2560
Szczegóły |
Tytuł |
2560 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2560 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2560 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2560 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ursula K. LeGuin
Lewa R�ka Ciemno�ci
przek�ad : Lech J�czmyk
Ursula K. LeGuin Lewa R�ka Ciemno�ci
. 1 .
Uroczysto�� w Erhenrangu
Z archiw�w Hain. Zapis astrogramu Ol - Ol 1O1 - 934 - 1 Gethen. Do
Stabila na Ollul. Raport od Genly Ai, Pierwszego Mobila na Gethen (Zima) ,
cykl hainski 93, rok ekumenalny 1490 - 97.
Nadam mojemu raportowi form� opowie�ci, bo kiedy by�em jeszcze
dzieckiem na mojej macierzystej planecie, nauczono mnie, �e prawda to
kwestia wyobra�ni. Najbardziej niepodwa�alny fakt mo�e zwr�ci� uwag� lub
przepa�� bez echa. W zale�no�ci od formy, w jakiej zosta� podany: jak ten
jedyny w swoim rodzaju organiczny klejnot naszych m�rz, kt�ry b�yszczy na
jednej kobiecie, a na innej traci blask i rozsypuje si� w proch. Fakty nie
s� wcale bardziej namacalne, spoiste i realne ni� per�y. I s� r�wnie
delikatne.
Nie jest to opowie�� tylko o mnie i nie tylko ja j� opowiadam. Prawd�
m�wi�c nie mam jasno�ci, czyja to jest opowie��, os�dzicie to sami. Wa�ne,
�e jest ona ca�o�ci� i je�eli w pewnych miejscach fakty wydaj� si�
zmienia� w zale�no�ci od narratora, wybierzcie te fakty, kt�re wam
najbardziej odpowiadaj�, pami�taj�c jednak, �e wszystkie s� prawdziwe i �e
sk�adaj� si� na jedn� opowie��.
Zaczyna si� ona w dniu 44 roku 1491, kt�ry na planecie Zimie, w kraju o
nazwie Karhid, by� odharhahad tuwa, czyli dwudziestym drugim dniem
trzeciego miesi�ca wiosny roku pierwszego. Tutaj zawsze jest rok pierwszy.
Za to w dniu Nowego Roku zmienia si� numeracja wszystkich przesz�ych i
przysz�ych lat liczonych wstecz lub w prz�d od podstawowego Teraz. By�a
wi�c wiosna roku pierwszego w stolicy Karhidu, Erhenrangu, i moje �ycie
by�o w niebezpiecze�stwie, o czym nie wiedzia�em.
Uczestniczy�em w uroczystym pochodzie. Szed�em bezpo�rednio za
gossiworami i tu� przed kr�lem. Pada� deszcz.
Deszczowe chmury nad ciemnymi wie�ycami, deszcz lej�cy w w�wozy ulic,
wysmagane burzami kamienne miasto, przez kt�re powoli w�druje pojedyncza
�y�a z�ota. Najpierw kupcy, potentaci i rzemie�lnicy miasta Erhenrang,
szereg za szeregiem, ol�niewaj�co ubrani, posuwaj� si� w�r�d deszczu ze
swobod� ryb p�ywaj�cych w oceanie. Ich twarze s� o�ywione i spokojne. Nie
id� w nog�. To nie jest defilada wojskowa ani �adna jej imitacja.
Nast�pnie id� ksi���ta, burmistrzowie i reprezentanci, jeden albo
pi�ciu, czterdziestu pi�ciu albo czterystu z ka�dej domeny Karhidu, wielka
ozdobna procesja, kt�ra kroczy pod g�os metalowych rog�w, instrument�w
dr��onych w ko�ci i drewnie, pod czysty d�wi�k elektrycznych flet�w.
R�norakie sztandary domen pod strugami deszczu zlewaj� si� w barwny chaos
z ��tymi proporcami znacz�cymi tras�, a muzyka poszczeg�lnych grup zderza
si� i splata w wielo�� rytm�w odbijaj�cych si� w g��bokich kamiennych
ulicach.
Dalej trupa �ongler�w z polerowanymi z�otymi kulami, kt�re podrzucaj�
wysoko po �wiec�cych torach, �api� i zn�w rzucaj�, tworz�c z�ociste
fontanny. Nagle, jakby dos�ownie zap�on�y, z�ote kule rozb�yskuj� ogniem:
to wyjrza�o zza chmur s�o�ce.
I zaraz czterdziestu ludzi w ��tych szatach dmie w gossiwory.
Gossiwor, odzywaj�cy si� wy��cznie w obecno�ci kr�la, wydaje niesamowity,
pos�pny odg�os. Czterdzie�ci graj�cych razem m�ci zmys�y, wstrz�sa wie�ami
Erhenrangu, str�ca ze sk��bionych chmur ostatnie krople deszczu. Je�eli
taka jest kr�lewska muzyka, to nic dziwnego, �e wszyscy kr�lowie Karhidu
s� szaleni.
Dalej posuwa si� orszak kr�lewski, stra� i oficjele, dygnitarze miejscy
i nadworni, radni i senatorowie, kanclerz, ambasadorowie, ksi���ta dworu.
Nikt nie trzyma kroku ani nie przestrzega rangi, ale wszyscy krocz� z
wielk� godno�ci�, a w�r�d nich kr�l Argaven XV, w bia�ej kurcie, koszuli i
kr�tkich spodniach, w nogawicach z szafranowej sk�ry i szpiczastej ��tej
czapie. Jego jedyn� ozdob� i oznak� urz�du jest z�oty pier�cie�. Za t�
grup� o�miu krzepkich pacho�k�w niesie wysadzan� ��tymi szafirami
kr�lewsk� lektyk�, w kt�rej �aden kr�l nie siedzia� od stuleci,
ceremonialny relikt zamierzch�ych czas�w. Obok lektyki kroczy o�miu
gwardzist�w uzbrojonych w gar�acze, r�wnie� zabytki bardziej
barbarzy�skiej przesz�o�ci, ale tym razem nie puste, bo nabite kulami z
mi�kkiego metalu. Za kr�lem kroczy wi�c �mier�. Za �mierci� id� uczniowie
szk� rzemios� i kolegi�w oraz dzieci Kr�lewskiego Ogniska, d�ugie szeregi
dzieci i starszych ch�opc�w w bia�ych, czerwonych; z�otych i zielonych
strojach. Poch�d zamyka kilka cichych, ciemnych, wolno jad�cych
samochod�w.
Orszak kr�lewski, do kt�rego i ja nale�a�em, zgromadzi� si� na
podwy�szeniu ze �wie�ych desek przy nie doko�czonym �uku bramy Rzecznej.
Parada odbywa si� z okazji zbudowania tego �uku, ko�cz�cego Nowy Trakt i
Port Rzeczny Erhenrangu, wielk� operacj� pog��biania rzeki i budowy dr�g,
kt�ra zaj�a pi�� lat i mia�a wyr�nia� panowanie Argavena XV w anna�ach
Karhidu. Stoimy na trybunie do�� ciasno st�oczeni w naszym przemoczonym
przepychu. Deszcz usta�, �wieci na nas s�o�ce, wspania�e, ol�niewaj�ce,
zdradzieckie s�o�ce Zimy.
- Gor�co. Naprawd� gor�co - m�wi� do s�siada z lewej.
S�siad, przysadzisty ciemny Karhidyjczyk z g�adkimi, mocnymi w�osami;
ubrany w grub�, wyszywan� z�otem kurt� z zielonej sk�ry, grub� bia��
koszul� i grube spodnie, z �a�cuchem z ci�kich srebrnych ogniw szeroko�ci
d�oni na szyi, poc�c si� obficie odpowiada: - Oj, tak.
Wok� nas, st�oczonych na trybunie, masa zwr�conych w g�r� twarzy
mieszka�c�w miasta, jak �awica br�zowych, okr�g�ych kamyk�w, po�yskuj�ca
niby drobinami miki tysi�cem bacznych oczu.
Teraz kr�l wkracza na pochylni� z surowego drewna, prowadz�c� z trybuny
na szczyt �uku, kt�rego nie po��czone jeszcze kolumny g�ruj� nad t�umem,
nadbrze�ami i rzek�. Wywo�uje to w t�umie poruszenie i pot�ny szept:
Argaven! - Kr�l nie odpowiada. Gossiwory odzywaj� si� grzmi�cym,
niezgodnym rykiem i milkn�. Cisza. S�o�ce �wieci na miasto, rzek�, mrowie
ludzi i na kr�la. Budowniczowie pu�cili w ruch elektryczn� wind� i podczas
gdy kr�l wchodzi coraz wy�ej, ostatni, zwornikowy blok �uku wje�d�a na
g�r� i zostaje u�o�ony na swoim miejscu prawie bezg�o�nie, cho� wa�y ko�o
tony, i zape�nia luk� mi�dzy dwiema kolumnami tworz�c z nich jeden �uk.
Murarz z kielni� i cebrzykiem czeka na rusztowaniu, wszyscy pozostali
robotnicy schodz� po drabinach sznurowych jak chmara pche�. Kr�l i murarz
kl�kaj� wysoko na rusztowaniu mi�dzy rzek� a s�o�cem. Kr�l bierze kielni�
i zaczyna murowa� ko�ce zwornika. Nie chlapie zapraw� byle jak i nie
oddaje kielni murarzowi, ale na serio bierze si� do roboty. Zaprawa,
kt�rej u�ywa, ma kolor r�owawy, inny ni� w ca�ej budowli, wi�c po pi�ciu
czy dziesi�ciu minutach obserwacji kr�la pszcz� przy pracy pytam s�siada
z lewej, czy zworniki budowli zawsze osadza si� w czerwonej zaprawie, bo
ten sam kolor widz� wok� zwornik�w ka�dego �uku Starego Mostu, kt�ry tak
pi�knie spina brzegi rzeki nie opodal.
Ocieraj�c pot z ciemnego czo�a m�czyzna - musz� go nazwa� m�czyzn�,
skoro ju� go nazwa�em s�siadem - odpowiada:
- Bardzo dawno temu zworniki zawsze osadzano w zaprawie z t�uczonych
ko�ci i krwi. Ludzkich ko�ci i ludzkiej krwi. Bez spoiwa krwi �uk m�g�by
si� rozpa��. Teraz u�ywamy krwi bydl�cej.
Cz�sto tak m�wi, szczerze ale ostro�nie, ironicznie, jakby zawsze
pami�ta�, �e patrz� i oceniam wszystko jako obcy: rzecz wyj�tkowa jak na
przedstawiciela tak izolowanej cywilizacji i tak wysokiej rangi. To jeden
z najpot�niejszych ludzi w tym kraju. Nie jestem pewien dok�adnie
historycznego odpowiednika jego urz�du - wielki wezyr, premier czy
kanclerz. Karhidyjski termin oznacza "ucho kr�la". Jest panem domeny i
ksi�ciem dworu, sprawc� wielkich dzie�. Nazywa si� Therem Harth rem ir
Estraven.
Ju� si� ucieszy�em, �e kr�l sko�czy� swoj� murarsk� robot�, ale on po
paj�czynie rusztowa� przechodzi pod �ukiem i bierze si� do roboty po
drugiej stronie zwornika, kt�ry przecie� ma dwa ko�ce. W Karhidzie nie
wolno si� niecierpliwi�. Ludzie nie s� tu bynajmniej flegmatykami, ale s�
uparci, zawzi�ci i jak muruj�, to muruj�. T�umy na nabrze�u Sess s�
zadowolone z widoku kr�la przy pracy, ale ja si� nudz� i jest mi gor�co.
Nigdy dot�d nie by�o mi gor�co na Zimie i nigdy ju� nie b�dzie, ale wtedy
nie potrafi�em tego doceni�. Jestem ubrany na epok� lodowcow�, a nie na
upa�, w wiele warstw odzie�y, tkane w��kno ro�linne, sztuczne w��kno,
futro, sk�ra, mam na sobie nieprzeniknion� zbroj� przeciwko mrozowi, w
kt�rej teraz wi�dn� jak li�� pietruszki. Dla rozrywki przygl�dam si�
t�umom widz�w i uczestnikom procesji skupionym wok� trybuny, sztandarom
domen i klan�w wisz�cym nieruchomo i jaskrawo b�yszcz�cym w s�o�cu, i z
nud�w wypytuj� Estravena, czyj jest kt�ry sztandar. Zna wszystkie, o kt�re
pytam, chocia� s� ich setki, niekt�re z odleg�ych domen, ognisk i szczep�w
z Burzliwego Pogranicza Pering i z Kermu.
- Sam pochodz� z Kermu - m�wi, kiedy wyra�am podziw dla jego wiedzy. -
Zreszt� moje stanowisko wymaga znajomo�ci domen. Karhid to domeny. Rz�dzi�
tym krajem to znaczy rz�dzi� jego ksi���tami. Co nie znaczy, �e ~o si�
kiedy� komu� uda�o. Czy zna pan powiedzenie: "Karbid to nie nar�d, to
jedna wielka rodzinna k��tnia"? - Nie zna�em tego powiedzenia i
podejrzewam, �e Estraven sam je wymy�li�. By�o w jego stylu.
W tym momencie przepycha si� przez t�um inny cz�onek kyorremy, wy�szej
izby parlamentu, na kt�rej czele stoi Estraven, i zaczyna co� do niego
m�wi�. To kr�lewski kuzyn Pemmer Harge rem ir Tibe. M�wi szeptem, jego
postawa sugeruje brak szacunku, cz�sto si� u�miecha. Estraven, poc�c si�
jak l�d na s�o�cu, odpowiada na szept Tibe'a g�o�no, tonem, kt�rego
zdawkowa uprzejmo�� o�miesza rozm�wc�. S�ucham obserwuj�c jednocze�nie
kr�la przy robocie, ale nic nie rozumiem poza tym, �e Tibe'a i Estravena
dzieli wrogo��. Nie ma to bynajmniej nic wsp�lnego ze mn�, ciekawi mnie po
prostu zachowanie tych ludzi, kt�rzy rz�dz� narodem w pradawnym sensie
tego s�owa, kt�rzy trzymaj� w r�ku losy dwudziestu milion�w innych ludzi.
W Ekumenie w�adza sta�a si� czym� tak trudno uchwytnym i skomplikowanym,
�e tylko subtelne umys�y mog� �ledzi� jej dzia�ania. Tutaj jest ona wci��
jeszcze ograniczona i namacalna. W Estravenie, na przyk�ad, wyczuwa si�
w�adz� jako przed�u�enie jego charakteru: on nie mo�e zrobi� pustego gestu
ani powiedzie� s�owa, kt�re puszcza si� mimo uszu. Wie o tym i ta wiedza
przydaje mu szczeg�lnej realno�ci, jakiej� materialno�ci, namacalno�ci,
ludzkiej wielko�ci. Sukces rodzi sukces. Nie mam zaufania do Estravena,
kt�rego pobudki s� zawsze niejasne. Nie budzi we mnie sympatii, ale
odczuwam jego autorytet w spos�b r�wnie nie pozostawiaj�cy w�tpliwo�ci,
jak odczuwam ciep�o s�o�ca.
Ledwo zd��y�em to pomy�le�, kiedy s�o�ce znika za ponownie zbieraj�cymi
si� chmurami i wkr�tce rzadki, ale mocny deszcz przesuwa si� w g�r� rzeki
skrapiaj�c t�umy na nabrze�u, zaciemniaj�c niebo. Kiedy kr�l schodzi z
rusztowania, przebija si� ostatni promie� s�o�ca i bia�a posta� kr�la oraz
wspania�y �uk widoczne s� przez chwil� w ca�ym blasku i wspania�o�ci na
tle granatowo burzowego nieba. Gromadz� si� chmury. Zimny wiatr wdziera
si� w ulic� ��cz�c� port z Pa�acem, rzeka przybiera szar� barw�, drzewa na
nabrze�u dr��. Ceremonia sko�czona. W p� godziny p�niej pada �nieg.
Kiedy kr�lewski samoch�d odjecha� w stron� Pa�acu i t�um zacz�� si�
porusza� jak nadmorskie kamyki popychane fal� przyp�ywu, Estraven odwr�ci�
si� zn�w w moj� stron� i powiedzia�:
- Czy zechce pan dzi� zje�� ze mn� kolacj�, panie Ai? Przyj��em
zaproszenie, bardziej zdziwiony ni� ucieszony. Estraven zrobi� dla mnie
bardzo du�o w ci�gu ostatnich sze�ciu czy o�miu miesi�cy, ale ani nie
spodziewa�em si�, ani nie pragn��em takiej demonstracji osobistej sympatii
jak zaproszenie do jego domu. Harge rem ir Tibe by� nadal w pobli�u i
musia� s�ysze�, zreszt� mia�em uczucie, �e o to chodzi�o. Zdegustowany
tymi babskimi intrygami zszed�em z trybuny i wmiesza�em si� w t�um,
garbi�c si� nieco i id�c na ugi�tych nogach. Nie jestem du�o wy�szy od
gethe�skiej przeci�tnej, ale w t�umie ta r�nica bardziej rzuca si� w
oczy. "To on, patrzcie, wys�annik". Oczywi�cie by�o to cz�ci� moich
obowi�zk�w s�u�bowych, ale w miar� up�ywu czasu ta ich cz�� stawa�a si�
coraz bardziej uci��liwa zamiast coraz �atwiejsza. Coraz cz�ciej
t�skni�em za anonimowo�ci�, chcia�em by� taki jak wszyscy.
Przeszed�em kawa�ek ulic� Browarn�, skr�ci�em do swojego domu i nagle,
gdy t�um ju� si� przerzedzi�, stwierdzi�em, �e idzie obok mnie Tibe.
Pi�kna uroczysto�� - odezwa� si� kr�lewski kuzyn, ukazuj�c przy tym w
u�miechu d�ugie, czyste, ��te z�by w ��tej twarzy ca�ej pokrytej sieci�
drobnych zmarszczek, mimo �e nie by� starym cz�owiekiem.
Dobra wr�ba dla nowego portu powiedzia�em.
- To prawda. - Zn�w porcja z�b�w.
- Ceremonia wmurowania zwornika by�a rzeczywi�cie imponuj�ca.
- To prawda. Ta ceremonia pochodzi z bardzo dawnych czas�w. Ale
zapewne ksi��� Estraven wszystko to panu obja�ni�.
- Ksi��� Estraven jest niezwykle uprzejmy.
Stara�em si� m�wi� tonem oboj�tnym, ale wszystko, co si� powiedzia�o do
Tibe'a, zdawa�o si� nabiera� ukrytego znaczenia.
- Och, niew�tpliwie - powiedzia� Tibe. - Ksi��� Estraven jest znany ze
swojej uprzejmo�ci dla cudzoziemc�w. - U�miechn�� si� i ka�dy z�b wydawa�
si� kry� jakie� znaczenie, podw�jne, wielorakie, trzydzie�ci dwa r�ne
znaczenia.
- Ze wszystkich cudzoziemc�w ja jestem najbardziej cudzoziemski,
ksi���. Dlatego jestem szczeg�lnie wdzi�czny za wszelk� uprzejmo��.
- Tak, niew�tpliwie, niew�tpliwie. Wdzi�czno�� jest szlachetnym,
rzadkim uczuciem opiewanym przez poet�w. Rzadkim szczeg�lnie tutaj, w
Erhenrangu, zapewne z braku warunk�w do jego kultywowania. Przysz�o nam
�y� w ci�kich, niewdzi�cznych czasach. �wiat nie jest ju� taki jak za
naszych dziad�w, prawda?
- Niewiele o tym wiem, ksi���, ale s�ysza�em podobne skargi na innych
�wiatach.
Tibe przygl�da� mi si� przez chwil�, jakby ocenia� stopie� mojego
szale�stwa, a potem obna�y� d�ugie ��te z�by.
- A, rzeczywi�cie, rzeczywi�cie. Stale zapominam, �e pan przyby� z
innego �wiata. Ale oczywi�cie pan o tym nigdy nie zapomina. Cho� bez
w�tpienia pa�skie �ycie tutaj w Erhenrangu by�oby znacznie sensowniejsze,
prostsze i bezpieczniejsze, gdyby potrafi� pan o tym zapomnie�, co? Tak,
tak. Ale oto i m�j samoch�d, kaza�em kierowcy tu zaczeka�, w bocznej
uliczce. Ch�tnie bym pana podwi�z� na pa�sk� wysp� , ale musz� sobie
odm�wi� tej przyjemno�ci, bo zaraz mam si� stawi� u kr�la, a biedni
krewniacy, jak m�wi przys�owie, musz� by� punktualni. Tak, tak! -
powiedzia� kuzyn kr�la wsiadaj�c do ma�ego czarnego elektrycznego pojazdu,
jeszcze przez rami� obna�aj�c z�by w moj� stron�, kryj�c oczy w sieci
zmarszczek.
Poszed�em na swoj� wysp�. Teraz, kiedy stopnia�y resztki zimowych
�nieg�w, ukaza� si� frontowy ogr�dek i zimowe drzwi, trzy metry nad
poziomem gruntu, zosta�y zamkni�te na okres kilku miesi�cy a� do powrotu
g��bokich �nieg�w jesieni�. Przy bocznej �cianie budynku w�r�d b�ota, lodu
i po�piesznej, mi�kkiej i bujnej wiosennej ro�linno�ci rozmawia�o dwoje
m�odych ludzi. Stali trzymaj�c si� za r�ce. Byli w pierwszej fazie
kemmeru. Du�e, mi�kkie p�atki �niegu ta�czy�y wok� nich, a oni stali boso
w lodowatym b�ocie, ze splecionymi d�o�mi, zapatrzeni w siebie. Wiosna na
Zimie.
Zjad�em obiad na mojej wyspie i kiedy gongi na wie�y Remmy wybi�y
czwart�, by�em w Pa�acu, got�w do kolacji. Karhidyjczycy spo�ywaj�
dziennie cztery solidne posi�ki: �niadanie, drugie �niadanie, obiad i
kolacj�, nieustannie podjadaj�c i przegryzaj�c co� w przerwach. Na Zimie
nie ma du�ych zwierz�t dostarczaj�cych mi�sa lub produkt�w mlecznych.
Jedyne bogate w bia�ko i w�glowodany po�ywienie to r�ne jaja, ryby,
orzechy i hainskie zbo�a. Niskokaloryczna dieta w surowym klimacie - wi�c
trzeba cz�sto uzupe�nia� paliwo. Przyzwyczai�em si� dojadania, jak mi si�
wydawa�o, co kilka minut. Jeszcze przed ko�cem tego roku mia�em si�
przekona�, �e Gethe�czycy doprowadzili do perfekcji nie tylko technik�
ci�g�ego opychania si�, lecz tak�e d�ugotrwa�ego �ycia na granicy �mierci
g�odowej.
Wci�� pada� �nieg, �agodna wiosenna �nie�yca, znacznie przyjemniejsza
ni� bezlitosne deszcze niedawnej odwil�y. Dotar�em do Pa�acu w cichym i
bia�ym mroku tylko raz gubi�c drog�. Pa�ac w Erhenrangu jest w�a�ciwie
wewn�trznym miastem otoczonym murami, labiryntem pa�ac�w, baszt, ogrod�w,
podworc�w, klasztor�w, kru�gank�w, podziemnych przej�� i kazamat�w,
wytworem wielowiekowej paranoi na wielk� skal�. Ponad tym wszystkim
wznosz� si� ponure, czerwone, wymy�lne mury Kr�lewskiego Domu, kt�ry
chocia� jest stale zamieszkany, ta tylko przez jedn� osob�, samego kr�la.
Wszyscy inni, s�u�ba, kanceli�ci, ksi���ta, ministrowie, pos�owie, stra� i
kto tam jeszcze, mieszkaj� w innych pa�acach, fortach, twierdzach,
barakach czy domach w obr�bie mur�w. Dom Estravena, oznaka szczeg�lnej
kr�lewskiej �aski, to Naro�ny Czerwony Dom zbudowany przed czterystu
czterdziestu laty dla Harmesa, ukochanego kemmeringa Emrana III, kt�rego
uroda przesz�a do legendy i kt�ry zosta� porwany, okaleczony i
doprowadzony do utraty zmys��w przez najemnik�w Partii Ojczy�nianej. Emran
III zmar� w czterdzie�ci lat p�niej wci�� jeszcze mszcz�c si� na swoim
kraju Emran Nieszcz�sny. Tragedia jest tak dawna, �e jej okropno�ci
zatar�y si� pozostawiaj�c pewn� atmosfer� podejrzliwo�ci i melancholii
czaj�c� si� w �cianach i mrokach tego domu. Ogr�d by� ma�y i otoczony
murem, nad skaln� sadzawk� pochyla�y si� drzewa serem. W m�tnych snopach
�wiat�a z okien widzia�em p�atki �niegu i nitkowate torebki z zarodnikami
drzew opadaj�ce razem z nimi do czarnej wody. Estraven czeka� na mnie z
go�� g�ow� i bez p�aszcza na tym mrozie, obserwuj�c z zainteresowaniem
tajn� natn� inwazj� �niegu i zarodnik�w. Przywita� mnie cichym g�osem i
zaprosi� do �rodka. Nie by�o �adnych innych go�ci.
Zdziwi�o mnie to nieco, ale zaraz zasiedli�my do sto�u, a przy jedzeniu
nie rozmawia si� o interesach. Zreszt� moje zdziwienie przenios�o si� na
posi�ek, kt�ry by� wy�mienity, nawet wszechobecne chlebowe jab�ka uleg�y
cudownej przemianie w r�kach kucharza, kt�rego sztuki nie mog�em si�
nachwali�. Po kolacji pili�my przy ogniu grzane piwo. Na planecie, gdzie
jednym z najpotrzebniejszych sztu�c�w jest przyrz�d do rozbijania lodu,
jaki tworzy si� na powierzchni napoju w czasie posi�ku, cz�owiek uczy si�
ceni� grzane piwo.
Estraven prowadzi� przy stole uprzejm� rozmow�, teraz, siedz�c
naprzeciw mnie przy ogniu, zamilk�. Chocia� sp�dzi�em na Zimie ju� prawie
dwa lata, wci�� by�em daleki od mo�liwo�ci spojrzenia na mieszka�c�w
planety ich w�asnymi oczami. Pr�bowa�em, ale moje wysi�ki przybiera�y
form� wyrozumowanego spojrzenia na Gethe�czyka najpierw jako na m�czyzn�,
a potem jako na kobiet�, przez co wciska�em go w te kategorie tak
nieistotne dla jego natury, a tak wa�ne dla mojej. Tak wi�c poci�gaj�c
dymne, wytrawne piwo my�la�em sobie, �e przy stole zachowanie Estravena
by�o kobiece, sam wdzi�k, takt i lekko��, zr�czno�� i zwodniczo��. Mo�e to
w�a�nie ta mi�kka, elastyczna kobieco�� budzi�a we mnie antypati� i
podejrzliwo��? Bo nie spos�b by�o traktowa� jak kobiet� tej ciemnej i
ironicznej, emanuj�cej si�� postaci siedz�cej obok w roz�wietlonym ogniem
mroku, a jednocze�nie, ilekro� pomy�la�em o nim jako o m�czy�nie,
wyczuwa�em w tym jaki� fa�sz: w nim, czy mo�e w moim do niego stosunku?
G�os mia� �agodny, do�� mocny ale nie g��boki, nie by� to g�os m�ski, ale
i nie kobiecy... ale co on m�wi�?
�a�uj� m�wi� �e musia�em tak d�ugo odk�ada� przyjemno�� goszczenia pana
u siebie, ale jestem zadowolony, �e nie b�dzie ju� mi�dzy nami kwestii
patronatu.
To mnie zastanowi�o. Niew�tpliwie a� do dzisiaj by� moim patronem na
dworze. Czy chcia� da� mi do zrozumienia, �e audiencja, jak� dla mnie
wyjedna� u kr�la na jutro, oznacza zr�wnanie z nim?
- Nie bardzo pana rozumiem - powiedzia�em. Tym razem on by� widocznie
zdziwiony.
- Chodzi o to - odezwa� si� po chwili - �e odt�d nie dzia�am na rzecz
pana wobec kr�la.
M�wi�, jakby si� wstydzi� za mnie, nie za siebie. Widocznie fakt, �e on
mnie zaprosi�, a ja zaproszenie przyj��em, mia� jakie� znaczenie, z
kt�rego sobie nie zdawa�em sprawy. Ale ja narusza�em jedynie etykiet�, on
- etyk�. Pocz�tkowo my�la�em tylko, �e mia�em racj� od pocz�tku nie
dowierzaj�c Estravenowi. By� nie tylko zr�czny i pot�ny, by� tak�e
zdradliwy. Przez ca�y czas mojego pobytu w Erhenrangu to on mnie s�ucha�,
odpowiada� na moje pytania, przysy�a� lekarzy i in�ynier�w, �eby
potwierdzili, �e ja i m�j statek pochodzimy z innego �wiata, przedstawia�
mnie ludziom, kt�rych powinienem pozna�, a� stopniowo doprowadzi� do tego,
�e awansowa�em z roli dziwol�ga z bujn� wyobra�ni� do mojej obecnej roli
tajemniczego wys�annika, kt�ry ma by� przyj�ty przez kr�la. A teraz,
wywindowawszy mnie na t� niebezpieczn� wysoko��, nagle z ca�ym spokojem
o�wiadcza, �e wycofuje swoje poparcie.
- Przyzwyczai� mnie pan do tego, �e mog� polega�...
- To niedobrze.
- Czy to znaczy, �e aran�uj�c to spotkanie nie przem�wi� pan do kr�la
na rzecz mojej misji, tak jak pan... - zreflektowa�em si� i nie
powiedzia�em "obieca�".
- Nie mog�em.
By�em w�ciek�y, ale w nim nie dostrzeg�em ani gniewu, ani ch�ci
przeproszenia.
- Czy mog� wiedzie� dlaczego? -
Tak - odpar� po chwili i zn�w zamilk�. A ja pomy�la�em sobie, �e
niekompetentny i bezbronny przybysz z innego �wiata nie powinien domaga�
si� wyja�nie� od kanclerza kr�lestwa, zw�aszcza je�eli nie rozumie i
prawdopodobnie nigdy nie zrozumie korzeni w�adzy i zasad jej
funkcjonowania w tym kr�lestwie. Niew�tpliwie by�a to kwestia szifgrethoru
- presti�u, twarzy, miejsca, honoru. nieprzet�umaczalnej naczelnej zasady
autorytetu spo�ecznego w Karbidzie i wszystkich kulturach na Gethen. A
je�eli tak, to nigdy jej nie zrozumiem.
- Czy s�ysza� pan, co kr�l powiedzia� do mnie podczas dzisiejszej
ceremonii?
- Nie.
Estraven pochyli� si� nad paleniskiem, wyj�� dzban z piwem z gor�cego
popio�u i nape�ni� m�j kufel. Poniewa� si� nie odzywa�, doda�em:
- Nie s�ysza�em, �eby kr�l co� do pana m�wi�.
- Ja te� nie - powiedzia�.
Nareszcie zrozumia�em, �e nie odebra�em innego sygna�u. Machn�wszy r�k�
na jego babskie intryganctwo paln��em:
- Czy ksi��� chce mi da� do zrozumienia, �e wypad� z �ask u kr�la?
My�l�, �e wyprowadzi�em go z r�wnowagi, ale niczym tego nie okaza� i
powiedzia� tylko:
- Nie chc� panu nic dawa� do zrozumienia, panie Ai.
- To wielka szkoda!
Spojrza� na mnie jako� dziwnie.
- C�, ujmijmy to wi�c w ten spos�b: S� na dworze osoby, kt�re -
u�ywaj�c pa�skiego wyra�enia - s� w �askach u kr�la, i kt�re nie patrz�
�askawym okiem na pa�sk� obecno�� i misj� tutaj.
I teraz spieszysz do nich do��czy� i opuszczasz mnie dla ratowania
w�asnej sk�ry; pomy�la�em, ale nie powiedzia�em tego na g�os. Estraven by�
dworakiem i politykiem, a ja by�em g�upcem, �e mu zawierzy�em. Nawet w
spo�ecze�stwach rozdzielnop�ciowych politykom zdarza si� zmienia� front.
Skoro zaprosi� mnie na kolacj�, to wida� spodziewa� si�, �e tak �atwo
prze�kn� jego zdrad�, jak on j� pope�ni�. Zachowanie twarzy by�o wyra�nie
wa�niejsze ni� szczero��, zmusi�em si� wi�c do powiedzenia:
- Przykro mi, �e pa�ska przychylno�� dla mnie �ci�gn�a na pana
k�opoty.
Roz�arzone w�gle. Odczu�em rado�� z moralnej wy�szo�ci, ale tylko przez
chwil�. Estraven by� zbyt nieobliczalny.
Odchyli� si� na oparcie i czerwony odblask ognia pad� na jego kolana,
na �adne, silne, cho� drobne d�onie i srebrny kufel, podczas gdy twarz
pozostawa�a w cieniu: ciemna twarz zawsze przes�oni�ta g�stymi, nisko
opadaj�cymi w�osami, g�stymi brwiami i rz�sami oraz zimn� mask�
uk�adno�ci. Czy mo�na odczyta� wyraz pyska kota, foki albo wydry?
Niekt�rzy Gethe�czycy s� jak te zwierz�ta, my�la�em, z g��bokimi jasnymi
oczami, kt�re nie zmieniaj� wyrazu, kiedy kto� m�wi.
- Sam na siebie �ci�gn��em k�opoty - odpowiedzia� dzia�aniem nie
maj�cym nic wsp�lnego z panem, panie Ai. Wie pan, �e Karhid i Orgoreyn
maj� sporne terytorium w wysokiej cz�ci Wy�yny P�nocnej ko�o Sassinoth.
Dziad Argavena zaj�� dolin� Sinoth dla Karhidu, ale autochtoni nigdy si� z
tym nie pogodzili. Du�o �niegu z ma�ej chmury i coraz go wi�cej. Pomaga�em
karhidyjskim farmerom mieszkaj�cym w dolinie w przesiedleniu si� za star�
granic� uwa�aj�c, �e ca�a sprawa upadnie, je�eli dolin� pozostawi si�
Orgotom, kt�rzy j� zamieszkuj� od tysi�cy lat. Przed laty dzia�a�em w
Zarz�dzie Wy�yny P�nocnej i pozna�em niekt�rych z tych farmer�w. Nie
chcia�bym, �eby gin�li w starciach granicznych lub byli zsy�ani do
ochotniczych gospodarstw rolnych w Orgoreynie. Dlaczego wi�c nie
zlikwidowa� przyczyny sporu? Ale to nie by� pomys� patriotyczny. Na
odwr�t, by� to akt tch�rzostwa rzucaj�cy cie� na szifgrethor samego kr�la.
Jego ironiczne uwagi i szczeg�y sporu granicznego z Orgoreynem nie
interesowa�y mnie. Wr�ci�em do sprawy naszych stosunk�w. Z zaufaniem czy
bez. wci�� jeszcze mog�em co� przy nim skorzysta�.
- Przykro mi - powiedzia�em - ale to wielka szkoda, �e sprawa garstki
farmer�w mo�e zniszczy� szanse mojej misji w oczach kr�la. W gr� wchodz�
sprawy du�o wa�niejsze ni� kilka mil granicy.
- Tak, du�o wa�niejsze, ale mo�e Ekumena, kt�ra ma sto lat �wietlnych
od granicy do granicy, oka�e nam nieco cierpliwo�ci.
- Stabile Ekumeny to ludzie bardzo cierpliwi. B�d� czeka� sto albo
pi��set lat, a� Karhid i reszta Gethen przedyskutuje i rozwa�y spraw�
przy��czenia si� do reszty ludzko�ci. Ja wyra�am wy��cznie moj� osobist�
nadziej�. I osobiste rozczarowanie. S�dzi�em, �e przy poparciu ksi�cia...
- Ja te� tak s�dzi�em. C�, lodowce nie powstaj� w ci�gu jednej nocy.
- Mia� jak zawsze na podor�dziu stosowne powiedzonko, ale my�l� by� gdzie
indziej. Wyobrazi�em go sobie, jak przestawia mnie jako jeden z pionk�w w
grze o w�adz�.
- Przyby� pan do mojego kraju - odezwa� si� wreszcie - w dziwnym
momencie. Zachodz� zmiany, przyjmujemy nowy kierunek. Nie, mo�e raczej
posuwamy si� za daleko w kierunku, kt�rym szli�my. S�dzi�em, �e pa�ska
obecno��, pa�ska misja powstrzymaj� nas od b��d�w, dadz� nam ca�kowicie
now� opcj�. Ale we w�a�ciwym czasie i we w�a�ciwym miejscu. Wszystko to
jest niezwykle delikatne, panie Ai.
Zniecierpliwiony og�lnikami spyta�em wprost:
- Sugeruje pan, �e to nie jest w�a�ciwy moment. Czy radzi�by mi pan
odwo�a� t� audiencj�?
Moja gafa wypad�a jeszcze gorzej w j�zyku karhidzkim, ale Estraven nie
u�miechn�� si� ani nie skrzywi�.
- Obawiam si�, �e wy��cznie kr�l ma ten przywilej powiedzia�
spokojnie.
- O Bo�e, oczywi�cie. Nie to mia�em na my�li. - Przez chwil� ukry�em
twarz w d�oniach. Wychowany w otwartym, pozbawionym barier spo�ecze�stwie
Ziemi, nie mog�em nauczy� si� protoko�u ani pow�ci�gliwo�ci tak cenionej
przez Karhidyjczyk�w. Wiedzia�em, kto to jest kr�l, historia Ziemi jest
ich pe�na, ale nie mia�em najmniejszego wyczucia przywileju ani taktu.
Podnios�em kufel i poci�gn��em du�y haust gor�cego p�ynu. - C�, powiem
kr�lowi mniej, ni� mia�em zamiar powiedzie�, kiedy jeszcze liczy�em na
pana.
- To dobrze.
- Dlaczego dobrze? - spyta�em.
- Pan, panie Ai, nie jest szalony. I ja nie jestem szalony. Ale te�
�aden z nas nie jest kr�lem. S�dz�, �e mia� pan zamiar przekona� Argavena
argumentami racjonalnymi, �e przyby� pan tu, �eby doprowadzi� do sojuszu
mi�dzy Gethen a Ekumen�. I z racjonalnego punktu widzenia on to ju� wie,
bo mu to powiedzia�em. Przedstawia�em mu pa�sk� spraw�, usi�owa�em
wzbudzi� w nim zainteresowanie pa�sk� osob�. Robi�em to nieudolnie, �le
wybra�em moment. Zapomnia�em, sam b�d�c zbyt zaanga�owany, �e on jest
kr�lem i nie patrzy na sprawy racjonalnie, tylko jako kr�l. Wszystko, co
mu m�wi�em, sprowadza si� z jego punktu widzenia do tego, �e jego
panowanie jest zagro�one, �e jego kr�lestwo jest py�kiem w przestrzeni, a
jego majestat �artem w oczach kogo�, kto rz�dzi setk� �wiat�w.
- Ale Ekumena nie rz�dzi, tylko koordynuje. Jej pot�ga jest pot�g�
poszczeg�lnych pa�stw i planet. W sojuszu z Ekumen� Karhid b�dzie znacznie
bezpieczniejszy i wa�niejszy ni� kiedykolwiek dot�d.
Estraven przez chwil� nie odpowiada�. Siedzia� zapatrzony w ogie�,
kt�rego p�omienie b�yska�y odbite w jego kuflu i w szerokim srebrnym
�a�cuchu znamionuj�cym jego urz�d. W starym domu panowa�a cisza. By�
s�u��cy, kt�ry podawa� posi�ek, ale �e Karhidyjczycy nie znaj� instytucji
niewolnictwa ani osobistego uzale�nienia i nie kupuj� ludzi, tylko us�ugi,
wi�c ca�a s�u�ba posz�a ju� do swoich dom�w. Taki cz�owiek jak Estraven
musia� mie� gdzie� w pobli�u ochron� osobist�, bo zamachy s� w Karhidzie
popularn� instytucj�, ale ja nikogo nie widzia�em i nie s�ysza�em. Byli�my
sami.
By�em sam na sam z obcym w murach mrocznego pa�acu, w obcym, zasypanym
�niegiem mie�cie, w samym sercu epoki lodowcowej na obcej planecie.
Wszystko, co powiedzia�em tego wieczoru i w og�le, odk�d przyby�em na
Zim�, wyda�o mi si� nagle g�upie i niewiarygodne. Jak mog�em oczekiwa�, �e
ten albo jakikolwiek inny cz�owiek uwierzy moim opowie�ciom o innych
�wiatach i innych rasach, o jakim� dobrodusznym superrz�dzie z nie
sprecyzowanymi prerogatywami istniej�cym gdzie� tam, w kosmosie? Wszystko
to by�o nonsensem. Przyby�em do Karhidu w dziwacznym poje�dzie i pod
pewnymi wzgl�dami r�ni�em si� fizycznie od Gethe�czyk�w - i to wymaga�o
wyja�nie�. Ale wyja�nienia, jakich udziela�em, by�y niedorzeczne. W tej
chwili sam im nie wierzy�em.
- Ja panu wierz� - powiedzia� mieszkaniec obcej planety, z kt�rym
by�em sam na sam, i tak g��boko pogr��y�em si� w swoim wyobcowaniu, �e
spojrza�em na niego zdumiony. - Obawiam si�, �e Argaven r�wnie� panu
wierzy. Ale nie ma do pana zaufania. Cz�ciowo dlatego, �e straci�
zaufanie do mnie. Pope�ni�em b��dy, by�em nieostro�ny. Nie mam r�wnie�
prawa do pa�skiego zaufania, bo narazi�em pana na niebezpiecze�stwo.
Zapomnia�em, kto to jest kr�l, zapomnia�em, �e w oczach kr�la Karhid i on
to jedno, zapomnia�em, co to jest patriotyzm i �e to on jest z definicji
patriot� doskona�ym. Niech mi pan powie, panie Ai, czy wie pan z w�asnego
do�wiadczenia, co to jest patriotyzm?
- Nie - odpowiedzia�em wstrz��ni�ty si�� tej intensywnej osobowo�ci,
kt�ra nagle ca�a skupi�a si� na mnie. - Nie s�dz�, chyba �e przez
patriotyzm rozumie pan mi�o�� do stron ojczystych, bo to znam.
- Nie, kiedy m�wi� o patriotyzmie, nie chodzi mi o mi�o��. My�l� o
strachu. O strachu przed tym, co obce. Kt�ry wyra�a si� w polityce, nie w
poezji. Nienawi��, rywalizacja, agresja. Ten strach ro�nie w nas. Rozrasta
si� z roku na rok. Zaszli�my nasz� drog� za daleko. I pan, przybysz ze
�wiata, co wzni�s� si� ponad poj�cie narodowo�ci setki lat temu, kt�ry nie
bardzo wie, o czym m�wi�, kt�ry ukazuje nam now� drog�... - Urwa� i po
chwili kontynuowa�, ju� znowu spokojny, opanowany i uprzejmy. - To z
powodu strachu rezygnuj� z popierania pa�skiej sprawy przed kr�lem. Ale
nie ze strachu o siebie, panie Ai. Nie dzia�am z pobudek. patriotycznych.
S� przecie� na Gethen i inne narody.
Nie wiedzia�em, do czego zmierza, ale by�em pewien, �e chodzi mu o co�
innego, ni�by to wynika�o z jego s��w. Ze wszystkich mrocznych,
zagadkowych, skrytych dusz, jakie spotka�em w tym ponurym mie�cie, jego
by�a najciemniejsza. Nie mia�em zamiaru da� si� wci�gn�� w �adne labirynty
i zmilcza�em. Po chwili kontynuowa� z ostro�no�ci�:
- Je�eli dobrze zrozumia�em, pa�ska Ekumena s�u�y interesom ca�ej
ludzko�ci. Na przyk�ad Orgotowie maj� do�wiadczenie w podporz�dkowywaniu
interes�w lokalnych og�lnemu, a Karhidyjczycy prawie wcale. Autochtoni z
Orgoreynu to przewa�nie ludzie zdrowo my�l�cy, cho� ma�o b�yskotliwi,
podczas gdy kr�l Karhidu jest nie tylko szalony, ale przy tym i do�� t�py.
By�o jasne, �e Estraven nie wie, co to lojalno��.
- W takim razie musi by� nie�atwo mu s�u�y� powiedzia�em czuj�c
przyp�yw wstr�tu.
- Nie mam pewno�ci, czy kiedykolwiek s�u�y�em kr�lowi - rzek� kr�lewski
pierwszy minister - albo czy mia�em taki zamiar. Nie jestem niczyim s�ug�.
Cz�owiek powinien rzuca� sw�j w�asny cie�...
Gongi na wie�y Remmy wybi�y sz�st�, p�noc, co wykorzysta�em jako
pretekst do po�egnania. Kiedy wk�ada�em w holu futro, Estraven powiedzia�:
- Nie b�d� mia� przez jaki� czasy takiej okazji, bo przypuszczam, �e
wyjedzie pan z Ertienrangu (sk�d to przypuszczenie?), ale wierz�, �e
nadejdzie dzie�, kiedy b�d� jeszcze m�g� zada� panu wiele pyta�. Tylu
rzeczy chcia�bym si� dowiedzie�. Zw�aszcza o waszej "mowie my�li", zd��y�
mi pan o niej ledwo napomkn��.
Jego ciekawo�� wygl�da�a na zupe�nie autentyczn�. Mia� w sobie
bezczelno�� mo�nych. Jego obietnice pomocy te� wygl�da�y na autentyczne.
Powiedzia�em, �e tak, naturalnie, kiedy tylko zechce, i to by� koniec
wieczoru. Odprowadzi� mnie przez ogr�d przysypany cienk� warstw� �niegu w
blasku wielkiego, matowego, rudego ksi�yca. Przebieg� mnie dreszcz, kiedy
wyszli�my na zewn�trz, by�o dobrze poni�ej zera.
- Zimno panu? - spyta� z uprzejmym zdziwieniem. Dla niego by�a to
oczywi�cie �agodna wiosenna noc. Zm�czony i przygn�biony odpowiedzia�em:
- Jest mi zimno od dnia, kiedy wyl�dowa�em na tej planecie.
- Jak j� nazywacie, t� planet�, w waszym j�zyku?
- Gethen.
- Nie nadali�cie jej swojej nazwy?
- Pierwsi zwiadowcy nazwali j� Zima. Zatrzymali�my si� w bramie
otoczonego murem ogrodu. Na zewn�trz budynki pa�acowe pi�trzy�y si�
ciemn�, za�nie�on� mas� roz�wietlan� tu i �wdzie na r�nych wysoko�ciach
z�otawymi strzelnicami okien. Stoj�c pod w�skim �ukiem spojrza�em w g�r� i
zada�em sobie pytanie, czy ten zwornik te� by� wmurowany ko��mi i krwi�.
Estraven po�egna� si� i zawr�ci�. Nigdy nie by� przesadnie wylewny przy
powitaniach i po�egnaniach. Odszed�em przez ciche podworce i uliczki
Pa�acu skrzypi�c butami po �wie�ym, o�wietlonym blaskiem ksi�yca �niegu,
a potem g��bokimi ulicami miasta wr�ci�em do domu. By�o mi zimno, czu�em
si� niepewnie, osaczony przez perfidi�, samotno�� i l�k.
nast�pny
Ursula K. LeGuin Lewa R�ka Ciemno�ci
. 2 .
Kraina w �rodku zamieci
Z ta�moteki p�nocnokarhidyjskich "opowie�ci ognisk" w archiwach
Kolegium Historycznego w Erhenrangu Narrator anonimowy. Zapisane za
panowania Argavena VIII.
Oko�o dwustu lat temu w ognisku Szath na Burzliwym Pograniczu Pering
�yli dwaj bracia, kt�rzy �lubowali sobie kemmer. W tamtych czasach, tak
jak i dzisiaj, rodzeni bracia mogli wi�za� si� w kemmerze, dop�ki kt�ry� z
nich nie urodzi� dziecka, ale potem musieli si� rozdzieli� i dlatego nie
wolno im by�o �lubowa� zwi�zku na ca�e �ycie. Tak si� jednak sta�o. Kiedy
jeden z nich zaszed� w ci���, pan Szathu nakaza� im odst�pi� od �lubu i
nigdy ju� nie spotyka� si� w czasie kemmeru. Us�yszawszy to polecenie
jeden z nich, ten kt�ry nosi� dziecko, wpad� w rozpacz i nie chc�c s�ucha�
rad ani pociesze� zdoby� trucizn� i pope�ni� samob�jstwo. W�wczas
mieszka�cy ogniska skierowali sw�j gniew przeciwko drugiemu bratu i
wyp�dzili go z ogniska i z domeny, jego obarczaj�c ha�b� samob�jstwa. A
poniewa� zosta� wygnany i wsz�dzie poprzedza�a go jego historia, nikt nie
chcia� go przyj�� i po trzydniowej go�cinie wyprawiano go dalej jako
banit�. Tak w�drowa� od miejsca do miejsca, a� zrozumia�, �e nie ma dla
niego lito�ci w jego w�asnym kraju i �e jego zbrodnia nigdy nie zostanie
mu wybaczona (Naruszenie kodu ograniczaj�cego kazirodztwo sta�o si�
zbrodni�, kiedy zosta�o uznane za przyczyn� samob�jstwa. ) Jako cz�owiek
m�ody i niezahartowany nie przyjmowa� do wiadomo�ci, �e co� takiego mo�e
si� zdarzy�. Kiedy si� przekona�, �e tak jest, wr�ci� do Szath, jako
wygnaniec stan�� w drzwiach zewn�trznego ogniska i zwr�ci� si� do swoich
by�ych wsp�mieszka�c�w z nast�puj�cymi s�owami: Zosta�em pozbawiony
twarzy. Nikt mnie nie widzi. M�wi� i nikt mnie nie s�yszy. Przychodz� i
nikt mnie nie wita. Nie ma dla mnie miejsca przy ogniu ani jedzenia na
stole, ani ��ka, w kt�rym m�g�bym si� po�o�y�. Ale wci�� jeszcze mam
swoje imi�, kt�re brzmi Getheren. To imi� rzucam na wasze ognisko jako
przekle�stwo, a z nim moj� ha�b�. Zachowajcie je dla mnie, a ja,
bezimienny, p�jd� szuka� �mierci. -W�wczas niekt�rzy poderwali si� w�r�d
okrzyk�w i chcieli go zabi�, bo zab�jstwo rzuca mniejszy cie� na dom ni�
samob�jstwo, ale on uciek� i pobieg� na p�noc w stron� Lodu szybciej ni�
ci, kt�rzy go �cigali. Wr�cili przygn�bieni do Szath, a Getheren szed�
dalej i po dw�ch dniach dotar� do Lodu Pering .
Przez nast�pne dwa dni szed� dalej na p�noc po Lodzie. Nie mia� przy
sobie �ywno�ci ani �adnego schronienia pr�cz swego futra. Na Lodzie nie ma
�adnych ro�lin ani zwierz�t. By� to miesi�c susmy i w�a�nie nadesz�y
pierwsze wielkie �niegi. Szed� sam przez zawiej�. Drugiego dnia poczu�, �e
s�abnie. Drugiej nocy musia� po�o�y� si� i odpocz��. Rano odkry�, �e ma
odmro�one r�ce i stopy te�, cho� nie m�g� zdj�� but�w, �eby je obejrze�,
bo nie w�ada� r�kami. Zacz�� czo�ga� si� na �okciach i kolanach. Nie mia�
�adnego powodu, �eby to robi�, bo by�o mu wszystko jedno, czy umrze tu,
czy troch� dalej, ale co� pcha�o go na p�noc.
Po jakim� czasie �nieg wok� niego przesta� pada� i ucich� wiatr.
Za�wieci�o s�o�ce. Czo�gaj�c si� nie widzia� drogi przed sob�, bo futrzany
kaptur zsun�� mu si� na oczy. Nie czuj�c ju� b�lu w ko�czynach ani na
twarzy my�la�, �e straci� czucie. Ale m�g� si� jeszcze porusza�. �nieg
pokrywaj�cy lodowiec wyda� mu si� dziwny, wygl�da� jak bia�a trawa rosn�ca
na lodzie, kt�ra k�ad�a si� pod jego dotkni�ciem, a potem wstawa�a.
Zatrzyma� si� i usiad�, zsuwaj�c kaptur, �eby m�c si� rozejrze�. Jak okiem
si�gn�� ci�gn�y si� po�acie �nie�nej trawy, bia�e i b�yszcz�ce. Widzia�
te� k�py bia�ych drzew, na kt�rych ros�y bia�e li�cie. �wieci�o s�o�ce,
nie by�o wiatru i wszystko by�o bia�e.
Getheren zdj�� r�kawice i spojrza� na swoje r�ce. By�y bia�e jak �nieg,
ale odmro�enie znik�o, odzyska� w�adz� w palcach i m�g� sta� na nogach.
Nie czu� b�lu, zimna ani g�odu.
Wtedy zobaczy� daleko na lodzie w kierunku p�nocnym bia��, jakby
zamkow� wie�� i posta�, kt�ra sz�a z tego dalekiego miejsca w jego stron�.
Po chwili Getheren zobaczy�, �e ten kto� jest nagi, �e ma bia�� sk�r� i
bia�e w�osy. Jeszcze chwila i zbli�y� si� na odleg�o�� g�osu. Getheren
spyta�:
- Kim jeste�?
Bia�y cz�owiek odpowiedzia�: - Jestem twoim bratem i kemmeringiem Hode.
Jego brat, kt�ry si� zabi�, mia� na imi� Hode. I Getheren zobaczy�, �e
bia�y cz�owiek ma rysy twarzy i cia�o jego brata, ale w jego brzuchu nie
ma �ycia, a jego g�os brzmi jak trzask lodu.
Getheren spyta�:
- Co to za miejsce'?
- To kraina w �rodku zamieci - odpowiedzia� Hode. - Tu mieszkaj� ci,
kt�rzy si� sami zabili. Tutaj ty i ja dotrzymamy naszego �lubu.
Getheren przestraszy� si� i powiedzia�:
- Nie chc� tu zosta�. Gdyby� uciek� ze mn� na po�udnie, mogliby�my by�
razem i dotrzyma� �lubu do ko�ca �ycia. I nikt nie wiedzia�by, �e
naruszyli�my prawo. Ale ty z�ama�e� nasz �lub, zniszczy�e� go razem ze
swoim �yciem. A teraz nie mo�esz wym�wi� mojego imienia.
To by�a prawda. Hode porusza� bia�ymi wargami, ale nie potrafi� wym�wi�
imienia swego brata.
Podbieg� do Getherena wyci�gaj�c ramiona, �eby go zatrzyma�, i chwyci�
go za lew� r�k�. Getheren wyrwa� si� i uciek�. Bieg� na po�udnie i w
pewnej chwili zobaczy� przed sob� bia�� �cian� padaj�cego �niegu. Kiedy j�
przekroczy�, upad� zn�w na kolana i nie m�g� biec, tylko musia� si�
czo�ga�.
Dziewi�tego dnia od czasu wej�cia na L�d zosta� znaleziony przez ludzi
z ogniska Orhoch, kt�re le�y na p�nocny wsch�d od Szath. Nie wiedzieli,
kim jest ani sk�d przychodzi, bo znale�li go, jak pe�z� po �niegu
umieraj�cy z g�odu, o�lepiony, z twarz� czarn� od s�o�ca i odmro�e�,
niezdolny do powiedzenia cho� s�owa. Jednak nie dozna� �adnych trwa�ych
obra�e� poza utrat� lewej r�ki, kt�ra by�a tak odmro�ona, �e trzeba j�
by�o odci��. Niekt�rzy m�wili, �e to Getheren z Szath, o kt�rym s�yszeli
opowie�ci, inni m�wili, �e to niemo�liwe, bo Getheren poszed� na L�d w
czasie pierwszej jesiennej zamieci i na pewno nie �yje. On sam zaprzeczy�,
�e �azywa si� Getheren. Kiedy wydobrza�, opu�ci� Orhoch i Burzliwe
Pogranicze i poszed� na po�udnie m�wi�c tam, �e nazywa si� Ennoch.
Kiedy� Ennoch, ju� jako starzec mieszkaj�cy na r�wninie Rer, spotka�
cz�owieka ze swoich stron i spyta� go, co s�ycha� w Szath. Tamten
odpowiedzia� mu, �e �le s�ycha�. Nic nie udawa�o si� w domu ani na polu,
wszystko by�o pora�one chorob�, wiosenny zasiew zamarza� w ziemi, a
dojrza�e zbiory gni�y, i tak trwa�o ju� od wielu lat. W�wczas Ennoch
powiedzia� mu, �e jest Getherenem z Szath, i opisa� mu, jak poszed� na L�d
i co go tam spotka�o. Swoj� histori� zako�czy� s�owami: - Powiedz ludziom
w Szath, �e bior� z powrotem swoje imi� i sw�j cie�.
Wkr�tce potem Getheren zachorowa� i umar�. Podr�ny zawi�z� jego s�owa
do Szath i powiadaj�, �e od tego czasu ziemia Szath od�y�a na nowo i
wszystko sz�o jak nale�y w domu i na polu.
nast�pny
Ursula K. LeGuin Lewa R�ka Ciemno�ci
. 3 .
Szalony kr�l
Wsta�em p�no i sp�dzi�em reszt� przedpo�udnia przegl�daj�c w�asne
notatki na temat etykiety dworskiej oraz uwagi moich poprzednik�w,
zwiadowc�w, o gethe�skiej psychologii i zwyczajach. Nie dociera�o do mnie
to, co czyta�em, zreszt� nie mia�o to znaczenia, bo zna�em wszystko na
pami�� i czyta�em tylko, �eby zag�uszy� wewn�trzny g�os, kt�ry powtarza�
nieustannie: "Wszystko stracone". A kiedy nie chcia� zamilkn��, k��ci�em
si� z nim twierdz�c, �e mog� sobie poradzi� bez Estravena, mo�e jeszcze
lepiej ni� z nim. Ostatecznie to, co mia�em do za�atwienia, by�o prac� dla
jednego cz�owieka. Jest tylko jeden pierwszy mobil. Na ka�dym �wiecie
pierwsz� wie�� o Ekumenie wypowiadaj� usta jednego cz�owieka, osobi�cie
obecnego i samotnego. Mo�e zosta� zabity, jak Pellelge na Czwartej
Taurusa, albo zamkni�ty w domu wariat�w, jak pierwsi trzej mobile na Gao,
jeden po drugim, ale taka praktyka jest zachowywana, poniewa� si�
sprawdza. Pojedynczy g�os m�wi�cy prawd� ma wi�ksz� moc ni� floty i armie,
pod warunkiem �e da mu si� do�� czasu, a czas to co�, czego Ekumena ma pod
dostatkiem... "Ale ty nie" - powiedzia� wewn�trzny g�os. Zmusi�em go do
milczenia i poszed�em do Pa�acu na audiencj� u kr�la o drugiej godzinie,
pe�en spokoju i zdecydowania. Straci�em jedno i drugie w poczekalni, zanim
jeszcze ujrza�em kr�la.
Stra�nicy i oficjele prowadzili mnie do poczekalni przez d�ugie
korytarze Kr�lewskiego Domu. Sekretarz poprosi� mnie, �ebym zaczeka�, i
zostawi� mnie samego w wysokiej, pozbawionej okien sali. Stercza�em tam
wystrojony od st�p do g��w na wizyt� u kr�la. Sprzeda�em sw�j czwarty
rubin (zwiadowcy donie�li, �e Gethe�czycy ceni� drogie kamienie podobnie
jak ziemianie, przyby�em wi�c na Zim� z gar�ci� rubin�w, �eby op�aci� sw�j
pobyt) i wyda�em trzeci� cz�� uzyskanej sumy na stroje na wczorajsz�
parad� i dzisiejsz� audiencj�: wszystko nowe, bardzo ci�kie i dobrze
uszyte, jak to odzie� w Karhidzie: bia�a we�niana koszula, szare kr�tkie
spodnie, d�uga lu�na bluza hieb z niebieskozielonej sk�ry, nowa czapka,
nowe r�kawice zatkni�te pod w�a�ciwym k�tem za lu�ny pas hiebu, nowe
wysokie buty... Przekonanie, �e jestem odpowiednio ubrany, wzmacnia�o m�j
spok�j i zdecydowanie. Rozgl�da�em si� spokojnie i pewnie.
Jak wszystkie sale Kr�lewskiego Domu ta te� by�a wysoka, czerwona,
stara, naga, z jakim� sple�nia�ym ch�odem w powietrzu, jakby przeci�gi
wia�y nie z innych sal, lecz z innych stuleci. Na kominku trzeszcza�
ogie�, ale niewiele by�o z niego po�ytku. Ogniska w Karhidzie maj�
rozgrzewa� ducha, nie cia�o. Era mechaniczno-przemys�owej wynalazczo�ci
trwa tu c najmniej od trzech tysi�cy lat i w czasie tych trzydziestu
stuleci Karhidyjczycy stworzyli znakomite i ekonomiczne systemy
centralnego ogrzewania wykorzystuj�c par�, elektryczno�� i inne �r�d�a,
ale nigdy nie zak�adaj� ich w swoich domach. Mo�e gdyby to zrobili,
straciliby swoj� fizjologiczn� odporno�� na zimno, jak arktyczne ptaki
trzymane w ogrzewanych namiotach, kt�re po wypuszczeniu odmra�aj� sobie
nogi. Ja by�em ptakiem tropikalnym i marz�em. Inaczej marz�em na ulicy i
inaczej marz�em w domu, ale by�em stale mniej lub bardziej zmarzni�ty.
Chodzi�em, �eby si� rozgrza�. Opr�cz mnie i ognia w d�ugim przedpokoju nie
by�o wiele: zydel i st�, na kt�rym sta�o naczynie z "kamiennymi palcami"
i zabytkowe radio pi�knej roboty z rze�bionego drzewa, wyk�adane ko�ci� i
srebrem. Gra�o bardzo cicho, podkr�ci�em je wi�c nieco g�o�niej, akurat
kiedy jak�� monotonn� recytacj� przerwa� Biuletyn Pa�acowy. Karhidyjczycy
z zasady nie lubi� czyta�, wol� wiadomo�ci i literatur� odbiera� s�uchem
ni� wzrokiem. Ksi��ki i odbio