2540

Szczegóły
Tytuł 2540
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2540 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2540 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2540 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zaginiony legion Rudyard Kipling Prze�o�yli: J�zef Birkenmajer, Marek Marsza� Od redakcji Rudyard Kipling (1865-1936) to znany angielski nowelista, powie�ciopisarz i poeta, laureat literackiej nagrody Nobla w 1907 roku. Wychowany w Anglii, w latach 1882-89 pracowa� jako dziennikarz w Indiach. Owocem tej pracy jest mi�dzy innymi zbi�r opowiada� Plain Tales from the Hills (1887), z kt�rego pochodzi Z�owroga Bisara, prezentowana w niniejszym zeszycie. Opowiadania te dowodz�, �e Kipling by� zwolennikiem brytyjskiej ekspansji kolonialnej, dostrzega� jednak odr�bne warto�ci kulturowe lud�w podbitych. Wiele utwor�w napisa� Kipling z my�l� o dzieciach i m�odzie�y. Do nich zaliczy� nale�y s�ynn� Ksi�g� d�ungli (1894) i Drug� ksi�g� d�ungli (1895) - zbiory fantastycznych opowie�ci opartych g��wnie na motywach indyjskich, Takie sobie bajeczki (1902) - opowiadania o zwierz�tach, czy Puka z Pukowej G�rki (1906) - p�fantastyczne opowiadania z przesz�o�ci Anglii. Jako poeta Kipling by� ma�o oryginalny. Du�� popularno�� osi�gn�y jedynie pisane gwar� koszarow� ballady �o�nierskie. Wiele utwor�w tego pisarza odpowiada kryteriom literatury science fiction i fantasy. Do tego gatunku nale�� w�a�nie umieszczone tu opowiadania. Jedno z nich, Proste jak D.R.U.T. (1912), przedstawiaj�ce wizj� �wiatowej sieci komunikacyjnej opartej na centralnym sterowaniu planet�, jest typowym opowiadaniem sf, natomiast pozosta�e trzy nale�� do gatunku fantasy. Elementy fantastyczne znajdziemy r�wnie� w wymienionych wcze�niej utworach pisanych dla dzieci i m�odzie�y, a tak�e w niekt�rych opowiadaniach zamieszczonych w nie publikowanych w Polsce zbiorach The Phantom Rickshaw and Other Eerie Tales (1888), Debits and Credits (1926) oraz The Day's Work (1898). PROSTE JAK D.R.U.T. D.R.U.T., na po�y wybieralna, na po�y samozwa�cza grupa kilkudziesi�ciu os�b sprawuje nadz�r nad planet�. Naszym has�em jest: Komunikacja r�wna si� Cywilizacja. Teoretycznie robimy, co nam si� �ywnie podoba, pod warunkiem, �e nie zak��ca to komunikacji i wszystkiego, co si� z ni� wi��e. W praktyce D.R.U.T. zatwierdza b�d� uniewa�nia wszelkie umowy mi�dzynarodowe, s�dz�c za� po ostatnim sprawozdaniu znajduje na naszej wyrozumia�ej, zabawnej, gnu�nej, maciupkiej planecie a� za wielu ch�tnych do zrzucenia ca�ego ci�aru publicznej administracji na jej barki. Z wieczornej poczty (Akcje i Reakcje) Czy nie jest ju� czas najwy�szy, aby nasza planeta zainteresowa�a si� nieco dzia�alno�ci� Dyrekcji Ruchu i Us�ug Transportowych? Wiadomo, �e �atwa komunikacja w dzisiejszych czasach i brak �ycia prywatnego w minionych zabi�y w istocie ludzkiej wszelk� ciekawo��, lecz jako urz�dowy sprawozdawca Dyrekcji czuj� si� w obowi�zku opowiedzie� t� histori�. O 9:30 rano 26 sierpnia A.D. 2065 De Forest zawiadomi� siedzib� Dyrekcji w Londynie, �e Okr�g P�nocny Illinois zbuntowa� si� i odci�� od wszystkich system�w ��czno�ci i nie zamierza ust�pi� dop�ty, dop�ki Dyrekcja nie przejmie tam zarz�dzania w swoje r�ce. Wszystkie stacje towarowe i pasa�erskie - meldowa� De Forest - s� nieczynne, wszystkie g��wne, lokalne i kierunkowe �wiat�a okr�gu wygaszone, ca�a ��czno�� og�lna zamilk�a, a ruch tranzytowy wstrzymano. Nie podaj� �adnego powodu, lecz De Forest wyci�gn�� nieoficjalnie od burmistrza Chicago, �e okr�g utyskuje na gromadzenie si� t�um�w i zamachy na �ycie prywatne. �ci�le rzecz bior�c, nie mia�o to �adnego znaczenia, czy P�nocny Illinois pozostaje w, czy poza systemem planetarnym; bior�c rzecz politycznie, ka�de oskar�enie o zamach na �ycie prywatne wymaga bezzw�ocznego �ledztwa, aby nie sta�o si� co� jeszcze gorszego. Ju� o 9:45 De Forest, Dragomiroff (Rosja), Takahira (Japonia) i Pirolo (W�ochy) otrzymali pe�nomocnictwo do z�o�enia w Illonois wizyty i "podj�cia takich krok�w, jakie mog� okaza� si� konieczne dla przywr�cenia komunikacji i wszystkiego, co si� z ni� .wi��e". O 10:00 biuro by�o puste, a czw�rka pe�nomocnik�w znajdowa�a si� na pok�adzie tego, co Pirolo upar� si� nazywa� swoim "male�kim chrze�niakiem", to znaczy na pok�adzie nowego "Yictora Pirolo". Nasza planeta woli widzie� w Yictorze Pirolo �agodnego, siwow�osego maniaka, kt�ry sp�dza czas pod Foggi� na wynajdowaniu czy te� tworzeniu nowych odmian drzew oliwnych, a przecie� istnieje jeszcze drugie wcielenie Yictora Pirolo - konstruktora niezwyk�ych wynalazk�w, z kt�-rych "Yictor Pirolo" jest chyba najmniej niezwyk�ym. Ten i kilka dziesi�tk�w siostrzanych statk�w tej samej klasy uciele�nia�y jego najnowszy pomys�. Komfortowy ten jego "chrze�niak" to jednak nie by�. Statek D.R.U.T-u nie startuje �agodnie jak prom pasa�erski, tylko wzorem rakiety wzbija si� w powietrze niczym aeroplan naszych przodk�w i od razu z maksymaln� pr�dko�ci� nabiera wysoko�ci. W�a�nie dlatego znalaz�em si� znienacka na przestronnych kolanach Eustachego Arnotta, kt�ry dowodzi flot� D.R.U.T-u. Ka�dy z grubsza wie, �e gdzie� tam na planecie jest co� takiego jak flota, i �e teoretycznie egzystuje ona dla cel�w, jakie zwyk�o si� kiedy� okre�la� mianem "wojen". Zaledwie tydzie� temu bawi�c w sanatorium na lodowcu za Gothaven widzia�em par� eskadr fabrykuj�cych sztuczne zorze polarne w trakcie manewr�w podbiegunowych, ale rzecz jasna nigdy mi nie przysz�o na my�l �e mo�na ich u�y� na serio. Kiedy balansuj�c, przesiad�em si� na kanap� w kabinie nawigacyjnej, Arnott powiedzia� do De Foresta: - Jeste�my niezmiernie wdzi�czni tym z Illinois. Nigdy nie mieli�my okazji przeprowadzenia wsp�lnych manewr�w ca�ej floty. Nada�em sygna� mobilizacji i spodziewam si�, �e b�dziemy mieli przynajmniej dwie setki kil�w nad g�ow� dzi� wieczorem. - Wysoko nad g�ow�? - spyta� De Forest. - Oczywi�cie, sir. Poza zasi�giem wzroku, chyba �e ich wezwiemy. Arnott za�mia� si�, niedbale rozparty nad przezroczyst� tablic� mapy nawigacyjnej, gdzie pogodny b��kit Atlantyku przep�ywa� stopie� po stopniu, dok�adnie ilustruj�c nasz� drog�. Przyrz�dy wskazywa�y ju� 320 mil/godz. i dwa tysi�ce st�p ponad najwy�szymi korytarzami powietrznymi. - Zaraz, gdzie jest ten wasz Okr�g Illinois? - odezwa� si� Dragomiroff. -Im wi�cej podr�ujesz, tym mniej widzisz. Och, przypominam sobie! W Ameryce P�nocnej. De Forest, kt�rego obowi�zkiem by�o zna� najdalsze okr�gi, poinformowa� nas, �e Illinois le�y nad brzegiem Jeziora Michigan, w�a�ciwie nigdzie po drodze, wszystkiego oko�o p� godziny lotu z jednego ko�ca w drugi i wyj�wszy jeden zak�tek jest p�askie jak morze. I jak wi�kszo�� r�wninnych krain w dzisiejszych czasach jest silnie strze�one przed naruszeniem prywatno�ci przez sztucznie p�dzony las �wierk�w i modrzewi wyrastaj�cych na pi��dziesi�t st�p w pi�� lat. Ludno�� do dw�ch milion�w, przewa�nie nap�ywowa z ca�ego obszaru od Florydy po Kaliforni�, g��wnie na ma�ych farmach (farm� w Illinois nazywa si� tysi�c akr�w), kt�rych w�a�ciciele zje�d�aj� na zim� do Chicago dla rozrywki i towarzystwa. - S� to - m�wi� De Forest - ludzie wyj�tkowo uprzejmi, spokojni, tylko nieco przesadni, jak chyba wszyscy mieszka�cy nizin, w swoich pogl�dach na �ycie prywatne. W Illinois, na przyk�ad, od dwudziestu siedmiu lat nie drukuje si� gazet. Chicago utrzymuje, �e maszyny do drukowania wiadomo�ci pr�dzej czy p�niej staj� si� maszynami do zamach�w na �ycie prywatne, co z kolei grozi powrotem do dni terroru t�um�w i szanta�u. Nie maj� wi�c gazet. - To ca�e Illinois - podsumowa� De Forest. - Widzicie, za Dawnych Dni, znajdowa�o si� w awangardzie tego, co oni zwykli byli nazywa� "post�pem", za� Chicago... - Chicago? - powiedzia� Takahira. - To takie male�kie miasteczko, w kt�rym stoi pos�g Murzyna w P�omieniach d�uta Salatiego? - Kiedy� to widzia�? - zapyta� �ywo De Forest. - Oni ods�aniaj� go tylko raz w roku. - Wiem. W �wi�to Dzi�kczynienia. To by�o wtedy - wzdrygn�� si� Takahira. - I �piewali r�wnie� Pie�� Mac Donougha. - Fiu! - gwizdn�� De Forest. - Nie wiedzia�em o tym! Szkoda, �e nie powiedzia�e� mi wcze�niej. Pie�� Mac Donougha mo�e i by�a na miejscu w�wczas, gdy j� skomponowano, ale to diabelskie dziedzictwo zas�uguje na zapomnienie przez ka�dego cz�owieka. - To instynkt obronny, prosz� mi�ych koleg�w - odezwa� si� Pirolo, obracaj�c w palcach papierosa. - Planecie przejad� si� rz�d ludowy. Planeta cierpi na dziedziczn� agorafobi�. Nie ma na niej... hm... miejsca dla t�um�w. Dragomiroff pochyli� si� i poda� mu ogie�. - Bez w�tpienia - powiedzia� siwobrody Rosjanin. - Planeta od stu lat zabezpiecza si� na wszelkie sposoby przed t�umami. Ile dzisiaj liczy ludno�ci? �udzimy si�, �e sze��set milion�w, uwa�amy, �e pi��set, ale... ale je�li przysz�oroczny spis wyka�e wi�cej ni� czterysta pi��dziesi�t, sam osobi�cie zjem ca�� nadwy�k� niemowlak�w. Obci�li�my przyrost naturalny... na amen. Przez d�ugi czas m�wili�my Bogu Wszechmog�cemu: Dzi�kujemy Ci, Sir, ale nie za bardzo podoba nam si� Twoja zabawa w �ycie, wi�c nie b�dziemy si� bawi�. - Co by nie m�wi� - zaoponowa� Arnott - ludzie �yj� teraz przeci�tnie po sto lat ka�dy. - O tak, to bardzo dobrze! Jestem bogaty... ty jeste� bogaty... my wszyscy jeste�my bogaci i szcz�liwi, bo jest nas tak ma�o i �yjemy tak d�ugo. Tylko tak sobie my�l�, �e B�g Wszechmog�cy, �e On przypomni sobie, jak wygl�da�a ta planeta w czasach T�um�w i Plag. Mo�e ze�le nam troch� ognia. Co, Pirolo? W�och zapatrzy� si� w przestrze�. - Mo�e - powiedzia� - ju� zes�a�. Tak czy owak, nie mo�na wojowa� z planet�. Ona nie zapomina Dawnych Dni, a my... co my mo�emy zrobi�? - Na pewno nie mo�emy zmieni� �wiata. - De Forest zerkn�� na map� jednostajnie przep�ywaj�c� z zachodu na wsch�d ekranu. - Powinni�my by� nad naszym terenem o dziewi�tej wieczorem. Wtedy nie zostanie nam du�o czasu na sen. Po kt�rej to uwadze rozeszli�my si� i spa�em, dop�ki Takahira nie obudzi� mnie na obiad. Nasi przodkowie byli zdania, �e dziewi�� godzin snu to a� nadto w ich kr�ciutkich �ywotach. My, �yj�c o trzydzie�ci lat d�u�ej, bez jedenastu godzin na dob� czuli�my si� jak ograbieni. O godzinie dziesi�tej przelatywali�my nad Jeziorem Michigan. Na zachodnim brzegu nie by�o �adnych �wiate�, opr�cz nik�ej jasno�ci gruntu Chicago i wskazuj�cej na p�noc wi�zki prowadz�cej latarni kierowania ruchem w Waukegan, po naszej prawej burcie. �adna z wiosek przybrze�nych nie dawa�a najmniejszego znaku �ycia, za� na zach�d, w g��b l�du, powierzchni� ziemi jak okiem si�gn�� kry�a zwarta ciemno��. Zeszli�my lotem nurkowym i szybuj�c nisko przez ciemno�� wywo�ywali�my prowincj� po prowincji. Co jaki� czas mo�na by�o z�owi� s�aby odblask �wiate� domowych, albo zgrzytanie i turkot kultywatora sun�cego po polach, ale jako ca�o�� P�nocne Illinois by�o atramentowo czarn�, najwyra�niej bezludn� g�usz� wysokich, sztucznie p�dzonych drzew. Jedynie iluminowana mapa z male�kim ruchomym wska�nikiem skacz�cym z prowincji do prowincji zgodnie z meandrami statku dawa�a nam jakie� poj�cie o po�o�eniu. Nasze natarczywe, to b�agalne i przymilne, to zn�w rozkazuj�ce wezwania przez g��wny komunikator pozostawa�y bez �adnej odpowiedzi. Illionis surowo strzeg�o swego prywatnego �ycia po�r�d drzew, kt�re w tym celu wyhodowa�o. - No nie, to� to absurd! - powiedzia� De Forest. - Wyg�upiamy si� jak sowa, kt�ra usi�uje obrobi� pole pszenicy. Czy to Bureau Creek? L�dujemy, Arnott, i �apiemy kogo�. Przemkn�li�my nad pasem sztucznie p�dzonych pi�tnastoletnich klon�w, na sze��dziesi�t st�p wysokich, siedli�my na prywatnym szczawiu ��kowym, niezbyt wybuja�ym, kotwicz�c w nim na w�asnych drapaczach i po�piesznie ruszyli�my przez ciep�y mrok w kierunku �wiat�a na werandzie. Zbli�ywszy si� do furtki ogrodowej przysi�g�bym, �e wpadli�my po kolana w kurzawk�, bowiem ledwo mogli�my wlec nogi pod naporem mrowi�cego, p�taj�cego je pr�du. Po pi�ciu krokach przystan�li�my, ocieraj�c czo�a, utkn�wszy na suchej, g�adkiej darni niczym stado kr�w w b�ocie. - Zaraza! - wykrzykn�� ze z�o�ci� Pirolo. - Jeste�my w obwodzie uziemiaj�cym. I to jest m�j w�asny system obwod�w uziemiaj�cych na dodatek! Poznaj� ten op�r. - Dobry wiecz�r. - dobieg� z werandy dziewcz�cy g�os. - Och, przepraszam! Zamkni�te. Zaczekajcie chwilk�. Us�yszeli�my trzask wy��cznika i o ma�o nie padli�my plackiem, kiedy ust�pi�y pr�dy wok� naszych kolan. Dziewczyna roze�mia�a si�, odk�adaj�c na bok druty z rob�tk�. Pod r�k� mia�a staro�wiecki sterownik, kt�ry prze��cza�a od czasu do czasu, a spoza stoj�cych na stra�y drzew dolatywa� nas warkot i szcz�k pos�usznego kultywatora o p� mili od domu. - Wejd�cie i rozgo��cie si� - powiedzia�a. - Ja tylko prowadz� p�ug. Tatu� wyjecha� do Chicago na... Ach! Wi�c to wasze wezwanie s�ysza�am przed chwil�! Spostrzeg�a Arnotta w mundurze Dyrekcji i doskoczywszy do wy��cznika, odkr�ci�a go do oporu. Ugrz�li�my dysz�c ci�ko, tym razem po pas w pr�dzie, trzy jardy od werandy. - My chcemy si� tylko dowiedzie co jest z Illinois - odezwa� si� pojednawczo De Forest. - No to chyba powinni�cie polecie� do Chicago i dowiedzie� si� - odpar�a. - Tu nic si� nie sta�o. My jeste�my wolni. - Jak mo�emy polecie� dok�dkolwiek je�li nas tu wi�zisz - De Forest podtrzymywa� rozmow�, podczas gdy Ainott spogl�da� spode �ba. Admira�owie floty nadal s� ca�kiem normalnymi lud�mi, kiedy urazi si� ich godno�� osobist�. - Post�jcie chwilk�... nie macie poj�cia jak komicznie wygl�dacie! -Podpar�a si� d�o�mi w biodrach i za�mia�a bezlito�nie. - Niech ci� o to g�owa nie boli - mrukn�� Arnott i zagwizda�. Odpowiedzia� mu czyj� g�os z ,,Victora Pirolo" na ��ce. - Tylko jednobezpiecznikowy obw�d uziemiaj�cy! - zawo�a� Arnott. - Wy�uskajcie go delikatnie, prosz�. Rozleg� si� trzask p�kaj�cej �ar�wki i gdzie� pod dachem werandy poszed� bezpiecznik, wyp�aszaj�c wszystkie ptaki z gniazda. Obw�d uziemiaj�cy by� otwarty. Schyliwszy si� rozmasowali�my sobie zdr�twia�e w kostkach nogi. - Jakie to chamstwo... Jakie to straszne chamstwo z waszej strony! -krzykn�a panna. - Przepraszam, ale nie mamy czasu wygl�da� komicznie - rzek� Arnott. - Musimy lecie� do Chicago, a na twoim miejscu, m�oda damo, polecia�bym na najbli�sze dwie godziny do piwnicy, zabieraj�c ze sob� mamusi�. Deptali�my mu po pi�tach, kiedy odmaszerowa� wielkimi krokami, pomrukuj�c co� przy tym z oburzenia, a� uderzony komizmem sytuacji skr�ci� si� ze �miechu u st�p trapu burtowego. - Dyrekcja nie zab�ys�a tu niczym, co mo�na by nazwa� szczypt� galanterii - rzek� De Forest tr�c oczy. - Mam nadziej�, �e ja nie wygl�da�em na takiego wielkiego durnia jak ty, Arnott. Ej�e! Co to jest, u licha? Tatu� wraca z Chicago do domu? Zagrzechota�o i zaszumia�o, i pi�ciop�ugowy kultywator z lemieszami w powietrzu jakby mia� tyle� z�b�w, wytoczy�, si� nas zza skraju lasu, iskrz�c i dymi�c w�ciekle. - W g�r�! - rzuci� Arnott, kiedy st�oczyli�my si� w bynajmniej nie za szerokim wej�ciu. - Nie martwcie si� o nie zamkni�te drzwi. Start! ,,Victor Pirolo" wzni�s� si� jak balonik i �mierciono�na maszyna przelecia�a tu� pod nami, po drodze orz�c wysoko powietrze. - Oto pazurki naszego �licznego kociaka! - rzek� Arnott, otrzepuj�c kolana. - Zadajemy jej grzeczne pytanie. Najpierw nas uziemia, a potem wysy�a przeciwko nam kultywator! - A potem my odlatujemy - powiedzia� Dragomiroff. - Gdybym by� czterdzie�ci lat m�odszy, zawr�ci�bym i da� jej ca�usa. Ha! Ha! - Ja - odezwa� si�Pirolo - da�bym jej klapsa! M�j ukochany statek �cigany przez zafajdany p�ug, przez - jak to si� m�wi - przez sprz�t rolniczy. - To jest w�a�nie ca�e Illinois, jak m�wi�em - powiedzia� De Forest. - Oni nie zadowalaj� si� gadaniem o prywatnym �yciu. Robi� tak, �eby je mie�. No a teraz, gdzie jest ta twoja domniemana flota, Arnott? Musimy si� odegra� na tej dziewoi. Arnott wskaza� na czarne niebo. - Czeka na rozkazy... tam w g�rze - rzek�. - Mam ich rzuci� do ataku na ca�� instalacj�, sir? - Och, wydaje mi si�, �e ta m�oda dama wcale sobie na to nie zas�u�y�a - powiedzia� De Forest. - Wal nad Chicago, to mo�e co� zobaczymy. Po paru minutach wisieli�my dwa tysi�ce st�p nad d�ugim prostok�tem inkandescencji po�rodku ma�ego miasteczka. - To mi wygl�da na dawny ratusz miejski. Tak, przed nim stoi ta rze�ba Salatiego - zauwa�y� Takahira. - Lecz co, u Boga Ojca, oni wyprawiaj� z tym miejscem? Zdawa�o mi si�, �e wykorzystuj� je obecnie na targowisko! Zejd�my ni�ej. S�ycha� by�o terkot i szcz�k maszyn do uk�adania nawierzchni drogowej - prymitywnych modeli zachodnich, kt�re stapiaj� kamie� i gruz w lawopodobne szk�o �eberkowe dla tutejszych wyboistych polnych dr�g. Trzy lub cztery nawierzchniarki pracowa�y z ka�dej strony stosu gruz�w. Rumowisko cegie� i kamieni kruszy�o si�, kurczy�o i niebawem rozlewa�o w rozpalone do bia�o�ci ka�u�e ciek�ego �u�lu, po czym za pomoc� wa��w niwelacyjnych wyg�adzano je z grubsza na p�ask. Ju� jedna trzecia wielkiego zwa�owiska zosta�a tak przerobiona i styg�a na wi�niowo przed naszymi zdumionymi oczami. - To jest Stary Rynek - powiedzia� De Forest. - No c�, nic nie zabrania Illinois przeprowadzi� drog� �rodkiem rynku. Nikt mi nie wm�wi, �e to koliduje z ruchem. - Pst! - sykn�� Arnott, chwytaj�c mnie za rami�. - Pos�uchajcie! Oni �piewaj�. Dlaczego na mi�y B�g oni �piewaj�? Zeszli�my jeszcze ni�ej, a� da� si� zauwa�y� czarny pier�cie� ludzi na obrze�ach tego �arz�cego si� placu. Pocz�tkowo s�yszeli�my jedynie ich ryk na tle ryku zgarniarek i nawierzchniarek. Po czym dobieg�y wyra�nie s�owa - s�owa Zakazanej Pie�ni, znane wszystkim ludziom, a nie goszcz�ce na niczyich ustach - Pie�ni nieszcz�snego Pata Mac Donougha u�o�onej w czasach T�um�w i Plag, kt�rej ka�de s�owo by�o na�adowane po punkt zapalny dziedzicznymi wspomnieniami planety o grozie, trwodze, strachu i okrucie�stwie. I Chicago - niewinne, zadowolone, male�kie Chicago - �piewa�o je na ca�e gard�o do szata�skiej melodii szerz�cej rozruchy, zaraz� i ob��d po ca�ej naszej Planecie kilka pokole� temu! Dawniej �y� tu Lud - Strach mu �ycie da�, Dawniej �y� tu Lud i �wiat si� piek�em sta�! (Tu przerwa na przytupywanie) Ziemia Lud zabi�a. Prochy, s�yszcie nas! Dawniej �y� lud tutaj - nie b�dzie �y� drugi raz! Zgarniarki zajadle wgryza�y si� w ruiny, podczas gdy pie�� powt�rzy�a si� jeszcze raz i rozbrzmiewa�a raz za razem, g�o�niej od huku topniej�cych mur�w. De Forest zmarszczy� czo�o. - Nie podoba mi si� to - powiedzia�. - przypomnieli sobie Dawne Dni! Wkr�tce wezm� si� do zabijania. My�l�, Arnott, �e powinni�my chyba ich od tego oderwa�. - Tak jest, sir - Arnott zasalutowa� i us�yszeli�my jak kad�ub ,,Victora Pirolo" odbija echem rozkaz: - �wiat�a! Uwaga obie wachty! �wiat�a! �wiat�a! �wiat�a! - Nie ruszaj si�! - szepn�� mi Takahira. - Sternik, prosz� okulary. - Tak jest... Rozkaz! - odezwa� si� z ty�u Pirolo i ku mojemu przera�eniu nasun�� mi na g�ow� co� w rodzaju gumowego he�mu, kt�ry przylgn�� z pla�ni�ciem. Poczu�em grube, koloidowe nak�adki przed oczami, ale znajdowa�em si� w absolutnej ciemno�ci. - Dla ochrony wzroku - wyja�ni� i usadzi� mnie na kanapie w kabinie nawigacyjnej. - Za chwil� b�dziesz widzia�. M�wi� jeszcze, jak zacz��em dostrzega� cieniutki promie� trudnego do zniesienia �wiat�a, padaj�cy z bezmiernej g��bi niebios - pojedyncz� ni� paj�cz� zastyg�ej b�yskawicy. - To s� nasze flankuj�ce statki - odezwa� si� tu� ko�o mnie Arnott. - Ten jest nad Galen�. Sp�jrzcie .na po�udnie - drugi znajduje si� nad Keithburgiem, ten za nami nad Vincennes, a tam hen, na p�nocy nad Winthrop Woods. Flota na stanowiskach, sir - to ostatnie by�o do De Foresta. - Wystarczy jedno pa�skie s�owo. - Och, nie! Nie! - krzykn�� Dragomiroff u mego boku. Czu�em, �e stary cz�owiek dygoce. - Nie znam wszystkich waszych mo�liwo�ci, ale miejcie lito��! B�agam was o odrobin� lito�ci dla tych w dole! To straszne... straszne! - Kiedy baba kurcz� sprawia kr�lowie puszczaj� pawia - Wyrecytowa� Takahira. - Za p�no ju� na r�kawiczki. - To zdejmijcie mi ten he�m! Zdejmijcie mi he�m! - Dragomiroffa ogarnia�a histeria. Pirolo musia� go obj�� ramieniem. - Spokojnie, Iwan - rzek�. - Ja tu jestem. Wszystko b�dzie dobrze, ch�opie. - Wy�l� tylko ostrze�enie naszej dziewczynce z Bureau County - powiedzia� Arnott. - Nie zas�uguje na to, ale damy jej ze dwie minutki na zabranie mamu�ki do piwnicy. W martwej ciszy po owej iskrze gromu, kiedy to Arnott w��czy� sw�j pok�adowy komunikator w system telekomunikacyjny niewidocznej floty, s�yszeli�my coraz s�abiej dobiegaj�c� nas z miasteczka w dole Pie�� Mac Donougha, jako �e statek wznosi� si� na wy�sz� pozycj�. Wtem przycisn��em d�onie do okular�w maski, bo oto w sklepieniu niebios jakby pootwiera�y si� okna i wszystek niepoj�ty blask rodz�cych si� s�o�c buchn�� tymi otworami. - Nie macie co liczy� - powiedzia� Arnott. (Ani mi to by�o w g�owie). - Tam w g�rze znajduje si� dwie�cie pi��dziesi�t kil�w, co pi�� mil jeden od drugiego. Pe�na moc, prosz�, przez najbli�sze dwana�cie sekund. Jak okiem si�gn�� firmament wspiera� si� na bia�ych s�upach ognia. Jeden pad� na rozjarzony rynek w Chicago, obracaj�c go w czer�. - Och! Och! Och! Czy cz�owiek ma prawo czyni� takie rzeczy? - zaj�cza� Dragomiroff i osun�� si� nam na kolana. - Prosz� o szklank� wody - powiedzia� Takahira do zamaskowanej postaci, kt�ra do nas podbieg�a. - On troch� zas�ab�. �wiat�a pogas�y i ciemno�� przygniot�a nas jak lawina. S�yszeli�my dzwonienie z�b�w Dragomiroffa o brzeg szklanki. Pociesza� go Pirolo. - Ju� dobrze, ju� dobrze - powtarza�. - Chod� pod pok�ad i zdejmiesz mask�. Daj� ci moje s�owo, stary druhu, wszystko jest dobrze. To s� moje �wiate�ka obl�nicze. Maaa�e �wietliki maaa�ego Yictora Pirolo. Znasz mnie! Ja nie sprawiam ludziom b�lu. - Wybaczcie! j�kn�� Dragomiroff. - Nigdy nie widzia�em �mierci. Nigdy nie widzia�em Dyrekcji w dzia�aniu. Czy l�dujemy i palimy ich �ywcem, czy mo�e ju� to zosta�o zrobione? - Och, uspok�j si� - rzek� Pirolo, kt�ry, jak mi si� wydawa�o, ko�ysa� go w ramionach. - Powtarzamy, sir? - Arnott zapyta� De Foresta. - Daj im minut� przerwy - odpar� De Forest. - Mog� jej potrzebowa�. Odczekali�my minut�, a wtedy Pie�� Mac Donougha, rw�ca si� lecz harda, wzbi�a si� ponad niez�omnym Chicago. - Zdaje si�, �e uwielbiaj� t� piosenk� - zauwa�y� De Forest. - Pokaza�bym im, gdzie raki zimuj�, Arnott. - Doskonale, sir - powiedzia� Arnott i po omacku dotar� do klawiszy komunikatora. Nie rozb�ys�y �adne �wiat�a, jedynie czasza nieba przeistoczy�a si� w gardziel dla jednego tonu, kt�ry wdziera� si� w �yw� tkank� m�zgu. Ludzie s�ysz� takie d�wi�ki w delirium, jak przyp�ywy nadci�gaj�ce od horyzont�w spoza wytyczonych podwodzi przestrzeni. - To nasz kamerton - rzek� Arnott. - Mo�emy nie by� idealnie zgrani. Jeszcze nigdy nie dyrygowa�em orkiestr� z�o�on� z dwustu pi��dziesi�ciu muzyk�w. Odci�gn�� sprz�gacze i doby� pe�ny akord z pok�adowych komunikator�w. Snopy �wiat�a ponownie trysn�y z g�ry, w uroczystym i strasznym ta�cu na szczud�ach, omiataj�c trzydzie�ci, a mo�e i czterdzie�ci mil raz w lewo, raz w prawo przy ka�dym sztywnonogim ho�ubcu, za� ciemno�� wyda�a z siebie muzyk�, w takt kt�rej pl�sa�y, cho� nie ma takiej skali, w jakiej mie�ci� si� ten g�os ciemno�ci. Pewne tony - zaczyna�o si� ich wyczekiwa� z przera�eniem - przenika�y do szpiku ko�ci, ale po trzech minutach my�l i uczucie skona�y w niewypowiedzianych m�czarniach. Ka�dy z nas widzia� i s�ysza�, lecz wydaje mi si�, �e przebywali�my w stanie swoistego omdlenia. Dwie�cie pi��dziesi�t snop�w �wiat�a przemie�ci�o si�, przegrupowa�o, rozkraczy�o i rozszczepi�o, zw�zi�o, rozszerzy�o, rozsypa�o na wi�zki, rozpad�o na tysi�ce rozpalonych do bia�o�ci, r�wnoleg�ych promieni, zla�o i splot�o w obracaj�ce si� jak k�ka staro�ytnej maszyny pier�cienie, strzeli�o do zenitu, ju�, ju� mia�o opa�� i wznowi� katusze, zatrzyma�o si� w ostatniej chwili, zawirowa�o jak oszala�e na karuzeli horyzontu i znikn�o, po raz setny sprowadzaj�c na nowo ciemno�� bardziej druzgoc�c� ni� ich natychmiast zmartwychwsta�a nad ca�ym Illinois jasno��. Nagle muzyka i �wiat�a znik�y jednocze�nie i us�yszeli�my jeden pojedynczy, �cieraj�cy w proch skowyt, kt�ry rozedrga� ca�y horyzont, tak jak pocieraj�c wilgotnym palcem wprawiamy w wibracje kraw�d� szklanego pucharu. - Ach, oto jest moja nowa syrena - powiedzia� Pirolo. - Mo�na prze�ama� na p� g�r� lodow�, je�li si� dobierze odpowiedni� wysoko�� tonu. Teraz zagwi�d�� nam eskadrami. To p�d powietrza przechodzi otworami wywierconymi w zastawkach dziobowych. Zwali�em si� obok Dragomiroffa rozbity, szlochaj�c bezg�o�nie, poniewa� zanim czas m�j nadszed� wydano mnie wszystkim koszmarom S�du Ostatecznego i Archanio�owie Zmartwychwstania nagiego p�dzili mnie na prze�aj przez Wszech�wiat przy d�wi�kach muzyki sfer niebieskich. W�wczas ujrza�em, jak De Forest uderza Arnotta otwart� d�oni� w mask�. Skowyt zamar� z przeci�g�ym wrzaskiem, gdy tymczasem czarny cie� zapikowa� przy nas i zd��y� powr�ci� na swoj� pozycj� ponad niskimi chmurami. - Nie cierpi� przerywa� specjali�cie dobrej zabawy - powiedzia� De Forest. - Ale prawd� powiedziawszy, ca�e Illinois od ostatnich pi�tnastu sekund prosi, �eby�my przestali. - Jaka szkoda - Arnott �ci�gn�� mask�. - Chcia�em, aby�cie us�yszeli, jak nucimy prawdziw� �piewk�. Nasze dolne C potrafi unie�� bruk ulicy. - To jest piek�o... Piek�o! - wykrzykn�� Dragomiroff i g�o�no zaszlocha�. Arnott odpowiedzia�, nie patrz�c na nikogo: - To jest par� tysi�cy wolt post�pu w por�wnaniu ze star� zabaw� w zestrzel go i zatop, ale raczej bym tego tak nie nazwa�. Co mam przekaza� flocie, sir? - Przeka� im, �e jeste�my zadowoleni i pe�ni podziwu. S�dz�, �e nie musz� d�u�ej pozostawa� na pozycjach. Tam w dole nie tli si� nawet iskierka - De Forest wskaza� r�k�. - B�d� g�usi i �lepi. - Och, nie s�dz�, sir. Akcja trwa�a nieca�e dziesi�� minut. - Niesamowite! - westchn�� Takahira. - M�g�bym przysi�c, �e po�ow� nocy. To jak, l�dujemy i sk�adamy kawa�ki? - Ale najpierw po ma�ym drinku - zaproponowa� Pirolo. - Nie uchodzi, aby Dyrekcja przybywa�a rozbeczana, �e zrobi�a to, co zrobi�a. - Stary dure� ze mnie... stary dure�! - powiedzia� �a�o�nie Dragomiroff. - Nie mia�em poj�cia, co si� �wi�ci. To wszystko jest dla mnie nowin�. U nas w Ma�orusi stosujemy metod� perswazji. Wie�a �adownicza Chicago P�noc nie by�a o�wietlona, tote� Arnott wprowadzi� statek w zaciski cumuj�ce przy �wietle jego w�asnych reflektor�w. Gdy tylko rozb�ys�y, us�yszeli�my trwo�liwe i b�agalne j�ki ludzkiej masy pod nami. - Zgoda - krzykn�� Arnott w ciemno��. - Nie zaczynamy od nowa! Zszed�szy po schodach znale�li�my si� po kolana w pe�zaj�cej ci�bie, w�r�d kt�rej jedni p�akali, �e s� �lepi, inni zaklinali nas, aby�my nie czynili ju� wi�cej ha�asu, a wi�kszo�� wi�a si� na brzuchach, przyciskaj�c d�onie lub czapki do oczu. Z pomoc� przyszed� nam Pirolo. Wdrapa� si� na nawierzchniark� i stamt�d, gestykuluj�c, jakby oni mogli co� zobaczy�, paln�� mow� do cierpi�cych obywateli Illinois. - Barany! - zacz��. - O co tu si� awanturowa�. Rzecz jasna, oczy b�d� was jutro szczypa� i b�d� zaczerwienione. Wy i wasze ma��onki b�dziecie wygl�da� tak, jakby�cie sobie za du�o popili, ale za ma�� chwilk� przejrzycie znowu na �lepka tak dobrze, jak przedtem. Ja wam to m�wi�, a ja... ja jestem Pirolo. Yictor Pirolo! T�um zadr�a�, jak jeden m��, gdy� wiele legend kr��y�o o Yictorze Pirolo z Foggii, wtajemniczonym w boskie sekrety. - Pirolo? - podni�s� si� niepewny g�os. - To powiedz nam, czy w tych twoich �wiat�ach przed chwil� by�o cokolwiek poza �wiat�em? Pytanie ponowiono z ka�dego zakamarka ciemno�ci. Pirolo roze�mia� si�. - Nie! - zagrzmia�. (Dlaczego mali ludzie maj� takie wielkie g�osy?) - Daj�-wam moje s�owo i s�owo Dyrekcji, �e nie by�o w nich nic, tylko �wiat�o - samo �wiat�o! Barany! Wasz przyrost naturalny i tak jest ju� za niski. Kt�rego� dnia musz� co� wymy�li� na wywindowanie go w g�r�, ale �eby windowa� go w d� - nigdy! - Czy to prawda?... My�leli�my, �e... Kto� m�wi�, �e... Wsz�dzie woko�o odczuwa�o si� os�abienie napi�cia. - Wy g�upcy nad g�upcami! - wydar� si� Pirolo. - Mogli�cie nas wywo�a� i by�my wam wyja�nili. - Wywo�a� was! - krzykn�� basowy g�os. - �a�uj�, �e nie siedzieli�cie po naszej stronie drutu. - Ciesz� si�, �e nie siedzia�em - powiedzia� De Forest. - Wystarczaj�co paskudnie by�o z drugiej strony tych reflektor�w. Mniejsza o to! Ju� po wszystkim. Czy jest tu kto�, z kim mog� pogada� o interesach? Jestem De Forest - pe�nomocnik Dyrekcji. - Mo�esz spr�bowa� ze mn�, na ten przyk�ad. Jestem burmistrzem - odpar� bas. Z ulicy podnios�o si� chwiejnie wielkie ch�opisko i przywlok�o do miejsca, w kt�rym siedzieli�my na szerokim, trawiastym poboczu przed p�otami ogrod�w. - Powinienem by� pierwszy na nogach. No nie? - powiedzia�o. - Jasne - rzek� De Forest przytrzymuj�c burmistrza, kiedy ju� klapn�� przy nas na traw�. - Hej, Andy. To ty? - zawo�a� kto�. - Przepraszam was. - powiedzia� burmistrz. - To chyba b�dzie m�j szef policji Bluthner! - To jest Bluthner, a tu s� Mulligan i Keefe - na nogach. - Prosz�, daj ich tutaj, Blut. Zdaje si�, �e w czw�rk� odpowiadamy za t� wioch�. Jak powiemy, tak b�dzie. A pan, De Forest, co powie? - Nic... jak na razie - odpar� De Forest, podczas gdy my robili�my miejsce dla zziajanych, s�aniaj�cych si� m�czyzn. - Wy odci�li�cie si� od systemu. No wi�c? - Ka� stewardowi poda� tu drinki - szepn�� Arnott do stoj�cego przy nim ordynansa. - �wietnie! burmistrz cmokn�� spieczonymi wargami. - Jak s�dz�, mo�emy teraz przyj��, De Forest, �e od tej pory Dyrekcja b�dzie nami zarz�dza� bezpo�rednio? - Nie, je�li Dyrekcji uda si� z tego wykr�ci� - roze�mia� si� De Forest. - D.R.U.T. odpowiada jedynie za planetarny ruch komunikacyjny. -I wszystko, co si� z nim wi��e - Wielka Czw�rka wyrecytowa�a swoj� Wielk� Kart� Wolno�ci, jak dzieci w klasie. - No wi�c, do rzeczy - powiedzia� ze znu�eniem De Forest. - Co was znowu og�upi�o? - Nadmiar cholernej demokracji - burmistrz po�o�y� d�o� na kolanie De Foresta. - Ach tak? S�dzi�em, �e Illinois ma to ju� za sob�. - Ma. W�a�nie o to chodzi. Blut, co zrobi�e� z naszymi wi�niami wczoraj w nocy? - Zamkn��em ich w wie�y ci�nie�, �eby baby ich nie pozabija�y - odpar� szef policji. - Jeszcze jestem za �lepy na �a�enie, ale... - Arnott, wy�lij prosz� kilku naszych ludzi i niech ich �ci�gn� tutaj - powiedzia� De Forest. - S� potr�jnie uziemieni - zawo�a� burmistrz. - Trzeba b�dzie wysadzi� trzy bezpieczniki. - Obr�ci� do De Foresta swoj� olbrzymi� sylwetk�, ledwo widoczn� w bledn�cej ciemno�ci. - Nie lubi� zwala� na Dyrekcj� dodatkowej roboty. Sam jestem administratorem, ale mamy troch� zawracania g�owy z naszymi Niewolnymi. Co to takiego? W wielkim mie�cie zawsze si� znajdzie garstka m�czyzn i kobiet, kt�rzy nie potrafi� �y� bez s�uchania jedno drugiego i wol� zbiera� to, czego nie zasiali. Mieszkaj� w wynaj�tych lokalach i hotelach przez okr�g�y rok. Twierdz�, �e to im oszcz�dza k�opot�w. Tak czy siak, daje im to wi�cej czasu na sprawianie k�opot�w s�siadom. Nazywamy ich u nas Niewolnymi. I maj� sk�onno�� do zapadania na gru�lic�. - Ot� to! - wtr�ci� m�czyzna zwany Mulliganem. - Komunikacja r�wna si� Cywilizacja. Demokracja oznacza Dolegliwo��. Potwierdza mi si� to za ka�dym razem przy badaniu krwi. - Mulligan jest naszym urz�dowym lekarzem i ma swoj� idee fixe. - za�mia� si� burmistrz. - Prawd� natomiast jest to, �e wi�kszo�� Niewolnych w og�le nie umie si� opanowa�. Oni chc� gada�, a kiedy ludzie zabieraj� si� do gadania jak do interes�w, wszystko mo�e z tego wynikn��, prawda, De Forest? - Wszystko... z wyj�tkiem fakt�w tej sprawy - powiedzia� De Forest ze �miechem. - Ju� je panu podaj� - rzek� burmistrz. - Nasi Niewolni zabrali si� do gadania; najsamprz�d w swoich mieszkaniach, a potem na ulicach, m�wi�c ch�opom i babom, jak maj� za�atwia� swoje w�asne sprawy. (Nie oduczysz Niewolnego wchodzenia z butami w dusz� s�siada). To jest zamach na �ycie prywatne, rzecz jasna, lecz my tutaj w Chicago wszystko pr�dzej zniesiemy ni� t�umy. Nikt nie zwraca� na nich specjalnej uwagi, tak wi�c i ja da�em spok�j. Moja wina! Ostrzegano mnie, �e b�d� k�opoty, ale w Illinois od dziewi�tnastu lat nie by�o �adnego t�umu ani morderstwa. - Od dwudziestu dw�ch - sprostowa� szef policji. - Mo�liwe. Tak czy owak, zapomnieli�my o takich rzeczach. No wi�c, od gadania po mieszkaniach i na ulicach, nasi Niewolni przechodz� do zwo�ywania wiecu, o tam, na Starym Rynku - kiwn�� g�ow� w stron� placu, gdzie stare ruiny pi�trzy�y si� w przeb�yskach �witu spoza sze�ciennej os�ony pos�gu Murzyna w P�omieniach. - Nic nikomu nie zabrania zwo�ywa� wiec�w, poza tym, �e stanie w t�umie jest sprzeczne z ludzk� natur�, nie wspominaj�c ju�, �e szkodzi zdrowiu. Po tym, jak nasze kobiety i ch�opy przyby�y na ten pierwszy wiec, powinienem by� zrozumie�, �e szykuje si� co� niedobrego. Na rynku stan�o z g�r� tysi�c os�b i dotykali si� wzajemnie. Dotykali! Po czym Niewolni w��czyli wszystkie megafony i gadali, a my... - O czym oni gadali? - przerwa� Takahira. - Najpierw o tym, jak �le zarz�dzamy sprawami miasta. To ucieszy�o nas Czterech znajdowali�my si� na trybunie - poniewa� obudzili w nas nadziej� na z�apanie jednego czy dw�ch dobrych ludzi dla gospodarki miejskiej. Wiecie, jak rzadkie s� zdolno�ci kierownicze. A gdyby nawet nic z tego nie wysz�o, i tak by�o to... by�o tak pokrzepiaj�ce spotka� kogo� zainteresowanego nasz� robot�, �e dali�my si� omami�. Nie macie poj�cia, co to znaczy harowa� jak rok d�ugi, bez iskierki sprzeciwu ze strony �ywego ducha. - Och, mamy! - powiedzia� De Forest. - S� takie chwile w Dyrekcji, kiedy oddaliby�my swoje stanowiska za kopniaka, gdyby ktokolwiek wzi�� sprawy w swoje r�ce. - Ale nikt nie da kopniaka - rzek� ponuro burmistrz. - Zapewniam pana, sir, �e w nadziei rozruszania ludzi my Czterej wyprawiali�my w Chicago takie rzeczy, �e Neron wysiada. A co oni m�wi�? "Bardzo dobrze, Andy. Postaw na swoim. Wszystko jest lepsze od t�umu. Ja wracam na swoj� farm�". Nic nie zrobisz z lud�mi, kt�rzy mog� i��, gdzie im si� �ywnie podoba i nie chc� niczego na Bo�ym �wiecie, pr�cz stawiania na swoim. Na tej planecie nie pozosta�o ani iskry, ani prochu. - Przypuszczam zatem, �e ten tam male�ki kurnik sam si� zawali�? -zauwa�y� De Forest. Wida� by�o go�e, dymi�ce jeszcze zgliszcza i s�yszeli�my trzask wi���cych si� i twardniej�cych rozlewisk p�ynnego �u�lu. - Och, to tylko zabawa. P�niej do tego dojd�. Jak m�wi�em, nasi Niewolni zorganizowali wiec i bardzo szybko byli�my zmuszeni uziemi� wszystko wok� trybuny, aby ocali� im �ycie. A to wcale nie usposobi�o naszych ludzi bardziej pokojowo. - Jak to? - o�mieli�em si� zapyta�. - Gdyby pana kiedykolwiek uziemiono - powiedzia� burmistrz - wiedzia�by pan, �e �adnemu cz�owiekowi nie mija gniew od tego, �e zosta� unieruchomiony i mocuje si� z czym�, czego nie widzi. O, nie, sir! Osiem czy dziewi�� setek ludzi przez bite dwie godziny wymachuj�cych bez przerwy r�kami i szumi�cych jak muchy na lepie, podczas gdy absolutnie bezpieczna banda Niewolnych narusza ich umys�ow� i duchow� prywatno��, to mo�e jest zabawne dla oka, ale nie jest zabawne mie� potem z nimi do czynienia. Pirolo zachichota�. - Nasza wiara jest niezale�na. Uwa�ali, �e sprawy posuwaj� si� za daleko i za ostro. Przestrzeg�em Niewolnych, ale to urodzone mieszczuchy. Niczego nie widz�, dop�ki to nie r�bnie ich mi�dzy oczy. Czy uwierzycie mi, �e zacz�li prawi� o czym�, co nazwali "ludowym rz�dem"? S�owo daj�! Chcieli, aby�my powr�cili do czarnej magii, czyli starej zabawy w g�osowanie z kartkami i drewnianymi urnami, do pijanych s�owem t�um�w i drukowanych formu�ek, i gazet! Powiedzieli, �e praktykuj� to u siebie, �eby zdecydowa� co maj� zje�� w swoich mieszkaniach i hotelach. Tak jest, sir! Stali jak �wiece za podw�jnym obwodem uziemiaj�cym i m�wili to w tym roku pa�skim, do wolnych m�czyzn i kobiet, tutaj, w tym w�a�nie miejscu! Po czym na koniec zacz�li gada� - zni�y� przezornie g�os - o "Ludzie". I po tym w�a�nie Bluthner musia� tkwi� ca�� noc przy obwodach, bo nie m�g� zaufa� swoim ludziom, �e ich nie otworz�. - Ta pr�ba by�a ponad ich si�y - powiedzia� szef policji. - Ale nie mogli�my w niesko�czono�� trzyma� uziemionej gromady. Zwin��em wszystkich Niewolnych pod zarzutem robienia t�umu i wsadzi�em ich do wie�y ci�nie�, po czym pu�ci�em sprawy na �ywio�. Musia�em! Okr�g stan�� w ogniu jak zbiornik benzyny od iskry! - Wie�� rozesz�a si� jak kraj d�ugi i szeroki - podj�� burmistrz - a kiedy ju� w gr� wchodzi kwestia zamachu na �ycie prywatne, �egnajcie prawo i rozum w Illinois! Zacz�li wy��cza� �wiat�a ruchu komunikacyjnego i zamyka� wie�e �adownicze w nocy z czwartku na pi�tek. W pi�tek zatrzymali ca�y ruch i poprosili o przej�cie ich pod zarz�d Dyrekcji. Nast�pnie zapragn�li zmie�� Chicago z brzegu jeziora i odbudowa� je gdzie� indziej - po prostu jako drobny upominek od "Ludu", o kt�rym m�wili Niewolni. Podsun��em im my�l, �e nale�a�oby zaasfaltowa� Stary Rynek, gdzie odby� si� wiec, sam za� nada�em wezwanie do was wszystkich w Dyrekcji. To ich zaj�o do waszego przybycia. I... i teraz wy mo�ecie przej�� sprawy w swoje r�ce. - �adnych widok�w na to, �e si� uspokoj�? - spyta� De Forest. - Mo�e pan spr�bowa� - zaproponowa� burmistrz. De Forest podni�s� g�os wobec o�ywaj�cego t�umu, kt�ry podsuwa� si� w naszym kierunku. Wsta� dzie�. - Nie uwa�acie, �e sprawa jest do za�atwienia? - odezwa� si�. Ale odpowiedzi� by�a wrzawa rozgniewanych g�os�w. - Sko�czyli�my z T�umami! Nie zamierzamy wraca� do Dawnych Dni! Przejmijcie nas! Zabierzcie st�d Niewolnych! Albo nami rz�dzicie, albo ich zabijemy! Precz z Ludem! Usi�owano zaintonowa� Pie�� Mac Donougha. Nie wyszli poza pierwsz� linijk�, gdy� ,,Victor Pirolo" ostrzegawczo zahucza� z g�ry nastrojon� na jeden ton syren�. Resztka bocznego muru na Starym Rynku zako�ysa�a si� i run�a do �rodka w rozlewiska asfaltu. Nikt si� nie odezwa� ani nie ruszy�, dop�ki kurz nie opad�, nadaj�c stalowej klatce pos�gu Salatiego szar� barw� popio�u. - Widzi pan, �e po prostu musicie nas przej��. De Forest wzruszy� ramionami. - M�wi pan tak, jak gdyby zdolno�� zarz�dzania bra�o si� z powietrza, niczym odpowiedni� ilo�� koni parowych. Nie mo�ecie rz�dzi� si� sami, na �adnych warunkach? - zapyta�. - Mo�emy, je�li pan tak zarz�dzi. B�dzie to kosztowa�o tylko �ycie tych tam paru na pocz�tek. Burmistrz wskaza� na drug� stron� placu, gdzie ludzie Arnotta wyprowadzili potykaj�c� si� gromadk� dziesi�ciorga czy tuzina m�czyzn i kobiet na brzeg jeziora i ustawili ich pod pos�giem. - Wydaje mi si� - powiedzia� p�g�osem Takahira - �e teraz si� zacznie. Ci�ba przed nami zawy�a jak dzikie zwierz�ta. W tym momencie wychyn�o jasne s�o�ce, ukazuj�c zamrugane zgromadzenie jego w�asnym oczom. Jak tylko zda�o sobie ono spraw�, �e jest t�umem, ujrzeli�my, �e przebiega przez nie dreszcz zgrozy i wzajemnego obrzydzenia dok�adnie tak samo, jak przez �rodek jeziora przebiega�y ostre podmuchy wiatru. Nie pad�o ani jedno s�owo, a zgromadzenie, b�d�c na p� �lepe, ruszy�o si�, rzecz jasna, powoli. Jednak w nieca�y kwadrans jego znakomita wi�kszo�� - trzy tysi�ce, wed�ug najni�szego szacunku - rozp�yn�a si� niczym szron na po�udniowych okapach. Reszta rozci�gn�a si� na trawie, w kt�rej t�um mniej czuje si� t�umem i na t�um mniej wygl�da. - Ci nie �artuj� - szepn�� burmistrz do Takahiry. - Jest tam spora grupa kobiet, kt�re wyda�y na �wiat dzieci. To mi si� nie podoba. Poranna bryza od jeziora poruszy�a drzewami wok� nas, zwiastuj�c upalny dzie�, s�o�ce odbija�o si� o�lepiaj�co od kanistrowatej os�ony pos�gu Salatiego, koguty pia�y po ogrodach i s�ycha� by�o z oddali trza�ni�cia furtek, kiedy ludzie na chwiejnych nogach odnajdywali si� w swoich domostwach. - Obawiam si�, �e nie b�dzie �adnych porannych dostaw - powiedzia� De Forest. - Poniek�d narobili�my we wsi zamieszania tej nocy. - To nie ma znaczenia - odpar� burmistrz. - Wszyscy mamy zapasy na sze�� miesi�cy. M y nie ryzykujemy. I nikt inny, je�li si� nad tym zastanowi�, te� nie ryzykowa�. Ju� chyba od trzech �wierci pokolenia �adnemu domostwu ani miastu nie zagrozi� brak �ywno�ci. A mimo to, czy jest dzisiaj na tej planecie jaki� dom albo miasto bez z�o�onych zapas�w na p� roku? Przypominamy rozbitk�w morskich ze starych ksi��ek, kt�rzy raz omal nie pomar�szy z g�odu, zawsze odt�d sk�adaj� w ukryciu resztki jedzenia i suchary. Zaiste nie ufamy �adnym t�umom, ani systemowi opartemu na t�umach! De Forest czeka�, a� ostatnie kroki ucichn� w oddali. Tymczasem wi�niowie u podn�a pos�gu szurali nogami, przepychali si� jeden przez drugiego i wiercili z bezczelno�ci� male�kich dzieci. �aden z nich nie mierzy� wi�cej ni� sze�� st�p wzrostu i wielu mia�o siwe w�osy, przypominaj�ce wyniszczone, wyn�dznia�e g�owy ze starych portret�w. T�oczyli si� w fizycznej styczno�ci, a rozrzucony w sporych odst�pach t�um mierzy� ich przekrwionymi oczami. Nagle jaki� m�czyzna spo�r�d wi�ni�w zacz�� przemawia�. Burmistrz nie przesadzi� ani troch�. Wychodzi�o na to, �e nasza planeta znajduje si� w okrutnej niewoli pod butem Dyrekcji Ruchu i Us�ug Transportowych. M�wca nawo�ywa� nas do powstania w ca�ej naszej sile, wy�amania krat naszego wi�zienia i skruszenia naszych kajdan�w. (Wszystkie jego metafory, nawiasem m�wi�c, wzi�te by�y z samego �redniowiecza). Nast�pnie domaga� si�, �eby ka�d� spraw� �ycia powszedniego, ��cznie z wi�kszo�ci� funkcji biologicznych, o ka�dej porze tygodnia, miesi�ca, czy roku, przedk�ada� do decyzji komukolwiek, jak wywnioskowa�em, kto akurat szwenda si� przypadkiem w pobli�u lub zamieszkuje w okre�lonym promieniu, i �eby ten kto� bezzw�ocznie rzuca� swoje zaj�cia w celu zadecydowania o tej sprawie, najpierw poprzez zebranie t�umu, nast�pnie przemow� do zebranych t�umowicz�w, a wreszcie poprzez stawianie krzy�yk�w na kartkach papieru, kt�r� to makulatur� nale�y p�niej policzy� w trakcie pewnego mistycznego obrz�dku z przysi�gami. Z tej niesamowitej zabawy mia� automatycznie powsta� wy�szy, szlachetniejszy i lepszy �wiat, oparty - facet demonstrowa� to ze straszn� klarowno�ci� szale�ca - na �wi�to�ci T�umu i niegodziwo�ci jednostki. Na zako�czenie g�o�no wzywa� Boga na �wiadka swoich osobistych zalet i swojej prawo�ci. Kiedy usta� potok s��w, zwr�ci�em si� do Takahiry, kt�ry z powag� pokiwa� g�ow�. - Ca�kiem prawid�owo - powiedzia�. - To wszystko jest w starych ksi��kach. Nie opu�ci� niczego, nawet pobrz�kiwania szabelk�. - Ale ja nie rozumiem, jak te banialuki mog� wytr�ci� z r�wnowagi dziecko, a co dopiero okr�g - odrzek�em. - Ach, jeszcze jeste� bardzo m�ody powiedzia� Dragomiroff. A poza tym, nie jeste� matk�. Sp�jrz prosz� na mamy. Dziesi�� do pi�tnastu pozosta�ych kobiet od��czy�o si� od milcz�cych m�czyzn i posuwa�o si� w kierunku wi�ni�w. Przypomina�o to ukradkowe podchodzenie ofiary przed atakiem, tak jak wilki na P�nocy okr��aj� wo�u pi�mowego. Wi�niowie zorientowali si� i bli�ej przysun�li do siebie. Burmistrz na moment ukry� twarz w d�oniach. De Forest wyst�pi� z go�� g�ow� pomi�dzy wi�ni�w, a powoli, nieub�aganie zamykaj�cy si� pier�cie�. - Wszystko to jest nader interesuj�ce - powiedzia� do wyczerpanego m�wcy. - Ale rzecz chyba w tym, �e gromadzili�cie t�umy i naruszyli�cie prywatno��. Jedna z kobiet wysun�a si� naprz�d, chc�c co� powiedzie� lecz przeszkodzi�a jej natychmiastowa, wyra�aj�ca poparcie wrzawa m�czyzn, kt�rzy u�wiadomili sobie, �e De Forest usi�uje roz�adowa� sytuacj�. - Racja! Racja! - wo�ano. - Odci�li�my si�, bo oni robili t�umy i naruszali �ycie prywatne! Tego si� trzymaj! Graj na tej strunie! Wykluczy� Niewolnych! Dyrekcja rz�dzi! Cicho! - Tak, Dyrekcja rz�dzi! - powiedzia� De Forest. - Przyjmuj� formalnie o�wiadczenie o zbieraniu t�um�w, je�li wam to odpowiada, ale cz�onkowie Dyrekcji mog� je potwierdzi�. Czy to wystarczy? Kobiety zbli�y�y si� o jeszcze jeden krok, zwieraj�c i rozwieraj�c opuszczone do bok�w pi�ci. - �wietnie! Doskonale! - krzyczeli m�czy�ni. - To nam wystarcza. Tylko zabierzcie ich st�d jak najpr�dzej. - Chod�cie do nas! - zawo�a� De Forest do wi�ni�w. - �niadanie ju� stygnie. Okaza�o si� jednak, �e oni nie chc� odej��. Pragn� pozosta� w Chicago i gromadzi� t�umy. Wytkn�li De Forestowi, �e jego propozycja jest karygodnym zamachem na �ycie prywatne. - M�j dobry cz�owieku - zwr�ci� si� Pirolo do ich najwi�kszego krzykacza - po�pieszcie si�, bo inaczej ten wasz zawsze sprawiedliwy t�um zabije was! - Ale to by�by mord - zaprotestowa� wyznawca t�um�w, na co wszyscy rykn�li gromkim �miechem, kt�ry zdawa� si� �wiadczy� o za�egnaniu kryzysu. Jaka� kobieta wyst�pi�a z szeregu niewiast za�miewaj�c si�, prosz� mi wierzy�, .r�wnie beztrosko, jak wszyscy. Jedn� d�oni� przes�ania�a, naturalnie, oczy, drug� przycisn�a do gard�a. - Och, niepotrzebnie si� l�kaj�, �e ich zabijemy! - zawo�a�a. - Zupe�nie niepotrzebnie - powiedzia� De Forest. - Ale nie s�dzi pani, �e skoro ju� Dyrekcja tu rz�dzi, mo�ecie wraca� do domu, a my tymczasem zabierzemy st�d tych ludzi? - Znajd� si� w domu znacznie wcze�niej, nim to nast�pi. Mieli�my... mieli�my poniek�d ci�ki dzie�. Wyprostowa�a si� na ca�� wysoko��, g�ruj�c nawet nad De Forestem, kt�ry mierzy� sze�� st�p i osiem cali, i u�miechn�a si� z oczami zamkni�tymi przed k�uj�cym �wiat�em. - Tak, poniek�d - powiedzia� De Forest. - Obawiam si�, �e s�o�ce mo�e pani� troch� razi�. �ci�gniemy ni�ej statek. Da� znak "Pirolo", �eby opu�ci� si� mi�dzy nas a s�o�ce i jednocze�nie wzi�� w obwodowe p�ta wi�ni�w, kt�rzy chwiali si� troch� na nogach. To ich wyra�nie usztywni�o. Znowu zabrzmia� g�os kobiety, melodyjny, g��boki i �agodny: - Wydaje mi si�, �e wy m�czy�ni nie zdajecie sobie sprawy, jak ogromne znaczenie maj� dla kobiety takie... takie rzeczy. Urodzi�am troje dzieci. My kobiety nie chcemy wyda� swoich dzieci na pastw� t�um�w. To pewnie dziedziczny instynkt. T�umy przynosz� nieszcz�cie. Powr�t Dawnych Dni. Nienawi��, strach, szanta�, opini� publiczn�, ,,Lud"... i to! To! To! - wskaza�a wyci�gni�tym palcem na pos�g, a t�um ponownie zaszemra�. - Tak, je�li da� im woln� drog� - powiedzia� De Forest. - Lecz ten drobny incydent... - Dla nas kobiet ma to wielkie znaczenie, aby ten... ten drobny incydent nigdy si� ju� nie powt�rzy�. Nigdy, to oczywi�cie wielkie s�owo, jednak wyra�a nasze wewn�trzne przekonanie, �e t�umy musz� by� likwidowane w zarodku. Te istoty - lew� r�k� uczyni�a gest w stron� wi�ni�w, kt�rzy niczym wodorosty w falach przyp�ywu i odp�ywu ko�ysali si� pod naporem obwod�w - ci ludzie maj� i przyjaci�, i �ony, i dzieci w naszym mie�cie i gdzie indziej. Nikt im nie chce zrobi� nic z�ego, prosz� pana. To potworne, wyrugowa� istot� ludzk� z pi��dziesi�ciu, a mo�e i sze��dziesi�ciu lat szcz�liwego �ycia. Sama mam dopiero czterdziestk�. Wi�c rozumiem. Ale mimo to ma si� �wiadomo��, �e nale�y ich ukara� dla przyk�adu, bowiem nie ma zbyt wysokiej ceny, je�li... je�li mo�na sko�czy� z tymi lud�mi i tym wszystkim, co si� z nimi wi��e. Czy to dla pana jest zupe�nie jasne, czy te� zechce pan kaza� swoim ludziom, �eby zdj�li os�on� z pos�gu? Jest na co popatrze�. - Ca�kiem jasne. Lecz chyba nikt z tu obecnych nie pragnie ogl�da� pos�gu na pusty �o��dek. Przepraszam na moment. De Forest wezwa� statek: - Przygotowa� arkan z lewej burty, bardzo prosz�. Po czym zwr�ci� si� nieco szorstko do kobiety: - Mog�aby pani pozostawi� nam odrobin� swobody w tej materii. - Och, naturalnie. Dzi�kuj� panu za tak wiele cierpliwo�ci. Wiem, �e moje argumenty s� g�upiutkie, ale... - odwracaj�c si� jakby do odej�cia, doda�a zmienionym g�osem: - Mo�e to panu u�atwi podj�cie decyzji. Zamachn�a si� praw� r�k�, w kt�rej trzyma�a n�. Nim ostrze zd��y�o powr�ci� do jej gard�a czy piersi, zosta�o wyrwane z jej d�oni, rozb�ys�o wyleciawszy z cienia statku i migoc�c w blasku s�o�ca spad�o u st�p pos�gu w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu jard�w. Odrzucone rami� utkwi�o w potrzasku, przez chwil� zastyg�e jak odlew z metalu i dopiero wy��czenie obwodu pozwoli�o kobiecie zwolna opu�ci� r�k� do boku. Reszta kobiet wycofa�a si� w milczeniu pomi�dzy m�czyzn. Pirolo zatar� r�ce, a Takahira pokiwa� g�ow�. - Sprytnie si� spisa�e�, De Forest - powiedzia�. - C� za przepi�kna poza! - szepn�� Dragomiroff, jako �e wystraszona kobieta by�a bliska �ez. - Dlaczego mnie powstrzymali�cie? Zrobi�abym to! - zawo�a�a. - Nie w�tpi�, prosz� pani - rzek� De Forest. - Lecz nam nie wolno marnowa� pani �ycia na tych ludzi. Mam nadziej�, �e potrzask nie zwichn�� nadgarstka - sterowanie arkanem to nie lada sztuka. My�l� jednak, �e ma pani ca�kowit� racj� w sprawie kobiet t dzieci tych osobnik�w. Zabierzemy je st�d wszystkie, je�li pani obieca nie zrobi� �adnego g�upstwa. - Obiecuj�... Obiecuj� - Z trudem panowa�a nad sob�. - Bo to jest tak bardzo wa�ne dla nas kobiet. My wiemy, czym to pachnie, wi�c pomy�la�am, �e jak pan zobaczy, �e nie �artuj�... - Zobaczy�em, �e pani nie �artuje i osi�gn�a pani sw�j cel. Natychmiast zabieram st�d wszystkich waszych Niewolnych. Burmistrz sporz�dzi list� ich przyjaci� i rodzin w mie�cie i na terenie okr�gu, i dzi� po po�udniu wyprawi ich w �lad za nami. - Jasne - burmistrz d�wign�� si� na nogi. - Je�li ju� widzisz na oczy, Keefe, to mo�e lepiej by�cie do ko�ca zr�wnali Stary Rynek? Nie wygl�da on malowniczo w obecnym stanie, a nie b�dzie ju� nam nigdy potrzebny dla t�um�w. - My�l�, �e najlepiej pan zrobi, panie burmistrzu, zr�wnuj�c z ziemi� r�wnie� ten pos�g - powiedzia� De Forest. - Nie kwestionuj� jego warto�ci jako dzie�a sztuki, ale wydaje mi si�, �e jest w nim co� chorego. - Z pewno�ci�, sir. Hej, Keefe! Zw�glij Murzyna, zanim zabierzesz si� do topienia Rynku. Ja p�jd� do komunikator�w i zawiadomi� Okr�g, �e Dyrekcja przej�a zarz�d. Czy b�d� jakie� dodatkowe nominacje, sir? - �adnej. Nie mamy tylu ludzi, �eby marnowa� ich na te le�ne ost�py. Rz�d�cie si� dalej tak, jak do tej pory, tyle �e pod skrzyd�em Dyrekcji. Arnott, zago�, prosz�, swoich Niewolnych na pok�ad. Osad� statek na ziemi i wpu�� ich przez luki z�zowe. Zaczekamy, a� sko�cz� z tym dzie�em sztuki. Wi�niowie przedefilowali przed nim peroruj�c niestrudzenie, chocia� nie mogli gestykulowa� w sid�ach obwodu. Nast�pnie zajecha�y nawierzchniarki, po dwie z ka�dej strony pos�gu. Widzowie zgodnie odwr�cili spojrzenia, ale nie by�o to wcale potrzebne. Keefe w��czy� pe�n� moc i obiekt po p