2432

Szczegóły
Tytuł 2432
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2432 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2432 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2432 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON Czarodziej ze �wiata czarownic Prze�o�y�a: EWA WITECKA AMBER Tytu� orygina�u WARLOCK OF THE WITCH WORLD Ilustracja na ok�adce STEYE CRISP Opracowanie graficzne ADAM OLCHOWIK Redaktor JOANNA KRUMHOLZ Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR Copyright (c) 1967 by Ace Book, Inc. Ali rights reserved For the Polish edition Copyright (c) by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Warszawa 1991 ISBN 83-85079-92-0 Rozdzia� I O naszych narodzinach kr��y�o wiele opowie�ci. Nasz� matk� by�a pani Jaelithe, kt�ra wyrzek�a si� Klejnotu Czarownicy, by po�lubi� cudzoziemskiego wojownika, Simona Tregartha. Wyda�a nas na �wiat po d�ugim i ci�kim po�ogu i powiadano, �e wyprosi�a dla nas niezwyk�e dary u Mocy, kt�rej s�u�y�a. M�wiono te�, �e nazwa�a mego brata wojownikiem, moj� siostr� czarownic� (albo t�, kt�ra ma w�adz� nad mocami), a dla mnie poprosi�a o m�dro��. Ca�a moja m�dro�� - okaza�o si� to p�niej - zawar�a si� w tym, �e wiem, i� nic nie wiem. Zdo�a�em jednak skosztowa� smacznego ciastka wiedzy i dotkn�� wargami czary prawdziwej m�dro�ci. By� mo�e jednak, ju� poznanie granic w�asnych mo�liwo�ci jest m�dro�ci� sam� w sobie. Na pocz�tku, w dzieci�stwie, nie brakowa�o mi towarzystwa, gdy� nasza tr�jka, urodzona o jednym czasie (rzecz dot�d nie znana w Estcarpie), by�a z��czona duchem. Przeznaczeniem Kyllana by�y czyny, Kaththei - uczucia, moim za� - my�l. Dzia�ali�my zgodnie, zjednoczeni siln� wi�zi�, ukszta�towan� zar�wno z cia�a, jak i ducha. Potem nadszed� �w ponury dzie�, kiedy rz�dz�ce Estcarpem M�dre Kobiety zabra�y nam Kaththe�. Wtedy utracili�my j� na jaki� czas. Lecz podczas wojny cz�owiek mo�e zapomnie� o dr�cz�cych go troskach lub zast�pi� jedne l�ki drugimi, �yj�c z dnia na dzie�. �ycie zmusi�o nas do tego. Kyllan i ja s�u�yli�my w oddzia�ach Stra�y Granicznej, kt�ra broni�a Estcarpu przed wci�� gro�nym Karstenem. P�niej za� opu�ci�o mnie szcz�cie. Jeden jedyny cios kr�tkiego miecza sprawi�, �e z �o�nierza sta�em si� nieu�yteczn� kalek� istot�. Ale powita�em z rado�ci� t� chwil� wytchnienia, chocia� b�l targa� moim cia�em, dzi�ki temu bowiem mogli�my ruszy� na ratunek naszej siostrze. Mia�em okaleczon� praw� d�o� i zdawa�em sobie spraw�, �e �ycie wojownika jest dla mnie sko�czone. Poczeka�em, a� rana si� zagoi, i wyruszy�em do Lormtu. Post�pi�em tak, gdy� podczas walk w g�rach dowiedzia�em si� ciekawych rzeczy. Mieszka�cy Estcarpu wiedzieli, �e na po�udniu le�y Karsten, na p�nocy Alizon, na zachodzie za� morze, gdzie sprzymierzeni z nimi od wiek�w Sulkarczycy orali fale i odwiedzali wybrze�a po�owy naszego �wiata. Nigdy jednak nie m�wili o wschodzie. Wydawa�o si�, �e dla Estcarpu �wiat ko�czy si� na �a�cuchu g�r, kt�re mogli�my ogl�da� w pogodne dni. Z czasem upewni�em si�, �e w umys�ach naszych towarzyszy broni tkwi jaka� blokada dotycz�ca tej strony �wiata i �e dla nich wsch�d nie istnieje. Lormt jest bardzo stary, nawet w por�wnaniu z Estcarpem, kt�rego historia ginie w otch�ani czasu i �adne wsp�czesne badania nie s� w stanie odkry� jego pocz�tk�w. Mo�e kiedy� Lormt by� miastem, chocia� nie potrafi�em odgadn��, z jakiego powodu miano by je budowa� w tak ponurej okolicy. Teraz jest to kilka niszczej�cych budowli otoczonych ruinami. Kryj� si� w nich dawno zapomniane kroniki Starej Rasy. S� tacy, kt�rzy kopiuj� i przepisuj� to, co uwa�aj� za godne zachowania, a wyb�r nale�y tylko do nich. W ten spos�b pomijaj� le��ce obok i rozpadaj�ce si� strz�py czego� znacznie cenniejszego. Szuka�em tam wyja�nienia owej zagadkowej nieznajomo�ci wschodu. Kyllan i ja nie zrezygnowali�my z nadziei uwolnienia Kaththei i ponownego po��czenia naszej tr�jki, cho� nasze otoczenie mog�oby tak s�dzi�. Lecz by uciec przed gniewem Rady Stra�niczek, potrzebowali�my schronienia - i mogli�my je znale�� na tajemniczym wschodzie. W Lormcie postawi�em sobie dwa zadania, kt�rych wykonanie zaj�o mi wiele miesi�cy. Szuka�em starych manuskrypt�w i usi�owa�em sta� si� zn�w wojownikiem, chocia� teraz w�ada� mieczem mia�a moja lewa r�ka. W naszym bowiem �wiecie �aden cz�owiek nie m�g� podr�owa� bez broni, kiedy s�o�ce Estcarpu zachodzi�o krwawo, na po�y zanurzone ju� w g�stniej�cym mroku. Wyja�ni�em tajemnic� na tyle, by uwierzy�, i� w�a�nie na wschodzie znajdziemy ocalenie - a przynajmniej szans� ucieczki przed gniewem Czarownic. Drugi cel te� osi�gn��em: ponownie sta�em si� wojownikiem. Ostateczny cios, jaki Rada postanowi�a zada� Karstenowi, sta� si� dla nas najlepsz� okazj� do uwolnienia Kaththei. Podczas gdy Czarownice gromadzi�y Moc, �eby ruszy� z posad po�udniowe g�ry, Kyllan i ja spotkali�my si� w Estfordzie, kt�ry niegdy� by� naszym domem. I w t� straszn� noc, kiedy trz�s�a si� ziemia, wyruszyli�my w drog�, aby uwolni� nasz� siostr� z wi�zienia. Ju� we troje pojechali�my na wsch�d i znale�li�my si� w Escore, zniszczonej przez odwieczn� wojn� krainie, z kt�rej przed wiekami Stara Rasa przyby�a do Estcarpu, krainie, gdzie moce dobra i z�a zacz�y dzia�a� samopas i mog�y przybiera� dziwne postacie. Walczyli�my z nimi, razem i osobno. Wtedy to Kyllan u�y� swych zdolno�ci dla naszego dobra i w ten spos�b otworzy� drog� jednej z owych si�. Cho� omal nie straci� �ycia i wiele wycierpia�, zaprowadzi� nas jednak do Ludu Zielonych Przestworzy i ich schronienia. Mieszka�cy Zielonej Doliny nie nale�eli w pe�ni do Starej Rasy. W naszych �y�ach te� p�yn�a obca krew, krew Simona Tregartha, kt�ry przyby� do Estcarpu z innego �wiata i innego czasu. Zielony Lud mia� w sobie co� ze Starej Rasy. Jako potomkowie dawniejszych mieszka�c�w Escore byli mocniej ni� Stara Rasa zwi�zani z ojczyst� ziemi�. W Escore spotkali�my wiele istot znanych nam jedynie z zas�yszanych w dzieci�stwie legend. P�niej nieznana Moc rzuci�a geas na Kyllana. Pod wp�ywem tego nakazu m�j brat powr�ci� do Estcarpu, zaszczepiaj�c napotkanym po drodze ludziom pragnienie w�dr�wki na wsch�d. Znalaz�o ono podatny grunt w umys�ach niekt�rych przedstawicieli Starej Rasy, wygnanych z Karstenu podczas Kolderskiej Wojny. Kiedy Kyllan wr�ci� do nas, bezdomni, niespokojni tu�acze ruszyli jego �ladem. Do Escore przybyli wojownicy ze swymi kobietami i dzie�mi oraz ca�ym dobytkiem potrzebnym do rozpocz�cia �ycia w nowej ojczy�nie. M�czy�ni z Ludu Zielonych Przestworzy pod wodz� swej Pani - Dahaun - tej, kt�ra przysz�a z pomoc� Kyllanowi, kiedy grozi�o mu wielkie niebezpiecze�stwo - i Ethutura, swego wodza, pomogli wygna�com przeby� g�ry i zaprowadzili do Zielonej Doliny. Tyle napisa�em w tej kronice i by� mo�e powtarzam dobrze znan� opowie��, ale polecono mi uzupe�ni� zapiski Kyllana. Jest to moja cz�� historii naszej tr�jki, pozostaj�ca nieco na uboczu dziej�w Wielkiej Wojny. S�usznie znalaz�a si� w kronikach, gdy� bez nas niemo�liwe by�oby zwyci�stwo. Prawd� m�wi�c, moja przygoda zaczyna si� w�a�nie w Zielonej Dolinie, a by�o to miejsce raduj�ce ludzkie serca. Przez wieki jej mieszka�cy otoczyli j� takimi Symbolami, zamkni�ciami i zabezpieczeniami, �e pozosta�a wolna od Z�a i ludzie czuli si� tam bardzo dobrze. Zna�em owe Symbole z bada� w Lormcie i uwa�a�em je za wy�mienite zabezpieczenia. W Zielonej Dolinie panowa� spok�j, nie mogli�my sobie jednak pozwoli� na odpoczynek, gdy� w ca�ym Escore wrza�o. Dawno temu t� staro�ytn� krain� raz po raz wstrz�sa�y wojny r�wnie wielkie jak te, kt�re teraz pustoszy�y nasz� ojczyzn� na zachodzie - Estcarp. M�czy�ni i kobiety w Escore poszukiwali wiedzy i w pewnym momencie poniechali wszelkich zabezpiecze�, jakie ostro�no�� nak�ada�a na podobne badania. Pojawili si� po�r�d nich tacy, kt�rzy szukali Mocy dla samej jej pot�gi, a z tego zawsze rodz� si� Ciemno�ci wi�ksze ni�li jakikolwiek nocny mrok. W�r�d Starej Rasy nast�pi� roz�am i niekt�rzy jej przedstawiciele wycofali si� poza g�ry zachodnie do Estcarpu, niszcz�c za sob� drogi i wymazuj�c z umys��w pami�� o przesz�o�ci. Ci, kt�rzy pozostali w Escore, walczyli ze sob�; tytaniczne, straszliwe moce przeciw mocom, niszcz�ce i siej�ce spustoszenie. Inni, jak Lud Zielonych Przestworzy, przestrzegaj�cy dawnych praw, schronili si� na pustkowia. Do��czy�a do nich gar�� ludzi dobrej woli oraz istoty powsta�e w wyniku eksperyment�w, kt�re przeprowadzali pierwsi badacze, istoty nie ska�one z�em ani nigdy nie oddane na s�u�b� Z�u. Lecz stronnicy Dobra byli zbyt nieliczni i s�abi, �eby rzuci� wyzwanie Wielkim Adeptom upojonym w�adz� nad przekraczaj�c� nasze wyobra�enie energi�. Siedzieli wi�c w ukryciu i czekali, a� ucichn� i przemin� zrodzone z czar�w nawa�nice. Niekt�rzy Adepci Ciemno�ci wyniszczyli si� wzajemnie w tych przera�aj�cych zmaganiach. Inni za� odeszli przez odkryte przez siebie Bramy, wiod�ce do odmiennych epok i �wiat�w - podobne do Bramy, przez kt�r� nasz ojciec przyby� do Estcarpu. Pozosta�y po nich enklawy staro�ytnego z�a i s�udzy, kt�rych uwolnili lub porzucili. Nikt te� nie wiedzia�, czy pewnego dnia nie zechc� powr�ci�, je�li co� lub kto� ich przywo�a. Kiedy przybyli�my do Escore, Kaththea pos�u�y�a si� wyuczon� w Przybytku M�dro�ci wiedz�, �eby nas ocali� i dopom�c nam w walce. Naruszy�a przez to panuj�cy tu od wiek�w pozorny spok�j. W ca�ym Escore zawrza�o, Moce Ciemno�ci przebudzi�y si� i j�y gromadzi�. Lud Zielonych Przestworzy uzna�, i� zanosi si� na now� wojn�. Ale tym razem musieli�my podj�� wyzwanie, gdy� w przeciwnym razie star�yby nas na proch m�y�skie kamienie Ciemno�ci. Zwo�ano zatem zgromadzenie wszystkich si� �wiat�a, na kt�rym mieli�my u�o�y� plan walki ze Z�em. To Ethutur zwo�a� t� Rad� i zasiedli�my razem, dziwna mieszanina lud�w, a raczej powinienem powiedzie� - �ywych istot. Niekt�rzy bowiem spo�r�d nas wcale nie byli lud�mi, cho� nie zaliczali si� te� do zwierz�t. Ethutur przemawia� w imieniu Ludu Zielonych Przestworzy. Po prawej mia� jednego z Renthan�w, kt�rzy od czasu do czasu wozili ludzi na swych grzbietach i pos�ugiwali si� g�osem, kiedy zaistnia�a taka potrzeba. By� to Shapurn, dow�dca przebieg�ych woj�w. Opodal na sporym g�azie siedzia�a jaszczurka o b�yszcz�cej niby klejnoty �usce. Jedn� �ap� dotyka�a trzymanego w szponach drugiej sznura z nieregularnie nanizanymi srebrnymi paciorkami, jak gdyby za ich pomoc� mia�a nie zapomina� o sprawach, kt�re nale�a�o poruszy� w dyskusji. Dalej siedzia� m�czyzna w he�mie - i wiele razy widywa�em jemu podobnych. By� to pan Hervon, kt�ry przyby� z w�o�ci odkrytej przez Kyllana, po prawicy mia� sw� ma��onk�, pani� Chriswith�, z lewej Godgara, dow�dc� swej dru�yny. Za nimi zaj�li miejsca Kyllan, Kaththea i w�adczyni Zielonego Ludu, Dahaun. Na wysokim g�azie opodal przycupn�� - staj�c si� w ten spos�b bardziej widoczny w otoczeniu, kt�re g�rowa�o nad nim wzrostem - Flannan imieniem Farfar, o upierzonym cz�ekokszta�tnym ciele, ptasich skrzyd�ach i pazurzastych stopach. Zaproszono go jedynie z grzeczno�ci, gdy� jego pobratymcy nie potrafili skoncentrowa� my�li w stopniu niezb�dnym do walki. Flannany s�yn�y jako znakomici pos�a�cy. Po drugiej stronie kr�gu znajdowali si� nowo przybyli. By�a w�r�d nich jeszcze jedna lataj�ca istota, o g�owie jaszczurki, w�skiej, uz�bionej, pokrytej po�yskuj�cymi w s�o�cu czerwonymi �uskami, kt�re kontrastowa�y z niebieskozielonym upierzeniem reszty cia�a. Co jaki� czas rozpo�ciera�a niespokojnie skrzyd�a i kr�c�c g�ow� mierzy�a zgromadzonych ostrym spojrzeniem. By� to Vrang ze Wzg�rz i Dahaun przywita�a go uroczy�cie nazywaj�c Vorlongiem D�ugoskrzyd�ym. Nieco dalej ulokowa�a si� bardziej ju� podobna do ludzi grupa, sk�adaj�ca si� z czterech os�b. Byli to, jak nam powiedziano, potomkowie Starej Rasy, kt�rzy dawno temu uciekli w g�ry i zdo�ali utrzyma� si� tam, a nawet wywalczy� sobie niewielkie, lecz bezpieczne siedziby. Przewodzi� im wysoki, ciemnow�osy m�czyzna z rysami wskazuj�cymi na brak jakiejkolwiek domieszki obcej krwi. Wygl�da� na m�odzie�ca, cho� wra�enie to mog�o by� myl�ce, gdy� u przedstawicieli Starej Rasy oznaki staro�ci wyst�powa�y dopiero na kilka tygodni przed �mierci� - o ile kt�ry� do�y� s�dziwego wieku, co w ostatnich czasach uda�o si� niewielu. M�czyzna �w by� urodziwy i mia� dworne maniery. A ja nienawidzi�em go z ca�ej duszy. W przesz�o�ci nasz� tr�jk� ��czy�y mocne wi�zy, dlatego nigdy nie szukali�my towarzystwa innych ludzi. Po porwaniu Kaththei, Kyllan i ja nie utracili�my duchowej jedno�ci. Mieli�my wielu towarzyszy broni, kt�rych lubili�my, i nielicznych, na kt�rych patrzyli�my z niech�ci�. Ale nigdy dot�d nie ow�adn�o mn� tak gwa�towne uczucie - chyba tylko wtedy, gdy spotka�em si� w walce z karste�skim naje�d�c�. Jednak nawet w�wczas bardziej nienawidzi�em tego, co reprezentowa� sob� przeciwnik, ni� samego cz�owieka. Natomiast Dinzila ze Wzg�rz nienawidzi�em zapami�tale, zimno i z nie znanego mi powodu. Tak bardzo zaskoczy�o mnie to uczucie, kt�re ow�adn�o mn� w chwili, kiedy Dahaun przedstawi�a nas sobie, �e zawaha�em si�, nim wym�wi�em s�owa powitania. Wyda�o mi si� wtedy, �e nowo poznany m�czyzna zna� moje uczucia i by� nimi rozbawiony - tak jak m�g�by go rozbawi� dziecinny wybryk. Ale ja nie by�em dzieckiem, o czym Dinzil mia� si� przekona� w swoim czasie. W swoim czasie... Zda�em sobie spraw�, �e nie tylko nienawi�� mn� wstrz�sa�a, gdy spogl�da�em na t� spokojn�, 11 urodziw� twarz, lecz tak�e obawa... Jak gdyby w ka�dej chwili nieznany przybysz ze Wzg�rz m�g� si� przeistoczy� w co� bardzo gro�nego dla nas wszystkich. Wszelako rozs�dek mi podpowiada�, �e Lud Zielonych Przestworzy powita� Dinzila przyja�nie i uzna� jego przybycie za pomy�lne wydarzenie. Skoro znali wszystkie niebezpiecze�stwa gro��ce w Escore, na pewno z w�asnej woli nie otworzyliby bram swego domu komu�, kto nosi�by w sobie zarodki Z�a. Kiedy po raz pierwszy przemierzali�my pola i lasy Escore, Kaththea twierdzi�a, �e potrafi za pomoc� w�chu odnale�� miejsca, w kt�rych ukrywa�a si� pradawna, ponura magia, gdy� bucha� od nich okropny smr�d. M�j nos nie zakwalifikowa� tak Dinzila. A przecie� mia�em si� na baczno�ci za ka�dym razem, kiedy na niego spogl�da�em. Na naszej naradzie przemawia� dobrze, okazuj�c zdrowy rozs�dek i znajomo�� wojennego rzemios�a. Przybyli z nim wielmo�e od czasu do czasu dorzucali jaki� komentarz �wiadcz�cy jasno, �e Dinzil by� opok� ich krainy. Ethutur wydoby� mapy przemy�lnie uformowane z suchych li�ci. Mapy przechodzi�y z r�k do r�k. Mieszka�cy lasu i przybysze ze Wzg�rz podobnie jak inni uczestnicy narady, nie b�d�cy lud�mi, opatrywali je stosownymi komentarzami. Vorlong z naciskiem ostrzega� przed pewnym pasmem wzg�rz, na kt�rych, jak wykraka� w ledwo zrozumia�ym j�zyku, znajdowa�y si� trzy kr�gi u�o�one ze stoj�cych g�az�w. Mia�y one zawiera� co� tak �mierciono�nego, i� nawet przelot nad nimi zabija�. Zaznaczyli�my te niebezpieczne miejsca tak, by mogli je rozpozna� wszyscy obecni. W�a�nie wyg�adza�em jedn� z map, kiedy poczu�em dziwne przyci�ganie. Moja okaleczona r�ka - obecnie rzadko zwraca�em na ni� uwag�, odk�d przesta�a mnie bole� i odzyska�em w niej w�adz� na tyle, na ile to by�o mo�liwe z pomoc� �wicze� - odci�gn�a m�j wzrok od szarobr�zowej powierzchni mapy. Przyjrza�em si� jej zaintrygowany, a potem podnios�em g�ow�. Dinzil wpatrywa� si� w moj� r�k�. U�miecha� si� lekko, lecz u�miech ten sprawi�, �e zaczerwieni�em si� po uszy. Chcia�em rzuci� map� i ukry� r�k� za plecami. Dlaczego? Zosta�a okaleczona w sprawiedliwej wojnie, a nie w rezultacie haniebnego post�pku. A przecie� zacz��em si� wstydzi� wielkiej blizny tylko dlatego, �e Dinzil spogl�da� na ni� w taki spos�b, jak gdyby wszystko, co psu�o symetri� czyjego� cia�a by�o szpetot�, kt�r� powinno si� ukrywa� przed �wiatem. P�niej podni�s� wzrok, by spojrze� mi w oczy, i ponownie wyda�o mi si�, �e wyczyta�em w jego spojrzeniu rozbawienie, takie samo, jakie niekt�rzy ludzie odczuwaj� na widok kalek. Wiedzia�, �e znam jego uczucia - lecz to tylko powi�ksza�o jego rozbawienie. Musz� ich ostrzec, pomy�la�em gor�czkowo. Kyliana i Kaththe�. Na pewno podziel� moje obawy i niejasne podejrzenia w stosunku do tego cz�owieka. Spotkajmy si� tylko, a otworz� przed nimi umys�, tak by mieli si� na baczno�ci. Na baczno�ci przed czym? I dlaczego? Lecz na te pytania nie zna�em odpowiedzi. Spojrza�em na map�. I teraz celowo u�y�em przeci�tej blizn� r�ki o dw�ch sztywnych palcach do jej wyg�adzenia. Wzbiera� we mnie zimny gniew. - A wi�c postanowili�my, �e wysy�amy wezwanie do Krogan�w i Thas�w - podsumowa� po chwili milczenia Ethutur. - Nie licz na nich zbytnio, panie. - To przem�wi� Dinzil. - Oni nadal s� neutralni, to prawda. Ale r�wnie dobrze mog� pragn��, �eby tak pozosta�o. - Je�eli s�dz�, �e mog� nimi pozosta�, kiedy rozgorzeje b�j, to s� sko�czonymi g�upcami! - wykrzykn�a ze zniecierpliwieniem Dahaun. - By� mo�e s� nimi, w naszych oczach - odpowiedzia� Dinzil. - Widzimy tylko jedn� stron� tarczy. Oni mog� jeszcze nie dostrzega� drugiej. Lecz nie chc� dokona� takiego wyboru na czyj� rozkaz. Znaj�c nieco Krogan�w, gdy� my, mieszka�cy Wzg�rz, w przesz�o�ci mieli�my z nimi do czynienia, zdajemy sobie spraw�, �e kiedy si� na nich 13 naciska, odgryzaj� si� naciskaj�cym. Skoro wi�c musimy si� z nimi skontaktowa�, nie wywierajmy na nich presji. Dajmy im do�� czasu, �eby mogli si� naradzi� otrzymawszy miecz wojny. A przede wszystkim nie ukazujmy im zagniewanej, twarzy, je�eli odpowiedz� odmownie. Wojna, kt�r� rozpoczynamy, nie b�dzie kr�tka. Tych za�, kt�rzy s� neutralni na jej pocz�tku, mo�na przeci�gn�� na nasz� stron� przed jej zako�czeniem. Skoro chcemy, �eby do��czyli pod nasze sztandary, dajmy im mo�liwo�� dokonania wyboru wtedy, kiedy tego sami zechc�. Ethutur skin�� g�ow� na znak zgody podobnie jak pozostali. Nasza tr�jka nie mog�a zg�osi� sprzeciwu, gdy� to by�a ich ziemia i znali j� dobrze. Pomy�la�em sobie jednak, �e nierozs�dnie jest prowadzi� wojn� w kraju, w kt�rym s� si�y nie zwi�zane z �adn� ze stron, poniewa� neutralny dot�d s�siad mo�e nagle sta� si� wrogiem, znale�� nie bronion� flank� i j� zaatakowa�. - Wi�c posy�amy miecz wojny do Krogan�w, Thas�w i do Mchowych Niewiast? - zako�czy� pytaj�cym tonem Ethutur. - Do Mchowych Niewiast? - Dahaun roze�mia�a si�. - By� mo�e, je�li kto� je znajdzie. Ale one zawsze chodz� w�asnymi drogami. Mo�emy liczy� jedynie na tych, kt�rzy si� zgromadzili tu i teraz - czy to nam chcia�e� powiedzie�, panie Dinzilu? - A kim�e ja jestem, �ebym wylicza� tych, kt�rzy �yj� z dala od moich ludzi, pani? - Wzruszy� ramionami. - Zwyk�a ostro�no�� nakazuje obudzi� lub wezwa� tylko tych, z kt�rymi mieli�my do czynienia w przesz�o�ci. W Escore zasz�y g��bokie przemiany i rzeczy dotychczas znane sta�y si� swoim przeciwie�stwem. By� mo�e, dzisiaj nie mo�na ufa� nawet starym przyjacio�om. Powiedzia�bym, �e armia, do kt�rej mo�emy mie� zaufanie, obozuje teraz w waszej bezpiecznej Dolinie - ale stanie si� godna zaufania dopiero wtedy, kiedy ustawimy w szyku wszystkie nasze oddzia�y. W g�rach rogi wezw� do boju. A na nizinie sami musicie zwo�a� waszych sprzymierze�c�w. Jak na razie niewiele wiedzieli�my o mocach, jakimi w�adali otaczaj�cy nas ludzie i rozumne istoty. Nie �mia�em wi�c porozumiewa� si� z bratem i siostr� za pomoc� telepatii w tym zgromadzeniu i niecierpliwie czeka�em na jego zako�czenie. Dlatego dopiero p�niej spr�bowa�em porozmawia� z nimi na osobno�ci. Najpierw poszcz�ci�o mi si� z Kyllanem, kt�ry pojecha� z Hervonem szuka� miejsca na obozowisko dla przybyszy zza g�r. Niestety, pocz�tkowo znalaz�em si� w towarzystwie Godgara i zosta�em wci�gni�ty w rozmow� o wojnie z Karstenem. Okaza�o si�, �e niegdy� s�u�yli�my na tym samym odcinku ostrych jak no�e granicznych turni, lecz nie jednocze�nie. Dobrze zna�em ten typ ludzi. Rodz� si� dla wojny, niekiedy maj� talenty wodzowskie. Znacznie cz�ciej jednak zadowalaj� si� s�u�b� pod rozkazami cz�owieka, kt�rego szanuj�. S� twardym jak �elazo rdzeniem ka�dej dobrej armii i cierpi� w czasach pokoju, czuj�c pod�wiadomie, �e sens ich �ycia rozp�ywa si� jak we mgle, gdy miecz zbyt d�ugo spoczywa w pochwie. Godgar jecha� obok mnie, wietrz�c w powietrzu niebezpiecze�stwo. Niczym zwiadowca na wojnie, rozgl�da� si� po okolicy i notowa� w pami�ci charakterystyczne cechy terenu. Hervon znalaz� wreszcie odpowiednie miejsce i zaj�� si� rozbijaniem namiot�w, chocia� w Zielonej Dolinie by�o tak ciep�o, �e spokojnie mo�na by�o spa� pod go�ym niebem. Nareszcie zosta�em sam i mog�em pojecha� z Kyllanem. Unikaj�c my�lowego przekazu opowiedzia�em mu o Dinzilu. M�wi�em przez kilka chwil, zanim zda�em sobie spraw�, �e m�j brat spochmurnia�. Urwa�em, gniewnie spojrza�em na niego i u�y�em ��czno�ci my�lowej. Zaskoczony i zbity z tropu odkry�em w jego umy�le co�, czego na pierwszy rzut oka nie mog�em zidentyfikowa�, potem za� zaakceptowa�: niedowierzanie! By�em wstrz��ni�ty, gdy� Kyllan s�dzi�, �e to ja w blasku s�o�ca szuka�em cieni i sia�em niepok�j... - Nie, nie to! - zaprotestowa� szybko odczytawszy 15 moj� my�l. - Ale co masz przeciw temu cz�owiekowi? Tylko uczucie? Gdyby �yczy� nam �le, jak�e m�g�by przej�� obok Symboli chroni�cych Zielon� Dolin�? Nie s�dz�, by m�g� dotrze� tu kto�, kogo okrywa Wielki Mrok. Jak�e si� myli�, lecz w�wczas nikt z nas nie zdawa� sobie z tego sprawy. C� mog�em przytoczy� na dow�d, �e si� nie myl�? Spojrzenie Dinzila? P�on�c� we mnie nienawi��? Ale� takie uczucia by�y broni� i zarazem sygna�em alarmowym dla mieszka�c�w Doliny. Kyllan przesta� si� dziwi� i skin�� g�ow�. Lecz ja zamkn��em przed nim m�j umys�. Zachowa�em si� jak dziecko, kt�re ufnie wzi�o do r�ki roz�arzony w�gielek, podziwiaj�c jego blask i nie znaj�c gro��cego mu niebezpiecze�stwa. A potem, sparzywszy si�, spojrza�o podejrzliwie na �wiat. - B�d� pami�ta� o twoim ostrze�eniu - zapewni� mnie Kyllan. Wyczu�em jednak, �e nie przywi�zuje wi�kszej wagi do moich s��w. Owej nocy w Zielonej Dolinie wydano wspania�� uczt�. Nie by�a weso�a, gdy� biesiadnik�w sprowadzi�a tutaj gro�ba wojny. Mimo to �ci�le przestrzegano dworskiego ceremonia�u, mo�e dlatego, �e by�o w nim co� bezpiecznego. Nie porozmawia�em z Kaththe� tak, jak zamierza�em; wstrz��ni�ty wymian� my�li z Kyllanem czeka�em za d�ugo. Ci��y�o mi to na sercu jak kamie�, kiedy tak spogl�da�em na moj� siostr� siedz�c� obok Dinzila, kt�ry zbyt cz�sto u�miecha� si� do niej. A Kaththea te� si� u�miecha�a lub wr�cz �mia�a, gdy si� odzywa�. - Czy zawsze jeste� taki milcz�cy, wojowniku o surowej twarzy? Odwr�ci�em si� us�yszawszy g�os Dahaun. Pani Zielonych Przestworzy potrafi, je�li zechce, przeistoczy� si� w ka�d� pi�kno��, do kt�rej m�g�by wzdycha� m�czyzna. Teraz mia�a krucze w�osy i lekki rumieniec barwi� jej smag�e policzki. Lecz par� godzin temu, o zachodzie s�o�ca, jej sploty l�ni�y z�otem i miedzi�, a sk�ra by�a z�ocista. Zastanowi�em si�, jak czuje si� kto�, kto jest wielo�ci� w jedno�ci. - Czy �nisz, m�dry Kemocu? - rzuci�a lekko i ockn��em si� z zamy�lenia. - Je�li tak, to nie s� to dobre sny, pani. Figlarne b�yski zgas�y w jej oczach i Dahaun opu�ci�a wzrok na trzyman� obur�cz czar�. Poruszy�a ni� lekko i purpurowy p�yn zafalowa� w jej wn�trzu. - Kemocu, tej nocy nie zagl�daj w �adne czarodziejskie zwierciad�o. Moim zdaniem, ci��y ci nie tylko wspomnienie z�ego snu. - To prawda. Dlaczego to powiedzia�em? Zawsze radzi�em si� tylko siebie samego lub mego rodze�stwa, gdy� my troje-kt�rzy-byli�my-jedno�ci� dzielili�my si� my�lami. Ale czy by�o tak nadal? Spojrza�em zn�w na moj� siostr�, kt�ra �mia�a si� razem z Dinzilem, i na Kyllana �ywo rozprawiaj�cego z Ethuturem i Hervonem, jak gdyby by� spajaj�cym ich ogniwem. - Ga��� nie powinna zatrzymywa� li�ci - powiedzia�a cicho Dahaun. - Nadchodzi czas, kiedy musz� ulecie� na wietrze. Ale na ich miejsce wyrastaj� nowe. Zrozumia�em aluzj� i zaczerwieni�em si�. Od tygodni wiedzia�em, �e j� i Kyllana ��cz� silne uczucia. Nie bola�o mnie to. Pogodzi�em si� te� z my�l�, �e nadejdzie dzie�, kiedy Kaththea wejdzie na drog�, kt�r� pod��y z kim� innym. Nie gniewa�o mnie, i� moja siostra �mia�a si� weso�o tej nocy i by�a bardziej dziewczyn� ni� siostr� i czarownic�. Ale nie mog�em znie�� m�czyzny, z kt�rym si� �mia�a! - Kemocu... Spojrza�em zn�w na Dahaun i stwierdzi�em, �e bacznie wpatruje si� we mnie. - Kemocu, o co chodzi? - Pani - spojrza�em jej prosto w oczy, ale nie spr�bowa�em dosi�gn�� jej umys�u. - Strze� pilnie mur�w. Boj� si�. 17 - Dinzila? Boisz si�, �e zabierze ci t�, kt�r� kochasz? - Dinzila... Nie, boj� si� tego, czym mo�e by�. Upi�a ma�y �yk, nadal przygl�daj�c mi si� uwa�nie znad kraw�dzi czary. - A wi�c b�d� ich strzeg�a, wojowniku. �le o tobie my�la�am, �le si� wyrazi�am i �le si� z tob� obesz�am. Nie przemawia przez ciebie zazdro�� o blisk� osob�. Nie lubisz Dinzila dla niego samego. Czemu? - Nie wiem... czuj� tylko. - Uczucia mog� przemawia� bardziej prawdziwie ni� usta. Wierz mi, b�d� go obserwowa�a - i to na wiele sposob�w. - Dahaun odstawi�a czar�. - Dzi�ki ci za to, pani - powiedzia�em cicho. - Jed� wi�c z l�ejszym sercem, Kemocu - odrzek�a. - I niech szcz�cie ci towarzyszy z prawej i z lewej strony oraz z ty�u. - A nie z przodu? - Unios�em w pozdrowieniu swoj� czar�. - Przecie� z przodu nosisz miecz, Kemocu. W taki to spos�b Pani Zielonych Przestworzy dowiedzia�a si�, co le�y mi na sercu, i da�a wiar� moim s�owom. A mimo to ch��d mnie ogarn�� na my�l o nadchodz�cym poranku. Mnie to bowiem wybrano, bym wezwa� Krogan�w na wojn�, a Dinzil nie okazywa� najmniejszej ch�ci opuszczenia Zielonej Doliny. Rozdzia� II Na naradzie postanowiono, �e Lud Zielonych Przestworzy i my, przybysze z Estcarpu, przeka�emy miecz wojny takim sprzymierze�com, kt�rych mo�na b�dzie pozyska� na nizinie. Dahaun mia�a pojecha� z Kyllanem do Thas�w, plemienia mieszkaj�cego pod ziemi�, kt�rego �adne z nas jeszcze nie widzia�o na oczy. Ich �ywio�em by� zmierzch i nocne mroki, cho� dotychczas - wedle posiadanych przez nas wiadomo�ci - Thasowie nie przy��czyli si� do si� Ciemno�ci. Ethuturowi i mnie polecono wybra� si� do Krogan�w, ludu, do kt�rego nale�a�y jeziora, rzeki i wszystkie drogi wodne w Escore. Uznano, �e widok przybysz�w z Estcarpu mo�e wzmocni� znaczenie wezwania do wojny. Wyruszyli�my wczesnym rankiem, podczas gdy Kyllan i Dahaun musieli czeka� a� do nocy, by umie�ci� na pustkowiu p�on�ce pochodnie wojny. Patrzyli, jak odje�d�amy. Nie mieli�my ju� koni; ja siedzia�em na jednym ze wsp�plemie�c�w Shapurna, Ethutur za� jecha� na samym wodzu Renthan�w. Nasze wierzchowce by�y du�e, o d�o� szersze od rumak�w zza g�r, dereszowate, o kremowej sk�rze i po�yskliwym czerwonym w�osie. Pierzaste ogony kremowej barwy mocno tuli�y do zad�w. Podobnie pierzasty p�czek w�os�w wyrasta� na �bie, tu� za d�ugim, czerwonym rogiem, wyginaj�cym si� wdzi�cznym �ukiem. 19 Jechali�my bez siode� i wodzy. Nasze wierzchowce nie by�y naszymi s�ugami, lecz wsp�ambasadorami, na tyle �askawymi, i� u�yczy�y nam swej si�y, aby przy�pieszy� podr�. A poniewa� mia�y niezwykle wra�liwe zmys�y, sta�y si� zarazem naszymi zwiadowcami, w mig wyczuwaj�cymi ka�de niebezpiecze�stwo. Ethutur nosi� zielony str�j swego ludu i za pasem, mia� jego najpot�niejsz� bro�, energetyczny bicz. Ja za� by�em ubrany w sk�rzany estcarpia�ski mundur i kolczug�. Przygniata�a mi ramiona ci�kim brzemieniem, kt�rego od dawna nie czu�em. Misiurk� trzyma�em w r�ku i lekki poranny wiatr rozwiewa� mi w�osy. Kiedy opuszczali�my Estcarp, jesie� mia�a si� tam ku ko�cowi i zbli�a�y si� pierwsze przymrozki, natomiast w Escore lato zdawa�o si� d�u�ej trwa�. Wprawdzie widzia�em splamione ��ci� i czerwieni� li�cie mijanych krzew�w, lecz wiatr by� cieplejszy, a poranny ch��d szybko przemin��. - Nie daj si� zwie�� - odezwa� si� Ethutur. Cho� uczucia bardzo rzadko malowa�y si� na jego urodziwej twarzy, teraz w jego oczach dostrzeg�em ostrzegawczy b�ysk. Tak jak u wszystkich m�czyzn tej rasy, d�ugie rogi o barwie ko�ci s�oniowej stercza�y w�r�d opadaj�cych mu na czo�o k�dzior�w. W mniejszym stopniu dzieli� z Dahaun zdolno�� zmiany barwy. Teraz, w szarym �wietle poranka, jego w�osy by�y ciemne, a twarz blada, lecz gdy dotkn�y go pierwsze promienie s�o�ca, ujrza�em rude k�dziory i ogorza�� cer�. - Nie daj si� zwie�� - powt�rzy�. - Escore roi si� od pu�apek, a przyn�ty bywaj� niekiedy bardzo pi�kne. - Tak, widzia�em to ju� - zapewni�em go. Shapurn wysun�� si� nieco do przodu, opuszczaj�c drog� wiod�c� do Zielonej Doliny. M�j wierzchowiec poszed� w �lady swego przyw�dcy, chocia� nie zauwa�y�em, �eby Shapurn wyda� mu jaki� rozkaz. Pocz�tkowo wydawa�o si�, �e wracamy do Wzg�rz, ale po kr�tkiej wspinaczce pokonali�my niewielk� prze��cz i ponownie znale�li�my si� na zboczu. Chocia� przej�cie by�o w�skie, dostrzeg�em �lady dowodz�ce, �e niegdy� bieg�a tu jaka� droga. Kamienne bloki wystawa�y z ziemi niby szerokie stopnie i nasi czworono�ni towarzysze st�pali po nich bardzo ostro�nie. Dotarli�my do drugiej doliny, niemal w ca�o�ci zaro�ni�tej kar�owatymi drzewami lub wysokimi ciemnozielonymi krzewami. G�rowa�y nad nimi kamienne bry�y. Cho� zburzone i pop�kane, nadal przypomina�y �ciany. Ethutur wskaza� je ruchem g�owy. - HaHarc... - To znaczy? - ponagli�em go, gdy nie powiedzia� nic wi�cej. - Kiedy� by�o to bezpieczne miejsce. - Czy zdoby�y je si�y Ciemno�ci? - Nie. Wzg�rza zata�czy�y i HaHarc pad�o. Ale tamtej nocy ta�czy�y przy wt�rze dziwnej muzyki. Miejmy nadziej�, �e nasi obecni przeciwnicy nie znaj� jej sekretu. - Ile z owej wiedzy pozosta�o? - zapyta�em, cho� by�em pewny, �e mo�emy tylko snu� przypuszczenia. - Kt� to wie? Znaczna cz�� Wielkich Adept�w zgin�a w nie ko�cz�cych si� walkach, jakie ze sob� toczyli. Drudzy odeszli przez otwarte przez siebie bramy, �eby gdzie indziej spr�bowa� si� i zwyci�y�... lub ponie�� kl�sk�. Mamy nadziej�, �e naszymi obecnymi przeciwnikami nie s� tamci Adepci, lecz ich pomniejsi s�udzy, kt�rych dawno porzucili. Ale nigdy nie zapominaj, �e i oni s� bardzo gro�ni. Nie mia�em takiego zamiaru, gdy� widzia�em niekt�rych. Staro�ytna, ledwie widoczna droga zaprowadzi�a nas na skraj ruin. Pokrywa�a je gruba warstwa ziemi, a drzewa zakorzeni�y si� w�r�d kamieni. Up�yn�o niew�tpliwie wiele czasu, odk�d HaHarc zatrz�s�o si� i przesta�o istnie�. Potem Shapurn skr�ci� w lewo, zn�w biegn�c star� drog�. Wyjechali�my z niesamowitej doliny na poro�ni�t� wysok� traw� r�wnin�. Stoj�ce ju� wysoko na niebie s�o�ce mocno przypieka�o. Ethutur odrzuci� do ty�u p�aszcz. Na kolanach trzyma� miecz wojny - nie wykuty ze stali, lecz wyrze�biony z bia�ego drewna. Zawi�e runy pokrywa�y ca�� 21 d�ugo�� szerokiego, t�pego brzeszczotu, a r�koje�� i jelce oplata�y czerwone i zielone sznury powi�zane W fantastyczne w�z�y. Ujechali�my spory kawa�ek po r�wninie, kiedy Shapurn podni�s� �eb i zatrzyma� si�. M�j wierzchowiec poszed� jego �ladem. Przyw�dca Renthan�w rozd�� chrapy i kr�ci� powoli �bem w�sz�c obc� wo�. Us�yszeli�my go w naszych my�lach. - Wilko�aki. Spojrza�em na traw� faluj�c� w podmuchach wiatru. By�a do�� wysoka, �eby ukry� skradaj�cego si� cz�owieka. Odk�d Kaththea i ja uciekli�my przed zgraj� r�norodnych potwor�w, nauczy�em si� nie dowierza� cho�by najniewinniej wygl�daj�cemu krajobrazowi. - Co robi�? - Pytanie Ethutura �wiadczy�o, �e rozumowa� w podobny jak ja spos�b. - Kr���, szukaj�... - Nas? - Nie. - Shapurn wci�gn�� w nozdrza wiatr. - S� g�odne. Poluj�, �eby nape�ni� brzuchy. Ach - sp�oszy�y zdobycz. Teraz wyj� na jej tropie. Dopiero teraz niewyra�nie us�ysza�em odleg�e wycie. Zrobi�o mi si� �al ich ofiary, gdy� i na mnie kiedy� tak polowa�y. Ethutur �ci�gn�� lekko brwi, naruszaj�c tym spok�j beznami�tnej zwykle twarzy. - Za blisko - powiedzia�. - Musimy cz�ciej patrolowa� granice. - Opar� d�o� na r�koje�ci zatkni�tego za pas bicza. Jednak go nie wyci�gn��; dop�ki ni�s� miecz wojny, nie m�g� bra� udzia�u w walce. Shapurn ruszy� k�usem, a m�j wierzchowiec z �atwo�ci� dotrzymywa� mu kroku. Przebyli�my reszt� drogi przez r�wnin� z pr�dko�ci�, jakiej nie przewy�szy�yby s�ynne trogia�skie rumaki z Estcarpu. P�niej znale�li�my si� w w�wozie o zboczach poro�ni�tych g�sto krzakami. W�ski strumyk wi� si� leniwie na jego piaszczystym dnie niby w��, duch potoku, kt�ry p�yn�� t�dy bystro w innych porach roku. Dostrzeg�em jaki� b�ysk w�r�d szarych kamieni, �wietlny refleks, na kt�ry nie mog�em pozosta� oboj�tny. Bez zastanowienia zeskoczy�em z Renthana i wy�owi�em z brunatnego gniazda niebieskozielony kamyk, jeden z tych, kt�re tak wysoko cenili mieszka�cy Zielonej Doliny. Identyczne kamienie zdobi�y bransolety i pas Ethutura. Ten by� chropawy i nie oszlifowany, a jednak odbi� si� w nim promie� s�o�ca, i kamyk zab�ys� mi w r�ku niby morski ognik. Ethutur odwr�ci� si� niecierpliwie, ale kiedy zobaczy� moje znalezisko, wyda� okrzyk pe�en zaskoczenia i rado�ci. - Los u�miechn�� si� do nas, Kemocu! To znaczy, �e si�y Z�a nie zapuszczaj� si� w te strony. Takie kamienie trac� blask, gdy dotknie je Mrok. To dar dla ciebie od tej ziemi i oby przyda� ci si� w przysz�o�ci. - Zdj�� praw� r�k� z miecza wojny i zrobi� ni� gest, kt�ry rozpozna�em dzi�ki zdobytej w Lormcie wiedzy jako znak, i� dobrze mi �yczy. Wydawa�o si�, �e znalezienie niebieskozielonego kamienia doda�o otuchy mojemu towarzyszowi, gdy� zacz�� m�wi�. S�ucha�em z uwag�, wszystko bowiem, co mia� do powiedzenia o Escore i jego mieszka�cach, by�o bardzo wa�ne. Kroganowie, do kt�rych zd��ali�my, to jeszcze jedna rasa zrodzona w wyniku wczesnych eksperyment�w Wielkich Adept�w. Przodkami ich byli ludzie, ochotnicy, kt�rych poddano mutacji i tak przekszta�cono, i� stali si� istotami wodnymi, cho� przez kr�tki czas mogli przebywa� na l�dzie. Podczas wojen pustosz�cych Escore, Kroganowie dla bezpiecze�stwa wycofali si� w g��biny i teraz rzadko widywano ich na brzegu. Niekiedy zamieszkiwali wyspy na jeziorach i od czasu do czasu pojawiali si� poza swymi wodnymi siedzibami w pobli�u strumieni. Nigdy nie byli wrogo nastawieni wobec Ludu Zielonych Przestworzy. W istocie nieraz sprzymierzali si� z nim w przesz�o�ci. Ethutur wspomnia� o przypadku, kiedy to Kroganowie wywo�ali pow�d�, �eby zniszczy� legowisko wyj�tkowo szkodliwych z�ych mocy, kt�re wyry�y nor� w miejscu, gdzie nie potrafili ich dosi�gn�� je�d�cy z Zielonej Doliny. Ethutur mia� nadziej�, �e teraz te� zdo�a ich 23 sk�oni�, aby oficjalnie przy��czyli si� do nas. Mogliby by� doskona�ymi zwiadowcami, poniewa� woda dociera wsz�dzie w Escore; a tam, gdzie p�ynie, z �atwo�ci� zdo�aj� si� przedosta� Kroganowie albo inni mieszka�cy w�d, kt�rzy im s�u��. Tymczasem wyjechali�my z w�wozu na szerok� bagnist� przestrze�. Teren ten wygl�da� na spustoszony przez susz�. Trzciny i pozosta�a b�otna ro�linno�� usch�y i zbr�zowia�y. Nieco dalej dostrzeg�em zielone pag�rki po�r�d niewielkich sadzawek, a poza nimi moczary ci�gn�ce si� a� do brzegu jeziora. Mimo i� s�o�ce sta�o wysoko na niebie, g�sta mg�a wisia�a nad wodami jeziora. Wyda�o mi si�, �e zamajaczy�y w niej wyspy, lecz obraz falowa�, powoduj�c dezorientacj� umys�u, co bardzo mnie zaniepokoi�o. Przypomnia�em sobie Moczary Tora�czyk�w, dziwnej rasy, kt�ra trzyma�a w niewoli mojego ojca podczas wojny z Kolderem. Te mokrad�a by�y r�wnie tajemnicze i nikt si� tu nie zapuszcza� bez zgody ich mieszka�c�w... a rzadko j� uzyskiwano. Renthany zawioz�y nas na skraj bagna. Ethutur zsun�� si� z grzbietu Shapurna, ja r�wnie� zsiad�em z mojego wierzchowca. W�dz Zielonego Ludu opar� miecz wojny o lewe rami� i podni�s� praw� r�k� do ust. Zwin�wszy d�o� w kszta�t tr�bki wyda� przeci�g�y zew, kt�ry uni�s� si� i opad�, po czym zn�w si� podni�s�, a zabrzmia�a w nim wyra�nie pytaj�ca nuta. Czekali�my. Nie widzia�em nic poza du�ymi owadami wodnymi, kt�re to unosi�y si� ponad wierzcho�kami trzcin, to biega�y po powierzchni sadzawek, jak gdyby woda pod ich nogami zmieni�a si� w tward� ziemi�. Nie dostrzeg�em ani jednego ptaka, ani jednego zwierz�cego tropu w wysch�ym b�ocie, kt�re rozsypywa�o si� pod naszymi stopami w ��tawy py�. Ethutur trzykrotnie przywo�ywa� Krogan�w i za ka�dym razem czekali�my na odpowied�. Nie nadesz�a. Przedtem jego twarz lekko spochmurnia�a, teraz dostrzeg�em na niej zniecierpliwienie. Je�li nawet ta zw�oka go gniewa�a, nie da� nic po sobie pozna�. Nie opu�ci� te� skraju moczar�w. Zacz��em si� zastanawia�, jak d�ugo przyjdzie nam tu czeka� nie wiadomo na co, zale�nie od widzimisi� istot zamieszkuj�cych te strony. Cisza. Naraz jakie� zawirowanie, lekki ruch powietrza, zasygnalizowa� mi czyje� zbli�anie si�. Zna�em podobne odczucia z czas�w, gdy przebywa�em z nasz� matk� lub z Kaththe�. Sprawia�o to wra�enie, �e jaka� bardzo pewna siebie istota zd��a ku nam. Spojrza�em na Ethutura, rad, �e mog� wzi�� z niego przyk�ad. Wyczu�em zbli�aj�c� si� moc. M�j towarzysz podni�s� miecz wojny i zwr�ci� go w stron� jeziora i pasa bagien, kt�re go strzeg�y. W promieniach s�o�ca czerwone i zielone sznury o�lepiaj�co b�yszcza�y, jakby spleciono je z roz�arzonych klejnot�w. Nie odezwa� si� wi�cej, lecz sta� nieruchomo, trzymaj�c miecz w g�rze, na znak swej funkcji. W oddali, tam gdzie �ywe jeszcze trzciny os�ania�y brzeg jeziora, dostrzeg�em ruch nie wywo�any podmuchem wiatru. Z wody podnios�y si� dwie postacie i stan�y zanurzone w niej po kolana. Kiedy ruszy�y ku nam, �atwo i szybko pokonuj�c b�oto, sadzawki i pasma trzcin, zauwa�y�em, �e z wygl�du przypomina�y ludzi. Nogi by�y zako�czone klinowatymi stopami o po��czonych b�on� palcach, a ramiona i r�ce, cho� identyczne z moimi, okrywa�a blada sk�ra, po�yskuj�ca w promieniach s�o�ca. Ich twarze r�wnie� wygl�da�y jak ludzkie, w�osy mieli kr�tkie, przylegaj�ce g�adko do g�owy i tylko o jeden lub dwa odcienie ciemniejsze od sk�ry. Po obu stronach szyi widnia�y dwie okr�g�e plamy zamkni�tych teraz na powietrzu skrzeli. Nosili kr�tkie sp�dniczki z �uskowatego materia�u, mieni�cego si� wszystkimi barwami t�czy. Do przytrzymuj�cych owe sp�dniczki pas�w przymocowano du�e muszle, kt�re zdawa�y si� s�u�y� jako sakiewki. W po��czonych b�on� palcach trzymali laski, w g�rnej po�owie zielone i bogato 25 rze�bione, w dolnej za� czarne i ostro zako�czone, tak by sprawia�y wra�enie �mierciono�nej broni. Kroganowie trzymali je ostrym ko�cem do do�u, by zapewni� nas o swych przyjaznych zamiarach. Kiedy wreszcie stan�li przed nami, spostrzeg�em, �e ich oczy mierz�ce nas nieruchomym spojrzeniem, cho� z oddali wydawa�y si� ludzkie, nie mia�y bia�ek i g��boka ziele� wype�nia�a przestrze� mi�dzy powiekami - jak u �nie�nego kota. - Ethutur. - Stoj�cy bli�ej Krogan zamiast powitania wym�wi� jedynie imi� mojego towarzysza. - Orias? - odpowiedzia� pytaniem Ethutur, po czym poruszy� lekko mieczem wojny i oplataj�ce r�koje�� barwne sznury zn�w zab�ys�y ogniem. Kroganowie nie odrywali wzroku od nas i od miecza. Wreszcie ich przyw�dca przywo�a� nas ruchem r�ki. Ostro�nie poszli�my za nimi przez moczary, gdzie si� da�o przeskakuj�c z k�py na k�p�. W powietrzu unosi� si� zapach zgnilizny, zwykle spotykany w takich miejscach, i szlam przylgn�� nam do but�w ju� po kilku krokach,. Nasi przewodnicy szli przez bagnisty teren wcale si� nie brudz�c. Dotarli�my na brzeg jeziora i zacz��em si� zastanawia�, czy Kroganowie oczekuj�, �e b�dziemy brodzi� w jego wodach. Lecz zaraz w�ski cie� pomkn�� w nasz� stron� od jednej z ledwie dostrzegalnych wysp. By�a to ��dka ze sk�r jakich� wodnych zwierz�t naci�gni�tych na konstrukcj� z poci�tych i starannie dopasowanych ko�ci. Wej�cie do niej okaza�o si� nie lada wyczynem. Renthany nawet tego nie pr�bowa�y, ale wesz�y do wody, podobnie jak nasi przewodnicy i ich wsp�plemieniec, kt�ry przyholowa� ��d�. Kiedy nasza ��dka ci�gni�ta przez trzech wodnych ludzi zbli�y�a si� do wyspy, zauwa�y�em, �e w przeciwie�stwie do podmok�ego brzegu jeziora otacza�a j� szeroka, srebrzysta pla�a pokryta czystym piaskiem. Bagienny smr�d znik�. Ros�y tam drzewa, jakich nigdzie indziej nie widzia�em. Ich pnie strzela�y wysoko, a zamiast li�ci porasta�y je mi�kkie pi�ra, kt�re sulkarscy kupcy przywo�� czasami zza m�rz. Drzewa mia�y srebrzyst� barw�, tu i �wdzie na ich g�rnych ga��ziach ros�y rz�dami zielone i matowo��te kwiaty. Sam� pla�� podzielono, za pomoc� du�ych muszli i jasnych kamieni na wyra�nie geometryczne figury. Pomi�dzy tymi poletkami bieg�y drogi-�cie�ki, ogrodzone si�gaj�cymi mi do kostek p�otkami z bia�awego, naniesionego przez wod� drewna. Nasi kroga�scy przewodnicy weszli na jedn� z takich dr�g, a Ethutur i ja pod��yli�my za nimi. Mijaj�c oznaczone cz�ci pla�y, dostrzeg�em le��ce tam ma�e koszyki i maty ozdobione delikatnymi wzorami. Nie ujrzeli�my jednak �adnych �lad�w ich w�a�cicieli. Wreszcie znale�li�my si� w cieniu pierzastych drzew i poczu�em zapach dziwnych kwiat�w. Przelotnie mign�li nam Kroganowie, kt�rych przep�oszyli�my z pla�y: m�czy�ni podobni do naszych przewodnik�w, a z nimi kobiety z ich rasy. Nie mogli�my jednak przyjrze� im si� z bliska, poniewa� skry�y si� w�r�d najdalszych drzew. Zauwa�y�em, �e w rozpuszczone lu�no w�osy mia�y wplecione sznury muszelek lub wetkni�te trzciny owini�te kwiatami. Ich ubrania by�y z bardziej mi�kkiej substancji ni� �uskowate sp�dniczki m�czyzn, spina�y je na ramionach zapinkami z muszli i przepasywa�y ozdobnymi paskami. Suknie mia�y delikatn� zielon�, ��t� lub r�owoszar� barw�. Kiedy ponownie znale�li�my si� na otwartej przestrzeni, ujrzeli�my skupisko g�az�w, kt�re dawniej wygl�da�y zapewne naturalnie. P�niej wszak�e po mistrzowsku zaj�li si� nimi nieznani rze�biarze. Kamienne monstra �ypa�y gro�nie oczami wykonanymi chyba z muszli albo nie obrobionych p�szlachetnych kamieni. Niekt�re szczerzy�y groteskowo k�y, bardziej bawi�c, ni� strasz�c widz�w. Dwie takie rze�by strzeg�y skalnej p�ki s�u��cej za tron wodzowi Krogan�w. Nie powsta� na nasze powitanie; na kolanach trzyma� zaostrzon� lask� podobn� do tych, kt�re dzier�yli jego gwardzi�ci. Opiera� r�k� na tej dziwnej w��czni i nie poruszy� si�, kiedy stan�li�my przed nim. Ethutur wbi� miecz wojny w mi�kki piasek i pu�ci� 27 r�koje�� dopiero wtedy, gdy uzyska� pewno��, �e bro� si� nie przewr�ci. - Oriasie! - rzek�. W�dz Krogan�w do z�udzenia przypomina� z wygl�du tych, kt�rzy nas tutaj przyprowadzili, lecz wyr�nia�a go ciemna linia starej blizny biegn�ca przez twarz od lewej skroni po �uchw� i �ci�gaj�ca nieco do do�u powiek�, tak �e oko by�o niemal przymkni�te. - Widz� ci�, Ethuturze. Dlaczego ci� tu widz�? - powiedzia� cienkim i - dla moich uszu - bezbarwnym g�osem. - Z powodu tego... - Ethutur musn�� palcami r�koje�� miecza wojny. - Chcieliby�my porozmawia�. - O noszeniu w��czni, biciu w b�bny i zabijaniu - przerwa� mu Krogan. - O wojnie wznieconej przez cudzoziemc�w... - Zwr�ci� g�ow� tak, �e przyjrza� mi si� z bliska zdrowym okiem. - Ci cudzoziemcy zbudzili to, co spa�o od wiek�w. Czemu stan��e� po ich stronie, Ethuturze? Czy nie zadowalaj� ci� z trudem osi�gni�te zwyci�stwa? - Dawne zwyci�stwa nie oznaczaj�, �e m�� musi zawiesi� miecz, by rdzewia� w ga��ziach drzewa-dachu, i �e nie potrzebuje ju� nigdy wyci�ga� go z pochwy - odpar� Ethutur. - W Escore gromadz� si� si�y. - I nie jest wa�ne, kto je obudzi�. Zbli�a si� dzie�, kiedy rozlegnie si� g�os b�bn�w bez wzgl�du na to, czy m�owie zatkaj� sobie uszy, czy te� nie. Mieszka�cy Wzg�rz, Yrangi, Renthany, Flannany, my z Zielonych Przestworzy i przybysze zza g�r pijemy teraz z pucharu braterstwa i zwieramy szeregi. Albowiem tylko �cis�y sojusz daje nam szans� prze�ycia. To, co si� przebudzi�o, nie obiecuje bezpiecze�stwa w niebie, na ziemi... - urwa�, a po chwili milczenia doda�: - ani w wodzie! - Nikt nie podnosi miecza wojny w po�piechu. - Pomy�la�em, �e Orias u�ywa s��w, �eby ukry� swoje my�li. Nie pr�bowa�em ich odczyta�, wyda�o mi si� to bowiem niebezpieczne. Krogan m�wi� dalej: - S�owa za� jednego m�a nie s� odpowiedzi� ca�ego wodnego ludu. Naradzimy si�. Mo�ecie pozosta� na wyspie go�ci. Ethutur pochyli� g�ow�. Nie dotkn�� jednak miecza, pozostawiaj�c go tam, gdzie by�, Kroganowie ponownie przeprowadzili nas przez las pierzastych drzew, p�niej za� zawie�li �odzi� na inn� wysp�. By�a tam ro�linno��, ale znana nam i bliska. Ujrzeli�my kr�g wy�o�ony kamiennymi p�ytami, zag��bienie na ognisko, le��ce opodal drwa naniesione przez wod�. Wyci�gn�li�my nasze zapasy i posilili�my si�. P�niej pow�drowa�em na piaszczysty brzeg i wpatrywa�em si� w tamt� srebrzyst� wysp�. Lecz lekka mg�a, mo�e zrodzona z jakich� czar�w, zamazywa�a szczeg�y. Wyda�o mi si�, �e zobaczy�em Krogan�w wychodz�cych z jeziora i powracaj�cych do niego. Nikt jednak nie zbli�y� si� do naszej wyspy, a gdyby nawet, to i tak o tym nie wiedzieli�my. Ethutur nie chcia� snu� przypuszcze� co do wynik�w narady u Oriasa. Kilka razy zauwa�y�, �e Kroganowie rz�dz� si� w�asnymi prawami i nie ulegaj� obcym wp�ywom, o czym przestrzega� Dinzil. Kiedy wspomnia� Dinzila, obudzi�y si� we mnie z�e przeczucia, kt�re na jaki� czas zdo�a�em u�pi�. Zacz��em wypytywa� mego towarzysza, chc�c dowiedzie� si� jak najwi�cej o Dinzilu. Nale�a� do Starej Rasy, by� prawdziwym cz�owiekiem, tak jak pojmowa� to Lud Zielonych Przestworzy. Mia� opini� dobrego dow�dcy. Wygl�da�o na to, �e w�ada� jakimi� w�asnymi mocami, gdy� w dzieci�stwie jego nauczycielem by� jeden z nielicznych �yj�cych cudotw�rc�w. Adept �w nakre�li� ramy dla swoich bada� i u�ywa� tego, czego si� nauczy�, do ochrony niewielkiej cz�ci Escore, dok�d uciek�. Ethutur tak wysoko ceni� Dinzila, �e nawet nie wspomnia�em o swoich w�tpliwo�ciach. Czym bowiem by�y moje uczucia wobec takich dowod�w? Nie otrzymali�my �adnego znaku ze srebrzystej wyspy. Zn�w si� posilili�my, po czym do snu zawin�li�my si� w koce. Wtedy przy�ni� mi si� tak straszny sen, �e usiad�em dr��c z zimna i przera�enia, a �zy jak groch sp�ywa�y mi po policzkach i kapa�y po brodzie. Ju� kiedy�, zanim odebrano nam Kaththe�, mia�em podobny sen - w�wczas tak samo 29 obudzi�em si� w �rodku nocy, nie mog�c przypomnie� sobie snu, lecz zdaj�c sobie spraw�, �e sta�o si� co� z�ego. Nie mog�em ponownie zasn��, nie chcia�em te� niepokoi� Ethutura. Z ca�ego serca pragn��em opu�ci� t� wysp�, po�pieszy� do Zielonej Doliny i na w�asne oczy przekona� si�, i� nic z�ego si� nie sta�o tym, kt�rzy byli cz�ci� mnie samego. Zebrawszy si� na odwag�, wymkn��em si� z obozu. Poszed�em na brzeg i zwr�ci�em si� w stron� Zielonej Doliny, tak mi si� przynajmniej wydawa�o, chocia� tutaj nie mog�em by� pewny, gdzie znajduje si� p�noc, po�udnie, wsch�d czy zach�d. P�niej obj��em g�ow� r�kami i pos�a�em telepatyczny zew. Musia�em zna� prawd�! Nie otrzymawszy odpowiedzi, wyt�y�em wol� i zn�w zawo�a�em bezg�o�nie. Nadesz�a s�aba, bardzo s�aba odpowied�. Kaththea... niepokoi�a si� o mnie. Szybko da�em jej zna�, �e mnie nie grozi �adne niebezpiecze�stwo, a tylko obawiam si� o ni� i o Kyllana. Odpar�a wtedy, �e wszyscy s� bezpieczni i mo�e tak wp�ywa na mnie jaka� z�a moc kryj�ca si� na dziel�cej nas przestrzeni. Nalega�a, �ebym zerwa� my�lowy kontakt, poniewa� owa si�a mo�e p�j�� tym tropem i mnie odnale��. Odpowied� Kaththei nic nie wyja�ni�a. Mimo jej twierdzenia, i� wszystko jest w porz�dku, mia�em wra�enie, �e nie potrwa to d�ugo. - Kim jeste�, �e wzywasz ducha innej osoby? Do tego stopnia zaskoczy�o mnie to pytanie w �rodku nocy, �e m�j miecz zal�ni� w blasku ksi�yca, kiedy si� odwr�ci�em. P�niej opu�ci�em go, opar�em o ziemi� i patrzy�em, jak nieznajoma Kroganka wychodzi na brzeg; p�etwiaste stopy bezszelestnie st�pa�y po piasku. �ciekaj�ce wody jeziora sprawi�y, �e suknia przylgn�a do cia�a jak druga sk�ra. Wodna kobieta sprawia�a wra�enie bardzo ma�ej i w�t�ej, a jej blado�� wydawa�a si� cz�ci� ksi�ycowej po�wiaty. Odgarn�a z czo�a kosmyki mokrych w�os�w i zacisn�a przytrzymuj�c� je opask� z muszelek. - Dlaczego wo�asz? - Jej g�os nie mia� barwy i by� cichy i monotonny jak g�os Oriasa. Chocia� nie nale�� do ludzi, kt�rzy z natury m�wi� wszystko obcym, ale w tej chwili powiedzia�em prawd�. - Mia�em z�y sen, a ju� kiedy� w podobnych okoliczno�ciach sen ostrzeg� mnie przed niebezpiecze�stwem. Szuka�em tych, o kt�rych mam prawo si� niepokoi�, mojej siostry i brata. - Ja jestem Orsya, a ty? - Kroganka nie skomentowa�a moich s��w; wyczu�em, i� potrzebuje niezw�ocznej identyfikacji. - Jestem Kemoc, Kemoc Tregarth z Estcarpu - powiedzia�em. - Kemoc - powt�rzy�a. - Ach tak, jeste� jednym z cudzoziemc�w, kt�rzy przybyli tu, �eby sia� zam�t... - Nie przybyli�my w takim celu - zaprzeczy�em. Czu�em, �e musz� j� o tym zapewni�. - Uciekali�my przed w�asnymi k�opotami i przebyli�my graniczne g�ry nie wiedz�c, co si� w Escore dzieje. Chcieli�my tylko znale�� schronienie. - A jednak zak��cili�cie spok�j Escore. - Podnios�a kamyk i wrzuci�a do jeziora. Z pluskiem wpad� do wody i drobne fale pomkn�y po jej powierzchni. - Wasze post�powanie obudzi�o pradawne z�e moce. I chcia�by� wci�gn�� w to Krogan�w. - Nie ja sam - zaprotestowa�em. - Wszyscy razem stawimy im czo�o! - Nie s�dz�, �eby Orias i inni zgodzili si� z wami. Nie. - Pokr�ci�a g�ow�. - Na pr�no odby�e� t� podr�, cudzoziemcze. Jednym skokiem odbi�a si� od ziemi i wody jeziora zamkn�y si� nad ni�. Mia�a racj�. Kiedy rano ponownie zawieziono nas na wysp� pierzastych drzew, miecz wojny tkwi� tak, jak Ethutur wbi� go w ziemi�, nietkni�ty, bez nowych sznur�w na znak zgody. Nie zastali�my te� Oriasa. Stan�li�my przed pustym tronem i uznali�my, �e dobrze zrobimy opuszczaj�c jak najrychlej terytorium, gdzie nas nie chciano. Rozdzia� III - Co teraz zrobimy? - zapyta�em, kiedy milcz�cy Krogan przewi�z� nas z powrotem na bagnisty brzeg jeziora i odp�yn��, nim zd��yli�my wym�wi� s�owa po�egnania. - Nic - odpar� Ethutur. - Postanowili pozosta� neutralni. Obawiam si�, �e nie przyjdzie im to �atwo. - Powiedzia� to z roztargnieniem i spostrzeg�em, �e zn�w bada otaczaj�ce nas wzg�rza. Powiod�em wzrokiem za jego spojrzeniem. Nie by�o tam nic godnego uwagi - a mo�e jednak? S�o�ce �wieci�o tak samo jak wczoraj rano i okolica sprawia�a wra�enie opustosza�ej. P�niej dostrzeg�em na niebie czarn� kropk� przelatuj�c� w oddali, a za ni� drug�. - Wsiadaj! - ponagli� mnie Ethutur. - Rusy lataj�. Na granicy toczy si� b�j! Shapurn i Shil ostro�nie wybiera�y drog� w niemal do cna wysch�ym �o�ysku potoku. Sz�y jednak szybciej ni� wtedy, gdy zd��ali�my w przeciwn� stron�. Wci�gn��em g��boko powietrze do p�uc. Ohydny smr�d zgnilizny nie u