwszego dyli�ansu, Mary
czu�a si� jeszcze na dobrze
znanym gruncie. Tyle
dzieci�cych wspomnie� ��czy�o
j� z Helston. Cotygodniowe
wyprawy na targ z ojcem, a
potem, kiedy ojca zabrak�o, z
matk�, kt�ra m�nie zaj�a jego
miejsce i tak jak on je�dzi�a
niezmordowanie tam i z
powrotem, w zimie i w lecie.
Wozi�a okryte starannie s�om�
kury, jajka, mas�o, Mary za�
siedzia�a obok, mocno �ciskaj�c
wi�kszy od siebie koszyk i
opieraj�c sw�j ma�y podbr�dek o
pa��k. Ludzie w Helston byli im
�yczliwi, nazwisko Yellan znane
by�o w miasteczku i szanowane,
gdy� po �mierci m�a wdowa
musia�a toczy� ci�k� walk� o
byt i niewiele by�o kobiet, co
maj�c jedno tylko dziecko i
ca�e gospodarstwo do
prowadzenia, wybra�yby
samotno�� i nie my�la�y wcale o
powt�rnym zam��p�j�ciu. Pewien
farmer z Manaccan poprosi�by j�
o r�k�, gdyby tylko �mia�,
drugi ewentualny kandydat
mieszka� w Gweek, ale czytali z
jej oczu, �e nie zechce �adnego
z nich, bo dusz� i cia�em wci��
nale�y do tego, co odszed�. Ale
har�wka na farmie zmog�a w
ko�cu matk�. Ona, co nie
oszcz�dza�a si� nigdy i przez
siedemna�cie lat wdowie�stwa
zmusza�a si� ustawicznie do
nadludzkich wysi�k�w, nie
zdo�a�a przetrzyma� ostatniej
pr�by i straci�a serce do
dalszej walki.
Inwentarz farmy wci�� si�
kurczy�, a �e nast�pi�y ci�kie
czasy - jak m�wiono matce w
Helston - i ceny gwa�townie
spad�y, nie spos�b by�o nigdzie
zdoby� got�wki. Wsz�dzie wok�
panowa�a ta sama rozpaczliwa
sytuacja. Farmerom g��d
zagl�da� ju� w oczy. Na domiar
z�ego jaka� zaraza spad�a na
okolic� i zabija�a �ywy
inwentarz w wioskach dooko�a
Helfordu. Zaraza nie mia�a
nazwy i nie by�o na ni�
lekarstwa. Atakowa�a i
niszczy�a wszystko, co �ywe,
niczym p�ny mr�z, co wiosn�
przychodzi nagle wraz z
ksi�ycem na nowiu, a potem
znika, nie pozostawiaj�c po
sobie �adnego �ladu pr�cz
martwych stworze�. Trudny to
by�, niespokojny okres dla Mary
i jej matki. Patrza�y, jak
wyhodowane przez nie kurcz�ta i
kacz�ta jedno po drugim
marniej� i gin�. Widzia�y, jak
m�ody byczek pad� na ��ce, tam
gdzie si� pas�. Najbole�niejsza
by�a �mier� starej klaczy,
kt�ra s�u�y�a im przez
dwadzie�cia lat i na kt�rej
szerokim grzbiecie Mary jako
ma�e dziecko uczy�a si� je�dzi�
konno. Klacz pewnego ranka w
stajni wyda�a ostatnie
tchnienie, opieraj�c �eb na
kolanach Mary, a kiedy wykopano
d� w sadzie pod jab�oni�,
kiedy j� pochowano i nigdy ju�
nie mia�a zawie�� ich w dzie�
targowy do Helston, matka
zwr�ci�a si� do Mary i rzek�a:
- Jaka� cz�� mojej duszy
posz�a do grobu razem z biedn�
Nell, Mary. MO�e to moja wiara
w Boga, nie wiem, ale czuj�, �e
serce mam zm�czone i nie mog�
ju� d�u�ej �y�.
Wesz�a do domu i usiad�a w
kuchni, blada jak p��tno,
postarza�a nagle o dziesi��
lat. Wzruszy�a oboj�tnie
ramionami, kiedy Mary
powiedzia�a, �e zawo�a lekarza.
- Za p�no, dziecko - rzek�a
- o siedemna�cie lat za p�no.
Zacz�a p�aka� cicho, ona,
kt�ra nigdy dotychczas nie
p�aka�a.
Mary pobieg�a po starego
doktora, kt�ry mieszka� w
Mawgan i kt�ry obecny by� przy
jej narodzinach. Doktor, jad�c
z ni� swoj� dwuk�k� na farm�,
potrz�sa� smutno g�ow�.
- Powiem ci, Mary, co to jest
- rzek�. - Twoja matka od
chwili �mierci ojca nie
oszcz�dza�a si� wcale, a do
tego wci�� mia�a zgryzoty, no i
za�ama�a si� w ko�cu. Nie
podoba mi si� to. W z�ym czasie
to si� sta�o.
Zajechali kr�t� drog� poln�
pod dom. Przy furtce czeka�a
s�siadka, pilno jej by�o
obwie�ci� niedobre nowiny.
- Twojej matce jest gorzej -
krzykn�a. - Stan�a przed
chwil� w drzwiach, blada by�a
jak upi�r. Nagle dreszcz ni�
wstrz�sn�� i upad�a na �cie�k�.
Pani Hoblyn i Will Searle
podbiegli do niej. Zanie�li
biedaczk� do domu. M�wi�, �e
nie otwiera oczu.
Doktor stanowczym ruchem
odsun�� sprzed drzwi gromadk�
gapi�w. Razem z Williamem
�Searle podnie�li z pod�ogi
nieruchom� posta� i zanie�li na
g�r� do sypialni.
- Udar - orzek� doktor - ale
ona oddycha, puls jest
r�wnomierny. Tego si� te�
obawia�em: �e za�amie si�
w�a�nie tak, nagle. Dlaczego to
si� sta�o akurat teraz, po tylu
latach, Bogu jednemu wiadomo i
jej samej. Ty, Mary, musisz
teraz udowodni�, �e jeste�
c�rk� swoich rodzic�w i do�o�y�
stara�, aby matka odzyska�a
zdrowie. Tylko tobie mo�e si�
to uda�.
Ponad p� roku Mary
piel�gnowa�a matk� w tej
pierwszej i ostatniej chorobie,
lecz mimo ca�ej troski i
opieki, jak� otaczali chor� i
c�rka, i doktor, wdowa nie
powraca�a do zdrowia. Zabrak�o
jej woli �ycia.
Zdawa�o si�, �e pragnie tylko
wyzwolenia i modli si� w duchu,
aby przysz�o jak najpr�dzej.
Powiedzia�a do Mary:
- Nie chc�, �eby� si�
boryka�a tak jak ja. Takie
zmagania niszcz� cia�o i ducha.
Nie ma powodu, �eby� zosta�a
tutaj, kiedy odejd�. Najlepiej
b�dzie, je�eli pojedziesz do
Bodmin, do ciotki Patience.
Mary usi�owa�a przekona�
matk�, �e �mier� wcale jej nie
grozi, ale perswazje na nic si�
zda�y. pani Yellan spodziewa�a
si� �mierci i tego jej
prze�wiadczenia nie spos�b by�o
zwalczy�.
- Nie chc� opuszcza� farmy,
mamo - rzek�a w ko�cu Mary. -
Tu si� urodzi�am, tutaj urodzi�
si� ojciec, a ty te� pochodzisz
przecie� z tej okolicy. Tu jest
miejsce Yellan�w. Nie boj� si�
ub�stwa ani trudno�ci.
Pracowa�a� tu sama jedna przez
siedemna�cie lat, czemu ja bym
nie mia�a tak samo pracowa�?
Jestem silna, podo�am ka�dej
m�skiej robocie, wiesz o tym.
- To nie jest �ycie dla
m�odej dziewczyny - odpar�a
matka. Harowa�am przez
wszystkie lata przez pami��
ojca i przez wzgl�d na ciebie.
Praca dla kogo� daje kobiecie
spok�j i zadowolenie, ale kiedy
si� pracuje tylko dla siebie,
to rzecz zupe�nie inna. Nie
wk�ada si� serca w prac�.
- C� bym robi�a w mie�cie? -
zaprotestowa�a zn�w Mary. - Nie
znam innego �ycia, jak to nasze
nad rzek�, i nie chc� zna�.
Do�� mi miasta, kiedy je�d��
st�d do Helston, wi�cej nie
potrzeba. Najlepiej mi tutaj z
tymi kurkami, co nam jeszcze
zosta�y, z warzywami w
ogrodzie, ze star� macior�, z
��dk� na rzece. Co b�d� robi�a
w Bodmin u ciotki Patience?
- Mary, dziewczyna nie mo�e
mieszka� sama, bo albo
zwariuje, albo zejdzie na z��
drog�. Inaczej nie bywa. NIe
pami�tasz ju� biednej Zuzanny,
co o p�nocy przy pe�ni
ksi�yca chodzi�a po cmentarzu
i wo�a�a kochanka, kt�rego
nigdy nie mia�a? A jeszcze
przed twoim urodzeniem by�a tu
panienka, kt�ra zosta�a sierot�
maj�c lat szesna�cie. Uciek�a
do Falmouth i wda�a si� z
marynarzami. Ot� nie zaznam
spokoju w grobie ani ja, ani
tw�j ojciec, je�eli
pozostaniesz bez opieki.
Spodoba ci si� ciotka Patience,
zawsze by�a pierwsza do zabaw i
�miech�w, a serce ma wielkie
jak stodo�a i mi�kkie jak
mas�o. Pami�tasz, jak by�a
tutaj dwana�cie lat temu? Mia�a
wst��ki przy kapeluszu i
jedwabn� halk�. Jeden cz�owiek,
kt�ry pracowa� w Trelowarren,
mia� na ni� oko, ale ona
uwa�a�a, �e warta jest lepszego
losu.
Tak, Mary pami�ta�a ciotk�
Patience z jej fryzowan�
grzywk� i wielkimi niebieskimi
oczami, pami�ta�a, jak ciotka
�mia�a si� i trajlowa�a, jak
unosi�a do g�ry sp�dnice i
ostro�nie, na paluszkach
przechodzi�a przez b�oto na
podw�rku. �liczna by�a jak
wr�ka z bajki.
- Jakim cz�owiekiem jest tw�j
wuj, a jej m��, tego nie umiem
powiedzie� - m�wi�a dalej matka
- bo nigdy go nie widzia�am ani
nie spotka�am nikogo, kto by
go zna�. Ale kiedy ciotka
wysz�a za niego - na �wi�tego
Micha�a min�o dziesi�� lat -
napisa�a do mnie list pe�en
takich zachwyt�w, a� mo�na by�o
pomy�le�, �e to pisze
m�odziutka dziewczyna, nie
kobieta lat trzydziestu z
hakiem.
- B�d� mnie uwa�ali za
nieokrzesan� dzikusk� -
powiedzia�a Mary z namys�em. -
Nie mam pi�knych manier,
kt�rych si� wymaga od
dziewcz�t. Nic sobie nie
b�dziemy mieli do powiedzenia.
- POkochaj� ci� tak�, jaka
jeste�, minki i sztuczki nie
maj� znaczenia. Dziecko, masz
mi przyrzec, �e kiedy odejd�,
napiszesz do ciotki Patience.
Powt�rzysz jej, �e ostatnim
moim i najgor�tszym �yczeniem
by�o, �eby� si� do niej
przenios�a.
- Przyrzekam - powiedzia�a
Mary, ale ci�ko jej by�o na
sercu i smutno na my�l o
przysz�o�ci tak niepewnej i
niezbadanej, gdy utraci
wszystko, co zna i kocha, a w
ci�kich chwilach nie b�dzie
mia�a nawet tej pociechy, jak�
daje widok domu rodzinnego.
Matka z ka�dym dniem by�a
coraz s�absza, z ka�dym dniem
uchodzi�o z niej �ycie.
Przetrwa�a jeszcze �niwa, zbi�r
owoc�w i pierwsze opadanie
li�ci, gdy jednak nadesz�y
poranne mg�y, gdy szron okry�
ziemi�, wezbrana rzeka
pop�dzi�a na spotkanie
rozszala�ego morza, a fale z
rykiem rozbija�y si� na ma�ych
pla�ach helfordzkich, wdowa
zacz�a si� miota� niespokojnie
na ��ku. Nazywa�a c�rk�
imieniem zmar�ego m�a, m�wi�a
o sprawach dawno minionych i o
ludziach, kt�rych Mary nigdy
nie zna�a. Przez trzy dni �y�a
we w�asnym, zamkni�tym �wiecie,
a na czwarty dzie� umar�a.
Mary patrza�a, jak wszystko,
co kocha�a i zna�a, przechodzi
stopniowo do obcych r�k. �ywy
inwentarz pop�dzono na targ do
Helston. Farm� kupi� jaki�
cz�owiek z Coverack, kt�remu
spodoba� si� dom. Nowy
w�a�ciciel z fajk� w z�bach
chodzi� po podw�rzu, pokazywa�,
jakie wprowadzi tu zmiany i
kt�re drzewa wytnie, �eby mie�
�adniejszy widok, a Mary z
niem� nienawi�ci� obserwowa�a
go ze swego okna, pakuj�c
skromny dobytek do kufra po
ojcu.
Przybysz z Coverack sprawi�,
�e poczu�a si� intruzem we
w�asnym domu; najwyra�niej
chcia�, �eby wynios�a si� st�d
czym pr�dzej, my�la�a wi�c
tylko o tym, aby najrychlej ze
wszystkim sko�czy� i nigdy ju�
tu nie wraca�. Jeszcze raz
przeczyta�a list od ciotki,
skre�lony niepewn� r�k� na
zwyk�ym papierze. Ciotka
pisa�a, �e wstrz��ni�ta jest
nieszcz�ciem, kt�re spotka�o
siostrzenic�; nic nie wiedzia�a
o chorobie siostry, przecie� to
ju� tyle lat, odk�d by�a
ostatni raz w Helford. Po czym
nast�powa� ci�g dalszy: "U nas
te� zasz�y du�e zmiany. Nie
mieszkam ju� w Bodmin, ale
dwana�cie mil za miastem, na
drodze do Launceston. Okolica
bezludna, pustkowie, gdyby�
wi�c do nas przyjecha�a, rada
by�abym z twego towarzystwa,
zw�aszcza w zimie. Pyta�am
wuja, nie ma nic przeciwko
temu, jak powiada, je�eli tylko
jeste� cicha, nie gadatliwa i
b�dziesz nam pomaga�, kiedy
zajdzie potrzeba. Nie mo�e ci
nic p�aci� ani �ywi� ci� za
darmo, jak sama pewno
rozumiesz. W zamian za
mieszkanie i utrzymanie
b�dziesz musia�a pomaga� w
barze. Bo widzisz, wuj jest
w�a�cicielem ober�y "Jamajka"".
Mary z�o�y�a list i schowa�a
go do kufra. Dziwne to by�o
zaproszenie od zawsze
u�miechni�tej ciotki Patience,
jak� pami�ta�a.
Ozi�b�y, osch�y list, bez
s�owa pociechy, nie
wyja�niaj�cy nic pr�cz tego, �e
siostrzenica nie mo�e ��da�
pieni�dzy. Ciotka Patience z
jej jedwabnymi halkami i
delikatnym obej�ciem �on�
karczmarza! Mary dosz�a do
wniosku, �e kryje si� tu co�, o
czym matka z pewno�ci� nie
wiedzia�a. List nazbyt si�
r�ni� od tamtego sprzed
dziesi�ciu lat, napisanego
przez szcz�liw� m�od� m�atk�.
Jednak�e Mary da�a matce
s�owo i nie mo�e go z�ama�. Dom
ju� sprzedany, nie ma tu dla
niej miejsca. Bez wzgl�du na
to, jakiego dozna przyj�cia,
ciotka jest rodzon� siostr�
matki, tylko o tym nale�y
pami�ta�. Sko�czy�o si� dawne
�ycie - umi�owana farma i
l�ni�ce wody Helfordu. Przed
ni� le�y przysz�o�� i ober�a
"Jamajka".
Tak si� wi�c sta�o, �e Mary
Yellan znalaz�a si� w
skrzypliwym, rozchybotanym
dyli�ansie, jad�cym z Helston
na p�noc przez miasto Truro z
jego gromad� dach�w i wie�yc, z
szerokimi brukowanymi ulicami,
z b��kitnym, jeszcze
po�udniowym niebem, z lud�mi,
co stoj�c w drzwiach u�miechali
si� i przesy�ali r�kami
pozdrowienia, gdy mija� ich z
�oskotem dyli�ans. Ale kiedy
Truro pozosta�o w dolinie,
niebo powlok�o si� chmurami, a
po obu stronach traktu
rozpostar� si� teren ja�owy i
pusty. Wioski trafia�y si�
teraz rzadko, w drzwiach
domk�w nie wida� by�o
u�miechni�tych twarzy. Drzew
r�wnie� by�o coraz mniej,
�ywop�oty znik�y bez �ladu.
Wreszcie dyli�ans z turkotem
zajecha� do Bodmin, miasteczka
szarego i nieprzyst�pnego jak
otaczaj�ce je wzg�rza.
Pasa�erowie jeden po drugim
zacz�li zbiera� baga�e -
wszyscy pr�cz Mary, kt�ra nadal
siedzia�a w swoim k�cie.
Wo�nica z twarz� ociekaj�c�
deszczem zajrza� przez okno.
- Jedzie pani do �Launceston?
- spyta�. - Niedobra b�dzie
dzisiaj jazda przez torfowiska.
Mog�aby pani przenocowa� w
Bodmin i pojecha� jutrzejszym
porannym dyli�ansem. Nikt tu
ju� dalej nie jedzie pr�cz
pani.
- Musz� by� dzisiaj, bo
czekaj� na mnie - rzek�a Mary.
- Nie boj� si� jazdy. Zreszt�
nie jad� a� do Launceston. Czy
zechce mnie pan wysadzi� przy
ober�y "Jamajka"?
Wo�nica spojrza� na ni�
zaskoczony.
- Przy ober�y "Jamajka"? -
powt�rzy�. - A c� pani ma tam
do roboty? "Jamajka" nie jest
odpowiednim miejscem dla m�odej
panienki. To chyba jaka�
pomy�ka.
Wpatrywa� si� w ni� z
wyra�nym niedowierzaniem.
- O, s�ysza�am, �e to
pustkowie - odpar�a Mary - ale
nie jestem przyzwyczajona do
�ycia w mie�cie. Nad rzek�
Helford, tam sk�d pochodz�,
bardzo jest cicho, latem czy
zim�, ale nigdy nie dokucza�a
mi samotno��.
- Nie m�wi�em wcale o
samotno�ci - rzek� m�czyzna. -
Mo�e pani nie rozumie, bo jest
pani tu obca. Nie chodzi mi o
te dwadzie�cia par� mil przez
torfowiska, chocia� wi�kszo��
kobiet ba�aby si� tamt�dy
jecha�. Niech pani chwil�
zaczeka.
Zwr�ci� si� do kobiety, kt�ra
stoj�c w drzwiach gospody
"Kr�lewskiej" zapala�a lamp�
nad wej�ciem, ju� bowiem
zapada� zmierzch.
- Prosz� pani - zawo�a� -
niech pani tu przyjdzie i
przem�wi do rozumu tej
panience. Powiedziano mi, �e
jedzie do Launceston, ale ona
m�wi, �e chce wysi��� przy
"Jamajce".
Kobieta zesz�a po stopniach i
zajrza�a do wn�trza dyli�ansu.
- To dzika okolica, prawdziwe
pustkowie - powiedzia�a - i
je�eli szuka pani pracy, to nie
znajdzie jej pani u tamtejszych
farmer�w. Ci na trz�sawiskach
nie lubi� obcych. Lepiej si�
pani urz�dzi tutaj, w Bodmin.
Mary u�miechn�a si� do niej.
- O to si� nie martwi�. Jad�
do krewnych. M�j wuj jest
w�a�cicielem ober�y "Jamajka".
Nast�pi�a d�uga cisza. W
zamglonym �wietle latarni Mary
dostrzeg�a, �e zar�wno kobieta,
jak i m�czyzna patrz� na ni�
szeroko otwartymi oczami.
Przeszy� j� nagle zi�b,
wstrz�sn�� ni� niepok�j.
Chcia�aby us�ysze� od kobiety
jakie� s�owo otuchy czy
zach�ty, ale takie s�owo nie
pad�o. Kobieta cofn�a si� od
okna.
- Przepraszam - powiedzia�a
wolno. - Oczywi�cie to nie moja
sprawa. Dobranoc.
Wo�nica z twarz� do��" mocno
zaczerwienion� pogwizdywa� jak
kto�, kto chce wybrn�� z
k�opotliwej sytuacji. Mary pod
wp�ywem impulsu pochyli�a si�
do przodu i dotkn�a jego
ramienia.
- Niech pan mi powie -
poprosi�a. - Nie b�d� mia�a nic
za z�e. Czy m�j wuj nie jest tu
lubiany? Czy co� si� za tym
wszystkim kryje?
M�czyzna bardzo si� speszy�.
Powiedzia� niech�tnie, unikaj�c
jej spojrzenia:
- "Jamajka" ma z�� s�aw�.
Opowiadaj� o niej r�ne
historie, wie pani, jak to
jest. Ale nie chc� robi�
plotek. Mo�e to wszystko
nieprawda.
- Jakie historie? - pyta�a
Mary. - Chodzi o to, �e tam si�
du�o pije? A mo�e wuj pozwala,
�eby w ober�y zbiera�o si� z�e
towarzystwo?
M�czyzna usi�owa� si�
wykr�ci�.
- Nie chc� robi� plotek -
powt�rzy� - i w�a�ciwie o
niczym nie wiem. No, gadaj�
ludzie... A porz�dni go�cie nie
chodz� ju� do "Jamajki". Tyle
tylko wiem. Za dawnych czas�w
poi�o si� tam i karmi�o konie,
wpada�o si�, �eby co� przegry��
i wypi� kieliszek. Ale teraz
ju� si� tam nie zatrzymujemy.
Zacinamy konie i na nikogo si�
nie ogl�damy, dop�ki nie
dojedziemy do Pi�ciu Dr�g, a i
tam nie bawimy d�ugo.
- Dlaczego ludzie nie chodz�
do ober�y? Z jakiego powodu? -
nalega�a Mary.
Wo�nica milcza� chwil�,
zdawa�o si�, �e szuka
w�a�ciwych s��w.
- Boj� si� - powiedzia�
wreszcie i potrz�sn�� g�ow�;
jasne by�o, �e nic si� z niego
wi�cej nie wydob�dzie.
Widocznie jednak poczu�, �e
zbyt by� opryskliwy i zrobi�o
mu si� �al Mary, bo po chwili
zajrza� zn�w do okna.
- Napije si� pani przed
wyjazdem herbaty? - spyta�. -
Czeka pani� d�uga droga, a na
torfowiskach jest zimno.
Mary potrz�sn�a przecz�co
g�ow�. Zapomnia�a o g�odzie, a
cho� rozgrza�aby si� ch�tnie
herbat�, nie mia�a ochoty
wysi��� z dyli�ansu i wej�� do
gospody "Kr�lewskiej": kobieta
z pewno�ci� b�dzie si� na ni�
gapi�a, ludzie b�d� szepta� po
k�tach. Poza tym jaki�
zaczajony w niej tch�rzliwy
duszek szepta� wci��
natarczywie: "Zosta� w Bodmin,
zosta� w Bodmin" i kto wie,
mo�e znalaz�szy si� w ciep�ym i
bezpiecznym schronieniu
gospody, uleg�aby jego namowom.
A przecie� obieca�a matce, �e
pojedzie do ciotki Patience,
nie wolno si� teraz cofn��.
- No to jed�my - rzek�
wo�nica. - Jest pani dzi�
wiecz�r jedyn� podr�n� na
ca�ym trakcie. Ma pani tu
jeszcze jeden koc, prosz� okry�
kolana. Jak si� ju� znajdziemy
na szczycie wzg�rza, b�d�
pop�dza� konie, bo marna dzi�
noc do jazdy. Nie zaznam chwili
spokoju, dop�ki si� nie znajd�
we w�asnym ��ku w Launceston.
Rzadko kt�ry z nas lubi je�dzi�
o tej porze roku przez
torfowiska, zw�aszcza przy
takiej pogodzie.
Dyli�ans zaturkota� po bruku,
mijaj�c zaciszne, solidne domy,
migotliwe �wiat�a, nielicznych
przechodni�w, co chyl�c g�ow�
przed wiatrem i deszczem,
spieszyli do domu na kolacj�.
Przez okna zas�oni�te
okiennicami Mary widzia�a
b�yski przyjaznych �wiec - na
kominku z pewno�ci� p�onie
ogie�, st� nakryto bia�ym
obrusem, kobieta i dzieci
siadaj� do posi�ku, m�czyzna
tymczasem grzeje r�ce przy
weso�ym p�omieniu. Przypomnia�a
sobie u�miechni�t� wie�niaczk�,
z kt�r� tu dzi� przyjecha�a.
Zastanawia�a si�, czy ona te�
siedzi teraz przy stole w
otoczeniu dzieci. Jaka to by�a
przyjemna kobieta, jakie mia�a
rumiane policzki, jakie
swojskie te spierzchni�te,
spracowane r�ce! Ile ufno�ci
budzi� jej niski g�os! Mary
zacz�a uk�ada� sobie bajeczk�:
gdyby tak wysiad�a za kobiet� z
dyli�ansu, posz�a z ni�,
poprosi�a j� o przytu�ek... Nie
spotka�aby si� z odmow�, by�a
tego pewna. S�u�y�aby kobiecie,
pokocha�aby j�, bra�aby udzia�
w jej �yciu. Pozna�aby jej
rodzin�...
Konie wspina�y si� na wzg�rze
za miastem. Przez okno w tyle
dyli�ansu wida� by�o, jak
znikaj� �wiat�a Bodmin, szybko,
jedno po drugim, a� wreszcie
ostatni b�ysk mrugn��,
zamigota� i zgas�. Mary
znalaz�a si� teraz sam na sam z
wiatrem i deszczem, a od celu
podr�y dzieli�o j� jeszcze
dwana�cie pos�pnych mil przez
torfowiska.
Przysz�o jej na my�l, �e tak
si� chyba czuje okr�t, kiedy
opuszcza bezpieczn� przysta�.
Ale �aden statek nie m�g� si�
czu� bardziej zgn�biony, cho�by
nawet wicher grzmia� w
olinowaniu i fale liza�y
pok�ad.
W dyli�ansie by�o teraz
ciemno, bo Mary uzna�a, �e
lepiej zgasi� mizerny ��ty
p�omyk kaganka, kt�ry w
podmuchach wiatru, wpadaj�cych
przez szpar� w dachu, chybota�
si� na wszystkie strony,
zagra�aj�c sk�rze obi�.
Siedzia�a skulona w k�cie,
chwiej�c si� to w jedn�, to w
drug� stron�, ilekro� dyli�ans
podskakiwa� na wybojach i
my�la�a o tym, �e nigdy dot�d
nie wiedzia�a, jak z�owroga
mo�e by� samotno��. Nawet w
skrzypieniu i poj�kiwaniu
dyli�ansu, kt�ry przez ca�y
dzie� ko�ysa� j� przecie�
niczym kolebka, brzmia�a teraz
gro�ba. Wicher szarpa� dach,
strugi deszczu, coraz
gwa�towniejsze, gdy zabrak�o
os�ony wzg�rz, plu�y w okna ze
zdwojon� zaciek�o�ci�. Po obu
stronach traktu nagie
torfowiska, ciemne,
nieprzebyte, bez drzew, bez
domostw, rozpo�ciera�y si� a�
do niewidzialnego widnokr�gu
jak bezkresna pustynia.
Cz�owiek nie mo�e mieszka� na
takim ja�owym pustkowiu,
my�la�a Mary, i by� jak inni
ludzie; nawet dzieci rodz� si�
tu pewno wynaturzone niby
sczernia�e krzaki �arnowca,
przyginane do ziemi wiatrem, co
nigdy nie ustaje, lecz dmie,
jak mu si� podoba, ze wschodu i
zachodu, z p�nocy i po�udnia.
Umys�y te� maj� pewno spaczone,
my�li niedobre, skoro musz�
wci�� przebywa� w�r�d moczar�w
i ska�, w�r�d twardego wrzosu i
kruszej�cych g�az�w.
Z dziwnego pnia musz�
pochodzi� ci, co �pi� pod tym
czarnym niebem, maj�c pod g�ow�
t� nie�yczliw� ziemi�.
Niezawodnie pozosta�o w nich
dotychczas co� z Szatana. Droga
biegnie przez teren ciemny i
milcz�cy, nigdzie b�ysku
�wiat�a, kt�ry cho� na chwil�
doda�by otuchy podr�nej w
dyli�ansie, wr�c pomy�lno��,
budz�c nadziej�. A mo�e na
przestrzeni ca�ych dwudziestu
mil dziel�cych miasta Bodmin i
Launceston nie ma ani jednego
zamieszkanego domu, mo�e nie ma
nawet chatki pasterza przy tej
bezludnej drodze, nie ma nic,
pr�cz ponurego budynku - ober�y
"Jamajka".
Mary straci�a rachub� czasu i
odleg�o�ci, nie wiedzia�a,
kt�ra to mila, dziesi�ta czy
setna, uwierzy�aby, gdyby jej
kto� powiedzia�, �e jest ju� po
p�nocy. Zacz�a ceni� sobie
bezpiecze�stwo, jakie zapewnia�
jej dyli�ans: b�d� co b�d�
zna�a wn�trze pojazdu, zna�a je
od wczesnego ranka, czyli od
bardzo dawna. Wprawdzie nie
ko�cz�ca si� jazda sta�a si�
udr�k�, ale by�y tu jednak
chroni�ce dziewczyn� cztery
�cianki, zniszczony,
przeciekaj�cy dach, a na ko�le
wo�nica, kt�rego mog�a w ka�dej
chwili zawo�a�. Wreszcie
zdawa�o si� jej, �e wo�nica
ponagli� konie do szybszego
jeszcze biegu, us�ysza�a, jak
pokrzykuje na nie, przez okno
dobieg�y strz�pki jego okrzyk�w
niesione podmuchami wichury.
Otworzy�a okno i wyjrza�a na
zewn�trz. Poryw wiatru z
deszczem o�lepi� j� na chwil�,
ale otrz�sn�a si�, zgarn�a
w�osy z oczu i w�wczas ujrza�a,
�e dyli�ans w najwi�kszym
p�dzie wje�d�a na zbocze
wzg�rza, a torfowiska po obu
stronach traktu majacz�
atramentow� czerni� przez
zas�on� deszczu i mg�y.
Przed ni�, na szczycie,
cofni�ta nieco w lewo od drogi,
ukaza�a si� jaka� budowla. W
ciemno�ciach majaczy�y zarysy
wysokich komin�w. Ani �ladu
innego domu czy nawet chatki.
Je�eli to by�a "Jamajka", to
wznosi�a si� dumna i samotna,
wystawiona ze wszystkich
czterech stron na ataki
wichr�w. Mary otuli�a si�
szczelniej peleryn� i zapi�a
klamr� pod szyj�. Konie
zatrzyma�y si�, �ci�gni�te r�k�
wo�nicy, i sta�y zlane potem
mimo ulewnego deszczu, z bok�w
bucha�y im ob�oki pary.
Wo�nica zsun�� si� z koz�a i
zdj�� z g�ry jej kufer.
Spieszy� si� wyra�nie, bo wci��
zerka� przez rami� ku domowi.
- Jest pani na miejscu -
rzek�. - Trzeba tylko przej��
przez dziedziniec. Je�eli
zako�acze pani do drzwi,
wpuszcz� pani�. Musz� ju�
rusza�, bo nie dojad� przed
p�noc� do Launceston.
W mgnieniu oka by� ju� na
ko�le i chwyci� lejce. Krzykn��
na konie, smagaj�c je
gor�czkowo batem. Dyli�ans
zaturkota�, zatrz�s� si� i w
jednej chwili znik� w
ciemno�ciach, jak gdyby go
nigdy nie by�o.
Mary zosta�a sama, z
kuferkiem u st�p. Us�ysza�a za
sob� szcz�k rygli odsuwanych w
nie o�wietlonym domu, potem
zgrzyt otwieranych drzwi. Jaka�
wielka posta� wysz�a na
dziedziniec, ko�ysz�c latarni�.
- Kto tam? - odezwa� si�
kto�. - Czego tu chcesz?
Mary zrobi�a krok naprz�d,
usi�uj�c zobaczy� twarz
m�czyzny.
�wiat�o latarni �wieci�o jej
wprost w oczy i nie mog�a nic
zobaczy�. M�czyzna wci��
ko�ysa� przed ni� latarni�, ale
w ko�cu roze�mia� si�, wzi�� j�
za rami� i popchn��
bezceremonialnie na ganek.
- Ach, to ty? - powiedzia�. -
Wi�c jednak przyjecha�a�?
Jestem Joss Merlyn, tw�j wuj, i
witam ci� w ober�y "Jamajka".
Roze�mia� si� zn�w, wci�gn��
dziewczyn� do domu, zamkn��
drzwi i postawi� latarni� na
stole przy korytarzu. Mary
ujrza�a wreszcie jego twarz.
Rozdzia� II
By� to istny olbrzym, blisko
siedmiu st�p wzrostu, z czo�em
pooranym bruzdami i cer� smag��
jak u Cygana. G�ste ciemne
w�osy spada�y mu na czo�o i
zas�ania�y uszy. Wida� by�o, �e
musi by� silny jak ko�, mia�
pot�ne bary, d�ugie ramiona
si�gaj�ce niemal do kolan i
pi�ci jak spore szynki. Taki
by� wielki, i� g�owa w stosunku
do postaci wydawa�a si� ma�a,
szyja za� kr�tka, co wraz z
czarnymi brwiami i zmierzwionym
w�osem sk�ada�o si� na ca�o��
przywodz�c� na my�l pochylonego
do przodu gigantycznego goryla.
Na tym zreszt� ko�czy�o si�
podobie�stwo, bo mimo d�ugich
n�g i r�k oraz pot�nej budowy
nie mia� w twarzy nic z ma�py.
Wydatny orli nos rysowa� si�
nad ustami, kt�re niegdy�"
mog�y si� zapewne poszczyci�
idealnym wykrojem, lecz teraz
zapad�y si� i wygi�y ku
do�owi, a wielkie ciemne oczy
nadal by�y pi�kne, mimo
okalaj�cych je zmarszczek,
obrz�k�w i krwistych c�tek.
Najwi�ksz� jednak ozdob�,
jaka mu pozosta�a, by�y z�by,
wci�� jeszcze zdrowe i bardzo
bia�e, gdy si� wi�c u�miecha�,
odcina�y si� od opalonej
twarzy, nadaj�c jej wilczy
wyraz. A cho� powinna by�
ogromna r�nica mi�dzy
u�miechem cz�owieka i
obna�onymi k�ami g�odnego
wilka, u Jossa Merlyna r�nica
ta by�a niedostrzegalna.
- A wi�c ty jeste� Mary
�Yellan - powiedzia� w ko�cu,
g�ruj�c nad ni� olbrzymi� sw�
postaci� i pochylaj�c ni�ej
g�ow�, �eby si� lepiej
dziewczynie przyjrze�. - No i
przyjecha�a� z daleka, �eby si�
zaopiekowa� wujem Jossem. To
bardzo �adnie z twojej strony.
- Gdzie ciocia Patience? -
spyta�a Mary, rozgl�daj�c si�
po mrocznym, nieprzytulnym
korytarzu z pod�og� wyk�adan�
zimnymi kamiennymi p�ytami i
widz�c pokrzywione ze staro�ci,
drewniane schody wiod�ce gdzie�
na g�r�. - Nie spodziewa�a si�
mojego przyjazdu?
- "Gdzie ciocia Patience?" -
przedrze�niaj�c j� powt�rzy�
m�czyzna. - Gdzie moja
ciotuchna? Chc�, �eby mnie
uca�owa�a, przytuli�a,
przygarn�a do serca! C� to,
nie mo�esz chwili bez niej
wytrzyma�? Nie chcesz uca�owa�
wuja Jossa?
Mary cofn�a si�. My�l o
uca�owaniu tego cz�owieka
nape�ni�a j� odraz�. Musi by�
chyba ob��kany albo pijany.
Najpewniej i jedno, i drugie.
Ale nie chcia�a go rozgniewa�,
za bardzo by�a wystraszona.
Odgad� jej my�li i roze�mia�
si� znowu.
- Nie b�j si� - powiedzia� -
nie dotkn� ci�. Nic ci z mojej
strony nie grozi. Nigdy nie
lubi�em ciemnow�osych kobiet, a
poza tym mam wa�niejsze rzeczy
do roboty, ni� bawi� si� w
�apki z w�asn� siostrzenic�.
Patrza� na ni� pogardliwie,
traktuj�c j� najwyra�niej jak
idiotk�. Wreszcie znudzi�y mu
si� �arty, podni�s� g�ow� w
kierunku schod�w.
- Patience - rykn�� - co tam,
u diab�a, robisz? Dziewczyna
przyjecha�a i zap�akuje si�, �e
ciebie nie ma. Na mnie patrze�
wcale nie chce.
Na g�rze rozleg� si� szelest,
potem szuranie st�p i cichy
okrzyk. Zamigota�a �wieca i po
w�skich schodach zesz�a
kobieta, os�aniaj�c r�k�
p�omie�. Spod wyszarza�ego
czepka spada�y na ramiona
rzadkie, siwe w�osy, kt�re
zapewne usi�owa�a bezskutecznie
skr�ci� w loki. Sucha sk�ra
wychud�ej twarzy opina�a
szczelnie ko�ci policzkowe.
Wielkie oczy by�y otwarte, i
jak gdyby ustawicznie o co�
pyta�y, usta wci�� porusza�y
si� nerwowo, to sznuruj�c
wargi, to zn�w je rozlu�niaj�c.
KObieta mia�a na sobie
sp�owia�� sp�dnic� w paski,
niegdy� wi�niowe, obecnie
blador�owe wskutek
wielokrotnego prania, na
ramiona zarzuci�a zniszczony,
pocerowany szal. Chc�c o�ywi�
nieco str�j, wci�gn�a
widocznie now� wst��k� do
czepka, lecz ta
jaskrawoczerwona wst��ka razi�a
jak dysonans, podkre�la�a
bowiem trupi� blado�� twarzy.
Mary os�upia�a z przera�enia i
wsp�czucia, wpatrywa�a si� w
kobiet� bez s�owa. Czy by�
mo�e, aby ta obdarta,
wyn�dznia�a staruszka by�a
ciotk� Patience, �liczn�, dobr�
wr�k� z jej dziecinnych
wspomnie�?
Drobna kobieta zesz�a do
hallu. Uj�a r�k� Mary w obie
d�onie i zajrza�a jej w oczy.
- Naprawd� przyjecha�a�? -
wyszepta�a. - Jeste� moj�
siostrzenic�, Mary Yellan, tak?
C�reczk� mojej zmar�ej siostry?
Mary potwierdzi�a skinieniem
g�owy, dzi�kuj�c Bogu, �e matka
nie mo�e ogl�da� tego
spotkania.
- Droga ciociu - powiedzia�a
jak najserdeczniej - ciesz�
si�, �e ci� zn�w widz�. Tyle
ju� lat min�o, odk�d by�a� u
nas w Helford.
Kobieta wci�� dotyka�a Mary,
g�aska�a j� po ubraniu, po
w�osach, a� wreszcie przywar�a
do ramienia dziewczyny i
wybuchn�a g�o�nym,
przera�liwym szlochaniem.
- Przesta� - warkn�� jej m��.
- A c� to za powitanie? Czego
beczysz, g�upia? Nie widzisz,
�e dziewczyna chce je��? We� j�
do kuchni, daj jej boczku i
kieliszek czego� mocnego.
Nachyli� si� i podni�s� kufer
Mary, jak gdyby to by�o pi�rko.
- Zanios� do jej pokoju -
rzek� - a nim wr�c�, kolacja ma
by� na stole, bo dopiero dam ci
pow�d do p�aczu. I tobie te�,
je�li zas�u�ysz - doda�,
przysuwaj�c twarz do twarzy
Mary i k�ad�c jej wielki paluch
na ustach. - Oswojona jeste�
czy gryziesz? - spyta�,
wybuchn�� zn�w �miechem, kt�ry
rozbrzmiewa� a� pod sufitem, i
podtrzymuj�c kufer na ramieniu,
ruszy� z tupotem po w�skich
schodach.
Ciotka Patience zapanowa�a
nad sob�. Z wielkim wysi�kiem
u�miechn�a si�, ruchem, kt�ry
Mary pami�ta�a z dawnych
czas�w, poprawi�a przerzedzone
loki, a nast�pnie mrugaj�c
nerwowo i poruszaj�c ustami,
zaprowadzi�a siostrzenic� przez
jeszcze jeden ciemny korytarz
do o�wietlonej trzema �wiecami
kuchni, gdzie na kominku tli�
si� i dymi� torf.
- Nie zwa�aj na wuja Jossa -
powiedzia�a, zmieniaj�c nagle
ton; przypomina�a teraz psa,
kt�rego biciem nauczono
bezwzgl�dnego pos�usze�stwa, i
kt�ry mimo otrzymywanych
ustawicznie kopniak�w broni�
b�dzie swego pana jak lew. -
Wujowi trzeba dogadza�, ma
swoje zwyczaje i obcym z
pocz�tku trudno go zrozumie�.
Ale jest dla mnie bardzo dobry,
zawsze by� dobry, od dnia
naszego �lubu.
Gada�a machinalnie, snuj�c
si� tam i z powrotem po
wyk�adanej p�ytami kuchni,
nakrywaj�c do sto�u, wyjmuj�c z
kredensu chleb, ser i zimny sos
mi�sny. Mary za� usiad�a w
kucki przy ogniu i
bezskutecznie usi�owa�a
rozgrza� zdr�twia�e palce.
W kuchni pe�no by�o dymu.
Unosi� si� a� pod sufit,
wype�nia� k�ty, wisia� w
powietrzu sinym ob�okiem.
Szczypa� Mary w oczy, wciska�
si� do nozdrzy, czu�a jego smak
na j�zyku.
- Wkr�tce polubisz wuja i
poznasz jego zwyczaje - m�wi�a
dalej ciotka. - To bardzo
szlachetny i bardzo dzielny
cz�owiek. Znany jest i
szanowany w ca�ej okolicy. NIkt
z�ego s�owa o nim nie powie.
Zbiera si� tu u nas czasem
bardzo dobre towarzystwo. Nie
zawsze jest tak cicho jak
dzisiaj. Bo musisz wiedzie�, �e
to bardzo ruchliwy trakt.
Dyli�anse przeje�d�aj�
codziennie. A tutejsi ziemianie
s� z nami w wielkiej komitywie.
Dopiero wczoraj by� tu jeden z
s�siad�w, upiek�am mu ciasto do
zabrania do domu. "Pani
Merlyn", powiedzia�, "pani
jedna w ca�ej Kornwalii umie
piec ciasto". Tak w�a�nie
powiedzia�. Nawet sam dziedzic,
to znaczy pan Bassat z North
Hill, wiesz, w�a�ciciel ca�ej
ziemi tu naoko�o, ot� pan
Bassat par� dni temu min�� mnie
na drodze - to by�o bodaj we
wtorek - jak przeje�d�a�, zdj��
przede mn� kapelusz. "Moje
uszanowanie pani", powiedzia� i
uk�oni� mi si� pi�knie. Podobno
za m�odu okropny by� z niego
kobieciarz. A� tu Joss wychodzi
ze stajni, reperowa� w�a�nie
dwuk�k�. "Jak tam zbiory,
panie dziedzicu?", zapyta�.
"Wielkie jak ty, Joss",
powiedzia� dziedzic i obaj si�
roze�mieli.
Mary wymamrota�a co� w
odpowiedzi na t� tyrad�,
chocia� z przykro�ci� i
niepokojem obserwowa�a, �e
ciotka Patience m�wi�c unika
jej wzroku, na dodatek za� sama
potoczysto�� przemowy wydawa�a
si� podejrzana. Ciotka m�wi�a,
jak m�wi dziecko obdarzone
bujn� wyobra�ni�, kt�re samo
sobie opowiada bajk�. Bolesne
to by�o, �e stara si� odgrywa�
jak�� rol� i Mary wola�aby,
�eby ciotka nic ju� nie m�wi�a,
bo ten potok s��w na sw�j
spos�b bardziej dziewczyn�
przerazi� ni� przedtem potok
�ez. Za drzwiami rozleg� si�
szelest i Mary z zamieraj�cym
sercem zorientowa�a si�, �e
Joss Merlyn przypuszczalnie od
d�u�szej chwili jest na dole i
s�ysza� pewnie s�owa �ony.
Ciotka Patience r�wnie�
us�ysza�a szelest, zblad�a
bowiem i zacz�a sznurowa�
usta. Wuj wszed� do pokoju i
spojrza� najpierw na �on�,
potem na Mary.
- Co, kury ju� gdacz�? -
rzuci�, mru��c oczy teraz ju�
bez cienia u�miechu. - Byle
mo�na sobie pogada�, to �zy od
razu wysychaj�. S�ysza�em ci�,
ty durna paplo. Gul, gul, gul,
jak indyczka. My�lisz, �e twoja
najdro�sza siostrzenica
uwierzy�a cho� jednemu s�owu?
Dziecka by� nie oszuka�a, co
dopiero takiej dzierlatki.
Wzi�� krzes�o spod �ciany i z
trzaskiem przysun�� je do
sto�u. Usiad� ci�ko, a�
zaskrzypia�y wi�zania, si�gn��
po bochenek, ukraja� wielk�
pajd� i posmarowa� t�uszczem.
Odgryz� k�s napychaj�c usta i
gestem przywo�a� Mary do sto�u.
- G�odna jeste�, widz� to -
powiedzia�.
Odkraja� dla niej cienk�
kromk�, przeci�� na cztery
cz�ci, posmarowa� mas�em, a
wszystko to robione by�o tak
zr�cznie i odcina�o si� tak
ra��co od gwa�townych,
szorstkich ruch�w, jakimi bra�
jedzenie dla siebie, �e Mary
poczu�a co� zbli�onego do l�ku.
Zdawa�o si�, �e jego palce
kryj� w sobie jak��
czarodziejsk� moc, kt�ra
przemienia je z niezgrabnych
ko�k�w w zwinne i pos�uszne
s�ugi. Gdyby odkraja� pajd�
chleba i cisn�� jej, nie
mia�aby mu za z�e,
pozostawa�oby to w zgodzie z
tym, co dotychczas widzia�a,
ale ten nag�y przeskok od
brutalnej nonszalancji do
szybkiej, pe�nej wdzi�ku
precyzji ruch�w stanowi�
rewelacj� o tyle przykr�, �e
zupe�nie niespodziewan�.
Podzi�kowa�a cicho wujowi i
zacz�a je��.
Ciotka, kt�ra umilk�a
natychmiast, gdy m�� wszed� do
kuchni, sma�y�a boczek nad
ogniem. Nikt si� nie odzywa�.
Mary wiedzia�a, �e Joss Merlyn
obserwuje j� bacznie, s�ysza�a,
jak ciotka za jej plecami
nieporadnie przek�ada z r�ki do
r�ki gor�cy uchwyt patelni.
Naraz z �a�osnym okrzykiem
pu�ci�a patelni�. Mary zerwa�a
si�, chc�c jej pom�c, ale Joss
rykn��, �eby si� nie rusza�a.
- Wystarczy jedna idiotka,
nie potrzeba tu dw�ch -
wrzasn��. - Sied� na swoim
miejscu, niech ciotka sama
sprz�ta. Nie b�j si�, to nie po
raz pierwszy. - Rozpar� si� na
krze�le i paznokciami d�uba� w
z�bach. - Czego si� napijesz? -
spyta� dziewczyny. - Koniaku,
wina czy piwa? Mo�e si�
zdarzy�, �e b�dziesz tu g�odna,
ale pragnienia nie zaznasz. W
"Jamajce" nikomu jeszcze nie
zasch�o w gardle. - Roze�mia�
si� i mrugn�� do Mary,
pokazuj�c koniuszek j�zyka.
- Je�li mo�na, napij� si�
herbaty - odpar�a Mary. Nie
jestem przyzwyczajona do
mocnych trunk�w ani do wina
- Nie? Twoja strata. No,
mo�esz si� dzisiaj napi�
herbaty, ale jak mi B�g mi�y,
za miesi�c sama b�dziesz
prosi�a o koniak.
Si�gn�� przez st� i wzi�� j�
za r�k�.
- Niebrzydk� masz �apk�, jak
na dziewczyn� z farmy -
stwierdzi�. - Ba�em si�, �e
b�dzie czerwona i
spierzchni�ta. M�czy�ni nie
cierpi�, kiedy brzydka r�ka
nalewa im piwo. Wprawdzie moi
go�cie nie s� zbyt wybredni,
ale te� nie mieli�my dotychczas
w "Jamajce" bufetowej. -
Uk�oni� si� Mary drwi�co i
pu�ci� jej r�k�.
- Patience, kochanie moje -
powiedzia� - masz tu klucz. Id�
i przynie� mi butelk� koniaku.
Mam dzi� takie pragnienie, �e
nie ugasi�bym go wod� z ca�ego
Dozmary.
Ciotka natychmiast wzi�a
klucz i znik�a na korytarzu.
Joss Merlyn zn�w d�uba� w
z�bach, pogwizduj�c od czasu do
czasu, Mary za� jad�a tymczasem
chleb z mas�em i pi�a herbat�,
kt�r� przed ni� wuj postawi�.
N�ka� j� okropny b�l g�owy,
ba�a si�, �e lada chwila padnie
ze znu�enia. Oczy �zawi�y od
dymu. Ale mimo zm�czenia
obserwowa�a ustawicznie wuja,
udzieli� si� jej bowiem l�k
ciotki i czu�a, �e obydwie s�
tu uwi�zione niby myszy w
pu�apce, bez mo�liwo�ci
ucieczki, a wuj bawi si� nimi
jak olbrzymi, okrutny kot.
Po chwili ciotka wr�ci�a,
nios�c butelk� koniaku, kt�r�
postawi�a przed m�em.
Doko�czy�a teraz sma�enia
boczku i na�o�y�a porcj� Mary i
sobie. Joss Merlyn pi� w
milczeniu, patrz�c przed siebie
i raz po raz kopi�c nog� sto�u.
Nagle waln�� pi�ci� w st�, a�
podskoczy�y kubki i spodki, a
jeden z talerzy spad� i st�uk�
si� na kawa�ki.
- Powiem ci co�, Mary �Yellan
- wrzasn��. - Ja jestem panem w
tym domu i chc�, �eby� o tym
wiedzia�a. Je�eli b�dziesz
robi�a, co ci ka��, pomaga�a w
gospodarstwie i obs�ugiwa�a
go�ci, palcem ci� nie tkn�. Ale
przysi�gam na Boga, je�eli
otworzysz g�b� i zaczniesz
skrzecze�, tak ci� wymusztruj�,
�e b�dziesz mi jad�a z r�ki jak
twoja ciotunia.
Mary patrza�a na niego
poprzez st�. R�ce trzyma�a na
podo�ku, �eby nie widzia�, jak
dr��.
- Rozumiem - powiedzia�a. -
Nie jestem z natury ciekawa i
nigdy w �yciu nie zajmowa�am
si� plotkami. Nie obchodzi
mnie, co wuj robi w gospodzie
ani z jakim towarzystwem
przestaje. B�d� robi�a swoje i
nie dam wujowi powod�w do
narzekania. Ale je�eli wuj
zrobi cho�by najmniejsz�
krzywd� mojej ciotce, uprzedzam
z g�ry: odejd� natychmiast z
"Jamajki", znajd� s�dziego
pokoju, sprowadz� go tutaj i
oskar�� wuja wobec prawa, a
wtedy mo�e mnie wuj musztrowa�,
ile chce.
Mary zblad�a bardzo, czuj�c,
�e je�li wuj ryknie na ni�
teraz, za�amie si�, rozp�acze,
a w�wczas on uzyska nad ni�
w�adz� raz na zawsze.
Wybuchn�a potokiem s��w wbrew
swej woli, lecz targana
bolesnym wsp�czuciem dla
nieszcz�snej, z�amanej istoty,
jak� sta�a si� ciotka, nie
mog�a go ju� zahamowa�.
Jednak�e sama o tym nie wiedz�c
uratowa�a si� tym wybuchem, bo
odwa�na jej postawa
zaimponowa�a olbrzymowi, kt�ry
rozpar� si� na krze�le i
wyra�nie z�agodnia�.
- Bardzo pi�knie - rzek� -
rzeczywi�cie bardzo pi�knie
powiedziane. Teraz wiemy, co
mamy za lokatork�. Tylko j�
poskroba�, a pokazuje pazury.
C�, moja droga, ty i ja
bardziej do siebie pasujemy,
ni� s�dzi�em. Jak si� nadarzy
gra, b�dziemy grali razem. Mo�e
b�d� mia� dla ciebie kiedy� w
"Jamajce" robot�, o jakiej ci
si� nie �ni�o. M�sk� gr�, Mary,
w kt�rej stawk� jest �ycie.
Mary us�ysza�a, �e ciotka
g�o�no zaczerpn�a tchu.
- Och, Joss - wyszepta�a. -
Och, Joss, prosz� ci�!
W g�osie jej brzmia�o takie
b�aganie, �e Mary spojrza�a na
ni� ze zdziwieniem. Ciotka
pochyli�a si� do przodu i
dawa�a m�owi znaki, �eby
umilk�, a b�l maluj�cy si� w
jej oczach przerazi� Mary
bardziej ni� cokolwiek, co si�
dotychczas tego wieczoru
zdarzy�o. Przeszy� j� zimny
dreszcz. Co wprawi�o ciotk� w
stan takiego podniecenia? Co
Joss Merlyn mia� za chwil�
powiedzie�? Ogarn�a j�
gor�czkowa ciekawo��. Wuj
niecierpliwie machn�� r�k�.
- Id� spa�, Patience -
powiedzia�. - Do�� mam przy
stole twojej trupiej czaszki.
Dziewczyna i ja dobrze si�
rozumiemy.
Kobieta wsta�a od razu i
posz�a do drzwi, rzucaj�c przez
rami� ostatnie rozpaczliwe
spojrzenie. Us�yszeli jej
niepewne kroki na schodach.
Joss Merlyn i Mary zostali
sami. On odepchn�� od siebie
pusty kieliszek i opar� �okcie
na stole.
- Jedn� mam s�abo�� w �yciu -
rzek� - i powiem ci jak�:
alkohol. To przekle�stwo, wiem
o tym. Nie potrafi� si�
powstrzyma�. Przyjdzie w ko�cu
dzie�, kiedy trunek mnie
zabije, i s�usznie mi si� to
b�dzie nale�a�o. Czasem po
ca�ych d