2461

Szczegóły
Tytuł 2461
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2461 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2461 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2461 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JERRY AHERN KRUCJATA 9.P�ON�CA ZIEMIA (PRZE�O�Y�: PIOTR SKURZY�SKI) SCAN-DAL Dla �ony Sharon (nie myli� z Sarah), dla Jasona, Michaela oraz Samanthy Ann Ahern�w... Dla wszystkich, kt�rych zawsze kocha�em... ROZDZIA� I Reed, nie czekaj�c, a� jeep zatrzyma si� na dobre, otworzy� drzwiczki i wyskoczy� na chodnik, wo�aj�c do kierowcy: - Wracaj p�dem do sztabu i powiedz tym dupkom, aby jak najszybciej wprowadzili w �ycie plan obrony numer trzy. - Tak, panie pu�kowniku, ale... - �adnych "ale", ruszaj! - A co b�dzie z panem? - Ju� ja za�atwi� sobie jaki� �rodek transportu. Teraz zje�d�ajcie, kapralu. - Tak, sir! - zawo�a� �o�nierz, lecz jego s�owa ju� nie dotar�y do pu�kownika Reeda biegn�cego w stron� budynk�w by�ej szko�y wy�szej, zamienionej obecnie na szpital polowy. Wysokie schody, typowe dla wielkich gmach�w stan�w zachodnich, pokona� w trzech susach. Stoj�cy przy drzwiach stra�nik wyprostowa� si� jak struna, prezentuj�c bro�. - Zapomnijcie o tym, �o�nierzu! Le�cie do kwatermistrza i powiedzcie mu, �e zgodnie z planem obrony numer trzy ewakuujemy szpital. Reed, nie czekaj�c na odpowied�, min�� wartownika i wybieg� na dziedziniec, chc�c dosta� si� do bloku C, gdzie dawniej by�y pracownie, a obecnie oddzia� kobiecy. Skrajem dziedzi�ca szed� m�ody piel�gniarz, popychaj�c przed sob� w�zek z butlami tlenowymi. - Cz�owieku, ewakuacja! - zawo�a� pu�kownik. - Za par� minut pojawi� si� nad nami Sowieci! Przygotujcie pacjent�w do drogi! Oficer wbieg� do budynku, �lizgaj�c si� na wypolerowanej posadzce korytarza. Ujrza� wpatruj�c� si� w niego piel�gniark�, ubran� w za du�y dla niej wykrochmalony fartuch. - Siostro, przygotujcie pacjent�w. Musimy st�d zwiewa�, nadlatuj� Rosjanie! Przemkn�� obok oniemia�ej kobiety i wpad� do jednej z sal. W niewielkim pomieszczeniu by�o do�� miejsca na trzy ��ka, ale sta�o tylko jedno. Le��ca na nim posiwia�a kobieta przypomina�a bardziej woskow� figur� ni� �ywego cz�owieka. Do lewego przedramienia mia�a przymocowan� kropl�wk�. Na skraju pos�ania siedzia� siwy starszy m�czyzna o nieruchomej twarzy, otwartych ustach i za�zawionych oczach, z kt�rych wyziera� ogromny b�l. Na widok wchodz�cego Reeda wsta�, odzywaj�c si� nieprzytomnym g�osem: - Pan pu�kownik? Oficer zasalutowa�. - Pu�kowniku Rubenstein, lada chwila spodziewamy si� nalotu Rosjan. Nie mamy zbyt wiele czasu. Musimy przewie�� pa�sk� �on� w bezpieczniejsze miejsce. W oczach m�czyzny zab�ys�a z�o��. - To nie twoja sprawa, Reed. Zajmij si� ewakuacj�, ja jestem jedynie emerytowanym oficerem lotnictwa. Zabierz innych pacjent�w, ale moja �ona zostanie tu wraz ze mn�. Nie mo�emy jej st�d zabiera�. - Pu�kowniku, oni nadlatuj�... - Dobrze wiem, co robi�, Reed. Ona nie mo�e by� przewieziona. To by jedynie skr�ci�o jej �ycie, okrad�o j� z tych paru godzin, jakie pozosta�y... Moja �ona umiera i wie o tym. Je�li Rosjanie nadlec�, to umrzemy oboje. Reed potrz�sn�� g�ow� z niedowierzaniem. - Nie mo�e pan tego uczyni�. A co z pa�skim synem...? - Paul to zrozumie. - Nie! Gdybym ja by� na jego miejscu, nigdy bym nie zrozumia�. Pa�ski syn i pana stanowisko zobowi�zuj� pana do �ycia, pu�kowniku. Pa�ska �ona sama by o tym panu przypomnia�a, gdyby tylko... - Wystarczy, Reed! - Przerwa� stanowczo Rubenstein. - Wyno� si� st�d i zostaw matk� Paula. Niech umrze w spokoju! Oficer zacisn�� pi�ci w bezsilnej z�o�ci, odwr�ci� si� i wyszed� bez s�owa. Id�c przez korytarz, wytar� d�oni� �zy, kt�re niespodziewanie nap�yn�y mu do oczu. Jego matka tak�e umar�a na raka i te� nic nie m�g� poradzi�. - A niech to diabli! - Uderzy� pi�ci� w �cian�. Przejmuj�cy b�l przeszy� ko�ci d�oni. Wyszed�szy na dziedziniec, us�ysza� dudni�cy w g�o�nikach g�os szpitalnego administratora, nakazuj�cego natychmiastow� ewakuacj�. Przynajmniej jedno jego zadanie zosta�o spe�nione nale�ycie! Reed, wiedz�c, �e pani Rubenstein choruje na raka ko�ci, z trudem pogodzi� si� z my�l� o jej rych�ej �mierci. Ale �e mia� umrze� jej m��, a jego najlepszy przyjaciel... Tego nie potrafi� zrozumie�, nie umia� tego przyj�� do wiadomo�ci! Wyprzedzaj�c wyprowadzanych pacjent�w, doszed� do ulicy. Przed schodami sta�y ju� cztery wielkie ci�ar�wki, na kt�rych t�oczyli si� przera�eni chorzy i ranni. Oficer spojrza� na zegarek. W ka�dej chwili mogli pojawi� si� Rosjanie. Dlaczego ci�ar�wki jeszcze nie odje�d�aj�? Wreszcie ruszy�y. Przez warkot motor�w i gwar rozm�w szpitalnego personelu przedar�o si� metaliczne buczenie. Reed wyci�gn�� z chlebaka lornetk� i skierowa� j� na p�nocny wsch�d. Z tej odleg�o�ci wielkie �mig�owce bojowe wygl�da�y jak oci�ale brz�cz�ce owady, jak ciemna metalowa szara�cza, gotowa po�re� wszystko, co jeszcze �yje. Naliczy� ich siedemna�cie. Przymkn�� oczy i pomy�la� o swoim przyjacielu, pu�kowniku Rubensteinie. Staruszek mia� szans� wydostania si� st�d, ale z niej nie skorzysta�. Reed m�g� to zrozumie�, chocia� wola�by, aby Rubenstein zadba� o swoje bezpiecze�stwo. Przyg�adzi� d�oni� rozwiane w�osy i ponownie spojrza� na nadlatuj�ce helikoptery. - Niech B�g str�ci was wszystkich na dno piek�a! - mrukn�� pu�kownik, lecz w�tpi�, czy piek�o okaza�oby si� gorsze ni� ta ca�a cholerna wojna. ROZDZIA� II Stoj�cy obok profesora Z�owskiego pu�kownik Ro�diestwie�ski zapali� papierosa, mimo i� wyra�nie widzia� tablice z zakazem palenia, wisz�ce na ka�dej �cianie laboratorium. Czasami pu�kownik sprawia� wra�enie, �e nale�y do tego gatunku ludzi, kt�rzy natychmiast musz� si�gn�� po ka�dy zakazany owoc. Ro�diestwie�ski pochyli� si� nad szklan� p�yt� zakrywaj�c� kriogeniczn� komor�, uwa�nie wpatruj�c si� w sk��bione opary gazu, b�yszcz�ce niebieskaw� po�wiat�. Niebieskaw� tak jak wczesny �wit... "Tak - pomy�la� - to mo�e by� �wit nowej ery..." Dla jego ludzi! O ile cz�owiek znajduj�cy si� w komorze prze�yje. Ro�diestwie�ski spojrza� na Z�owskiego i zauwa�y�, �e naukowcowi d�onie dr�� z emocji. - Towarzyszu profesorze, kiedy si� wszystkiego dowiemy? - Najwa�niejsz� odpowied� powinni�my pozna� za kilkana�cie sekund, towarzyszu pu�kowniku. Oficer skin�� g�ow� i ponownie zwr�ci� wzrok na komor�. Rosyjscy naukowcy zbudowali j� w oparciu o fragmenty dwunastu podobnych kom�r ameryka�skich, wydobytych z ruin Centrum Kosmicznego w Johnson. Mo�na by rzec �artobliwie, �e urz�dzenie to skonstruowano na "ameryka�skiej licencji", i to takiej, za kt�r� nic nie trzeba by�o p�aci�. Wewn�trz naje�onego czujnikami pojemnika spoczywa�o cia�o kaprala Wasyla Gurienki, ochotnika, kt�ry dobrowolnie zg�osi� ch�� udzia�u w ryzykownym eksperymencie. - Kapralu? - zawo�a� niespodziewanie Ro�diestwie�ski. - �yjecie?! Wasyl?! W oparach gazu co� si� poruszy�o. - To nie musi by� �wiadoma reakcja, towarzyszu pu�kowniku - przestrzeg� Z�owski. - To m�g� by� zwyk�y odruch warunkowy na wasz g�os. - Poruszy� si� �wiadomie czy nie - to nieistotne. On �yje! - powiedzia� wyra�nie podekscytowany oficer. - Wasyl!! - Ale�, towarzyszu pu�kowniku... - Wasyl! B��kitny ob�ok zafalowa� i wy�oni�o si� z niego cia�o m�odego m�czyzny. Kapral Gurienko usiad� sztywno, nieprzytomnie wpatruj�c si� w znajduj�ce si� tu� nad jego g�ow� szklane wieko. Ro�diestwie�ski przycisn�� twarz do szyby. - Kapralu? Z komory, jak zza grobu, dobieg� przyt�umiony g�os: - Towarzyszu pu�k... pu�k�w... niku... Ja... Co jest? ... Ja czuj�... Oficer powiedzia� wolno, wyra�nie akcentuj�c ka�d� sylab�: - Gdzie�cie si� urodzili, kapralu? - Mi�sk... W Mi�sku, towarzyszu... pu�kowniku. - Ile jest trzy razy dziewi��? - Dwadzie�cia siedem - odpar� po chwili zastanowienia zapytany. - Ile w przybli�eniu wynosi liczba pi? - Aaaa... Trzy, przecinek, tysi�c czterysta szesna�cie dziesi�ciotysi�cznych, towarzyszu pu�kowniku. Z ka�d� chwil� g�os Gurienki brzmia� pewniej i wyra�niej. - Co tam robicie? - Zgodzi�em si� s�u�y� Zwi�zkowi... - Jak? - Zg�osi�em si� na ochotnika, aby jako kr�lik do�wiadczalny wzi�� udzia� w te�cie na dzia�anie gazu narkotycznego. Po udanej pr�bie w kapsu�ach narkotycznych ma by� umieszczonych tysi�c �o�nierzy doborowych formacji KGB oraz wybrane towarzyszki. Maj� w nich przetrwa� pi��set lat, za� po obudzeniu opanowa� w imieniu Kraju Rad ca�� ziemi� oraz zniszczy� sze�� ameryka�skich prom�w kosmicznych, kt�re w tym czasie powinny powr�ci� na ziemi�, oraz... - Dosy�! - przerwa� Ro�diestwie�ski. - Reszta nie jest ju� wa�na. Kapralu Gurienko, jeste�cie bohaterem Zwi�zku Radzieckiego. Nasz kraj, rz�d, ludzie radzieccy, a zw�aszcza towarzysze sekretarze b�d� wam wdzi�czni za po�wi�cenie i odwag�! Pu�kownik spojrza� na profesora. - No i...? - M�wi�em wam ju�, towarzyszu pu�kowniku, �e nie mo�na tak szybko zweryfikowa� wszystkich wynik�w testu... - G��wne wnioski? - Cz�owiek mo�e bezpiecznie przebywa� w komorze kriogenicznej, nie trac�c �adnych w�a�ciwo�ci fizycznych czy psychicznych. Oczywi�cie, zanim wydamy orzeczenie o wynikach testu, kapral b�dzie musia� przej�� szczeg�owe badania, ale s�dz�, �e powinny wypa�� pozytywnie... Oficer rzuci� niedopa�ek papierosa na ziemi� i przydepn�� go obcasem. Nast�pnie podszed� do czerwonego telefonu stoj�cego na niewielkiej p�ce. Podni�s� s�uchawk�. - Tu m�wi Ro�diestwie�ski. Dajcie mi wywiad. Poczeka� chwil� na po��czenie. Us�ysza� stukot oznaczaj�cy automatyczne w��czenie si� aparatury pods�uchowej, w s�uchawce za� rozleg� si� g�os oficera dy�urnego, domagaj�cego si� podania has�a i numeru identyfikacyjnego. - To niewa�ne, m�wi pu�kownik Ro�diestwie�ski. Przesy�am wiadomo�� siedemnast�. Powtarzam, SIEDEMNAST�! Jestem w laboratorium, lecz zaraz wracam do centrum dowodzenia. Tam b�d� czeka� na odpowied�. Odwiesi� s�uchawk� i z zainteresowaniem spojrza� na Z�owskiego. - Nie jeste�cie ciekawi, towarzyszu profesorze? - Czego, towarzyszu pu�kowniku? Oficer u�miechn�� si�. - Tego, co oznacza wiadomo�� siedemnasta. - Nie interesuj� mnie tajemnice wojskowe. - Naukowiec spu�ci� wzrok, dobrze wiedz�c, z kim ma do czynienia. Jednak tym razem pu�kownik nie inwigilowa� Z�owskiego. - To zakodowana wiadomo�� na Kreml. Oznacza ona tylko jedno: "Idzie!" Czasem jedno s�owo jest wszystkim, czego potrzeba - t�umaczy�, chodz�c w k�ko. - Teraz doko�czcie swoje badania, towarzyszu, i poinformujcie mnie o wynikach. Zapali� nast�pnego papierosa, w kartoniku za� czeka�y dalsze dwadzie�cia cztery. Musia� si� ich napali� jak najwi�cej, przecie� czeka�o go pi��set lat abstynencji! - Kapral powinien by� traktowany jak bohater. Jakby by� dygnitarzem z Kremla. - Ro�diestwie�ski u�miechn�� si� do siebie. - Najlepsze lekarstwa, najlepsze jedzenie, niech dostanie wszystko, czego zapragnie. I wy�lijcie go p�niej do jakiego� sanatorium na Krymie. Wam tak�e bardzo dzi�kuj�, towarzyszu profesorze. - Skin�� lekko g�ow� i opu�ci� laboratorium. Id�c d�ugim bia�ym korytarzem O�rodka Badawczo-Do�wiadczalnego, Ro�diestwie�ski z lubo�ci� s�ucha�, jak skrzypi� jego nowe w�oskie oficerki. Dawno rozpadn� si� w proch, a on wci�� b�dzie �y�! B�dzie nie�miertelny, r�wny mitycznym bogom i herosom. ROZDZIA� III John Rourke ostro�nie od�o�y� karabin na blat stolika i spojrza� na Natali�. Dziewczyna wci�� by�a rozdra�niona, kurczowo �ciska�a w d�oniach sw�j M-16. Tu� przed ni�, na ma�ym sto�ku, siedzia� jej wuj, naczelny dow�dca oddzia��w Armii Czerwonej, stacjonuj�cych w Ameryce P�nocnej, genera� Warakow. Za nim sta�a jego sekretarka, dwudziestoparoletnia Jekaterina, dziewczyna drobna i delikatna. Opieku�czo trzyma�a d�o� na ramieniu starego genera�a. Opr�cz nich w sali mumii Muzeum Lake Michigan znajdowa� si� wraz ze swymi lud�mi kapitan W�adow, dow�dca sowieckich si� szybkiego reagowania. Rosjanie byli nerwowi, czujni i nieufni. Trzymali w pogotowiu odbezpieczon� bro�. G�os genera�a zdawa� si� sw� �agodno�ci� roz�adowywa� atmosfer� wrogo�ci i podejrzliwo�ci. - Doktorze Rourke, atak, kt�ry zaproponowa�em, z ca�� pewno�ci� zostanie powstrzymany przez KGB, a osoby bior�ce w nim udzia� ponios� niechybnie �mier�. Czuj� si� troch� winny, �e wyjawi�em wam ca�� powag� sytuacji. Rourke u�miechn�� si� szeroko. - Kapitan W�adow ma jedenastu ludzi oraz swojego zast�pc�, porucznika Daszrozi�skiego. I jest jeszcze Natalia. Gdyby tylko tych trzynastu Rosjan bra�o udzia� w szturmie na g�r� Czejena, to niew�tpliwie KGB poradzi�oby sobie z nimi �atwiej ni� z pryszczem na... nosie. Ale jestem jeszcze ja! Warakow u�miechn�� si� rozbawiony, kilku Rosjan z trudem powstrzymywa�o �miech. - To nie jest zabawne - rzek� powa�nie Rourke. - Mog� za�atwi� dla was pomoc ludzi ze Stan�w Zjednoczonych II! Znam teren i potrafi� walczy�! Je�eli po��czymy nasze szczup�e si�y z innymi oddzia�ami ameryka�skimi, to jestem pewien, �e uda nam si� zakra�� do bazy KGB i zniszczy� ich komory kriogeniczne oraz bro�. Przyjrza� si� badawczo twarzom s�uchaczy. Do wczoraj byli wrogami, dzi� za� stali si� sprzymierze�cami w walce z wszechpot�nym KGB. Ironia losu! Jednak jak�e trudno by�o za�agodzi� wzajemne animozje, nabra� do siebie zaufania... Rourke uwa�a�, �e �miech prze�amuje najwi�ksze bariery, dlatego te� John m�wi� napuszonym tonem, przedstawiaj�c siebie jako Supermana z komiks�w. I cel sw�j osi�gn��. Pierwsza zacz�a si� �mia� Natalia, p�niej kapitan W�adow, o kt�rym Warakow twierdzi�, �e jest najlepszym �o�nierzem Zwi�zku Radzieckiego, inni komandosi... Na samym ko�cu do��czy� do nich genera�, kt�remu najd�u�ej uda�o si� utrzyma� powag�. Jego tubalny �miech przypomina� Rourke'owi �wi�tego Miko�aja z kresk�wek, kt�re tak uwielbia� ogl�da� w dzieci�stwie. ROZDZIA� IV Nadszed� �wit. Jednak nie ni�s� ze sob� zapowiadanej zag�ady. Jeszcze nie... Natura darowa�a ocala�ym z katastrofy ludziom kolejny dzie� �ycia. Mo�e ostatni...? Wybuchy atomowe zniszczy�y warstw� ozonow� chroni�c� Ziemi� przed �miertelnym promieniowaniem. Nocami na niebie widnia�y pasma niebieskawej po�wiaty. W g�rnych warstwach atmosfery pojawi�y si� ogromne �wiec�ce kule zjonizowanego tlenu. Nasili�a si� cz�stotliwo�� wy�adowa� elektrycznych. W g�rze coraz cz�ciej pojawia�y si� smugi ognia. To pod wp�ywem promieni s�onecznych wypala� si� zjonizowany tlen. Ka�dego ranka ch�odne po nocy powietrze mog�o sp�on�� w u�amku sekundy, niszcz�c wszelkie formy �ycia. A tego kataklizmu nie da�oby si� powstrzyma�; fala ognia, szeroka jak horyzont, przemierza�aby ca�� Ziemi�, wyja�awiaj�c j� doszcz�tnie. Jedyn� szans� przetrwania zag�ady mieliby ludzie ukryci w g��bokich, podziemnych, hermetycznie zamkni�tych bunkrach... I ci ostatni potomkowie rodzaju ludzkiego �yliby tak d�ugo, p�ki nie wyczerpa�yby si� zapasy powietrza, wody czy �ywno�ci. Jednak Rourke mia� szans� przetrwania, mia� szans� ocalenia swojej rodziny, Paula, Natalii i siebie. Dzi�ki Warakowowi! Od niego dowiedzia� si�, �e w posiadaniu KGB s� kapsu�y narkotyczne, w kt�rych mo�na by�o przetrwa� lata zag�ady, doczeka�, a� z wolna odtworzy si� atmosfera na Ziemi, a� przylec� kosmiczne promy wys�ane kilkana�cie lat temu przez Amerykan�w na kra�ce Uk�adu S�onecznego. A na ich pok�adach powr�ci kilkudziesi�ciu naukowc�w, bionik�w, medyk�w, in�ynier�w - ca�a elita umys�owa, gotowa odbudowa� cywilizacj� i kultur�. Za� w �adowniach prom�w spoczywa�y zahibernowane nasiona tysi�cy ro�lin, zarodki organizm�w, domowe zwierz�ta, ptaki, po�yteczne owady. Gdzie� w kosmosie kr��y�o sze�� cudownych ark Noego, maj�cych powr�ci� za pi��set lat. Niestety, KGB dobrze przygotowa�o si� na ich przyj�cie. W pot�nym schronie w g�rze Czejena zgromadzono tysi�c najlepszych komandos�w oraz tysi�c m�odych, dobrze rozwini�tych kobiet bez �adnych wad genetycznych, gotowych rozmno�y� si� po przebudzeniu za p� tysi�ca lat, opanowa� Ziemi�, zaprowadzi� na niej sowieckie prawa i porz�dki, gotowych zniszczy� ameryka�skie promy w chwili ich l�dowania. O tym wszystkim rozmy�la� Rourke, siedz�c w wielkiej sali muzeum u st�p postaci walcz�cych mastodont�w. Warakow lubi� tu zachodzi�, przypatrywa� si� tym pot�nym zwierz�tom. Rourke rozumia� to, sam poczu� si� przez chwil�, jakby by� jednym z tych mastodont�w, przygotowuj�cych si� do ostatecznej walki o przetrwanie. Musia� uratowa� swoich bliskich i rodak�w, podr�uj�cych na kraniec naszego uk�adu. Mia� przeszkodzi� Ro�diestwie�skiemu w wykonaniu misji KGB, zniszczy� ich bro�. Tego wymaga�o od niego przywi�zanie do demokracji, do swob�d obywatelskich, do wolno�ci. Nie m�g� dopu�ci�, aby przysz�ym �wiatem rz�dzili Sowieci. Nie m�g� pozwoli�, aby z�o zatriumfowa�o nad dobrem. ROZDZIA� V Sarah Rourke, ubrana w we�niany sweter Natalii i swoj� jedyn� d�insow� sp�dniczk�, siedzia�a na kamieniu w pobli�u g��wnego wej�cia do schronu, ogl�daj�c wsch�d s�o�ca. Przy jej udach le�a� odbezpieczony pistolet. Na s�siedniej skale rozsiad� si� Paul, uzbrojony, jakby wyrusza� na wojn�. Na kolanach trzyma� M-16, na ramieniu zawiesi� pistolet maszynowy, przy pasie mia� dwa rewolwery, za� w kaburze na piersiach - automatycznego browninga. Nawet jego zabanda�owana lewa r�ka spoczywa�a na r�koje�ci no�a. - Rzeczywi�cie czujesz si� na tyle dobrze, �e mo�esz pozwoli� sobie na d�u�sze spacery? - zapyta�a kobieta. - Jasne, uszkodzili mi tylko lewe rami�. Przecie� walczy� mog� prawym, pani Rourke. - M�wi�am ju� tyle razy, �e mam na imi� Sarah. - Dobrze, Sarah - przytakn��, drapi�c si� po nosie. - W ka�dym razie dobrze mi zrobi troch� �wie�ego powietrza. - Ciekawe, co robi� dzieci? - Kiedy wychodzi�em na zewn�trz, Michael czyta�. Annie nie widzia�em, ale na pewno jest w Schronie. Czemu posz�a� za mn�? John poleci� ci na mnie uwa�a�? Pokr�ci�a g�ow�, wstrz�saj�c mokrymi w�osami. Zastanawia�a si�, co si� stanie, kiedy opustoszej� sk�ady z �ywno�ci� i ubiorami, zape�nione przez jej m�a. Oczywi�cie, posiadali podr�czniki kroju i szycia, mieli tak�e ksi��ki kucharskie. Czy i oni w dalekiej przysz�o�ci b�d� ubiera� si� niczym jaskiniowcy, je�� dziczyzn�, wytwarza� �wiece domowej roboty? A przecie� generator elektryczny zainstalowany na podziemnym strumyku b�dzie im przez setki lat dostarcza� energii. Roze�mia�a si� g�o�no. - O, przepraszam... - Za co? - zdziwi� si� Paul. - Jak powiadaj� lekarze, �miech to zdrowie. - Wyobrazi�am sobie siebie ubran� w sk�ry, piek�c� w kuchence mikrofalowej kr�lika upolowanego przez Johna, przy�wiecaj�c� sobie pochodni�. Paul zawt�rowa� jej �miechem. "Mimo wszystko - pomy�la�a Sarah - dobrze mie� jakie� perspektywy". ROZDZIA� VI Reed podni�s� M-16 porzucony przez �o�nierza zabitego podczas pierwszego uderzenia. �wier� mili od szpitala helikoptery zawr�ci�y, ponownie otwieraj�c ogie� do uciekaj�cych pojazd�w. Na ogromnych ameryka�skich heliach widnia�y wielkie, starannie wymalowane, czerwone gwiazdy. Pu�kownik wpakowa� ca�y magazynek w najbli�sz� maszyn�. Z wi�kszym skutkiem komar zaatakowa�by s�onia! - O kurwa! - mrukn��, kryj�c si� za jedn� z unieruchomionych ci�ar�wek. D�ugie serie z broni pok�adowej wyry�y w asfalcie g��bokie bruzdy, przeci�y na p� czo�gaj�cego si� po ziemi sanitariusza, z chrz�stem wbija�y si� w karoseri�, brezent, skrzyni� samochodu. W �rodku pojazdu wybuch�a ogromna wrzawa i ulokowani w niej pacjenci z krzykiem wyskakiwali na ziemi�, usi�uj�c znale�� bezpieczniejsze schronienie, za� radzieckie �mig�owce kr��y�y nad ich g�owami niczym s�py, a salwy z pok�adowych dzia�ek zmienia�y ludzi w bezkszta�tn� krwaw� mas�. Cz�� ci�ar�wek zd��y�a ju� odjecha�, jednak pozosta�y przed szpitalem jeszcze trzy. Jedna z nich stan�a w ogniu, ze skrzyni wypadli p�on�cy ludzie. Tarzali si� po ziemi w konwulsjach. - Wy skurwysyny! - wrzasn�� w bezsilnej w�ciek�o�ci pu�kownik. Nast�pi�a chwila spokoju, helikoptery skierowa�y si� w stron� wzg�rz, aby spokojnie przegrupowa� szyki i raz jeszcze zaatakowa� bezbronnych Amerykan�w. Wiedziony irracjonalnym impulsem pu�kownik odwr�ci� si� i spojrza� na szpitaln� bram�. Na szczycie schod�w sta� nieruchomo Rubenstein. Wygl�da� jak kamienny pos�g. Wolno podni�s� g�ow� ku niebu i zawy�: - Moja �ona nie �yje! S�yszysz? Moja �ona nie �yje!! Pomimo sporej odleg�o�ci Reed dostrzeg� rozdarte ubranie na piersiach starego oficera i podrapane a� do krwi cia�o. Dopiero po chwili u�wiadomi� sobie, �e przecie� Rubensteinowie s� �ydami i �e �ydzi w�a�nie w ten spos�b okazuj� swoj� najg��bsz� rozpacz. Chcia� zawo�a�, �e mu przykro, lecz nagle zauwa�y�, jak od zbli�aj�cych si� �mig�owc�w odrywaj� si� czarne pojemniki i spadaj� na budynki. W u�amku sekundy na ziemi zapanowa�a ogromna jasno�� i wszystko - szko��, dziedziniec, ludzi oraz pu�kownika Rubensteina - zala�a rzeka ognia. Napalm! Reed poczu� na twarzy podmuch �aru i przestraszony odbieg� kilkana�cie jard�w w kierunku najbli�szej ci�ar�wki. Pojazd nie wygl�da� na uszkodzony. Wskoczy� na schodki kabiny. - Kierowco, zabierajmy si� st�d! Spojrza� na twarz �o�nierza, bezw�adnie opartego o kierownic�. Otwarte szeroko oczy szofera by�y zamglone, zimne i puste... - Niech B�g ci� ma w opiece, synu - mrukn�� pu�kownik, wyrzucaj�c martwego kierowc� z kabiny i zajmuj�c jego; miejsce. Przekr�ci� kluczyk. Motor zapali� i chodzi� miarowo. - Wreszcie co� si� uk�ada... Spojrza� przez tyln� szybk� do skrzyni. Na pod�odze kuli�o si� kilkoro rannych. - Trzymajcie si�, jedziemy! - zawo�a� do nich. Nie chcia�, aby stan zdrowia kt�regokolwiek pogorszy� si� przez jego szale�cz� jazd�. Zwolni� hamulec i z g�o�nym rykiem silnika ruszy� do przodu, jakby by� kierowc� rajdowym bior�cym udzia� w wa�nym wy�cigu. "W�a�ciwie to jest wy�cig - pomy�la�. -Wy�cig ze �mierci�!" Nisko, nieca�e dwadzie�cia st�p nad drog�, lecia� wprost na niego jeden z ogromnych szturmowych helikopter�w. Reed widzia� twarz pilota pochylonego nad pulpitem i wyszczerzone z�by strzelca pok�adowego. Sprz�one cztery dzia�ka plun�y gradem pocisk�w. Pu�kownik odruchowo zamkn�� oczy. Us�ysza� trzask p�kaj�cej szyby, �wist kul, stukot dziurawionej blachy, jakie� krzyki, ryk oddalaj�cego si� �mig�owca. Straci� kontrol� nad pojazdem. Nic nie widzia� - przednia szyba nie st�uk�a si�, lecz pop�ka�a na tysi�c male�kich za�ama�, staj�c si� zupe�nie nieprzezroczysta. Poczu� szarpni�cie i uderzenie z prawej strony. Musia� �ci�� jeden ze s�up�w telefonicznych. Zahamowa� raptownie i wyskoczy� na ziemi�. Nim powsta�, wyci�gn�� z kabury swojego kolta i rozejrza� si� czujnie. Nieprzyjaciel wraca� do bazy, jego zadanie zosta�o wykonane. Szko�a znik�a w morzu ognia, na drodze pozosta�y dwie rozbite, p�on�ce ci�ar�wki, wok� nich le�a�y dziesi�tki zakrwawionych, pokiereszowanych cia�. Po poboczu czo�ga� si� jaki� ranny, ocalali przy �yciu piel�gniarze usi�owali nie�� pomoc tym, kt�rych mo�na by�o jeszcze uratowa�. Oficer ruszy� do samochodu, chc�c sprawdzi�, czy w�z nadaje si� jeszcze do jazdy. Czu� t�tno pulsuj�ce w skroniach. Lewa r�ka nieznacznie krwawi�a, obtar� sobie kolana, lecz nie odni�s� powa�niejszych obra�e�. Zerkn�� pod brezent. - O Jezu! �o��dek podszed� mu do gard�a. Zach�ysn�� si� �lin� i zwymiotowa�. Wszyscy ludzie, kt�rych wi�z�, byli martwi! Schowa� pistolet i szarpn�� po�� munduru. Za pani� Rubenstein, za jej m�a, za wszystkich tu pomordowanych... Guziki przyszyte mocno, trudno by�o je oderwa�, lecz za trzecim szarpni�ciem uda�o mu si� rozerwa� bluz� i obna�y� pier�. Nic do niego nie dociera�o. Czu� jedynie ogromn� rozpacz. ROZDZIA� VII Natalia Anastazja Tiemierowna poczu�a na swych ramionach ciep�e, szorstkie r�ce wuja. Prze�kn�a s�on� �z�, us�ysza�a przyciszony g�os genera�a Warakowa: - Napisa�em w tym li�cie ca�� prawd�, dziecko. - Wszystko... Wszystko, co w nim by�o - o moich prawdziwych rodzicach, o mojej prawdziwej matce... Wszystko to sprawia, �e ci� jeszcze bardziej kocham, wujku Izmaelu... - Napisa�em to wszystko do Rourke'a, bo my�la�em, �e mog� ju� ci� wi�cej nie ujrze�, a uzna�em, �e masz prawo pozna� ca�� prawd� o swojej przesz�o�ci. Jak posz�o temu Amerykaninowi? - Odnalaz� wreszcie swoj� rodzin�. - A co teraz b�dzie z tob�, moje dziecko? Zamkn�a oczy i zacisn�a powieki tak mocno, �e a� ujrza�a pod nimi kolorowe plamki. - Co b�dzie z tob�, dziecko? - powt�rzy� Warakow. - Jego �ona wie... Jego �ona wie, �e ja go kocham. Wie te�, �e i on mnie kocha. - M�czyzna nie mo�e mie� dw�ch �on jednocze�nie, nawet je�eli jest tak niezwyk�y jak doktor Rourke. - My... my... - Mo�e on chcia�by, aby� by�a dla tego Rubensteina? - Kocham Paula... ale jedynie jak brata. Wol� ju�, aby John mnie nigdy nie dotkn��, wiedz�c, jak go kocham, ni� ok�amywa� go, �e pragn� innego. - Ona jest starsza ni� ty? - M�czyzna pog�adzi� Natali� po policzku. - Ma trzydzie�ci trzy lata, mi�dzy nami jest zaledwie pi�� lat r�nicy. - Wi�c mo�ecie obie z nim pozosta�, o ile prze�yje zag�ad�. - Nie chcia�abym... - Czego, dziecko? Jego �mierci czy te� dzielenia si� nim z inn� kobiet�? - Nie chc�, aby zgin��. - Moje biedne dziecko... Zn�w zamkn�a oczy i zastyg�a w bezruchu, jak to czyni�a dawniej, gdy bi� j� Karamazow, jej pierwszy m��. - Nie wiem, czy bym chcia�a... Czy bym mog�a... - Wiem, �e by� nie mog�a! - przerwa� jej wuj, �miej�c si� cicho. - Co za ironia! Wspania�a maszynka do zabijania! Nigdy ci o tym nie wspomina�em, ale tak ci� w�a�nie nazywali w Politbiurze - "Maszynka do zabijania"! Jak�e si� mylili... Twoje serce zawsze pozostanie sercem twojej matki. Chyba wspomina�em w li�cie, �e tak�e mia�a na imi� Natalia? - Tak - szepn�a. - Napisa�e� o tym. - Nie by�em pewien, dziecko... Starzec cz�sto zapomina o najwa�niejszych sprawach. Wracaj�c za� do Amerykanina, to nie powinna� si� o nic martwi�. Jest jeszcze m�czyzn� w pe�ni si�. - On jest wi�cej ni� m�czyzn�! - przerwa�a mu z uniesieniem. - On jest... - Nigdy nie by�em religijnym cz�owiekiem, lecz uwa�am, �e �le jest m�wi� takie rzeczy. Dobrze, je�li m�czyzna uwielbia kobiet� czy kobieta m�czyzn�. Ale nie wolno go traktowa� jak Boga! - Zajrza� jej g��boko w oczy. - My, drogie dziecko, dzi�ki naszemu wychowaniu, nigdy tak naprawd� nie znali�my Boga, ale nie wolno nam szuka� go w�r�d ludzi. S�dz�, �e swojego Boga odkryj� w godzinie �mierci i b�dzie to ten sam Stw�rca, kt�rego i wy kiedy� znajdziecie, ty i doktor Rourke. Ale nie uda wam si� to, je�eli b�dziecie odkrywali go w sobie. Traktuj Amerykanina, jak na to zas�uguje, lecz nie ub�stwiaj! Otoczy�a szyj� wuja ramionami i przytuli�a si� do niego mocno, tak jak to cz�sto robi�a, b�d�c ma�� dziewczynk�. ROZDZIA� VIII Rourke sta� na szczycie schod�w prowadz�cych z wielkiej sali na wy�sz� kondygnacj�, przypatruj�c si� znajduj�cym poni�ej mastodontom. Spojrza� na zegarek. Wp� do dziewi�tej. Za kwadrans powinni przyjecha�! Roz�o�y� na posadzce ca�e swoje uzbrojenie i raz jeszcze sprawdzi�, czy bro� jest na�adowana, gotowa do walki. Sam si� nieraz dziwi�, sk�d ma tyle si�, aby nosi� ca�y ten arsena�. M-16, dalekosi�ny karabin snajperski, pistolet maszynowy, dwa rewolwery Python, dwa automatyczne pistolety, dwa ma�e p�automatyki, n� my�liwski o szerokim ostrzu, sztylety, bagnet... Wystarczy�oby tego na uzbrojenie plutonu partyzant�w! Us�ysza� odg�os krok�w, rozlegaj�cy si� echem w pustym hallu muzeum. Obejrza� si�. Bocznym korytarzem nadchodzili Natalia i genera� Warakow. Spojrza� w d�, gdzie mi�dzy filarami stali ukryci radzieccy komandosi. Z mroku wy�oni� si� ich dow�dca, kapitan W�adow, i usiad� obok Amerykanina. - Wygl�da na to, kapitanie, �e jeste�my gotowi. - Wkr�tce si� zacznie, doktorze Rourke. - Jak si� czujesz, szykuj�c si� do walki z innymi Rosjanami, z twoimi rodakami? - Tak, oni s� Rosjanami, ale nie takimi jak ja. Ja i moi ludzie reprezentujemy dum� i chwa�� Zwi�zku Radzieckiego, oni za� - jego ciemne, ponure cechy! Rourke spojrza� uwa�nie na �o�nierza. - Tak, to do�� jasne - przyzna�. Dobieg� do nich g�os starego genera�a m�wi�cego do dziewczyny: - Ju� czas, moje dziecko. Amerykanin podszed� do nich i wyci�gn�� r�k� do Warakowa. - S�dz�, �e gdyby�my nie widzieli tylu zbrodni dokonanych przez obie strony, to mogliby�my sta� si� wspania�ymi przyjaci�mi. Rosjanin potrz�sn�� jego d�oni�. - Masz racj�, doktorze. Teraz oddaj� w twoje r�ce m�j najwi�kszy skarb. Troszcz si� o ni�. - B�d� si� o ni� troszczy� jak o w�asne �ycie... Bardziej ni� o w�asne �ycie! - poprawi� si� Rourke. - Nas, komunist�w, uczono przez ca�e �ycie, �e B�g nie istnieje. Ale chcia�bym, aby B�g istnia� i was chroni�! - Niech ci� B�g b�ogos�awi, generale, jak to mawiamy my, kapitali�ci. - Rourke u�miechn�� si� serdecznie. Warakow pu�ci� rami� Natalii i powiedzia� po rosyjsku: - Kocham ci�, dziecko. Jeste� c�rk�, kt�rej nigdy nie mia�em, jeste� �yciem, jakiego nigdy nie da�em. Poca�uj mnie na po�egnanie. Widzimy si� po raz ostatni. Doktor dyskretnie odwr�ci� si�, nie chc�c im przeszkadza�. Po chwili us�ysza� g�os dziewczyny: - John, jestem gotowa! Spojrza� raz jeszcze na odchodz�cego genera�a. Kapitan W�adow i stoj�cy za nim porucznik Daszrozi�ski zasalutowali. ROZDZIA� IX Rourke patrzy� na mokr� od �ez twarz Natalii, p�niej na kapitana. Po chwili szepn��: - Naprz�d. Najlepszym dowodem uznania dla Warakowa b�dzie wykonanie tego, co nam zleci�. Jak pan s�dzi, kapitanie? - Jasne! - Natalia? - Masz racj�, John. Pierwsza zesz�a po schodach, przesz�a obok figur mastodont�w i wysz�a z muzeum. Za ni� pod��yli pozostali. Wielka s�oneczna tarcza widnia�a nad rozja�nionymi wodami jeziora. Gdzie� po ich lewej stronie uderzy� grom, powalaj�c wielkie drzewo. �sma czterdzie�ci dwie. Za trzy minuty pojawi si� KGB! Przez parking, wielki trawnik i spacerowy bulwar pobiegli w stron� skalnego zwaliska omywanego falami jeziora. - Doktorze, sp�jrz za siebie! - zawo�a� Warakow. Rourke obejrza� si� w biegu. Daleko, na zakr�cie prowadz�cym do muzeum, pokaza�y si� pierwsze ci�ar�wki. - Nasi go�cie przybywaj�! Min�li chicagowskie akwarium i skryli si� w�r�d ska�. - Co robimy, towarzyszko majorze? - zapyta� kapitan, patrz�c na Natali�. - Te ci�ar�wki... - Dziewczyna wzi�a g��bszy oddech. - Oni kieruj� si� na Meiggs Field? - Tak. Odlatuj� stamt�d punktualnie o dziewi�tej pi�tna�cie. Nie wiemy dok�d. P�niej puste pojazdy powracaj� do bazy. - Jakie samoloty na nich czekaj�? - zapyta� Amerykanin. - Boeingi 135. - Lataj�ce kontenery - przytakn��. - Mo�e przesy�aj� nimi stal potrzebn� do doko�czenia budowy schronu. - Mo�e - odezwa�a si� Tiemierowna. - Ale wuj m�wi�, �e wysy�aj� te� sporo sprz�tu. - Maszyny? - Nie tylko. Tak�e wozy bojowe, samochody i motocykle. Oraz wielkie ilo�ci broni. - Co mamy robi�, jak my�lisz? - spyta� Rourke. - Przecie� KGB znasz lepiej ni� ka�dy z nas. - Wuj ma trzy �odzie przycumowane za ska�ami. Mo�e zanim odp�yniemy, zrobimy ma�e rozpoznanie? - Na to nie mamy najmniejszych szans - powiedzia� doktor i zwr�ci� si� do W�adowa: - Idziemy do �odzi, kapitanie. Niech twoi ludzie trzymaj� nosy przy ziemi. - Dobra. - Zgodzi� si� oficer. - S�yszeli�cie, co powiedzia� doktor Rourke? - zwr�ci� si� do swych podw�adnych. - Nosy i dupy trzyma� przy ziemi, aby wam ich kto nie odstrzeli�! Natalia wsta�a. John chwyci� mocno jej r�k�. - Tak bym chcia�, aby nic z tego, co prze�yli�my, nigdy si� nie wydarzy�o - szepn��. - Oczywi�cie z wyj�tkiem naszego spotkania. - Ja r�wnie� bym to wola�a. - Przyzna�a i nisko schylona znikn�a mi�dzy ska�ami. ROZDZIA� X Sam Chambers, prezydent Stan�w Zjednoczonych II, rozejrza� si� po zgromadzonych i powiedzia� wolno: - To prawdziwa masakra, zwyk�a rze�... Reed przymkn�� oczy, zaci�gaj�c si� pachn�cym cygarem. - Ale tak w�a�nie by�o, panie prezydencie. Ruszy�o na nas g��wne uderzenie Sowiet�w. Przeczuwa�em to. Przez ostatnie dwa tygodnie mieli�my do�� wyra�ne oznaki, �e przygotowuj� uderzenie z powietrza. Zwiad lotniczy wypatrzy� w Teksasie i centralnej Luizjanie silne zgrupowanie wroga. Chc� nas zmia�d�y� mi�dzy dwoma frontami. - Jak pami�tam, pu�kowniku, mia� pan skontaktowa� si� z Ochotnicz� Milicj� Teksa�sk�... - Tak, panie prezydencie. Nieca�e trzy tygodnie temu wys�a�em do Teksasu porucznika Fletchera i od tamtej pory nie mia�em od niego wiadomo�ci. Je�eli nawi�za� kontakt z milicj�, to mogli go wzi�� za szpiega i rozstrzela�. Od �mierci Randana Soamesa ich dow�dztwo zmieni�o si� sze�� razy i mog� by� infiltrowani przez komunist�w. Dotar�y te� do mnie pog�oski o wielkich formacjach przest�pczych sprzymierzonych z milicj�, ale to nic pewnego. - Teksa�czycy s� nasz� jedyn� nadziej�, prawda, pu�kowniku Reed? Oficer wyci�gn�� z ust niedopa�ek cygara i wrzuci� go do stoj�cej na biurku popielniczki w kszta�cie ludzkiej stopy. Przez chwil� pomy�la� o swych rodakach poszatkowanych na kawa�ki podczas bandyckiego napadu i zn�w zebra�o mu si� na wymioty. Szybko si� opanowa�. - Gdyby po��czyli z nami swoje si�y - powiedzia� wolno - wtedy mogliby�my pokusi� si� o kontratak. Oni zwi�zaliby si�y Ruskich w Teksasie, a my uderzyliby�my na zgrupowanie wroga w Luizjanie. Je�eli jednak nie po��cz� si� z nami, Sowieci wezm� nas w kleszcze. - Nie pozwolimy si� otoczy� - odezwa� si� jeden z m�odych oficer�w sztabowych. - Lecz nale�y rozpatrzy� i t� ewentualno�� - ostro�nie stwierdzi� Reed. Nie chcia� wyjawia� prawdy, znanej jedynie prezydentowi, jemu i paru innym ameryka�skim dow�dcom. W pokoju znajdowali si� ministrowie, cywile, m�odzi oficerowie. Pu�kownik nie chcia� sia� w ich sercach zw�tpienia. Lepiej by�o odda� �ycie w walce ze znienawidzonym wrogiem, wiedz�c, �e ginie si� za s�uszn� spraw�, ni� sp�on�� �ywcem wraz z Ziemi�! Pu�kownik zapali� kolejne cygaro, rozmy�laj�c o Fletcherze. Dotar� do Teksa�czyk�w czy nie? ROZDZIA� XI Ostro�nie dotarli nad brzeg jeziora. Przy ska�ach ko�ysa�y si� na falach trzy sze�cioosobowe �odzie motorowe, strze�one przez trzech ludzi uzbrojonych w Ka�asznikowy. Rourke spojrza� na Natali�. - GRU, wywiad wojskowy - szepn�a. - To ludzie mojego wuja. Wysz�a z ukrycia, pokazuj�c si� stra�nikom. - Czekacie na mnie, jestem major Tiemierowna - oznajmi�a. W jej �lady poszed� Amerykanin i rosyjscy komandosi. - Wreszcie przybyli�cie, towarzyszko - powiedzia� jeden ze stra�nik�w. - Jeste�cie gotowi do odp�yni�cia? - zapyta� Rourke. - Tak, towarzyszu... eee... Chyba to wy jeste�cie tym ameryka�skim doktorem? - Tak, ale nie przeszkadza mi, je�li b�dziesz mnie nazywa� towarzyszem. - Mo�emy odp�yn�� w ka�dej chwili, ale silniki s� bardzo g�o�ne. Je�eli us�ysz� nas ci z KGB, to zaczn� strzela�, a �odzie nie s� kuloodporne. To zwykle turystyczne ��dki z plastyku. - Poczekajcie - szepn�� doktor. - Rozejrz� si�. John wspi�� si� na wy�sz� parti� ska� i popatrzy� dooko�a. Konw�j KGB zatrzyma� si� na lotnisku otoczonym przez uzbrojonych �o�nierzy. Ale jeden �azik wolno jecha� w kierunku akwarium. Rourke nie znal przyczyny, dla kt�rej tu zmierzali. Zeskoczy� w d�. - Jedzie do nas jeden samoch�d z radiow� anten�. - To codzienny patrol - wyja�ni� funkcjonariusz GRU. - Pojawili�cie si� zbyt p�no, z�apali nas w potrzask. Oni regularnie sprawdzaj� okolic� lotniska. Zazwyczaj w samochodzie jest dw�ch �o�nierzy, ale nad jezioro zawsze wysy�aj� trzech. Jeden ci�gle odlewa si� na tych ska�ach. - Wskaza� r�k�. - Wspaniale - mrukn�� z przek�sem Rourke. - Nie mo�emy w��czy� silnik�w, bo nas us�ysz�... - Wi�c ich zabijemy! - stwierdzi� Amerykanin. - Zanim zd��� powiadomi� dow�dztwo o naszej obecno�ci. - Nie mamy czasu! - przerwa� stra�nik. - Wkr�tce wystartuj� samoloty. Je�eli nie odp�yniemy natychmiast, to kt�ry� z pilot�w zauwa�y nas i powiadomi stra� wodn�. - Twoje s�owa brzmi� niczym marsz �a�obny. - Rourke wykrzywi� usta w wymuszonym u�miechu. - Nie znasz nic weselszego? A ja mam nowy pomys�. Natychmiast odp�yn� dwie �odzie, a trzecia zaczeka na tych, kt�rzy za�atwi� �o�nierzy z patrolu. Teraz nie mo�na w��cza� silnika. Musicie chwyci� za wios�a. Spojrza� na dziewczyn�. - Chcia�bym, aby�my zrobili to wsp�lnie, ale jedno z nas musi odp�yn��, bo inaczej Sarah, Paul i dzieci nie b�d� mieli najmniejszej szansy na przetrwanie... - Zostan� - powiedzia�a szybko Natalia. - Zostan�! - Wiem, o czym my�lisz. - Amerykanin u�miechn�� si� �agodnie i zanim zd��y�a zorientowa� si�, co on planuje, chwyci� j� b�yskawicznie jedn� r�k� za szyj�, a drug� uderzy� dziewczyn� mocno w skro�. Cia�o Tiemierownej zwiotcza�o... - On uderzy� towarzyszk� major! - Jeden z �o�nierzy wywiadu spojrza� zdziwiony na W�adowa. - Uderzy�, aby uchroni� jej �ycie - spokojnie odpar� kapitan. Rourke przyci�gn�� bezw�adne cia�o dziewczyny do brzegu. - Poruczniku Daszrozi�ski, we�cie paru ludzi i zajmijcie miejsca na pok�adzie, podam wam Natali�. Zostan� tu z kapitanem W�adowem, je�li si� zgodzi, i z jednym jeszcze �o�nierzem, aby za�atwi� tych z KGB. Spojrza� na stra�nik�w. - Kt�ry� z was musi zosta� w trzeciej �odzi. Jak tylko wykonamy zadanie, powiadomi pozosta�ych, �e mog� ju� w��czy� silniki, i sam zapali motor. Poda� omdla�� Natali� ludziom siedz�cym w �odzi. - Poruczniku, kiedy si� zbudzi, powiedz jej, �eby nie by�a na mnie bardzo w�ciek�a, dobrze? Daszrozi�ski u�miechn�� si�. - Spr�buj�, ale nie mog� obieca� efektu. - Dobra. Dzi�ki, poruczniku. W�adow podszed� do Rourke'a. - Doktorze, wybra�em na trzeciego kaprala Razawitskiego. Amerykanin spojrza� na m�odego, dobrze zbudowanego �o�nierza i skin�� g�ow�. - Czy mog� co� zaproponowa�? - Oczywi�cie, kapitanie, przecie� wsp�lnie walczymy z KGB. Dwie �odzie cicho odbi�y od brzegu. Kr�tkie wios�a zanurzy�y si� w wod�. ROZDZIA� XII Zanim otworzy�a oczy, ju� wiedzia�a, gdzie si� znajduje i co si� sta�o. Spojrza�a na b��kitne niebo i z trudem usiad�a na �awce. Nie czu�a �adnego b�lu, by�a tylko nieco ot�pia�a. Ujrza�a przed sob� u�miechni�t� twarz porucznika Daszrozi�skiego. - Doktor Rourke prosi�, aby towarzyszka si� na niego nie gniewa�a... Nic nie odpowiedzia�a. - Doktor, kapitan, kapral Razawitski oraz jeden z wywiadu pozostali na brzegu. Kiedy uporaj� si� z patrolem, dadz� nam znak i wtedy b�dziemy mogli w��czy� silniki. Nadal milcza�a, staraj�c si� opanowa� gniew. - Jaki maj� plan? - odezwa�a si� po d�u�szej chwili. - Nie wiem, ale towarzysz genera� powiedzia� towarzyszowi kapitanowi, �e doktor Rourke jest specem w tych sprawach, a i kapitan W�adow jest do�wiadczony w... - Tak, wystarczy - przerwa�a, spogl�daj�c w kierunku brzegu. Ponad ska�ami ujrza�a dach �azika, wysok� anten� i uchylone drzwi wozu. Nie obawia�a si� o swoje bezpiecze�stwo. Wiedzia�a, �e Ka�asznikowy, w kt�re s� uzbrojeni �o�nierze KGB, strzelaj� celnie ogniem ci�g�ym na odleg�o�� dwustu metr�w, za� pojedynczym do czterystu. Ich �odzie przekracza�y w�a�nie t� granic�. Nawet gdyby kt�ry� z �o�nierzy zwiadu pojawi� si� nad brzegiem, nie m�g�by ich powstrzyma�. Ale dziewczyna ba�a si� o Johna. On przecie� znajdowa� si� bli�ej strzelc�w. M�g� zosta� trafiony nawet przez niedo�wiadczonego �o�nierza. Nieco zdenerwowana, wyrwa�a wios�o z r�k najbli�szego komandosa i sama zacz�a wios�owa�. ROZDZIA� XIII Podkradli si� do kra�ca skalistego zwaliska. Obserwowali, jak zatrzymuje si� �azik i wysiadaj� z niego trzej m�czy�ni. Tylko dw�ch uzbrojonych by�o w pistolety maszynowe AK-47, trzeci za� mia� wielki rewolwer ukryty w kaburze. "Gdybym mia� Walthera Natalii..." - pomy�la� Rourke. P�automatyczny pistolet Walther nale�a� do najcichszych. Niejedna bro� z t�umikiem strzela�a g�o�niej. Niestety, Walther odp�ywa� wraz z Tiemierown�... Szkoda, �e John nie pomy�la� o nim wcze�niej. Funkcjonariusze KGB rozdzielili si�. Dw�ch posz�o w stron� akwarium, a trzeci nad jezioro. Za tym ostatnim pod��y� kapral Razawitski, �ciskaj�c w spoconych d�oniach cienki drut. Mia� najbardziej nieprzyjemne zadanie: musia� zabi� �o�nierza za�atwiaj�cego swe potrzeby fizjologiczne. Amerykanin i kapitan W�adow przygotowali si� do ataku. Rourke zrzuci� ca�y kr�puj�cy go ci�ar - uzbrojenie oraz plecak - i z obna�onymi no�ami w d�oniach szykowa� si� do biegu. Samotny �o�nierz, pogwizduj�c beztrosko, podszed� do ma�ego skalnego urwiska, rozpi�� rozporek, skierowa� twarz ku s�o�cu... Jego kompani zawo�ali co� do niego ze �miechem, lecz nie zd��y� ju� odpowiedzie�. Zawy� tylko: - Ooo! M�j kuta... - I jego cia�o stoczy�o si� w d�. Dwaj pozostali pobiegli w tamt� stron�, lecz �aden z nich nie dotar� i nie ujrza�, co sta�o si� z ich towarzyszem. Pierwszy z ukrycia wyskoczy� Rourke. Nim przeciwnik zd��y� zareagowa�, zas�oni� si� czy chocia�by odbezpieczy� bro�, John by� ju� przy nim, uderzaj�c go no�ami w szyj�. Rosjanin upad� na ziemi�, zacharcza�. Ze straszliwie poszarpanej tchawicy buchn�a krew. W�adow kl�cza� na drugim funkcjonariuszu, podrzynaj�c mu gard�o. Nie zamieniaj�c ze sob� ani jednego s�owa, wbili swymi ofiarom no�e w piersi, aby mie� ca�kowit� pewno��, i� �aden nie prze�yje. Wytarli zakrwawione no�e o mundury zabitych. Z wn�trza otwartego �azika dolecia� trzask radia i g�os pytaj�cy o co� po rosyjsku. - Pewnie to rutynowe po��czenie - odezwa� si� kapitan. - Ze sztabu KGB. - Wyno�my si� st�d. Niech ten z wywiadu da sygna�... - Ju� to zrobi�, s�ysz� warkot motor�w. Zbiegli na brzeg. Przy martwym �o�nierzu sta� kapral Razawitski. Jego twarz by�a blada jak kreda. W�adow poklepa� go po ramieniu. - Andriej, tylko spe�ni�e� sw�j obowi�zek! - Ale, towarzyszu kapitanie, ten cz�owiek by� Rosjaninem... - Teraz by� jedynie twoim wrogiem. - My�lisz, �e on waha�by si�, b�d�c na twoim miejscu? - spyta� Rourke. - Nie wiem, doktorze... - Jemu ju� obiecano szans� prze�ycia zag�ady w schronie KGB i bez wahania zg�adzi�by ka�dego, kto by t� jego szans� zmniejszy�. Nawet gdyby�my nie chcieli zniszczy� kapsu� narkotycznych, to i tak zabi�by nas jako ludzi znaj�cych t� tajemnic�. - Chyba ma pan racj�, doktorze. - Wi�c ruszajmy si�! - rozkaza� Amerykanin i pierwszy wskoczy� do ��dki. �o�nierz wywiadu szarpn�� za link� silnika, zapalaj�c go natychmiast. Us�yszeli dobiegaj�cy z oddali warkot samolot�w. Zosta�o im kilka minut na takie oddalenie si� od lotniska, aby ich obecno�� na wodach jeziora, zauwa�ona przez pilot�w KGB, nie wzbudza�a �adnych podejrze�. Odbili od brzegu. Rourke usiad� spokojnie na dziobie �odzi, zastanawiaj�c si�, ile cierpie� poniesie jeszcze ludzko�� w ci�gu tych paru dni, kt�re jej pozosta�y. "Zapewne wiele - pomy�la�. - Zbyt wiele!" ROZDZIA� XIV Kiedy nad ich g�owami przemkn�a powietrzna armada KGB, a przez kolejne p� godziny nikt si� nimi nie interesowa�, odetchn�li z ulg�. Nie wzbudzili niczyich podejrze�, mogli wi�c kontynuowa� swoj� misj�! By�, co prawda, moment niepewno�ci, kiedy podp�yn�a do nich ��d� patrolowa dokonuj�ca rutynowych kontroli jeziora, lecz kapitan W�adow o�wiadczy� dow�dcy patrolu, �e zostali wys�ani przez genera�a Warakowa. Przepuszczono ich bez zw�oki. Jak na razie nazwisko genera�a by�o najlepsz� przepustk�. Gdy tylko stra� wodna znikn�a im z oczu, Rourke nakaza� zmian� kursu. Po godzinie dotarli do Waughegan. Nabrze�e by�o zdewastowane i puste. Nikt nie zauwa�y� ich wyl�dowania, a je�li nawet dostrzegli ich jacy� "tutejsi", to woleli trzyma� si� z daleka od kilkunastu dobrze uzbrojonych ludzi. Przemkn�li przez opustosza�e ulice, w�r�d ruder pami�taj�cych pierwsz� wojn� �wiatow� i czasy Al Capone'a. Dotarli na zaplecze podniszczonej portowej kafejki. Komandosi W�adowa skryli si� za drzewami, a Rourke w towarzystwie Natalii zszed� po brudnych schodkach do drzwi piwnicy. Zastuka�. Otworzy�o si� ma�e okienko i zamajaczy�a w nim twa starszego m�czyzny. - Powiedz Tomowi Mause'owi, �e major Tiemierowna i John Rourke pragn� si� z nim zobaczy�! - poleci� doktor. - Poczekajcie minutk�. - Okienko si� zatrzasn�o. John czeka� dok�adnie sze��dziesi�t sekund. Gdy czas min��, chcia� zastuka� ponownie, lecz drzwi stan�y otworem i pojawi� si� w nich Tom Mause. - Musicie by� w cholernej potrzebie - powiedzia� niskim �agodnym g�osem. - Wchod�cie! - Poczekaj, Tom. Mam ze sob� paru przyjaci�. - C� to za jedni? - Dw�ch sowieckich oficer�w i ich dziesi�ciu podw�adnych. Ale oni s� po naszej stronie! Mause chcia� b�yskawicznie zatrzasn�� drzwi, ale Rourke nie dopu�ci� do tego, zastawiaj�c je nog�. - Poczekaj... Jeszcze dzie�, najwy�ej cztery, pi�� i potem wszystko si� sko�czy. - Czy to znaczy, �e wszyscy Sowieci post�pi� tak jak ta twoja major i przy��cz� si� do nas? - Nie, Tom, nast�pi koniec �wiata. To nie �arty, nast�pi PRAWDZIWY KONIEC �WIATA! - rzek� Rourke z naciskiem. Jowialna twarz Mause'a poblad�a. - Jak na �art, to brzmi g�upio... - Nie �artuj�. - On m�wi prawd� - wtr�ci�a Natalia. - Chcia�abym z ca�ego serca, aby John �artowa�, lecz to prawda! - Co si� w�a�ciwie kroi? - wyszepta� zaskoczony gospodarz. - Jedna, ostatnia misja, dzi�ki kt�rej ocaleje paru ludzi. Lecz potrzebuj� do tego twojej pomocy. Twarz Toma poblad�a jeszcze bardziej. - Dobra, oboje do �rodka! - A naszych dwunastu aposto��w? - zapyta� doktor. - Tylko B�g wie, czemu mi rozum odbiera - mrukn�� Mause, potrz�saj�c g�ow�. - To krety�stwo, ale trudno. Lecz b�d�cie pewni, �e moi ludzie nie od�o�� broni. - A ty b�d� pewien, �e moi ludzie r�wnie� - powiedzia�a Natalia. Rourke gwizdn�� cicho. Us�ysza� stukot but�w biegn�cych komandos�w i wszed� do �rodka. ROZDZIA� XV Emilia, Amerykanka polskiego pochodzenia, kapitan ruchu oporu, siedzia�a naprzeciwko W�adowa, przygl�daj�c mu si� uwa�nie. Nienawi�� do Rosjan odziedziczy�a po ojcu, uchod�cy politycznym. Ale teraz, patrz�c na sympatycznego, przystojnego kapitana, u�wiadomi�a sobie, �e nie znaj�c jego narodowo�ci, mog�aby z nim poflirtowa�. Tom sta� przy radiotelegrafi�cie, z niepokojem przypatruj�c si� jego twarzy. - Jakie jest twoje zdanie, Marty? - Wiesz, �e nie u�ywamy tego nadajnika. Ruscy maj� taki sprz�t, �e mog� namierzy� nas w ci�gu kilku minut. Wtedy ten punkt b�dzie spalony, a nie mamy lepszej i bezpieczniejszej meliny. - Panie Stanonik, to naprawd� bardzo wa�ne - powiedzia�a b�agalnym tonem Tiemierowna. - Jestem Marty. M�w do mnie tak jak wszyscy, zwyczajnie, "Marty". - A ja jestem Natalia... - Hmmm... Te� nie�le! - pochwali� m�ody operator. - Rosjanka czy nie, jeste� zbyt �adna, aby do ciebie m�wi� "pani major". No c�, chyba nie mamy wyboru... Stanonik zasiad� przy nadajniku, w��czy� go do sieci i nastawi� na odpowiedni� cz�stotliwo��. - Shuter wzywa Or�a Dwa. Shuter wzywa Or�a Dwa. Z g�o�nika dolatywa�y jedynie trzaski i szumy... - Shuter wzywa Or�a Dwa! Czy mnie s�yszysz? Odbi�r. Szumy i trzaski nasili�y si� i nagle umilk�y. - Tu Orze� Dwa. Podaj sw�j klucz. Odbi�r. Operator zerkn�� na zegarek. - Podaj� kod. Seria dwadzie�cia... zero, osiem. Tango... Odczytujcie... Bob, Jack, Willie, Mary, Ann, Harold. Oczekuj� potwierdzenia. Rourke u�miechn�� si� do siebie. Kod by� dziecinnie prosty. Seria dwadzie�cia, zero, osiem oznacza�a czas, �sm� dwadzie�cia. Tango - liter� T, oznaczaj�c� d�ugo�� fali. G�o�nik zaskrzecza�: - Shuter, tu Orze� Dwa. Potwierdzam. Seria dwadzie�cia, zero, osiem plus dwadzie�cia siedem. "Plus dwadzie�cia siedem znaczy najpewniej plus jedna, bo w alfabecie jest jedynie dwadzie�cia sze�� liter" - pomy�la� Rourke. Mia� racj�, Stanonik nastawi� pokr�t�o nadajnika na liter� U. - Tu Shuter. Mam faceta, kt�ry chce z wami pogada�. Za�atwicie go szybko. - Orze� Dwa jest zaj�ty... - Marty, powiedz temu g�upkowi, �e John Rourke chce m�wi� z prezydentem. Niech powiedz� Chambersowi, �e koniec jest bliski. Pozosta�o par� dni - odezwa� si� Mause. - Co? - Stanonik popatrzy� ze zdziwieniem na doktora. Ten chcia� mu odpowiedzie�, ale zn�w uprzedzi� go Tom. - Ten facet oznajmi� mi, �e zbli�a si� totalna zag�ada... - O, g�wno! Trzeba przyzna�, �e by�o to najw�a�ciwsze s�owo podsumowuj�ce ca�� zafajdan� rzeczywisto��. John by� tego samego zdania. ROZDZIA� XVI Nadajnik mia� niewielk� skal� nadawcz�, w zwi�zku z czym, aby wyeliminowa� mo�liwo�� zlokalizowania go przez Rosjan, Chambers m�wi� szybko i zwi�le: - Nie mog� da� ci wielkiego wsparcia, doktorze Rourke. Wiedzia�em ju� o zag�adzie, wi�c to dla mnie nie nowina. Ale Warakow jest w porz�dku. Mog� wys�a� dwunastu ochotnik�w, nie wi�cej. Dwie wielkie armie rosyjskie przypieraj� nas do muru, atakuj� szpitale, miasta, szko�y, wszystko! Nasza jedyna nadzieja w Ochotniczej Milicji Teksa�skiej, ale Reed m�wi, �e nie mo�emy na nich liczy�. Aha, w�a�nie zg�asza si� na pierwszego ochotnika. Dok�d mam ich wys�a�? Rourke przyj�� za�o�enie, �e rozmow� mog�a wy�apa� jaka� radziecka stacja nas�uchu, tote� powiedzia� ostro�nie: - Widzia�em, jak kiedy� Reed czyta� western. Niech sobie przypomni, gdzie autor umiejscawia akcj�. To wa�ne z czterech powod�w. Niech go pan spyta, panie prezydencie, czy zrozumia�. Odbi�r. W g�o�niku rozleg� si� �miech Reeda. - John, ty stary draniu, uwielbiam umawia� si� z tob� na spotkanie w taki spos�b. B�d� tam. - I to jak najszybciej. Zabierz wszystko, co mo�esz. Bez odbioru. - Tu Reed. Zrozumia�em. Bez odbioru. Stanonik natychmiast wy��czy� nadajnik. - Trzy minuty - o�wiadczy�, patrz�c na zegarek. - Nie wymawiaj mi tego czasu, p�niej zap�ac� ci za to po��czenie - u�miechn�� si� Rourke. Podszed� do Natalii. - John, nic nie zrozumia�am. - To doskonale. - Dlaczego? - zdziwi�a si�. - Skoro ty, kt�ra tyle czasu sp�dzi�a� w tym kraju, nic nie zrozumia�a�, to i inni Rosjanie niczego nie poj�li, o ile pods�uchiwali nasz� rozmow�. - A co ona oznacza�a? - Bardzo znany ameryka�ski autor western�w umiejscawia� na tym obszarze akcje wszystkich swoich ksi��ek. W stanie Utah, Colorado, Arizonie i Nowym Meksyku. Te cztery stany stykaj� si� granicami w jednym miejscu. To w�a�nie s� te "cztery powody", o kt�rych wspomnia�em. ROZDZIA� XVII Pu�kownik Reed wspi�� si� na stopnie ko�cio�a i przystaj�c w jego portalu, spojrza� na parking, na ciemniej�cy horyzont, na zachodz�ce s�o�ce. Czy ju� jutro nadejdzie zag�ada? - Pu�kowniku, ludzie ju� czekaj�! - za jego plecami rozleg� si� g�os sier�anta Dresslera. - To dobrze, sier�ancie. Oficer odwr�ci� si� i wszed� do �wi�tyni. O krok za nim dziarsko maszerowa� Dressler. Pod koniec drugiej wojny �wiatowej sier�ant s�u�y� w dywizji pancernej, walczy� w Korei, potem zosta� postrzelony w Wietnamie, a teraz - mimo swych sze��dziesi�ciu paru lat - zn�w przywdzia� mundur. "Gdyby wi�cej takich jak on s�u�y�o w naszej armii, to kto wie, jak by si� potoczy�y losy wojny" - pomy�la� Reed. Dotarli przed o�tarz. W pierwszej �awce siedzia�o dziesi�ciu ochotnik�w. - Baczno��! -