2583

Szczegóły
Tytuł 2583
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2583 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2583 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2583 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MERCEDES LACKEY Wiatr Przeznaczenia T�umaczy�a Joanna Wo�y�ska Dedykowane pami�ci Donalda A. Wollheima, d�entelmena i mistrza PROLOG LEGENDA Dawno temu kr�l, kt�rego imieniem ochrzczono kr�lestwo Valdemar, zrozumia�, �e si� starzeje. Valdemar wyswobodzi� sw�j lud spod w�adzy tyrana i nie chcia�, aby w przysz�o�ci do�wiadczyli podobnego losu. Wiedzia�, �e jego syn i nast�pca by� prawym, szlachetnym cz�owiekiem, ale jacy b�d� jego synowie i ich potomkowie? Pragn�� znale�� spos�b wybierania godnego nast�pcy, aby Valdemar zawsze by� wolny. Uda� si� wi�c samotnie do ogrod�w pa�acowych i tam, na po�y modlitw�, na po�y zakl�ciem b�aga� wszystkie si�y o pomoc w urzeczywistnieniu pragnienia. O zachodzie s�o�ca powia� pot�ny wiatr, zatrz�s�a si� ziemia, a z zagajnika przed kr�lem wynurzy� si� bia�y ko�. I przem�wi� do jego umys�u... Nadszed� drugi i trzeci, i zanim Valdemar zapyta� dlaczego, jakby odpowiadaj�c na wezwanie przybyli jego syn i g��wny herold. Dwa konie powiedzia�y w ich my�lach "Wybieram ci�". Tak kr�l dowiedzia� si�, �e Towarzysze wybieraj� tylko godnych tego, na ca�e �ycie - i ci ludzie b�d� odt�d strzegli sprawiedliwo�ci i honoru w kr�lestwie. Nazwa� wybranych przez Towarzyszy heroldami, bo cho� kr�l i nast�pca m�g� by� tylko jeden, heroldami mogli zosta� wszyscy. Nosili oni ubrania bia�e jak ich Towarzysze, aby rozpoznawa� ich z daleka albo w t�umie; postanowiono te�, �e tylko herold zostanie nast�pc� tronu i w�adc�. Dekretem kr�lewskim jeden herold by� doradc� i przyjacielem w�adcy, wspiera� go i ocenia� jego decyzje; tego herolda zwano osobistym. Tak by�o. Tak powsta� Valdemar. Wielu by�o herold�w i sprawiedliwo�� kr�lewska dociera�a wsz�dzie. KRONIKI W pierwszym roku po nadaniu heroldowi Talii tytu�u osobistego herolda kr�lowej, ksi��� Ancar z Hardornu krwawo przej�� tron, zabijaj�c swego ojca i jego ludzi. Zamordowa� herolda Krisa, ambasadora kr�lowej Selenay, uwi�zi� i torturowa� herolda Tali�. Ocalono j�, gdy herold Dirk, dziedziczka tronu Elspeth i wszyscy Towarzysze zjednoczyli swe si�y; po raz pierwszy zdarzy�o si�, �e wszyscy Towarzysze wspomogli herold�w. Ancar najecha� Valdemar, ale zosta� odparty. Dwa lata p�niej zn�w zaatakowano granice. Tym razem pokonano go po��czonymi si�ami najemnej kompanii Piorun�w Nieba, dowodzonej przez kapitana Kerowyn, armii Valdemaru i armii Rethwellanu pod dow�dztwem lorda wojny ksi�cia Darena, przyby�ego dotrzyma� dawno zapomnianej obietnicy. W zam�cie bitewnym ksi��� i kapitan stracili swe wierzchowce i oboje zostali wybrani, a ksi�cia i kr�low� po��czy�a wi� �ycia, co wielu jednocze�nie uradowa�o i poruszy�o. Nasz odwieczny wr�g, Kars, nie stwarza problem�w, rozdarty wewn�trznymi walkami. Ancar od czasu do czasu czyni wypady ku granicom, nic szczeg�lnego. Tak by�o a� do dzi�, siedem lat od ostatniej bitwy, kiedy zasz�y wydarzenia, kt�re tu opisuj�... Myste, herold kronikarz ROZDZIA� PIERWSZY ELSPETH - Ale... - s�abo zaprotestowa�a Elspeth, a pusta sala odbi�a echem jej s�owa. Wpatrywa�a si� w herolda Kerowyn i pr�bowa�a znale�� sens w us�yszanym rozkazie. "Naprawi� zbroj�? A niby dlaczego? Nie mam o tym zielonego poj�cia! Co to ma wsp�lnego z czymkolwiek?" Usiad�a, przyt�oczona ci�arem znoszonego, sk�rzanego pancerza u�ywanego do trening�w, kt�ry lata �wietno�ci mia� ju� dawno za sob� i cuchn�� potem, kurzem i oliw�. - Znasz si� na tym, prawda? - zapyta�a Kerowyn, a jej usta drgn�y, jakby powstrzymywa�a u�miech. Elspeth wierci�a si� na �aweczce jak myszka z�apana przez znudzonego kocura. - Tak, ale... - Widzia�a�, jak ja i Alberich naprawiamy zbroje, prawda? - Herold, a dawniej kapitan najemnik�w, ci�gn�a sw�j wyw�d z nieub�agan� logik�, krzy�uj�c ramiona na piersi. Elspeth odwr�ci�a wzrok od jej opalonej twarzy, szukaj�c odpowiedzi w roz�wietlonym pyle i bia�ych �cianach sali. Nie znalaz�a. Zamiast wykonywa� zwyk�e obowi�zki herolda, zosta�a w tym tygodniu oddana w r�ce Kerowyn. Te zwyk�e obowi�zki: objazd wyznaczonego obwodu, prawodawstwo, czasami s�dziowanie, doradzanie w sprawach obrony i likwidowanie k�opot�w, wystawia�y herolda na potencjalne niebezpiecze�stwo, na kt�re Rada nie mog�a sobie pozwoli� w przypadku nast�pczyni tronu. Jej obowi�zkiem sta�o si� robienie tego, co chcia�a Kerowyn. My�la�a, �e chodzi�o o asystowanie przy treningach, nauk� taktyki, a mo�e nawet po�redniczenie mi�dzy najemn� kompani� a Rad�. Szczeg�lnie �e cz�onkowie tej ostatniej nadal mieli trudno�ci z zaakceptowaniem herolda i kapitana najemnik�w w jednej osobie. Wiedzia�aby, jak to robi�, a przynajmniej, od czego zacz��; w ko�cu takie by�o zadanie herolda. Nie naprawianie sk�rzanych pancerzy. - Tak, ale... - powt�rzy�a, nie bardzo wiedz�c, co doda�. - Nie my�lisz chyba, �e jeste� do tego za dobra... - Sarkazm w g�osie Kerowyn by� dla Elspeth dowodem, �e kto� jej co nieco opowiedzia� o wrednym Bachorze. Oczywi�cie, dawno z Bachora wyros�a, ale niekt�rzy nie potrafili o tym zapomnie�. - Nie! - rzuci�a. - Ale... - Ale dlaczego masz to robi�, skoro to nale�y do obowi�zk�w kogo� innego? - Kerowyn u�miechn�a si� i przenios�a ci�ar cia�a na praw� nog�. - Pobawmy si� przez chwil� w gdybanie. Jeste� na pustkowiu, mo�e nawet nie sama, tylko jak ja, miecz do wynaj�cia, mo�e nawet dow�dca, a dooko�a �adnych p�atnerzy. - Wskaza�a zbroj� na kolanach Elspeth. - Tw�j sprz�t si� psuje, a nikt go nie mo�e naprawi�. I co, b�dziesz nosi� co�, co mo�e zawie��, i liczy� na to, �e nikt nie zauwa�y? Szuka�a kogo�, kto ci to naprawi przed kolejnym zaci�giem? - A czy ty musia�a� naprawia� swoj� zbroj�? - zripostowa�a Elspeth, kt�ra bardzo liczy�a na wolne popo�udnie. - Chodzi ci o czas po awansie na kapitana? Dziecko, pierwszy rok by� tak pod�y dla Piorun�w Nieba, �e pomaga�am robi� pancerze, strza�y, lance i rz�d ko�ski. Nie, nie wywiniesz si� z tego. Naprawa sk�rzanej zbroi nie jest trudna, tylko czasoch�onna. Radz� ci si� przyzwyczai�. Na pocz�tek usu� wszystkie s�abe cz�ci i zast�p je nowymi. - Przyw�dczyni Piorun�w Nieba Kerowyn pokiwa�a g�ow� i odwr�ci�a si� w stron� sterty pancerzy do reperacji. Zrezygnowana Elspeth obserwowa�a, jak Kerowyn odrzuca sw�j blond warkocz na rami�, my�la�a o swoich br�zowych w�osach i wzdycha�a z zazdro�ci�. "Gdybym nie by�a dziedziczk� tronu, nikt by na mnie nie spojrza�. Matka jest pi�kna, bli�ni�ta prze�liczne, ojczym najprzystojniejszy na dworze, a ja jestem szara mysz. Dlaczego nie mog� wygl�da� jak ona?" Kerowyn istotnie zadziwia�a. Szczup�a, mocna, z twarz� nawet przez wrog�w okre�lan� jako porywaj�ca, mia�aby dziesi�tki adorator�w, gdyby nie to, �e herold Eldan skutecznie wszystkich odstrasza�. Kapitan mia�a w�osy jak z�ocista ko�ska grzywa, kt�re pomimo wieku - mog�aby by� matk� Elspeth - nie zdradza�y �ladu siwizny. Przesz�o�� nie zostawi�a na niej �adnych �lad�w, a wnioskuj�c z opowie�ci, przesz�a tyle, �e cztery by posiwia�y. Tera�niejszo��, r�wnie burzliwa, te� si� na niej nie odbija�a. By�a heroldem i kapitanem, a i jedno, i drugie wymaga�o po�wi�cenia i pracy. "Wielu ludzi my�li �e powinna wybra� jedno albo drugie..." Elspeth u�miechn�a si� do siebie. Ci sami ludzie byli oburzeni tym, �e Kerowyn nie chodzi w bieli, chyba �e na rozkaz kr�lowej. Posz�a na kompromis, nosz�c taki sam szary str�j jak zbrojmistrz, co kr�lowa zaakceptowa�a, bo i Alberich, i Kerowyn sami o sobie stanowili. - Poza tym, masz do dyspozycji ca�� zbrojowni� - rzuci�a przez rami�, wyci�gaj�c ze stosu kolejny naramiennik; jeden z tych metalowych, kt�rych naprawa mog�a si� przy�ni�. - Tego w polu nie b�dzie. Ciesz si�, �e ci nie ka�� u�ywa� tego, czym si� ludzie pos�uguj� w takich wypadkach. Elspeth ugryz�a si� w j�zyk i rozpocz�a staranne ogl�dziny zbroi. "Nie jest a� tak �le", stwierdzi�a, kiedy przekona�a si�, �e najgorsze dziury ju� kto� za�ata�. Widocznie kapitan si� zlitowa�a... Skupi�a si� na pracy, zdecydowana poradzi� sobie r�wnie dobrze jak Kerowyn. Jej skupienie potrwa�o ledwie kilka chwil. Kto� przerwa� jej, kiedy zabra�a si� do wyj�tkowo opornego szwu. Ostrzeg� j� szum powietrza, ale to wystarczy�o. Czego nie nauczy� jej Alberich, wpoi�a w szybkim tempie Kerowyn, stosuj�c metody dalekie od konwencjonalnych. Gwena! - krzykn�a w my�li, dzia�aj�c odruchowo. Spad�a z �awki, uderzy�a ramieniem o pod�og� i przekozio�kowa�a. Wsta�a natychmiast, gotowa do walki, ci�gle trzymaj�c no�yk, kt�rym ci�a szwy. Serce wali�o jej, ale nie ze strachu. Sta�a naprzeciw kogo�, kto dzia�a� tak szybko, jak ona; prawie identyczna pozycja po drugiej stronie �awki. Oceni�a go szybko; wy�szy i ci�szy, m�czyzna, w zwyk�ym ubraniu, twarz owini�ta chust�, kaptur na g�owie; widzia�a tylko czujne oczy. Tysi�ce my�li przebieg�o jej przez g�ow�, a g��wn� by�o drugie wezwanie Gweny, jej Towarzysza. Nast�pn�: "Dlaczego Kero nic nie robi?" Rzuci�a okiem w jej stron� i zobaczy�a,�e kapitan stoi z za�o�onymi r�kami i nieodgadnionym wyrazem twarzy. Odpowied� sama si� nasun�a: "Bo na to czeka�a". Poniewa� Kerowyn by�a heroldem i jej Towarzysz Sayvil nigdy nie dopu�ci�aby do zdrady, a Gwena nie wali�a kopytami w drzwi, morderca nie by� �adnym morderc�. Uspokoi�a si� troch� i odwa�y�a na dotkni�cie my�l�. Nic; bariera ochronna, a to znaczy�o, �e obcy wie, jak chroni� swe my�li, co potrafili jedynie my�lm�wi�cy. Kolejne spojrzenie w l�ni�ce, br�zowe oczy, dodatkowa poszlaka w postaci czarnego loka wystaj�cego spod kaptura i Elspeth wiedzia�a, z kim ma do czynienia. - Skif - powiedzia�a, odpr�aj�c si�. Nie�le - us�ysza�a w my�lach. - M�wi�am Sayvil, �e ta przebieranka nie ma sensu, ale nie chcia�a mi wierzy�. Rzuci�a okiem na Kerowyn, nie spuszczaj�c wzroku ze Skifa: - Wrobi�a� mnie, tak? Nie chodzi�o ci o naprawianie zbroi! Kero wzruszy�a ramionami. - Oczywi�cie, �e tak, do diab�a. Jutro j� sko�czysz. Teraz ju� wiesz, �e b�dziesz potrafi�a to zrobi�, gdyby� si� kiedy� znalaz�a w opisywanej przeze mnie sytuacji. Je�li nie b�dziesz zdawa�a sobie sprawy ze swoich umiej�tno�ci, nie we�miesz ich pod uwag� przy rozwi�zywaniu problemu. Ale, ale... - jej g�os stwardnia�, kiedy Skif zacz�� si� chy�kiem wymyka�, a Elspeth mia�a zamiar p�j�� w jego �lady. - To, �e go rozpozna�a�, nie znaczy, �e odwo�uj� �wiczenia. Dalej, zaczynajcie tam, gdzie sko�czyli�cie. - Tym? - zw�tpi�a Elspeth, patrz�c na no�yk. - Tym i czymkolwiek, co ci wpadnie w r�ce. Mo�na u�y� setek rzeczy, ��cznie z �awk�. Broni� mo�e by� wszystko, dziecko, czas, �eby� si� nauczy�a improwizowa�. Kerowyn nie potrzebowa�a podawa� powod�w swego stwierdzenia; nawet je�li w kr�lestwie �y�o si� cicho i spokojnie, zawsze m�g� si� znale�� kto� ura�ony, ��dny zemsty albo po prostu wariat, kto zaryzykowa�by �ycie, aby zabi� nast�pc� tronu. A z dwoma wrogimi s�siadami, Hardornem i Karsem, nie �y�o si� cicho i spokojnie. "Broni� mo�e by� wszystko? O czym ona m�wi?" Elspeth nie mia�a jednak czasu na zastanowienie, bo Skif na ni� ruszy�. Obesz�a go, odwr�ci�a n�, nie chc�c go naprawd� zrani�, i machn�a mu przed oczami r�koje�ci�. Zignorowa� to, pr�buj�c j� z�apa�; jak na razie nie pokaza� �adnej broni. "Czyli ma za zadanie schwyta�, nie zabi�. Ja mam �atwiej, on ma trudniej..." Wzgl�dnie �atwiej. Skif nauczy� si� walczy� w pod�ych dzielnicach Haven. Nawet w stolicy Valdemaru istnia�o ub�stwo i przest�pczo��, a Skifa wychowa�o i jedno, i drugie. Wcze�nie osierocony praktykowa� u wujka z�odzieja, a kiedy wujka z�apano, sam zacz�� kra��. Prawdopodobnie tylko wyb�r ocali� go od stryczka albo �mierci z r�k konkurencji. Jego styl walki by� mieszanin� wszystkiego: zapas�w i brudnych sztuczek, �mierteln� kombinacj� skuteczno�ci i zdradliwo�ci. Talia, osobisty herold kr�lowej, nieco si� od niego nauczy�a, ale nikt nie chcia� si� zgodzi�, aby udziela� te� lekcji Elspeth. A przynajmniej nie takich. Uczy� j� rzucania no�em, co ocali�o �ycie jej i Talii, ale Selenay nie chcia�a si� zgodzi�, aby dziedziczka zna�a spos�b walki ulicy i by�a g�ucha na b�agania c�rki. Wiele si� jednak zmieni�o. Po pierwsze, przyby�a Kerowyn, kt�ra wys�a�a jednego ze swych skrytob�jc�w, aby udowodni� Selenay, �e ona i jej c�rka potrzebowa�y ochrony, jak� mo�e da� tylko najbrudniejszy styl walki. Alberich szkoli� kr�low�, Skif i Kero uczyli Elspeth, a lekcje by�y bolesne. "Dirk nauczy� mnie takich rzeczy", powiedzia�a sobie, okr��aj�c go i �ledz�c jego oczy, "kt�rych �adne z nich nie zna". Wyczu�a za sob� stert� pancerzy i spr�bowa�a sobie przypomnie�, co le�y na wierzchu. Co�, czym mo�na rzuci� i o�lepi� przeciwnika? - No dalej, ch�opcze - rzuci�a Kerowyn - Zanim ona wezwie pomoc w my�lmowie albo jej Towarzysz sprowadzi kawaleri�. Skif odetchn��, kiedy wyci�gn�a r�k� po sk�rzany napier�nik. Ruszy� jak w�� i z�apa� j�, gdy si� schyla�a, przelecieli przez stert� i wyl�dowali na pod�odze. Wypu�ci�a n� z r�ki, a zderzenie z pod�og� pozbawi�o j� tchu. Szarpn�a si� w jego u�cisku, schwyci�a kraw�d� kaptura i spr�bowa�a �ci�gn�� go na oczy napastnika, lecz by� zbyt mocno zawi�zany. Chcia�a kopn�� Skifa w �o��dek, szarpa�a chust� i kopa�a go po nogach, bez widocznych efekt�w. Przygwo�dzi� j� do ziemi, trzepn�� w ucho i zawo�a�: - Wyeliminowana! "Cholera". Pos�usznie przesta�a si� rzuca�. Skif wsta�, przerzuci� j� sobie przez rami� jak worek zbo�a i skierowa� si� ku drzwiom. Gapi�a si� na pod�og� i jego buty, zastanawiaj�c si�, co robi jej Towarzysz, kiedy ona jest wynoszona przez swego "zab�jc�". T�dy nie wyjdzie - odezwa�a si� Gwena. - Ja blokuj� drzwi frontowe, Sayvil tylne. Jedyna dost�pna droga to dach. - Nie najlepiej, Skif - powiedzia�a Elspeth do paska - Towarzysze ci� uwi�zi�y. - No c�, przerw� - odpar�. - Przykro mi, ma�a, jeste� trupem. Postawi� j� na ziemi i Elspeth otrzepa�a si� z kurzu. - A niech to - rzuci�a gorzko. - Mog�o mi p�j�� lepiej. Gdybym mia�a swoje no�e... - Oskar�ycielsko popatrzy�a na Kero, kt�ra kaza�a jej zostawi� je poza sal�. - Nie by�o tak �le, jak si� obawia�am. A kaza�am ci si� ich pozby�, bo wszyscy wiedz�, �e je nosisz, i za bardzo na nich polegasz. Przeoczy�a� tuzin rzeczy, kt�re mog�y pos�u�y� jako bro�.- Skif potwierdzi�, a pod Elspeth ugi�y si� nogi. - Na przyk�ad? - zapyta�a. Ironi� by�o, �e miejsce, w kt�rym si� walczy�o, ca�kowicie ogo�ocono z broni: nie znalaz�a niczego nadaj�cego si� do u�ycia przeciw napastnikowi. Na pod�odze sta�a�aweczka i le�a�a sterta pancerzy; z przyleg�ego pomieszczenia przynios�a narz�dzia do reperacji zbroi. �adych okien w jej zasi�gu; �ciany wyczyszczone z broni �wiczebnej, tylko haki na jednej i lustra na drugiej. - �awka - rzuci� Skif. - Mog�a� mi j� wkopa� pod nogi. - Kiedy z niej spada�a�, mog�a� chwyci� ten sk�rzany naramiennik - doda�a Kero. - Kt�rekolwiek z luster: rozbijasz i masz ostrza. - S�o�ce: zmusi� go, by stan�� pod �wiat�o. - Lustra: zdezorientowa� mnie moim odbiciem. - Ig�y do sk�ry. - Dzbanek z oliw�. - Tw�j pasek... - Dobrze! - krzykn�a Elspeth pokonana ich logik�. - O co w tym chodzi? - O co�, czego si� mo�na nauczy�, ale nie na lekcji - powiedzia�a Kerowyn. - O podej�cie. �wiadomo��, traktowanie wszystkich jak potencjalnych wrog�w, wszystkiego jako potencjalnej broni. Wszystkich i wszystkiego, poczynaj�c od obcego i halabardy na �cianie, a ko�cz�c na twojej matce i bieli�nie. - Nie mog� tak �y�! - zaprotestowa�a. - Nikt nie mo�e! - A gdy Kero podnios�a brew, doda�a w�tpi�co: - Mo�e? - Wed�ug mnie, �adna koronowana g�owa nie mo�e sobie pozwoli� na brak takiego podej�cia. A mnie te� si� jako� uda�o. - Mnie te� - dorzuci� Skif. - To nie ma ci� zatru�, tylko uczyni� bardziej �wiadom� tego, co si� dzieje wok�. - Dlatego tutaj zaczynamy nauk�. Sala jest w miar� pusta, nawet gdy w niej le�� rzeczy do naprawy. To bardzo u�atwia spraw�. - Zmierzy�a Elspeth zielono-niebieskimi oczami. - Zanim st�d wyjdziesz, wymy�lisz zastosowanie dla wszystkiego, co si� tutaj znajduje. Elspeth westchn�a, po�egna�a si� z wizj� wolnego popo�udnia i zacz�a �ama� sobie g�ow�. W ko�cu Kero wysz�a do innych zaj�� i przekaza�a Skifowi prowadzenie lekcji. Elspeth odetchn�a z ulg�; Skif nie umywa� si� nawet do �agodnej Kerowyn, a co dopiero do srogiej. M�odzi heroldowie narzekali na lekcje Albericha, teraz j�czeli, bo wzi�a si� za nich Kerowyn, i otwart� kwesti� pozostawa�o, kto z tej dw�jki by� gorszy. Elspeth us�ysza�a kiedy�, jak m�oda dziewczyna twierdzi�a, �e sam fakt, i� zbrojmistrz si� nie starza�, by� wystarczaj�cym przekle�stwem, a dodanie mu zmiennika po prostu wo�a�o o pomst� do nieba. "Chocia� w�a�ciwie", pomy�la�a wtedy, "co nie wo�a?" Skif jeszcze chwil� j� m�czy�, a potem si� zlitowa� i zrezygnowawszy z lekcji o podej�ciu do �ycia, przeszed� do normalnej, twardej walki na no�e, co uspokoi�o nieco nerwy Elspeth, cho� nie jej cia�o. Skif m�g� by� �agodnym wyk�adowc� abstrakcyjnych problem�w, ale kiedy dochodzi�o do walki, by� bezlitosny. W ko�cu, kiedy oboje tak si� zm�czyli, �e pope�niali podstawowe b��dy, postanowi� przesta�. "Teraz ka�dy nowicjusz m�g�by mnie wyko�czy�", przesz�o jej przez g�ow�. - Wystarczy - wydysza� Skif, osuwaj�c si� na pod�og�, a Elspeth opad�a na �awk�, a potem wyci�gn�a si� na niej, spychaj�c pancerz na ziemi�. S�o�ce wpada�o przez okna pod innym k�tem; nie k�ad�o si� plamami na pod�odze, tylko na �cianach. Jeszcze nie by� to czas na kolacj�, ale na pewno p�ne popo�udnie. - Musz� jeszcze po�wiczy� male�stwa - ci�gn�� - a poza tym, je�li b�d� si� z tob� spotyka� bez przyzwoitki, zn�w zaczn� si� plotki, a na wys�uchiwanie takowych nie mam ochoty. Wykrzywi�a si� i otar�a pot z czo�a. Ostatnim razem, kiedy kto� rozpu�ci� pog�oski o jej romansie ze Skifem, musia�a si� usprawiedliwia� przed po�ow� Rady i znosi� porozumiewawcze spojrzenia herold�w. Nie wiedzia�a, co by�o gorsze. "Wiem przynajmniej, jak si� czuli matka i ojczym, kiedy byli w moim wieku. Za ka�dym razem, kiedy kto� by� interesuj�cy - albo zainteresowany - odstrasza�y go stada swatek. My�la�am, �e ludzie maj� powa�niejsze problemy". Niedobrze tylko, �e za jej pozycj� musia� p�aci� Skif; na pewno mog�a co� na to poradzi�, lecz by�a zbyt zm�czona, aby si� nad tym zastanawia�. - W takim razie do zobaczenia - powiedzia�a. - Mam jeszcze co� do zrobienia przed kolacj�, je�li, oczywi�cie, zadowoli�y ci� poczynione przeze mnie post�py. - Owszem. - Wsta� z trudem. - Pod koniec ja robi�em wi�cej b��d�w. Bro� najbli�ej twojej prawej r�ki? - �awka - odpar�a bez namys�u. - Spadam z niej i kopi� w twoj� stron�. - My�la�em o no�ycach na pod�odze, ale w porz�dku. Zobaczymy si� na kolacji? - Nie dzisiaj. Do ojca przyby�o poselstwo z Rethwellanu, czyli b�d� jada� z Rad�, dop�ki nie wyjedzie. - Unios�a si� na �okciach i u�miechn�a przepraszaj�co: - Je�li nie zobacz� ca�ej rodziny razem, b�d� podejrzewa�, �e spiskuj� za ich plecami. Skif by� zbyt dobrze wychowany, aby odpowiedzie�, ale oboje wiedzieli, dlaczego pos�owie mogli tak my�le�. Ojciec Elspeth, ksi��� Rethwellanu, spiskowa� przeciw swej �onie, kr�lowej Selenay i pr�bowa� j� zabi�. "Nie najlepsza polityka zagraniczna..." W Rethwellanie nikt nie popiera� jego d��e�, a dwaj bracia nie kochali go zbytnio, wi�c �mier� ksi�cia nie poci�gn�a za sob� konsekwencji. Kr�lowa przyj�a przeprosiny przera�onego kr�la i zapomniano o ca�ej sprawie. Ale po latach wojna i dotrzymanie obietnicy danej dziadowi Selenay przywiod�y jednego z braci, ksi�cia Darena, na pomoc kr�lowej i nieoczekiwanym wynikiem spotkania by�a nie tylko mi�o��, ale te� wi� �ycia. Rethwellan utraci� lorda wojny, a Valdemar zyska� wsp�w�adc�, gdy� Darena, jak Kerowyn, Towarzysz wybra� dos�ownie na polu bitwy. Czy noc po�lubna nast�pi�a po czy przed �lubem, by�o kwesti� sporn�; bli�ni�ta przysz�y na �wiat dok�adnie dziewi�� miesi�cy po za�lubinach. A to sprawia�o, �e dziedziczka tronu, Elspeth, mia�a niespodziewanych rywali. Elspeth, kt�rej ojciec chcia� krwawo przej�� tron... Gdzieniegdzie szeptano o "z�ej krwi". Faram, kr�l Rethwellanu i brat jej ojca i ojczyma, nie mia� co do niej takich w�tpliwo�ci, ale niekt�rym trzeba by�o od czasu do czasu przypomina�, �e zdrada nie jest chorob� dziedziczn�. Elspeth wsta�a i rozprostowa�a obola�e nogi. - Chcia�abym... - przerwa�a w po�owie. - Czego, kotku? - Niewa�ne. Naprawd�. Zobacz� si� z tob� jutro po naradzie, o ile Kerowyn nie zagoni mnie do czyszczenia stajni czy jakiego� r�wnie bohaterskiego zaj�cia. Roze�mia� si� i wyszed� z sali, zostawiaj�c Elspeth z jej my�lami. Pozbiera�a rozrzucone przedmioty i opu�ci�a pomieszczenie, zanim Kerowyn mog�a wr�ci� i przy�apa� j� na "nier�bstwie". Ciep�y letni wiatr rozwia� jej w�osy i osuszy� pot. Rozejrza�a si�, ale nie dostrzeg�a nikogo i pu�ci�a si� biegiem w stron� ogrod�w. �cie�ka, kt�r� wybra�a, prowadzi�a do warzywnika i u�ywali jej tylko s�u��cy; dociera�o si� ni� do budynk�w gospodarczych. Nie zdziwi�o jej, �e nikt te� nie spodziewa� si� znale�� tam nast�pczyni. Skierowa�a si� ku ma�ej garncami. Budynek wyr�nia� si� spo�r�d innych tylko kominem i ma�ym okienkiem, ale nawet to nie czyni�o go niezwyk�ym; od lat wypalano tam garnki i suszono zio�a, co tym bardziej docenia�a Elspeth. Kiedy zamkn�a za sob� drzwi, poczu�a si� tak, jakby kto� zdj�� jej z ramion wielki ci�ar. Tutaj by�o jej kr�lestwo, tylko jej; tak d�ugo, jak nie zaniedbywa�a swych obowi�zk�w, nikt jej tu nie przeszkadza�. Male�kie kr�lestwo; �awa i sto�ek po�rodku, zlew, ko�o garncarskie, glina, p�ki i piec do wypalania ceramiki; nic nie przypomina�o jej o powinno�ciach i Elspeth mog�a by� tylko Elspeth. Ca�kiem niez�e kr�lestwo; nie mia�a ochoty rz�dzi� niczym wi�kszym. Na najwy�szej p�ce sta�y jej dzie�a, te, kt�re uzna�a za godne przechowywania. By�y w�r�d nich pierwsze poprawnie zrobione garnki, rzeczy bardziej skomplikowane i wreszcie ostatnio wykonane odlewy. Bli�ni�ta przechodzi�y przez etap rywalizacji: kiedy jedno co� dosta�o, drugie musia�o mie� dok�adnie to samo, ale inne. Je�li Kris dosta� konika, Lyra musia�a dosta� konika - dok�adnie tej samej wielko�ci, kszta�tu i d�ugo�ci ogona. Ale je�li konik Krisa by� kasztanowy, ona chcia�a bu�anka, izabelowatego albo deresza; gdy Kris dosta� fort, ona musia�a mie� wiosk� - tej samej wielko�ci, o tej samej ilo�ci budynk�w, z tyloma samymi lalkami w �rodku, i tak dalej. Zgadza�y si� tylko co do Towarzyszy, bli�niaczych jak one same. "Nie, �eby potrzebowali Towarzyszy - zabawek", pomy�la�a Elspeth. "Ju� teraz, kiedy matka zabiera je ze sob� na ��k�, kt�ry� chodzi za nimi krok w krok. Bez w�tpienia zostan� wybrane!" Gwena twierdzi�a, �e pozostawa�a tylko kwestia, przez kt�rego, a najwidoczniej wiele Towarzyszy chcia�o tego dokona�. Zapami�taj moje s�owa, powtarza�a rado�nie, za par� lat b�d� si� o nie bi�! Utrudnia�o to bardzo kwesti� prezent�w. Identyczne rzeczy w r�nym kolorze doprowadza�y ludzi do sza�u; dzieci z drobnych szczeg��w czyni�y argumenty na rzecz "moje jest lepsze". Na szcz�cie wpad�a na pomys� robienia odlew�w i jej pierwszym prezentem by�y nocne lampki w kszta�cie ludzik�w, w kt�rych otwartych ustach pali�a si� lampka oliwna. Spodoba�y si� tak bardzo, �e postanowi�a zrobi� lalki, kt�re by�yby tak podobne do bli�ni�t, jak tylko jej mierny talent rze�biarski pozwoli. "Ca�e szcz�cie, �e s� jeszcze na etapie dziecinnych kszta�t�w. Na nic wi�cej nie by�oby mnie sta�", pomy�la�a, patrz�c na rz�dek g��wek z zielonej gliny. Reszt� za�atwi ubranie laleczek w miniatury ulubionych stroj�w bli�ni�t, b�dzie jednak musia�a poprosi� o pomoc; mo�e Tali�, przekupi j� laleczk� dla jej syna Jemmiego. Elspeth umia�a zszywa�, ale z jej haft�w "ko� by si� u�mia�", jak sama stwierdza�a. Podobnego zdania by�a Keren. Lyra szala�a na punkcie koni, mo�e troch� za wcze�nie, ale i bli�ni�ta, i Jemmie, rozwija�y si� szybciej od innych dzieci. Kris zwariowa� na punkcie stra�y; twierdzi�, �e gdy doro�nie, zostanie jej kapitanem (na co Towarzysze parska�y z irytacj�). Elspeth nie potrafi�a zrobi� miniatury miecza czy but�w do konnej jazdy, ale Keren lub Sherrill powinny sobie z tym poradzi�. Pierwsze trzy g��wki by�y do wyrzucenia, czwarta doskona�a, pi�ta mo�liwa, a sz�sta... Po�o�enie drzwi i okna wymaga�o, �eby siedzia�a do nich plecami, wobec czego nie oliwi�a zawias�w, aby skrzypia�y za ka�dym razem, gdy kto� otwiera� drzwi. Zamar�a, gdy us�ysza�a za sob� cichutkie skrzypni�cie, a potem wr�ci�a do ogl�dania g��wki. Dotkn�a szybko my�l� przybysza i przekona�a si�, �e to znowu Skif, kt�ry s�dzi�, i� wyrzuci�a ju� lekcj� z pami�ci, a na terenie chronionym przez stra� pa�acow� pozwoli sobie na beztrosk�. "Nawet o tym nie my�l, kolego". Kiedy skrada� si� za jej plecami, zsun�a si� ze sto�ka i zahaczy�a stop� o jedn� z jego n�g. Gdy si� poruszy�, poci�gn�a sto�ek, obr�ci�a si� i jednym p�ynnym ruchem kopn�a go pod nogi intruza. Nie spodziewa� si� oporu ani tego, �e to on si� b�dzie broni�. Straci� r�wnowag�, zapl�ta� stopy w sto�ek i nie m�g� si� podnie��. Upad�, poci�gaj�c sto�ek za sob�, trzasn�o �amane drewno, a Skif wyl�dowa� na plecach. Stan�a nad nim, potrz�saj�c g�ow� w odpowiedzi na szeroki u�miech. - Eee... - Nie wiesz, �e nale�y zapuka�?- zapyta�a. Podnios�a sto�ek, kt�ry mia� po�amane wszystkie cztery nogi i nadawa� si� tylko do wyrzucenia. - Nowe krzes�o poprosz�. To nie by�o g�upie, Skif, ale niebezpieczne. Mog�e� uszkodzi� moje najlepsze rzeczy. - O moich najlepszych rzeczach nie wspominaj�c - mrukn��. - Nie przeprosz� ci�, nawet na to nie licz. Dobrze wiesz, �e zaplanowali�my takie zasadzki. "Ale nie tutaj, gdzie mog� odpocz��; nie w tym jedynym miejscu, w kt�rym mam spok�j". - To nie zmienia faktu, �e chc� zado��uczynienia. - Wypr�bowa�a stabilno�� sto�ka i ostro�nie na nim usiad�a, krzy�uj�c ramiona, aby Skif nie dostrzeg� jej zdenerwowania. - Mog�e� co� pot�uc. Nie prosz� o wiele, tylko chcia�abym mie� spok�j, kiedy tu jestem. Nie powiedzia� "Powiedz to napastnikowi" ani nie wyg�osi� wyk�adu, tylko u�miechn�� si� i wsta� z pod�ogi, otrzepuj�c bia�y mundur. - Gratuluj� - rzek�. - Poradzi�a� sobie lepiej, ni� oczekiwa�em. Przyszed�em tu za tob�, bo wiedzia�em, �e b�dziesz zm�czona i roztargniona. - Wiem - warkn�a patrz�c, jak podnosi brwi, gdy zrozumia�, co powiedzia�a. Po pierwsze, �e odkry�a jego obecno�� wystarczaj�co szybko, aby odczyta� my�li, i po drugie, �e odczyta�a je, wiedz�c ju�, kim jest. To by�o nieetyczne; heroldowie nie powinni odczytywa� cudzych my�li bez zgody tej osoby. Ale je�li on narusza� jej prywatno��, odp�aca�a pi�knym za nadobne. "Niech si� zastanawia, co jeszcze uda�o mi si� odczyta�". - Och! - Nie zamierza� wyg�asza� teraz wyk�adu o dobroczynnych skutkach z�amania prywatno�ci. - Do zobaczenia. - I przynie� ze sob� nowy sto�ek - poradzi�a, odwracaj�c si� do niego plecami. W r�ce nadal �ciska�a lalczyn� g��wk�, a raczej to, co z niej zosta�o. Wyrzuci�a j� do �mieci. Uspokoi�a si� dopiero wtedy, gdy na �awie le�a�o p� tuzina g��wek zdatnych do u�ytku, a kosz na �mieci zape�nia�y niedoskona�e. Oczyszczenie ich by�o nudne, pracoch�onne i bardzo po��dane; nie mia�a ochoty nikogo ogl�da�, dop�ki si� nie uspokoi. Kiedy poczu�a za sob� powiew powietrza, kt�ry oznacza�, �e drzwi zn�w otworzono, wcale jej to nie rozbawi�o. "Zabij� go". Przygotowa�a si�, �eby wrzasn�� mu w my�lach do ucha, gdy pierwszy kontakt my�lowy przyni�s� nieoczekiwany wynik. To nie by� ani Skif, ani Kerowyn, ani nikt znajomy. Pochyli�a si� instynktownie, a co� przelecia�o jej nad g�ow� i utkwi�o w �cianie naprzeciwko; n� my�liwski, zwyk�y i nie do wykrycia. Zamar�a patrz�c, jak lekko dr�y, a potem, zanim przeciwnik zorientowa� si�, �e spud�owa�, do g�osu dosz�y d�ugie lata treningu. Kopn�a w jego stron� sto�ek, przekozio�kowa�a pod �aw� i wynurzy�a si� po drugiej stronie. Odrzuci� sto�ek, zatrzasn�� drzwi i zaryglowa� je; chwil� p�niej zadr�a�y pod kopytami Gweny. "Gdyby to miejsce by�o bardziej umeblowane..." Obcy trzyma� w r�ce drugi n�. Zignorowa� r�enie Gweny i jej atak na drzwi, ruszy� w stron� Elspeth. Schwyci�a pierwsz� rzecz, jaka jej wpad�a w r�ce: na wp� oczyszczon� g�ow� lalki. Nie zrani�a go, ale rozproszy�a jego uwag� na tyle, �e zdo�a�a wyskoczy� zza �awy i dopa�� sto�ka; u�ywaj�c go jako tarczy i piki jednocze�nie, spr�bowa�a przygwo�dzi� napastnika do drzwi. Niestety, sto�ek za du�o przeszed� i jedno szarpni�cie po�ama�o jego nogi do reszty. Rzuci�a w obcego siedzeniem, kt�re zosta�o jej w r�ce, a gdy si� uchyli�, zdo�a�a z�apa� to, co by�o najbli�ej. Tym czym� okaza�o si� jej ulubione naczynie, smuk�a waza o dw�ch uszach... Trzasn�a ni� o �cian�, a w r�ku zosta� jej d�ugi, ostry od�amek: n� z r�koje�ci�. Rzuci�a si� na napastnika, zdezorientowanego trzaskiem t�uczonej wazy i kompletnie bezbronnego; schwyci� j�, a ona wykorzysta�a szans�, jak� dawa� jej kawa�ek ceramiki. Zanim zorientowa� si�, co chce zrobi�, przejecha�a mu nim po gardle, a Gwena w tym samym momencie wpad�a do �rodka. - W porz�dku? - zapyta�a Kerowyn, ocieraj�c czo�o Elspeth mokr� szmatk�. Dziewczyna przesta�a si� trz���, obliza�a usta i skin�a g�ow�. - Tak my�l�. - Opar�a si� o �cian� garncami i zamkn�a oczy. Znaleziono j� w trawie, pokryt� krwi� i wymiotuj�c�, ze stoj�c� tu� obok Gwen� na stra�y. Ci�gle czu�a md�o�ci, mimo �e ju� si� zetkn�a ze �mierci� i zabi�a lorda Orthallena jednym z no�y od Skifa. "Ale nie by�am blisko, tak blisko... Strzela�am z �uku, rzuci�am no�em przez pok�j... Nie tak, jak teraz, kiedy ca�� mnie okrwawi� i patrzy�..." Zn�w zrobi�o jej si� niedobrze. - Kto to by�? - spyta�a. - Sk�d wiedzia�, gdzie jestem? Jak min�� stra�e? - Nie znam odpowiedzi na drugie i trzecie pytanie - odpar�a Kero. - Natomiast co do pierwszego, ma na r�ce wytatuowan� paj�czyn�, by� wyznawc� Zimnego Boga. Wynajmuj� si� jako mordercy i s� kosztowni, bo nie obchodzi ich, czy zgin�. Albo sp�aca� d�ug rodzinny, albo pokutowa�. Gdyby� ty go nie zabi�a, sam by to zrobi�. Elspeth otworzy�a oczy i spojrza�a na Kerowyn. - Nigdy o czym� takim nie s�ysza�am! - Niewielu s�ysza�o; wyznawcy Zimnego pochodz� z bardziej odleg�ego po�udnia ni� Geyr. To on mi o nich powiedzia� po ostatniej pr�bie zabicia twojej matki i pokaza�, czego szuka�. Twierdzi�, �e naprawd� zdesperowany Ancar b�dzie pr�bowa� ich wynaj��. Nie bra�am tego powa�nie, a powinnam. To si� ju� nie zdarzy, obiecuj�. Mia�a� szcz�cie, zazwyczaj s� bardziej ostro�ni, a nie ma nic, uwierz mi, nic gorszego od samob�jczego fanatyka. - Ale jak on si� dosta� do ogrod�w? Jak m�g�? Wsz�dzie s� stra�e! Kero zmarszczy�a brwi. - Je�li wierzy� Geyrowi, dzi�ki m-m-m-magii - wyrzuci�a z siebie ostatnie s�owo, jakby heroldowi przez usta nie mog�o przej�� nic poza darami umys�u i zakl�ciem prawdy. - Tam jest pe�no m-mag�w Zimnego Boga, kt�rzy zapewniaj� jego wyznawcom niewidzialno��. Moja babka to umia�a: ludzie brali j� za kogo� znajomego, kogo spodziewali si� zobaczy�. Rzecz rozgrywa si� w umy�le, jak my�lmowa, lecz dzia�a poprzez zakl�cie. Wielce to niebezpieczne, stra�e b�d� musia�y teraz dwa razy sprawdza� swoich znajomych. Niekt�rym si� to nie spodoba... "Albo mnie nie doceni�, albo by� niedo�wiadczony", pomy�la�a trze�wo, podczas gdy Kero rozmawia�a ze stra�nikiem. "I wydaje mi si�, �e si� nie dowiemy, jak Ancar go znalaz�, bo czuj� w tym magi�". Wsta�a, ci�gle dr��c. Jej Biel by�a zniszczona - cho� i tak nigdy nie w�o�y�aby tego munduru. Zn�w magia. Cokolwiek chroni�o kiedy� Valdemar, ju� przesta�o by� przeszkod� dla Ancara. ROZDZIA� DRUGI MROCZNY WIATR Mroczny Wiatr k'Sheyna przytrzyma� swego wi�-ptaka Vree na ramieniu i rozejrza� si� po otaczaj�cym go morzu trawy... Z �alem? Z zazdro�ci�? Jednym i drugim, zapewne. Sta� na skraju wysokiego urwiska, u st�p kt�rego rozci�ga�a si� R�wnina Dhorisha; doskona�ej bariery dla wszystkich, kt�rzy �le �yczyli Shin'a'in. Aby zej�� na R�wnin�, nale�a�o zna� drog�, a intruz�w widziano z daleka nad wysok� traw�. Wi�-ptak roz�o�y� skrzyd�a w ciep�ym wietrze. �er - us�ysza� jego my�l, proste poj�cie, nie tyle my�l, co potok obraz�w: kr�liki, myszy, przepi�rki, wszystkie z punktu widzenia myszo�owa, zanim uderzy. Doprawdy, �er. Jakikolwiek my�liwy na R�wninie bez pomocy magii zmieni�by si� szybko w zwierzyn� �own�. Samo miejsce by go pokona�o, dostrzeg�oby go nawet dziecko; nie znaj�c �r�de� ani znak�w pomagaj�cych orientowa� si� w terenie, natychmiast zgubi�by si� po�r�d traw i �agodnych wzg�rz. Po�ow� pracy stra�nik�w i zwiadowc�w patroluj�cych granic� wykonywa�a R�wnina. Mroczny Wiatr westchn�� i wr�ci� do swojego cichego, ch�odnego lasu. Wschodni� granic� terytorium k'Sheyna stanowi�a R�wnina, ale na zach�d i po�udnie ci�gn�y si� lasy, niebezpieczne jak wszyscy diabli. Chory - poskar�y� si� Vree, a Mroczny Wiatr zgodzi� si� z nim. Magia zatru�a t� krain�, zwan� przez obcych Wzg�rzami Pelagir. Magia rozp�yn�a si� po ziemi, zmieniaj�c wszystko, co napotka�a na swojej drodze, czasami na lepsze, znacznie cz�ciej na gorsze. Posadzi� Vree na swym okrytym sk�rzan� r�kawic� nadgarstku i wyrzuci� w powietrze. Myszo��w wzlecia� z rado�ci�; w odr�nieniu od towarzysza, lubi� patrolowa� lasy. W bezpiecznej Dolinie k'Sheyna m�g� tylko polowa�, a to go nie zadowala�o; Vree stworzono do patrolowania i strze�enia, a najszcz�liwszy by�, lec�c przed Mrocznym Wiatrem na zwiad. Mroczny Wiatr nie mia� nic przeciwko patrolom, chocia� zwiadowc�w k'Sheyna by�o zastraszaj�co niewielu. Zosta� przecie� vayshe'druvon: zwiadowc�, stra�nikiem, obro�c�. "To przez magi�", t�umaczy� sobie nie po raz pierwszy, "gdyby nie magia..." Za ka�dym razem, gdy napotkane zagro�enie mia�o co� wsp�lnego z magi� i usi�owa� znale�� na pokonanie go spos�b inny ni� u�ywanie zakl��, bola�o go serce. A jeszcze gorsze by�o nastawienie jego ojca, przeklinaj�cego syna za to, �e nie chce u�ywa� magii, uparcie odmawiaj�cego zrozumienia powod�w, kt�re przywiod�y go do tej decyzji... "Gdybym m�g� si� przenie�� w czasie i pozabija� tych g�upc�w, kt�rym wymkn�o si� to spod kontroli, zrobi�bym to i zamordowa� ich go�ymi r�kami", pomy�la� z w�ciek�o�ci�. Kiedy wybiera� drzewo, na kt�re chcia� si� wspi��, nadal by� z�y. Tym razem zdecydowa� si� na masywny d�b, wyj�� zza pasa r�kawice do wspinania i wsun�� je na d�onie. Ma�e kolce na wewn�trznych stronach pozwala�y mu si� wspina� bez zostawiania �lad�w na drzewie, tak jak buty pokryte shakras. Po chwili by� ju� w�r�d ga��zi i obserwowa� teren. Je�li pojawiali si� intruzi, szli po ziemi; zwiadowcy najcz�ciej przebywali w koronach drzew, sk�d widzieli wszystko nie b�d�c widzianymi. Przys�oni� oczy i wybra� drog� po ga��ziach drzew. Z plecaka wydoby� kij, przeszed� po ga��zi jak po �cie�ce, inn� przyci�gn�� bli�ej hakiem trzymanym w r�ku i przeskoczy� na �wierk. Przeszed� obok jego pnia, wybra� kolejne drzewo i przewiesi� si� na jego ga���, podci�gaj�c si� wy�ej. Kiedy tak si� przemieszcza�, powr�ci� my�lami do dzikiej magii: "To, co zrobi�a z t� ziemi�, z nami, jest niewybaczalne. A co mog�aby zrobi�, jest znacznie gorsze". Niewa�ne, �e Tayledras j� zatrzymali, oczy�cili zniekszta�cone przez ni� miejsca i uczynili bezpiecznymi dla ludzi i zwierz�t. Chodzi�o o to, �e czasami ich potomkowie zmieniali si� w co� nierozpoznawalnego. "Ale to nie jest nasze zadanie. Nasze zadanie jest stokro� bardziej niebezpieczne, a m�j ojciec o nim zapomnia�, op�tany w�adz� i moc�". Mroczny Wiatr spojrza� ku bezdrzewnej R�wninie. Shin'a'in nie mieli takich problem�w, bo nie zadawali si� z magi�. "Dziwne, �e kiedy� sami ni� byli..." Bardzo dziwne, szczeg�lnie �e Tayledras i Shin'a'in byli swymi lustrzanymi odbiciami. Kaled'a'in, najbardziej zaufani sprzymierze�cy zapomnianego maga sprzed stuleci. Tayledras znali go jako "milcz�cego maga", a Shin'a'in zachowali jego prawdziwe imi� w wyplatanych kobiercach, ale jako� nie mieli ochoty go zdradza�. "Ojciec zapomnia�, �e obowi�zkiem Sokolich Braci jest uleczy� kraj z ran zadanych magi�, nawet je�li Bogini zaopiekowa�a si� R�wnin�". Czasami czu� si� bardziej zwi�zany ze swymi"krewnymi" z Shin'a'in ni� z w�asnym klanem. "Prawd� m�wi�c, ich zadanie jest bardziej niebezpieczne", pomy�la�, otrz�saj�c si�. Sokoli Bracia wyczy�cili, ale Shin'a'in strzegli. A to, czego strzegli... "Gdzie� pod ziemi�, na R�wninie, ukryta jest bro�, od kt�rej si� to wszystko zacz�o. A nie wszystko potrzebuje adepta..." Przeszkod� byli tylko Shin'a'in. "Nie zazdroszcz� im" Ludzie - podni�s� alarm Vree, krzycz�c g�o�no. Mroczny Wiatr zamar� i dotkn�� my�li Vree na tyle d�ugo, �eby widzie� przez oczy wi�-ptaka. Z�apa� si� pnia i wbi� w niego paznokcie, bo bezpo�redni kontakt z umys�em myszo�owa zawsze powodowa� dezorientacj�. Dojrza� obcych z g�ry, przez ga��zie, jak podnosz� g�owy, zaniepokojeni krzykiem ptaka, a potem spiralny lot myszo�owa nada� ich twarzom obcy, p�aski wyraz. Ta dziwno�� pozwala�a mu pami�ta�, �e nie patrzy w�asnymi oczami: wszystko by�o bardziej czerwone, bo Vree dostrzega� inne kolory ni� cz�owiek. Podr�owa� w jego m�zgu, nie m�g� nim sterowa�; Vree ufa� mu na tyle, �e czasami pozwala� sob� kierowa�, a Mroczny Wiatr nigdy nie nadu�y� tego zaufania, poza tym wola� obserwowa�. Vree dostrzeg�, �e jeden z obcych podnosi co�, co by�o prawdopodobnie broni�, i zanurkowa� mi�dzy ga��zie, zanim Mroczny Wiatr zauwa�y� co� opr�cz ruchu ramienia. Zwolni� po��czenie, pu�ci� pie� i pobieg� po ga��ziach, u�ywaj�c kija do balansowania. Na pocz�tku bardzo d�ugo musia� przychodzi� do siebie po ��czno�ci z Vree... Niekt�rym nigdy si� to nie uda�o, szczeg�lnie po pierwszym razie. Lot i polowanie osza�amia�y ich i nie potrafili si� uwolni�. Je�li nikt ich nie znalaz�, mogli umrze�: cia�a pogr��one w �pi�czce, umys� zlewaj�cy si� z ptasim, kurcz�cy si�, a� w ko�cu nic z nich nie zostawa�o. Co� takiego nie zdarzy�o si� od dawna, chocia� kiedy Mroczny Wiatr by� ma�y, jeden ze zwiadowc�w zosta� przywalony przez drzewo. Daleko od uzdrowiciela, zla� sw�j umys� z ptasim, nie chc�c powrotu do okaleczonego cia�a. Powoli znika�, a� w ko�cu pewnego dnia ptak odlecia� i nigdy go nie znaleziono. "Wolniejsza �mier�, ale �mier�", pomy�la�, przeskakuj�c na rozdwojony konar sosny. Wola�by unikn�� takiego parszywego wyboru. Zwolni� w pobli�u obcych, opad� na r�ce i przesun�� si� po drzewie jak kot, nie poruszaj�c li�ci. Intruzi i tak nie zwr�ciliby na to uwagi, bo cho� znajdowali si� na zakazanym terenie, wykrzykiwali do siebie i �miali si� g�o�no. Zagryz� usta. "B�d� mia� dla nich niespodziank�. Szcz�cie, �e natkn�li si� na mnie. Ka�dy inny, z ojcem na czele, naszpikowa�by ich strza�ami albo spopieli� bez zawracania sobie g�owy tym, czy to g�upcy, ignoranci czy wrogowie. Co nie znaczy, �e to doceni�, bo i tak ich st�d wyrzuc�". By�o ich siedmiu, on jeden, a to, �e prze�y� b�d�c zwiadowc�, zawdzi�cza� ostro�no�ci. Wezwa� Vree, bo nie m�g� porozumie� si� w my�lmowie z dwoma najbli�szymi zwiadowcami. Og�o� alarm - rozkaza�, a Vree wiedzia�, co to znaczy. Przez inne wi�-ptaki dotrze do zwiadowc�w; je�li Mroczny Wiatr nie b�dzie potrzebowa� ich pomocy, da im zna� t� sam� drog� i zawr�c�. Ale je�li b�dzie ich potrzebowa�, wyrusz� natychmiast. Posuwa� si� za intruzami, kt�rzy sw� niezdarno�ci� wystraszyli wszystkie zwierz�ta wok� i zostawiali za sob� �lad w postaci zniszczonych ro�lin i mocnego zapachu stratowanych igie� sosnowych. Dw�ch nie nosi�o broni; reszta by�a uzbrojona i w pancerzach. Vree oceni� ich kr�tko: Szczeni�ta, przesy�aj�c obrazy w�ochatych mi�k�w i wilczk�w z wielkimi �apami. Mroczny Wiatr za�mia� si�. �ledzenie nie przynios�o rezultat�w; nic, co powiedzieli obcy, nie ods�oni�o ich zamierze�. Westchn�� i zdecydowa�, �e trzeba stan�� z nimi oko w oko. Zsun�� si� po ga��ziach, schowa� kij, naci�gn�� �uk i czeka�. Wpadli na niego; pierwszy zauwa�y� go jad�cy na przodzie - zwyk�y cz�owiek w br�zowym, sk�rzanym pancerzu, wojownik, nie znaj�cy lasu. Krzykn�� i podskoczy�, cho� Mroczny Wiatr si� nie ruszy�; oczywi�cie, kamufluj�cy ubi�r i w�osy ufarbowane na br�zowo by�y prawie doskona�ym zamaskowaniem, ale nie czyni�y go niewidzialnym. "Miastowi", parskn��, "powinny si� nimi zaj�� lodowe smoki..." Niestety, nie by�o ich na ziemiach k'Sheyna, ani niczego innego mog�cego zagrozi� cz�owiekowi, opr�cz gryf�w i ptak�w ognistych, ale r�wnie dobrze mog�y by� one celem tych m�czyzn. Mroczny Wiatr nie chcia�, aby jego przyjaciele i podopieczni stali si� zdobycz� tych tutaj. Przem�wi�, zanim otrz�sn�li si� z szoku, w kupieckim j�zyku u�ywanym przez Shin'a'in w kontaktach z obcymi: - Wkroczyli�cie na ziemie k'Sheyna - warkn��. "Blef, ale nie wiedz�, mam nadziej�, �e jest nas tu tak ma�o. Niech si� zastanawiaj�, czy m�wi do nich Tayledras, czy kto� inny". - Odejd�cie drog�, kt�r� przyszli�cie. Ju�. Na pewno nie przeoczyli �uku w jego r�kach ani zako�czonego hakiem kija na plecach, o gro�bie w g�osie nie wspominaj�c. Jeden zacz�� si� stawia�; kto� go natychmiast uciszy�. Prowadz�cy zmarszczy� brwi i ocenia� go powoli. - Jest tylko jeden - szepn�� oponent, nie zdaj�c sobie sprawy z wyczulenia s�uchu Tayledras; ten drugi odwarkn��: - Tylko jednego widzimy, g�upcze. Zajm� si� tym. Wysun�� si� naprz�d, przed Sk�rzany Pancerz. - Przepraszamy, panie - powiedzia� z fa�szyw� uprzejmo�ci� - ale sk�d mieli�my wiedzie�? �adnych znak�w, posterunk�w granicznych... - Tayledras nie potrzebuj� znak�w - przerwa� mu Mroczny Wiatr - a ja jestem stra�nikiem. Nakazuj� wam odjecha�, albo wasze �ycie znajdzie si� w niebezpiecze�stwie. - "Czy to zabrzmia�o tak g�upio, jak my�l�? Czy te� przekona�em ich, �e nie jestem taki milutki, na jakiego wygl�dam?" - Nie pozwol� wam przej�� - ostrzeg�, widz�c ich wahanie. Oponent poci�gn�� M�wc� za r�kaw, a Sk�rzany Pancerz odwr�ci� lekko g�ow�, aby pos�ucha� toczonej szeptem narady, lecz nie spu�ci� Mrocznego Wiatru z oczu. M�wili za cicho, �eby ich us�ysza�, a kiedy sko�czyli, M�wca u�miechn�� si� bardzo szeroko i bardzo nieszczerze. "Do diab�a, przejrzeli mnie. Wygl�dam jak ch�opaczek i nie naszpikowa�em jednego z nich strza�ami, zanim ich zatrzyma�em. M�j b��d". - Oczywi�cie, �e odjedziemy, panie - us�ysza�. - Przykro nam, �e naruszyli�my wasze granice. Mroczny Wiatr milcza�. M�wca wzruszy� ramionami. - Doskonale. Panowie...? - doda�, wskazuj�c �cie�k�. Odwr�cili si�... "Ju� to widzia�em. Odgadli, �e jestem sam i my�l�, �e mnie przy�api� na nieostro�no�ci. Idioci". Wezwa� Vree i da� nura w krzaki przy �cie�ce. Tak ha�asowali, �e nawet tego nie us�yszeli. Odwr�cili si� z dobyt� broni� i bardzo zaskoczy�o ich to, �e znikn��. Zanim zdo�ali go zlokalizowa�, wychyli� si� z krzak�w i przeszy� gard�o M�wcy strza��. Zapad� zn�w w paprocie, gdy Vree spikowa� i zaatakowa� ods�oni�t� g�ow� Oponenta. Ten wrzasn�� przenikliwie i chwyci� si� za skalp, a Vree odlecia� pomi�dzy drzewa. "Jeden z g�owy i jeden trafiony. My�l�, �e je�li mieli ze sob� maga, w�a�nie go wykluczyli�my". Z reszt� jednak nie p�jdzie tak �atwo: Sk�rzany Pancerz wykrzykiwa� rozkazy w nieznanym Mrocznemu Wiatrowi j�zyku, ale kiedy ludzie rozbiegli si� i zacz�li go okr��a�, zyska� o nich jakie� poj�cie. "Chc� �ywego Sokolego Brata czy martwego stra�nika?" Odpowied� mia�a du�e znaczenie, bo je�li �ywego, to m�g� sobie z nimi poradzi�; je�li trupa, b�dzie mu gor�co. I przysz�a chwil� p�niej, razem ze strza�� przelatuj�c� mu tu� przy uchu i milczeniem Sk�rzanego Pancerza. "Martwego stra�nika. Cholera. Co� nie mam dzi� szcz�cia..." Przynajmniej dw�ch ludzi mia�o �uki, a nie chcia� posy�a� ptaka pod strza�y. Kaza� myszo�owowi zosta� w�r�d ga��zi, a sam zaszy� si� g��biej w krzaki. I to by� b��d, bo po chwili stwierdzi�, �e jest otoczony. "Trzeba by� mn�, �eby si� w�adowa� prosto na do�wiadczonego dow�dc�". M�g� spr�bowa� znale�� lepsz� kryj�wk� albo usun�� tego, kto by� najbli�ej. "Lepsza kryj�wka strza�y nie powstrzyma". To go przekona�o: od�o�y� �uk i wyj�� sw�j kij. Wyskoczy� z kryj�wki z krzykiem zadziwiaj�co podobnym do g�osu Vree; cz�owiek najbli�ej niego pad� w ty� z przekle�stwem, ale by�o za p�no: �le obliczy� d�ugo�� kija i hak, kt�ry z�atwo�ci� chwyta� grube ga��zie, przepo�owi� mu twarz i utkwi� w oku. Mroczny Wiatr wyrwa� hak i zn�w zapad� w chaszcze, a wystrzelona w jego kierunku strza�a min�a cel. "Zostaje czterech". Bracia id� - oznajmi� Vree i doda� z nadziej�: - Vree poluje? Nie, do diab�a, kupo pierza, zosta� tam, gdzie jeste�! ? - zapyta� ptak. Mroczny Wiatr przekl�� sw� g�upot�. "Zn�w za bardzo skomplikowa�em". - Strza�y! ! - przysz�a odpowied�, a szelest w li�ciach oznacza�, �e zaraz go kto� dopadnie. Delikatnie dotkn�� my�l� napastnika, got�w si� wycofa�, gdyby tamten mia� jakie� dary. Nie, zwyk�y, nieobdarzony, ale to by� Sk�rzany Pancerz. Na niego sztuczka z krzykiem i kijem nie podzia�a. Wycofa� si�, zastanawiaj�c si�, gdzie byli wezwani przez Vree dwaj stra�nicy; nie m�g� z nimi my�lm�wi�, dop�ki nie byli naprawd� blisko, ale wi�-ptaki pozostawa�y ze sob� w ci�g�ym kontakcie, szkolone, aby s�u�y� za pomost. Szelest usta�. Pozostawali tak w bezruchu, a� noga Mrocznego Wiatru zacz�a cierpn��. Vree, udaj rannego. Znajd� cz�owieka bez strza� i sprowad� go do Braci - wymy�li� w ko�cu. Stara sztuczka, ale miastowi mogli da� si� nabra�. Chwil� p�niej us�ysza� krzyk Vree, cichn�cy w oddali. Szelest usta�, kto� cicho przekl�� i zn�w zaszele�ci�. "Czterech". Poruszy� si�, ale �cierpni�ta noga sprawi�a, �e straci� r�wnowag�; nie upad�, jednak wyci�gni�te r�ce trafi�y na such� ga���, kt�ra p�k�a z trzaskiem. Poniewa� krzaki nie pozwala�y na dobry strza�, Sk�rzany Pancerz d��y� do zwarcia. Pech zn�w da� o sobie zna�, bo gdy dobieg� do kamieni, z cienia wystrzeli�o bolas i owin�o si� wok� jego kostek. Przekozio�kowa� padaj�c, a gdy podni�s� g�ow�, mia� przed sob� ostrze miecza trzymanego przez Sk�rzany Pancerz. Po chwili do��czy� do niego m�czyzna z okrwawion� czaszk�. - �aden chudy gnojek nie b�dzie nam m�wi�, dok�d mo�emy p�j�� - wysycza� Sk�rzany Pancerz. - Szczeniak bawi si� w stra�nika, co? Ach, wy �li i straszni Sokoli Bra... Przerwa�y mu dwa okrzyki. Obcy rozejrzeli si�, co da�o Mrocznemu Wiatrowi czas na dobycie sztyletu, a Vree na zni�enie lotu. - Kto ci powiedzia�, �e jestem sam? - zapyta� �agodnie. Szybki ruch nadgarstka i n� utkwi� w oku Sk�rzanego Pancerza; Vree zaskoczy� drugiego od ty�u uderzeniem szpon�w w plecy, a gdy ten upad�, wbi� mu dzi�b w kark i przerwa� kr�gos�up, potem otrzepa� skrzyd�a i wrzasn�� triumfalnie. Mroczny Wiatr zliza� krew z wargi, kt�r� przygryz� padaj�c, i podni�s� si� powoli. Otrzepa� ubranie i czeka�, a� Vree si� troch� uspokoi, zanim nawi��e z nim kontakt. Jak wszystkie drapie�niki, wi�-ptaki by�y najbardziej niebezpieczne w chwili, gdy ju� zabi�y, bo krew ci�gle si� w nich gotowa�a i zapomina�y o wszystkim z wyj�tkiem po�cigu. Gdy ju� si� obaj uspokoili, wezwa� Vree na r�kawic�. Protestowa�, wi�c Mroczny Wiatr dotkn�� go my�l� - delikatnie, �eby nie da� si� wci�gn�� w umys� drapie�cy - i uspokoi�. Wyprostowa� rami� i ponownie poklepa� r�kawic�; tym razem Vree pos�usznie wzbi� si� w powietrze i ci�ko wyl�dowa� na pokrytym sk�r� nadgarstku. Mroczny Wiatr zignorowa� ofiar� wi�-ptaka i wyci�gn�� z cia�a drugiego napastnika sw�j n�. Co prawda nie zadawa� �mierci w spos�b �adniejszy, ni� to czyni� myszo��w, ale czasami zapomina�, �e nosi ze sob� urodzonego morderc�. Myszo�owy hodowane przez Tayledras, najwi�ksze z ich wi�-ptak�w, z �atwo�ci� mog�y zabi� cz�owieka. "Przynajmniej ich nie zjada", pocieszy� si�. Vree czy�ci� swe szpony, jakby same �lady krwi wzbudza�y w nim obrzydzenie. Nagle poruszy� si�, a Mroczny Wiatr zmartwia�. Bracia id� - przekaza� wi�-ptak i wr�ci� do czyszczenia szpon�w. Nawet dla Mrocznego Wiatru pojawienie si� Sokolich Braci przypomina�o nag�e o�ywienie fragmentu lasu. Kiedy zobaczy� przed sob� Ognist� Burz�, po raz kolejny doceni� kamufla� zwiadowc�w. S�ysza�, �e obcy opowiadaj�, i� tak naprawd� wszyscy Tayledras to kopia jednego cz�owieka. "Rzeczywi�cie, obcy mog� tak my�le�..." Ubrania zwiadowc�w przypomina�y sw� jednorodno�ci� mundury: tunika i spodnie ufarbowane na zielono, szaro i br�zowo. Oczywi�cie, wzory by�y odmienne, ale dla obcych musia�y wygl�da� na identyczne; a ju� na pewno ich w�osy r�ni�y si� tylko d�ugo�ci�. Sokoli Bracia mieli bia�e w�osy; w Dolinach, w otoczeniu magii, ich w�osy biela�y a oczy stawa�y si� stalowoniebieskie w wieku dwudziestu lat: szybciej, je�li byli magami. Zwiadowcy farbowali si� na br�zowo, aby dopasowa� si� do otoczenia - reszta klanu pozostawa�a bia�ow�osa. Nigdzie nie by�o wida� wi�-ptaka Ognistej Burzy, ale gdy m�ody zwiadowca si� zbli�y�, Kreel wyl�dowa� na jego wyci�gni�tym ramieniu. Kreel r�ni� si� od Vree: by� mniejszy i mia� szersze skrzyd�a. �aden jeszcze nie wyblak�; Mroczny Wiatr porzuci� magi�, a Ognista Burza nigdy jej nie u�ywa�, wi�c zanim wi�-ptaki stan� si� ti'aeva'leshy'a, "le�nymi duchami", �nie�nobia�ymi "upiornymi ptakami", up�ynie sporo czasu. "Troch� szkoda. Bia�e ptaki zazwyczaj budz� �miertelny l�k u obcych, mogliby�my to wykorzysta�, Vree i ja - gdyby ta banda najpierw jego zobaczy�a, nie mieliby ochoty zadawa� si� ze mn�". Vree mia� naturalne bia�e upierzenie tylko w pewnych miejscach: na br�zowo nakrapianej piersi i wewn�trznej stronie skrzyde�, plecy i skrzyd�a pokrywa�y br�zowe pi�ra z czarnym wzorem. Kreel by� o po�ow� mniejszy od Vree, czarno-niebieski na karku i rudy na piersi. Oczy zja�nia�y mu do r�u, a oczy Vree ju� dawno zatraci�y m�odzie�czy b��kit i l�ni�y jasn� szaro�ci�. - Jeden z tych drani wpad� na mnie, drugi na Podniebny Taniec, a trzeci na Raan - powiedzia� Ognista Burza, g�adz�c swego wi�-ptaka i podziwiaj�c myszo�owa na nadgarstku Mrocznego Wiatru. - Czasami chcia�bym mie� takiego wi�-ptaka, jak ty. To male�stwo jest szybkie, ale nie potrafi zabi� cz�owieka. - Wi�-ptak nie musi zabi� cz�owieka, �eby go wyeliminowa�. Kreel jest w porz�dku, to ty jeste� cholernie spragniony krwi. Ognista Burza parskn��, si�gn�� do woreczka przy pasie i da� Kreelowi kawa�ek mi�sa. Vree niecierpliwie przest�pi� z nogi na nog� przypominaj�c, �e jemu te� nale�y si� nagroda. Mroczny Wiatr podrapa� go po g�owie, a potem pocz�stowa� kawa�kiem kr�lika. - �mieszne, wiesz - rzuci� Ognista Burza. - Mo�emy nada� im taki kszta�t, jaki chcemy, sprawi�, �e b�d� inteligentne i wspaniale lata�, ale nie umiemy zmieni� ich natury. To drapie�cy do szpiku ko�ci. Kim byli ci d