245

Szczegóły
Tytuł 245
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

245 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 245 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

245 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Czarny potok" autor: Leopold BUCZKOWSKI KOLEKCJA PROZY POLSKIEJ XX WIEKU POD PATRONATEM MINISTRA KULTURY I SZTUKI PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY Leopold BUCZKOWSKI CZARNY POTOK PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY Ksi��ka wydana przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i Sztuki (c) Copyright by Pa�stwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994 Drogi i nocy nie by�o ko�ca. Dopiero nad ranem Heindl dowl�k� si� po roztopach do Tr�jnoga i namacawszy w chacie okno zastuka�. Gor�ce czo�o dotkn�o szyby, m�wi�: - Otw�rz, nie b�j si�. Otw�rz, nie ma si� nad czym zastanawia�. Bo �eby� potem nie �a�owa�; zachowujesz si�, jakby� nie zdawa� sobie sprawy z tego, co zasz�o. Z ciemnego otworu drzwi do sieni s�ycha� by�o czyje� niecierpliwe i zm�czone wyczekiwaniem szepty. - Jak si� czujesz, co? - pyta� ten z ciemno�ci. - Coraz gorzej. Ale teraz, kiedy si� to ju� sta�o ze mn�, nie �a�uj� �adnej chwili. - A czego� ty poszed� nie tymi drzwiami? Wyszli�my zaraz na schody za tob�, a ty� upad� nosem do ziemi. Podnie�� nie by�o czasu. �ydzi z bandy Szaji szukali ciebie i my te�. Rankami Cyruli�ski i Dukat, w po�udnie szli na zmian� Kunda z Latadywanem. Kunda znalaz� zabitego wnuka Buchsbauma pod Bo�durkami za stawem i opowiada�, �e do figury Pana Jezusa w lesie kto� strzela� z dum--dum, a troch� dalej na �cie�ce do Hucisk le�a�a laska i tefilim i on to przyni�s� do domu. A ciebie nigdzie nie by�o, ca�y rok. Trzeba, �eby� si� usprawiedliwi�, bo ludzie powiadaj�, �e� tyle biedy nawali�. - Nawali�, to nawali� - m�wi� przyby�y. - To tak samo jak z tym cz�owiekiem, kt�ry postawi� most nad bagnem niby dla pokuty. I pewnego razu poszed� ten grzeszny cz�owiek pod most - stan�� i s�ucha, co te� ludzie m�wi� b�d� o jego uczynku. I id� ludzie, jedni kln�, �e drewniany, drudzy �aja, �e za wysoki i wiatr tam zimny wieje, �e dziura si� zrobi�a - zwyczajnie jak ludzie. Pierwszy strzeli�, powiadasz? Ja bym te� m�g� zapyta�: zaryglowa�e� drzwi, tak jak by�o m�wione? Ja mia�em na g�owie i fura� dla koni, i papierosy dla Chaima, z apteki ma�� na krosty, wystara� si� o obrazki �wi�tego Antoniego dla Emilki, bo tak jej si� zachcia�o, i kupa innego, �e ci teraz tego nie wylicz�. Ka�dy tam m�g� by� pierwszy. Siedzia�em ze szklank� ciep�ego mleka. Kunda m�wi�: "Na t� zaplut� pogod� trzeba by�o zabra� brezent." A ja: "Dobrze jest, przypomnia�em sobie, �e Bemstein zostawi� taki sam brezent furgonowy u Hanczarki - p�jdziemy dzi� do niej przed wyjazdem i to si� zabierze od tej szmaty, ceregieli �adnych robi� si� nie b�dzie." R�zia wdziewa�a spodnie na drog�, bo jej tak radzi�em. Sta�a za krzes�em i zagarnia�a sukienk� w te spodnie. A ty, na �rodku, kr�ci�e� papierosa. Trzeba by�o zaryglowa� drzwi albo strzeli� na filunek. Ani Szerucki, ani Kunda nie mieli broni tego dnia przy sobie, prosta rzecz. I kiedy z tamtej strony pad� strza� - zacz��e� krzycze�. Po choler� by�o to robi�? I nie dziw si�, �e ju� nie mia�em do ciebie zaufania. Tak jak z tym smrodem, kt�ry dokucza. Faceta takiego ju� nic nie uratuje, jak si� za�mierdzi. A ty wiesz, �e �ycie w ka�dej swojej chwili ma wielkie znaczenie, cho�by dlatego, �e zawsze jest na stole ten sam wabank. Wy�lizn�� si� nie da. Szpiclom to si� czasem udaje, ale w ko�cu przejedzie si� po nich chlebodawca, i le�y taki kot rozjechany na b�ocie. S�ysza�e�, jak Ciszka prosi�: "Ach, nie zabijcie mnie! B�d� wam s�u�y�." "Sukin-ty-synie!" - krzycza� Szerucki i da� mu w dusz� tajniack�, a� si� obsra�. Mo�na by�o patrze� na t� rozprawk� z prawdziwym wsp�czuciem, ale nie o to chodzi. Przecie� to dopiero pocz�tek. Pomy�l, co zrobili z R�zi�. Jak j� rozci�gali do gwa�cenia - ona m�wi�a: "B�agam was, dajcie mi spok�j" - to� ty akurat przebiega� po moich plecach. Niech ci to stoi w pami�ci: R�zia d�awi�a si� dwoma palcami mazepi�ca i nie mog�a oddycha�. Trzeba by�o strzeli�, ka�da chwila ma swoje znaczenie. W�skopyski ci tego nie daruje. Ty wiesz, taki chudy cz�owiek o stalowych oczach i cienkim nosie - nikomu nie daruje. Bekniesz za R�zi�, trzeba j� by�o ratowa�. To ci nic nie pomo�e, ile by� nie mia� pok�tniak�w. On zastuka kiedy� do ciebie, gdzie by� si� nie skry�. On ci da kres. - Rozdra�niasz si� - powiedzia� ten z ciemno�ci. - Zawsze m�wi�em ka�demu, �e jeste� m�dry ch�op, tymczasem zbarania�e� tej nocy. Po jakie licho by�o tobie by� takim ci�tym na mnie. Tobie mo�e si� zdawa�o, �e ja co� mam z R�zi�. Powiem ci uczciwie, �e nie. A je�eli sobie tego �yczysz, to powiem, �e... Szerucki. Nie zgrzytaj z�bami. Szerucki skry� jej matk� w Huciskach, nie spuszcza� z niej oka. A cholera wiedzia�a, �e to oni weszli do sieni. Stawia�em na tw�j niuch. A to zacz�� jeszcze trzeszcze� budzik na komodzie, Szerucki skoczy�, �eby go zatrzyma�. "Wszystko w porz�dku" - powiedzia�e� i to mnie zmyli�o. I co ci jeszcze chcia�em przypomnie�: nie mia�e� tej pary w sobie. Dusi�e� w palcach kruszynki chleba. Nie mog� przysta� na to, �eby wszystko na mnie zwala�. Przyznaj si� do b��du. Skoczy�e� nie w te drzwi. To Kunda krzycza� - nie ja. Zajechali mu w brzuch, on rzuci� r�ce mi�dzy nogi i j�cza�, potupuj�c nogami, jakby ogie� dusi�. I lampa zgas�a od huku. Cholera wie, do kogo by�o wygarnia� - tu cie�, tam cie�. R�zia zapl�ta�a si� pod r�ce. Ani ona mi nie dro�sza, ani ta�sza od sprawy. Zdawa�o si�, �e biegnie krok w krok za mn�. Dobra jest - pomy�la�em przez moment. A tymczasem ty upad�e� pierwszy w progu, a za mn� bieg� Szerucki, nie R�zia. - Nie, nieprawda twoja. Trzeba by�o wr�ci�, o�wieci� bateryjk� i strzeli� w kup�. Strach pop�dzi� ciebie i po- my�la�e�: ach, nie warto, bo i tak musi by� coraz gorzej. Nawet jeszcze wtedy, jak pada�em, nie dopuszcza�em my�li, �e jeste� cz�owiekiem, kt�remu s�o�ce ju� znik�o z oczu. - Co ty wiesz, co ja my�la�em - powiedzia� ten z ciemno�ci. - Gadasz jak ksi�dz, kt�ry nabija beczk� s�owami w wielkim po�piechu. Rozumiem twoje rozdra�nienie, ale dlaczego ty nie zastanowi�e� si�, to by mog�o niejedno wy�wietli�. - Co wy�wietli�? - spyta� przyby�y. - R�zia m�wi�a przed wieczorem do Szeruckiego: "Pom�w z nim o tym. W�skopyski chce mnie skry� u siebie, ale ja wola�abym ju� na ten temat nie m�wi�. Wola�abym nawet tamt� propozycj�, bo by�oby mi bli�ej ojca." Rzecz si� rozumie - by�oby jej bli�ej sasowskich kamienio�om�w. Do g�owy ci nie przysz�o, �e dziewczyna cierpi. Nie chcia�a was por�ni�. - Ja ci powiem, kiedy oni weszli do sieni, by�em pewny, �e to W�skopyski, a moje przekonanie do niego, cho� go na oczy nie widzia�em, mia�o znaczenie. Nie sta� mnie by�o, �eby ci to powiedzie�. By�em u ciebie na waleta. Go��, kt�ry przeszed� przez bicie krymina�ki, to tak jak szczur, kt�ry przeszed� przez palenisko. - Ty go nie obrzucaj obelgami - powiedzia� tamten. - Co�, czego zupe�nie nie rozumiesz, chcesz pomiesza� z rzeczami kryminalnymi. M�wisz jak cz�owiek, kt�rego uderzy� kto� nagle z ty�u ku�akiem po g�owie, nim zd��y� dowiedzie� si� cokolwiek o �yciu. - Nie ma sensu podsyca� w sobie rozdra�nienia. Jaka obelga? Chodzi tylko o to, �e ja nie mia�em wiary i to doprowadzi�o do takiej sytuacji. Nic nie poradz�. Jeszcze przed zabiciem To�ki wszystko mia�o sw�j sens, bez wzgl�du na powodzenie czy niepowodzenie, wszystko wydawa�o si� ja�niej o�wietlone. Teraz prze�uwam sam siebie i palcem nie rusz�. Kiedy� wy�amywa�em wszystkie drzwi, �eby j� 10 wydosta�. Dzi� ca�uj� miejsce, gdzie pad�a. Niczego si� nie spodziewam, niczego nie oczekuj�. - Buchsbauma widzia�e� kiedy? - spyta� ten z ciemno�ci. - W tydzie� po Nowym Roku znalaz�y go dzieci Hyndy Glas. Le�a� zamarzni�ty pod sosn�, odtaja�o troch� pod nim, nic wi�cej. G�bczasta, wyblak�a twarz. Na obna�onej piersi le�a�a siwa broda. - A kto go pochowa�? - Jacy� dwaj ludzie, kt�rzy ocaleli z sasowskich kamienio�om�w. Wiara u hutniak�w, jakoby on tam jeszcze chodzi� i zbiera� na polu na p� zmarzni�te dzieci, powsta�a z tego, �e kto� rzeczywi�cie wychodzi z krzak�w i przystawiwszy d�o� do czo�a patrzy z pag�rka na spalon� Szabasow�. Z sylwety - m�czyzna. To mo�e by� gabe Gude�. - Opowiada� mi kto� z Szabasowej, �e Buchsbaum znalaz� t� ma�� Kalm� w polu, pod Pasiekami. Gdzie ona potem by�a? - U Arbuzowskiej, kt�ra ju� owdowia�a. - Co si� sta�o? Taki t�gi ch�op. - Przyszli mazepi�cy zabiera� krow�. By�a noc. Arbuzowski nas�uchiwa�. W s�siedztwie krzyk. Zrobi�a si� smuga �wiat�a od po�aru. On wybieg� skulony, rozche�stany, z siekier� w r�ce. Przebieg� podw�rze. Pos�ysza� stukot ko�o drzwi stajni. Rzuci� si� tam, kogo� r�bn��, zamachn�� si� jeszcze raz... r�ba� bez pami�ci. Jeszcze wr�ci� do wr�t i tego we wrotach zdzieli� obuchem. Upad�. Rano dym obci��ony wilgoci� �cieli� si� po ziemi i pola� si� przez las, w jar i nad jar. Czad i g�ucha cisza. Arbuzowska przelamentowa�a ca�� noc. A reszt� �nieg zami�t�. Zaj�ce namere�kowa�y swoje, czasem sroka poskakuje za mysz�. - A przypomnij sobie, kto tam przyszed� do tego po�aru. Sta�em w ba�niku, s�ycha� by�o, jak Arbuzowska zawo�a�a: 11 "Jezu kochany, a ty si� gdzie tu wzi��?! Ha?" "Tak czy tak, nie b�dziesz wiedzia�a" - m�wi� ten drugi. Arbuzowska sta�a ze spuszczon� g�ow� nad trupem m�a. "O Jezu! Jak to si� szybko zaj�o." "Ty si� nie denerwuj. W�a� w �ar i szukaj tej blaszanej ba�ki. Ona powinna by� tam bli�ej pieca. Tam powinna by� te� g��wka od maszyny krawieckiej." - A tu pomy�le�, jeszcze z wieczora Arbuzowska zapala�a �wiat�o, wieczerz� szykowa�a przyb��dom. A mo�e krow� doi�a. Jezu, pomy�le�! Ty wlaz�e� do �aru i wyci�gn��e� kosturem k�ko z maszyny, blaszan� umbr� i jeszcze jakie� druty z samo-trzasku. "My�la�em, �e ju� masz" - m�wi� ten z boku. "Ty, czekaj. Przecie� ta amunicja mog�a z gor�ca wypali� i z blaszanki ni k�aka nie zosta�o. Mo�e by tak obla� tu wod�, bo bardzo mnie dusi? O, jak dusi!" Ostry wiatr posypa� iskrami. Ty, pochylony, wyszar-pywa�e� co� ci�kiego spod g�owni. "No, jest?" - dopytywa� tamten. "Trudno..." - sapa�e�. "Ty fajny ch�op, bracie. Ci�gnij!" "Jezu! Tu pod dylami kto� le�y spalony!" - krzykn��e�. "Kto taki? Co?" "Zawi� g�ow� czym� mokrym i chod� tu, pomo�esz. Dusi bardzo." I kto� skoczy� w �ar. Kto to skoczy�? - Chuny Szaja. Wyci�gn�li�my upieczonego. To by�a R�zia Amstein. Zmordowani poszli�my przesiedzie� reszt� nocy do gaj�wki. Tam si� zagnie�dzi� Aron Tykies i robi� trumny dla rozstrzelanych Polak�w w Cisnej. Piek� w fajerce kartofle dla siebie i dla dzieci tam schodz�cych po zabitych Katzach, Ruchli Karawan, Propstach i Chany Gutman., Pies jaki� przysta� do dzieci i chodzi� z nimi wsz�dzie. Nazwali go Bas. Troje z tych dzieci, jak przysz�y zimne dni, zabra�a Arbuzowska, �cieli�a im w ��obach... Tej nocy zastali�my w warsztacie gaj�wki szpicla. Siedzia� na trzaskach ko�o pieca i d�uba� w z�bach. Tykies bajcowa� trzy trumienki. Koci�ta siedzia�y na warsztacie. Jak przyszli�my, to ten siedz�cy na trzaskach milcza� i �ledzi� twarz Chuny Szaji, zapadni�t�, blad�, z drogimi siniakami pod oczyma. - Wsta�! - krzykn�� Szaja. Obszuka� go wsz�dzie. Tykies mrugn�� znacz�co do mnie. - Co ty za jeden? - spyta�em, udaj�c wariata. - Podejd� bli�ej do �wiat�a! Podszed� naje�ywszy si�. Str�ci�em mu czapk�. Czo�o jego by�o mokre. Nic nie mia� do powiedzenia. Chuny Szaja pozna� go. No, ale t� robot� trzeba by�o od�o�y�. Nie chcieli�my zapaskudza� gaj�wki. Na razie siedli�my i zapalili. �ci�gn�li�my buty, pok�adli onuce na blaszanym kolanku od pieca i kazali�my temu skazanemu na �mier� podk�ada� trzaseczki. - Po troszeczk�, ty w tryzuba goniony, k�ad� i pilnuj, bo blacha si� zaczerwienia. Odr�twia�y k�ad� trzaski w r�wnych odst�pach i pilnowa� naszych onucek. Odpoczywali�my, u�o�ywszy si� na wi�rach. Przywyk�y do niebezpiecze�stwa, po �mierci dzieci, Chuny Szaja szed� prosto na spotkanie wroga i nie odwraca� si� plecami do rzeczy najstraszniejszych. Obudzi�a si� w tym spokojnym i pracowitym cz�owieku zimna brutalno�� i nie-13 pok�j. Widzia�em go w �wietle - le�a�, pod g�ow� mia� obydwa ku�aki. Przypatruj�c si� robocie Tykiesa, u�miecha� si� i �u� wargami. Tykies k�ykciem szmacianym owini�tym doko�a wskazuj�cego palca malowa� krzy� na wieku trumienki. Cokolwiek Tykies powiedzia� po �ydowsku, to Szaja zaraz mi t�umaczy�. Kocha� mnie i oddany mi by� bezgranicznie jak pies. Ja go rozumia�em i ceni�em w robocie i za rozs�dek, bo nieraz jego rozwaga da�a du�o, zw�aszcza kiedy trzeba by�o noc� co� zdoby� do �arcia. No i psycholog to on by� lepszy. On w�a�ciwie odkry� nam, �e ta Hanczarka - poza szpicelkowaniem - by�a chorobliw� rajcmacherk�. Noc by�a spokojna, od czasu do czasu zaha�asowa� w lesie strza� i po takim strzale zaszumia�o, jakby groch przesun�� po nieckach. A my sobie le�eli�my rozpu�ciwszy pasy na brzuchach, �eby za�ywa te� wypocz�y, i wspominali to o tym, to o owym. Przypominali�my, jak biegli�my raz d�ugim parowem do zr�bu. Robi�a si� jesienna noc - zimna i mokra. - �mier� ju� jest nudna - powiedzia� ten Czech. - A wyrok �mierci... no nie? Inna rzecz na przyk�ad wyrok �mierci na konia. Odczytany i wykonany publicznie, by�by, uwa�am, nie do zniesienia - m�wi� ten inteligent z Pragi. - Ale interesuj�ce by�oby zachowanie �wiadk�w, obrony i prokuratora. Taka rozmowa urywa�a si� zwykle, bo trzeba by�o my�le� o �arciu, ciep�ym k�cie i kimaniu albo nowej ucieczce i walce. Ten skazany przez nas na �mier� tar� w d�oniach onuc� Chuny Szaji, podszed� do �wiat�a i pilnie paznokciem wyskrobywa� ka�d� pecynk�. - Jakie to straszne wszystko - powiedzia� Chuny. Popatrzyli�my sobie w oczy. A ja sobie pomy�la�em: Czy kocha tego tajniaka jaka dziewczyna? M�ody byk! G�o�no spyta�em go: - Ty kobiet� jak� masz? 14 - Czemu nie? - odpowiedzia�. Chuny Szaja podni�s� si� na �okciu. - No i pomy�l - powiedzia�em do Chuny - i takiego dziewczyna kocha. - A mo�e by ty nas tam do niej zaprowadzi�. Co? - spyta� Chuny. Za�wita�a nam w g�owie jedna r�wnocze�nie my�l. - Jej tu w tym rejonie nie ma - powiedzia� tajniak. - Nic nie szkodzi, my i tak do niej trafimy - odpali� cierpko Chuny. - Ty wiesz, gdzie ona mieszka? - zwr�ci�em si� udaj�c zdziwienie. - Pewnie, �e wiem. Ka�de s�owo sobie zapisa�em w pami�ci. Chuny spojrza� na zegarek. - Za dwadzie�cia czwarta. Wyprowad� go za pr�g i stuknij. Ale tak, wiesz, jak on troch� odbiegnie, to ty go w plecy. Ale buty niech zostawi. Zdziewaj buty! - krzykn�� Chuny, a do mnie zamruga� i szeptem: - Trzeba zrobi� porz�dek z tym wszystkim. Wsta�em i st�paj�c po deszczu�kach zbli�y�em si� do pieca. Onuce zaskorupia�y, potar�em je w gar�ciach. Nagle z sufitu posypa�o si� wapno, zgas�a �wieca. Widzia�em w b�ysku, jak Chuny z pochylon� g�ow� lecia� do progu. Granat wybuch� pod cha�up�. - Jeste� ko�o pieca? Podaj buty - szepta�. Poda�em mu buty i tak le��c wpychali�my nogi do cholew. Przeturkota� z lasu po �cianach kto� z automatu. I znowu �oskot po lesie. Jak na rozpalon� patelni� rzucone mas�o, tak rozmaite my�li pocz�y wypryskiwa� mi w g�owie, najpierwsza i naj�ywsza to - ucieka�, przeczo�ga� si� do sieni. Kto to tak wali bez opami�tania w gaj�wk�? Rozdzieli� si� trzeba, bo jak walnie granat do �rodka... Martwi�o te� to, �e onuca zakociurbi�a si� i ani rusz nie mog�em wzu� nogi dalej jak w podbicie. 15 - Chuny! - krzykn��em. - Widzisz co? - O! - i pokaza� mi palcem. Przez szpark� w wydeptanym progu by�o ich wida�. Mruga�a rakieta zielonym ogniem i w�r�d podskakuj�cych drzew biegli jacy� ludzie do debry. Jeszcze ci dwaj z odwodu wygarn�li w nasz� stron� po kilka kr�tkich seryjek. Niespodziewanie zaszele�ci�y trzaski i co� gruchn�o z warsztatu Tykiesa. Ca�a izba od razu stan�a w p�omieniu, suche sosnowe wi�ry wzlecia�y pod sufit. Tykies, ci�gn�c nogami �ar, przyczo�ga� si� do nas, ci�gle trzymaj�c kciuk na czarnej szmatce, i kaszla�. Trzeba by�o go odrzuci� na ty� sieni z ca�� si��, bo pcha� si� mi�dzy nas jak dziecko. Tak, to by�a ci�ka noc. Na strychu spa�y dzieci w sianie. Nie chcia�y schodzi�, przestraszone gna�y w g��b strychu i s�ycha� by�o, �e obsypuje si� dach�wka na ty� cha�upy. O czwartej byli�my w polu, bieg�y za nami truchtem dzieci i w chwil� potem przylecia� pies. Najgorzej by�o z Tykiesem, bo w polu �cieli�a si� zamie�, a on mia� tylko cienk� kamizelk� na sobie. Wybiegli�my w ciemne pole i pierwszy raz nie wiedzieli�my, co dalej robi� ze sob�, a obok nas sz�y dzieci i ufa�y nam. Wiatr dmucha� w twarz, sypa�a si� k�uj�ca kasza. Szli�my godzin� polami, potem skr�cili�my na lewo, przez zr�b maleniski, i zag��bili si� w las podhorecki. Chuny Szaja zadecydowa�, �e p�jdziemy na Pasieki. - Tam mo�na si� b�dzie zary� w jaki� st�g siana - m�wi�. Byli�my zm�czeni pot�nie. Nie wiadomo sk�d, przysz�a mi na my�l bajeczka o le�nej bogini. Las szumi g�r�, skrzypi� s�siadki, a na dole zielona ruchoma cisza, pszczo�a przeszukuje miodunki. Ptaki na gniazdach. Brzoza kwitnie z�otymi robaczkami na koniuszkach i jest szaro-buro, tylko na tej czarnej le�nej wodzie stoj� ��te kwiaty. Kiedy m�czyzna nocuje sam w lesie, to zaraz zjawia si� jemu sowa w postaci urodziwej dziewczyny. Rozmawia, �arty stroi - a usta, usta przykrywa chytrze kwiatkiem 16 albo d�oni�, �eby nie pozna� by�o, �e ma dzi�b. Jak�e jest podst�pna! Przybiera posta� dziewczyny, kt�r� chcia�oby si� kocha� bezgranicznie. Zasypiasz w lesie - zaraz �ni si� tobie ona. Trapi� w marszu bajki, widziad�a, wspomnienia serdeczne. Kiedy pada �nieg, to w lesie dusi si� s�uch. Pokazuje si� w ka�dym krzaku jaka� posta� lub domek le�nej baby. - Nie rozci�gajcie si�, dzieci - szepta� Chuny. Szli�my ci�gle lasem. Pr�szy� �nieg. Nad debr� k�adka. Na k�adce nie by�o nikogo. T�dy przechodzi�a zesz�ej zimy Ciria - wydawa�o si� jej, �e tam kto� stoi przezroczystym cieniem. "Kto stoi na k�adce w czarnym lesie?!" - krzykn�a. W lesie by�o cicho i ciep�o. Brzoza, nakryta �niegiem, przysiad�a czubem do ziemi. Le�a� szron po�yskliwy i las stawa� si� niewidoczny w b��kitnym zapyleniu. Ca�� noc sz�a Ciria przez las i tuli�a swe umar�e dziecko. Id�c opowiada�a bajk�. Ale co to jest bajka? 2 - Czarny potok Mieszka�em z To�k� w piecu cegielni, na Se�ce. �yli�my tam spokojnie do jesieni. Wyszed�em raz noc�, jak zwyczajnie, �eby gdzie� co� zdoby� do �arcia. Noc by�a czarna jak kobyle wymiono. Widzia�em tylko, jak drobniutko zamajaczy�o �wiat�o pod lasem, i poszed�em na to �wiat�o. Podchodz� bli�ej, s�ycha�, chichocz� jacy� ludzie w �rodku, przeklinaj� si�, potem co� zaskomli�o i krzyk, jakby tam kogo� �miertelnie ranili i ten upad�. Zajrza�em przez szpark� w firance. Sitwa siedzia�a przed lustrem i rozczesywa�a w�osy. W progu skulona, nakryta czarn� chustk� sta�a jaka� �yd�wka. Kurdiuk sta� na �rodku, Sitwa widzia�a go w lustrze. Ja go te� widzia�em w lustrze. Zbli�y� si�, podni�s� r�k� i pokaza� jej pier�cionek. - To ci si� podoba? - spyta�. Cisza, a potem ona: - No i co z tego? - A ot, ja pier�cionek tobie przynios�em. - Po co mi pier�cionek? - powiedzia�a Sitwa, za�mia�a si� g�ucho i �ci�gn�a z grzebienia wyczeszki. - Nieprzyjemnie nawet wspomnie� o tym - powiedzia�a. - Nieprzyjemnie? - Czego chcesz ode mnie, po co przyszed�e�? - Chcia�em dzi� pom�wi� z tob�. - Zgoda. Siadaj. - Sitwa splataj�c warkocz odwr�ci�a si�. 18 - Chc� to wszystko opowiedzie�, jak nale�y, od pocz�tku, �eby� nie my�la�a, �e zabi�em Ajznerow� tylko dla pier�cionka. Chc� ci to opowiedzie�, �eby� wiedzia�a, o co chodzi. Kiedym tu wszed�, ci�gle zastanawia�em si� nad tym, jak mam to sobie wyt�umaczy�. Dlatego postanowi�em m�wi� tylko o tej sprawie, ty wiesz... a nie o Ajznerowej, Bernsteinie, Si�bergu czy tam co� takiego. Tamto przesz�o, a teraz chodzi o to, co z tego b�dziesz mia�a ty i co ja. Chc� m�wi� o jednym cz�owieku, kt�ry grozi mi �mierci�. Sitwa pi�knymi czarnymi oczyma spojrza�a na okno, spyta�a: - Co si� sta�o z psem, �e nie szczeka? - Tw�j pies to lizus �mierdz�cy. - Ale gdzie� tam - oburzy�a si� Sitwa i patrzy�a ci�gle w okno: zdawa�o si�, �e widzi moje oczy w szparce. Kurdiuk chwil� sta� nieruchomo, potem wydoby� pistolet z kieszeni p�aszcza i s�ysza�em, jak go za�adowa�. Trzeba by�o odej�� od okna. Postanowi�em uda� si� dalej. Szerucki opowiada� mi kiedy� o Sitwie weso�e rzeczy. On lubi� poraubszycowa�. Raz chwyci�a go t�ga zawierucha �nie�na i wlaz� do Sitwy, �eby przeczeka� do rana. Zasta� tam trzech hilfspolicaj�w. Sitwa go�ci�a ich w�dk�, gra� patefon. Policaje podpalali si� do niej, a ona w brudnym czerwonym szlafroku, za�o�ywszy nog� na nog�, pokazywa�a im francuskie fotografie. Oni �wistali �miechem, przytupywali z rado�ci�, a ona: "Hocy, hocy, hocy, dra�a, kawa� d... pokaza�a!" - �piewa�a im zapijaczonym altem. "Co to za kuncman?" - spytali Sitwy, kiedy Szerucki zacz�� klepa� j� po go�ej szyi. "W�a�ciwie to ca�kiem sobie tego - powiedzia�a Sitwa. - Pijcie, ch�opcy" - zaprasza�a. Ten najbardziej pijany popatrzy� szybko na Szeruckiego i wysun�� si� pod drzwi. Poprawiaj�c pas na sobie, chwyci� karabin. Szerucki rzuci� si� za nim. Tamten dobrze by� 2� 19 ur�ni�ty. Szerucki kopn�� go komi� g�ow�. Policaj upad� i zacz�� wrzeszcze�, jakby mu grzbiet p�k�. Szerucki skoczy� mu na twarz, wsoli� obcasami, chwyci� karabin i uderzy� bokiem drzwi. Z ciemnej sieni strzeli� do le��cego. Z p�ki nad drzwiami posypa�y si� jakie� pude�eczka, papiery, flakoniki. Szerucki w zdenerwowaniu strzeli� jeszcze trzy razy do �rodka, a� lampa zgas�a, i wybieg� na czarne zamarzaj�ce pole. Tak, to nie miglanc. Widzia�em go potem w le�nicz�wce. Koszula wysz�a mu ze spodni, r�ba� drzewo t�pym klinem, nos mia� spocony z wysi�ku. Trzeba by�o zapali� w zamro�onej izbie, bo Chuny Szaja przywi�z� Cirl�, kt�ra mia�a rodzi�. To by�a nikczemna noc. Kurdiuk wybieg� z cha�upy i zacz�� strzela� w krzaki, za kt�rymi sta�em. Spodziewa� si� pewnie, �e tam kto� mo�e by�. Potem wystrzeli� czerwon� rakiet�. Przeczeka�em, skuliwszy si�, a potem wyskoczy�em w pole i bieg�em, bieg�em zm�czony, g�odny, straciwszy nadziej�, czy zdob�d� tej nocy jakie �arcie. To tam, to tu zjawia�y si� gwiazdy na czarnym niebie, �ciska� mr�z, min��em kup� wierzb za rzeczk� i nagle z krzak�w kto� podszed� do mnie, cisz� naruszy� g�os gruby jak z beczki: - Kto tam? Sta�, a to zabij�! Nie znalaz�em od razu odpowiednich st�w do odpowiedzi, co� mi podsun�o takie zdanie: - Dobra jest, wszystko w porz�dku. - Ty nietutejszy? - Prawie nietutejszy - odpowiedzia�em. - To znaczy, �e tu kiedy� by�e�, a na pewno si� rodzi�e�. - Tak, co� ko�o tego - powiedzia�em i zbli�ywszy si� twarz� w twarz spyta�em: - Chaim? - Tak. Chaima pozna�em jesieni� czterdziestego drugiego roku. Siedzia�em z nim na strychu u Brandona w Szabasowej, a ko�o Kocjana rozleg�y si� strza�y, zatupota�y nogi. Po-20 szli�my do dymnika i patrzyli�my. Ob�oki lecia�y nisko, by�y czarne z jasnymi fr�dzlami. Pada� drobny deszcz. Chaim wstrz�sa� si� z zimna, jakby go k�u�o w ca�ym ciele. Patrzy� i m�wi�: - Jak pszczo�y, tylko �e to dzie� s�otny, ale jak pszczo�y, co to rojem siad�y na ga��zi. Biedne dzieci, przytuliwszy si� do siebie siedz� zmokni�te na ulicy pod ko�cio�em. Skuli�y mokre plecy. Du�o tych dzieci sp�dzili, bo nie wida� ziemi pod nimi. Jak na ga��zi spycha si� jedno na drugie. Chaim patrzy�, marszczy� czo�o i mocno pociera� kark. Nie wida� by�o, ale pod domem kto� �wista�, jakby na psa, i strzela�. I ci Ukrai�cy uzbrojeni, i dzieci zmokni�te, kt�re czekaj� na �mier�, i ta pogoda - wszystko to si� przedstawia�o nieludzko i strasznie. Chaim przest�powa� z nogi na nog�, potrz�sa� ramionami, odszed� od dymnika i znowu wr�ci�, patrzy� i wstrz�sa� si� znowu ca�ym cia�em. - Co� mnie d�awi, ale ja nie wiem, co to jest - m�wi� - a zapach od tego idzie, jakby tam owce sp�dzili. Ulica zamkni�ta by�a samochodami ustawionymi na poprzek. Zmokni�ci szoferzy, powspierawszy si� na b�otnikach, oczekiwali czego�. Policaje, okryci pelerynami, postukuj�c brudnymi butami w dzieci�ce plecy, chodzili dooko�a zwi�dli jak jesienne muchy. Chaim upad�. Ja go podnios�em. - Ja ci powiem - m�wi� Chaim - ja ci powiem. Te dzieci uczono w szkole piosenki: "Jesieni�, jesieni� sady si� czerwieni�..." O, i zaczerwieni�o si�. Kiedy to wypowiada�, to na ulicy wszystkie dzieci zaskomli�y, samochody wy�y na wysokich obrotach i g�ciej pada�y strza�y. Chaim wzrusza� si� g��boko. Dzi� jest ju� inny, zdoby� bro�. Tej wiosny, jak przebiega�em z nim przez pal�c� si� Zamkow�, to ju� by� inny. Mia� czym i kogo broni�. Skulone dzieci przysiad�y i bieg�y za nim, zwo�ywa� je, bo one, jak tylko zakwita� po�ar, rozbiega�y si�, dopada�y 21 drewutni, zarywa�y si� w ciemniejsze k�ty. Pochrapywanie nie dobitych nie m�ci�o mu planu w robocie. Innego zdania by�a Klara Wasici�ska. Opowiada�a mi, �e Chaim ca�ymi dniami le�a� na s�omie pod pleba�sk� szop� i tylko w nocy d�wiga� si�, prostuj�c krzy�, przechadza� si� w sadzie, a lada prychni�cie konia ogarnia�o go strachem. Ona chcia�aby, �eby ka�dy o ka�dej godzinie dnia i nocy bi� si�, r�ba�, strzela�. To niecierpliwa dziewczyna. Nawet cie� pod desk� nie daje jej spokoju. Trzeba pami�ta� o tym, �e Chaim po pierwszym pogromie na Lwowskiej wytrzyma� �mier� te�cia i matki, przesiedzia� ca�� noc w piwnicy nad umieraj�c� �on�, a dopiero nad ranem stwierdziwszy, �e �ona jego ju� naprawd� nie �yje, nakry� j� siennikiem, zabra� puszk� chirurga, butelk� rivanolu, wyskoczy� z piwnicy i zaraz pocz�� biec na o�lep po rozwaliskach. Zmacawszy twardy i r�wny grunt, zwolni�, wydoby� z kieszeni scyzoryk. Tej samej nocy Aron Tykies, zgasiwszy papierosa w sieni, opatula� dziecko w szmaty i te� obmacuj�c belki pogorzelisk, poszed� czarn� ��k� do lasu. A za nim prychaj�c nosem bieg� pies po nieboszczyku Amsteinie. Na po�udniu sta�a sina, t�ga zapora lasu. Dogoni� Chai-ma w zr�bie hutniak�w. Dr�c nogawice, przeszli kulis� osiczyny z g�stym podszyciem, przeszli drugi rz�d z pozostawionym rzadko nasiennikiem buka. Ju� by� bia�y dzie�, kiedy weszli w las pe�ny, stary i wysoki. By�o tam ciep�o i cicho. Chrust pod nogami �ama� si� mi�kko, jak w wacie. Pulchny, rudawy grunt pokryty by� ostrym, chrz�szcz�cym jak szk�o szronem. Pies bieg� przodem. Ogl�da� si� i znowu bieg� przeci�g�ym truchtem, zwiesiwszy pysk ku ziemi. Z szelestem pada� li��. Tykies chcia� usi���, wypocz��. - Nie mam ju� oddechu - m�wi� do Chaima. Ten pomaca� dziecko, postukiwa� je lekko, chcia� widocznie co� stwierdzi� - ale na skraju przysieki pokaza�a si� grupa ludzi. Odczekali, a� znikn�. 22 Potem ruszyli jeszcze szybciej, wypatruj�c wroga na lewo i prawo. Tam dalej przep�ywa�a rzeczka le�na i droga wiod�a w prawo, pod domem parcelanta. Przele�li przez p�ot, agresty i rzeczk�. Za krzakami siedzia� W�skopyski. Wsta� i podszed� do nich. - Dzie� dobry - powiedzia� - nie b�jcie si� mnie. I taka potoczy�a si� rozmowa: - Co ty za jeden? - wskaza� palcem na Tykiesa. - A ty co za jeden? - spyta� Chaim. - Ty si� przekonasz, kto ja jestem. W lesie ja trzymam porz�dek. Policjantom �ydowskim palimy w �eb, zrozumia�e�? Ciebie to ja znam, a ten co za jeden? - i znowu wskaza� na Tykiesa, kt�ry wpatrywa� si� nieufnie w pytaj�cego. - Stolarz, Tykies si� nazywa. Co ci mog� wi�cej o nim powiedzie�? Widzisz chyba, �e ten cz�owiek nigdy nie m�g�by by� policjantem. - A teraz powiedzcie mi, gdzie wy idziecie? Jak ja ju� was znam i wy mnie, to ja chc� wiedzie�, gdzie wy idziecie. Stolarz mo�e sobie i��, gdzie mu wygodnie. A ty lekarz jeste�, prawda? To p�jdziesz ze mn�. Ja ci poka�� jedn� chor� dziewczyn�, noga jej spuch�a jak konewka. Pijawki jej postawisz albo co, to ju� zreszt� twoja rzecz. Dziewczyna wysch�a w gor�czce na trzask� i os�ab�a do tego, �e ju� nie m�wi. - Cieszy mnie, �e mog� pom�c - rzek� Chaim - spe�ni� sw�j obowi�zek. - Nie gadaj tak m�drze: obowi�zek. Id� do szopy i zobacz chor�, a potem b�dziemy m�wili o obowi�zku. I Chaim poszed� za nim do szopy. Przez okno z cha�upy patrzy�a przez chwil� na nich stara kobieta i da�a jaki� znak r�k� Tykiesowi. W�skopyski wszed� na tok i zawo�a�: - To�ka! - No co? - Przyprowadzi�em lekarza, dobrze zrobi�em? 23 - Ach, jak to mnie paskudnie wzi�a ta choroba. Czy uwa�a pan, �e to jest zaka�enie? - Tutaj jest ciemno - m�wi� Chaim - trudno mi jest okre�li�. Czy kto� strzela� za pani�? Jak to dawno si� sta�o? Mo�e pani sama zej�� do chaty? W�skopyski chwyci� To�k� na r�ce i zani�s� do izby. Chaim poszed� za nim, rzuci� czapk� na st� i poprosi� o wod�. Pi� i patrzy� na To�k�. Prze�ledzi� jej czarne, zapadni�te oczy, blad� skl�ni�t� cer� na policzkach i rude, za�miecone w�osy nad bia�ym czo�em. - Nigdy si� tak serdecznie nie wyczuwa przemijania czasu jak w dzie� pogodnego lata - m�wi�a To�ka w gor�czce. - To ju� bia�a jesie�, prosz� pani. A kula naruszy�a ko�� - stwierdzi� Chaim. - Nic ja w tych warunkach pom�c pani nie mog�. �ledzi� b�dziemy serce, i tyle. - Co tam �ledzi� serce, mo�e trzeba kupi� jaki� zastrzyk, chyba rozumiesz, o co chodzi. - W�skopyski opar� si� o �cian� i wskaza� na mnie: - Ty siadaj na konia. Zapisz mu, co ma kupi�. To�ka kiedy� zostawi�a u Sitwy pi�� z�otych dolar�w, a mo�esz by� pewny, �e ona nikomu s�owa nie powie, nie ma obawy. Chaim napisa� recept�. Siad�em na klacz Znajdy i pojecha�em. Kiedy wychodzi�em z tej kryj�wki w cegielni, To�ka szepn�a mi do ucha: - Id� zdr�w. - Wlok�em si� tej nocy pos�pny, a wiatr d�� mi prosto w twarz, my�la�em sobie: co� niedobrze jest z t� moj� dziewczyn�. Zakrad�em si� do jakiej� cha�upy, wiadomo, jak to jest, kiedy si� cz�owiek zakradnie. Ciemno, cz�owiek wszystko bierze na czucie, s�uch, a jeszcze wi�cej na w�ch. Sta�em w sieni, zza drzwi dochodzi�o chrapanie, czu� by�o kapust� kiszon�, uprz�� i kartofle naduszone z hreczan� plew�. Namaca�em pod workiem na �arnach bochenek chleba. Zabra�em ten chleb. 24 - Kto tam? - pos�ysza�em i wdar�a si� za mn� smuga zielonego �wiat�a. Ale ja ju� by�em w sadzie, skoczy�em za p�ot i pobieg�em w d�, ci�gle w d�. Chaim tymczasem poszed� na por�d do Cirli. Zasta�em go tam jeszcze nad ranem, bo zb��dzi�em. Dopiero o �wicie wr�ci�em do cegielni. To�ki ju� nie by�o. Na bar�ogu znalaz�em klucz od jej domu - najdro�sz� pami�tk�. Od tego czasu min�� rok, wspomnienia o To�ce prze�laduj� mnie, �e nie mog� si� od nich oderwa�. Od tamtego czasu prze�y�em tyle strasznych rzeczy, a mimo to nie mija godzina, �eby jej posta� nie sta�a mi przed oczyma, widz� j� wsz�dzie. Nie mo�na udowodni�, �e ona nie �yje. Ale wiem, co znaczy gni� dwa lata we wszach, w polu na go�ej ziemi. Fio�a mo�na dosta�. Kiedy do Szabasowej zajechali na motocyklach szupow-cy, gabe Gude� szed� uliczk� i napukiwa� kosturem zachodz�ce �wi�to Pejsach. Otoczyli go i ten najwy�szy uderzy� gabe pa�k� gumow� w skro�. Pod synagog� by� d� z wapnem i tam go w tym dole postawili, a sp�dziwszy ch�opc�w z chejderu Mechutena, kazali polewa� wod� omdla�ego Gude�. Pop�dzani harapami ch�opcy nosili wod� i lali na g�ow� dusz�cego si� w wapnie. Oprzytomniawszy Gude� wyci�ga� r�ce, chwyta� palcami brzeg sypkiej ziemi. Rozkazali przywo�a� szamesa Buchsbauma w szatach liturgicznych. Przyprowadzili go dwaj hilfspolicaje. Oficer poklepa� Buchsbauma i kaza� odczyta� nad do�em wersety z Etyki. Szames Buchsbaum, przej�ty do ko�ci i zawstydzony zbrodni�, pocz�� bladymi wargami, wyra�nie odcinaj�cymi si� od rudej brody, wymawia� jakie� s�owa przenikni�te smutkiem i �mierci�. By� upalny letni dzie�. - Ha, ha, ha, ha! - rycza�a t�uszcza policyjska. Ch�opcy nosili wod� z pompy. Gabe chwyci� palcami brzeg koryta, jarmu�ka zlecia�a. I nagle Buchsbaum, pchni�ty w kark, upad� do do�u. Ten wysoki, po�o�ywszy r�ce na biodrach, zadeklamowa�: - S�o�ce kochane, u Pana Boga Wszechmog�cego �zami wyp�akane. 26 By� to z�y znak. Odt�d gabe Gude� chodzi� po �wiecie nieprzytomny, chodzi� po ulicach Szabasowej i perswadowa� w powietrze, a pejsy jego rozwichrzone stercza�y jak u przewr�conego topielca. Ca�� zim� pozwalali mu �andarmi niemieccy chodzi� po mie�cie, fotografowali, pokazywali dziennikarzom zagranicznym, przeje�d�aj�cym na front wschodni. Gabe Gude� stawa� najcz�ciej pod bram� �ydowskiego sieroci�ca, ustawicznie zagl�daj�c pod pach�, pod kt�r� tkwi�a s�oma, pcha� praw� r�k� przed siebie z zaci�ni�t� w gar�ci jarmu�ka i m�wi� do g�odnych dzieci: - ...A milczenie miasta? Kto z was zna milczenie miasta? Komin jest milcz�cym miastem. Dym mo�e by� brz�kiem �ywego miasta, ale milcz�ce miasto jest bezdymne, bez czerwonej �uny �wiat�a, bez wiecznego p�omienia �wi�tych Pa�skich, bez s�owa... Dzieci, okutane w �achy, sta�y w pobli�u i przypatrywa�y si� jego ustom w monologu i kiedy gabe Gude� zagl�da� pod pachy, zdawa�o si� im, �e mo�e co� tam ma do zjedzenia i zacznie rozdawa�. Ach, w�t�e i ukochane cuda! A zgraja szpicl�w przechadza�a si� dniem i noc� uliczkami, wiedziona tu i tam przez niewidzialnego szefa, zsypuj�cego do walizy z�oto, per�y, pieprz i ta�esy wyszywane z�otem. Obok Szabasowej szerokim asfaltem sz�a piechota niemiecka na Kij�w, toczy�y si� czo�gi i artyleria na szerokich dzwonach, gnali motocykli�ci, szybkie samochody z radiem, pontony, sanitarki, tabory, �andarmi polowi, specjali�ci wywiadu i prowokatorzy, dziewcz�ta marszowe i odwodowe. Ci�gn�o si� to bez ko�ca. Poci�gi wioz�y amunicj�, ci�kie dzia�a, konie i malowane na bia�o sanki. Wieczorem, zapalaj�c �wieczk�, Cirla powiedzia�a do Chuny Szaji: - Skryj si�. Id� tu. 27 Ledwo zd��y� zatrzasn�� drzwi i skoczy� do sadu. �andarmi przyszli do izby Nudla i, toruj�c sobie drog� kolanami w�r�d licznych dzieci, wywlekli go przed furt� i zastrzelili. Wida� by�o przez okno, jak Nudel sta� chwil�, pchn�� r�k� ku uchu, co� krzykn�� i upad� na zawsze. - Doczekali�my si� przekl�tych czas�w - m�wi�a Sze-rucka. Doko�a sta�y dymy, �r�dmie�cie obj�te by�o po�arem. Szames Buchsbaum po�ci�, upada� z udr�ki i kiedy Ciria poda�a mu wieczorem placek kartoflany, trzyma� go w r�ku, nie mia� odwagi ugry�� i odda� najm�odszemu wnukowi. �apano m�czyzn. G�odnych, brudnych, ledwo wlok�cych si� p�dzono na kamienio�omy, do rob�t przy rozbudowie dworca lub rozstrzeliwano pod lasem. I serca ludzkie w Szabasowej nagle przestawa�y bi� lub gna�y i wali�y jak oszala�e. Na wschodzie grzmia�a artyleria, dr�a�a ziemia. Szeruck� pobili na rynku, bo si� wstawi�a za dzieckiem �ydowskim: - Wiadomo, �e� to ty, babo, zrobi�a z dobrego serca. Ot i dosta�a� - m�wi� policjant ukrai�ski. A dziecko zosta�o na bruku nie dostrzelone. Dwie martwe n�ki le�a�y na papie i szeroko otwarte oczy na ciep�� letni� noc, przecinan� krzykiem gwa�conych dziewcz�t. - O Jezusie �wi�ty - st�ka� stary Tombak, w��cz�c si� i zbieraj�c niedopa�ki niemieckich papieros�w. Ko� r�a� z g�odu w stajni, nie by�o kogo wozi� z dworca doro�k�. I szli o zmierzchu ludzie z pochylonymi g�owami, ze wzrokiem utkwionym w ziemi�. Na przedmie�ciu robotniczym zaczyna�a o zmierzchu skwiercze� strzelanina, mruga�y rakiety. Tombak westchn�� g��boko, zapali� papierosa, chcia� jeszcze Josiowi pokaza� najkr�tsz� drog� do Sawarynki, ale spad� deszcz, g�sty, nudny, i po niczym nie mo�na by�o pozna�, kiedy si� sko�czy. Weszli pod dach rozbitej budki. Konie mokre, wyci�gn�wszy ogony, patrzy�y w pust� ulic�. Pociemnia�o. Zaraz za wojskiem przyszed� poci�g i za �andarmami wysiedli te� trzej cywilni i dziewczyna z pieskiem. Potem Tombak spotka� ich na Kolejowej, na Z�otej i Zamkowej. - Czego tu stoisz? - spytali. - Fiakier. - No i co? �yd czy Polak? - Polak. Powiedzieli, �e trzeba zawie�� ich do najbogatszego �yda w Szabasowej. - A ten tw�j kolega to �yd? - pytali. - Czego on tak dygoce? - On jest stary. - A ty nie jeste� stary? Szlag ci� trafi! Josie Propst wci�gn�� g�ow� w ko�nierz. Za�wiecili zapa�k� i ten w olimpijskiej kurtce kopn�� Josie w brzuch i kaza� si� zawie�� do kaha�u. Tonem ojcowskim doda�: - Sprawi�by� sobie jak�� derk� na konia, bo inaczej straci szpik i co to za interes m�wi�c tak szczerze. Z kupy ludzi oderwa� si� jeszcze jeden, dogoni� Josie 29 i siad�. Z chodnika latarka elektryczna poprowadzi�a ich do�� daleko. - Zaraz przyjdzie Bule, to pojedziemy. Znasz Bemhauta? - powiedzieli do Tombaka. - No. - Wi�c do Bemhauta - powiedzia� Bule wsiadaj�c do doro�ki. - Ja wiedzia�em dobrze - m�wi� Bule - �e ca�� noc trzeba b�dzie chodzi� i szuka� ich w piwnicach. Przez sekund� wida� twarze �ydowskie, gasisz latark� i zaczyna si� macanie. Ja nie spuszczam z oczu ruch�w. Pod piwnicami porobili jamy i chodzi o to, �eby ich z�apa� w drodze do tych jam. Wtedy ma si� dwie sprawy za�atwione. Naraz us�yszeli: - Halt! - Kripo! - odkrzykn�li. �andarmi odeszli, zarzuciwszy karabiny. Zastukali do drzwi. - Co si� sta�o? - spyta� Bemhaut. - Trzeba otworzy�! - Jezus Mario! - zawo�a�a Turyca z ciemno�ci, by�a bliska �mierci ze wzruszenia, dusi�a si� i jeszcze wo�a�a: - Dzieci! Dzieci nie strzelajcie! Sami jeste�cie ojcami! Bemhaut zawo�a� kogo� g�o�no. I podszed� do niego cz�owiek o dyniowatej twarzy, i kopn�� go, a� d�wi�k poszed�. - Czego ty, b�dziaku, krzyczysz? Bemhaut chcia� mu odpowiedzie� ku�akiem, ale ten dyniowaty wlaz� na pr�g i wygarn�� do niego z automatu, celuj�c w pier�. Nic si� nie sta�o, w ciemno�ci nie trafi�. Dalej �mi� papierosa w ku�aku. Wesz�a �ona do sieni, by�a tylko w koszuli, t�ga i postawna. Pomaca�a m�a, wyda� si� ciep�y, tylko oddycha� tak, jakby wci�ga� kowad�o na strych. 30 Pulchna r�ka znowu zawis�a z butelk� nad kieliszkami. - Pami�taj, Tombak... mniej pyta� i mniej si� interesowa�. Wszystko powa�nie rozpatrzone. Brylant Bemsteina jest w Szabasowej. Nikt go jeszcze nie wywi�z�. �e w b�nicy s� rozmaite schowki - to my o tym wiemy. Ale brylant mo�na schowa� w dud�awym z�bie, w nosie, w kiszce. No nie? Ale Tombak jakby nie s�ysza�, przeci�ga� dum� opowiadanie; cmoktal, posysa� w�sy, czerwienia� i rozpina� watowan� kamizelk� na szerokiej piersi. Szpicel wydosta� z kieszeni ceratowego p�aszcza now� butelk� w�dki, nalewa� i bez chleba �ka� zawi�d�e, po��k�e sad�o. - No nie? - Co... no nie? - Ty wiesz, gdzie si� skry� Bemstein. Tombak ca�� si�� d�awi� w sobie wstr�t do tego strasznego i zbydl�conego cz�owieka. - Si� mi nie chce - odpali�, kiedy trzeba by�o wreszcie co� powiedzie� na temat tej sprawy. - No? - Nie nokaj, bo ci� krew zaleje! I skulony wyszed� zobaczy�, czy nie ukradli derki z konia. Wr�ci�, siad� na starym miejscu, wydoby� z kieszeni "Krakauerzeitung" i pchn�� do �wiecy. Podpali� mu oczy... sukinsynowi - pomy�la�. Zachrobota�y drzwi w sieni, ostro�nie skrzypn�y w kuchni i wida� by�o, �e za czarnym oknem sta�a noc, mazista i nieprzenikniona jak wieczno��. Tombak wyszed�, zdj�� torb� z ko�skiego pyska. - Dobrze, �e pan czeka� - powiedzia�a dziewczyna podchodz�c do doro�ki. Wida� by�o w smudze od okna, jak zdj�a beret, oderwa�a znaczek szkolny. - Ojca mego zabili. - Ach, Bo�e! 31 - Odwiezie mnie pan na bekoniami�, b�d� szuka� jego cia�a. Bule i Ciszka wyle�li z dy�urki. Szli we dw�jk�, milcz�c. - Tu jest - wyszepta� Bule. - Podejd�cie bli�ej! Co pani tu robi? Za�wie�, Ciszka. - Jak? - R�zia. - A dalej? - Amstein. - Chod� pani z nami - powiedzia� Bule. Pos�ysza� bicie serca tej dziewczyny, podkrad� si� ostro�nie ku jej plecom i wsun�� do r�ki klucz osiowy. Zamachn�a si�, jakby ca�y ci�ar rozpaczy zbieg� jej w r�k�, i uderzy�a. Bule odlecia� pod �cian�. Ciszka obj��, p�aszcz zlecia� z niej, wyrwa�a si� i pobieg�a. S�ycha� by�o, �e zeskoczy�a z betonu na ��k�. Przychodzi�a potem na noc do starej Szeruckiej. Z dzik� si�� rodzi�a si� w niej obawa, �e Szerucki zginie na wojnie. Zasypia�a u�o�ywszy kud�at� g�ow� w podo�ku starej, a z ust jej, jak kropla z rozci�tego owocu, sp�ywa�a �lina. - Siadaj - zawo�a� Ciszka i zamachn�� r�k�. - Na Kolejow�. Tylko nieliczni wiedzieli, �e Tombak, jak trzeba - potrafi uda� pokornego. Chytry by�, skryty, �liski. Ciasno od my�li nienawistnych. Pi� nie gubi�c rozumu, wzrok ostry, ucho czujne - wszystko o wszystkich! �cisn�� suchy ku�ak i uderzy� konia. Ciszka, kluczkowaty, �ysy, male�ki i jakby bez p�uc w p�askiej piersi - sztacha� si� papierosem i wprawnym ruchem nachyla� si�, patrz�c, czy Tombak dobrze jedzie. - N�dza moralna jeste�. Tombak. - Czego? - Landkomisarz musi mie� ten brylant. Warto si� zawin�� i tobie ko�o tego. Pojedziemy na Jurydyk�. Weszli do sypialni Amsteinowej. Przy oknach sta�y kwiaty. Arnsteinowa otworzy�a szaf�, za skrzyd�em drzwi wisia�y krawaty. Ciszka obmaca� wszystko dok�adnie. Podnie�li skrzyd�o fortepianu: tam le�a� ostatni list Amsteina. Zabrali wiolonczel� i radio. Noc schodzi�a; raz tylko zagruchota� karabin maszynowy na Nowej. Ani jednej gwiazdy. Nawet iskry nie wida� by�o nad czarnym miastem. �wieci�o si� tylko w dy�urce policji kryminalnej. Nieweso�o sta�, kiedy na dworze jesienna ciemna noc. S�ycha� by�o krzyk cz�owieka. Stukaj� go nogami po plecach. Bule siedzia� z tym, pistolet trzyma� na kolanach. Ko� podnosi� zerwan� nog�, dzwoni�a podkowa. - Ty katolik? Jaki ty katolik? Ty szabesgoju! - Jeeezu! - wo�a� bity. - Ty wyplujesz tego Jezusa! Ani jednej gwiazdy. Podesz�a matka W�skopyskiego i s�ucha�a. Bili jej syna. Ugi�a si� i pomaca�a d�oni�, pr�g by� brudny, drobne kamyczki zmieszane z b�otem. Zapuka�a do drzwi. - Zabieraj si�, kobieto, a to strzela� b�dziemy. Nie przeszkadzaj nam w �ledztwie. Pr�dzej si� sko�czy, pr�dzej syna zobaczysz. My mu oczu nie wybijemy. No, odwalaj spod drzwi. - Otw�rz, Ciszka. S�u�ysz im. Boisz si� otworzy�? - Nie p�taj si� pod drzwiami. Nic nie wsk�rasz. - Czego boisz si� otworzy�? Chc� widzie� syna i Niemcowi co� powiedzie�. - Babie nic tu do roboty. Sprawa kryminalna. Zrozumia�a�? - Otw�rz! - krzykn�a kobieta i uderzy�a ku�akiem w drzwi. 33 Tombak potar� d�oni� nos, pos�ysza� jeszcze, jak Bule zrzuci� j� ze schod�w. Zaszamota�a si� ko�o p�otu i znowu upad�a. Bule wr�ci� do doro�ki zasapany. Spyta�: - Jak si� czujesz, Tombak, co? - Niczego sobie. Ci�gnie troch� po plecach. - Ja te� czuj�, �e po plecach ci�gnie. Czy on co� wie o brylancie Bemsteina? Jak my�lisz? - Ach, Bo�e. Kto to mo�e wiedzie�. - Jak? - Kto to mo�e wiedzie�! - Ty ba�wanie, nie udawaj. A to mord� ci skujemy jeszcze dzi�, �e ci� szlag trafi. Tombak milcza�, �cisn�� ku�aki, a� spotnia�y. - W�skopyski... kto on jest? - On jest z biednego rodu. Tragarz on jest. - Co wiesz o nim? - No... tragarz. Ojciec jego te� by� tragarzem. Za czas�w jego ojca to by�o jeszcze co traga� w Szabasowej, bo by� tranzyt. A ten cz�sto bezroboci� si�, drzema� latem na Rojk�wce. Czasem w dzie� jarmarku skoczy� na platform�. Troch� w jesieni zsypywali pszenic� do wagon�w. Deski czasem, wapno... to cholera wie co, �eby zarobi�. Ka�dy my�la�, niech tam sobie zarobi. A jak si� ubierze, to si� wydaje, �e jest lepszym go�ciem. - Co znaczy lepszym go�ciem? - Przystojny kawaler. - A co on mia� z polsk� policj�? - To by tak mo�na powiedzie�... mia� ci�k� �uchw�, odgryza� ka�demu palce, kto chcia� go przyskrzyni� za kieszonkostwo. Bo tak� kto� kiedy� pu�ci� banialuk�, �e on kieszonkowiec. Co mo�e na to biedny cz�owiek poradzi�. Tak ciebie og�osz�, jak chc�. Pan wie, jak to jest. Wszystko od ludzi... dobro i z�o��. Kiedy my�l� o tym wszystkim, 34 to tylko mo�na tak powiedzie�... niech go krew zaleje. B�g chyba zes�a� tak� kar�. - A B�g ciebie zes�a� z koniem i doro�k�. Nie daliby�my rady tej nocy! Co? Tombak milcza�. Krzyk w dy�urce narasta�. Bule obszed� doro�k�, zatrzyma� si� w ciemno�ci. - Jednego tylko nie rozumiem - powiedzia� - dlaczego bydl� nie przyzna si�? Tombak wspi�� si�, poprawi� derk� na koniu. Bule wr�ci�, podni�s� ko�nierz - w blasku mo�na by�o rozpozna� jego dyniowat� posta� - skr�ca� papierosa. - Uwa�aj, Tombak - m�wi� - uwa�aj, �eby� tego, co tu zasz�o i jeszcze zajdzie, nikomu nie opowiada�. Gabe Marasza i Spojdyka wypu�cili po p�nocy, kto� jeszcze za nimi wyszed� w sk�rzanym �wiec�cym p�aszczu. I zaraz wezwali Tombaka. Ca�y korytarz zalany by� wod� i rzyganin�. W jasnej izbie siedzia� Niemiec w mundurze. - Gdzie chcesz dosta�? - spyta� jaki� obcy. Ciszka sta� ko�o niego i potr�ci� go r�k�. - Zdaje si�, �e w ucho. Prawda, Tombak? - powiedzia� Ciszka. - A co panowie chcieli? Opowiedzia� im, �e pod dworzec zajecha� o zmierzchu. Pr�dzej nie mo�na by�o, wy�adowywali je�c�w, �andarmeria nie pozwala�a sta� na Kolejowej. Nie ma najmniejszego poj�cia, gdzie jest Bernstein, a �e spotka� Arnstein�wn� - to zwyczajny przypadek. - Powiadasz, �e m�wisz prawd�? Tak? - Tak - powiedzia� Tombak - i nie rozumiem, po kiego licha ja mam tu obrywa�. - S�uchaj - podszed� ten obcy, wymachuj�c rewolwerem przed samym nosem Tombaka - ty, bracie, stara 35 kiszko, mo�esz oberwa�. Cmokniemy ciebie w serce, �e ani nie westchniesz. - Nie strasz go�cia - wtr�ci� si� Ciszka - ja bym ci radzi� �agodnie. On mo�e by� na r�k� ca�ej sprawie. - Ca�kiem mo�liwe, ale to jest bydl� swego chowu. - Nie mo�esz tak m�wi�. Ciszka wywin�� r�k� i uderzy� Tombaka mi�dzy oczy. Drugi cios powali� go. Siad� na ziemi. Ciszka kopn�� go trzy razy w pier�. Tombak chwyci� za nog� krzes�a, chcia� wsta�, ale podeszwy wy�lizgiwa�y si� pod �cian�. - Pan, prowadz�c sprawy Bernsteina, musi wiedzie�, �e to przede wszystkim moralista - powiedzia� Niemiec do Ciszki. - Trzeba odszyfrowa� �rodowisko jego wp�yw�w. - Owszem. - Bardzo pi�knie. Wi�c trzeba da� nura w to �rodowisko. No, my�l�, �e to b�dzie koniec na dzisiaj. Czy mo�e chcecie jeszcze zestawi� prowokator�w? Also... Kto� gwa�townie otworzy� drzwi do korytarza. Do izby wlecia�, pchni�ty w plecy, wysoki cz�owiek w kurtce u�a�skiej. W podpuch�e oczy nabieg�a krew, zagarn�� palcami w�osy, czarne i mokre. - Wsta� - kto� kopn�� Tombaka. Przypatruj�c si� z uwag� wszystkim Tombak zauwa�y�, �e Bulca nie by�o w�r�d obecnych. Za tym wysokim sta� drobny, zaro�ni�ty Bilig i trzyma� w gar�ci pistolet. Wszyscy chwil� milczeli, Ciszka rozchyli� wargi w u�miechu. - W porz�dku - rzek� Niemiec. - Schowaj pistolet do kieszeni, Bilig - nakaza� Ciszka i zdmuchn�� lamp� na biurku. - Mo�ecie odej��. Ten wysoki w kurtce u�a�skiej i Bilig odeszli w milczeniu. Za nimi Tombak z czapk� w r�ku. W�osy mia� zlepione od potu i krwi. Prawa powieka zasun�a oko. Zmienia� krok jak pijany, na ko�le odchrz�kn��. W skroniach ci�gle stuka�a krew. Krok za krokiem szed� ko�. Kto� przeszed� obok doro�ki. Tombak nie rozpozna�, kto to, ale na rogu 36 Korzeniowskiego podszed� ten cie� i powiedzia� chwyciwszy lejce: - Pos�uchaj, Tombak - d�wi�cza� m�ody g�os - ja ciebie znam. Jakby trzeba by�o si� gdzie� skry�... mo�na na ciebie liczy�? Ty wiesz, o co chodzi. M�g�bym co� ci da�. Zgadzasz si�? - Co mo�na powiedzie�... ale kto ty jeste�? - Bilig. - Ach, Bo�e! - Straszne bajki w ciemn� noc i wszystko to, co by�o zaduszone i ukryte, wysz�o chyba tej nocy na �wiat. - Co ty chcesz, odczep si�. Ja mam ju� tego wy�ej nosa. Mocnymi, twardymi r�koma odtr�ci� Biliga. Z tym kto� nadbieg� w ci�kich butach. Nagle buchn�� strza�. Cz�owiek uwik�any w b�yskach latarki skurczy� si� i bieg� przez jezdni� z kolanami pod brod�, potem jakby z wolna wyprostowa� si� na koniuszkach palc�w i pad� twarz� i piersi� na �cian� karczmy. Noc zacz�a si� troch� przerzedza�. S�ycha� by�o chwilami, �e ten, le��cy tam w ciemno�ci, szura� nogami. Ha�as armatni, kt�ry gdzie� na wschodzie wstrz�sa� ziemi�, pomiesza� si� ze skomleniem ps�w i biciem szyb w aptece. Ulice siad�y w mokrej mgle, wszystko dymi�o niebieskaw� wilgoci�. Szumia�y drzewa na Podcmentarnej, za wzg�rzami dudni�y armaty. Szames Buchsbaum, wolny od �wi�t i chasyd�w, spa� w wilgotnej sieni. Tombak nad ranem zapuka� w sosnowe drzwi. Z zapartym oddechem s�ucha� chrz�stu na pryczy. W izbie zegar, d�awi�c si� i terkocz�c blaszkami, wydzwoni� czwart� godzin�. S�ycha� by�o, jak stary Buchsbaum maca� w ciemno�ci �ciany. Otworzy�o si� bez szmeru zapadni�te skrzyd�o. - Cirla posz�a dzi� na wie� za chlebem i nie wr�ci�a. Pewnie tam nocuje. Ja sam z wnukami. 37 @- Jest bardzo �le - powiedzia� Tombak. - To znaczy? - Mo�e si� tu u ciebie zg�osi� kto� w sprawie Bemsteina. - Dlaczego Bemsteina? - Czy on mia� co� z tob�? Wczoraj albo przedwczoraj? - Mia�. - Krymina�ka niemiecka szykuje si� na niego. Trzeba uwa�a�, �eby si� tobie co� nie oberwa�o. - My�lisz, �e jest w tym co� powa�nego? - spyta� Buchsbaum. - Nu jo, cz�owieku. Mog� zabi�. Nie sied� nad Tal-mudem. Jak tylko za�wita, wyjd� sobie na cmentarz i sied� tam ca�y dzie�. Jadwiga gdzie� przytuli dzieci, mo�e na grz�dki zaprowadzi, do fasoli. Buchsbaum poda� mu ko�cist� r�k� i powiedzia� czystym, niskim basem: - Mo�na chwali� Boga, �e w niezmierzonej Swej �asce odst�pi� nieco Swego Majestatu cz�owiekowi. Nawet gdybym musia� uciec na cmentarz... to dam ci zna�. Nikomu nie pozwol� zniewa�a� ciebie. Dzi�kuj�. Wracaj do swoich. Tombak, nie �ci�gaj�c but�w, po�o�y� si� w stajni na otawie przegrodzonej od konia tyczkami. - Jestem tu - wyszepta� do psa - nie b�j si�. Pies wsun�� Tombakowi zimn� mord� za ucho i poliza� kark. - Zapomnijmy raz na zawsze. Kopn��em ciebie, ale teraz podrapi� troch� za uszami. Pies zwin�� si� w k��bek i siekn��. Ko� przedmuchiwa� po�ny obrok w ��obie, za stajni� szumia� �ciek. Tombak zw�cha� dym. Wyszed�. W blasku stan�y domki, pali�a si� cha�upa Bezkiszkiego. Stodo�a by�a pusta. Na toku le�a� zabity cz�owiek w ka�u�y, pe�no �lad�w ludzkich w plewie. Na czole zabitego trz�s� si� blask od bliskiej �uny. Nikt nie wo�a� ratunku. 38 Drzwi by�y lekko przymkni�te do sieni, w progu do izby sta�a Ksawera. - Gdzie ty si� podziewasz ca�� noc? - spyta�a. - Co si� tam sta�o? - pokaza� na po�ar. - Bezkiszkiego zabrali jacy� dwaj, a cha�up� podpalili. Wszed� do izby. Na pod�odze siedzia�a kobieta w koszuli, g�ow� po�o�y�a na sto�ku, ko�o niej sta�o dziecko, zal�k-ni�te, zbryzgane b�otem. Za piecem le�a�a bez pami�ci �ona Bezkiszkiego, wyci�gni�ta jak d�uga, z zamkni�tymi oczyma. Podnios�a si�, kiedy wszed� Tombak, skoczy�a do �ciany i pocz�a krzycze� jak do obcego: - Czego chcecie! Nie ma Chaskla! Tombak, trzymaj�c si� �ciany, zamierza� podej�� do niej i uspokoi�, ale nie m�g� usta� na nogach. Powiedzia� s�abym g�osem: - Uspok�j si�. Pobadaj� i puszcz�. We�, Ksawera, dwa wiadra wody i postaw przed progiem. Ubierz si� i patrz za watr�. Ale po chwili wsta�, znalaz� wiadra, przyni�s� wody, wzi�� siekier� i stan�� na progu. Jaki� obcy w kurtce i wysokich butach wszed� na podw�rze od ogr�dka Szeruckiej. - Nikt t�dy nie bieg�? - spyta�. Tombak przypomnia� sobie, �e gdzie� go ju� widzia� tej nocy, i �eby si� pozby�, powiedzia�: - Tak, pobieg� kto� tam przed chwil�. Tam, na cmentarz. - A co mo�esz powiedzie� o ksi�dzu Ba�czyckim? - Ksi�dz Ba�czycki jest gruby, ma ci�ki platfus, lubi konie. - A �yd�w lubi? - Kto to mo�e wiedzie�. - Czy nie przejecha�by� si� z nami do niego? - To ka