2478

Szczegóły
Tytuł 2478
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2478 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2478 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2478 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Eddings Stra�nicy Zachodu Ksi�ga Pierwsza Malloreonu PROLOG Czyli relacja o tym, w jaki spos�b Belgarion zasiad� na tronie Rivy, a tak�e jak pokona� przekl�tego boga Toraka. Ze wst�pu do Legend Alory Powiadaj�, i� kiedy ju� siedmiu bog�w stworzy�o �wiat, zamieszkali oni wraz z wybranymi przez siebie plemionami ludzkimi i �yli w pokoju i harmonii. Lecz UL, ojciec bog�w, trzyma� si� z dala, p�ki Gorim, przyw�dca tych, kt�rzy nie mieli w�asnego boga, nie wspi�� si� na wysok� g�r� i nie przeb�aga� go. Wtedy serce ULa zmi�k�o i rozkaza�, by Gorim wsta� z kl�czek; przysi�g� mu te�, �e zostanie bogiem jego i jego ludu, Ulgos�w. B�g Aldur pozostawa� na uboczu, wprowadzaj�c Belgaratha i innych uczni�w w tajniki sztuki Woli i S�owa. I nadszed� czas, gdy Aldur uj�� w d�o� kr�g�y kamie�, nie wi�kszy ni� serce dziecka. Ludzie nazwali ten kamie� Klejnotem Aldura, wype�nia�a go bowiem pot�na moc, jako �e by� narz�dziem Konieczno�ci, kt�ra istnia�a od zarania dziej�w. Torak, b�g narodu Angarak�w, po��da� w�adzy i panowania nad wszystkim, co istnieje, w niego bowiem wcieli�a si� druga Konieczno��, przeciwna pierwszej. Kiedy us�ysza� o Klejnocie, zaniepokoi� si� bardzo, i� przeszkodzi on w spe�nieniu jego zamierze�. Uda� si� zatem do Aldura, by prosi�, aby tamten odrzuci� kamie�. Kiedy Aldur odm�wi�, Torak powali� go i umkn�� z Klejnotem. Wtedy Aldur wezwa� swych braci i wraz z pot�n� armi� stronnik�w wyruszyli razem przeciw Angarakom. Lecz Torak widz�c, i� jego lud musi zosta� pokonany, podni�s� Klejnot i pos�u�ywszy si� jego moc� tak roz�ama� �wiat, by Wschodnie Morze oddzieli�o go od nieprzyjaci�. Klejnot jednak, zagniewany, �e Torak taki z niego zrobi� u�ytek, porazi� go ogniem, kt�rego nic nie mog�o ugasi�. Lewa r�ka Toraka sp�on�a, lewa cz�� twarzy zosta�a poraniona i zw�glona, lewe oko za� zaj�o si� ogniem i zawsze odt�d ja�nia� w nim p�omie� gniewu kamienia. Cierpi�c m�czarnie, Torak poprowadzi� lud na pustkowia Mallorei, gdzie jego nar�d zbudowa� miasto, Cthol Mishrak, zwane Miastem Nocy, Torak bowiem ukry� je pod wieczn� chmur�. Tam, w �elaznej wie�y, Torak zmaga� si� z Klejnotem, bezskutecznie pr�buj�c pokona� jego nienawi��. I tak up�yn�o dwa tysi�ce lat. Wtedy to Cherek o Nied�wiedzich Barach, kr�l Alorn�w, uda� si� do Doliny Aldura, aby powiedzie� Belgarathowi Czarodziejowi, �e droga na p�noc jest wolna. Opu�cili wi�c Dolin� wraz z trzema mocarnymi synami Chereka: Drasem o Byczym Karku, Algarem o Chy�ych Stopach i Riv� o �elaznej D�oni. Przemkn�li si� przez mokrad�a, prowadzeni przez Belgaratha, kt�ry przybra� posta� wilka, i tak przeprawili si� do Mallorei. Noc� zakradli si� do �elaznej wie�y Toraka i podczas gdy okaleczony b�g rzuca� si� we �nie, n�kany wiecznym b�lem, dotarli do komnaty, w kt�rej trzyma� Klejnot, zamkni�ty w �elaznej szkatule. Riva o �elaznej D�oni, kt�rego serce by�o czyste i wolne od z�a, zabra� Klejnot, po czym ruszyli na Zach�d. Torak obudziwszy si� odkry�, �e Klejnot znikn��, i natychmiast wyruszy� w po�cig. Lecz Riva wzni�s� Klejnot, a jego gniewny blask wzbudzi� strach w sercu Toraka. Tak tedy dru�yna opu�ci�a Mallore� i wr�ci�a do swej ojczystej krainy. Belgarath podzieli� Alori� na cztery kr�lestwa. W�adcami trzech z nich ustanowi� Chereka o Nied�wiedzich Barach, Drasa o Byczym Karku i Algara o Chy�ych Stopach. Rivie o �elaznej D�oni i jego potomkom powierzy� Klejnot Aldura i odda� we w�adanie Wysp� Wiatr�w. Belar, b�g Alorn�w, str�ci� na ziemi� dwie gwiazdy, z kt�rych Riva wyku� wielki miecz i osadzi� Klejnot w jego r�koje�ci. Miecz ten powiesi� na �cianie sali tronowej Cytadeli, aby na zawsze strzeg� Zachodu przed Torakiem. Kiedy Belgarath powr�ci� do domu, dowiedzia� si�, i� jego �ona Poledra powi�a dwie bli�niacze c�rki, po czym umar�a. Pe�en �alu, nazwa� dziewczynki Polgara i Beldaran. Kiedy za� osi�gn�y wiek dojrza�y, wyprawi� Beldaran do Rivy �elaznopalcego, aby by�a mu �on� i matk� riva�skiej dynastii. Polgar� jednak zatrzyma� przy sobie i nauczy� sztuki czarodziejskiej. W gniewie po utracie Klejnotu Torak zniszczy� Miasto Nocy i podzieli� nar�d Angarak�w. Murgom, Nadrakom i Thullom poleci� zamieszka� na ja�owych ziemiach u zachodnich wybrze�y Morza Wschodniego. Malloreanom rozkaza� obj�� we w�adanie ca�y kontynent. Nad wszystkimi ustanowi� swych kap�an�w, Grolim�w, kt�rzy mieli obserwowa� wsp�braci, kara� niewiernych i sk�ada� mu ludzkie ofiary. Po wielu stuleciach Zedar Odst�pca, s�uga Toraka, zacz�� spiskowa� z Salmissr�, kr�low� ludzi-w�y, aby ta wys�a�a na Wysp� Wiatr�w emisariuszy, kt�rzy mieli zamordowa� Goreka, potomka Rivy, i ca�� jego rodzin�. Tak te� si� sta�o, cho� kr��y�y pog�oski, �e jednemu z dzieci uda�o si� uciec; nikt jednak nie wiedzia� nic pewnego. O�mielony tym, �e �mier� zabra�a stra�nik�w Klejnotu, Torak zgromadzi� swe hufce i najecha� Zach�d, aby podbi� jego mieszka�c�w i odzyska� kamie� Aldura. Pod Vo Mimbre, na r�wninach Arendii, hordy Angarak�w star�y si� z armiami Zachodu w straszliwej, krwawej bitwie. Tam te� Brand, Stra�nik Rivy, nosz�cy Klejnot na swej tarczy, spotka� Toraka i w pojedynku powali� kalekiego boga. Na ten widok Angarakowie stracili ducha i wkr�tce zostali pokonani i zniszczeni. Lecz noc�, kiedy kr�lowie Zachodu �wi�towali zwyci�stwo, Zedar Odstepca wykrad� cia�o Toraka i uni�s� je ze sob�. Wtedy Najwy�szy Kap�an Ulgos�w, podobnie jak wszyscy jego poprzednicy zwany Gorimem, wyjawi�, �e Torak nie zgina�, lecz jedynie zapad� w sen a� do dnia, gdy monarcha z rodu Rivy zasi�dzie zn�w na tronie we Dworze Riva�skiego Kr�la. Kr�lowie Zachodu byli przekonani, �e nie nast�pi to nigdy, s�dzono bowiem, i� r�d Rivy wygas� bezpowrotnie. Ale Belgarath i jego c�rka Polgara znali prawd�. Jedno z dzieci rzeczywi�cie ocala�o z rzezi, w kt�rej zgin�a ca�a rodzina Goreka. Para czarodziej�w przez wieki ukrywa�a ch�opca i jego potomk�w po�r�d ludu. Staro�ytne przepowiednie g�osi�y jednak, i� wci�� jeszcze nie nasta� czas powrotu Riva�skiego Kr�la. Mija�y stulecia. Wreszcie w bezimiennym mie�cie na kra�cu �wiata Zedar Odstepca natkn�� si� na niewinne dziecko i postanowi� zabra� je z sob� na Wysp� Wiatr�w. Uczyni� to w nadziei, �e niewinno�� dziecka umo�liwi mu zabranie Klejnotu Aldura tkwi�cego w r�koje�ci miecza Riva�skiego Kr�la. Sta�o si� zgodnie z jego �yczeniem i Zedar wraz z dzieckiem i Klejnotem umkn�� na Wsch�d. Polgara Czarodziejka mieszka�a w tym czasie na farmie w Sendarii z m�odym ch�opcem, kt�ry nazywa� j� ciotk� Pol. Ch�opcem tym by� Garion, osierocony przez rodzic�w ostatni potomek rodu Rivy, nie�wiadomy swego pochodzenia. Gdy Belgarath dowiedzia� si� o kradzie�y, pospieszy� do c�rki do Sendarii, pragn�c, aby przy��czy�a si� do poszukiwa� Zedara i Klejnotu. Polgara nalega�a, by ch�opiec towarzyszy� im w wyprawie, tote� Garion wyruszy� w drog� wraz ze swoj� ciotk� Pol i Belgarathem, kt�rego zna� jako odwiedzaj�cego czasami farm� bajarza i nazywa� dziadkiem. Durnik, kowal z farmy, upar� si�, by im towarzyszy�. Wkr�tce te� przy��czyli si� do nich Barak z Cherek i Kheldar z Drasni, kt�rego ludzie nazywali Silk. Z czasem do dru�yny poszukiwaczy do��czyli inni: Hettar, ko�ski mistrz z Algarii, Mandorallen, mimbra�ski rycerz, i Relg, ulgoski fanatyk. Pozornie te� przypadek sprawi�, i� ksi�niczka Ce'Nedra po k��tni z ojcem, imperatorem Tolnedry Ranem Borunem XXIII, uciek�a z pa�acu i do��czy�a do kompanii, cho� nie zna�a celu, do jakiego zmierzali. W ten spos�b powsta�a dru�yna, kt�rej sk�ad zapowiedzia�o proroctwo z Kodeksu Mrin. Poszukiwania zawiod�y ich do Lasu Driad, gdzie spotkali murgoskiego Grolima Asharaka, kt�ry od dawna ju� w sekrecie obserwowa� Gariona. Wtedy w umy�le ch�opca odezwa� si� g�os przepowiedni i Garion uderzy� Asharaka d�oni� i Wol�. I Grolima poch�on�� ogie�. Tak Garion dowiedzia� si�, �e posiada czarodziejsk� moc. Polgara uradowa�a si� wielce i oznajmi�a, i� odt�d powinien zwa� si� Belgarion, jak przysta�o czarodziejowi. Wiedzia�a bowiem, �e stulecia wyczekiwania dobieg�y kresu i �e to Garionowi przeznaczone jest zasi��� na tronie Rivy, jak zosta�o to przepowiedziane. Zedar Odst�pca w po�piechu umyka� przed Belgarathem. Okaza� si� jednak na tyle nieroztropny, �e wkroczy� na ziemie Ctuchika, Najwy�szego Kap�ana zachodnich Grolim�w. Podobnie jak Zedar, Ctuchik by� uczniem Toraka, ale od wiek�w dzieli�a ich nienawi��. Gdy tylko Zedar przekroczy� pos�pne g�ry Cthol Murgos, Ctuchik schwyta� go w zasadzk� i odebra� mu Klejnot oraz dziecko, kt�rego niewinno�� pozwala�a mu bez obawy dotkn�� kamienia Aldura. Belgarath nadal pod��a� tropem Zedara, kiedy Beltira, inny z uczni�w Aldura, przekaza� mu wie��, �e Klejnot i dziecko znale�li si� w r�kach Ctuchika. Reszta dru�yny wyruszy�a do Nyissy, gdzie Salmissra, kr�lowa mi�uj�cego w�e ludu, poleci�a porwa� Gariona i przywie�� do jej pa�acu. Lecz Polgara uwolni�a ch�opca i zamieni�a Salmissr� w w�a, by w tej postaci na wieki w�ada�a swym plemieniem. Kiedy Belgarath do��czy� do innych, poprowadzi� kompani� w pe�n� trud�w podr� do mrocznego miasta Rak Cthol, zbudowanego na szczycie g�ry po�r�d pustyni Murg�w. Po pe�nej trud�w wspinaczce stan�li oko w oko z Ctuchikiem, kt�ry wiedzia� o ich nadej�ciu i czeka� wraz z dzieckiem i Klejnotem. Wtedy Belgarath wyzwa� Ctuchika na pojedynek czarodziej�w. Ctuchik w rozpaczliwym momencie u�y� niedozwolonego zakl�cia, kt�re unicestwi�o go ca�kowicie i bez �ladu. Wstrz�s towarzysz�cy jego �mierci zwali� Rak Cthol ze szczytu g�ry. Podczas gdy miasto Grolim�w obr�ci�o si� w gruzy, Garion chwyci� ufne dziecko, dzier��ce Klejnot, i uni�s� je w bezpieczne miejsce. Wraz z towarzyszami uciekli na Zach�d, �cigani przez kohorty Taura Urgasa, kr�la Murg�w. Kiedy jednak przekroczyli granic� Algarii, armie Algar�w natar�y na Murg�w i zmusi�y ich do odwrotu. Belgarath m�g� wreszcie skierowa� si� na Wysp� Wiatr�w i umie�ci� Klejnot na nale�nym mu miejscu. Tam, we Dworze Riva�skiego Kr�la, w Dzie� Zarania ch�opiec zwany przez nich Podarkiem z�o�y� Klejnot Aldura w d�oni Gariona, kt�ry staj�c obok tronu wsun�� kamie� na jego miejsce w r�koje�ci wielkiego miecza. A kiedy to uczyni�, Klejnot zal�ni� �ywym ogniem, a miecz sta� si� j�zorem zimnego, b��kitnego p�omienia. Po tych znakach wszyscy poznali, �e Garion jest rzeczywi�cie prawowitym nast�pc� tronu Rivy. Obwo�ano go zatem kr�lem Rivy, W�adc� Zachodu i Powiernikiem Klejnotu. Wkr�tce, zgodnie z Traktatami podpisanymi po bitwie pod Vo Mimbre, ch�opiec, kt�ry przeby� d�ug� drog� ze skromnej farmy w Sendarii na tron Riva�skiego Kr�la, przyj�� ofiarowan� mu r�k� ksi�niczki Ce'Nedry. Zanim jednak zd��y� odby� si� �lub, g�os proroctwa, stale obecny w jego umy�le, poleci� mu uda� si� do komnaty, w kt�rej przechowywano dokumenty, i zajrze� do Kodeksu Mrin. Staro�ytny zbi�r przepowiedni zdradzi� Garionowi, i� przeznaczone mu jest uj�� miecz Rivy i wyruszy� z nim przeciw kalekiemu bogowi Torakowi, aby go zabi� lub zgin�� samemu i w ten spos�b przes�dzi� o losach �wiata. Od chwili koronacji Gariona Torak bowiem zaczyna� ju� budzi� si� ze swego d�ugiego snu, a ich spotkanie mia�o rozstrzygn��, kt�ra z dw�ch przeciwstawnych Konieczno�ci czy te� kt�re z proroctw zwyci�y. Garion wiedzia�, �e m�g�by zebra� armi� i na jej czele najecha� Wsch�d. Ale cho� jego serce przepe�nia� strach, ch�opiec postanowi�, i� samotnie wyruszy na niebezpieczn� wypraw�. Towarzyszyli mu jedynie Belgarath i Silk. O �wicie wymkn�li si� z Cytadeli w Rivie, rozpoczynaj�c d�ug� podr� do mrocznych ruin Miasta Nocy, gdzie spoczywa� Torak. Lecz ksi�niczka Ce'Nedra uda�a si� do kr�l�w Zachodu i przekona�a ich, by do��czyli do niej, pr�buj�c odwr�ci� uwag� wojsk Angarak�w, tak by u�atwi� Garionowi dotarcie do celu. Z pomoc� Polgary odwiedzi�a Sendari�, Arendi� i Tolnedr�, zbieraj�c wok� siebie ogromn� armi�, kt�ra mia�a zwi�za� si�y Wschodu. Do spotkania dosz�o na r�wninie otaczaj�cej miasto Thull Mardu. Pochwycona pomi�dzy hufce imperatora Mallorei 'Zakatha i wojska szalonego kr�la Murg�w Taura Urgasa armia Ce'Nedry ledwie unikn�a ca�kowitej zag�ady. Ale Cho-Hag, W�dz Wodz�w Klan�w Algarii, zabi� Taura Urgasa, kr�l Nadrak�w Drosta lek Thun za� przeszed� na stron� Zachodu, umo�liwiaj�c oddzia�om Ce'Nedry odwr�t. Tymczasem jednak Ce'Nedra, Polgara, Durnik i ch�opiec Podarek trafili do niewoli i stan�li przed obliczem 'Zakatha, kt�ry wys�a� ich do zrujnowanego miasta Cthol Mishrak, aby tam os�dzi� ich Zedar. Zedar zabi� Durnika i Garion przyby� na miejsce w chwili, gdy Polgara �ka�a nad jego cia�em. W pojedynku czarodziej�w Belgarath uwi�zi� Zedara wewn�trz ska�y g��boko pod ziemi�. Wtedy jednak Torak ostatecznie ockn�� si� ze snu. Dwa przeznaczenia, kt�re zmaga�y si� z sob� od zarania dziej�w, stan�y do walki w ruinach Miasta Nocy. I tam, po�r�d ciemno�ci, Garion, Dzieci� �wiat�a, zabi� Toraka, Dzieci� Mroku, p�on�cym mieczem Riva�skiego Kr�la, a mroczne proroctwo z j�kiem zapad�o w otch�a�. UL i sze�ciu �ywych bog�w przyby�o po cia�o Toraka. Polgara zacz�a ich b�aga�, by o�ywili Durnika, co te�, z niejakim wahaniem, uczynili. Poniewa� jednak nie przysta�o, by Polgara tak dalece przewy�sza�a go sw� pot�g�, bogowie obdarzyli Durnika moc� czarodziejsk�. Potem za� wszyscy wr�cili do Rivy. Belgarion po�lubi� Ce'Nedr�, a Polgara zosta�a �on� Durnika. Klejnot zn�w znalaz� si� na w�a�ciwym miejscu, by odt�d strzec Zachodu. A trwaj�ca od siedmiu tysi�cy lat wojna bog�w, kr�l�w i ludzi wreszcie si� zako�czy�a. A przynajmniej tak s�dzono. CZʌ� PIERWSZA Dolina Aldura ROZDZIA� 1 By�a p�na wiosna. Deszcze nadesz�y i min�y, mr�z na dobre ju� opu�ci� ziemi�. Rozgrzane delikatnymi mu�ni�ciami s�o�ca wilgotne br�zowe pola otworzy�y si� na przyj�cie ciep�ych promieni, okryte jedynie delikatnym zielonym puchem pierwszych kie�k�w, budz�cych si� z zimowego snu. Pewnego pi�knego poranka, do�� wcze�nie, kiedy powietrze wci�� by�o ch�odne, lecz czyste niebo obiecywa�o z�ocisty, pogodny dzie�, ch�opiec Podarek wraz ze sw� rodzin� opu�ci� gospod� po�o�on� w jednej ze spokojniejszych dzielnic ruchliwego portu Camaar na po�udniowym wybrze�u kr�lestwa Sendarii. Podarek nigdy przedtem nie mia� �adnych krewnych i poczucie rodzinnej przynale�no�ci by�o dla niego czym� nowym. Wszystko wok� wydawa�o si� inne, jakby ma�o wa�ne, w zestawieniu z faktem, �e oto sta� si� cz�ci� niewielkiej, bliskiej sobie grupki ludzi, kt�rych ��czy�a mi�o��. Cel podr�y, rozpocz�tej tego wiosennego poranka, by� bardzo prozaiczny, a jednocze�nie niezwykle donios�y. Wracali do domu. Podobnie jak rodziny, Podarek nie mia� te� nigdy domu i cho� dot�d nie widzia� jeszcze chaty w Dolinie Aldura, do kt�rej zmierzali, to jednak t�skni� ju� do tego miejsca, jakby ka�dy tamtejszy kamie�, drzewo czy krzak tkwi� w jego pami�ci od dnia narodzin. Tu� przed p�noc� znad Morza Wiatr�w nadci�gn�� przelotny deszcz, kt�ry usta� r�wnie szybko, jak si� pojawi�, pozostawiaj�c szare brukowane uliczki i wysokie, kryte dach�wk� domy Camaar od�wie�one na powitanie porannego s�o�ca. Kiedy solidny w�z, kupiony przez kowala Durnika dwa dni wcze�niej po d�ugich i dok�adnych ogl�dzinach, toczy� si� wolno ulicami miasta, Podarek, przycupni�ty po�r�d work�w z prowiantem i ekwipunkiem wype�niaj�cych wn�trze pojazdu, czu� w powietrzu gorzkawy posmak morza. Czerwone dachy dom�w, kt�re mijali, rzuca�y b��kitne, jasne cienie. Powozi�, rzecz jasna, Durnik. Jego silne, opalone r�ce fachowo dzier�y�y lejce, za ich po�rednictwem przesy�aj�c zaprz�gowi uspokajaj�c� wiadomo��, �e oto kto� nad nim panuje i dok�adnie wie, co robi. Silna, flegmatyczna klacz, nios�ca na grzbiecie Belgaratha Czarodzieja, najwyra�niej nie podziela�a jednak mi�ego spokoju koni poci�gowych. Belgarath, jak to mia� czasem w zwyczaju, zasiedzia� si� poprzedniego wieczoru przy szynkwasie w gospodzie, tote� tego ranka garbi� si� w siodle, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na to, dok�d w�a�ciwie jedzie. Klacz, r�wnie� niedawno nabyta, nie zd��y�a jeszcze przywykn�� do zwyczaj�w nowego w�a�ciciela i jego niemal agresywny brak zainteresowania dra�ni� j�. Cz�sto wywraca�a oczami, jakby stara�a si� ustali�, czy ten nieruchomy kloc na jej grzbiecie naprawd� chce, aby bieg�a obok wozu. C�rka Belgaratha, znana ca�emu �wiatu jako Polgara Czarodziejka, powa�nym wzrokiem obserwowa�a p�senn� w�dr�wk� ojca ulicami Camaar, komentarze zachowuj�c na p�niej. Siedzia�a obok Durnika, od kilku tygodni jej m�a, odziana w p�aszcz z kapturem i prost� sukienk� z szarej we�ny. Od�o�y�a na bok b��kitne aksamitne suknie, klejnoty i strojne, oblamowane futrem p�aszcze, kt�re nosi�a w Rivie i niemal z ulg� przyj�a obecny niewyszukany przyodziewek. Polgara nie mia�a nic przeciw wykwintnym sukniom, je�li tego wymaga�a okazja. W takich strojach wygl�da�a niczym kr�lowa, za�miewaj�c wszystkie w�adczynie na �wiecie. Odznacza�a si� jednak niezwyk�ym wyczuciem sytuacji, tote� z rado�ci� przywdzia�a skromne ubranie, poniewa� pasowa�o ono do sytuacji, o kt�rej marzy�a przez niezliczone stulecia. W odr�nieniu od swej c�rki, Belgarath dobiera� sobie stroje wy��cznie dla w�asnej wygody. Fakt, �e na nogach mia� buty nie od pary, nie wskazywa� ani na szczeg�ln� bied�, ani na niedbalstwo. By� raczej wynikiem �wiadomego wyboru: lewy but le�a� wygodnie na stopie, podczas gdy jego towarzysz z pary uciska� palce; z kolei prawy but - z innej pary - pasowa� doskonale, natomiast jego bli�niak obciera� pi�t�. To samo odnosi�o si� do reszty stroju Czarodzieja. Nie przeszkadza�y mu �aty na kolanach spodni, nie przejmowa� si� tym, i� by� jednym z nielicznych ludzi na �wiecie, kt�rzy przepasywali si� kawa�kiem sznura, i zadowala� si� wygniecion� tunik�, zaplamion� sosem do tego stopnia, �e kto� o cho�by umiarkowanej wra�liwo�ci nie u�y�by jej nawet jako szmaty do pod�ogi. Wielka d�bowa brama Camaar by�a szeroko otwarta, wojna bowiem, szalej�ca na r�wninach Mishrak ac Thull, setki mil na wsch�d, dobieg�a ju� ko�ca. Ogromna armia, zebrana przez ksi�niczk� Ce'Nedr�, wr�ci�a do dom�w i w Kr�lestwach Zachodu raz jeszcze zapanowa� pok�j. Belgarion, kr�l Rivy i W�adca Zachodu, zasiada� na tronie we Dworze Riva�skiego Kr�la, a Klejnot Aldura zn�w spoczywa� na swym w�a�ciwym miejscu. Kaleki b�g Angarak�w nie �y�, a wraz z nim umar�a odwieczna gro�ba, wisz�ca nad Zachodem. Wartownicy pe�ni�cy stra� przy bramie nie zwr�cili uwagi na mijaj�c� ich rodzin� Podarka. Tak oto podr�ni opu�cili Camaar i znale�li si� na szerokim, prostym trakcie imperialnym prowadz�cym na wsch�d, do Muros i dalej, ku zwie�czonym �niegiem pasmom g�rskim, oddzielaj�cym Sendari� od ziem ko�skich klan�w Algarii. Liczne ptaki kr��y�y w przejrzystym powietrzu i �miga�y nad g�owami zaprz�gu oraz cierpliwej klaczy, wspinaj�cych si� na �agodne wzniesienie za Camaar. Ptaki �piewa�y i �wierka�y, zupe�nie jakby pozdrawia�y w�drowc�w, cz�sto te� zawisa�y nad wozem na rozedrganych skrzyd�ach. Polgara unios�a sw� pi�kn� twarz ku jasnemu, czystemu niebu, nas�uchuj�c. - Co one m�wi�? - spyta� Durnik. U�miechn�a si� �agodnie. - Paplaj� - odpar�a d�wi�cznym g�osem. - Ptaki cz�sto to robi�. Og�lnie rzecz bior�c ciesz� si�, �e jest poranek, �e s�o�ce �wieci, a ich gniazda s� ju� gotowe. Wi�kszo�� z nich pragnie opowiedzie� mi o swych jajkach. Ptaki zawsze chc� m�wi� o jajkach. - I oczywi�cie ciesz� si�, �e ci� widz�, prawda? - Chyba tak. - Jak s�dzisz, czy mog�aby� kiedy� nauczy� mnie ich mowy? - Je�li sobie �yczysz - odpar�a z u�miechem. - Ale nie jest to zbyt praktyczna wiedza. - Par� niepraktycznych wiadomo�ci jeszcze nikomu nie zaszkodzi�o - odrzek� z kamienn� twarz�. - Och, m�j Durniku - za�mia�a si� Polgara, czu�ym gestem nakrywaj�c r�k� jego d�o�. - Jeste� naprawd� cudowny, wiesz o tym? Podarek, usadowiony tu� za ich plecami pomi�dzy torbami, skrzynkami i narz�dziami, starannie wybranymi przez Durnika w Camaar, u�miechn�� si�, czuj�c, �e jego r�wnie� obejmuje ciep�e, g��bokie uczucie, ��cz�ce t� par�. Nie przywyk� do tego, by kto� obdarza� go uczuciem. Wychowa� go - je�li w og�le mo�na tu u�y� tego s�owa - Zedar Odst�pca, z wygl�du bardzo przypominaj�cy Belgaratha. Zedar po prostu natkn�� si� kiedy� na niego w w�skiej alejce jakiego� zapomnianego miasta i zabra� ze sob� w �ci�le okre�lonym celu. Dawa� ch�opcu jedzenie i ubranie, nic wi�cej. Jedyne s�owa, jakie kiedykolwiek wypowiada� pos�pny opiekun, brzmia�y: "Przeka�esz ode mnie podarek, ch�opcze". Ch�opczyk nigdy nie s�ysza� nic innego, tote� kiedy zetkn�� si� z lud�mi, zna� tylko jedno s�owo: "Podarek". Poniewa� za� nie wiedzieli, jak ma na imi�, tak w�a�nie go nazwali. Kiedy dotarli na szczyt wzniesienia, przystan�li na kilka chwil, by da� odetchn�� zaprz�gowi. Ze swego wygodnego miejsca Podarek widzia� rozleg�e, starannie ogrodzone pola, kt�re w uko�nych promieniach porannego s�o�ca mia�y barw� bladej zieleni. Po paru minutach odwr�ci� si� i spojrza� na Camaar o czerwonych dachach, s�siaduj�ce z migotliwymi b��kitnozielonymi wodami przystani, pe�nej statk�w z kilkunastu kr�lestw. - Nie zimno ci? - spyta�a Polgara. Podarek pokr�ci� g�ow�. - Nie - odpar�. - Dzi�kuj�. - Coraz �atwiej przychodzi�o mu znalezienie odpowiednich s��w, cho� nadal rzadko si� odzywa�. Belgarath pochyli� si� w siodle i bezmy�lnie podrapa� kr�tk� siw� brod�. Jego oczy by�y lekko przekrwione i mru�y� je, jakby s�oneczny blask sprawia� mu b�l. - Lubi� zaczyna� podr� w s�oneczny dzie� - stwierdzi�. - To dobra wr�ba na reszt� drogi. - Po chwili skrzywi� si�. - Ale nie jestem pewien, czy musi by� a� tak jasno. - Czy�by�my nie czuli si� najlepiej dzi� rano, ojcze? - zapyta�a drwi�co Polgara. Belgarath odwr�ci� si� i z powa�n� min� wbi� wzrok w c�rk�. - No dalej, powiedz to, Pol. Jestem pewien, �e tylko na to czekasz. - Ale�, ojcze - jej promienne oczy spojrza�y na niego z udanym zdumieniem - sk�d ci przysz�o do g�owy, �e chc� cokolwiek powiedzie�? Czarodziej tylko odchrz�kn��. - Z pewno�ci� sam ju� doskonale rozumiesz, �e wczoraj wypi�e� troch� za du�o piwa - ci�gn�a. - Nie musz� ci dodatkowo o tym przypomina�. - Naprawd� nie jestem w nastroju, Polgaro - odpar� szorstko Belgarath. - O moje biedactwo - westchn�a z fa�szywym wsp�czuciem Polgara. - Czy chcia�by�, abym przygotowa�a ci co�, po czym poczujesz si� lepiej? - Dzi�kuj�, ale nie. Niesmak po twoich miksturach pozostaje w ustach przez kilka dni. Chyba wol� ju� b�l g�owy. - Je�eli lekarstwo dobrze smakuje, to znaczy, �e nie jest skuteczne - poinformowa�a go Polgara i odrzuci�a w ty� kaptur p�aszcza. Jej w�osy by�y d�ugie i bardzo ciemne, poza jednym kosmykiem tu� nad lew� brwi�, l�ni�cym �nie�n� biel�. - Uprzedza�am ci�, ojcze - ci�gn�a uparcie. - Polgaro - powiedzia� Belgarath, krzywi�c si� - czy mogliby�my da� spok�j wszystkim tym "a nie m�wi�am"? - S�ysza�e� przecie�, �e go uprzedza�am, prawda, Durniku? Jej m�� najwyra�niej z trudem powstrzymywa� �miech. Stary m�czyzna westchn��, po czym si�gn�� pod tunik� i wydoby� niewielk� butelk�. Odkorkowa� j� z�bami i poci�gn�� d�ugi �yk. - Ojcze - upomnia�a go z obrzydzeniem w g�osie Polgara - czy nie mia�e� ju� dosy�? - Nie, je�li rozmowa nadal b�dzie obraca� si� wok� tego tematu - wyci�gn�� flaszk� w stron� ma��onka c�rki - Durniku? - zaproponowa�. - Dzi�ki, Belgaracie - odpar� Durnik - ale jak dla mnie, jest jeszcze za wcze�nie. - Pol? - rzuci� Czarodziej, oferuj�c trunek c�rce. - Nie b�d� �mieszny. - Jak sobie �yczysz - Belgarath wzruszy� ramionami, zakorkowa� butelk� i ukry� j� za pazuch�. - Mo�e by�my tak ruszyli? Do Doliny Aldura jeszcze kawa� drogi. Tu� przedtem, nim w�z zacz�� toczy� si� w d� po opadaj�cym zboczu, Podarek obejrza� si� w stron� Camaar i ujrza�, jak z bramy wyje�d�a oddzia� konnych. B�yski i �wietlne refleksy �wiadczy�y wyra�nie, �e przynajmniej niekt�re elementy stroju je�d�c�w sporz�dzono z polerowanej stali. Podarek zawaha� si�, czy nie powiedzie� innym o swym odkryciu, ale zdecydowa�, �e nie warto. Ponownie usadowi� si� wygodnie i uni�s� wzrok ku intensywnie b��kitnemu niebu, nakrapianemu gdzieniegdzie puszystymi bia�ymi ob�oczkami. Podarek lubi� poranki. Rankiem dzie� by� zawsze pe�en obietnic. Rozczarowania pojawia�y si� zazwyczaj dopiero p�niej. �o�nierze z Camaar dogonili ich nieca�� mil� dalej. Dow�dc� oddzia�u by� powa�ny oficer sendarski maj�cy tylko jedn� r�k�. Podczas gdy jego podkomendni trzymali si� tu� za wozem, on podjecha� naprz�d. - Wasza mi�o�� - przywita� oficjalnie Polgar�, sk�aniaj�c si� sztywno w siodle. - Generale Brendig - odpar�a, lekko skin�wszy g�ow�. - Wcze�nie pan wsta�. - �o�nierze niemal zawsze wstaj� wcze�nie, wasza mi�o��. - Brendigu - wtr�ci� z rozdra�nieniem Belgarath - czy znalaz�e� si� tu przypadkiem, czy te� wyruszy�e� specjalnie za nami? - Sendaria to kr�lestwo, w kt�rym panuje porz�dek, o Przedwieczny - odpar� �agodnie Brendig. - Staramy si� tak wszystko urz�dzi�, by unikn�� jakichkolwiek przypadk�w. - Tak te� my�la�em - mrukn�� kwa�no Belgarath. - O co tym razem chodzi Fulrachowi? - Jego wysoko�� uzna� jedynie, �e powinien wyznaczy� wam eskort�. - Znam drog�, Brendigu. Mimo wszystko, jecha�em ni� ju� par� razy. - Jestem tego pewien, Przedwieczny Belgaracie - zgodzi� si� grzecznie genera�. - Eskorta to wyraz przyja�ni i szacunku. - Rozumiem, �e b�dziesz nalega�? - Rozkaz to rozkaz, Przedwieczny. - Czy m�g�by� mnie tak nie nazywa�? - poprosi� �a�o�nie Belgarath. - Dzi� rano mojemu ojcu ci��� jego lata. - Polgara u�miechn�a si�. - Ca�e siedem tysi�cy. Brendig z wysi�kiem powstrzyma� u�miech. - Oczywi�cie, wasza mi�o��. - Dlaczego w�a�ciwie jest pan dzi� taki oficjalny, generale Brendig? - spyta�a. - Z pewno�ci� znamy si� ju� do�� dobrze, �eby da� spok�j podobnym bzdurom. Brendig obdarzy� j� zagadkowym spojrzeniem. - Czy pami�ta pani nasze pierwsze spotkanie? - O ile sobie przypominam, to by�o wtedy, kiedy nas pan zaaresztowa�, tak? - wtr�ci� Durnik z lekkim u�mieszkiem. - C� - Sendar odkaszln�� lekko - niezupe�nie, mo�ci Durniku. Po prostu przekaza�em wam zaproszenie od Jego Kr�lewskiej Mo�ci. W ka�dym razie pani Polgara - pa�ska szacowna ma��onka - podawa�a si� w tym czasie za ksi�n� Erat. Durnik przytakn��. - Tak, tak mi si� zdaje. - Ostatnio mia�em sposobno�� przejrze� kilka starych herbarzy i odkry�em co� ciekawego. Czy jest pan �wiadom, mo�ci Durniku, �e pana �ona naprawd� jest ksi�n� Erat? Durnik zamruga� oczami. - Pol? - spyta� z niedowierzaniem. Polgara wzruszy�a ramionami. - Prawie zapomnia�am - powiedzia�a. - To by�o bardzo dawno temu. - Mimo to pani tytu� jest wci�� wa�ny, wasza mi�o�� - zapewni� j� Brendig. - Ka�dy w�o�cianin w okr�gu Erat wp�aca co roku niewielk� danin� na rachunek, utrzymywany dla pani w Sendarze. - Co za absurd - stwierdzi�a. - Chwileczk�, Pol - rzuci� ostro Belgarath. W jego oczach rozb�ys�o nag�e zainteresowanie. - Brendigu, jak wielkie jest konto mojej c�rki - w zaokr�gleniu? - Z tego, co wiem, jest na nim kilkana�cie milion�w - odpar� Sendar. - No, no - mrukn�� ze zdumieniem Belgarath. - No, no. Polgara spojrza�a na niego przeci�gle. - Co ci chodzi po g�owie, ojcze? - spyta�a ostro. - Ciesz� si�, to wszystko - wyja�ni� wylewnie Belgarath. - Ka�dy ojciec by�by rad s�ysz�c, �e jego dziecko tak �wietnie si� spisa�o. - Odwr�ci� si� do oficera. - Prosz� mi powiedzie�, generale, kto w�a�ciwie zarz�dza maj�tkiem mojej c�rki? - Zarz�d nale�y do korony, Belgaracie. - To wielki ci�ar dla biednego Fulracha - stwierdzi� z namys�em stary - bior�c pod uwag� jego liczne obowi�zki. Mo�e powinienem... - Daj temu spok�j, Stary Wilku - przerwa�a mu stanowczo Polgara. - My�la�em tylko... - Tak, ojcze, wiem, o czym my�la�e�. Pieni�dzom dobrze jest tam, gdzie s�. Belgarath westchn��. - Nigdy przedtem nie by�em bogaty - oznajmi� ze smutkiem. - A zatem nie b�dzie ci tego brak, prawda? - Twarda z ciebie kobieta, Polgaro - �eby tak zostawi� swojego ojca pogr��onego w biedzie. - Przez tysi�ce lat �y�e� bez pieni�dzy i maj�tku, ojcze. Jestem dziwnie pewna, �e to zniesiesz. - W jaki spos�b zosta�a� ksi�n� Erat? - zaciekawi� si� Durnik. - Wy�wiadczy�am przys�ug� ksi�ciu Vo Wacune. Chodzi�o o co�, czego nie m�g� zrobi� nikt inny. By� bardzo wdzi�czny. Durnik wygl�da� na oszo�omionego. - Ale� Vo Wacune zosta�o zniszczone tysi�ce lat temu - zaprotestowa�. - Tak, wiem. - Chyba nie�atwo mi b�dzie przywykn�� do tego wszystkiego. - Wiedzia�e�, �e nie jestem taka jak inne kobiety. - Tak, ale... - Czy naprawd� m�j wiek tak du�o dla ciebie znaczy? Czy to co� zmienia? - Nie - odpar� natychmiast. - Absolutnie nic. - A wi�c nie przejmuj si� tym. Poruszali si� kr�tkimi etapami, przecinaj�c po�udniow� Sendari�. Noce sp�dzali w solidnych, wygodnych zajazdach, kierowanych przez tolnedra�skich legionist�w, kt�rzy strzegli i dogl�dali imperialnego traktu. Po po�udniu trzeciego dnia od opuszczenia Camaar dotarli do Muros. Ogromne stada algarskiego byd�a powoli zape�nia�y ju� wieloakrowe zagrody, le��ce na wsch�d od miasta, a tumany kurzu, wzbijane przez miliony kopyt, przes�ania�y niebo. Muros w szczycie sezonu przeganiania stad nie by�o zbyt przyjemnym miastem: gor�cym, brudnym i ha�a�liwym. Belgarath zasugerowa�, by przejecha� je bez postoj�w i zatrzyma� si� na noc dopiero w g�rach, gdzie powietrze jest mniej zapylone, a s�siedzi spokojniejsi. - Czy masz zamiar towarzyszy� nam przez ca�� drog� do Doliny? - zapyta� genera�a Brendiga, kiedy min�li ju� bydl�ce zagrody i posuwali si� Wielkim P�nocnym Traktem w stron� g�r. - W�a�ciwie nie, Belgaracie - odpar� Brendig, spogl�daj�c przed siebie, na grup� algarskich je�d�c�w, chy�o zmierzaj�c� w ich kierunku. - Prawd� m�wi�c, w�a�nie zawracam. Dow�dc� Algar�w by� wysoki, odziany w sk�rzany str�j m�czyzna o jastrz�bim profilu i wygolonej g�owie, zwie�czonej kruczoczarnym kosmykiem. Kiedy zr�wna� si� z wozem, �ci�gn�� wodze wierzchowca. - Generale Brendig - powiedzia� cicho, skinieniem g�owy pozdrawiaj�c sendarskiego oficera. - Lordzie Hettar - odpar� uprzejmie Brendig. - Co tu robisz, Hettarze? - spyta� obcesowo Belgarath. Algar spojrza� na niego ze zdumieniem. - Wa�nie przeprowadzi�em stado przez g�ry - wyja�ni� niewinnym tonem. - Teraz wracam do domu i pomy�la�em, �e mo�e chcieliby�cie mie� towarzystwo. - C� za dziwny zbieg okoliczno�ci, �e znalaz�e� si� tu akurat teraz. - Prawda? - Hettar spojrza� na Brendiga i mrugn��. - Co to za gierki? Nie potrzebuj� nadzoru, a ju� zdecydowanie nie �ycz� sobie wojskowej eskorty towarzysz�cej mi wsz�dzie, dok�d si� udam. Sam doskonale potrafi� zadba� o siebie. - Wszyscy o tym wiemy, Belgaracie - wtr�ci� pojednawczo Hettar. Przeni�s� wzrok na w�z. - Mi�o ci� znowu widzie�, Polgaro - stwierdzi� ciep�o, po czym chytrze spojrza� na Durnika. - Ma��e�stwo ci s�u�y, przyjacielu. Zdaje si�, �e przyby�o ci par� kilogram�w. - Powiedzia�bym, �e r�wnie� twoja �ona dorzuca ci ostatnio kilka �y�ek na talerz. - Durnik u�miechn�� si� do przyjaciela. - A� tak to wida�? Durnik z powag� skin�� g�ow�. - Troszeczk�. Hettar �a�o�nie wygi�� usta, po czym mrugn�� porozumiewawczo do Podarka. Zawsze doskonale si� rozumieli, prawdopodobnie dlatego, i� �aden z nich nie czu� przemo�nej potrzeby, aby wype�nia� cisz� ja�ow� gadanin�. - B�d� ju� jecha� - oznajmi� Brendig. - By�o mi naprawd� mi�o - sk�oni� si� Polgarze, po czym skin�� g�ow� Hettarowi i wraz ze swym oddzia�em, przy akompaniamencie podzwaniaj�cego ekwipunku, ruszy� w kierunku Muros. - B�d� musia� odby� na ten temat powa�n� rozmow� z Fulrachem - o�wiadczy� ponuro Belgarath. - A tak�e z twoim ojcem. - To cena nie�miertelno�ci, Belgaracie - odpar� s�odko Hettar. - Ludzie zaczynaj� ci� szanowa� - nawet je�li wola�by� tego unikn��. Jedziemy? G�ry wschodniej Sendarii nie by�y do�� wysokie, by specjalnie utrudni� im przepraw�. W�z, otoczony gromad� gro�nie wygl�daj�cych Algar�w, toczy� si� Wielkim P�nocnym Traktem, mijaj�c zielone lasy i rw�ce g�rskie strumienie. W pewnym momencie, kiedy przystan�li, by da� odpocz�� koniom, Durnik zeskoczy� z wozu i podszed� na skraj drogi, spogl�daj�c z namys�em na g��bokie jeziorko u st�p ma�ego, ha�a�liwego wodospadu. - Czy bardzo si� nam �pieszy? - spyta� Belgaratha. - Niespecjalnie. Dlaczego? - Pomy�la�em w�a�nie, �e to �wietne miejsce na posi�ek - wyja�ni� kowal z niewinn� min�. Belgarath rozejrza� si�. - Skoro tak s�dzisz, nie mam nic przeciw temu. - Doskonale. - Z tym samym lekko nieobecnym wyrazem twarzy Durnik wr�ci� do wozu i z jednej z toreb wyj�� zw�j cienkiego, nawoskowanego sznurka. Starannie przywi�za� do niego haczyk, ozdobiony kawa�kiem jaskrawej w��czki i wyruszy� na poszukiwanie mocnego, spr�ystego drzewka. W pi�� minut p�niej sta� ju� na g�azie u brzegu jeziorka i zarzuca� w�dk� w niespokojn� to� u st�p wodospadu. Podarek natychmiast znalaz� si� na skraju strumienia i zacz�� obserwowa� poczynania w�dkarza. Durnik celowa� w �rodek g��wnego nurtu, tak aby rw�ca zielonkawa woda unios�a przyn�t� prosto w g��b jeziorka. Po p�godzinie zawo�a�a ich Polgara. - Podarek, Durnik! �niadanie gotowe. - Tak, kochanie - mrukn�� z roztargnieniem Durnik. - Za moment. Podarek pos�usznie ruszy� w stron� wozu, cho� jego oczy t�sknie spogl�da�y na szumi�cy potok. Polgara zerkn�a na niego wyrozumiale, po czym po�o�y�a jego porcj� mi�sa i sera na wielkiej pajdzie chleba, aby m�g� zabra� posi�ek na brzeg jeziorka. - Dzi�kuj� - powiedzia� z wdzi�czno�ci� ch�opiec. Durnik nadal zarzuca� haczyk, ca�kowicie skupiony na tej czynno�ci. Polgara podesz�a na skraj wody. - Durniku! - krzykn�a. - �niadanie. - Tak - odpar�, nie odrywaj�c oczu od powierzchni wody. - Ju� id� - znowu zarzuci� w�dk�. Polgara westchn�a. - No c�. Przypuszczam, �e ka�dy m�czyzna musi mie� chocia� jedn� wad�. Po kolejnej p�godzinie Durnik zeskoczy� ze swego g�azu na brzeg strumienia i stan��, drapi�c si� po g�owie. Sprawia� wra�enie zmieszanego i ze zdumieniem wpatrywa� si� w wartki nurt. - Wiem, �e tam s� - powiedzia� do Podarka. - Prawie je czuj�. - Tutaj - Podarek wskaza� powolny, g��boki wir niedaleko brzegu. - My�l�, �e raczej troch� dalej - odpar� z pow�tpiewaniem kowal. - Tutaj - powt�rzy� Podarek, z uporem pokazuj�c palcem. Durnik wzruszy� ramionami. - Skoro tak twierdzisz - z niedowierzaj�c� min� zarzuci� przyn�t� w sam �rodek wiru. - Ja jednak nadal s�dz�, �e siedz� w g��wnym nurcie. I wtedy w�dka wygi�a si� w dr��cy, napi�ty �uk. W kr�tkim czasie wyci�gn�� z wody cztery pstr�gi: grube, ci�kie pstr�gi o srebrzystych, nakrapianych bokach i zakrzywionych szczekach, pe�nych ostrych jak ig�y z�b�w. - Dlaczego tak d�ugo nie mog�e� znale�� odpowiedniego miejsca? - spyta� Belgarath, kiedy zn�w ruszyli w drog�. - Przy takim jeziorku trzeba dzia�a� metodycznie - wyja�ni� Durnik. - Zaczynasz od jednego brzegu i rzut za rzutem posuwasz si� w stron� drugiego. - Rozumiem. - To jedyny spos�b, aby by� pewnym, �e sprawdzi�e� ca�y staw. - Oczywi�cie. - Jednak od pocz�tku podejrzewa�em, gdzie naprawd� siedz�. - Jasne. - Tylko �e chcia�em to zrobi� we w�a�ciwy spos�b. Jestem pewien, �e to rozumiesz. - O tak - odpar� z powag� Belgarath. Przekroczywszy g�ry skr�cili na po�udnie, przecinaj�c rozleg�e stepy r�wniny algarskiej, gdzie stada byd�a i koni pas�y si� po�r�d ogromnego zielonego morza traw, marszczonego i ko�ysanego powiewami �agodnego wschodniego wiatru. Chocia� Hettar usilnie namawia� ich, aby wst�pili do twierdzy klan�w algarskich, Polgara odm�wi�a. - Powiedz Cho-Hagowi i Silar, �e mo�e odwiedzimy ich p�niej - oznajmi�a. - Teraz jednak naprawd� powinni�my jecha� do Doliny. Doprowadzenie domu mojej matki do takiego stanu, by da�o si� w nim mieszka�, zajmie nam pewnie wi�ksz� cz�� lata. Hettar z powag� skin�� g�ow� i uni�s� d�o� w kr�tkim pozdrowieniu, gdy wraz z towarzyszami zawr�ci� na wsch�d, zmierzaj�c poprzez rozleg�e trawiaste pustkowia ku twierdzy swego ojca, Cho-Haga, Wodza Wodz�w Klan�w Algarii. Chata, kt�ra niegdy� nale�a�a do matki Polgary, le�a�a w kotlinie po�r�d �agodnych wzg�rz, stanowi�cych p�nocn� granic� Doliny Aldura. Os�oni�te dno kotliny przecina� b�yszcz�cy strumie�, wok� za� rozci�ga�y si� cedrowo-brzozowe lasy. Dom zosta� zbudowany z polnych kamieni: szarych, brunatnych i rudobr�zowych, dok�adnie dopasowanych do siebie. By� to niski, szeroki budynek, znacznie wi�kszy, ni� sugerowa�oby to okre�lenie "chata". Od przesz�o trzech tysi�cy lat nikt w nim nie mieszka�, tote� strzecha, podobnie jak drzwi i framugi okien, dawno ju� przegra�a walk� z si�ami natury, pozostawiaj�c otwart� skorup�, wype�nion� rozkrzewionymi je�ynami. Mino to jednak otacza�a go szczeg�lna atmosfera wyczekiwania, jakby Poledra - kobieta, kt�ra kiedy� tu mieszka�a - w samych kamieniach swego domu zaszczepi�a wiedz�, �e pewnego dnia powr�ci tu jej c�rka. Na miejsce dotarli s�onecznym popo�udniem, kiedy Podarek, uko�ysany rytmicznym skrzypieniem k�, zapad� w drzemk�. Gdy w�z zatrzyma� si�, Polgara �agodnie potrz�sn�a ch�opcem. - Podarku - powiedzia�a - ju� jeste�my. Otworzy� oczy i po raz pierwszy ujrza� miejsce, kt�re zawsze odt�d mia� nazywa� domem. Zobaczy� zniszczon� skorup� budynku, stoj�c� po�r�d wysokiej zielonej trawy. Ujrza� te� rosn�ce w oddali drzewa, bia�e pnie brz�z odcinaj�ce si� ostro na tle ciemnej zieleni cedr�w - oraz strumie�. Mo�liwo�ci, oferowane przez to miejsce, by�y wr�cz nieograniczone. Natychmiast to sobie u�wiadomi�. Strumie� by� oczywi�cie idealny do tego, by puszcza� na nim kaczki, konstruowa� flotylle ��deczek, a w razie braku pomys��w po prostu wpada� do wody. Kilkana�cie drzew zdawa�o si� wprost stworzone do tego, by si� na nie wdrapywa�, a jedno, wielka stara brzoza rosn�ca tu� nad potokiem, obiecywa�o zapieraj�c� dech w piersiach kombinacj� wspinaczki i k�pieli jednocze�nie. Teren, na kt�rym sta� w�z, stanowi� zbocze �agodnego wzg�rza, zbiegaj�ce wprost ku chacie. By� to ten rodzaj zbocza, po jakim uwielbiaj� biega� ch�opcy w dni, kiedy niebo przybiera g��bok� b��kitn� barw�, tu i �wdzie nakrapian� lekkimi niczym puch dmuchawca ob�oczkami, szybuj�cymi z wiatrem. Wysoka do kolan trawa w s�o�cu wygl�da�aby wtedy szczeg�lnie soczy�cie, a grunt pod nogami by�by twardy i lekko wilgotny. W taki dzie�, kiedy bieg�o si� w d� zbocza, owiewaj�ce twarz s�odkie powietrze wr�cz upaja�o. Nagle wyra�nie poczu� przejmuj�cy smutek; smutek, kt�ry przetrwa� nie zmieniony przez wiele stuleci. Podarek odwr�ci� si�, aby spojrze� na zm�czon� twarz Belgaratha i dostrzeg� samotn� �z�, sp�ywaj�c� po pobru�d�onym policzku i nikn�c� w bia�ej, kr�tko przystrzy�onej brodzie. Mimo �alu Belgaratha za utracon� �on�, Podarek patrzy� na niewielk�, zielon� dolin�, jej drzewa, strumie� i bujn� ��k�, z uczuciem g��bokiego, trwa�ego zadowolenia. U�miechn�� si� i powiedzia�: - Dom - wypr�bowuj�c to s�owo. Podoba� mu si� jego d�wi�k. Polgara uwa�nie spojrza�a mu w twarz. Jej oczy by�y wielkie i b�yszcz�ce, a ich kolor zmienia� si� wraz z nastrojem w�a�cicielki od jasnego b��kitu, tak bladego, �e niemal szarego, do ciep�ego szafiru. - Tak, Podarku - odpar�a swym wibruj�cym g�osem. - Dom. Obj�a go i lekko przytuli�a, a �w �agodny u�cisk wyra�a� ca�� t�sknot� za tym miejscem, jak� odczuwa�a przez wszystkie nu��ce stulecia, kiedy wraz z ojcem zaj�ci byli swym nie ko�cz�cym si� zadaniem. Kowal Durnik popatrzy� z namys�em na stoj�c� przed nimi ruin�, o�wietlon� jasnymi promieniami s�o�ca. W my�lach zastanawia� si�, snu� plany i wci�� na nowo uk�ada� je w g�owie. - Troch� to potrwa, zanim przygotujemy wszystko tak, jakby�my chcieli, Pol - poinformowa� �on�. - Mamy tyle czasu, ile tylko zechcemy - odrzek�a Polgara z �agodnym u�miechem. - Pomog� wam roz�adowa� w�z i rozbi� namioty. - Belgarath odruchowo podrapa� si� po brodzie. - A jutro chyba powinienem ruszy� w g��b Doliny - pogada� z Beldinem i bli�niakami, zajrze� do mojej wie�y i tak dalej. Polgara obdarzy�a go uwa�nym, przeci�g�ym spojrzeniem. - Nie spiesz si� tak z odjazdem, ojcze - powiedzia�a. - Widzia�e� si� z Beldinem w Rivie, ledwo miesi�c temu, a zdarza�o si�, �e przez ca�e dziesi�ciolecia nie odwiedza�e� swojej wie�y. Zauwa�y�am, �e za ka�dym razem, kiedy jest co� do zrobienia, ty nagle masz do za�atwienia jak�� piln� spraw� gdzie indziej. Twarz Belgaratha przybra�a wyraz ura�onej godno�ci. - Ale�, Polgaro... - zacz�� protestowa�. - To te� na nic ci si� nie przyda, ojcze - oznajmi�a cierpko. - Kilka tygodni - albo miesi�c czy dwa - pomagania Durnikowi nie zaszkodzi ci zbytnio. A mo�e zamierza�e� porzuci� nas tu samych w�r�d �nieg�w? Belgarath z pewnym niesmakiem spojrza� na skorup� domu. Na �cianach ruiny widnia�y wyra�nie wypisane setki godzin har�wki, niezb�dne, by doprowadzi� budynek do stanu u�ywalno�ci. - Oczywi�cie, Polgaro - powiedzia� nieco zbyt szybko - z rado�ci� zostan� i pomog�. - Wiedzia�am, ojcze, �e mo�emy na tobie polega� - odpar�a ze s�odycz� w g�osie. Belgarath popatrzy� krytycznie na Durnika, staraj�c si� oceni� zdecydowanie kowala. - Mam nadziej�, �e nie zamierzasz robi� wszystkiego w�asnor�cznie - zagai� nie�mia�o. - To znaczy... c�, istnieje dla nas pewna alternatywa. Durnik sprawia� wra�enie, jakby znalaz� si� w niezr�cznej sytuacji. Jego proste, szczere oblicze zdradza�o lekk� dezaprobat�. - Ja... eee... naprawd� nie wiem, Belgaracie. Nie s�dz�, abym czu� si� dobrze z czym� takim. Je�li zrobi� co� sam, to wiem, �e zosta�o wykonane w�a�ciwie. Na razie ten drugi spos�b nie daje mi takiej pewno�ci. W pewnym sensie czuj� si�, jakbym oszukiwa� - je�li wiesz, co mam na my�li. Belgarath westchn��. - Szczerze m�wi�c obawia�em si�, �e tak do tego podejdziesz. - Potrz�sn�� g�ow� i rozprostowa� ramiona. - W porz�dku, wobec tego chod�my i bierzmy si� do roboty. Usuni�cie �mieci, kt�re zbiera�y si� przez trzy tysi�clecia, osadzenie drzwi i okien, po�o�enie wspornik�w i strzechy - wszystko to zabra�o prawie miesi�c. Potrwa�oby dwa razy d�u�ej, gdyby nie fakt, i� Belgarath bezwstydnie oszukiwa� za ka�dym razem, kiedy Durnik odwr�ci� wzrok. Wszelkie �mudne czynno�ci dziwnym trafem wykonywa�y si� same, gdy kowala nie by�o w pobli�u. Kiedy� na przyk�ad Durnik wyruszy� wozem po nowe drewno, a kiedy tylko znalaz� si� poza zasi�giem wzroku, Belgarath odrzuci� top�r, kt�rym mozolnie ociosywa� belk�, spojrza� z powag� na Podarka i wyj�� zza kaftana gliniany garniec piwa, podw�dzony z zapas�w Polgary. Poci�gn�� d�ugi �yk, po czym skierowa� si�� swej woli na uparty bal i wyzwoli� j�, mamrocz�c jedno niewyra�ne s�owo. Powietrze wype�ni�a chmura bia�ych drewnianych wi�r�w. Na widok starannie wyg�adzonej belki Belgarath u�miechn�� si� z satysfakcj� i szelmowsko mrugn�� do ch�opca. Podarek odmrugn�� z kamienn� twarz�. Ju� wcze�niej widywa� czarodziejskie sztuczki. Zedar Odstepca by� czarodziejem, podobnie jak Ctuchik. W istocie niemal przez ca�e �ycie ch�opiec przebywa� pod opiek� ludzi posiadaj�cych �w szczeg�lny dar. Nikt z nich jednak nie wykorzystywa� go tak umiej�tnie, z takim zapa�em, jak Belgarath. Jego zwyczaj dokonywania od niechcenia rzeczy niemo�liwych, jakby by�y to drobnostki niewarte wzmianki, �wiadczy�o o prawdziwym mistrzostwie. Oczywi�cie Podarek wiedzia�, jak si� to robi. Nie mo�na sp�dzi� tylu lat w towarzystwie czarodziej�w nie podchwytuj�c cho�by teorii. �atwo��, z jak� dzia�a� Belgarath, prawie kusi�a go, by spr�bowa� samemu, lecz za ka�dym razem, gdy zastanawia� si� nad tym, nieodmiennie dochodzi� do wniosku, �e nie ma nic, czego by a� tak pragn��. Rzeczy, kt�rych nauczy� si� od Durnika, cho� bardziej przyziemne, by�y niemal r�wnie donios�e. Podarek natychmiast zorientowa� si�, �e nie istnieje praktycznie nic, czego kowal nie potrafi�by zrobi� w�asnymi r�kami. Umia� pos�u�y� si� ka�dym narz�dziem. Potrafi� pracowa� w drewnie i kamieniu tak samo zr�cznie, jak w �elazie i mosi�dzu. Budowa domu, krzes�a czy ��ka przychodzi�a mu z r�wn� �atwo�ci�. Obserwuj�c go uwa�nie, Podarek przyswaja� sobie setki sztuczek i kruczk�w, odr�niaj�cych mistrza-rzemie�lnika od niezgrabnego amatora. Polgara zajmowa�a si� gospodarstwem. Namioty, w kt�rych sypiali podczas prac nad chat�, by�y utrzymane r�wnie porz�dnie, jak ka�dy dom. Po�ciel by�a zawsze wywietrzona, posi�ki przygotowane, a pranie wywieszone. Pewnego dnia Belgarath, kt�ry pojawi� si�, by wy�udzi� lub podkra�� troch� ale, spojrza� krytycznie na sw� c�rk�, kt�ra z zadowoleniem nuci�a p�g�osem, kroj�c �wie�o przygotowane myd�o. - Pol - powiedzia� kwa�no - jeste� najpot�niejsz� kobiet� na �wiecie. Masz wi�cej tytu��w, ni� potrafisz zliczy�, a ka�dy z kr�l�w sk�ania przed tob� g�ow�. Czy mo�esz mi wyja�ni�, dlaczego w�a�ciwie upierasz si� przy takim robieniu myd�a? To ci�ka, nieprzyjemna praca, a smr�d jest wr�cz okropny. - Polgara rzuci�a mu pogodne spojrzenie. - Przez tysi�ce lat by�am najpot�niejsz� kobiet� �wiata, Stary Wilku - odpar�a. - Kr�lowie k�aniali mi si� przez ca�e wieki i straci�am rachub� mych tytu��w. Teraz jednak po raz pierwszy wysz�am za m��. Oboje zawsze mieli�my na to zbyt wiele zaj��. Aleja chcia�am wyj�� za m�� i sp�dzi�am ca�e �ycie na nauce i �wiczeniach. Wiem wszystko, czego potrzeba dobrej �onie, i umiem zrobi� wszystko, co dobrej �onie przystoi. Prosz�, nie krytykuj mnie, ojcze, i nie wtr�caj si�. Nigdy przedtem nie by�am taka szcz�liwa. - Gotuj�c myd�o? - Owszem. - To taka strata czasu - stwierdzi� Belgarath. Machn�� od niechcenia r�k� i do gotowych kawa�k�w myd�a do��czy� nowy, kt�rego przedtem nie by�o. - Ojcze! - Polgara tupn�a nog�. - Przesta� w tej chwili! Belgarath wzi�� do r�ki dwa kawa�ki myd�a, jeden sw�j, drugi jej. - Czy naprawd� potrafisz je odr�ni�, Pol? - Moje zosta�o zrobione z mi�o�ci�, twoje - to tylko sztuczka. - Ale dok�adnie tak samo upierze wszelkie brudy. - Nie u mnie - oznajmi�a, odbieraj�c mu myd�o. Po�o�y�a je na d�oni i leciutko dmuchn�a. Myd�o natychmiast znikn�o. - To raczej niem�dre, Pol - skomentowa� Belgarath. - Zdaje si�, �e niem�dre przes�dy to w naszej rodzinie cecha dziedziczna - odpar�a spokojnie. - Wracaj do swojej pracy, ojcze, i daj mi wykonywa� swoj�. - Jeste� r�wnie okropna, co Durnik - rzuci� oskar�ycielsko. Polgara przytakn�a z zadowolonym u�miechem. - Wiem. Pewnie dlatego za niego wysz�am. - Chod�, Podarku - powiedzia� Belgarath, odwracaj�c si�. - To mo�e by� zara�liwe i nie chcia�bym, �eby� te� zachorowa�. - Jeszcze jedno, ojcze! - krzykn�a za nimi Polgara. - Trzymaj si� z dala od moich zapas�w. Je�li chcesz, popro�. Belgarath oddali� si� bez s�owa, z wynios�� min�. Kiedy jednak znale�li si� za zakr�tem, Podarek wydoby� z zakamark�w tuniki gliniany garniec i bez s�owa wr�czy� go staremu. - Znakomicie, m�j ch�opcze. - Belgarath u�miechn�� si� szeroko. - Widzisz, jakie to �atwe, kiedy nabierzesz wprawy? Przez ca�e lato i wi�ksz� cz�� d�ugiej z�otej jesieni ca�a czw�rka pracowa�a nad wyszykowaniem chaty i zabezpieczeniem jej przed wilgoci� i ch�odem. Podarek stara� si� pom�c, cho� najcz�ciej jego pomoc ogranicza�a si� do dotrzymywania towarzystwa i niepl�tania si� pod nogami. Kiedy nasta�y �niegi, ca�y �wiat jakby uleg� przemianie. Samotny dom bardziej ni� kiedykolwiek przedtem sta� si� ciep�ym, bezpiecznym schronieniem. W g��wnym pokoju, gdzie spo�ywali posi�ki i siadywali razem w d�ugie wieczory, sta� wielki kamienny kominek, dostarczaj�cy zar�wno ciep�a, jak i �wiat�a. Podarka, kt�ry ogromn� wi�kszo�� czasu - z wyj�tkiem n�jmro�niejszych dni - sp�dza� na dworze, podczas tych jasnych, roz�wietlonych blaskiem ognia godzin pomi�dzy kolacj� a p�j�ciem do ��ka zazwyczaj ogarnia�a senno��. Cz�sto k�ad� si� wtedy na futrze przed paleniskiem i obserwowa� rozta�czone p�omienie, p�ki oczy nie zamkn�y mu si� wolno. A p�niej budzi� si� w ch�odnej ciemno�ci w�asnego pokoju, otulony po szyj� ciep�� pierzyn�, i wiedzia�, �e Polgara przynios�a go tutaj i u�o�y�a do snu. Wtedy wzdycha� rado�nie i z powrotem zasypia�. Oczywi�cie Durnik zrobi� mu sanki, a �agodne zbocze, opadaj�ce wprost ku dolinie, okaza�o si� idealnym torem zjazdowym. �nieg nie by� dostatecznie g��boki, by p�ozy zapada�y si�, i Podarek wykonywa� zaskakuj�co d�ugie zjazdy w g��b ��ki u st�p wzg�rza dzi�ki szale�czej pr�dko�ci, jakiej nabiera�y sanki �lizgaj�c si� po zboczu. Absolutny gw�d� saneczkarskiego sezonu nast�pi� pewnym p�nym mro�nym popo�udniem, tu� po tym, jak s�o�ce zapad�o za zasnuty purpurowymi chmurami horyzont, a niebo nabra�o barwy bladego, lodowatego turkusu. Podarek wgramoli� si� na wzg�rze, brn�c przez zmarzni�ty �nieg i ci�gn�c za sob� sanki. Kiedy dotar� na szczyt, przystan��, by z�apa� oddech. Widoczna w dole kryta strzech� chata przycupn�a po�r�d zwa��w �niegu. Jej okna jarzy�y si� z�ocistym blaskiem, a z komina wyp�ywa�a kolumna b��kitnego dymu, kt�ra, prosta niczym strza�a, wbija�a si� w nieruchome powietrze. Podarek z u�miechem po�o�y� si� na sankach i odepchn�� nogami. Warunki do zjazdu by�y idealne. Nawet najl�ejszy wietrzyk nie hamowa� p�du sanek, kt�re u st�p wzg�rza zyska�y imponuj�c� pr�dko��. Podarek �mign�� przez ��k� i wpad� mi�dzy drzewa. Bia�e pnie brz�z i ciemne, cieniste cedry przelatywa�y obok, podczas gdy sanki wje�d�a�y coraz g��biej w las. Dotar�by zapewne jeszcze dalej, gdyby na drodze nie stan�� mu strumie�. Ale nawet takie zako�czenie jazdy by�o ekscytuj�ce, brzeg potoku bowiem mia� kilka metr�w wysoko�ci i sanki wraz z Podarkiem poszybowa�y nad ciemn� wod� d�ugim, wdzi�cznym �ukiem, gwa�townie zako�czonym widowiskowym lodowatym plu�ni�ciem. Kiedy dotar� do domu, wstrz�sany dreszczami, ze �wie�ym lodem na ubraniu i w�osach, Polgara wyg�osi�a d�u�sze kazanie. Zauwa�y�, �e Polgara lubi�a dramatyzowa� - szczeg�lnie je�li nadarzy�a jej si� okazja wypomnie� komu� jego przewinienia. Spojrza�a na niego przeci�gle i natychmiast wydoby�a sk�d� paskudne lekarstwo, kt�re hojnie w niego wla�a. Potem zacz�a �ci�ga� zamarzni�te ubranie ch�opca ani na moment nie przestaj�c m�wi�. Jej g�os by� wspania�y, s�ownictwo - nader bogate. Intonacja i akcenty dodawa�y komentarzom nowego, szerszego znaczenia. W gruncie rzeczy jednak Podarek wola�by kr�tsze, mniej wyczerpuj�ce om�wienie swych najnowszych zbrodni - szczeg�lnie wobec faktu, i� Belgarath i Durnik pr�bowali bez wi�kszego skutku ukry� szerokie u�miechy na widok czarodziejki, nacieraj�cej malca wielkim szorstkim r�cznikiem. - No c� - zauwa�y� Durnik - przynajmniej nie b�dzie w tym tygodniu potrzebowa� k�pieli. Polgara przerwa�a wycieranie ch�opca i powoli odwr�ci�a g�ow� w stron� m�a. Jej twarz nie wyra�a�a �adnej specjalnej gro�by, lecz spojrzenie mrozi�o. - M�wi�e� co�? - spyta�a. - Eee... nie, kochanie - zapewni� j� pospiesznie. - W�a�ci