2468

Szczegóły
Tytuł 2468
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2468 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2468 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2468 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALEXANDRE DUMAS TOWARZYSZE JEHUDY ( Sprzysi�eni) 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 Table d' h�te Dnia 9 pa�dziernika 1799 r. w pi�kny dzie� jesieni po�udniowej, dzi�ki kt�rej na dw�ch kra�cach Prowansji dojrzewaj� pomara�cze w Hyeres i winogrona w Paint - P�ray, zaprz�ona w trzy konie pocztowe kolasa przeje�d�a�a przez most na Durancji, mi�dzy Cavailhonem a Ch�teau - Renard, kieruj�c si� ku Awinionowi, dawnemu miastu papieskiemu, przy��czonemu do Francji przed o�miu laty moc� dekretu z 25 maja 1791 r. Przy��czenie to potwierdzone zosta�o przez traktat mi�dzy genera�em Bonaparte i papie�em Piusem VI, podpisany w 1797 r. w Tolentino. Kolasa wtoczy�a si� przez bram� od strony Aix, przejecha�a nie zwalniaj�c biegu przez ca�e miasto o ulicach w�skich i kr�tych, zbudowane tak, �e by�o jednocze�nie os�oni�te od wichru i s�o�ca, i zatrzyma�a si� o pi��dziesi�t krok�w od bramy, prowadz�cej do Oulle, przed hotelem Palais - Egalit�, kt�ry zaczynano powoli nazywa� ponownie Palais - Royal. Tych kilka prawie nic nie znacz�cych s��w z powodu nazwy hotelu, przed kt�rym zatrzyma�a si� ekstrapoczta, zajmuj�ca nasz� uwag� - wskazuje dostatecznie po�o�enie, w jakim by�a Francja pod rz�dem reakcji termidorowej, ochrzczonym nazw� Dyrektoriatu. Po walce rewolucyjnej, kt�ra trwa�a od 14 lipca 1789 r. do 9 termidora 1794 r. po dniach 5 i 6 pa�dziernika, 21 czerwca, 10 sierpnia, 2 i 3 wrze�nia, 21 maja, 29 termidora i l preryala, po przyjrzeniu si� spadaj�cym g�owom kr�la i jego s�dzi�w, kr�lowej i jej oskar�yciela, �yrondyst�w i Franciszkan�w, umiarkowanych i Jakobin�w, Francj� ogarn�� najstraszliwszy ze wszystkich przesyt�w, przesyt krwi! Odczu�a je�li nie potrzeb� kr�la, to przynajmniej pragnienie si lnego rz�du, kt�remu mog�aby zaufa�, na kt�rym mog�aby si� oprze�, kt�ry dzia�a�by za ni� i pozwoli� jej odpocz��. W miejsce takiego niewyra�nie po��danego rz�du posiada�a s�aby i niezdecydowany Dyrektoriat, z�o�ony z lubie�nego Barrasa, intryganta Sieyesa, dzielnego Moulina, bezbarwnego Rogera Ducosa i uczciwego, lecz zbyt naiwnego Gohiera. St�d wynik�a mierna powaga na zewn�trz i bardzo w�tpliwy spok�j wewn�trz. Dwaj podr�ni, kt�rzy wysiedli z ekstrapoczty przed bram� hotelu Palais - Royal, mieli niew�tpliwie pewne powody do obawiania si� nastroju ustawicznie wzburzonej ludno�ci miasta papieskiego, albowiem nieco powy�ej Orgonu, w miejscu, gdzie podr�ny ma trzy drogi do wyboru - jedn� do Nimes, drug� do Carpentras, trzeci� do Awinionu - pocztylion zatrzyma� konie, obr�ci� si� i zapyta�: - Czy obywatele jad� przez Awinion, , czy przez Carpentras? - Kt�ra z dw�ch dr�g jest kr�tsza? ? - zapyta� kr�tko ostrym g�osem starszy podr�ny, , kt�ry m�g� mie� zaledwie lat trzydzie�ci. - Droga na Awinion, , obywatelu, o dobre p�torej mili przynajmniej. - W takim razie - odpar� podr�ny - jed�my drog� na Awinion. . I kareta potoczy�a si� galopem, kt�ry �wiadczy�, �e obywatele podr�ni, jak nazywa� ich pocztylion, jakkolwiek nazwa pan zaczyna�a wraca� do rozmowy, p�acili co najmniej trzydzie�ci sous napiwku. Ta sama ch�� unikania straty czasu objawi�a si� gdy tylko weszli do hotelu. G�os zabra� zn�w, podobnie jak w drodze, starszy podr�ny. Zapyt a� , c zy mo�na niezw�ocznie zje�� obiad, a spos�b, w jaki zadane by�o pytanie, wykazywa�, �e podr�ny got�w by� pomin�� niejedno wymaganie gastronomiczne, byleby podano jedzenie jak naj�pieszniej. 5 - Obywatelu - odpar� gospodarz, kt�ry na odg�os turkotu k� wybieg� z serwet� w r�ce na powitanie podr�nych - b�dziecie szybko i przyzwoicie obs�u�eni w waszym pokoju; ale gdybym si� o�mieli� da� wam rad�. . . Zawaha� si�. - O, prosz� o rad�, bardzo prosz�! - odezwa� si� m�odszy podr�ny, zabieraj�c g�os po raz pierwszy. - A wi�c najlepiej by�oby zje�� po prostu table d' h�te, jak podr�ny, na kt�rego czeka zaprz�ony pow�z. Obiad jest doskona�y i ju� podany. Gospodarz jednocze�nie wskazywa� pow�z, urz�dzony w nies�ychanie wygodny spos�b i zaprz�ony w dwa konie, kt�re grzeba�y ziemi� kopytami, gdy pocztylion czeka� cierpliwie, siedz�c na brzegu okna i wychylaj�c butelk� wina z Cahors. Pierwszy ruch tego, kt�remu gospodarz uczyni� t� propozycj�, by� przecz�cy. Wszelako po chwili namys�u starszy podr�ny, jak gdyby zaniecha� pierwotnego postanowienia, zwr�ci� si� ruchem pytaj�cym do towarzysza. Ten za� odpowiedzia� spojrzeniem, kt�re znaczy�o: " Wszak pan wie, �e jestem na pa�skie rozkazy " . - Niech i tak b�dzie - rzek� ten, , kt�ry widocznie obowi�zany by� podejmowa� inicjatyw� - zjemy obiad przy table d' h�te. Zwracaj�c si� do pocztyliona, kt�ry z kapeluszem w r�ku czeka� na jego rozkazy, doda�: - Niech najp�niej za p� godziny konie b�d� zaprz�one. . Prowadzeni przez gospodarza weszli obaj do jadalni, starszy id�c naprz�d, m�odszy za� za nim. Wiadomo, jakie wra�enie wywieraj� nowi przybysze przy table d ' h�te. Wszystkie spojrzenia skierowa�y si� na wchodz�cych; dosy� o�ywiona rozmowa urwa�a si�. Biesiadnicy sk�adali si� ze zwyk�ych go�ci hotelu. By� podr�ny, kt�rego pow�z czeka� zaprz�ony przed domem, handlarz win z Bordeaux, przebywaj�cy w Awinionie z przyczyn, o kt�rych p�niej, i grono os�b, jad�cych z Marsylii do Lugdunu dyli�ansem. Przybysze powitali towarzystwo lekkim skinieniem g�owy i zasiedli na kra�cu sto�u tak, �e kilka nakry� dzieli�o ich od innych biesiadnik�w. To arystokratyczne odosobnienie podwoi�o ciekawo��, kt�rej byli przedmiotem. Zreszt� ka�dy widzia�, �e s� to ludzie niezaprzeczalnej dystynkcji, jakkolwiek str�j ich by� bardzo skromny, taki jaki nosi�a ca�a �wczesna m�odzie�. Od wytwornisi�w paryskich a nawet i prowincjonalnych odr�nia�y ich d�ugie, g�adko przyczesane w�osy i czarny krawat owi�zany doko�a szyi, taki, jakie nosili wojskowi. Powierzchowno�� m�odzie�c�w przedstawia�a dwa najzupe�niej r�ne typy. Starszy, kt�rego g�os nawet w najpoufniejszych intonacjach wykazywa� przyzwyczajenie do rozkazywania, by�, jak wspomnieli�my, m�czyzn� jakich trzydziestu lat, w�osy mia� czarne, rozdzielone na �rodku, g�adko przyczesane i spadaj�ce wzd�u� skroni na ramiona. Twarz jego by�a ogorza�a, jak u cz�owieka, kt�ry podr�owa� po krajach po�udniowych. Wargi mia� w�skie, nos prosty, z�by bia�e i oczy sokole, jakie Dante przypisuje Cezarowi. Wzrostu by� raczej ma�ego, r�k� mia� delikatn�, stop� w�sk�, kszta�tn�. W jego obej�ciu nie by�o swobody, wydawa� si� skr�powany, co wskazywa�o, �e nosi� ubranie, do kt�rego nie przywyk�. Gdyby za� przem�wi� a by� nad brzegami Loary, zamiast Rodanu, jego interlokutor m�g�by zauwa�y�, �e mia� w wymowie akcent w�oski. Towarzysz jego m�g� by� o jakie� trzy lub cztery lata m�odszy. By� to pi�kny m�odzieniec o cerze r�owej, w�osach jasnych, oczy mia� b��kitne, nos prosty, podbr�dek wydatny, prawie bez zarostu. M�g� by� o dwa cale wy�szy od towarzysza, a jakkolwiek wzrostu by� mniej ni� �redniego, ca�� posta� mia� tak kszta�tn�, taki by� swobodny we wszystkich ruchach, �e nietrudno by�o odgadn��, i� posiada�, je�li nie si��, to przynajmniej niepospolit� zwinno�� i zr�czno��. 6 Jednakowo ubrany, wydawa� si� by� pozornie na r�wnej stopie z towarzyszem, niemniej okazywa� m�odemu brunetowi wybitny szacunek, kt�ry nie m�g� wynika� z wieku, lecz pochodzi� niew�tpliwie z ni�szego stanowiska spo�ecznego. Poza tym nazywa� towarzysza obywatelem, gdy ten nazywa� go po prostu Rolandem. Te uwagi, kt�re czynimy, by wtajemniczy� g��biej czytelnika w nasze opowiadanie, nie przysz�y prawdopodobnie wcale na my�l wsp�biesiadnikom przy table d' h�te, albowiem po kilku sekundach przygl�dania si� przybyszom oderwano od nich spojrzenia i na chwil� przerwan� rozmow� ponownie podj�to. Przyzna� trzeba, �e temat rozmowy by� dla podr�nych nies�ychanie interesuj�cy; m�wiono o zatrzymaniu dyli�ansu wioz�cego sze��dziesi�t tysi�cy frank�w pieni�dzy rz�dowych. Sta�o si� to poprzedniego dnia na drodze z Marsylii do Awinionu, mi�dzy Lambesc i PontRoyal. Po pierwszych s�owach o tym wypadku, dwaj m�odzie�cy wyt�yli s�uch ze szczerym zainteresowaniem. Wydarzy�o si� to na tej samej drodze, kt�r� jechali, a opowiadaj �cy by� j ednym z g��wnych aktor�w sceny z go�ci�ca. By� to handlarz win z Bordeaux. Najchciwsi szczeg��w okazali si� podr�ni, kt�rzy przybyli dyli�ansem i mieli wnet odjecha�. Inni wsp�biesiadnicy, ludzie miejscowi, obeznani byli widocznie z takimi katastrofami, gdy� sami przytaczali szczeg�y, zamiast ich s�ucha�. - A wi�c, obywatelu - m�wi� gruby jegomo��, do kt�rego tuli�a si� w trwodze kobieta wielka, sucha i chuda - m�wicie, �e to na tej w�a�nie drodze, kt�r� jechali�my, dokonano kradzie�y? - Tak jest, obywatelu, mi�dzy Lambesc i PontRoyal. Czy zauwa�yli�cie miejsce, gdzie droga idzie pod g�r� i zw�a si� mi�dzy dwoma wzg�rzami? Jest tam mn�stwo ska�. - Tak, tak, m�j drogi - rzek�a kobieta, �ciskaj�c rami� m�a - zauwa�y�am; powiedzia�am nawet, chyba pami�tasz: " To niedobre miejsce, wol� przeje�d�a� t�dy dniem, ni� noc� " . - Ale� pani - odezwa� si� m�odzieniec, kt�ry w zwyk�ych czasach wodzi� rej w rozmowie przy table d ' h�te - dla pan�w towarzyszy Jehudy nie ma dnia ani nocy. . - Jak to! Obywatelu - zapyta�a dama, bardziej jeszcze przera�ona - zatrzymano was w bia�y dzie�? - W bia�y dzie�, , obywatelko, o dziesi�tej rano. - I ilu� ich by�o? - pyta� gruby jegomo��. - Czterech, , obywatelu. - Ukrytych na drodze? ? - Nie. . Przyjechali konno, zamaskowani i uzbrojeni od st�p do g��w. - Taki ich zwyczaj - wtr�ci� m�odzieniec, sta�y go�� table d ' h�te' u - powiedzieli: " Nie bro�cie si�, nie stanie si� wam nic z�ego, chcemy tylko pieni�dzy rz�dowych " , nieprawda? - S�owo w s�owo, , obywatelu. - Nast�pnie - m�wi� dalej ten, kt�ry si� wydawa� tak doskonale poinformowany - dwaj zsiedli z konia, rzucili cugle towarzyszom i za��dali od konduktora, �eby im wr�czy� pieni�dze. - Obywatelu - rzek� gruby jegomo��, zachwycony - opowiadacie zaj�cie tak, jak by�cie je widzieli. - Mo�e te� pan by� przy tym - odezwa� si� jeden z podr�nych, na wp� �artobliwie, na po�y z pow�tpiewaniem. - Nie wiem, , obywatelu, czy m�wi�c to, macie zamiar powiedzie� mi niegrzeczno�� - rzek� lekkim tonem m�odzieniec, kt�ry tak uprzejmie i tak w�a�ciwie przyszed� w sukurs opowiadaj�cemu - ale moje zapatrywania polityczne sprawiaj�, �e nie uwa�am waszego podejrzenia za obelg�. Gdybym mia� nieszcz�cie nale�e� do napadni�tych albo honor 7 zaliczania si� do tych, kt�rzy napadali, przyzna�bym si� szczerze, zar�wno w jednym jak i w drugim wypadku; ale wczoraj rano, o godzinie dziesi�tej, w�a�nie w chwili, gdy zatrzymywano dyli�ans o cztery mile st�d, jad�em najspokojniej �niadanie na tym samym miejscu i nawet z tymi samymi dwoma obywatelami, kt�rzy w tej chwili racz� siedzie� po mojej prawej i lewej stronie. - A - zapyta� m�odszy z dw�ch podr�nych, kt�rego towarzysz nazywa� Rolandem - ilu by�o m�czyzn w dyli�ansie? - Zaraz; ; zdaje mi si�, �e by�o. . . tak, tak jest, by�o nas siedmiu m�czyzn i trzy kobiety. - Siedmiu m�czyzn, , nie licz�c konduktora? - powt�rzy� Roland. - Ma si� rozumie�. . - I siedmiu m�czyzn pozwoli�o si� ograbi� czterem bandytom? Winszuj� panom. - Wiedzieli�my z kim mamy do czynienia - odpar� handlarz wina - i nie my�leli�my si� broni�. - Jak to! - zawo�a� m�odzieniec. - Z kim mieli�cie do czynienia? Ale�, zdaje mi si�, mieli�cie do czynienia ze z�odziejami, bandytami! - Bynajmniej; ; przedstawili si�. - Przedstawili si�? ? - Powiedzieli: " Panowie, obrona wasza jest zbyteczna; panie, nie obawiajcie si�, nie jeste�my bandytami, jeste�my towarzyszami Jehudy " . - Tak - rzek� m�odzieniec, sta�y go�� table d' h�te' u - uprzedzaj�, �eby nie by�o pomy�ki; taki ich zwyczaj. - Kim jest �w Jehuda, , kt�ry ma takich grzecznych towarzyszy? Czy to ich kapitan? - Panie - odezwa� si� m�czyzna w stroju podobnym do ubioru �wieckiego ksi�dza i kt�ry r�wnie� wydawa� si� nie tylko sta�ym go�ciem table d' h�te' u ale nadto cz�owiekiem �wiadomym tajemnic czcigodnej korporacji, o jakiej m�wiono - gdyby pan zna� lepiej Pismo �wi�te, wiedzia�by pan, �e mniej wi�cej dwa tysi�ce sze��set lat temu Jehuda umar� i st�d nie mo�e obecnie zatrzymywa� dyli�ans�w na go�ci�cach. - Ksi�e dobrodzieju - odpar� Roland, kt�ry pozna� duchownego - poniewa� pomimo cierpkiego tonu, jakim przemawiasz, wydajesz si� wielce wykszta�cony, przeto pozw�l biednemu nie�wiadomemu cz�owiekowi, �eby ci� zapyta� o niekt�re s zczeg� y o t ym Jehudzie, kt�ry umar� dwa tysi�ce sze��set lat temu, a jednak�e ma zaszczyt posiadania towarzyszy, nosz�cych jego imi�. - Jehuda - odpar� cz�owiek duchowny tym samym cierpkim tonem - by� kr�lem Izraela, namaszczonym przez Eliasza pod warunkiem, �e ukarze zbrodnie rodu Achaba i Jezabeli i wyda wyrok �mierci na wszystkich kap�an�w Baala. - Ksi�e dobrodzieju - rzek� m�odzieniec, �miej�c si� - dzi�kuj� za wyja�nienie. Nie w�tpi�, �e jest dok�adne a bardzo uczone, tylko, wyznaj�, niewiele mnie nauczy�o. - Jak to, obywatelu, nie rozumiecie, �e Jehuda to Jego Kr�lewska Mo�� Ludwik XVIII, namaszczony pod warunkiem, �e ukarze zbrodnie rewolucji i wyda wyrok �mierci na kap�an�w Baala, to jest na tych wszystkich, kt�rzy mieli jakikolwiek udzia� w wytworzeniu wstr�tnego stanu rzeczy, nazwanego od lat siedmiu rzecz�pospolit�? - Owszem, rozumiem - odpowiedzia� m�odzieniec. - Ale czy do tych, kt�rych towarzysze Jehudy maj� obowi�zek zwalcza�, zaliczacie te� walecznych �o�nierzy, kt�rzy odparli cudzoziemc�w od granic Francji i znakomitych genera��w, kt�rzy dowodzili armiami Tyrolu, SambreetMeuse i w�osk�? - Ale� naturalnie, , ci przede wszystkim. Oczy m�odzie�ca rzuci�y b�yskawic�, nozdrza wyd�y si�, wargi zacisn�y, uni�s� si� na krze�le; ale towarzysz poci�gn�� go za surdut i spojrzeniem nakaza� mu milczenie. Nast�pnie ten, kt�ry da� dow�d swojej w�adzy, zabra� g�os po raz pierwszy. 8 - Obywatelu - rzek�, zwracaj�c si� do sta�ego go�cia table d ' h�te' u - wybaczcie dwom podr�nym, kt�rzy opu�cili Francj� przed dwoma laty i przybywaj� z kra�ca �wiata, jakby z Ameryki albo z Indii. Nie wiemy zupe�nie co si� dzieje w kraju, pragn�liby�my si� dowiedzie�. - A jak�e - odpar� ten, do kt�rego s�owa by�y skierowane - ��danie jest a� nadto s�uszne, obywatelu; pytajcie a otrzymacie odpowied�. - A wi�c - ci�gn�� dalej m�ody brunet o oku orlim, w�osach kruczych i g�adko przyczesanych, cerze granitowej - teraz kiedy wiem, kim jest Jehuda i w jakim celu zosta�a utworzona jego kompania, pragn��bym dowiedzie� si�, na co jego towarzysze przeznaczaj� zabierane pieni�dze. - Ach, Bo�e! To bardzo proste, obywatelu, wszak wiecie, �e powsta� zamiar przywr�cenia monarchii burbo�skiej? - Nie, nie wiedzia�em - odpar� m�ody brunet tonem, kt�remu na pr�no usi�owa� nada� brzmienie naiwne - przybywam, , jak rzek�em, z kra�ca �wiata. - Jak to! Nie wiedzieli�cie o tym? Oznajmiam wam tedy, �e za sze�� miesi�cy b�dzie to fakt dokonany. Dwaj m�odzie�cy o postawie wojskowej wymienili spojrzenia i u�miechy, chocia� blondyn wyra�nie t�umi� �yw� niecierpliwo��. Ich rozm�wca ci�gn�� dalej: - Lugdun jest g��wn� kwater� konspiracji, je�eli konspiracj� mo�na nazwa� spisek, kt�ry organizuje si� w pe�nym �wietle dziennym; lepiej odpowiada�aby tutaj nazwa rz�du tymczasowego. - A wi�c, obywatelu - rzek� m�ody brunet z grzeczno�ci� nie pozbawion� szyderstwa - powiedzmy rz�d tymczasowy. - Ten rz�d tymczasowy ma sw�j sztab g��wny i w�asne armie. . - Ba! ! sztab g��wny, mo�e. . . ale armie. . . - W�asne armie, , powtarzam. - Gdzie� s�? ? - Jedna tworzy si� w g�rach Owernii, pod wodz� pana de Chardona. Druga w g�rach Jury, pod wodz� pana Teyssonneta. Trzecia wreszcie, kt�ra w tej chwili jest czynna, nawet z niema�ym powodzeniem, w Wandei, s�ucha rozkaz�w d' Escarboville' a, Achillesa Leblonda i Cadoudala. - Doprawdy, , obywatelu, oddajecie mi istotn� przys�ug�, opowiadaj�c te wszystkie nowiny. Mniema�em, �e Burbonowie pogodzili si� ju� zupe�nie z wygnaniem; zdawa�o mi si�, �e organizacja policji jest tego rodzaju, i� nie istniej� ani tymczasowe komitety rojalistyczne w wielkich miastach, ani bandyci na go�ci�cach. Wreszcie zdawa�o mi si�, �e Wandea jest zupe�nie u�mierzona przez genera�a Hoche' a. M�odzieniec, do kt�rego skierowana by�a ta odpowied�, wybuchn�� �miechem. - Sk�d przyje�d�acie? ? - zawo�a�. - Ju� wam powiedzia�em, , obywatelu - z kra�ca �wiata. . - Wida�. . Po czym, kontynuuj�c. - Ot�, widzicie - m�wi� - Burbonowie nie s� bogaci; emigranci, k t �r ych d obr a sprzedano, s� zrujnowani. Niepodobna organizowa� dw�ch armii i utrzymywa� trzeciej bez pieni�dzy. Powsta�y k�opoty; jedynie rzeczpospolita mog�a wyp�aca� �o�d swoim wrogom; niepodobna by�o jednak przypuszcza�, �e zdecyduje si� na to z dobrej woli. Nie pr�buj�c zatem wchodzi� z ni� w niepewne a niebezpieczne uk�ady, postanowiono, i� pro�ciej b�dzie zabiera� jej pieni�dze, ni� j� o nie prosi�. - A! ! Rozumiem nareszcie. - To bardzo szcz�liwie. . 9 - Towarzysze Jehudy s� po�rednikami mi�dzy rzecz�pospolit� a kontrrewolucj�, poborcami genera��w rojalistycznych. - Tak, , to ju� nie kradzie�, to operacja wojskowa, czyn wojenny, jak ka�dy inny. - W�a�nie, obywatelu, odgadli�cie i jeste�cie obecnie pod tym wzgl�dem r�wnie m�drzy, jak my. - Ale wtr�ci� nie�mia�o handlarz wina z Bordeaux - je�li panowie towarzysze Jehudy - zwracam uwag�, �e nie m�wi� o nich nic z�ego - je�li panowie towarzysze Jehudy zagi�li parol tylko na pieni�dze rz�dowe. . . - Jedynie na pieni�dze rz�dowe. . Nie zdarzy�o si�, �eby zabrali pieni�dze osobie prywatnej. - Nie zdarzy�o si�? ? - Nie zdarzy�o si�. . - Jak wi�c si� sta�o, , �e wczoraj, wraz z pieni�dzmi rz�dowymi, zabrali dwie�cie ludwik�w, kt�re by�y moj� w�asno�ci�? - Kochany panie - odpar� m�odzieniec, sta�y go�� table d ' h�te' u - powiedzia�em ju�, �e zasz�a niew�tpliwie pomy�ka i zar�czam panu, jak nazywam si� Alfred de Barjols, �e te pieni�dze pr�dzej czy p�niej b�d� panu zwr�cone. Handlarz win westchn�� g��boko i potrz�sn�� g�ow� jak cz�owiek, kt�ry mimo danego zapewnienia, zachowuje jeszcze pewne w�tpliwo�ci. Ale w tej�e chwili, jak gdyby zobowi�zanie podj�te przez m�odego szlachcica, kt�ry wymieniaj�c nazwisko ods�oni� swoje stanowisko spo�eczne, obudzi�o poczucie delikatno�ci w tych, za kt�rych r�czy�, ko� zatrzyma� si� przed bram�, z korytarza dobieg� odg�os krok�w, drzwi jadalni otworzy�y si� i w progu stan�� zamaskowany m�czyzna, uzbrojony od st�p do g�owy. - Panowie - rzek�, w�r�d g��bokiej ciszy wywo�anej jego ukazaniem si� - czy jest mi�dzy wami podr�ny, nazwiskiem Jan Picot, kt�ry by� wczoraj w dyli�ansie, zatrzymanym mi�dzy Lambesc i PontRoyal? - Jest - odpar� handlarz win, , zdumiony. - To pan? ? - spyta� m�czyzna. - To ja! ! - Czy panu nic nie zabrano? ? - Owszem, , zabrano mi dwie�cie ludwik�w, kt�re powierzy�em konduktorowi. - Musz� nadmieni� - doda� m�ody szlachcic - �e przed chwil� pan m�wi� w�a�nie o tym i uwa�a� pieni�dze za stracone. - Pan si� myli� - rzek� nieznajomy - prowadzimy wojn� z rz�dem, ni e z l ud�mi prywatnymi; jeste�my partyzantami politycznymi, nie za� z�odziejami. Oto pa�skie dwie�cie ludwik�w, a gdyby podobna pomy�ka zdarzy�a si� w przysz�o�ci, niech si� pan upomni i powo�a na nazwisko Morgana. Po tych s�owach zamaskowany cz�owiek z�o�y� worek z�ota po prawej r�ce handlarza win, wytwornie uk�oni� si� obecnym i wyszed�, pozostawiaj�c jednych w trwodze a innych w zdumieniu, z powodu tak zuchwa�ej odwagi. 10 Przys�owie w�oskie. Cho� wskazane w�a�nie dwa uczucia przewa�a�y, nie objawia�y si� u wszyst ki ch w jednakowym stopniu. Zale�a�y od p�ci, wieku, charakteru, nawet stanowiska spo�ecznego s�uchaczy. Handlarz win, Jan Picot, g��wnie zainteresowany zaj�ciem, jakie si� odby�o, poznawszy od pierwszego rzutu oka po stroju, broni i masce jednego z ludzi, z kt�rymi mia� do czynienia poprzedniego dnia, zrazu os�upia� na jego widok. Nast�pnie stopniowo, dowiaduj�c si� o przyczynie wizyty z�o�onej mu przez tajemniczego bandyt�, pan Picot wpad� z os�upienia w rado��, przechodz�c przez wszystkie odcienie po�rednie, jakie dziel� te uczucia. Jego w�asny worek z�ota le�a� przed nim i rzek�by�, i� nie �mie go dotk��: mo�e obawia� si�, �e w chwili, gdy wyci�gnie po niego r�k�, worek zniknie, jak znika z�oto, kt�re znajdujemy nieraz we �nie i kt�re ulatnia si�, zanim zd��ymy otworzy� oczy. Oty�y jegomo�� z dyli�ansu i jego ma��onka byli, podobnie jak ich towarzysze podr�y, szczerze przestraszeni. Siedz�c po lewej stronie Jana Picota, na widok bandyty zbli�aj�cego si� do handlarza win, jegomo�� �w w z�udnej nadziei utrzymania nale�ytej odleg�o�ci mi�dzy sob� a towarzyszem Jehudy, przysun�� krzes�o do krzes�a swojej �ony, kt�ra pod naciskiem usi�owa�a cofn�� z kolei swoje krzes�o. Poniewa� jednak na krze�le nast�pnym siedzia� obywatel Alfred de Barjols, nie maj�cy �adnego powodu obawiania si� ludzi, o kt�rych wyrazi� w�a�nie pochlebny s�d, przeto krzes�o �ony oty�ego jegomo�cia napotka�o przeszkod� w nieruchomym krze�le m�odego szlachcica. On za�, podobnie jak ksi�dz, kt�ry da� biblijne wyja�nienie dotycz�ce kr�la izraelskiego Jehudy i misji, jak� mu powierzy� Eliasz, zachowa� si� jak cz�owiek nie tylko nie odczuwaj�cy �adnej obawy, ale nawet spodziewaj�cy si� tak zaskakuj�cego zdarzenia. Z u�miechem na ustach �ledzi� zamaskowanego cz�owieka i gdyby wszyscy biesiadnicy nie byli zaj�ci dwoma g��wnymi aktorami rozgrywaj�cej si� sceny mogliby zauwa�y� prawie niedostrzegalne porozumiewawcze spojrzenie mi�dzy bandyt� a m�odym szlachcicem i nast�pne, prawie w tej samej chwili, pomi�dzy szlachcicem, a ksi�dzem. Dwaj podr�ni wreszcie, kt�rych wprowadzili�my do sali table d ' h�te' u siedz�cy z dala od innych, na kra�cu sto�u, zachowali postaw� zgodn� z ich r�nymi charakterami. M�odszy podni�s� instynkownie r�k�, jak gdyby szuka� broni, i wsta� niczym pod dzia�aniem spr�yny, by rzuci� si� do gard�a zamaskowanemu m�czy�nie; co nast�pi�oby z pewno�ci�, gdyby by� sam. Natomiast starszy, kt�ry, jak si� zdawa�o, wydawa� mu rozkazy nie tylko z 11 przyzwyczajenia, ale i z prawa, zadowoli� si�, jak to uczyni� ju� poprzednio, schwytaniem go za surdut, m�wi�c tonem rozkazuj�cym, a nawet twardym: - Sied�, , Rolandzie! I m�odzieniec usiad�. Najoboj�tniejszy podczas zaj�cia, przynajmniej pozornie, pozosta� m�czyzna, mog�cy mie� trzydzie�ci trzy do trzydziestu czterech lat, blondyn z ry�� brod�, twarz� spokojn� i pi�kn�, o wielkich niebieskich oczach, cerze jasnej, ustach inteligentnych i w�skich, postaci smuk�ej i wysokiej. W mowie mia� akcent cudzoziemski, wskazuj�cy na cz�owieka urodzonego na wyspie, kt�rej rz�d toczy� obecnie z Francj� zaci�t� wojn�. O ile mo�na by�o s�dzi� z rzadkich s��w, jakie mu si� wymyka�y, m�wi�, mimo wspomnianego akcentu, j�zykiem francuskim niezwyk�ej czysto�ci. Na pierwsze s�owo jakie wypowiedzia�, starszy z dw�ch podr�nych drgn��, poznaj�c ten akcent zza kana�u La Manche i zwracaj�c si� do towarzysz�, przywyk�ego czyta� my�l w jego spojrzeniu, spyta� go wzrokiem, w jaki spos�b Anglik znajduje si� we Francji w chwili, gdy prowadzona przez te dwa narody zaci�ta wojna z natury rzeczy wyp�dza Anglik�w z Francji i Francuz�w z Anglii. Niew�tpliwie wyja�nienie wyda�o si� Rolandowi niemo�liwe, albowiem odpowiedzia� ruchem oczu i ramion, kt�ry m�wi: " Wydaje mi si� to r�wnie nadzwyczajne, jak tobie; ale je�li nie znajdujesz wyja�nienia tego zagadnienia ty, matematyk z powo�ania, nie pytaj mnie o nie " . Jedna tylko w tym wszystkim by�a rzecz jasna dla obu m�odzie�c�w, a mianowicie, �e m�wi�cy akcentem anglosaskim blondyn jest podr�nym, na kt�rego przed bram� hotelu czeka zaprz�ona wygodna kolasa i �e pochodzi on z Londynu albo przynajmniej z jednego z hrabstw czy ksi�stw Wielkiej Brytanii. Przy okazji wyja�niania sytuacji we Francji, Anglik ostentacyjnie wydobywa� z kieszeni notatnik i prosz�c b�d� handlarza win, b�d� ksi�dza, czy te� m�odego szlachcica o powt�rzenie - co ka�dy czyni� z uprzejmo�ci� r�wn� kurtuazji, z jak� czynione by�o zapytanie - zapisywa� to, co powiedziano najwa�niejszego, nadzwyczajnego i najbardziej malowniczego o zatrzymaniu dyli�ansu, stanie rzeczy w Wandei, towarzyszach Jehudy. Za ka�dym razem za� dzi�kowa� g�osem i ruchem, z tym sztywnym ch�odem, w�a�ciwym naszym s�siadom zza morza, chowaj�c jednocze�nie w boczn� kiesze� surduta wzbogacony �wie�� nowin� notatnik. Wreszcie, jak widz raduj�cy si� niespodziewanym zako�czeniem, na widok zamaskowanego cz�owieka krzykn�� z zadowoleniem, wyt�y� s�uch, wytrzeszczy� oczy, nie odwr�ci� ode� wzroku, dop�ki drzwi nie zamkn�y si� za nim. Wydoby� szybko notatnik z kieszeni. - Ooo, panie - rzek� do s�siada, kt�rym by� ksi�dz - czy zechcia�by pan �askawie, gdybym nie pami�ta�, powt�rzy� mi s�owo w s�owo, co m�wi� d�entelmen, kt�ry st�d wyszed�? Zabra� si� niezw�ocznie do pisania i wspieraj�c pami�� w�asn� pami�ci� ksi�dza, m�g� zapisa� dok�adnie przemow� towarzysza Jehudy do obywatela Jana Picota. Napisawszy to zdanie, zawo�a� z akcentem, kt�ry nadawa� szczeg�lne pi�tno oryginalno�ci jego s�owom: - Ooo! Doprawdy tylko we Francji zdarzaj� si� podobne rzeczy; Francja jest najciekawszym krajem na �wiecie. Jestem uszcz�liwiony, panowie, �e podr�uj� po Francji i poznaj� Francuz�w. Ostatnie zdanie wypowiedziane by�o z tak� uprzejmo�ci�, �e nie pozostawa�o nic innego, tylko podzi�kowa� temu, kt�ry je wyg�osi�, cho�by by� potomkiem zwyci�zc�w spod Cr�cy, Poitiers i Azincourt. M�odszy z dw�ch podr�nych tonem z lekka kostycznym, kt�ry, jak si� zdawa�o, by� jego tonem naturalnym, odpowiedzia� na t� uprzejmo��; 12 - Dalib�g! I ja r�wnie�, milordzie; m�wi�: milordzie, bo przypuszczam, �e pan jest Anglikiem. - Tak jest, , panie - odpar� d�entelmen - mam ten zaszczyt. . - Ot� - ci�gn�� dalej m�odzieniec - jestem uszcz�liwiony, �e podr�uj� po Francji i bywam ci�gle zaskakiwany. Trzeba �y� pod rz�dami obywateli Gohiera, Moulina, Rogera Ducosa, Sieyesa i Barrasa, �eby by� �wiadkiem takiego figla. Gdy za lat pi��dziesi�t opowiada� b�d�, �e w mie�cie maj�cym trzydzie�ci tysi�cy dusz, w bia�y dzie� z�odziej z go�ci�ca, zamaskowany, z dwoma pistoletami i szabl� u pasa, przyszed� odda� uczciwemu kupcowi dwie�cie ludwik�w, kt�re mu zabra�; gdy dodadz�, �e sta�o si� to przy table d ' h�te, gdzie siedzia�o dwadzie�cia czy dwadzie�cia pi�� os�b, i �e ten wzorowy bandyta oddali� si�, a nikt z dwudziestu czy dwudziestu pi�ciu obecnych os�b nie skoczy� mu do gard�a; za�o�� si�, �e ten, kt�ry si� o�mieli rzeczy takie opowiada�, nazwany b�dzie niecnym k�amc�. I m�odzieniec, przechylaj�c si� w ty� na krze�le, wybuchn�� �miechem tak nerwowym i ostrym, �e wszyscy spojrzeli na� ze zdumieniem, jego towarzysz za� patrzy� na niego z ojcowskim niemal zaniepokojeniem. - Panie - rzek� obywatel Alfred de Barjols - pozwoli pan powiedzie� sobie, �e cz�owiek, kt�rego pan tu widzia�, nie jest z�odziejem z go�ci�ca. - Ba! ! Kim wi�c jest, m�wi�c szczerze? - Wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa jest to m�odzieniec z r�wnie dobrej rodziny, jak pan i ja. - Hrabia de Horn, kt�rego regent kaza� zat�uc ko�em na placu Greve, by� r �wni e� m�odzie�cem z dobrej rodziny, czego dowodem, �e ca�a arystokracja paryska przys�a�a powozy na jego egzekucj�. - Hrabia de Horn, je�li si� me myl�, kaza� zabi� �yda, �eby mu ukra�� weksel, kt�rego nie m�g� zap�aci�. Nikt nie o�mieli si� powiedzie�, �e kt�rykolwiek towarzysz Jehudy naruszy� w�os na g�owie dziecka. - Niech i tak b�dzie; przypu��my, �e instytucja zosta�a za�o�ona ze wzgl�d�w filantropijnych, by przywr�ci� r�wnowag� mi�dzy maj�tkami, naprawi� kaprysy losu, zreformowa� nadu�ycia spo�ecze�stwa. Jakkolwiek to z�odziej w rodzaju Karola Moora, ten pa�ski przyjaciel Morgan. . . czy ten uczciwy obywatel nie powiedzia�, �e nazywa si� Morgan? - Tak - odpar� Anglik. . - A wi�c przyjaciel pa�ski Morgan jest z�odziejem. . Obywatel Alfred de Barjols poblad� bardzo silnie. - Obywatel Morgan nie jest moim przyjacielem - odpar� m�ody arystokrata - ale, gdyby nim by�, uwa�a�bym to za zaszczyt. - Niew�tpliwie - odpowiedzia� Roland, wybuchaj�c �miechem - wszak pan de Voltaire m�wi: Przyja�� wielkiego cz�owieka jest dobrodziejstwem bog�w. - Rolandzie, , Rolandzie! - szepn�� mu towarzysz. . - Generale - odpowiedzia� ten, umy�lnie mo�e wymieniaj�c tytu� nale�ny towarzyszowi - pozw�l mi, b�agam, prowadzi� dalej z tym panem dyskusj�, kt�ra mnie zajmuje w najwy�szym stopniu. M�ody arystokrata wzruszy� ramionami. - Tylko, obywatelu - ci�gn�� dalej m�odzieniec ze szczeg�lnym uporem - przypominam, �e opu�ci�em Francj� przed dwoma laty, a od mojego wyjazdu zmieni�o si� tyle rzeczy, str�j, obyczaje, akcent, j�zyk tak�e chyba uleg� zmianie. Jak�e nazywa pan w j�zyku, jakim m�wi� dzisiaj we Francji, zatrzymywanie dyli�ans�w i zabieranie pieni�dzy, kt�re przewo��? - Panie - odpar� arystokrata, tonem cz�owieka zdecydowanego podtrzyma� dyskusj� do ostatka - nazywam to prowadzeniem wojny. Towarzysz pa�ski, kt�rego pan przed chwil� 13 nazwa� genera�em, powie panu jako wojskowy, �e poza przyjemno�ci� zabijania i zostania zabitym, genera�owie od najdawniejszych czas�w robili to samo, co obywatel Morgan. - Jak to! - zawo�a� m�odzieniec, kt�rego oczy rzuci�y b�yskawic� - pan �mie por�wnywa�? . . . - Pozw�l panu rozwin�� jego teori�, Rolandzie - odezwa� si� brunet, przys�aniaj�c oczy d�ugimi czarnymi rz�sami, by nie zdradzi�y, co si� dzia�o w jego sercu, gdy oczy towarzysza, przeciwnie, rozszerzy�y si�, by rzuca� p�omienie. - A co! ! - rzek� m�odzieniec. . - I genera� teraz zaczyna si� interesowa� dyskusj�. Po czym zwracaj�c si� do tego, kt�ry upiera� si� przy swoim: - Prosz�, , niech pan m�wi dalej - rzek�. . - Genera� pozwala. . M�ody arystokrata zarumieni� si� r�wnie widocznie, jak poblad� przed chwil�, i z zaci�ni�tymi z�bami, z �okciami opartymi o st�, podbr�dkiem na pi�ci, by zbli�y� si� jak najbardziej do przeciwnika, m�wi� coraz wyra�niejszym akcentem prowansalskim, w miar� jak dyskusja stawa�a si� bardziej zaci�ta. - Skoro genera� pozwala - wyraz genera� wym�wi� ze szczeg�lnym naciskiem - b�d� mia� zaszczyt powiedzie� jemu i wam, obywatelu, zarazem, �e przypominam sobie, i� czyta�em w Plutarchu, �e w chwili gdy Aleksander wyrusza� do Indii, zabiera� ze sob� tylko osiemna�cie czy dwadzie�cia talent�w w z�ocie, czyli mniej wi�cej sto do stu dwudziestu tysi�cy frank�w. Ot�, czy panowie s�dzicie, �e to owymi osiemnastoma czy te� dwudziestoma talentami w z�ocie karmi� armi�, podbi� Azj� Mniejsz�, zdoby� Tyr, Syri�, Egipt, zbudowa� Aleksandri�, wtargn�� a� do Libii, kaza� wyroczni Amona og�osi�, �e jest synem Jowisza, dotar� do Hypanisu, a poniewa� �o�nierze nie chcieli i�� dalej za nim, przeto powr�ci� do Babilonu, gdzie przewy�sza� zbytkiem, zepsuciem i lubie�no�ci� najwi�cej lubuj�cych si� w zbytku, najbardziej zepsutych i najlubie�niejszych kr�l�w azjatyckich? Cz y t o z Ma c e do n i i otrzymywa� pieni�dze i czy pan mniema, �e kr�l Filip, jeden z najubo�szych kr�l�w biednej Grecji, pokrywa� przekazy, kt�re syn wystawia� na niego? Bynajmniej. Aleksander post�powa�, jak obywatel Morgan; tylko, zamiast zatrzymywa� dyli�anse na go�ci�cach, ograbia� miasta, pobiera� haracz od kr�l�w, nak�ada� kontrybucj� na kraje zdobyte. Przejd�my do Hannibala. Wszak wiecie panowie, jak wyruszy� z Kartaginy? Nie mia� nawet owych osiemnastu czy dwudziestu talent�w swego poprzednika, Aleksandra. Ale, poniewa� potrzeba mu by�o pieni�dzy, z�upi� podczas pokoju i wbrew zawartym traktatom miasto Sagunt; a wzbogacony tym �upem m�g� wyruszy� na wypraw�. Przepraszam, tym razem to ju� nie Plutarch, lecz Korneliusz Nepos. Nie b�d� opowiada� o zej�ciu z Pirenej�w, wej�ciu na Alpy, trzech bitwach, kt�re wygra�, przyw�aszczaj�c sobie za ka�dym razem skarby zwyci�onego, i przechodz� do pi�ciu czy sze�ciu lat, jakie sp�dzi� w Kampanii. Czy my�licie, �e on i jego armia p�acili pensj� Kapua�czykom i �e bankierzy kartagi�scy, kt�rzy si� z nimi por�nili, posy�ali mu pieni�dze? Nie, wojna karmi�a wojn�, system Morgana, obywatelu. Przejd�my do Cezara. A! Cezar to rzecz inna. Wyrusza z Hiszpanii z jakimi� trzydziestoma milionami d�ug�w, jedzie do Galii, pozostaje przez dziesi�� lat u naszych przodk�w. Przez ten czas posy�a przesz�o sto milion�w do Rzymu, wraca przez Alpy, przekracza Rubikon, idzie prosto na Kapitol, wy�amuje wrota �wi�tyni Saturna, gdzie przechowywany jest skarb, bierze z niego na swoje potrzeby prywatne, a nie rzeczypospolitej, trzy tysi�ce liwr�w w szatabach z�ota i umiera. On, kt�rego wierzyciele dwadzie�cia lat przedtem nie chcieli wypu�ci� z domku na Suburze, pozostawia dwa czy trzy tysi�ce sestercji na g�ow� ka�dego obywatela, dziesi�� czy dwana�cie milion�w Kalpurnii i trzydzie�ci czy czterdzie�ci milion�w Oktawiuszowi. Zn�w system Morgana, z t� tylko r�nic�, �e Morgan, jestem pewien, umrze nie ruszywszy na sw�j rachunek pieni�dzy Gall�w ani z�ota Kapitolu. Teraz przeskoczmy tysi�c osiemset lat i we�my genera�a Buonapart�. . . I m�ody arystokrata, jak zwykli byli czyni� wrogowie zwyci�zcy W�och, po�o�y� nacisk na u, kt�re Bonaparte wyrzuci� ze swego nazwiska, i na e, nad kt�rym wykre�li� akcent. 14 - Rozdra�ni�o to Rolanda, kt�ry poruszy� si�, jak gdyby chcia� si� rzuci� naprz�d, ale towarzysz go powstrzyma�. - Daj pok�j - rzek� - daj pok�j, Rolandzie; jestem pewien, �e obywatel Barjols nie powie, i� genera� Buonapart�, jak go nazywa, jest z�odziejem. - Nie, , tego nie powiem; ale jest przys�owie w�oskie, kt�re m�wi to za mnie. - Jakie� to przys�owie? - spyta� genera�, uprzedzaj�c towarzysza, i tym razem zwr�ci� na m�odego arystokrat� spojrzenie spokojne i g��bokie. - Brzmi w swej prostocie: Francesi non sono tutti ladroni, ma buona parte. Co znaczy: " Nie wszyscy Francuzi s� z�odziejami, ale. . . " - Znaczna cz��? ? - przerwa� Roland. - Tak, , ale Buonapart� - odpar� Alfred de Barjols. . Zaledwie zuchwa�y arystokrata powiedzia� te s�owa, talerz, kt�r ym bawi� si� Roland, wysun�� si� z jego r�k i uderzy� prosto w twarz de Barjolsa. Kobiety krzykn�y, m�czy�ni powstali. Roland wybuchn�� swoim zwyk�ym nerwowym �miechem i opad� na krzes�o. M�ody arystokrata zachowa� spok�j, mimo �e krew s�czy�a si� spod jego brwi i sp�ywa�a na policzek. W tej�e chwili wszed� konduktor, m�wi�c wed�ug zwyk�ej formu�y: - Obywatele podr�ni, , wsiada�! Podr�ni, kt�rym pilno by�o oddali� si� od miejsca starcia, jakiego byli �wiadkami, rzucili si� ku drzwiom. - Przepraszam pana - rzek� Alfred de Barjols do Rolanda - mam nadziej�, �e pan nie jedzie dyli�ansem? - Nie, , panie, jad� ekstrapoczt�; ale niech pan b�dzie spokojny, zostaj�. - I ja r�wnie� - rzek� Anglik. . - Wyprzegn�� konie, , nie jad�. - A ja jecha� musz� - rzek� z westchnieniem m�ody brunet, kt�rego Roland tytu�owa� genera�em - wiesz dobrze, �e trzeba, m�j drogi, i �e moja obecno�� jest tam niezb�dna. Ale przysi�gam ci, �e nie opuszcza�bym ci� tak, gdybym m�g� post�pi� inaczej. . . Gdy to m�wi�, jego g�os, zazwyczaj ostry i metaliczny, zdradza� wielkie wzruszenie. Roland, wprost przeciwnie, nie posiada� si� z rado�ci; rzek�by�, i� ta wojownicza natura rozkoszowa�a si� gro��cym niebezpiecze�stwem, kt�rego mo�e nie wywo�a�, ale kt�rego nie stara� si� te� unikn��. - Generale - rzek� - mieli�my si� rozsta� w Lugdunie, skoro da�e� mi �askawie miesi�czny urlop, bym m�g� odwiedzi� rodzin� w Bourgu. Skr�cimy nasz� wsp�ln� podr� o jakie sze��dziesi�t mil. Spotkamy si� w Pary�u. Tylko pami�taj, generale, gdyby� potrzebowa� cz�owieka oddanego, kt�ry si� nie d�sa, pomy�l o mnie. - B�d� spokojny, , Rolandzie - odpar� genera�. . Spojrza� bacznie na dw�ch przeciwnik�w. - Przede wszystkim, Rolandzie - rzek� do towarzysza tonem niewymuszonej tkliwo�ci - nie pozw�l si� zabi�; ale, je�li to mo�liwe, nie zabijaj te� swego przeciwnika. Ten m�odzieniec jest cz�owiekiem serca i chc�, gdy nadejdzie czas, mie� za sob� wszystkich ludzi posiadaj�cych serce. - Zrobi�, , co b�dzie mo�na, generale, b�d� spokojny. W tej�e chwili gospodarz ukaza� si� w progu. - Ekstrapoczta do Pary�a czeka - rzek�. . Genera� wzi�� kapelusz i lask�, z�o�one na krze�le; Roland za� z obna�on� g�ow� wyszed� za nim, �eby widziano, i� nie zamierza wyjecha� wraz z towarzyszem. Tote� Alfred de Barjols nie sprzeciwia� si� bynajmniej jego wyj�ciu. Zreszt� �atwo by�o domy�li� si�, �e przeciwnik nale�a� raczej do tych, kt�rzy szukaj� k��tni, ni� do tych, kt�rzy ich unikaj�. 15 Roland towarzyszy� genera�owi do pojazdu. - Przykro mi - rzek� ten ostatni, wsiadaj�c - �e ci� zostawiam tu samego, Rolandzie, bez przyjaciela, kt�ry m�g�by ci s�u�y� za �wiadka. - Nie troszcz si� o to generale; �wiadek znajdzie si� zawsze. Nie brak i nie braknie nigdy ludzi ciekawych, kt�rzy zechc� widzie� jak cz�owiek zabija cz�owieka. - Do widzenia, , Rolandzie; s�yszysz, nie m�wi� ci: �egnam, tylko: do widzenia! - Tak, drogi generale - odpar� m�odzieniec g�osem rozrzewnionym prawie - s�ysz� i dzi�kuj� ci bardzo. - Przyrzeknij, �e mi doniesiesz, skoro tylko sprawa b�dzie sko�czona, albo �e ka�esz do mnie napisa�, gdyby� sam pisa� nie m�g�. - O! Nie obawiaj si�, generale; najdalej za cztery dni otrzymasz ode mnie list - odpar� Roland. Po czym doda� z g��bok� gorycz�: - Czy nie zauwa�y�e�, , generale, �e zawis�o nade mn� fatum, kt�re nie pozwala mi umrze�? - Rolandzie! ! - zawo�a� tonem surowym - Zn�w! . . . - Nic, nic - odpar� m�odzieniec, potrz�saj�c g�ow� i usi�uj�c nada� twarzy poz�r niefrasobliwej weso�o�ci, kt�ra by�a niew�tpliwie zwyk�ym wyrazem jego oblicza, zanim spotka�o go nieznane nieszcz�cie, sprawiaj�ce, �e, cho� taki m�ody, ju� pragn�� �mierci. - Ale, s�uchaj: postaraj si� dowiedzie�, jak to si� dzieje, �e w chwili, kiedy prowadzimy wojn� z Angli�, Anglik spaceruje sobie po Francji z tak� swobod�, jak gdyby by� u siebie. - Dobrze, , dowiem si�. - W jaki spos�b? ? - Nie wiem. Ale skoro panu przyrzekam, �e si� dowiem, b�d� wiedzia�, cho�bym mia� zapyta� o to jego samego. - A wi�c raz jeszcze do widzenia i u�ciskaj mnie. . Roland, w porywie gor�cej wdzi�czno�ci, rzuci� si� na szyj� temu, kt�ry da� mu pozwolenie. - Generale! ! - zawo�a�. . - Jaki� by�bym szcz�liwy. . . . gdybym nie by� taki nieszcz�liwy! Genera� spojrza� na niego z g��bokim przywi�zaniem. - Opowiesz mi kiedy� o swoim nieszcz�ciu, , nieprawda�, Rolandzie? - rzek�. Roland wybuchn�� bolesnym �miechem. - O nie - odpar� - wy�mia�by� mnie, , generale. Genera� spojrza� na niego takim wzrokiem, jak gdyby patrzy� na wariata. - Trudno - rzek� - trzeba bra� ludzi takimi, , jakimi s�. - Zw�aszcza, , gdy nie s� takimi, jakimi si� wydaj�. - Bierzesz mnie za Edypa i zadajesz mi zagadki, , Rolandzie. - Je�li t� odgadniesz, generale, sk�adam ci pok�on, kr�lu Teb. Ale ja tu plot� g�upstwa i zapominam, �e ka�da twoja minuta jest droga i �e zatrzymuj� ci� niepotrzebnie. - Masz s�uszno��. . Czy masz jakie� zlecenia do Pary�a? - Trzy: pozdrowienia dla Bourrienne' a, wyrazy szacunku dla pa�skiego brata Lucjana i ho�d najwy�szy dla pani Bonaparte. - Stanie si�, , jak pragniesz. - Gdzie znajd� pana w Pary�u? ? - W moim domu, , przy ulicy de la Victoire a mo�e. . . - Mo�e. . . . - Kto wie? ? Mo�e w Luksemburgu! Cofn�� si� w g��b pojazdu, jak gdyby �a�owa�, �e powiedzia� tak wiele nawet temu, kt�rego uwa�a� za najlepszego przyjaciela. - Droga do Orange! ! - krzykn�� do pocztyliona. - Co ko� wyskoczy. . 16 Pocztylion, kt�ry czeka� tylko na rozkaz, zaci�� konie. Pojazd potoczy� si� szybko, z �oskotem grzmotu i znikn�� za bram�, wiod�c� do Oulle. 17 Anglik Roland, potrz�saj�c g�ow�, jakby chc�c otrz�sn�� z czo�a chmur�, kt�ra je zasnu�a, powr�ci� do hotelu i za��da� pokoju. - Zaprowad� pana pod nr 3 - rzek� gospodarz do jednej z pokoj�wek. . Pokoj�wka zdj�a klucz, zawieszony na d�ugiej tablicy z czarnego drzewa, gdzie widnia�y dwa szeregi bia�ych numer�w, i da�a znak m�odemu podr�nemu, �e mo�e i�� za ni�. - Prosz� mi przys�a� na g�r� papier, pi�ro i atrament - rzek� Roland do gospodarza - a je�li pan de Barjols zapyta o mnie, prosz� mu poda� numer mojego pokoju. Gospodarz przyrzek�, �e zastosuje si� do tych polece�, a Roland, gwi�d��c Marsyliank� , poszed� za pokoj�wk�. W pi�� minut p�niej siedzia� przy stole, maj�c przed sob� papier, pi�ro i atrament, i zabiera� si� do pisania. Ale w chwili, gdy zamierza� nakre�li� pierwsz� liter�, zapukano trzy razy do jego drzwi. - Prosz� wej�� - rzek�, obracaj�c na jednej z tylnych n�g fotel, na kt�rym siedzia�, by zwr�ci� twarz do wchodz�cego. Przypuszcza�, �e m�g� to by� tylko pan de Barjols albo jeden z jego przyjaci�. Drzwi otworzy�y si� ruchem miarowym, jakby mechanicznie, i w progu stan�� Anglik. - A! - zawo�a� Roland, uradowany wizyt�, ze wzgl�du na polecenie, od genera�a otrzymane. - To pan? ? - Tak - odpar� Anglik - to ja. . - Witam pana serdecznie. . - Ooo! ! Tym lepiej, �e mnie pan serdecznie wita, bo nie wiedzia�em, czy przyj��. - A to dlaczego? ? - Z powodu Abukiru. . Roland roze�mia� si�. - By�y dwie bitwy pod Abukirem - rzek� - ta, kt�r� przegrali�my i ta, w kt�rej zostali�my zwyci�zcami. - Z powodu tej, , kt�r� przegrali�cie. - Ludzie si� bij�, zabijaj�, morduj� wzajemnie na polu bitwy; ale to nie przeszkadza im bynajmniej wita� si� u�ciskiem d�oni, gdy si� spotykaj� na gruncie neutralnym. Powtarzam panu zatem, �e witam serdecznie, zw�aszcza, je�eli pan zechce mi powiedzie�, co pana tu sprowadza. - Dzi�kuj�; ; przede wszystkim, niech pan to przeczyta. 18 I Anglik wydoby� z kieszeni papier. - Co to? ? - spyta� Roland. - M�j paszport. . - Co mnie obchodzi pa�ski paszport? ? Nie jestem �andarmem. - Nie; ale poniewa� przychodz� ofiarowa� panu swoje us�ugi, mo�e pan nie zechcia�by ich przyj��, gdyby pan nie wiedzia�, kim jestem. - Pan mnie swoje us�ugi? ? - Tak jest; ; ale niech pan czyta. I Roland czyta�: " W imieniu Rzeczypospolitej Francuskiej, Komitet Wykonawczy poleca, by pozwolono sir Johnowi Tanlay' owi, esq. , przebywa� swobodnie na ca�ym obszarze Rzeczypospolitej i, w razie potrzeby, nie odmawia� mu opieki i pomocy. Podpisano: Fouch� " . - A ni�ej, , prosz�. " Polecam szczeg�lnie, komu nale�y, sir Johna Tanlay' a, jako filant ropa i przyjaciel a wolno�ci. Podpisano: Barras " . - Przeczyta� pan? ? - Tak, , przeczyta�em; no i co? . . . - M�j ojciec, lord Tanlay, odda� us�ugi panu Barrasowi, dlatego to pan Barras pozwala, �ebym w�drowa� po Francji. Jestem bardzo zadowolony, �e mog� to r obi �, bawi � si � doskonale. - Tak, , pami�tam; raczy� pan powiedzie� nam to ju� przy stole. - Powiedzia�em, , prawda; powiedzia�em tak�e, i� bardzo lubi� Francuz�w. Roland sk�oni� si�. - A zw�aszcza genera�a Bonaparte - ci�gn�� dalej sir John. - Pan lubi bardzo genera�a Bonaparte? ? - Podziwiam go; ; to wielki, bardzo wielki cz�owiek. - Dalib�g, , �a�uj� sir Johnie, �e on nie s�yszy tych s��w, przez Anglika wypowiedzianych. - Ooo! ! Nie powiedzia�bym tego w jego obecno�ci. - Dlaczego? ? - Nie chcia�bym, �eby przypuszcza�, �e m�wi� to, by mu si� przypodoba�. M�wi� to, bo takie jest moje mniemanie. - Nie w�tpi�, milordzie - rzek� Roland, kt�ry nie rozumia�, dok�d Anglik zmierza, a dowiedziawszy si� z paszportu, co chcia� wiedzie�, zachowywa� si� pow�ci�gliwie. - A gdy zobaczy�em - ci�gn�� dalej Anglik z niezm�con� flegm� - �e pan staje w obronie genera�a Bonaparte, sprawi�o mi to przyjemno��. - Istotnie? - Wielk� przyjemno�� - zapewni� Anglik, , potwierdzaj�c s�owa skinieniem g�owy. - Tym lepiej. . - Ale, gdy zobaczy�em, �e rzuci� pan talerz w g�ow� pana Alfreda de Barjolsa, sprawi�o mi to przykro��. - Sprawi�o ci to przykro��, , milordzie? A to z jakiego powodu? - Bo w Anglii d�entelmen nie rzuca talerzem w g�ow� d�entelmena. . - Milordzie - rzek� Roland, wstaj�c i marszcz�c brwi - czy pan przypadkiem nie przyszed�, �eby mi prawi� mora�y? 19 - O nie; przyszed�em, �eby pana zapyta�, czy ma pan mo�e k�opot ze znalezieniem sekundanta? - Wyznaj� szczerze, �e w chwili, gdy pan zapuka� do drzwi, zastanawia�em si� w�a�nie, kogo o t� przys�ug� poprosi�. - Mnie. . Je�li pan zechce, b�d� pa�skim sekundantem. - Ach, na honor! Przyjmuj� i to z wdzi�cznym sercem! - zawo�a� Roland, podaj�c mu r�k�. - Dzi�kuj�. . Anglik sk�oni� si�. - A teraz - odezwa� si� zn�w Roland - mia�e� tyle taktu, milordzie, �e zanim ofiarowa�e� mi swoje us�ugi powiedzia�e� mi, kim jeste�. Skoro te us�ugi przyjmuj� i pan powinien wiedzie�, kim ja jestem. - Ooo! ! Jak pan zechce. - Nazywam si� Ludwik de Montrevel; ; jestem adiutantem genera�a Bonaparte. - Adiutantem genera�a Bonaparte! ! Bardzo mi przyjemnie. - Wyt�umaczy to panu, dlaczego wzi��em, troch� mo�e za gor�co, w obron� mego genera�a. - Nie, , nie za gor�co; tylko talerz. . . - Tak, wiem dobrze, wyzwanie mog�oby obej�� si� bez talerza. Ale widzi pan, trzyma�em go w r�ku, nie wiedzia�em, co z nim zrobi� i cisn��em w g�ow� pana de Barjolsa; polecia� sam, ja nie chcia�em. . . - Ale jemu pan tego nie powie? ? - O! ! Niech pan b�dzie spokojny; m�wi� to panu, �eby uspokoi� pa�skie sumienie. - Doskonale, , a wi�c b�dzie si� pan bi�? - Dlatego w�a�nie zosta�em. . - I na co b�dziecie si� bili? - To nie pa�ska rzecz, , milordzie. - Jak to nie moja rzecz? ? - Nie; ; pan de Barjols jest obra�ony i do niego nale�y wyb�r broni. - A wi�c pan przyjmie bro�, , kt�r� on zaproponuje? - Nie ja, lecz pan w moim imieniu, skoro pan robi mi ten zaszczyt, �e chce by� moim sekundantem. - A je�li on wybierze pistolety, , na jak� odleg�o�� i jak chce si� pan bi�? - To ju� twoja rzecz, , milordzie, nie moja. Nie wiem, czy taki jest zwyczaj w Anglii, ale we Francji przeciwnicy nie wtr�caj� si� do niczego. Sekundanci uk�adaj� warunki, a to, co oni postanowi�, jest nie do podwa�enia. - A zatem i to, , co ja postanowi�, b�dzie wa�ne? - Najzupe�niej, , milordzie. Anglik sk�oni� si�. - Godzina i miejsce spotkania? ? - O, jak najpr�dzej; ju� dwa lata nie widzia�em rodziny i przyznam si� panu, �e pilno mi uca�owa� ich wszystkich. Anglik spojrza� na Rolanda z pewnym zdumieniem; m�wi� z tak� pewno�ci� siebie, jak gdyby z g�ry wiedzia�, �e nie zostanie zabity. W tej�e chwili zapukano do drzwi i g�os gospodarza zapyta�: - Czy mo�na wej��? ? Roland odpowiedzia� twierdz�co; drzwi otworzy�y si� i gospodarz wszed�, trzymaj�c w r�ce kart� wizytow�, kt�r� poda� go�ciowi. M�odzieniec wzi�� kart� i przeczyta�: " Karol de Valensolle " . - Od pana Alfreda de Barjolsa - rzek� gospodarz. . - Dobrze! ! - odpar� Roland. . 20 Podaj�c kart� Anglikowi, doda�: - Prosz�, to ju� pa�ska sprawa; nie mam potrzeby widzie� si� z tym panem, skoro tutaj nie jeste�my ju� obywatelami. . . Pan de Valensolle jest �wiadkiem pana de Barjolsa, pan za� jest moim �wiadkiem; u��cie spraw� mi�dzy sob�. Tylko - doda� m�odzieniec, �ciskaj�c za r�k� Anglika i wpatruj�c si� w niego bystro - prosz� pana usilnie, traktujcie spraw� powa�nie; odrzuc� wasze warunki je�li si� oka�e, �e obaj mo�emy pozosta� na placu boju. - Niech pan b�dzie spokojny - rzek� Anglik - post�pi�, , jak gdyby chodzi�o o mnie. - Doskonale, , gdy u�o�ycie warunki, niech pan wr�ci tutaj. Nie rusz� si�, b�d� czeka�. Sir John wyszed� z gospodarzem; Roland usiad�, obr�ci� krzes�o w stron� przeciwn� i znalaz� si� zn�w przed biurkiem. Wzi�� pi�ro i zacz�� pisa�. Gdy sir John powr�ci�, Roland, napisawszy dwa listy, adresowa� trzeci. Skin�� r�k� na Anglika na znak, �eby zaczeka�, doko�czy� pisanie adresu, zamkn�� list i odwr�ci� si�. - I c� - spyta� - wszystko za�atwione? ? - Tak - odpar� Anglik - i to bez �adnych trudno�ci; ma pan do czynienia z prawdziwym d�entelmenem. - Tym lepiej! ! - rzek� Roland. - Pojedynkujecie si� za dwie godziny, przy wodotrysku Vaucluse - cudowna miejscowo�� - na pistolety, , id�c wzajemnie ku sobie, ka�dy mo�e strzela� do woli i i�� w dalszym ci�gu po strzale przeciwnika. - Na honor, , sir Johnie, trudno o lepsze warunki. Czy pan tak wszystko u�o�y�? - Ja i �wiadek pana de Barjolsa, pa�ski przeciwnik bowiem wyrzek� si� wszystkich przywilej�w obra�onego. - A bro�? ? - Ofiarowa�em swoje pistolety; zosta�y przyj�te, na moje s�owo honoru, �e s� nieznane zar�wno panu jak i panu de Barjolsowi; s� doskona�e, r�cz� za nie. - A wi�c za dwie godziny? ? - Tak; ; powiedzia� mi pan, �e si� panu �pieszy. - I to bardzo. Jak daleko st�d do owej cudownej miejscowo�ci? - St�d do Vaucluse? ? - Tak. . - Cztery mile. . - Droga potrwa p�torej godziny, nie mamy czasu do stracenia; trzeba zatem za�atwi� rzeczy nudne, �eby pozosta�a nam ju� tylko rozrywka. Anglik spojrza� na m�odzie�ca ze zdumieniem. Roland nie zwr�ci� uwagi na to spojrzenie. - Oto trzy listy - rzek� - jeden dla pani de Montrevel, mojej matki, drugi dla panny de Montrevel, mojej siostry, trzeci dla obywatela Bonaparte, mojego genera�a. Je�li padn� w pojedynku, wy�le je pan po prostu poczt�. Czy nie b�dzie to zbyt k�opotliwe? - Je�li to nieszcz�cie nast�pi, , wr�cz� listy osobi�cie. Gdzie mieszka pa�ska rodzina? - W Bourgu, , g��wnym mie�cie departamentu Ain. - To blisko st�d - odpar� Anglik. - Co za� do genera�a Bonaparte, pojad�, je�li zajdzie potrzeba do Egiptu. By�bym nies�ychanie rad zobaczy� genera�a Bonaparte. - Je�li zechcesz, jak m�wisz, milordzie, wr�czy� mu list osobi�cie, nie b�dziesz mia� potrzeby odbywa� takiej d�ugiej drogi; za trzy dni genera� b�dzie w Pary�u. - Ooo! ! - rzek� Anglik, , nie okazuj�c najmniejszego zdziwienia. - Tak pan s�dzi? - Jestem tego pewien - odpar� Roland. . - To istotnie cz�owiek nadzwyczajny, ten genera� Bonaparte. A teraz, panie de Montrevel, czy ma pan jeszcze jakie� polecenia dla mnie? 21 - Tylko jedno, , milordzie. - Nawet kilka. . - Nie, , dzi�kuj�, jedno, ale bardzo wa�ne. - S�ucham. . - Je�li zostan� zabity. . . . ale w�tpi�, �eby mi si� to uda�o. Sir John spojrza� na Rolanda tym samym zdziwionym wzrokiem, jaki ju� kilkakrotnie na� skierowa�. - Je�li zostan� zabity - powt�rzy� Roland - bo, , ostatecznie, trzeba wszystko przewidzie�. . . - T