2656
Szczegóły |
Tytuł |
2656 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2656 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2656 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2656 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Sawaszkiewicz
Sukcesorzy
Rok -1990000, Dominia
- Min�o r�wno dziesi�� tysi�cy lat od dnia, w kt�rym wasi rodzice opu�cili Hegem i osiedli na tej planecie, nazwanej przez nich Dominia. Dominia tworzy z Hegem podw�jny uk�ad planetarny i posiada ekosfer� niemal identyczn� z hegemsk�; czynniki ekologiczne s� tutaj doskona�e. Jeste�cie pokoleniem, kt�re urodzi�o si� i wychowa�o na Dominii, zapewne niewielu z was pami�ta, dlaczego wasi rodzice porzucili stary glob. Czy wi�c zamierzacie tu pozosta�, czy te� powr�cicie na Hegem, kt�ra, mimo waszej liczebno�ci, przyjmie was z otwartymi ramionami?
- Powody, z jakich nasi rodzice opu�cili Hegem, s� nam dobrze znane i uwa�amy je za s�uszne. Nic nas nie wi��e ze starym globem, czujemy si� Dominianami i nie mamy dok�d wraca�.
- A kultura, tradycje?
- Kultur� i tradycje stworzyli�my sami i na w�asny u�ytek.
- Jakie s� wasze idea�y?
- Idea�em cywilizacji dominia�skiej jest szybki i wszechstronny post�p naukowo-techniczny. Postanowili�my zbada� wszystkie planety Uk�adu Naszego ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem Epimetei, na kt�rej, jak wiadomo, �yj� cz�ekokszta�tne istoty rozumne. Pomo�emy tym istotom w rozwoju. Ponadto planujemy ekspedycj� mi�dzygwiezdn�, kt�rej zadaniem b�dzie dotarcie do gwiazdy zwanej Soi, penetracja jej uk�adu planetarnego i wyl�dowanie na Gai, planecie trzeciej od Soi.
- Wi�c w przeciwie�stwie do swych rodzic�w wierzy-
nych?
- Zapisy Przedcywilizacyjne, zw�aszcza nauki moralne w nich zawarte, nie interesuj� nas. W Zapisach Przed-cywilizacyjnych jest mowa o jakiej� cywilizacji, kt�ra podobno istnia�a na d�ugo przed cywilizacj� nasz�, do-minia�sk� i cywilizacj� hegemsk�; rzekoma ta cywilizacja nie pozostawi�a wszak�e po sobie �adnych �lad�w opr�cz Zapis�w. To nas r�wnie� nic nie obchodzi. Ale nie lekcewa�ymy cz�ci merytorycznej tego dokumentu, tym bardziej �e analizy przeprowadzone przez naszych naukowc�w potwierdzaj� jej wiarygodno��. Dlatego te� bez wzgl�du na to, czy jaka� tam strupiesza�a cywilizacja odwiedzi�a Gaje w Uk�adzie Soi czy nie, my, Dominianie, polecimy na t� planet�, i to my, a nie autorzy Zapis�w, b�dziemy odkrywcami i zdobywcami tej planety.
- Najwa�niejsz� przyczyn� konfliktu mi�dzy waszymi rodzicami a wi�kszo�ci� Hegemit�w by� r�ny punkt widzenia sprawy kontaktu telepatycznego...
- Kontynuujemy polityk� naszych rodzic�w. Wprowadzili�my i upowszechniamy obowi�zek kszta�cenia zdolno�ci telepatycznych. Technika porozumiewania si� za pomoc� gest�w, s��w b�d� znak�w graficznych jest reliktem, a stosowane dot�d urz�dzenia s�u��ce do przesy�ania informacji, miast przy�piesza�, w rzeczywisto�ci op�niaj� rozw�j jednostkowy i spo�eczny. W prawdziwie cywilizowanym i sprawnie funkcjonuj�cym spo�ecze�stwie jedynym sposobem komunikowania si� jest bezpo�rednie przekazywanie my�li...
- ...kt�re ka�dy b�dzie m�g� przechwyci�? Czy Do-minian nie kr�puje �wiadomo��, �e s� stale pods�uchiwani?
- Nikt nikogo nie pods�uchuje. Przechwytywanie my�li bez wiedzy i zgody my�l�cego jest wstydliwe i godne pot�pienia. Dominianie odbieraj� wy��cznie my�li wyra�nie skierowane pod ich adresem.
- A je�eli kilka os�b naraz postanowi skontaktowa� si� z tym samym cz�owiekiem?
selektywno�ci�.
- Wed�ug opinii hegemskich bieg�ych milion ludzi porozumiewaj�cych si� telepatycznie to to samo, co milion mikroradiostacji pracuj�cych r�wnocze�nie na tym samym zakresie fal. W efekcie powstaje nieopisany zgie�k, jeden przeszkadza drugiemu, a ratunkiem przed tym nat�okiem przemieszanych strz�pk�w cudzych my�li jest zablokowanie w�asnego odbiornika telepatycznego i dok�adne odizolowanie �wiadomo�ci.
- Hegemscy biegli to ignoranci. Ich opinia przypomina mi opini� mojego synka, kt�ry upiera si�, �e przestrzeganie higieny osobistej jest szkodliwe dla zdrowia.
- Dzi�kuj� za rozmow�, przeprowadzon�, na szcz�cie, w spos�b tradycyjny.
Rok -1860000, z Dominii na Ziemi�
Archeodoonos - prymas wyprawy, dow�dca "Szukaj�cego �ycia", jedyny odpowiedzialny - ze zdziwieniem s�ucha� zbli�aj�cego si� st�pania. Nikt nie zapowiada� mu wizyty, tak�e pora by�a najmniej w�a�ciwa. A przecie� od dawna spodziewa� si� odwiedzin, wi�cej - czeka� na nie. Sam nie potrafi� przem�c odbieraj�cej mu mow� obawy i podej�� do du�o wcze�niej wy�owionego spo�r�d za�ogi "Szukaj�cego �ycia" - Ganimenoisa, zdaj�cego si� podziela� jego pogl�dy. Nawet w�wczas, gdy byli tylko we dw�ch w sterowni, a Ganimenois rzuca� mu wyra�aj�ce ochot� do dyskusji spojrzenia (tak pe�ne aprobaty, �e a� parali�uj�ce) - Archeodoonos odwraca� wzrok i zajmowa� si� czymkolwiek. Teraz, kiedy ws�uchiwa� si� w coraz bli�sze kroki, nabiera� przekonania, �e to w�a�nie Ganimenois, lekcewa��c pragmatyk� i pomijaj�c drog� s�u�bow�, bezceremonialnie zmierza do jego prywatnej kabiny, by
rozstrzygn�� wreszcie to, co dr�czy�o ich wszystkich od dnia startu.
Archeodoonos postanowi� przyj�� Ganimenoisa ch�odno, zatem w spos�b sobie w�a�ciwy; ka�dy inny ton rozmowy - kategoryczny b�d� uprzejmy - w obliczu niespodziewanej wiadomo�ci, z kt�r� m�g� przychodzi� Ganimenois, albo pogr�ek, do kt�rych m�g�by si� uciec (Ganimenois mia� wybuchowe usposobienie), sii� rzeczy nale�a�oby zmieni�, co by �wiadczy�o o braku opanowania prymasa i jego s�abo�ci.
Wraz z fla�oletem zamigota�o przy drzwiach s�abe, rudawe �wiate�ko. W wej�ciu stan�� Zootar, pok�adowy biolog. Z jego oczu wyziera�o nieumiej�tnie maskowane podniecenie, jakby przybywa� z sensacyjn� wiadomo�ci�, lecz ba� si� j� przekaza� w entuzjastycznej formie, aby nie przyj�to jej podejrzliwie i z rezerw�. W d'�oni �ciska� wyniki analiz.
Archeodoonos zmarszczy� brwi. Nie spodziewa� si� Zoo-tara. W�asna pomy�ka wytr�ci�a go z r�wnowagi.
- Wejd� - powiedzia� oschle.
Zootar obrzuci� wzrokiem sprz�ty. Z udan� oboj�tno�ci� przycupn�� naprzeciw dow�dcy. Wyj�cie �wiadomo�ci zablokowa� - chocia� telepatyczne przesy�anie informacji by�o najpe�niejsze i najszybsze (czy�by obawia� si� swych my�li?) - dlatego Archeodoonos niecierpliwi� si�: musia� czeka�, a� Zootar przem�wi.
- Co nowego? - spyta�, by zapobiec d�ugiemu i zawi�emu t�umaczeniu si� Zootara.
- Sondy wr�ci�y - odpar� Zootar i poda� prymasowi analizy.
W zupe�nej ciszy Archeodoonos odczytywa� wynik po wyniku. Czym bli�ej ko�ca, tym wi�ksze ogarnia�o go wzruszenie.
- Nale�a�o si� tego spodziewa� - mrukn��, opanowuj�c dr�enie g�osu. - Przyj�wszy oczywi�cie, �e odebrane na Dominii sygna�y biologiczne nie by�y sztucznie wzmocnione.
siowa powt�rzy� za n,ncerwaiem z instytutu Badawczego w Sbe. Pad�y w jego obecno�ci na d�ugo przed wypraw�: ,,Zak�adaj�c, �e rozwini�te cywilizacje naukowe szukaj� kontaktu za pomoc� fal biologicznych - powiedzia� w�wczas Encerwal - mamy do czynienia z dowodem na istnienie takiej." "A czy nie mog� by� pochodzenia naturalnego? - spyta� jaki� sceptyk. - O ile wiem, w nadchodz�cych sygna�ach nie ma �adnej prawid�owo�ci. Niekt�rzy twierdz� wr�cz, �e sygna�y te cechuje doskona�a bezplanowo��, rzek�bym - chaos." "Chaos nie jest novum w przyrodzie - odpar� nie zra�ony Encerwal. - By� jeszcze przed powstaniem �wiata uporz�dkowanego. Dzisiaj, kiedy ca�y ten uporz�dkowany �wiat emituje uporz�dkowane fale o wszystkich znanych nam typach, kiedy nauka potrafi, niejednokrotnie za pomoc� absurdalnych kluczy, rozszyfrowa� ka�dy sygna� i nada� mu mniej lub bardziej sensown� form�, pozornie dla nas zrozumia�� - dzisiaj jedynym sposobem zamanifestowania w�asnej obecno�ci we wszech�wiecie jest wys�anie sygna�u nieprzet�umaczalnego na �aden j�zyk �adn� metod�. Zreszt� mo�liwe, �e docieraj�ce do nas promieniowanie zawiera konkretne informacje, tylko my nie umiemy ich odczyta�. W ka�dym razie si�a sygna�u jest tak wielka, �e jego naturalne pochodzenie trzeba raczej wykluczy�. Aby nie by� go�os�ownym, popr� swoje twierdzenie faktami. Ot� kolega, fitosocjolog, podstawiaj�c do r�wnania wsp�czynnik (najwi�kszy ze znanych w biocenozie opartej na fotosyntezie), obliczy�, przyjmuj�c, �e moc wypromieniowanego sygna�u nie zosta�a wzmocniona, wielko�� owego tworu, owej dziwacznej ro�liny. W wyniku otrzyma� mas� por�wnywaln� z mas� �rednich rozmiar�w globu! Przecie� to niedorzeczno��!"
Archeodoonos czu� na sobie wzrok Zootara.
- Paleontolodzy byli w�a�nie tego zdania - powiedzia� cicho biolog. - Zgadzali si� z Encerwalem, �e istnienie tak gigantycznego tworu jest problematyczne, nie wykluczali natomiast mo�liwo�ci istnienia planety poro�ni�tej okaza��, zbit� ro�linno�ci�, tak� jak� w zamierz-
jak poro�ni�ta jest... ta. Po chwili doda�:
- Nowy szczeg� zdaje si� potwierdza� autentyczno�� Zapis�w Przedcywilizacyjnych: nasi przodkowie mogli rzeczywi�cie odwiedzi� t� planet�. Kiedy�... dawno. Zatem racja by�aby po stronie archeik�w: nasza kultura i kultura hegemska wyros�y na gruzach kultury prastarej, o kt�rej istnieniu �wiadcz� jedynie Zapisy. Prastara za� kultura mog�a rozwin�� si� dzi�ki, powiedzmy, ingerencji Przybysz�w...
- A fauna? - przerwa� obcesowo Archeodoonos. Zootar rzuci� okiem na le��ce przed dow�dc� wyniki analiz.
- Brak danych - rzek�. - Fauna nie emituje promieniowania w pa�mie FITO.
Archeodoonos poruszy� si� niecierpliwie. Najch�tniej zosta�by sam ze swymi my�lami. Ale Zootar nie wychodzi�. Na nowo wertowa� wyniki. I ci�gle by� czym� podniecony.
- Tlen, tyle tlenu - westchn��.
Tlen - powt�rzy� w duchu Archeodoonos. - Nale�a�o si� tego spodziewa�. Miliony, miliardy r�norodnych organizm�w na drodze fotosyntezy przerabia�o truj�cy dwutlenek w�gla na czysty tlen. Przerabia do dzisiaj, w nieustaj�cym, �mudnym procesie. Na Dominii ich prac� przej�y wiele lat temu oczyszczalnie. Od tej pory atmosfera dominia�ska niezmiennie zawiera�a 18 procent tlenu. Tu by�o go niemal�e trzydzie�ci. Chyba za du�o.
- Za du�o? - spyta� g�o�no.
Zootar zmiesza� si�. Spojrza� czujnie na dow�dc�. Przez moment mia� min� ch�opca, kt�ry nabroi� i waha si� przed przyznaniem do winy. Wzi�� si� w gar��.
- Za du�o, �eby wyj�� bez ogranicznik�w tlenowych - odpar� hardo.
Ten wyzywaj�cy ton odpowiedzi zastanowi� Archeodo-onosa. Nagle zacz�� pojmowa�, �e Zootar my�li o tym samym.
10
dzinny glob i skolonizowa�a Dominie, rozpocz�� si� wy�cig naukowo-techniczny. Hegemitom i neguj�cym wszystko co hegemskie, Dominianorn, g��wnie sz�o o podbicie Epimetei, planety czwartej od S�o�ca i podporz�dkowanie jej mieszka�c�w, istot prymitywnych, cho� my�l�cych. R�wnocze�nie szukano innych ziem o sprzyjaj�cych zasiedleniu warunkach, tak�e poza Uk�adem; szukano kontaktu: Dominia i Hegem znajdowa�y si� na etapie ekspansji kosmicznej. Polityka areopag�w rz�dz�cych nie spotyka�a si� z poparciem spo�ecze�stwa, dlatego poparcie to wymuszano za pomoc� restrykcji i represji. W�r�d Dominian wielu by�o takich, kt�rzy przy lada okazji zamieniliby klimatyzowane apartamenty na zimn� i ciemn� jaskini� Epime-tejczyk�w. W�adze wiedzia�y o tym, tote� przy kompletowaniu za��g kosmicznych stosowa�y szczeg�lnie ostr� selekcj�. Za�og� ,,Szukaj�cego �ycia" poddano ci�kim pr�bom, prymasa statku wybrano spo�r�d zaufanych i wszechstronnie sprawdzonych kandydat�w. Jak bardzo si� pomylono, wiedzia� tylko Archeodoonos. Czy�by w stosunku do Zootara r�wnie�? A Ganimenois? Co znaczy�y te jego dwuznaczne dygresje?
Archeodoonos pokiwa� g�ow�. Gdy przed startem wzi�li ich w obroty elektrofizjologowie, chcia� protestowa�. Wyt�umaczyli mu wtedy, �e dokonanie zabiegu, po kt�rym wy��czenie o�rodka odbioru telepatycznego staje si� niemo�liwe - jakkolwiek odrobin� sprzeczne z zasadami etycznymi - nie jest jednak niezgodne z prawem. Co innego o�rodek nadawania, je�eli kto� chce, prosz�, niech oobie wy��cza i pos�uguje si� mow�. Ba, w pewnych okoliczno�ciach nawet wskazane jest zablokowanie nadajnika telepatycznego, tak samj jak zabronione jest komunikowanie si� s�owne. Archeodoonosowi nie trzeba chyba przypomina�, o jakich okoliczno�ciach mowa? Wprawdzie jest jedynym odpowiedzialnym, ale los wyprawy spoczywa w r�kach wszystkich cz�onk�w za�ogi "Szukaj�cego �ycia" i wszyscy b�d� rozliczani, zatem ka�dy z nich winien by� w ka�dej chwili przygotowany do odebrania ^elowo b�d�
11
tnera. Wiadomo, ten i �w mo�e od czasu do czasu zapomnie� o blokadzie wyj�cia �wiadomo�ci i pomy�li jawnie o rzeczach wrogich. Kt� wie, co potrafi si� wyl�gn�� w umys�ach ludzi skazanych na d�ug� podr�. Wczesne rozpoznanie ich zamiar�w pozwoli zapobiec nieszcz�ciu, da gwarancj� ostatecznego powodzenia ekspedycji, tote� - chocia� przechwytywanie cudzych my�li przynosi ujm� - w przypadku za�ogi "Szukaj�cego �ycia" musi ona wzajemnie si� pods�uchiwa�. I w por� przeciwdzia�a�. St�d konieczna jest pomoc elektrofizjolog�w, kt�rzy uniemo�liwi� cz�onkom ekspedycji blokowanie wej�� w�asnej �wiadomo�ci, a� do chwili powrotu statku na Dominie.
Tak, Archeodoonos chcia� protestowa�. Ale teraz by elektrofizjologom dzi�kowa�, gdyby dodatkowo uniemo�liwili jego podw�adnym blokowanie o�rodka nadawania. Wiele by da�, �eby wiedzie�, co si� kryje za czujnym i wyczekuj�cym spojrzeniem Zootara.
- Czy praca na zewn�trz bez ogranicznik�w jest niebezpieczna? - zapyta� ostro�nie.
- To zale�y od czasu i rodzaju tej pracy - odpar� biolog tym samym tonem.
Ta obustronna pow�ci�gliwo�� wytworzy�a mi�dzy nimi pierwsz� w�t�� ni� porozumienia. Tego chcia� Archeodoonos. By� got�w rozmawia� otwarcie, bo ju� podj�� decyzj�. W tej w�a�nie chwili poczu�, �e ta planeta, Gaja, na kt�rej orbicie zaparkowali statek, p�awi�ca si� w ekosferze macierzystej gwiazdy zwanej Soi, jest ko�cem jego podr�y. Ale nie m�g� zakomunikowa� Zootarowi o tym tak zwyczajnie, i nie dlatego, �e liczy� 'si� z ewentualno�ci�, i� Zootar pokrzy�uje mu plany - Zootar przypuszczalnie tak�e nie mia� ochoty wraca� - ba� si� po prostu, �eby zbyt szczere wyznanie nie zabrzmia�o jak prowokacja. Biolog by� w analogicznej sytuacji.
- Wed�ug za�o�e� badania powinny nam zaj�� nie wi�cej ni� cztery doby - powiedzia� Archeodoonos. - Praca na zewn�trz...
- Ganimenois m�wi, �e istnieje wysokie prawdopodo-
12
- .-_-. -^ ***-�. u?* v
dziewanie Zootar. - Konieczne jest tylko dokonanie prostego zabiegu na ka�dym... - zaj�kn�� si�. Jakby zrozumia�, �e powiedzia� za du�o.
Archeodoonos odwr�ci� g�ow�: nie chcia� napotka� oczu biologa. Wyobrazi� sobie jego zmienione strachem oblicze. Mo�e Zootar jest jednak prowokatorem? Ale w jakim celu pos�u�y� si� nazwiskiem Ganimenoisa? Czy�by spostrzeg� t� ich milcz�c� zgodno��? A je�li - ta my�l zrodzi�a si� w umy�le prymasa raptownie - Zootar, Ganimenois i inni doszli do porozumienia wcze�niej, poza jego plecami? Archeodoonos potar� czo�o. Spisek? Zootar parlamentariu-szem?
- Asymilacja? - spyta�, zafrapowany t� koncepcj�. - Po co?
Us�ysza� g�os, w kt�rym d�wi�cza�a nuta ironii:
- Na wypadek awarii.
Uni�s� wzrok. Na twarzy Zootara nie by�o �ladu l�ku. Promieniowa�a podnieceniem. Wi�c nie myli� si�: Zootar przyszed� z gotow� propozycj�. Uszkodzi� silniki nie by�o trudno, cho�by w trakcie nieostro�nego l�dowania. Albo wr�cz rozwali� ca�y statek. Nim na Dominii zdecyduj� si� wys�a� ekip� poszukiwawcz�... Zreszt� tam mog�o si� tyle zmieni�. Lot trwa� stosunkowo kr�tko, bo szli pod�wietln�, lecz na Dominii niewielu z tych, kt�rych znali, pozosta�o przy �yciu. I niewielu z obecnej za�ogi pozostanie, kiedy przyb�d� tu nast�pni.
Wsta�.
- Manewr l�dowania za kwadrans - powiedzia�. - Strefa r�wnikowa, strona dzienna, r�wno ze wschodem.
Zootar pierwszy raz od pocz�tku rozmowy u�miechn�� si�. Zna� by�o po nim ulg�.
- Wszyscy na stanowiskach - o�wiadczy�. - Jeste�my gotowi, prymasie.
Archeodoonos, gdy wszed� do sterowni, uda�, �e nie widzi wbitych w niego spojrze�. Ze zwyk�ym, beznami�tnym wyrazem twarzy zaj�� sw�j fotel. Wzrok zebranych pow�drowa� z niepokojem w kierunku pod��aj�cego za
13
na oparcia wyzbyta w�tpliwo�ci.
Archeodoonos usi�owa� nie my�le� o niczym. Znalaz� si� w sytuacji, do kt�rej przeanalizowania niezb�dny by� spok�j osi�galny dopiero po wyl�dowaniu. Skupi� si� na �ledzeniu zmian kierunku ci��enia, kontroli kolejnych, szybko po sobie nast�puj�cych faz manewru; ws�uchiwa� si� w prac� silnik�w zimnego ci�gu i w monotonne tykanie kolidaru.
Gdzie�, w g��bi jego �wiadomo�ci, zachybota�y niewyra�ne obrazy, pierzch�y i pojawi�y si� znowu, ostrzejsze, bogatsze o barwy i d�wi�ki, bez�adne jak marzenia senne. Nie, te wizje nie powsta�y w jego umy�le, kto� je nadawa�. Stawa�y si� coraz natarczywsze, ogarnia�y neuron za neuronem, wielokrotnia�y. By�y wyzute z interpretacji, przepaja�y je uczucia o sile, jak� zdolny jest wykrzesa� z siebie jedynie m�zg pozbawiony umiej�tno�ci my�lenia, kierowany prymitywnymi odruchami, b�d�cy materialnym pod�o�em wy��cznie dzia�a� instynktownych: m�zg zwierz�cia.
Archeodoonos obejrza� si�. Ujrza� wykrzywione grymasem twarze. Nie, to oczywi�cie nikt z za�ogi. Obraz sterowni zm�tnia�, przes�oni�y go inne, nap�ywaj�ce zewsz�d, bajecznie kolorowe, realne. Prymas gubi� si� w nich, z wolna traci� poczucie rzeczywisto�ci, otacza�y go d�wi�ki i zapachy, wytwory natury o zdumiewaj�cych kszta�tach i rozmiarach; i tylko daleko, jak gdyby w cudzym umy�le, ko�ata�a daremna my�l: "Wy��czy� �wiadomo��!" Zacisn�� d�onie na skroniach. Miriady obcych, zr�nicowanych osobniczo pop�d�w: zdobywania pokarmu, rozmna�ania si�, ucieczki i agresji, k��bi�y mu si� pod czaszk�, ubezw�asnowolnia�y go nadchodz�cymi z bli�szych i dalszych okolic, od niezliczonych istnie�, impulsami szastanymi w niepoj�tej, euforycznej rozrzutno�ci. Desperacko usi�owa� odnale�� samego siebie w�r�d mieszaniny atawistycznych instynkt�w, kt�re nim zaw�adn�y i od kt�rych nie m�g� si� uwolni�; bezradnie i gor�czkowo penetrowa� wype�niaj�ce jego umys� zawi�zki intelektu - nie-
14
�lad.
Znalaz� si� w przesyconej zieleni� g�stwinie, sta� nad b�yszcz�cym w s�o�cu, bagnistym rozlewiskiem, nie opodal wylegiwa�a si� jego samica, oci�a�a i senna, kr��y�y nad ni� roje owad�w, z boku porykiwali na pobudk� jego pobratymcy, niebo by�o czyste, a powietrze przesyca� wilgotny opar.
Dobiegaj�cy z g�ry pomruk uciszy� ha�a�liw� przyrod�. W zenicie zap�on�� jasny jak gwiazda punkt, p�cznia� i roz�arza� si� coraz wi�kszym blaskiem. Pobliskie porosty rzuci�y drugi s�aby cie�. Archeodoonos uprzytomni� sobie, �e widzi "Szukaj�cego �ycia". I wtedy na u�amek sekundy na tle paruj�cego mokrad�a zobaczy� - niczym filmow� przebitk� - wn�trze sterowni. Us�ysza� sw�j krzyk: "Pe�ny ci�g!!"; kto� dopad� urz�dze� sterowniczych. Start w tych warunkach to samob�jstwo - zd��y� jeszcze pomy�le�.
Samica podnios�a si� na przednie �apy. Z niepokojem zadar�a �eb. Przecinaj�ca niebo, rycz�ca kita ognia zawis�a nad ziemi�. Zwierz�ta trwo�nie skry�y si� w g�szczu. Strumie� rozpalonych gaz�w uderzy� w rozlewisko, zamieni� je w k��by pary, prze�lizn�� si� po wierzcho�kach drzew, zatoczy� ko�o, obracaj�c przybrze�ne chaszcze na popi�, a potem strzeli� w stron� tarczy wschodz�cego s�o�ca. Eksplozja wstrz�sn�a powietrzem, fontanny b�ota chlusn�y w g�r�.
Zwierz�ta przez d�ugie lata omija�y to miejsce.
Rok -1840000, Dominia
Orkana przygotowa�a kolacj� na balkonie. Po upalnym dniu w salonach pa�acyku - mimo klimatyzacji - powietrze by�o suche i gor�ce. Na zewn�trz wia� delikatny wietrzyk p�nocny, a wschodz�ca Hegem rzuca�a sre-
15
wa�y amfibie okolicznych rybak�w.
Hefenus wr�ci� z narady przybity. Zaparkowa� mobil niedbale po�rodku drogi z p�yt czerwonego piaskowca i nie szukaj�c wzrokiem ma��onki, zwykle czekaj�cej na kru�ganku, pocz�apa� przez dziedziniec. W przeciwie�stwie do Orkany, patrz�cej na �wiat niekiedy jeszcze wr�cz naiwnie i z ufno�ci�, zalicza� si� do generacji starszej, znaj�cej �ycie od podszewki. Zwieszone ramiona i pos�pna mina dodawa�y mu teraz niedo��stwa, o co Orkana nigdy by go nie pos�dzi�a. Zna�a Hefenusa od dw�ch tygodni, od tygodnia by�a jego �on� - jedyn�, bo Hefenus nie uznawa� poligamii.
Wybieg�a mu na spotkanie. Wtuli�a twarz w jego g�st�, siw� brod�, potem obj�ci poszli na g�r�. Hefenus w milczeniu usiad� za sto�em. Jad� wolno bez apetytu, jak gdyby pod wewn�trznym przymusem. Jego zamy�lony wzrok b��dzi� po widnokr�gu, czasem zwraca� si� ku wisz�cej nisko tarczy Hegem.
- Dzisiaj dostarczyli najnowszy koncert - powiedzia�a cicho Orkana. - Pos�uchasz? Hefenus ockn�� si�.
- Wybacz - rzek�. - Istotnie, zachowuj� si� jak kabotyn. Ale... pierwszy raz, naprawd� pierwszy, mam takie... takie dziwne uczucie, jakbym zrozumia� wreszcie co�, co przekre�la ca�e moje �ycie; co�, co gdybym by� m�odszy, du�o m�odszy, kaza�oby mi si� zaj�� czymkolwiek, byle nie tym, czym zajmowa�em si� dotychczas. - Przes�a� �onie p�u�miech wyra�aj�cy zak�opotanie. - Niepoj�te, jakie to wszystko proste. I jakie przera�aj�ce.
Porozumiewali si� s�owami. Hefenus zastrzeg� to sobie zaraz po wzajemnej prezentacji na uczcie wydanej z okazji Kolejnych Sukces�w. G��wnym powodem by�a naturalnie racja stanu: Hefenus mia� do czynienia z wieloma sprawami tajnymi, ale te� g�osu Orkany - zw�aszcza gdy zni�a�a go do szeptu - s�ucha�o si� z prawdziw� przyjem--- no�ci�. Kto� wtedy powiedzia� o jej g�osie, �e jest roz-
16
4 *
z egzaltacji, u�y�a okre�lenia "czarowny".
- Rzecz w tym - podj�� Hefenus po kr�tkiej przerwie - �e znalaz�em si� na rozstaju. U�wiadomi�em to sobie dzisiaj. Widz� koniec ka�dej z dr�g: obie prowadz� donik�d. O jednej wiem wszystko, znam tu ka�dy niebezpieczny odcinek, mog� porusza� si� po niej na �lepo, ale jest to droga fa�szu. Ta druga... C�, i tak niczego nie zmieni�. Ale mo�e dla samej �wiadomo�ci, �e nie na darmo przejrza�em, warto zaryzykowa�? Mo�e nie wolno mi tego zaprzepa�ci�?
Hefenus poszuka� wzrokiem oczu Orkany. Przy zalanym srebrem piaszczystym brzegu warkn�� silnik. Amfi-bia szerokim zakolem opu�ci�a zatok�. Powr�ci�a cisza.
- Jeste� archeikiem, Orkano. W twoim �rodowisku du�o si� dyskutuje na temat Zapis�w Przedcywilizacyj-nych. Je�li dobrze pami�tam, Letemeryd na ostatnim kongresie poda� w w�tpliwo�� ich autentyczno��. Troch� �al...
Orkanie zap�on�y policzki. Odrzuci�a do ty�u d�ugie, jasne w�osy.
- Letemeryd by zaprzeczy� istnieniu �wiata, gdyby przynios�o mu to rozg�os - o�wiadczy�a. - Z jego wypowiedzi wynika niezbicie, �e jest ignorantem. Opar� si� na hipotezach wydumanych chyba pod wp�ywem narkotyk�w.
- Wi�c prawd� jest, �e ongi� istnia�a na Hegem cywilizacja dor�wnuj�ca naszej? - Hefenus �achn�� si� natychmiast po tym pytaniu. - Wiem... Zastanawia mnie jednak, dlaczego nie przylecieli tutaj, dlaczego nie zasiedlili Dorninii? Wszak - po�o�y� d�o� na przedramieniu �ony otwieraj�cej ju� usta - archeicy gremialnie twierdz�, jakoby ci nasi przodkowie odwiedzili nawet Uk�ad Solarny...
- A my, nasza cywilizacja, tylko powt�rzyli�my ich wyczyn - doko�czy�a Orkana. - W dodatku nieudolnie. Bo tamtym si� uda�o, s� na to dowody w Zapisach. I prosz�, nie m�w o nich "ci nasi przodkowie".
Hefenus w zamy�leniu uj�� puchar.
kontynuowa�a Orkana - znale�li szcz�tki gigantycznych stworze�. Miejscami tworzy�y olbrzymie cmentarzyska. Szata ro�linna by�a w przewa�aj�cej cz�ci zniszczona. Tego nie m�g� wymy�li� �aden z �wczesnych, bo dopiero przed startem... jak�e si� zwa� ten statek?... ach, przed startem "Szukaj�cego �ycia", uczeni odkryli W�druj�cy Ob�ok Promieniotw�rczy. Data powstania Zapis�w jest zgodna z dat� przej�cia owego Ob�oku przez rejon, w kt�rym �wieci Soi. Wszystkie tamtejsze planety otrzyma�y zab�jcz� dawk� promieni... Przez te 60 milion�w lat �ycie pewnie si� odrodzi�o, ale to trzeba potwierdzi�... dowodami.
W g��bi domu cicho sykn�a instalacja klimatyzacyjna. Hefenus westchn�� ci�ko do w�asnych my�li. Ostatnie s�owa �ony zabrzmia�y w jego uszach niczym wyrzut.
- Obecna sytuacja nie pozwala... ogranicza w pewnej mierze penetracj� kosmosu. Nasi pradziadowie nie mieli tych k�opot�w i sta� ich by�o na realizacj� dalekich ekspedycji. Zreszt� i oni odnosili si� z du�ym sceptycyzmem do Zapis�w. Tak du�ym, �e spot�gowa� roz�am mi�dzy Dominia a Hegem. - Hefenus zmarszczy� brwi. -Jedno w tym aspekcie wydaje si� dziwne: skoro owi przedcywilizacyjni przodkowie dysponowali tak znakomit� technik� rakietow�, czemu nie zacz�li eksploracji od swojego Uk�adu?,
Orkana wyd�a wargi. Niecierpliwie prze�o�y�a brudne naczynia na tac�. Hefenus dotkn�� jej ramienia. Odpowiedzia�a mu b�yskiem ciemnych oczu.
- Przecie� onegdaj rozmawiali�my o tym - powiedzia�a rozdra�niona. - Tylko m y odczuwamy potrzeb� znaczenia miejsc, w kt�rych byli�my, tak jak zwierz�ta znacz� swe rewiry. Tylko nam si� wydaje, �e bez wznie-sieni� obelisku ca�y nasz trud jest niewa�ny i �e nie koniec, lecz dokument wie�czy dzie�o. Mo�e tracimy zaufanie do siebie samych? - zamilk�a na chwil�. - Oni tu byli, Hefenusie, podobnie jak na Epimetei i pozosta�ych czterech planetach. Ale nie odnotowali tego w Zapi-
18
wyjazdu na piknik. I wcale nie musieli tu ani gdziekolwiek indziej pozosta�. Czy ty by� zamieni� nasz dom na pieczar� tylko po to, �eby kto� nie zaj�� jej przed tob�? Hefenus nie odpowiedzia�, acz odpowied� cisn�a mu si� na usta. Kiedy przedwczoraj Orkana rozgada�a si� na sw�j ulubiony temat, nie przywi�zywa� wi�kszej wagi do jej s��w. S�ucha� z roztargnieniem, bo my�li zaprz�ta� mu projekt przedstawiony na posiedzeniu wst�pnym. Dzi�, po zatwierdzeniu projektu, wszystko ujrza� w innym �wietle.
- Oni... Dlaczego po nich ocala�y jedynie Zapisy? Jaki by� ich los?
- Nietrudno si� domy�li�. To wynika jednoznacznie z Zapis�w. Oni, mimo �e pod pewnymi wzgl�dami rozwin�li technik� bardziej ni� my, mieli s�abe poj�cie o kos-mogonii. Ten Ob�ok, kt�ry unicestwi� �ycie na planetach Soi, dotar� wkr�tce i do tego Uk�adu...
Wzmagaj�cy si� wiatr przywia� znad zatoki zapach wilgotnego piasku. Warstwa czarnych, pozwijanych w k��bki chmur przes�oni�a cz�� tarczy Hegem.
- Pocieszaj�ce jest to - szepn�� Hefenus - �e nie zgotowali sobie zag�ady sami. �wiadomie. Czego nie mo�na powiedzie�... o nas.
Orkana przyjrza�a si� m�owi. Do tej pory nie pyta�a go o nic, chocia� widzia�a wzbieraj�c� w nim gorycz i zniech�cenie. Swoim wyznaniem upewni� j�, �e co� mu nie daje spokoju,! �e z czym� si� szarpie i �e rad by zrzuci� przed kim� ci�ar my�li.
- Chyba przesadzasz w obawach - rzek�a. - Rozs�dek we�mie g�r�... Hefenus przerwa� jej.
- Rozs�dek wzi�� g�r�, kiedy trwa� wy�cig naukowo--techniczny - stwierdzi� ponuro. - Rozs�dek wzi�� g�r�, kiedy rozwa�ali�my mo�liwo�� zbrojnego rozstrzygni�cia spor�w. Na dzisiejszej naradzie zapomnieli�my o rozs�dku. Projekt zosta� zatwierdzony.
Orkana znieruchomia�a. W jej oczach pojawi� si� niepok�j.
19
- Tak. Nowa, nie maj�ca precedensu bro�: g�owica erozyjna. Nie zdradzono nam szczeg��w konstrukcyjnych, ale okre�lono zasi�g i rodzaj dzia�ania. To dziwne, dop�ki ani my, ani Hegemici nie wyrobili�my sobie zdecydowanej przewagi militarnej, nie by�o dla nas sprawy wa�niejszej od znalezienia sposobu albo broni, kt�ra by nam zagwarantowa�a supremacj�; obecnie, kiedy tak� bro� posiadamy, zamiast ulgi odczuwam podw�jny ci�ar. Jakbym to wy��cznie ja ponosi� odpowiedzialno�� za to, co nast�pi; jednocze�nie jako jednostka nie mam nic do powiedzenia, pozostali, brani ka�dy z osobna, tak�e, a przecie� domy�la�em si�, mia�em nawet pewno��, �e czuj� to co ja, �e si� wzdragaj� przed przyj�ciem tego planu, dlatego nie wiem, kto tu zawini�, nie rozumiem, co sprawi�o, �e plan jednak zosta� przyj�ty. Jednog�o�nie.
- Ta bro�...
- Nie, nie razi ludzi. Zabija ziemi�, a z ni� zwierz�ta. Zawarte w g�owicy toksyny rozprzestrzeniaj� si� jak ogie�, gleba w oczach ulega erozji i zmienia si� w martw� pustyni�. W ci�gu kilku miesi�cy erozja ogarnia caiy kontynent, gin� wszelkie przejawy �ycia. Jedyn� przeszkod� stanowi� naturalnie zbiorniki wodne: g��bokie jeziora, morza, oceany. Ale wystarcz� trzy g�owice na trzy kontynenty...
Hefenus m�wi� podniesionym g�osem. �al i pretensje do samego siebie pomieszane z irytacj� znalaz�y uj�cie w gorzkim potoku s��w. Powinien wreszcie zako�czy� swoj� karier�, wszak osi�gn�� to, czego pragn��: Dominia b�dzie Hegem dyktowa� warunki, si�gnie po bogactwa dzikich Epimetejczyk�w. Wprawdzie nikt nie ka�e mu p�j�� inn� drog�, by�aby to zreszt� pr�ba infantylnego protestu, ani zaczyna� od pocz�tku, bo na to jest za p�no, ale mo�e sk�adaj�c rezygnacj� da�by do my�lenia wsp�pracownikom, mo�e by ocali� jak�� naprawd� cenna cz�stk� siebie.
Ma��onka przyrz�dzi�a mu nap�j, po kt�rym odzyska; spok�j. Odprowadzi�a go do sypialni.
20
tor - �eby i po nas nie zosta�y jedynie Zapisy.
Orkana wr�ci�a na balkon. Po rozmowie z m�em trudno jej by�o zebra� my�li. Hefenus w zdenerwowaniu poda� dok�adne informacje o kapitalnym znaczeniu taktycz-no-militarnym. Nie bez kozery mocodawcy Orkany polecili jej zawrze� zwi�zek ma��e�ski z Hefenusem.
Odczeka�a p� godziny. Potem zesz�a na d�. Uruchomi�a silnik mobilu i nie ogl�daj�c si� za siebie pojecha�a do miasta. Cz�owiek, kt�rego ogarnia�y w�tpliwo�ci, kt�ry si� waha�, by� cz�owiekiem niebezpiecznym. Dlatego musia�a go zadenuncjowa�.
Rok -1818000, z Epimetei na Ziemi�
Ono drapa� si� po grubym karku. Siedzia� sobie przy ognisku, dorzuca� do ognia drewienka, obserwowa� chybotliwe cienie igraj�ce po polanie, s�ucha� chrapania koleg�w, d�uba� te� troch� w nosie, no i my�la�. Niebo nad nim wisia�o gwia�dziste i czarne jak na Epimetei, kiedy on i jego druhy skradali si� cichcem w stron� rakietowego pola. To rakietowe pole zbudowano jeszcze za ich ojc�w i odt�d jakby kl�twa spad�a na dobrych ludzi. Kto �yw, a dodatkowo i krzepki by�, pakowa� dobytek i umyka� stamt�d, bo od pola - z roztopionego bazaltu i stali je zrobili - dzie� czy noc huk taki szed�, jakby z�e firmament rozdziera�o na strz�py. Rodzice Ono zostali, bo im ziemia dziad�w milsza od tu�aczki, to i Ono zosta�. Jeszcze w �onie matki przywyk� do tego gromowego rumoru. Jako ch�opak chodzi� razem z innymi na to bazaltowe pole, �eby pogapi� si� na �ysoli i ich rakiety, ale nigdy nic ciekawego nie by�o wida�, tylko oczy piek�y i bola�y uszy. Zreszt� uszy bola�y wszystkich opr�cz ojca Ono, co od male�ko�ci taki by�, �e jak mu kto� nad g�ow� nie wrzasn��, to nie zrozumia�. Matka przez to g�o�no
21
uiuwna. iNawei Kieay czuma si� do starego, u s�siad�w j� s�yszano.
�ysole cz�sto zagl�dali do cha�up. Przynosili gazety z obrazkami i r�ne wymy�lne narz�dzia, pytali, czy czego nie trzeba, i dalej szli. Bra� nic nie brali, ale pogada� - i owszem. Za blisko nie podchodzili, �ypali ode drzwi, a nieufnie, machaj�c tymi go�ymi �apskami. S�abowici byli jakby troch�, bo jak raz Agua z s�siedztwa wyr�n�� takiego w g�b�, chudzina nogami si� nakry� i wi�cej nie wsta�. Ono ju� nie pami�ta�, o co wtedy posz�o, do�� �e �ysole zrobili si� jeszcze grzeczniejsi i dbaj�cy. Radia rozdawali, a jak�e, kto chcia�, dwa dosta�. W radiach instrumenty �adnie gra�y albo g�osy s�odko zawodzi�y, albo te� rozmawiano, g��wnie w trzy osoby, przewa�nie o tym, jak dobrze jest teraz �y�, kiedy ludzie maj� takich opiekun�w. Jeden bez przerwy powtarza�, �e jest fajnie jak nigdy przedtem, �e zawsze pragn��, z�by tak by�o i �e fajniej to ju� chyba by� nie mo�e. Ono nie za bardzo mu wierzy�, chocia� nie mia� poj�cia, jak by�o przedtem, kiedy fajnie nie by�o. Tak sobie jednak my�la�, �e je�eli jest naprawd� fajnie, to nie da rady tego stwierdzi�, bo to co jest, to jest takie, jakie jest - ani fajne, ani niefajne, tylko zwyczajne.
Gdzie� od miesi�ca, mo�e wi�cej, w radiu zacz�li gada� jakby inaczej. Kto�, licho wie kto, upar� si�, �eby dobrym ludziom przesta�o by� fajnie. Ci z radia biadolili, �e ju� rych�y koniec b�dzie tego fajnego, bo jakie� wra�e plemi� wymordowa� chce opiekun�w Ono, tych co wynia�czyli jego i jego braci. Ono zbyt si� nie przej��, nie swojak�w przecie� mieli mordowa�, i nawet si� cieszy� na to mordowanie - �ysol szlachtuj�cy �ysola to co� akurat dla niego - ale w radiu przysi�gali, �e jak si� zacznie mordowanie, sko�czy si� s�odkie zawodzenie, granie instrument�w, gazety z obrazkami i w og�le wszystko. Co by mia�o znaczy� owo ,,wszystko", tego nie powiedzieli. Zach�cali, �eby si� zg�osi� do �ysola rz�dz�cego innymi �ysolami, a ten �ysol ju� im poradzi, co dalej czyni�. Drugi z tr�jki radiowej zakrzykn��, �e trzeba si� broni� nie-
22
zwfoczme, DO zgroza przejmuje czfOWieKa na wie�� o tycn naje�d�cach straszliwych, krwi �akn�cych, �e bro� rychto-wa� trza, szkoli� dobrych ludzi trza i co si� pomaga� �yso-lom - opiekunom najmilszym.
Ono wraz z drugimi poci�gn��, tak z ciekawo�ci po trochu, do Punktu za polem rakietowym. T�umy tam si� zesz�y, spotka� nawet Agu� z kobit�, co na ni� od dawna ostrzy� sobie z�by. Duchota i �cisk panowa�y niemi�osierne, jeden przez drugiego si� dar�, ale wszystkich zag�usza�y g�o�niki. Muzyka z nich wali�a, a taka, �e nic, tylko z miejsca ruszy� i pra�, kogo si� da. Czasem g�os zagadywa�, �eby si� nie t�oczy�, bo dla ka�dego co� si� znajdzie. Agua przecisn�� si� do Ono, oczy mu b�yszcza�y nienormalnie, �okciami pracowa� w t�umie i bez wytchnienia papla�, jaki to z niego chojrak. Ono udawa�, �e s�ucha, przytakiwa�, a r�ce same mu lgn�y do baby kolesia i wreszcie si� m�g� chocia� do woli namaca�. Baba sta�a jakby nigdy nic, tylko bokami mocno robi�a, a� j� Agua zacz�� sztorcowa�, nie�wiadom sprawy. Zlecia�o tak Ono do wieczora, a wieczorem �ysole zaprosili go grzecznie do �rodka, usadzili w ciasnej izbie przed ekranem wielgachnym, przeci�tym dwiema kreskami na krzy�. Na tym ekranie Ono zobaczy� skrawek ziemi, rzek� �agodn� i gmaszyska dziwaczne, od �ysoli si� roj�ce. Po�o�ono mu d�onie na d�wigienkach i przykazano tak nimi porusza�, �eby cel nie umkn�� ze �rodka krzy�a. Wcale nie�atwe to by�o, miasto szwenda�o si� z k�ta w k�t ekranu i w oczach ros�o, jakby zaraz mia�o wpa�� do izby. Tyle �e nie z Ono takie droczenie. D�wigienk� jedn� nacisn��, drug� poci�gn�� i gmaszyska wraca�y, gdzie ich miejsce. Pod koniec strachu si� najad�, bo zanosi�o si� na niechybne zderzenie, szcz�ciem w ostatniej chwili miasto uciek�o na boki i nagle znik�o. �ysolom g�by si� �mia�y z zadowolenia, obr�czk� gadaj�c� na palec Ono w�o�yli i kazali czeka� w cha�upie.
- Jak b�dziemy ci� potrzebowa� - powiedzieli - przez obr�czk� damy zna�. Polecisz prawdziw� rakiet� do tego samego miasta, kt�re jest na innej planecie.
23
na miastacn specjalnie me zale�a�o, w�asna cna�u-pa przytulniejsza mu si� zdawa�a, ale o podr�y rakiet� zawsze marzy�. Dobrzy ludzie cuda m�wili o dziwnych planetach, o tych, co na nich mieszkali �ysole i o tych, co do nich nawet �ysolom daleko by�o. Jedna taka, Gaja, z pi�kno�ci niezwyk�ej s�yn�ca, od kiedy w radiu o niej prawili, sp�dza�a sen z powiek Ono. Jawi�a mu si� jako bezkresna ziele� szeleszcz�ca - zalana s�o�cem, cicha, bez miast �ysoli i ich ha�a�liwo�ci wszelakich - w�r�d kt�rej ugania�y si� radosne grupy bab, od niedawna nachalnie now� kobit� Aguy przypominaj�cych, czego zgo�a poj�� nie m�g�. Z coraz wi�kszym tedy ut�sknieniem czeka�, a� �ysole spe�ni� obietnic�. Dni p�yn�y, a nic si� nie dzia�o.
Ostatni tydzie� niespokojny i dziwny by�, odmienny od poprzednich tygodni. �ysole przestali nachodzi� dobrych ludzi, za to na polu rakietowym panowa� rejwach okrutny, hurgota�o i �omota�o co� tam pi�� dni i pi�� nocy, a sz�stego dnia rakiety j�y �miga� w powietrze, jedna po drugiej, jakby z�e fajerwerki urz�dza�o. Ono w z�o�� wpad�, bo mu okazj� do zwiedzenia nieba kto� sprzed nosa sprz�tn��. Poszed� ponury na zamilk�e raptem pole rakietowe, �eby z tej z�o�ci i goryczy przyla� w pysk jakiemu �ysolowi, je�eli si� nadarzy sposobno��. A tu pole rakietowe puste, pu�ciusie�kie, bezludne i mrokiem zasnute. Ono jeszcze bardziej si� roze�li�. Nie ma kogo bi�, w radiu nie graj� i nie zawodz�, wycieczk� do miasta szlag trafi�... Dopiero patrzy, tak bli�ej tych kopulastych barak�w rakiecisko wielkie si� wznosi, jedno jedyne. Wr�ci� galopem do cha�upy, dr�ga kawa� u�api� i s�siad�w skrzykn��. Migiem uradzili, co i jak. Im si� tak�e ckni�o za przygod�.
- Obiecali, to niech nas wo�� - powiedzia� Agua - opiekuny ob�udne.
- Oszuka� si� nie damy - warkn�� Uthe - pierwszemu, jaki si� trafi, wybij� ze �ba kr�tactwa.
- Niech no ja dostan� kt�rego! - doda� Eotu, ten, co w gar�ci kamienie polne kruszy�.
24
g�siego. Wej�cia do kopulastych budowli zastali zawarte na g�ucho, �wiat�a pogaszone - stracili nieco rezon.
- Do rakiety! - postanowi� Ono. - Pomost drabiniasty i wrota otwarte widz�.
Pomkn�li chy�o, zadudnili drewniakami po podestach. W �rodku jeszcze ciemniej, zupe�nie o�lepli. �azili po omacku, z�orzeczyli. T� jasno�� ledwie dostrzegaln� pierwszy zobaczy� Uthe. S�czy�a si� przez szparutk� w drzwiach. Podeszli tam na palcach, zajrzeli. �ysol si� rozwala� w przepastnym siedzeniu, samotny i jaki� zmarkotnia�y. Gada� do radia, a radio do niego:
- ... start za pi�tna�cie zero - us�yszeli z g�o�nika. - Po opuszczeniu strefy przyci�gania, zniszczenie kosmodro-mu wed�ug za�o�e� taktycznych. Lot pe�nym ci�giem. Post�j na parkingowej. Pozostajesz w odwodzie do dyspozycji Eskadry 18-2. Sko�czy�em.
- Zrozumia�em - odrzek� �ysol. - Przyst�puj� do realizacji. Koniec.
Ono nie zd��y� zebra� my�li, kiedy Eotu sta� ju� nad �ysolem.
- Jaki koniec, golasie obrzydliwy?! - rykn�� i wy�uska� pokrak� z fotela. Ledwie go druhy powstrzymali.
- Na Gaje nas wie�, byle szybko - za��da� Ono.
�ysol ze strachu straci� mow�, trz�s� si� ca�y i j�cza�. Za to radio przem�wi�o: pyta�o, wo�a�o i kl�o, �e trudno zdzier�y�. Eotu mimochodem ku�akiem je zmaca� i spok�j nasta�.
- A teraz jazda, bo nam pilno!
Mord�ga wielgachna to by�a, nieszcz�liwie rozpocz�ta. Agua t�uk� �bem poczciwym o �ciany, jak tylko wspomnia� swoj� kobit� niecnie przez niego porzucon�. Ono te� �a�owa�, zreszt� wszystkim doskwiera� brak baby, wprost wraca� zamierzali. Nie wr�cili, bo �ysol za bardzo im powr�t doradza�. Kiedy� zdj�li z niego �aszki, �eby si� przekona�, czy prawd� ludzie gadali o tej wstr�tnej �ysolskiej nago�ci. Od tej pory raczej Schodzi� im z oczu.
25
obmierz�ej, �ysol wnet da� dyla. Powietrze wonne na nich czeka�o, zielem s�odkiej nieprzebrane mn�stwo i - Ono zn�w �cisn�o co� w do�ku - bab krocie! Szpetne s� i g�upie niemo�ebnie, a na domiar z ogonami, ale zawsze baby. Kilku obcych ch�op�w, jeszcze g�upszych, stan�o w ich obronie i Eotu musia� si� porz�dnie pa�� napracowa�. Ono mu zdziebko pom�g�, a potem hurmem dawaj! te g�upie z krzak�w wyci�ga� i kosztowa�, czy lepsze od swojskich.
Le�� teraz sp�tane pod lasem. Jutro, skoro �wit, kiedy si� skleci sadyby, ka�dy wybierze sobie jakie� i b�dzie mia�.
Bo bez bab - ani rusz.
Rok -1816000, Hegem
Od dojrzewaj�cych w pe�nym s�o�cu p�l wion�� zapach nektaru, zwiastuj�c blisk� por� zbior�w. Wczorajszy deszcz d�wign�� zgarbione �odygi ro�lin, nasyci� ziemi� po kr�tkotrwa�ej suszy, o�ywi� gniazda ptak�w. Dziad Pra-kseona utrzymywa�, �e ptaki te przywieziono z bardzo daleka na pok�adzie statku, kt�ry rzekomo dotar� do najdalszej z mrugaj�cych na niebie gwiazd. Prakseon nie s�ysza� wi�kszych niedorzeczno�ci, ale wrodzony szacunek dla starszych nakazywa� mu wstrzymywa� si� od g�o�nego formu�owania pow�tpiewa�. Uprzejmie s�ucha� baja� dziada o wielkich miastach, kt�re niedawno jeszcze wznosi�y si� na tej planecie, o wehiku�ach, co same je�dzi�y i o takich, co lata�y jak ptaki. I o tym, �e ludzi na Hegem by�o ongi wi�cej ni�li ziaren piasku. Przywyk� do gaw�d pe�nych niezwyk�o�ci - snutych w ch�odne wieczory przy kominku - kt�re zawiera�y chyba okruch prawdy, bo wykluczone, aby by�y jedynie wytworem
26
nadto w swej sypialni, strze�onej pilnie, dziadek przechowywa� r�ne przedmioty o zagadkowym przeznaczeniu, tak drobne i misterne, a zarazem skomplikowane, �e niemo�liwe, by wykona�a je r�ka zwyk�ego �miertelnika.
Prakseon wyszed� przed dom na spotkanie Eutyfii. Jej smuk�� figurk� szybko przemierzaj�c� szmaragdowo-z�ot� r�wnin� dostrzeg� ju� z daleka. By�o bezwietrznie i cicho, wszelako monotonne stukanie na werandzie sprawia�o, i� st�umione odleg�o�ci� okrzyki Eutyfii stawa�y si� niezrozumia�e.
Przy�pieszy� kroku, zacz�� biec. Wpadli sobie w ramiona.
- Wiesz... - wydysza�a mu do ucha - wiesz, och, tchu...
Czu� na piersi jej �omocz�ce serce. Pog�adzi� j� po w�osach, jakby by�a nie jego kobiet�, lecz c�rk�, niesfornym, ciekawym wszystkiego co doko�a i wielce zaaferowanym dzieckiem. Mrukn�� dobrodusznie:
- Zd��ysz...
Odsun�a si� na d�ugo�� r�k. Mia�a w oczach rado��, a na twarzy wypieki i zniecierpliwienie. By�a podekscytowana.
- Widzia�am �lady - wyrzuci�a z siebie. - Tam, nad potokiem, gdzie byli�my onegdaj, a ty mi powiedzia�e� o dziadku, o tym jego cudacznym pomy�le. Przecinaj� potok zaraz przy osypisku z kamieni, wiesz kt�rym; posz�am nimi kawa�ek, ale one si� ci�gn�, i ci�gn�, i ci�gn�... Tak samo w drug� stron� - wlepi�a w niego swe du�e, szare oczy. - Niedawno kto� przeszed� ko�o naszego domu, to s� �lady kobiecych, na pewno kobiecych st�p!
- Ten kto� m�g� o nas nie wiedzie� - rzek� Prakseon z zadum�. - Stamt�d wida� ograniczony wycinek okolicy.
Zamy�lili si� oboje. Eutyfia spogl�da�a na swe �ydki wych�ostane zdrewnia�ymi ga��zkami krzew�w.
- P�jdziesz? - szepn�a ze spuszczon� g�ow�, a gdy nie zareagowa�, spyta�a chytrze. - Pami�tasz, jak odna-
27
tydzie�, tropi�e�, tropi�e�... By�oby nam ra�niej w... - zawaha�a si� - w czw�rk�.
W tr�jk� - sprostowa� w duchu Prakseon.
Przez delikatno�� nie pomin�a dziada. Ale jego odej�cie jest kwesti� dni, mo�e godzin; sam tak postanowi� i unosi� si� gniewem, kiedy pr�bowali go odwie�� od tego nierozs�dnego zamiaru. Uparty, zdziwacza�y staruch!
Przygarn�� Eutyfi� i powi�d� j� w stron� domu. Nadal patrzy�a pod nogi, zaj�ta jakim� osobliwym stawianiem krok�w. Udawa�a poch�oni�t� bez reszty, lecz Prakseon zdawa� sobie spraw�, �e Eutyfia czeka na odpowied� i nie da si� zby� byle czym.
Dziad wychyli� si� przez barierk� werandy i skin�� na nich.
- Gotowe, dzieciaki - oznajmi� z zadowoleniem, pokazuj�c im rzemienn� p�tl�. Blaszkowate, ostre listki pn�cza opinaj�cego fasad� rzuca�y c�tkowany cie� na jego wypuk�e plecy. - I co, e?
Eutyfia oswobodzi�a si� z obj�cia. Podbieg�a do werandy.
- Widzia�am �lady, dziadziu - powiedzia�a g�o�no, aby Prakseon nie uroni� ani s�owa. - Nad potokiem, przy kamienistym brzegu. Posz�am, �eby nazbiera� jag�d wodnych i naraz patrz�: jeden, drugi, trzeci...
- Podobno kobiece - wtr�ci� Prakseon.
Dziad odwr�ci� si� od nich bokiem. Jego ko�cist� twarz, o plamistej, suchej cerze, zabarwi� grymas czu�o�ci. Dr��cymi palcami pie�ci� chropowaty rzemie�, do kt�rego uwi�zany by� sklecony nieudolnie wehiku�: znitowane pozosta�o�ci starego pulpitu tworzy�y platform� wielko�ci kuchennego blatu; dwa przednie ko�a pochodzi�y od niszczej�cego na podw�rzu w�zka ogrodowego, tylne, pi�cio-szprychowe - od tajemniczego pojazdu o zrujnowanej konstrukcji. Ten pojazd znalaz� Prakseon, kiedy by� ch�opcem. Bawi� si� daleko od domu, w miejscu zakazanym (opodal Stalowych Wzg�rz) i stamt�d przywl�k� to dziwo. Ojciec - w�wczas jeszcze �y�, cho� nie rusza� si� z ��ka - z�aja� go srodze, ale odnie�� nie kaza�.
28
Eutyfia tupn�a nog�. By�a z�a i bynajmniej nie na dziadka; Prakseon pozna� j� ju� na tyle, �e potrafi� przewidzie�, jak si� zachowa, co powie, na czym si� wy�aduje. Gdy doprowadzi� j� do irytacji - zdarzy�o si� to kilkakrotnie, bo Eutyfia by�a istot� pobudliw�, a przy tym upart� (zarazem jak�e nami�tn�!) - nie okazywa�a mu tego wprost, �omot w lamusie jednak lub niezwyczajny ruch w izbach �wiadczy�, �e ponosi j� ognisty temperament. W takich razach nawet dziad zamyka� si� w sypialni i czeka� z uchem przy drzwiach, a� burza minie. Eutyfia z�orzeczy�a pod nosem, wymy�la�a sprz�tom, lecz ka�da obelga skierowana by�a pod adresem Prakseona. Teraz tak�e, gdy wspar�a pi�stki o zaokr�glone biodra, przyj�a bu�czuczn� postaw� i cedzi�a zdanie po zdaniu, zwraca�a si� nie do dziada, ale do niego.
- Ta kobieta przechodzi�a tamt�dy ubieg�ej nocy. Jakby Prakseon wyruszy� bez oci�gania, m�g�by j� przed wieczorem dogoni�, bo przecie�, je�eli kto� si� szwenda po nocy, to w dzie� �pi.
- To tylko twoje, niczym nie uzasadnione przypuszczenia - stwierdzi� Prakseon.
- Nic podobnego! - oburzy�a si� Eutyfia. - Ja te� �azi�am noc�. W nocy g�os si� lepiej rozchodzi i wida� najdalsze �wiat�a. Jest wi�ksza szansa, no nie? - jej wzrok znowu spocz�� na profilu dziada pogr��onego w rozmowie z samym sob�.
- Ale on oczywi�cie nie p�jdzie. On si� po prostu boi tej kobiety.
Dziad powi�d� nieobecnym spojrzeniem po ich twarzach.
- M�j ojciec mia� cztery �ony - powiedzia� wolno. Z wysi�kiem skupi� uwag� na s�owach Eutyfii, kt�re jeszcze d�wi�cza�y mu w uszach. Ockn�� si�. - Nie, moje dziecko - rzek�. - Prakseon nie b�dzie dzisiaj szuka� �adnej kobiety. P�jdzie ze mn�. Taka jest moja... taka jest moja ostatnia wola... Ty zostaniesz, mo�esz do zmierzchu zgromadzi� chrust i �atwopalne odpady. Jak noc zapadnie, podpalisz stos. Du�e ognisko wida� spoza widnokr�gu. -
29
zgrabny, skrzypi�cy wehiku�.
Eutyfia zacisn�a pulchne wargi i wbieg�a do pokoju. Po chwili ha�asowa�a ju� rondlami w alkowie kuchennej.
Nadci�ga� upa�.
Wyruszyli w po�udnie, po lekkim posi�ku na powietrzu w podcieniu werandy. Prakseon pod��a� nieco z ty�u, aby nie dyktowa� tempa marszu. W�zek d�wiga� na plecach, bo popiskiwanie osi sprawia�o mu niemal fizyczny b�l. Eutyfia odprowadzi�a ich spory kawa�ek, a p�niej pomacha�a im umorusan� do �okcia r�k� i zawo�a�a:
- A rych�o wracajcie!
Dziad od rana zachowywa� si� dziwnie. Chodzi� po obej�ciu, zagl�da� we wszystkie k�ty, a kiedy wstali od �niadania, �ci�gn�� ze stryszku po�atane worki i szpul� srebrnego drutu, przekrad� si� cichaczem do swego pokoju, gdzie zabawi� jaki� czas, po czym wytaszczy� stamt�d dwa tobo�y dok�adnie skr�powane drutem, zawl�k� je do najbli�szej Studni (nie da� sobie pom�c) i tam je wrzuci�. Prakseon wymieni� z Eutyfia porozumiewawcze spojrzenie, ale w tym spojrzeniu by� niepok�j; poszukali swego wzroku, �eby przekona� siebie wzajemnie, �e pob�a�liwie traktuj� te nowe fanaberie dziadka, i �eby zorientowa� si�, czy drugie pod mask� pob�a�liwo�ci nie ukrywa l�ku.
To wo�anie Eutyfii, kt�re dobieg�o ich, gdy dotarli do Drogi, niby �artobliwie napominaj�ce, przesyca�a nuta niedowierzania i obawy.
Droga, utwardzona i g�adka, wytycza�a p�nocn� granic� ziemi uprawianej przez Prakseona. Istnia�a od niepami�tnych czas�w, jeszcze przed narodzinami dziada, ale Pra-kseonowi, kiedy by� dzieckiem, wydawa�a si� mniej sp�kana i szersza. Ci�ciw� ��czy�a kra�ce horyzontu; bez pocz�tku i bez ko�ca.
Stan�li na szarej, zapiaszczonej nawierzchni. Dziad ci�ko opad� na platform� w�zka.
- Jed�, ch�opcze. Tam, gdzie s�o�ce si� chowa. Prakseon prze�o�y� p�tl� przez pier�. W ciszy ruszyli.
30
kot pojedynczych krok�w i chrz�st ust�puj�cego pod ko�ami piasku. Niebo fioletowia�o na widnokr�gu, nad g�owami p�on�o biel�.
- Zosta�o mi ma�o czasu - us�ysza� Prakseon za plecami - tak ma�o, �e aby go zmierzy�, trzeba precyzyjniejszej miary ni� dzie�. Cz�owiek odgaduje swoj� por� tak jak zwierz�, bo od zwierz�cia pochodzi, czego tw�j ojciec nigdy ci nie powiedzia�, a to dlatego, �e zwierz�t ju� nie ma na tej ziemi. To by� m�dry cz�owiek, jego rodzice wpoili mu rozleg�� wiedz�. Usi�owa� przekaza� j� tobie, nauczy� ci� nawet czyta�, cho� sztuka ta do niczego ci si� nie przyda.
Zza horyzontu wynurza� si� masyw Stalowych Wzg�rz. Prakseon przygi�� kark, przy�pieszy�, jak gdyby chcia� uciec od udr�czonego g�osu dziada.
- Nie znasz ca�ej prawdy, Prakseonie. Twoja matka, a moja jedyna c�rka zmar�a w dniu, w kt�rym przyszed�e� na �wiat. Ojciec tw�j by� od dziecka s�abowity, chorowa� na leukemi�. Otrzyma� j� w spadku po przodkach. Dwa. pokolenia sp�odzi�y po jednym potomku; niebawem i ty zostaniesz ojcem, wiem, bo widz� to w oczach Eutyfii. Dwa pokolenia zdoby�y si� ledwie na mizern� kontynuacj�, dlatego musisz mie� du�o dzieci, dlatego powiniene� odnale�� tamt� kobiet�, to tw�j obowi�zek. Nie ka�da ma taki trudny charakter jak ta twoja, uwierz mi, Kobiety r�ni� si� mi�dzy sob� podobnie jak m�czy�ni...
Min�li rdzewiej�ce, bezkszta�tne zbocza Stalowych Wzg�rz. S�o�ce pokona�o trzy czwarte swej codziennej drogi, a na po�udniu wschodzi� blady okr�g Dominii.
- To tu - rzek� dziad.
Prakseon przystan��. Uwolni� si� od rzemiennej p�tli.
Szli niepewnie, obchodz�c osmolone �elazne kikuty stercz�ce ku niebu, stopione bry�y kwarcu, k��bowiska zetla�ych przewod�w. Wok� unosi�a si� wo� torfu.
W p�ytkiej niszy majaczy�a ciemna czelu�� wej�cia. Obok le�a�a po�owa metalowej- bramy, rozdarta, o po-
31
rogiem o o�cie�nic�, zwisa�a tu� nad ziemi�, ukazuj�c pokryt� b�blami powierzchni�.
Zanurzyli si� w ch�odny mrok. Dziad zapali� ogarek �uczywa. Chybotliwe, w�t�e �wiat�o pad�o na szorstkie �ciany kr�tkiego i w�skiego przedsionka, na posadzk� zas�an� odbryzgami szk�a i kamieni, na przeciwleg�e pancerne drzwi opatrzone cz�ciowo z�uszczonym napisem.
Prakseon wyt�y� wzrok.
- "Arsena� - przesylabizowa�. - Nie wchodzi� z otwartym ogniem..." - Wstrz�sn�� si�; nieforemne, wrogie cienie ta�czy�y im pod nogami, a twarz dziada przypomina�a twarz nieboszczyka, na kt�rej zastyg� wyraz nienawi�ci.
- Otw�rz - us�ysza�. - Podnie� d�wigni� do g�ry.
Prakseon uj�� zimn� r�koje�� wystaj�c� z posadzki. Ust�pi�a opornie, ze zgrzytem. Drzwi sykn�y i odsta�y od �ciany.
- A teraz odejd�, id� st�d! I �piesz si�, �piesz!
Zapad� wiecz�r, kiedy Prakseon dobrn�� do domu. Wielka tarcza Dominii nabiera�a blasku, a Eutyfia podk�ada�a w�a�nie ogie� pod stos na podw�rzu. Nie pyta�a o nic. Przywita�a go u�miechem, zaczeka�a, a� zajm� si� grubsze szczapy, a potem, nadal u�miechni�ta i milcz�ca, zaprowadzi�a go do pokoju, gdzie sta� st� nakryty do kolacji na trzy osoby.
�adne z nich nie rozpocz�o rozmowy. Dopiero gdy nadszed� czas spoczynku, Prakseon rzek�:
- Jutro skoro �wit p�jd� za tym �ladem. Usiedli bli�ej siebie. Czekali na co�. Za" oknem hucza�o ognisko.
- Tak bym chcia�a, �eby tu by�o rojno, gwarno... Zadzwoni�y naczynia. Ziemia drgn�a albo mo�e im si� tylko zdawa�o. Eutyfia wtuli�a policzki w d�onie.
- B�dziemy mie� du�o, du�o dzieci - powiedzia�a g�ucho.
- Tak - zgodzi� si� Prakseon. - B�dziemy mie� tyle dzieci, �eby nie musia�y si� szuka� po �ladach.
Rok - .... Hegem
Rocznik "OBSERWATORYUM" podaje:
Z prowincji Alkalohamuks dotar�a do nas wie��, �e niejaki Argona odkry� przedziwny p�askowy� le��cy na po�udniowy wsch�d od osady Ngo. M�wi�, �e wyrychto-wali go nasi czcigodni protoplasci, �eby mie� gdzie wsp�lnie fetowa� zako�czenie zbioru plo