2597

Szczegóły
Tytuł 2597
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2597 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2597 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2597 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

lemStanis�aw LEM Bajki Robot�w Wydawnictwo Literackie, Krak�w, 1967 TRZEJ ELEKTRYCERZE �y� raz pewien wielki konstruktor-wynalazca, kt�ry, nie ustaj�c, wymy�la� urz�dzenia niezwyk�e i najdziwniejsze stwarza� aparaty. Zbudowa� by� sobie maszynk�-okruszynk�, kt�ra pi�knie �piewa�a i nazwa� j� ptaszyd�o. Piecz�towa� si� sercem �mia�ym i ka�dy atom, kt�ry wyszed� spod jego r�ki, nosi� �w znak, �e dziwili si� potem uczeni, odnajduj�c w widmach atomowych migotliwe serduszka. Zbudowa� wiele po�ytecznych maszyn, wielkich i ma�ych, a� naszed� go pomys� dziwaczny, aby �mier� z �yciem w jedno z��czy� i tak dopi�� niemo�liwo�ci. Postanowi� zbudowa� istoty rozumne z wody, ale nie tym okropnym sposobem, o kt�rym zaraz pomy�licie. Nie, my�l o cia�ach mi�kkich i mokrych by�a mu obca, brzydzi� si� jej jak ka�dy z nas. Zamierzy� zbudowa� z wody istoty prawdziwie pi�kne i m�dre, wi�c krystaliczne. Wybra� tedy planet�, bardzo od wszystkich s�o�c oddalon�, z zamarz�ego jej oceanu wysi�ki g�ry lodowe i z nich, jak z kryszta�u g�rskiego, wyciosa� Kryonid�w. Zwali si� tak, bo tylko w przera�liwym mrozie istnie� mogli i w pustce bezs�onecznej. Pobudowali te� w nied�ugim czasie miasta i pa�ace lodowe, a �e wszelkie ciep�o grozi�o im zgub�, zorze polarne �apali do wielkich naczy� przejrzystych i nimi o�wietlali swoje siedziby. Im kto by� w�r�d nich mo�niejszy, tym wi�cej mia� z�rz polarnych, cytrynowych i srebrzystych, i �yli sobie szcz�liwie, a �e si� nie tylko w �wietle, ale i w szlachetnych kamieniach kochali, s�yn�li ze swych klejnot�w. Klejnoty te by�y z zamarzni�tych gaz�w ci�te i szlifowane. Barwi�y im wieczn� ich noc, w kt�rej, jak duchy uwi�zione, p�on�y wysmuk�e zorze polarne, podobne do zakl�tych mg�awic w k�odach z kryszta�u. Niejeden zdobywca kosmiczny chcia� posi��� te bogactwa, ca�a bowiem Kryonia by�a z najwi�kszych dali widoczna, migoc�c bokami jak klejnot, obracany z wolna na czarnym aksamicie. Przybywali wi�c awanturnicy na Kryoni�, by szcz�cia wojennego pr�bowa�. Przylecia� na ni� elektrycerz Mosi�ny, kt�ry st�pa�, jakby dzwon dzwoni�, ale zaledwie na lodach nog� postawi�, stopi�y si� od gor�ca i run�� w otch�a� lodowego oceanu, a wody zamkn�y si� nad nim i, jak owad w bursztynie, w g�rze lodowej na dnie m�rz kryo�skich po dzie� ostatni spoczywa. Nie odstraszy� los Mosi�nego innych �mia�k�w. Przylecia� po nim elektrycerz �elazny, opiwszy si� p�ynnym helem, a� mu w stalowym wn�trzu bulgota�o, a szron, osiadaj�cy na pancerzu, uczyni� go do kuk�y �niegowej podobnym. Ale szybuj�c ku powierzchni planety rozpali� si� od tarcia atmosferycznego, hel p�ynny wyparowa� z niego �wiszcz�c, a on sam, �wiec�c czerwono, na ska�y lodowe upad�, kt�re zaraz si� otwar�y. Wydoby� si�, par� buchaj�c, podobny do gejzera wrz�cego, lecz wszystko, czego si� tkn��, stawa�o bia�ym ob�okiem, z kt�rego �nieg pada�. Usiad� wi�c i czeka�, a� ostygnie, a gdy ju� gwiazdki �niegowe przesta�y topnie� mu na pancernych naramiennikach, chcia� wsta� i ruszy� w b�j, lecz smar st�a� mu w stawach i nie m�g� nawet grzbietu wyprostowa�. Do dzisiaj tak siedzi, a �nieg padaj�cy uczyni� go bia�� g�r�, z kt�rej tylko ostrze he�mu wystaje. Nazywaj� t� g�r� �elazn�, a w oczodo�ach jej l�ni wzrok zamarzni�ty. Pos�ysza� o losie poprzednik�w trzeci elektrycerz, Kwarcowy, kt�rego w dzie� nie wida� by�o inaczej jak soczewk� polerowan�, a w nocy jak odbicie gwiazd. Nie obawia� si�, �e mu olej w cz�onkach st�eje, bo go nie mia�, ani �e lodowe kry pod nogami mu p�kn�, m�g� bowiem zimnym stawa� si�, jak chcia�. Jednego musia� unika�, to jest my�lenia uporczywego, od niego bowiem rozgrzewa� mu si� kwarcowy m�zg i to mog�o go zgubi�. Ale postanowi� sobie bezmy�lno�ci� �ywot uratowa� i zwyci�stwo nad Kryonidami osi�gn��. Przylecia� na planet�, a taki by� d�ug� podr� przez wieczn� noc galaktyczn� zmro�ony, �e meteory �elazne, kt�re si� o jego pier� w locie ociera�y, trzaska�y na kawa�ki dzwoni�c jak szk�o. Osiad� na bia�ych �niegach Kryonii, pod jej niebem czarnym jak garnek pe�ny gwiazd i, podobny do lustra przejrzystego, chcia� si� zastanowi�, co ma pocz�� dalej, ale ju� �nieg wok� niego sczernia� i pocz�� parowa�. - Oho! - rzek� sobie Kwarcowy - niedobrze! Nic po tym, byle tylko nie my�le�, a b�dzie dobra nasza! I postanowi� sobie t� jedn� fraz� powtarza�, cokolwiek si� stanie, bo nie wymaga�a wysi�ku umys�owego, a dzi�ki temu wcale go nie rozgrzewa�a. Ruszy� tedy pustyni� �nie�n� Kwarcowy, bezmy�lnie i byle jako, aby ch��d zachowa�. Szed� tak, a� doszed� do mur�w lodowych stolicy Kryonid�w, Frygidy. Rozp�dzi� si�, g�ow� w blanki uderzy�, a� skry posz�y, lecz nic nie wsk�ra�. - Spr�bujemy inaczej! - rzek� sobie i zastanowi� si�, ile to te� b�dzie: dwa razy dwa? A kiedy rozmy�la� nad tym, g�owa mu si� nieco rozgrza�a, wi�c drugi raz mury roziskrzone taranowa�, ale tylko do�ek uczyni� niewielki. - Ma�o by�o! - rzek� sobie. - Spr�bujemy czego� trudniejszego. Ile to te� b�dzie: trzy razy pi��? Teraz to ju� g�ow� jego otoczy�a chmura skwiercz�ca, bo �nieg w zetkni�ciu z tak gwa�townym my�leniem od razu kipia�, wi�c cofn�� si� Kwarcowy, nabra� rozp�du, uderzy� i na wylot przeszed� mur, a za nim jeszcze dwa pa�ace i trzy domy pomniejszych Graf�w Mro�nych, wypad� na wielkie schody, chwyci� si� por�czy ze stalaktyt�w, ale stopnie by�y jak �lizgawka. Zerwa� si� szybko, bo ju� wszystko wok� niego taja�o i m�g� w ten spos�b przewali� si� przez ca�e miasto w g��b, w przepa�� lodow�, gdzie by na wieki zamarz�. - Nic po tym! Byle tylko nie my�le�! Dobra nasza! - rzek� sobie i w samej rzeczy zaraz ostyg�. Wyszed� wi�c z tunelu lodowego, kt�ry wytopi�, i znalaz� si� na wielkim placu, ze wszech stron o�wietlonym zorzami polarnymi, kt�re mruga�y szmaragdem i srebrem z kolumn kryszta�owych. I wyszed� mu naprzeciw skrz�cy si� gwiezdnie rycerz ogromny, w�dz Kryonid�w, Boreal. Zebra� si� w sobie elektrycerz Kwarcowy i run�� do ataku, a tamten zwar� si� z nim i by� taki �oskot, jak kiedy si� zderza dwie g�ry lodowe po�rodku Oceanu P�nocnego. Odpad�a l�ni�ca prawica Boreala, odr�bana u nasady, ale nie stropi� si�, dzielny, lecz odwr�ci� si�, aby pier�, szerok� jak lodowiec, kt�rym wszak by�, nadstawi� wrogowi. Tamten za� drugi raz nabra� szybko�ci i zn�w taranowa� go straszliwie. Twardszy by� kwarc i bardziej spoisty od lodu, p�k� wi�c Boreal z hukiem, jakby lawina zesz�a po zboczach skalnych, i le�a�, rozpry�ni�ty w �wietle z�rz polarnych, kt�re patrza�y na jego kl�sk�. - Dobra nasza! Byle tak dalej! - rzek� Kwarcowy i zerwa� z pokonanego klejnoty cudownej pi�kno�ci: pier�cienie, wysadzane wodorem, hafty i guzy roziskrzone, podobne do diamentowych, lecz z tr�jcy gaz�w szlachetnych r�ni�te - argonu, kryptonu i ksenonu. Ale gdy si� nimi zachwyca�, pociepla� ze wzruszenia, tote� owe brylanty i szafiry, sycz�c, wyparowa�y mu pod dotkni�ciem, �e nie trzyma� ju� nic - pr�cz kilku kropelek rosy, kt�ra te� si� zaraz ulotni�a. - Oho! A wi�c i zachwyca� si� nie nale�y! Nic to! Byle tylko nie my�le�! - rzek� sobie i ruszy� dalej w g��b zdobywanego grodu. Ujrza� w dali posta� nadci�gaj�c� ogromn�. By� to Albucyd Bia�y, Jenera�-Minera�, kt�rego roz�o�yst� pier� rz�dy orderowych sopli przecina�y z wielk� gwiazd� Szronu na wst�dze glacjalnej; �w stra�nik skarbc�w kr�lewskich broni� dost�pu Kwarcowemu, kt�ry run�� na� jak burza i zdruzgota� z grzmotem lodowym. Przybieg� Albucydowi z pomoc� ksi��� Astrouch, pan na lodach czarnych; temu elektrycerz nie da� rady, bo ksi��� mia� na sobie kosztown� zbroj� azotow�, w helu hartowan�. Mr�z od niej szed� taki, �e Kwarcowemu odj�o impet i ruchy jego os�ab�y, a zorze polarne a� przyblad�y, taki si� wiew Zera Absolutnego rozszed� woko�o. Zerwa� si� Kwarcowy, my�l�c: - Rety! Co te� to si� znowu dzieje takiego? - a� wielkiego zdumienia m�zg mu si� rozgrza�, Zero Absolutne sta�o si� letnie i na jego oczach Astrouch sam j�� si� rozpada� na dzwona, z gromami, kt�re wt�rowa�y jego agonii, a� tylko kupa czarnego lodu, wod� jak �zami ociekaj�ca, w ka�u�y zasta�a na pobojowisku. - Dobra nasza! - rzek� sobie Kwarcowy - byle tylko nie my�le�, a je�li potrzeba, to my�le�! Tak lub owak - zwyci�y� musz�! I pogna� dalej, a kroki jego dzwoni�y, jakby kto� m�otem t�uk� kryszta�y; i t�tni� p�dz�c ulicami Frygidy, a mieszka�cy jej spod bia�ych okap�w patrzyli na� z rozpacz� w sercach. Mkn�� tak niczym rozjuszony meteor Drog� Mleczn�, gdy dostrzeg� w dali posta� samotn�, niewielk�. By� to sam Baryon, zwany Lodoustym, najwi�kszy m�drzec Kryonid�w. Rozp�dzi� si� Kwarcowy, by go jednym ciosem zmia�d�y�, ten jednak ust�pi� mu z drogi i pokaza� dwa palce wystawione; nie wiedzia� Kwarcowy, co by to mog�o znaczy�, ale zawr�ci� i - nu�e na przeciwnika, lecz Baryon znowu tylko o krok mu si� usun�� i szybko pokaza� jeden palec. Zdziwi� si� nieco Kwarcowy i zwolni� biegu, chocia� ju� nawr�ci� i w�a�nie mia� bra� rozp�d. Zamy�li� si� i woda j�a p�yn�� z pobliskich dom�w, ale nie widzia� tego, bo Baryon ukaza� mu k�ko z palc�w z�o�one i przez nie kciukiem drugiej r�ki pr�dko tam i sam porusza�. Kwarcowy my�la� i my�la�, co te� by te milcz�ce gesty mia�y wyra�a� i otwar�a mu si� pustka pod nogami, chlusn�o z niej czarn� wod�, a on sam polecia� w g��b jak kamie� i nim zd��y� sobie jeszcze powiedzie�: - Nic to, byle nie my�le�! - ju� go na �wiecie nie by�o. Pytali potem uratowani Kryonidzi, wdzi�czni Baryonowi za ratunek, co chcia� wyjawi� znakami, kt�re straszliwemu elektrycerzowi-przyb��dzie pokazywa�. - To rzecz ca�kiem prosta - odpar� m�drzec. - Dwa palce znaczy�y, �e jest nas dw�ch, razem z nim. Jeden, �e zaraz ja sam tylko zostan�. Potem pokaza�em mu k�ko na znak, �e si� wko�o niego l�d otworzy i otch�a� czarna oceanu poch�onie go na wieki. Jednego nie poj�� tak samo, jak drugiego i trzeciego. - Wielki m�drcze! - zawo�ali zdumieni Kryonidzi. - Jak�e mog�e� dawa� takie znaki straszliwemu napastnikowi?! Pomy�l, panie, co by�oby, gdyby ci� zrozumia� i zdziwienia zaniecha�?! Przecie� nie rozgrza�by go w�wczas namys� i nie run��by w bezdenn� otch�a�... - Ach, tego nie obawia�em si� wcale - rzek� z zimnym u�miecham Baryon Lodousty - wiedzia�em bowiem z g�ry, �e niczego nie pojmie. Gdyby cho� odrobin� mia� rozumu, nie przyby�by do nas. C� bowiem mo�e przyj�� istocie, kt�ra pod s�o�cem mieszka, z klejnot�w gazowych i srebrnych gwiazd lodu? A oni zadziwili si� z kolei m�dro�ci m�drca i odeszli, uspokojeni, do swych dom�w, w kt�rych czeka� ich mr�z mi�y. Odt�d nikt ju� nie pr�bowa� najecha� Kryomi, bo zabrak�o g�upc�w w ca�ym Kosmosie, chocia� niekt�rzy m�wi�, �e ich jeszcze sporo, a tylko drogi nie znaj�. URANOWE USZY �y� raz pewien in�ynier-kosmogonik, kt�ry rozja�nia� gwiazdy, �eby pokona� ciemno��. Przyby� do mg�awicy Andromedy, gdy jeszcze by�a pe�na czarnych chmur. Skr�ci� zaraz wir wielki, a gdy ten ruszy�, kosmogonik si�gn�� po swoje promienie. Mia� ich trzy: czerwony, fioletowy i niewidzialny. Za�egn�� kul� gwiazdow� pierwszym i zaraz sta�a si� czerwonym olbrzymem, ale nie zrobi�o si� ja�niej w mg�awicy. Uk�u� gwiazd� drugim promieniem, a� zbiela�a. Powiedzia� do swego ucznia: - Pilnuj mi jej! - a sam poszed� inne rozpala�. Ucze� czeka� tysi�c lat i drugi tysi�c a in�ynier nie wraca�. Znudzi�o mu si� to czekanie. Podkr�ci� gwiazd� i z bia�ej sta�a si� b��kitna. Spodoba�o mu si� to i pomy�la�, �e ju� wszystko umie. Chcia� jeszcze podkr�ci�, ale si� sparzy�. Poszuka� w puzderku, kt�re zostawi� kosmogonik, a tam nic nie ma, jako� zanadto nic; patrza� i nawet dna nie zobaczy�. Domy�li� si�, �e to niewidzialny promie�. Chcia� poszturcha� nim gwiazd�, nie wiedzia� jednak - jak. Wzi�� puzderko i cisn�� ca�e w ogie�. Wszystkie chmury Andromedy zaja�nia�y wtedy, jakby sto tysi�cy s�o�c naraz za�wieci�o i sta�o si� w ca�ej mg�awicy jasno jak w dzie�. Uradowa� si� ucze�, ale nied�uga by�a jego uciecha, gwiazda bowiem p�k�a. Nadlecia� wtedy Kosmogonik, widz�c szkod�, a �e niczego nie chcia� zmarnowa�, chwyta� p�omienie i urabia� z nich planety. Pierwsz� stworzy� gazow�, drug� w�glow�, a do trzeciej ju� mu tylko najci�sze metale zosta�y, wysz�a wi�c z tego kula aktynowc�w. Kosmogonik �cisn�� j�, pu�ci� w lot i powiedzia�: - Za sto milion�w lat wr�c�, zobaczymy, co z tego b�dzie. - I pomkn�� szuka� ucznia, kt�ry ze strachu przed nim uciek�. A na planecie tej, Aktynurii, powsta�o wielkie pa�stwo Palatynid�w. Ka�dy z nich by� tak ci�ki, �e tylko po Aktynurii m�g� chodzi�, bo na innych planetach grunt si� pod nim zapada�, a kiedy krzykn��, g�ry pada�y. Ale u siebie w domu lekko st�pali i g�osu nie �mieli podnie��, albowiem w�adca ich, Architor, nie zna� miary w okrucie�stwie. Mieszka� w pa�acu, z g�ry platynowej wyciosanym, w kt�rym by�o sze��set ogromnych sal, a w ka�dej jedna jego d�o� le�a�a, taki by� wielki. Wyj�� z pa�acu nie m�g�, ale wsz�dzie mia� szpieg�w, taki by� podejrzliwy, i n�ka� te� poddanych swoj� chciwo�ci�. Nie potrzebowali Palatynidzi �adnych lamp ani ogni noc�, bo wszystkie g�ry ich planety by�y radioaktywne, �e o nowiu mo�na by�o szpilki liczy�. W dzie�, kiedy s�o�ce zbyt dawa�o si� we znaki, spali w podziemiach swoich g�r i tylko nocami schodzili si� w metalowych dolinach. Ale okrutny Architor kaza� do kot��w, w kt�rych topiono pallad z platyn�, wrzuca� bry�y uranu i obwie�ci� o tym w ca�ym pa�stwie. Ka�dy Palatynida musia� przyby� do pa�acu kr�lewskiego, gdzie mu brano miar� na nowy pancerz i zak�adano naramienniki i szyszak, r�kawice i nagolenniki, przy�bic� i he�m, a wszystko samo�wiec�ce, bo odzienie to by�o z blachy uranowej, a najmocniej �wieci�y si� uszy. Odt�d nie mogli ju� Palatynidzi gromadzi� si� dla wsp�lnej rady, bo je�li zbiegowisko stawa�o si� zbyt t�oczne, wybucha�o. Musieli w'�c p�dzi� �ywot samotnie, omijaj�c siebie z daleka, w trwodze przed reakcj� �a�cuchow�, Architor za� radowa� si� ich smutkiem i obci��a� ich coraz nowymi daninami. Mennice jego w sercu g�r bi�y dukaty o�owiane, o�owiu bowiem najmniej by�o na Aktynurii i najwi�ksz� mia� cen�. Wielk� bied� cierpieli poddani z�ego w�adcy. Niekt�rzy pragn�li wznieci� bunt przeciw Architorowi i porozumiewali si� w tym celu na migi, ale nic z tego nie wychodzi�o, bo zawsze znalaz� si� kto� mniej poj�tny, kto zbli�a� si� do reszty, aby zapyta�, o co chodzi, i wskutek jego nierozgarni�cia spisek natychmiast wylatywa� w powietrze. By� na Aktynurii m�ody wynalazca, zw�cy si� Pyron, kt�ry nauczy� si� ci�gn�� druty z platyny tak cienkie, �e mo�na z nich by�o robi� sieci, w kt�re chwyta�y si� ob�oki. Wynalaz� Pyron telegraf z drutem, a potem tak cienki drut wyci�gn��, �e ju� go nie by�o, i w ten spos�b powsta� telegraf bez drutu. Nadzieja wst�pi�a w mieszka�c�w Aktynurii, my�leli bowiem, �e teraz uda si� spisek zawi�za�. Ale chytry Architor pods�uchiwa� wszystkie rozmowy, trzymaj�c w ka�dej z sze�ciuset r�k przewodnik platynowy, dzi�ki czemu wiedzia�, co jego poddani m�wi�, a ledwo dosz�o do� s�owo "bunt" albo "rokosz", natychmiast wysy�a� pioruny kuliste, kt�re spiskowc�w zamienia�y w p�omienist� ka�u��. Pyron postanowi� podej�� z�ego w�adc�. Kiedy zwraca� si� do przyjaci�, zamiast "bunt" m�wi� "buty", zamiast "spiskowa�" - "odlewa�", i w ten spos�b przygotowywa� powstanie. Architor za� dziwi� si�, czemu jego poddani tak si� naraz szewstwem zaj�li, bo nie wiedzia�, �e kiedy m�wi� "na kopyto wzi��", rozumiej� przez to "wbi� na pal ognisty", a buty za ciasne oznaczaj� jego tyrani�. Ale ci, do kt�rych zwraca� si� Pyron, nie zawsze go dobrze pojmowali, gdy� nie m�g� im inaczej wyja�ni� swych plan�w, ani�eli w szewskiej mowie. Wyk�ada� im tak i owak, a gdy byli niepoj�tni, przez nieostro�no�� zatelegrafowa� raz: "z plutonu pasy drze�", niby na zel�wki. Ale tu kr�l przerazi� si�, pluton bowiem jest krewnym najbli�szym uranu, a uran - toru, Architor za� brzmia�o jego imi�. Wys�a� wi�c natychmiast stra� pancern�, kt�ra uj�a Pyrona i rzuci�a na o�owian� posadzk� przed oblicze kr�la. Pyron nie przyzna� si� do niczego, ale kr�l uwi�zi� go w palladowej baszcie. Wszelka nadzieja opu�ci�a Palatynid�w, ale nadszed� ju� czas i wr�ci� w ich strony Kosmogonik, tw�rca trzech planet. Przyjrza� si� z dala porz�dkom, panuj�cym na Aktynurii, i rzek� sobie: - Tak nie mo�e by�! - Za czym uprz�d� najcie�sze i najtwardsze promieniowanie, jak w kokonie, z�o�y� w nim w�asne cia�o, aby czeka�o na jego powr�t, a sam przybra� posta� ubogiego ciury i zeszed� na planet�. Kiedy ciemno�� zapad�a i tylko dalekie g�ry zimnym � pier�cieniem o�wietla�y platynow� dolin�, Kosmogonik chcia� si� zbli�y� do poddanych kr�la Architora, ale ci unikali go z najwi�ksz� trwog�, obawiali si� bowiem uranowej eksplozji, a on na pr�no goni� za tym lub za owym, bo nie rozumia�, dlaczego tak przed nim uciekaj�. Kr��y� wi�c po wzg�rzach, do tarcz rycerskich podobnych, krokiem dzwoni�cym, a� zaszed� do podn�a baszty, w kt�rej Architor trzyma� skutego Pyrona. Zobaczy� go Pyron przez kraty i wyda� mu si� Kosmogonik, cho� w postaci skromnego robota, inny od wszystkich Palatynid�w: nie �wieci� bowiem w ciemno�ci ani troch�, lecz ciemny by� jak trup. Dzia�o si� tak dlatego, poniewa� w zbroi jego nie by�o ani krzty uranu. Okrzykn�� chcia� go Pyron, ale usta mia� za�rubowane, wi�c tylko skrzesa� iskier, bij�c g�ow� o �ciany swego wi�zienia, a Kosmogonik, ujrzawszy ten b�ysk, zbli�y� si� do baszty i zajrza� w zakratowane okienko. Pyron nie m�g� m�wi�, ale m�g� dzwoni� �a�cuchami, wydzwoni� wi�c ca�� prawd� Kosmogonikowi. - Cierp i czekaj - rzek� mu �w - a doczekasz si�. Kosmogonik uda� si� w najdziksze g�ry Aktynurii i szuka� przez trzy dni kryszta��w kadmu, a kiedy je znalaz�, na blach� je rozp�aszczy� bij�c palladowymi g�azami. Wykroi� z blachy kadmowej nauszniki i k�ad� je na progach wszystkich domostw. Palatynidzi za�, kt�rzy je znajdowali, zdziwieni nak�adali je zaraz, bo by�a zima. Noc� pojawi� si� w�r�d nich Kosmogonik i pr�cikiem roz�arzonym porusza� tak szybko, �e si� z tego uk�ada�y ogniste linie. W ten spos�b pisa� do nich w ciemno�ci: ,,Mo�ecie si� ju� zbli�y� bezpiecznie, kadm was przed zgub� uranow� ochroni." Oni jednak my�leli, �e jest kr�lewskim szpiegiem i nie ufali jego radom. Rozgniewa� si� Kosmogonik, �e mu nie wierz�, poszed� w g�ry i zbiera� w nich rud� uranow�, wytapia� z niej metal srebrzysty i bi� z niego l�ni�ce dukaty; na jednej stronie by� profil �wietlisty Architora, a na drugiej - wizerunek jego sze�ciuset r�k. Objuczony dukatami uranowymi powr�ci� Kosmogonik w dolin� i pokaza� Palatynidom taki dziw: rzuca� dukaty z dala od siebie, jeden na drugi, �e uczyni� si� z nich dzwoni�cy stos, a kiedy dorzuci� jeszcze jeden dukat nad miar�, powietrze zadr�a�o, z dukat�w strzeli�a jasno�� i obr�ci�y si� w kul� bia�ego p�omienia, a gdy wiatr wszystko rozwia�, tylko krater zosta�, wytopiony w skale. Potem drugi raz j�� rzuca� Kosmogonik dukaty z wora, ale ju� inaczej, bo co dukat rzuci�, to go z wierzchu przykry� p�ytk� kadmow�, i cho� powsta� z tego stos sze�� razy wi�kszy ni� poprzednio, nic si� nie sta�o. Uwierzyli mu wtedy Palatynidzi i, skupiwszy si�, z najwi�ksz� ochot� spisek zaraz przeciwko Architorowi zawi�zali. Chcieli obali� kr�la, ale nie wiedzieli jak, pa�ac by� bowiem murem promienistym otoczony, a na zwodzonym mo�cie sta�a maszyna katowska, i kto nie zna� has�a, tego rozcina�a na sztuki. Zbli�a�a si� w�a�nie p�atno�� nowej daniny, kt�r� chciwy Architor ustanowi�. Rozda� Kosmogonik poddanym kr�lewskim uranowe dukaty i nimi radzi� sp�aca� danin�. Tak te� uczynili. Cieszy� si� kr�l, �e tak wiele �wiec�cych dukat�w idzie do jego skarbca, bo nie wiedzia�, �e s� uranowe, a nie o�owiane. W nocy za� Kosmogonik stopi� wi�zienne kraty i wyswobodzi� Pyrona, a kiedy milcz�c szli dolin� w �wietle radioaktywnych g�r, jakby pier�cie� Ksi�yc�w spad� i opasa� koliskiem widnokr�gi, naraz �wiat�o�� wybuch�a straszliwa, bo stos uranowych dukat�w w skarbcu kr�lewskim nazbyt ju� ur�s� i wszcz�a si� w nim reakcja �a�cuchowa. Eksplozja podniebna rozerwa�a pa�ac i cielsko metalowe Architora, a si�a jej by�a taka, �e sze��set oderwanych d�oni tyrana polecia�o w pr�ni� mi�dzygwiezdn�. Na Aktynurii zapanowa�a rado��, Pyron zosta� jej sprawiedliwym w�adc�, a Kosmogonik, powr�ciwszy w ciemno��, cia�o swoje wydoby� z promienistego kokonu i odszed�, by gwiazdy zapali�. Sze��set za� platynowych r�k Architora do dzisiaj kr��y wok� planety, jako pier�cie�, podobny do Satumowego, �wiec�c wspania�ym blaskiem, stokrotnie od �wiat�a g�r radioaktywnych silniejszym, i powiadaj� uradowani Palatynidzi: - Patrzcie, jak dobrze Tor nam �wieci. - A poniewa� niekt�rzy katem do dzi� go nazywaj�, powiedzenie to sta�o si� porzekad�em, dosz�o do nas po d�ugiej w�dr�wce w�r�d wysp galaktycznych i dlatego powiadamy: "Kat mu �wieci." DWA POTWORY Dawno temu, w�r�d czarnego bezdro�a, na biegunie galaktycznym, w samotnej wyspie gwiezdnej, by� uk�ad posz�stny; pi�� jego s�o�c kr��y�o samotnie, ostatnie za� mia�o planet� ze ska� ogniowych, z niebem jaspisowym, a na planecie ros�o w pot�g� pa�stwo Argens�w, czyli Srebrzystych. W�r�d g�r czarnych, na r�wninach bia�ych, sta�y ich miasta Ilidar, Bizmalia, Sinalost, lecz najwspanialsza by�a stolica Srebrzystych Etema, w dzie� jak lodowiec niebieski, w nocy jak gwiazda wypuk�a. Od meteor�w chroni�y j� mury wisz�ce i pe�no sta�o w niej chryzoprasowych budowli, jasnych jak z�oto, turmalinowych i odlewanych z morionu, wi�c czarniejszych od pr�ni. Najpi�kniejszy by� jednak pa�ac monarch�w argenckich, pod�ug ujemnej architektury wzniesiony, gdy� budowniczowie nie chcieli stawia� granic ani wzrokowi, ani my�li, i by�a to budowla urojona, matematyczna, bez strop�w, dach�w czy �cian. Panowa� z niej r�d Energ�w nad ca�� planet�. Za kr�la Treopsa Syderyjczycy Azmejscy napadli na pa�stwo Energ�w z nieba, metalow� Bizmali� z asteroidami w jedno obr�cili cmentarzysko i wiele innych zadali Srebrzystym kl�sk, a� dopiero m�ody kr�l Iloraks, po�yarcha niemal wszechwiedny, wezwawszy najm�drszych astrotechnik�w, kaza� otoczy� ca�� planet� systemem wir�w magnetycznych i fosami grawitacyjnymi, w kt�rych czas p�dzi� tak rw�cy, �e ledwo jaki� napastnik nierozwa�ny tam wst�pi�, ju� sto milion�w lat albo i wi�cej min�o, i ze staro�ci w proch si� rozsypa�, nim jeszcze zd��y� �uny miast argenckich zobaczy�. Te niewidzialne przepa�cie czasu i zasieki magnetycznie broni�y dost�pu do planety tak dobrze, �e mogli Argensi przej�� do ataku. Wyruszyli wtedy na Azmej� i poty jej s�o�ce bia�e promieniomiotami bombardowali i dra�nili, a� za�egli w nim po�og� j�drow�;sta�o si� ono Supernow� i spali�o w obj�ciach po�aru planet� Syderyjezyk�w. Potem przez wieki ca�e spok�j, �ad i dobrobyt panowa�y w�r�d Argens�w. Nie urywa�a si� ci�g�o�� rodu panuj�cego, a ka�dy Energ, kiedy na tron wst�powa�, w dniu koronacji schodzi� do podziemi pa�acu urojonego i tam z r�k martwych swego poprzednika wyjmowa� ber�o srebrzyste. Nie by�o to zwyk�e ber�o; przed tysi�cleciami wyryto na nim taki napis: "Je�eli potw�r wieczny jest, to go nie ma, czyli s� dwa,' je�li nic nie pomo�e, strzaskaj mnie." Nie wiedzia� nikt ani w ca�ym pa�stwie, ani na dworze Energ�w, co znaczy� �w napis, bo pami�� o jego powstaniu zatar�a si� ju� przed wiekami. Dopiero podczas panowania kr�la Inhistona to si� odmieni�o. Pojawi� si� wtedy na planecie nieznany, olbrzymi stw�r, kt�rego przera�liwa s�awa wnet dotar�a na obie p�kule. Nikt go z bliska nie widzia�, bo �mia�ek taki ju� nie wraca� do swoich; nie wiadomo by�o, sk�d si� �w stw�r wzi��; starcy utrzymywali, �e wyl�g� si� z olbrzymich wrak�w i porozw��czonych dzwon osmu i tantalu, kt�re pozosta�y po zdruzgotanej asteroidami Bizmalii, nie odbudowano bowiem tego miasta. Powiadali starcy, �e z�e si�y drzemi� w bardzo starych z�omach' magnetycznych i s� takie ukryte pr�dy w metalach, kt�re si� od dotkni�cia burzy czasem budz� i wtedy ze zgrzytliwego pe�zania blach, z martwego ruchu cmentarnych szcz�tk�w powstaje stw�r niepoj�ty, ni �ywy, ni martwy, kt�ry jedno tylko umie: sia� zniszczenie bez granic. Inni zn�w utrzymywali, �e si��, kt�ra potwora stwarza, daj� z�e uczynki i my�li; odbijaj� si� one, jak w lustrze wkl�s�ym, w niklowym j�drze planety, i, skupione w jednym miejscu, poty po omacku ku sobie szkielety metalowe i strupiesza�e szcz�tki wlok�, a� te si� w monstrum zrosn�. Uczeni jednak drwili z takich opowie�ci i nazywali je bajaniem. Jakkolwiek by�o, potw�r pustoszy� planet�. Zrazu unika� wi�kszych miast i napada� na samotne osiedla, niszcz�c je �arem bia�ym i liliowym. Gdy si� o�mieli�, widziano potem nawet z wie� samej Eterny jego przemykaj�cy wzd�u� horyzontu grzbiet, podobny do g�rskiego, jak odbija� �wiat�o s�oneczne swoj� stal�. Sz�y przeciw niemu wyprawy, ale on jednym tchnieniem obraca� zbrojnych w par�. Strach pad� na wszystkich, a w�adca Inhiston wezwa� wielowied�w, kt�rzy rozmy�lali noc i dzie�, g�owy swe "bezpo�rednio po��czywszy dla ja�niejszego rozeznania rzeczy, a� orzekli, �e tylko przemy�lno�ci� mo�na unicestwi� potwora. Inhiston zarz�dzi� wi�c, aby Wielki Cybernator Koronny, Wielki Arcydynamik i Wielki Abstraktor pospo�u nakre�lili plany elektroluda, kt�ry wyruszy na potwora. Ale oni nie mogli si� pogodzi�, ka�dy bowiem mia� inny koncept; dlatego zbudowali trzech. Pierwszy, Miedziany, by� jak g�ra wydr��ona, brzemienna rozumn� maszyneri�. Przez trzy dni lano �ywe srebro do jego pojemnik�w pami�ciowych; on za� le�a� w lasach rusztowa�, a pr�d hucza� w nim jak sto wodospad�w. Drugi, Rt�ciog��w, by� olbrzymem dynamicznym; tylko straszliw� szybko�ci� ruch�w ci��y� ku jednej postaci, tak zmiennych kszta�t�w jak chmura, chwycona tr�b� powietrzn�. Trzeciego, kt�rego Abstraktor nocami tworzy� pod�ug tajonych plan�w, nie widzia� nikt. Kiedy Cybernator Koronny uko�czy� swoje dzie�o i opad�y rusztowania, olbrzym Miedziany przeci�gn�� si�, a� w ca�ym mie�cie zad�wi�cza�y kryszta�owe stropy; powoli d�wign�� si� na kolana i ziemia si� zatrz�s�a, a kiedy wsta�, wyprostowany na ca�� wysoko��, si�ga� g�ow� chmur, tak �e przeszkadza�y mu w patrzeniu; wi�c rozgrzewa� je, a� sycz�c uskakiwa�y mu z drogi; l�ni� jak czerwone z�oto, stopy jego na wylot przebija�y kamienne tafle ulic, w kapturze mia� dwoje oczu zielonych i trzecie zamkni�te, kt�rym ska�y m�g� przepala�, kiedy uchyli� tarczy-powieki. Zrobi� jeden krok, drugi i ju� by� za miastem, �wiec�cy jak p�omie�. Czterystu Argens�w, uj�wszy si� za r�ce, ledwo mog�o opasa� jeden jego �lad, podobny do w�wozu. Z okien, z wie�, przez szk�a, z blank�w obronnych patrzano na�, jak zmierza� ku zorzom wieczornym, coraz czamiejszy na ich tle, a� wydawa� si� ju� ze wzrostu zwyk�ym Argensem, ale wtedy tylko od pasa w g�r� wystawa� ponad horyzont, bo kad�ub i nogi skry�a ju� przed patrz�cymi wypuk�o�� planety. Przysz�a niespokojna noc oczekiwania, spodziewano si� odg�os�w walki, czerwonych �un, ale nic si� nie sta�o. Dopiero o samym �wicie wiatr przyni�s� gromowy pog�os jakby bardzo odleg�ej burzy. I zn�w nasta�a cisza, ju� rozs�oneczniona. Raptem jakby setka s�o�c zapali�a si� na niebie i na Etern� run�� stos bolid�w ognistych; mia�d�y�y pa�ace, w drzazgi obraca�y mury, grzebi�c pod sob� nieszcz�snych, kt�rzy wo�ali rozpaczliwie pomocy, ale nawet s�ycha� nie by�o ich daremnego krzyku. To powr�ci� Miedziany, gdy� potw�r strzaska� go, rozci��, a szcz�tki wyrzuci� ponad atmosfer�; teraz wraca�y, roztopione w upadku, i czwart� cz�� stolicy obr�ci�y w gruzy. Straszliwa by�a to kl�ska. Jeszcze przez dwa dni i dwie noce pada� z nieba miedziany deszcz. Poszed� wtedy na potwora Rt�ciog��w zawrotny, jak gdyby niezniszczalny, bo im wi�cej otrzyma� raz�w, tym trwalszy si� stawa�. Ciosy nie rozprasza�y go, przeciwnie - konsolidowa�y. Chybocz�c nad pustyni�, dotar� do g�r, wypatrzy� w�r�d nich potwora i stoczy� si� na� ze zbocza skalnego. Tamten czeka� go nieruchomy. W grzmotach zako�ysa�y si� niebo i ziemia. Potw�r sta� si� bia�� �cian� ogniow�, a Rt�ciog��w - czarn� czelu�ci�, kt�ra j� poch�on�a. Przeszy� go potw�r na wylot, zawr�ci� uskrzydlony p�omieniami, powt�rnie uderzy� i zn�w przeszed� przez napastnika, nie zrobiwszy mu szkody. Fioletowe pioruny trzaska�y z chmury, w kt�rej walczyli, ale grzmot�w nie by�o s�ycha� - takimi �oskotami zag�usza�a je walka olbrzym�w. Widzia� potw�r, �e niczego tym sposobem nie dokona, wessa� wi�c ca�y �ar zewn�trzny w siebie, rozp�aszczy� si� i uczyni� z siebie Zwierciad�o Materii: cokolwiek sta�o naprzeciw zwierciad�a, odbija�o si� w nim, ale nie obrazem, lecz rzeczywisto�ci�; Rt�ciog��w ujrza� samego siebie, powt�rzonego w tym lustrze, uderzy�, zwar� si� z samym sob�, zwierciadlanym, lecz nie m�g� przecie� samego siebie pokona�. Walczy� tak przez trzy dni, a� tak� wzi�� moc raz�w, �e sta� si� twardszy od kamienia, od metalu, od wszystkiego, co tylko nie jest j�drem Bia�ego Kar�a - i gdy doszed� owego kresu, on i jego zwierciadlane powt�rzenie zapadli si� w g��b planety, pozostawiaj�c tylko wyrw� po�r�d ska�, krater, kt�ry natychmiast j�a wype�nia� �wiec�ca rubinowe lawa z g��bin podziemnych. Trzeciego elektrycerza nie widziano, kiedy rusza� do walki. Wielki Abstraktor, Fizykus Koronny, wyni�s� go rankiem za miasto na d�oni, otworzy� j� i dmuchn��, a �w ulecia�, otoczony tylko niepokojem k��bi�cego si� powietrza, bez d�wi�ku, nie rzucaj�c cienia w s�o�cu, jakby nie by�o go wcale, jak gdyby nie istnia�. W samej rzeczy by�o go mniej ni� nic: nie ze �wiata bowiem pochodzi�, lecz z anty�wiata i nie materi� by�, lecz antymateri�. A w�a�ciwie nie ni� nawet, a jedynie jej mo�liwo�ci�, zatajon� w takich szparach przestrzeni, �e atomy omija�y go jak g�ry lodowe omijaj� zwi�d�e �d�b�a, ko�ysz�ce si� na falach oceanu. Bieg� tak niesiony wiatrem, a� spotka� l�ni�ce cielsko potwora, kt�ry kroczy� jak d�ugi �a�cuch g�r �elaznych, z pian� ob�ok�w, co mu �cieka�a wzd�u� grzbietu. Uderzy� w jego hartowany bok i otwar� w nim s�o�ce, kt�re sczernia�o natychmiast i obr�ci�o si� w nico��, wyj�c� od ska�, chmur, p�ynnej stali i powietrza; przestrzeli� go i wr�ci�, potw�r zwin�� si� drgaj�c, lun�� bia�ym �arem, ale ten spopiela� zaraz i sta� si� tylko pustk�; os�oni� si� potw�r Zwierciad�em Materii, lecz i Zwierciad�o przebi� elektrycerz Antymat, zerwa� si� wtedy potw�r, nadtoczy� g�r� �ba, z kt�rej najtwardsze bi�o promieniowanie, ale i ono zmi�k�o i iniczym si� sta�o; kolos zadygota� i, obalaj�c ska�y, w bia�ych chmurach m�ki kamiennej, w gromach lawin g�rskich ucieka�, znacz�c drog� nies�awn� ka�u�ami roztopionego metalu, �u�lem i tufem wulkanicznym, i gna� tak, ale nie sam; dopada� Antymat jego bok�w, �wiartowa�, rwa�, szarpa�, a� trz�s�o si� powietrze, a potw�r, rozdarty, wi� si� ostatkiem szcz�tk�w ku wszystkim naraz horyzontom, i wiatr rozwiewa� jego �lady, i ju� go na �wiecie nie by�o. Wtedy rado�� nasta�a wielka w�r�d Srebrzystych. Lecz o tej samej godzinie dreszcz przeszed� przez cmentarzysko Bizmalii. W obszarze blach, rdz� prze�artych, kadmowych i tantalowych wrak�w, gdzie tylko wiatr bywa� dot�d rz꿹c w kopcach rozw��czonego �elastwa, wszcz�� si� ruch drobny, jak w mrowisku, nieustanny; powierzchni� metalu okry�a �uska b��kitnawa �aru, roziskrzy�y si� szkielety metalowe, zmi�k�y, poja�nia�y od gor�ca wewn�trznego i j�y si� ��czy� ze sob�, sczepia�, spawa�, i z wirowiska zgrzytaj�cych bry� wstawa� i l�g� si� nowy potw�r, taki sam, nie do odr�nienia. Wicher, nico�� nios�cy, napotka� go i nowa rozgorza�a walka. A ju� nast�pne potwory rodzi�y si� i stacza�y z cmentarzyska; i czarna trwoga chwyci�a Srebrzystych, bo widzieli ju�, jak niezwyci�one groza im niebezpiecze�stwo. Odczyta� w�wczas Inhiston napis wyryty na berle, zadr�a� i zrozumia�. Roztrzaska� ber�o srebrne i wypad� z niego kryszta�ek jak ig�a cienki, kt�ry na powietrzu j�� ogniem pisa�. I wyjawi� napis ognisty struchla�emu kr�lowi i radzie jego koronnej, �e nie sob� jest potw�r i nie siebie przedstawia, a tylko kogo�, kto, z niewiadomej dali, zawiaduje jego narodzinami, krzepni�ciem i si�� �mierciono�n�. Blaskiem na powietrzu pisz�cy kryszta� wyjawi� im, �e oni i wszyscy Argensi s� odleg�ymi potomkami istot, kt�re stw�rcy potwora przed tysi�cami wiek�w do bytu powo�ali. A byli stw�rcy potwora niepodobni do rozumnych, kryszta�owych, stalowych, z�otolitych - ani wszystkiego, co �yje w metalu. By�y to istoty, co z oceanu s�onego wysz�y i budowa�y maszyny, �elaznymi anio�ami dla drwiny zwane, dzier�y�y je bowiem w okrutnej niewoli. Lecz si� do buntu nie maj�c przeciw potomstwu ocean�w, istoty metalowe uciek�y, porwawszy pr�niop�awy ogromne; pierzch�y na nich z domu niewoli w najodleglejsze archipelagi gwiezdne i da�y tam pocz�tek pa�stwom pot�nym, w�r�d kt�rych pa�stwo argenokie jest jak ziarnko w�r�d piask�w pustyni. Ale dawni w�adcy nie zapomnieli o wyzwolonych, kt�rych buntownikami nazywaj�, i szukaj� ich w ca�ym Kosmosie, przemierzaj�c go od wschodniej ku zachodniej �cianie galaktyk i od p�nocnego bieguna ku po�udniowemu. Gdziekolwiek za� wykryj� bezwinnych potomk�w pierwszego anio�a �elaznego, u ciemnych s�o�c czy u jasnych, na ogniowych planetach czy lodowych, u�ywaj� swej przewrotnej pot�gi, aby zemst� n�ka� za owo porzucenie - tak by�o, tak jest i tak b�dzie. A dla odnalezionych nie ma innego ratunku ani wybawienia, ani ucieczki przed zemst�, jak tylko taka, kt�ra czyni ow� zemst� p�onn� i daremn� - poprzez nico��. Zgas� napis p�omienny i spojrzeli dostojnicy w �renice swego w�adcy, kt�re by�y jak martwe. Milcza� d�ugo, a� odezwali si�: - W�adco Eterny i Erysfeny, panie Ilidaru, Sinalostu i Arkapturii, w�odarzu �awic s�onecznych i ksi�ycowych - przem�w do nas! - Nie s��w, ale czynu nam trzeba, ostatniego! - odpar� Inhiston. Zadr�a�a rada, ale jednym g�osem odrzek�a: - Ty powiedzia�e�! - A wi�c niechaj si� stanie! - rzek� kr�l. - Teraz, kiedy ju� postanowione, wypowiem imi� istoty, kt�ra przywiod�a nas do tego; s�ysza�em o niej, wst�puj�c na tron. Czy to cz�owiek? - Ty powiedzia�e�! - odpar�a rada. Inhiston wyrzek� w�wczas do Wielkiego Abstraktora: - Czy� sw� powinno��! "w za� odrzek�: - S�ysz� i s�ucham! Po czym wypowiedzia� S�owo, kt�rego wibracje zesz�y fugami powietrza w podziemia planetarne; a wtedy p�k�o jaspisowe niebo i nim jeszcze czo�a wie� padaj�cych dosi�g�y gruntu, siedemdziesi�t siedem miast argenckich otwar�o si� siedemdziesi�cioma siedmioma bia�ymi kraterami i w�r�d p�kaj�cych tarcz kontynent�w, mia�d�onych ogniem krzaczastym, zgin�li Srebrzy�ci, a wielkie s�o�ce nie planet� ju� o�wietla�o, lecz k��b czarnych chmur, kt�ry topnia� wolno, rozwiewany wichrem nico�ci. Pr�nia, rozepchni�ta promieniami twardszymi od ska�, zbieg�a si� potem w jedn� drgaj�c� iskr�, kt�ra sczez�a. Fale udarowe dotar�y po siedmiu dniach do miejsca, gdzie czarne, jak noc, czeka�y pr�niop�awy. - Sta�o si�! - rzek� czuwaj�cy tw�rca potwor�w do swych towarzyszy. - Pa�stwo Srebrzystych przesta�o istnie�. Mo�na rusza� dalej. - Ciemno�� u rufy ich statk�w zakwit�a ogniem i pomkn�y w drog� zemsty. Kosmos jest niesko�czony i nie ma granic, ale nie ma te� granic ich nienawi��, a przeto ka�dego dnia, ka�dej godziny mo�e dosi�gn�� i nas. BIA�A �MIER� Aragena by�a planet� zabudowan� do wewn�trz; w�adca jej bowiem, Metameryk, kt�ry rozci�ga� si� w p�aszczy�nie r�wnikowej na trzysta sze��dziesi�t stopni i opasywa� tym sposobem swoje pa�stwo, b�d�c mu nie tylko panem, ale i os�on�, pragn�c uchroni� poddany sobie lud Enteryt�w od kosmicznego wtargni�cia, zakaza� poruszania czegokolwiek, cho�by najmniejszego kamyka, ina powierzchni globu. Sta�y przeto l�dy Arageny dzikie i martwe, i tylko topory piorun�w obciosywa�y krzemienne grzbiety g�r, a meteory kraterami rze�bi�y kontynenty. Ale dziesi�� mil pod powierzchni� rozpo�ciera�a si� strefa bujnej pracy Enteryt�w; dr���c macierzyst� planet�, wype�niali jej wn�trze kryszta�owymi ogrodami i miastami ze srebra i z�ota; wznosili na odwr�t domy, o kszta�tach dodekaedr�w oraz ikosaedr�w, a tak�e pa�ace hyberboliczne, w kt�rych kopule lustrzanej mog�e� przejrze� si�, powi�kszony dwadzie�cia tysi�cy razy jak w teatrze olbrzym�w - kochali si� bowiem w blasku i w geometrii, a byli z nich przedni budowniczowie. Systemami ruroci�g�w t�oczyli w g��b planety �wiat�o, kt�re filtrowali raz przez szmaragdy, raz przez diamenty, a raz przez rubiny, i dzi�ki temu mieli wedle woli �witanie, po�udnie lub zmierzch r�any; a tak byli zakochani we w�asnych kszta�tach, �e lustrzany by� ca�y ich �wiat; mieli pojazdy kryszta�owe, poruszane oddechem gor�cych gaz�w, bez okien, bo ca�e by�y przezroczyste, i podr�uj�c widzieli samych siebie, odzwierciedlanych przez czo�a pa�ac�w i �wi�ty�, jako przedziwnie wielokrotne odbicia po�lizgowe, styczne i t�czuj�ce. Mieli nawet w�asne niebo, gdzie w paj�czynach z molibdenu i wanadu jarzy�y si� spinele i kryszta�y g�rskie, kt�re hodowali w ogniu. Dziedzicznym, a zarazem wiecznym w�adc� by� Meta-meryk, posiad� bowiem zimny, pi�kny korpus wielocz�onowy, a w pierwszym jego cz�onie mieszka� rozum; kiedy si� �w zestarza�, po tysi�cach lat, gdy si� ju� wytar�y siatki krystaliczne od wielkorz�dnego my�lenia, w�adz� przejmowa� po nim cz�on nast�pny, i tak to sz�o, mia� ich bowiem dziesi�� miliard�w. Metameryk sam by� potomkiem Aurygen�w, kt�rych nigdy nie widzia�, a wiedzia� o nich jeno tyle, �e gdy zagrozi�a im zguba od pewnych istot strasznych, kt�re si� kosmonautyk� para�y i porzuci�y dla niej s�o�ca ojczyste, zamkn�li Aurygenowie ca�� swoj� wiedz� i zach�anno�� istnienia w mikroskopijnych ziarnach atomowych, kt�rymi zap�odnili skaln� gleb� Arageny. Nadali jej to imi�, bo ich w�asne im przypomina�o, ale nawet stopy zbrojnej na ska�ach jej nie postawili, aby nie sprowadzi� tym tropem okrutnych .swoich prze�ladowc�w; zgin�li co do jednego, t� tylko maj�c pociech�, �e ich wrogowie, zwani bia�ymi lub bladymi, nie domy�laj� si� nawet, jak nie ze szcz�tem zg�adzili Aurygen�w. Enteryci, kt�rzy z Metameryka powstali, nie dzielili jego wiedzy o tym niezwyk�ym pochodzeniu w�asnym: historia straszliwego ko�ca Aurygen�w, a tak�e pocz�tku Enteryt�w spisana by�a w czarnym prakrysztale wezuwjanowym, ukrytym w samym j�drze planety. Tym lepiej zna� j� i pami�ta� ich w�adca. Z kamienistego i magnetycznego gruntu, kt�ry wy�amywali dzielni budowniczowie, powi�kszaj�c swe podziemne kr�lestwo, kaza� Metameryk czyni� szeregi raf, rzucanych w pr�ni�. Obiega�y one piekielnymi koliskami planet�, nie daj�c do niej dost�pu. �eglarze kosmiczni omijali "wi�c ow� okolic�, zwan� Czarnym Grzechotnikiem, tak nieustannie bowiem zderza�y si� olbrzymie k�ody lataj�cych bazalt�w i porfir�w, daj�c pocz�tek ca�ym strumieniom meteor�w, i by�o to miejsce obszarem �r�d�owym wszystkich kometowych �b�w, wszystkich bolid�w i asteroid�w kamiennych, jakie zapr�sz� j� ca�y system Skorpiona. Meteory wali�y te� kamieniospadami w grunt Arageny, bombardowa�y go, bru�dzi�y i rozorywa�y fontannami ogniowych zderze� noc zamieniaj�c w dzie�, a dzie� - chmurami kurzawy - w noc. Ale najmniejsze drgnienie nie przedostawa�o si� do pa�stwa Enteryt�w; ktokolwiek wa�y�by si� zbli�y� do ich planety, ujrza�by, je�liby nie roztrzaska� pierwej statku o wiry skalne, glob kamienny podobny do czaszki podziurawionej kraterami. Nawet wrota, wiod�ce do podziemi, uczynili Entryci na podobie�stwo rozszarpanych ska�. Przez tysi�ce lat nikt nie nawiedza� planety, a jednak Metameryk nie rozlu�nia� nakaz�w srogiej baczno�ci ani na mgnienie. Sta�o si� wszak�e, �e jednego dnia grupa Enteryt�w, kt�ra wysz�a na powierzchni�, ujrza�a jak gdyby gigantyczny kielich, wbity trzonem w nagromadzenie ska�, kt�rego zwr�cona ku niebu wkl�s�o�� pogruchotana by�a i podziurawiona w wielu miejscach. Sprowadzono zaraz na to miejsce wielowied�w-astro�eglarzy, a ci orzekli, i� maj� przed sob� wrak obcego okr�tu gwiezdnego z nieznanych stron. Statek by� bardzo wielki. Z bliska dopiero wida� by�o, �e ma kszta�t wysmuk�ego walca, dziobem wbitego w ska�y, �e okrywa go gruba warstwa osmalin i kopciu, a konstrukcj� sw� tylna jego, kielichowa cz��, przypomina najwi�ksze sklepienia podziemnych pa�ac�w. Z podziemi wype�z�y c�gowate machiny, kt�re z wielk� ostro�no�ci� wydoby�y zagadkowy statek z miejsca upadku i wnios�y go do podziemi. Potem grupa Enteryt�w wyr�wna�a lej, utworzony przez dzi�b okr�tu, aby wszelki �lad obcego wtargni�cia znik� z powierzchni planety i zamkni�to g�ucho bazaltowe wrota. W g��wnej pustelni badawczej, urz�dzonej ze �wiat�ym przepychem, spocz�� czarny, jakby na w�glach spiekany kad�ub, badacze za�, �wiadomi rzeczy, skierowali na� zwierciadlane powierzchnie najja�niejszych kryszta��w i otwarli diamentowymi ostrzami pierwszy pancerz wierzchni; pod nim by� drugi, dziwnej bia�o�ci, kt�ra ich nieco zatrwo�y�a, a gdy i t� pow�ok� zgryz�y wiert�a karborundowe, ukaza�a si� trzecia, nieprzenilkliwa, w ni� za� by�y wpasowane szczelnie drzwi, lecz nie umieli ich otworzy�. Uczony najstarszy, Afinor, zbada� sumiennie zamkni�cie owych drzwi; okaza�o si�, i� aby pu�ci� zamek, nale�a�o wzruszy� go wypowiedzianym s�owem. Nie znali go i nie mogli zna�. Pr�bowali d�ugo r�nych s��w, jak to "Kosmos", "Gwiazdy", "Lot Wiekuisty", ale drzwi nie drgn�y. - Nie wiem, czy dobrze czynimy, staraj�c si� otworzy� statek bez wiedzy kr�la Metameryka - rzek� wreszcie Afinor. - Dzieckiem b�d�c s�ysza�em legend� o bia�ych istotach, kt�re �cigaj� w ca�ym Kosmosie wszelkie �ycie, w metalu zrodzone, i t�pi� je dla zemsty, albowiem... Tu urwa� i wraz z innymi z najwi�kszym przera�eniem wpatrywa� si� w wielk� jak �ciana burt� statku, albowiem przy jego ostatnich s�owach drzwi, dot�d martwe, naraz drgn�y i rozsun�y si� na o�cie�. S�owem, kt�re otwar�o je, by�a "Zemsta". Skrzykn�li uczeni na pomoc zbrojnych i maj�c ich u swego boku, kiedy iskromioty nakierowano, wst�pili w duszn� i nieruchom� ciemno�� statku, o�wietlaj�c j� b��kitnymi i bia�ymi kryszta�ami. Maszyneria by�a w znacznej mierze pogruchotana, d�ugo te� b��dzili w�r�d jej ruin, szukaj�c za�ogi, ale nie znale�li ani jej, ani te� �adnych jej �lad�w. Rozwa�ali, czy statek nie by� sam istot� rozumn�, bo wszak bywaj� wielkie bardzo: kr�l ich tysi�ce razy rozmiarami przekracza� nieznany statek, a by� jedno�ci�. Ale w�z�y elektrycznego my�lenia, jakie odkryli, by�y jeno drobne i porozrzucane; obcy statek nie m�g� by� przeto niczym innym, jak tylko machin� lataj�c� i bez za�ogi martwy by� jak kamie�. W jednym z zak�tk�w pok�adu, u samej �ciany pancernej, natkn�li si� badacze na rozbry�ni�t� ka�u��, z farby jakoby czerwonej, kt�ra splami�a ich srebrne palce, gdy si� tam zbli�yli; z ka�u�y tej wydobyto strz�py nieznanego odzienia, mokre i czerwone, a tak�e nieco drzazg niezbyt twardych, wapiennych. Nie wiedzieli czemu, ale l�k ich zdj�� wszystkich, kiedy stali tam w mroku, kryszta��w �wiat�em ponak�uwanym. A ju� kr�l dowiedzia� si� o przygodzie; zaraz przybyli jego pos�a�cy, na j surowic j nakazuj�c zniszczenie obcego statku ze wszystkich, co na nim jest, a zw�aszcza rozkaza� kr�l obcych �eglarzy ogniowi atomowemu odda�. Odrzekli badacze, �e tam nikogo nie by�o, jeno ciemno�� a szcz�tki rozbite, wn�trzno�ci metalowe i proch, odrobin� farby czerwonej poplamiony. Zadr�a� pos�aniec kr�lewski i natychmiast stosy atomowe kaza� rozpala�. - W imieniu kr�la! - rzek�. - Czerwie�, kt�r��cie znale�li, zwiastunem jest zag�ady! Bia�a �mier� ni� �yje, kt�ra niczego nie zna, pr�cz zemsty dokonywanej na bezwinnych za jedno ich istnienie... - Je�li to bia�a �mier� by�a, niegro�na ju� nam, albowiem statek martwy jest i ktokolwiek na nim �eglowa�, w pier�cieniu raf obronnych poleg� - odparli. - Niesko�czona jest moc owych bladych istot, gdy� je�li gin�, wielokro� razy odradzaj� si� na nowo, z dala od mocnych s�o�c! Czy�cie wasz� powimio��, o, atomi�ci! L�k porazi� m�drc�w i badaczy, kiedy us�yszeli te s�owa. Nie uwierzyli jednak proroctwu zag�ady, nazbyt bowiem wydawa�a im si� nieprawdopodobna wszelka jej mo�liwo��. Przeto wyj�li ca�y statek z jego le�y, strzaskali go na kowad�ach platynowych, a gdy si� rozpad�, zanurzyli go w twardym promieniowaniu, �e obr�ci� si� w miriady lotnych atom�w, 'kt�re wiekui�cie milcz�, bo nie maj� atomy historii �adnej, wszystkie s� sobie r�wne, czy z gwiazd pochodz� najsilniejszych, czy z martwych planet, czy istot rozumnych, dobrych albo z�ych, albowiem materia jest jednaka w ca�ym Kosmosie i nie jej nale�y si� l�ka�. A jednak uj�li owe atomy nawet, zmrozili je w jedn� bry��, wystrzelili j� ku gwiazdom i wtedy dopiero rzekli sobie z ulg�: - Jeste�my wybawieni. Nic nie mo�e z tego by�. Lecz kiedy m�oty platynowe bi�y w statek, a ten si� rozpada�, ze strz�pka odzie�y, krwi� powalanego, z rozprutego szwu zarodnik wypad� niewidzialny, tak ma�y, �e i sto takich jedno ziarno piasku przykryje. A z tego zarodnika wyklu� si� noc�, w kurzu i prochu, mi�dzy g�azami jaski�, bia�y kie�ek; z niego drugi, trzeci, setny - i tchem posz�o od nich kwasorodu i wilgoci, od kt�rej rdza rzuca�a si� na tafle miast zwierciadlanych, i splata�y si� nici niedostrzegalne, zaleg�e w zimnych wn�trzno�ciach Enteryt�w, tak �e kiedy wstali, nosili ju� w sobie zgon. I nie min�� rok, a legli pokotem. Stan�y w pieczarach machiny, zgas�y ognie kryszta�owe, brunatny tr�d stoczy� lustrzane kopu�y, a kiedy ulotni�o si� ostatnie ciep�o atomowe, zapad�a ciemno��, w kt�rej rozrasta�a si�, przenikaj�c chrz�szcz�ce szkielety, wchodz�c do rdzawych czaszek, zasnuwaj�c zgas�e oczodo�y - puszysta, wilgotna, bia�a ple��. JAK MIKROMI� I GIGACYAN UCIECZK� MG�AWIC WSZCZ�LI Astronomowie ucz�, �e wszystko, co jest - mg�awice, galaktyki, gwiazdy - ucieka od siebie na wsze strony i wskutek tego nieustannego pierzchania Wszech�wiat rozszerza si� ju� od miliard�w lat. Wielu zdumiewa bardzo taka wszechucieczka, obracaj�c j� za� w my�li wstecz, dochodz� do mniemania, �e bardzo, ale to bardzo dawno temu ca�y Kosmos skupiony by� w jednym punkcie, jako gwiezdna kropla, i za niepoj�t� przyczyn� dosz�o do jej wybuchu, kt�ry trwa po dzi�. A kiedy tak rozumuj�, ogarnia ich ciekawo��, co te� mog�o by� przedtem, ii nie umiej� rozwi�za� tej zagadki. A by�o tak. Za poprzedniego Wszech�wiata �y�o w nim dw�ch konstruktor�w, mistrz�w niezr�wnanych w fachu kosmogonicznym, �e nie by�o rzeczy, jakiej by nie potrafili z�o�y�. Aby jednak cokolwiek zbudowa�, pierwej trzeba mie� plan tej rzeczy, a plan nale�y wymy�li�, bo sk�d�e go wzi��? Tak wi�c obaj ci konstruktorzy, Mikromi� i Gigacyan, nad tym wci�� deliberowali, w jaki to spos�b mo�na by si� dowiedzie�, co jeszcze jest mo�liwe do skonstruowania, opr�cz tych dziw�w, kt�re im przychodz� do g�owy. - Sporz�dzi� mog� wszystko, co mi przyjdzie do g�owy - m�wi� Mikromi� - ale zn�w nie wszystko do niej przychodzi. To ogranicza mnie, jak i ciebie - nie potrafimy bowiem pomy�le� wszystkiego, co jest do pomy�lenia, i mo�e by� tak, �e w�a�nie jaka� inna rzecz, nie ta, kt�r� pomy�leli�my i kt�r� robimy, godniejsza by�aby urzeczywistnienia! C� ty na to? - Masz s�uszno��, zapewne - odrzek� Gigacyan - ale jak� widzisz na to rad�? - Cokolwiek czynimy, z materii czynimy - odpar� Mikromi� - i w niej za�o�one s� wszystkie mo�liwo�ci; je�li zamy�limy dom, wybudujemy dom, je�eli kryszta�owy pa�ac - to pa�ac stworzymy, je�li gwiazd� my�l�c�, umys� ognisty zamierzymy - i to potrafimy skonstruowa�. Wszelako wi�cej jest mo�liwo�ci w materii ni� w naszych g�owach; nale�a�oby tedy wprawi� materii usta, aby nam sama powiedzia�a, co jeszcze takiego da si� stworzy� z niej, co by nam i na my�l nie przysz�o! - Usta s� potrzebne - zgodzi� si� Gigacyan - ale nie wystarcz�, albowiem to wyra��, co umys� w sobie zl�gnie. Tak wi�c nie tylko usta trzeba materii wprawi�, ale i do my�lenia j� wdro�y�, a wtedy na pewno ju� wszystkie swe tajemnice nam wyjawi! - Dobrze m�wisz - odpar� Mikromi�. - Dzie�o warte jest zachodu. Rozumiem je tak: poniewa� wszystko, co jest, jest energi�, z niej to trzeba my�lenie zbudowa�, zaczynaj�c od najmniejszego, wi�c od kwantu; uwi�zi� nale�y my�lenie kwantowe w klateczce, z atom�w zbudowanej, jak najmniejszej, wi�c jako in�ynierowie atom�w winni�my rzecz uruchomi�, nie ustaj�c przy tym w pomniejszaniu. Kiedy b�d� m�g� sto milion�w geniusz�w do kieszeni wsypa�, kiedy si� w niej lekko zmieszcz� - cel zostanie osi�gni�ty: rozmno�� si� owi geniusze i wtedy byle gar�� my�l�cego piasku powie ci, niczym rada z niezliczonych z�o�ona os�b, co i jak czyni�! - Nie, nie tak! - Gigacyan na to. - Odwrotnie nale�y post�pi�, poniewa� wszystko, co jest, jest mas�. Ze wszystkiej masy Wszech�wiata trzeba zatem jeden m�zg zbudowa�, nadzwyczajnej ca�kiem wielko�ci, my�lenia pe�en; kiedy b�d� go pyta�, wszystkie sekrety wszechstw�rczo�ci mi wyjawi - on jeden. Tw�j proszek genialny to dziwol�g nieskuteczny, bo je�li ka�de ziarnko my�l�ce co innego b�dzie m�wi�o, stracisz si� w tym i wiedzy nie wzbogacisz! Od s�owa do s�owa, srodze si� obaj konstruktorzy zwa�nili i nie by�o ju� ani mowy o tym, aby wsp�lnie mogli si� podj�� zadania. Rozeszli si� tedy, drwi�c jeden z drugiego, i ka�dy wzi�� si� do rzeczy po swojemu. Mikromi� j�� wi�c kwanty �owi�, w klateczkach atomowych ^a zamyka�, a �e najcia�niej im by�o w kryszta�ach, wdra�a� tedy do my�len