2551
Szczegóły |
Tytuł |
2551 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2551 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2551 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2551 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lucy Maud Montgomery OKRUCHY �WIAT�A
OPOWIADANIA
2
LUCY MAUD MONTGOMERY to autorka, kt�ra cieszy si� w Polsce ogromn� popularno�ci�.
Przypadkowi zatem trzeba przypisa� fakt, i� do tej pory wydawane by�y jedynie jej
powie�ci i dwa, przygotowane przez sam� autork�, zbiory opowiada�, stanowi�ce w gruncie
rzeczy przed�u�enie historii Ani Shirley i jej bliskich, kt�re ukaza�y si� w Polsce
pod wsp�lnym tytu�em " Opowie�ci z Avonlea " . Postanowili�my przeto wype�ni� t�
luk�. Oddajemy dzisiaj Pa�stwu zbi�r pierwszych kilkunastu mistrzowskich miniaturek,
obiecuj�c ju� wkr�tce nast�pne tomy opowiada�.
Historia �ycia Lucy Maud Montgomery jako �ywo przypomina losy opisywanych przez ni�
postaci. W�tki autobiograficzne pojawiaj� si� tak cz�sto, �e dociekliwego trzeba
badacza, by odkry� miejsca, w kt�rych �ycie wnika w materi� literatury.
Lucy Maud Montgomery urodzi�a si� 30 listopada 1874 roku w ma�ym domku w Clifion
na Wyspie Ksi�cia Edwarda. By�a jedynym dzieckiem Clary Macneill Woolner Montgomery
i Hugh Johna Montgomery. Mia�a nieca�e dwa lata, kiedy na gru�lic� zmar�a jej matka.
Male�stwem zaopiekowali si� dziadkowie, Alexander i Lucy Woolner Macneill, zabieraj�c
je do swego domu w Cavendish. Od tej pory Maud ( bo lubi�a, by j� tak nazywano) rzadko
mia�a okazj� widywa� swego uwielbianego ojca, kt�ry najpierw zaj�ty interesami w
Clifton i rozlicznymi podr�ami, w ko�cu, gdy c�rka mia�a siedem lat, przeni�s� si�
do Prince Albert, miasta le��cego w prowincji Saskatchewan, oddalonego od Cavendish
o blisko dwa i p� tysi�ca mil. Tam te� ponownie si� o�eni�.
Kiedy Maud sko�czy�a szesna�cie lat, zamieszka�a wraz z now� rodzin� ojca w Prince
Albert. Mimo t�sknoty za Wysp� Ksi�cia Edwarda, by�a szcz�liwa. Zapisa�a w swoim
dzienniku: Jest taki kochany. . . To cudownie znowu by� blisko ojca. . .
Niestety, nieporozumienia z macoch� sk�oni�y j� do powrotu do domu dziadk�w. Utrzymywa�a
jednak sta�y, listowny kontakt z ojcem a� do jego �mierci w roku 1900.
�ycie w Cavendish tak�e nie by�o us�ane r�ami. Dziadkowie, ludzie starzy i surowi,
wiedli �ycie samotne i wype�nione prac�. Ci�g jednostajnych zaj��, zwi�zanych z gospodarowaniem
na farmie i prowadzeniem urz�du pocztowego, nie nastraja� szczeg�lnie romantycznie.
Maud uton�a wi�c w swoim w�asnym �wiecie, �wiecie, w kt�rym realno�� i marzenia
miesza�y si� w jednorodn� ca�o��, a literatura zajmowa�a coraz wa�niejsze miejsce.
Ju� jako ma�a dziewczynka prowadzi�a dziennik; kiedy mia�a dziewi�� lat, napisa�a
sw�j pierwszy wiersz, Jesie� . Jej ambicj� by�o zosta� poetk�, ale po swej ciotecznej
babce, Mary Lawson, odziedziczy�a niew�tpliwy talent narracyjny, wkr�tce wi�c zacz�a
pisa� i publikowa� opowiadania. Pierwsze, The Wreck of the Marco Polo , ukaza�o si�
w roku 1890.
Maud, tak jak jej najs�ynniejsza bohaterka, Ania Shirley, ju� w szkole za�o�y�a klub
literacki i tak jak ona sama pisa�a wi�kszo�� historii. Podobnie jak Ania, uzyska�a
dyplom nauczycielski w rok, a nie - jak by�o przyj�te - w dwa lata.
Nim wyjecha�a na Uniwersytet w Nowej Szkocji, pracowa�a jako nauczycielka na Wyspie.
Po studiach wr�ci�a na Wysp�, by dalej uczy�. Jej kariera zawodowa sko�czy�a si�
w roku 1898, po �mierci dziadka, kiedy poczucie obowi�zku nakaza�o jej wr�ci� do
Cavendish i zaj�� si� star� babk�. Poza kr�tkim epizodem pracy dla gazety w Halifaxie,
opiekowa�a si� babk� a� do jej �mierci. W tych latach sporo publikowa�a; by�y to
opowiadania i wiersze ukazuj�ce si� w czasopismach. W roku 1906 sko�czy�a prac� nad
manuskryptem Ani z Zielonego Wzg�rza. Niestety, nikt nie chcia� wyda� ksi��ki. Maud
za�ama�a si� i na jaki� czas zaniecha�a stara�. Dopiero po roku spr�bowa�a ponownie
i tym razem odnios�a sukces. W roku 1908 Ania ukaza�a si� nak�adem L. C. Page Company
w Bostonie. Maud szala�a z rado�ci: Oto w moich r�kach zmaterializowane marzenia
i nadzieje, i ambicje. . . - moja pierwsza ksi��ka! Z pewno�ci� nie arcydzie�o -
ale moje, , moje, moje. . .
W tym samym czasie Maud zar�czy�a si� z Ewanem Macdonaldem, pastorem prezbiteria�skiego
ko�cio�a w Cavendish. D�ugie to by�o narzecze�stwo; pobrali si� dopiero po �mierci
babki Maud, w roku 1911. Montgomery musia�a opu�ci� ukochan� Wysp�; pa�stwo Macdonald
zamieszkali w ma�ym mie�cie
3 Leaskdale w Ontario, gdzie Ewan by� pastorem przez nast�pne pi�tna�cie lat. Mieli
dw�ch syn�w:
Chestera i Stuarta. Maud nie zaprzesta�a jednak pisania. Sta�o si� nieod��czn� cz�ci�
jej �ycia, ucieczk� od czasem nudnej, czasem niewdzi�cznej roli matki i �ony pastora.
Od 1926 Macdonaldowie mieszkali kolejno: w Norval, Ontario, a po przej�ciu pastora
na emerytur� w 1936 roku, w Toronto, gdzie do�yli swych lat.
Przez ca�y czas Maud t�skni�a za Wysp� Ksi�cia Edwarda, za sw� wy�nion� krain�, odwiedza�a
j� kilkakrotnie, a kiedy zmar�a 24 kwietnia 1942 roku, rodzina zdecydowa�a si� pochowa�
j� w Cavendish, w pobli�u jej ukochanego Zielonego Wzg�rza.
Anna Czekanowicz
4
PRAWDZIWE ZRZ�DZENIE OPATRZNO�CI
Katherine Rangely pakowa�a si�. Jej przyjaci�ka i wsp�lokatorka, Edith Wilmer,
siedzia�a na ��ku i patrzy�a na ni� z w�a�ciwym sobie ch�odem i spokojem, wprawiaj�cym
oszo�omion� Katherine w dziwne zak�opotanie.
- To zbyt irytuj�ce - powiedzia�a Katherine, szarpn�wszy upart� sprz�czk� - �e Ned
przenosi si� tutaj w�a�nie wtedy, kiedy ja musz� wyjecha�. Sprawy, kt�re, jak s�dzi�am,
mog� poczeka�, wzywaj� mnie ju� teraz. Ned nie zna miejscowej atmosfery, duszy tego
miejsca, b�dzie straszliwie samotny.
- Postaram si� by� mu przyjaci�k�, za twoim pozwoleniem oczywi�cie - powiedzia�a
Edith pocieszaj�co.
- Och, tak, wiem. To prawdziwe zrz�dzenie opatrzno�ci, Ede. Ned przyje�d�a wieczorem
i pierwsz� rzecz�, jak� zrobi�, b�dzie przedstawienie was sobie. Postaraj si� zabawi�
tego nieszcz�snego cz�owieka, dop�ki nie wr�c�. Dwa miesi�ce! Niemo�liwe! Ciocia
Elizabeth nie zrezygnuje z ani jednej chwili, kt�r� obieca�am z ni� sp�dzi�! Na dodatek
Harbour Hill jest tak straszliwie nudne.
Rozmowa zacz�a toczy� si� wok� spraw Edith. By�a zar�czona z niejakim Sidneyem
Keithem, profesorem jakiego� college ' u.
- Nie spodziewam si� cz�sto widywa� Sidneya tego lata powiedzia�a Edith. - Pisze
nast�pn� ksi��k�. Jest tak okropnie uzale�niony od literatury. - To cudownie - westchn�a
Katherine, kt�ra rozumia�a tego typu d��enia. - Gdyby Ned by� taki, by�abym szcz�liwa.
Ale Ned jest tak prozaiczny! Absolutnie nie czuje pi�kna poezji i �mieje si� ze mnie,
kiedy si� tym entuzjazmuj�. Doprowadzam go do furii, gdy powa�nie m�wi� o pisaniu.
Uwa�a, �e kobietypisarki s� skaz� na obliczu ziemi. Czy s�ysza�a� kiedy� co� r�wnie
absurdalnego?
- Ale jest bardzo przystojny - stwierdzi�a Edith rzucaj�c okiem na fotografi� stoj�c�
na toaletce Katherine. - Tego brakuje Sidowi. . Jest dystyngowany, ale wygl�da tak
pospolicie, jak to tylko mo�liwe.
Edith westchn�a. Mia�a s�abo�� do przystojnych m�czyzn i uwa�a�a za niesprawiedliwe,
�e los przeznaczy� jej tak zwyczajnego ukochanego.
- On ma cudowne oczy - powiedzia�a Katherine pocieszaj�co. - A przystojni m�czy
ni s� zawsze pr�ni. Nawet Ned. Musz� mu co jaki� czas utrze� nosa. Ale my�l�, �e
go polubisz.
Edith przyzna�a jej racj�, kiedy Ned Ellison pojawi� si� tego wieczoru. By� przystojnym,
zachowuj�cym si� naturalnie i bez zbytecznych ceregieli m�odym m�czyzn�, kt�ry wydawa�
si� przepada� za Katherine, a nawet obawia� si�, �e kto� mo�e mu j� zabra�.
- Edith pomo�e ci polubi� Riverton, podczas gdy mnie tu nie b�dzie - powiedzia�a
Katherine na po�egnanie. - To kochana dziewczyna - spodoba ci si�, wiem to. Naprawd�
�le si� z�o�y�o, �e musz� teraz wyjecha�, ale nie mog� tego zmieni�.
- B�d� okropnie samotny - narzeka� Ned. . - Nie zapominaj pisa� regularnie, , Kitty.
- Oczywi�cie, b�d� pisa�, ale - na lito�� bosk� - nie nazywaj mnie Kitty. To brzmi
tak dziecinnie. Do zobaczenia, kochany. Wracam za dwa miesi�ce, potem b�dzie cudownie.
Kiedy Katherine sp�dzi�a w Harbour Hill pierwszy tydzie�, zastanawia�a si�, co b�dzie
robi� przez nast�pne siedem. Harbour Hill znane by�o ze swej urody, ale nie ka�da
samotna kobieta potrafi �y� jedynie pi�knem.
- Ciociu Elizabeth - spyta�a Katherine kt�rego� dnia - czy komukolwiek zdarza si�
umrze� w Harbour Hill? To w ko�cu �adna zmiana dla nich, nawet je�li umr�, prawda
ciociu?
Ciotka Elizabeth patrzy�a zaszokowana.
5 By zabi� nud�, Katherine zabra�a si� za kolekcjonowanie wodorost�w, a to wymaga�o
wycieczek
wzd�u� wybrze�a. Przy jednej z takich wypraw spotka�a j� przygoda. Zdarzy�o si� to
w wyj�tkowo odludnym miejscu. Katherine zdj�a buty i po�czochy, zakasa�a sp�dnic�,
podwin�a r�kawy wysoko ponad �okcie i ca�kowicie odda�a si� wy�awianiu wodorost�w
na skalistym cyplu. Jej wygl�d emanowa� godno�ci�, nawet gdy by�a tak zaabsorbowana,
ale w tych okoliczno�ciach dostoje�stwo nie mia�o znaczenia.
Chwil� potem us�ysza�a krzyk z brzegu i - obracaj�c si� przera�ona, spostrzeg�a cz�owieka
na ska�ach za sob�. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e krzycza� do niej. Czego mo�e chcie�?
- Prosz� tutaj! - wrzeszcza�, gestykuluj�c dziko. - Wpadniesz do do�u bez dna, kobieto,
je�eli nie b�dziesz uwa�a�a.
- Z pewno�ci� jaki� szaleniec - powiedzia�a Katherine do siebie. . - Albo jest pijany.
. Co robi�? - Chod� tu, , m�wi� ci - nalega� obcy. . - Czego mo�na szuka� w takim
miejscu? ? Dlaczego tam posz�a�? To szale�stwo.
Oburzenie Katherine wzi�o g�r� nad strachem. - Nie s�dz�, abym wkracza�a na czyj�
teren albo �ama�a prawo - zawo�a�a tak lodowato, jak tylko potrafi�a. Obcy wcale
nie poczu� si� skarcony. Podszed� do samej kraw�dzi ska�y, sk�d Katherine mog�a widzie�
go wyra�niej. By� ubrany w troch� znoszon� szar� marynark� i nosi� okulary. Nie wydawa�
si� ani szalony, ani pijany.
- B�agam, prosz� tu wej�� - zawo�a� z przej�ciem. - Znajdujesz si� w�a�nie na samej
kraw�dzi dziury bez dna.
Jest z pewno�ci� niespe�na rozumu - pomy�la�a Katherine. - Wariat wypuszczony na
wolno��. Chyba lepiej b�dzie, gdy zawr�c�. Got�w jeszcze zej�� tutaj, je�li go nie
pos�ucham.
Ostro�nie, z rozwag� sz�a z powrotem. Obcy �ledzi� jej kroki po ska�ach. - Chcia�bym
wierzy�, �e ma pani do�� rozs�dku, by nie ryzykowa� �ycia jedynie dla wodorost�w
- powiedzia�.
- Nie mam zielonego poj�cia, o co panu chodzi - odrzek�a panna Rangely. - Nie wygl�da
pan na szale�ca, ale m�wi pan tak, jakby nim by�.
- Czy chce pani przez to powiedzie�, �e nie wie, co ludzie w tych okolicach nazywaj�
Bezdenn� Dziur� - miejscem po�o�onym na prawo st�d, najniebezpieczniejszym na ca�ym
wybrze�u?
- Nie, nie wiedzia�am - powiedzia�a Katherine z przera�eniem. Przypomnia�a sobie
teraz, �e ciocia Elizabeth ostrzega�a j�, �eby by�a ostro�na, ze wzgl�du na kilka
niebezpiecznych uskok�w dna. Tylko �e wtedy nie zwr�ci�a na to uwagi, przypuszczaj�c,
�e owe dziury znajduj� si� gdzie indziej.
- Jestem tutaj obca. . - Z pewno�ci�. Musia�aby pani by� niespe�na rozumu �wiadomie
nara�aj�c si� na niebezpiecze�stwo - powiedzia� obcy �agodniej. - Sk�din�d powinno
si� tu ustawi� tablice ostrzegawcze. To najbardziej karygodne zaniedbanie, z jakim
si� spotka�em. Tam na prawo jest wielka dziura i jeszcze nikomu nie uda�o si� osi�gn��
jej dna. Kto by si� tam dosta�, przepad�by bez wie�ci. Wir by go poch�on��.
- Jestem panu niewymownie wdzi�czna za ostrze�enie - powiedzia�a Katherine pokornie.
- Nie mia�am poj�cia o niebezpiecze�stwie.
- Widz�, , �e zebra�a pani bardzo ciekawe okazy wodorost�w - zauwa�y� nieznajomy.
. Ale Katherine nie mia�a ochoty rozmawia� o wodorostach. Nagle zda�a sobie spraw�,
jak wygl�da - bose stopy, poszarpana sp�dnica, ociekaj�ce wod� r�ce. A ten cz�owiek,
kt�rego wzi�a za szale�ca - by� niew�tpliwie d�entelmenem.
Och, je�liby si� oddali�, mog�aby za�o�y� buty i po�czochy! Ale on najwidoczniej
nie mia� takiego zamiaru. Kiedy tylko Katherine uda�o si� pozbiera� swoje rzeczy,
ruszy�a w stron� domu, a on szed� wci�� obok rozprawiaj�c o wodorostach z takim zapa�em,
jakby towarzystwo bosonogich, m�odych kobiet by�o czym� ca�kowicie naturalnym. Na
z�o�� sobie, Katherine nie mog�a skupi� si� na s�uchaniu, mimo �e m�wi� niezwykle
ciekawie. Ostatecznie zdecydowa�a, �e skoro on nie przejmuje si� jej bosymi stopami,
ona tak�e przestanie o nich my�le�.
Nieznajomy wiedzia� o wodorostach tyle, �e Katherine poczu�a si� przy nim jak amatorka.
Spogl�da� na kolejne okazy i ocenia� ich warto��. Przedstawi� najlepsze metody przechowywania
i preparowania wodorost�w, opowiedzia� o innych, mniej niebezpiecznych odcinkach
wybrze�a, gdzie mog�aby znale�� kilka nowych odmian.
6 Kiedy doszli do miejsca, sk�d wida� by�o Harbour Hill, Katherine zacz�a si� zastanawia�,
co na Boga
ma z nim pocz��. Odprawienie cz�owieka, kt�ry praktycznie uratowa� jej �ycie, by�o
absolutnie niedopuszczalne, ale - z drugiej strony - perspektywa przej�cia boso g��wn�
ulic� Harbour Hill, pod eskort� uczenie wygl�daj�cego d�entelmena, rozprawiaj�cego
o wodorostach, wcale si� jej nie u�miecha�a.
Nieznajomy sam przeci�� w�ze� gordyjski. Powiedzia�, �e musi ju� wraca�, gdy� inaczej
sp�ni si� na obiad, uchyli� grzecznie kapelusza i odszed�. Katherine zaczeka�a,
a� zniknie jej z oczu, po czym usiad�a na piasku i za�o�y�a po�czochy i buty.
Kto to mo�e by�? - zastanawia�a si�. - I gdzie wcze�niej go spotka�am? Z pewno�ci�
jest co� znajomego w jego wygl�dzie. Zachowywa� si� bardzo sympatycznie, ale pewnie
my�la�, �e jestem pomylona. Ciekawe, czy tu mieszka.
Tajemnica zosta�a wyja�niona, kiedy Katherine przysz�a do domu i znalaz�a czekaj�cy
na ni� list Edith.
" Widuj� Neda dosy� cz�sto - donosi�a Ede - i uwa�am, �e jest wspania�y. Masz szcz�cie,
Kate. Ale czy wiesz, �e Sidney jest w�a�nie w Harbour Hill lub gdzie� niedaleko?
Wczoraj dosta�am od niego list. Wybra� to miejsce na wakacje, bo panuje tam taki
spok�j, �e b�dzie m�g� wreszcie sko�czy� jak�� okropn� naukow� ksi��k�, nad kt�r�
pracuje. Mieszka na ma�ej farmie blisko wybrze�a. Napisa�am do niego dzisiaj, �eby
ci� odnalaz�. My�l�, �e go polubisz, jest w twoim stylu " .
Katherine u�miechn�a si�, kiedy wieczorem przyniesiono jej kart� wizytow� Sidneya
Keitha i zesz�a, by si� z nim spotka�. Jej poranny towarzysz wsta� na powitanie.
- Pani! ! ? - zawo�a�. - Tak, to ja - odpar�a panna Rangely rado�nie. - Nie spodziewa�
si� pan, nieprawda�? By�am pewna, �e spotka�am pana ju� wcze�niej, ale widzia�am
tylko pa�sk� fotografi�.
Profesor Keith odchodzi� z serdecznym zaproszeniem do ponownych odwiedzin. Nie omieszka�
z niego skorzysta� - w ko�cu sta� si� sta�ym go�ciem w willi Sycamore. Katherine
napisa�a o wszystkim Edith i z czystym sumieniem budowa�a sw� przyja�� z profesorem
Keithem.
Razem czuli si� wspaniale. Organizowali d�ugie wyprawy po wodorosty, a kiedy wodorosty
si� wyczerpa�y, zacz�li kolekcjonowa� flor� Harbour Hill. To wymaga�o coraz d�u�szych
wsp�lnych wycieczek. Wprawdzie Katherine zastanawia�a si�, kiedy profesor Keith znajduje
czas na prac� nad swoj� ksi��k�, ale skoro on nigdy o tym nie m�wi�, ona milcza�a
tak�e. Pewnego razu, w wolnej chwili, zacz�a rozmy�la�, co te� porabiaj� Ned i Edith.
Pierwszy list Edith by� pe�en Neda, ale w ostatnich dw�ch lub trzech prawie o nim
nie wspomina�a. Katherine napisa�a i �artobliwie spyta�a, czy si� pok��cili. Edith
w odpowiedzi skwitowa�a to tylko kr�tkim: " Co za nonsens " . Ned i ona s� bardzo
dobrymi przyjaci�mi, ale Neda absorbuje poznawanie Riverton i nie mo�e by� zale�ny
tylko od jej towarzystwa, etc.
Katherine westchn�a i wyruszy�a z profesorem Keithem na poszukiwanie paproci. Zbli�a�
si� koniec wakacji; zosta�y ju� tylko dwa tygodnie. Siedzieli na brzegu drogi, kiedy
nagle, ni st�d ni zow�d, napomkn�a o tym. Profesor pocz�� lask� rozp�dza� bogu ducha
winny kurz na drodze. Tak, przypuszcza�, �e powr�t do pracy sprawi jej wiele rado�ci
i niew�tpliwie b�dzie zadowolona, �e zn�w zobaczy swoich przyjaci� w Riverton.
- Bardzo chcia�abym zobaczy� Edith - odrzek�a. . - I Neda? - podpowiedzia� profesor.
- Och, tak, Neda, oczywi�cie - zgodzi�a si� bez entuzjazmu. Wydawa�o si�; �e wszystko
zosta�o ju� powiedziane. Nie mo�na przecie� wiecznie rozmawia� o paprociach, wi�c
wstali i ruszyli do domu.
Katherine napisa�a tej nocy szczeg�lnie czu�y list do Neda. Po�o�y�a si� do ��ka
i p�aka�a. Kiedy profesor Keith zjawi� si�, by po�egna� pann� Rangely w przeddzie�
jej wyjazdu z Harbour Hill, wygl�da� jak cz�owiek prowadzony na egzekucj�. Ale wzi��
si� w gar�� i spokojnie rozmawia� o sprawach og�lnych. To Katherine nie wytrzyma�a
napi�cia, gdy si� �egnali. By�a w�a�nie w �rodku jakiego� konwencjonalnego zdania,
kiedy raptem urwa�a; g�os jej si� za�ama� i pocz�� dr�e�.
Profesor wyci�gn�� r�ce i przytuli� j�. Jego kapelusz spad� pod jej stopy i zosta�
podeptany, ale w�tpliwe czy profesor Keith nawet to zauwa�y�, tak by� zaj�ty ca�owaniem
w�os�w Katherine. Kiedy u�wiadomi�a sobie, co si� dzieje, odsun�a si�.
- Och, , Sidney, nie! Pomy�l o Edith! Czuj� si� jak zdrajca! - My�lisz, , �e bardzo
by si� przej�a, gdybym ja, gdyby� ty, gdyby�my. . . - zawaha� si� profesor. . .
7 - To z�ama�oby jej serce - krzykn�a Katherine z przekonuj�c� powag�. - Wiem, �e
tak; tak�e serce
Neda. Oni nigdy nie mog� si� o tym dowiedzie�. Profesor pochyli� si� w poszukiwaniu
swojego sponiewieranego kapelusza. D�ugo to trwa�o i kiedy go znalaz�, podszed� cicho
do drzwi. Z r�k� na klamce zatrzyma� si� i obejrza� za siebie.
- Do widzenia, panno Rangely - powiedzia� mi�kko. Ale Katherine, kt�ra w salonie
ukry�a twarz w poduszkach, nie s�ysza�a tego i kiedy podnios�a g�ow�, Keitha ju�
nie by�o.
Nast�pnego dnia o zmierzchu Katherine wysiad�a na stacji Riverton i poczu�a, �e �ycie
jest szare, nudne i ja�owe. Oczekiwano, �e przyjedzie p�niejszym poci�giem i nie
by�o nikogo, kto by po ni� wyszed�. Ponura przemierza�a ulice w drodze do domu i
wesz�a do pokoju bez pukania. Edith, kt�ra le�a�a na ��ku, zerwa�a si� zaskoczona.
By�o ciemno, ale Katherine mia�a wra�enie, �e przyjaci�ka p�aka�a i jej serce zadr�a�o
z poczucia winy. Czy Edith mog�a co� podejrzewa�?
- Nie my�leli�my, , �e b�dziesz wcze�niej ni� o 8.30. Zamierzali�my wyj�� po ciebie.
- Zorientowa�am si�, �e mog� z�apa� wcze�niejszy poci�g, wi�c przyjecha�am nim -
powiedzia�a Katherine i opad�a bez si� na krzes�o. - Jestem �miertelnie zm�czona
i potwornie boli mnie g�owa. Nie mam si�y na �adne rozmowy, nawet z Nedem.
- Moje biedne kochanie - powiedzia�a Edith wsp�czuj�co, szukaj�c wody kolo�skiej.
- Po�� si�, natr� ci skronie. Dobrze si� bawi�a� w Harbour Hill? A jak tam Sid?
Czy m�wi� co� o powrocie?
- Och, ma si� nie�le - powiedzia�a Katherine ze zm�czeniem w g�osie. - Nie wspomina�
o powrocie. Dzi�ki, ju� mi lepiej.
Kiedy Edith wysz�a, Katherine niespokojnie rzuca�a si� na ��ku. Wiedzia�a, �e Ned
przyszed�, ale nie chcia�a go widzie�. Jednak nie mo�e odwleka� spotkania do s�dnego
dnia i traktowa� Neda w ten spos�b. Powinna zej�� cho� na minut�.
Do salonu wiod�o dwoje drzwi i Katherine wybra�a te obok biblioteki, nad kt�rymi
wisia�a portiera. Wyci�gn�a d�o�, by odsun�� portier� i nagle zamar�a.
Z pokoju dobiega� p�acz kobiety. To by�a Edith - ale co m�wi�a? ? - Och, Ned, to
okropne. Nie mog�am spojrze� Katherine w oczy, kiedy zjawi�a si� w domu. Jest mi
wstyd. Nigdy nie s�dzi�am, �e mog� by� tak fa�szywa. Nie wolno nam da� jej powodu
do podejrze�.
- To ponad ludzkie si�y - odpowiedzia� inny g�os, g�os Neda. - Daj� ci s�owo, Edith.
Nie wiem, jak m�g�bym to dalej ci�gn��.
- Musisz - zaszlocha�a Edith. - To z�ama�oby jej serce, a tak�e serce Sidneya. Musimy
zapomnie� o sobie, Ned, musisz o�eni� si� z Katherine.
W tym momencie Katherine poj�a, �e pods�uchuje i wycofa�a si� bezszelestnie. Wcale
nie wygl�da�a jak osoba, kt�r� w�a�nie �miertelnie zraniono i zupe�nie zapomnia�a
o b�lu g�owy.
Kiedy Edith zjawi�a si� na g�rze p� godziny p�niej, znalaz�a ci�ko chor� czytaj�c�
powie��. - Jak tw�j b�l g�owy, , moja droga? - zapyta�a, staraj�c si� nie patrzy�
na Katherine.
- Och, , ju� min�� - odpar�a rado�nie panna Rangely. . - Wi�c dlaczego nie zesz�a�
na d�? ? By� Ned. - Tak, Ede, zesz�am, ale stwierdzi�am, �e nie jestem tam szczeg�lnie
po��dana, wi�c wr�ci�am. Edith skonsternowana odwr�ci�a si� do przyjaci�ki, zapominaj�c
o spuchni�tych powiekach i naznaczonych �zami policzkach.
- Katherine! - Nie patrz z takim b�lem, , moje drogie dziecko. Nic si� nie sta�o.
- S�ysza�a�. . . . - Kilka zaskakuj�cych s��w. . Wi�c ty i Ned zakochali�cie si�
w sobie? - Och, Katherine! - zaszlocha�a Edith. - My. . . my nie mogli�my nic na
to poradzi�. . . ale teraz wszystko sko�czone. Nie gniewaj si�.
- Gniewa� si�? ? Ale� ja jestem zachwycona. - Zachwycona?
? - Tak, moja droga g�sko. Zgadniesz, czy musz� ci powiedzie�? Sidney i ja zrobili�my
dok�adnie to samo i ostatniego wieczora �egnali�my si� ze smutkiem jak - podejrzewam
- ty i Ned dzisiaj.
- Katherine!
8 - C�, to prawda. I oczywi�cie zdecydowali�my z�o�y� ofiar� na o�tarzu obowi�zku.
Ale teraz, dzi�ki
Bogu, nie ma powodu do tych zbiorowych po�wi�ce�. Wi�c najlepiej przebaczmy sobie
wszyscy. - Och - westchn�a Edith. - To zbyt pi�kne, , �eby by�o prawdziwe. - To
prawdziwe zrz�dzenie opatrzno�ci, czy� nie? - powiedzia�a Katherine. - Ja i Ned nigdy
nie byliby�my szcz�liwi, a ty i Sidney m�czyliby�cie si� razem do �mierci. A teraz
jest czworo doskonale szcz�liwych ludzi zamiast czworga nieszcz�liwc�w. Powiem
to j utro Nedowi.
Prze�o�y�a Sylwia Paszek
9
ROMANS CIOTKI BEATRICE
Margaret twierdzi, �e to natchnienie opatrzno�ci kaza�o jej przej�� tamtego wieczoru
przez ulic� i odwiedzi� ciotk� Beatrice. A ciotka Beatrice �wi�cie w to wierzy. Ale
tak naprawd� Margaret czu�a si� bardzo nieszcz�liwa i posz�a zwierzy� si� ciotce
Beatrice; uwa�a�a, �e to jedyna ucieczka przed kolejnym atakiem p�aczu. Nieszcz�cie
Margaret nie odegra wi�kszej roli w tej historii, mo�e wi�c zosta� pomini�te, zauwa�y�
jednak nale�y, �e nie stanowi�o prawdziwej tragedii i ulotni�o si� za spraw� jednego
listu.
Ciotka Beatrice by�a sama. Jej brat wraz z �on� wyszli na ma�e przyj�cie, kt�re tego
wieczoru wydawa�a pani Cunningham, by uhonorowa� szanownego Johna Reynoldsa, cz�onka
parlamentu. Dzieci spa�y na g�rze w swoich ��kach, a ciotka Beatrice cerowa�a ich
po�czochy, kt�rych ca�y stosik pi�trzy� si� z�owieszczo na stole obok niej. Albo,
m�wi�c dok�adniej, cerowa�a je jeszcze przed chwil�. W momencie, gdy Margaret �lizga�a
si� po oblodzonej ulicy, ciotka Beatrice pochyli�a si�, unios�a r�ce do twarzy i
nagle ciche, st�umione �kanie wstrz�sn�o ni� od st�p do g��w.
Gdy zdecydowane pukanie Margaret do drzwi wej�ciowych oznajmi�o jej przybycie, ciotka
Beatrice stwierdzi�a z poczuciem winy, �e z tymi �zami mog�a jednak zaczeka�, a�
p�jdzie do ��ka. Pozna�a stukanie Margaret, a nie chcia�a, by siostrzenica, m�oda
i weso�a, snu�a jakie� domys�y co do przyczyny jej �ez.
Mam nadziej�, �e nic nie zauwa�y - pomy�la�a, podczas gdy jej podkr��one, migda�owe
oczy by�y znakomicie widoczne w �wietle lampy. Wsta�a, by wpu�ci� Margaret do �rodka.
Pocz�tkowo Margaret rzeczywi�cie niczego nie spostrzeg�a. Zbyt zaj�ta w�asnymi problemami,
nie przypuszcza�a nawet, �e ktokolwiek na �wiecie mo�e by� r�wnie nieszcz�liwy.
Z westchnieniem fizycznej ulgi i psychicznego zm�czenia usiad�a w g��bokim fotelu
przed kominkiem, podci�gn�a kolana pod brod�, a r�koma obj�a swoj� k�dzierzaw�
g�ow�. Ciotka Beatrice przezornie ulokowa�a si� ty�em do �wiat�a i zn�w zabra�a si�
do pracy.
- Nie posz�a� na przyj�cie pani Cunningham, ciociu - odezwa�a si� leniwie Margaret,
czuj�c, �e musi co� powiedzie�, by uzasadni� swoj� wizyt�. - Przecie� zosta�a� zaproszona,
, nieprawda�?
Ciotka Beatrice skin�a g�ow�. Dziura na kolanie w po�czosze Williego Haydena musia�a
by� zacerowana w spos�b szczeg�lnie staranny. Szwagierka nie przeoczy�aby najmniejszego
uchybienia. Mo�e dlatego ciotka Beatrice nie odpowiedzia�a.
- Dlaczego nie posz�a�? - zapyta�a daleka my�lami Margaret, zastanawiaj�c si� jednocze�nie,
dlaczego list nie nadszed� tego ranka - a mija� ju� trzeci dzie�! Czy�by Gilbert
zachorowa�? A mo�e flirtuje z innymi dziewcz�tami i zapomnia� o niej? ! Prze�kn�a
�lin� i pomy�la�a, �e mog�aby pojecha� do domu w nast�pnym tygodniu - nie, lepiej
nie, je�eli on okaza� si� taki niesta�y w uczuciach i okrutny. . . co to m�wi ciotka
Beatrice?
- Wiesz, ja. . . ja odzwyczai�am si� od przyj��, kochanie. A prawda jest taka, �e
nie mam odpowiedniej sukienki na tak� okazj�. Przynajmniej Bella tak twierdzi. To
bardzo wytworne przyj�cie. Bella uwa�a�a, �e w mojej starej, szarej jedwabnej sukni
wygl�da�abym tam �miesznie. Oczywi�cie, ona si� na tym zna. Sama musia�a sprawi�
sobie now� toalet� na t� okazj�, a kupno dw�ch sukien nie wchodzi�o w rachub�. George
nie m�g� sobie na to pozwoli� w tych ci�kich czasach. I, jak powiedzia�a Bella,
g�upot� z mojej strony by�oby sprawianie sobie drogiej sukni, kt�ra potem ozdobi
jedynie szaf�. No i oczywi�cie kto� musia� zosta� z dzie�mi. . .
- Oczywi�cie - sennie zgodzi�a si� Margaret. Przyj�cie u pani Cunningham nie wydawa�o
si� jej szczeg�lnie interesuj�ce. Go�cie w �rednim wieku, kt�rych cz�onek parlamentu
zna� z dzieci�stwa. . . Margaret w swej m�odzie�czej zarozumia�o�ci pomy�la�a, �e
to niezwykle prozaiczna okazja, mimo i� stanowi�a prawdziw� sensacj� towarzysk� w
malutkim i cichym Murraybridge, gdzie ludzie nazywaj� takie " przyj�tka " wspania�ymi
zabawami.
10 - Widzia�am pana Reynoldsa w ko�ciele w niedziel� po po�udniu - ci�gn�a dalej.
- My�l�, �e
ca�kiem nie�le wygl�da. Spotka�a� go kiedykolwiek, ciociu? - Kiedy� zna�am go bardzo
dobrze - odpowiedzia�a ciotka Beatrice pochylaj�c si� jeszcze ni�ej nad rob�tk�.
- Mieszka� w Werntworth, ale cz�sto odwiedza� tu swoj� z am�n� s i os t r �. By�
wt edy ch�opcem. . . Potem wyjecha� do Kolumbii Brytyjskiej i. . . i nigdy o nim
nie s�yszeli�my.
- Jest bardzo bogaty. Ma tuzin kopal�, linie kolejowe i inne takie rzeczy - powiedzia�a
Margaret - no i jest senatorem. M�wi�, �e to najwa�niejszy cz�owiek w parlamencie.
Ma�o brakowa�o, a obj��by tek� w nowym gabinecie. Lubi� takich m�czyzn. S� interesuj�cy.
Czy� nie by�oby wspaniale, gdyby taki cz�owiek zakocha� si� w tobie. . . ? Czy pan
Reynolds jest �onaty?
- Nie. . . nie wiem - odrzek�a ciotka Beatrice s�abym g�osem. . - Nigdy o tym nie
s�ysza�am. . . - Uk�u�a� si� ig�� w palec - stwierdzi�a Margaret ze wsp�czuciem.
. - To nic gro�nego - pospiesznie zapewni�a ciotka Beatrice. Star�a kropelk� krwi
i cerowa�a dalej. Margaret w rozmarzeniu przygl�da�a si� ciotce. Jak�e� cudowne s�
jej w�osy! G�ste i po�yskuj�ce. Tam, gdzie pada�o na nie �wiat�o lampy, przykrytej
szkaradnym, dziwacznym starym aba�urem, mia�y pi�kny, br�zowy odcie�. Tylko dlaczego
ciotka czesa�a si� tak nietwarzowo? Margaret bezsensownie zacz�a si� zastanawia�,
czy b�dzie r�wnie� zaczesywa� w�osy do ty�u i pedantycznie spina�, gdy przekroczy
trzydzie�ci pi�� lat. Pomy�la�a te�, �e prawdopodobnie list nie przyjdzie tak�e jutro.
Z w�os�w ciotki Beatrice wzrok Margaret zsun�� si� na jej twarz. Podskoczy�a. Czy�by
ciotka Beatrice p�aka�a. . . ? Margaret wyprostowa�a si�.
- Ciociu, , czy chcia�a� i�� na to przyj�cie? - zapyta�a niespodziewanie. - Prosz�,
, powiedz. - Chcia�am - odpowiedzia�a ciotka s�abo. Nagle pytanie Margaret zaskoczy�o
j� i kaza�o powiedzie� prawd�. - Wiem, �e to g�upie z mojej strony, ale naprawd�
chcia�am tam p�j��. Nie obchodzi mnie sukienka. Mog�am za�o�y� t� szar� i podpi��
r�kawy. Jaka to r�nica? Przecie� i tak nikt by nie zwr�ci� na mnie uwagi! Ale Bella
twierdzi�a, �e to nie wypada.
Ciotka zamilk�a. Nagle zacz�a szlocha�, nie mog�c d�u�ej powstrzyma� �ez. Margaret
poruszona krzykn�a:
- To� to ha�ba! - Podejrzewam, �e nie rozumiesz, dlaczego tak bardzo chcia�am i ��
w�a�nie na to przyj�cie - nie�mia�o ci�gn�a ciotka. - Powiem ci, o ile nie zaczniesz
si� �mia�. Chcia�am zobaczy� Johna Reynoldsa; nie, nie rozmawia� z nim, pewnie mnie
ju� nawet nie pami�ta, tylko go zobaczy�. Dawno temu - od tego czasu min�o ju� pi�tna�cie
lat - byli�my zar�czeni. . I. . . i tak bardzo go wtedy kocha�am. . .
- Biedactwo moje drogie - powiedzia�a Margaret i pog�adzi�a d�o� ciotki. Pomy�la�a,
�e ten romans, tak d�ugo skrywany, rozkwit� teraz na jej oczach - i by� czaruj�cy.
Tak j� to zafrapowa�o, �e prawie zapomnia�a o w�asnym zmartwieniu.
- Tak. I wtedy okropnie pok��cili�my si�, cho� posz�o nam o jaki� drobiazg. Rozstali�my
si� w gniewie i on wyjecha�. Nigdy do mnie nie wr�ci�. To ja zawini�am. . . Tyle
czasu min�o - ju� nikt o tym nie pami�ta. Teraz to nie ma znaczenia. Chcia�abym
tylko zobaczy� go raz jeszcze - i cichutko odej��.
. - Ciociu Beatrice, , p�jdziesz na to przyj�cie! - postanowi�a Margaret. - Ale�
to niemo�liwe, , kochanie. - Wszystko jest mo�liwe, gdy ja decyduj�. Musisz i��.
Zaci�gn� ci� tam si��, je�eli to b�dzie konieczne. Mam wspania�y plan, ciociu. Pami�tasz
t� moj� czarno - ��t� sukni� wieczorow�? A nie, nie mo�esz jej zna�, bo tu jej nigdy
nie nosi�am. W domu m�wi�, �e jest dla mnie za powa�na i to prawda. Wygl�dam dobrze
tylko w obfitych, puszystych sukniach. Gil. . . er. . . to znaczy. . . no dobrze,
Gilbert zawsze twierdzi, �e w tej sukni przypominam mieszank� baletnicy z mniszk�;
stwierdzi�am wi�c, �e jej nie lubi�. Ale naprawd� jest �liczna jak marzenie. Widz�
w twoich oczach, �e spodoba� ci si� ten pomys�. Musisz j� dzi� w�o�y�. Jest w twoim
stylu i daj� g�ow�, �e b�dzie na ciebie pasowa� - mamy podobne figury.
. - Ju� p�no. . . . - Wcale nie. Wujek George i ciocia Bella wyszli jakie� p� godziny
temu. B�dziesz gotowa w okamgnieniu.
- Ale ogie�. . . . i dzieci. - Zostan� tu i zajm� si� wszystkim. Nie spal� domu,
a gdy bli�niaki si� obudz�, dam im to, co ty im zawsze dajesz - koj�cy syrop. No,
to najpierw id� po sukni�, a ty, ciociu, tymczasem si� przygotuj. Gdy wr�c�, uczesz�
ci�.
11 Margaret wysz�a, zanim ciotka odzyska�a g�os. Podniecenie siostrzenicy udzieli�o
si� tak�e i jej.
U�o�y�a po�czochy w koszu, a ten wstawi�a do szafy. - P�jd� - i �adnego cerowania
dzi� wiecz�r. Nie cierpi� tego. Nienawidz�! Nienawidz�! ! ! Jak dobrze wreszcie powiedzie�
to g�o�no.
Gdy Margaret wfrun�a po schodach na g�r�, ciotka ju� czeka�a. Margaret rzuci�a sukni�
na ��ko, ods�aniaj�c ca�e jej pi�kno tryskaj�ce koronkami i delikatnym ��tym jedwabiem.
Ciotka Beatrice a� krzykn�a z zachwytu.
- Czy� nie jest cudowna? - zapyta�a Margaret. - Przynios�am ci r�wnie� moj� wyj�ciow�
peleryn�, czarne at�asowe pantofelki ze z�ot� klamr� i r�e, kt�re dosta�am wczoraj
od wuja Neda. S�odkie, blado��te r�e. Oj, ciociu, jakie pi�kne masz ramiona. .
. jak z marmuru. Moje s� takie ko�ciste, �e a� wstyd si� przyzna�, �e nale�� do mnie.
Sprawno�� d�oni Margaret dor�wnywa�a ca�kowicie obrotom jej j�zyka. W�osy ciotki
zosta�y upi�te i wi�y si� w delikatnych lokach i skr�tach poprzetykanych z�ocist
ymi r�ami. Cudowna w swej klasycznej prostocie sukienka doskonale pasowa�a do figury
ciotki. Margaret cofn�a si� o krok i klasn�a w r�ce z podziwu.
- Och ciociu, , jeste� �liczna. Jeszcze zarzuc� ci peleryn� na ramiona. Zostawi�am
j� przy kominku. Gdy Margaret znikn�a, ciotka Beatrice wzi�a lamp� i nie�mia�o
przesz�a przez korytarz. W du�ym lustrze obejrza�a si� od czubka g�owy a� po palce
st�p - czy to naprawd� ona? Czy to mo�liwe? Ta pe�na gracji kobieta o s�odkich oczach
i zarumienionych policzkach, w koronkowej sukni, z kt�rej wy�ania�y si� nagie ramiona,
z p�kami r� we w�osach �agodnie opadaj�cych na plecy.
- Naprawd� �adnie wygl�dam - powiedzia�a g�o�no, dygaj�c swemu odbiciu. - Wszystko
dzi�ki tej sukni, wiem. Wygl�dam jak kr�lowa, nie, wygl�dam zn�w jak m�oda dziewczyna.
To brzmi du�o lepiej.
Margaret odprowadzi�a ciotk� a� do drzwi pani Cunningham. - Chcia�abym zobaczy� poruszenie,
, kt�re wywo�asz. - wyszepta�a. - Ale� kochane, g�upiutkie dziecko. To tylko suknia
i odpowiednie dodatki - za�mia�a si� ciotka. Ale niezupe�nie tak my�la�a i niecierpliwie
zadzwoni�a do drzwi. Pani Cunningham osobi�cie wysz�a j� przywita�.
- Droga Beatrice, , tak si� ciesz�! Bella powiedzia�a, �e nie przysz�a� z powodu
b�lu g�owy. - B�l prawie min��, gdy wyszli, wi�c pomy�la�am, �e mog�abym przygotowa�
si� i te� przyj��, nawet je�eli troszk� si� sp�ni� - powiedzia�a Beatrice bez zaj�knienia,
zastanawiaj�c si�, czy Sapphira mia�a kiedykolwiek na sobie tak pi�kn� czarno - ��t�
sukni�.
Gdy schodzi�y razem po schodach, Beatrice, wyprostowana w powiewnych koronkach, i
pani Cunningham, zastanawiaj�ca si� skrycie, jak, u licha, Beatrice zdoby�a t� wspania��
sukni� i co zrobi�a, �e wygl�da tak �licznie - jaki� m�czyzna ruszy� przez hol w
ic h stron�. . Przywita� je u podn�a schod�w. Wyci�gn�� d�o�.
- Beatrice! ! To przecie� Beatrice! Prawie si� nie zmieni�a�. Pani Cunningham nie
by�a uwa�ana w Murraybridge za osob� szczeg�lnie taktown�, lecz tym razem jaka� zbawcza
si�a kaza�a jej zostawi� t� par� sam na sam.
Beatrice poda�a r�k� honorowemu go�ciowi. - Ciesz� si�, , �e ci� widz� - powiedzia�a
po prostu, , spogl�daj�c na niego. Nie mog�a, niestety, przyzna�, �e i on si� nie
zmieni�. Stoj�cy przed ni� barczysty m�czyzna z mgie�k� siwizny we w�osach mia�
w sobie jednak co� z tamtego, szczup�ego m�odzie�czego ukochanego, kt�rego obraz
przechowa�a w sercu przez tyle lat. Lecz g�os, cho� g��bszy i dojrzalszy, pozosta�
ten sam; tak jak usta, kt�rych jeden k�cik unosi� si� w g�r�, a drugi opada� w zabawnym
grymasie. Kosmyk rudawych w�os�w niesfornie zsuwa� si� na czo�o w�a�nie tak jak kiedy�,
gdy uwielbia�a go poprawia�. I jego oczy, g��boko osadzone szare oczy, szukaj�ce
jej wzroku, pozosta�y nie zmienione. Beatrice poczu�a, �e jej serce zaczyna bi� �ywiej.
- My�la�em, , �e ju� nie przyjdziesz - powiedzia�. . - Oczekiwa�em, , �e ci� tu spotkam
i by�em potwornie rozczarowany. Pomy�la�em, �e zgromadzenie tych starych i g�upich
k��tnik�w to rzeczywi�cie wystarczaj�cy pow�d, by nie przyj��.
- Czy Bella nie powiedzia�a ci, �e boli mnie g�owa? - wymamrota�a Beatrice. - Bella?
Och, �ona twojego brata. Nie rozmawia�em z ni�. Snu�em si� po k�tach od momentu,
gdy doszed�em do wniosku, �e ju� nie przyjdziesz. Jaka jeste� pi�kna, Beatrice. Pozwolisz,
by powiedzia� ci to stary przyjaciel?
12 Beatrice u�miechn�a si� delikatnie. Przez lata zapomnia�a, �e jest �adna, lecz
ta s�odka �wiadomo��
wr�ci�a dzi� do niej. Beatrice nie mog�a nie wiedzie�, �e on m�wi po prostu prawd�,
ale odrzek�a zalotnie:
- Nauczy�e� si� schlebia� przez te lata. Czy pami�tasz, jak m�wi�e� mi, �e jestem
za chuda, by by� pi�kn�? Ale przypuszczam, �e prawienie komplement�w jest nieodzownym
elementem �ycia cz�onka parlamentu.
Nie wypuszcza� jej r�ki ze swojej d�oni. Rzuci� wrogie spojrzenie w stron� otwartych
drzwi salonu i poprowadzi� Beatrice do malutkiego pomieszczenia na ko�cu korytarza.
Pokoik ten, nale��cy do pani Cunningham, z jej tylko wiadomych powod�w, nazywany
by� bibliotek�.
- Chod� ze mn� - powiedzia� w�adczo. - Chcia�bym z tob� d�ugo, d�ugo rozmawia�, zanim
kto� mi ci� porwie.
Gdy Beatrice wr�ci�a do domu, na dziesi�� minut przed bratem i bratow�, Margaret
siedzia�a po turecku w du�ym fotelu, a oczy mia�a szeroko otwarte jak sowa.
- Zasn�a�, , kochanie? - cichutko zapyta�a ciotka Beatrice. Margaret kiwn�a g�ow�.
- Tak. I pozwoli�am, by ogie� zgas�. Mam nadziej�, �e nie jest ci zimno. Powinnam
ucieka�, zanim ciotka Bella tu wpadnie i zacznie zrz�dzi�. Jak si� bawi�a�?
- Cudownie. . Jak�e jeste� kochana, �e po�yczy�a� mi t� sukni�. Zabawnie by�o przygl�da�
si� Belli. Margaret w�o�y�a sw�j kapelusz i p�aszcz, podesz�a do drzwi i nagle wr�ci�a
do pokoju. Ciotka Beatrice zn�w siedzia�a pochylona w fotelu. Przy wargach delikatnie
trzyma�a przywi�d�� r�� i sennie wpatrywa�a si� w roz�arzony popi�.
- Ciociu - wyszepta�a Margaret pe�na skruchy - nie mog� i�� do domu, nim czego� nie
wyznam, chocia� wiem, jak� obrzydliwo�ci� jest przerywanie twoich rozmy�la�. Sumienie
jednak nie daje mi spokoju. Spa�am, ale obudzi�am si� na chwil� przed twoim przyj�ciem
i podesz�am do okna. Nie mia�am zamiaru nikogo szpiegowa�, lecz ulica by�a jasna
jak w dzie�. Je�eli pozwoli�a�, by pan Reynolds poca�owa� ci� na schodach w �wietle
ksi�yca, musia�a� liczy� si� z tym, �e kto� was zobaczy.
- Nie obchodzi mnie to, nawet gdybym mia�a ca�y tuzin widz�w - powiedzia�a otwarcie
ciotka - i nie wierz�, by on si� tym przej��.
Margaret opu�ci�a r�ce. - Przynajmniej mam czyste sumienie. I pami�taj, ciociu Beatrice.
B�d� twoj� druhn�, nalegam. Czy zaprosisz mnie w odwiedziny, gdy pojedziesz do Ottawy
nast�pnej zimy? To niezwykle weso�e miejsce, gdy zaczyna si� sesja parlamentu. B�dziesz
potrzebowa� kogo� do towarzystwa. �ona ministra musi mie� kogo� takiego. Zapomnia�am,
�e on nie jest jeszcze ministrem, ale oczywi�cie, ju� wkr�tce b�dzie. Obiecaj mi
to, ciociu, obiecaj szybko. S�ysz� wuja George ' a i ciotk� Bell�.
Ciotka Beatrice obieca�a. Margaret podfrun�a do wyj�cia. - I lepiej zatrzymaj t�
sukienk� - krzykn�a jeszcze, otwieraj�c drzwi.
Prze�o�y�a Magdalena Budnik
13
DZIECKO ELIZABETH
Ingelowowie z Ingelow Grange nie byli rodzin�, w kt�rej �luby zdarza�y si� zbyt cz�sto.
Tylko Elizabeth wysz�a za m�� i by� mo�e ten niezbyt szcz�liwy zwi�zek zniech�ci�
pozosta�ych. Tak czy inaczej Ellen, Charlotte i George Ingelowowie mieszkaj�cy w
Grange byli stanu wolnego, tak samo jak Paul Ingelow z Greenwood Farm.
Min�o ju� siedemna�cie lat od czasu, gdy Elizabeth mimo zdecydowanego sprzeciwu
reszty rodziny po�lubi�a Jamesa Sheldona. Sheldon by� przystojnym, ale okropnie niezaradnym
m�czyzn�, jednym z tych, co to niczego nie potrafi� porz�dnie zrobi�. Nie mia� wprawdzie
" z�ych nawyk�w " , ale by� tak�e pozbawiony " moralnego kr�gos�upa " , jak stwierdzili
Ingelowowie. " Je�li cz�owiek jest z�y, ale ma charakter, czasami mo�na oczekiwa�,
�e si� zmieni " - mawia�a sentencjonalnie Charlotte Ingelow. - " Ale widzia� kto�
kiedy�, �eby takie ciep�e kluchy wysz�y na ludzi? "
Elizabeth wraz z m�em wyjecha�a na zach�d i osiedli�a si� w Manitobie, na farmie
w�r�d prerii. Od tego czasu nigdy nie odwiedzi�a domu. By� mo�e nie pozwala�a jej
na to duma, rodzinna cecha Ingelow�w, bo te� i szybko odkry�a, �e opinia rodziny
na temat Jamesa Sheldona by�a najzupe�niej s�uszna. Z drugiej strony trudno by m�wi�
o jakiej� rzeczywistej urazie, wi�c od czasu do czasu wymieniano listy, ale Elizabeth
stawa�a si� kim� zupe�nie obcym. Z up�ywem lat Ingelowowie coraz rzadziej wspominali
swoj� siostr� mieszkaj�c� na zachodnich preriach.
Jedno z takich wspomnie� nasz�o Charlotte Ingelow w wiosenne popo�udnie, gdy wielkie
sady dooko�a Grange ton�y w bia�ych i r�owych kwiatach wi�ni i jab�oni, a wzg�rza
pokrywa�y si� soczyst� zieleni�. Delikatny wietrzyk przynosi� pojedyncze p�atki kwiat�w,
kiedy Charlotte przechodzi�a przez hol. Ellen i George stali na schodach prowadz�cych
do domu.
- W takie dni zawsze my�l� o Elizabeth - powiedzia�a Charlotte rozmarzonym g�osem.
- Kiedy odje�d�a�a, te� kwit�y jab�onie.
Ingelowowie zawsze m�wili o " wyje�dzie " Elizabeth, , nigdy o jej zam��p�j�ciu.
- Min�o siedemna�cie lat - stwierdzi�a Ellen. - C�, c�rka Elizabeth musi by� ju�
ca�kiem du�� pann�. Ja. . . - zawaha�a si� na moment, , jakby ogarni�ta jak�� nieoczekiwan�
my�l� - . . . bardzo chcia�abym j� zobaczy�.
- Wi�c dlaczego nie napiszesz i nie zaprosisz jej do nas? - zapyta� George, kt�ry
odzywa� si� rzadko, ale zawsze bardzo konkretnie.
Ellen i Charlotte wymieni�y spojrzenia. - Chcia�abym zobaczy� dziecko Elizabeth -
powt�rzy�a Ellen zdecydowanie.
. - My�lisz, �e przyjecha�aby? - zapyta�a Charlotte. - Pami�tasz, jak James Sheldon
umar� pi�� lat temu? Napisa�y�my list do Elizabeth, �eby wr�ci�a i zamieszka�a z
nami. S�dz�c po odpowiedzi, poczu�a si� niemal obra�ona nasz� propozycj�. Nigdy o
tym nie m�wi�am, ale cz�sto rozmy�la�am.
- Tak, to prawda - przyzna�a Ellen, , kt�ra r�wnie� nierzadko o tym my�la�a, ale
nic nie m�wi�a. - Elizabeth zawsze by�a bardzo niezale�na - zauwa�y� George. - By�
mo�e potraktowa�a tw�j list jako przejaw lito�ci. �aden Ingelow by tego nie zni�s�.
- Tak czy inaczej, odm�wi�a przyjazdu nawet na kr�tki czas. Pisa�a, �e nie mo�e opu�ci�
farmy. R�wnie dobrze mo�e nie pozwoli� przyjecha� dziecku.
- Nie widz� powodu, , �eby nie zapyta� jej o to w li�cie - powiedzia� George. . W
rezultacie Charlotte napisa�a do Elizabeth i poprosi�a, by pozwoli�a c�rce odwiedzi�
rodzinne gniazdo. Ingelowowie wysy�ali list pe�ni obaw i z�ych przeczu�, kt�re zrodzi�y
si�, gdy tylko ostyg� pierwszy entuzjazm wywo�any nowym pomys�em.
- A co b�dzie, je�eli dziecko Elizabeth oka�e si� podobne do Jamesa Sheldona? - p�g�osem
zastanawia�a si� Charlotte. - Miejmy nadziej�, �e nie! - wyszepta�a Ellen. W istocie
czu�a, �e kobiece wydanie Jamesa Sheldona by�oby nie do zniesienia.
14 - Mo�e nie polubi nas i naszego �ycia - g�o�no my�la�a Charlotte. - Ni e wi em,
j ak zost a� a
wychowana. Poza tym b�dzie tu obca. Bardzo chc� zobaczy� dziecko Elizabeth, ale nie
mog� si� oprze� wra�eniu, �e post�pujemy nierozwa�nie, Ellen.
- Mo�e nie przyjedzie - podsun�a Ellen, zastanawiaj�c si�, czy �ywi tak� nadziej�,
czy te� si� tego obawia.
Ale Worth Sheldon mia�a przyjecha�. Elizabeth odpisa�a, zgadzaj�c si� na wizyt� c�rki,
bez �ladu owej zgorzknia�ej dumy, jak� przepojona by�a odpowied� na poprzednie zaproszenie.
Z nadej�ciem listu Ingelow�w ogarn�o podniecenie. W nast�pnym tygodniu mieli pozna�
dziecko Elizabeth.
- �eby tylko nie by�a podobna do ojca - m�wi�a Charlotte pe�na z�ych przeczu�, przygotowuj�c
skromny pok�j dla go�cia. W Grange by�y trzy takie pokoje, ale ciotki wybra�y po�udniowo
- wschodni, pomalowany na bia�o, " bo bia�y kolor wydaje si� najodpowiedniejszy dla
m�odej dziewczyny" , jak powiedzia�a Ellen stawiaj�c wazon z dzikimi r�ami na stole.
- My�l�, �e wszystko przygotowane - stwierdzi�a Charlotte. - Po�o�y�am najlepsze
prze�cierad�a na ��ko, te kt�re tak �adnie pachn� lawend�. Na szcz�cie od�wie�y�y�my
mu�linowe zas�ony. Przyjemnie oczekiwa� na przybycie go�cia, prawda Ellen? Cz�sto
my�la�am, cho� nigdy wcze�niej o tym nie m�wi�am, �e nasze �ycie by�o zbyt skoncentrowane
na nas samych. Tak jakby wszystko i nne ni e interesowa�o nas. Nawet Elizabeth nic
nie znaczy�a. By�a kim� obcym. Mam nadziej�, �e jej c�rka ponownie zbli�y nas do
siebie.
- Je�li ma tak� okr�g�� twarz jak James Sheldon, jego ogromne niebieskie oczy i jasne
loczki, to nigdy jej nie polubi�, bez wzgl�du na to, jak bardzo przynale�y do naszej
rodziny - powiedzia�a zdecydowanie Ellen.
Kiedy Worth Sheldon przyjecha�a, obydwie ciotki wstrzyma�y na chwil� oddech. Dziewczyna
nie przypomina�a ojca. Nie przypomina�a r�wnie� matki, �ywej, czarnookiej i ciemnow�osej
kobiety. Worth by�a wysoka i smuk�a, mia�a ciemne, faluj�ce w�osy zwi�zane w ko�ski
ogon, szare, uwa�nie patrz�ce oczy, mocno zarysowan� szcz�k� i �mieszny do�eczek
w brodzie.
- Po prostu sk�ra zdj�ta z siostry naszej matki, ciotki Alice, kt�ra zmar�a dawno
temu - powiedzia�a Charlotte. - Ty nie mo�esz jej pami�ta�, Ellen, ale ja pami�tam
j� ca�kiem dobrze. To najcudowniejsza kobieta, jaka kiedykolwiek chodzi�a po ziemi.
By�a r�wnie� ulubion� ciotk� naszego brata Paula - doda�a wzdychaj�c. Nieprzejednana
postawa Paula k�ad�a si� cieniem na tym radosnym spotkaniu. Jak�e by�oby wspaniale,
gdyby nie odm�wi� swego udzia�u w powitaniu dziecka Elizabeth.
Worth zawojowa�a serca domownik�w. Od pierwszego dnia ciotka Ellen, ciotka Charlotte
i cichy, nie�mia�y wuj George znale�li si� pod jej urokiem. By�a po dziewcz�cemu
zaciekawiona i oczarowana starym domostwem z jego staromodnymi, schludnymi pokoikami.
Nie wpada�a w przesadny entuzjazm, ale wyraz jej oczu i zachwyt w g�osie wskazywa�y,
�e wszystko si� jej podoba. Pierwszego dnia tyle by�o do opowiedzenia i zapami�tania,
�e dopiero nast�pnego ranka Worth zada�a pytanie, kt�rego obawia�y si� jej ciotki.
Siedzia�y akurat w sadzie, w�r�d zielonkawego p�mroku rzucanego przez pot�ne drzewa
zasadzone przez dziadka Ingelowa przed pi��dziesi�ciu laty.
- Ciociu Charlotte, kiedy przyjdzie wujek Paul? Bardzo chc� go pozna�. Mama du�o
mi o nim opowiada�a. By�a jego ukochan� siostr�, prawda?
Charlotte i Ellen spojrza�y na siebie. Ellen kiwn�a g�ow�. Lepiej powiedzie� Worth
ca�� prawd� od razu. I tak by j� odkry�a.
- Nie s�dz�, , moja droga - zacz�a cicho ciotka Charlotte - �eby wujek Paul przyszed�.
. - Dlaczego nie? - powa�ne, szare oczy Worth patrzy�y prosto w pociemnia�e ze zmartwienia
oczy ciotki Charlotte. Charlotte domy�li�a si�, �e Elizabeth nigdy nie wspomina�a
Worth o oburzeniu, jakie w rodzinie wzbudzi�o jej ma��e�stwo. Wyt�umaczenie tego
wszystkie go dziecku Elizabeth nie nale�a�o do przyjemno�ci, ale trzeba by�o to zrobi�.
- My�l�, moja droga - powiedzia�a mi�kko - �e b�d� ci musia�a opowiedzie� troch�
o historii naszej rodziny, co mo�e nie by� zbyt przyjemne ani do m�wienia, ani do
s�uchania. By� mo�e nie wiesz, �e kiedy twoja matka wysz�a za m��, my. . . my nie
do ko�ca to zaakceptowali�my. By� mo�e nie mieli�my racji. Na pewno to g�upie, ale
oddalili�my si� od siebie. C�, tak si� w�a�nie sta�o. Jak ci m�wi�am, nikt z nas
nie pochwala� tego zwi�zku, ale te� nikt nie zawzi�� si� tak jak Paul. By� bardzo
przywi�zany do twojej matki, swej ukochanej, o rok m�odszej siostry. Gdy kupi� farm�
w Greenwood, twoja matka przez trzy lata, a� do �lubu, prowadzi�a mu gospodarstwo.
Jej zam��p�j�cie strasznie go rozz�o�ci�o. To dziwny cz�owiek, bardzo zawzi�ty i
uparty. Powiedzia�, �e nigdy jej nie wybaczy i s�owa dotrzyma�. Nie o�eni�
15 si�, mieszka w Greenwood z g�uch� pani� Bree prowadz�c� mu gospodarstwo i dziwaczeje
coraz
bardziej. Jedna z nas chcia�a si� do niego przenie��, ale kategorycznie odm�wi�.
I - musz� ci to z przykro�ci� powiedzie� - by� bardzo z�y, gdy si� dowiedzia�, �e
ci� zaprosi�y�my. O�wiadczy�, �e nie pojawi si� w okolicach Grange tak d�ugo, jak
d�ugo ty tu b�dziesz. Och, nawet nie potrafisz sobie wyobrazi�, jaki to uparty i
zgorzknia�y cz�owiek. Przekonywa�y�my go na wszelkie sposoby, ale to tylko utwierdza�o
go w uporze. Jest nam wszystkim bardzo przykro: twojej cioci Ellen, twojemu wujowi
George' owi i mnie, ale nic nie mo�emy poradzi�.
Worth s�ucha�a uwa�nie. Ta historia by�a dla niej ca�kowit� nowo�ci�, chocia� od
dawna podejrzewaxa, �e musz� istnie� jakie� przyczyny, dla kt�rych matka tak oboj�tnie
opowiada o swoim domu rodzinnym i dawnych przyjacio�ach. Kiedy ciotka Charlotte,
bardzo zdenerwowana, niemal p�acz�c sko�czy�a opowie��, ma�y, weso�y ognik zamigota�
w szarych oczach dziewczyny, a do�eczek w jej brodzie sta� si� nieco g��bszy.
- Skoro wi�c wujek Paul nie chce przyj�� zobaczy� si� ze mn�, , ja musz� p�j�� zobaczy�
si� z nim. - Moja droga! ! - wykrzykn�y obie przera�one ciotki. Ellen pierwsza zacz�a
protestowa�. - Och, kochanie, nawet nie my�l o tym - m�wi�a nerwowo. - To si� nigdy
nie powiedzie. On m�g�by. . . Och, nawet nie wiem, co on m�g�by zrobi�! Mo�e ci�
nie wpu�ci� do domu albo powiedzie� co� strasznego. Nie, nie! Lepiej poczekaj. Mo�e
jednak mimo wszystko przyjdzie, zobaczymy. Musisz by� cierpliwa.
Worth potrz�sn�a g�ow�, a u�miech w jej oczach by� coraz, . wyra�niejszy. - Nie
s�dz�, �eby przyszed� - powiedzia�a. - Matka opowiada�a mi o tym, jak uparci s� Ingelowowie.
Twierdzi, �e te� jest taka, cho� ja wol� to nazywa� wytrwa�o�ci�, co brzmi znacznie
lepiej. Nie, je�li g�ra nie chce przyj�� do Mahometa, to Mahomet musi i�� do g�ry.
Czuj�, �e p�jd� do Greenwood dzi� po po�udniu. A teraz, drogie ciocie, nie patrzcie
na mnie z takim przera�eniem. Wujek Paul nie pogoni mnie z wid�ami, prawda? Nie mo�e,
jak same powiedzia�y�cie, zrobi� niczego gorszego, ni� nie wpu�ci� mnie za pr�g.
Ciotka Charlotte potrz�sn�a g�ow�. Zrozumia�a, �e �adne argumenty nie odwiod� dziewczyny
od raz powzi�tego postanowienia, je�li posiada wol� Ingelow�w, wi�c zamilk�a. Po
po�udniu Worth wyruszy�a do oddalonego o mil� Greenwood.
- M�j Bo�e, , co powie Paul? - zastanawia�y si� pe�ne z�ych przeczu� ciotki. Worth
spotka�a wuja Paula przy ogrodowej bramie. Sta� tam, kiedy pokonywa�a wznosz�c� si�
kr�to do g�ry �cie�k�. Wysoki, masywny, z d�ug�, przedwcze�nie posiwia�� brod� i
haczykowatym nosem, Paul Ingelow wygl�da� na stanowczego m�czyzn�. Zapewne nie bez
powodu s�siedzi nazywali go najwi�kszym dziwakiem ze wszystkich Ingelow�w.
Za nim wida� by�o stary, pi�knie po�o�ony dom. Worth chcia�a zobaczy� Greenwood prawie
tak samo jak Grange. Przez trzy lata by� to dom jej matki; Elizabeth Ingelow kocha�a
to miejsce i cz�sto opowiada�a o nim c�rce.
Paul Ingelow nie poruszy� si� ani nie odezwa�, cho� zapewne odgad�, kim jest jego
go��. Worth wyci�gn�a do niego r�k�.
- Jak si� masz, , wujku Paulu - powiedzia�a. . Paul zignorowa� wyci�gni�t� d�o�.
- Kim jeste�? ? - zapyta� szorstko.
. - Worth Sheldon, c�rka twojej siostry Elizabeth - odpowiedzia�a. - Nie u�ci�niesz
mi r�ki, wujku Paulu?
- Nie mam siostry Elizabeth - rzek� twardo. . Worth po�o�y�a r�k� na s�upku bramy
i odwa�nie wytrzyma�a jego srogie spojrzenie. - Ale� masz - powiedzia�a cicho. -
Nie zerwiesz naturalnych . wi�z�w przez to, �e b�dziesz je ignorowa�, wujku Paulu.
One nie przestan� istnie�. Do dzisiejszego dnia nie wiedzia�am, �e rozsta�e� si�
z moj� matk� w gniewie. Nigdy mi o tym nie m�wi�a. Ale du�o opowiada�a o tobie. O
tym, jak bardzo si� kochali�cie i jaki zawsze by�e� dla niej dobry. Przesy�a ci pozdrowienia.
- Przed laty mia�em siostr� Elizabeth - rzuci� Paul Ingelow szorstko. - Kocha�em
j� bardzo, ale ona wbrew mojej woli wysz�a za tego leniwego nicponia, kt�ry. . .
Worth lekko �cisn�a jego d�o�. - On by� moim ojcem i zawsze by� dla mnie dobry.
. Bez wzgl�du na jego przewiny, nie chc� s�ucha� o nim takich rzeczy.
16 - Nie powinna� wi�c tu przychodzi� - wuj Paul m�wi� ju� mniej stanowczo. W jego
oczach pojawi�o
si� nawet co� na kszta�t podziwu dla upartej