2614

Szczegóły
Tytuł 2614
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2614 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2614 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2614 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andre Norton Opowiadania ze �wiata Czarownic t 4 Przek�ad: Karolina Bober Przedmowa 3 C�rka Godrona 4 Kwestia magii 13 Cie�nina burz 49 Pu�apka �wiec 66 Szepcz�ca trzcina. 82 Wilko�ak 92 Ucieczka przemienionej 118 Sprzedawca mieczy 141 Przedmowa Wielokrotnie powtarza�am, �e opowie�ci ze �wiata Czarownic mia�y by� zebrane tylko w jednej ksi��ce. Jej fragment zamierza�am wykorzysta� w powie�ci historycznej, kt�ra nie zosta�a napisana. Jest jednak w �wiecie Czarownic cos, co przyci�ga zar�wno pisarza, jak i czytelnik�w - ci ostatni za� chc� wiedzie� o nim coraz wi�cej. �r�d�em ca�ej tej historii by� fragment, maj�cy sta� si� pocz�tkiem powie�ci historycznej o krzy�owcach, kt�rzy zamiast powr�ci� do Europy, osiedlili si� na Bliskim Wschodzie, zak�adaj�c tam ma�e gospodarstwa. Rozwini�cie tego pomys�u da�o mi sposobno�� zapoznania si� z opowie�ciami z tamtych czas�w i nauczenia si� czego� wi�cej o strukturze spo�ecze�stwa tego okresu. Wiedza ta zwi�zana by�� z folklorem, balladami Czarodziej ze �wiata Czarownic oparty jest na Childe Roland) i okultyzmem. Z tej mieszanki piorunuj�cej zacz�o powstawa� coraz wi�cej opowie�ci o przygodach ludzi, kt�rzy pod koniec drugiej z kolei ksi��ki postanowili wie�� samotne �ycie. Wiele historii zosta�o zaczerpni�tych z ludowych poda�, podczas gdy materia�y dotycz�ce okultyzmu zawdzi�czam g��wnie wsp�czesnym opisom i teoriom zielarstwa, czarnej i bia�ej magii, itp. Kiedy Opowie�ci ze �wiata Czarownic zosta�y pocz�te, zapragn�am si� dowiedzie�, co inni pisarze mogliby doda� do tej historii. Niew�tpliwie stworzyliby miejsca, kt�rych istnienia do tej pory nie podejrzewa�am: nieznane mi bia�e plamy. Takw�a�nie si� sta�o. Nowe �wiat�o rzucone na star� histori� sprawi�o, �e rozb�ys�a ona �yciem. Mieli�my Sokolnik�w m�wi�cych wreszcie w�asnym g�osem. Wilko�aki i Damy, niebezpieczne zakl�cia, wojownik�w o�ywaj�cych zar�wno na Wy�ynie Hallack, jak i w Estcarpie. To za� jest tom czwarty, z�o�ony z kr�tszych utwor�w. Bardzo si� ciesz�, ze �wiat Czarownic rozrasta si� za spraw� innych pisarzy. Coraz silniej wierz�, ze istnieje gdzie� inny �wiat, inny wymiar, do kt�rego mo�na wej��. Z niecierpliwo�ci� czekam na nowe opowie�ci, chc� si� dowiedzie�, co si� jeszcze wydarzy w Krainie Dolin, za g�rami, na dziwnych morzach, gdzie nie dotarli jeszcze nawet Sulkarczycy. Pi�cioro pisarzy: Pauline Griffin, Mary Schaub, Patricia Mathews, Sasha Miller i ja, powzi�o ostatnio kolejne przedsi�wzi�cie: Kroniki �wiata Czarownic. Kroniki znajduj� si� w Lormcie, przybytku wiedzy (chocia� pewnie zagubi�y si� po�r�d pergamin�w i ksi�g, kt�re gromadzono tam przez wieki). Lormtjest skarbnic� opowie�ci. Ka�da nast�pna jest jeszcze ciekawsza ni� poprzednie. Tom ten jest w pewnym sensie wst�pem do Kronik, gdy� zapowiada te zmiany. Nie dotycz� one wielkich teren�w zamieszkanych przez poszczeg�lne narody, lecz raczej los�w ma�ych grupek ludzi, rozsianych tu i �wdzie, oderwanych od normalnego �ycia i zmuszonych do podejmowania dzia�a�, do kt�rych nie zawsze s� przygotowane. Cieszy mnie, �e m�j �wiat jest wzbogacany i rozrasta si� dzi�ki wysi�kom innych pisarzy. Zazdroszcz� im, ze tak upi�kszyli �wiat Czarownic, a jednocze�nie jestem tym zachwycona. ANDRE NORTON C�rka Godrona Ann Miller i Karen E. Ridgley Ile� razy s�ysza�am histori� moich narodzin! O tym, jak matka i ojciec, niewiele starsi ni� ja jestem teraz, przysi�gali sobie mi�o��; jak Godron, s�uga Ciemno�ci, porwa� matk�, kiedy ja ros�am w jej �onie, i chcia� si� mn� pos�u�y� w swoich z�ych zamiarach; o jej wyratowaniu i oczyszczeniu moich narodzin w starym miejscu Mocy. Ale za ka�dym razem s�ucha�am uwa�nie, jak nowej historii, w nadziei, �e opowiadaj�cy co� przeoczyli. Co�, co wyja�ni�oby narastaj�cy we mnie niepok�j. Ach, �le dobra�am s�owo. Nie chodzi mo�e o niepok�j, lecz o poszukiwanie. Wiedzia�am tylko, �e co� mnie przyci�ga. Co�? Gdzie�? I wkr�tce b�d� musia�a p�j�� za t� si��, by znale�� odpowied� na pytania, kt�rych nie umiem zada�. - Silistia? S�ysz�c wo�anie mojego kuzyna Reldo od�o�y�am pami�tnik i opu�ci�am przytulne miejsce przy oknie. Wysz�am na zewn�trz, w �wiat�o wiosennego s�o�ca. Kiedy wy�oni�am si� z domu, Reldo podni�s� r�k�, �eby skierowa� mnie do zagrody. Przyspieszy�am kroku, zgaduj�c, �e kuzyn chce mi pokaza� pierwsze wiosenne �rebi�, na kt�re oboje czekali�my r�wnie niecierpliwie. Wdrapa�am si� na doln� �erd� zagrody i spojrza�am na chwiej�cego si� na nogach �rebaka, potem wymieni�am zachwycone u�miechy z Reldo. Mimo �e sta� na ziemi, a ja na �erdzi, musia�am patrze� w g�r�. M�odszy o rok - niedawno sko�czy� szesna�cie lat by� ode mnie wy�szy o ponad p� g�owy, bo bardzo wyr�s� ostatniej zimy. Moja matka i jego ojciec, oboje ze Starej Rasy, byli kuzynami, wi�c Reldo, podobnie jak ja, mia� typowe dla tej rasy czarne w�osy. Ale jego oczy mia�y imbirowy odcie� oczu jego matki z innego �wiata, natomiast moje by�y jasnoszare, charakterystyczne dla Starej Rasy. M�j ojciec, Gunnal, przykl�kn�� przy trz�s�cym si� �rebaku, podczas gdy Lenil, ojciec Relda, g�aska� i chwali� klacz. - Mia�a do�� przyzwoito�ci, by si� o�rebi� rano - za�mia� si� Lenil. - I nie wyci�ga� nas z ��ek o p�nocy. - Mo�e poprosimy j�, �eby pogada�a z innymi klaczami - zaproponowa� ojciec, wyra�nie zadowolony z pomy�lnego porodu. Zima by�a bardzo ci�ka, wiele naszych zwierz�t nie znios�o jej lodowatej ostro�ci. Ka�dy nowy �rebak wzbogaci przerzedzone stado. Tej zimy stracili�my nie tylko zwierz�ta. Na my�l o tym spojrza�am na niewielki pag�rek w dalekim, wschodnim rogu naszego obej�cia, gdzie pod kopcem z kamieni spoczywa� m�j braciszek. Gdy umar�, bardzo w�tpi�am, czy mama zgodzi si�, �eby wys�ano mnie, abym kszta�ci�a budz�cy si� Talent. Jednak �al po male�kim braciszku przy�mi� rozczarowanie i poczu�am, jak do oczu nap�ywaj� mi �zy. Mia� jasnobr�zowe loczki i niebieskie oczy naszego ojca. Przypomina�am sobie b�yski rado�ci w tych ocz�tach, kiedy wyci�ga� pulchne ramionka i zgina� paluszki, prosz�c, �ebym go podnios�a. A ja bra�am go na r�ce, �mia�am si� i obraca�am nim w g�rze. Zastanawia�am si�, czy gdybym umia�a wykorzysta� narastaj�c� we mnie Moc, mog�abym go uratowa�? Kiedy Reldo dotkn�� mojego ramienia, podskoczy�am. - Riatha ci� wo�a - powiedzia�, bacznie mi si� przygl�daj�c. Szybko odwr�ci�am od niego twarz i spojrza�am na dom. W drzwiach sta�a moja matka. - Na pewno chce, �ebym jej pomog�a przygotowa� po�udniowy posi�ek - wyrzuci�am z siebie jednym tchem. Pobieg�am do domu. Stara�am si� nie okazywa� �alu; skoro moja matka by�a tak dzielna, czu�am, �e musz� jej dor�wna�. Ojciec d�ugo i gorzko p�aka� tej nocy, kiedy trzyma� w ramionach swego zmar�ego syna, ale mama znios�a to ze stoickim spokojem, dodaj�c nam si�y swoj� postaw�. Potem jednak, gdy wszyscy otrz�sn�li�my si� z pierwszego szoku, przywar�a do mnie, jakby ze strachu. Wiosenne wydarzenia odrywa�y j� i reszt� rodziny od �alu po tej stracie. Nasza stara maciora oprosi�a si� tego popo�udnia, pi�� m�odych prze�y�o. - Wi�cej, ni� si� spodziewa�em, Gunnalu - powiedzia� Lenil kiedy wieczorem zasiedli�my przy stole. M�j ojciec chrz�kn�� na znak, �e si� z nim zgadza, kiedy podawali�my sobie miseczki z jedzeniem. - Wiosna chyba naprawd� nadesz�a -powiedzia�a Varela, matka Relda, z innego �wiata. - Winoro�l p�czkuje, a zwykle wyczuwa pogod�. Poda�a kromk� chleba z mas�em Jenli, m�odszej siostrze Relda. Spojrza�am na dziewczynk�, podobn� bardziej do mnie ni� do rodzonego brata - mia�a ciemnopopielate w�osy i szare oczy Starej Rasy, odziedziczone po ojcu. Czy i w niej kwitnie Talent Starej Rasy? Jest jeszcze m�oda. Na odpowied� trzeba b�dzie poczeka� kilka lat. Czuj�c m�j wzrok, Jenli odwr�ci�a si� do mnie, zrobi�a zeza i pokaza�a mi j�zyk. - Jenli! - skarci� j� Lenil, nie widz�c mojej zabawnej miny. Jenli chichota�a, zas�aniaj�c si� d�oni�. - Nie gniewaj si� na ni� - powiedzia� m�j ojciec, unosz�c brew i spogl�daj�c w moim kierunku. - Silistia j� zach�ci�a, jestem pewien. Skupi�am si� najedzeniu, nie zwracaj�c uwagi na rozmow�, dop�ki nie us�ysza�am swojego imienia. - Silistia ma siedemna�cie lat - m�wi� Lenil. - To odpowiedni wiek do rozwijania Talentu. Powinna... - Dlaczego? - zapyta�a mama, przerywaj�c kuzynowi w p� s�owa. - Mo�e wyj�� za m��, rodzi� dzieci i �y� normalnym �yciem. Nie musi rozwija� Talentu. To mo�e by� przekle�stwo. Dobrze wiesz. Lenil. Nawet teraz ludzie patrz� na Prastarych podejrzliwie i nieufnie. - Tak, dop�ki M�dra Kobieta albo Czarownica nie jest potrzebna do rozwi�zania czyich� problem�w - doko�czy� ojciec. - Nie zgodz� si� na to - o�wiadczy�a zdecydowanie mama. Nie opu�ci domu. Z�o�ci�o mnie, �e m�wi� tak, jakby mnie nie by�o, albo jakbym nie mog�a m�wi� sama, ale ugryz�am si� w j�zyk, widz�c zaci�te zmarszczki wok� ust matki. Mo�e kiedy �mier� braciszka przestanie by� �wie�� ran�, mama ust�pi. Bardzo chcia�am kszta�ci� Talent, nauczy� si� nad nim panowa� i u�ywa� go dla dobrych cel�w. Szczeg�lnie odk�d m�j braciszek... Wyrzuci�am te my�li z g�owy i wr�ci�am do jedzenia. To nie mia�o sensu. Mog�am tylko i�� naprz�d, nie zmienia� tego, co by�o ju� przesz�o�ci�. Zn�w mia�am sen - kto� mnie wola� z g��bi g�stego lasu. Matka zabrania mi opowiada� o snach. M�wi, �e s� bezsensowne, ale w jej oczach widz� strach. Jest co�, czego mi nie chce powiedzie�. Co przede mn� ukrywa? Dlaczego to j� przera�a? To, �e chce mnie zatrzyma� w domu, jest czym� wi�cej ni� zwyk�� zachciank�. Reldo �mieje si� ze mnie. Dokucza mi, m�wi�c, �e przyzywa mnie tajemniczy ukochany; pyta, czy mog� go poprosi�, �eby znalaz� dla niego dziewczyn�. Wola�abym s�ysze� �agodny g�os ukochanego, ni� ten dziwny zew, kt�ry wbija mi si� w serce. Wiem, �e nie mog� si� d�u�ej wzbrania� przed p�j�ciem za tym, co mnie wo�a. Potrzeba narasta z ka�dym dniem. Jutro p�jd� do lasu i poszukam wo�aj�cego ze snu. Musz� utrzyma� to w tajemnicy przed mam�, bo nie pozwoli na tak� wypraw�. Reldo chce mi towarzyszy�. Proponuje, �eby�my powiedzieli rodzicom, �e idziemy na �wi�to M�odych do Szmaragdowej Zatoczki. To by im si� spodoba�o, w przeciwie�stwie do prawdziwego celu. Musimy si� przygotowa� do podr�y. Zapasy jedzenia, ciep�e ubranie, �eby przetrwa�, bo wyprawa mo�e by� d�uga. Znajdziemy si� zapewne na dzikim terenie: w g��bokim lesie, gdzie nie wolno nam chodzi�. Chocia� smuci mnie, �e oszukam mam�, chc� odnale�� tego, kt�ry wo�a. Potrzeba ta pali moj� dusz� gor�cym p�omieniem. �wit by� pogodny, na ��kach osiad�a delikatna rosa. Reldo sk�oni� si� i pozdrowi� wszystkich przy �niadaniu, o�wiadczaj�c, �e chcieliby�my si� wybra� na �wi�to M�odych. - Nie - powiedzia�a natychmiast mama. - S� ju� duzi, Riatho - odpar� ojciec. - Nie mo�esz jej wiecznie trzyma� przy swojej sp�dnicy. Matka otworzy�a usta, ale zanim zd��y�a si� odezwa�, Varela po�o�y�a jej d�o� na ramieniu. - Pu�� ich. Reldo zajmie si� Silisti�, jak Lenil opiekowa� si� tob�. - U�miechn�a si� do m�a. - Wci�� to robi. Matka szuka�a wzrokiem Lenila, w nadziei, �e j� poprze. Ten mi�o si� u�miechn��. - Wszystko b�dzie dobrze. Wyprawa do Szmaragdowej Zatoczki to pestka dla m�odych silnych n�g. Matka odwr�ci�a si� i spojrza�a na mnie oczami pe�nymi �ez. Prawie si� podda�am, odczuwaj�c jej bolesny strach, jakby by� moim w�asnym, ale wiedzia�am, �e nie zdo�am si� powstrzyma� przed szukaniem. Patrzy�am na ni� b�agalnie. - Dobrze - szepn�a, patrz�c w talerz. - Ja te� chc� i��! - wypali�a Jenli. Przerazi�am si�, ale Varela powiedzia�a: - Nie, Jenli. Jeste� za ma�a. Ojciec za�mia� si� i rzek�: - Nie martw si�, malutka, przyjdzie i na ciebie kolej. - Spojrza� na Relda i na mnie. - Musicie si� pospieszy�, je�li chcecie dotrze� do zatoczki przed rozpocz�ciem festiwalu. Szare oczy matki, tak podobne do moich, wci�� by�y zmartwione, ale u�miechn�a si� i potrz�sn�a g�ow�, jakby odp�dza�a wszelkie w�tpliwo�ci. - Id�cie i bawcie si� dobrze, ale nie rozmawiajcie z obcymi. Uwa�ajcie na siebie. Nasz zapa� by� zrozumia�y, wi�c nie musieli�my go ukrywa�. Szybko sko�czyli�my �niadanie i pobiegli�my po rzeczy. By�am niecierpliwa, chcia�am od razu uda� si� na p�noc, do lasu, ale zmusi�am stopy do p�j�cia na wsch�d, przez ��k�, dop�ki nie znikn�li�my z pola widzenia domownik�w. Na szczycie drugiego wzg�rza spojrzeli�my za siebie i uznali�my, �e mo�na ju� zmieni� kierunek. Zacz�li�my schodzi� zygzakiem, potem Reldo rzuci� si� biegiem na p�noc, w stron� lasu. Natychmiast za nim pobieg�am, ciesz�c si� wiatrem we w�osach i zapachem polnych kwiat�w, kt�re deptali�my w biegu. Zanim dotarli�my do lasu, prze�cign�am kuzyna. Nagle przeszy� mnie dreszcz, kt�ry wyt�umaczy�am przej�ciem ze s�o�ca w cie�. �wierki i sosny przes�ania�y m�ode drzewka, wyci�ga�y niesamowite ga��zie do nieba. Torba uderzy�a mnie w plecy, kiedy zatrzyma�am si�, �eby poczeka� na Relda. Dobieg� wreszcie, ci�ko dysz�c. - Szybka jeste�. Przypomnij mi, �ebym si� z tob� nie zak�ada�, kto szybciej biega. - Rozejrza� si� po ciemnym lesie. - Inny �wiat, prawda? Zn�w dreszcz. Zapach sosen i mchu miesza� si� z jak�� dziwn�, odpychaj�c� woni�, delikatny wiaterek znad ��ki przerodzi� si� w ch�odny wicher, a drzewa zas�ania�y s�o�ce tak szczelnie, �e by�o jak o zmroku, a nie jak o poranku. Gdzie� nad nami rozni�s� si� echem g�os z�otego jastrz�bia. Znak? Ale czego, nie mog�am powiedzie�. - Silistia? - Reldo m�wi� z pow�tpiewaniem. Odwr�ci�am si� do niego. -Jeste� pewna, �e powinni�my to zrobi�? Spojrza�am w jego imbirowe oczy. Mo�e pope�ni�am b��d, pozwalaj�c mu sobie towarzyszy�. Przecie� to by�o moje poszukiwanie, nie jego. Wo�anie torturowa�o mnie, nie jego. Mo�e nara�a�am go na �miertelne niebezpiecze�stwo. - Reldo, id� sam. Ja musz� tu wej��. Nie wiem, dlaczego, po prostu musz�. Ale ty id� na �wi�to M�odych i opowiedz mi jak by�o, to nie b�dziemy �wieci� potem oczami przed rodzicami. - Nie. - �ywo potrz�sn�� g�ow�. - Nigdy. Nie zostawi� ci� samej z tym snem. Wiem, �e jestem m�czyzn�, w po�owie z innego �wiata i nie mam Talentu, ale mog� ci� chroni� przed zwierz�tami i innymi niebezpiecze�stwami. Nie, Silistio. Oboje zawracamy albo oboje idziemy dalej. - Jeste� nie tylko kuzynem, ale i najlepszym przyjacielem. Chcia�abym m�c zignorowa� to wo�anie. Krzywo si� u�miechn�� i zacz�li�my si� przedziera� przez g�stniej�cy las. G�os wo�aj�cego d�wi�cza� w mojej g�owie, prowadz�c mnie, cho� nie widzieli�my �adnej �cie�ki. Czas zamar� w tym dziwnym mrocznym lesie. Nie dociera�o tu �wiat�o s�oneczne, wi�c nie mo�na by�o domy�li� si� godziny, przez ga��zie przedostawa� si� jedynie srebrny poblask. Mia�am du�o si�y, nie chcia�o mi si� je�� i sz�am dalej w las, a� zatrzyma�o mnie wo�anie Relda. - Jestem g�odny - powiedzia�. - Na pewno ju� po�udnie. Nie zm�czy�a� si�? Potrz�sn�am g�ow�. - Zachowa�am si� bezmy�lnie. Czu�am tylko ch�� dalszego szukania. Oczywi�cie, musimy co� zje�� i si� od�wie�y�. Stara�am si� go nie pop�dza�, ale czu�am, �e m�j cel jest ju� niedaleko, �e wkr�tce uzyskam odpowiedzi na pytania, kt�re dr�czy�y mnie od tak dawna. Ruszyli�my w drog�. Weszli�my na wzg�rze. Zobaczy�am ��k� prowadz�c� do kamiennej wie�y. Zatrzyma�am si�, zmro�ona tym widokiem - wiedzia�am, �e tam w�a�nie zmierzam. Reldo zatrzyma� si� za mn�, stan�� blisko i po�o�y� mi r�k� na ramieniu. - Co si� sta�o? - Tu - wydysza�am. - To tu. Lekki dreszcz przeszy� jego cia�o, szybko spojrza�am na niego. - Czujesz co�? - Ja... Nie jestem pewien. S�ysza�em, �e w tym lesie s� miejsca Mocy Prastarych. Mo�e to jedno z nich. - Tak. To miejsce Mocy. - Ale nie czu�am ciep�a i dobra. Czai�a si� tu Ciemno��. Mimo �e ogarn�� mnie strach, wiedzia�am, �e musz� tam i��, wej�� w to ponure miejsce, znale�� tego, kt�ry mnie wo�a�. Kiedy szli�my przez ��k�, zauwa�y�am, �e trawa i kwiaty nie wygl�daj� zdrowo, lecz tak, jakby poskr�ca�a je jaka� si�a. Dlaczego? Dlaczego? Pytanie to odbija�o mi si� echem w g�owie, kiedy zbli�ali�my si� do wie�y. Dlaczego to miejsce, miejsce Z�a, Ciemno�ci, wzywa w�a�nie mnie? Chcia�am si� odwr�ci� i uciec, ale jaka� si�a mocno mnie trzyma�a. Moje stopy sz�y, jakby s�ucha�y nakaz�w z zewn�trz, min�y mury i skierowa�y si� do zamku. - Wygl�da jak opuszczone domostwo - powiedzia� Reldo, kiedy przeszli�my przez wrota. - Nie jak miejsce Mocy. - W�tpi�, kuzynie, czy wiesz lepiej ni� ja, jak powinno wygl�da� miejsce Mocy, skoro nasze podr�e ogranicza�y si� do wycieczek z rodzicami do Szmaragdowej Zatoczki i odwiedzin w domu dziadk�w. - Nie�wiadomie m�wi�am bardzo ostro. Czu�am, �e strach Relda miesza si� z moim. Czy sprowadzi�am na niego nieszcz�cie? Zrzucili�my torby i weszli�my do �rodka. Owion�o nas przejmuj�ce zimno, jakby�my przeszli przez niewidzialn� kurtyn�. Z g�ry pada�o blade �wiat�o, podnios�am g�ow�, �eby zobaczy� jego �r�d�o. Par� wysokich, w�skich okien, umieszczonych w g�rnej cz�ci wie�y, wpuszcza�o troch� jasno�ci. Spojrza�am na strome, w�skie kamienne schody wspinaj�ce si� na �cian� wie�y. Instynktownie podesz�am do nich z zamiarem wej�cia na g�r�. Jednak po paru stopniach u�wiadomi�am sobie, �e m�j cel nie le�a� tam. Zatrzyma�am si�. Reldo wpad� na mnie. - Nie tu - powiedzia�am dziwnie zmienionym g�osem. Bez s�owa odwr�ci� si� i zszed� na d�, potem czeka� na m�j nast�pny krok. Chyba wiedzia�, �e tylko ja jestem w stanie rozwi�za� zagadk�, kt�ra dr�czy�a m�j umys�. Sta�am w �rodku wie�y i powoli si� obraca�am, ogl�daj�c zakurzone kamienne �ciany bez drzwi. Wiedz�c, �e to musia�o by� tu, zamkn�am oczy i pozwoli�am szuka� my�lom. Tu! Uderzy�o mnie to z tak� si��, �e upad�am na kolana. - Silistia! - krzykn�� Reldo, kl�kaj�c i chwytaj�c mnie za ramiona. Skrzy�owa�am r�ce i po�o�y�am je na jego d�oniach, g��boko wci�gaj�c powietrze. - Wiem... - wykrztusi�am. - Patrz tam. W miejscu, gdzie ich przedtem nie by�o, pojawi�y si� drzwi. Wsta�am i podesz�am do nich, jakby ci�gn�y mnie niewidzialne liny. Reldo szed� tu� za mn�. Zatrzyma�am si�. Nagle poczu�am strach o kuzyna, wiedz�c, �e spotkam si� z czym� �ci�le zwi�zanym z Ciemno�ci�; z czym�, co mog�o wyrz�dzi� krzywd� nam obojgu. Czy mia�am prawo nara�a� go na takie niebezpiecze�stwo? - Musisz tu na mnie poczeka� - szepn�am. Kiedy zaprotestowa�, nalega�am. - Staniesz na stra�y. Chcesz, �eby zaatakowano mnie z ty�u? Przez jego m�od� twarz przemkn�y w�tpliwo�ci. Wiedzia�am, �e bije si� z my�lami. - Ale co czai si� przed tob�? Niem�drze by�oby pu�ci� ci� sam�. Nie pozwol� na to. Obiecuj�, �e b�d� ubezpiecza� ty�y. Ust�pi�am. Czu�am wstyd, �e przyjmuj� obecno�� Relda z ulg�. Zeszli�my kr�tym tunelem w d�, w kierunku ciemno�ci. Zdawa�o mi si� jednak, �e blade �wiat�o porusza si� przed nami, pokazuj�c tylko tyle, �eby�my si� nie potkn�li na nier�wno u�o�onych kamieniach. Nasze kroki wywo�ywa�y echo, kt�re poch�ania�y kamienne �ciany, jakby �ywi�y si� d�wi�kami. W g�owie czu�am ucisk, kt�ry sp�ywa� w d�, nape�niaj�c mnie z�ym przeczuciem. Ale nie mog�am si� zatrzyma�. Mimo strachu przyspieszy�am kroku. Niemal bieg�am naprz�d, by zobaczy� koniec tunelu. Tu, wiedzia�am, le�� odpowiedzi na moje pytania. Nie by�am pewna, czy nadal ich chc�, ale nie mia�am ju� wyboru. Tunel rozszerzy� si� w wielk� komnat�, kt�ra ko�czy�a si� daleko w ciemno�ci. Na �cianach wykute by�y runy, b�yszcz�ce szkar�atem, rzucaj�ce krwawe odb�yski na blade �wiat�o, towarzysz�ce nam dotychczas w drodze, a teraz s�abo migoc�ce w ogromnym pomieszczeniu, gdzie stali�my. Po�rodku komnaty sta� kamienny o�tarz, tak czarny, �e zdawa� si� chwyta� �wiat�o w sw� tajemnicz� g��bi� i poch�ania� je bez odbicia. Postument, na kt�rym by� ustawiony, pokrywa�y czerwone, �wiec�ce runy, pulsuj�ce rytmicznie, na zmian� z runami na �cianach. Jak� wiadomo�� pr�bowa�y przekaza�? Potrz�sn�am g�ow�, przygl�daj�c si� runom. Nie mog�am rozszyfrowa� ich znaczenia. Mia�am wra�enie, �e unosi si� ono tu� nad moj� g�ow�, przekornie mnie zwodzi. - Wreszcie przysz�a�. Podskoczy�am, zdziwiona faktem, �e g�os dociera� raczej do mojego umys�u ni� do uszu. Szybko sprawdzi�am reakcj� Relda; chyba nie s�ysza� tego g�osu. - Tylko ty mnie s�yszysz, Silistio. Instynktownie spojrza�am na o�tarz. Co� si� nad nim unosi�o, nie by�o jeszcze ca�kowicie uformowane. Serce wali�o mi w piersi. - Kim jeste�? - szepn�am, czy raczej, jak mi si� zdawa�o, zapyta�am w my�lach. - Jestem twoim ojcem. - Nie rozumiem. Reldo odwr�ci� si� do mnie. - Czego nie rozumiesz? Spojrza�am na niego. - Nie s�yszysz g�osu? - Jakiego g�osu? - Widzisz, co zaczyna si� pokazywa� nad o�tarzem? - Nie widz� �adnych obraz�w. Jak to wygl�da? Po tym pytaniu zn�w odwr�ci�am si� do o�tarza. Opary przybra�y kszta�t m�czyzny, cho� pozostawa�y niematerialne. - D�ugo czeka�em na to, co mi si� nale�y. Straci�em moje �miertelne �ycie w walce o ciebie. Tym razem ci� nie wypuszcz�. - W jakiej walce? M�wisz o rzeczach, kt�rych nie znam. - Jestem Godron, tw�j ojciec. Urodzi�a� si� dla mnie. - S�ysza�am histori� o tobie i Mocy, kt�ra przesz�a na stron� Ciemno�ci, i o mojej matce. Ale ty nie jeste� moim ojcem. Jest nim Gunnal. - Szukasz prawdy? Je�li tak, poka�� ci j�. Otw�rz umys�. Zala�y mnie wizje: zobaczy�am, jak Godron schwyta� moj� matk�, jak jego czarodziejskie zwierz�ta zabi�y jej stra�nik�w. Zobaczy�am, jak j� tu przyni�s� i po�o�y� si� na niej. Krzyki matki odbija�y siew mojej g�owie, wraz z brutalnym �miechem Godrona. Zobaczy�am mam� z du�ym brzuchem, wiedzia�am, �e to ja w nim ros�am. Widzia�am desperack� akcj� ratownicz�, kiedy to Gunnal prawie po�wi�ci� �ycie: odni�s� ci�k� ran�, daj�c Lenilowi sposobno�� do wyprowadzenia matki. Widzia�am, jak Godron pr�bowa� j� odbi�, ale nie pozwoli�a na to Varela, kt�ra przypadkiem do��czy�a do m�czyzn. Widzia�am, jak Lenil i Varela id� w miejsce Mocy Prastarych z moj� matk�, by moje narodziny zosta�y oczyszczone. Widzia�am potem walk�, o kt�rej m�wi� Godron: jak si� mn� brzydzi� po oczyszczaj�cych rytua�ach, jak pr�bowa� poder�n�� mi gard�o, ale Varela uniemo�liwi�a mu to, rzucaj�c sztyletem. Okropno�� tych wizji tak mnie poch�on�a, �e poczu�am, jakby parali�uj�cy pocisk wbi� mi si� w samo serce, w ca�e moje jestestwo. Jak mog�am pogodzi� si� z my�l�, �e jestem owocem Z�a i Ciemno�ci? W desperacji m�j umys� krzykn��: - Mamo, pom�! Czy to prawda? Stara�am si� odepchn�� jego natarczyw� obecno�� i u�wiadomi�am sobie, �e nie jestem w stanie tego zrobi�. - Mamo, co si� dzieje? - krzykn�am. Ale sta�am sama. Rozumia�am, �e chce mnie sobie podporz�dkowa�, wiedzia�am, �e musz� wyt�y� ca�y m�j nie ukszta�towany jeszcze Talent, �eby go odepchn��. Zebra�am w sobie si�y, pr�buj�c chroni� si� przed dalszymi atakami, koncentruj�c my�li na odpieraniu Mocy m�czyzny. Jego obraz falowa�. Moja si�a, o kt�rej nie wiedzia�am, stara�a si� powstrzyma� jego napa��. Poczu�am, �e Godrona cieszy ta wola walki i u�wiadomi�am sobie, �e chce posi��� Moc, jaka jest we mnie. Nie mog�am do tego dopu�ci�. Jego z�e si�y stan� si� niepokonane, je�li do��czy do nich m�j u�piony Talent. Zdwoi�am wysi�ki, �eby temu zapobiec. Gdybym tylko wiedzia�a, co robi�! Runy na �cianach i piedestale wi�y si� jak w�e, wi�c instynktownie wyci�gn�am przed siebie r�ce. W ko�cach palc�w poczu�am dziwne �askotanie. Jak w transie naszkicowa�am w powietrzu znak. Przez d�u�sz� chwil� l�ni� b��kitem. Runy na �cianach zdawa�y si� pulsowa� w odpowiedzi, us�ysza�am szyderczy �miech Godrona, kt�ry chcia� chyba zach�ci� mnie do walki moj� najsilniejsz� broni�. Otoczy� mnie wiatr, w�osy zacz�y si� dziko kr�ci� wok� g�owy, a karmazynowy blask run�w pop�yn�� w moim kierunku, jakby chcia� mnie poch�on��. Nakre�li�am przed sob� ko�o. B��kitny ogie� migota� w miejscach, gdzie dotkn�a go si�a run�w, ale trzyma� si� i mnie chroni�. Godrona przesta�o to bawi�. Wys�a� my�low� strza�� do mojego umys�u. Pad�am na kolana z g�o�nym krzykiem. Przez mg�� b�lu zobaczy�am, �e Reldo skoczy� mi�dzy mnie i o�tarz, pr�buj�c mnie obroni� przed przeciwnikiem, kt�rego nie widzia�. - Nie! - krzykn�am, obawiaj�c si� o jego �ycie. Co mog�o go ochroni� przed z�em Godrona? Za p�no. Pr�bowa�am os�oni� jego my�li. Poczu�am, jak krzyczy; jego �wiadomo�� unikn�a uderzenia. Nie mia� jednak my�lowych barier. Je�li go nie uratuj�, desperacki lot jego umys�u sko�czy si� �mierci�. Ale jak go ratowa�? Szale�czo pod��y�am za jego my�lami, przera�ona pustk�, kt�r� znalaz�am. Zrozumia�am, �e musz� szybko opanowa� sytuacj�. Kiedy podzieli�am energi�, Godron zwi�kszy� wysi�ki, by prze�ama� m�j op�r. Czu�am Relda, chwyci�am j ego okaleczon� �wiadomo�� i trzyma�am mocno, wiedz�c, �e nie wolno mi jej pu�ci�. Nie b�d� mia�a wi�cej okazji. Je�li teraz skoncentruj� si� na w�asnej obronie, strac� kuzyna na zawsze. Tego bym nie znios�a. Z�o uderza�o we mnie falami, os�abiaj�c umys�. Czu�am, �e poch�ania mnie Moc Godrona, ale wci�� mocno trzyma�am Relda. Zosta� ze mn�, zosta�... Wiedzia�am, �e nie poradz� sobie sama. Moc Godrona okaza�a si� zbyt silna w por�wnaniu z moim nie ukszta�towanym Talentem. Nagle wla�a si� we mnie energia z zewn�trz, spajaj�c moje poszarpane zmys�y i kieruj�c je tam, gdzie nale�a�o. Teraz wiedzia�am, co robi�. Jak kierowa� my�l�, trzyma� Relda i opiera� si� Godronowi. Odnios�am wra�enie, �e nie jestem sama - czy to by�a prawda? Tak! Poczu�am, jak �api� mnie czyje� r�ce, zobaczy�am, jak moja matka unosi cienki sztylet z r�koje�ci� z b�yszcz�cego niebieskiego kamienia. R�koje�� miota�a strza�y �wiat�a, kt�re otoczy�y komnat�, pe�za�y po �cianach, wysadza�y w powietrze kawa�ki o�tarza. Wiatr narasta�, rycza�, jakby wali�y si� tysi�ce g�r. Z rozpadaj�cych si� �cian wylatywa�y chmury py�u. Pioruny uderza�y w wij�c� si�, przezroczyst� figur� nad o�tarzem. - Nieeeee! Uwolni�am d�o� z u�cisku mamy i przenios�am na jej r�k�, trzymaj�c� sztylet. D�o� Lenila spocz�a na mojej. Ucisk, kt�ry dr�czy� m�j umys� i dusz�, zacz�� ust�powa�, ca�kowicie go z siebie wyrzuci�am. Czu�am, jakbym uros�a i wysz�a z siebie. Wiedzia�am, �e wygnanie Godrona nie wystarczy. Trzeba go zniszczy�, �eby ju� nigdy nie zatruwa� �wiata Z�em i Ciemno�ci�. Gunnal i Varela zbli�yli si�, dodaj�c nam si�, chocia� sami nie posiadali Talentu. Zobaczy�am, jak Reldo porusza si�, wstaje i podchodzi do nas. Ju� mnie nie potrzebowa�, pozwoli� mi po�wi�ci� ca�� Moc na zniszczenie Godrona. Posadzka pod nami zatrz�s�a si�. Z powa�y spada�y kamienie. Wiedzia�am, �e trzeba ucieka�, ale nie mog�am si� jeszcze oddali�: musia�am zobaczy�, jak mglista posta� Godrona rozpada si� do reszty. Pulsuj�ce krwawe �wiat�o pozosta�ych run�w zmieni�o si� w niebieskie. O�tarz rozpad� si� ze straszliwym hukiem, niszcz�c ostatnie �lady ducha Godrona. Trzonek no�a �ciemnia�. Zacz�li�my ucieka� z wal�cej si� wie�y. Przebiegli�my przez tunel. Ca�e domostwo zamienia�o si� w ruin�, czu�am nasz wsp�lny strach, �e nie zdo�amy uciec. W panice wyt�y�am moj� nowo odkryt� si�� i podtrzymywa�am g�azy, aby nie upad�y. Kiedy przebiegali�my pod wie��, ko�ysa�a si�, wys�a�am wi�c my�li, �eby j� podeprze�. Wysi�ek by� tak bardzo wyczerpuj�cy fizycznie, �e a� s�ania�am si� na nogach. Chwyci�y mnie m�ode, silne r�ce - to Reldo. Trzymaj�c mnie w ramionach, os�ania� rodzin�. Wie�a run�a, zabieraj�c ze sob� �ciany zamku, pozostawiaj�c jedynie gruz i py�. Moi ukochani pochylili si� nade mn�. Zapad�am w b�og� nie�wiadomo��. Drugi �rebak narodzi� si� tak�e rano, cho� o wiele wcze�niej ni� pierwszy. M�j ojciec Gunnal i Lenil spali, wyczerpani, ale zadowoleni. G�osy? Ach, tak. Wygl�daj�c przez okno widzia�am jak Reldo i Jenli id� r�ka w r�k� do zagrody. Jenli gada�a i podskakiwa�a. Reldo u�miecha� si� do siostrzyczki z pob�a�aniem. Varela da�a mi do przeczytania sw�j pami�tnik, kt�ry pisa�a od samego przybycia do naszego �wiata. Opisa�a moje pochodzenie i narodziny. Opowie�� ta, pisana przyjazn� r�k�, by�a teraz �atwiejsza do zniesienia ni� wtedy, gdy wpychano mi j� do g�owy z nienawi�ci�. Uwa�am Gunnala za ojca, bo naprawd� nim jest. Bra� udzia� w ratowaniu mamy, potem j� po�lubi�, wychowa� mnie i kocha� jak c�rk�, chocia� wiedzia�, z czyjego nasienia wyros�am. Przygotowuj� si� do wyjazdu na nauk�. Teraz, kiedy Godron naprawd� nie �yje, mama ju� si� nie boi. Wie, �e nie musi mnie chroni� i os�ania� przed Z�em. Szcz�liwie jej Talent, chocia� u�piony, pozwoli� odebra� moje wo�anie. Powiedzia�a mi potem, �e kiedy us�ysza�a w my�lach m�j krzyk, wiedzia�a, gdzie jestem, bo to w�a�nie tam Godron zabra� j� wiele lat temu. Dlatego nie wolno nam by�o wchodzi� do lasu. Da�a mi sztylet - le�y ko�o mnie, kiedy pisz� te s�owa - kt�ry odegra� tak wa�n� rol� w oczyszczeniu moich narodzin, a potem przeci�� gard�o Godrona, ko�cz�c jego fizyczne �ycie. Musz� przyj�� z pokor� fakt, i� jestem obdarzona Talentem tak wielkim, �e jego granice nie zosta�y jeszcze poznane. B�d� si� przyk�ada� do lekcji, �eby nauczy� si� kierowa� Moc� dla dobra naszych ludzi i naszego �wiata. Pos�owie Kiedy Andre Norton poprosi�a o drugie opowiadanie o �wiecie Czarownic, natychmiast zadzwoni�am do mojej partnerki, pisarki Karen Rigley. Przypomniala mi, jak zastanawia�y�my si� nad przysz�o�ci� nowo narodzonego dziecka w "Kamieniach Sharnonu" ("Opowie�ci ze �wiata Czarownic tom drugi") i wiedzia�y�my ju�, ze jego los stanie si� tematem naszej historii. Przez dwa lata wsp�pracowa�y�my na odleg�o��, teraz po raz pierwszy pisa�y�my naprawd� razem, w tym samym miejscu. Zawsze b�d� pami�ta�, jak siedzimy ko�o siebie przy maszynie Karen, a Silistia opowiada nam swoj� histori�. Nie zapomn� tez rado�ci, jak� obie odczu�y�my, kiedy Andre przyj�a "C�rk� Godrona" bez poprawek. Andre pokaza�a mi drog� do gwiazd, obudzi�a we mnie marzenie zostania pisark�. Potem po�rednio zwi�za�a mnie z Karen. Jeste�my dumne, �e nasze wysi�ki zyska�y jej aprobat�. Ad astra. ANN MILLER Andre Norton nie tylko otworzy�a przede mn� fantastyczne nowe �wiaty, ale i dala mi partnerk� do pisania, Ann Miller. Ann przyznaje, �e Andre Norton zmieni�a jej �ycie i zainspirowa�a j� do pisania. Bez Andre zesp� Miller-Rigley nigdy by nie istnia�. Wielka Mistrzyni science fiction wp�yn�a na ca�� nasz� prac�, od najkr�tszych artyku��w do powie�ci. Kiedy przyj�ta "C�rk� Godrona", nie prosz�c o ponowne jej napisanie i nie sugeruj�c �adnych zmian, poczu�y�my si� tak zaszczycone, jakby�my dosta�y Nagrod� Pulitzera lub Akademii. KAREN E. RIGLEY Kwestia magii Marta Randall I W�drowny magik rozstawi� namiot na polu za stodo�� garncarza. Jora, najlepsza przyjaci�ka Imrie, m�wi�a o nim przez ca�y dzie� pracy w polu. Imrie ba�a si�, �e zaraz oszaleje od jej gadania. - Za�o�� si�, �e by� wsz�dzie - powiedzia�a Jora, odgarniaj�c z czo�a wilgotne w�osy. Nape�ni�a koszyk ziarnem z worka. - Za oceanem i w og�le. Ludzie m�wi�, �e potrafi nawet czyta� my�li - ci�gn�a. Zadr�a�a ze strachu i rado�ci. Niezadowolona Imrie tylko mrukn�a. - S�ysza�am, jak mama m�wi�a cioci, �e on rozmawia z Prastarymi. - Jora przesta�a udawa�, �e pracuje. - A tata powiedzia�, �e magik potrafi wywo�a� deszcz. A nawet b�yskawice! - Bzdura - odpar�a Imrie. - Deszcz pada albo nie pada, piorun uderza albo nie uderza. To wszystko. Rozmowa z Prastarymi... Hmm. Zdj�a mokr� koszul�. Dzie� by� gor�cy i parny. - Imrie - zacz�a zn�w Jora. - Nie cieszy ci� to ani troch�? Za�o�� si�, �e widzia� nawet smoki, lataj�ce statki i r�ne inne ciekawostki. - A ty widzia�a� kiedy� smoka? Albo lataj�cy statek? - zapyta�a Imrie, opieraj�c r�ce na biodrach. - Mo�e rozmawia�a� z kim�, kto widzia�? Nie, bo przecie� zawsze kto� zna kogo�, kto s�ysza�, �e czyja� tam ciotka widzia�a smoka. A Prastarzy? Widzia�a� cho� jednego? Albo s�ysza�a�? Lub dotyka�a�? - Patrzy�a na dziewczyn�. - No, co mi odpowiesz? - Tw�j k�opot - odpar�a zagniewana Jora - polega na tym, �e nie masz wyobra�ni. - Wzi�a kobia�k� z ziarnem i zacz�a i�� mi�dzy bruzdami, nie czekaj�c, a� przyjaci�ka nape�ni sw�j kosz. Nag�y poryw wiatru wysun�� kosmyk ciemnych w�os�w Imrie spod opaski. Dziewczyna odgarn�a go z szyi. Magik! Raczej szarlatan, pomy�la�a ze zniecierpliwieniem. W czasie kolacji Tib, kuzyn Imrie, papla� z dziecinnym zaciekawieniem o zbli�aj�cym si� wyst�pie magika. Wujek Rosin szarpa� brod� i rozprawia� o czym� z powag�, a ciocia Melia potakiwa�a mrukliwe, milcz�ca jak zwykle. Imrie obserwowa�a ciotk�, pomagaj�c jej przygotowa� i poda� posi�ek. Melia by�a siostr� jej matki, prze�y�a rze� w Dolinie Menas, podczas kt�rej zgin�li rodzice Imrie. Podobnie jak Dolina Harkens, Menas le�a�o w�r�d niewielkich dolinek, bez�adnie rozrzuconych w tej cz�ci Wy�yny Hallack. W przeciwie�stwie jednak do Harkens, po�o�onego nad morzem, Menas graniczy�o z Wielkim Pustkowiem, samotn�, niezbadan� krain�, zamieszkan� przez biedak�w, opryszk�w i duchy Prastarych. Napad na t� dolin� nie by� niczym niezwyk�ym: ot, kolejna potyczka w tocz�cych si� nieustannie walkach przygranicznych. Bandyci na koniach zaatakowali ogniem i mieczem. Male�kie Menas nie mia�o si�, by broni� si� przed liczniejszym przeciwnikiem, wi�c w ci�gu jednego dnia wszystkie domostwa leg�y w gruzach. Z tego, co powiedziano Imrie, tylko ona i Melia unikn�y �mierci. Imrie zastanawia�a si� czasami, czyjej matka sta�aby si� z wiekiem podobna do Melii: cicha, zm�czona i siwa. Pami�ta�a rodzic�w bardzo s�abo, jako pogodnych, kochaj�cych si� ludzi, kt�rzy wype�niali jej dni �wiat�em i szcz�ciem. Meli� przypomina�a sobie jako m�od�, bardzo �adn�, zawsze roze�mian� kobiet�. Melia zachowa�a par� pami�tek z Doliny Menas. Trzyma�a je w male�kim, drewnianym pude�eczku na p�ce nad paleniskiem. Sama nigdy do niego nie zagl�da�a, ale dla Imrie by�o ono kluczem do utraconego lepszego �wiata. Czasami, p�n� noc�, wyjmowa�a z pude�ka amulet matki i zabiera�a ze sob� do ��ka. Trzyma�a go mocno i wyobra�a�a sobie, �e ona i Melia wci�� s� w Menas, �e Melia nadal si� �mieje i flirtuje z m�odymi m�czyznami, �e rodzice Imrie przytulaj� j� i zadaj� �mieszne zagadki. Potem cichutko p�aka�a, a� j� to usypia�o. Tego wieczoru, po kolacji, niech�tnie posz�a z rodzin� na pole za stodo�� garncarza. Zgodzi�a si� tylko dlatego, �e Tib zam�cza� wszystkich o to przy jedzeniu. Namiot magika, niegustownie ozdobiony chor�gwiami i proporcami, sta� na prowizorycznym podium; Pomocnik sztukmistrza siedzia� na deskach i wymachiwa� nogami, spogl�daj�c na t�um przyby�ych ze znudzon�, pe�n� wy�szo�ci min�. D�ugie r�kawy jego tuniki le�a�y za nim na pode�cie. Mieszka�cy Colmery stawili si� chyba w komplecie. Rosin i Melia podeszli do Seta, przyw�dcy wioski. Imrie spodziewa�a si�, �e b�d� opowiada� bzdury o magiku, ale Set podrapa� si� w g�ow� pod znoszon� niebiesk� czapk� i wskaza� r�k� na wsch�d. - K�opoty - rzek� cicho. - Na wybrze�u. M�wi� o wojnie. Rosin szarpa� brod�. - Powa�nie? - Mo�liwe. - Set zmarszczy� brwi. - Zesz�ej nocy przeje�d�a� t�dy Halle z Norris. Norris by�o s�siedni� dolin�, niewielk� jak Harkens. Le�a�o w pobli�u jednego z g��wnych szlak�w prowadz�cych przez niebezpieczne wzg�rza Wy�yny Hallack. Zwykle nikt nie wyje�d�a� stamt�d wiosn�, przed ko�cem zasiew�w. - Nie s�ysza�em o tym - powiedzia� Rosin. - Unika� rozg�osu. Pan Betry zwo�a� ludzi do zamku, prosi� o pomoc. Potrzebuj� wojska. Pojecha� zobaczy� si� z panem Harkenem. Skoro jeste�my na wybrze�u... - Wiadomo, z kim walczy? - Z obcymi. Przybyli zza morza. Rosin wygl�da� na zaskoczonego. - Zza morza? - Ma�o prawdopodobne. Mo�e to tylko plotki. Po zimie ludzie zawsze wi�cej gadaj�. Je�li to prawda, Harken na pewno co� powie. Rosin mrukn�� przytakuj�co, a Set poszed� porozmawia� z innymi starszymi. Imrie zadr�a�a i skrzy�owa�a ramiona, uderzaj�c d�o�mi o boki. - Wujku Rosinie? - powiedzia�a. - To tylko plotki - powt�rzy� wuj s�owa Seta. - Nie przejmuj si�, ogl�daj przedstawienie. Dzieje si� tak ka�dej wiosny, ludzie po prostu musz� opowiada� o czym� strasznym. Set jest bardzo zadowolony, bo czuje si� wa�ny. Id� do kole�anek, baw si� dobrze. I miej oko na Tiba. - Nie potrzebuj� jej - zbuntowa� si� Tib, ale kiedy dostrzeg� spojrzenie ojca, pos�usznie wzi�� Imrie za r�k� i poci�gn�� j� przez t�um. Jora zauwa�y�a dziewczyn�, przecisn�a si� do niej. - Wiedzia�am, �e nie wytrzymasz i przyjdziesz - powiedzia�a. Chod�cie, siostra zaj�a dla nas miejsca blisko namiotu. Tib krzykn�� z rado�ci i szarpn�� Imrie. Za Jor� przepychali si� do przodu. Imrie westchn�a. Wkr�tce pokaza� si� magik. By� nieciekawym m�czyzn� o siwej brodzie. R�kawy jego tuniki by�y jeszcze d�u�sze ni� u pomocnika. Po kwiecistej przemowie, obiecuj�cej wszelkiego rodzaju cuda, przyst�pi� do rozsypywania jakich� proszk�w. W powietrzu pojawi�a si� smuga dymu. Wielu ludzi zacz�o krzycze� i zakrywa� sobie g�owy, a cz�owiek stoj�cy przy Imrie kl��, jak kln� m�czy�ni, gdy si� boj�, ale nie chc� tego okaza�. Pomocnik magika wykrzykiwa� zakl�cia, potem skry� si� w t�umie, jakby szuka� bezpiecznego schronienia. Tib schowa� twarz w sp�dnicy Imrie i popiskiwa�. Imrie potrz�sn�a g�ow�, mru��c oczy, ale widzia�a tylko ciemny dym i sztukmistrza, kt�ry kr�ci� si�, jakby nasypano mu pieprzu w ubranie. Mocno szturchn�a Jor� �okciem. - Co to? - zapyta�a. - Co widzisz? - Potwory - wykrztusi�a Jora. - Wielka Matko, ratuj nas, po�eraj� magika!-j�cza�a z przera�enia. Siostra ukry�a twarz w jej r�kawie i p�aka�a. Magik krzykn�� tryumfalnie, wyskakuj�c z k��b�w dymu, rozp�ywaj�cego si� w strz�pach. Wszyscy wiwatowali, a Tib podskakiwa� z rado�ci. Dym znikn��, kuglarz si� uk�oni�, a ch�opak, kt�ry mu pomaga�, ruszy� przez t�um z miseczk� na drobniaki. Jora wrzuci�a do niej par� monet, ale Imrie tylko si� skrzywi�a. Ch�opak zmarszczy� nos i poszed� dalej. Przez ca�� noc mieszka�cy wioski rozmawiali tylko o �miertelnej bitwie magika z potworami z dymu. Imrie nakry�a uszy kocami i udawa�a, �e �pi. Zapomniano nawet o tym, co Set m�wi� o zbli�aj�cym si� nieszcz�ciu. Prawdopodobnie s�usznie, pomy�la�a Imrie; k�opoty te wcale nie by�y bardziej materialne ni� sztuczki magika. Co� j� jednak niepokoi�o - nawet stoj�cy twardo na ziemi wujek Rosin widzia� potwory z dymu, a przecie� nie wierzy� w nic, czego nie m�g�by zasia�, zebra�, prze�u� czy po�kn��. Imrie zagryz�a warg�, spogl�daj�c znad koca na plecion� �cian� chaty. Mo�e Jora mia�a racj�, pomy�la�a. Chyba nie mam wyobra�ni. Odwr�ci�a si�. Ciocia i wujek chrapali na sienniku, Tib pomrukiwa� przez sen. Pomy�la�a, �e nawet je�li nie ma wyobra�ni, wie, jak b�dzie wygl�da�o jej dalsze �ycie - i wcale nie jest tym zachwycona. Mia�a pi�tna�cie lat i dojrza�a do ma��e�stwa, jak powiedzia� wujek Rosin. Imrie przypuszcza�a, �e zostanie wydana za Postena, kt�ry pracowa� na s�siednich polach, albo, je�li jej si� poszcz�ci, za Meta, syna kowala. Prychn�a. Met by� przysadzisty i ha�a�liwy. Podczas uroczysto�ci w wiosce pi� za du�o piwa. Niewa�ne zreszt�, za kogo wyjdzie, i tak wie, �e wkr�tce po �lubie zrobi si� zm�czona i milcz�ca jak ciocia Melia, jej �ycie b�dzie up�ywa� na sprz�taniu, gotowaniu, prz�dzeniu, cerowaniu, pracy w polu, wyci�ganiu wody ze studni i rodzeniu dzieci. Niepostrze�enie osiwieje, a od siwizny tylko krok do �mierci. Mam do�� wyobra�ni, �eby to przewidzie�, pomy�la�a nieweso�o Imrie. Mo�e Jorze b�dzie �atwiej to znie�� - ma wystarczaj�co du�o fantazji, by zobaczy� nie istniej�ce smoki. Klepn�a ze zniecierpliwieniem wi�zk� s�omy pod g�ow� i zamkn�a oczy. Czy ma wyobra�ni�, czy nie, magik jest oszustem, to wszystko. Powtarzaj�c t� my�l jak modlitw�, zasn�a. Sztukmistrz opu�ci� wiosk� nast�pnego ranka. Uda� si�, je�li wierzy� plotkom, do zamku niedaleko kra�c�w doliny. Imrie tylko wzruszy�a ramionami, kiedy Jora powt�rzy�a jej te zapieraj�ce dech w piersiach nowiny. Parokrotnie widzia�a Harken�w na przeja�d�ce - pan siedzia� ci�ko w siodle, jego �ony prawie nie by�o wida� spod bogatego stroju, a m�ody panicz by� odwa�ny, inteligentny i oczywi�cie bardzo z tego dumny. Prawdopodobnie nie r�ni� si� od ludzi z wioski, pomy�la�a Imrie i przeci�gn�a ci�ki kosz z ziarnem do swojej bruzdy. Upa� utrzyma� si� a� do zachodu s�o�ca, kiedy sko�czyli wysiew; niebo pociemnia�o, zacz�� m�y� deszcz. Imrie rozpostar�a ramiona, ciesz�c si�, �e naprawd� pada, upajaj�c si� ch�odnymi kroplami i mi�ym �agodnym wiatrem, zapachem wilgotnej �yznej ziemi. Na wschodzie pokaza�a si� b�yskawica. Jora, stoj�ca przy Imrie, krzykn�a i wskaza�a r�k�. - To z zamku! - powiedzia�a z przekonaniem. - Pewnie ten magik. Dla nas nie wyczarowa� b�yskawic. - Chcia�abym - odrzek�a Imrie - �eby� zapomnia�a o tym przekl�tym kuglarzu i zn�w zacz�a m�wi� o ch�opcach. Przynajmniej jest ich wi�cej. Jora obrzuci�a j� wzrokiem i odesz�a. Imrie spojrza�a na niebo, zn�w b�ysn�o. Wygl�da�o to z pewno�ci� na zwyk�� wiosenn� b�yskawic� - nic szczeg�lnego, tylko �e zmiany pogody przychodzi�y zwykle ze wschodu, a nie z zachodu, a �wiat�o b�yskawic zdawa�o si� utrzymywa� nad �rodkiem doliny, nie porusza�o si� mimo wiatru, kt�ry gna� chmury. Dziewczyna ze zniecierpliwieniem potrz�sn�a g�ow�, wyprostowa�a ramiona i posz�a w kierunku wioski. Bzdura, pomy�la�a. Po prostu bzdura. Gdy zapad�a noc, po�wiata sta�a si� silniejsza, rzuca�a jasne odblaski na wiosk�. Wujek Rosin powiedzia�, �e przy tym �wietle mo�na by policzy� nasiona w bruzdach. Wujek rozmawia� z Setem, d�ugo i z niepokojem, o mo�liwej wiosennej powodzi - ziarno zosta�oby wyp�ukane, a plony zniszczone. Ciocia Melia dolewa�a m�czyznom piwa. Za ka�dym razem, gdy grzmia�o, lekko podskakiwa�a. Nawet Tib wreszcie przesta� m�wi�. Imrie sko�czy�a zmywanie po kolacji, potem, jakby zara�ona panuj�cym w pokoju napi�ciem, wzi�a drewniane pude�eczko z p�ki nad paleniskiem. Wci�� patrz�c na wujka i Seta otworzy�a je i wodzi�a d�oni� mi�dzy schowanymi w nim przedmiotami. Nagle otworzy�a szeroko oczy ze zdziwienia i wysypa�a zawarto�� pude�eczka na kolana. Brakowa�o zniszczonego amuletu matki. By�a to metalowa kulka, wytarta po latach noszenia. Z pewno�ci� talizman nie mia� �adnej warto�ci z wyj�tkiem zwi�zanych z nim wspomnie�. Imrie jeszcze raz, z niedowierzaniem, przejrza�a rzeczy z pude�eczka. - Ciociu Melio! - Co si� sta�o, dziecko? - zapyta�a ciotka, podchodz�c do niej. Imrie pokaza�a pude�ko. - Znikn�� amulet, amulet mamy... Melia zmarszczy�a brwi. - To mnie nie dziwi, zawsze ucieka� od ludzi. Z wyj�tkiem twojej matki i ciebie. Prawdopodobnie jest w twoim ��ku, znajdziesz go. A teraz b�d� cicho, bo wujek i Set bardzo si� martwi�. Nie my�l o tym teraz. Prosz�. - Poda�a jej kromk� chleba, upieczonego specjalnie dla go�cia. Imrie schowa�a rzeczy do pude�ka i od�o�y�a je na miejsce. Po�o�y�a chleb na stole i wr�ci�a do swego k�cika. Odsun�a ��ko od �ciany. Znalaz�a dwa guziki, dawno zgubion� wst��k� i sporo k�aczk�w kurzu, ale amuletu nie by�o. Obserwuj�ca j� Melia ostrzegawczo potrz�sn�a g�ow�. Imrie dosun�a i pos�a�a ��ko, usiad�a nieszcz�liwa, szczelnie okrywaj�c si� p�aszczem. Znajd� amulet rano, powiedzia�a sobie zdecydowanie; musi by� gdzie� w chacie. Nie ma sensu p�aka� z tego powodu. Przynajmniej nie teraz. Rozlu�ni�a ramiona i ws�ucha�a si� w rozmow� m�czyzn. Wiosenna pow�d� spowoduje zniszczenia i g��d - przygn�bienie wujka i Seta jeszcze si� Pog��bi�o. �aden z nich nie wspomnia� o magiku, chocia� z faktu, �e Set cz�sto uk�ada� d�onie w znak odganiaj�cy Z�o, Imrie wywnioskowa�a, �e obawiaj� si� magii. Powiedzia�a sobie jednak, �e magik nie jest silniejszy ni� ona sama - ma jedynie zdolno�� sprawiania, �e ludzie mu wierz�. To tylko proszki, zapachy i dym, nic wi�cej-z pewno�ci� to nie on jest odpowiedzialny za b�yskawice i deszcz ani za dudni�ce grzmoty, kt�re im towarzyszy�y. Chocia� prawdopodobnie mia� w sobie do�� magii, by odwr�ci� uwag� ludzi, �eby jego pomocnik m�g� bez przeszk�d okra�� ich domy, pomy�la�a nagle. Zerwa�a si� z miejsca. Ciocia Melia zmarszczy�a brwi, a wujek Rosin, kt�ry wsta�, �eby odprowadzi� Seta do drzwi, potrz�sn�� g�ow�. Imrie usiad�a. To by�o tylko podejrzenie, w dodatku sprawa ta nie mia�a �adnego znaczenia w por�wnaniu z zagra�aj�cymi wiosce nieszcz�ciami: powodzi� i g�odem. - Wujku Rosinie... - powiedzia�a Imrie, kiedy Set wyszed�. - Nie dzi�, dziecko - odpar� zm�czony Rosin. - Cokolwiek by to by�o, mo�e poczeka� do rana. Rodzina posz�a spa�, ale Imrie le�a�a sztywno, rozmy�laj�c o amulecie i burzy, a� my�li te stopi�y si�, obie r�wnie straszne. G�o�ny grzmot potrz�sn�� chat� tak silnie, �e Imrie zeskoczy�a z siennika, poszuka�a d�oni� p�aszcza, wci�gn�a buty i zatkn�a za pasek nie zapalon� pochodni�. Porusza�a si� szybko - do sakwy przy pasku w�o�y�a p� chleba, krzesiwo i suszone jab�ko. Potem, wci�� bezszelestnie i szybko, wyruszy�a w noc. Magicy to bzdura, nie ulega w�tpliwo�ci, ale je�li to sprawka szarlatana, kt�ry odwiedzi� wiosk�, Imrie go powstrzyma i odbierze mu amulet. Nie wiedzia�a, jak to zrobi�, zw�aszcza �e jednak m�g� mie� w�adz� nad niebem, ale by�a pewna, i� musi spr�bowa�. Naci�gn�a kaptur na twarz i ruszy�a bardzo szybkim krokiem, �cie�k� prowadz�c� na wsch�d, do zamku. Po chwili zauwa�y�a, �e wci�� si�pi delikatny deszczyk, potem zamienia si� w mgie�k�, a p�niej w ciemno��. Nie ma wi�cej niebezpiecze�stwa wiosennej powodzi - ale niebo raz po raz rozdziera�y b�yskawice, grzmoty trz�s�y ziemi� pod stopami Imrie. Dziewczyna ani razu nie pomy�la�a o powrocie. II Ryle Harken niecierpliwie b�bni� palcami po stole, patrz�c, jak akrobaci kr�c� si�, wyginaj� i ustawiaj� jedni na drugich. G�upia strata czasu, pomy�la�; bankiet, przemowy, popisy, wszystko. Siedz�cy po drugiej stronie sto�u wuj Betry, pan Doliny Norris, marszczy� brwi i skuba� brod�. Betry przyjecha� z Norris dwa dni wcze�niej, przywi�z� nowiny o mo�liwym naje�dzie, co bardzo ubawi�o pana Josicha, ojca Ryle'a. - Daj spok�j, Betry - powiedzia� pan Josich Harken, opieraj�c puchar z winem na wydatnym brzuchu. - Nie masz nic lepszego do roboty, ni� przedziera� si� przez wzg�rza, �eby przynie�� nam g�upie plotki? Napad od strony morza? �mieszne. Tam nic nie ma, kuzynie, wszyscy o tym wiedz�. Pan Betry, szczup�y nerwowy m�czyzna, zamacha� r�kami. - Ale, Josich... - prawie b�aga�. - Pos�uchaj... - Poza tym Harkens jest ma�e, naprawd� male�kie - powiedzia� �agodz�co pan Josich. �wiat�o p�nego popo�udnia wype�nia�o komnat�, o�wietla�o wy�cie�ane fotele i skromne gobeliny. - Niewarte kichni�cia, Betry. To zaledwie par� gospodarstw i jedna rybacka osada. Tak samo zreszt� wygl�da Norris. Gdyby ktokolwiek zbli�a� si� od strony morza, najprawdopodobniej by nas przeoczy�. Przesta� wi�c zadr�cza� si� bez powodu i zacznij si� bawi� - wiemy, �e potrzebowa�e� pretekstu, �eby odwiedzi� siostr�. Betry z oci�ganiem poszed� z innymi podziwia� kwiatowe kompozycje pani Kory. Pan Josich u�miechn�� si� i kaza� przynie�� wi�cej wina. K�opot w tym, pomy�la� Ryle, �e ojciec mo�e mie� racj�. Tu� przed nimi skaka�a akrobatka. Jej wilgotna sk�ra l�ni�a z�oci�cie w blasku p�omieni. Teraz dziewczyna stan�a na r�kach. Omal nie straci�a r�wnowagi i zawodowego u�miechu. W Harkens od dziesi�tek lat panowa� pok�j. By�o zbyt ma�e, �eby przyci�gn�� czyj�� uwag�, nie za biedne, nie za bogate, schowane w niewielkiej dolinie mi�dzy morzem a wysokimi wzg�rzami, kt�re wyznacza�y zachodni� granic� Doliny Norris. Na p�nocy rozci�ga�y si� kamieniste wzg�rza i lasy, oddzielaj�ce j� od Doliny Menas, sk�d od dobrych dziesi�ciu lat nie dochodzi�y �adne wie�ci. Strome granitowe g�ry, pe�ne, je�li wierzy� plotkom, miejsc wielkiej, ciemnej Mocy, os�ania�y Harkens od po�udnia. Dolina by�a wi�c odizolowana, spokojna i, jak pomy�la� ze z�o�ci� Ryle, nudna. Najwi�ksz� rozrywk�, jak� proponowa�a odwiedzaj�cemu j� panu, by�y popisy niezr�cznych akrobat�w i czekaj�cy w kuchni magik ubrany w �achmany. Minstrele, pomy�la� Ryle, mogliby u�o�y� o Harkens tylko komiczne pie�ni. Akrobaci zako�czyli popis dr��c� spocon� piramid� przed wielkim kominkiem. Pani Kora entuzjastycznie bi�a brawo; jej okr�g�a twarz si� zarumieni�a. Josich uni�s� kielich na znak aprobaty, pan Betry wci�� skuba� brod�. Ryle niecierpliwie uni�s� si� na fotelu. - Cudownie - powiedzia�a matka swym dziecinnym g�osem. Nie s�dzisz, Betry? Czy� nie byli cudowni? - Cudowni - powt�rzy� niepewnie pan Betry. Ryle zakry� twarz r�k�. I w ten spos�b sp�dz� ca�e �ycie, pomy�la� zrozpaczony. Uwi�zany do tej nudnej doliny, w otoczeniu ch�op�w i rybak�w, ani zbyt biednych, ani zbyt bogatych, w miejscu zbyt ma�ym, �eby zauwa�y�a je historia. Gdybym by� panem Doliny Harkens, my�la�, ufortyfikowa�bym Pessik, ryback� osad� u st�p zamku; zbudowa�bym spichlerze na �ywno�� i wod�, opr�ni�bym skromn� zbrojowni� zamku, wzi��bym do wojska ch�op�w. Powiedzia� to ojcu, kiedy wuj Betry znikn�� w ogrodach. - Zrobi�by� to, prawda? - powiedzia� ojciec, pokazuj�c gestem, �e chce wi�cej wina. - Ufortyfikowa� dziesi�� kamiennych domk�w, ale czym, modlitw�? Wodorostami i marzeniami? I nie zapominaj, �e jest wczesna wiosna, nie mamy czego sk�adowa�, dop�ki nie �ci�gniemy daniny z wiosek, zreszt� co b�d� wtedy jedli ich mieszka�cy? Nie my�la�bym te� o poborze do wojska. Nie w czasie zasiew�w. Chyba �e masz zamiar karmi� nas zim� ga��zkami i korzonkami. Nie przygotowa�e� chyba gruntu pod krzaki, co? Mam nadziej�, �e nie - matka by si� zmartwi�a. - Nie s�dz�, �eby to by� dobry pow�d do �art�w - odpar� gniewnie Ryle. - Je�li Betry ma racj� i rzeczywi�cie szykuje si� napa��, nie musisz si� martwi� po�ywieniem na przysz�� zim�, bo ju� nas nie b�dzie, wi�c nie b�dziemy musieli je��. - Ale Betry si� myli. - Pan Josich by� cierpliwy. - Jest roztrz�siony z powodu plotek, jakich nagada� mu jaki� w�drowny kupiec, kt�ry z kolei us�ysza� je B�g wie gdzie. Zesz�ego lata z Wielkiego Pustkowia przyszli bandyci, poprzedniej wiosny zdarzy�o si� co� r�wnie �miesznego. Betry si� nudzi, to wszystko. Po d�ugiej zimie ka�dy jest znudzony. - A ty nie? - zapyta� szorstko Ryle. - Ja? - za�mia� si� ojciec. - Przy tych wszystkich obowi�zkach? Nie b�d� g�upi, ch�opcze. - Machn�� na Ryle'a r�k�. Dziesi�� minut p�niej by� ju� na polu za zamkiem, poch�oni�ty rozmow� z pszczelarzem. S�u��cy zwin�li i wynie�li maty akrobat�w, inni przynie�li przybory sztukmistrza. Pani Kora przerwa�a pogaw�dk� z bratem. Wszed� magik. Sk�oni� si� przed sto�em, odrzuci� w ty� swe d�ugie r�kawy i wyczarowa� z powietrza tuzin szarych go��bi. Ptaki polecia�y w g�r�, pani Kora klaska�a, a magik obdarowa� j� bukietem r�, kt�ry r�wnie� wzi�� nie wiadomo sk�d. Jego pomocnik ustawi� ruszt. Przedstawienie, musia� przyzna� Ryle, by�o naprawd� dobre, szczeg�lnie potwory z dymu. Wype�nia�y komnat�, kr�c�c si� wok� siebie. Mia