2414
Szczegóły |
Tytuł |
2414 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2414 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2414 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2414 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joanna Chmielewska
Wielki Diament
t. II
Wszystko zacz�o si� akurat w chwili, kiedy moja siostra zakocha�a si� idiotycznie w homeopacie-fanatyku, w dodatku sama j� z tym fanatykiem pozna�am, nie przewidziawszy skutk�w, szlag ci�ki by to trafi�. Diabli wiedz� zreszt�, mo�e on by� po prostu przyrodnikiem. Z powo�ania. Ratunku.
Znacznie p�niej dopiero okaza�o si�, �e nie ma tego z�ego, co by na dobre nie wysz�o, chocia� za to dobre te� bym g�owy nie da�a...
By�y�my bli�niaczkami jednojajowymi i podobno w�asna matka nie mog�a nas rozr�ni�. Dop�ki �y�a, a nie trwa�o to d�ugo. Przy wstrz�saj�cym podobie�stwie zewn�trznym, ca�� reszt� mia�y�my ju� w kratk�, rozbiega�y nam si� troch� upodobania, charaktery, zdolno�ci i predyspozycje. Nienawidzi�y�my si� �miertelnie przez ca�e lata, co nie przeszkadza�o nam w dostrzeganiu p�yn�cych z podobie�stwa korzy�ci.
Nienawi�� wyl�g�a si� w momencie, kiedy w wieku lat czterech razem spojrza�y�my w lustro. Oczywi�cie ubierane by�y�my jednakowo, co nie mia�o �adnego sensu, bo przy identyczno�ci wygl�du nale�a�o nas zr�nicowa� bodaj strojem, ale widocznie nacisk tradycji by� silniejszy ni� zdrowy rozs�dek. Spojrza�y�my i dokona�y�my odkrycia.
- To ja! - powiedzia�a Krystyna z naciskiem, pe�nym oburzenia. - Dlaczego wygl�dasz tak jak ja?
- A to ja! - odpar�am, pokazuj�c kt�r�� z nas palcem. - To ty wygl�dasz jak ja! Nie chc�!
- Nie chc�! - zawt�rowa�a mi energicznie.
- Przesta� wygl�da�!
- To ty przesta�! Ja jestem jedna! A ty druga!
- Ty jeste� druga, a ja jedna! Zr�b si� inna!
- Sama si� zr�b!
Od s�owa do s�owa, oderwano nas od siebie, zanim zd��y�y�my pozbawi� si� wzajemnie w�os�w na g�owach. Ona ugryz�a mnie w ucho, a ja jej podrapa�am nos. D�awi�c si� uraz�, rzuca�y�my na siebie w�ciek�e i dzikie spojrzenia i nie chcia�y�my ze sob� rozmawia� a� do chwili p�j�cia do szko�y. Nawet tragiczna �mier� i pogrzeb rodzic�w nie mia�y wp�ywu na nasz� nienawi��.
Szko�a nas w pewnym sensie pogodzi�a. Ja by�am od st�p do g��w humanistk�, a ona mia�a talent matematyczny oraz nami�tno�� do fizyki i chemii. Odrabia�a za mnie zadania z matematyki i odpowiada�a na fizyce, ja za� pisa�am jej wypracowania z polskiego i referaty z historii. Nikt nigdy w szkole nie wiedzia�, kt�ra z nas jest kt�ra, poniewa� przytomnie na odpowiednich lekcjach zamienia�y�my si� miejscami i jedyne rozumne s�owa na ten temat pad�y z ust wychowawczyni.
- Mo�ecie robi�, co chcecie - rzek�a do nas. - Uczy� si� wy��cznie tych przedmiot�w, kt�re si� wam podobaj� i odpowiada� za siebie wzajemnie. Ale przypominam wam, �e na maturze egzamin b�dziecie zdawa�y pojedynczo, to po pierwsze, a po drugie, �ywi� nadziej�, �e obie macie do�� rozumu, �eby tych nieprzyjemnych rzeczy nauczy� si� bodaj minimalnie. Przed wami �ycie i nie wiadomo, jakie komplikacje mog� si� wam przytrafi�. We�cie to pod uwag� i r�bcie, jak uwa�acie. Obie jeste�cie inteligentne.
Odwo�anie si� do naszego rozumu spodoba�o si� nam jednakowo, aczkolwiek w odniesieniu do inteligencji ka�da z nas zapragn�a odr�ni� si� od tej drugiej cho�by t�pot�. Pragnienie by�o nik�e i w rezultacie ja zna�am tabliczk� mno�enia, a ona pami�ta�a dat� bitwy pod Grunwaldem i umia�a pisa� ortograficznie.
Jedyny wsp�lny nam talent to by�y zdolno�ci j�zykowe, podobno odziedziczone po mieszanych przodkach. Tu wyj�tkowo nie stosowa�y�my �adnej wymiany, przeciwnie, raczej rywalizacj�, nasza rodzina mia�a nieco oleju w g�owie i widz�c zapa�, stworzy�a nam mo�liwo�ci. Dzi�ki temu jednakowo zna�y�my francuski, angielski i niemiecki i dopiero dalej nas rozdzieli�o. Ja si� upar�am przy w�oskim, a ona przy hiszpa�skim, potem ona uczepi�a si� szwedzkiego, a ja greki. Poliglotki, mo�na powiedzie�.
Z biegiem lat nasza wzajemna nienawi�� nieco przysch�a i w chwili zdawania matury by�y�my ju� zaprzyja�nione, przy czym w wykorzystywaniu podobie�stwa mia�y�my wpraw� olbrzymi�. Pierwotnej bezproduktywnej uciesze da�y�my spok�j, przedk�adaj�c nad ni� korzy�ci praktyczne.
Od �mierci rodzic�w, kt�ra nast�pi�a tu� przed uko�czeniem przez nas pi�tego roku �ycia, wychowywali nas dziadkowie oraz liczni wujowie i ciotki. Warunki mia�y�my znakomite, wielka willa w ogrodzie na skraju miasta, wielkop�ytowy Ursyn�w nas nie si�gn�� i �aden wysoko�ciowiec nie zagl�da� nam w z�by, a za to mia�y�my �wie�e powietrze i wod� z w�asnego uj�cia. W dziesi�ciu pokojach willi doskonale mie�ci�y si� trzy rodziny, babka z dziadkiem, wuj z ciotk� i jednym dzieckiem, Jureczkiem, m�odszym od nas o sze�� lat, my obie i Andzia z wnuczk�. Andzia dobiega�a osiemdziesi�tki, czego nikt by po niej nie pozna�, trzyma�a si� fenomenalnie i by�a tak zwan� star� s�ug� rodziny z czas�w jeszcze przedwojennych. Opiekowa�a si� nasz� babk� w jej okupacyjnym dzieci�stwie, wnuczk� za� sprowadzi�a z zaprzyja�nionej wsi, jako swoj� nast�pczyni�.
- Nie zostanie panna Ludwika bez nijakiej pomocy - rzek�a kiedy� stanowczo. - Ja przysi�g� sk�ada�am. Kazia po mnie nastanie, ona ty� ma nie�lubne, niech odchowa, a �y� z jakim, jakby co, mo�e na wiar�. Niech sobie ma dochodz�cego.
Interesowa�o nas nawet przez jaki� czas, czy Kazia ma dochodz�cego, ale sta�o si� to nieistotne, to znaczy owszem, bardzo wa�ne, bo dochodz�cy Kazi okaza� si� tak zwan� z�ot� r�czk� i za�atwia� nam wszystkie naprawy, od czyszczenia rynny poczynaj�c, a na telewizji kablowej i przeno�nych telefonach ko�cz�c. Przy telefonach zreszt� pilnowa�a go Krystyna, doskonale zorientowana w temacie, patrzy�a mu na r�ce i robi�a uwagi, podobno z sensem. Dochodz�cy Kazi ocenia� j� wysoko. Dochodzenie do Kazi w obliczu tych wszystkich us�ug nie mia�o �adnego znaczenia.
Po maturze odrobin� rozdzieli�o nas �ycie. Krystyna zaj�a si� elektronik�, a ja histori� sztuki. Rych�o po studiach sta�am si� prawie ekspertem w dziedzinie starej bi�uterii i meblarstwa, ona za� wda�a si� w jakie� dyrdyma�y komputerowe. Te� j� ceniono wysoko.
By�y�my bardzo �adne. Mo�e nawet pi�kne. Nie o�mieli�abym si� uwa�a� siebie za pi�kn�, gdyby nie Krystyna. Patrzy�am na ni� i wyra�nie widzia�am, �e jest pi�kna, a w ko�cu wygl�da�am identycznie, zatem r�wnie� musia�am by� pi�kna. Kszta�t g�owy, twarz, oczy, rany boskie, jakie ona mia�a oczy...! A prawda, ja te�... T�cz�wki zmiennego koloru od jasnozielonego do prawie czarnego, g�ste, d�ugie, czarne rz�sy, jak sztuczne, �liczny nos, �liczne usta, pi�kn� figur� i pi�kne d�ugie nogi. Mia�a wdzi�k, nie odr�niano jej ode mnie, zatem ja chyba te�...? Bardziej wierzy�am we w�asn� urod� patrz�c na ni� ni� widz�c siebie w lustrze. Rych�o przyzna�a mi si�, �e ma podobne doznania. Innymi s�owy stanowi�y�my dla siebie wzajemnie wielk� pociech� i to nas pogodzi�o ostatecznie.
Opinia ch�opak�w nie mia�a w tej kwestii �adnego znaczenia, bo im podoba�y si� tak�e rozmaite mazepy. Mogli lecie� na nas, cho�by�my by�y obrzydliwe, tak jak lecieli na te r�ne inne. W�asny pogl�d by� wa�niejszy.
Obie wysz�y�my za m�� bardzo wcze�nie. Jeszcze na pierwszym roku studi�w, i obie dokona�y�my krety�skiego wyboru. �aden z naszych m��w nie by� pewien, z kt�r� z nas ma do czynienia, ale same pilnowa�y�my uczciwie w�asnej to�samo�ci, ja nie sypia�am z jej m�em, a ona z moim, zreszt� oni nam si� nie podobali. To znaczy jej m�� mnie, a m�j m�� jej. Rozwiod�y�my si� bardzo szybko i r�wnocze�nie, nawet o tym nie wiedz�c, tu ju� chyba zadzia�a� przypadek. Jej m�� okaza� si� znerwicowanym impotentem, a m�j podst�pnym narkomanem, obaj ma�o przydatni do �ycia i nie da�o si� tego wytrzyma�.
Ju� od �lub�w mieszka�y�my oddzielnie, bo babcia za resztki rodzinnej fortuny kupi�a nam dwupokojowe mieszkania, na wszelki wypadek w pobli�u, na Ursynowie. W prezencie �lubnym. Mieszkania nam zosta�y, �aden z tych niewydarzonych g�upk�w nie zdo�a� nam ich wyrwa�, bo nawet porz�dne hochsztaplerstwo nie le�a�o w ich mocy. Gdyby le�a�o, w obliczu prezentowanego przez nich niedo��stwa, mo�e uzna�yby�my je za jak�� zalet�.
I �y�o nam si� mniej wi�cej normalnie a� do owego wstrz�saj�cego wieczoru...
***
- Joa�ka, s�uchaj - rzek�a Krystyna, przyszed�szy do mnie. - Mam zgryzot� i tak my�l�, �e mi si� przydasz.
- No? - spyta�am z zainteresowaniem, otwieraj�c butelk� bia�ego wina. A, w�a�nie! Upodobania garma�eryjne te� mia�y�my jednakowe i pozosta�y nam, chocia� pr�bowa�y�my je zmieni�. - Przesta� d�uba� w nosie, bo mi si� wydaje, �e ja tam siedz� i d�ubi�.
- Powinna� by�a si� ju� przyzwyczai�, �e to ja, a nie ty. Skomplikowana sprawa.
- No? - powt�rzy�am i nala�am do kieliszk�w.
- Jeden taki... - zacz�a i zreflektowa�a si�. - Jaki znowu taki, znasz go, tw�j kumpel, Andrzej. Jak by ci tu powiedzie�, �eby nie ze�ga� i nie zauroczy�...
- A...! Rozumiem. Spa�a� z nim ju� czy jeszcze nie?
- Spa�, spa�am, ale nie w tym dzie�o...
- A w czym? Wydu� z siebie nareszcie!
- No dobrze. Nie samym ��kiem cz�owiek �yje. Zakocha�am si� w nim porz�dnie.
- Jezus Mario - powiedzia�am ze zgroz�.
Przerwa�a mi od razu.
- Wiem, wiem. Maniak, szaleniec, nie do �ycia, zapatrzony w swojego szmergla, pieni�dzy zarobi� nie umie, podej�cie do kobiet ma niew�a�ciwe. No i co z tego?
Wypi�am troch� wina i pokroi�am camemberta. Mign�a mi w g�owie w�tpliwo��, czy Andrzej wie, �e sypia z ni�, a nie ze mn�. Zarazem ucieszy�am si�, �e nie pad�o na mnie.
- On chyba w tobie te� - poinformowa�am j�. - W czym problem zatem?
- Sk�d wiesz?
- A co, ty nie wiesz?
- Wiem, ale ciekawa jestem, sk�d ty wiesz?
- Miewam z nim do czynienia. Stary pokost mi bada� ostatnio. Od jakiego� czasu patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, tak jako�, jakby chciwie, nie rozumia�am dlaczego, bo nigdy na mnie nie lecia�, ale teraz ju� rozumiem. Widocznie przypominam mu ciebie.
Camembert by� przejrza�y i troch� si� rozlewa�. Kry�ka wzi�a kawa�ek i umaza�a si� nim.
- Ciekawa rzecz - zauwa�y�a w zadumie, oblizuj�c palce. - Jak oni to robi�? Na mnie leci, a na ciebie nie. A wygl�damy jednakowo.
- Wn�trze mamy r�ne. Musia� wyw�szy�. Zwracam ci uwag�, �e ka�dy pies te� nas rozr�ni. I co? Bo fakt, �e z nim sypiasz, to �adna zgryzota, rozwiedziony jest.
- On chce wyjecha�. Do Tybetu. Co najmniej na rok, albo i dwa lata. Jaka� fundacja si� w to wda�a, wielk� fors� p�ac� na badania tej cholernej przyrody. Sam chce bada�, to primo, a secundo, ma nadziej� zarobi� jednym kopem na to swoje wymarzone laboratorium. Nie sp�dzi si� go z pomys�u, chc� jecha� z nim razem. Firma rocznego urlopu mi nie da, strac� robot�. Zast�p mnie.
- Zwariowa�a�...?!
- Na jego punkcie owszem, ale poza tym jestem mniej wi�cej normalna. Masz nienormowany czas pracy, mo�esz robi�, co chcesz. Naucz� ci� troch�, o co tam chodzi w tych komputerach, nikt si� nie po�apie.
Zakrztusi�am si� winem i serem, zabrak�o mi g�osu i tchu, ogarn�a mnie zgroza. Mi�o�� jej pad�a na m�zg, co za pomys� koszmarny! O jej robocie nie mia�am zielonego poj�cia, komputerem niby mog�am si� pos�ugiwa�, ale w ograniczonym zakresie, a ona po tych maszyneriach szala�a we wszystkie strony. Ob��d! Ka�dy je�op zorientowa�by si� z miejsca, �e nie wiem, co robi�, jej szef dosta�by zawa�u. Wariatka!
Milcza�am, bo odj�o mi mow�. Kry�ka oblizywa�a palce po kolejnym camembercie.
- Oj, wprowadz� ci� w temat, wielkie rzeczy! - powiedzia�a niecierpliwie. - Nie r�b takiej g�by jak Piotrowin. Nie musz� w tym Tybecie siedzie� bez przerwy, mog� bywa� z doskoku, ustawi� robot�, a ty tam co� poudajesz, jak mnie nie b�dzie, a w og�le polec� na tw�j paszport, �eby nie by�o, �e mnie nie ma. Znasz go przecie�, Andrzeja mam na my�li, co z oczu to i z serca, diabli go wiedz� na co si� nadzieje po drodze, pr�dzej wyrzeknie si� mnie ni� parszywej ro�linki. Ch�opa nie mo�na puszcza� luzem, bo wiadomo, �e g�upi.
Mimo woli kiwn�am g�ow�, z t� ostatni� opini� zgadzaj�c si� ca�kowicie.
- Alternatyw� jest laboratorium - doda�a jeszcze Krystyna. - Cel i sens jego �ycia. Nie mam pieni�dzy, �eby mu to urz�dzi�...
- A dlaczego, do cholery, ty masz mu to urz�dza�? - spyta�am zgry�liwie. - We�miesz go na utrzymanie? W po�lizg wpad�a� na emancypacji?
- Bogatego m�a ju� mia�am, nie? I co mi z tego przysz�o? Tych ubocznych gach�w to ja nie lubi�...
No owszem, przy m�u-impotencie nerwic� mia�a jak w banku, a do tego by� dziko zazdrosny i ubocznych gach�w, podrywanych dla terapii, musia�aby przed nim starannie ukrywa�. Okropne �ycie. To ju� zdecydowanie lepiej wyrzec si� forsy.
Jednak�e na upiorny pomys� zast�pienia jej w pracy nie zamierza�am przysta�. W gr� wchodzi�y w�a�ciwo�ci umys�u, kt�re mia�y�my r�ne, i sam wygl�d zewn�trzny nie wystarcza�. Ju� pr�dzej ona mog�aby zast�pi� mnie, chocia� zapewne nie unikn�abym kompromitacji, bo w�ch do antyk�w z kolei mia�am ja, a nie ona.
Kry�ka upiera�a si� przy swoim, protestowa�am energicznie, w przerwach mi�dzy inwektywami pr�bowa�y�my znale�� jakie� inne wyj�cie, posuwaj�c si� nawet do my�li o z�amaniu Andrzejowi nogi, bez skutku jednak, awantura ros�a i zapewne pok��ci�yby�my si� �miertelnie, gdyby nie to, �e zadzwoni� telefon.
W s�uchawce odezwa�a si� ciotka, �ona naszego wuja, z willi za Ursynowem.
- Joasiu? Do ciebie dzwoni�, wi�c to chyba ty. Przyszed� do was list polecony z paryskiego notariatu. Podw�jnie, na obie, do ciebie i do Krysi. Gruby dosy�. Co mam z nim zrobi�?
- Zaraz - odpar�am, z wysi�kiem t�umi�c nie�le ju� rozkwit�� furi�, i odwr�ci�am si� do Krystyny. Z�ym g�osem przekaza�am jej informacje.
Wzruszy�a ramionami, w�ciek�a na mnie, tak samo jak ja na ni�. Ze z�o�ci �adna z nas nie doceni�a wagi komunikatu.
- Je�li ci� interesuje, skocz po niego. Ja tu poczekam, jeszcze z tob� nie sko�czy�am.
Obr�ci�am tam i z powrotem w czterna�cie minut, przywo��c grub� kopert�. Przez ten czas nasza irytacja troch� przysch�a. Poprosi�am Krystyn�, �eby na chwil� wypchn�a z siebie sercowe perypetie, sprawd�my, czego chce od nas paryski notariusz. Otworzy�am kopert�, bo ona wci��, mimo oblizywania, by�a oblepiona camembertem.
W dziesi�� minut p�niej obydwie, nieco os�upia�e, ale ju� mniej wi�cej pogodzone, wci�� jeszcze wczytywa�y�my si� we francuski tekst.
Paryski notariusz naszej francuskiej prababki zawiadamia� nas, �e hrabina Karolina de Noirmont umar�a i uczyni�a nas swoimi spadkobierczyniami w r�wnych cz�ciach, z pewnym zastrze�eniem, i obecno�� co najmniej jednej z nas, z upowa�nieniem drugiej, jest niezb�dna. On sam ma: primo, pewne w�tpliwo�ci, bo kolejnym hrabi� de Noirmont m�g�by zosta� nasz wuj, gdyby przeprowadzi� stosowne dzia�ania prawne, secundo: dodatkow� korespondencj� dla nas, kt�ra, zgodnie z �yczeniem nieboszczki, nie mo�e zosta� powszechnie ujawniona. Jego osobistym zdaniem, wielkiego znaczenia to nie ma, ale wola zmar�ej jest �wi�ta.
Popatrzy�y�my na siebie i Kry�ce Andrzej nie tyle wylecia� z g�owy, ile nieco przyblad�.
- A c� to ma znaczy�? - spyta�a surowo i nagle jakby zmieni�a nastr�j. - Czekaj, spadek po prababci? Ona biedna nie by�a, o ile sobie przypominam? Czekaj, a mo�e ja bym mog�a nakicha� na to, �e mnie wylej� z roboty...?
Prababcia majaczy�a nam niewyra�nie w pami�ci. By�y�my kiedy� u niej, obie, bardzo starsza dama na w�zku inwalidzkim, kt�rym pos�ugiwa�a si� zgo�a koncertowo. Zazdro�ci�y�my jej tego pojazdu z ca�ej si�y i marzy�y�my o tym, �eby si� kiedy� na nim przejecha� samodzielnie. Nie wysz�o, prababcia go prawie nie opuszcza�a. Poza tym by� zamek, jak dla nas strasznie wielki i nad wyraz skomplikowany, jakie� gospodarstwo wiejskie, �adne dziwo, rok w rok na wakacjach styka�y�my si� z czym� takim, winnica, gdzie dojrzewa�y winogrona, pokoj�wka i lokaj, kt�rzy patrzyli na nas niepoj�cie rozanielonym wzrokiem. Dzieci maj� instynkt, korzysta�y�my z niego, domagaj�c si� najdziwaczniejszych produkt�w spo�ywczych, zaspokajano nasze fanaberie z czu�o�ci�, razem wzi�wszy, podoba�o nam si� tam, w tym zamku, kt�ry podobno nale�a� do naszej rodziny. Odrobina nie�mia�o�ci ogarnia�a nas tylko w obliczu prababci, kt�ra ze swojego w�zka przygl�da�a nam si� z wielk� uwag�. Francuski j�zyk sam wszed� nam w usta i wyra�nie j� to cieszy�o...
- Daj ci Bo�e zdrowie - powiedzia�am ze szczerego serca - Mo�e i... A mo�e pojecha�aby� uprzejmie najpierw do Pary�a, a dopiero potem do Tybetu?
- Skoro prababcia wywin�a taki numer... Czekaj, tu jest co� o hrabiostwie wujka. Czy to nie on powinien dziedziczy�?
Zna�am wujka, tak samo jak ona. Pomy�la�am, �e musia�a zg�upie� do reszty.
- Nawet je�li, to co? Uwa�asz, �e podwa�y testament? Kto, wujek Wojtek?
- No nie - zreflektowa�a si� Krystyna. - Ani wujek, ani ciotka. Ani babcia. Czy babcia nie by�a z prababci� w wojnie?
- Na moje oko by�a. Odczep si� ode mnie chwilowo. Zanim co, skoczmy do rodziny, potem si� zastanowisz. Kiedy Andrzej wyje�d�a do tego Tybetu?
- Za dwa tygodnie.
- To jeszcze zd��ymy pomy�le�...
***
- Nie chc� wprowadza� �adnych zadra�nie� rodzinnych - powiedzia�a z zaci�to�ci� babcia Ludwika. - Ale widzicie, moje dzieci... Rodzona matka zostawi�a mnie sam� w czasie wojny i �eby nie spadek po babci, umar�abym z g�odu. Za ten spadek wszyscy �yjecie do tej pory, a z Noirmont nie chc� mie� nic wsp�lnego. List, m�wicie...? Je�li wasza prababka zostawi�a dla was jaki� list, mo�ecie by� pewne, �e dotyczy biblioteki. To by�a jaka� obsesja od pokole�, mnie te� usi�owano do tego zap�dzi�, ale nie da�am si�. No owszem, wyjdziecie na swoje.
- Czy prababci w og�le co� z maj�tku zosta�o? - spyta�a Krystyna. - Czy tylko ta ruina zamkowa?
- W jakim sensie biblioteki? - spyta�am r�wnocze�nie. - Co z bibliotek� nale�a�o zrobi�?
- Nie m�wcie do mnie razem, bo mnie to denerwuje. O co pytacie?
Milcza�y�my, bo by�o absolutnie pewne, �e zn�w odezwiemy si� r�wnocze�nie. Siedzia�y�my z babci� na oszklonym tarasie w�r�d ro�linno�ci bez ma�a tropikalnej, zawsze na tym tarasie istnia� kwietnik, pod nim za� podobno w czasie wojny zrobiono sk�ad broni. Dziw, �e rodzina wysz�a z tego z �yciem.
Babcia zna�a nasze cechy. Chcia�a by� sprawiedliwa.
- Tu b�r, tu las, tu nie ma, tu wlaz� - wyliczy�a, pokazuj�c nas kolejno palcem i pad�o na mnie. - M�w, Krysiu, pierwsza.
- Ona jest Joanna - zwr�ci�a jej uwag� Krystyna. - Kry�ka to ja.
- Wszystko jedno. M�w, Joasiu.
- Wcale nie wszystko jedno - zaprotestowa�am odruchowo. - My si� r�nimy. Pyta�am, co z bibliotek� nale�a�o zrobi�.
- Nie wiem, czym si� r�nicie - mrukn�a babcia pod nosem. - Nale�a�o j� uporz�dkowa� i przejrze�, o ile pami�tam. Ksi��ka po ksi��ce, ka�d� kartk�.
- Po co?
- �eby odnale�� wszystkie zapiski o zio�ach leczniczych. Recepty i inne takie.
- Co...?! - spyta�a Krystyna z nag�� gwa�towno�ci�.
- Chyba nie jeste� g�ucha, moje dziecko? Wyra�nie m�wi�, podobno ona, ta biblioteka, zawiera w sobie bezcenne informacje zdrowotne, cudotw�rcze zio�a i tym podobne idiotyzmy.
Sarkazm i wzgarda w g�osie babci przeros�y wszystko. Nie znosi�a zi�, nie wierzy�a w ich sens, by�a agresywnie przeciwna zielarstwu od czasu, kiedy, w jej p�nej m�odo�ci, jaki� lekarz uszcz�liwi� j� mieszank� zi� na odchudzanie. Dosta�a po niej takiej sraczki, �e przez trzy dni nie mog�a wyj�� z domu i przepad�o jej co� nies�ychanie wa�nego, co mia�a do za�atwienia na mie�cie. W dodatku ta mieszanka by�a w�ciekle gorzka. Raz na zawsze nabra�a obrzydzenia do leczniczych si� przyrody.
Za to Krystynie zaiskrzy�y si� oczy.
- I ona tam ci�gle istnieje, ta biblioteka? - upewni�a si�, nie kryj�c emocji. - Nietkni�ta?
- Czy nietkni�ta, to nie wiem, mo�liwe, �e wasza prababka j� tkn�a. Nietkni�ty pozosta� raczej zabobon.
- Jaki zabobon?
- Podobno kl�twa. Dop�ki biblioteka nie zostanie uporz�dkowana, dop�ty rodzina nie zdo�a wzbogaci� si� na nowo, takie g�upie gadanie s�ysza�am. R�bcie, jak uwa�acie.
Sprawa zosta�a przes�dzona, nie musia�am ju� namawia� swojej siostry na wyjazd do Francji, sama zacz�a si� tam pcha� w gor�czkowym po�piechu. Zapewne mia�a nadziej�, �e bibliotecznymi zio�ami zdo�a przebi� Tybet.
- Na spadek te� licz� - powiadomi�a mnie szczerze. - Przy tym laboratorium Andrzej chcia�by mie� w�asny ogr�dek do�wiadczalny, mo�e tego szmalu po prababci na wszystko wystarczy...? Spr�buj� go nam�wi�, �eby przesun�� wyjazd i poczeka� na wiadomo�� ode mnie. Ostatnio kocha mnie wi�cej i chyba p�jdzie na ust�pstwo.
- Je�eli wepchniesz fors� w faceta, prababcia si� w grobie przewr�ci - ostrzeg�am j�.
- Nie szkodzi. B�dzie mia�a jakie� urozmaicenie. Czym jedziemy?
- O ile mnie pami�� nie myli, komunikacji tam nie ma. W ka�dym razie nie by�o. Mo�liwe, �e teraz chodzi tam jaki� autobus, ale ja bym pojecha�a samochodem.
- Bardzo dobrze. Ja te�.
- Twoim czy moim?
- Twoim. M�j nawala.
- A m�wi�am, �e toyota lepsza od fiesty - wytkn�am z satysfakcj�. - Kt�ra bierze peruk�?
- Mog� ja. Ale b�dziemy si� zamienia�...
Od dawna ju� stara�y�my si� nie je�dzi� nigdzie i w og�le nie pokazywa� ludziom razem, bo budzi�y�my sensacj�, a poza tym po co zaraz wszyscy mieli wiedzie�, �e ka�da z nas istnieje w dw�ch osobach. Zmuszone do wsp�lnej podr�y wprowadza�y�my r�nic� przynajmniej w postaci peruki, kt�ra jedn� z nas nieco odmienia�a. Teraz te�. Obie razem w jednym samochodzie, musia�y�my si� troch� postara�.
W podr� ruszy�y�my, mo�na powiedzie�, z marszu. Kry�k� gna�a obawa, �e Andrzej si� zniecierpliwi, jego niew�a�ciwy stosunek do kobiet polega� na tym, �e wy�ej ceni� swoje maniactwo zawodowe ni� dam� serca i podejrzewa�am w cicho�ci ducha, i� zdolny by�by oderwa� si� znienacka od najbardziej upojnych eksces�w seksualnych, gdyby wpad�a mu do g�owy tw�rcza my�l o wyci�gu z ro�linki. Ju� sam fakt, �e w takiej chwili my�l mog�aby mu wpa��... Osobi�cie nie strawi�abym tak nerwowej atmosfery, ale skoro Kry�ka trawi�a, B�g z ni�...
Mnie pcha�o do zamku. Kocha�am stare meble. Ponadto r�wnie� �ywi�am pewne nadzieje...
***
Notariusz um�wi� si� z nami u siebie, w Pary�u.
- �wi�tej pami�ci pani hrabina de Noirmont postawi�a spraw� jasno - rzek� bez wst�p�w g�osem osobliwie ponurym. My�la�am, �e to z grzeczno�ci, m�wi�c o nieboszczce przybiera grobowy ton, ale zaraz okaza�o si�, �e przyczyna jest inna. - Panie dziedzicz� warunkowo. Mianowicie mog� panie obj�� spadek dopiero po spe�nieniu tego warunku.
- Jakiego warunku? - warkn�a Krystyna.
- Uporz�dkowanie biblioteki zamkowej...
- Wi�c jednak...! - wyrwa�o mi si�.
- A kto ma oceni� i zadecydowa�, �e ona ju� zosta�a uporz�dkowana? - spyta�a gniewnie moja siostra, w�ciek�a na zw�ok�. - I na czym to uporz�dkowanie ma polega�?
- Oceni� b�d� musia� ja sam, jako wykonawca testamentu. Panie maj� przejrze� ka�de dzie�o, ustawi� wszystko chronologicznie, tematycznie, j�zykowo, to ju� panie zdecyduj�... I sporz�dzi� katalog z oznaczeniem miejsca. Powiedzmy: ponumerowa� szafy i p�ki.
- Zdaje si�, �e b�dzie to galernicza praca? - zauwa�y�am grzecznie.
- Tote� dlatego nigdy nie zosta�a doprowadzona do ko�ca. Osobi�cie by�bym wdzi�czny paniom za po�piech, poniewa� dop�ki ta sprawa nie zostanie zako�czona, nie mog� przej�� na emerytur�, co ju� dawno powinienem uczyni�. Trzyma mnie w tej kancelarii wy��cznie testament hrabiny de Noirmont, szczerze to wyznaj�. A jak zapewne raczy�y panie zauwa�y�, nie jestem ju� m�ody.
No owszem. Na moje oko mia� mniej wi�cej sto dwadzie�cia lat. Z ca�ego przem�wienia oraz z jego tonu wynika�o, �e prababcia nie�le mu dogodzi�a. Nam te�.
- Czy, og�lnie rzecz bior�c, mo�e nas pan poinformowa� o wysoko�ci spadku? - wysycza�a Krystyna, r�wnie� grzecznie.
- Ale� tak, oczywi�cie. S� to trzy nieruchomo�ci w Pary�u, posiad�o�� Noirmont oraz akcje, daj�ce doch�d w wysoko�ci oko�o osiemdziesi�ciu tysi�cy frank�w rocznie. Nieruchomo�ci przynosz� netto, po potr�ceniu wszelkich koszt�w, oko�o czterystu tysi�cy. Ponadto bi�uteria, ulokowana w sejfie bankowym, stanowi warto�� bli�ej mi nie znan�, nie uwidocznion� w testamencie, teoretycznie otrzyma�y j� panie w prezencie, ciep�� r�k�...
�ypn�y�my okiem na siebie, spojrzeniem wyra�aj�c szacunek dla rozumu prababci.
- ...Ponadto istnieje list - ci�gn�� sucho notariusz. - Wspomnia�em o nim w korespondencji. Przeznaczony wy��cznie dla oczu prawnuczek. Znajduje si� on w szufladzie biurka w gabinecie pani hrabiny, w Noirmont. Prosz�, oto klucze.
Z ca�ego rodzinnego maj�tku, o kt�rym babcia Ludwika niekiedy napomyka�a, zosta�y ca�kiem godziwe resztki. W por�wnaniu z mieniem z przesz�o�ci stanowi�y tyle co kot nap�aka�, ale i tak Krystynie w oku b�ysn�o. Zapewne na poczekaniu przeliczy�a wszystkie zera i nabra�a wi�kszej nadziei na upragnione laboratorium Andrzeja. Laboratorium w konkurencji z Tybetem, ciekawe, co wygra... Dla mnie to by�o za ma�o, wiedzia�am ju� jednak�e, �e za bibliotek� z�apiemy si� z dzikim zapa�em.
Zapewni�y�my jeszcze pana notariusza, �e wujek Wojtek nie zamierza zosta� hrabi�, i ju� nas tam nie by�o. Przed noc� zd��y�y�my do Noirmont. Poustawiali drogowskazy, a zamek by� widoczny z pewnej odleg�o�ci. Uda�o nam si� trafi�.
Zamek jako� zmala�. W dzieci�stwie, przed �wier�wiekiem, wydawa� nam si� wi�kszy, teraz odrobin� wyskromnia�, wci�� jednak robi� niez�e wra�enie. Dobi�y�my do niego p�nym popo�udniem, kilka minut ogl�da�y�my o�wietlon� s�o�cem budowl�, po czym wjecha�am na dziedziniec przez szeroko otwart� bram�. W progu paradnego wej�cia powitali nas lokaj i pokoj�wka.
Odnaleziony bez trudu w szufladzie biurka list prababci wygl�da� do�� osobliwie.
"Kochane dziewczynki - pisa�a prababcia. - On jest. Musi by�. Nie przepad� i nie zgin��..."
"Kochane dziewczynki. Sama ju� uwierzy�am w kl�tw�, a wy j� mo�ecie, a nawet musicie zdj��..."
"Kochane dziewczynki. Od tamtego czasu wszystko zacz�o upada�, bo obietnica, dana mojej prababce, nie zosta�a spe�niona..."
"Kochane i tak dalej. Musicie obejrze� ka�d� ksi��k�, a to, co znalaz�am sama, te� si� znajduje w bibliotece. Przepisane do du�ego zeszytu, to gruby brulion, le�y w szufladzie sto�u. Zawarta, jest tam wielka m�dro��. �wiat si� robi brudny i zatruty..."
- Nie s�dzisz, �e prababcia troch� zapad�a na skleroz�? - spyta�a z pow�tpiewaniem Kry�ka po kolejnym fragmencie tej dziwnej korespondencji.
- Zastanawiam si� raczej, czy trafi�y�my na w�a�ciwy list - odpar�am niezbyt pewnie. - To mi wygl�da na brudnopis.
- Nic innego w tej szufladzie nie ma. A w ka�dym razie nic nie przypomina listu. Na kopercie masz wyra�nie napisane: "Do moich prawnuczek".
Westchn�am.
- No nic, czytajmy dalej. Mo�e co� b�dzie mia�o sens.
"Kochane i tak dalej. Wszystko wskazuje na to, �e kto� go szuka i jego nazwisko pami�tam. Zatem wcale nie zagin��, gdzie� musi by�. Ostatnia nadzieja rodziny, wielki maj�tek. Mo�e potem, kiedy kl�twa przestanie dzia�a�, uda wam si� go znale��..."
"Kochane moje prawnuczki. Jeste�cie bli�niaczkami i z tej przyczyny wydaje mi si�..."
"Kochane itd. Jestem bardzo star� kobiet�. Zostawiam wam wszystko, ale musicie t� przekl�t� bibliotek� doprowadzi� do porz�dku. Szukajcie zapisk�w i notatek, robionych r�cznie, na marginesach i w og�le wsz�dzie. Zio�a. Podobno moja prababka potrafi�a wyleczy� ka�d� chorob� zio�ami i przepisy tu w�a�nie znajdziecie. Trzeba to zebra� razem i da� jakiemu� lekarzowi..."
"Kochane dziewczynki. Przepisa�am i zebra�am zaledwie troch�, ale ju� i z tego wida�, �e to leczenie zio�ami ma sw�j sens. Pr�bowa�am znale�� doktora, kt�ry by si� tym zaj��, ale nie uda�o mi si�, bo teraz lekarzami zostaj� sami kretyni..."
- Zdaje si�, �e nale�a�o skojarzy� Andrzeja z nasz� prababci� - zauwa�y�am zgry�liwie. - Dogadaliby si� w mgnieniu oka.
- A jakby� zgad�a! Ale wygl�da na to, �e babcia nic nie pokr�ci�a, rzeczywi�cie w gr� wchodz� zio�a. I nawet o kl�twie mowa.
Odwr�ci�am zapisan� kart�.
- Rany boskie, osiem stron tych kawa�k�w! Same pocz�tki, nie mog�a si� prababcia chocia� troch� rozpisa�...?
- W k�ko to samo - skrzywi�a si� Krystyna. - Ale trudno, wydaje mi si�, �e z samej grzeczno�ci musimy wszystko przeczyta�. Jed�my dalej. "Kochane moje dziewczynki..."
- Najwi�ksze urozmaicenie widz� w nag��wkach - mrukn�am z niech�ci�.
"...Powinnam wam opisa� ca�� t� histori�, tak jak j� s�ysza�am od mojej matki, a ona od swojej babki. By�abym pewna, �e ju� wszystko przepad�o, gdyby nie te ostatnie wydarzenia. G�upcy! Tu usi�uj� szuka�, tu, gdzie z pewno�ci� go nie ma..."
"Kochane dziewczynki. Jak si� wchodzi, to ten pierwszy r�g na lewo by� pocz�tkiem i od rogu w prawo szuka�y�my, moja matka i ja. Przejrza�am ca�y segment p�ek, a drugiego trzy czwarte, bo potem zlecia�am. Na dole drugiego segmentu by�o najwi�cej i to w�a�nie przepisa�am do brulionu, co trwa�o bardzo d�ugo..."
"Kl�twa ci��y nad t� bibliotek�, bo ilekro� kt�ra� z nas zaczyna�a t� prac�, przytrafia�y si� jakie� nieszcz�cia i k�opoty..."
- �adna perspektywa - mrukn�a Krystyna.
"Kochane dziewczynki. Na staro�� mam przeczucie, a przed �mierci� ludzie miewaj� jasnowidzenia, �e je�li uda si� wam uporz�dkowa� bibliotek�, znajdziecie go. Jest was dwie..."
- Kogo, u diab�a, znajdziemy? - zirytowa�a si� Krystyna. - Szkielet, kt�ry nale�y pochowa� w po�wi�conej ziemi?!
- �e�-szenia - podsun�am zjadliwie. - Korze� mandragory. Nie b�dzie Andrzej musia� pcha� si� po to dra�stwo do Tybetu.
- Oby� by�a dobrym prorokiem...
- K�opot widz� tylko w tym, �e raz on tu musi by�, a raz go z pewno�ci� nie ma...
- Nie truj, sko�czmy to!
"Kochane prawnuczki. Zobowi�zuj� was do porz�dnego sprawdzenia ca�ej biblioteki i odnalezienia dorobku mojej prababki i jej przodki�. Nie jej, bo ona nie by�a z Noirmont�w. Wszystko jedno. Starych przepis�w i ca�ej wiedzy o zio�ach leczniczych..."
"Kochane dziewczynki. Raz to wreszcie trzeba za�atwi� i pami�tajcie, �e maj�tek by� olbrzymi..."
"Nie, nie tak. Nie wiem. Zio�a. Moja babka przysi�g�a, �e spraw� zi� za�atwi. Musicie to zrobi�, �eby znalaz�a spok�j w grobie..."
Krystyna zacz�a si� �pieszy�.
- Mo�e przeczytaj do ko�ca sama, a ja ju� p�jd� do tej cholernej biblioteki. Mog� zacz�� od razu. Rozumiem, �e kawa�ek od drzwi do naro�nika prababcie zostawi�y od�ogiem, zaczn� od drzwi. Jak ju� r�k nie b�d� czu�a, oddam si� lekturze.
Wzruszy�am ramionami. Podejrzewa�am, �e nie spocznie do rana, doping w postaci Andrzeja mia�a pot�ny. By�y�my ju� po kolacji, s�u�ba prababci po jej �mierci pozosta�a na miejscu i kucharka nakarmienie nas uwa�a�a za sw�j obowi�zek. Czu�am si� nie�le schetana, bo to ja prowadzi�am ca�� drog�, Kry�ka wola�a re�skie wina, i nie zamierza�am si� wyg�upia�. Mog�am przyst�pi� do pracy od rana, nie musia�am w nocy, ale skoro ona mia�a ochot�...
Doczyta�am do ko�ca niezwyk�y list prababci. Nie znalaz�am w nim �adnej odmiany, wci�� kawa�ki pocz�tku bez dalszego ci�gu, wyobrazi�am to sobie tak, �e prababcia siedzia�a przy biurku i zaczyna�a pisa�. Nie podoba� si� jej w�asny tekst, waha�a si�, zaczyna�a na nowo. Nast�pnie zamy�la�a si� w�r�d waha�, tkwi�a przy biurku w bezruchu, z pi�rem w d�oni, wpatrzona w przestrze� za oknem, czas up�ywa�, nadchodzi�a noc, prababcia sz�a spa�, a nazajutrz zaczyna�a na nowo. Furt z tym samym skutkiem.
Z�o�one do kupy fragmenty tych pocz�tk�w brzmia�y jednoznacznie. Nale�a�o uporz�dkowa� bibliotek� i odnale�� w niej wiedz� o zio�ach leczniczych. Istna Niagara na m�yn Krystyny. Mia�o nam by� �atwiej, poniewa� by�y�my bli�niaczkami, no mo�e, zawsze cztery r�ce to wi�cej ni� dwie. Ponadto jaki� on, zarazem obecny i nieobecny, m�g� si� nam przy tej okazji przytrafi� i wzbogaci� nas ogromnie. Prosz� bardzo, czymkolwiek ten on by�, chocia�by zabytkowym szkieletem, nie mia�am nic przeciwko ogromnemu bogactwu.
By�am bowiem tak� sam� idiotk� jak moja siostra. Te� si� zakocha�am na �mier� i �ycie, z t� tylko r�nic�, �e ten m�j by� upiornie bogaty. Mo�liwe, �e by�am nawet wi�ksz� idiotk�...
Pieczo�owicie z�o�y�am i schowa�am do koperty korespondencj� prababci i uda�am si� do biblioteki.
Nawa ko�cielna to by�a, a nie biblioteka. Dwadzie�cia metr�w na osiem, prawie pi�� metr�w w g�r� i wszystkie �ciany pokryte ksi��kami. Kry�ka wzi�a zdrowe tempo, od razu za drzwiami potkn�am si� o powywlekane z p�ek stosy. Moja siostra siedzia�a na ziemi, drapi�c si� w g�ow�.
- Dobrze, �e przysz�a� - powiedzia�a na m�j widok. - S�uchaj, tu jest dziki melan�. Za choler� nie wiem, co robi�. Homer w oryginale, bajki La Fontaine'a, Alicja w Krainie Czar�w po angielsku, jaki� niemiecki Gebreiter, alchemik z siedemnastego wieku, w �yciu o takim nie s�ysza�am, markiz de Sade, rozprawa o maszynach parowych...
- Po jakiemu? - zaciekawi�am si�.
- Nie wiem. A, po francusku. A teraz trafi�am na mowy Cezara po �acinie, nie jestem pewna, czy to nie podr�cznik. Wszystko na kupie. Poj�cia nie mam, jak to...
Przerwa�am jej.
- Zagl�da�a� do �rodka?
- Do jakiego �rodka...? No owszem, sprawdzam strony tytu�owe, bo diabli wiedz�...
- Nie. Sama s�ysza�a�. I czyta�a�. Kartka po kartce, na ka�dym marginesie mo�e by� co� napisane...
- �eby� p�k�a - powiedzia�a Krystyna z ca�ego serca i podnios�a si� z pod�ogi. - No dobrze, niech to piorun strzeli, id� spa�. Jutro b�dziemy musia�y zastanowi� si� jako� porz�dnie...
***
- Szczerze ci powiem, dziwi�o mnie, �e przez tyle lat nasze babki i prababki nie odwali�y tej roboty - wysapa�a Krystyna nazajutrz wieczorem. - Nie zd��y�am wyrazi� swojego zdziwienia, a teraz ju� mi przesz�o. Kator�nicza praca.
Mia�y�my za sob� ledwo po�ow� tego kawa�ka pomi�dzy drzwiami i naro�nikiem, przy czym jeszcze nie zd��y�y�my podj�� decyzji, jak to p�niej ustawia�. Kry�ka z�o�ci�a si�, �e nie ma pod r�k� komputera, kt�ry zadecydowa�by za nas, bez w�tpienia trafniej, ale i tak ten komputer trzeba by by�o napcha� informacjami. Tytu�, autor, data wydania, j�zyk, tre��... Margines�w ogl�da� sam z siebie zapewne by nie chcia�, wi�c korzy�� niewielka. Tyle uda�o nam si� wykombinowa� na pocz�tek, �e te w tych kupach, uk�adanych na pod�odze, powinny jako� do siebie pasowa�, przynajmniej oddzieli� markiza de Sade od maszyn parowych.
- Te� si� nad tym zastanawia�am - siekn�am w odpowiedzi. - Mia�y s�u�b�, pacho�ek, wzgl�dnie lokaj m�g� nosi� ci�ary, a ka�da z nich siedzia�aby na ty�ku, ogl�da�a i zapisywa�a.
- Mo�e im si� lokaje zbyt szybko wykruszali, prze�amywa�o ich w krzy�u albo dostawali ruptury.
- Mo�e, ale podejrzewam raczej, �e to kwestia tego sukcesywnego ubo�enia. Popatrz na s�u�b� obecn�, trzy sztuki w wieku emerytalnym i cze��. Je�li kt�rej� babci brakowa�o pomocnik�w, du�o zrobi� nie da�a rady.
- Nie sprawdzi�y�my jeszcze tych mebli w gabinecie i sypialniach - przypomnia�a Kry�ka, siadaj�c na dolnym szczeblu drabinki i ocieraj�c pot z czo�a. - Tam, zdaje si�, ta ca�a wiedza przyrodnicza jest ju� zebrana, brulion prababci i tak dalej...
Usiad�am dla odmiany na stosie ksi��ek w twardych oprawach.
- To sobie zostawmy na deser. B�dziemy mia�y sam� przyjemno��, ma�o m�cz�c�.
To r�wnie� mia�y�my wsp�lne. Deser na koniec. Zawsze zjada�y�my najpierw to gorsze, najlepsze zostawiaj�c na zako�czenie i zdarza�o si�, �e jedna drugiej z�era�a �w ostatni k�sek. Te� nam to przesz�o.
- Popatrz, jak my�my wyszlachetnia�y - zauwa�y�am sm�tnie. - Od ilu lat ju� nie wydzieramy sobie z z�b�w ko�c�wki...!
- I za szlachetno�� od razu zosta�am wynagrodzona - odpar�a �ywo Krystyna, przegl�daj�c jak�� ksi��k�. - Prosz�, wreszcie co�! Arcydzi�gielu korze� wykop w ca�o�ci dniem pogodnym na wiosn� tu� przed kwitnieniem, natenczas bowiem zawiera najwi�cej dobra... O rany, ca�y referat na marginesach!
- Co za ksi��ka?
- Zapomnia�am. A, widz�. Montaigne, Apologia Rajmunda Sebond. Nie znam cz�owieka. Przepisa� to od razu...? Przepisz�, przynajmniej odpoczn� od tej gimnastyki.
Siedzia�am nadal pod pozorem snucia rozwa�a� praktycznych, bo te tony literatury nie�le czu�am w kr�gos�upie. Wola�abym chyba przez ca�y dzie� wios�owa�, odwyk�am od pracy fizycznej. Zabytkowe meble u mnie w pracy nosili m�czy�ni.
- Zapisz przy okazji dane o ksi��ce. Obok powinny sta� Pr�by, te� Montaigne.
Kry�ka obejrza�a si� nagle.
- I stoj�. Popatrz! Co� takiego, dwie sztuki dopasowane do siebie, nadzwyczajne!
Podnios�a si� i z dwiema ksi��kami ulokowa�a si� przy stole. Wetkn�a kartk� w arcydzi�giel i zajrza�a do Pr�b.
- Ty, po �acinie! I niech skonam, z obrazkami! Rusz si�, popatrz, strasznie �mieszne, krokodyla w skorupie piek� sobie na daszku!
Podnios�am si� r�wnie�, t�umi�c j�k, i podesz�am do niej. �aci�ski tekst nie sprawia� mi wielkich trudno�ci.
- G�upia�, nie piek�, tylko w�dz�. Ma to by� miniatura pouczaj�ca.
- Osobi�cie, do w�dzenia, takiego zaj�ca jednak bym wypatroszy�a - skrytykowa�a Kry�ka. - I obdar�a ze sk�ry. Nie m�wi�c o krokodylu, chocia� mo�e to aligator, w kwestii sk�ry niewielka r�nica. Mam nadziej�, �e nikt si� tak� wskaz�wk� nie kierowa�, nawet... zaraz... nawet w szesnastym wieku...?
Zastanowi�am si� przez chwil�.
- Kry�ka, pami�tasz testament prababci...? No jakby co, mo�emy zajrze� do ksero. By� tam jaki� zakaz sprzeda�y?
- Wyra�nego nie zauwa�y�am. Bo co?
- Bo chyba sobie nie zdajesz sprawy, jaki maj�tek jest zawarty w tej cholernej bibliotece. Tu stoj� orygina�y, pierwsze wydania od Gutenberga poczynaj�c, bia�e kruki. Masz poj�cie, ile by za to dali zbieracze? A w tamtym k�cie, za jakie� dziesi�� lat tam dojdziemy, ale rzuci�am okiem, stoj� i le�� folia�y r�cznie pisane. S�uchaj, to jest dzika forsa, gdyby�my chcia�y pu�ci� na aukcji. Okazy muzealne.
Krystyn� moja uwaga zainteresowa�a. Zastanowi�a si�.
- Ja bym takiego w�dzonego w sk�rze krokodyla nie kupi�a, ale ka�dy ma swojego szmergla. Tylko... powiem ci...
Zawaha�a si�.
- No? - pogoni�am j�, wiedz�c ju�, co powie.
- Takie odnios�am wra�enie... Prababcia �adnej sprzeda�y nie przewidywa�a, nawet jej nie za�wita�o, dlatego nie zabroni�a wyra�nie. I przyznam ci si�, na szmal jestem chciwa jak Harpagon, ale czuj� w sobie nakaz moralny. Do prze�amania, ostatecznie, jednak�e g�upio...
Westchn�am ci�ko i wr�ci�am na stos ksi��ek. Mia�am dok�adnie takie samo wra�enie. Prababcia zobowi�za�a nas do pieczy nad tym ch�amem nie po to, �eby go rozproszy� mi�dzy lud�mi. Mia� tkwi� tutaj, zapewne tak d�ugo, a� si� zamek rozleci. No, by� mo�e, w ostatniej chwili nale�a�o go uratowa�, wynosz�c gdzie indziej.
- Cholera - powiedzia�am smutnie.
Krystyna wda�a si� ju� w ten arcydzi�giel, z zapa�em przepisuj�c notatki z kolejnych margines�w, ��daj�c niekiedy mojej pomocy, bo staro�wieckie pismo i j�zyk zna�am lepiej ni� ona. Za to nazwy r�nych zielsk mia�a opanowane we wszystkich mo�liwych j�zykach, wiedzia�a nawet, jak jest po grecku drapacz lekarski, mimo �e j�zyk grecki zna�am ja, a nie ona. Musia�a si� w tym Andrzeju zakocha� naprawd� bez opami�tania.
Zabra�am si� zn�w do roboty.
***
Po tygodniu z hakiem uda�o nam si� wreszcie przej�� na nast�pn� �cian�, za te segmenty przejrzane przez nasze prababki. Jako ostatnie, objawi�y si� chyba myszy, ca�e dwie p�ki lektur sk�ada�y si� prawie wy��cznie z drobnych strz�pk�w, starannie poklejonych i zgo�a niemo�liwych do odczytania. Przez lup� bada�y�my tekst, zaniedbanie nie wchodzi�o w rachub�, Kry�ka trafi�a na jakie� himalajskie zio�o i dosta�a istnego sza�u. Mania Andrzeja musia�a by� zara�liwa...
Nic dziwnego, �e na nic wi�cej nie mia�y�my ani czasu, ani si�y. W�asn� nami�tno�� do starych mebli zostawi�am na uboczu, do sekretarzyk�w, toaletek i biurek po prababciach �adna z nas nawet nie zajrza�a.
Jednak�e prababcia Karolina dostarczy�a nam odrobiny u�atwienia, zostawi�a mianowicie na odpracowanych ju� p�kach porz�dne spisy zawarto�ci i to mog�y�my omin��. Jej ewentualne zdobycze postanowi�y�my odnale�� i sprawdzi� p�niej. Brudne by�y�my nieziemsko, bo nawet w zamkni�tych szafach kurz le�a� wiekowy, dobrze chocia�, �e wszystkie instalacje w zamku dzia�a�y i mog�y�my si� my� pi�� razy dziennie.
Za to kwestie uczuciowe zel�a�y nieco, bo moja siostra mia�a do�� rozumu, �eby od razu zadzwoni� do ukochanego maniaka. Andrzej, wedle jej relacji, zawaha� si� mocno. Ostatecznie m�g� z tym Tybetem troch� poczeka�, ci�gn�y go tam wielkie nadzieje, tak ro�linne, jak finansowe, ale osobliwo�ci naszej biblioteki zainteresowa�y go kto wie czy nie bardziej i na razie postanowi� zosta�, jad�c ewentualnie z drug� cz�ci� ekspedycji. G�upi pomys�, �e Krystyna ��e, na szcz�cie nie za�wita� mu w g�owie, co Kry�ka natychmiast wykorzysta�a. Troch� na wyrost przyobieca�a mu ol�niewaj�ce sukcesy zielarskie i chwilowo zapobieg�a osobistym dramatom.
Nie mia�am tak dobrze. Te� pozwoli�am sobie na telefon, ale g��wnie przepe�nia�y mnie niepok�j i niepewno��, aczkolwiek nik�e szanse wyj�cia jawi�y mi si� z p�ki na p�k�...
Te nasze pierwsze ma��e�stwa, entuzjastycznie zawarte... Okropne rozczarowanie, bunt, rozw�d, nast�pne lata, nieufno�� i ostro�no��, t�sknota do w�a�ciwego m�czyzny... G�upie pr�by i zniech�cenie. Wszystko to mia�am za sob�, trafi�am nareszcie na obiekt, zdawa�oby si�, w�a�ciwy i rozdziela�o mnie z nim �ycie, a mo�e wcale nie �ycie, tylko charakter...
Spadek po prababci dostarczy� nadziei, ale na razie tylko nadziei...
***
Na Brantome'a trafi�a Krystyna na �cianie za sto�em. Siedzia�am akurat przy nim, porz�dkuj�c, dla chwili wytchnienia, katalogowe fiszki. Potraktowa�y�my spraw� powa�nie i zdecydowa�y�my si� na katalogi podw�jne, jeden og�lny, a drugi w kawa�kach, przyczepiony do p�ek i szaf. Widniej�ce w perspektywie przepisanie wszystkiego te� stanowi�o niez�� robot�, ale Krystyna upar�a si� kupi� przedtem je�li ju� nie komputer, to chocia� elektryczn� maszyn� do pisania. Przyzna�am jej s�uszno��.
Na stole le�a� ju� ca�y stos rozmaitych dzie�, zawieraj�cych w sobie upragnione informacje przyrodnicze. Krystyna szala�a ze szcz�cia, twierdz�c, �e ma dla Andrzeja istne skarby wiedzy, ale przesta�a to przepisywa�. Musia�aby p�niej przepisywa� jeszcze raz, na maszynie, da�a zatem spok�j robocie g�upiego, gromadz�c to tylko w jednym miejscu i wtykaj�c, gdzie nale�a�o, zak�adki. Z �atwo�ci� umia�am sobie wyobrazi�, w jakiej fazie znajdowa�aby si� kt�ra� prababcia, gdyby zechcia�a przepisywa� to od razu i porz�dnie. W szcz�tkowej pod ka�dym wzgl�dem. Nic dziwnego, �e �adna do tego miejsca nie dosz�a.
Dosz�a za to Krystyna.
- Ty, Joa�ka! - zawo�a�a za moimi plecami g�osem wyra�nie rozweselonym. - Niech ja si� skicham, pornografia! Istnia�o co� takiego w �redniowieczu? Wypisz, wymaluj, jak wsp�czesna, tyle �e rysuneczki, a nie zdj�cia! Nie do wiary!
R�wnocze�nie co� mi sfrun�o na rami�, jaka� zapisana kartka. Z�apa�am j� odruchowo i obejrza�am si� na Kry�k�. Podesz�a do sto�u, odwracaj�c kartki, roz�mieszona.
- To nie �redniowiecze, tylko renesans - skorygowa�am od pierwszego rzutu oka - �ywoty pa� swawolnych. Poka�... Fakt, pomys�y mieli niez�e.
- Zdaje si�, �e co� mi z tego wylecia�o - zauwa�y�a moja siostra z roztargnieniem, przegl�daj�c nadal frywolne dzie�o. - A, z�apa�a�... No, wygl�da mi na to, �e epoka rzeczywi�cie by�a mocno rozrywkowa... Opisz to, skoro ju� tu siedzisz. Szczeg�lnie �e po w�osku. Co tam jest, na tej kartce?
Roz�o�y�am podw�jn� kartk�, g�sto zapisan� ze wszystkich stron.
- Korespondencja naszych przodk�w - mrukn�am i zacz�am czyta�.
W chwil� potem czyta�y�my ju� obie, zainteresowane znacznie bardziej ni� przy renesansowej pornografii.
"Drogi m�j przyjacielu - pisa� kto� pismem staro�wieckim i nieco wyblak�ym. - Spe�ni�em twoje �yczenie i postara�em si� o szczeg�y tej ca�ej historii. Faktem jest, �e wicehrabia de Noirmont post�pi� do�� lekkomy�lnie, ale z przykro�ci� musz� stwierdzi�, �e pani de Blivet te� nie by�a bez winy. Jednak�e to wicehrabia odst�pi� j� rad�y Biharu i dosta� za ni� najwi�kszy diament �wiata, tak zwany Wielki Diament. Pani de Blivet wydawa�a si� obra�ona, a co si� z ni� dalej sta�o, nie wiadomo. Wicehrabia natomiast straci� �w diament, bezsprzecznie nale��cy do niego, skoro stanowi� dobrowoln� zap�at�. By� ranny w czasie szturmu, wyniesiono go z bitwy i ju� powoli wraca do zdrowia, ale bez diamentu. Kto� go zrabowa�, tak s�dzili�my. A ot� by�em przypadkowym �wiadkiem sceny, daj�cej wiele do my�lenia. W czasie transportu rannych ku wybrze�u przypl�ta� si� krajowiec, szuka� wicehrabiego, us�ysza�em s�owa, jakie mu przekaza� w imieniu rad�y, czego nie poczytuj� sobie za ujm�, bo sta�o si� to rzeczywi�cie absolutnym, niezawinionym przeze mnie przypadkiem. Musieli by� zaprzyja�nieni, co wyra�nie �wiadczy o skrytych powi�zaniach, ale dajmy spok�j polityce. Rzek� mu takie s�owa: �Twoj� w�asno�� ukry�em razem z moj� w �wi�tyni Siwy. Oto s�owa mego pana�. Wicehrabia, mimo s�abo�ci, okaza� �ywe poruszenie, ale pos�aniec znik� od razu. Wydaje mi si�, �e chodzi�o o diament, a wicehrabia zna ow� �wi�tyni�. Mo�e jeszcze odzyska sw�j kamie�, co b�d� uwa�a� za wielk� niesprawiedliwo��, bo pani de Blivet, mimo wszystko, nie by�a jego w�asno�ci�.
Nasze tereny zaj�li Anglicy. Niejaki kapitan Blackhill..."
Na tym list si� urywa�. Popatrzy�y�my na siebie.
- Ej�e...? - powiedzia�a Krystyna podejrzliwie.
Wiedzia�am, co ma na my�li.
- S�dzisz...? - spyta�am niepewnie. Usiad�a ko�o mnie i ze zmarszczonymi brwiami zacz�a ponownie studiowa� kartk�.
- Odnosz� wra�enie, �e niejaki kapitan Blackhill zalicza si� do naszych przodk�w - zauwa�y�a cierpko. - Panie�skie nazwisko prababci Karoliny, wpad�o mi w oko w testamencie...
Podnios�am si� bez s�owa, uda�am na g�r� i przynios�am kserokopi� testamentu prababci.
"Ja, Karolina de Noirmont, de domo Blackhill"...
- Jeden pradziadek podw�dzi� diament drugiego pradziadka...? - powiedzia�am z du�ym pow�tpiewaniem.
Krystyna spr�bowa�a pokiwa� si� na krze�le, ale by�o zbyt ci�kie. W zadumie wpatrywa�a si� w �cian� naprzeciwko.
- Ciekawe. On nie zgina�. Jest. Mo�e go odnajdziecie. Nie cytuj� prababci, streszczam. Wielki maj�tek. Nie widzi ci si� przypadkiem, �e prababcia mia�a na my�li �w�e diament, rodzinny podw�jnie? Co za r�nica w ko�cu, kt�ry z naszych pradziadk�w zdo�a� nim zaw�adn��?
- Wnioskuj�c z rad�y Biharu, wydarzenie mia�o miejsce w Indiach - odpar�am, r�wnie� popadaj�c w zamy�lenie. - Kto wie? A mo�e...?
Zn�w popatrzy�y�my na siebie, rozumiej�c si� bez s��w. Korespondencja tajemniczego nadawcy, skierowana do r�wnie tajemniczego adresata, rysowa�a na horyzoncie wielkie nadzieje.
Siedzia�y�my obok siebie bardzo d�ugo w milczeniu, a w �rodku co� nam ros�o i wr�cz czu�am, jak w niej ros�o to samo co we mnie. Niemo�liwe by�o uwierzy� tak od razu w r�wnie imponuj�c� tajemnic� przodk�w. Nikt za naszego �ycia o niczym takim nie wspomina�, nikt o �adnym diamencie nie wiedzia�, �adne s�owo na ten temat do naszych uszu nie dotar�o. Osobliwy list stanowi� zaskoczenie i gdyby nie zosta�y w nim wymienione doskonale nam znane nazwiska, potraktowa�yby�my go lekcewa��co. Ale od razu skojarzy� si� ostro z t� dziwn�, po�miertn� korespondencj� prababci, skierowan� do jej prawnuczek, i jakby rzuci� si� na nas.
Wicehrabia de Noirmont, niew�tpliwie nasz przodek, wywin�� jaki� numer z podejrzan� dam�, pozbywaj�c si� jej nader korzystnie. Ekwiwalent za dam�, wbrew pozorom, nie przepad�. Gdzie� tam zosta� zabezpieczony. No i co? Wr�ci� do niego czy nie...?
No i prababcia Karolina zapiera�a si� zadnimi �apami, �e on jest. Zapiera�a si�, co prawda, fragmentarycznie i w spos�b niejasny, ale uparcie nawi�zywa�a do niego, zwalaj�c w dodatku na nas jakby kl�tw�, czy te� przeznaczenie. Mia�y�my go odnale��, za�atwiwszy bibliotek�, co ma piernik do wiatraka, wr�ci� do pradziadka i zosta� ukryty w bibliotece...? Nonsens, w co drugim kawa�ku listu prababcia twierdzi�a, �e go tu nie ma, gdzie w tym sens, gdzie logika?! Ale mo�e jednak, mimo wszystko, pisz�c owe tajemnicze s�owa, mia�a na my�li co�, co nosi�o nazw� Wielkiego Diamentu i co powinno nale�e� do rodziny? I nam przypad�o w spadku...?
Poczu�am, jak robi mi si� gor�co i dreszcz przelecia� mi po kr�gos�upie. Jak on napisa�, ten nadawca...? Najwi�kszy diament �wiata...
Ciekawe, jaki rozmiar mo�e mie� najwi�kszy diament �wiata...
- Cullinan wa�y� pi razy oko przesz�o trzy kilo - wymamrota�a nagle Krystyna. - Por�bali go na kawa�ki.
Spojrza�am na ni� z roztargnieniem. Zn�w nasza my�l bieg�a t� sam� drog�. Uczyni� za�o�enie, �e co� takiego istnieje i spr�bowa� odnale��? N�c�ce, owszem, ale g�upie, kto w dzisiejszych czasach trafia na wielkie diamenty, poniewieraj�ce si� po k�tach, on ju� pewnie dawno przepad� w mrokach historii. Jednak�e nale�a�oby si� zastanowi�...
- Kto do kogo, do cholery, pisa� ten list? - zacz�a Krystyna po chwili. - Pradziadek de Noirmont wyst�puje tu jako osoba trzecia. Sk�d to si� tu wzi�o?
Dozna�am czego� w rodzaju jasnowidzenia.
- Adresatem by� wielbiciel pani de Blivet - powiedzia�am w natchnieniu. - Przyby� do naszego pradziadka i rzuci� mu korespondencj� w twarz, ��daj�c pojedynku. Co do pojedynku, nie mam zdania, ale pradziadek czyta� sobie akurat Brantome'a dla rozrywki, mo�e jeszcze nie wydobrza� po egzotycznych bitwach, listu u�y� jako zak�adki. I cze��. Zosta�o.
- Mo�e masz racj�, nie b�d� si� sprzecza�. Korci mnie prababcia...
- W jakim sensie?
- Tak mi si� wydaje, �e musia�a wiedzie� wi�cej ni� ujawni�a w tym dziwnym li�cie do nas. Sk�d...? Nie z tego przecie�...?
Potrz�sn�a trzymanym w r�ku arkusikiem. Ju� otworzy�am usta, �eby zada� g�upie pytanie, ale okaza�o si�, �e nie ma potrzeby, zn�w zgad�am, co ma na my�li. Do Brantome'a prababcia nie dotar�a i korespondencji przodka nie czyta�a, gdyby znalaz�a list, nie zostawi�aby go w ksi��ce, b�d� co b�d� by� to cenny dokument, �wiadcz�cy o prawie w�asno�ci.
- Mi�o ze strony pradziadka, �e nie r�bn�� klejnotu w wirze bitwy, morduj�c rad�� - zauwa�y�am marginesowo. - Zdaje si�, �e nasi protoplasci, oddaj�c si� lekturze, nagminnie zostawiali w niej zak�adki z tego, co mieli pod r�k�. Co tam by�o? Zaproszenie na piknik...
- P� zaproszenia.
- W Molierze, o ile pami�tam...
- I ca�a kartka dzi�kczynnych g�upot...
W cz�ci nie tkni�tej poszukiwaniem zapisk�w istotnie znalaz�y�my kawa�ki korespondencji, tkwi�cej od wiek�w mi�dzy kartkami ksi��ek. W cz�ci przejrzanej nie by�o nic. Nie stanowi�o to wprawdzie �adnego dowodu, ale pozwala�o na supozycje.
- Zabytkowej korespondencji, og�lnie rzecz bior�c, powinno by� tu wi�cej... - zacz�am, ale Krystyna mi przerwa�a.
- Mnie ten diament interesuje - oznajmi�a stanowczo. - Przemawiaj� do mnie nadzieje prababci, a kto wie, mo�e i rzeczywi�cie on gdzie� istnieje i uda nam si� go znale��. Spr�bowa�abym... Co ty na to?
- W�a�nie ruszy�am temat i przerwa�a� mi na wst�pie - wytkn�