2484

Szczegóły
Tytuł 2484
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2484 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2484 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2484 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DAVID EDDINGS PROROKINI Z KELL KSI�GA PI�TA MALLOREONU SCAN-DAL PROLOG Wyj�tki z "Ksi�gi Wiek�w", Ksi�ga Pierwsza Ewangelii Mallorea�skich: Albowiem takie s� wieki Cz�owieka: W Pierwszym Wieku zosta� stworzony cz�owiek i zbudzi� si� on zdumiony i oniemia�y, kiedy ujrza� otaczaj�cy go �wiat. A ci, co go stworzyli, przyjrzeli mu si� bacznie i wybrali spo�r�d mu podobnych, kt�rzy im si� spodobali, a reszta zosta�a wyp�dzona. I niekt�rzy udali si� na poszukiwanie ducha zwanego ULem, a ci opu�cili nas i pod��yli na zach�d i wi�cej oczy nasze ich nie ogl�da�y. A niekt�rzy przeczyli istnieniu bog�w i poszli na dalek� p�noc, aby zmaga� si� z demonami. A inni zwr�cili si� ku sprawom doczesnym i poszli na wsch�d, gdzie pot�ne miasta wznie�li r�kami swemi. My za� oddali�my si� rozpaczy i usiad�szy na ziemi w cieniu g�r Korim z gorycz� oddali�my si� lamentom nad losem naszym, �e�my najpierw stworzeni, a p�niej wygnani zostali. A sta�o si�, �e po�r�d tego zawodzenia jedna z niewiast naszego plemienia wpad�a w nag�y zachwyt i jakby potrz�s�a ni� jaka� pot�na r�ka. I wsta�a z ziemi, na kt�rej siedzia�a, i przewi�zawszy oczy suknem jako znak, i� ujrza�a co �adnemu ze �miertelnik�w ujrze� nie by�o dane, jako �e by�a to pierwsza prorokini na �wiecie ca�ym. I maj�c jeszcze sw� wizj� przed oczyma przem�wi�a do nas takimi s�owy: - Ujrzyjcie! Uczta zosta�a wydana na cze�� Tych, co nas stworzyli, a b�dziecie nazywa� �wi�to Uczt� �ycia. A ci, co nas stworzyli, wybrali to, co ich raduje, a to, co ich nie raduje, nie zosta�o wybrane. My jeste�my �wi�tem �ycia i smu�cie si�, i� �aden Go�� ze �wi�ta nie wybra� was. Nie rozpaczajcie jednako, albowiem jeden Go�� jeszcze nie przyby� na uczt�. Inni Go�cie ju� si� po�ywili, lecz wielka Uczta �ycia oczekuje wci�� na Ukochanego Go�cia, kt�ry przyb�dzie p�niej i zapowiadam, wszystkim ludziom, �e to On nas wybierze. Oczekujcie wi�c jego nadej�cia, jako �e pewne jest ono. Odrzu�cie wszelki smutek i zwr��cie twarze ku niebu i ku ziemi, aby dane wam by�o odczyta� znaki tam zapisane, jako �e m�wi� to wszystkim ludziom. Na was spoczywa brzemi� oczekiwania. Zaprawd� powiadam, i� On nie mo�e was wybra� dop�ty wy nie wybierzecie Jego. Takie jest Przeznaczenie, Los dla kt�rego nas stworzono. A zatem powsta�cie i nie sied�cie ju� nadaremnie na ziemi lamentuj�c jeno. Podejmijcie zadanie i przygotujcie drog� dla Tego, kt�ry na pewno nadejdzie. Zdumia�y nas owe s�owa i dok�adnie je rozwa�yli�my. Zadali�my pytania prorokini, lecz odpowiedzi zawi�e by�y i niejasne. Tak te� si� sta�o, �e zwr�cili�my nasze twarze ku niebu i nachylili�my swe uszy na szepty, kt�re dochodzi�y z ziemi, aby widzie�, s�ysze� i uczy� si�. A kiedy nauczyli�my si� czyta� z ksi�gi niebios i s�ucha� szept�w mi�dzy ska�ami, znale�li�my niezliczone mn�stwo znak�w m�wi�cych, i� przyb�d� dwa duchy, z kt�rych jeden dobry a drugi z�y b�dzie. Pracowali�my wytrwale, nieustannych zmartwie� doznaj�c, albowiem nie by�o w�r�d nas m�drca co by zdecydowa� umia�, kt�ry duch z�y a kt�ry dobry. Jako �e po prawdzie, z�o jest przebrane za dobro w Ksi�dze Niebios i w mowie ziemi, a nie ma takiego m�drca co by potrafi� s�usznego wyboru dokona�. Wyszli�my zatem z cienia g�r Korim i udali�my si� na ziemie le��ce za nimi, gdzie zacz�li�my wyczekiwa�. Od�o�ywszy na bok wszelkie troski cz�owiecze, skupili�my wszystkie wysi�ki na zadaniu, kt�re mieli�my wype�ni�. Czarodziejki i wieszcze nasi poszukali pomocy w �wiecie duch�w, a nekromanci radzili si� zmar�ych, a wr�bici nasi udali si� po rad� do ziemi. Lecz na nieszcz�cie nikt nie wiedzia� wi�cej ni�li my sami. Wtedy zeszli�my si� na �yznej r�wninie, a�eby zebra� wszystko czego si� dowiedzieli�my. A oto s� prawdy, jakie poznali�my z gwiazd, od kamieni, z serc ludzkich i umys��w duch�w: Wiedzcie wy, �e wszystko od pocz�tku czas�w doznawa�o szpec�cego rozdzia�u, jako �e i podzia� pocz�� si� w istocie stworzenia. Niekt�rzy m�wili, �e jest to naturalne i �e b�dzie tak a� po dni kres, lecz zaprawd� mylili si�. Gdyby podzia� z przeznaczenia wiecznym mia� by�, w�wczas celem stworzenia sta�oby si� jego doznawanie. Wszelako gwiazdy i duchy, i g�osy po�r�d kamieni m�wi� o dniu, kiedy rozdzia�owi nadejdzie kres, a wszystko stanie si� jedno�ci�, jako �e samo stworzenie wie o nadej�ciu owego dnia. Wiedzcie, i� dwa duchy rywalizuj� ze sob� po�rodku czasu, a duchy jeno dwoma obliczami s� tego, co podzieli�o stworzenie. W czasie, co nadej�� ma, owe duchy spotkaj� si� na �wiecie naszym, a wtedy nadejdzie czas Wyboru. A je�li Wyb�r nie zostanie dokonany, �wiat ca�y zniknie, a Ukochany Go��, o kt�rym m�wi�a prorokini, nigdy nie przyb�dzie. Zaprawd� tak� tre�� nios�y jej s�owa prorocze: - Ujrzyjcie! On nie mo�e wybra� was dop�ty wy nie wybierzecie Jego. - Wyb�r, jakiego mamy dokona�, jest wyborem miedzy dobrem i z�em, i rozdzia�em mi�dzy dobro i z�o, a rzeczywisto��, jakowa zaistnieje po dokonaniu wyboru, b�dzie rzeczywisto�ci� dobra albo rzeczywisto�ci� z�a i b�dzie panowa�a a� po dni kres. Ujrzyjcie prawd�: ska�y tego �wiata jako i wszystkich innych �wiat�w mrucz� nieustaj�co o dw�ch kamieniach, co le�� po�rodku podzia�u. Onegdaj owe kamienie by�y jednym i sta�y w �rodku stworzenia, lecz tak jako wszystko inne zosta�y one podzielone i w momencie podzia�u oderwane od siebie z moc�, kt�ra zniszczy�a ca�e s�o�ca. Tam gdzie kamienie spotkaj� si� ponownie, dojdzie do ostatecznego spotkania miedzy dwoma duchami. I nadejdzie dzie�, kiedy wszystko na powr�t stanie si� jednym, z wyj�tkiem owych dw�ch kamieni, jako �e podzia� ich jest tak wielki, i� nigdy nie mog� zosta� po��czone. W dniu, kiedy sko�czy si� podzia�, jeden z kamieni przestanie istnie� na wieki i w owym dniu jeden z duch�w odejdzie na zawsze. Takie zatem by�y prawdy, jakie zebrali�my, a nasze odkrycie tych�e znaczy�o koniec Wieku Pierwszego. Drugi Wiek cz�owieka zacz�� si� od grzmot�w i trz�sienia ziemi, jako �e ziemia si� rozszczepi�a, a szczelin� zape�ni�o morze, aby rozdzieli� l�dy i ludzi, tak jak stworzenie jest podzielone. G�ry Korim zatrz�s�y si�, j�kn�y i wyda�y z siebie ci�kie westchnienie, kiedy po�kn�y je w�d bezmiary. My jednak wiedzieli�my, �e to nadejdzie, jako �e nasi prorocy ostrzegli nas, �e tak b�dzie. Poszli�my zatem swoj� drog� i znale�li�my bezpieczne schronienie, zanim �wiat p�k�, a morze pierwej odp�yn�o, potem wr�ci�o i nigdy ju� si� nie cofn�o. W dniach, jakie nasta�y po wp�yni�ciu morza, dzieci Boga Smoka uciek�y z w�d i zamieszka�y na p�noc od nas za g�rami. Nasi prorocy powiedzieli, �e dzieci Boga Smoka pewnego dnia przyjd� do nas jako zdobywcy. Naradzili�my si� miedzy sob�, rozwa�aj�c jak nie obrazi� dzieci Boga Smoka, kiedy przyb�d�, a�eby nie przeszkadza�y w dzie�ach naszych. W ko�cu uradzili�my, �e naszych wojowniczych s�siad�w najmniej zainteresuj� pro�ci ludzie uprawiaj�cy gleb�, �yj�cy we wsp�lnotach prostych, i tak te� u�o�yli�my swe �ycie. Zburzyli�my miasta nasze i odnie�li�my kamienie i wr�cili�my do ziemi, �eby nie wzbudza� czujno�ci ani zazdro�ci naszych s�siad�w. Mija�y lata i stawa�y si� wiekami, a te r�wnie� mija�y. I jak si� spodziewali�my, przyby�y dzieci Angaraku i ustanowi�y swe panowanie narzucaj�c prawa i zwyczaje swoje. Nazwali ziemie, kt�re zamieszkali, Dalazj�, a my robili�my co nam kazali i nadal prowadzili�my nasze badania i rozwijali nauki. Na dalekiej p�nocy zdarzy�o si� w�wczas, i� ucze� Boga Aldura przyby� wraz z innymi, aby odzyska� rzecz, kt�r� B�g Smok skrad� Aldurowi. Czyn ten by� tak wa�ny, �e kiedy si� dokona�, Drugi Wiek sko�czy� si� i zacz�� Trzeci. W Trzecim Wieku kap�ani Angaraku, kt�rych ludzie nazywaj� Grolimami, przyszli do nas, aby prawi� o Bogu Smoku i jego g�odzie naszej mi�o�ci, a my rozwa�yli�my ich s�owa, tak jak rozwa�ali�my s�owa wszystkich ludzi. Zajrzeli�my do Ksi�gi Niebios i wyczytali�my, i� Torak by� inkarnacj� boskiego aspektu jednego z duch�w, co rywalizuj� w �rodku czasu. Gdzie� zatem by� drugi? Jak ludzie mogli wybiera�, skoro przyby� do nich jeden duch? Wtedy to �wiadomo�� straszliwej odpowiedzialno�ci dotar�a do umys��w naszych. Duchy przyb�d� do nas, ka�dy w swoim czasie i ka�dy b�dzie g�osi� sw� dobro� i z�o tego drugiego. Wyb�r nale�a� do cz�owieka. Radzili�my si� mi�dzy sob� i zdecydowali�my, i� pochylimy g�owy, do czego Grolimowie tak usilnie nas nak�aniali. To da nam mo�liwo�� zbadania natury Boga Smoka i lepszego przygotowania do Wyboru, kiedy drugi b�g si� pojawi. I wydarzenia dziej�ce si� na �wiecie przeszkodzi�y nam; Angarakowie ��czyli si� z wielkimi budowniczymi miast ze wschodu, jakowi zwali si� Melcenami i wznie�li imperium, co siad�o okrakiem na ca�ym kontynencie. I sta�y si� ludy Angaraku wykonawcami czyn�w, albowiem Melcenowie byli wykonawcami zada�. Czyn raz dokonany pozostaje dokonanym, wszelako zadanie powraca z ka�dym dniem. I przybyli do nas Melcenowie szukaj�c tych, kt�rzy mogli im pom�c w ich nie ko�cz�cych si� zadaniach. Zdarzy�o si�, �e jeden z naszego rodu pom�g� Melcenom i przemierzy� ziemie p�nocy, aby wykona� zadanie. Przyby� on do miejsca zwanego Ashaba szukaj�c tam schronienia przed burz�, co go w drodze zasta�a. A panem domu w Ashabie nie by� ani Grolim, ani Angarak, ani jakikolwiek inny cz�owiek, jako �e by� to Dom Toraka. Toraka ciekawili nasi ludzie i pos�a� po w�drowca i wszed� on, aby ujrze� Boga Smoka. W chwili kiedy spojrza� w twarz Toraka, sko�czy� si� Wiek Trzeci, a zacz�� Czwarty Wiek, jako �e B�g Smok Angaraku nie by� jednym, na kt�rego czekali�my. Znaki, jakowe by�y na nim, nie prowadzi�y poza niego i brat nasz natychmiast dostrzeg�, i� wiecznie pot�piony �w b�g sta� si� i umrze wkr�tce. Wtedy poznali�my omy�k� nasz� i dziwili�my si� temu, czego wcze�niej nie wiedzieli�my, i� nawet b�g bywa jeno narz�dziem przeznaczenia. Zaprawd� zwa�cie, i� Torak by� jednym z dw�ch przeznacze�, lecz nie by� ca�ym przeznaczeniem. Zdarzy�o si�, �e na dalekim kra�cu �wiata zosta� u�miercony kr�l, a wraz z nim ca�a rodzina, z wyj�tkiem jednego. A kr�l by� stra�nikiem jednego z owych kamieni mocy i kiedy doniesiono o tym Torakowi, B�g Smok zatriumfowa�, albowiem uwierzy�, i� odwieczny wr�g jego unicestwiony na zawsze zosta�. Nast�pnie rozpocz�� Torak przygotowania do wojny z Kr�lestwami Zachodu. Wszak�e znaki na niebiosach i szepty w ska�ach powiedzia�y nam, �e nie by�o jak s�dzi� Torak. Kamie� nadal by� strze�ony, a Unia stra�nik�w pozosta�a nieprzerwana. Wojna Toraka mia�a przynie�� mu smutek. Przygotowania trwa�y d�ugo, a zadania jakie na�o�y� na swe ludy by�y zadaniami dla pokole� ca�ych. Podobnie jak my, Torak patrzy� w niebo, aby czyta� znaki, kt�re wskaza�yby mu dzie� wyprawy. Ale Torak szuka� na niebie tylko tych znak�w, jakowe pragn�� dojrze�, i nie czyta� ca�ego przes�ania zapisanego w gwiazdach. A widz�c jeno cz�� znak�w popchn�� swe si�y w najgorszy z mo�liwych dni. I nieszcz�cia spad�y na wojownik�w Toraka na rozleg�ej r�wninie przed miastem Vo Mimbre na dalekim Zachodzie, a B�g Smok zapad� w sen, aby oczekiwa� przyj�cia swego wroga. Wtedy do naszych uszu dotar�y szepty z innym imieniem. Szept �w stawa� si� dla nas coraz bardziej wyra�ny i w dzie� narodzin szept przemieni� si� w krzyk wielki, i oto przyszed� na �wiat Belgarion, Zab�jca Boga. Bieg wydarze� nabra� teraz wi�kszego tempa, a p�d ku straszliwemu spotkaniu sta� si� tak osza�amiaj�cy, �e litery na stronicach Ksi�gi Niebios zamaza�y si� od p�du owego. W dzie�, w kt�rym ludzie �wi�tuj� stworzenie �wiata, kamie� mocy zosta� dostarczony Belgarionowi. A w chwili kiedy d�o� jego zacisn�a si� na kamieniu, Ksi�ga Niebios nape�ni�a si� �wiat�em, a d�wi�k imienia Belgariona dochodzi� z najdalszej nawet gwiazdy. I uda� si� Belgarion do Mallorei dzier��c kamie� mocy i czuli�my jak Torak budzi si� ze snu. I nasta�a owa noc straszliwa. Patrzyli�my bezradnie, a ogromne stronice Ksi�gi Niebios wicher dziej�w przek�ada� tak szybko, i� nie mogli�my odczyta� znak�w na nie naniesionych. A� wreszcie karty zatrzyma�y si� i odczytali�my jeden wers straszliwy - "I nasta� kres �ywota Toraka", i ksi�g� wstrz�s targn�� i �wiat�o ponad wszelakim stworzeniem zgas�o. W owej straszliwej chwili ciemno�ci i ciszy sko�czy� si� Wiek Czwarty i zacz�� Wiek Pi�ty. U zarania Wieku Pi�tego znale�li�my tajemnic� w Ksi�dze Niebios. Albowiem pierwej wszystko zmierza�o do spotkania mi�dzy Belgarionem a Torakiem, jednako owe wydarzenia by�y jeno zapowiedzi� innego spotkania. I by�y znaki pomi�dzy gwiazdami, jakowe powiedzia�y nam, i� Przeznaczenia wybra�y dwie drogi ostatecznego spotkania, i czuli�my obecno�� tych, kt�rych nie znali�my imienia, jako �e stronice Ksi�gi Niebios by�y ciemne i niewyra�ne. Zaprawd� czuli�my obecno�� odzian� w ciemno��, a owa obecno�� porusza�a si� mi�dzy lud�mi, i ksi�yc m�wi� wyra�nie, i� niewiasta jest pos�a�cem ciemno�ci. I w wielkim, zam�cie, jaki przes�oni� nam wersy Ksi�gi Niebios, ujrzeli�my rzecz jedn�: wieki cz�owieka stawa�y si� coraz kr�tsze w miar� jak mija�y i Wydarzenia, co by�y spotkaniem miedzy dwoma przeznaczeniami, zbli�a�y si� coraz bardziej do siebie. I min�� czas kontemplacji, i teraz musimy si� �pieszy�, aby ostatnie z Wydarze� nie zasta�o nas nie przygotowanych. I sta�o si�, i� uradzili�my prowadzi� uczestnik�w ostatecznego Wydarzenia, a�eby przybyli oboje w wyznaczone miejsce o wyznaczonym czasie. Wys�ali�my podobie�stwo Tej, Kt�ra Musi Dokona� Wyboru, ku zakapturzonej pos�anniczce ciemno�ci i Belgarionowi, Zab�jcy Boga, a ona wskaza�a im �cie�k�, kt�ra zaprowadzi ich do miejsca Wyboru. I zabrali�my si� za przygotowania, jako �e wiele zosta�o do zrobienia, i wiedzieli�my, i� owo Wydarzenie ostatnim b�dzie. Podzia� stworzenia trwa� zbyt d�ugo i podczas spotkania dw�ch Przeznacze� dobiegnie jego kres i wszystko na powr�t jednym si� stanie. CZʌ� PIERWSZA Kell Rozdzia� I Wodne powietrze silnie wype�nia�a wo� drzew, kt�re nie zrzuca�y li�ci, lecz sta�y ciemnozielone, �ywiczne a� po kres swych dni. Promienie s�o�ca odbijaj�ce si� od pokrytych �niegiem p�l o�lepia�y blaskiem, a w uszach podr�nych nieustannie d�wi�cza�o szemranie wody sp�ywaj�cej korytami g�rskich strumieni, karmi�cych opas�e rzeki wij�ce si� wiele mil dalej na r�wninach Darshivy i Gandaharu. Temu szemraniu, a nierzadko rykowi kipieli p�dz�cej na spotkanie wielkiej rzeki Magan towarzyszy�y delikatne, melancholijne westchnienia wszechobecnego wiatru owiewaj�cego ciemnozielone, sosnowe, �wierkowe i jod�owe lasy porastaj�ce bujnie wzg�rza, kt�re si�ga�y t�sknie ku niebu. Szlak, jaki obrali Garion i jego przyjaciele, wznosi� si� nieustannie i wi� wzd�u� potok�w toruj�c sobie drog� w�r�d g�rskich zboczy. Dotar�szy na jeden szczyt dostrzegali kolejny, a ponad wszystkimi majaczy�y niewyra�nie w dali szczyty wy�sze ponad wszelkie wyobra�enie - wystrzeliwa�y ku g�rze, by dotkn�� samego sklepienia niebios; szczyty pierwotne i dziewicze, otulone okryw� wiecznego �niegu. Garion by� ju� wcze�niej w g�rach, lecz nigdy nie widzia� tak wysokich i cho� wiedzia�, �e te si�gaj�ce nieba wie�yce wznosi�y si� wiele mil przed nimi, przejrzyste g�rskie powietrze sprawia�o, �e odnosi� wra�enie, i� m�g�by ich dotkn�� wyci�gaj�c r�k�. Doko�a panowa� niezm�cony spok�j; spok�j, kt�ry zmy� wszelki zam�t i obawy towarzysz�ce podr�nym na r�wninach le��cych poni�ej, a jednocze�nie u�pi� uwag� i nawet my�li. Ka�dy zakr�t i grzbiet g�rski ods�ania�y nowe, niesamowite widoki, urzekaj�ce jeszcze bardziej ni� poprzednie, tak �e oczarowani jechali w ciszy i g��bokim uniesieniu. Niemo�liwym wydawa�o si�, by kiedykolwiek wcze�niej cz�owiek dotkn�� stop� tych wiecznych g�r. Panowa�o lato i d�ugie, ciep�e dni wype�nione by�y s�o�cem. Nie opodal kr�tego traktu �piewa�y weso�o ptaki, a zapach ogrzanych promieniami s�onecznymi, wiecznie zielonych ro�lin urozmaica�a delikatna wo� dzikich kwiat�w porastaj�cych rozleg�ymi kobiercami strome ��ki. Od czasu do czasu dziki, przeszywaj�cy krzyk or�a odbija� si� d�wi�cznym echem od ska�. - Czy my�la�e� kiedykolwiek o przeniesieniu swej stolicy? - spyta� Garion jad�cego obok cesarza Mallorei. M�wi� �ciszonym g�osem. Czu� instynktownie, �e g�o�na rozmowa w pewien spos�b profanowa�aby otaczaj�ce ich pi�kno. - Nie. Raczej nie, Garionie - odpar� Zakath. - M�j rz�d nie m�g�by tutaj funkcjonowa�. Biurokracja to domena Melcen�w, kt�rzy sprawiaj� wra�enie rozs�dnych, niesk�onnych do uniesie� ludzi, lecz w istocie nimi nie s�. Obawiam si�, �e moi urz�dnicy sp�dziliby po�ow� czasu rozkoszuj�c si� t� sceneri�, a drug� po�ow� straciliby na pisanie kiepskiej poezji. Nie by�oby mowy o �adnej pracy. Poza tym, nie masz najmniejszego poj�cia, jak tu jest zim�. - �nieg? Zakath skin�� g�ow�. - Ludzie zamieszkuj�cy te tereny nie zadaj� sobie trudu, by mierzy� grubo�� pokrywy w calach. Mierz� j� w stopach. - Czy s� tu jacy� ludzie? Nikogo jak na razie nie widzia�em. - Jest ich troch�; g��wnie traperzy, poszukiwacze z�ota i im podobni. - Zakath u�miechn�� si� s�abo. - Prawd� m�wi�c, my�l�, �e ich profesja to tylko pretekst. Niekt�rzy ludzie po prostu wol� samotno��. - To wymarzone miejsce. Cesarz Mallorei zmieni� si� znacznie od czasu, gdy opu�cili enklaw� Ateski na brzegu rzeki Magan. Wyszczupla� znacznie, a z jego oczu znikn�� martwy wyraz. Jecha� ostro�nie, podobnie jak Garion i reszta, bacznie obserwuj�c otoczenie. W Zakacie nie nast�pi�a jednak tylko zewn�trzna przemiana. Cesarz nale�a� do �udzi zadumanych, nawet melancholijnych, popadaj�cych cz�sto w g��bok� depresj�, lecz zawsze kieruj�cych si� ambicj�. Garion nierzadko odczuwa�, �e mallorea�ska ambicja i widoczna ��dza w�adzy nie wynika�y tak bardzo z jakiej� wewn�trznej potrzeby tkwi�cej w tym cz�owieku, lecz by�y sposobem nieustannego sprawdzania samego siebie, a prawdopodobnie na g��bszym poziomie wywodzi�y si� z d��enia do samounicestwienia. Cz�sto zdawa�o si�, �e Zakath rzuci� samego siebie oraz wszelkie zasoby swego imperium do wprost niemo�liwej do wygrania walki, potajemnie licz�c na to, �e w ko�cu napotka kogo�, kto oka�e si� do�� silny, by go zabi�, a co za tym idzie, wyswobodzi� od ci�aru �ycia, kt�ry sta� si� dla niego nie do zniesienia. Ten okres nale�a� ju� do przesz�o�ci. Spotkanie Cyradis na brzegu rzeki Magan odmieni�o go. �wiat, kt�ry do tej pory wydawa� mu si� p�aski i zje�cza�y, nabra� nowego kolorytu. Czasami Garionowi wydawa�o si�, �e dostrzega na obliczu przyjaciela s�aby blask nadziei, jaka nigdy wcze�niej nie go�ci�a na twarzy cesarza. Na szerokim zakr�cie Garion dostrzeg� wilczyc�, kt�r� znalaz� onegdaj w martwym darshiva�skim lesie. Siedzia�a cierpliwie, najwyra�niej ich oczekuj�c. Zachowanie zwierz�cia coraz bardziej zdumiewa�o Gariona. Teraz, kiedy okaleczona �apa wygoi�a si� zupe�nie, wilczyca czasem przepada�a gdzie� w pobliskich lasach w poszukiwaniu stada, lecz zawsze wraca�a, wyra�nie nie przejmuj�c si� faktem, �e nie uda�o jej si� zlokalizowa� swych towarzyszy. Przebywanie z nowymi przyjaci�mi zdawa�o si� napawa� j� szczeg�lnym zadowoleniem. P�ki przemierzali lasy i niezamieszka�e g�rskie tereny, jej szczeg�lne zachowanie nie sprawia�o �adnych k�opot�w, lecz wiedzieli, �e nie zawsze b�d� w�drowali przez dzicz, a pojawienie si� nieoswojonego i nerwowego wilka na zat�oczonej ulicy sporego miasta z pewno�ci� przyci�gn�oby uwag� jego mieszka�c�w. - Co u ciebie, ma�a siostro? - spyta� grzecznie Garion j�zykiem wilk�w. - Dobrze - odpar�a. - Znalaz�a� �lady swego stada? - Dooko�a du�o wilk�w, lecz nie nale�� do mego stada. Zostan� jeszcze z wami. Gdzie moje m�ode? Garion spojrza� przez rami� na niewielki, dwuko�owy pojazd tocz�cy si� z ty�u. - Siedzi ko�o mojej partnerki w tej rzeczy z okr�g�ymi stopami. Wilczyca westchn�a. - Je�li dalej b�dzie tak siedzia�, nied�ugo zapomni, jak si� biega, nie m�wi�c ju� o polowaniu - stwierdzi�a z dezaprobat� - a je�li twoja partnerka dalej b�dzie go tak karmi�a, szczeni� rozepchnie sobie brzuch i nie przetrwa p�niej chudego okresu, kiedy jest ma�o jedzenia. - Porozmawiam z ni�. - Pos�ucha? - Prawdopodobnie nie, ale mimo wszystko porozmawiam z ni�. Ona bardzo lubi ma�ego i cieszy si�, kiedy ma go przy sobie. - Wkr�tce powinnam nauczy� go polowa�. - Tak, wiem. Wyt�umacz� to mojej partnerce. - Jestem wdzi�czna. - Przerwa�a rozgl�daj�c si� uwa�nie. - Miejcie si� na baczno�ci - ostrzeg�a. - Mieszka tu pewne stworzenie. Poczu�am kilka razy jego zapach. Jest do�� du�y. - Jak du�y? - Wi�kszy ni� ta bestia, na kt�rej siedzisz. - Spojrza�a wymownie na Chretienne. Wielkiego szarego ogiera mniej ju� denerwowa�a obecno�� znajomej wilczycy, lecz Garion podejrzewa�, �e wola�by, �eby nie podchodzi�a a� tak blisko. - Powiadomi� przewodnika stada - obieca� Garion. Z jakiej� przyczyny wilczyca unika�a Belgaratha. Garion domy�la� si�, �e jej zachowanie mog�o wynika� z jakiego� nie znanego mu punktu wilczej etykiety. - B�d� szuka�a dalej - powiedzia�a staj�c na cztery �apy. - Mo�e natrafi� na besti�, a wtedy dowiemy si� co zacz. - Umilk�a. - Jej zapach m�wi mi, �e jest niebezpieczna. �ywi si� wieloma rzeczami, nawet takimi, kt�rych my by�my si� wystrzegali. - Po tych s�owach odwr�ci�a si� i zag��bi�a w las poruszaj�c si� szybko i bezszelestnie. - To nies�ychane - zauwa�y� Zakath. - S�ysza�em ju� wcze�niej, jak ludzie rozmawiali ze zwierz�tami, ale nigdy ich j�zykiem. - Taka rodzinna osobliwo��. - Garion u�miechn�� si�. - Z pocz�tku r�wnie� nie mog�em uwierzy�. Ptaki ci�gle przylatywa�y, aby porozmawia� z Polgar�, zwykle o swoich jajkach. Ptaki uwielbiaj� rozprawia� o jajkach. Czasami s� do�� g�upawe. Wilki s� du�o bardziej dostojne. - Przerwa� na chwil�. - Nie musisz si� chwali� cioci Pol, �e ci o tym m�wi�em - doda�. - Strach, Garionie? - roze�mia� si� Zakath. - Ostro�no�� - poprawi� Garion. - Musz� porozmawia� z Belgarathem. Miej oczy otwarte. Wilczyca twierdzi, �e czai si� tu jakie� zwierz�. M�wi, �e jest wi�ksze od konia i do tego bardzo niebezpieczne. Sugerowa�a, �e to ludojad. - Jak wygl�da? - Nie wie. Wyw�szy�a besti� i widzia�a jej �lady. - B�d� uwa�a�. - Dobrze. - Garion odwr�ci� si� i pojecha� w kierunku rozmawiaj�cych Belgaratha i Polgary. - Durnik potrzebuje wie�y w Vale - m�wi� Belgarath. - Nie rozumiem po co, ojcze - odpar�a Polgara. - Wszyscy uczniowie Aldura maj� wie�e, Pol. To zwyczaj. - Stare zwyczaje nie�le si� trzymaj�, jak widz�, nawet gdy ju� niczemu nie s�u��. - B�dzie musia� si� uczy�, Pol. W jaki spos�b to zrobi, kiedy b�dziesz ci�gle przy nim? Obdarzy�a go d�ugim, ch�odnym spojrzeniem. - Mog� wyrazi� swe my�li innymi s�owami. - Nie �piesz si�, ojcze. Ch�tnie poczekam. - Dziadku - odezwa� si� Garion wstrzymuj�c swego wierzchowca. - W�a�nie rozmawia�em z wilczyc�. M�wi, �e w lesie jest jakie� du�e zwierz�. - Mo�e nied�wied�? - Nie s�dz�. Wyw�szy�a je kilka razy, a prawdopodobnie rozpozna�aby wo� nied�wiedzia. - Raczej tak. - Nie powiedzia�a tego wprost, lecz odnios�em wra�enie, �e to co� nie wybrzydza je�li chodzi o jedzenie. - Przerwa�. - Czy to tylko moja wyobra�nia, czy rzeczywi�cie jest ona dziwnym wilkiem? - Co konkretnie masz na my�li? - M�wi tyle, ile mo�e przekaza� mow� wilk�w, a ja czuj�, �e ma do powiedzenia du�o wi�cej. - Jest po prostu bystra. To wszystko. To rzadka cecha u samic, ale s�ysza�em o takich przypadkach. - Rozmowa zaczyna przybiera� fascynuj�cy kierunek - zauwa�y�a Polgara. - Och - zdziwi� si� starzec - wci�� tu jeste�, Pol? S�dzi�em, �e do tej pory znalaz�a� sobie co� do roboty. Zmrozi�a go lodowatym spojrzeniem, lecz zdawa� si� zupe�nie tym nie przejmowa�. - Lepiej ostrze� pozosta�ych - zwr�ci� si� do Gariona. - Wilk min��by zwyczajne zwierz� bez s�owa komentarza. Bez wzgl�du na to, co to za stw�r, jest on niezwyk�y, a niezwyk�y zazwyczaj oznacza niebezpieczny. Powiedz Ce'Nedrze, �eby do��czy�a do reszty. Wystawia si� na niebezpiecze�stwo wlok�c si� w ogonie. - Zastanowi� si� chwil�. - Nie m�w nic, co mog�oby j� przerazi�, lecz ka� Liselle usi��� z ni� na wozie. - Liselle? - Ta p�owow�osa, z uroczymi do�eczkami w policzkach. - Wiem, kto to Liselle, dziadku. Czy nie lepiej by�oby posadzi� tam Durnika, albo Totha? - Nie. Gdyby kt�ry� z nich do��czy� do Ce'Nedry, natychmiast domy�li�aby si�, �e co� nie tak, i mog�aby si� przerazi�. Zwierz� na �owach z �atwo�ci� wyczuje strach. Nie wystawiajmy jej niepotrzebnie na niebezpiecze�stwo. Liselle jest �wietnym wojownikiem i prawdopodobnie ma gdzie� ukryte dwa lub trzy sztylety. - Wyszczerzy� z�by w chytrym u�miechu. - S�dz�, �e Silk powiedzia�by ci, gdzie dok�adnie si� znajduj� - doda�. - Ojcze! - wysapa�a Polgara. - Chcesz powiedzie�, �e o niczym nie wiedzia�a�, Pol? Wielkie nieba, c� za brak spostrzegawczo�ci! - Punkt dla ciebie - podsumowa� Garion. - Ciesz� si�, �e ci si� podoba�o. - Belgarath u�miechn�� si� szelmowsko do Polgary. Garion odwr�ci� Chretienne tak, �eby ciocia nie widzia�a u�miechu, kt�rego nie m�g� powstrzyma�. Tej nocy z wi�ksz� ni� zazwyczaj ostro�no�ci� rozbili ob�z, wybieraj�c do tego celu niewielki osinowy zagajnik po�o�ony mi�dzy stromym urwiskiem z jednej strony a g��bokim potokiem g�rskim z drugiej. Kiedy s�o�ce zatopi�o si� w wiecznych �niegach ponad nimi i zmrok wype�ni� w�wozy i prze�omy lazurowymi cieniami, powr�ci� Beldin. - Czy troch� nie za wcze�nie na post�j? - spyta� przybrawszy uprzednio ludzk� posta�. - Konie s� zm�czone - Belgarath rzuci� uko�ne spojrzenie na Ce'Nedr�. - To wyj�tkowo stromy szlak. - Poczekaj, poczekaj - zamrucza� Beldin ku�tykaj�c w kierunku ognia. - Dalej robi si� jeszcze bardziej stromy. - Co ci si� sta�o w nog�? - Troch� posprzecza�em si� z or�em. Co za g�upie ptaszyska z tych or��w. Nie potrafi� odr�ni� jastrz�bia od go��bia. Musia�em da� mu lekcj�. Dziobn�� mnie, kiedy wyszarpywa�em mu pi�ra z ogona. - Wujku - odezwa�a si� z wym�wk� Polgara. - Sam zacz��. - Czy widzia�e� jakie� oddzia�y? - spyta� go Belgarath. - Troch� Darshivan. S� jakie� dwa lub trzy dni drogi za nami. Armia Urvona wycofuje si�. Teraz, kiedy zabrak�o jego i Nahaza nie widz� sensu, �eby pozosta�. - Dzi�ki temu pozbyli�my si� chocia� cz�ci wojska, kt�re depta�o nam po pi�tach - powiedzia� Silk. - Nie popadaj zbyt szybko w eufori� - odpar� Beldin. - Kiedy nie ma ju� Stra�nik�w i Karand�w, Darshivanie skoncentruj� si� wy��cznie na nas. - To prawda. S�dzisz, �e wiedz�, �e tu jeste�my? - Zandramas na pewno, a chyba nie b�dzie ukrywa�a takiej wiadomo�ci przed swoimi �o�nierzami. Jutro p�nym rankiem prawdopodobnie natraficie na �nieg. Dobrze by by�o pomy�le�, w jaki spos�b zatrze� �lady. - Rozejrza� si� doko�a. - Gdzie tw�j wilk? - spyta� Gariona. - Poluje i szuka �lad�w swego stada. - Zaraz, zaraz - odezwa� si� cicho Belgarath upewniaj�c si�, �e Ce'Nedra nie us�yszy jego s��w. - Wilk powiedzia� Garionowi, �e na tym terenie poluje jakie� du�e zwierz�. Pol wybierze si� dzi� w nocy na zwiad, lecz nie zaszkodzi, �eby� i ty troch� jutro pow�szy�. Nie jestem w nastroju do niespodzianek. - Zobacz� co da si� zrobi�. Sadi i Velvet siedzieli z drugiej strony ogniska. Ustawili przy nim ma�� glinian� butelk� i pr�bowali wywabi� Zith i jej potomstwo podsuwaj�c pod otw�r naczynia kawa�ki sera. - Szkoda, �e nie mamy mleka - odezwa� si� kontraltem Sadi. - Mleko jest wy�mienite dla ma�ych w�y. Wzmacnia ich z�by. - Postaram si� nie zapomnie� - powiedzia�a Velvet. - Czy planujesz zrobi� karier� jako piastunka w�y, margrabino? - To mi�e, ma�e stworzonka - odpar�a. - S� czyste i ciche. Nie jedz� zbyt du�o. Poza tym, okazuj� si� niezwykle po�yteczne w nag�ych wypadkach. U�miechn�� si� do niej tkliwie. - Jeszcze zrobimy z ciebie Nyissank�, Liselle. - Ja do tego r�ki nie przy�o�� - mrukn�� pos�pnie Silk do Gariona. Wieczerza sk�ada�a si� z upieczonego na ruszcie pstr�ga. Durnik i Toth sko�czywszy rozbijanie obozowiska przenie�li si� na brzeg potoku, zabieraj�c ze sob� kije i przyn�ty. Durnik staj�c si� Uczniem zmieni� si� pod paroma wzgl�dami, lecz w �adnym stopniu nie zmniejszy� si� jego apetyt na ulubione sp�dzanie wolnego czasu. Nie musia� ju� umawia� si� ze swym przyjacielem niemow� na podobne wycieczki. Za ka�dym razem kiedy obozowali w pobli�u jakiego� jeziora czy strumienia, reagowali identycznie i niemal�e bezwiednie. Po posi�ku Polgara, przeistoczywszy si� w �nie�nobia�� sow�, odlecia�a w otulony mrokiem las. Nie odnalaz�a jednak nawet �lad�w bestii, przed kt�r� ostrzega�a wilczyca. Ranek powita� ich ch�odem. Oddechy koni malowa�y mro�ne powietrze k��bami pary, a Garion i pozostali opatuliwszy si� szczelnie pelerynami jechali powoli, wstrzymuj�c rw�ce si� do biegu wierzchowce. Jak przewidzia� Beldin, p�nym popo�udniem dotarli do linii �niegu. Z pocz�tku szlak pokrywa�a cienka warstwa lodu, lecz dalej przed sob� ujrzeli g��bsze zaspy. Wieczorem rozbili ob�z poni�ej wiecznej zmarzliny i jak zwykle wyruszyli wczesnym rankiem. Silk wymy�li� rodzaj kab��ka dla jednego z jucznych koni. Na linach za jarzmem wlok�o si� kilkana�cie okr�g�ych kamieni, wielko�ci g�owy. Ma�y cz�owieczek krytycznym wzrokiem oceni� bruzdy robione przez kamienie na �niegu i po chwili wszyscy ruszyli pod g�r� zag��biaj�c si� w krain� wiecznej zimy. - Ca�kiem dobre - pochwali� sam siebie. - Nie do ko�ca rozumiem celowo�� twego wynalazku, ksi��� Kheldarze - wyzna� Sadi. - Kamienie zostawiaj� �lady, kt�re wygl�daj� mniej wi�cej tak, jak �lady wozu - wyja�ni� Silk. - �lady koni wzbudzi�yby podejrzenia id�cych za nami �o�nierzy. �lady wozu na szlaku karawan nie b�d� niczym niezwyk�ym. - Sprytnie pomy�lane - przyzna� eunuch - ale czemu nie po�cina� krzak�w i nie ci�gn�� ich za sob�? Silk potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Zatarcie wszystkich �lad�w na �niegu wygl�da�oby jeszcze bardziej podejrzanie. To do�� ucz�szczany trakt. - Zawsze o wszystkim pomy�lisz, co? - Kr�tactwo by�o jego ulubion� dziedzin� podczas studi�w na Akademii - odezwa�a si� Velvet z ma�ego powozu, kt�ry dzieli�a z Ce'Nedr� i m�odym wilczkiem. - Czasami kr�ci, �eby nie wyj�� z wprawy. - Nie wiem, czy posun��bym si� a� tak daleko, Liselle - sprzeciwi� si� zbola�ym g�osem ma�y cz�owieczek. - Czy�by? - Tak s�dz�, lecz nie musisz wyjawia� tego ca�emu �wiatu. A poza tym "kr�tactwo" wywo�uje wyj�tkowo nieprzyjemne skojarzenia. - Przychodzi ci do g�owy lepsze okre�lenie? - No c�, "wybiegi" brzmi nieco lepiej, nieprawda�? - Skoro znaczy dok�adnie to samo, po co si� sprzecza� nad terminologi�? - U�miechn�a si� szelmowsko ukazuj�c par� uroczych do�eczk�w na policzkach. - To kwestia stylu, Liselle. Szlak karawan pi�� si� po coraz wi�kszej stromi�nie, a zaspy �nie�ne po obu stronach drogi stawa�y si� coraz g��bsze. D�ugie na mil� pi�ropusze �nie�nego puchu zwiewa� z g�rskich szczyt�w wzmagaj�cy si� wiatr, wzbogacony teraz o szczypi�cy policzki, suchy ch��d. Oko�o po�udnia skaliste szczyty zosta�y nagle zas�oni�te przez gro�nie wygl�daj�c�, olbrzymi� chmur� nadci�gaj�c� nieub�aganie z zachodu. Wilczyca wr�ci�a duktem sadz�c wielkie susy. - Radz� poszuka� schronienia - powiedzia�a ze szczeg�lnym niepokojem w g�osie. - Czy�by� znalaz�a stworzenie, kt�re zamieszkuje te tereny? - spyta� Garion. - Nie. To jest o wiele bardziej niebezpieczne. - Spojrza�a wymownie do ty�u w kierunku zbli�aj�cej si� chmury. - Powiem przewodnikowi stada. - Dobrze. - Wskaza�a pyskiem na Zakatha. - Ka� temu pod��y� za mn�. Niedaleko s� drzewa. On i ja znajdziemy odpowiednie miejsce. - Chce, �eby� z ni� poszed� - Garion zwr�ci� si� do Malloreanina. - Nadci�ga burza i wilczyca twierdzi, �e powinni�my schroni� si� w�r�d pobliskich drzew. Znajd�cie dobre schronienie, a ja pojad� ostrzec pozosta�ych. - Burza �nie�na? - spyta� Zakath. - Tak przypuszczam. Je�li chodzi o pogod�, to jedynie co� bardzo powa�nego mo�e zaniepokoi� wilka. - Garion zawr�ci� Chretienne i ruszy� galopem, by powiadomi� reszt� grupy o zbli�aj�cych si� k�opotach. Stroma, �liska droga utrudnia�a po�piech, a lodowaty wicher ciska� k�uj�cymi sopelkami w twarze je�d�c�w zmierzaj�cych w stron� zbawczych zaro�li, do kt�rych wilczyca poprowadzi�a Zakatha. Wjechali w g�sty las m�odych sosen. W niezbyt odleg�ej przesz�o�ci przesz�a t�dy lawina usypuj�c pod stromym, skalnym urwiskiem mieszanin� konar�w i po�amanych pni. Durnik wraz z Tothem natychmiast zabrali si� do pracy, mimo �e wiatr wzm�g� si�, a �nieg sypa� coraz g�ciej. Do��czyli do nich pozostali i po nied�ugim czasie, wsp�lnymi si�ami, wznie�li solidne rusztowanie wsparte o �cian� klifu. Pokryli je p��tnem namiotowym przywi�zuj�c dok�adnie materia� i w kilku miejscach obci��aj�c pniakami drzew. Nast�pnie oczy�cili wn�trze i kiedy burza uderzy�a z ogromn� si��, wprowadzili konie do ni�szej cz�ci prostego schroniska. Wicher zawodzi� szale�czo i zdawa�o si�, �e g�szcz znikn�� zupe�nie w ko�uj�cym �niegu. - Czy Beldinowi nic si� nie stanie? - spyta� lekko zaniepokojony Durnik. - Nie martw si� o Beldina - odpar� Belgarath. - Prze�y� ju� wiele burz. Albo wzniesie si� powy�ej, albo powr�ci do swej normalnej postaci i zagrzebawszy si� w zaspie przeczeka nawa�nic�. - Zamarznie na �mier�! - krzykn�a Ce'Nedra. - Pod �niegiem nie - zapewni� j� Belgarath. - Beldin nie dba o warunki pogodowe. - Spojrza� na wilczyc�, kt�ry siedzia�a na zadzie w wej�ciu do prowizorycznej przybud�wki wpatruj�c si� w ko�uj�cy �nieg. - Jestem ci wdzi�czny za ostrze�enie, ma�a siostro - powiedzia� oficjalnie. - Nale�� teraz do twego stada, czcigodny przewodniku - odpar�a r�wnie oficjalnie. - Wszyscy ponosz� odpowiedzialno�� za jego los. - M�drze powiedziane, ma�a siostro. Zamerda�a ogonem. �nie�yca szala�a przez reszt� dnia i nie ust�pi�a r�wnie� w nocy. W�drowcy usiedli wok� zbudowanego przez Durnika ogniska. Oko�o p�nocy wiatr usta� niemal tak szybko jak si� zrodzi�. �nieg sypa� jeszcze do rana pokrywaj�c �wiat ca�unem si�gaj�cym Garionowi do kolan. - Obawiam si�, �e b�dziemy musieli usun�� �nieg z drogi - odezwa� si� trze�wo Durnik. - Od szlaku dzieli nas jakie� �wier� mili, a pod �wie�ym �niegiem znajduje si� ca�e mn�stwo r�nych rzeczy. Nie jest to odpowiedni czas, ani miejsce, aby nara�a� konie na �amanie n�g. - A co z moim pojazdem? - spyta�a Ce'Nedra. - Obawiam si�, �e b�dziemy go musieli zostawi�, Ce'Nedro. �nieg jest po prostu zbyt g��boki. Nawet je�li uda�oby si� nam sprowadzi� pow�z z powrotem na drog�, �aden ko� nie m�g�by poci�gn�� go poprzez zaspy. Westchn�a. - Taki pow�z. - Spojrza�a na Silka powa�nie. - Chc� ci podzi�kowa�, Kheldarze, �e mi go u�yczy�e� - powiedzia�a. - Mnie on ju� nie b�dzie potrzebny, wi�c mo�esz go teraz zabra�. Tothowi uda�o si� wykopa� w�ski r�w w �niegu pokrywaj�cym strome zbocze. Pozostali pod��ali za nim poszerzaj�c �cie�k� i badaj�c stopami, czy pod �niegiem nie ukrywaj� si� jakie� pnie czy ga��zie. Wiele wysi�ku i czasu kosztowa�o ich dobrni�cie do szlaku karawan, gdy w rozrzedzonym powietrzu na tak du�ej wysoko�ci trudno by�o oddycha�. Zawr�cili do prowizorycznego sza�asu, gdzie czeka�y kobiety pilnuj�ce koni, lecz mniej wi�cej w po�owie drogi wilczyca nagle skuli�a uszy i warkn�a ostrzegawczo. - O co chodzi? - spyta� Garion. - Stworzenie - zawarcza�a. - Poluje. - Przygotujcie si�! - zakrzykn�� do pozosta�ych Garion. - To zwierz� jest w lesie! - Si�gn�� przez rami� i wyci�gn�� z pochwy Miecz Riva�skiego Kr�la. Wychyn�o z zaro�li na drugim kra�cu szlaku wy��obionego przez lawin�. G�ste, zmierzwione futro gotuj�cego si� do skoku stworzenia pokrywa�y grube p�atki �niegu. Przera�aj�ca twarz wydawa�a si� przejmuj�co znajoma. �wi�skie oczka skrywa�y si� pod ci�kimi brwiami. Z wystaj�cej dolnej szcz�ki wyrasta�y dwa masywne, po��k�e k�y, kt�re zakrzywia�y si� niczym dwa sierpy niemal�e dotykaj�c wyra�nie zarysowanych ko�ci policzkowych. Otworzy�o pysk i zarycza�o przera�liwie wyprostowuj�c muskularne cia�o na ca�� wysoko�� i wal�c pot�nymi ku�akami w klatk� piersiow�. Mia�o jakie� dziesi�� st�p wysoko�ci. - Niesamowite! - wykrzykn�� Belgarath. - C� za dziwo? - zdumia� si� Sadi. - Eldrak - wyja�ni� Belgarath. - A Ulgoland jest jedynym miejscem, gdzie mo�na spotka� Eldraki. - Chyba si� mylisz, Belgaracie - sprzeciwi� si� Zakath. - Tak w�a�nie nazywaj� ma�ponied�wiedzia, a w okolicznych g�rach jest ich kilka. - Czy nie sadzicie panowie, �e problemy tego gatunku lepiej b�dzie przedyskutowa� innym razem? - spyta� Silk. - W tej chwili nale�a�oby si� raczej zastanowi� czy ucieka�, czy walczy�. - Nie mo�emy ucieka� w takim �niegu - zauwa�y� pos�pnie Garion. - B�dziemy musieli stawi� mu czo�o. - Obawia�em si�, �e mo�esz co� takiego powiedzie�. - Najwa�niejsze to trzyma� go z dala od kobiet - stwierdzi� Durnik. Spojrza� na eunucha. - Sadi, czy trucizna na twoim sztylecie jest wystarczaj�co silna, by go u�mierci�? Sadi popatrzy� z pow�tpiewaniem na kud�at� besti�. - Jestem tego pewien - odezwa� si� po chwili - ale ten stw�r jest wyj�tkowo wielki. Trucizna zacz�aby dzia�a� dopiero po jakim� czasie. - A zatem dobrze - zdecydowa� Belgarath. - Pozostali odwr�c� jego uwag� umo�liwiaj�c Sadiemu zaj�cie bestii od ty�u. Gdy ju� ugodzi j� sztyletem, cofniemy si� czekaj�c, a� trucizna zrobi swoje. Rozproszcie si� i nie ryzykujcie niepotrzebnie. -Wypowiedziawszy ostatnie s�owo, migocz�c przeistoczy� si� w wilka. Ustawili si� w p�kole trzymaj�c bro� w pogotowiu, a tymczasem stoj�cy na skraju drzew potw�r nieustannie rycza� i wali� si� w piersi wprowadzaj�c si� w sza�. Nagle ruszy� do przodu wyrzucaj�c spod ogromnych st�p tumany �niegu. Sadi pobieg� ku wierzcho�kowi wzg�rza trzymaj�c nisko sw�j niewielki sztylet. Dwa szare wilki rzuci�y si� z wyszczerzonymi k�ami na pot�n� besti�. Umys� Gariona pracowa� niezwykle jasno, gdy kr�l przedziera� si� przez zaspy wymachuj�c nad g�ow� ogromnym mieczem. Zauwa�y�, �e stworzenie ust�powa�o szybko�ci� Eldrakowi Grulowi. Nie potrafi�o odpowiedzie� na b�yskawiczne ataki wilk�w i �nieg dooko�a szybko zabarwi� si� ciemnym szkar�atem. Z gardzieli zwierza wydoby� si� ryk niezadowolenia, po czym kud�ata istota rzuci�a si� desperacko na Durnika. Tu� przed ni� wy�oni� si� jak spod ziemi Toth. Zamachn�� si� szeroko i ko�cem ci�kiej maczugi grzmotn�� prosto w pysk bestii. Zawy�a z b�lu i rozpostar�a pot�ne ramiona, by zmia�d�y� olbrzymiego niemow� w druzgocz�cym u�cisku, lecz Garion ci�� j� przez rami� swym mieczem, a Zakath zanurkowa� pod drugie w�ochate rami� zatapiaj�c raz po raz ostrze miecza w brzuchu i piersiach bestii, podczas gdy wilki niezmordowanie k�sa�y jej grube jak konary nogi. Sadi zbli�y� si� ostro�nie od ty�u do rozszala�ej bestii, kt�ra desperacko wymachiwa�a ramionami pr�buj�c pozby� si� natr�t�w. Wtem, z wielk� precyzj� wilczyca skoczy�a i rozpru�a k�ami pot�ne udo zwierza. Rozleg� si� niemal agonalny ryk, tym bardziej straszliwy, �e wydawa� si� dziwnie ludzki. Kud�atacz run�� na grzbiet chwytaj�c si� za okaleczon� nog�. Garion wzni�s� wielki miecz i �cisn�wszy mocno r�koje�� stan�� okrakiem nad wij�cym si� cielskiem. Przygotowa� si� do zadania ostatecznego ciosu. - Nie! - zawo�a�o stworzenie, a okropna twarz wykrzywi�a si� w agonii i strachu. - Prosz�, nie zabijaj mnie! Rozdzia� II By� Grolimem. Olbrzymia bestia le��ca w zbroczonym krwi� �niegu rozmy�a si�, zmieniaj�c posta�, zanim przyjaciele Gariona zd��yli nadbiec z broni� gotow� do zadania cios�w. - Zaczekajcie! - krzykn�� ostro Durnik. - To cz�owiek! Znieruchomieli patrz�c na straszliwie zranionego kap�ana le��cego na �niegu. Garion przytkn�� ostrze miecza pod brod� Grolima. Z ca�ej jego postaci emanowa�a w�ciek�o��. - Dobrze - powiedzia� zimnym g�osem - gadaj teraz i naprawd� powiniene� by� bardzo przekonuj�cy. Kto ci� w to zmieni�? - Naradas - wyj�cza� Grolim. - Arcykap�an �wi�tyni Hemil. - Ten pacho�ek Zandramas? - upewni� si� Garion. - Ten z bia�ymi oczami? - Tak. Robi�em tylko co mi rozkaza�. Prosz�, nie zabijaj mnie. - Dlaczego kaza� ci nas zaatakowa�? - Mia�em zabi� jednego z was. - Kogo? - By�o mu wszystko jedno. Powiedzia� tylko, �e musi mie� pewno��, i� jeden z was zginie. - A zatem nic si� nie zmieni�o - zauwa�y� Silk wk�adaj�c do pochwy swoje sztylety. - Grolimowie s� wyj�tkowo pozbawieni wyobra�ni. Sadi spojrza� pytaj�co na Gariona, unosz�c wymownie w�ski ma�y n�. - Nie! - wtr�ci� ostro Eriond. Garion zawaha� si�. - On ma racj�, Sadi - powiedzia� w ko�cu. - Nie mo�emy go zabi� z zimn� krwi�. - Alornowie - westchn�� Sadi wznosz�c oczy ku niebu. - Przecie� zdajecie sobie spraw�, �e je�li go tutaj zostawimy w takim stanie, i tak umrze. Je�li natomiast zabierzemy go ze sob�, b�dzie op�nia� marszrut�, nie wspominaj�c ju� o tym, �e w og�le trudno mu ufa�. - Eriondzie - odezwa� si� Garion - mo�e poszed�by� po cioci� Pol? Powinni�my opatrzy� mu rany, zanim wykrwawi si� na �mier�. - Spojrza� na Belgaratha, kt�ry ponownie zmieni� posta�. - Jakie� sprzeciwy? - spyta�. - Nic nie m�wi�em. - Doceniam to. - Powinni�cie byli go zabi�, zanim zd��y� si� przeistoczy�. - Z g�stwiny doszed� ich znajomy g�os. Na pniaku siedzia� Beldin ogryzaj�c co�, co najwyra�niej nie by�o ugotowane i nadal mia�o jeszcze troch� pi�r. - Jak przypuszczam, nie przysz�o ci do g�owy, �eby nam pom�c? - spyta� kwa�no Belgarath. - Dobrze sobie radzili�cie. - Karze� wzruszy� ramionami i bekn�wszy rzuci� resztki �niadania wilczycy. - Jestem wdzi�czna - powiedzia�a grzecznie, zatapiaj�c k�y w na p� zjedzonej padlinie. Garion nie m�g� by� pewien czy Beldin zrozumia�, lecz przypuszcza�, �e pokrzywiony, ma�y cz�owiek wiedzia� o co chodzi. - Co Eldrak robi tu w Mallorei? - spyta� Belgarath. - To nie dok�adnie Eldrak, Belgaracie - odpar� Beldin wypluwaj�c kilka wilgotnych pi�r. - No dobrze, ale sk�d mallorea�ski Grolim wiedzia�, jak wygl�da Eldrak? - Nie s�ucha�e� mnie, stary cz�owieku. W tych g�rach zamieszkuje kilka podobnych stwor�w. S� jedynie spokrewnione z Eldrakami. Nie s� tak du�e, a poza tym ust�puj� im inteligencj�. - S�dzi�em, �e wszystkie potwory �yj� w Ulgolandzie. - U�yj swego rozumu, Belgaracie. W Chereku s� Trolle, w Arendii Algrothowie, a w po�udniowej Tolnedrze Driady. Jest jeszcze ta smoczyca, lecz nikt nie zna dok�adnie miejsca jej pobytu. Potwory s� wsz�dzie. W Ulgo jest ich po prostu nieco wi�cej. - Chyba masz racj� - stwierdzi� Belgarath. Spojrza� na Zakatha. - Jak nazwa�e� to co�? - Ma�ponied�wied�. Nie jest to pewnie najbardziej odpowiednia nazwa, lecz ludzie zamieszkuj�cy te tereny nie s� zbyt b�yskotliwi. - Gdzie teraz przebywa Naradas? - spyta� Silk rannego Grolima. - Widzia�em go w Balsa - odpar� Grolim. - Nie wiem, dok�d stamt�d si� uda�. - Czy by�a z nim Zandramas? - Nie widzia�em jej, lecz to nie znaczy, �e jej tam nie by�o. �wi�ta Prorokini nie pokazuje si� teraz zbyt cz�sto. - Z powodu �wiat�a pod sk�r�? - spyta� wprost ma�y cz�owieczek o szczurzej twarzy. Twarz Grolima poblad�a jeszcze bardziej. - Nie wolno nam o tym rozmawia�, nawet mi�dzy sob� - odpar� przera�onym g�osem. - Wszystko w porz�dku, przyjacielu. - Silk u�miechn�� si� do niego wyci�gaj�c jeden ze sztylet�w. - Masz moje pozwolenie. Grolim z trudem prze�kn�� �lin�, po czym skin�� g�ow�. - Roztropny z ciebie cz�ek. - Silk poklepa� go po ramieniu. - Kiedy te �wiat�a zacz�y si� pojawia�? - Nie jestem pewien. Zandramas d�ugo bawi�a na Zachodzie z Naradasem. �wiat�a zacz�y si� pokazywa� po jej powrocie. Jeden z kap�an�w w Hemil rozsiewa� r�ne plotki twierdz�c, �e to rodzaj zarazy. - Rozsiewa�? - Dowiedzia�a si� i kaza�a wyci�� mu serce. - Tak� w�a�nie Zandramas znamy i kochamy. �cie�k� nadesz�a Polgara, a za ni�, brn�c w �niegu, Ce'Nedra i Velvet. Czarodziejka bez s�owa komentarza opatrzy�a rany Grolima, podczas gdy Durnik wraz z Tothem wr�cili do przybud�wki i wyprowadzili konie. Nast�pnie odwi�zali p��tno namiotowe i po�amali ram�. Podprowadzili konie do miejsca, gdzie le�a� ranny Grolim. Sadi podszed� do swego siod�a i otworzy� czerwon�, sk�rzan� torb�. - To dla bezpiecze�stwa - wymamrota� do Gariona, wyci�gaj�c ma�y flakonik. Garion uni�s� brwi. - Nic mu nie b�dzie - zapewni� go eunuch. - Stanie si� tylko bardziej uleg�y. A poza tym, skoro masz dzi� taki humanitarny nastr�j, wiedz, �e ten specyfik powinien r�wnie� z�agodzi� b�l. - Nie podoba ci si� to, prawda? - spyta� Garion. - Mam na my�li fakt, �e go nie zabili�my. - My�l�, �e to nieroztropne, Belgarionie - powiedzia� powa�nie Sadi. - Martwy wr�g jest nieszkodliwym wrogiem. �ywi mog� powr�ci� i sprawia� k�opoty. Decyzja jednak nale�y do ciebie. - P�jd� na ust�pstwo - odezwa� si� Garion. - Trzymaj si� blisko niego. Je�li zacznie wymyka� si� spod kontroli, zr�b to, co uwa�asz za s�uszne. Sadi u�miechn�� si� s�abo. - Teraz lepiej - pochwali�. - Nauczymy ci� jeszcze podstaw praktycznej polityki. Poprowadzili konie w g�r� po stromym zboczu do szlaku karawan i dopiero tam wskoczyli na siod�a. Zawodz�cy wicher, kt�ry towarzyszy� �nie�ycy, oczy�ci� wi�ksz� cz�� szlaku ze �niegu, chocia� w os�oni�tych miejscach, gdzie droga mkn�a za �cian� lasu i sporymi ska�ami, napotykali g��bokie zaspy znacznie op�niaj�ce ich podr� i dopiero na otwartej przestrzeni nadrabiali stracony czas. Promienie s�oneczne odbija�y si� od �wie�ego �niegu o�lepiaj�c swym blaskiem. Garion mru�y� oczy prawie je zamykaj�c, lecz mimo to po jakim� czasie zauwa�y�, �e g�owa zaczyna mu p�ka� z b�lu. Silk �ci�gn�� wodze. - My�l�, �e nadszed� czas, by przedsi�wzi�� pewne �rodki ostro�no�ci - odezwa� si�. Z g��bi przepastnej peleryny wyci�gn�� cienk� chustk� i zawi�za� j� zas�aniaj�c sobie oczy. Garionowi przypomnia� si� Relg i to, jak zrodzony w jaskini fanatyk zawsze zakrywa� oczy wychodz�c na otwart� przestrze�. - Przepaska na oczy? - spyta� Sadi. - Czy�by� nagle sta� si� prorokiem, ksi���? - Nie jestem jednym z tych, co miewaj� wizje, Sadi - odpar� Silk. - Ta chusta jest wystarczaj�co cienka, by przez ni� widzie�. Ma po prostu chroni� oczy przed blaskiem s�onecznych promieni odbijaj�cych si� od �niegu. - Rzeczywi�cie jest do�� jasno - zgodzi� si� Sadi. - W istocie. Popatrz sobie d�u�ej, a o�lepniesz, przynajmniej na jaki� czas. - Silk poprawi� opask� na oczach. - Wymy�lili to poganiacze renifer�w w p�nocnej Drasnii. Sprawdza si� bez zarzutu. - Lepiej nie ryzykowa� - stwierdzi� Belgarath, r�wnie� zakrywaj�c oczy kawa�kiem materia�u. U�miechn�� si�. - Mo�e w�a�nie w ten spos�b Dalowie o�lepiali Grolim�w, kiedy ci pr�bowali dosta� si� do Kell. - By�abym wielce rozczarowana, gdyby okaza�o si� to tak proste - rzek�a Velvet zawi�zuj�c chust� na oczach. - Lubi� magi� za to, �e jest tajemnicza, niewyja�niona. O�lepienie blaskiem s�o�ca by�oby zbyt prozaicznym rozwi�zaniem. Przedzierali si� przez zaspy wspinaj�c si� mozolnie w kierunku wysokiej prze��czy, wci�ni�tej mi�dzy dwa strzeliste szczyty. Dotarli tam po po�udniu. Szlak wi� si� po�r�d olbrzymich g�az�w, lecz kiedy wspi�li si� na szczyt, ich oczom ukaza�a si� prosta droga. Zatrzymali si�, by da� odpocz�� koniom i popatrze� na rozleg�y dziki krajobraz roztaczaj�cy si� za prze��cz�. Toth ods�oni� oczy i zagestykulowa� w stron� Durnika. Kowal r�wnie� �ci�gn�� ochronn� przepask� i spojrza� w kierunku wskazywanym przez olbrzymiego niemow�. Na jego twarzy odmalowa�a si� trwoga. - Patrzcie! - wym�wi� zd�awionym szeptem. Pozostali r�wnie� ods�onili oczy. - Belar! - wysapa� Silk. - Nic innego nie mog�oby by� tak wielkie! Szczyty dooko�a nich, kt�re wydawa�y si� olbrzymie, skurczy�y si� do nico�ci. Przed nimi wyrasta�a samotna, wynios�a g�ra, kt�rej ogrom trudno by�o obj�� rozumem. Wydawa�a si� perfekcyjnie symetryczna; stromy, bia�y sto�ek o ostrych zboczach. Jej podstawa by�a przeogromna, a wierzcho�ek wystrzela� tysi�ce st�p ponad pobliskie szczyty. Zdawa�o si�, �e otacza j� niezm�cony spok�j; tak, jakby osi�gn�wszy wszystko, co tylko g�ra mo�e osi�gn��, odda�a si� czystej egzystencji. - To najwy�szy szczyt �wiata - powiedzia� cicho Zakath. - Uczeni na uniwersytecie w Melcenie oszacowali jej wysoko�� i por�wnywali z wysoko�ciami szczyt�w na zachodnim kontynencie. Jest tysi�ce st�p wy�sza od najwy�szej g�ry. - Prosz�, Zakacie - odezwa� si� Silk ze zbola�ym wyrazem twarzy - nie m�w, jak wysoka. Zakath spojrza� zdumiony. - Jak ju� mo�e zauwa�y�e�, ja nie jestem zbyt wysokim cz�owiekiem. Ogrom przyprawia mnie o depresj�. Przyznaj�, �e twoja g�ra jest wi�ksza ode mnie. Po prostu nie chc� wiedzie� o ile. Toth ponownie wykona� kilka gest�w w kierunku Durnika. - M�wi, �e Kell le�y w cieniu tej g�ry - przekaza� kowal. - Troch� ma�o dok�adne, gospodarzu - skrzywi� si� Sadi. - Przypuszczam, �e po�owa kontynentu le�y w cieniu tego kolosa przed nami. Nadlecia� Beldin. - Wielka, co? - odezwa� si� �ypi�c na olbrzymi, bia�y szczyt ja�niej�cy na tle b��kitnego nieba. - Zauwa�yli�my - odpar� Belgarath. - Co mamy przed sob�? - Sporo schodzenia w d�, przynajmniej zanim dotrzecie do zboczy tego tam olbrzyma. - To sam widz�. - Moje gratulacje. Znalaz�em miejsce, gdzie mogliby�cie si� uwolni� od waszego Grolima. W�a�ciwie to kilka takich miejsc. - Co dok�adnie rozumiesz przez "uwolni� si�", wujku? - spyta�a podejrzliwie Polgara. - Na drodze w d� wzd�u� szlaku jest kilka stromych urwisk - odpar� bez ogr�dek. - Rozumiecie sami, wypadki chodz� po ludziach. - Absolutnie si� nie zgadzam. Nie opatrywa�am jego ran po to, �eby m�g� i�� dop�ki nie znajdziesz odpowiedniego miejsca, by go zepchn�� w d�. - Polgaro, wiesz, �e jestem cz�owiekiem g��boko religijnym. Unios�a brwi. - S�dzi�em, �e wiesz. Pierwsze przykazanie mojej religii brzmi: Zabij ka�dego napotkanego Grolima. - M�g�bym nawet przemy�le� pomys� nawr�cenia si� na t� religi� - wtr�ci� Zakath. - Czy jeste� ca�kowicie pewny, �e nie urodzi�e� si� Arendem? - spyta� go Garion. Beldin westchn��. - Rozumiem, �e pozostaniesz nieugi�ta w tej kwestii, Pol. Poni�ej linii �niegu dostrzeg�em grup� pastuch�w owiec. - Pasterzy, wujku - poprawi�a. - My�limy o tym samym. Jak si� dobrze przyjrze�, to prawie to samo s�owo. - Pasterz �adniej brzmi. - �adniej. - �achn�� si�. - Owce s� g�upie, paskudnie �mierdz�, a smakuj� jeszcze gorzej. Kto�, kto sp�dza ca�e �ycie na dogl�daniu ich, jest albo przyg�upi, albo zdegenerowany. - Jeste� dzisiaj w szczeg�lnym nastroju - zauwa�y� Belgarath. - Dzi� by� wspania�y dzie� do latania - wyja�ni� Beldin szczerz�c z�by. - Czy macie poj�cie, ile ciep�a si� wytwarza, gdy na �wie�y �nieg pada s�o�ce? Raz wzlecia�em tak wysoko, �e a� pojawi�y mi si� plamki przed oczami. - To g�upota, wujku - warkn�a Polgara. - Nigdy nie powiniene� wznosi� si� w tak rozrzedzone powietrze. - Wszyscy powinni�my zakosztowa� pewnej dozy g�upoty. - Wzruszy� ramionami. - A nurkowanie z takiej wysoko�ci jest czym� niewypowiedzianym. Mo�e dotrzymasz mi towarzystwa, a poka�� ci, jak to si� ro