2575
Szczegóły |
Tytuł |
2575 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2575 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2575 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2575 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KORNEL MAKUSZY�SKI
O DW�CH TAKICH, CO UKRADLI KSIʯYC
SCAN-DAL
ROZDZIA� PIERWSZY
w kt�rym ujrzymy miasto rodzinne Jacka i Placka
Pi�� mil dalej, ni�li kiedykolwiek dolecia� najodwa�niejszy wr�bel, w�r�d czterech drzew, nad bystrym potokiem, w kt�rym nigdy nie by�o wody, sta�o stare bardzo miasto, si�gaj�ce odwiecznych czas�w. Musia�o ono by� stare, bo na dachach dom�w wyros�y srebrnozielone brody mch�w, a wie�a ko�cio�a by�a bardzo pochylona na lew� stron�; jedni m�wili, �e z tej strony wisia� wi�kszy dzwon i swoim ci�arem j� przechyli�, inni natomiast przypisywali to s�dziwej staro�ci. Miasteczko to nazywa�o si� Zapiecek. Jest to nazwa skromna, bo skromni w tym mie�cie mieszkali ludzie, dobrzy i poczciwi. Chwalili Pana Boga i wiedli pracowity �ywot. Nikt o nich nigdy nie s�ysza� ani nikt si� o nich nie troszczy�, nikt z tego miasta nigdy nie wyw�drowa� ani nikt do niego nie przyje�d�a�, bo nie by�o po co. Do s�ynnego Pacanowa, kt�re z tego jest na �wiecie s�awne, �e w nim kuj� kozy, przyje�d�ali najwi�ksi panowie, a kr�l, daleko we wspania�ej stolicy mieszkaj�cy, raz na rok zapytywa�:
- A co tam s�ycha� w Pacanowie?
Kiedy mu odpowiadano, �e wszystko szcz�liwie i �e burmistrz jest zdr�w i dobrze wygl�da, kr�l si� przyjemnie u�miecha� i dalej rz�dzi�.
A o biednym Zapiecku nikt nic nie s�ysza� ani nikt o nim nie wspomina�. Ja te� by�bym o tym mie�cie nic nie wiedzia�, ale sto trzy lata temu, kiedy w�drowa�em po �wiecie, zajecha�em przypadkiem do tego miasta, w kt�rym mnie serdecznie powitano. R�wnie serdecznie i z wielk� wrzaw� powitano tam i mojego konia, bo ostatni ko� zdech� tam przed dwustu laty z g�odu i od tego czasu ludzie konia nie widzieli, tylko najstarsi ludzie opowiadali sobie, �e takie wspaniale zwierz� istnieje na �wiecie.
W tym to mie�cie dowiedzia�em si� najr�niejszych historii, kt�re zapisa�em i teraz og�aszam je w ksi��ce.
W mie�cie tym ludzie byli bardzo biedni, cho� ci�ko pracowali; na polach jednak�e wi�cej by�o kamieni ni� zbo�a, a na czterech drzewach rodzi�o si� jedena�cie jab�ek, je�li rok by� bardzo urodzajny, albo nic si� nie rodzi�o. W strumieniu nigdy nie by�o wody, tak �e nawet �aby, kt�rych jednego lata by�o a� siedem, bardzo zniech�cone wyw�drowa�y, wi�c podczas letnich wieczor�w by�o smutno i cicho. Bociany, obawiaj�c si�, �e zgin� z tego powodu g�odow� �mierci�, omija�y Zapiecek i lecia�y wszystkie do stolicy, gdzie na placach i ulicach tyle by�o b�ota, �e tam �atwo mog�y znale�� wiele smakowitego jedzenia, co skacze na d�ugich nogach.
Zapiecek by� bardzo smutnym miasteczkiem, tym smutniejszym, �e burmistrzem by� w nim stolarz, kt�ry robi� trumny, wi�c si� nigdy nie �mia� z tego powodu. Nie mia� on jednak wiele pracy, bo ludzie tam rzadko umierali, raz na sto lat, bo �yli wstrzemi�liwie, ma�o jedli i ci�ko pracowali. Mo�e dlatego byli bardzo chudzi, tak �e kiedy wia� silny wiatr, brali w r�ce wielkie kamienie i chodzili tak obci��eni, aby ich wiatr nie porwa�, albo chodzili gromad� trzymaj�c si� za r�ce. Kochali jednak bardzo swoje miasto i byli z niego dumni, cho� w nim nie by�o weso�o.
Z domowych stworze� trzyma�y si� tam tylko muchy, cho� nikt nie wiedzia�, czym si� karmi� i jakim cudem �yj�. By� tam te� pies, baran i kogut. Pies by� to kud�aty, poczciwy kundel imieniem �apserdak, wielki dziwak i orygina�. Nikt nigdy nie widzia�, �eby ten pies jad� cokolwiek, nikt te� nie mia� do niego pretensji, �e nie szczeka�, nie biega� i nie wywija� ogonem. Przez ca�y dzie� spa� i czasem tylko u�miecha� si� przez sen.
- �ni mu si� kie�basa! - m�wili wtedy dobrzy ludzie.
By�o to jednak niemo�liwe, �apserdak bowiem w swoim ca�ym �yciu nie widzia� kie�basy i nie wiedzia�, co to za cudo. Inni twierdzili, �e biedny pies z wielkiego g�odu zwariowa� i �mieje si� bez sensu. By�o to te� nieprawd�, pies ten bowiem by� zwierz�ciem nadzwyczaj m�drym, trzeba bowiem by� m�drcem, aby �y� nie jedz�c. Najprawdopodobniejsze jest, �e si� powolnym �wiczeniem odzwyczai� od jedzenia albo te� jad� traw�, wbrew swojej naturze. Widziano jednak, �e pi� wod�, kiedy po wiosennych roztopach p�yn�a woda w strumieniu; kiedy jej nie by�o, wtedy cierpliwie oczekiwa� deszczu; w chwili za�, gdy lun�a ulewa, �apserdak zadziera� g�ow� do g�ry, otwiera� szeroko pysk i w ten prosty spos�b �apa� wod�. W nocy patrzy� smutno w niebo i tak� mia� min�, jak gdyby liczy� gwiazdy, tak jednak mia� ma�o si�, �e nie wy� nawet na widok ksi�yca w pe�ni, co jest obowi�zkiem ka�dego uczciwego psa.
Ludzie go bardzo kochali i byli dumni z takiego psa filozofa, on za� nawzajem kocha� ludzi. By� to zreszt� jeden z nielicznych ps�w na �wiecie, kt�ry nie mia� pche�, nie by�o bowiem pch�y tak lekkomy�lnej, kt�ra by si� sama chcia�a skaza� na �mier� g�odow�, obrawszy sobie mieszkanie w lesie kude� poczciwego �apserdaka. Wszyscy go znali, on r�wnie� zna� wszystkich, co nie by�o jednak spraw� trudn�, gdy� w mie�cie tym niewiele by�o mieszka�c�w. G�odny jest zawsze bratem g�odnego, wi�c mi�o�� by�a obop�lna. Dobry ten pies nie uleg� nigdy namowom i naszczekiwaniom z dalekich stron, wo�aj�cym go do bogatych ludzi i do t�ustego jad�a. By� przyjacielem tych, z kt�rymi p�dzi� n�dzne �ycie i smutne dni: nie jad� on, bo i ludzie byli g�odni, ale ich nie opu�ci�. Tak wiernym w niedoli potrafi by� tylko poczciwy pies i jeszcze jedno stworzenie: wr�bel. Jest to najlepszy ptak na �wiecie, �obuz i urwis, kiedy jest wiele do jedzenia, ale i wierny przyjaciel w dniach kl�ski. Kiedy przepi�rki, spas�szy si� w zbo�u, kiedy inne ptaki, objedzone i za�ywne, odlatuj� na zim�, wr�bel, dobry patriota, ani nie pomy�li o tym, aby opu�ci� swoich dobrych przyjaci� ludzi, w�r�d kt�rych si� urodzi� i wychowa�. Cierpi g��d, na �mier� cz�sto zmarznie na mrozie, ale nie odleci, a na wiosn� koz�y fika w kurzu ulicy, zadowolony i rad. Tote� kiedy w zimie wr�ble s� w wielkiej n�dzy, zawsze prze�amuj� m�j chleb na po�ow� i sumiennie si� z nimi dziel�.
Nie mog�em jednak poratowa� biednego �apserdaka, bo miasteczko Zapiecek znajduje si� na ko�cu �wiata i trzeba by�o do niego w�drowa� przez siedem miesi�cy. Po stu latach od tego dnia, kiedy go widzia�em po raz ostatni, ju� nie �y�. Je�eli by�by dotrwa� jeszcze kilka lat, to by�by do�y� lepszych czas�w, bo ju� tam ludzie je�d��, aby ujrze� to wspania�e miasto, i przywo�� ze sob� jedzenie: ser, chleb i jaja na twardo.
Z �ywych stworze� w tym mie�cie najdziwniejszym jednak�e by� stary kogut, bardzo pi�kny i dumny. Nie grozi�o mu nigdy �adne niebezpiecze�stwo, trzeba by�o bowiem mie� stalowe z�by, aby go mo�na by�o zje��, a ugotowa� by go mo�na chyba na piekielnym ogniu, tak by� twardy i �ykowaty z powodu s�dziwego wieku. By� on powodem wielu nieporozumie� i zamieszek w przyrodzie. Wiadomo, �e s�o�ce wtedy wschodzi, kiedy zaczynaj� pia� koguty, daj�c tym znak, �e czas ju� rozpocz�� pracowity dzie�. Kogutowi w Zapiecku musia�o si� jednak�e z g�odu albo te� z nazbyt s�dziwego wieku co� pomiesza� w bystrym rozumie, bo czasem, z niewiadomego powodu, zaczyna� przera�liwie pia� w�r�d ciemnej nocy. S�o�ce jednak nigdy wtedy nie wschodzi�o, bo wiedzia�o, �e zasz�a jaka� pomy�ka; ludzie jednak wstawali w�r�d ciemnej nocy, dziwi�c si� bardzo, dlaczego nie jest jasno, wierzyli bowiem bardzo swemu zas�u�onemu kogutowi. W ca�ym mie�cie nie by�o zegara, byli wi�c przekonani, �e kogut si� nie pomyli�, tylko �e ze s�o�cem co� si� popsu�o.
Szlachetny ten ptak �ywi� si� w tym g�odnym mie�cie piaskiem i wapnem, kt�re od�amywa� ze �cian dom�w, tak �e po wielu latach wszystkie domy, na wysoko�� wzrostu koguta, wygl�da�y tak, jakby odarte ze sk�ry. By� to ptak powszechnie
bardzo szanowany, gdy� wobec zupe�nej bezradno�ci psa on pe�ni� rol� str�a i wszystkich wrog�w miasta srogim napawa� l�kiem, zbrojny wielk� ostrog� i g�osem tak chrapliwym jak . jerycho�ska tr�ba. Wprawdzie wyg�odnia�e to miasteczko nie mia�o wrog�w, ale wszystko si� mog�o zdarzy� w owych czasach, kiedy kr�lowie wielkie ze sob� wiedli wojny. Wojna mi�dzy miastem Wroniogon a miastem Zgni�a�liwka wybuch�a o to, �e kr�l jednego miasta tak g�o�no kichn��, �e przestraszy� �miertelnie koz� kr�lewsk� w drugim mie�cie.
Miasteczko Zapiecek nie chcia�o jednak wywo�ywa� �adnych wojen, spokojne bardzo i zgodliwe. Dobrzy jego mieszka�cy prosili Boga jedynie o kawa�ek chleba i o odrobin� wody i jako� �yli, nie krzywdz�c si� wzajemnie. Uprawiali oni rozmaite rzemios�a, pracuj�c pilnie i powoli, nie by�o bowiem zbytniego powodu do po�piechu. By� wprawdzie w tym mie�cie szewc, ale w �yciu swoim zrobi� tylko jeden but dla pana burmistrza, bo na drugi zabrak�o ju� sk�ry. By� wprawdzie kowal, ale poniewa� nie mia� nic do roboty, wi�c w wolnych chwilach by� listonoszem, ale �e nikt �adnych do tego miasta nie wysy�a� list�w i �adnej tam nie by�o poczty, wi�c pracowity ten cz�owiek postanowi� zaj�� si� dojeniem kr�w i czeka� ju� od wielu lat na to, aby kto� sobie kupi� krow�, na co jednak nie mo�na by�o bardzo liczy�. Najwi�cej do roboty mia� krawiec, kt�ry jednak od wielu lat nie uszy� nowego ubrania, tylko skraca� i przerabia� stare, z ojca na syna. Ka�de ubranie przechodzi�o po wiele razy przez jego r�ce, zna� wi�c ka�de doskonale i m�g� je przerobi� z zamkni�tymi oczyma.
Najsmutniejszym jednak�e rzemie�lnikiem w tym nieszcz�liwym mie�cie by� J�zef Salceson, rze�nik. Od wielu, wielu lat czeka� on na ten wielki dzie�, w kt�rym b�dzie m�g� zar�n�� jedynego w Zapiecku barana, kt�ry si� zwa� Kapcan. Poniewa� jednak baran mia� twarde �ycie i by� zwierz�ciem bardzo po�ytecznym, wi�c ani sam nie chcia� zako�czy� �ycia, ani te� jego pan nie chcia� mu go odbiera�. Rze�nik wi�c od wielu lat ostrzy� tylko n� i smutnym wzrokiem patrzy� na barana, baran za�, pewny swojego, patrzy� weso�o na rze�nika i czasem figlarnie mru�y� prawe oko. Rzecz oczywista, �e rze�nik ten, nie maj�c zaj�cia, by�by zgin�� z g�odu, gdyby nie to, �e oczekuj�c na barani� �mier� postanowi� zaj�� si� �owieniem ryb, co po pewnym -czasie okaza�o si� r�wnie� zaj�ciem ma�o korzystnym, gdy� w strumieniu nie by�o wody, a ryby tego bardzo nie lubi�. Biedny rze�nik porzuci� przeto szybko i to zaj�cie i �y� jak inni mieszka�cy Zapiecka z ma�ego kawa�ka ziemi, ci�ko j� uprawiaj�c.
Obok mieszkali dobrzy ludzie, kt�rzy te� chudo �yli z uprawy malutkiego pola. M�� i �ona, zacni i �agodni, u�miechali si� do siebie pomimo wielkiej n�dzy. Byli sami na �wiecie, wi�c bardzo pragn�li mie� dzieci, aby im kiedy� na staro�� pomog�y uprawia� male�kie pole.
Rodzi�o si� na nim mizerne zbo�e, a dobry ten cz�owiek i jego �ona dr�eli wci��, aby si� jakie� nie przygodzi�o nieszcz�cie, bo im kto biedniejszy, tym mniej mu si� jako� wiedzie. Chocia� wiecznie g�odne wr�ble rzadko przylatywa�y w te okolice, wr�bla jednak nigdy nie mo�na by� pewnym, wi�c kiedy zbo�e dojrzewa�o, cz�owiek ten sta� w�r�d rzadkich k�os�w i udawa� stracha na wr�ble. �atwo mu to przychodzi�o, gdy� by� bardzo chudy i str�j mia� bardzo oberwany. Gdyby przylecia� stary, m�dry wr�bel, i tak by to nie pomog�o, bo wr�bla tak �atwo oszuka� nie mo�na, ale jako� si� taki nie zjawi�.
�ona tego cz�owieka, dobra i serdeczna kobieta, gor�cymi modlitwami zawsze potrafi�a to wymodli�, �e ani grad, ani burza nie czyni�y biedniutkiemu zbo�u krzywdy. Tyle tego by�o, �e burza zmi�aby to jedn� r�k� i po�ar�a jednym k�apni�ciem srogiej paszczy. Kiedy si� jednak zbli�y�a do tych nieszcz�liwych p�l, bardzo z�a i napastliwa, a za�wieciwszy sobie b�yskawic� jak latarni�, ujrza�a twarz przera�onej kobiety, a� szar� z wielkiego l�ku, wtedy nawet w burzy mi�k�o serce i zamiast po�re� to zbo�e, litowa�a si� serdecznie i p�aka�a ci�kimi, wielkimi kroplami deszczu nad ludzk� n�dz� i trudem.
Dwoje tych ludzi �y�o pomimo biedy szcz�liwie i w zgodzie ze wszystkimi, tylko bowiem bogaci sk�pcy wiod� wojn� o swoje skarby, biedacy za� mogliby si� wadzi� chyba o to, kt�ry z nich d�u�ej by� g�odny. Dlatego w miasteczku Zapiecek nikt z nikim nie by� sk��cony, a rado�ci� jednego cieszyli si� wszyscy.
Tote� ca�e miasteczko przyj�o z wielk� rado�ci� wie��, �e si� tym dobrym ludziom urodzi�y bli�ni�ta.
ROZDZIA� DRUGI
w kt�rym Jacek i Placek nape�niaj� struchla�y �wiat krzykiem i trwog�.
Rado�� z powodu powi�kszenia rodziny poczciwego i starego rodu trwa�a jednak�e kr�tko; spad�a na miasteczko jak ulewny deszcz i r�wnie szybko wysch�a. Zawsze si� cieszono w Zapiecku, ile razy na �wiat przyszed� nowy obywatel, gdy� Zapiecek zwi�ksza� si� i zyskiwa� na pot�dze; dot�d jednak rodzi�y si� tam dzieci grzeczne i ciche, o kt�rych nic nie by�o wiadomo a� do czasu, kiedy podros�y i zacz�y bra� krzykliwy udzia� w �yciu miasteczka. Teraz jednak sta�o si� co� nadzwyczajnego: od razu urodzili si� dwaj ch�opcy i natychmiast po przyj�ciu na �wiat rozpocz�li taki wrzask, �e ca�e miasteczko porwa�o si� na nogi; wystraszeni ludzie wybiegali na jedyn� ulic� wypytuj�c si� nawzajem, czy si� gdzie nie pali. Burmistrz w jednym bucie, zatroskany o los miasteczka, w kt�rym zawsze by�o cicho i spokojnie, nie wiedzia�, co pocz�� i jak� znale�� rad�, bo krzyk wzmaga� si� i stawa� si� przera�liwy. M�odym obywatelom nie podoba�o si� wida� w Zapiecku, wi�c darli si� wniebog�osy bez rozumnej przyczyny. Nikt w ca�ym miasteczku nie m�g� zmru�y� oka. Uradzono wi�c napr�dce, aby burmistrz, kt�ry u wszystkich za�ywa� wielkiej powagi, poszed� do domu szcz�liwych rodzic�w i - pro�b� czy gro�b� - zmusi� nowo urodzonych mieszka�c�w do ciszy i spokoju. Rada jednak�e by�a na nic, gdy� m�odzi obywatele nie umieli jeszcze m�wi� ani nie rozumieli ludzkiej mowy. M�g� wi�c dostojny burmistrz narazi� jedynie swoj� godno��, gdyby go nie us�uchali.
Tymczasem sta�y si� rzeczy tak dziwne, �e ca�y Zapiecek os�upia�, jak daleko bowiem si�ga pami�� ludzka, nie wydarzy�o si� tam nic podobnego. Oto pies �apserdak, naj�agodniejszy z ps�w, kt�ry spa� sobie smacznie i od tygodnia nie otwiera� oczu, wiedz�c, �e nic ciekawego nie zobaczy, pies, kt�ry od wielu, wielu lat nie wydawa� z siebie g�osu, przebudzi� si� nagle, s�ucha� przez chwil� przera�liwego wrzasku nowych mieszka�c�w, po czym nagle naje�y� si� i zaczai wy� tak g�ucho i takim g�osem pe�nym p�aczu, �e ludziom w�osy stawa�y na g�owach.
Na ca�y Zapiecek pad� l�k i przera�enie. Niejedno ju� si� zdarzy�o w Zapiecku za �ycia �apserdaka, ludzie rodzili si� i umierali, wybuch� po�ar, a raz nawet, podczas d�d�ystej wiosny, wyla� strumie�. By�y to sprawy wielkiej wagi i mro��ce krew w �y�ach, �apserdak jednak, jak gdyby wiedzia�, �e wszystko na �wiecie przemija, nie przerywa� nawet swojego snu i trwa� w spokojnej i m�drej zadumie. Teraz jednak, jak gdyby sta�o si� najwi�ksze z nieszcz��, zawy� i mimo m�drych perswazji przel�k�ych ludzi nie chcia� si� uciszy�. Psy s� to stworzenia rozumne i nigdy nie robi� niczego bez nale�ytego powodu. �apserdak za� by� niemal filozofem, bo wiele d�ugich lat przemy�la� w wielkim milczeniu, nie dziw wi�c, �e przerazili si� wszyscy.
- Nic dobrego z tego nie wyniknie! - rzek� burmistrz ponuro. - Z�y to jest znak!
- �apserdak wie, co robi - m�wili ludzie.
Nie mieli jeszcze czasu, aby si� zastanowi� nad niepoj�tym wzruszeniem m�drego psa, gdy nagle ujrzeli jedynego w Zapiecku barana, kt�ry zdradza� wyra�ne objawy ob��kania. Wyrwawszy si� ze swej stajenki cwa�owa� przez ca�e miasto jak przera�ony ko�, przera�liwym bekiem nape�niaj�c powietrze. Rzucili si� ludzie, aby chwyci� za rogi szale�ca i powstrzyma� go w nierozumnym p�dzie, baran jednak, cho� bardzo stary i pozbawiony si�, roztr�ci� wszystkich, wywr�ci� samego burmistrza i pogna� przed siebie. By�by tak bieg� do ko�ca �wiata, z przera�eniem w wy�upiastych oczach, gdyby, nie widz�c niczego w o�lep�ym zapami�taniu, nie by� wpad� na szerok� jedn� kobiecin�. Wedle powszechnej mody w Zapiecku mia�a ona na sobie siedem kiecek, w kt�re si� dziki baran tak zapl�ta�, �e leg� w bezsile. Wtedy rzuci�o si� na niego co� czterdziestu chudych mieszka�c�w i z wielkim zwi�zali go wysi�kiem.
Strasznych rzeczy dokazywa� r�wnie� kogut. Pia�, cho� to nie by�a pora na pianie, grzeba� nogami ziemi�, a nie umiej�c lata�, kr�ci� si� w k�ko w jakim� op�tanym ta�cu. Ludzie patrzyli z przera�onym zdumieniem, najgorsze sobie z tego wszystkiego wr�c rzeczy.
Ale by� to dopiero pocz�tek. Narodziny dw�ch bli�niak�w sta�y si� jakim� przera�liwym zdarzeniem, gdy� nie tylko ludzie okazywali niepok�j, nie tylko poczciwe zwierz�ta l postrada�y z niewyt�umaczonego strachu wielki sw�j i s�dziwy rozum, ale nawet i natura sama wzi�a udzia� w og�lnym zamieszaniu. Ni st�d, ni zow�d w�r�d pogodnej nocy zerwa� si� wiatr i jak przed niedawnym czasem ob��kany baran, tak teraz wiatr, kt�ry spa� w �o�ysku wyschni�tego strumienia, porwa� si� z krzykiem ze snu i zacz�� ugania� po Zapiecku. W nierozumnym szale�stwie chwyci� za w�osy cztery biedne drzewa i zacz�� je nielito�ciwie tarmosi�, a� zacz�y dr�e� ze strachu i p�aka� rzewnie.
W�r�d li�ci s�ycha� by�o wyra�nie p�acz i b�aganie o lito��. Wtedy wiatr, jakby nie wiedzia�, co czyni, wypu�ci� je z kosmatych r�k i zawodz�c piskliwie, zacz�� biega� w�r�d dom�w i niecierpliwie odrywa� zamkni�te okiennice, jakby chc�c zobaczy�, sk�d pochodzi ten przera�liwy krzyk dzieci�cy, kt�ry go obudzi�? Zrobi� si� wrzask i koniec �wiata: ludzie krzyczeli, pies wy�, skr�powany baran becza�, kogut szala� i ta�czy�, wiatr gwizda�, drzewa p�aka�y, a na dobitek, zwabione tym ha�asem, przylecia�y gdzie� z kra�ca widnokr�gu chmury i my�l�c zapewne, �e w Zapiecku wybuch� po�ar, pu�ci�y deszcz. Ludzie pochowali si� po domach i nie mog�c zmru�y� oka, rozwa�ali, co by to wszystko znaczy�o? Kiedy si� narodzi kr�lowi syn, wtedy strzelaj� z armat, ale nawet wtedy psy nie wyj� i koguty nie ta�cz�, a barana ma�o to zdarzenie obchodzi. Nigdy si� natomiast nie zdarzy�o, aby z tego drobnego powodu, jak narodziny dw�ch syn�w u biednego cz�owieka, sro�y�a si� natura. S�usznie wi�c zatrwo�y�o si� ca�e miasteczko, bo wszystkie te przera�liwe zdarzenia oznacza�y, �e narodziny tych dw�ch ch�opc�w zapowiadaj� smutne rzeczy. Dobre kobiety w Zapiecku orzek�y, �e to b�d� dwa potwory albo straszliwi z nich wyrosn� zb�je. Tymczasem dwaj nasi obywatele, zupe�nie nie zwracaj�c uwagi na to, co si� zdarzy�o z ich powodu, czynili w dalszym ci�gu piekielny wrzask.
Tote� rano, kiedy w pogodny dzie� ludzie si� staj� bardziej odwa�ni, wszyscy mieszka�cy Zapiecka udali si� w wielkiej pielgrzymce pod dom poczciwych ludzi, aby si� dowiedzie�, co si� tam w�a�ciwie dzieje? Pies ju� nie wy�, ale czuwa� z naje�on� sier�ci�, baran sta� og�upia�y nie tkn�wszy jedzenia, co oznacza�o u niego najwy�sz� rozpacz, a kogut po ca�onocnym ta�cu le�a� bez si�y i �ypa� oczyma. Gromada ludzi, z burmistrzem na czele, zbli�a�a si� ostro�nie do siedziby noworodk�w; pod pu�apem tego mizernego domku gnie�dzi�y si� jask�ki, ale okaza�o si�, �e tej nocy uciek�y nie wiadomo dok�d.
Nikt si� temu bynajmniej nie dziwi�, bo baran jest wi�kszy od jask�ki, a tak�e chcia� uciec z miasteczka.
W domku by�o spokojnie.
- Pewnie �pi� - rzek� szeptem burmistrz. - Zachowujcie si� cicho, dobrzy ludzie, aby ich nie zbudzi�.
Wszyscy mieszka�cy st�pali przeto cichutko, a jeden, bardzo odwa�ny, leciutko poskroba� we drzwi, aby wywo�a� ojca g�o�nych dzieci. Po chwili zjawi� si� on na progu, bardzo blady i z zatroskan� twarz�.
- Co si� u was dzieje, panie bracie? - zapyta� cicho burmistrz.
- �le si� dzieje - rzek� ojciec - mam wprawdzie dw�ch syn�w, ale nie wiem, co to z tego b�dzie. Maj� bardzo dono�ne g�osy...
- To�my s�yszeli - rzek� burmistrz - ale dlaczego tak krzyczeli?
- Nikt nie uwierzy dlaczego. Ja sam nie mog�em uwierzy�. Tak s� do siebie podobni, �e w�asna matka nie mo�e ich odr�ni�, wi�c jednemu przywi�zali�my do nogi czerwon� wst��eczk�, a drugiemu bia��. Wtedy ten, co dosta� bia��, rozgniewa� si� i chcia� zerwa� bratu czerwon�, bo mu si�, wida�, bardziej podoba�a, a tamten nie chcia� odda�. Powsta� z tego powodu taki krzyk i rwetes, �e nie by�o innej rady, tylko zdj�li�my im tasiemki, aby nie by�o awantury. Matka p�acze, bo si� boi, �e w rodzinie b�dzie niezgoda.
- Dziwne rzeczy. A teraz �pi�?
- Wcale nie �pi�, tylko jeden patrzy nieustannie na drugiego i uwa�a, czy ten drugi nie dosta� czego�, czego on nie ma.
- A czy �adne ch�opaki?
- Po�al si� Bo�e! Oczy maj� bardzo m�dre, ale bardzo przystojni nie s�. Jeden i drugi ma na twarzy piegi, �e wygl�daj� jak nakrapiane jaja.
Jeszcze nie sko�czy� m�wi�, gdy znowu przera�liwy krzyk rozleg� si� w domku.
Ojciec wbieg� szybko do izdebki, a po chwili wybieg� bardzo zatroskany.
- Co im si� sta�o? - pytali ludzie doko�a.
- Bij� si�! - rzek� ojciec z rozpacz�.
- Bij� si�? To niemo�liwe!
- Kto chce, niech zobaczy. Jeden chwyci� drugiego za nos, a tamten, cho� przecie nie ma jeszcze czym, usi�uje mu odgry�� ucho. O, nieszcz�cie! Co robi�, panie burmistrzu?
- W imi� Ojca i Syna! - zawo�a� burmistrz - nikt jeszcze nigdy nie pobi� si� w naszym s�awnym i spokojnym mie�cie. O co im posz�o?
- Nie wiem, ale matka m�wi, �e jeden si� drugiemu wykrzywi�, ale nie wiadomo kt�ry kt�remu, bo wszystko robi� podobnie i r�wnocze�nie. O, o, jak krzycz�!
Burmistrz zamy�li� si� g��boko, potem rzek� smutno:
- A jednak baran mia� racj�, cho� niby g�upio wygl�da. Marny b�dzie jego los, kiedy ci dwaj podrosn�.
- Pies te� wiedzia�, czemu smutno wy�! - rzekli ludzie.
- Czy mo�na ich zobaczy�? - zapyta� burmistrz.
- Niech pan burmistrz wejdzie - odpowiedzia� poczciwy cz�owiek - ale tylko ostro�nie...
Burmistrz, kt�ry ju� stawia� nog� w bucie na progu, zatrzyma� si�.
- Dlaczego ostro�nie?
- Czy ja wiem? Na oko s� to niemowl�ta, ale poniewa� znam ich od wczoraj, wi�c si� boj�, czy im przypadkiem nie przyjdzie do g�owy, aby obrazi� dostojn� osob�. Nigdy bym sobie tego nie darowa�, zacny panie burmistrzu!
- A c� oni mog� takiego zrobi�?
- Tego ja nie wiem - odrzek� nieszcz�liwy ojciec - ale to nie s� zwyczajne dzieci.
- Zwyczajne czy niezwyczajne, ale ja jestem burmistrzem i urz�dow� osob�. Prosz� im to powiedzie�.
- Jak�e ja im powiem, kiedy nie rozumiej�?
- Wszystko jedno! Je�eli potrafi� si� czubi�, to ju� oni
zrozumiej�!
Sta�o si� w istocie co� nies�ychanego. Setki ludzi by�o przy tym i mog� za�wiadczy�. Ojciec zwr�ci� si� tam, sk�d s�ycha� by�o nieustanny wrzask, i zawo�a� g�o�no:
- Hej, dzieci, uciszcie si�, pan burmistrz idzie!
W tej chwili, jak na komend�, ch�opaki przerwa�y krzyk i ucich�y. Ludzie si� zdumieli, pomy�lawszy, �e ich burmistrz jest tak wspania�� i dostojn� osob�, i� nawet nierozumne, cho� z�o�liwe stworzenia potrafi� uszanowa� jego godno��. Wszed� on do izby bardzo chmurny, powita� biedn� matk� obu zabijak�w, po czym skierowa� na nich gro�ny wzrok. Patrzy� na nich d�ugo, ujrzawszy dw�ch male�kich urwipo�ci�w z jarz�cymi oczyma, straszliwie piegowatych i okropnie brzydkich. Powoli jednak zacz�� si� mieni� na dostojnej twarzy i czerwieni� z wielkiego gniewu; dumny w pierwszej chwili, �e jego osoba przerazi�a tych niezno�nych ch�opak�w, ujrza� w tej chwili, �e by� to z ich strony niegodny podst�p. Le��c na poduszkach przekrzywili �miesznie g�owy, a jeden tr�ca� drugiego, jakby mu chcia� zwr�ci� na co� uwag�. Nagle najwyra�niej zacz�li si� �mia�, skierowawszy spojrzenie na nogi burmistrza, z kt�rych jedna by�a we wspania�y odziana but, a druga owini�ta w stary worek. Obaj podnie�li w g�r� nogi na znak wielkiej rado�ci i trz�li nimi z nadmiernej uciechy.
Burmistrz, ujrzawszy, �e si� z niego te straszne dzieci natrz�saj�, wybieg� czerwony z gniewu i wo�a�:
- To s� ma�e diab�y, a nie dzieci!
Kiedy zebranym mieszka�com Zapiecka opowiedzia� o wszystkim, ludzie zacz�li za�amywa� r�ce.
- Bo�e - m�wili - co z tego wyro�nie?
- A co robi ich matka? - pyta�y zatrwo�one kobiety.
- P�acze! - rzek� burmistrz smutno - matka zawsze p�acze, kiedy ma takie dzieci. Oj, b�dzie ona mia�a z nimi ci�ki .los!
Wszyscy zacz�li bardzo wzdycha�, pomy�lawszy, ile utrapie� maj� matki, je�li dzieci s� z�e i niezno�ne. Na ca�e miasteczko pad� z tego powodu wielki smutek, bo wszyscy ludzie byli tu dobrzy i �agodni, a nikt jeszcze dot�d nie �mia� si� z tego ogromnego nieszcz�cia, kt�re spotka�o burmistrza, gdy� nie m�g� zdoby� buta na lew� nog�. Lituj�c si� przeto nad rodzicami tych dziwnych ch�opak�w, zwo�ano wielk� rad� i uradzono, aby ich ochrzci� jak najpr�dzej.
Ca�y tydzie� min��, zanim si� to mog�o sta�. Przez ten czas jednak miasteczko by�o w ci�g�ym niepokoju, gdy� wci�� si� w nim nieludzki rozlega� wrzask. Wszyscy wiedzieli, �e ci dwaj malcy wiedli z sob� srogie walki o byle co i o ka�dej porze.
Powyrywali sobie tych niewiele w�os�w, kt�re ka�de ma�e dziecko ma na g�owie, bili si� o miejsce na poduszce, czasem za�, kiedy si� im krzyk uprzykrzy�, zachowywali si� wprawdzie cicho, ale patrzyli na siebie spode �ba i jeden drugiego pilnowa�, aby go drugi z nag�a nie uderzy� w brzuch albo �eby palca nie wrazi� w oko. Biedna matka wci�� p�aka�a, nie znajduj�c �adnej rady. Przemawia�a do nich s�odko, ca�owa�a i pie�ci�a, ale wszystko to by�o na nic. Ojciec czasem krzykn�� w gniewie, ale ,wtedy zaczynali wrzask jeszcze przera�liwszy, jakby chcieli oznajmi� ca�emu �wiatu, �e si� im okropna dzieje krzywda.
Wreszcie zaniesiono ich do ko�cio�a. Ludzie zauwa�yli, �e kiedy ich po raz pierwszy wyniesiono na �wiat bo�y, ukry� si� gdzie� poczciwy pies, schowa� si� nieszcz�liwy kogut, a barana nikt nie m�g� znale��. Za to wszyscy mieszka�cy miasteczka wylegli, aby zobaczy� na w�asne oczy tych straszliwych ch�opak�w. Byli oni w z�ych humorach, bo ich zwi�zano w powijaki, i to bardzo mocno, tak �e nie mogli ruszy� ani r�k�, ani nog�, inaczej bowiem nie mo�na by�o by� pewnym, czy nie uciekn� od drzwi ko�cio�a. Wprawdzie dzieci w tym wieku nie umiej� chodzi�, ale to nie by�y zwyczajne dzieci.
Za to w samym ko�ciele zacz�a si� awantura. Zanim z plebanii przyszed� ksi�dz, strasznie dobry i �wi�ty cz�owiek, zastanawiali si� rodzice w zakrystii, jakie im nada� imiona. Wida� by�o, �e ch�opcy przys�uchuj� si� pilnie i wyci�gaj� uszy.
Ojciec rzek�:
- Jeden niech b�dzie Antoni, a drugi Kalasanty. Ch�opcy w krzyk.
- Wida�, �e si� im te �liczne imiona nie podobaj� - rzek�a cicho matka, mocno zatroskana. - Wi�c mo�e Bonawentura i Pantalemon?
Okropny wrzask rozleg� si� w cichej zakrystii.
- To si� im tak�e nie podoba - rzek� ojciec. Wtedy wyst�pi� burmistrz i rzek� z powag�:
- Chocia� mnie obrazili, i to bardzo ci�ko, przebaczam im jednak, bo jestem w ko�ciele, i dam im dwa �liczne imiona, kt�re w Zapiecku nosz� najczcigodniejsi ludzie.
Ch�opcy ucichli na moment i nastawili uszu.
- Jakie� to imiona, panie burmistrzu? - zapyta�a matka.
- Gerwazy i Protazy! - rzek� g�o�no burmistrz.
- �liczne imiona! - zawo�a�a uszcz�liwiona matka - ale czy im si� podobaj�? Robaczki moje, czy chcecie si� tak nazywa�? Bo�e mi�y, teraz znowu si� �miej�!
- I znowu ze mnie! - krzykn�� burmistrz. - Ha! ja si� znowu obra�am! Nazywajcie ich sobie, jak chcecie, a najlepiej b�dzie: Ga�gan i Urwis!
Wszyscy zacz�li uspokaja� czcigodn� osob�, a tymczasem piekarz, kt�ry mia� dziwn� zdolno�� m�wienia wierszami, zapyta� nie�mia�o, czyby tych mi�ych ch�opaczk�w nie nazwa� weso�o, i poniewa� s� tak podobni, czyby ich nie nazwa� do rymu: Jacek i Placek?
Wszyscy spojrzeli na ch�opak�w, a oni porozumiewawczo spojrzeli na siebie, musia�y im si� podoba� te �mieszne imiona, bo nie zaprotestowali swoim zwyczajem straszliwym wrzaskiem.
Chrzest odby� si� nad podziw spokojnie, bo staruszek ksi�dz mia� g�os pe�en s�odyczy i tak� w oczach anielsk� dobro�, �e te urwisy nie �mia�y z wielkiego szacunku ani pisn��. Ochrzci� ich, chocia� nigdy nie by�o �wi�tego Placka, ale m�g� by�, je�li by�, �wi�ty Jacek.
Dzie� ten jednak nie sko�czy� si� szcz�liwie, bo najdziwniejsza awantura wybuch�a potem dopiero. Poniewa� nawet w Zapiecku chrzciny obchodzono zawsze uroczy�cie, wi�c rodzice, cho� biedni ludzie, przygotowali na t� uroczysto�� winn� polewk�. Dymi�a ona w wielkiej misie na stole, tu� obok ��ka, na kt�rym le�eli Jacek i Placek, rodzice za� oczekiwali na progu domku dostojnych go�ci.
Kiedy si� ju� wszyscy zjawili, oczekuj�c na wspania�y pocz�stunek, matka nagle krzykn�a z rozpaczy. Polewk� kto� wypi�. Nikogo nie by�o w izbie, a jednak kto� j� wypi�.
- Ale kto? - zawo�ali wszyscy.
Nagle burmistrz uderzy� si� w czo�o i wskazuj�c na Jacka i Placka, smacznie �pi�cych, krzykn��:
- To oni!
Wtedy ludzie cofn�li si� z przera�eniem, bo co� podobnego nie zdarzy�o si� chyba od pocz�tku �wiata.
A biedna matka takich strasznych syn�w usiad�a w k�cie i gorzko zacz�a p�aka� z rozpaczy i ze wstydu.
ROZDZIA� TRZECI
w kt�rym dorastaj� nakrapiane cia�a i czarnej dusze Jacka i Placka
Po tych niemi�ych przygodach wszyscy si� spodziewali, �e �ycie tych dw�ch ch�opc�w nape�ni ciche miasteczko zgie�kiem i wrzaw�, ale rzeczywisto�� przesz�a naj�mielsze oczekiwania. Ilekro� przyby� im rok �ycia, tylekro� miasteczku up�ywa�o sto lat spokoju. Byli oni nad podziw sprytni, ruchliwi jak ma�pi�tka, a w Zapiecku i w okolicy na sto mil dooko�a nie by�o dziury, w kt�r� by nie wle�li, ani nie by�o kamienia, pod kt�ry by nie zajrzeli. Dwie wrony, kt�re zapragn�y na staro�� spokoju i postanowi�y si� przenie�� na mieszkanie w okolice Zapiecka, zdo�a�y zaledwie uj�� z �yciem, ale bez ogon�w, za spraw� tych dw�ch ch�opc�w, i da�y o tym zna� w najdalsze strony, aby �adne stworzenie, kt�remu �ycie jest mi�e, nie zbli�a�o si� do tych okolic. Krety chowa�y si� g��boko w ziemi, a jeden jedyny zaj�c, kt�ry od wielu lat mieszka� w parowie, o dwie mile za Zapieckiem, mi�y i dobry zaj�c, nazwiskiem Micha� Kapusta, szczuty i goniony przez Jacka i Placka jakby przez k��liwe ogary, porwa� si� z g��bokiego snu i zacz�� ucieka� tak nieprzytomnie, �e go jeszcze we dwa lata potem widziano uciekaj�cego, cho� ubieg� ju� trzy tysi�ce mil. By� to m�dryj zwierzak i wiedzia�, �e ka�dy zaj�c jest podobny do innego, nigdy jednak nie widzia� tak podobnych do siebie ch�opc�w i to go w�a�nie tak przerazi�o, bo nie m�g� zrozumie�, co sita dzieje. Ucieka� przed jednym ch�opakiem w czerwonych porteczkach i z twarz� pe�n� pieg�w, a nagle u wyj�cia z kotliny zast�pi� mu drog� ten sam, kt�ry go goni� z ty�u, w takich samych spodenkach i z tak� sam� twarz�. Kiedy biedny zaj�c zawr�ci�, zn�w takiego samego zobaczy�, pomy�la� wi�c, �e s� to straszliwe czary i �e ju� nie ujdzie z �yciem. Cudem tylko ocala�, ale mu si� co� w rozumie pomiesza�o i dlatego ucieka do tej chwili.
Ci�kie jednak �ycie mia�y zwierz�ta domowe, kt�re swoje przysz�e nieszcz�cia przeczu�y w dzie� urodzin Jacka i Placka. Nieszcz�sny kogut mia� wyrwany pi�kny ogon, ochryp� z �a�o�ci i z powodu ci�g�ych prze�ladowa� straci� rachub� czasu, tak �e s�o�ce wschodzi�o nieporz�dnie, wedle swojego widzimisi�, raz wcze�niej, raz p�niej, tym bardziej �e na ko�cielnej wie�y od wielu lat popsu� si� zegar. Wskutek tych nieszcz�� nikt nigdy nie wiedzia� w Zapiecku, kt�ra jest godzina. Poniewa� jednak pianie koguta potrzebne jest nieodzownie, aby dzieci wiedzia�y, czy ju� czas wstawa� i zbiera� si� do szko�y, wi�c burmistrz nakaza�, aby muzykant Zapiecka, Barnaba Baraniakiszka, codziennie udawa� koguta; biedny cz�owiek czyni� to bardzo pi�knie, ale nikt nie wstawa�, wszyscy bowiem wiedzieli, �e to nie kogut pieje, lecz pan Barnaba, kt�ry mia� czerwon� g�b�, wi�c dlatego mianowano go Kogutem.
Nieszcz�liwy baran, kt�ry z przyrodzenia mia� wy�upiaste oczy, bo w�r�d baran�w takie oczy s� warunkiem wielkiej urody, straci� j� niemal zupe�nie, bo wszelka przesada niszczy przyrodzony wdzi�k. Oczy barana, wskutek ustawicznego strachu i wypatrywania, czy spoza jakiego� w�g�a nie zbli�a si� straszliwy wr�g w dw�ch egzemplarzach, tak wylaz�y na wierzch ozdobnej g�owy, �e jej poza nimi wcale nie by�o wida�. Ju� prawie nie by�o na tym �wiecie barana, tylko te oczy wytrzeszczone i wypuk�e, przera�one i pe�ne niepokoju. Baran ten, szcz�liwy dot�d, teraz tak czasem bekn�� �a�o�nie bez powodu, �e si� ludziom serce kraja�o. Wida�, �e mu obrzyd�o �ycie, wi�c si� czasem rozp�dza� i g�ow� uderza� w �cian� domu, jakby si� sam tego mi�ego �ycia chcia� pozbawi�.
Najsmutniejszym jednak sta� si� los psa �apserdaka. Jacek i Placek najbardziej na niego si� zawzi�li i ci�kim czynili jego psie �ycie. Wrzucali go do studni albo przywi�zywali mu do ogona, co si� tylko da�o. Straszyli go w nocy, budzili go we dnie; czasem rzucali przed niego t�ust� ko��, uwi�zan� na sznurku; kiedy si� do niej zbli�y�, ko�� ucieka�a jak �ywa, co przyprawia�o biedne psisko o og�upia�e zdumienie. Tote� cichy ten dot�d pies wy� wci�� smutno, jak gdyby b�aga� kogo� o sprawiedliwo��. Nie mia� z�b�w, wi�c nie m�g� nauczy� tych strasznych ch�opc�w szacunku dla uczciwego psa, gdyby jednak nawet mia� z�by, toby je sobie po�ama� na ich �ydkach. Byli oni chudzi i tak wygl�dali, jakby cia�a ich sk�ada�y si� z samych �y�. G�owy mieli tak twarde jak kokosowe orzechy, czasem bowiem jeden lub drugi zlatywa� z dachu g�ow� na d� i tylko dziur� wybi� w ziemi, a jemu nic si� nie sta�o. Z�by mieli ostre jak wiewi�rki, bo jedli i gry�li wszystko, co tylko si� da�o. Tacy byli �ar�oczni, �e w�asnemu ojcu zjedli pasek sk�rzany od spodni, a nieszcz�liwej matce stary, wydeptany pantofel. Burmistrz dowiedziawszy si� o tym strusim apetycie, ukry� w wielkiej skrzyni, zamkni�tej na siedem zamk�w, kt�ra by�a skarbcem miasta, sw�j s�ynny but. Barana natomiast uratowa�y od po�arcia �ywcem jego kr�te rogi, do�� trudne do prze�kni�cia nawet dla takich �ar�ok�w. W domku ich rodzic�w nigdy nic nie by�o do zjedzenia, bo cokolwiek jako tako jadalnego pokaza�o si� w komorze czy na stole, to znika�o w tej chwili w nienasyconych ich �o��dkach. Biedna matka odejmowa�a sobie od ust, aby nakarmi� swoje straszne dzieci, zawsze jednak wszystkiego by�o za ma�o. Ojciec by� coraz bardziej chudy i coraz wi�cej zmartwiony; z trwog� my�la� o przysz�o�ci, bo je�eli jego mili synowie taki okazywali apetyt w bardzo wczesnej m�odo�ci, c� dopiero b�dzie, kiedy nieco podrosn�?
Oni za� ro�li zdrowo, a tak byli do siebie podobni, �e bez umy�lnie poczynionych znak�w na ubraniu �adne oko ludzkie nie mog�o ich rozr�ni�. Nikt nigdy nie wiedzia�, kt�ra to piegowata g�ba nale�y do Jacka, a kt�ra do Placka. Nieomylnie i bez �adnych znak�w poznawa�a ich jedynie matka, kt�ra si� nigdy nie myli�a. Tak� to tajemnicz� w�adz� da� Pan B�g matczynemu sercu, �e nawet �lepa matka pozna swoje dziecko w�r�d tysi�ca, a g�os jego, cichutki i nik�y, us�yszy nawet w�r�d wycia wichru i straszliwych pokrzyk�w i pogwizd�w burzy. Serce matki us�yszy g�os swojego dziecka z niezmiernej oddali, a oczy matczyne ujrz� dziecko ukochane nawet w�r�d czarnej ciemno�ci. Bo cz�owiek mo�e si� pomyli�, ale serce matki jest �wi�tym sercem anio�a.
Matka Jacka i Placka, malutka, zawi�dla i zag�odzona biedule�ka, kocha�a swoich syn�w ponad wszystko. Cierpia�a bardzo i p�aka�a rzewnymi �zami, kiedy ludzie przychodzili zewsz�d ze skargami; modli�a si� gor�co do Matki Boskiej, aby im odmieni�a dusze i serca, ale ostatni k�s chleba chowa�a dla nich, a podczas wielkiej posuchy, cho� sama umiera�a z pragnienia, dla nich ukry�a ostatnie krople wody, mo�e dlatego pomieszanej z jej rz�sistymi �zami, aby jej by�o wi�cej.
Oni ani nie wiedzieli o tym, ani nie chcieli wiedzie�. Otwierali szeroko pyszczki jak m�ode wr�ble, a wszystkim wiadomo, �e zawsze zach�annie otwarty pyszczek malutkiego wr�bla si�ga od g�owy do ogona. Kiedy za� wszystko zjedli, co by�o mo�na zje��, albo i to, co tylko oni zje�� potrafili, wtedy szli na pola i ��ki i przepadali na d�ugie godziny. Wyprawiali dzikie harce, straszyli spokojnych przechodni�w, rzucali kamieniami do gwiazd, kt�re mru�y�y z l�ku z�ote oczy, krzykiem i wrzaw� nape�niali b�ogi spok�j miasteczka. Wszystkie swoje przykre' psoty czynili na sp�k�, a kiedy ich chciano ukara�, wtedy jeden z nich zawsze twierdzi�, �e to zrobi� drugi. Jacek twierdzi�, �e szyb� u piekarza st�uk� Placek, 1 Placek twierdzi�, �e to Jacek, a poniewa� nikt nie wiedzia�, kt�ry z nich jest Jacek, a kt�ry Placek, i kiedy chciano nabi� reszcie Jacka, ten dar� si� wniebog�osy, �e on jest Placek, i w k�ko, wi�c si� zwykle na niczym ko�czy�o.
Oni sami doskonale wiedzieli, kt�ry z nich jest kt�ry, ale utrzymywali to w g��bokiej tajemnicy, je�liby jednak kto� zawo�a�:
- Jacek, przyjd�, ch�opaczku, dostaniesz jab�ko! - wtedy na wy�cigi zjawiliby si� obaj.
Nie mieli jednak nigdy sposobno�ci do takiego zgodnego wyst�pienia, bo nie by�o na �wiecie cz�owieka, kt�ry by ich chcia� czymkolwiek nagrodzi�, tacy to straszni byli ch�opcy.
Kiedy zacz�li ludzkim przemawia� je�ykiem, ha�as w miasteczku sta� si� nie do wytrzymania. Spokojni ludzie zatykali sobie uszy woskiem albo papierem, w oknach dr�a�y szyby, a pochylona wie�a lekko si� chwia�a. Darli si� tak bez1 rozumnego powodu, lecz z jakiej� uciechy, im tylko znanej. Poniewa� zawsze wszystko robili tak samo, wi�c Jacek nie mia� zamiaru milcze�, kiedy Plackowi zachcia�o si� krzycze�, i krzyczeli obaj.
- Czego wyjesz? - pyta� ni st�d, ni zow�d jeden drugiego.
- Bo ty wyjesz! - odpowiada� drugi.
- Rozumiem! - m�wi� pierwszy i czynili wrzask w dalszym ci�gu.
Poniewa� w miasteczku mieszkali ludzie bardzo spokojni i nadzwyczaj �agodnego usposobienia, nikomu nie przysz�o do g�owy, aby ich uczciwie spra�, bez wzgl�du na to, kt�ry z nich jest Jacek, a kt�ry Placek. Wprawdzie wszyscy tak my�leli, �e kt�rykolwiek zawini�, nale�a�o z�oi� sk�r� jednemu i drugie mu, aby w ten spos�b natrafi� na winnego, lecz �e to by� ludzie mi�kkiego serca, nikt tego nie uczyni�. Wszyscy mieli u Bogu nadziej�, �e z czasem ch�opaczkowie ci jednak dojd� dc rozumu, ukorz� si�, uspokoj� i �e z nich wielka b�dzie pociecha, bo byli sprytni. Nic jednak nie zapowiada�o te szcz�liwej zmiany. Zmieni�y si� tylko twarze Jacka i Placka bo coraz wi�cej by�o na nich pieg�w, i zmieni�y si� ich g�owy bo nigdy nie czesane czupryny coraz to stawa�y si� bujniejsze,
Nadszed� jednak wreszcie czas, �e tych dzikich jegomo�ci�w trzeba by�o odda� do szko�y. Bronili si� przed tym r�kami i nogami, a� si� zrobi� w miasteczku koniec �wiata, bo ojciec wzi�� ich pod pachy i tak ich tam poni�s�. Sto prosi�t, niesionych na targ, nie potrafi takiego narobi� harmideru i takich przera�liwych wydawa� kwik�w, jakie wydawali oni, ale ich jednak postawiono przed obliczem nauczyciela. By� to cz�owiek niezmiernej dobroci, a tak cierpliwy jak �wi�ty. Mia� r�owe okulary, wi�c mo�e dlatego do wszystkich si� u�miecha�, bo wszystko wydawa�o mu si� pi�kne. Naucza� przedziwnych rzeczy i wszystko na �wiecie umia� nazwa� po imieniu; wo�a� na kwiatki i gwiazdy, gdy� wiedzia�, jak si� nazywa ka�dy kwiat i ka�da gwiazda. U�miecha� si� nawet wtedy, kiedy pada� smutny deszcz, bo m�wi�, �e jeszcze nie zapomnia� tego, jak �licznie wczoraj �wieci�o s�o�ce, a kiedy wszystkim dokucza� upa�, on si� te� u�miecha� i m�wi�, �e mu jeszcze zimno po deszczu. By� on tak m�dry, �e czyta� nie tylko z grubej ksi��ki, ale i z ma�ej g�owiny dziecka, i wszystko widzia�, co si� dzieje w jego serduszku. �adne dziecko nie wiedzia�o, jak on to robi i kt�r�dy widzi, co si� dzieje w czyim� sercu, a kiedy go dzieci o to zapyta�y, odpowiedzia�, �e to przez oczy tak wida�, co si� dzieje w cz�owieku, jak przez szybki okna wida�, co si� dzieje wewn�trz domu. Musia�o to by� prawd�, bo zawsze ka�demu dziecku powiedzia� wszystko prawdziwie. Dzieci kocha�y go bez pami�ci i s�ucha�y nabo�nie tego, co im m�wi� i czego ich naucza�, a on, jak wielki czarodziej, wiedzia� o tym, co jest w �rodku ziemi i co jest na niebie, co si� dzieje za g�rami i lasami i co si� odbywa w ciemnym ulu. Wiedzia� on przeto od razu, co si� dzieje w Jacku i Placku, kt�rzy stali przed nim pochmurni i nastroszeni jak m�ode wilczki. My�leli oni, �e takimi minami okropnie nastrasz� nauczyciela, kt�ry si� jednak wcale nie ba�, lecz si� mi�o do nich u�miecha�. Nikt opr�cz matki nigdy si� do nich nie u�miechn��, bo wszyscy patrzyli na nich z niech�ci�, wi�c kiedy teraz ujrzeli u�miech na dobrej twarzy staruszka, zaraz pomy�leli, �e to jaki� podst�p, i tr�cili si� �okciami porozumiewawczo.
Nauczyciel rzek� �agodnie:
- Chc� was, kochane ch�opaki, nauczy� wielu dobrych i po�ytecznych rzeczy. Chcia�bym jednak wiedzie�, jak si� kt�ry z was nazywa. Kt�ry z was jest Jacek, a kt�ry Placek?
Wtedy Jacek od razu pomy�la�:
Je�eli ja mu powiem, �e jestem Jacek, wtedy on pomy�li, �e ja sk�ania�em, jak zawsze, i �e ja jestem Placek. Wi�c ja mu powiem prawd�, �e jestem Jacek, a Placek mu powie, �e jest Placek, a on pomy�li wszystko na odwr�t, a jutro znowu powiemy inaczej.
Potem powiedzia� g�o�no:
- Ja jestem Jacek, a ten drugi to jest Placek! Nauczyciel spojrza� mu w oczy, bardzo d�ugo patrzy�, potem si� u�miechn�� i rzek�:
- Powiedzia�e� prawd�. Tak, ty jeste� Jacek.
- Ja sk�ama�em! - zawo�a� Jacek, po raz pierwszy w �yciu przy�apany na prawdzie.
- Wcale nie sk�ama�e� - odrzek� nauczyciel - chcia�e� mnie wywie�� w pole i dlatego nie sk�ama�e�.
- Sk�d pan o tym wie? - zapyta� zdumiony ch�opiec.
- Patrzy�em w twoje oczy - odpowiedzia� u�miechaj�c si� nauczyciel.
Jacek z rozpacz� zamkn�� nagle oczy, bardzo z�y. Nauczyciel jednak wci�� si� u�miechaj�c pog�adzi� go po g�owie, potem uj�� rozmierzwiony jego �eb w swoje r�ce i d�ugo mu si� przygl�da�. Potem to samo uczyni� z Plackiem.
- Teraz ju� wiem wszystko - rzek�.
Ch�opcy bardzo byli niespokojni nie wiedz�c, co on takiego wie, ale nie mogli niczego zrozumie�. Od tego dnia chcieli wci�� wprowadzi� go w b��d i ile razy wywo�ywa� on z �awy Jacka, wtedy umy�lnie podnosi� si� Placek albo czynili to odwrotnie, nauczyciel jednak�e patrzy� wtedy d�ugo na ich g�owy i m�wi�:
- Nie k�am, moje dziecko, bo ty jeste� Jacek. Wszyscy si� bardzo zdumiewali nad m�dro�ci� nauczyciela, bo jak ju� to raz m�wi�em, nikt nie m�g� ich od siebie odr�ni�. Oni nadaremnie my�leli ca�ymi dniami, jakim cudem on to czyni, i nie mogli tego zrozumie� w �aden spos�b. Tak byli zamy�leni, �e nawet nie czynili zwyczajnego wrzasku i na czas niejaki ludzie w mie�cie odetchn�li. Nauczyciel za� znalaz� bardzo prosty spos�b odr�nienia tych dw�ch urwipo�ci�w: oto kiedy si� pilnie przygl�da� ich straszliwie uw�osionym g�owom, szybko policzy�, �e Jacek ma na g�owie trzysta tysi�cy dziewi��set siedemdziesi�t cztery w�osy, a Placek ma o sto sze�� w�os�w mniej, bo mu tych sto sze�� w�os�w Jacek wydar� niedawno ze �ba, kiedy si� pobili o zdech�ego kreta. By� za� ten nauczyciel tak m�dry, �e wystarczy�o, aby tylko spojrza� i szybko policzy� w�osy, i od razu wiedzia�, kt�ry jest kt�ry. Oni za� nigdy si� nie dowiedzieli, jak si� to dzia�o, i bardzo z tego powodu byli przygn�bieni. Patrzyli jednak na nauczyciela z podziwem, uwa�aj�c go za wielkiego czarownika. Gdyby bowiem znali prawd�, wydzieraliby sobie codziennie w�osy ca�ymi gar�ciami, aby mu pomyli� rachunek.
Uczy� nie chcieli si� jednak�e za �adn� cen�, wci�� podczas nauki my�l�c o tym tylko, co by gdzie mo�na zdoby� do jedzenia. Dziwnym wzrokiem patrzyli ustawicznie na jednego ze szkolnych koleg�w, syna organisty. Ch�opiec ten by� jedynym t�ustym stworzeniem w ca�ym miasteczku, tote� Jacek i Placek patrzyli na niego �akomie, bardzo z tego niezadowoleni, �e w Zapiecku nie ma zwyczaju zjadania t�ustych ch�opc�w. Syn organisty przeczuwa� zapewne, o czym to oni my�l�, bo chud� z wielkiego strachu. Zamiast niego zjedli natomiast kred�, g�bk� i wypili atrament z wielkiego ka�amarza nauczyciela. Chocia� po�arli przedmioty s�u��ce do szerzenia m�dro�ci, nie stali si� przez to m�drzejsi. Przez cztery lata ucz�szczania do szko�y, mimo ci�kich wysi�k�w m�drego nauczyciela, nauczyli si� odmawia� Ojcze nasz, ale w ten spos�b, �e Jacek umia� od "Ojcze nasz..." do "...jako w niebie, tak i na ziemi", a Placek od: "Chleba naszego..." a� do ... "naszym winowajcom", za to jednak, kiedy si� modli� o chleb powszedni, to tak krzycza�, jakby tysi�c lat nic w ustach nie mia� i jakby si� bardzo obawia�, �e Pan B�g go inaczej nie us�yszy.
Gorzej jeszcze by�o z rachunkami, gdy� po d�ugich mozo�ach Jacek nauczy� si� liczy� do pi�ciu, i to na palcach lewej r�ki, a Placek od pi�ciu do dziesi�ciu na palcach prawej. To jednak by�o dziwne, �e mimo tak znikomych wiadomo�ci rachunkowych obaj doskonale doliczyli do czternastu, kiedy cztery drzewa w Zapiecku urodzi�y czterna�cie jab�ek, po�artych przez nich z pestkami i ogonkami, zanim dojrza�y.
Wiele trudu i m�ki przez cztery lata zu�y� cierpliwy nauczyciel, aby ich nauczy� sztuki pisania i czytania. Pr�bowa� tego na wszystkie sposoby i tego tylko dokona�, �e Jacek nauczy� si� abecad�a od a do l, a Placek od � a� do ko�ca. Straszne z tego wychodzi�y rzeczy, bo Jacek umia� napisa� ca�e swoje imi�, wszystkie bowiem litery, z kt�rych si� sk�ada to weso�e imi�, znajduj� si� na pocz�tku abecad�a, Placek natomiast by� mniej szcz�liwy, gdy� ze swego imienia zna� tylko pierwsz� liter� P, reszta za� znajdowa�a si� po stronie jego brata. Tote� kiedy si� chcia� podpisa�, wtedy jeszcze �mieszniejsze imi� Placek, wyobra�one przez jedn� tylko liter�, wygl�da�o tak, jakby z placka zosta� rodzynek, a ciasto gdzie� znik�o.
�adnego nie by�o sposobu, aby rozszerzy� ich wykszta�cenie. Nauczyciel za�amywa� r�ce z rozpaczy, kt�ra by�a tym wi�ksza, �e Jacek pisa� praw� r�k�, a Placek lew� i na to te� rady nie mo�na by�o znale��. Byli oni z t�go powodu po�miewiskiem ca�ej szko�y, bo inni ch�opcy umieli doskonale wszystkie litery i znali rachunki, a jeden to by� tak m�dry, �e liczy� do stu, a potem na odwr�t, co by�o wielk� i niezwyk�� sztuk�. Jacek i Placek nie mieli jednak �adnej ambicji i nie wstydzili si� tego, �e ich powszechnie uwa�ano za b�cwa��w.
Nie to by�o jednak wielkim ich nieszcz�ciem; to by�o najwi�kszym, �e byli to ch�opcy �li i bez serca. Nigdy nikomu nie pomogli, a ka�demu dokuczyli, nigdy �adnemu towarzyszowi szkolnemu nie powiedzieli dobrego s�owa, lecz z ka�dym szukali zwady i powodu do b�jki. Nie wiedzieli o tym, �e nie ma w szkole wi�kszej ha�by nad t�, je�li si� jest z�ym i nieuczynnym koleg�.
Nadszed� wreszcie nieszcz�sny taki dzie�, �e m�dry nauczyciel pomyli� si� i kiedy zamiast zawo�anego Jacka stan�� przed tablic� Placek, nie pozna� si� na tym, co si� po raz pierwszy zdarzy�o i co te urwipo�cie od razu spostrzeg�y. Przez d�ugi bowiem czas odros�y Plackowi w�osy i nauczyciel ju� nie m�g� u�y� swojego sposobu, aby ich nieomylnie rozpozna�. Od tej chwili powsta�o wielkie zamieszanie i nauczyciel bardzo posmutnia�, widz�c, �e ch�opcy wci�� go oszukuj�. I cho� mu ich by�o bardzo �al, odprowadzi� ich do domu i powiedzia�, aby ju� nigdy nie powracali do szko�y.
Rado�� ich by�a ogromna. Wi�ksza jeszcze by�a rado�� t�ustego syna organisty, kt�ry odetchn�� i zacz�� znowu bardzo szybko nabiera� cia�a.
ROZDZIA� CZWARTY
w kt�rym opisane s� sprawy tak smutne,
�e kropka po ostatnim s�owie ze �zy jest zrobiona
Poniewa� mili synkowie zjedli ojcu pasek od spodni, zmartwiony starowina nie mia� ich nawet czym ukara�, a samej r�ki by�o mu szkoda, gdy� m�g� sobie j� zwichn�� na ich twardych ko�ciach. Zmartwi� si� jednak bardzo i chodzi� smutny, rozmy�laj�c, dlaczego inni ludzie maj� dzieci dobre i poczciwe, jemu za� Pan B�g da� takich urwis�w, jakich ani bo�y �wiat, ani Zapiecek nigdy nie widzia�. Najbardziej bola�o go to, �e matka pop�akiwa�a cicho po k�tach, a czasem gorzko, cho� cichutko p�aka�a przez sen albo wstawa�a w�r�d nocy i kiedy wszyscy spali, przykl�ka�a na twardej glinie izby i modli�a si� gor�co, pewnie o to, aby na Jacka i Placka przysz�o opami�tanie. Oni za� pr�nowali bez ko�ca i hasali gdzie� po ca�ych dniach, nie wiadomo gdzie, cho�by jednak oddaleni byli o dziesi�� mil od domu, zawsze od razu poczuli, �e u nich rozpalono na kominie i gotuje si�. jak�� smakowit� straw�. Wprawdzie �atwo by�o j� poczu� najwi�kszej nawet odleg�o�ci, gdy� codziennie na wieczerz� gotowa�a poczciwa ich matka zup� z czosnku, kt�ry jak wiadomo, silnym odznacza si� zapachem. Oni jednak mieli w�ch nadzwyczajny i gdyby gotowano nawet czyst� wod�, to by j� poczuli, cho� niezbyt by si� �pieszyli z powrotem do domu.
Wreszcie zabrak�o nawet czosnku.
Zima by�a sroga bardzo, a u tych ludzi tym sro�sza, �e ciemna. Jacek bowiem i Placek tu� przed �wi�tami Bo�ego Narodzenia wypili wszystek olej przeznaczony do lampy, w owych czasach bowiem o�wietlano izby za pomoc� oleju. Zimno by�o tak wielkie, �e ziemia zamarz�a na ko�� i pop�ka�a z mro�nej rozpaczy. �wiat ca�ymi nocami j�cza� pod �niegiem i lodem, a ludzie nie wychodzili z dom�w. Podczas d�ugiej zimy zjedzono wszystko, co by�o do zjedzenia, tak �e na wiosn� przyszed� do Zapiecka �ar�oczny g��d i zgrzytaj�c z�bami chodzi� od domu do domu i szuka� cho�by jakiej� ko�ci do ogryzienia, nigdzie jednak nie by�o nawet ko�ci.
Nie przetrzyma� tej srogiej zimy poczciwy pies �apserdak. Odzwyczai� si� on wprawdzie od jedzenia, czym� jednak �y�: czasem uda�o mu si� jednym k�apni�ciem szcz�k schwyta� zab��kan� much�, czasem kto� si� z nim podzieli� �upinami kartofli. Teraz jednak i tego zabrak�o. Na muchy w zimie jest nieurodzaj, a �upy kartoflane zjedli lidzie, smakuj�c je jak ananasy.
Na biednego psa przysz�a z wiosn� ostatnia godzina. Resztk� si� powl�k� si� pomi�dzy domy, spojrza� na ka�dy z rozczuleniem, przyja�nie i z niem� wierno�ci� patrzy� na spotykanych po drodze ludzi, otar� si� nosem o smutnego barana, wdzi�cznie merdn�� ogonem w stron� nieszcz�snego koguta, potem wyszed� chwiejnym krokiem poza miasto, przystan�� na wzg�rzu i d�ugo, d�ugo patrzy�. Wielkie, ciep�e �zy nape�ni�y mu poczciwe, m�dre oczy. W tym miasteczku si� urodzi�, tu sp�dzi� m�odo�� w�r�d weso�ych dzieci, a kiedy si� sta� psem statecznym, przys�uchiwa� si� z powag� rozmowom ludzi powa�nych. Nie bra� w nich udzia�u, bo tylko m�wi� nie umia�, rozumia� jednak wszystko. Martwi� si� w swoim poczciwym sercu, je�li kogo� spotka�o nieszcz�cie, radowa� si� sercem, uszyma. ogonem i ca�ym sob�, je�li kto� z ludzi si� radowa�. Nikt jemu nie uczyni� krzywdy ani on nie skrzywdzi� nikogo. Wielu mia� przyjaci� i sam by� przyjacielem wiernym. Gdyby trzeba by�o odda� �ycie w obronie jakiego� dziecka, by�by je odda� bez wahania. Smutno mu si� uczyni�o w tej chwili, �e tyle lat �y�, a nie mia� sposobno�ci odda� tego swojego �ycia dobrym ludziom. Musia� umiera�, wi�c p�aka� zacne psisko, smuc�c si� bardzo, bo mu si� wydawa�o, �e ciche miasteczko zostanie teraz bez obrony, a dobrz