2419
Szczegóły |
Tytuł |
2419 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2419 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2419 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2419 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ISAAC ASIMOV
Agent Fundacji
(PRZE�O�Y�: ANDRZEJ JANKOWSKI)
PROLOG
Pierwsze Imperium Galaktyczne chyli�o si� ku upadkowi. Rozsypywa�o si� ju� od wielu set lat, ale tylko jeden cz�owiek zdawa� sobie z tego w pe�ni spraw�.
Cz�owiekiem tym by� Hari Seldon, ostatni wielki uczony Pierwszego Imperium. Seldon stworzy� i wzni�s� na najwy�szy poziom rozwoju psychohistori� - nauk� o ludzkich zachowaniach sprowadzonych do r�wna� matematycznych.
Jednostka ludzka jest nieobliczalna, ale - jak odkry� Seldon - reakcje wielkich zbiorowisk s� przewidywalne, gdy� mo�na je uj�� statystycznie. Im wi�ksze zbiorowisko, tym wi�ksza dok�adno�� takich wylicze�. A zbiorowisko, kt�rym zajmowa� si� Seldon, obejmowa�o ludno�� wszystkich zamieszkanych �wiat�w w Galaktyce. By�y ich miliony.
Na podstawie swoich oblicze� Seldon doszed� do wniosku, �e pozostawione same sobie Imperium runie i �e minie trzydzie�ci tysi�cy lat, nim na jego ruinach powstanie Drugie Imperium. Gdyby wszak�e uda�o si� odpowiednio zmieni� niekt�re czynniki, to okres tego interregnum mo�na by by�o skr�ci� do zaledwie jednego tysi�clecia.
W tym w�a�nie celu za�o�y� dwie kolonie naukowc�w, kt�re nazwa� Fundacjami. Zgodnie ze starannie obmy�lonym planem umie�ci� je "na dw�ch przeciwnych kra�cach Galaktyki". Utworzeniu Pierwszej Fundacji, kt�rej mieszka�cy koncentrowali swe zainteresowanie i wysi�ki na naukach fizycznych, towarzyszy� wielki rozg�os i zainteresowanie �rodk�w masowego przekazu. Istnienie Drugiej Fundacji spowite by�o tajemnic�.
Fundacja, Fundacja i Imperium oraz Druga Fundacja opowiadaj� o czterech pierwszych wiekach interregnum. Pierwsza Fundacja (zwana po prostu Fundacj�, jako �e o istnieniu drugiej nie wiedzia� prawie nikt) zaczyna�a jako niewielka spo�eczno��, rzucona w pustk� najodleglejszych peryferii Galaktyki. Co pewien czas stawa�a ona w obliczu kryzysu, spowodowanego czynnikami spo�ecznymi i gospodarczymi, kt�ry grozi� jej unicestwieniem. Podczas ka�dego z tych kryzys�w jej swoboda dzia�ania by�a tak ograniczona, �e mo�liwa by�a tylko jedna droga wyj�cia. Kiedy wkracza�a na t� drog�, otwiera�y si� przed ni� nowe horyzonty i perspektywy dalszego rozwoju. Wszystko to zosta�o zaprogramowane przez od dawna ju� nie�yj�cego Hariego Seldona.
Pierwsza Fundacja, dysponuj�c niepor�wnanie bardziej rozwini�t� nauk�, zapanowa�a nad otaczaj�cymi j� barbarzy�skimi planetami. Stawi�a czo�a wojowniczym w�adcom, kt�rzy oderwali si� od dogorywaj�cego Imperium i pokona�a ich. Za czas�w ostatniego silnego imperatora stawi�a czo�a resztkom samego Imperium i pokona�a je.
Wydawa�o si�, �e Plan Seldona dzia�a sprawnie i �e nic nie powstrzyma Fundacji od ustanowienia we w�a�ciwym czasie - w minimalnie przez okres bezkr�lewia zniszczonej Galaktyce - Drugiego Imperium.
Ale psychohistoria jest nauk� statystyczn�. Zawsze istnieje pewna niewielka mo�liwo��, �e co� potoczy si� wbrew przewidywaniom. I rzeczywi�cie sta�o si� co�, czego Hari Seldon nie by� w stanie przewidzie�. Oto w pewnym momencie pojawi� si� nie wiadomo sk�d jeden tylko cz�owiek, mutant. Cz�owiek �w, znany pod przydomkiem Mu�a, posiada� niezwyk�� zdolno�� kszta�towania uczu� innych ludzi wedle swojej woli i kierowania ich umys�ami. Swych najzagorzalszych wrog�w przemienia� on w ca�kowicie oddane mu s�ugi. Nie mog�a mu nic zrobi� �adna armia. Ugi�a si� przed nim i pad�a Pierwsza Fundacja, i wydawa�o si�, �e Plan Seldona leg� w gruzach.
Pozosta�a owa tajemnicza Druga Fundacja, kt�r� zupe�nie zaskoczy�o nag�e pojawienie si� Mul� na scenie galaktycznej, ale kt�ra potem zacz�a stopniowo przygotowywa� si� do kontrataku. Znajdowa�a si� ona w o tyle dobrej sytuacji, �e nikt nie zna� jej po�o�enia. Mu� szuka� jej, aby zako�czy� dzie�o podboju Galaktyki. Uchod�cy z Pierwszej Fundacji szukali jej, aby uzyska� pomoc.
Nie znalaz� jej jednak ani Mu�, ani wierni swej ojczy�nie uchod�cy. Mu�a uda�o si� powstrzyma� na kr�tki czas Baycie Darell, jedynej kobiecie w�r�d uchod�c�w. Dzi�ki temu Druga Fundacja zyska�a do�� czasu, aby przygotowa� i podj�� odpowiednie przeciwdzia�ania i powstrzyma�, ju� na sta�e, jego dalsze podboje. Potem powoli przyst�pi�a do odbudowy Planu Seldona.
To wszystko spowodowa�o jednak, �e Pierwsza Fundacja zda�a sobie spraw� z istnienia Drugiej. Jej obywatelom nie odpowiada�a wizja przysz�o�ci, w kt�rej byliby nadzorowani przez mentalist�w. Pierwsza Fundacja by�a najwi�ksz� fizyczn� pot�g� w Galaktyce, Drugiej kr�powa� ruchy nie tylko ten fakt, ale r�wnie� jej podw�jne zadanie. Ot� musia�a ona nie tylko powstrzyma� Pierwsz� Fundacj�, ale r�wnie� odzyska� dawn� anonimowo��. Uda�o si� to jej pod przyw�dztwem najwi�kszego z "Pierwszych M�wc�w", Preema Palvera, kt�ry upozorowa� zwyci�stwo Pierwszej, a zag�ad� Drugiej Fundacji. Potem Pierwsza Fundacja, zupe�nie nie�wiadoma faktu, �e Druga istnieje nadal, ros�a coraz bardziej w si��.
Min�o w�a�nie czterysta dziewi��dziesi�t osiem lat od za�o�enia Pierwszej Fundacji. Jest ona u szczytu swej pot�gi, ale znalaz� si� cz�owiek, kt�ry nie daje si� zwie�� pozorom...
ROZDZIA� I
RADNY
1.
- Oczywi�cie nie wierz� w to - rzek� Golan Trevize, stoj�c na szerokich schodach wiod�cych do Gmachu Seldona i spogl�daj�c na l�ni�ce w s�o�cu miasto.
Terminus mia� �agodny klimat, a wody zajmowa�y na nim, w por�wnaniu z l�dem, stosunkowo du�� powierzchni�. Wprowadzenie regulacji pogody sprawi�o, �e sta� si� jeszcze bardziej wygodnym i przyjemnym ni� przedtem, lecz - zdaniem Trevizego - znacznie mniej ciekawym miejscem.
- Absolutnie nie wierz� - powt�rzy� i u�miechn�� si�, b�yskaj�c r�wnymi, bia�ymi z�bami.
Jego towarzysz i kolega z Rady, Munn Li Compor, kt�ry - wbrew panuj�cym na Terminusie zwyczajom - u�ywa� dw�ch imion, potrz�sn�� z dezaprobat� g�ow�. - W co nie wierzysz? �e ocalili�my miasto?
- Ale� sk�d! W to wierz�. Przecie� zrobili�my to, prawda? A Seldon powiedzia�, �e to w�a�ciwe posuni�cie i �e o tym, �e tak post�pili�my, wiedzia� ju� pi��set lat temu.
Compor zni�y� g�os prawie do szeptu.
- S�uchaj, mnie mo�esz m�wi� takie rzeczy, bo traktuj� to jako takie sobie gadanie, ale je�li b�dziesz o tym rozpowiada� wszem i wobec, to wyznam ci, �e nie chc� by� blisko ciebie, kiedy spadnie cios. Nie jestem po prostu pewien, czy ten cios b�dzie wystarczaj�co precyzyjny.
Trevize nie przesta� si� u�miecha�. - Czy m�wienie o tym, �e miasto zosta�o ocalone to szkodliwa dzia�alno��? - rzek�. - Albo o tym, �e uda�o si� to osi�gn�� bez wojny?
- Nie by�o jej z kim toczy� - powiedzia� Compor. Mia� w�osy ��te jak mas�o i oczy niebieskie jak niebo i stale kusi�o go, aby zmieni� na inne te niemodne kolory.
- Nie s�ysza�e� nigdy o wojnie domowej? - spyta� Trevize. By� wysokim m�czyzn�, o czarnych, lekko faluj�cych w�osach i mia� zwyczaj chodzi� z kciukami zatkni�tymi za pas z mi�kkiej tkaniny, kt�ry stanowi� nieod��czn� cz�� jego stroju.
- Wojna domowa z powodu spor�w o miejsce lokalizacji stolicy?
- Niewiele brakowa�o, �eby te spory doprowadzi�y do kryzysu Seldona. Zniszczy�y karier� polityczn� Hannisa, a ciebie i mnie wynios�y podczas ostatnich wybor�w do Rady i sprawa wa�y�a si� na... - pokiwa� powoli d�oni� w prz�d i w ty�, na�laduj�c ruchy wskaz�wki wagi, wychylaj�cej si� to w jedn�, to w drug� stron� pod wp�ywem r�wno obci��onych szalek.
Zatrzyma� si� w po�owie schod�w, nie zwracaj�c uwagi na innych cz�onk�w rz�du i przedstawicieli �rodk�w przekazu oraz ludzi z towarzystwa, bywalc�w wszelkich imprez, kt�rzy w sobie tylko wiadomy spos�b zdobyli zaproszenia na uroczysto�� powrotu Seldona, a w ka�dym razie jego holograficznej podobizny.
Wszyscy oni schodzili teraz po schodach rozmawiaj�c g�o�no, �miej�c si�, podziwiaj�c dok�adno�� wszystkich prognoz i p�awi�c si� z rozkosz� w s�owach aprobaty, kt�re us�yszeli od Seldona.
Trevize sta� nieruchomo i czeka�, a� minie go k��bi�cy si� t�um. Compor zrobi� dwa kroki, ale zatrzyma� si�, jakby ��czy�a go z Trevizem niewidzialna ni�.
- Nie idziesz? - spyta�.
- Nie ma po�piechu. Posiedzenie si� nie zacznie, dop�ki pani burmistrz nie na�wietli sytuacji w sw�j zwyk�y, monotonny, powolny i nudny spos�b. Wcale mi si� nie spieszy, �eby wys�ucha� jeszcze jednego nudnego przem�wienia... Popatrz lepiej na miasto.
- Widz� je. Wczoraj te� widzia�em.
- A widzia�e� je pi��set lat temu, kiedy powstawa�o?
- Czterysta dziewi��dziesi�t osiem lat temu - poprawi� go automatycznie Compor. - Za dwa lata b�dziemy �wi�towali pi��setlecie, a burmistrz Branno b�dzie nadal sprawowa�a sw�j urz�d, stawiaj�c czo�o wypadkom o mniejszym, miejmy nadziej�, stopniu prawdopodobie�stwa
- Miejmy nadziej� - powt�rzy� sucho Trevize - Ale jak tu wszystko wygl�da�o pi��set lat temu? Przecie� istnia�o wtedy tylko to jedno miasto! jedna ma�a mie�cina, zamieszkana przez grup� ludzi przygotowuj�cych encyklopedi�, kt�ra nigdy nie zosta�a uko�czona
- Zosta�a
- Masz na my�li obecn� Encyklopedi� Galaktyczn�? To nie jest to, nad czym oni pracowali. Nasza jest w ca�o�ci w komputerze i jest codziennie poprawiana i uzupe�niana. Widzia�e� kiedy niedoko�czony orygina�?
- Ten w Muzeum Hardina?
- W Muzeum im. Salvora Hardina, skoro tak dbasz o szczeg�y. Widzia�e� j�?
- Nie. A powinienem?
- Sk�d�e, nie warto. Ale tak czy inaczej ta ma�a grupka Encyklopedyst�w stworzy�a zal��ek tego miasta, ma�ej, mizernej mie�ciny na planecie absolutnie pozbawionej metali, kr���cej wok� s�o�ca odizolowanego od reszty Galaktyki, na samym jej skraju. A teraz, po pi�ciuset latach, jeste�my �wiatem willowym. Ca�e to miejsce to jeden wielki park. Metalu mamy, ile chcemy. I jeste�my w centrum wszystkich wydarze�.
- Niezupe�nie - odpar� Compor. - Nadal kr��ymy wok� s�o�ca odizolowanego od reszty Galaktyki. I nadal znajdujemy si� na jej skraju.
- M�wisz bez zastanowienia. O to w�a�nie chodzi�o w tym ma�ym kryzysie Seldona. Nie jeste�my ju� samotnym �wiatem ograniczaj�cym si� do Terminusa. Jeste�my Fundacj�, kt�ra obejmuje swoimi wp�ywami ca�� Galaktyk� i kt�ra rz�dzi ni� z miejsca na jej skraju. A mo�e to robi� w�a�nie dlatego, �e nie jest odizolowana od reszty w niczym, z wyj�tkiem po�o�enia, a to si� nie liczy.
- W porz�dku. Zgadzam si� - Compor by� wyra�nie znudzony t� rozmow�. Zszed� o stopie� ni�ej. Niewidoczna ni� napi�a si� jeszcze bardziej.
Trevize wyci�gn�� r�k�, jakby chcia� z powrotem wci�gn�� przyjaciela na schody. - Nie widzisz jakie ogromne konsekwencje ma ta zmiana, Compor? Przecie� my jej nie akceptujemy. W g��bi duszy pragniemy powrotu do starej, ma�ej Fundacji, do spraw jednego �wiata, do dawnych czas�w heros�w ze stali i szlachetnych �wi�tych, do czas�w, kt�re bezpowrotnie min�y.
- No dalej, m�w o co chodzi.
- W�a�nie o to. Popatrz cho�by na Gmach Seldona. Podczas pierwszych kryzys�w, za czas�w Salvora Hardina, by�a to po prostu Krypta Czasu, ma�a salka, w kt�rej pojawia� si� hologram Seldona. To by�o wszystko. A co mamy teraz? Pot�ne mauzoleum. Mo�e prowadzi do niego pochylnia oparta na polu si�owym? Albo chodnik �lizgowy? A mo�e winda grawitacyjna? Nic z tych rzeczy. Tylko schody, po kt�rych wspinamy si�, jakby�my �yli w czasach Hardina. Tyle, �e wtedy nie by�o tych schod�w. W ci�kich chwilach szukamy otuchy i pomocy w przesz�o�ci.
Wyci�gn�� gwa�townie r�k�. - Czy w tej ca�ej konstrukcji widzisz cho� jeden metalowy element? Nie ma ani jednego! A dlaczego? Bo w czasach Hardina miejscowego metalu nie by�o wcale, a importowanego tyle co nic. U�yli�my nawet do budowy tej bry�y tak starego, por�owia�ego ze staro�ci plastyku, �e tury�ci z innych �wiat�w zatrzymuj� si� ze zdumieniem i wo�aj�: "Na Galaktyk�! Jaki cudny stary plastyk!". Wiesz, co ci powiem, Compor? �e to oszustwo.
- I w�a�nie w to nie wierzysz? W autentyczno�� Gmachu Seldona?
- I we wszystko, co w nim jest - sykn�� Trevize. - Nie wierz�, �e ukrywanie si� tu, na skraju Wszech�wiata ma sens tylko dlatego, �e tak robili nasi przodkowie. Uwa�am, �e nasze miejsce jest tam, w centrum Galaktyki.
- Ale Seldon uwa�a, �e jeste� w b��dzie. Jego plan rozwija si� tak, jak powinien.
- Wiem, wiem. Ka�de dziecko na Terminusie jest wychowywane w wierze, �e Hari Seldon stworzy� Plan, �e pi��set lat temu przewidzia� wszystko, �e za�o�y� t� Fundacj� dok�adnie tak, �eby m�g� niezawodnie przewidzie� kryzysy, �e jego hologram b�dzie si� ukazywa� podczas tych kryzys�w i przekazywa� nam to minimum wiedzy niezb�dne do przetrwania i tak prowadzi� nas przez tysi�c lat, a� w ko�cu zbudujemy na gruzach starego, zmursza�ego imperium, kt�re zacz�o si� chwia� pi��set lat temu i ostatecznie run�o przed dwustu laty, Drugie - pot�niejsze - Imperium Galaktyczne.
- Dlaczego mi to wszystko m�wisz, Golan?
- Dlatego, �e to oszustwo. To wszystko oszustwo! Nawet je�li na pocz�tku by�o tak naprawd�, to teraz jest to oszustwo. Nie jeste�my panami naszych poczyna�. To nie my wcielamy Plan w �ycie.
Compor spojrza� na niego badawczo. - M�wi�e� to ju� nie raz, Golan, ale zawsze my�la�em, �e �artujesz. Ale teraz, na Galaktyk�, my�l�, �e m�wisz powa�nie. Naprawd�.
- Oczywi�cie, �e m�wi� powa�nie.
- Niemo�liwe. Albo to jaki� skomplikowany kawa�, na kt�ry chcesz mnie nabra�, albo zwariowa�e�.
- Ani jedno, ani drugie - rzek� Trevize. Uspokoi� si� ju� i zatkn�� swym zwyczajem kciuki za pas, jakby nie potrzebowa� ju� r�k dla podkre�lenia swych uczu�. - Przyznaj�, �e ju� wcze�niej my�la�em o tym, ale by�a to tylko intuicja. Dopiero ta dzisiejsza farsa spowodowa�a, �e nagle wszystko sobie jasno u�wiadomi�em. I teraz mam zamiar przedstawi� to r�wnie jasno ca�ej Radzie.
- Jeste� szalony! - powiedzia� Compor.
- Tak? No to chod� ze mn� i pos�uchaj.
Zeszli ze schod�w. Byli ostatnimi, kt�rzy opuszczali to miejsce. I kiedy Trevize wysun�� si� nieco do przodu, Compor poruszy� bezg�o�nie ustami rzucaj�c w �lad za nim: "G�upiec!"
2.
Burmistrz Harla Branno przywo�a�a zebranych na sesji cz�onk�w Rady Wykonawczej do porz�dku. Nie zauwa�y�a najmniejszego �ladu zainteresowania na sali, ale nikt nie w�tpi�, �e dok�adnie odnotowa�a sobie wszystkich obecnych i wszystkich, kt�rzy jeszcze nie przybyli.
Jej siwe w�osy by�y starannie u�o�one w stylu, kt�ry nie by� ani wyra�nie kobiecy, ani nie na�ladowa� m�skiej fryzury. By� to po prostu spos�b, w jaki si� czesa�a, nic wi�cej. Jej rzeczowa twarz nie wyr�nia�a si� pi�kno�ci�, ale pi�kno�� jako� nie by�a tym, czego szukano w jej twarzy. By�a najzdolniejszym administratorem na planecie. Nikt nie pos�dza� jej nigdy o bystro�� Salvora Hardina czy Hobera Mallowa, kt�rych rz�dy o�ywia�y histori� pierwszych dwu stuleci istnienia Fundacji, ale te� nikt nie m�g� jej zarzuci� �adnego z szale�stw dziedzicznych burmistrz�w Indbur�w, kt�rzy rz�dzili Fundacj� tu� przed nastaniem Mu�a.
Jej przem�wienia nie porusza�y umys��w, nie mia�a te� daru czynienia dramatycznych gest�w, ale za to posiada�a umiej�tno�� podejmowania cichych decyzji i upierania si� przy nich tak d�ugo, jak d�ugo by�a przekonana o swej racji. Nie mia�a charyzmy, ale mia�a talent przekonywania wyborc�w do tych w�a�nie cichych decyzji.
Poniewa� na mocy doktryny Seldona bieg historii jest bardzo trudno odwr�ci� (chyba �e, o czym wi�kszo�� seldonist�w - mimo przykrego incydentu z Mu�em - zapomina, mamy do czynienia z czym� nieprzewidywalnym), stolic� Fundacji m�g� w ka�dej sytuacji pozosta� Terminus. By�a to jednak tylko mo�liwo��. Seldon, podczas swego dopiero co zako�czonego pojawienia si� w postaci pi��setletniego hologramu, oceni� spokojnie stopie� prawdopodobie�stwa pozostania stolicy na Terminusie na 87,2 procenta.
Niemniej jednak, nawet dla seldonist�w, oznacza�o to, �e mo�liwo�� przeniesienia stolicy w jakie� miejsce bli�sze centrum Federacji Fundacyjnej, z wszystkimi strasznymi, zarysowanymi przez Seldona konsekwencjami takiego posuni�cia, by�a prawdopodobna w 12,8 procenta. Ta mo�liwo�� nie sta�a si� rzeczywisto�ci� z pewno�ci� tylko dzi�ki pani burmistrz Branno.
By�o pewne, �e nigdy by do tego nie dopu�ci�a. Mimo znacznego spadku popularno�ci, trwa�a od dawna niez�omnie na stanowisku, �e Terminus, kt�ry by� od pocz�tku siedzib� Fundacji, powinien ni� nadal pozosta�. Przeciwnicy polityczni przedstawiali (do�� udatnie, trzeba przyzna�) w karykaturach jej wydatn� szcz�k� jako gro��cy obsuni�ciem si� granitowy blok.
I oto teraz Seldon popar� jej punkt widzenia i - przynajmniej w tej chwili - dawa�o jej to mia�d��c� przewag� nad przeciwnikami. M�wiono, �e przed rokiem wyzna�a, i� je�li Seldon za swym nast�pnym pojawieniem si� poprze j�, to uzna, i� wype�ni�a swe zadanie i wycofa si� z czynnego �ycia, kontentuj�c si� rol� zas�u�onego polityka i nie ryzykuj�c s�awy, kt�r� mog�aby utraci� w dalszych walkach politycznych.
Prawd� m�wi�c, nikt w to nie wierzy�. Walka polityczna to by� jej �ywio� i teraz, kiedy pojawi� si� i znik� hologram Seldona, nic w jej zachowaniu nie wskazywa�o na to, �e zamierza si� wycofa�.
M�wi�a czystym g�osem, nie staraj�c si� ukry� swego fundacyjnego akcentu (by�a niegdy� ambasadorem w Mandress, ale nie przyswoi�a sobie starego, imperialnego sposobu m�wienia, kt�ry by� teraz tak modny i ��czy� si� nierozerwalnie z quasi - imperialnymi ci�gotami ku wewn�trznym Prowincjom).
- Kryzys Seldona zosta� za�egnany. Zgodnie ze star�, dobr� tradycj� nie b�dziemy stosowali �adnych represji wobec tych, kt�rzy opowiedzieli si� po przeciwnej stronie. Nie b�dziemy ich tak�e pi�tnowa� w oczach opinii publicznej. Wielu ludzi chcia�o tego, czego nie chcia� Seldon, lecz dzia�ali oni w dobrej wierze. Nie ma sensu wypomina� im b��d�w, gdy� broni�c swego dobrego imienia mogliby si� posun�� nawet do tego, by zakwestionowa� ca�y Plan Seldona. Jest u nas w zwyczaju, �e strona, kt�ra przegra�a, przyjmuje swoj� pora�k� ze spokojem i bez dalszych, zb�dnych dyskusji. A zatem zar�wno my, jak i nasi niedawni przeciwnicy, uwa�amy spraw� za zamkni�t�.
Przerwa�a na chwil�, popatrzy�a po twarzach zebranych i podj�a na nowo:
- Min�o ju� pi��set lat, panowie radni, po�owa tego czasu, kt�ry oddziela od siebie dwa imperia. By� to trudny okres, ale zrobili�my du�o. Ju� teraz jeste�my niemal Imperium Galaktycznym i nie mamy �adnych powa�nych zewn�trznych wrog�w.
Gdyby nie Plan Seldona, bezkr�lewie trwa�oby trzydzie�ci tysi�cy lat. By� mo�e po trzydziestu tysi�cach lat nie by�oby ju� w Galaktyce si�y zdolnej stworzy� nowe imperium. By� mo�e sk�ada�aby si� ona tylko z odizolowanych od siebie i gin�cych cywilizacji.
Wszystko, co osi�gn�li�my, zawdzi�czamy Hariemu Seldonowi i dalej na nim musimy polega�. Teraz, panowie radni, prawdziwe zagro�enie dla Planu stanowimy my sami. Dlatego od tej pory nie mo�e by� �adnych publicznych zastrze�e� co do jego warto�ci. Um�wmy si�, �e poczynaj�c od dzisiaj,, nikt nie b�dzie oficjalnie poddawa� planu w w�tpliwo��, krytykowa� go czy uznawa� za niew�a�ciwy. Musimy przyjmowa� go bez zastrze�e�. Jego s�uszno�ci dowiod�o minione pi��set lat. Ma on zapewni� bezpieczn� przysz�o�� rodzajowi ludzkiemu i nie wolno nam dopu�ci� do �adnych zmian czy odst�pstw od niego. Czy zgadzacie si� ze mn�?
Odpowiedzia� jej cichy pomruk. Nie musia�a rozgl�da� si� po sali, by szuka� bardziej wyra�nych dowod�w aprobaty. Zna�a ka�dego cz�onka Rady i wiedzia�a, jak zareaguje. Teraz, w chwili jej tryumfu, nikt nie odwa�y si� sprzeciwi�. Mo�e za rok, ale nie teraz. A tym, co b�dzie za rok, b�dzie si� przejmowa�a za rok.
Z tym, �e zawsze...
- Czy�by kontrola my�li, pani burmistrz? - spyta� Golan Trevize, schodz�c wielkimi krokami po schodach mi�dzy rz�dami foteli i m�wi�c dono�nym g�osem, jakby stara� si� zrekompensowa� w ten spos�b milczenie pozosta�ych. Nie spojrza� nawet w stron� swego miejsca, kt�re - jako �e by� nowym cz�onkiem Rady - znajdowa�o si� w tylnych rz�dach.
Branno nadal nie podnosi�a g�owy. - Jak pan to ocenia, radny Trevize? - spyta�a.
- Tak, �e rz�d nie mo�e znie�� wolno�ci s�owa, �e ka�dy obywatel - a wi�c oczywi�cie tak�e radny czy radna, kt�rzy zostali wybrani specjalnie w tym celu - ma prawo dyskutowa� na temat aktualnych wydarze� politycznych, ale �e �adne wydarzenie polityczne nie b�dzie rozpatrywane w oderwaniu od Planu Seldona.
Branno za�o�y�a r�ce na piersi i podnios�a g�ow�. Z jej twarzy nie mo�na by�o nic wyczyta�. - Radny Trevize - powiedzia�a - zabra� pan g�os w tej debacie z naruszeniem regulaminu i porz�dku obrad. Poniewa� jednak prosi�am, by przedstawi� pan sw�j punkt widzenia, odpowiem panu teraz.
Nie ma �adnych ogranicze� wolno�ci wypowiedzi dotycz�cych Planu Seldona. To po prostu Plan, z samej swej istoty, ogranicza nas. Zanim hologram Seldona podejmie ostateczn� decyzj�, mo�na interpretowa� zdarzenia na wiele r�nych sposob�w, ale z chwil� gdy decyzja ta ju� zostanie powzi�ta, jej zasadno�� nie mo�e by� kwestionowana na posiedzeniach Rady. Nie mo�e te� by� kwestionowana z g�ry wypowiedziami typu: "Gdyby Seldon powiedzia� tak i tak, to myli�by si�".
- A gdyby kto� rzeczywi�cie tak uwa�a�, pani burmistrz?
- To m�g�by da� temu wyraz jako osoba prywatna, omawiaj�c t� spraw� w prywatnym gronie.
- A zatem ograniczenia dotycz�ce wolno�ci wypowiedzi, kt�re pani proponuje, maj� dotyczy� tylko i jedynie wypowiedzi cz�onk�w rz�du.
- Tak. To nie jest �adna nowo�� w systemie prawnym Fundacji. Ta zasada by�a ju� stosowana przez burmistrz�w, i to wywodz�cych si� z r�nych partii. Prywatny punkt widzenia jest bez znaczenia, natomiast opinia wyra�ona oficjalnie ma sw� wag� i mo�e by� niebezpieczna. Nie po to osi�gn�li�my tyle, �eby teraz nara�a� si� na ryzyko przegranej.
- Pragn� zauwa�y�, pani burmistrz, �e zasada, o kt�rej pani wspomnia�a, by�a stosowana, i to nadzwyczaj rzadko, w odniesieniu do konkretnych uchwa� Rady. Natomiast nigdy nie zastosowano jej do czego� tak og�lnego i nieokre�lonego jak Plan Seldona.
- Plan Seldona wymaga szczeg�lnej ochrony, poniewa� kwestionowanie jego rozstrzygni�� mo�e by� szczeg�lnie niebezpieczne.
- Czy nie uwa�a pani... - Trevize odwr�ci� si�, zwracaj�c si� teraz do cz�onk�w Rady, kt�rzy wstrzymali oddech, jak gdyby czekali na wynik pojedynku. - Czy nie uwa�acie panie i panowie, �e mamy wszelkie powody, aby s�dzi�, �e w og�le nie ma �adnego Planu Seldona?
- Dzisiaj wszyscy byli�my �wiadkami jego dzia�ania - rzek�a burmistrz Branno, kt�rej spok�j wydawa� si� wzrasta� w miar� jak Trevizego ogarnia� zapa� krasom�wczy.
- W�a�nie dlatego, panie i panowie, �e dzisiaj widzieli�my jego dzia�anie, mo�emy stwierdzi�, �e Plan Seldona, taki, w jaki nauczono nas wierzy�, nie mo�e istnie�.
- Radny Trevize, �amie pan porz�dek obrad. Prosz� zako�czy� te wywody.
- Mam do tego prawo z racji mojej funkcji, pani burmistrz.
- Prawo to zostaje niniejszym zawieszone.
- Nie mo�e go pani zawiesi�. Pani o�wiadczenie ograniczaj�ce wolno�� wypowiedzi nie ma mocy prawa. Nie zosta�o przeg�osowane przez Rad�, a nawet gdyby zosta�o, mia�bym prawo zakwestionowa� jego prawomocno��.
- To zawieszenie, panie radny, nie ma nic wsp�lnego z moim o�wiadczeniem dotycz�cym ochrony Planu Seldona.
- Na czym wobec tego si� zasadza?
- Oskar�am pana o zdrad�, panie radny. Ze wzgl�du na Rad� nie chc�, a�eby aresztowano pana w sali posiedze�, ale za drzwiami czekaj� ludzie z Urz�du Bezpiecze�stwa, kt�rzy zaprowadz� pana st�d wprost do aresztu. Prosz� teraz, �eby pan spokojnie opu�ci� sal�. Je�li wykona pan jaki� podejrzany ruch, to oczywi�cie zostanie to potraktowane jako bezpo�rednie zagro�enie i funkcjonariusze wkrocz� na sal�. Wierz�, �e postara si� pan, by do tego nie dosz�o.
Trevize zmarszczy� czo�o. W sali panowa�a zupe�na cisza. (Czy ktokolwiek - ktokolwiek z wyj�tkiem jego i Compora - spodziewa� si� tego?) Spojrza� na drzwi. Nic nie zauwa�y�, ale nie mia� w�tpliwo�ci, �e burmistrz Branno nie udaje.
- Re... reprezentuj� wa�ny okr�g wyborczy, pani burmistrz - wykrztusi� z w�ciek�o�ci�.
- Nie w�tpi�, �e zawiod� si� na panu.
- Na jakiej podstawie wnosi pani to szalone oskar�enie?
- To si� oka�e we w�a�ciwym czasie, ale mog� pana zapewni�, �e mamy wszystko, czego nam potrzeba. Jest pan bardzo nierozwa�ny, m�odzie�cze. Powinien pan sobie u�wiadomi�, �e kto� mo�e by� pana przyjacielem, ale nie na tyle, �eby zosta� pana wsp�lnikiem w dziele zdrady.
Trevize gwa�townie odwr�ci� si� i spojrza� w niebieskie oczy Compora. Ich spojrzenie by�o twarde jak kamie�.
Burmistrz Branno powiedzia�a spokojnie:
- Wzywam wszystkich na �wiadk�w, �e po moim ostatnim zdaniu radny Trevize odwr�ci� si� i spojrza� na radnego Compora. Czy wyjdzie pan sam, panie radny, czy chce pan nas zmusi� do nietaktu wobec Rady i zaaresztowania pana na sali posiedze�?
Golan Trevize odwr�ci� si� i wszed� na schody prowadz�ce do wyj�cia. Za drzwiami stan�o po obu jego stronach dw�ch dobrze uzbrojonych ludzi w mundurach.
Harla Branno odprowadzi�a go wzrokiem i sykn�a przez zaci�ni�te z�by: - G�upiec!
3.
Liono Kodell by� dyrektorem Urz�du Bezpiecze�stwa od pocz�tku kadencji burmistrz Branno. Lubi� mawia�, �e nie jest to wyczerpuj�ca praca, ale oczywi�cie nikt nie by� w stanie sprawdzi�, czy m�wi prawd� czy nie. Nie wygl�da� na �garza, ale to jeszcze niczego nie dowodzi.
Wygl�da� mi�o i sympatycznie i by� mo�e w�a�nie taka powierzchowno�� by�a potrzebna w jego pracy. Wzrostu by� raczej mniej ni� �redniego, tuszy raczej wi�cej ni� �redniej, mia� sumiastego w�sa (rzecz raczej niezwyk�a u obywatela Terminusa), bardziej bia�ego ni� siwego, jasnobr�zowe oczy i charakterystyczn� naszywk� barwy podstawowej na g�rnej kieszeni p�owego jednocz�ciowego munduru.
- Prosz� usi���, panie Trevize - powiedzia�. - Postarajmy si� porozmawia� po przyjacielsku.
- Po przyjacielsku? Ze zdrajc�? - Trevize wsun�� kciuki za pas i nie zamierza� usi���.
- Z oskar�onym o zdrad�. Jeszcze nie jest tak �le, �eby oskar�enie, nawet rzucone przez burmistrza, by�o r�wnoznaczne ze stwierdzeniem winy. I wierz�, �e nigdy nie dojdzie do takiej sytuacji. Moim zadaniem jest przebada� pana. Wola�bym to zrobi� teraz, kiedy nie sta�a si� jeszcze panu �adna krzywda - no, mo�e ura�ono pa�sk� dum� - ni� by� zmuszonym do zrobienia z tego publicznego procesu. Mam nadziej�, �e zgadza si� pan ze mn� w tym wzgl�dzie.
Trevize nie zmi�k�. - Dajmy spok�j uprzejmo�ciom. Pana zadaniem jest traktowa� mnie tak, jak gdybym by� zdrajc�. Nie jestem zdrajc� i oburza mnie, �e musz� to panu udowodni�. Bo niby dlaczego to nie ja mia�bym ��da�, �eby pan udowodni� mi, �e jest wierny Fundacji?
- W zasadzie ma pan racj�. Problem w tym, �e niestety tutaj ja mam w�adz�, a nie pan. Dlatego ja mog� pyta�, a pan nie. Nawiasem m�wi�c, gdyby pad�o na mnie podejrzenie o zdrad� czy cho�by nielojalno��, to przypuszczam, �e zosta�bym z miejsca zwolniony i wtedy to ja znalaz�bym si� na pa�skim miejscu. I mam nadziej�, �e osoba, kt�ra by mnie bada�a, nie traktowa�aby mnie gorzej, ni� ja chc� traktowa� pana.
- A jak pan chce mnie traktowa�?
- Jak przyjaciela i r�wnego sobie, je�li pan b�dzie traktowa� mnie tak samo.
- Mog� postawi� panu drinka? - spyta� ironicznie Trevize.
- Mo�e p�niej, ale teraz prosz�, �eby pan usiad�. Prosz� pana po przyjacielsku.
Trevize zawaha� si�, po czym usiad�. Dalszy up�r wyda� mu si� nagle bezsensowny. - I co teraz? - spyta�.
- Teraz prosz�, �eby odpowiada� pan na moje pytania szczerze, wyczerpuj�co i bez wykr�t�w.
- A je�li si� do tego nie zastosuj�? Czym mi pan zagrozi? Sond� psychiczn�?
- Wierz�, �e do tego nie - dojdzie.
- Ja te�. W ko�cu jestem radnym. Sonda nie wyka�e zdrady, a kiedy zostan� wobec tego uniewinniony, poleci pana g�owa, a mo�e te� g�owa pani burmistrz. Mo�e by nawet warto by�o zmusi� pana do u�ycia sondy.
Kodell zmarszczy� czo�o i wolno pokr�ci� g�ow�. - O nie, tylko nie to. To mog�oby si� sko�czy� uszkodzeniem m�zgu. W takich przypadkach kuracja trwa niekiedy bardzo d�ugo i my�l�, �e nie op�aci�oby si� panu tak ryzykowa�. Na pewno. Wie pan, czasami, kiedy stosuje si� sond�, straciwszy cierpliwo��...
- Grozi mi pan, Kodell?
- Stwierdzam tylko fakt, Trevize... Prosz� mnie �le nie zrozumie�, panie radny. Je�li b�d� zmuszony u�y� sondy, to zrobi� to, i nawet je�li jest pan niewinny, to nie uniknie pan tego.
- Co chce pan wiedzie�?
Kodell nacisn�� przycisk wmontowany w biurko. - Wszystkie moje pytania i pana odpowiedzi - powiedzia� - b�d� nagrywane, tak obraz, jak i d�wi�k. Prosz� ograniczy� si� tylko do odpowiedzi. Nie chc� �adnych nie zwi�zanych z pytaniami uwag czy komentarzy. Nie tym razem. Jestem pewien, �e mnie pan rozumie.
- Rozumiem, �e nagra pan tylko to, co b�dzie pan chcia� - rzek� pogardliwie Trevize.
- Zgadza si�, ale ponownie prosz�, �eby pan mnie �le nie zrozumia�. Nie zniekszta�c� w najmniejszym stopniu pa�skich wypowiedzi. Albo je wykorzystam, albo nie, i to wszystko. Ale pan b�dzie wiedzia�, czego nie nagra�em i mam nadziej�, �e nie b�dzie pan traci� mojego i swojego czasu na pr�no.
- Zobaczymy.
- Mamy powody, aby przypuszcza�, radny Trevize - jego ton sta� si� bardziej oficjalny, co by�o wystarczaj�c� wskaz�wk�, �e zacz�� nagrywa� - i� twierdzi� pan otwarcie, i to przy r�nych okazjach, �e nie wierzy pan w istnienie Planu Seldona.
- Je�li m�wi�em to otwarcie i przy r�nych okazjach, to czego jeszcze pan chce? - spyta� wolno Trevize.
- Niech pan nie �apie mnie za s�owa. Wie pan, �e to, czego chc� od pana, to otwarte przyznanie si�, wypowiedziane pana g�osem, z wyra�nymi �ladami pana fal g�osowych, w warunkach zapewniaj�cych panu pe�n� kontrol� swego zachowania.
- Bo, jak si� domy�lam, zastosowanie hipnozy, �rodk�w chemicznych czy jakichkolwiek innych zmieni�oby obraz �lad�w moich fal g�osowych?
- I to do�� znacznie.
- A pan chce wykaza�, �e nie u�y� pan w �ledztwie �adnych niedozwolonych metod w stosunku do radnego? Nie mam panu tego za z�e.
- Ciesz� si�, �e nie ma mi pan tego za z�e. A zatem id�my dalej. Stwierdza� pan otwarcie, i to przy r�nych okazjach, �e nie wierzy pan w istnienie Planu Seldona. Czy przyznaje si� pan do tego?
Trevize odpar� wolno, starannie dobieraj�c s�owa:
- Nie wierz�, �e to, co nazywamy Planem Seldona, ma takie znaczenie, jakie zazwyczaj mu si� przypisuje.
- To bardzo og�lne stwierdzenie. Czy mo�e pan to u�ci�li�?
- Uwa�am, �e powszechnie przyj�ty pogl�d, i� Hari Seldon pi��set lat temu, opieraj�c si� na matematyce psychohistorii, wytyczy� bieg wydarze� do ostatniego szczeg�u i �e kroczymy drog�, kt�ra ma nas doprowadzi� od Pierwszego do Drugiego Imperium Galaktycznego zgodnie z zasad� najwi�kszego prawdopodobie�stwa, jest naiwny. To po prostu niemo�liwe.
- Czy znaczy to, �e pana zdaniem Hari Seldon to posta� fikcyjna?
- Ale� nie. Oczywi�cie, �e prawdziwa.
- A wi�c nie rozwin�� psychohistorii?
- No nie, nic takiego nie powiedzia�em. Niech pan s�ucha, dyrektorze. Gdyby mi pozwolono, wyja�ni�bym to Radzie, ale skoro sta�o si� inaczej, wyja�ni� to panu. To, co zamierzam wyzna�, jest tak proste...
Dyrektor Urz�du Bezpiecze�stwa demonstracyjnie wy��czy� zapis.
Trevize przerwa� i zmarszczy� czo�o.
- Dlaczego pan to zrobi�?
- Szkoda mojego czasu, panie radny. Nie prosi�em pana o przemow�.
- Ale prosi� mnie pan, �ebym wyja�ni� sw�j punkt widzenia, prawda?
- Nic podobnego. Prosi�em, �eby odpowiada� pan na pytania - kr�tko, prosto i zwi�le. Niech pan tylko odpowiada na pytania i nie serwuje mi tego, o co nie prosi�em. Je�li pan si� do tego zastosuje, to szybko sko�czymy.
- To znaczy, �e chce pan uzyska� ode mnie zeznania, kt�re potwierdz� oficjaln� wersj� tego, o co zosta�em oskar�ony.
- Prosimy pana tylko o to, �eby pan odpowiada� zgodnie z prawd� i zapewniam pana, �e nie spreparujemy pana wyja�nie�. No, spr�bujmy jeszcze raz. M�wili�my o Harim Seldonie. - Kodell w��czy� zapis i powt�rzy� spokojnie: - A wi�c nie rozwin�� psychohistorii?
- Oczywi�cie, �e rozwin�� nauk�, kt�r� okre�lamy mianem psychohistorii - powiedzia� Trevize, na pr�no staraj�c si� ukry� zniecierpliwienie i gestykuluj�c z irytacj�.
- Kt�r� jak by pan zdefiniowa�?
- Na Galaktyk�! Zwykle definiuje si� j� jako t� ga��� matematyki, kt�ra zajmuje si� og�lnymi reakcjami du�ych skupisk ludzkich na dane bod�ce w danych warunkach. Innymi s�owy, przypuszcza si�, �e przewiduje ona zmiany spo�eczne i historyczne.
- Powiedzia� pan "przypuszcza si�". Kwestionuje pan ten pogl�d na podstawie ekspertyzy matematycznej?
- Nie - odpar� Trevize. - Nie jestem psychohistorykiem. Tak jak nie jest nim nikt z rz�du Fundacji, ani �aden obywatel Terminusa, ani �aden...
Kodell podni�s� r�k�. Powiedzia� �agodnie: - Prosz� pana, panie radny... - i Trevize umilk�.
- Czy ma pan jakie� powody - spyta� Kodell - aby przypuszcza�, �e Hari Seldon nie wykona� niezb�dnych oblicze�, na podstawie kt�rych dobra� czynniki o najwi�kszym stopniu prawdopodobie�stwa i najkr�tszym okresie dzia�ania w taki spos�b, aby poprzez Fundacj� doprowadzi�y nas od Pierwszego do Drugiego Imperium?
- Nie by�o mnie przy tym - odpar� zgry�liwie Trevize - wi�c sk�d mam wiedzie�?
- Wie pan, �e nie wykona� takich oblicze�?
- Nie.
- A mo�e zaprzecza pan temu, �e holograficzny obraz Hariego Seldona, kt�ry pokazywa� si� podczas ka�dego z serii kryzys�w w czasie minionych pi�ciuset lat, jest faktycznie podobizn� Hariego Seldona, wykonan� w ostatnim roku jego �ycia, na kr�tko przed za�o�eniem Fundacji?
- Przypuszczam, �e nie mog� temu zaprzeczy�.
- "Przypuszcza" pan. A mo�e pan uwa�a, �e to oszustwo, mistyfikacja, kt�r� kto� wymy�li� w jakim� celu w minionych wiekach?
Trevize westchn��.
- Nie. Nie uwa�am tak.
- Czy uwa�a pan, �e pos�ania, kt�re nam Seldon przekazuje w ten spos�b, s� przez kogo� preparowane albo �e kto� nimi manipuluje?
- Nie. Nie widz� �adnych powod�w, aby s�dzi�, �e taka manipulacja jest mo�liwa czy komu� potrzebna.
- Rozumiem. By� pan �wiadkiem ostatniego pojawienia si� hologramu Seldona. Czy - pana zdaniem - sporz�dzona przez Seldona pi��set lat temu analiza sytuacji nie do�� dok�adnie uwzgl�dnia obecne warunki?
- Przeciwnie - odpar� Trevize z nag�ym rozbawieniem. - Uwzgl�dnia je bardzo dok�adnie.
Kodell nie zareagowa� na zmian� nastroju swojego rozm�wcy. - A jednak, panie radny - rzek� - mimo to utrzymuje pan, �e Plan Seldona nie istnieje?
- Oczywi�cie, �e nie istnieje. Twierdz� tak w�a�nie dlatego, �e wykonana przez niego analiza dok�adnie uwzgl�dnia...
Kodell wy��czy� zapis.
- Panie radny - powiedzia� kr�c�c g�ow� - znowu mnie pan zmusza do wymazania swojej odpowiedzi. Pyta�em, czy pan podtrzymuje t� swoj� dziwn� opini�, a pan zaczyna mi tu wylicza� powody, kt�re pana do tego sk�aniaj�. Pozwoli pan, �e powt�rz� pytanie.
W��czy� zapis i spyta� raz jeszcze:
- A jednak, panie radny, mimo to utrzymuje pan, �e Plan Seldona nie istnieje?
- A sk�d pan o tym wie? Nikt nie mia� okazji, �eby porozmawia� z tym donosicielem, Comporem, po ukazaniu si� Seldona.
- Powiedzmy, �e domy�lili�my si� tego. I powiedzmy, �e pan ju� odpowiedzia�: "Oczywi�cie, �e nie istnieje". Je�li zechce pan powt�rzy� to jeszcze raz, bez dodatkowych wyja�nie�, to b�dziemy mieli to za sob�.
- Oczywi�cie, �e nie istnieje - odpar� Trevize z ironicznym u�miechem.
- W porz�dku - rzek� Kodell. - Wybior� to: "Oczywi�cie, �e nie istnieje", kt�re brzmi bardziej naturalnie. Dzi�kuj�, panie radny - i wy��czy� zapis.
- To wszystko? - spyta� Trevize.
- To wszystko, czego mi trzeba.
- Jest zupe�nie jasne, �e wszystko, czego panu trzeba, to zestaw pyta� i odpowiedzi, kt�ry mo�e pan przedstawi� mieszka�com Terminusa i ca�ej naszej Federacji, �eby udowodni�, �e wierz� bez zastrze�e� w legend� o Planie Seldona. Je�li potem spr�buj� temu zaprzeczy�, to wyjd� na idiot�.
- Albo nawet na zdrajc� w oczach rozgor�czkowanego t�umu, dla kt�rego Plan jest gwarancj� bezpiecze�stwa Fundacji. Je�li dojdziemy do porozumienia, to mo�e opublikowanie tego nie b�dzie konieczne, ale je�li b�dzie si� pan upiera� przy swoim, to dopilnujemy, �eby Fundacja wys�ucha�a tego nagrania.
Trevize zmarszczy� czo�o.
- Czy jest pan a� tak g�upi, �e zupe�nie nie interesuje pana, co naprawd� mam do powiedzenia?
- Jako cz�owieka interesuje mnie to bardzo, i je�li zdarzy si� ku temu odpowiednia okazja, to naprawd� Wys�ucham pana z uwag� i niezb�dn� doz� sceptycyzmu. Jednak jako dyrektor Urz�du Bezpiecze�stwa mam w tej chwili wszystko, czego mi by�o potrzeba.
- My�l�, �e zdaje pan sobie spraw� z tego, �e ani panu, ani pani burmistrz nie wyjdzie to na dobre.
- Przykro mi, ale zupe�nie nie podzielam tej opinii. A teraz pan wyjdzie. Oczywi�cie pod stra��.
- Gdzie mnie zabieracie?
W odpowiedzi Kodell tylko si� u�miechn��.
- Do widzenia, panie radny. Nie bardzo stara� si� pan mi pom�c, ale by�bym naiwny, gdybym na to liczy�.
Wyci�gn�� r�k�.
Trevize wsta�, ale zignorowa� jego gest. Wyg�adzi� pas i rzek�: - Odwleka pan tylko to, co nieuchronnie musi nadej��. Inni musz� my�le� tak samo jak ja, a je�li jeszcze tak nie my�l�, to wkr�tce do tego dojd�. Uwi�zienie albo zg�adzenie mnie wzbudzi zainteresowanie moj� spraw�, i przyspieszy ten proces. W ko�cu zwyci�y prawda i ja.
Kodell cofn�� d�o� i wolno pokr�ci� g�ow�.
- Trevize, pan naprawd� jest g�upcem - powiedzia�.
4.
Trevize znalaz� si� w luksusowym, musia� to przyzna�, pomieszczeniu w siedzibie g��wnej si� Bezpiecze�stwa. Pok�j, cho� luksusowy, by� zamkni�ty. Tak czy owak, mimo wyposa�enia, by�a to cela wi�zienna.
Dopiero o p�nocy przysz�o po Trevizego dw�ch stra�nik�w. Mia� wi�c ponad cztery godziny, aby przemy�le� swoj� sytuacj�. Wi�kszo�� tego czasu sp�dzi� chodz�c z k�ta w k�t i czyni�c sobie gorzkie wyrzuty.
Dlaczego zaufa� Comporowi? A dlaczego mia� mu nie ufa�? Wydawa� si� z nim ca�kowicie zgadza�... Nie, to nie to. Wydawa� si� ch�tnie ulega� jego argumentom... Nie, to te� nie to. Wydawa� si� tak g�upi, tak �atwowierny i pozbawiony swojego zdania, �e Trevize traktowa� go jako swego rodzaju p�yt� rezonansow�. Compor pomaga� mu sprecyzowa� i lepiej wyartyku�owa� jego w�asne pogl�dy. By� po prostu u�yteczny i Trevize ufa� mu tylko dlatego, �e by�o mu z tym wygodnie.
Teraz jednak zastanawianie si� nad tym, czy nie powinien by� by� ostro�niejszy i przejrze� zawczasu Compora, by�o bezcelowe. Powinien by� post�powa� wed�ug starej i sprawdzonej zasady i nie ufa� nikomu.
Ale czy mo�na i�� przez �ycie, nie maj�c do nikogo zaufania? Najwidoczniej trzeba tak post�powa�.
A kto by pomy�la�, �e Branno b�dzie a� tak bezczelna, �e ka�e uwi�zi� radnego podczas sesji Rady... i �e nikt z obecnych na sali nie powie ani s�owa w obronie jednego ze swoich? Nawet gdyby absolutnie nie zgadzali si� z Trevizem, nawet gdyby byli gotowi ryzykowa� swoimi g�owami, �e to Branno ma racj�, to i tak, dla zasady, powinni byli zaprotestowa� przeciw takiemu pogwa�ceniu ich immunitetu. Czasami nazywano Branno �elazn� kobiet� i trzeba przyzna�, �e swym post�powaniem rzeczywi�cie potwierdzi�a to okre�lenie...
Chyba, �e sama znajdowa�a si� ju� w gar�ci...
Nie! To prowadzi do paranoi.
Ale jednak...
Wiedzia�, �e kr�ci si� w k�ko, ale nie m�g� oswobodzi� si� od natr�tnie powracaj�cych my�li. Wtedy przyszli stra�nicy.
- B�dzie musia� pan p�j�� z nami, panie radny - powiedzia� powa�nym, lecz beznami�tnym tonem starszy z nich. Dystynkcje na jego mundurze wskazywa�y, �e jest porucznikiem. Mia� niewielk� blizn� na prawym policzku i wygl�da� na znudzonego, jak gdyby za d�ugo by� ju� w s�u�bie i mia� za ma�o do roboty. Mo�na by�o si� tego spodziewa� po �o�nierzu, kt�rego ludzie od ponad stu lat nie uczestniczyli w �adnej bitwie.
Trevize nie ruszy� si� z miejsca. - Pana nazwisko, poruczniku? - spyta�.
- Jestem porucznik Evander Sopellor, panie radny.
- Zdaje pan sobie spraw�, poruczniku Sopellor, �e �amie pan prawo? Nie mo�e pan aresztowa� radnego.
- Dostali�my �cis�y rozkaz, prosz� pana.
- To niewa�ne. Nikt nie mo�e panu rozkaza� aresztowa� radnego. Musi pan sobie u�wiadomi�, �e czeka pana za to s�d wojskowy.
- Pan nie jest aresztowany - odpar� porucznik.
- A wi�c nie musz� i�� z wami, prawda?
- Kazano nam odeskortowa� pana do domu.
- Znam drog�.
- I chroni� pana w drodze.
- Przed czym? Albo przed kim?
- Przed t�umem, kt�ry mo�e si� tam zebra�.
- O p�nocy?
- W�a�nie dlatego czekali�my a� do p�nocy. I teraz, maj�c na wzgl�dzie ochron� pana osoby, prosimy, �eby poszed� pan z nami. Pragn� doda�, �e je�eli b�dzie to konieczne, mamy u�y� si�y. M�wi� to nie po to, �eby grozi� panu, ale �eby pan o tym wiedzia�.
Trevize widzia�, �e byli uzbrojeni w bicze neuronowe. Podni�s� si�, maj�c nadziej�, �e robi to z godno�ci�. - A wi�c chod�my do mnie. Czy mo�e zamierzacie zabra� mnie do wi�zienia?
- Nie mamy rozkazu, �eby pana ok�amywa� - powiedzia� porucznik z lekkim odcieniem dumy w g�osie. Trevize zrozumia�, �e ma do czynienia z prawdziwym �o�nierzem, kt�ry sk�ama�by tylko na wyra�ny rozkaz, a i wtedy wyraz jego twarzy i ton jego g�osu �wiadczy�by, �e robi to z niech�ci�. Powiedzia�: - Przepraszam pana, poruczniku. Nie w�tpi� w prawdziwo�� pa�skich s��w.
Na zewn�trz czeka� na nich samoch�d. Ulica by�a pusta. Nie by�o �ywego ducha, a c� dopiero m�wi� o t�umie, ale porucznik nie k�ama�. Nie powiedzia� przecie�, �e na zewn�trz stoi czy zbiera si� t�um. Wspomina� tylko o t�umie, "kt�ry mo�e si� tam zebra�".
Porucznik dobrze pilnowa� Trevizego, trzymaj�c go mi�dzy sob� i samochodem. Trevize nie mia� �adnej szansy, �eby odwr�ci� Siei wzi�� nogi za pas. Porucznik wszed� zaraz za nim i usiad� obok niego, w tyle wozu.
Ruszyli.
- Kiedy ju� si� znajd� w domu - rzek� Trevize - to przypuszczam, �e b�d� m�g� si� swobodnie zaj�� swoimi sprawami, na przyk�ad wyj��, je�li b�d� mia� tak� ochot�.
- Mamy rozkaz, �eby nie przeszkadza� panu w niczym, co nie ��czy si� z ochron� pana osoby.
- Co nie ��czy si� z ochron� mojej osoby? A co to znaczy?
- Polecono mi zakomunikowa� panu, �e nie mo�e pan opuszcza� domu. Na ulicy nie jest pan bezpieczny, a ja odpowiadam za pana bezpiecze�stwo.
- To znaczy, �e jestem w areszcie domowym.
- Nie jestem prawnikiem, panie radny. Nie wiem, co to znaczy.
Patrzy� prosto przed siebie, dotykaj�c �okciem boku Trevizego. Trevize nie m�g� wykona� �adnego, nawet najmniejszego, ruchu, kt�ry uszed�by uwagi porucznika.
Samoch�d zatrzyma� si� przed ma�ym domkiem Trevizego na Flexner, przedmie�ciu Terminusa. Trevize mieszka� sam - jego przyjaci�ka, Flavella, maj�c dosy� nieuporz�dkowanego trybu �ycia, do kt�rego Zmusza�y Trevizego obowi�zki radnego, opu�ci�a go - nie spodziewa� si� wi�c, by kto� na niego czeka�.
- Mog� teraz wysi���? - spyta� Trevize.
- Ja wyjd� pierwszy. Wprowadzimy pana do domu.
- W trosce o moje bezpiecze�stwo?
- Tak, prosz� pana.
Za drzwiami czeka�o na niego dw�ch stra�nik�w. Pali�o si� nocne �wiat�o, ale poniewa� okna wykonane by�y z jednostronnie przezroczystego szk�a, nie wida� go by�o z zewn�trz.
Trevizego ogarn�o oburzenie z powodu tego bezczelnego wdarcia si� do jego domu, ale szybko uspokoi� si�. Je�li Rada nie by�a w stanie obroni� go we w�asnej sali posiedze�, to czy mo�na si� by�o dziwi�, �e jego dom nie jest ju� jego nietykaln� w�asno�ci�?
- Ilu jeszcze was tu jest? - spyta�. - Ca�y pu�k?
- Nie, panie radny - odpowiedzia� mu twardy i stanowczy g�os. - Opr�cz tych, kt�rych pan widzi, jest tu tylko jedna osoba. Dosy� d�ugo czeka�am na pana.
W drzwiach prowadz�cych do salonu sta�a Harla Branno, burmistrz Terminusa, we w�asnej osobie.
- Nie s�dzi pan, �e ju� czas, �eby�my porozmawiali?
Trevize gapi� si� w os�upieniu. W ko�cu rzek�:
- Ca�a ta farsa po to, �eby...
Branno przerwa�a mu cicho, lecz stanowczo:
- Spokojnie, panie radny. A wy czterej - na zewn�trz! Wychod�cie. Nie b�dziecie tu potrzebni.
Czterej stra�nicy zasalutowali i wyszli. Trevize i Branno zostali sami.
ROZDZIA� II
PANI BURMISTRZ
5.
Branno czeka�a ju� od godziny, pogr��ona w nieweso�ych my�lach. Formalnie bior�c, pope�ni�a przest�pstwo - w�ama�a si� do cudzego domu. Co wi�cej, pogwa�ci�a immunitet radnego zagwarantowany konstytucj�. Na mocy prawa obowi�zuj�cego burmistrz�w od blisko dwustu lat, od czas�w Indbura III i Mu�a, mog�a by� za swe poczynania poci�gni�ta do odpowiedzialno�ci s�dowej.
Tego jednego jedynego dnia mog�a, co prawda, pozwoli� sobie na pope�nienie wykroczenia. Ale ten dzie� minie. Poruszy�a si� niespokojnie.
Pierwsze dwa stulecia istnienia Fundacji by�y z�otym wiekiem, epok� bohater�w. Tak przynajmniej wygl�da�o to z obecnej perspektywy, bo ci, kt�rzy �yli w tamtych niepewnych czasach, mogli mie� na ten temat inne zdanie. Salvor Hardin i Hober Mallow byli herosami, p�bogami, stawianymi niemal na r�wni z samym Harim Seldonem. Na tej tr�jcy opiera�a si� ca�a, legenda (a nawet historia) Fundacji.
Jednak w tamtych odleg�ych czasach Fundacja ogranicza�a si� do jednego malutkiego �wiata sprawuj�cego niepewn� kontrol� nad Czterema Kr�lestwami i maj�cego s�abe wyobra�enie o tym, w jak du�ym stopniu chroni go Plan Seldona, kt�ry odsuwa ode� nawet niebezpiecze�stwo gro��ce mu ze strony resztek pot�nego Imperium Galaktycznego.
Jednak im pot�niejsza gospodarczo i politycznie stawa�a si� Fundacja, tym mniej znacz�cych mia�a - w�adc�w i �o�nierzy. Lathan Devers by� postaci� niemal ca�kowicie zapomnian�. Je�li jeszcze ten i �w pami�ta� o nim, to raczej z powodu jego tragicznej �mierci podczas niewolniczej pracy w kopalni ni� z racji jego niepotrzebnej, lecz zwyci�skiej walki z Bel Riosem.
Zreszt� Bel Riose, najszlachetniejszy z dawnych wrog�w Fundacji, te� stopniowo osuwa� si� w niepami��, przy�miony histori� Mu�a, jedynego z wrog�w, kt�remu uda�o si� z�ama� Plan Seldona, pokona� Fundacj� i obj�� nad ni� w�adz�. Tylko on by� pot�nym wrogiem, prawd� powiedziawszy - ostatnim z pot�nych.
Niemal nie pami�tano, �e Mu�a pokona�a praktycznie jedna osoba - kobieta, Bayta Darell - i �e dokona�a tego bez niczyjej pomocy, nawet bez pomocy Planu Seldona. Niemal zapomniano te� ju� o tym, �e jej syn i wnuczka, Toran i Arkady Darellowie pokonali Drug� Fundacj�, dzi�ki czemu ich Fundacja, Pierwsza Fundacja, sta�a si� najwi�ksz� pot�g� w Galaktyce.
Ci p�niejsi zwyci�zcy nie byli ju� herosami. Nasta�y czasy niemal nieograniczonej ekspansji Fundacji i herosi skurczyli si� do rozmiaru zwyk�ych �miertelnik�w. Nawet Arkady Darell, pisz�c biografi� swej babki, uczyni�a z prawdziwej bohaterki posta� z powie�ci przygodowej.
Od tamtej pory nie by�o ju� nie tylko heros�w, ale nawet bohater�w powie�ci przygodowych. Wojna z Kalganem by�a ostatnim przejawem agresji skierowanej przeciw Fundacji, i by� to zupe�nie niegro�ny konflikt. A potem zapanowa� niczym nie zm�cony pok�j. W ci�gu ostatnich stu dwudziestu lat �aden statek nie zosta� cho�by zadra�ni�ty.
By� to dobry, korzystny pok�j. Branno nie mog�a temu zaprzeczy�. Fundacja nie ustanowi�a wprawdzie Drugiego Imperium Galaktycznego - zgodnie z Planem Seldona znajdowa�a si� dopiero w po�owie drogi do tego celu - ale uzale�ni�a od siebie gospodarczo ponad jedn� trzeci� rozproszonych w Galaktyce jednostek politycznych, a i na te, kt�re pozosta�y poza zasi�giem jej w�adzy, r�wnie� wywiera�a pewien wp�yw. Niewiele by�o ju� miejsc, gdzie o�wiadczenie: "Jestem z Fundacji" nie budzi�o respektu. Na milionach zamieszka�ych �wiat�w nikt nie cieszy� si� wi�kszym powa�aniem ni� burmistrz Terminusa.
Tytu� by� wci�� ten sam. Zosta� odziedziczony po przyw�dcach ma�ej, niemal nikomu nieznanej i lekcewa�onej pi��set lat temu mie�ciny le��cej na samotnym �wiecie zagubionym na kresach cywilizacji, ale nikt nie my�la� nawet o tym, �eby go zmieni� czy nada� mu cho�by o jeden atom dostojniejsze brzmienie. By�o to niepotrzebne, gdy� i w obecnej formie budzi� taki l�k i szacunek, �e r�wna� z nim m�g� si� tylko bynajmniej nie zapomniany tytu� imperatora.
Budzi� l�k i szacunek, ale nie tu, na Terminusie, gdzie w�adza burmistrza by�a silnie ograniczona. Pami�� Indbur�w by�a nadal �ywa. Ludzie nie mogli zapomnie� nie tyle ich tyranii, ile faktu, �e ponie�li kl�sk� z r�k Mu�a.
Teraz burmistrzem by�a ona, Harla Branno. By�a dopiero pi�t� kobiet� na tym stanowisku od pocz�tku istnienia Fundacji, ale bez w�tpienia nie by�o od �mierci Mu�a r�wnie pot�nego jak ona burmistrza. Jednak dopiero dzisiaj mog�a otwarcie skorzysta� ze swej w�adzy.
D�ugo walczy�a o to, by uznano, �e ona wie najlepiej, co jest s�uszne i co maj� robi�, ale w ko�cu - mimo zaciek�ego oporu tych, kt�rym marzy�a si� stolica w �rodku Galaktyki i splendor Imperium - zwyci�y�a.
"Jeszcze nie teraz" - m�wi�a. Nie teraz! Pospieszycie si�, si�gniecie po �rodek Galaktyki i przegracie z takiego a takiego powodu. I oto pojawi� si� Seldon i popar� jej stanowisko, u�ywaj�c prawie identycznych argument�w. Uczyni�o j� to w oczach ca�ej Fundacji r�wnie m�dr� jak Seldon. Wiedzia�a jednak, �e za jaki� czas zapomn� o tym. A ten oto m�ody cz�owiek o�mieli� si� rzuci� jej wyzwanie akurat w dniu jej tryumfu. Co gorsza, mia� racj�!
W tym kry�o si� najwi�ksze niebezpiecze�stwo. Mia� racj�. I w�a�nie dlatego m�g� doprowadzi� do zag�ady Fundacji.
Teraz by�a z nim sam na sam.
- Nie m�g� pan porozmawia� ze mn� prywatnie? - spyta�a ze smutkiem. - Musia� pan wykrzycze� to wszystko w sali obrad? Tak bardzo zale�a�o panu na tym, �eby zrobi� ze mnie publicznie idiotk�? Co� ty zrobi�, niem�dry ch�opcze?
6.
Trevize poczu�, �e si� rumieni, ale zdusi� w sobie gniew. Branno by�a starzej�c� si� kobiet� - za rok mia�a obchodzi� sze��dziesi�te trzecie urodziny. Nie wypada�o mu krzycze� na osob� dwa razy starsz� od niego.
Poza tym, maj�c za sob� tyle utarczek politycznych, na pewno dobrze wiedzia�a, �e je�li uda - si� jej na samym pocz�tku wyprowadzi� przeciwnika z r�wnowagi, to jej zwyci�stwo b�dzie prawie pewne. Z drugiej strony, taka taktyka by�a skuteczna tylko na szerszym audytorium, a tu nie by�o nikogo, przed kim mog�aby o�mieszy� czy upokorzy� przeciwnika. Byli przecie� sami.
Ostatecznie zignorowa� jej s�owa i stara� si� przyjrze� jej spokojnie. Mia� przed sob� starsz� kobiet�, ubran� w modny ju� od dw�ch pokole� str�j unisex. Nie by� to str�j odpowiedni dla takiej osoby. Burmistrz Branno, przyw�dczyni Galaktyki - je�li w og�le Galaktyka mog�a mie� przyw�dc� - by�a zwyk�� starsz� kobiet�, kt�r�, gdyby nie jej fryzura - g�adko zaczesane do ty�u stalowosiwe w�osy, mo�na by �atwo wzi�� za m�czyzn�.
U�miechn�� si�. Nawet gdyby taki zgrzybia�y przeciwnik stara� si� ze wszystkich si�, by s�owo "ch�opiec" zabrzmia�o jak obelga, to nie zmieni�oby to faktu, �e �w ch�opiec ma nad nim t� w�a�nie przewag�, �e jest m�ody i przystojny i w dodatku w pe�ni �wiadom tych swoich atut�w.
- Szczera prawda - powiedzia�. - Mam trzydzie�ci dwa