2393
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2393 |
Rozszerzenie: |
2393 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2393 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2393 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2393 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Anna Bojarska
BIEDNY OSCAR
CZYLI
DWA RAZY O MI�O�CI
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
�MIER� SEBASTIANA MELMOTHA
Clapham Junction
Nie wzi�li doro�ki. �wieci� ksi�yc, drzewa rzuca�y cienie na chodnik, Pary� przycich�.
Sebastian Melmoth � wielki, oty�y, w bia�ym wieczorowym szaliku, w kapeluszu zsuni�tym z
czo�a � szed� obok mniejszego, chudego przyjaciela i p�aci� mu za swoj� kolacj�. P�aci� tym,
co zawsze: sob�. Czy� nie jest wci�� najbardziej uroczym z ludzi, kim�, czyje towarzystwo
warte jest tyle, ile wynosi rachunek w dobrej restauracji? Czy nie dlatego zosta� zaproszony?
Szed� wi�c przez zasypiaj�cy Pary� syty, rozweselony winem, i m�wi�, wci�� m�wi� swym
modulowanym, po aktorsku ustawionym, niezmiennie aksamitnym g�os e m . A c h , t a p a r k a ,
kt�ra towarzyszy�a im przy kolacji, te cudowne francuskie bli�ni�ta, dwie tanagryjskie statu-
etki tak kruche i tak patetyczne w przelotnym apogeum swej g�upiutkiej i skazanej na rych��
zag�ad� m�odo�ci! Prawda, jak� bajeczn� rzecz� jest por�wnanie tego samego typu urody ob-
jawionego w dw�ch wersjach, m�skiej i kobiecej? I czy nie zastanawia przewaga wersji m�-
skiej, o tyle szlachetniejszej i czystszej? Bo przecie� Jules jest pi�kniejszy od Emilienne! Ale
do�� o w�asnych gustach, kt�rych fundator kolacji nie podziela; pom�wmy o poezji. Pami�-
tasz te strofy Verlaine�a, Frank? A Dante... ach, Dante! Zauwa�y�e�, co jest najwa�niejsz�
cech� wszystkich wielkich poet�w, co ich ��czy? Lito�� dla s�abo�ci! Tak, lito��: ona, kt�ra
stworzy�a Chrystusa, jest tak�e iskr�, od kt�rej zapala si� geniusz poezji. Chocia� tak �atwo
pomyli� j� z czym innym. Z rozczuleniem miernoty w�asn�, po�al si� Bo�e, �wra�liwo�ci��:
czy� osoba �wra�liwa� to nie ta, kt�ra wszystkim depcze po nogach, poniewa� sama ma odci-
ski? Nigdy nie wierz cz�owiekowi, kt�ry m�wi sam o sobie, �e jest taaaki wra�liwy, i to,
oczywi�cie, od dziecka, a je�li w dodatku doda skromnie: �sam nie wiem czemu�, uciekaj,
gdzie pieprz ro�nie, Frank, trafi�e� na wyj�tkowego �ajdaka! Co te� taki mo�e mie� zamiast
serca? Chocia� serce... hm, serce! Najgorsza rzecz z sercem to to, �e tak strasznie nas posta-
rza. Nie pasuje do modnego ubioru. I nie myl aby lito�ci ze ,,zmys�em moralnym�. Moral-
no��, wielkie nieba! Moralno�� jest ostatni� ucieczk� tych, co nie pojmuj� pi�kna. Instynkt
moralno�ci mo�na tak wyszkoli�, �e wyskakuje wsz�dzie, gdzie jest niepotrzebny. Nigdy,
doprawdy nigdy nie spotka�em cz�owieka, m�wi�cego o swoim sumieniu, moralno�ci, zasa-
dach, kt�ry nie by�by nikczemnikiem i tch�rzem. W ko�cu sumienie i tch�rzostwo to jedno.
Sumienie jest firm� tej sp�ki. I mo�na � o, jak bardzo mo�na! � by� z�ym, nie czyni�c nigdy
nic z�ego. A w dodatku...
Nagle Sebastian Melmoth rzuca kr�tkie spojrzenie na przyjaciela, niezmiennie uprzejme-
go, lecz i pe�nego dezaprobaty. Urywa w p� zdania. Jakby przek�uto szpilk� karnawa�owy
balonik. Widzisz we mnie tokuj�cego g�uszca? Ale� prosz�: wystarczy jeden strza� i g�uszec
spada z ga��zi. Wymiatamy per�y z chlewu. W �wietle ksi�yca i latarni zwraca si� w stron�
fundatora kolacji twarz rozlu�niona, bezbronna i skrzywiona, twarz, kt�ra si� rozpad�a, �ciany
w gruzach, przysypane fundamenty, ruina. O to ci chodzi�o?
� Nie pot�piaj mnie Frank! Ty nie wiesz, ile wycierpia�em. Zrobili mi okropne rzeczy. Gdyby� wiedzia�...
Nawet g�os przesta� ju� by� aksamitny. Chrypi, za�amuje si� i zn�w si� podnosi w nie-
sk�adnych, urywanych skargach, w �a�osnych j�kach dobrych w dziele sztuki przeznaczonym
dla rzesz i stuleci, ale niedopuszczalnych w rozmowie z jednym tylko cz�owiekiem. Co za
ha�ba! B�yskotliwy, dowcipny, cyniczny Sebastian Melmoth rozwia� si� w mroku; pozosta�
jeden z tych niezliczonych plebejskich nudziarzy, kt�rzy w przyst�pie rozpaczy chwytaj� za
guzik pierwszego lepszego przechodnia, �api� za r�k� s�siada w przedziale kolejowym, przy-
siadaj� si� do cudzego stolika w taniej knajpie � i be�kocz�, i szlochaj�, opowiadaj�c pierw-
szemu lepszemu, byle komu, o swoim zmarnowanym �yciu. Co oni mi zrobili, panie; co oni
ze mn� zrobili! Taki potok skarg niezawodnie prowadzi do p�aczu. Prosz�: Sebastian Mel-
moth te� ju� prawie p�acze. Ma �zy w oczach. Usta mu si� trz�s�. Co oni ze mn� zrobili! Gdy-
by� wiedzia�!
Dzie�, kiedy go aresztowano. Wiedzia�, �e to zrobi�. Wstydzi� si� ucieka�. Nie chcia� by�
dezerterem. Przez ca�y dzie� czeka� na ich przyj�cie. Aresztowanie, dobrze. Ale to poni�enie?
Zabrak�o mu wyobra�ni, nie wiedzia�, nie przewidzia�! Widzisz, siedzia�em w areszcie jak
ma�pa w klatce i nagle... nagle policja wpu�ci�a dziennikarzy. Wpadli t�umnie, z ha�asem,
oblepili kraty, uwiesili si� na kratach i patrzyli. Patrzyli i komentowali. Te ich komentarze,
Frank! Te ich wrzaski! Te dowcipy! Wpuszczono ich jak do ZOO... no, i zachowali si� jak
ho�ota w ZOO. Macie swojego zbocze�ca w klatce! Napatrze� si� nie mogli. Czyhali na ka�-
dy ruch, na ka�dy grymas. Czy mogli by� w�r�d nich moi kochani recenzenci? Te cnotliwe
p�g��wki? Nie, na pewno nie, ale... Ta nienawi��! I ten triumfalny wrzask, kiedy zas�oni�em
twarz! Jakby tego w�a�nie chcieli: tego, �eby zwierz� odskoczy�o przera�one, �eby si� skuli�o,
ukry�o g�ow� jak przed ciosem... I jak to d�ugo trwa�o! Wiecznie!
A potem przysz�o co� jeszcze gorszego. Przysz�o to, co najstraszniejsze: Clapham Junc-
tion.
Clapham Junction, stacja w�z�owa w drodze z wi�zienia w Wandsworth do wi�zienia w
Reading. 13 listopada 1895. Nigdy nie zapomni tej daty! P� godziny: od drugiej do wp� do
trzeciej. Przez rok, przez ca�y nast�pny rok dr�a�em w mojej celi, kiedy zbli�a�a si� godzina
druga. Przez rok, ka�dego dnia, od drugiej do wp� do trzeciej p�aka�em. Bo tam wtedy, p�a-
ka� nie mog�em. I w�a�nie dlatego...
Clapham Junction, 13 listopada 1895. Od drugiej do wp� do trzeciej. Tyle trzeba by�o
czeka� na poci�g w kierunku Reading. Na peronie. W wi�ziennym stroju, w kajdanach, na
deszczu. Najpierw � natychmiast � zebra�a si� gromadka ciekawych. Tu� potem t�um. Po-
dr�ni wysypuj�cy si� ze staj�cych na stacji poci�g�w przy��czali si� do zbiegowiska. Ten
ogromny, pot�nie zbudowany wi�zie�, wystawiony na pokaz po�rodku peronu, ociekaj�cy
deszczem, onie�mielony, ze skutymi r�kami, staraj�cy si� udawa�, �e nie widzi gapi�w, by�
nieodparcie �mieszny. Wi�c �miano si�. �miano si�. Po raz pierwszy od tylu miesi�cy znalaz�
si� poza wi�zieniem, w�r�d wolnych ludzi, w normalnym, dawnym �wiecie. Zachowywa� si�
jak nied�wied� na �a�cuchu, zabawnie, na pewno zabawnie. Wzi�li go wprost ze szpitala, to,
co mia� na sobie, by�o gorsze ni� zwyk�y ubi�r wi�nia, c� za groteskowe szmaty, i ten ogo-
lony �eb, a na policzkach przeciwnie, zarost, i te kajdany; chory by � t ak � e, m o� e dr � a� n a
deszczu z gor�czki, a mo�e z zimna, a mo�e ze strachu... zabawny, o tak, bardzo by� zabawny
z tym swoim udawaniem, �e nic si� nie dzieje, z tym spuszczaniem oczu... Wi�c �miano si�,
�miano. A� raptem kto� krzykn��. Rozpozna� go. Zawo�a� jego nazwisko. Jego prawdziwe
nazwisko, tak s�awne i takim okryte b�otem. To przecie� on! I wtedy Sebastian Melmoth zro-
zumia�, czym jest dla innych. Czym jest dla �wiata. Bo ludzie przestali si� �mia�. Zabawny
kryminalista mokn�cy na deszczu nie by� wrogiem; on tak. By� wrogiem ka�dego z nich.
T�um zafalowa�, przybli�y� si�. Sta� si� gro�ny. Zacz�to plu�. L�y� go. Wy�. Stra�nicy, kt�rzy
go pilnowali, nie przeszkadzali ludowi w godziwej rozrywce. Ale to ju� nie by�a godziwa
rozrywka, nie, to by�o spe�nianie chwalebnego obowi�zku, kamienowanie jawnogrzesznicy...
Co za euforia! Co za nienawi��! Dop�ki nie zna�o si� takiej nienawi�ci, nie wie si� niczego,
5
------------------------------------------------------------- page 6
niczego. Dop�ki si� nie by�o kamienowan� jawnogrzesznic�. On by�. Od drugiej do wp� do
trzeciej kamienowano go w Clapham Junction. I dlatego teraz...
Rozp�aka� si�. G�os odm�wi� mu pos�usze�stwa. Kilka razy bezradnie, po rybiemu, otwie-
ra� i zamyka� usta. A� wreszcie uciek�.
Fundator kolacji nie goni� go, nie wo�a�. Pozosta� w cieniu pary skic h d rze w i w �wi etl e
ksi�yca. Teraz dopiero inwestycja op�aci�a mu si� w pe�ni.
To o nim ten, kt�ry w�a�nie uciek� � ta nie dobita jawnogrzesznica � powiedzia�: Frank
Harris jest pozbawiony wszelkich uczu�. W tym kryje si� tajemnica jego sukcesu. Uwa�a on,
�e inni ludzie te� s� pozbawieni wszelkich uczu�. W tym kryje si� tajemnica kl�ski, kt�ra go
kiedy� czeka. Mo�e mu to powt�rzono, a mo�e nie. Mo�e si� obrazi�, a mo�e nie. W ka�dym
razie teraz jest zadowolony. Sebastian Melmoth zachowa� si� tak, jak powinien by� si� za-
chowa�. Zdj�� mask�. Odrzuci� sw� przekl�t� dzielno��, sw� nie pasuj�c� do sytuacji weso-
�o��, sw�j zgry�liwy humor: to� nawet o wi�zieniu Sebastian Melmoth potrafi� opowiada�
tak, �e s�uchacze skr�cali si� ze �miechu! A jaki bywa� cyniczny i bezduszny! Czy nie zepsu�
do cna wzruszaj�cej historii o stra�nikach z Reading, kt�rzy polubili go w ko�cu tak bardzo,
�e nara�aj�c si� na surowe kary przemycali dla niego jedzenie? Czy nie zepsu� jej, m�wi�c ze
smutkiem, �e � niestety! � ci szlachetni ludzie bez wyobra�ni potrafili przynie�� mu kie�bas�
lub kiszk� pasztetow�? Niekt�rym si� wydaje, �e cz�owiek g�odny mo�e zje�� wszystko. I ta
jego pycha, to wieczne, wynios�e (z jakich to wy�yn?) os�dzanie �wiata! Ludzie wra�liwi ze
swoimi odciskami, serce, kt�re nas postarza... o ile� bardziej pasowa�o do niedobitej jawno-
grzesznicy wspomnienie Clapham Junction! O ile stosowniejsze by�y �zy i ucieczka! I Frank
Harris z aprobuj�c� wreszcie, zadowolon� min� poszed� do kraw�nika, �eby zatrzyma� do-
ro�k�.
Wolno��
Tymczasem Sebastian Melmoth jak wielka, t�usta �ma t�uk� si� dalej po nocnym Pary�u.
Od tak dawna jest Sebastianem Melmothem. I ci�gle nie mo�e przywykn��.
Ten dzie�, kiedy si� narodzi�. Kiedy si� zacz��. Jaki� to mia� by� pi�kny dzie�! Wieczne
ludzkie marzenie: odrzuci� samego siebie jak w�� odrzuca star� sk�r�. Wyjecha� i zacz��
wszystko od nowa. W innym kraju, pod nowym nazwiskiem. Zwykle ko�czy si� na marze-
niach. On tego dokona�. Musia�. Ale jednak � jaki to m�g� by�, jaki to mia� by� pi�kny dzie�!
Przed wiekami.
W majowy poranek 1897 roku.
Maj: najlepszy miesi�c na odzyskanie wolno�ci. Poranek: najlepsza pora! Za�atwi� ju� i
podpisa� wszystko co nale�a�o. Odebra� swoje p� suwerena: zap�at� za dwa lata ci�kich ro-
b�t. Przyjechano po niego. Matka umar�a, �ona odesz�a, do dzieci straci� prawa, jedyna mi�o��
pu�ci�a go kantem (tak, nazwijmy to wreszcie po imieniu) � ale ma przecie� jeszcze przyja-
ci�, ma ludzi �yczliwych, przyjechano po niego. Robert Ross, kochany zadartonosy Robbie,
z jakim� pastorem: pojad� do domu tego pastora. Tam przyjd� Leversonowie. Nie, nie wszy-
scy si� go wyrzekli! Jazda powozem. Powietrze. Drzewa. Lekki wietrzyk. Cud majowego
poranku. Przez dwa lata widzia� tylko skrawek nieba nad spacerniakiem i deszcz na Clapham
Junction. Powinien by� szcz�liwy. Jest przera�ony.
Dom pastora. Pierwszy normalny dom od dw�ch lat! Pierwsza prawdziwa k�piel. Cywilne
ubranie. Kwiat w butonierce! Pierwsza fili�anka kawy. Papieros. Pi�kna kobieta wchodz�ca
do pokoju, witaj�ca go wybuchem rado�ci, pi�kna kobieta w takim uroczym, takim czaruj�-
cym kapeluszu... Bierze obie jej r�ce w swoje czerwone, pokaleczone, spierzchni�te �apy
wi�nia. Przez chwil� jest taki, jakby nie by�o proces�w, cel, krat, kajdan, karcer�w, kr�cenia
si� w k�ko na karuzeli male�kiego podw�rka, chor�b, obelg, poni�e�, twardych desek pry-
6
------------------------------------------------------------- page 7
czy, kamienowania na Clapham Junction. Sfinksie, jak to cudownie, �e pani zgad�a, jaki ka-
pelusz nale�y w�o�y� o si�dmej rano na powitanie przyjaciela, kt�ry by�... d�ugo nieobecny.
Dobrzy ludzie zrobili sk�adk�. Zadbali o jego dalsze �ycie. W domu pastora stoj� ju� spa-
kowane kufry z inicja�ami S.M. Sam sobie wybra� nowe imi� i nazwisko. Sebastian, najpi�k-
niejszy ze �wi�tych, ulubieniec tych, kt�rzy wol� Julesa od Emilienne � i Melmoth w��cz�ga,
Melmoth � �yd, wieczny Tu�acz z irlandzkiej powie�ci... Obce inicja�y na podarowanych
kufrach, a w �rodku � ani jednej rzeczy, kt�ra by nale�a�a do niego. Wszystko, co mia�, sprze-
dano za grosze na licytacji, rozkradziono, po�amano, zniszczono. Gdyby tak cho� jedn�
ksi��k� z w�asnej biblioteki... Mniejsza o to. Nowe �ycie. Nowa sk�ra dla w�a. Emigracja. I
nawet b�dzie mia� z czego �y�. �ona, przeprowadzaj�c separacj�, wielkodusznie wyznaczy�a
mu rent�. 150 funt�w rocznie w kwartalnych ratach. Tylko jeden warunek: nie wolno mu
wywo�a� nowego skandalu. Nie wolno mu zamieszka� � z tamtym, z jego mi�o�ci�.
Co za naiwno��.
Przecie� wszystko sko�czone. Dawno sko�czone.
Nic �atwiejszego ni� spe�ni� taki warunek.
Siedzi w pi�knym pokoju, w�r�d obraz�w Burne-Jonesa i Rossettiego. Pije kaw�, pali. Oto
dzie�, o kt�rym marzy� przez ca�e dwa lata. Jakie to mia�o by� szcz�cie! Wi�c dlaczego
czuje tylko strach?
Nie wie, jak sta� si� Sebastianem Melmothem.
Kim on ma by�? Sebastian Melmoth, niezamo�ny angielski emigrant w Europie, cz�owiek
niewiadomego zaj�cia i niewiadomej przesz�o�ci � jak to si� robi? Jak si� zostaje kim� takim?
Jeszcze nie. Jeszcze troch�. Do czego� takiego trzeba si� przygotowa�. Czy nie mo�na � czy
nie mo�na ukry� si� gdzie�? Przyczai� si�, przywykn�� do tego, przeczeka�?
Ross potakuje. Przecie� w�a�nie to radzi� mu na widzeniu w Reading. Klasztor! (Kochany
stary Robbie nie traci nadziei, �e w ko�cu zrobi z niego papist�). Katolicki klasztor! Nie ma
lepszego miejsca dla cz�owieka po takich przej�ciach. Niech poprosi o udzielenie mu p�rocz-
nej go�ciny. P� roku to dok�adnie w sam raz, �eby si� uspokoi�, �eby przywykn��. Niedaleko
st�d jest taki klasztor. W�a�ciwie dom rekolekcyjny. Doro�karz zawi�z�by tam jego list w
ci�gu kwadransa. Wspaniale. Pisze list. Czy wspomnie�, �e od dawna my�la� o przej�ciu na
katolicyzm? Oczywi�cie. To powinno zrobi� dobre wra�enie. Zreszt� naprawd� uwa�a, �e
katolicyzm jest czym� uroczym. Romantycznym. Fascynuj�cym. Te kadzielnice, koronki,
szkar�aty, czarne konfesjona�y, codzienna straszna ofiara: zachwyca� si� tym kiedy� � przez
chwil�. Przez jeden sezon. Cho�, oczywi�cie, gardzi religi�, wszelk� religi�: jak�e to wyci�-
gano i rozstrz�sano na jego pierwszym procesie! Gorszyciel m�odzie�y! Ale to by� on, teraz
jest Sebastian Melmoth: kto wie, czy do Sebastiana Melmotha nie pasowa�by katolicyzm?
Krzy�yk na szyi i szept przy konfesjonale? Ach, klasztor! Cisza, spok�j, bia�y mur za drze-
wami, d�wi�k organ�w. B�g! Doro�karz wraca z odpowiedzi�. Sebastian Melmoth czyta j� i
wybucha p�aczem. Odm�wiono mu. Odrzucono podanie grzesznika. Nie, to tylko chwila,
kr�tki szloch, ju� dobrze. Papierosa. Nic si� nie sta�o, nerwy. Mo�e i lepiej, �e odm�wiono.
Katolicyzm, wielkie nieba! Dobrze. Ju� min�o.
Teraz zgodnie z planem. Wsta�, w�o�y� kapelusz. Wyjecha� na zawsze.
W drog�.
Statek.
Francja.
Dieppe. �agle na morzu. Rozczulaj�cy, niewiarygodny szyld: Hotel Sandwich. Po raz
pierwszy trzeba podpisa� si� tym nowym, fa�szywym nazwiskiem. W�asne r�ce na roz�o�o-
nych kartach ksi�gi hotelowej: czerwone, sp�kane, ca�e w odciskach i przyschni�tych p�cher-
zach r�ce zwolnionego wi�nia. R�ce, kt�re dar�y paku�y, szy�y grube worki, szorowa�y drzwi
i pod�ogi: �apy kryminalisty! Ogl�da si� ze strachem. A nu� go tu odnajd�? Krzykn� nagle,
kim jest � jak na Clapham Junction? Wyrzuciliby go z hotelu Sandwich. I ze wszystkich ho-
7
------------------------------------------------------------- page 8
teli. Z ka�dej knajpy, z ka�dego baru, z ka�dej garkuchni. Prze�y� to ju� w Anglii, oskar�ony i
zwolniony za kaucj�. Nigdzie go nie wpuszczano. Albo zaraz po nim wchodzi� �yczliwy in-
formator � o, przez ca�� noc chodzili za nim, przed nim ludzie markiza Oueensberry! � i wy-
rzucano go, wypraszano. Domu ju� nie mia�. Wszyscy uciekli, wszyscy wyjechali. G��d, pra-
gnienie, senno��. I nie by�o drzwi, kt�re by si� przed nim otwar�y. Przez ca�� noc t�uk� si� tak
po mie�cie, a za nim jego cienie, te nieodst�pne cienie... We Francji mo�e by� tak samo. Maj�
tradycj�, maj� precedensy. Stoi nad ksi�g� meldunkow� hotelu Sandwich jak ten ich Jean
Valjean, jak zwolniony galernik.
Ju� si� nawet nie wstydzi w�asnego strachu.
Tak, jak nie wstydzi si� �ez. Czy p�aka� kiedykolwiek przedtem? Zanim si� zawali�o? Taki
by� wynios�y, taki pogodny, nic go nie wyprowadza�o z r�wnowagi, wrogowie szaleli z
w�ciek�o�ci, nie mo�na go by�o zrani�, nie zauwa�a� �adnej obrazy, nie dociera�a do niego
�adna zniewaga, najbardziej grubosk�rny z ludzi, g�uchy i �lepy nosoro�ec! Cokolwiek mu
si� zrobi�o, cokolwiek mu si� powiedzia�o, u�miecha� si� uprzejmie i rzuca� jaki� �arcik: nie
rozumia�, po prostu nie rozumia�, jak� budzi niech��. Bo �eby by� a� tak twardy � nie, w to
niepodobna uwierzy�! Czy p�aka�, kiedy napadni�to go w szkole, kiedy wrzeszcz�ca gromada
wlok�a go, znienawidzonego pysza�ka i dziwaka, przez ��k�, przez wzg�rze? Uwolniony
wreszcie, otrzepa� ubranie, rozejrza� si� i powiedzia� z u�miechem: Mieli�cie racj�: widok
st�d jest rzeczywi�cie prze�liczny. A w Oxfordzie, kiedy go zn�w napadni�to, kiedy czterech
dryblas�w wdar�o si� do jego mieszkania, �eby mu wyt�uc te cacka z b��kitnej porcelany,
kt�re tak nami�tnie zbiera�, o kt�rych m�wi� ka�demu jak o najcudowniejszej rzeczy �wiata,
najcudowniejszej i najbardziej godnej mi�o�ci? (Nawet pastor wyklina� go z ambony, pogani-
na twierdz�cego, �e nie istnieje w �wiecie widzialnym i niewidzialnym nic, co by dor�wny-
wa�o doskona�o�ci� b��kitnej porcelanie). Czy si� cho� przestraszy�? Dobre sobie! Trzech
dryblas�w stoczy�o si� kolejno ze schod�w, a czwartego on sam zni�s� jak czu�a matka nie-
mowl� i troskliwie u�o�y� na chodniku. Ch�op jak d�b z pi�ciami jak cepy: umia�by si� bro-
ni�, ale nie chcia�, wola� nie rozumie�, wola� si� u�miecha�, wola� grzecznie pogardza�, kto
by to zni�s�? Mot�och. Nie zni�a� si� do metod mot�ochu. Nawet do tego, �eby cho� raz w
�yciu zakl��, nigdy si� nie zni�y�. S�ownictwo mot�ochu, obyczaje mot�ochu! Obnosi� po
�wiecie swoj� inno�� zamiast si� jej wstydzi�, zamiast si� z niej poprawi�, patrzy� z u�miech-
ni�t�, pogodn� wy�szo�ci� na cudze gry, zabawy i sporty, bijatyki i pijatyki, a potem na sza-
cowne rodziny i ukrywane zdrady, na wszystko, czym �yli inni. Przechodzi� w�r�d nich ze
s�onecznikiem w d�oni, z oczami wpatrzonymi w jaki� niewidzialny dla innych cud � cud b��-
kitnej fili�anki czy sonetu Szekspira � i nie ba� si�, nigdy niczego si� nie ba�, i nie by�o okru-
cie�stwa ani pod�o�ci zdolnych wycisn�� mu �zy z oczu; a� nagle min��, sko�czy� si�, umar�.
Narodzi� si� Sebastian Melmoth.
Ach, panie! Wiemy, czym jeste�my, ale nie wiemy, co si� z nami stanie.
C�rka piekarza zmieni�a si� w sow�, on � w Sebastiana Melmotha. Kruchego jak fili�anka
z b��kitnej porcelany w dawnym oxfordzkim pokoiku. Z �apami galernika i z niewyczerpa-
nym zapasem �ez. Kiedy� opancerzony jak nosoro�ec, teraz bez sk�ry. Wie co�, czego nie
wiedzia� dawniej. Do�wiadczy� lorda Douglasa, z�otow�osego lorda Douglasa, i Clapham
Junction: wie wszystko. Ju� nie zab��dzi w piekle. Zna ka�d� jego uliczk�, ka�dy skwer, ka�-
dy zau�ek. I t� chwil�, kiedy przestaje si� by� Sebastianem Melmothem, kr�tk� czelu�� tej
chwili, zna tak�e. Nie musia� czeka� d�ugo. Ju� w hotelu Sandwich zosta� zdemaskowany.
Pan si� nie nazywa Melmoth, prawda? Pan si� nazywa...
Te dwa s�owa. Imi� i nazwisko, wykrzyczane na Clapham Junction jak wyrok �mierci.
� Prosimy pana o opuszczenie hotelu.
W porz�dku. �atwiej to znie�� ni� ten strach przedtem. Strach, �e to si� stanie.
S� inne hotele. Ale w ka�dym powt�rzy si� to samo. Opu�ci� hotel? To ma�o. Dieppe. Mo-
�e Francj�. Mo�e Europ�. Mo�e �wiat.
8
------------------------------------------------------------- page 9
Gdyby tylko tyle trzeba by�o znosi�! �ycie by�oby lekkie jak py�ek kwiatu, �atwe jak sko�-
czenie Oxfordu albo napisanie ksi��ki. Mo�na by si� z tego �mia�. Czy ludzie nie s� zabawni?
Drugi, trzeci, czwarty tydzie� jest Sebastianem Melmothem. Stara si� nim by�. Pr�buje.
Tak uczciwie, tak rzetelnie pr�buje.
Na razie trzeba opu�ci� tylko Dieppe. Czym�e to jest wobec �wiata? Nie ma si� czym
przejmowa�. Drobiazg. Tyle co nic.
...Et la reine d�Angleterre!
Kiedy go wieziono z s�du, pada� deszcz, taki sam jak p�niej na Clapham Junction. Skuty
za r�ce z dwoma innymi skaza�cami, przemoczony, trz�s�c si� z zimna, powiedzia� z u�mie-
chem do stra�nika: Prosz� pana, je�li kr�lowa Wiktoria tak traktuje swoich wi�ni�w, nie
zas�uguje na to, �eby ich mie�! I oto kr�lowa Wiktoria obchodzi sw�j brylantowy jubileusz, a
on jest we Francji, ju� od miesi�ca wolny.
Kr�lowa Wiktoria obchodzi brylantowy jubileusz, a on jest wygna�cem.
Anglia �wi�tuje, ca�y nar�d wymachuje papierowymi chor�giewkami, krzyczy, wiwatuje,
�piewa. Dzi�, 22 czerwca 1897, Wielki Wiek osi�gn�� swoje apogeum, i kraj, w kt�rym Wiel-
ki Wiek spe�ni� si� najbardziej, tak�e. Nie by�o pi�kniejszych czas�w, nie by�o pi�kniejszej
epoki! A nade wszystko � nigdy nie by�o a� takiej dumy z w�asnej epoki. Kiedy� to tak wielu
ludzi promienia�o pewno�ci�, �e �yj� w z�otym wieku? Zawsze � taka ju� jest natura ludzka �
zawsze nostalgicznie wzdychano za lepsz� przesz�o�ci�. Nie teraz. Gdy Napoleon przegrywa�
pod Waterloo, ko�cz�c ostatecznie poprzednie stulecie, Europa cuchn�a krwi� i �oj�wkami,
mar�o si� z g�odu przy byle suszy, kobiety i dzieci pracowa�y w kopalniach, zat�oczone statki
handlowe wioz�y do Ameryki czarnych niewolnik�w; a teraz? Prawa ludzkie i o�miogodzinny
dzie� pracy, obowi�zkowe elementarne nauczanie, koleje i parowce, �ar�wki elektryczne i
elektryczne tramwaje, telefony, fonografy, samochody i filmy; nawet Sebastian Melmoth po-
stanowi� kupi� sobie aparat fotograficzny! Od dziesi�tk�w lat londy�czycy je�d�� metrem, a
Brytania panuje nad morzami i l�dami. Czy przeci�gni�cie � ponad trzydzie�ci lat temu! �
kabla telegraficznego przez ca�e dno Atlantyku, mi�dzy dwoma kontynentami, nie by�o czym�
wi�kszym od jakiejkolwiek politycznej rewolucji? A sztuka, liter at u r a � c zy k i e dy k o l w ie k
by�a wi�ksza i zarazem tak powszechnie dost�pna? Pot�ga rozumu, o�wiaty, pot�ga �wiat�a! I
ta druga pot�ga, wspieraj�ca pierwsz�, ta r�wnie�. Za �ycia Sebastiana Melmotha jego kraj
bra� udzia� w wojnie krymskiej, walczy� z Persami, t�umi� powstania w Indiach, na Jamajce, w
Sudanie, toczy� wojny przeciwko Chinom, Afganistanowi, Etiopii, podbi� Indie, Somali�,
Now� Gwine�, Nigeri�, Rodezj�, Keni�, Birm�, Ugand�, zdobywa� i dawa� autonomi�, w��-
cza� do imperium, obejmowa� protektoratem... Sebastian Melmoth mia� cztery lata, gdy zbu-
dowano pierwszy pancernik i gdy wysz�o dzie�o Darwina O pochodzeniu gatunk�w, pi��, gdy
wszystkich pi�ciolatk�w obj�to obowi�zkowym nauczaniem, a czterdzie�ci, gdy go wieziono
z s�du w kajdanach, skazanego za czyny nierz�dne. Co w�a�ciwie powinien czu� dzisiaj, w
miesi�c po zwolnieniu, wyrzucony z hotelu Sandwich wygnaniec o czerwonych, pokaleczo-
nych �apach galernika? Dzi�, kiedy ludzie, kt�rzy opluwali go na Clapham Junction, wyma-
chuj� chor�giewkami i wiwatuj� na cze�� swojej kr�lowej? Wielki Wiek! Dzieci nie pracuj�
ju� w kopalniach, ale siedz� w wi�zieniach pospo�u z doros�ymi; w kilka dni po swym zwol-
nieniu Sebastian Melmoth przeczyta� w angielskiej gazecie notatk� o zwolnieniu z pracy
stra�nika z Reading, kt�rego win� by�o pocz�stowanie zag�odzonych, zmaltretowanych dzie-
ciak�w biszkoptami, i napisa� d�ugi list protestacyjny, list o okrucie�stwach, kt�re sam wi-
dzia� w Reading, o ma�ych dzieciach i ob��kanych odsiaduj�cych za tym samym murem ab-
surdalne wyroki, o ch�o�cie... Czy powinien czu� a� tak� nostalgi�?
A jednak j� czuje.
9
------------------------------------------------------------- page 10
Ju� nigdy nie wr�ci do tego �wi�tuj�cego, dumnego, �opocz�cego flagami kraju. Nie us�y-
szy orkiestr wojskowych poprzedzaj�cych ukazanie si� kr�lewskiej karety, nie zobaczy jej
powolnego przejazdu hucz�cymi krzykiem i �piewem ulicami Londynu w ten najwi�kszy
dzie� Wielkiego Wieku. A przecie� to jego wiek, jego kr�lowa, jego ojczyzna.
On jest British, British.
Kt�ry Francuz to zrozumie? Przecie� we Francji jest �adniej, wolno�� rozkwita tu niczym
pelargonia, artystom �yje si� lepiej ni� gdziekolwiek na �wiecie, zreszt� dlaczego ojczyzn�
Irlandczyka mia�aby by� Anglia? Min�y ch�odne dni, nasta�a cudowna pogoda, morze szumi
�agodnie, �agle �odzi rybackich ja�niej� w s�o�cu; w Berneval-sur-mer, dok�d si� przeni�s�
wygnany z Dieppe za cz�sto odwiedzanego przez angielskich turyst�w zgorszonych samym
jego istnieniem, jest zacisznie, mi�o, spokojnie... Tu si� nie rozumie nostalgii.
Mo�e dzieci. Mo�e tylko dzieci co� rozumiej�.
Nie nostalgi�. Ale cokolwiek. To co� � nie wypowiedziane. I nie do wypowiedzenia.
Zbiera, zaprasza pi�tnastu ma�ych ch�opc�w. Z nimi b�dzie obchodzi� jubileusz swojej
kr�lowej!
Wita ich promienny, w jaskrawym, turkusowym ubraniu. Przygotowa� podwieczorek. Tru-
skawki ze �mietan�, i grenadina, i r�ne przysmaki, a na koniec wielki mro�ony tort ze s�o-
wami Jubil� de la Reine Victoria wypisanymi zielonym i r�owym lukrem po�rodku girlandy
z czerwonych marcepanowych r�. Kupi� dla wszystkich prezenty: tr�bki, akordeony, klar-
nety. Rozdaje im ma�e flagi brytyjskie. Dzieci �piewaj� Marsyliank�, ta�cz� rondo, pan Mel-
moth uczy je God save the Queen, a one powtarzaj� z namaszczeniem. Pocz�stunek jest
�wietny, prezenty cudowne, a pan Melmoth tak ciekawie � ciekawiej ni� ktokolwiek na �wie-
cie! � opowiada. O la reine Victoria � �adna kobieta na �wiecie nie ma takiej godno�ci, takie-
go majestatu! Panowa�a na siedemna�cie lat przed narodzinami pana Melmotha i � daj Bo�e!
� b�dzie panowa� jeszcze po jego �mierci. O niezliczonych, egzotycznych krajach, nad kt�-
rymi powiewa brytyjska flaga. O najwi�kszym diamencie �wiata, Koh-i-noorze umieszczo-
nym w koronie kr�lowej Zjednoczonego Kr�lestwa i cesarzowej Indii. O Londynie. (Ach,
cudowne londy�skie wieczory, ciep�e wieczory wiosny i lata, lekki wietrzyk rozwiewaj�cy
bia�e szaliki m�czyzn spiesz�cych do klub�w i teatr�w, opuszczone budy doro�ek, purpura
zachodz�cego s�o�ca nad kopu�� katedry �wi�tego Paw�a, i zapieraj�ce dech w piersiach po-
wolne podnoszenie si� kurtyny w teatrze St. James albo w teatrze Haymarket, i to nazwisko,
to zha�bione, zapomniane nazwisko na teatralnych afiszach... Londy�skie niedziele z biciem
dzwon�w ko�cielnych i z wyprawami do ZOO, dzieci � tak�e jego dzieci! � szalej�ce z za-
chwytu nad nied�wiedzi� jam�, wbijaj�ce ciastka na ko�ce ojcowskich lasek i parasoli, krzy-
cz�ce, gdy nied�wied� staje na tylnych �apach i si�ga do tej w�a�nie laski, do tego w�a�nie
parasola...). Pan Melmoth wznosi toast grenadin�. Vive la reine d�Angleterre! Dzieciaki po-
wtarzaj� z entuzjazmem. Ach, nie zapominajmy, gdzie jeste�my. Vive la France, la mere de
tous les artistes! Vive le Pr�sident de la R�publique! I jeszcze raz: vive la reine d�Angleterre!
Kt�ry� z ch�opc�w, czerwony z przej�cia, dodaje: ...et monsieur Melmoth, i wszyscy to pod-
chwytuj�: Vive la reine d�Angleterre et monsieur Melmoth! Dm� w tr�bki i klarnety, pr�buj�
gra� na swoich akordeonach. Czekaj� w napi�ciu, kt�remu dostanie si� kawa�ek tortu z imie-
niem kr�lowej. Vive la reine Victoria! Pan Melmoth � sam ma dw�ch synk�w mniej wi�cej w
ich wieku, daleko st�d, ju� ich nigdy nie zobaczy, ale nie martwcie si� tym, jeszcze jeden to-
ast, vive la France! � pan Melmoth zna tyle gier i zabaw. A na zako�czenie dalsze prezenty:
ka�dy dostaje koszyk z w�asnym jubileuszowym plackiem (ten sam napis) i z cukierkami.
Ch�opcy rozchodz� si� po blisko trzech godzinach, zadowoleni, syci, opici grenadin�, zabie-
raj�c swoje tr�bki i klarnet koszyki i chor�giewki: tak oto �wi�towano w Berneval-sur-mer
brylantowy jubileusz najwi�kszej z kr�lowych!
On te� �wi�towa�. On, wygnaniec. Uczci� swoj� kr�low�.
10
------------------------------------------------------------- page 11
Gdziekolwiek si� teraz pojawi, witaj� go okrzyki: Vive monsieur Melmoth! No nie, nie
tylko on. Nauczy� ich przecie�. To dla niego wa�ne. Tak kocha swoj� kr�low�. Vive monsieur
Melmoth et la reine d�Angleterre! On jest na pierwszym miejscu. A po jego nazwisku, po jego
fa�szywym nazwisku wygna�ca, kr�ciutka przerwa, chwila wahania...
� et la reine d�Angleterre!
Chor�giewki te� trwaj� jeszcze przez jaki� czas. Bywa, �e jakie� dziecko zaczyna wymachi-
wa� nagle jak szalone brytyjsk� flag� na widok wysokiego emigranta przechodz�cego ulic�.
� Vive monsieur Melmoth et la reine d�Angleterre!
Bywa, �e na jego widok odzywa si� tr�bka albo akordeon. Pan Melmoth zdejmuje kape-
lusz, k�ania si� z zabawn� przesad�. Doczeka� si�! Dziecinne g�osy pr�buj� �piewa� dla niego
hymn, jego hymn, God sew de kin! To trudne, wi�c raczej ju� to, to go te� ucieszy:
� ...Le jour de gloire est arriv�!
Wiatr od morza rozwiewa szalik pana Melmotha, szarpie podarowan� przez kogo� lito�ci-
wego panam�, kt�r� pan Melmoth si� k�ania. Nareszcie kto� cieszy si� na jego widok! Kupi�
sobie t� rado��. Ale jest i co�, czego nie uda�oby si� tak po prostu kupi� za tort, grenadin� i
prezenty, co� wi�cej, jaki� b�ysk w oczach, jaki� ton g�osu, co�, od czego przez chwil�, przez
sekund� �ciska si� gard�o... Niech �yje pan Melmoth!
Chwila wahania.
� ...et la reine d�Angleterre!
Nienawi��
Sta� w deszczu na peronie Clapham Junction z r�kami w kajdanach, i nagle kto� z t�umu
krzykn��: To jest Oscar Wilde! A t�um zafalowa� i run�� na niego. No, nie. Run��by, gdyby
nie stra�nicy. Ale ukamienowano go, ukamienowano. Ta nienawi��! Dop�ki nie zazna�o si�
takiej nienawi�ci, Frank, nie wie si� niczego. Tylko za co � za co a� tak go nienawidzono?
Mary Kelly znaleziono le��c� z poder�ni�tym gard�em pod girlandami w�asnych kiszek.
Jej serce, nerki, piersi, nos i uszy Kuba Rozpruwacz pouk�ada� starannie na s�siednim ��ku.
Potem wys�a� do gazet kolejny list z dok�adnym opisem tego, co zrobi�, z zapowiedzi� dalsze-
go ci�gu, i z wierszem:
I've no time to tell you how
I came to be a killer,
But you should know, as time will show,
1
That I'm a society pillar.
Kuba Rozpruwacz mia� racj�: by� podpor� spo�ecze�stwa. Czy� nie zabija� prostytutek?
Inaczej m�wi�c: czy nie kara� grzechu?
Budzi� zgroz�. Ale nigdy nie zdo�a� wywo�a� a� takiej nienawi�ci, jak zielonooki, d�ugo-
w�osy olbrzym, kt�ry przy �niadaniu t�umaczy� sw� blado�� i zm�czenie tym, �e poprzednie-
go dnia zerwa� w lesie pierwiosnek � i biedny kwiatek tak to przechorowa�, �e musia�em
czuwa� nad nim przez ca�� noc. A potem dziwi� si� t�umowi na Clapham Junction! Da� mu si�
zaskoczy�! Dlaczego, za co tyle nienawi�ci? Nikogo przecie� nie skrzywdzi�!
Jakby to by�o wa�ne.
Wszystko wiedzia�, wszystko przewidzia�. Ale to nie to samo, co do�wiadczy�.
1
Ja nie mam czasu, by wam rzec
Jak sta�em si� morderc�,
Lecz wiecie, czego dowi�d� czas,
�em jest podpor� spo�ecze�stwa.
11
------------------------------------------------------------- page 12
W�ciek�o�� Kalibana, widz�cego w lustrze w�asn� twarz. To jeszcze nic w por�wnaniu z
jego furi�, gdy nie zobaczy w lustrze w�asnej twarzy.
Patrz�c na Kub� Rozpruwacza, spo�ecze�stwo widzi siebie. I wpada w z�o��. I nie �yczy
sobie takiej podpory. I odchodzi szybko od lustra, przekazuj�cego mu takie odbicie. Ale pa-
trz�c na Sebastiana Melmotha nie widzi niczego. Lustro jest puste. To nie ja, nie my! Nie wy-
starczy odej��. Trzeba rozbi� lustro.
Kiedy zatrzymano cz�owieka, kt�ry mia� by� Kub� Rozpruwaczem, czarn� legend� Wielkiego
Wieku, ulica milcza�a. Te, spo�r�d kt�rych wybiera� ofiary, milcza�y r�wnie�. Z czego tu si� cieszy�?
Kiedy skazano cz�owieka piel�gnuj�cego po nocach chore pierwiosnki, na ulicach ta�czo-
no i krzyczano z rado�ci. Londy�skie prostytutki utworzy�y weso�y korow�d, zadziera�y
sp�dnice, skaka�y i �piewa�y po�rodku bij�cego brawo t�umu. No, teraz go wreszcie ostrzyg�
jak nale�y! � wo�a�y, a t�um powtarza� to, �mia� si� i klaska�. Puste lustro zosta�o wreszcie
rozbite. Obcasami wgniatano w ziemi� okruchy.
A on, ten stary cynik, da� si� zaskoczy� a� tak� nienawi�ci�. Przez rok p�aka� na wspo-
mnienie Clapham Junction.
Jest w ko�cu � no c�, jest w ko�cu w naturze ludzkiej co� takiego, �e rozczulanie si� nad
zerwanym pierwiosnkiem bardziej rozw�ciecza ni� �wiartowanie grzesznicy. Jakby to pierw-
sze nie tylko nie mie�ci�o si� w porz�dku �wiata, ale by�o dla porz�dku �wiata zagro�eniem.
Cz�owiek tak kochaj�cy kwiaty, �e zgodzi�by si� po �mierci zosta� nawet pelargoni�! (Pomi-
jaj�c wszystko inne, co jest z�ego w poczciwej, mieszcza�skiej, balkonowej pelargonii? Albo
w kie�basie i kiszce pasztetowej?) Je�eli nawet Kuba Rozpruwacz przechwala� si� twierdz�c,
�e jest podpor� spo�ecze�stwa, nie by� i jego wrogiem. By� � no tak � by � w j aki � sp os� b
normalny. Prawie ka�dy, kto nie jest do szcz�tu pozbawiony zasad moralnych, wykrzykuje co
jaki� czas pogr�ki pod adresem grzesznik�w. Dziwek, peda��w, palaczy tytoniu, pijak�w,
innowierc�w, cudzoziemc�w: ach, posieka� by ich na kawa�ki, zamkn�� w lochu, zgoli� ku-
d�y, napi�tnowa�, wygna�, wywiesza�, potopi�... Kiedy kto inny robi to naprawd�, cz�owiek
moralny wzdryga si� z przera�eniem. To okropne. Co robi policja? Jak d�ugo taki szaleniec
pozostanie na wolno�ci? Ale jest si� podobnym do niego, i wie si� o tym. A kto, do licha, kto
cho�by w ataku delirium m�g�by chcie� zosta� po �mierci kwiatem?
Samo takie pragnienie, cho�by i by�o �artem, jest obraz� zasad chrze�cija�stwa. Morder-
stwo, owszem, jako� si� z chrze�cija�stwem zgadza. Grzech, wielki grzech, kt�ry mo�e zosta�
wybaczony. Ale to? A przecie� Londyn by� pe�en chrze�cijan, Europa i Ameryka by�y pe�ne
chrze�cijan, �wiadomych, �e s� najdoskonalszymi z �ywych istot, �e �wiat istnieje po to, aby
im s�u�y�, �e maj� dusze nie�miertelne i cia�a, kt�re zmartwychwstan� na S�dzie Ostatecz-
nym � no, w ka�dym razie kiedy� tam zmartwychwstan�. Jak r�wnie� tego, �e z woli Bo�ej
istnieje natura, i jedno jest zgodne z jej prawami, a drugie nie. Morderstwo jest zgodne, cho�
naganne. Ale ju� homoseksualizm nie, cokolwiek tam wyrabiaj� zwierz�ta. Tak postanowio-
no. Wszyscy to wiedz�. A on...
A on by� poganinem. Poganinem wielbi�cym Chrystusa i gardz�cym ca�� reszt�. Przycho-
dzi� na herbat�, na obiad, na kolacj�, tak pogodny i serdeczny, jakby wierzy�, �e by� zapra-
szanym � to to samo, co by� lubianym. Rozsiada� si� w salonach, elegancki, nieskazitelny,
Petroniusz Londynu z papierosem w palcach i r� w butonierce � i robi� z naj�wi�tszym cre-
do swych s�uchaczy dok�adnie to samo, co Kuba Rozpruwacz zrobi� z Mary Kelly. Zaprasza-
no go jednak. Taki by� czaruj�cy, taki dowcipny, taki malowniczy. Zdolny rozbawi� konaj�-
cego. Pocieszy� zrozpaczon� wdow�. Sam� sw� gadanin� wyleczy� z b�lu z�b�w. Z�otousty.
Mo�e w staro�ytno�ci ludzie umieli jeszcze tak m�wi�. Potem przysz�o chrze�cija�stwo.
Przez dwa tysi�ce lat poucza�o, �e najwa�niejsze jest to, czego nie wida� i nie s�ycha�. Dusza.
Jaka pi�kna dusza mo�e si� kry� w pokrace, w g�upcu, w niemowie! Pierwszy krok. Potem
zrobiono drugi. Uroda, m�dro��, dowcip, talent, to z�udzenia albo mamid�a szata�skie. Ju� nie
tylko niewa�ne. Gro�ne. Co�, przed czym nale�y ucieka�!
12
------------------------------------------------------------- page 13
A on siedzia� sobie z papierosem w palcach i lili� w butonierce, i m�wi�, �e prawdziwa ta-
jemnica kryje si� w widzialnym, nie w niewidzialnym. �e tylko bardzo p�ytcy ludzie nie s�-
dz� po pozorach. Za�miewano si�. Lord Paradox. Komediant. Najzabawniejszy klown Wiel-
kiego Wieku! Tak mi�o by�o grzeszy� s�uchaniem nonsens�w, kt�re wygadywa�. Takie to
zreszt� proste, a� dziw, �e nikt przed nim na to nie wpad�. Odwr�ci� ka�d� prawd�, ka�d�
niezbit�, niepodwa�aln� prawd� tak, �eby zmieni�a si� w co� � prze�miesznego! Wszyscy
wiemy, �e pija�stwo jest przekle�stwem klas pracuj�cych. A ten oto, zapalaj�c cygaro, rzuca
najpowa�niej w �wiecie: Praca jest przekle�stwem klas pij�cych. S�uchacze skr�cali si� ze
�miechu, powtarzali to innym, nic takiego, ka�dy by na to wpad�, ale � mimo wszystko � co
za dowcip! Nie macie poj�cia, jak ona si� zmieni�a po �mierci m�a: odm�odnia�a o jakie�
dwadzie�cia lat. Zn�w nic takiego, ale wszyscy wiemy, �e po �mierci m�a mo�na si� tylko o
dwadzie�cia lat postarze�, takie nieszcz�cie, takie nieszcz�cie, tylko cz�owiek z gruntu nie-
moralny m�g�by dopu�ci� my�l, �e �mier� m�a bywa rzecz� ca�kiem mi��, wi�c znowu
�miech, salon huczy od �miechu: Mistrz Paradoksu! Kogo� spotka�a katastrofa. Ale c�, zaw-
sze mamy do�� sil, �eby znie�� cudze cierpienia. I znowu �miech. Je�li si� zastanowi�, jest to
stwierdzenie oczywistego faktu, ale przecie�... Nie, lepiej uzna� to za kolejny paradoks, non-
sensowny �art, lepiej si� �mia�. �miano si� tak przez rok, dwa, dziesi�� lat. Coraz mniej
szczerze. Prowokator, poganin i wr�g spo�eczny numer jeden wyra�a� po prostu swe najso-
lenniejsze przekonania tak, �e mo�na by�o my�le�, �e to �arty. A to nie by�y �arty. Ale� ten
cz�owiek by� dla chrze�cija�stwa � dla przyzwoitego, mieszcza�skiego chrze�cija�stwa � tym
samym, czym Kuba Rozpruwacz by� dla dziwek ulicznych!
Zarzuca� im wszystkim tch�rzostwo. Lekko, pogodnie, z u�miechem, z papierosem w pal-
cach i go�dzikiem w butonierce. Nazywa� tch�rzostwem to, co oni nazywali sumieniem. Na-
zywa� tch�rzostwem to, co oni nazywali poczuciem obowi�zku. A tak�e uduchowieniem,
religijno�ci�, g��bi�. Nie s�dz� po pozorach? Tak nazywaj� sw� paniczn�, tch�rzliw� uciecz-
k� przed pi�knem, geniuszem, mi�o�ci�? Przecie� w�a�nie oni wpadli w sid�a pozor�w, za-
k�amali si� do szcz�tu! Pi�kne oczy, wygi�cie rz�s, owal twarzy, kszta�t ust, wysmuk�e d�onie;
spojrzenie, u�miech; ruch d�ugich, gi�tkich palc�w � to mia�oby by� pozorem? Pod tym cu-
dem nale�y doszukiwa� si� czego�, co by cudowi zaprzeczy�o? Zamiast pa�� na kolana � rzu-
ca� si� do ucieczki? I co jeszcze? W ma�ych oczkach bez blasku, w t�ustych i nieforemnych
cia�ach, w topornych d�oniach o kr�tkich i sztywnych paluchach dopatrywa� si� duszy! Mo�e
tak�e w md�ej gadaninie o cenie mas�a i o zmianie rz�du? Biedne pi�kno! Biedny geniusz!
Czy nie by�oby uczciwiej przyzna� si� do nienawi�ci? Wo�a�: nienawidzimy pi�kna, nienawi-
dzimy m�dro�ci, nienawidzimy wszystkiego, co nas przerasta! Przyzna� si�: jeste�my tch�-
rzami! Jeste�my g�upi. Marni. Zak�amani. Ob�udni. Po co doczepia� do tego Chrystusa, po co
nazywa� strach moralno�ci�?
Ju� tego by wystarczy�o. Ale jemu wci�� by�o ma�o. Politykom, dumnym z tego, �e tworz�
histori�, m�wi�, �e histori� mo�e tworzy� ka�dy. Pisa� j� mo�e tylko geniusz.
� Czym�e jest czyn? � pyta� patetycznie ludzi czynu. � Nikczemnym ust�pstwem wobec
fakt�w. Umiera w tej samej chwili, w kt�rej si� rodzi. Czyn to �lepa sil� zale�na od wp�yw�w
zewn�trznych. Jego bodziec jest nieznany, jego podstawa � to brak wyobra�ni.
Ludziom marz�cym o w�adzy m�wi�, wydmuchuj�c dym z papierosa, �e nie jest to pragnie-
nie godne d�entelmena. Ma�o tego. Nie jest to pragnienie daj�ce si� pogodzi� z inteligencj�.
Czy cz�owiek rozumny chcia�by by� marionetk�? A przecie� tylko marionetki zostaj� przyw�d-
cami politycznymi. Mo�na przewodzi� jedynie poddaj�c si� woli t�umu; kto si� jej nie podda,
zostanie zmieciony. �eby czyj�� ambicj� mog�o by� zostanie marionetk�! Kukie�k�!
Ten, kto pisze, mo�e by� niezale�ny. Mo�e nie by� marionetk�. Tak. Chyba tylko on.
Ideologie? Sprawy, za kt�re ludzie oddawali �ycie?
Wzrusza� ramionami.
� Sprawa nie staje si� s�uszna tylko dlatego, �e kto� odda� za ni� �ycie!
13
------------------------------------------------------------- page 14
I ci�gle mu by�o ma�o.
Jedyn� jego ostoj� � coraz bardziej niepewn�, coraz s�absz�, ale jedyn� ostoj� � by�y salony.
Dra�ni� je, tak, ale dop�ki tylko sypa� paradoksami przy herbacie, mo�na to by�o znie��. Tak
dobrze wychowany. Elegancki, grzeczny, mi�y. Nawet w czysto m�skim gronie, nawet daleko
od salon�w, nie pozwoli� sobie nigdy na u�ycie grubszego s�owa. Nienawidzi� tego. I ta galante-
ria wobec dam! Ka�dy po nim wydawa� si� niemal chamem. To te� dra�ni�o, ale chocia� � c�,
chocia� pozwala�o nie rozumie� herezji, kt�re tak dystyngowany cz�owiek w tak uprzejmy, w
tak uroczy spos�b wygadywa�. Udawa�, �e si� ich nie rozumie. Niestety, on je tak�e pisa�.
Dusza cz�owieka w socjali�mie! To ju� naprawd� przewa�y�o szal�; tego naprawd� by�o za wiele.
Urodzi� si�, kiedy widmo komunizmu od sze�ciu ju� lat kr��y�o po Europie. I jego matka �
no tak, jego matka, straszna Speranza, czy nie wzywa�a Irlandczyk�w do powstania? Nie ma-
rzy�a o blasku stu tysi�cy muszkiet�w, o barykadach przegradzaj�cych wszystkie ulice, o
wielkim zrywie, kt�ry przyniesie wolno��? To prawda, on sam nigdy nie u wa�a� si� za I r-
landczyka. By� British, British. I tak gardzi� czynem, on, syn p�omiennej Speranzy, cz�owiek,
kt�rego rodzice poznali si� w jakiej� nielegalnej, wywrotowej partii... Nikt o tym nie pami�-
ta�, ale � kto wie � mo�e co� z tego pozostaje, trwa, wchodzi w krew? Jego pierwsza sztuka �
ale� tak, jego pierwsza sztuka by�a przecie� o rosyjskich terrorystach! Z jak� sympati�, z ja-
kim podziwem o nich pisa�! A lito��? Lito��, kt�rej w nim by�o tak wiele i kt�rej tak �atwo
by�o nie zauwa�y� u tego cynika, ukrywaj�cego post�pki, kt�rymi ka�dy by si� chwali�, li-
to��, tak �atwo uto�samiana ze zwyk�� rozrzutno�ci� (wyrzuca� pieni�dze drzwiami i oknami,
wszystko, co mia�, pada�o pastw� gromady wydrwigroszy) � czy lito�� tak�e nie jest uczu-
ciem antyspo�ecznym, rewolucyjnym, wywrotowym? Ach, wszystko jedno. Ten elegant, ten
fircyk ze s�onecznikiem w d�oni, Lord Paradox, Petroniusz Londynu okaza� si� nagle � wiel-
kie nieba � rzecznikiem socjalizmu!
Nie wierz�c, ani przez chwil� nie wierz�c w jego szanse.
Je�eli socjalizm zwyci�y, najpewniej nie b�dzie socjalizmem.
Koncentruj�c w�adz� ekonomiczn� w tych samych r�kach, kt�re b�d� dzier�y� w�adz� politycz-
n�, istotnie zgotuje �wiatu co� nowego. Gorszego ni� to, co �wiat ju� zna. Prawdziwe piek�o.
Z marzenia o warunkach pe�nego rozwoju ka�dej indywidualno�ci zrodzi si� totalna uni-
formizacja. W tym, �e czerwona r�a uwa�a, i� godnie i pi�knie jest by� czerwon� r�, nie
ma nic z�ego. Ale je�eli za��da, �eby wszystkie kwiaty w ogrodzie by�y czerwonymi r�ami...
A zapewne za��da.
Bo � niestety � polityk jest najgorszym typem cz�owieka. I nie mo�na wyobrazi� sobie
ustroju, w kt�rym przyzwoici ludzie � ludzie bezinteresowni, kulturalni, z polotem � d��yliby
do sprawowania rz�d�w. W kt�rym cho�by chcieli si� podj�� ich sprawowania!
Tak b�dzie i w socjalizmie �je�eli to najpi�kniejsze z hase� porwie ludzi, je�eli zwyci�y.
Rz�dy �ajdak�w. Kumulacja dw�ch w�adz � politycznej i gospodarczej. Zd�awienie wszelkie-
go indywidualizmu. P�asko��, szaro��. Ponury i nudny terror. Na gruzach spo�ecze�stwa, w
kt�rym tak wielu jest niewolnikami, wyro�nie takie, w kt�rym niewolnikami b�d� wszyscy.
Ale co z tego? Nie wolno rezygnowa� z tej pr�by, z tej szansy. Z nadziei.
Niew�tpliwie bezpieczniej jest �ebra�, ale szlachetniej przyw�aszcza� sobie.
I jest tylko jedna rzecz gorsza od niesprawiedliwo�ci: sprawiedliwo�� bez miecza w d�oni.
I jeszcze...
W czasach, gdy po Londynie grasowa� Kuba Rozpruwacz, zapytano prostytutk� z East En-
du, co noc ustawiaj�c� si� jak gdyby nigdy nic pod swoj� latarni�, czy si� nie boi. � A niech
sobie przychodzi! � odpowiedzia�a. � Dla takich jak ja im pr�dzej, tym lepiej. Pierwsz� ofiar�
znalaz� Kuba Rozpruwacz w hotelu dla bezdomnych, gdzie za cztery pensy dostawa�o si� na
cztery godziny miejsce le��ce, a za pensa mo�na by�o pospa� na stoj�co, trzymaj�c si� obu-
14
------------------------------------------------------------- page 15
r�cz rozci�gni�tej w poprzek pokoju liny. Z takich miejsc, z takiego �wiata wyci�ga� swoje
grzesznice, uk�ada� z nich coraz wymy�lniejsze �amig��wki � a� po Mary Kelly, kt�r� trzeba
by�o sk�ada� z kawa�k�w przez ca�e sze�� godzin. I chwali� si� potem w listach do gazet, i
przypomina�, �e jest podpor� spo�ecze�stwa. Don Kichot chrze�cija�skiej moralno�ci walczy�
z grzechem jak umia�. Przegra�, przemin��. A w kilka lat p�niej ten drugi, ten opiekun cho-
rych pierwiosnk�w, zako�czy� sw�j esej o socjalizmie s�owami:
Powiesz, �e podobny plan (...) jest niemo�liwy do urzeczywistnienia i przeciwny naturze
ludzkiej. To prawda niezaprzeczona. Jest on niemo�liwy do przeprowadzenia i przeciwny
naturze ludzkiej. Ale w�a�nie dlatego warto go przeprowadzi� i dlatego zosta� wysuni�ty.
Potem sta� w deszczu na Clapham Junction po�rodku wyj�cego t�umu. Ju� dawno zrozu-
mia�, �e budzi nienawi��. Tym, jaki jest. Zrozumia� to jako dziecko ok�adane pi�ciami i wle-
czone po ��ce przez inne dzieci; mimo to nie zacz�� udawa� podobnego do nich. Nie chcia�
by� podobny do nich. Kiedy czterej dryblasi wpadli z triumfalnym wrzaskiem do jego pokoju,
�eby wyt�uc, zniszczy�, unicestwi� to, co kocha� � czy by�o jeszcze co�, czego by nie wiedzia�
o nienawi�ci? Ale co z tego? Czy mia� sta� si� podobnym do nich? M�wi� to, co my�la�. W
salonach, w ksi��kach i na sali s�dowej. I czu� nienawi��, czu� j� ca�� sk�r�, ca�� dusz�, zna� j�,
przywyk� do niej, pogodzi� si� z ni�. Je�eli taka jest cena... Tak, to bola�o. Gdyby go jednocze-
�nie kochano! Ktokolwiek. Kiedykolwiek. �ona, tak. Szybko jej to przesz�o. Z�otow�osy lord
Douglas. Mo�e. Kiedy�. A mo�e nigdy. Ach, mniejsza o to! By� dzielny, by� twardy. Wci�� si�
u�miecha�. Wci�� m�wi�, co my�la�. Wi�c co si� w�a�ciwie sta�o na Clapham Junction?
Tam te� jeszcze si� trzyma�. Tam te� by� twardy. Nie zadr�a�, nie krzycza� ze strachu, nie
p�aka�. Dopiero potem. Przez rok. Przez reszt� �ycia. Zawsze. Na Clapham Junction nauczy�
si� p�aka�. Bo przecie�...
Mimo wszystko w co� przedtem wierzy�. W co�, co mo�e jednak czasem, przez chwil� ist-
nieje. Vive monsieur Melmoth et la reine d�Angleterre! Ale je�eli to nawet istnieje, tym go-
rzej. To s�abe, kruche, bezbronne i skazane na zag�ad�. To, co od pocz�tku �wiata stoi w
ulewnym deszczu, skute kajdanami, na peronie Clapham Junction. Lepiej, �eby w og�le nie
istnia�o. Lepiej, �eby tego nie by�o.
Chrystus. Biedny, naiwny Chrystus.
Biedna, naiwna Speranza.
I on sam. Jego karygodna, niewybaczalna naiwno��.
Nie, nie min�a i po Clapham Junction. Nie zabi�o jej wi�zienie w Reading. Czy� tam w�a-
�nie, w celi, nie dokona� � on, wieczny esteta! � tego niewiarygodnego odkrycia: Warto�ci�
sztuki jest nie pi�kno, ale prawo��? W Kubie Rozpruwaczu i na Clapham Junction widzi si�
natur� ludzk�, ale co z tego? Dzieci z Berneval tak�e istniej�. A skoro tak...
Powiesz, �e podobny plan jest niemo�liwy do urzeczywistnienia i przeciwny naturze ludz-
kiej. To prawda niezaprzeczona. Jest on niemo�liwy do przeprowadzenia i przeciwny naturze
ludzkiej. Ale w�a�nie dlatego warto go przeprowadzi� i dlatego zosta� wysuni�ty.
Ksi�yc
Frank Harris podszed� do kraw�nika i zatrzyma� doro�k�.
Sebastian Melmoth wielkimi krokami, z r�kami w kieszeniach szed� dalej przed siebie pod
�wiec�c� kul� ksi�yca.
Jeszcze niedawno cienie krat na pobielanej �cianie. Teraz cienie drzew na paryskim chod-
niku. I co z tego?
Cz�owiek, kt�rego bol� z�by, uwa�a ka�dego, kogo z�by nie bol�, za szcz�liwego. Biedak
pope�nia ten sam b��d, my�l�c o bogatych. Wiele jeszcze podobnych przyk�ad�w m�g�by znale��
15
------------------------------------------------------------- page 16
brodaty Irlandczyk w jaegerowskim ubraniu, ten jedyny, kt�ry podpisa� petycj� o przedterminowe
zwolnienie Sebastiana Melmotha, George Bernard Shaw. I wszystkie by�yby prawdziwe.
Skazany na �mier� uwa�a, �e �ycie to ju� szcz�cie.
Jak ten Rosjanin na chwil� przed rozstrzelaniem. Patrz�c na z�ot� kopu�� cerkiewn� w
promieniach s�o�ca, na ten ostatni widok ofiarowany jego oczom, my�la�, jak bardzo ceni�by
�ycie, gdyby mu je teraz cudem darowano. Jak by smakowa� ka�d� jego sekund�, nie pragn�c
niczego poza samym istnieniem, chwil� zmieniaj�c w niesko�czono��! W samym �rodku tej
my�li, tej niez�omnej pewno�ci, tej przysi�gi sk�adanej samemu sobie, zosta� nagle u�aska-
wiony. Darowano mu �ycie. I nie smakowa� ka�dej jego sekundy, a minuty nie zmienia� w
stulecie; i nie wystarczy�o mu oddychanie, chodzenie, widok kopu� cerkiewnych w s�o�cu; i
zmarnowa� to swoje �ycie dok�adnie tak samo jak ci, kt�rzy nigdy nie stali w kolejce do plu-
tonu egzekucyjnego. Wida� nie mo�na inaczej. Jest jaki� pow�d, �e nie mo�na.
Ten pow�d. Tak oczywisty. To ta okropna rzecz, kt�ra nas postarza. Kt�ra nie pasuje do
modnego stroju. Gdyby nie ona, wystarczy�oby u�askawienie, kiedy si� jest na szafocie. Wyj-
�cie z wi�zienia. Wyzdrowienie. Ale ona istnieje, istnieje � niestety!
On te� wierzy�, �e wystarczy wolno��. Wierzy� w to, dop�ki tkwi� w swojej celi.
Potem zosta� Sebastianem Melmothem. Dobrzy ludzie odebrali go z wi�zienia, nakarmili,
napoili, ubrali, obdarowali kuframi z literami S.M. i biletem do Francji. Pocieszali go tak�e �
mili, �yczl