2449
Szczegóły |
Tytuł |
2449 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2449 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2449 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2449 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEVE PERRY
OBCY
MROWISKO
T�umaczy�:
Waldemar Pietraszek
Wydawnictwo "ORION"
Kielce 1994
Tytu� orygina�u ALIENS: EARTH HIVE
All rights reserved
Copyrights (c) 1992 by Twentieeth Century Fox Film Corporation
Aliens TM (c) 1992 by Twentieeth Century Fox Film Corporation
Cover art copyrights (c) 1992 Dennis Beauvais
Redaktor techniczny:
Artur Kmiecik
Wszystkie prawa zastrze�one
For the Polish edition:
Copyrights (c) by: Wydawnictwo "ORION" Kielce
"Zabawne my�le�, �e Bestia jest czym�, co m�g�by� upolowa� i zabi�..."
� William Golding W�adca much
Dianie po raz kolejny;
I Patowi Dupre, by�emu harfi�cie
Orkiestry Symfonicznej z Denver,
Kt�remu zawdzi�czam uratowanie
mej duszy podczas hippisowskiej jesieni
1970 roku w Baton Rouge
1.
Nawet we wn�trzu swego grubego skafandra Billie mog�a wyczu� zimno nocy docieraj�ce do cia�a. Owszem, pe�zacz os�ania� przed lodowatym wiatrem i mog�y zabra� ze sob� jeden z przeno�nych piecyk�w udaj�c, �e to ognisko, ale mimo to ci�gle by�o zimno. Zrobi�y wszystko co mog�y. Na planecie Ferro nie by�o ani kawa�ka drewna. Nawet gdyby by� jaki�, to z pewno�ci� nie do spalenia. Drewno by�o w tym �wiecie wi�cej warte ni� platyna o takiej samej masie. Nierealne by�o nawet my�lenie o takim marnotrawstwie.
Mro�ny wicher skowycza� jak jaka� nieszcz�liwa poczwara i ci�gle uderza� swymi podmuchami w przysadzist� bry�� pe�zacza. Czasem jego pie�� przechodzi�a w przeci�g�y gwizd, gdy powietrze pada�o pomi�dzy g�sienice traktora. Powstawa�y przy tym zupe�nie niesamowite d�wi�ki. Przez przetaczaj�ce si� po niebie grube chmury b�yska�y gwiazdy, jaskrawe punkciki na tle �miertelnie czarnej kurtyny, kt�re l�ni�y jak diamenty o�wietlone �wiat�em lasera. Nawet bez chmur panowa� tu mrok; Ferro nie mia�a ksi�yc�w.
No c�. Nie by�o tu zbyt wygodnie, ale przynajmniej one trzy w ca�ej kolonii nie mia�y nic do zrobienia i nudzi�y si� �miertelnie.
- Fajnie - odezwa�a si� Mag - Co jeszcze mo�emy zrobi�? Zjad�y�my ju� nasze zapasy, �piewa�y�my g�upie piosenki o ko�ku i zaj�cu w morzu. Koniec zabawy, Carly.
Maj�c dwana�cie lat, Mag by�a o rok m�odsza ni� Billie i Carly, i zawsze mia�a na ustach jak�� cierpk� uwag�.
Billie wstrz�sn�a si� wewn�trz skafandra.
- No tak, sprytny m�d�ku, co jeszcze by�o na tym starym dysku o biwaku w terenie?
Jak si� zamkniecie, g�upie kwoki, to wam powiem.
Mag chwyci�a si� za serce.
- Och, zab�jco spryciarzy - j�kn�a - Trafi�a� mnie.
- Zwykle opowiada si� historyjki - zakomunikowa�a Carly, ignoruj�c zupe�nie wyg�upy kole�anki - O duchach, potworach i takie tam g�wna.
- Wspaniale - stwierdzi�a Mag - Opowiedz nam jak��.
Carly zacz�a snu� opowie�� o wampirach i upiorach. Billie wiedzia�a, �e jest to �ci�gni�te ze starego filmu. Jednak co innego ogl�da� obraz wideo, siedz�c sobie w ciep�ej kabinie, a co innego, gdy siedzi si� tutaj, z dala od G��wnego Budynku, pod go�ym niebem, w ciemno�ciach. Brrr.
Uderzenia wiatru dotar�y na kr�tk� chwil� do nich i sypn�y piaskiem. Potem ucich�y. Dok�adnie w momencie, gdy Carly dotar�a do kulminacyjnego punktu swego opowiadania.
- ... i ka�dego roku jeden z tych, kt�rzy prze�yli t� straszn� noc stawa� si� ob��kany. A teraz... Kolej na mnie!
Mag i Billie podskoczy�y, gdy Carly raptownie pochyli�a si� ku nim. Potem wszystkie zacz�y chichota�.
- Hej, Mag. Twoja kolej.
- No tak. W porz�dku. To by�a ta stara czarownica. No, wiecie...?
W po�owie jej opowiadania zacz�y spada� drobne od�amki lodu. Jeden z nich musia� trafi� w przew�d grzejnika, bo ten nagle rozjarzy� si� i zgas�. Gdy p�omienie znik�y jedynym �r�d�em �wiat�a pozosta� ciek�okrystaliczny ekran pe�zacza. Noc opad�a na dziewczynki, a zimno i ciemno�ci jakby zg�stnia�y. G��wny Budynek by� daleko. Znowu zacz�� pada� grad. Billie wstrz�sn�a si� nie tylko z powodu zimna.
- O, rany. Popatrzcie. M�j ojciec znowu b�dzie marudzi�, �e zniszczyli�my ten ogrzewacz. - stwierdzi�a Mag - Wracam do pe�zacza.
- No, dalej. Ko�cz swoj� bajeczk�.
- Wybaczcie. Zaraz odpadn� mi uszy.
- Dobra. Ale musimy jeszcze pozwoli� opowiedzie� co� Billie.
Carly skin�a na kole�ank�.
- Twoja kolej.
- My�l�, �e Mag ma racj�. Chod�my do �rodka.
- Hej, Billie. Nie r�b z nas idiotek.
Dziewczynka wzi�a g��boki oddech i wydmuchn�a wielki k��b bia�ej pary. Przypomnia�y jej si� sny. "Chcecie czego� przera�aj�cego? W porz�dku."
- Dobrze. Opowiem wam co�. To by�y... to by�y takie stwory. Nikt nie wiedzia� sk�d pochodzi�y, lecz pewnego dnia zjawi�y si� na planecie Rim. By�y koloru czarnego szk�a, mia�y trzy metry d�ugo�ci i z�by d�ugie jak wasze palce. Zamiast krwi w ich �y�ach p�yn�� kwas. Gdyby�cie zrani�y jednego z nich, a krew prysn�aby na was, wypali�aby wam dziury a� do ko�ci. Tak naprawd� to nie mo�na ich by�o zrani�, bo ich sk�ra by�a twarda jak pancerz statku mi�dzygwiezdnego.
Wszystko co umia�y robi� to jedzenie i rozmna�anie si�. By�y jak wielkie, gigantyczne �uki. Mog�y wtargn�� wsz�dzie. Ich z�by by�y twarde jak diament.
- O, kurcz� - westchn�a Carly.
- Gdyby was schwyta�y i zabi�y od razu, mia�yby�cie szcz�cie - ci�gn�a Billie - One stara�y si� nie zabija� od razu i to by�o gorsze ni� �mier�. Wciska�y w ciebie swoje poczwarki. Przez prze�yk. I to ich dziecko ros�o w �rodku a� do momentu, kiedy mia�o wystarczaj�co mocne z�by, �eby wygry�� sobie drog� na zewn�trz. Przez twoje mi�nie i ko�ci. Po prostu wy�era�y ci dziur� we wn�trzno�ciach...
- Jezu! - krzykn�a Carly.
Mag po�o�y�a r�k� na piersi.
Billie czeka�a na jej ironiczn� uwag�, lecz Mag odezwa�a si� z wysi�kiem:
- Nie... czuj� si� zbyt dobrze...
- No, Mag - odezwa�a si� Carly - to tylko zmy�lona historia.
- Nie... nie... och, m�j �o��dek...
Billie prze�kn�a �lin�. Gard�o mia�a wyschni�te na wi�r.
- Mag?
- Ooo... to boli!
Dziewczynka uderzy�a si� w klatk� piersiow� jakby usi�owa�a j� roztrzaska�. Nagle jej skafander wybrzuszy� si� w miejscu, gdzie znajdowa� si� splot s�oneczny. Wygl�da�o to jak pi�� usi�uj�ca wydosta� si� spod ubrania. Materia� zatrzeszcza�.
- Aaaa...! - krzyk Mag sp�yn�� na Billie.
- Mag! Nie! - Billie wsta�a i cofn�a si� do ty�u.
Wsta�a te� Carly. Podesz�a do Mag.
- Co to jest?
Skafander ponownie zatrzeszcza�. Nagle p�k�. Fontanna krwi bluzn�a na zewn�trz. Wytrysn�y strz�pki cia�a, a w�opodobny stw�r rozmiar�w ramienia cz�owieka b�ysn� ostrymi jak ig�y z�bami. Powoli wysuwa� si� z cia�a umieraj�cej dziewczynki.
Carly wrzasn�a. Nagle g�os jej si� za�ama�. Usi�owa�a uciec, ale monstrum wystrzeli�o z Mag w jej kierunku z pr�dko�ci� rakiety. Straszliwe z�by zatrzasn�y si� na krtani Carly. W �wietle gwiazd krew wygl�da�a na czarn�. Krzyk zaatakowanej przeszed� w rz�enie.
- Nie! - krzycza�a Billie - Nie! To by� sen! To nieprawda! Tego nie by�o! Nie...!
Billie zbudzi�a si� z krzykiem.
Pochyla� si� nad ni� lekarz. Le�a�a na ��ku ci�nieniowym i pole si�owe przytrzymywa�o j� delikatnie jak wielka, czu�a r�ka. Szarpn�a si�, ale im gwa�towniej to robi�a tym silniejsze stawa�o si� pole.
- Nie!
- Spokojnie, Billie, spokojnie! To tylko sen! Ju� dobrze, wszystko w porz�dku!
Oddech zmieni� si� w posapywanie. Serce jej wali�o i �atwo mog�a wyczu� pulsowanie w skroniach. Popatrzy�a na Doktora Jerrina. Rozproszone �wiat�o ukazywa�o sterylnie bia�e �ciany i sufit centrum medycznego. Tylko sen. Jak zawsze sen.
- Dam ci troch� soporyfitu... - zacz�� lekarz.
Potrz�sn�a g�ow�. Pole ��ka pozwoli�o na taki ruch.
- Nie. Nie trzeba. W porz�dku.
- Jeste� pewna?
Mia� mi�� twarz. By� dostatecznie stary by by� jej dziadkiem. Leczy� j� od lat odk�d tylko przyby�a na Ziemi�. Z powodu sn�w. Nie zawsze by�y takie same. Zwykle �ni�a o planecie Rim, o �wiecie, w kt�rym si� urodzi�a. Min�o ju� trzyna�cie lat odk�d katastrofa j�drowa zniszczy�a koloni� na Rim i prawie dziesi�� lat od wyjazdu z Ferro. Ci�gle prze�ladowa�y j� koszmary porywaj�c j� w dziki i niekontrolowany galop przez d�ugie noce. Leki nie skutkowa�y. Rozmowy, hipnoza, biologiczne sprz�enie zwrotne, syntetyzacja fal m�zgowych - nic nie pomaga�a.
Nic nie mog�o powstrzyma� tych sn�w.
Lekarz pozwoli� jej wsta� i podej�� do umywalki. Umy�a twarz. Lustro pokaza�o jej jak wygl�da. By�a �redniego wzrostu, szczup�a i silna. Nie na darmo sp�dza�a tyle czasu w sali �wicze�. W�osy, zwykle kr�tko obci�te, teraz si�ga�y ramion. Ich blado br�zowy kolor przypomina� prawie popi�. Bardzo jasne, b��kitne oczy patrzy�y z nad prostego nosa, a usta by�y jak w�osy - nieco przydu�e. Nie by�a to brzydka twarz, lecz nie taka, �eby przej�� przez pok�j dla lepszego widoku. Niebrzydka, ale naznaczona przekle�stwem. Jaki� b�g musia� wzi�� j� na oko. Billie chcia�aby wiedzie� dlaczego.
- Na Budd�, s� wsz�dzie wok� nas! - rykn�� Quinn.
Wilks poczu� jak pot sp�ywa mu po kr�gos�upie pod zbroj� z "paj�czego jedwabiu". �wiat�o by�o za s�abe i ci�ko by�o dostrzec co dzia�o si� wok�. Lampa na he�mie by�a g�wno warta. Podczerwie� te� nie bardzo by�a przydatna.
- Przesta� pieprzy�, Quinn! Uwa�aj na sw�j odcinek i wszystko b�dzie w porz�dku!
- Nie pieprz Kap, dosta�y Siera!
To by� Jasper, jeden z komandos�w. By�o ich tu dwunastu w ich oddziale. Zosta�o czterech.
- Co mamy robi�?
Wilks otacza� ramieniem dziewczynk�, w d�oni trzyma� karabin. Dzieciak wrzeszcza�.
- Spokojnie, kochanie - powiedzia� - B�dzie dobrze. Wr�cimy na statek, wszystko b�dzie dobrze.
Ellis, os�aniaj�cy ty�y, zaj�cza� w swahili:
- Ludzie, ludzie, czym one s�, do diab�a?
By�o to retoryczne pytanie. Nikt tego nie wiedzia�.
Ciep�o owion�o kaprala. Powietrze by�o przesycone zapachem jaki wydaje padlina zbyt d�ugo le��ca na s�o�cu. Tam, gdzie stwory przesz�y do wn�trza przez �ciany, g�adki, niezniszczalny plastik pokryty by� czarniaw� substancj�. Wygl�da�o to jakby jaki� szalony rze�biarz pokry� �ciany p�tlami wn�trzno�ci. Poskr�cane �cianki by�y tak twarde jak plaston, ale przybysze rozgrzali je jakim�, by� mo�e organicznym, �rodkiem. Teraz by�o tu jak we wn�trzu pieca, tylko wilgotniej.
Za plecami ponownie odezwa� si� karabin Quinna. Odg�os wystrza��w dotar� do uszu Wilksa jak st�umione echo.
- Quinn!
- Za nami jest pe�no tego g�wna, Kap!
- Strzelaj, �eby trafi� - rozkaza� kapral - Tylko tripletami! Nie mamy do�� amo by j� traci� na ci�g�y ogie�!
Dalej, z przodu, korytarz rozga��zia� si�, lecz drzwi ci�nieniowe opad�y i zablokowa�y obydwa wyj�cia. B�yskaj�ce �wiat�o, sygna� d�wi�kowy i komputerowy g�os ostrzega�y, �e reaktorowi zagra�a stopienie.
Musieli przebi� si� na zewn�trz i to szybko, �eby nie zaszlachtowa�y ich te bestie. Mogli te� zamieni� si� w radioaktywny popi�. Pieprzony wyb�r.
- Jasper, trzymaj dzieciaka.
- Nie! - krzykn�a dziewczynka.
- Musz� otworzy� drzwi - powiedzia� Wilks - Jasper zaopiekuje si� tob�.
Czarny komandos zbli�y� si� i chwyci� dziecko. Przytuli�o si� do niego jak ma�a ma�pka do matki.
Kapral odwr�ci� si� do drzwi. Odpi�� od pasa sw�j plazmowy miotacz, wycelowa� i nacisn�� spust. Bia�e ostrze plazmy zab�ys�o na d�ugo�� ramienia. Skierowa� je dok�adnie na rygiel i poruszy� w jedn� i drug� stron�. Zamek zrobiono z potr�jnie polimeryzowanego w�gla, ale nie by� zaprojektowany by oprze� si� temperaturze wn�trza gwiazdy. W�giel, bulgocz�c stopi� si� i �ciek� jak woda.
Drzwi otworzy�y si�.
Za nimi sta�o monstrum. Pochyli�o si� nad Wilksem, d�ugi, uz�biony bicz wysun�� si� z potwornej paszczy. �lina ocieka�a ze szcz�k jak stru�ki galarety.
- O, kurwa - komandos rzuci� si� w prawo i instynktownie przesun�� strumie� plazmy. Cienka jaj linia trafi�a w szyj� stwora, kt�ra wygl�da�a na zbyt cienk� by nosi� niemo�liwie wielk� g�ow�. Jak co� takiego mog�o w og�le sta�? To nie mia�o �adnego sensu...
Obce stworzenie by�o pot�ne, ale plazma jest wystarczaj�co gor�ca by topi� diamenty. G�owa odpad�a i potoczy�a si� na pod�og�. Ci�gle pr�bowa�a ugry�� Wilksa, szcz�ki ci�gle ocieka�y �lin� i k�apa�y na niego. Nawet nie by�o wiadomo, czy to co� jest martwe.
- Rusza� si�! I uwa�ajcie, ten cholerny stw�r jest ci�gle niebezpieczny!
Jasper wrzasn��.
- Jasper! Co jest!
Jeden z potwor�w dopad� go i zmia�d�y� mu g�ow� tak, jak kot robi to z mysz�. Dziewczynka...!
- Wilks! Na pomoc! Pomocy!
Inne monstrum chwyci�o dziecko i odchodzi�o z nim.
Kapral odwr�ci� si� i wycelowa� bro�. U�wiadomi� sobie nagle, �e je�eli trafi, prysznic z kwasu mo�e zabi� dziewczynk�. Widzia� ju� jak ta krew po�ar�a pancerz, kt�ry m�g� wytrzyma� zimno pustki kosmicznej. Obni�y� luf� i wycelowa� w nogi potwora. Nie b�dzie m�g� biec, je�eli nie b�dzie mia� st�p...
Korytarz by� pe�en stwor�w. Quinn le�a� rozpruty, jego karabin ci�gle strzela� automatycznym ogniem. Przeciwpancerne i burz�ce �adunki rozrywa�y monstra, trafia�y w �ciany. W powietrzu unosi� si� smr�d spalenizny...
Ellis przebija� si� swym miotaczem i strumie� ognia wype�nia� korytarz, odbijaj�c si� od obcych i sp�ywaj�c po �cianach...
- Na pomoc! - krzycza�a dziewczynka - Prosz�, pom�cie mi!
O, Bo�e!
- Nie!
Wilks obudzi� si�. Pot pozlepia� mu w�osy i sp�ywa� po czole do oczu. Ubranie mia� mokre. O rany.
Usiad�. Ci�gle by� w celi, na w�skiej pryczy. Ciemne, plastikowe �ciany tkwi�y na swoich miejscach.
Drzwi otworzy�y si� cicho. Sta� w nich robot-stra�nik. Dwa i p� metra wysoki, porusza� si� na g�sienicach. Teraz po�yskiwa� w �wietle wi�ziennego korytarza. Elektroniczny g�os odezwa� si� do wi�nia:
- Kapral Wilks! Baczno��!
Wilks przetar� oczy. Nawet wojskowy dryl razem z ca�ym jego poczuciem bezpiecze�stwa nie potrafi� uwolni� go od koszmar�w.
Nic nie powstrzyma tych sn�w.
- Wilks!
- Co tam?
- Do raportu w WOJKOM.
- Pieprz� to, blaszana g��wko. Dosta�em jeszcze dwa dni.
- Sam tak chcia�e� - powiedzia�a maszyna - Twoi wysoko postawieni przyjaciele my�l� inaczej. Najwy�sze czynniki chc� ci� widzie�.
- Co za wysoko postawieni przyjaciele?
Jeden z innych wi�ni�w, t�u�cioch z Beneres, odezwa� si�:
- Jacy przyjaciele?
Wilks gapi� si� na robota. Dlaczego chc� go widzie�? Za ka�dym razem gdy szar�e zaczyna�y gr�, oznacza�o to k�opoty dla �o�nierza. Poczu� jak skr�caj� mu si� wn�trzno�ci i nie by�o to uczucie jak po lekach. Cokolwiek to by�o, nie by�o dobre.
- Idziemy, komandosie - powiedzia� stra�nik - Mam dostarczy� ci� do WOJKOMu jak najszybciej.
- Pozw�l mi najpierw wzi�� prysznic i troch� si� ogarn��.
- Za�atwione odmownie. Powiedzieli "jak najszybciej".
Blizna po poparzeniach pokrywaj�ca mu lewa po�ow� twarzy zacz�a nagle sw�dzie�. Cholera! Nie tylko �le, ale naprawd� fatalnie.
Czego oni od niego chc�?
2.
Ziemi� okr��a�o mn�stwo odpad�w.
W ci�gu setki lat od czasu, kiedy zosta� wystrzelony pierwszy satelita, beztroscy astronauci i za�ogi bud�w kosmicznych gubili �ruby, narz�dzia i inne cz�ci wyposa�enia. Mniejsze rzeczy potrafi�y porusza� si� z pr�dko�ci� wzgl�dn� pi�tnastu kilometr�w na sekund� i mog�y wybi� ca�kiem niez�� dziur� w ka�dym materiale o g�sto�ci mniejszej ni� g�sto�� pe�nego opancerzenia, a to dotyczy�o tak�e statk�w podr�uj�cych z lud�mi. Nawet odprysk farby m�g� spowodowa� wgniecenie uderzaj�c w g�adk� pow�ok�. Chocia� by�y niebezpieczne dla statk�w, ma�e przedmioty spala�y si� na polu ochronnym. Oczywi�cie by�y to pozosta�o�ci po dzia�aniu specjalnych robot�w, kt�re wszyscy nazywali odkurzaczami.
Czasem powstawa�o realne niebezpiecze�stwo, �e jaka� wielka rzecz spadnie na ziemi�. Kiedy�, na Big Island, spad�a cz�� konstrukcji statku i zabi�a sto tysi�cy os�b oraz spowodowa�a, �e kawa Kona sta�a si� niezwyk�� rzadko�ci�. Z powodu tego i podobnych mu incydent�w kto� w ko�cu zrozumia� jakim problemem s� �mieci na orbicie. Zosta�o ustanowione prawo, �e wszystkie odpady wi�ksze od cz�owieka maj� by� odnajdywane i usuwane. Zosta�a do tego powo�ana nowa agencja, organizacyjne prace trwa�y kr�tko i instytucja ju� istnia�a.
Z tego to powodu patrolowiec Stra�y Wok�ziemskiej Dutton wisia� zawieszony na orbicie nad P�nocn� Afryk�. �wiat�o gwiazd migota�o na jego borowo-w�glowej pow�oce, a jego za�oga z�o�ona z dw�ch ziewaj�cych m�czyzn zamierza�a w�a�nie sprowadzi� wrak statku kosmicznego. Komputer kontroli uszkodze� zakomunikowa� w�a�nie, �e znalezisko mo�e rozpa�� si� lada moment i dlatego trzeba je natychmiast sprawdzi�.
Istnia�a mo�liwo��, �e kto� m�g� tam obozowa� i po wybuchu rozpad�by si� na kawa�eczki wystarczaj�co ma�e dla kosmicznego odkurzacza.
- Pr�bnik gotowy do akcji - powiedzia� Ensign Lyie.
Siedz�cy obok kapitan patrolowca, komandor Barton, skin�� g�ow�.
- Stan gotowo�ci... - wystrzeli� pr�bnik.
Lyle dotkn�� tablicy kontrolnej.
- Pr�bnik wystartowa�. Telepomiar zielony. Wizja w��czona. Sensory dzia�aj�. Spalanie jednosekundowe.
Male�ki statek robota pomkn�� ku porzuconemu w przestrzeni frachtowcowi. Nieustannie przesy�a� informacje do pozostaj�cego coraz dalej patrolowca.
- Mo�e jest za�adowany platyn� - odezwa� si� Lyle.
- Pewnie. Mo�e tez deszcz leje na Ksi�ycu.
- O co ci chodzi, Bar? Nie chcia�by� by� bogaty?
- Jasne. I chcia�bym te� sp�dzi� dziesi�� lat na zes�aniu, walcz�c z potworami. Chyba, ze znasz spos�b jak wy��czy� niebiesk� skrzynk�.
Lyle za�mia� si�. Niebieska skrzynka nagrywa�a wszystko co dzia�o si� na patrolowcu oraz wszystkie wyniki pr�b. Nawet gdyby znaleziony statek by� pe�en platyny, nie by�o sposobu, �eby ukry� to przed Dow�dztwem. A oficerowie stamt�d nie znali okoliczno�ci �agodz�cych.
- Nie. Nie znam. Ale gdyby�my mieli par� milion�w kredytek, mo�na �atwo by wynaj�� kogo�, kto zna.
- Oczywi�cie. Twoj� matk� - skwitowa� Barton.
Lyle zerkn�� na p�aski ekran komputera. By� to tani sprz�t. Marynarka mia�a w pe�ni holograficzne maszyny, lecz Stra� ci�gle musia�a pos�ugiwa� si� przestarza�ymi wyrobami z Sumatry. Pr�bnik w��czy� hamowanie, zbli�aj�c si� do wraku.
- No i prosz�. Co my tu mamy?
Barton chrz�kn��.
- Popatrz na w�az. Jest wybrzuszony na zewn�trz.
- My�lisz, �e by�a eksplozja? - spyta� Lyle.
- Nie wiem. Otw�rzmy t� puszk�.
Lyle uderzy� kilka razy w klawiatur�. Z pr�bnika wysun�� si� uniwersalny przyrz�d i znikn�� w zamku w�azu.
- Nie mamy szcz�cia. Zamek jest uszkodzony - zauwa�y� Lyle.
- Nie jestem �lepy. Widz� to. Wysad� go.
- Miejmy nadziej�, �e wewn�trzna klapa jest zamkni�ta.
- No, dalej. Ten kawa� z�omu kr��y tutaj od co najmniej sze��dziesi�ciu lat. Ktokolwiek znajdowa�by si� w �rodku, zmar�by ze staro�ci. Wewn�trz nie ma w og�le powietrza i je�eli jakim� cudem kto� jest w domu, to i tak siedzi w pojemniku przetrwalnikowym. Poza tym, minie oko�o trzydziestu minut zanim ci�nienie spadnie krytycznie. Wysadzaj.
Lyle wzruszy� ramionami. Dotkn�� klawiatury.
Pr�bnik przyczepi� ma�y �adunek wybuchowy do w�azu i wycofa� si� o kilkaset metr�w. Wybuch b�ysn�� w ca�kowitej ciszy i klapa w�azu otworzy�a si�.
- Puk, puk. Jest kto� w domu?
- Zobaczymy. I spr�buj nie straci� tym razem pr�bnika.
- To nie by�a moja wina - broni� si� Lyle - Jeden z silnik�w hamuj�cych by� w��czony.
- To ty tak m�wisz.
Statek-robot wsun�� si� przez otwarty w�az do wn�trza porzuconego statku.
- Wewn�trzna klapa otwarta.
- Dobrze. Nie tra�my czasu. Do �rodka.
Halogeny pr�bnika zab�ys�y, gdy wp�yn�� do wn�trza. Na ekranie komputera pojawi� si� alarm o ska�eniu radioaktywnym.
- Troch� tam gor�co - mrukn�� Lyle.
- Tak, mam nadziej�, �e lubisz dobrze przypieczone tosty.
- Mmm. My�l�, �e ktokolwiek tam jest, zmieni� si� ju� w grzank�. Musimy wyk�pa� pr�bnik, gdy wr�ci.
- Jezu Chryste, popatrz na to! - powiedzia� Burton.
"To" by�o cz�owiekiem przep�ywaj�cym tu� przed pr�bnikiem. Wysokie promieniowanie zabi�o bakterie, kt�re mog�yby roz�o�y� cia�o, a ch��d zakonserwowa� wszystko, co pr�nia wyssa�a. M�czyzna wygl�da� jak suszona �liwka. By� nagi.
- O, Bo�e - j�kn�� Lyle - No, sprawd�my t� �cian� z nim.
Dotkn�� kilku klawiszy i obraz poja�nia� i powi�kszy� si�. Co� by�o napisane na g�adkiej pow�oce. Br�zowe litery g�osi�y: ZABI�O NAS WSZYSTKICH.
- Cholera, czy to zosta�o napisane krwi�? Wygl�da moim zdaniem na krew.
- Chcesz zrobi� analiz�?
- Nigdy w �yciu. Trafi� nam si� niez�y statek.
Lyle przytakn��. S�yszeli ju� o takich przypadkach. Mieli nadziej�, �e nigdy nie przyjdzie im otwiera� podobnego. Kto� traci� zmys�y i zabija� wszystkich na pok�adzie. Otwiera� wyj�cie i pozwala� by powietrze uciek�o na zewn�trz, albo wype�nia� ca�y statek promieniowaniem, jak by�o w tym przypadku. Szybka, albo powolna �mier�, ale �mier�. Nieodwo�alna. Lyle wstrz�sn�� si�.
- Odszukaj terminal i zobacz czy mo�na dotrze� do pami�ci statku. Pomiary zrobimy tutaj.
- Je�eli tylko baterie s� dobre. Oops. Popatrz na miernik.
- Widz�. Nie bardzo wierz�, ale tak jest. Nikt nie m�g�by prze�y�. Nawet w pe�nym ubraniu przeciwradiacyjnym ugotowa�by si�.
- No, jest. To zwyk�y transportowiec.
Ma�y, przysadzisty robot le�a� rozci�gni�ty na pod�odze.
- Musieli�my go obudzi�, kiedy wysadzali�my drzwi.
- Tak, pewnie tak. Dawaj pami��.
Pr�bnik przesun�� si� do tablicy kontrolnej.
- Diabli. Patrz na te dziury. Sp�jrz jak co� roztopi�o plastik. Promieniowanie tego nie zrobi�o, prawda?
- Kto wie? Czy to wa�ne? Po prostu zabierz pami�� i �ci�gaj pr�bnik z powrotem. Wysadzamy tego frajera. Mam dzi� wieczorem randk� i nie chc� si� sp�ni�.
- Ty tu dowodzisz.
Pr�bnik pod��czy� si� do urz�dzenia kontrolnego. Zasilanie statku prawie zanik�o, ale by�o wystarczaj�ce do skopiowania pami�ci.
- Popatrzmy - odezwa� si� Lyle - mamy tu na ekranie identyfikator statku.
- �adna niespodzianka - powiedzia� Burton - Reaktor pi�tego typu, d�ugo w g��bokiej przestrzeni, s�abe os�ony, prawie martwe j�dro. Nic dziwnego, �e urz�dzili sobie tak� maj�wk�. Tak musia�o by�. Zamie� to w ma�e s�oneczko. Po�lij 10-CA i wracamy do domu.
Lyle dotkn�� ponownie kilku klawiszy. Pr�bnik umie�ci� ma�y �adunek nuklearny na �cianie pomieszczenia, w kt�rym si� znajdowa�.
- Dobra. Trzy minuty do... O, cholera!
Ekran zgas�.
- Co zrobi�e�?
- Nic nie zrobi�em. Przesta�a dzia�a� kamera.
- Prze��cz si� do pami�ci. Stracili�my kolejny pr�bnik i Stary prze�uje nasze dupy na miazg�.
Lyle wcisn�� guzik. Komputer przej�� kontrol� nad pr�bnikiem. Od tej chwili ka�dy centymetr trajektorii lotu by� zapisywany w pami�ci i pr�bnik m�g� by� sprowadzony z powrotem na statek.
- To proste - w chwil� p�niej powiedzia� Lyle - spali� wi�cej paliwa ni� powinien.
- Mo�e natkn�� si� na co� opuszczaj�c wrak. Niewa�ne.
Zadokowa�. Zewn�trzny w�az otwarty. Niech no spojrz� dlaczego ten dupek zachowa� si� tak nie�adnie - do�wiadczone palce Lyle'a pobieg�y po klawiaturze.
- O, Jezu! - powiedzia� Barton.
Lyle. Spojrza�. Co to by�o do diab�a? Jaka� rzecz siedzia�a na pr�bniku. Wygl�da�a jak gad, nie, jak gigantyczny �uk. Chwileczk�, to m�g� by� rodzaj ubioru. Nie by�o sposobu, �eby prze�y� w pr�ni bez �adnej os�ony...
- Zamknij w�az! - wrzasn�� Barton.
- Za p�no! To jest ju� w �rodku.
- Zatop grod�! Wypompuj powietrze! Wyrzu� to na zewn�trz przez te pieprzone drzwi!
D�wi�czne uderzenie przebieg�o wibracj� przez ca�y statek. Jakby m�otek uderzy� w metal.
- To pr�buje otworzy� wewn�trzny w�az!
Lyle uderza� w klawisze jak szaleniec.
- Antyrad wype�ni� grod�! W��czone pompy ss�ce!
Ci�gle s�ycha� by�o uderzenia.
- Spokojnie, spokojnie. Nie wpadajmy w panik�. Nie mo�e si� dosta� do �rodka. Nikt nie przejdzie przez borowo-w�glowy w�az u�ywaj�c do tego go�ych r�k!
Co� rozdar�o si�. Co� g�o�no zad�wi�cza�o. Potem rozleg� si� odg�os najbardziej przera�aj�cy astronaut�: powietrze ucieka�o ze statku.
- Zamknij zewn�trzny w�az, na mi�o�� bosk�!
Lecz ci�nienie powietrza wyrwa�o Lyle'a z fotela. Kabina wype�ni�a si� fruwaj�cymi rzeczami, kt�re by�y wysysane ku tylnej cz�ci patrolowca. Pi�ra �wietlne, fili�anki i kolorowe magazyny miota�y si� dziko. Pochyli� si� nad tablic� kontroln� i wcisn�� guzik alarmu.
Barton, tak�e na wp� wyci�gni�ty ze swego stanowiska, usi�owa� dosi�gn�� czerwonego guzika, lecz zamiast tego wcisn�� przycisk, kt�ry spowodowa� wy��czenie kontroli komputera. Statek przeszed� na r�czne sterowanie.
Ci�nienie w kabinie spad�o niemal do zera. Dziura wielko�ci w�azu cholernie szybko pozbawi�a statek powietrza. Oczy Lyle'a wysz�y z orbit i zacz�y krwawi�. Odpad�a mu jedna z ma��owin usznych. Wrzeszcza� z b�lu, ale oszuka� przycisk kontroluj�cy zewn�trzn� klap�.
- Mam go! Mam go!
W�az zamkn�� si�. W��czy�y si� awaryjne zbiorniki powietrza. Zwi�kszona grawitacja wcisn�a dw�jk� m�czyzn w siedzenia.
- Cholera! Cholera! - powtarza� Barton.
- Ju� w porz�dku, w porz�dku. Zamkni�te!
- Kontrola Stra�y Wok�ziemskiej, tu patrolowiec Dutton! - zacz�� Barton - Mieli�my wypadek!
- Och, nie! Cz�owieku! - krzykn�� Lyle.
Komandor odwr�ci� si� gwa�townie.
Stw�r sta� opodal.
Mia� z�by. Ruszy� ku nim. Wygl�da� na g�odnego.
Barton pr�bowa� wsta�, upad� i uderzy� przycisk startu. Statek ci�gle by� na sterowaniu r�cznym. Silniki odpali�y.
Przyspieszenie rzuci�o potworem w ty� i wcisn�o Lyle'a i Bartona w fotele. Mimo, �e oni nie mogli si� nawet poruszy�, stw�r jako� potrafi� wsta�.
To by� koszmar. Nie mog�o to wydarzy� si� na jawie.
Pasy bezpiecze�stwa rozerwa�y si�, gdy monstrum wyrwa�o Lyle'a z siedzenia. Szponiaste r�ce zacisn�y si� na jego ramionach. Trysn�a krew. Bestia otworzy�a paszcz� i wysun�o si� z niej co� na kszta�t w�a. Ruch by� tak szybki, �e Barton ledwo m�g� dostrzec co to jest. W�� wkr�ci� si� w g�ow� ofiary jakby czaszka by�a zrobiona z kitu. Krew i m�zg rozprysn�y si� woko�o. Lyle krzykn� w ostatecznym przera�eniu.
Patrolowiec, ci�gle przyspieszaj�c, skierowa� si� prosto w stron� radioaktywnego wraka.
Monstrum wyci�gn�o sw� diabelsk� rzecz z czaszki Lyle'a. Wywo�a�o to mlaszcz�cy d�wi�k jakby kto� wyci�gn�� stop� z b�ota. Bestia odwr�ci�a si� do Bartona. Ten wci�gn�� powietrze by krzykn��, lecz g�os nigdy nie wydosta� si� z jego krtani...
W tym samym momencie patrolowiec uderzy� w porzucony transportowiec i... nast�pi�a eksplozja bomby zostawionej przez pr�bnik.
Obydwa statki zosta�y zniszczone w wyniku wybuchu. Niemal wszystko zmieni�o si� w drobny py� zd��aj�cy po wyd�u�onej spirali ku S�o�cu.
Wszystko z wyj�tkiem niebieskiej skrzynki.
Wilks patrzy� na ekran mimo, �e ten by� ju� ca�kiem pusty.
Zadziwiaj�ce jak doskonale chroniona jest niebieska skrzynka, �e potrafi przetrwa� tak blisk� eksplozj� �adunku j�drowego.
Popatrzy� na robota - stra�nika.
- No, dobra. Obejrza�em to sobie.
- Chod�my - powiedzia�a maszyna.
Byli sami w konferencyjnej sali w kwaterze G��wnej WOJKOMu. Kapral szed� z ty�u, a robot pokazywa� drog�. Gdyby mia� karabin m�g�by zastrzeli� t� blaszank� i spr�bowa� uciec. Kiedy szli korytarzem Wilks pr�bowa� sobie pouk�ada� to wszystko.
"To dlatego nie wyrzucono go ca�kowicie z Korpusu. Tylko spraw� czasu jest kolejne spotkanie ludzko�ci z obcymi. Nie chcieli mu wierzy�, kiedy m�wi� im co wydarzy�o si� na planecie Rim, ale prawda pochodz�ca z maszyn nie pozostawa�a w�tpliwo�ci. Ma�y zabieg na m�zgu m�g� wyrzuci� wszystko z jego pami�ci, lecz Korpus nigdy nie pozbywa� si� czego�, co mog�o okaza� si� u�yteczne po pewnym czasie."
Wn�trzno�ci skr�ci�y mu si� w zimny supe�, jakby kto� wla� mu do brzucha ciek�ego azotu. Bomba na Rim nie zniszczy�a ich wszystkich. Wojskowi ponownie potrzebowali eksperta od potwor�w, a Kapral Wilks by� nim. Prawdopodobnie nie byli uszcz�liwieni z tego powodu, lecz musieli to zrobi�.
Nie cieszy� si� na spotkanie z nimi. Nie wygl�da�o to zbyt dobrze. Przeciwnie, bardzo �le.
3.
Siedziba Salvaja znajdowa�a si� niemal dok�adnie pod os�on� ogromnego reaktora w Stacji Sieci Kontrolnej Zasilania dla Po�udniowej P�kuli. Obszar SSKZ by� wystarczaj�co rozleg�y by czasami wywo�ywa� zmiany pogody. W wi�kszo�ci wypadk�w wywo�ywa� deszcz. Przez dnie i noce, ci�gle, nieustannie, deszcz la� jak z cebra. Budowla zosta�a wykonana z prefabrykat�w mog�cych przetrwa� eony w warunkach sta�ej, wysokiej wilgotno�ci. Szarobure �ciany pi�y si� ku niebu, kt�re tutaj mia�o prawie stale kolor o�owiu. By�o to dobre miejsce na kryj�wk�. Nikt tutaj nie przychodzi� bez powodu, nawet policja unika�a deszczu.
Pindar, technik od holografii, skaka� przez g��bokie do kostek ka�u�e. Zawsze tu by�y, pomimo pomp wysysaj�cych nieustannie wod�. Gdyby Salvaje nie mia� tak wielu pieni�dzy, kt�rymi chcia� si� dzieli�, technik nigdy nie odwiedzi�by tej przekl�tej dziury. �ciany budynku pokrywa�a gruba warstwa ple�ni i nawet specjalna farba nie potrafi�a jej powstrzyma�. Chodzi�y wie�ci, �atwo z�apa� szczep grypy, kt�ra mo�e zabi� ci� zanim dotrzesz do lekarza, a nawet gdyby ci si� to uda�o, to �aden �rodek nie zwalczy istniej�cych tutaj mutant�w. Mi�o.
Drzwi otworzy�y si� trzeszcz�c zawiasami i Pindar wszed� do kryj�wki Salvaja.
- Sp�ni�e� si� - dobieg� go upiorny d�wi�k zza plec�w.
Technik wszed� dalej, zdj�� osmotyczn� pow�ok�, kt�ra zabezpiecza�a go przed deszczem i rzuci� cieniutki jak paj�czyna plastik na pod�og�.
- Tak, s�usznie. Mam szcz�cie je�li uda mi si� zdrzemn�� w przerwach pomi�dzy moj� prac�, a tym g�wnem tutaj.
- Nie obchodz� mnie twoje drzemki. P�ac� dobrze.
Pindar popatrzy� na gospodarza. By� to zwyczajny cz�owiek. �redniego wzrostu, w�osy utrzymywane elektrostatycznymi �adunkami, stercza�y do ty�u. Nosi� ma�� br�dk� i w�sy. m�g� mie� zar�wno trzydzie�ci, jak i pi��dziesi�t lat; mia� twarz z rodzaju tych, kt�re nigdy si� zbytnio nie starzej�. Nosi� g�adki czarny ubi�r i b�yszcz�ce buty. Technik nie wiedzia� jak powinien wygl�da� �wi�ty cz�owiek, ale z pewno�ci� nie tak jak Salvaje.
- Tam - wskaza� nawiedzony.
Pindar zobaczy� kamer� stoj�c� na stole.
- Do licha. Sk�d wytrzasn��e� taki antyk? Wygl�da jak wymontowany z jakiego� starego statku...
- Nie ma znaczenia sk�d go mam. Czy potrafisz pod��czy� nas do Sieci?
- Senior, mog� ci� pod��czy� nawet za pomoc� tostera i dw�ch kuchenek mikrofalowych. Jestem bardzo dobrym technikiem.
Salvaje nie odezwa� si�, tylko popatrzy� na Pindara zimnymi szarymi oczami. Ten wzdrygn�� si�.
"Daj mu to czego chce" - powiedzia� do siebie.
- Si, mog� przes�a� tw�j obraz, ale tylko wizj� i foni�. �adnych efekt�w specjalnych, �adnych podd�wi�k�w, ani zapach�w. Wygl�dasz ca�kiem mi�o w por�wnaniu z tym co wrzuca si� do WN.
- Wielkie Nieczysto�ci us�ysz� prawd� bez �adnych trik�w. I zobacz� wizerunek Prawdziwego Mesjasza. To wystarczy. Uwa�aj!
Salvaje dotkn�� kontrolki starego rzutnika. Za nim pojawi� si� l�ni�cy hologram.
- Madre de Dios!. - wyszepta� Pindar. Obraz mia� oko�o trzech metr�w wysoko�ci, pocz�wszy od spiczastego ogona do wierzcho�ka groteskowej g�owy w kszta�cie banana. Je�eli to o� mia�o oczy to musia�y si� znajdowa� tu� za podw�jnym rz�dem ostrych jak ig�y z�b�w. Technik odszed� nieco na bok i dostrzeg� co� co okaza�o si� by� grubymi zewn�trznymi �ebrami wychodz�cymi z grzbietu potwora. Wygl�da�o to tak, jakby jaki� b�g za�artowa� sobie i stworzy� cz�ekokszta�tnego gigantycznych rozmiar�w insekta. Monstrum by�o czarne, mo�e ciemno szare. Pod �adnym pretekstem nie chcia�by si� spotka� z czym� takim. Nie wiedzia� czym jest potw�r, ale s�dz�c po wygl�dzie nie jest Mesjaszem. Got�w by� za�o�y� si� o ca�e �elazo z Pasa Asteroid�w.
- Mog� w��czy� ci� na pi�� minut - odezwa� si� Pindar i wskaza� na stara kamer� - razem z twoim... eee... mesjaszem. Twoje pieni�dze. Ale ciekaw jestem czy ktokolwiek popatrzy na to i uwierzy, �e istnieje. osobi�cie uwa�am, �e mo�na to zobaczy� tylko w Hadesie.
- Nie wyra�aj s�d�w o czym�, czego nie rozumiesz, techniku.
Pindar wzruszy� ramionami. Pod��czy� komputer kamery, do��czy� bocznik i przygotowa� transmiter. Podszed� szybko do zasilacza i konsoli kontrolnej. Wystuka� skradziony kod satelity komunikacyjnego. Zatrzyma� si� przed ostatnia cyfr� i odwr�ci� do Salvaja.
- Kiedy wprowadz� ostatni znak b�dziesz mia� trzy minuty zanim WCC trafi na �lad twojego kana�u. Dwie minuty p�niej znajd� przeka�nik, kt�ry ukry�em w Madrasie, a w ci�gu kolejnych dw�ch minut znajd� twoj� kryj�wk�. Najlepiej sko�czy� transmisj� w ci�gu pi�ciu minut. Wmontowa�em automatyczny przerywacz, kt�ry zadzia�a trzydzie�ci sekund p�niej. B�d� musia� znale�� nast�pny przeka�nik, je�eli b�dziesz chcia� znowu nadawa�.
- Esta no importa - powiedzia� Salvaje.
Technik znowu wzruszy� ramionami.
-Twoje pieni�dze.
Salvaje wyci�gn�� r�k� jakby chcia� pog�aska� hologram migocz�cy tu� za nim. Palce przesz�y przez obraz.
- Inni musz� o tym us�ysze�. Musz� im to powiedzie�.
"G�upi jak szczurze g�wno" - pomy�la� technik, lecz nie powiedzia� tego g�o�no.
- W porz�dku. Za cztery sekundy. Trzy. Dwie. Jedna.
Wprowadzi� ostatni� cyfr�.
Salvaje u�miechn�� si� do kamery.
- Witajcie, b�ogos�awieni poszukiwacze. Przychodz� do was z Wielkim Objawieniem. Nadchodzi Prawdziwy Mesjasz...
Pindar potrz�sn�� g�ow�. Pr�dzej modli�by si� do swego psa ni� do tej przera�aj�cej bestii, kt�ra z pewno�ci� jest symulacj� komputerow�. Nic nie mo�e wygl�da� tak jak to.
Kawiarnia dla pacjent�w by�a niemal pusta. Mo�e z tuzin wyciszonych przez leki chorych sta�o w kolejce z plastikowymi tackami w r�kach. Billie porusza�a si� we w�asnej chemicznej mgle. Zm�czona, lecz niezdolna do odpoczynku.
Sasha siedzia�a przy stoliku obok holoprojekcji i usi�owa�a nawin�� na plastikowy widelec jaki� paskudny makaron. St� by� wystarczaj�co mocny by wytrzyma� ci�ar posi�k�w, ale zwin��by si� jak papierowa zabawka, gdyby kto� pr�bowa� u�y� go jako maczugi. Kto� taki jak ona.
- Cze��, Billie - odezwa�a si� Sasha - Popatrz na Didi. Zmienia kana�y w projektorze co trzy sekundy. Dlatego my�l�, �e ta dziewczyna jest psychiczna!
Sasha za�mia�a si�. Billie zna�a jej histori�. Wepchn�a swego ojca do wanny z kwasem do czyszczenia bi�uterii, kiedy mia�a dziewi�� lat. Przebywa� ju� tutaj od jedenastu lat, bo za ka�dym razem, kiedy pytano j� czy zrobi�a by to ponownie, odpowiada�a z okrutnym grymasem, �e oczywi�cie. By�a gotowa robi� to codziennie, w ka�dy dzie� tygodnia, a w niedziel� nawet dwa razy.
Billie zerkn�a na Didi. Dziewczyna wpatrywa�a si� w projektor jak zahipnotyzowana. Hologramy po�yskiwa�y, gdy zmienia�a kana�y. Nawet Didi zabiera�o troch� czasu obejrzenie wszystkich czterech czy pi�ciu setek kana��w.
- No chod�, siadaj. Spr�buj tych ciep�ych rzygowin. S� naprawd� niez�e.
Billie usiad�a, prawie upad�a na krzes�o.
- Znowu na niebieskich?
- Tym razem na zielonych - westchn�a Billie.
- Rany, co zrobi�a�? Udusi�a� piel�gniark�?
- Sny.
Billie popatrzy�a na ekran �wiec�cy przed Didi. Statek kosmiczny. B�ysk. Kolumna aut na autostradzie. B�ysk. Dzikie elfy. B�ysk
- No, Billie - powiedzia�a Sashsa - Za miesi�c b�dziesz wiedzia�a co ci jest
- Tym razem nie wytrzymam, Sash. Oni sobie tego nie wyobra�aj�. Powiedzieli mi, �e moja rodzina zgin�a podczas wybuchu. Ja wiem lepiej. By�am tam!
- Spokojnie, dzieciaku. Monitory...
- Pieprz� monitory!
Billie cisn�a talerzem przez st�, rozrzucaj�c woko�o makaron. Elastyczne naczynie upad�o na pod�og� i odbi�o si� nie wydaj�c prawie �adnego d�wi�ku.
- Potrafi� wys�a� statek na odleg�o�� setki lat �wietlnych do innego systemu gwiezdnego, potrafi� zrobi� androida z aminokwas�w i plastiku, ale nie potrafi� uwolni� mnie od koszmar�w!
Jakby w magiczny spos�b pojawili si� porz�dkowi, ale z�o�� Billie nie mog�a d�u�ej walczy� z chemikaliami, kt�rymi j� nafaszerowano. Oklap�a ca�kowicie.
Za plecami rozleg� si� spokojny g�os Didi:
- Zatrzyma� kana�
Tu� przed ni� b�yszcza� obraz m�czyzny ze stercz�cymi w ty� w�osami i z male�k� br�dk�. A za nim sta�o... sta�o...
- ...do��czcie do nas przyjaciele - m�wi� g�os m�czyzny w g�o�niku wszczepionym w ko�� za uszami Didi - Do��czcie do Ko�cio�a Niepokalanego Wyl�gu. Przyjmijcie ostateczn� komuni�. Zosta�cie z Prawdziwym Mesjaszem...
Didi u�miechn�a si�, kiedy porz�dkowi podeszli i podnie�li Billie. Nie widzia�a wychodz�c, Prawdziwego Mesjasza.
- Cholera, pospieszmy si�!
Potem kto� wcisn�� porcj� zielonego leku w t�tnic� szyjn� i Billie odp�yn�a.
Wilks i robot dotarli do strze�onych drzwi wiod�cych do Pierwszej Kom�rki Wywiadu w WOJKOMie. Laser kontrolny rzuci� na jego oko czerwon� plamk� i zanim kapral sko�czy� mruga� komputer por�wna� wz�r siatk�wki i drzwi zacz�y si� otwiera�. Maszyna obok odezwa�a si�:
- Wchod�. Ja poczekam tutaj.
Zrobi� jak mu kazano. Czu� na sobie niewidoczne spojrzenia. Wiedzia�, �e jest obserwowany przez komputery i prawdopodobnie r�wnie� �ywych stra�nik�w. Ka�dy jego ruch by� rejestrowany. Pieprzy� to.
W korytarzu by�y tylko jedne drzwi. Nie m�g� zab��dzi�. Otworzy�y si�, gdy tylko si� zbli�y�. Wszed�. Wewn�trz nie by�o nic pr�cz owalnego sto�u, przy kt�rym zmie�ci�oby si� dwana�cie os�b i trzech krzese�. Da by�y zaj�te. W jednym siedzia� pe�ny pu�kownik lotnictwa. �adnych odznacze� bojowych. Biurkowy pilot. M�g� by� dow�dc� WW. WW to by� skr�t od Wywiad Wojskowy.
Drugi m�czyzna by� w cywilnym ubraniu i na cywila wygl�da�. Wilks m�g� si� za�o�y� o swoj� miesi�czn� pensj�, �e facet by� z ZAW - Ziemskiej Agencji Wywiadowczej. Z paczki dziwade� jakie tylko chcia�e�.
- Spocznij, kapralu - powiedzia� pu�kownik. Wilks nawet nie zauwa�y�, �e stoi na baczno��. Stare nawyki ci�ko umieraj�.
Zauwa�y�, �e pu�kownik - na plakietce nosi� nazwisko Stephens - trzyma r�ce za plecami. Jakby obawia� si� go dotkn��.
Inaczej cywil. Ten wyci�gn�� r�k�.
- Kapral Wilks - nie u�cisn�� wyci�gni�tej d�oni. Robi�c to z takim facetem mog�e� si� spodziewa� przeszczepu palca.
Cz�owiek z wywiadu skin�� g�ow� i cofn�� r�k�.
- Widzia�e� nagranie - stwierdzi� Stephens.
- Widzia�em.
- Co o tym my�lisz?
- My�l�, �e ci ze stra�y, mieli du�o szcz�cia, �e weszli w ten atomowy wybuch.
Pu�kownik i i cywil wymienili szybkie spojrzenia.
- To jest... eee... pan Orona - powiedzia� Stephens.
"Tak, a ja jestem Kr�l Jerzy II" - pomy�la� Wilks.
- Mia�e� ju� do czynienia z tymi stworami wcze�niej, prawda? - zapyta� ten nazwanu Oronem.
- Zgadza si�.
- Opowiedz mi o tym.
- Co m�g�bym powiedzie� nowego? O wszystkim wiecie. Widzia�e� nagranie z mojego "badania", co?
- Chc� us�ysze� to od ciebie.
- Mo�e ja nie chc� ci tego opowiada�.
Stephens zerkn�� na niego.
- Opowiedz t� histori�, komandosie. To rozkaz.
Wilks prawie wybuchn�� �miechem.
"I co jeszcze. Mo�esz mnie poca�owa� w dup�. Albo wys�a� do kompani karnej. Wola�bym by� tam ni� tutaj."
Jednak wiedzia�, �e je�eli b�d� chcieli, to wycisn� z niego to opowiadanie. B�dzie �piewa� jak ari� w operze.
- W porz�dku. By�em jednym z oddzia�u wys�anego by sprawdzi� co si� sta�o w koloni o nazwie Rim. Stracili�my z nimi kontakt. Na miejscu znale�li�my tylko jedn� osob�, kt�ra prze�y�a. Dziewczynk� o imieniu Billie. Wszyscy pozostali pozabijanie przez pewien rodzaj obcych. Takich samych jak ten, kt�ry dopad� stra�nik�w. Jeden z nich dosta� si� do l�downika. Zabi� pilota. Roztrzaskali�my si�. W oddziale by�o nas dwana�cioro. Zabrali j� do krewnych na Ferro, po tym, jak wcze�niej wyczy�cili jej pami��. To by� dzielny dzieciak, bior�c pod uwag� to ca�e g�wno, w jakim siedzia�a. Sp�dzili�my razem troch� czasu na statku zanim nas zamro�ono do podr�y. Polubi�em j�. By�a naprawd� dzielna. P�niej s�ysza�em o kolejnej inwazji potwor�w na jak�� koloni�. Prawdopodobnie kilku komandos�w i cywil�w tak�e usz�o stamt�d ca�o. Kiedy wr�ci�em, medycy mnie dopadli i wywr�cili mi m�zg na drug� stron�. Jest jena rzecz, o kt�rej nikt nie chcia� s�ysze�: monstra sk�adaj� swe jaja w cia�ach kolonist�w. To zosta�o pogrzebane. �ci�le tajne. Ca�kowita dezintegracja m�zgu, je�eli co� o tym pisn�. Wszystko wydarzy�o si� wi�cej ni� tuzin lat temu. I to jest koniec mojej opowie�ci.
- Masz nieodpowiednie nastawienie do tej sprawy, Wilks - odezwa� si� Stephens.
Orona u�miechn�� si�.
- Pu�kowniku, czy nie s�dzisz �e powinienem zamieni� z kapralem kilka s��w na osobno�ci?
Po d�u�szej chwili Stephens skin�� g�ow�.
- W porz�dku. Porozmawiam z tob� p�niej.
Wyszed� z pokoju.
Orona ponownie u�miechn�� si�.
- Teraz mo�emy porozmawia� spokojnie.
- Co? - roze�mia� si� kapral - Czy ja mam mo�e wytatuowane na czole "g�upek" ? Je�eli tu nie ma ca�ej baterii urz�dze� pods�uchowych, to gotowy jestem zje�� ten pieprzony st�. Prawdopodobnie pu�kownik jest w nast�pnym pokoju i ogl�da hologram z tego pomieszczenia. Daj mi spok�j, Orona, czy jak tam si� naprawd� nazywasz.
- Dobra - zgodzi� si� cywil - Zagramy z tob� na tw�j spos�b. Przerwij mi gdy si� pomyl�.
Po tym jak uda�o ci si� uciec z Rim sp�dzi�e� sze�� miesi�cy na kwarantannie, kt�ra mia�a nas upewni�, �e nie zarazi�e� si� jakimi� obcymi wirusami czy bakteriami. Nikt nawet nie pr�bowa� si� z tob� zobaczy�. �adnych odwiedzin, nie nada. Nie pozwoli�e� naprawi� swej twarzy.
- Kobiety lubi� blizny - stwierdzi� Wilks - Robi� si� wtedy czu�e.
- Kiedy wr�ci�e� do swych obowi�zk�w - kontynuowa� Orona - sta�e� si� nieobliczalny. Dziewi�� aresztowa� i ustawiczne pobyty w brygadzie dla niezdyscyplinowanych. Trzy za pobicia, dwa za zniszczenie cudzej w�asno�ci, jeden za usi�owanie zab�jstwa.
- Facet mia� za du�� g�b� - przerwa� Wilks.
- Specjalizuj� si� w genetyce, kapralu, ale ka�dy kto przeszed� przez wyk�ad psychologii �atwo dostrze�e, �e jeste� na drodze bez powrotu. Na drodze do dna.
- Tak? C�, to moje �ycie. Co ci� ono obchodzi?
- Zanim tych dw�ch klown�w ze stra�y Wok�ziemskiej nie wysadzi�o si� do diab�a, zdo�ali skopiowa� ca�y bank danych i mamy trajektori� tego starego statku. Wiemy sk�d lecia�.
- Zgadnij, ile mnie to obchodzi.
- A powinno kapralu. Przyszed�e� tutaj. Jakiekolwiek s� twoje problemy, s� niewa�ne. Potrzebuj� specjalisty od tego, co znale�li ci ze stra�y. Ty jeste� jednym z nich.
- Nie jestem ochotnikiem.
- Och b�dziesz - Orona wyszczerzy� z�by.
Wilks zamruga�. Co� nieprzyjemnego przetacza�o mu si� w brzuchu, jak bestia, kt�ra chce si� wydosta� na zewn�trz.
- Wiesz o tej ma�ej dziewczynce, kt�r� uratowa�e�? Jest tutaj. Na Ziemi. W centrum psychiatrycznym. Trzymaj� j� ci�gle na prochach i wykonuj� mn�stwo test�w. Wiesz, ma koszmary. Z pewno�ci� czyszczenie pami�ci by�o niedok�adne. Pami�ta wszystko w snach.
Mo�esz wyl�dowa� w takim samym miejscu, je�li nie zrobisz odpowiedniego kroku.
"Billie jest tutaj?"
Nigdy nie spodziewa� si�, �e j� jeszcze kiedy� zobaczy. By� ni� naprawd� zainteresowany. To by�a jedyna osoba, kt�ra widzia�a potwory z takiego bliska jak on. Przynajmniej jedyna, o kt�rej wiedzia�. Popatrzy� na Orona. Potem skin�� g�ow�. Je�eli chc� go mie�, b�d� go mieli. Wystarczaj�co d�ugo by� w Korpusie, �eby o tym wiedzie�. M�g�by odej��, lecz czy chcia� tego, do diab�a. S� gorsze rzeczy ni� umieranie.
Wzi�� g��boki oddech.
- Dobra. Id�.
Cywil u�miecha� si�, i kiedy to robi�, przypomina� Wilksowi jednego z potwor�w.
Cholera!
8.
Billie spa�a. Mog�a s�ysze� g�osy przez sen; odleg�y podk�ad upiornych d�wi�k�w, pomi�dzy przera�aj�cymi obrazami.
- ...znowu �ni. Co dosta�a?
Drzwi rozwar�y si� przed Bilie. Za nimi by�a ciemno��. W niej b�yska�y oczy. �wiat�o na kr�tko zamigota�o na rz�dach dziwnie ��obkowanych z�b�w.
- ... trzydzie�ci Trinominy...
Drzwi otworzy�y si� szerzej, trzeszcz�c g�o�no. Rodzaj... bytu wtoczy� si� do �rodka. NIe mog�a dostrzec wyra�nie...
- ...trzydzie�ci? To dwa razy tyle co normalna dawka. Nie obawiasz si� uszkodzenia m�zgu?
Byt zwar� si�, formuj�c drgaj�cy obraz. Czarny, wielki z niesamowitymi z�bami. Monstrum. Wyszczerzy�o si� do Billie. Rozwar�o szcz�ki. Ruszy�o ku niej.
By�a jak skamienia�a. Nie mog�a si� poruszy�, a to podchodzi�o coraz bli�ej. Otworzy�a usta do krzyku...
- ...c�, pewne ryzyko istnieje. Jest ju� na wp� ob��kana i �adne konwencjonalne leczenie nie skutkuje. Poza tym do�wiadczalne androidy dostaj� do czterdziestu miligram�w bez widocznych uszkodze�...
Potw�r si�gn�� po ni�. Otworzy� paszcz�. Zbli�a� si� do niej powoli, a ona... ona nie mog�a si� poruszy�...
- ...nie jest androidem, mimo wszystko...
- ...mo�e jeszcze by�...
D�o� dotkn�a jej ramienia.
Billie obudzi�a si�. Serce dudni�o jej jak oszala�e.
Ca�a by�a oblana potem.
To tylko Sasha.
- Och, Sash. Co tutaj robisz?
- Masz go�cia. Dok przys�a� mnie, �eby ci powiedzie�.
- Go�cia? Nie znam nikogo na Ziemi z wyj�tkiem lekarzy i pacjent�w naszego centrum.
Sasha wzruszy�a ramionami.
- Dok powiedzia�, �e kto� na ciebie czeka w P4. Chcesz i�� ze mn�?
- Nie. Poradz� sobie.
Tak naprawd� nie czu�a si� w tym momencie zbyt pewnie. Leki kr��y�y jej w krwi, a ostatni koszmar ci�gle wibrowa� w pami�ci. Lecz je�eli ma st�d wyj�� kiedykolwiek, musi sprawia� wra�enie, �e panuje nad sob�.
Przesz�a przez hall i potwierdzi�a swe wej�cie do "prywatnego" pokoju w strefie odwiedzin. Wesz�a do pokoju P4.
Usiad�a.
"Kto to mo�e by�?"
Obudzi� si� monitor. Na ekranie pojawi� si� komputerowy obraz mi�ej siwow�osej babci. G�os, kiedy przem�wi�a okaza� si� mi�y, chocia� przepe�niony spokojna pewno�ci�, jak� daje w�adza. Billie wiedzia�, �e dodano do niego specjalny zestaw podd�wi�k�w, by wyciszy� i uspokoi� s�uchacza oraz zmusi� go do pos�usze�stwa.
- B�dziesz obserwowana - powiedzia� babcia - Ka�da wzmianka na temat leczenia spowoduje zako�czenie odwiedzin - u�miechn�a si�, co spowodowa�o pojawienie si� zmarszczek w k�cikach oczu - Odwiedziny s� przywileje, a nie prawem. Masz dziesi�� minut. Czy to zrozumia�e?
- Tak.
- Wspaniale. Ciesz si� z odwiedzin.
�ciana naprzeciw poja�nia�a. Dwa metry od niej siedzia� m�czyzna. Po�ow� jego twarzy pokrywa�y blizny. Nosi� mundur.
"Kto...?"
- Cze�� Billie.
Odczu�a to tak, jakby kto� uderzy� j� pi�ci� w g�ow�. To on! Cz�owiek, kt�ry w snach zawsze przychodzi�, by j� uratowa�.
- Wilks!
- No, wreszcie. Jak ci� tutaj traktuj�?
- Jeste�... jeste� prawdziwy!
- Tak by�o, gdy ostatni raz patrzy�em na siebie.
- O, Bo�e, Wilks!
- Nie by�em pewny, czy mnie b�dziesz pami�ta�
- Wygl�dasz... no... troch� inaczej.
Dotkn�� twarzy.
- Wojskowi chirurdzy. Kupa rze�nik�w.
- Co tutaj robisz?
- Powiedzieli mi, �e jeste� w tym centrum. Postanowi�em ci� zobaczy�, kiedy dowiedzia�em si�, �e ty te� masz okropne sny.
- O potworach.
- Tak. Nie �pi� dobrze od akcji na Rim.
- To si� zdarzy�o naprawd�, co?
- Tak. Naprawd�. Trzymali mnie w gar�ci i b�d� trzyma� zgodnie z klauzul� mojej umowy, ale ty jestes cywilem. Zdecydowali si� na wyczyszczenie ci pami�ci, ale to nie poskutkowa�o. Przynajmniej nie tak, jak oczekiwano.
Billie skamienia�a i poczu�a niewiarygodn� ulg� jakiej nigdy dot�d nie zna�a. To zdarzy�o si� naprawd�! Nie jest ob��kana! Sny s� form� wspomnie� usi�uj�cych wydosta� si� z g��bin pod�wiadomo�ci.
Wilks patrzy� na to dziecko. C�, to ju� nie by�o dziecko. Dziewczynka zmieni�a si� w sympatycznie wygl�daj�c� kobiet�.
Nie by� do ko�ca pewny dlaczego si� tutaj wybra�. Jedynym powodem, jaki u�wiadamia� sobie by�o to, �e ona jest osob�, kt�ra potrafi zrozumie� jego nocne koszmary. Pr�bowa� j� odnale�� dawno ju� temu, tak samo jak innych �o�nierzy i cywil�w, kt�rym uda�o si� uj�� przed drug� inwazj�, ale wszyscy zostali starannie ukryci. Prawdopodobnie w r�nych o�rodkach medycznych takich jak ten, albo na odleg�ych o lata �wietlne plac�wkach. A mo�e nie �yli.
- Dlaczego przyszed�e�?
Powr�ci� my�lami do m�odej kobiety po drugiej stronie szklanej tafli.
- S� przekonani, �e znale�li... odszukali macierzyst� planet� tych... tych stwor�w - powiedzia� - Chc� mnie tam pos�a� z kilkoma oddzia�ami.
Na kilka sekund zapad�o milczenie.
- �eby je zniszczy�?
Wilks u�miechn�� si�, lecz by� to raczej grymas goryczy
- �eby schwyta� �ywcem "przedstawiciela gatunku". My�l�, �e WW chc� u�y� potwor�w jako swego rodzaju broni.
- Nie! Nie mo�esz im na to pozwoli�!
- Dziecko, nie potrafi� ich powstrzyma�. Jestem tylko kapralem.
"Pijakiem i zabijak�" - doda� w my�lach.
- Zabierz mnie st�d - rzuci�a gwa�townie Billie.
- Co takiego?
- Nie jestem wariatk�. Wspomnienia s� prawdziwe. Mo�esz im to powiedzie�. Usi�uj� wm�wi� mi, �e wszystko co pami�tam, to majaki. Ty jednak znasz prawd�. Powiedz im. Uratowa�e� mnie kiedy� Wilks. Zr�b to jeszcze raz! Zabijaj� mnie tu tymi lekami, ca�ym tym leczeniem! Musz� st�d wyj��!
Ekran monitora zaja�nia� i siwow�osa starsza pani ponownie si� pojawi�a. Na twarzy mia�a u�miech.
- Dyskusje na temat leczenia s� niedozwolone - powiedzia�a - Odwiedzin