2459

Szczegóły
Tytuł 2459
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2459 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2459 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2459 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JERRY AHERN KRUCJATA 7.PROROK (Prze�o�y�a: Maria Grabska) Rozdzia� I Zej�cie do podn�a ska� wydawa�o si� by� bardzo trudne, a oni byli ju� u kresu si�. Rourke taszczy� M-16 Natalii a Rubenstein jej plecak. Za nimi prowadzi� sw�j zdziesi�tkowany oddzia� porucznik O'Neal. Cole i jego dwaj ludzie os�aniali ty�y przed kolejnym atakiem dzikus�w, cho� nie wygl�da�o na to, by dzicy mieli si� zbli�y�, dop�ki nie b�d� pewni, �e Rourke i jego towarzysze bezpiecznie przeszli dolin�. Na czele szed� Paul Rubenstein z licznikiem Geigera. Teraz mog�o im zagrozi� tylko promieniowanie izotop�w powsta�ych w wyniku wybuchu �adunk�w j�drowych o ma�ej mocy. Nie mieli �adnego sprz�tu do odka�ania i wiedzieli, �e je�li Rubenstein trafi na gor�c� plam�, zginie, zanim jeszcze na liczniku pojawi si� odczyt. - Id� z Paulem. - Szept Natalii wyrwa� Rourke'a z zamy�lenia. - Chcesz by� z nim w razie czego... Wiem, czu�abym to samo. Id�! Natalia potkn�a si�. John spojrza� na ni� i obj�wszy w talii, pomaga� jej i��. Pokr�ci�a g�ow�. - Czuj� si� ca�kiem dobrze. - Brednie - powiedzia� cicho i obejrza� si�. - Skr��cie w lewo, w stron� w�wozu! - zawo�a� g�o�no do porucznika O'Neala, kt�ry prowadzi� oddzia� ich �ladem. - Tam b�dziemy mogli odpocz��. - Nie musz� odpoczywa� - rzek�a Natalia. - Musisz - Rourke nie zwraca� uwagi na jej protesty. - Paul! Wycofaj si� do tamtej dolinki! Odpoczynek! - krzykn�� do Rubensteina. - Okay! - zawo�a� w odpowiedzi Paul i ruszy� im na spotkanie. Bieg� truchtem w kierunku w�wozu, zamierzaj�c przeci�� im drog�. - Chcesz dotrze� do Bazy Lotniczej Filmore... - zacz�a Rosjanka. - I dotr� - przerwa� jej Rourke. - Dojdziemy tam, ale najpierw musimy odpocz��. Par� godzin wytchnienia i zn�w b�dziemy mogli ruszy� dalej. O'Neal mo�e rozstawi� warty i pozosta� tutaj z rannymi. - A Cole? Idzie z nami? - zapyta�a. - Czemu nie? - wycedzi� przez z�by Rourke, �ciszaj�c g�os. Zbli�ali si� do wylotu w�wozu. - Tak go lubi� - roze�mia�a si� dziewczyna. John zerkn�� na ni� czuj�c, �e si� u�miecha. - Dlaczego upar�e� si� broni� mnie przed dzikusami? Sama da�abym sobie z nimi rad�. - Wiem. - Znacz�co pokiwa� g�ow�. - Jeste� obrzydliwym m�skim szowinist�, John... Spojrza� na ni�, mru��c oczy w s�o�cu, mimo ciemnych szkie�, ale nie odezwa� si� ani s�owem. Kiedy Rourke ockn�� si�, s�o�ce sta�o nad horyzontem jak wielka czerwona pi�ka. Byli tak zm�czeni, �e odpoczynek zaplanowany na kilka godzin zaj�� im ca�� noc. Teraz Rourke chcia� jak najszybciej dotrze� do bazy i odnale�� o�miomegatonowe g�owice eksperymentalnych rakiet. Potem zamierza� wr�ci� na atomow� ��d� podwodn� komandora Gundersena. Czu�, �e zamiast szuka� Sarah i dzieci, zmarnowa� dwa tygodnie. Natalia i Paul szli w milczeniu. Paul wysun�� si� nieco naprz�d, na wszelki wypadek nadal obserwuj�c licznik. Dwaj ocalali �o�nierze II USA rozmawiali z kapitanem Cole'em, ale Rourke nie s�ysza� ich s��w. O wschodzie s�o�ca by�o ju� prawie dziesi�� stopni ciep�a. Nawierzchnia drogi by�a w bardzo dobrym stanie: �adnych p�kni�� ani �d�b�a trawy. Rourke widzia� g��wn� bram� Bazy Lotniczej Filmore. Ogrodzenie nie by�o uszkodzone a budynki bazy r�wnie� wydawa�y si� nie tkni�te. Poprzedniego dnia John zaobserwowa� przez lornetk� Bushnella znajduj�ce si� daleko za baz� leje po bombach. Teraz zastanawia� si�, jak dosz�o do tego, �e na baz� nie spad�a ani jedna z nich. By� pewien, �e obiekt tej klasy zosta�by zniszczony ju� na samym pocz�tku wojny. �aden samolot nieprzyjacielski nie przedosta�by si� przez lini� obrony przeciwlotniczej, ale przeciwnik dysponowa� przecie� mi�dzykontynentalnymi rakietami uzbrojonymi w g�owice neutronowe. To, �e baza by�a wci�� jeszcze gotowa do u�ycia, wydawa�o si� dzie�em przypadku. - John... - odezwa�a si� Natalia. - Uhm, widz�. - Rourke popatrzy� na ni� przez chwil� i zn�w odwr�ci� wzrok w stron� coraz wyra�niej widocznych zabudowa�. Na wie�y ci�nie� stoj�cej niedaleko ogrodzenia co� b�yska�o. Mog�o to by� szk�o celownika. - Kiedy dam znak, p�jdziecie szybko tyralier� - powiedzia� g�o�niej, tak g�o�no, �e m�g� go us�ysze� Cole i jego �o�nierze oraz Rubenstein. Paul popatrzy� przez rami�, skin�� g�ow� i spojrza� w kierunku bazy. "On te� widzia� ten b�ysk" - pomy�la� Rourke. - Tam na wie�y chyba siedzi snajper - powiedzia�. - Je�li to nie dzikus, to pewnie jeden z ludzi Armanda Teala. - Jak kula, to kula - warkn�� Paul, nie ogl�daj�c si� za siebie. Rourke nic nie odpowiedzia�. Szed� dalej, obserwuj�c spod przymkni�tych powiek �wiate�ko na wie�y. Czeka�, a� �wiate�ko przesunie si� cho�by odrobin�. Wiedzia�, �e im bli�ej p�otu uda si� podej��, tym wi�ksze b�d� ich szans� dostania si� do bazy. Snajper - je�eli to by� snajper, a Rourke by� pewien, �e tak - z pewno�ci� rozpozna� wcze�niej pole i zasi�g ostrza�u. "Na przedpolu powinny by� znaki" - my�la� John. - Dwadzie�cia jard�w st�d, na poboczu, le�y kupka kamieni. - Natalia czyta�a w jego my�lach. - Te kamienie s� ciemniejsze od innych. Rourke skin�� g�ow�. Snajper b�dzie si� stara� nie zdradzi� swojej obecno�ci, dop�ki nie znajd� si� w pobli�u punktu orientacyjnego. Do obliczenia odleg�o�ci do celu potrzebne by�o twierdzenie Pitagorasa. Wysoko�� wie�y stanowi�a jeden bok tr�jk�ta, odleg�o�� od znaku - drugi. D�ugo�� trzeciego boku tr�jk�ta wynika�a z prostego obliczenia i na t� odleg�o�� nastawia�o si� celownik. W takich warunkach dobry strzelec, dysponuj�cy porz�dnym karabinem, trafia� w obiekt wielko�ci ga�ki ocznej. Doktor �a�owa�, �e nie ma ze sob� swego karabinu. Przy niewiarygodnej precyzji Steyra-Mannlichera SSG, przeznaczonego do walki ze strzelcem wyborowym, snajper na wie�y by�by dla niego �atwym celem, - Poruszy� si� - mrukn�a Natalia. - Widzia�em - przytakn��. Rourke zastanawia� si�, co zrobi siedz�cy na wie�y cz�owiek z karabinem. Je�eli on i jego ludzie zdo�aj� si� rozproszy�, zanim snajper naci�nie spust, b�dzie wi�cej czasu, aby znale�� jaka� os�on�. Nim tamten strzeli po raz drugi, b�dzie d�ugo celowa�. John czu�, �e poc� mu si� d�onie. - Kryj si�! - wrzasn��. Popchn�� Natali� w prawo, sam pobieg� w drug� stron�. Rozleg� si� g�o�ny trzask. "To nie jest bro� wojskowa" - pomy�la�. Odb�ysk celownika przesun�� si� w tej samej chwili, w kt�rej Rourke zakomenderowa�: - Ognia! W g�r�! Us�ysza� trzaski karabin�w Natalii, Cole'a i dw�ch �o�nierzy. Brakowa�o tylko charakterystycznego odg�osu dziewi�ciomilimetrowego MP-40. Rubenstein nie strzela�. Jego bro� mia�a za kr�tki zasi�g. Rourke pad� na ziemi�, podni�s� bro� do oka. Wystrzeli� raz, drugi, trzeci. Zerwa� si� na r�wne nogi i ruszy� biegiem naprz�d, kiedy z wie�y pad� kolejny strza�. John biegn�c obejrza� si� za siebie. Za nim odezwa�y si� kr�tkie serie jego towarzyszy. Jeszcze trzy razy nacisn�� spust, staraj�c si� zwr�ci� na siebie uwag� snajpera i unieszkodliwi� go celnym strza�em. Z wie�y zn�w rozleg� si� charakterystyczny trzask. Doktor poczu� pal�cy b�l ucha. Potkn�� si�. - Cholera! - wymamrota� odzyskuj�c r�wnowag�. - John? - W g�osie Natalii da�o si� wyczu� niepok�j. - W porz�dku! - odkrzykn��. Jego oddech stawa� si� coraz ci�szy. "Jeszcze tylko dziesi�� jard�w. Trzeba sforsowa� ogrodzenie" - pomy�la�. - Uwa�aj! Pr�d! - zawo�a� za nim Cole. - G�wno! Za s�abe zasilanie! - Rourke nie zatrzyma� si�. Od p�otu dzieli�o go pi�� jard�w. - Cole! Ty i twoi ludzie przyci�nijcie tego go�cia. Paul, Natalia, skaczemy pierwsi! - To drut kolczasty, John! - wo�a� Paul. Rourke nie odezwa� si�. W biegu zrzuci� plecak, zabezpieczy� karabin i przerzuci� go do lewej r�ki. Zaczepi� kolb� o drut na szczycie ogrodzenia. Podci�gn�� si� w g�r�. S�ysza� nieustanny huk wystrza��w. Kule z brz�kiem odbija�y si� od blaszanych �cian wie�y. Zawis� na ogrodzeniu, w�asnym ci�arem poci�gaj�c druty w d�. - Paul, skacz! Rubenstein spad� po drugiej stronie ogrodzenia. Potkn�� si�. Zakl��. - Teraz Natalia! Kolba karabinu Johna zacz�a si� powoli osuwa�. Zacisn�� d�o� na �a�cuchu. Druty zachrz�ci�y. Chwil� potem kobieta by�a ju� po drugiej stronie. Rourke widzia�, jak mi�kko niby kot wyl�dowa�a i pobieg�a dalej, strzelaj�c ci�gle z M-16. Do��czy�a do Rubensteina, kt�ry bieg� lekko utykaj�c. - Cole! Rourke czu�, �e rami� pali go niezno�nie. By� u kresu si�. P�ot zachwia� si� pod ci�arem Cole'a. Tu� za nim przedostawali si� przez ogrodzenie jego dwaj �o�nierze. Kanonada dobiega�a teraz z wn�trza bazy. Opr�cz karabin�w szturmowych odezwa� si� cichszy trzask broni Rubensteina: strza� i nast�pny, i jeszcze jeden. Nagle kula snajpera przeci�a �a�cuch w ogrodzeniu, kt�ry zahaczy� o pas karabinu doktora. John zostawi� bro� i z wysi�kiem przerzuci� cia�o na drug� stron� metalowego parkanu. Upad� ci�ko na nogi, straci� r�wnowag� i potoczy� si� po ziemi. Wstaj�c namaca� pod lew� pach� pistolet typu Detonics 45s i drugi, taki sam, pod praw�. Pobieg� za innymi. Kiedy byli ju� na drodze, snajper strzeli� znowu. Kule zagrzechota�y na betonie, niebezpiecznie blisko jego st�p. Strzelano tak�e z przypominaj�cego wygl�dem bunkier budynku, oddalonego o sto jard�w od miejsca, w kt�rym teraz znajdowa� si� Rourke. Za chwil� Rourke do��czy� do swoich. Niedaleko nich znajdowa�a si� wartownia. Ukryci za ni� Natalia i Paul strzelali w kierunku wie�y ci�nie�. Z tej odleg�o�ci strza�y Rubensteina by�y jednak zupe�nie bezskuteczne. Natalia pru�a r�wnymi, potr�jnymi seriami z M-16. Dopad�szy wartowni John opar� si� o �cian� �api�c oddech. Skuli� si� z b�lu. Ukry� g�ow� mi�dzy kolanami. Major Tiemerowna strzeli�a raz jeszcze i pochyli�a si� nad nim. - Twoje ucho... - Nic mi nie jest. A co z tob�? - spyta�. - Jak tw�j brzuch po tym skoku? - W porz�dku. Jeste� niez�ym chirurgiem. Pozw�l mi teraz zerkn�� na twoje ucho. - Nie ma czasu. - Poka� mi je - zdecydowa�a staj�c nad nim. - Paul, chod� tu! - Rubenstein odwr�ci� si�. Natalia odda�a mu sw�j karabin. - Spr�buj tym - powiedzia�a. - Dobra. - Kiwn�� g�ow�, poprawiaj�c okulary w drucianych oprawkach i zn�w wychyli� si� zza w�g�a wartowni. Tym razem odg�os strza�u z wie�y zabrzmia� dono�niej. - Snajper ma prawdopodobnie H & H - rzuci�a mimochodem Natalia. - Uhm - przytakn�� Rourke. Sykn�� z b�lu, kiedy dotkn�a jego ucha - Paul - zagadn��. - Co z twoj� nog�? - Nic, lekko j� skr�ci�em, ale rozrusza�a si� w biegu. - Okay. - John zacisn�� z�by z b�lu, kiedy Natalia bada�a ran�. - B�dzie blizna. Masz du�o szcz�cia. Jak to m�wi� w waszych ameryka�skich filmach - "dra�ni�cie". Mn�stwo krwi i malutkie rozdarcie g�rnej cz�ci ucha zewn�trznego. - Ma��owiny - poprawi� j� John. - Ty, doktorze, nazywaj to sobie ma��owin�. Ja, major KGB, przeszkolona tylko w zakresie pierwszej pomocy, b�d� m�wi�a: "g�rna cz�� ucha zewn�trznego". - Dobrze ju�, dobrze - j�kn�� Rourke. - Sporo krwawi�o. Nie s�dz�, �eby by�o niebezpiecze�stwo infekcji. Czy apteczka jest w twoim plecaku? -Ty j� masz. - Krwawienie ustaje. - Dobra! Startujemy z Paulem do wie�y ci�nie�. - Rourke wsta� i przesun�� si� bli�ej w�g�a budynku. - Cole? - zawo�a�. - Tutaj! - G�os kapitana dobieg� zza samochodu zaparkowanego tu� obok drugiej bramy. Brama by�a przymkni�ta, ale doktor nie zauwa�y� �adnych zamk�w. - W tym budynku siedzi trzech albo czterech facet�w - zawo�a� Cole. - Zwi�� ich ogniem! - rozkaza� Rourke. Zwr�ci� si� do Rubensteina. - Oddaj Natalii jej karabin. Lecimy przez bram�, potem ty na lewo, ja na prawo. Za bram� znajd� sobie jak�� os�on� i ani na moment nie przerywaj ognia. Ja b�d� si� wspina� na g�r�. - Mo�e ja... Ty jeste� przecie� ranny. - Nie - zaprzeczy� John. - Natalia, ty ca�y czas �aduj w snajpera, �eby ten nie wychyli� nosa, tymczasem my z Paulem sobie pobiegamy. Kiedy zaczn� si� wspina�, daj Paulowi wsparcie ogniowe. Nic nam nie b�dzie, z tej odleg�o�ci na nic mu si� zda celownik. - Tak jest! Tylko b�d� ostro�ny - poprosi�a czule. - Jak wiesz, zawsze uwa�am na siebie. - Rourke u�miechn�� si�. Wyci�gn�� oba Detonics'y i spojrza� na Paula. - Gotowy? -zapyta�. - Pewnie - u�miechn�� si� Rubenstein. - Rankiem nic tak dobrze nie robi cz�owiekowi, jak solidna bieganina pod ostrza�em. Natalia roze�mia�a si�. John nie mia� ju� ochoty na �arty. - Idziemy! - rzuci� przez zaci�ni�te z�by. Pobiegli. W drodze do bramy Rourke wyprzedzi� Rubensteina o p� kroku. Ca�ym swoim cia�em napar� na wrota, a� otwar�y si� szeroko. - B�d� pierwszy! - krzykn�� Paul. Doktor roze�mia� si�: - A g�wno! - odkrzykn��, pochylaj�c si� w biegu. Obie d�onie zacisn�� mocno na r�koje�ciach pistolet�w. Stopy dudni�y na betonowej nawierzchni placu, a ka�dy krok odbija� si� echem w ca�ym ciele. John czu�, �e ucho zn�w zaczyna wype�nia� ciep�a wilgo�. Zerkn�� w lewo. Nowojorczyk jeszcze go nie wyprzedzi�, ale trzyma� tempo, w biegu poprawiaj�c okulary. Zbli�a� si� w�a�nie do jeepa. - Uwa�aj Paul! Mo�e r�bn�� w bak! - ostrzeg� Rourke. - Dobra! Serce Rourke'a wali�o jak oszala�e. U�miechn�� si� sam do siebie. Rubenstein by� jednak m�odszy. Nad jego g�ow� rozleg� si� huk wystrza�u i przeci�g�y gwizd kuli, odbitej od jeepa, za kt�rym schroni� si� Paul. Bro� Rubensteina zagra�a. Doktor z trudem chwyta� oddech. Grad karabinowych kul uderzy� w drewniane belki - kto� strzela� z po�o�onego nie opodal niskiego baraku. - Cole! - rykn�� John zastanawiaj�c si�, czy kapitan go s�yszy i czy w og�le zdaje sobie spraw�, �e nadal jest im potrzebne wsparcie. Osi�gn�li cel, ale snajper na wie�y nadal dzia�a�. Serie z karabinu, odbijaj�ce si� od belek, wymierzone by�y w Rourke'a. Starannie zabezpieczy� oba Detonics'y, schowa� je do kabur. Zacz�� wspina� si� powoli po uko�nych, krzy�uj�cych si� belkach. Za�mia� si� w duchu. Wiele lat temu, kiedy chodzi� do szko�y �redniej, paru kumpli chcia�o go nam�wi�, �eby wspi�� si� na wie�� ci�nie� i farb� w sprayu uwieczni� na niej nazw� lokalnej dru�yny futbolowej. W�a�nie zbli�a�y si� rozgrywki. Wtedy odm�wi�, uznaj�c to za wandalizm. Teraz te� pi�� si� na wie��, tylko �e zamiast pojemnika z farb� mia� ze sob� dwa automatyczne pistolety, rewolwer Magnum 357 i n�. "Ironia losu" - pomy�la�. Posuwa� si� naprz�d. Kule karabinowe coraz cz�ciej b�bni�y w belki obok niego. Jak gdyby w odpowiedzi zagra�a bro� Cole'a i jego ludzi. Strza�y rozleg�y si� te� z pozycji zajmowanej przez Natali�. Te strza�y mia�y broni� jego �ycia. Pe�z� pod gradem kul w kierunku galerii okalaj�cej wie��, sk�d strzela� snajper. Do przebycia pozosta�o mu jeszcze oko�o trzydziestu st�p. Rourke s�ysza� terkot p�automatu Rubensteina i huk karabinu snajpera. Jeszcze dwadzie�cia st�p... Chwyci� poprzeczk� nad g�ow�, ale przestrzelone drewno nagle z�ama�o si�. Na moment straci� r�wnowag�. W ko�cu z trudem uchwyci� uko�n� podp�rk� galerii i zawis� w powietrzu. Znalaz�szy oparcie dla n�g, znowu podj�� wspinaczk�. Ogie� przeciwnika os�ab�. Wzrasta�o nat�enie ognia os�ony. "Kiedy wreszcie ucisz� snajpera, ci na dole b�d� mogli zbli�y� si� do baraku" - pomy�la�. Znalaz� si� wreszcie tu� pod parapetem wie�y czekaj�c, a� us�yszy strza�. Hukn�o. Dobieg� go odg�os po�piesznego szcz�ku zanika. Podci�gn�� si� w g�r� i wdrapa� na galeri�. Porwa� Pythona z kabury na biodrze w�a�nie w chwili, gdy strzelec odwr�ci� si�. - John? John... ty tutaj? - Na zszarza�ej ze zm�czenia twarzy m�czyzny pojawi� si� dziwny u�miech. Rourke opu�ci� luf�. - Armand Teal - szepn��. Teal odwr�ci� si� w kierunku placu i krzykn�� najg�o�niej, jak m�g�: - Przerwa� ogie�! To przyjaciele! Przerwa� ogie�! Strzelanina z bunkra umilk�a. W dole ludzie zacz�li wychodzi� ze swych kryj�wek. Rozdzia� II Gr�b by� p�ytki, ale Millie Jenkins by�a ma�a. Ta niewielka ilo�� ziemi powinna wystarczy�, aby ukry� na zawsze cia�o dziecka. Sarah Rourke sko�czy�a kopanie. Od�o�y�a na bok �opat�. R�ce piek�y od chropowatego trzonka. Jeszcze raz zmierzy�a spojrzeniem g��boko�� do�u. Dreszcz przebieg� jej po plecach. John nazwa� kiedy� to uczucie "rodzajem mimowolnego paroksyzmu". Ona okre�la�a to po prostu s�owem "panika". - Jest wystarczaj�co g��boki - szepn�a. Popatrzy�a na syna. Michael kl�cza� na pryzmie ziemi. Mia� umorusan� buzi�. Otar� pot z czo�a, brudz�c si� jeszcze bardziej. - Jest ju� do�� g��boki - powt�rzy�a powoli. - Zabij� ich. Wszystkich. - Us�ysza�a za sob�. Odwr�ci�a si�. To by� Bill Mulliner. - Nie, nie zabijesz nikogo - szepn�a. - Masz matk�, kt�r� musisz si� opiekowa� i tak�e nam musisz pom�c. Przez d�ug� chwil� patrzy�a na Billa. Potem wzi�a Michaela za r�k�. Zdj�a z d�oni syna kolorow� chusteczk�, zast�puj�c� banda�. Krwawienie ju� usta�o. - Umyj r�ce, synku. B�dzie troch� bola�o. We� myd�o i wod� utlenion�. - Ty te� musisz umy� r�ce - u�miechn�� si� ch�opiec, ale jego oczy patrzy�y na matk� z doros�� powag�. Trzyma�a go wtedy za r�k�. Ta sama kula zrani�a ich oboje. - Umyj� - obieca�a. - Kiedy ju� pochowamy Millie. - No to ja te�... kiedy ju� pochowamy Millie. Sarah pokiwa�a g�ow�. Mary Mulliner sta�a obok zatopionego w modlitwie syna. C�reczka Sarah, ma�a Annie, patrzy�a nieruchomo na owini�te w koc cia�o swojej kole�anki. Bawi�y si� razem od tego ranka, kt�ry nast�pi� po Nocy Wojny. - Mamo - zapyta�a, podnosz�c wzrok na matk�. - Czy robaki zjedz� Millie? Czy zjedz� j� ca�kiem? W telewizji m�wili raz o takim panu, kt�rego pogrzebali i robaki... - Annie, przesta�! - Sarah pu�ci�a d�o� Michaela, rzuci�a si� na kolana i przytuli�a c�rk�. Ma�a rozp�aka�a si�. - Millie tu ju� nie ma. Posz�a do... - Sarah stara�a si� wyt�umaczy� dziecku, gdzie jest teraz Millie, ale nie potrafi�a powstrzyma� szlochu. - "Z g��boko�ci wo�am do Ciebie, Panie..." - Uni�s� si� nad g�owami kl�cz�cych st�umiony, ochryp�y �piew Billa. Po chwili podj�a psalm jego matka: -"... Panie wys�uchaj g�osu mego..." Dzieci p�aka�y cicho. Sarah stara�a si� �piewa�: - "... Nachyl swe ucho na g�os mojego b�agania..." - z trudem wydobywa�a g�os z zaci�ni�tego gard�a. Gr�b przykryto kamieniami zebranymi przez dzieci, kamykami r�nych kszta�t�w i kolor�w. Niekt�re z nich Sarah, niegdy� pasjonatka jubilerstwa, potrafi�aby nazwa�, innych nie zna�a. Bill, z jednym M-16 w r�ce, z drugim przewieszonym na ukos przez plecy, spogl�da� w bok. "W stron� grobu" - pomy�la�a Sarah. - Ciekawe, czy David Balfry si� wydosta�? - G�os Billa by� niewyra�ny, jak gdyby co� utkwi�o mu w gardle. - Pete Critchfield nawia�... No i powinien by� jeszcze jaki� Ruch Oporu... Znajdziemy ich. Znajdziemy bezpieczne miejsce dla pani, pani Rourke... i dla mamy. - Tak, Bill - powiedzia�a Sarah bez przekonania - Na pewno - rzek� Bill. Sarah nie odpowiedzia�a. Nie mieli wyboru. Po ca�ej okolicy w��czy�y si� sowieckie oddzia�y. Nie mieli ju� dok�d i��. - Tak, Bill - powt�rzy�a. Rozdzia� III "Trupie, widmowe �wiat�o" - pomy�la� pu�kownik Nehemiasz Ro�diestwie�ski, patrz�c na umieszczony za szyb� przezroczysty, cylindryczny sarkofag, spowity w b��kitn�, fosforyzuj�c� mgie�k�. Sarkofag by� po��czony z konsol� pe�n� migoc�cych, kolorowych �wiate�ek. Pu�kownik zwr�ci� si� do doktora Wostowa, kt�ry sta� z ty�u. - Kiedy b�dziecie zna� wyniki, towarzyszu doktorze? - Zdajecie sobie spraw�, pu�kowniku - siwy lekarz zdj�� okulary i wykona� nieokre�lony gest fajk� - �e przeprowadzenie pr�b w warunkach polowych to jedyny miarodajny spos�b oceny... - Wiecie przecie�, towarzyszu doktorze, �e teraz taka pr�ba jest ca�kowicie niemo�liwa. - Nie umkn�o to mojej uwadze, towarzyszu pu�kowniku. Ro�diestwie�ski obserwowa� odbicie swoje i doktora w szybie, oddzielaj�cej ich od wiruj�cych b��kitnych �wiate� i przypominaj�cego trumn� przedmiotu. - Mo�e, gdyby udost�pniono mi wi�cej szczeg��w dotycz�cych tego ameryka�skiego "Projektu Eden"... - Dostarczono wam, towarzyszu doktorze, tyle danych naukowych zwi�zanych z "Projektem Eden", ile mogli�my zdoby�. - A wi�c mo�e... towarzyszu pu�kowniku, sami nie macie wystarczaj�cych danych. - Wostow na powr�t za�o�y� okulary i uni�s� brwi. - Je�eli w tym projekcie Amerykanie pok�adali tak niezachwiane nadzieje, to najwyra�niej musieli wiedzie� co�, czego my nie wiemy. Co�, o czym prawdopodobnie powinni�my wiedzie�, �eby osi�gn�� sukces. - Badany by� ochotnikiem, prawda? - Ten cz�owiek w �rodku? Zwa�ywszy na mo�liwo�ci wyboru mi�dzy udzia�em w eksperymentach a natychmiastow� egzekucj�... Tak, my�l�, �e mo�na go nazwa� ochotnikiem, towarzyszu pu�kowniku. - Daje jakie� oznaki �ycia? - Dane, kt�re posiadamy, nie precyzuj�, jaki ma by� wynik eksperymentu. Nie wiemy, czy badany cz�owiek powinien dawa� jakiekolwiek oznaki �ycia. Badania p�yn�w ustrojowych nie da�y pozytywnych rezultat�w. Nie mo�emy jeszcze nic powiedzie� o zachowaniu si� w tych warunkach tak skomplikowanego mechanizmu, jakim jest ca�e cia�o ludzkie. - Jego stan fizyczny by� doskona�y, prawda? - spyta� pu�kownik. Wostow u�miechn�� si�. Zdj�� okulary i ssa� ustnik fajki, jak gdyby uk�ada� w my�li odpowied�. "Zupe�nie jak nauczyciel w szkole dla niedorozwini�tych" - pomy�la� Ro�diestwie�ski. - Nie ma osobnika, kt�rego stan fizyczny by�by doskona�y - powiedzia� doktor. - Chocia�by wy, pu�kowniku. Widzia�em wasz� kartotek� medyczn�, jak zreszt� wszystkie kartoteki elitarnego korpusu KGB. Wasza waga, ci�nienie krwi i inne wyniki s� idealne dla waszego wieku i budowy. Wielu chcia�oby by� tak blisko stanu stuprocentowego zdrowia jak wy, towarzyszu. - Ale? - u�miechn�� si� Ro�diestwie�ski. - Ale: czy ta chodz�ca doskona�o�� nigdy nie mia�a kataru? Nag�ego i niewyt�umaczalnego ataku b�lu, kt�ry po pewnym czasie ust�powa�? Gdyby�cie doskonale znali ludzkie cia�o, nasze zadanie by�oby proste. Nie wiemy, na przyk�ad, czy nasze do�wiadczenie nie uruchomi procesu rozrostu potencjalnie nowotworowych kom�rek w organizmie. Ponadto jest jeszcze jedna kwestia, kt�rej nie rozwi�za�y dotychczasowe badania sowieckich naukowc�w: �yj�ce cia�o z martwym m�zgiem jest bezu�yteczne. - Nie odpowiedzia� dot�d pan na moje g��wne pytanie. - Ro�diestwie�ski ponownie utkwi� wzrok w cylindrycznym kszta�cie za szyb�. Sponad przezroczystej pokrywy unosi�a si� niebieskawa mgie�ka. Twarz cz�owieka wewn�trz by�a sina, rysy st�a�e. - Kiedy b�dziemy to wiedzie�? - Do�o�� stara�, �eby mo�liwie najszybciej znale�� odpowied�. - Akcja "�ono" nabra�a ju� rozmachu, nap�ywa bro� i zapasy. Je�li wasz eksperyment nie powiedzie si�... - Wtedy - Wostow u�miechn�� si� ironicznie do swego odbicia w szybie - wtedy nie b�dziemy ju� w stanie si� martwi�, prawda? W ciszy pykanie fajki wydawa�o si� g�o�ne, natr�tne. Pu�kownik wpatrywa� si� w nieruchom� posta� wewn�trz cylindra. "Musisz �y�!" - pomy�la�. Rozdzia� IV - Dziwna konstrukcja - stwierdzi� Rourke, odk�adaj�c na st� podany mu przez Teala karabin. Nie musia� przygl�da� mu si� z uwag�, by rozpozna�, �e jest to Whitworth Express, sprowadzany niegdy� przez Interarms, dok�adnie taki, jak przewidzia�a Natalia. Celownik Kahles wart by� wi�cej ni� ca�a reszta. - Kupi�em bro� i na nowo osadzi�em j� w �o�ysku. Z byle jakim celownikiem �apa�a minut� k�tow� odchy�u na dwustu jardach. Zorientowa�em si�, �e pukawka jest dobra, potrzebny by� mi tylko lepszy celownik. M�j syn stacjonowa� wtedy w Niemczech. Podrzuci� mi Kahlesa, kiedy przyjecha� na urlop. To by�o... - Teal urwa�. Rourke chrz�kn��, wyci�gn�� jedno ze swoich ciemnych cygar i przez chwil� trzyma� je w niebiesko-��tym p�omieniu zapalniczki. - My�l�, �e prze�y�o tam mn�stwo ludzi. Dalej walcz� z Rosjanami. Mo�e i Retch �yje. - Taak. - Teal pokiwa� g�ow�, nie patrz�c na Johna i obliza� nerwowo wargi. Mo�e jeszcze �yje... Rourke wypu�ci� k��b dymu. Patrzy�, jak dym p�ynie w g�r� a potem rozwiewa si�. - Widzisz - m�wi� Teal. - Do momentu waszego przybycia �yli�my tutaj zupe�nie odci�ci od �wiata. Na przyk�ad, to co m�wi�e� o II USA, o prezydencie Chambersie... Kiedy ostatni raz s�ysza�em o nim, otrzyma� w gabinecie stanowisko ministra do spraw nauki i technologii. - Z ca�ego gabinetu tylko on ocala�. - I jak si� ma... to znaczy: czy jest dobrym prezydentem? - Ma k�opoty - powiedzia� Rourke. - Ale stara si� jak mo�e. Teal zmieni� nagle temat: - Czy jeste� pewien, �e mo�emy jej ufa�? - Obrzuci� podejrzliwym spojrzeniem siedz�c� mi�dzy nimi Natali�. - Jestem Rosjank� - Natalia wyr�czy�a Johna w odpowiedzi - wi�c nie zamierzam dostarcza� wam bomb. Ale te� nie chc�, �eby kt�rakolwiek strona ich u�y�a jeszcze kiedy�. Jestem przyjaci�k� Johna. Mo�ecie mi wierzy�, dop�ki sama wam nie powiem, �e pora straci� do mnie zaufanie. - Na oko: uczciwe postawienie sprawy - mrukn�� Teal z dwuznacznym u�miechem. - Tak czy owak, nie mam zamiaru m�wi� o czymkolwiek tajnym. W ko�cu by�a ta, jak j� nazywacie, Noc Wojny. S�yszeli�cie kiedy� o EMP? - ENP? - dolecia� z ty�u g�os Rubensteina. - EMP - poprawi� Teal. - Promieniowanie elektromagnetyczne - wyja�ni� Rourke. - Skutkiem wybuchu jest silna fala elektromagnetyczna - t�umaczy�a Natalia. - Efekt tej fali jest tym wi�kszy, im wi�ksza si�a wybuchu i im wy�ej nad ziemi� nast�pi�a eksplozja. - Wybuch nie by� zbyt wielki, inaczej wiedzieliby�cie o nim. - Teal powi�d� spojrzeniem po obecnych. - Wybuch pozbawi� nas ��czno�ci. Zniszczy� obwody drukowane w ca�ym naszym sprz�cie. Kiedy ju� pozbierali�my si� po tym wszystkim, �adna maszyna nie mog�a wystartowa�. Nie mog� my�le� o ch�opakach, kt�rzy byli wtedy tam, w g�rze: nagle wysiadaj� wszystkie systemy elektryczne, brak ��czno�ci. Oni... - urwa�. - Po jakim� czasie - podj�� po chwili - po�atali�my to, co si� da�o. Pozbiera�em wszystkie stare lampy pr�niowe i razem z pilotem Razniewiczem z�o�yli�my radio, kt�re mia�o podstawow� zalet� - dzia�a�o, cho� jego zasi�g by� niewielki. Uda�o si� nam �ci�gn�� do bazy par� �mig�owc�w i kilka my�liwc�w. S�dzili�my, �e przydadz� si�, kiedy ju� nadejdzie pomoc. Ale... - dr��cymi r�kami zapali� papierosa - Mamy tego do cholery i troch� - mrukn�� wskazuj�c papierosy. - EX przys�a�o zaopatrzenie dzie� wcze�niej, zanim... ee... zanim to si� sta�o. Starczy�oby dla paru tysi�cy facet�w, uziemionych jak ja. - Jak uda�o si� panu prze�y�, pu�kowniku? - przerwa� Cole. - Og�oszono stan pogotowia... Ja by�em tu, w bunkrze dowodzenia z ch�opakami z nas�uchu. Wybuch nast�pi� niespodziewanie. Pierwszy zorientowa� si� starszy pilot, pe�ni�cy s�u�b� na zewn�trz. To on zatrzasn�� drzwi. Gdyby nie on... Napisa�em dla niego pochwa��, ale nie wiem, czy z jego rodziny �yje ktokolwiek, kogo mo�na by powiadomi�. Ocali� nam �ycie. - Teal spojrza� na sw�j papieros. - Pr�bowali�my si� z kim� po��czy�. Nikt nie odpowiada�. My�la�em, �e zostali�my sami. S�ycha� by�o tylko sowieckie stacje zag�uszaj�ce. Nie wiedzieli�my, co si� sta�o... Prze�y�o nas tylko osiemnastu - g��wnie radiowcy, paru wy�szych oficer�w... Zn�w zamilk�. - Mieli�my tu, w �rodku, monitory kontrolne - ci�gn��. - Zanim wysiad�a ��czno��, patrzyli�my jak spadaj� rakiety. My�leli�my, �e ju� po wszystkim. I wtedy nagle ludzie zacz�li umiera�... Patrzy�e� na nich, a oni po prostu umierali... Teal zdusi� w popielniczce Marlboro i wyci�gn�� z innej paczki Winstona. - Widzisz, pal� coraz to inne, tak samo reszta ch�opc�w. Stwierdzili�my, �e w ten spos�b, kiedy wyczerpie si� kt�ry� gatunek, b�dzie �atwiej to znie��. Ukry� twarz w d�oniach. Kaszlni�ciem zamaskowa� szloch. Podni�s� g�ow�, oczy mia� wilgotne. - My�la�em, �e jeste�my jedynymi �yj�cymi Amerykanami. Rourke zaci�gn�� si� cygarem. Zgas�o. Zapali� je ponownie. - Kiedy ju� wyszli�my na zewn�trz, nie byli�my w stanie ich wszystkich pochowa� - m�wi� dalej Teal. Trzy tysi�ce czterysta dwadzie�cia osiem os�b. Nie tylko m�czyzn. �ony, dzieci... Moja �ona... Wsta� potr�caj�c krzes�o, kt�re upad�o z ha�asem na betonow� pod�og�. Odszed� od sto�u. Rourke patrzy� w �lad za nim, inni r�wnie� �ledzili wzrokiem jego kroki. Milczeli. S�o�ce grza�o mocno. Wszyscy siedzieli przed bunkrem. John jad� dostarczony przez EX batonik. Natalia pali�a Pall Malla. - To m�j ulubiony gatunek - powiedzia�a. - Zawsze przepada�am za ameryka�skimi papierosami. - Trwa�o to do�� d�ugo. Cia�a... do tego czasu... To nie m�g� by� drewniany budynek, bali�my si� po�aru. Ale mieli�my mn�stwo lotniczej benzyny. Oblali�my ni� te cia�a. Jeden z pilot�w pracowa� kiedy� w fabryce fajerwerk�w w Kentucky. Zna� si� na pirotechnice. Wi�c odm�wi�em modlitw�, a potem... kazali�my mu to zrobi�... Natalia zaci�gn�a si� papierosem. - John i ja, my te�... - Rubenstein z trudem prze�kn�� �lin�. - Lecieli�my... to by�o tej nocy... przypl�tali si� tacy ludzie, m�czy�ni i kobiety., bandyci, tak si� o nich m�wi. Oni... - Masakra - doko�czy� za niego Rourke. - No, i co by�o potem? - Nie doliczy�em si� osiemnastu ludzi. - N�kaj� was dzicy? To dlatego potrzebny by� strzelec na wie�y? - Tak. Zabezpieczamy si� te� przez Rosjanami, je�li kiedykolwiek si� tu pojawi�. Mam nadziej�, �e nie jeste�my dla nich a� tak wa�ni. - Teal pr�bowa� �artowa�, lecz wszyscy pozostali powa�ni, za�mia� si� tylko Cole. - Te� dobra nazwa: dzikusy - u�miechn�� si� Teal. - Jestem tu jedynym wykwalifikowanym pilotem. Nie mog�em z�o�y� dow�dztwa i opu�ci� bazy. By�em potrzebny na wypadek, gdyby si� okaza�o, �e co� mo�emy jednak zrobi�. Wys�a�em czterech ludzi na zwiady. Mieli kombinezony ochronne i wszystko, co trzeba. Powinni byli wr�ci�. Ale nie wr�cili. �lad po nich zagin��. Teal zapali� papierosa. Rourke obserwowa� go, pogryzaj�c nast�pny balonik. Po �rodku przeciwb�lowym, kt�ry poda�a mu Natalia, nie wiadomo dlaczego, stale by� g�odny. - Nadal nie mieli�my wi�c poj�cia, co si� dzieje dooko�a. Chcieli�my si� dowiedzie�, co robi� w zaistnia�ej sytuacji. Zdecydowa�em si� zaryzykowa� jeszcze trzech ludzi, je�li zg�osz� si� jacy� ochotnicy. - Teal rzuci� papierosa i zmia�d�y� go obcasem. - Zg�osili si� - westchn��. - Wr�ci� tylko jeden. Wkr�tce potem zmar�. Zd��y� jeszcze powiedzie� o tych p�dzikich szale�cach, w�a�ciwie p�-zwierz�tach. Mog�yby to by� sceny z kiepskiego filmu fantastycznego... Rourke przytakn�� ruchem g�owy. - Zabili swoje ofiary, pal�c je �ywcem na krzy�ach - doko�czy� my�l Teal. - A tamten jak uciek�? - Natalia zgasi�a niedopa�ek na stopniu schod�w, gdzie siedzia�a. - Podziurawili go jak sito jak�� cholern� dzid�. My�leli, �e zmar�, wi�c zrzucili go ze zbocza pag�rka. Ockn�� si� zdr�twia�y z b�lu, ca�y we krwi. Poczo�ga� si� wzd�u� podn�a. Widzia�, jak pal� si� krzy�e, s�ysza� krzyki koleg�w. By� twardy. Przeszed� szko�� przetrwania. Wypatrzy� samotnego dzikusa i zabi� go kamieniem. Zabra� �achy. Dzida pos�u�y�a mu za lask�. Kiedy si� tu dowl�k�, by� ledwie �ywy. - Teal przerwa�, �eby zapali� nast�pnego papierosa, zerkn�� na Rourke'a, kt�ry sta� przed nim. - By� w wieku Fletcha, John. Prawie dzieciak. Umar� mi na r�kach... Rourke zwil�y� wargi j�zykiem, kiwn�� g�ow�. - Zosta�o mi jedenastu - m�wi� cicho Teal. - Nie chcia�em ju� traci� ani jednego. Postanowi�em siedzie� cicho i czeka�. Trzy tygodnie temu jeden z nas, oficer, z tego wszystkiego chyba zwariowa�. Zastrzeli� si�. Na koniec Cummins. Wygl�da�o to na zapalenie wyrostka. John, ch�opie, czemu ci� tu nie by�o! Nie mieli�my lekarza. Pr�bowa�em, powyci�ga�em wszystkie medyczne ksi��ki i pr�bowa�em go ratowa�. Zmar�. - Je�li wyrostek si� rozlewa i nikt nie wie, co robi�, zaka�enie rozszerza si� b�yskawicznie - stwierdzi� powa�nie Rourke. - No i tak to posz�o - piorunem. Zosta�o dziewi�ciu ludzi i ja. Pi�ciu teraz �pi, jeden ich pilnuje. Trzech innych rozstawi�em na posterunkach wok� bazy. Da�em im najlepsz� bro�, jak� mieli�my. No i ca�y czas strze�emy bazy - zako�czy� i zamilk�. - Dzikusy - powiedzia�a w zamy�leniu Natalia - s�dz� pewnie, �e baza jest nadal radioaktywna. Chyba tylko dlatego dot�d nie uderzyli. - Skoro my�my tu weszli, na pewno domy�la si�, �e ju� mo�na... - zauwa�y� Rubenstein. - Zaatakowa� - uzupe�ni� cicho Rourke. - Zaatakowa� - powt�rzy� jak echo Teal. Nagle odezwa� si� Cole: - Jestem tu tylko z powodu rakiet, kt�re przechowujecie. I niezale�nie od tego, co zrobi� te czubki, dostan� je. Dostan�. Rourke przyjrza� mu si� uwa�nie. Wiedzia�, �e Cole m�wi prawd�. Rozdzia� V - Ca�a droga pe�na Rosjan - wyszepta� Bill Mulliner, ze�lizguj�c si� w d� po kamieniach. Sarah przez chwil� patrzy�a na niego w milczeniu. - Dlaczego ich a� tylu? - zapyta�a. - Mo�e przez ten konw�j, t� kup� �miecia, na kt�r� my wpadli�my. Sarah zn�w spojrza�a na niego. - Co wie�li? - Ano wszystko: M-16, nawet stare "czterdziestki pi�tki". Lekarstwa, jakie� medyczne przyrz�dy. Wszystko, co pani chce. Nawet w�zki golfowe. - W�zki golfowe? - No, te na baterie. Nijak nie rozumiem, na co im w�zki golfowe. Jak by�em ma�ym smarkiem, majstrowa�em troch� przy jednej takiej maszynce. Nigdy nie da�em rady pu�ci� w ruch tej cholernej kupy z�omu... przepraszam za wyra�enie. Sarah pokiwa�a tylko g�ow�, patrz�c w kierunku ska�, pod kt�rymi ukry�y si� dzieci razem z Mary, matk� Billa. - W�zki golfowe - powt�rzy�a z niedowierzaniem. - Bro�, leki, w�zki golfowe. To szale�stwo. - Tak, prosz� pani. Ale by�y dobrze obstawione. To znaczy te ci�ar�wki. To by�a m��cka. Wypruli�my z nich bebechy... za� ten m�j niewyparzony j�zor... - Nie szkodzi. - Poklepa�a go po d�oni z wyrozumia�ym u�miechem. - Dali�my im popali�! Pod�o�yli�my ogie� pod par� woz�w, nabrali troch� towaru, no, a potem przyp�ta�o si� wi�cej tych ruskich. W helikopterach. Kropili do nas, jak do... pani wie, nie? - Mhm - mrukn�a, zamy�lona. - Mo�e by�my mogli zakopa� si� tu w g�rach... - Pewnie - roze�mia�a si� Sarah. - Bez �adnych wi�kszych zapas�w �ywno�ci i amunicji. Dwoje dzieci, sze��dziesi�ciodwuletnia kobieta, ja i ty. Nie s�dz�, by to si� uda�o. - Sarah u�miechn�a si� znowu, sama nie wiedz�c dlaczego. - Ruskich pe�no jak much nad ko�skim... - urwa� potrz�saj�c g�ow� i zerkn�� na ni�. - Cz�owiek obraca si� tylko mi�dzy samymi ch�opami, do dam nie nawyk� - wyja�ni�. - No, pani wie, jak to jest. - Wiem - uci�a. - Trudno, �eby� wyra�a� si� jak panienka, kiedy jeste� �o�nierzem - obj�a go ramieniem. - Och, Bill, tak bym chcia�a... - Ja to bym chcia�, �eby�my mieli tak z pi��dziesi�ciu ch�opa zdatnych do walki. Mogliby�my da� �upnia tym tam na drodze i zabra� im to, co by si� nam zda�o. - Ale nie mamy - westchn�a ci�ko. Rozdzia� VI Paul Rubenstein znowu czu� si� cywilizowanym cz�owiekiem. Jazda obok kierowcy w kabinie ci�ar�wki nie by�a wprawdzie tym samym, co kurs taks�wk� po Manhattanie, ale w por�wnaniu z perspektyw� pieszego marszu do oddzia�u desantowego porucznika O'Neala wydawa�a si� prawie luksusem. Rubenstein zerkn�� w boczne lusterko. W k��bach kurzu posuwa�a si� za nimi jeszcze jedna ci�ar�wka i ambulans. Kierowca siedz�cy obok niego by� Murzynem, zwa� si� Standish i, wed�ug relacji pu�kownika Teala, to on by� w�a�nie tym, kt�ry podpali� cia�a ofiar Nocy Wojny. - Co to za facet, ten doktor Rourke, panie Rubenstein? - zagadn�� kierowca. - Paul. Na imi� mi Paul. - Ja jestem Art. No wi�c, jaki on jest? - Spokojny. Czasami mam wra�enie, �e ca�y w �rodku a� kipi, ale nigdy nic nie wy�azi na zewn�trz. Trzyma nerwy na wodzy. System samokontroli doprowadzi� do perfekcji. - Kt�ry� z tych facet�w m�wi�, �e Rourke by� w CIA czy czym� takim. - Przed wojn�. Prowadzi� wiele tajnych operacji w Ameryce �aci�skiej. Potem mia� wielk� wpadk�. Rzadko o tym m�wi. Przypuszcza, �e wsypa� go podw�jny agent. W ko�cu doszed� do wniosku, �e ma ju� dosy�. Postanowi� zaj�� si� czym innym i zorganizowa� szko�� przetrwania. Prowadzi� kursy dos�ownie na ca�ym �wiecie. Napisa� stos ksi��ek o sposobach na prze�ycie, o medycynie polowej i o pos�ugiwaniu si� broni�. W tej dziedzinie jest chyba specem numer jeden. Czyta�em mn�stwo jego ksi��ek. S� �wietne. Rourke ma spore poczucie humoru, wi�ksze w ksi��kach ni� w �yciu. - Co wy w�a�ciwie, u diab�a, tu robicie? - Standish przerzuci� przek�adni� i skrzynia bieg�w zgrzytn�a. W�w�z, w kt�rym pozostawili oddzia� O'Neala, by� oddalony o nieca�e dwie�cie jard�w. - Co robimy? Szukamy sze�ciu rakiet - odpar� Paul. - Tych do�wiadczalnych? - Tak. - One s� kawa� drogi st�d, ch�opie - Standish roze�mia� si� i wskaza� r�k� w kierunku wysokich ska� za dolin�. Jasne by�o, co ma na my�li. Wskazywa� wprost na tereny dzikus�w. Rozdzia� VII Rourke siedzia� w kabinie prototypu my�liwca bombarduj�cego FB-111HX. Przeprowadza� kontrol� przed startem. Pierwszy raz mia� przed sob� ster tego typu maszyny. Teal sta� na drabinie i udziela� mu niezb�dnych wskaz�wek. - To tw�j komputer naprowadzaj�cy - powiedzia�. Rourke kiwn�� g�ow�. - Gdzie s� rakiety, kt�rych tak pragnie Cole? -spyta�. - Jakie� siedemdziesi�t pi�� mil st�d, za terenem dzikus�w. - G�os Teala odbija� si� echem w pustym hangarze. - Nigdy ich nie wydostaniesz, maj�c na g�owie tych czubk�w. - Pewnie masz racj� - mrukn�� Rourke. - Jedna taka rakieta wystarczy, by zniszczy� miasto wielko�ci Moskwy i jeszcze kilka wiosek przy okazji. Mo�e w�a�nie do tego s� potrzebne II USA. - Nigdy w �yciu nie przedostan� si� przez ten ich cz�steczkowy system obronny - rzuci� Rourke, studiuj�c z uwag� desk� rozdzielcz� na konsoli po lewej stronie fotela. - Z tego co m�wi�e� ty i ta Rosjanka, wnioskuj�, �e... Hm... Ci wariaci zewsz�d nas otaczaj�. Tkwimy tu jak w kotle, chyba �e st�d wyfruniemy, mam na my�li drog� powietrzn�. W razie czego nie zostawi� bazy tak, jak stoi, nietkni�tej. To by�oby sprzeczne z wszystkim, czego mnie uczono i w co wierz�. Zostawi� to wszystko, �eby wpad�o w r�ce wroga? Nigdy. Nawet gdyby sam prezydent wyda� taki rozkaz! A te twoje g�owice mo�na wydosta� tylko i wy��cznie powietrzem. Znaczy to, �e trzeba je przetransportowa� �mig�owcem do bazy. Tu przenie�� na pok�ad B-52 i zabra� st�d. - Rosjanie maj� sprawn� sie� radiow�. Mog� namierzy� bombowiec. - Trzeba b�dzie zaryzykowa�. Potem ta cholerna ��d�. Zn�w b�dzie potrzebny �mig�owiec, �eby przenie�� rakiety do �adowni. Ta Rosjanka lata? - Lata. - No to poleci. - Nie widzia�em tu nigdzie �mig�owc�w. - W ostatnim hangarze s� trzy - typ Bell OH-58A Kiowas. Nale�� do armii. Wyl�dowa�y tu tu� przed Noc� Wojny. Planowano jakie� manewry, ale nikt ju� nie zd��y� wyda� dalszych rozkaz�w. - Hangar jest zamkni�ty? - spyta� Rourke. - My�lisz o Cole'u? Ja mu te� nie ufam. Tak, hangar jest zamkni�ty na cztery spusty. Rourke zn�w skupi� uwag� na instrumentach pok�adowych. Przyjrza� si� kontrolkom umieszczonym po prawej stronie pulpitu sterowniczego. - Uzbrojenie... - mrukn��. Rourke obejrza� si� za siebie. Po�yczony he�mofon by� niewygodny. Natalia siedzia�a w jednym z tylnych foteli my�liwca. - Zdaje si�, �e chcia�e� mnie o co� zapyta� - us�ysza� w s�uchawkach, dziwnie blisko, zmieniony, jakby obcy g�os. - Nie bardzo wiedzia�em jak zacz��. - Sprawdzi� czujniki kamery telewizyjnej, umieszczonej na kad�ubie niemal dok�adnie pod kabin� pilota. - Ba�em si�, �e je�li ci� o to spytam, pomy�lisz, �e straci�em do ciebie zaufanie. - Chcia�e� zapyta�, czy Cole jest agentem Moskwy? - domy�li�a si� Natalia. - Tak - potwierdzi� do mikrofonu. - W�a�nie tak mia�o brzmie� pytanie. Zdaje si�, �e ju� kiedy� o to pyta�em. - I chcesz si� teraz upewni�, czy nie zmieni�am zdania? - Tak. - To nie Rosjanin. My�l�, �e m�g�by by� sprawnym agentem GRU, ale na pewno nie jest z KGB i nie s�dz�, �eby w og�le by� od nas. Na pewno nie pracuje ani dla mojego wuja, ani dla Ro�diestwie�skiego. - Ro�diestwie�ski. - Rourke roztar� na j�zyku obce nazwisko, obserwuj�c ekran monitora. - To cz�owiek, kt�ry zaj�� miejsce... -... Karamazowa - wpad�a mu w s�owo. - W�a�nie. - No to kim on, do diab�a, jest? - spyta� z rozpacz� John, nie odrywaj�c wzroku od ekranu. Kamera by�a nastawiona na najwi�ksz� ostro��. Obserwowa� przez ni� ziemi�, znajduj�c� si� o tysi�ce st�p ni�ej. Widzia� poruszaj�ce si� kszta�ty. Z g�ry ludzie wygl�dali jak mr�wki. Po�o�y� maszyn� na skrzyd�o, pikuj�c w d�, �eby zmniejszy� pu�ap lotu. - Nie wiem, kim jest. Nie wygl�da na ameryka�skiego oficera. Pozna�am wielu waszych ludzi i je�li Cole jest jednym z nich, wydaje mi si� bardzo nietypowy. Rourke wy��czy� kamer� i wyr�wna� lot, �lizgaj�c si� teraz ni�ej nad ziemi�. Rzuci� okiem na wska�nik paliwa, a potem na przyrz�dy nawigacyjne. - Pod rozkazem by� podpis Chambersa - zauwa�y�. - Znam ten podpis. - Ja te�. - I mog� sobie wyobrazi�, �e Chambers chce mie� te g�owice jako atut przetargowy w rozmowach z waszymi. - Uhm. - Ale jest po prostu co�... - Musia� mie� poparcie Chambersa, �eby dosta� ��d� podwodn� - us�ysza� w s�uchawkach. - Chodzi mi o komandora Gundersena. On jest w porz�dku. - W�a�nie - zgodzi� si� Rourke. - Je�li Cole ma zamiar nas wykiwa�, to musia� wcze�niej u�pi� czujno�� Gundersena, �eby otrzyma� jego pomoc. - Rzyga� mi si� chce od tego wszystkiego. Teraz jeszcze ten stukni�ty facet, kt�rego wys�ali po g�owice termoj�drowe. To paranoja. - M�wisz po angielsku, ale my�lisz jak Rosjanka. Us�ysza� jej �miech. - Za dobrze mnie znasz. A mo�e my dwoje to w�a�nie najwi�ksze szale�stwo, John? Nie odpowiedzia�. Pod nimi, w dole, setki ludzi w�ciekle wymachiwa�y karabinami, kijami, w��czniami. W obawie przed strzelanin� poderwa� maszyn� w g�r�. Patrzy� na cie� samolotu sun�cy po ziemi. Kamera pokazywa�a coraz wi�ksze rzesze dzikus�w. - Paranoja... - wyszepta� w mikrofon. Natalia milcza�a. Rozdzia� VIII - Wiesz - roze�mia� si� siedz�cy obok Rubensteina pilot Stephensen - jak na amatora nie�le sobie radzisz z tym starym pud�em. Paul Rubenstein wyregulowa� selektor mocy i zerkn�� na wska�nik modulacji. - �atwo znale�� cz�stotliwo�� odbiorcz� II USA - odpar�, walcz�c z pokr�t�em t�umienia. - Tylko �e to oni musz� nawi�za� z nami ��czno��. Je�li w og�le odbior� nasz sygna�. - Gdzie si� tego nauczy�e�? - zaciekawi� si� Stephensen. - Niedawno zosta�em ranny. W szpitalu polowym pe�no by�o instrukcji wojskowych. Nie mia�em nic do roboty, wi�c zacz��em czyta�. Potem przez jaki� czas wypoczywa�em jeszcze u Johna, w schronie. Tam te� czyta�em o ��czno�ci radiowej i o wielu innych rzeczach. Rubenstein odstawi� krzes�o i wsta� od sto�u ze staro�wieck� radiostacj�. Pomieszczenie, w kt�rym teraz byli, znajdowa�o si� w podziemiach bunkra. Paul przemierzy� je wzd�u� i wszerz, rozcieraj�c obola�e plecy i stawy. - O jakim schronie wspomnia�e�? - Stephensen obr�ci� si� na krze�le, zaskrzypia�o. Zapali� papierosa i rzuci� zapa�k� do popielniczki, stoj�cej na stole obok radia. Twarz Stephensena by�a szeroka, kwadratowa, w�osy mia�y kolor marchwi. By� bardzo wysoki. - Schronie? - powt�rzy� Rubenstein. - John spodziewa� si� wybuchu wojny. Od wielu lat zajmowa� si� tymi sprawami. My�l�, �e lepiej ni� ktokolwiek rozumia�, co si� dzieje na �wiecie. Kupi� kawa�ek ziemi w g�rach, w Georgii. Budowa� sw�j azyl przez lata. Wszelkie wygody, dos�ownie pa�ac. Musia� w to w�o�y� fortun�. - Czym si� zajmowa� przed wojn�? By� chirurgiem? - Nie. - Rubenstein mimowolnie u�miechn�� si�. - Nie, nigdy nie prowadzi� samodzielnej praktyki. By� w CIA. - Centralnej Agencji... - Tak. Ale sko�czy� z tym. Po�wi�ci� si� organizowaniu szko�y przetrwania. Pisa� ksi��ki. Sz�y jak woda. Ka�dy zaoszcz�dzony grosz John inwestowa� w schron. Kiedy� powiedzia� mi, �e przez ca�y czas mia� nadziej�. My�la�, �e jednak nie dojdzie do tego wszystkiego, �e schron pozostanie jedynie bardzo kosztownym letnim domkiem. Ten jeden jedyny raz w �yciu, w jednej ze spraw, kt�rym si� po�wi�ca�, chcia�, by si� okaza�o, �e nie mia� racji. Wysz�o na odwr�t - zako�czy� niezr�cznie Rubenstein. - To ju� chyba koniec �wiata. - Dlaczego tak my�lisz? - W Biblii B�g zapowiedzia� koniec �wiata. Ziemi� ma poch�on�� ogie�. A bro� j�drowa... widzia�e�. Zginiemy wszyscy. My�l�, �e to kara Bo�a za to, �e chcieli�my wiedzie� zbyt wiele, tak jak Adam i Ewa w Raju. - Znam Bibli�. - Wi�c wiesz, o co mi chodzi. - Stephensen spojrza� na Paula. - Tak. Wiem. Rubenstein podszed� do radiostacji, odwr�ci� krzes�o, siad� na nim okrakiem i zacz�� zn�w dostraja� radio. - Zobaczymy, czy ten gruchot dzia�a - westchn��. W tej samej chwili za jego plecami otworzy�y si� drzwi. Dwaj ludzie Cole'a celowali do nich z M-16, a Cole trzyma� przed sob� automat kalibru 45. Rubenstein spojrza� w ciemny wylot lufy. R�k� trzyma� nadal na w��czniku radia, nie zd��y�by wyci�gn�� broni z kabury pod pach�. Postanowi� zagra� na zw�ok�. - Czego pan chce, kapitanie? Prawa r�k� Paula bardzo wolno zacz�a si� przesuwa� w kierunku regulatora cz�stotliwo�ci. Trzy skoki ga�ki i znajdzie pasmo Rourke'a. Lewym �okciem pr�bowa� wcisn�� guzik uruchamiaj�cy mikrofon. - Jedno czego nie chc�, panie Rubenstein - powiedzia� Cole - to to, �eby�cie nawi�zali ��czno�� z kwater� g��wn� USA II. Regulator przeskoczy� raz. - Czemu nie? - Wywo�a�by pan ma�e zamieszanie. Mogliby nie zrozumie�, o co nam chodzi. Drugie pstrykniecie. Jeszcze jedno i s�ycha� ich b�dzie w kabinie samolotu Rourke'a. - Gdzie, do diab�a, jest pu�kownik Teal? - Wr�cili�cie wcze�niej ni� ranni. Musieli�my na nich poczeka�. Mamy teraz was wszystkich. Rubenstein spr�bowa� wsta�, nadal opieraj�c �okie� o guzik w podstawie mikrofonu. Us�ysza� trzecie pstrykni�cie. - Gdzie jest Armand Teal? Jego te� pan zabi�, Cole? Pytanie sformu�owane zosta�o tak, by ostrzec Rourke'a, je�eli by� na nas�uchu. Rubenstein nie pragn�� odpowiedzi. Wiedzia�, �e i tak w�a�nie wyda� na siebie wyrok �mierci. Rozdzia� IX - Mamy Teala. Reszt� postawili�my pod �cian� i zlikwidowali�my. Teal przyda si� jako zak�adnik. Kiedy Rourke i ta jego rosyjska suka wr�c�, nie polec� za nami. Nie b�d� ryzykowa�, �e rozwal� Teala. Teraz ja trzymam r�k� na pulsie. Rourke zacisn�� r�ce na sterach. Samolot wykona� gwa�towny zwrot. John spojrza� na Natali�, potem na przyrz�dy. Oba g�osy dobieg�y do niego r�wnocze�nie: - ... nie s�dz�, �eby John odda� panu te rakiety. - Niech no tylko spr�buje. Kiedy ju� je dostan�, pow�druj� tylko w jednym kierunku: w g�r�. W s�uchawkach rozleg�y si� trzaski. Rourke sprawdzi� wysoko��, potem zerkn�� na szybko�ciomierz. G�os Paula: - Pan... Z zimn� krwi� zabi�e� Stephensena, ty kanalio! G�os Cole'a: - Zimna krew czy ciep�a - co za r�nica? - Odg�os strza�u z pistoletu. G�os Natalii: - Zastrzeli� Paula! Szum, odg�os zamykanych drzwi. Zn�w szum. John Rourke bezradnie zacisn�� pi�ci. Do oczu nap�yn�y mu �zy. Rozdzia� X Czu�, �e kto� dotyka jego ramienia. To ju� nie by� sen. - Towarzyszu generale! Towarzyszu generale! Otworzy� oczy i uni�s� g�ow�. - Co?... O co chodzi, dziecko? - Zasn�� pan, towarzyszu generale - t�umaczy�a dziewczyna. - Ju� p�no. Powinien pan si� po�o�y�. Przeci�gn�� si�. Jaki� dokument zsun�� si� z biurka. Dziewczyna podnios�a go, przydeptuj�c zbyt d�ug� sp�dnic�. - Jeste� moj� sekretark�, Katiu, a nie moj� matk�. Chocia� oczy masz w�a�nie takie jak ona. Zarumieni�a si�. - Kt�ra godzina? - Prawie �sma trzydzie�ci, towarzyszu generale. Warakow rzuci� okiem na w�asny zegarek i potwierdzi� skinieniem g�owy. - Zgadza si�. Czy by�y jakie� doniesienia w czasie, gdy ja tu... - Od sz�stej nie by�o �adnych wie�ci, towarzyszu. Ani o major Tiemerownej, ani o tych Amerykanach: Rourke'u i Rubensteinie. Warakow rozejrza� si� po swoim gabinecie, urz�dzonym w bocznym skrzydle Muzeum Historii Naturalnej. �rodek ogromnej sali zajmowa�y wielkie mastodonty. Mrok rozprasza�a tylko ��ta lampa na jego biurku i �wiat�o przy obitych blach� drzwiach wej�ciowych, przy kt�rych sta� wartownik. Warakow wsta�, z trudem wpychaj�c opuch�e stopy w buty i podszed� do mastodont�w. Sprawia�y na nim przygn�biaj�ce wra�enie. Tu� za sob� pos�ysza� stukot obcas�w dziewczyny. - Cz�owiek si� stara - mrukn��. - S�ucham, towarzyszu generale? - Cz�owiek si� stara. Mam pewn� wiedz�, wiedz�, kt�r� chcia�em si� podzieli�, �eby ocali� mo�liwie jak najwi�cej ludzi. Teraz to niemo�liwe. Zosta�o tak ma�o czasu. Je�eli tylko uda si� znale�� Rourke'a, je�eli moja siostrzenica jeszcze �yje, mo�e przynajmniej cz��... - Nie rozumiem, towarzyszu generale. Warkow odwr�ci� si�. Patrzy� na jej twarz, kt�ra przybiera�a wyraz wci�� rosn�cej niepewno�ci. Bloczek stenograficzny, kt�ry nosi�a z przyzwyczajenia, upad� pomi�dzy nich. O��wek stukn�� lekko o kamienn� posadzk�. - To dobrze, �e nic nie rozumiesz - powiedzia�. - To dla ciebie b�ogos�awie�stwo, dziecino. - Ojcowskim gestem pog�adzi� jej w�osy. Zamkn�� oczy. Pod powiekami pozosta� mu obraz wymar�ych zwierz�t, bardziej �ywy teraz ni� kiedykolwiek przedtem. Rozdzia� XI - Co b�dzie, je�li Cole domy�li si�, �e Paul prze��czy� radio na nasz� cz�stotliwo�� i zaczai� si� na nas? - zapyta�a Natalia. - A� tak sprytny nie jest - sykn�� Rourke. - A je�li jest - zabij� go. Zmniejszy� dop�yw paliwa do silnika samolotu. Zdj�� he�mofon, aby lepiej s�ysze� Natali�. Samolot wyl�dowa�. - Zabij� go! - powt�rzy�, wychodz�c z kabiny. Zbli�ali si� do pierwszego hangaru. Rourke wydoby� i odbezpieczy� Detonics'y. Natalia sz�a o krok za nim, zaciskaj�c w d�oniach pistolety. Ubrana by�a w najmniejszy m�ski kombinezon, jaki uda�o si� im znale��. W wysokie buty wpu�ci�a przykr�tkie nogawki. Kombinezon, cho� za lu�ny w talii, to wy�ej mocno opina� kszta�tne piersi. Rourke my�la� o Cole'u. Je�li Cole zaczai� si� na nich, a nie by�o go na lotnisku, to m�g� wybra� na miejsce zasadzki albo hangar, albo pomieszczenie radiostacji, gdzie zastrzeli� Paula i tego drugiego. Drzwi hangaru by�y otwarte. - Zaczekaj! - rozkaza� Natalii. - Wypchaj si� ze swoim czekaniem - odpali�a. - Szwy s� w porz�dku. Zreszt� tutaj nie b�d� musia�a gania� jak chart, �eby sobie postrzela�. John spojrza� na ni� z u�miechem. Lubi� w niej w�a�nie to, �e tak krn�brnie przyjmowa�a rozkazy. - R�b, jak uwa�asz - rzuci� wymijaj�co, nie zatrzymuj�c si�. - Mog� obej�� ich od ty�u. - Jest ich tylko trzech. Trzymaj si� mnie. "Tylko trzech. W najlepszym przypadku uzbrojonych w karabiny maszynowe" - pomy�la�. Zatrzyma� si� przy drzwiach hangaru, zaciskaj�c d�o� na pistolecie. Prawie chcia�, �eby Cole czeka� w �rodku. Natalia spogl�da�a na niego wyczekuj�co. Rourke porozumiewawczo skin�� g�ow� i skoczy� w drzwi, dziewczyna za nim. Skuli� si�, trzymaj�c bro� na wysoko�ci bioder. - O Bo�e! - szepta�a ze zgroz� Natalia. Patrzy� na cia�a spi�trzone pod �cian�. - My�la�em, �e dobrzy komuni�ci nie wierz� w Boga. Ruszy� ostro�nie do przodu, przeszukuj�c wzrokiem wielki, nakryty metalow� kopu�� budynek. Ani �ladu Cole'a. - Gdybym by�a dobr� komunistk�, nie by�abym tutaj. - Sk�rzana kabura skrzypn�a, gdy Natalia chowa�a bro�. Pod �cian� le�a�y cia�a rozstrzelanych �o�nierzy O'Neala i cz�onk�w za�ogi Filmore. Zabici le�eli w dziwacznych pozach z poskr�canymi r�koma i nogami. Niekt�rzy patrzyli jeszcze szklistym wzrokiem. �aden z nich nie dawa� znaku �ycia. Byli teraz jedn� krwaw� mas�. - Co za rze�nik! - wyszepta�a dziewczyna. Rourke spojrza�