2334
Szczegóły |
Tytuł |
2334 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2334 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2334 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2334 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krystyna Nepomucka
�lubny welon
Warszawa: Wydawnictwo ANTA, 1997
Przepisa� Franciszek KwiatkowskMotto:
Ja, dym fioletowy,
Unosz� si� z ogniska, pochylcie wasze g�owy,
Jest przy was dusza bliska...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Ca�a ta dziwna historia mog�a zacz�� si� i zako�czy� zupe�nie
inaczej. Wszystko na �wiecie jest umowne, poza zegarem. Odmierza
czas ka�demu sprawiedliwie. Starzenie si� jest przecie� kwesti�
up�ywaj�cych stopniowo lat, procesem ledwo zauwa�alnym. Najpierw
jest si� m�odym, potem dojrza�ym, ale trudno okre�li� moment
przej�cia z jednego stanu w drugi. Wreszcie nadchodzi staro��, a
cz�owiek nie zdaje sobie sprawy, kiedy to nast�pi�o. Tak
twierdzi�a moja babcia, lecz ja by�am jeszcze na tyle m�oda, �e
nie przywi�zywa�am wi�kszej wagi do dawno wypowiedzianych s��w.
�ycie wci�� by�o przede mn�. Nie bardzo nawet potrafi�am sobie
wyobrazi�, �e kiedy� si� zestarzej�. Bardziej wierzy�am - cho�
chyba nie do ko�ca - �e musz� kiedy� umrze�, ale mia�o to nast�pi�
w jakim� bardzo odleg�ym czasie.
Na razie siedzia�am na drewnianych, rozchwierutanych schodach
ogromnej, przeszklonej werandy z cz�ciowo powybijanymi szybami.
Obros�ej paj�czyn� i zagraconej, jak i ca�e wn�trze domostwa.
Znajdowa�o si� w nim wszystko to, co pozosta�o po moich r�nych
pociotkach i babkach. Ostatnia z nich, znana mi jedynie z
opowie�ci, a nosz�ca imi� Eleonora, zmar�a bezdzietnie przed
trzema laty. Dom zosta� zamkni�ty, opiecz�towany, a klucze i
dokumenty czeka�y na mnie w kancelarii adwokackiej. Z jej us�ug,
od niepami�tnych czas�w, korzysta�a moja rodzina.
Wpatrywa�am si� z zachwytem w Giewont. W jaskrawym s�o�cu, na
b��kicie wiosennego nieba, rysowa� si� wspania��, szar� bry�� w
otoczeniu pomniejszych szczyt�w. Pi�y si� ku niemu mroczn�
zieleni� smrekowych las�w. G�ry o tej porze roku przypomina�y
�agodne, p�owe zwierz�ta wyleguj�ce si� w s�o�cu. Bezpieczne i
poci�gaj�ce. Chcia�oby si� tam by�, w�drowa� niewidocznymi
�cie�kami. Wiod�y przez doliny brzegami kamienistych, be�koc�cych
potok�w.
Przesuwa�am osowia�ym wzrokiem po urzekaj�cym pejza�u, pe�na
t�sknoty i niedosytu. Z l�kiem i ciekawo�ci� my�la�am, jak u�o�y
si� teraz moje �ycie w surowym krajobrazie, tak r�nym od znanych
dotychczas, w nowej, wci�� jeszcze obcej mi rzeczywisto�ci.
Do kraju wr�ci�am zaledwie przed kilkoma miesi�cami. W�a�ciwie
przyjecha�am. Nie urodzi�am si� tutaj. W Zakopanem przebywa�am
zaledwie od paru tygodni. Do czasu, zanim si� jako� urz�dz� w
rodzinnym, opuszczonym gnie�dzie, zajmowa�am apartament w
pobliskim hotelu "Kasprowy". To, co mia�am za plecami,
przyt�acza�o ogromem i pustk� starego, wymar�ego domostwa, kt�re
przypad�o mi w udziale po jakim� legendarnym przodku. Rozleg�e, z
solidnie ciosanych bali, poczernia�ych czasem i deszczami,
nasuwa�o nie najweselsze my�li.
Wewn�trzne schody, wydeptane przez pokolenia, prowadzi�y na
pi�tro. Tam mo�na by�o zagubi� si� w pokojach i rozlicznych
zakamarkach. Ca�a siedziba liczy�a sobie dobrze ponad sto
pi��dziesi�t lat. Niewiele ju� mia�a wsp�lnego z dawn� �wietno�ci�
znan� z rodzinnych przekaz�w. Budzi�a niepok�j i sprzeciw.
Zamieszkanie tu nie rokowa�o niczego atrakcyjnego poza k�opotami
zwi�zanymi z generalnym remontem i z segregowaniem nagromadzonych
szparga��w i pami�tek. Widmowy obraz domu, jaki po raz pierwszy
ujrza�am w chmurny, zamglony ranek, zaskoczy� mnie i rozczarowa�,
cho� przecie� od dziecka zna�am go z opowie�ci i kocha�am jego
mroczn� legend�. Sz�a przez zamieszka�e tu i na obczy�nie
pokolenia. Posiad�o�� mia�a swoje prawdy zawarte w dokumentach.
Obrasta�a tak�e w domys�y i upi�kszenia tych, kt�rzy z mi�o�ci� i
pietyzmem wspominali o niej, uwik�ani w nostalgiczne t�sknoty i
marzenia o ziemi przodk�w.
Zza siatki wro�ni�tej nieomal w �ywop�ot, oddzielaj�cy niewielk�
posiad�o�� od mojej, dochodzi�o urywane poszczekiwanie psa,
dobiega� rozbawiony, karc�cy g�os s�siadki. Widocznie zn�w co�
porz�dkowa�a przy grz�dkach z cebul� i czym� tam jeszcze. Ta jej
praca wydawa�a mi si� ca�kiem bez sensu. W sklepie mo�na by�o
zaopatrzy� si� we wszystko. By�am przyzwyczajona, �e w miejscach,
gdzie zamieszkiwa�am z rodzicami, sadzono przed willami jedynie
ozdobne krzewy i, w zale�no�ci od pory roku, niezliczon� ilo��
kwiat�w. U mojej s�siadki jedynie przed werand� g�ralskiej,
zabytkowej cha�upy ros�y paprocie, k�py fioletowych dzwonk�w,
r�owi�y si� kar�owate krzewy wilczego �yka. Kilka rachitycznych,
pokr�conych wichrami jab�onek kwit�o mizernie na trawiastym
zboczu. Bieg�o �agodnie w d�, ku drodze, niewidocznej przez
pl�tanin� zielonych g�og�w i dzikiego wina.
Interesowa�a mnie ta samotna, nie pierwszej m�odo�ci kobieta,
wci�� czym� zaj�ta. Nie zauwa�y�am dotychczas �adnego m�czyzny,
innej kobiety czy chocia�by dziecka. Ilekro� j� spotyka�am, by�a
pogodnie u�miechni�ta, przyjazna w spojrzeniu i w s�owach.
Wygl�da�a na zadowolon� z �ycia. Zastanawia�o mnie jedynie, �e gdy
wymienia�y�my nic nie znacz�ce uwagi, dotycz�ce zazwyczaj pogody i
spraw codziennego bytowania, wtr�ca�a z �alem w g�osie co� o
jakim� Leoncjuszu. M�wi�a, �e gdyby tu by�, wszystko wygl�da�oby
inaczej.
- Ale c�... - dodawa�a niezmiennie z ci�kim westchnieniem - to
zupe�ny przyg�up i niedonosek psychiczny... - macha�a lekcewa��co
d�oni�, uzbrojon� w sekator lub ogrodowe r�kawice. Musia�o si� co�
chyba kry� za jej samotno�ci�. Mo�e jaka� tragedia?
Postanowi�am, �e gdy si� tu jako� urz�dz� i zaczn� si� d�ugie,
jesienne wieczory, zaprosz� j� na herbat�. Nale�a�o dobrze �y� z
s�siadami, jak mawia�a moja babcia. W momencie, gdy o tym
pomy�la�am, u�wiadomi�am sobie ze zdumieniem, �e w�a�nie jest
dzie� moich urodzin. Samotnych w zrujnowanym domostwie, kt�re
kiedy� wygl�da�o inaczej, jak wynika�o z obrazowych opowie�ci,
przekazywanych mi w r�nych okresach �ycia i w r�nych stronach
�wiata, w jakich si� aktualnie znajdowali�my. Dzisiejsze, nieomal
przegapione urodziny r�ni�y si� tak�e od tych hucznie i bogato
obchodzonych przez rodzic�w. Chwila moich narodzin by�a do��
niecodzienna. Mama wspomina�a j� �zawo przy ka�dym torcie z
p�on�cymi �wieczkami, babcia za� troskliwie dba�a o to, aby ka�da
rocznica mia�a szczeg�lnie uroczysty charakter.
Urodzi�am si� w poci�gu op�nionym o blisko trzy godziny z powodu
wykolejenia expressu blokuj�cego tory na linii Pary�-Berlin.
Por�d przyj�� francuski konduktor wraz z niemieckim lekarzem,
kt�ry dosiad� si� w Lyonie, gdy z wielkim trudem i oporami, w
luksusowym przedziale pierwszej klasy, wyci�gano mnie na �wiat.
Reszty dokonano w berli�skim szpitalu, jednym z bardziej znanych w
�wiecie. Troch� p�niej zastanawiano si�, jakie nada� mi imi�.
Mama by�a tak niesko�czenie wdzi�czna francuskiemu konduktorowi,
ojcu czworga dzieci, �e sk�onna by�a nada� mi jego imi� w �e�skiej
formie - Franciszka. Ojciec, na szcz�cie, zaoponowa�. Wola�, abym
odziedziczy�a je po niemieckim lekarzu, z kt�rym si� z czasem
oboje zaprzyja�nili. Na pierwsze dano mi wi�c Gerda. Nast�pne po
babci i mojej mamie - Izabella, wreszcie po babce ze strony ojca -
Elwira.
W moim doros�ym �yciu u�ywa�am wszystkich trzech imion w
zale�no�ci od nastroju i sytuacji. Najch�tniej jednak nie
u�ywa�abym �adnego. W momentach, gdy chcia�am odstraszy� albo
onie�mieli� zainteresowanego mn� ch�opaka, podawa�am wynio�le imi�
Elwira. U �adnego nie znajdowa�o aprobaty.
W�r�d przyjaci� i bli�szych znajomych, nazywano mnie Egi, tak jak
kiedy� wo�ali na mnie w domu rodzice, bior�c z ka�dego imienia
pierwsz� liter�.
Teraz, ws�uchuj�c si� w rozbawiony g�os s�siadki bawi�cej si� z
psem, pomy�la�am, �e powinnam w jaki� spos�b uczci� dzie� moich
urodzin, aby sta�o si� zado�� tradycji. Nie wiedzia�am tylko, w
jaki spos�b to uczyni�. Nie zna�am w�a�ciwie nikogo, kogo
chcia�abym lub powinnam zaprosi� na drinka do apartamentu w
"Kasprowym", a tak naprawd� nie mia�am na nic ochoty.
Zrezygnowa�am; troch� wzruszona wspomnieniami, gapi�am si� na
rozs�onecznione g�ry. Nagle za plecami poczu�am czyj�� obecno��,
jakie� szmery, delikatne skrzypni�cie werandowych drzwi. Obr�ci�am
si� gwa�townie i natychmiast odetchn�am z ulg�. Nie by� to �aden
w��cz�ga, przed kt�rym zd��y�a mnie ju� ostrzec s�siadka. W
uchylonych drzwiach, z kt�rych ca�e pozosta�y jedynie misternie
rze�bione framugi, sta�o dziecko. Dziewczynka nie mia�a wi�cej ni�
trzy, cztery latka. W przyd�ugiej, bia�ej sukience z r�ow�
szarf�, sta�a bez ruchu z buzi� bez u�miechu, zapatrzona gdzie�
ponad moj� g�ow�. Nie przypomina�a z wygl�du tutejszych dzieci.
Przyjecha�a widocznie z rodzicami w odwiedziny do kt�rego� z dom�w
powy�ej mojej posiad�o�ci. By�y to przewa�nie nowobogackie wille w
pseudog�ralskim stylu.
Si�gn�am do kieszeni wiatr�wki. Trzyma�am w niej moje ulubione
mleczne "mordoklejki" do pogryzania w czasie spacer�w. Wyci�gn�am
d�o� do ma�ej.
- Pocz�stuj si�. S� bardzo smaczne - u�miechn�am si� zach�caj�co.
Dziewczynka nie poruszy�a si�, nie zareagowa�a �adnym ruchem.
Patrzy�a gdzie� przed siebie, jakby mnie nie widzia�a.
- Masz �liczn� sukieneczk�... - pochwali�am - a do twoich jasnych
lok�w b�dzie pasowa� r�owy kwiatek... - my�la�am g�o�no,
podnosz�c si� ze schod�w. Gdy obr�ci�am si� z ga��zk� powoju,
dziecka ju� nie by�o.
- Gdzie jeste�?! - krzykn�am zaniepokojona. Wbieg�am na werand�,
przesz�am przez ogromny pok�j, kt�ry zapewne by� kiedy� czym� w
rodzaju salonu. Zajrza�am do dwu nast�pnych i jakich� mniejszych
pomieszcze� zastawionych meblami. Zaniepokoi�am si�. Dziecko
gdzie� tu musia�o zab��dzi�. Mo�e wesz�o po kr�tych, nier�wnych
schodach na pi�tro, a mog�o tak�e wypa�� przez kt�re� z okien
pozbawionych cz�ciowo szyb. D�u�sz� chwil� kr�ci�am si� po ca�ym
domostwie, zagl�da�am nieomal w ka�dy k�t. Prosi�am, �eby si�
wreszcie odezwa�o. Wybieg�am przed dom. Dziewczynki nigdzie nie
by�o.
Niebieska sukienka s�siadki, jej s�omkowy, wystrz�piony kapelusz
ze sztucznym kwiatem hortensji mign�y przez zielony �ywop�ot.
- Nie widzia�a pani przypadkiem dziewczynki w bia�ej sukieneczce z
r�ow� szarf�? - zapyta�am, podchodz�c do �ywop�otu wro�ni�tego w
podziurawion�, zardzewia�� siatk�.
Powoli podnios�a si� z kl�czek, podesz�a par� krok�w i popatrzy�a
na mnie z przestrachem.
- Zacz�o si�... - j�kn�a, wstrz��ni�ta dreszczem.
- Co si� zacz�o? - zdumia�a mnie jej reakcja. - Obawiam si�, �e
dziecko mog�o zab��dzi�. Nieoczekiwanie znalaz�o si� na mojej
werandzie i zn�w dalej pow�drowa�o, a rodzice pewnie si�
niepokoj�... - t�umaczy�am. - Mo�e wie pani, czyja to dziewczynka?
Troch� niecodziennie i po miejsku ubrana - doda�am.
- Nie widzia�am �adnego dziecka - odpowiedzia�a stropiona i
kilkakrotnie odchrz�kn�a. - Niech si� pani nie martwi. Znajdzie
drog� tam, sk�d przysz�o... - burkn�a, robi�c taki ruch, jakby
chcia�a powr�ci� do przerwanego zaj�cia.
- Boj� si�, �e mo�e si� co� ma�ej przytrafi�. Nie wygl�da na
tutejsz�. Pies m�g� j� przestraszy�, mog�a si� przewr�ci� na
kamienistej �cie�ce. Nale�a�oby odprowadzi� j� do domu... - sta�am
niezdecydowana przy r�wniutko przyci�tym �ywop�ocie z dzikiej
r�y.
- Niech si� pani nie k�opocze... - powt�rzy�a raz jeszcze z
niecierpliwo�ci� - gdyby tu by� Leoncjusz, to z pewno�ci� pogna�by
pani kota - doda�a bez zwi�zku. Roze�mia�a si� jako� sztucznie, z
zaaferowaniem. Zaskoczy�a mnie jej postawa. Pomy�la�am, �e i ona
tak�e musi by� "pofyrtana", jak ten jaki� Leoncjusz. Nie bardzo
rozumia�am, o jakiego kota chodzi.
- Nie mam tu �adnego kota - t�umaczy�am na wszelki wypadek. - Gdy
si� jako� urz�dz�, z pewno�ci� przygarn� jakie� stworzenie... -
my�la�am g�o�no.
Kobieta roze�mia�a si�. Tym razem szczerze i jakby z ulg�.
- Pogna� kota to takie u nas powiedzonko, gdy chce si� kogo�
postraszy� albo do�o�y�, �eby zaj�� si� czym� innym, a nie tym, co
nie trzeba...
- Nic z tego nie rozumiem - westchn�am po trosze rozbawiona.
S�owo "do�o�y�", w po��czeniu z "szurni�tym" Leoncjuszem i
"pofyrtan�" s�siadk�, wyda�o mi si� zabawne.
- Niech si� pani nie obrazi, to takie powiedzenie bez �adnego
znaczenia, a Leoncjusz ju� si� zupe�nie nie liczy. Kompletny
idiota i nieudacznik albo sietniak, jak m�wi� g�rale - przysun�a
si� bli�ej siatki, u�miechn�a si� rozbrajaj�co pod byle jak
wci�ni�tym na g�ow� kapeluszem. Musia� mie� chyba tyle� lat co i
ona. Odwzajemni�am u�miech. Pomy�la�am jednocze�nie, �e ten jaki�
Leoncjusz musia� jej solidnie "do�o�y�", je�li za ka�dym razem
wspomina go w taki dziwny spos�b.
- Czy pani wie, co ostatnio strzeli�o mu do g�owy? - zada�a
retoryczne pytanie. Pochyli�a si�, wyrywaj�c jakie� zielsko, aby
za chwil� otrzepa� z ziemi r�kawice i przewiesi� si� w moj� stron�
przez �ywop�ot. - Przedwczoraj dosta�am od niego list z W�och... -
�ciszy�a g�os. - Zapisa� si� na jaki� ob�z czy te� kurs
przetrwania w ekstremalnych warunkach. To podobno co� takiego,
czego mo�na nie prze�y�. �pi si� w g�rach albo w lesie na go�ej
ziemi, nawet podczas mrozu. Samemu zdobywa si� opa�, jedzenie.
Cz�sto trzeba �ywi� si� korzonkami, robactwem i w og�le... No, czy
nie zupe�ny g�upek, skoro m�g�by spa� wygodnie w domu, a je�� to,
co lubi? - doda�a jako� czule i takim tonem, jakby my�la�a:
"kochany ch�opiec".
- No, nie wiem... - b�kn�am zupe�nie sko�owana. Nic innego nie
przychodzi�o mi do g�owy. Jednocze�nie zerka�am w stron� schod�w,
czy przypadkiem nie dojrz� bawi�cego si� dziecka.
- Jak ju� jeste�my przy obozie przetrwania, to ja bym radzi�a pani
szybciej porz�dkowa� dom... - zaj�kn�a si�. - Przepraszam, �e si�
wtr�cam;ale jak d�ugo mo�na siedzie� w tak drogim hotelu i bez
w�asnego k�ta? Domy�la�am si�, �e pani nietutejsza i to nie tylko
w Zakopanem... Ci�ko si� pewnie przyzwyczai�... - popatrzy�a na
mnie z namys�em. - Mieszkam tu przesz�o od dwudziestu lat i te�
trudno mi by�o w pocz�tkach, chocia� si� tu urodzi�am i cz�ciowo
wychowa�am. A teraz nie chcia�abym i nie potrafi�a, tak jak
dawniej, mieszka� w du�ym mie�cie - doda�a z pogodnym u�miechem,
uciekaj�c wzrokiem na boki.
- Wiem - skin�am g�ow� - powinnam wreszcie przeprowadzi� remont -
westchn�am, my�l�c z niech�ci� o czekaj�cych i narzuconych mi
obowi�zkach. - Na razie przygotowuj� og�lny kosztorys i plany
przer�bek. Brak mi dok�adnej dokumentacji. Chcia�abym przywr�ci�
domostwu poprzedni wygl�d. Nie bardzo wiem, jak si� do tego
wszystkiego zabra� i czy b�d� potrafi�a zosta� tu na sta�e... -
wypowiedzia�am nieoczekiwanie g�o�no to, co dr�czy�o mnie od
pierwszego dnia.
- Minie to pani... - zlekcewa�y�a z u�miechem. - P�ki co, to
wielki �mietnik i ruina. W miar� porz�dkowania przywi��e si� pani
do tego pi�knego domu, a g�ry przyci�gn� do siebie, uwi��� pani�
tu na zawsze niczym psa na �a�cuchu. Z Leoncjuszem by�o podobnie.
Tyle �e on to dziwak i g�upiec. Pewnej nocy opu�ci� go
ukradkiem... Ze mn� te� tak by�o, a jednak wr�ci�am. I on tak�e
wr�ci... - westchn�a, obdarzaj�c mnie pogodnym, wyrozumia�ym
u�miechem.
Nie mia�am odwagi zapyta�, kim by� dla niej Leoncjusz. S�dzi�am,
�e eks-m�em albo kochankiem. Wiedzia�am tylko, �e mieszka teraz
sama. Nie odwiedza� jej �aden m�czyzna.
Powiod�am dooko�a wzrokiem. S�o�ce przypieka�o, wiatr ucich�, a
moje g�ry wydawa�y si� bliskie na wyci�gni�cie r�ki. Pomy�la�am o
w�dr�wce z plecakiem i mapami, odk�adanej z dnia na dzie�. Poza
nielicznymi dolinkami, Tatry by�y mi jeszcze obce.
Powinnam rozejrze� si� za jak�� ekip� budowlan� - westchn�am
zrezygnowana. Wiedzia�am, �e czy chc� czy nie, musz� spe�ni�
ostatni� wol� mojej matki.
- Jak� zn�w ekip�! - obruszy�a si� s�siadka, poprawiaj�c rondo
sp�owia�ego kapelusza. - We�mie pani g�rali, dobrze zap�aci,
podrzuci opa�u, a za par� tygodni nie pozna pani tej pi�knej
ruiny. Oni maj� z�ote r�ce i du�o serca do takiej roboty. Czuj�
dusz� domu... Tyle tylko, �e musz� mie� opa�. Bez tego ani rusz...
- Opa�? - zapyta�am niepewnie. - Do czego potrzebny im opa� w
lecie? - dziwi�am si� spogl�daj�c na ni� z niedowierzaniem. Co�
mnie tak�e zastanowi�o, przypomnia�o si� z t� "dusz� domu". Babcia
t�umaczy�a mi jeszcze w dzieci�stwie, �e domy s� istotami �ywymi.
Maj� dusz� zwan� genius loci. W�wczas napawa�o mnie to trwog�.
Wyobra�a�am sobie, �e to co� w rodzaju domowego straszyd�a, z
w�osami w lokach, do tego maj�ce jaki� "�rodek energetyczny", co
jeszcze bardziej by�o dla mnie niezrozumia�e i tajemnicze. Babcia
usi�owa�a jako� przybli�y� mi to poj�cie, bezskutecznie jednak.
By�am zbyt ma�a, �eby m�j umys� m�g� je przyswoi�, chocia� babcia
uparcie zapewnia�a moj� mam�, �e jestem inteligentnym, nad wiek
rozwini�tym i poj�tnym dzieckiem, nale�y wi�c rozmawia� ze mn�,
jak z doros�ym cz�owiekiem. Siedzia�am obok, przera�ona nadmiarem
dziwacznych wizji przywo�anych jej s�owami. Przybiera�y
niepokoj�ce kszta�ty osaczaj�cych mnie potwor�w. Z tych opowie�ci
o domostwie w dalekim kraju, snutych wieszczym g�osem babki,
zrozumia�am tyle tylko, �e spocznie na mnie obowi�zek
doprowadzenia go do dawnej �wietno�ci i �e powsta�o ono z wielkiej
mi�o�ci do kogo�, kto mia� w nim zamieszka�.
- Opa�... - podchwyci�a z rozbawieniem s�siadka, odrywaj�c mnie od
wspomnie� - znaczy tyle, �e musi pani zakupi� par� skrzynek
siwuchy, nie licz�c piwa. W czasie przerwy obiadowej, i nie tylko,
lubi� popija� swoj� g�ralsk� herbatk�, czyli esencj� p� na p� z
alkoholem. Gdyby teraz by� tu Leoncjusz, z pewno�ci� pom�g�by pani
si� z nimi dogada� i przypilnowa�, chocia� sam nie pije. Co
najwy�ej wino i to tylko w najlepszym gatunku. Taki z niego
niedorajda. Mo�e ten ob�z przetrwania troch� go odmieni, bo nie
daj B�g, jaki to z niego narowisty cz�owiek.
- Wie pani - zdecydowa�am si� - przyd�wiga�am tu pierwszego dnia
butelk� francuskiego wina i do dzi� jeszcze nie otworzy�am. Zrobi
sobie pani kr�tki odpoczynek i wypijemy na schodkach po
szklaneczce? Dzi� moje urodziny... - doda�am na usprawiedliwienie
- a i pogoda cudowna...
- Czemu nie? - roze�mia�a si� - ja to rozumiem. Smutno bez kogo�
bliskiego w takim dniu, a i mnie si� tak�e od rana ckni za
Buzikiem. Min�y prawie dwa lata, a ja go nie mog� zapomnie�...
Pomy�la�am o Benie, ale tak jako� bez �adnych sentyment�w. Nic
nawet ju� nie zabola�o. Potrafi�am jednak zrozumie� s�siadk�.
- �eby przynajmniej by� tu Leoncjusz... - zako�czy�a z
westchnieniem i, nie dodaj�c nic wi�cej na jego temat, przedosta�a
si� przez dziur� w siatce na moj� stron�. Zanotowa�am w pami�ci,
�e przede wszystkim nale�y pomy�le� o nowym ogrodzeniu z ciemnych,
drewnianych sztachetek osadzonych na podmur�wce z polnych kamieni.
Pani Aldona rozsiad�a si� na stopniach werandy. Powolnym ruchem
zdj�a kapelusz wachluj�c si� nim przez chwil�. S�o�ce przypieka�o
mocno, nie drga� �aden listek. Nad naszymi g�owami lepkie i ��te
odrosty konar�w kar�owatej sosny wydziela�y �ywiczn� wo�.
Rozlewa�am ostro�nie wino do ci�kich szklanic. Wyci�gn�am je z
przepastnego wn�trza kredensu bogato ozdobionego rze�bionym
ornamentem. By� zapchany wszelkim kuchennym dobrem. Jeszcze si� do
niego nie dobra�am. Sama my�l o gigantycznej pracy przera�a�a,
wi�c odk�ada�am t� czynno�� z dnia na dzie�. Nie bardzo nawet
wiedzia�am, od czego nale�y zacz��. Wszystkiego by�o tu za du�o...
- Buzik by� straszny seksownik... - zacz�a wyja�nia� pani Aldona
po z�o�eniu urodzinowych �ycze� i pierwszych �ykach wina. Smak
mia�o przedni, ale te� i marka by�a znakomita.
- Nie lubi�am zbytnio Buzika. To nie to samo, co m�j zmar�y
tragicznie Gucio... - westchn�a - wci�� nie mog� go zapomnie�.
- Bywa... - mrukn�am, kiwaj�c ze zrozumieniem g�ow�.
- Buzik wychodzi� z domu i nigdy nie by�o wiadomo, kiedy wr�ci.
Nieobecny by� kiedy� przez tydzie�. Zamartwia�am si�, bo chocia�
taki �ajdus, by� do mnie jednak przywi�zany... - ci�gn�a
beznami�tnym tonem.
By�a �adniutk�, pulchn� blondynk� o prze�licznych oczach. Patrzy�y
czule na wszystko, na czym spocz�y, chocia�by tym czym� by�a
tylko ogrodowa doniczka. A sta�o ich tu, w pobli�u �ywop�otu,
wiele.
- Wr�ci�? - wtr�ci�am ostro�nie, byle co� powiedzie�, da� jej do
zrozumienia, �e ciekawi mnie; o czym opowiada. Wprawdzie dziwi�o,
�e zwierza si� z bardzo osobistych prze�y� b�d�, co b�d�, obcemu
cz�owiekowi, ale chocia� nie zna�am Buzika, o kt�rym tak otwarcie
m�wi�a, dobrze by�o odkry� upodobania i narowy najbli�szego
s�siada, �eby nie by�o w przysz�o�ci �adnych niespodzianek.
- Wr�ci� - westchn�a - po blisko dwu tygodniach. Nie sam.
Przyprowadzi� ze sob� rud� Pind�. Popatrzy� na mnie �zawo. Ona
tak�e, wi�c bez s�owa nakarmi�am oboje. I tak si� to zacz�o... -
u�miechn�a si� wyrozumiale do mnie, a mo�e do w�asnych my�li.
Stwierdzi�am, �e musi by� chyba �wi�t� kobiet�, je�li toleruje
tego rodzaju wybryki Buzika.
- Spali razem. Zachowywali si� cicho i spokojnie, wi�c cierpliwie
czeka�am, co dalej z tego wyniknie. Po paru dniach Buzik opu�ci�
dom. S�dzi�am, �e za jaki� czas wr�ci... - zamy�li�a si� na
moment, podnios�a na mnie oczy pe�ne �alu. - Nie wr�ci� do dzi�, a
min�y dwa lata. Ruda Pinda zosta�a. Gdy j� przyprowadzi�, nie
wiedzia�am nic o tym, �e jest w ci��y: Dopiero gdy po paru
tygodniach urodzi�a pi�tk� szczeni�t, pomy�la�am �e ten
niepoprawny seksownik to prawdziwy d�entelmen, chocia� wzi�am go
ze schroniska dla zwierz�t jako najbrzydszego psa. Nie mia�
�adnych szans, aby kto� chcia� go przygarn��. Teraz dopiero widz�,
jaki to by� wierny, uczciwy i kochany pies. Poszed� gdzie� w �wiat
za sukami, a przyprowadzi� do mnie swoj� kochanic�. Wiedzia�, �e
jest w ci��y. Chcia�, abym si� ni� zaopiekowa�a. A mo�e pozostawi�
jako rekompensat� za to, �e zamierza� mnie opu�ci�?... - wybieg�a
wzrokiem ku g�rom. Nad Giewontem pojawi�a si� ma�a, bia�a chmurka.
- No, wie pani... - j�kn�am - a ja s�dzi�am, �e opowiada mi o
m�czy�nie... - odetchn�am z ulg�. Wyda�a mi si� bardzo mi�a.
Roze�mia�a si�.
- Suk� nazwa�am Tina, ale moje znajome od pierwszego dnia
przezwa�y j� Pinda. Ma�a, ruda, z szarymi �lepkami. No i
prowadzi�a si� tak�e nie najlepiej. Kr�tko t�skni�a za Buzikiem.
Po urodzeniu szczeni�t zacz�a si� natychmiast rozgl�da� za nowym
kochankiem. Na wszelki wypadek dostaje w odpowiednim czasie
pigu�ki. Sama ju� teraz stroni od m�skiego towarzystwa. Tyle
tylko, �e si� troch� rozty�a, ale te� i �asuch z niej...
u�miechn�a si� do�eczkami w policzkach osmalonych wiosennym
s�o�cem.
- Nast�pnym razem zapraszam z rud� Pind� - oznajmi�am.
- Z Tin� - upomnia�a - wychowa�am j� na porz�dn� suk�. By�a tak�e
troskliw� matk�. Ca�y miot poszed� w dobre r�ce - doda�a z
zadowoleniem i jak zwykle wspomnia�a Leoncjusza.
- Gdyby tu by�, to i pani dom dawno nabra�by innego wygl�du.
Wprawdzie przyg�up, ale ma jednak w sobie co� takiego...
- zawiesi�a g�os i chwytaj�c kapelusz poderwa�a si� z miejsca.
Pozosta� mi na wargach cierpki smak wina i nieuchwytny �al za
czym�, co bezpowrotnie min�o wraz z innymi krajobrazami i
�wiatem, tak bardzo r�nym od tego, w jakim si� dziwnym
zrz�dzeniem losu znalaz�am.
Mia�am pe�ne dwadzie�cia sze�� lat i zaczyna�am wszystko od nowa.
*
Z ko�cio�a Jezuit�w, ukrytego w�r�d starych drzew na wzg�rzu,
nios�o si� daleko w czystym, rozedrganym s�o�cem powietrzu
uroczyste bicie dzwon�w. Przydawa�o krajobrazowi dostoje�stwa,
odrobiny smutku i nieokre�lonej powagi.
Sz�am bez po�piechu w�r�d kwitn�cych traw, zboczem Guba��wki,
w�sk�, wydeptan� �cie�yn�. Wiod�a tu� nad asfaltow� obwodnic�.
Zbudowano j� przed kilkunastu laty, jak obja�ni�a s�siadka, gdy
co� mi si� nie zgadza�o z tym, co ogl�da�am na starych
fotografiach i z obrazem opisywanym przez babci� i mam�.
Zapami�tana przez nie obie kamienista i kr�ta droga prowadzi�a nad
brzegiem stromego urwiska, tak g��bokiego, �e strach by�o patrze�
w d�, gdzie w�r�d pl�taniny cierniowych krzew�w i omsza�ych
g�az�w, zwanych przez tubylc�w "maliniakami", p�yn�� rw�cy potok.
Dzi� tak�e szumia� i be�kota�, niewidoczny z mojej �cie�ki.
Wygl�da�o, �e si� g��biej zapad�, pomniejszy�, odsun�� od starego
domostwa. Sta� si� niewidoczny, odgrodzi� si� od niego autostrad�,
jakby chcia� zatrze� wszelki �lad tamtego czasu i tamtych
wydarze�.
Od niemowl�ctwa mieszka�am z rodzicami za granic�. Podr�owa�am z
nimi po �wiecie i czu�am si� szcz�liwa. Nie lubi�am d�ugo
siedzie� w jednym miejscu, a tak�e w jednej szkole. Odziedziczy�am
to po ojcu - niespokojnym duchu. Nieustannie goni� za czym�, czego
nie udawa�o mu si� dogoni� i schwyta�. Mo�e nawet nie zdawa� sobie
sprawy, czym mia�o by� to "co�". Ja jedna tylko go rozumia�am,
chocia� mama, a wcze�niej tak�e i babunia, stara�y si� dotrzyma�
mu kroku w tych nieko�cz�cych si� podr�ach i przeprowadzkach. Nie
potrafi�y jednak ca�kowicie wrosn�� w nowe, obce krajobrazy i
zmieniaj�ce si� �rodowisko. Czu�y si� wci�� niczym przeganiane
wiatrem li�cie. Nachodzi�y je nostalgiczne t�sknoty za czasami
dzieci�stwa, znajomymi krajobrazami, rodzinnym gniazdem. Snu�y
marzenia, �e wr�c� do niego w jakim� jeszcze bli�ej nieokre�lonym
czasie, gdy ojciec zrezygnuje wreszcie z zawodowej pracy zwi�zanej
z nieustannymi podr�ami. Znaj�c ojca wiedzia�am, �e nie zanosi
si� na to, aby kiedykolwiek zawita�y do starego domostwa, sk�d
ojciec porwa� kiedy� moj� matk�, gdy nie mia�a jeszcze pe�nych
osiemnastu lat. Po�lubi� i za zgod� dziadk�w zabra� do Kanady. Z
czasem i oni si� tam przenie�li, gdy ojciec zaczyna� karier�
cenionego architekta. W kilka lat p�niej urodzi�am si� ja. Nim
sko�czy�am cztery lata zamieszkali�my ju� w Stanach, na Long
Island, w pi�knej posiad�o�ci zaprojektowanej przez mego ojca. W
jego rodzinie zaw�d architekta przechodzi� z ojca na syna.
Nale�a�o kontynuowa� rodzinn� tradycj�. Nie mia�am brata. Posz�am
wi�c w �lady ojca, ku jego dumie i zadowoleniu. Przej�am w genach
co� z jego talentu, a tak�e z ciekawo�ci �wiata i wiecznego
niepokoju.
Mieszkali�my w Szkocji, gdy powierzono ojcu zaprojektowanie
nowoczesnej dzielnicy handlowej w jednym z australijskich miast.
Rodzice mieli tam sp�dzi� jeden rekonesansowy miesi�c. Tym razem,
ku ich zdumieniu, nie chcia�am z nimi lecie�. Prze�ywa�am swoj�
pierwsz�, w rezultacie nieudan�, mi�o�� do ameryka�skiego ch�opaka
poznanego na studiach w Anglii. Szalona mi�o�� i zwi�zane z ni�
ma��e�skie plany sko�czy�y si� fiaskiem. Jednak�e to w�a�nie ona
uratowa�a mi �ycie, w og�lnym wi�c rachunku nie by�o powodu do �ez
po stracie chimerycznego Bena. �ez przela�am wystarczaj�co du�o,
gdy tu� przed l�dowaniem w Sydney samolot stan�� w p�omieniach...
Moja pi�kna matka, okaz zdrowia i rado�ci �ycia, musia�a widocznie
co� przeczuwa�. By�a dziwnie niespokojna przed podr� i w naszych
rozmowach coraz cz�ciej powraca�a do tematu domostwa i ostatniej
z rodu ciotki Eleonory, kt�ra zmar�a przed trzema laty. Matka
powtarza�a, �e to puste gniazdo czeka na swoj� dziedziczk� i �e
nie wolno mi zapomnie�, co przyrzek�am babci. Usi�owa�am w�wczas
t�umaczy�, �e po ich powrocie z Australii i �lubie z Benem
przenios� si� z nim do Nowego Jorku. Niecierpliwie przerwa�a
snucie ma��e�skich plan�w, g�osz�c m�j rych�y powr�t do kraju
przodk�w. Mam przywr�ci� domostwu dawn� �wietno�� i w nim rodzi�
wspania�ych syn�w i pi�kne c�rki.
Nie powr�ci�a z podr�y. M�j �lub tak�e si� nie odby�. Natomiast
obj�am w posiadanie zrujnowane domostwo...
Otrz�sn�am si�, przyspieszy�am kroku. Nie nale�a�o w ten
urzekaj�co pogodny ranek zag��bia� si� w smutne wspomnienia
minionego czasu i mroczn� histori� starego domu. Ba�am si� jej. W
dzieci�stwie stanowi�a dla mnie budz�c� groz� bajk�. Podobnie jak
o Jasiu i Ma�gosi, w kt�rej z�a czarownica chcia�a w chlebowym
piecu upiec zab��kane w lesie dzieci. Gdy doros�am, legenda
powtarzana przy okazji kolejnych �lub�w i �wi�t Bo�ego Narodzenia
budzi�a ju� tylko smutek i niedowierzanie. W czasach, gdy
przebywali�my jaki� czas w Norwegii, gdy za oknami sypa� g�sty
�nieg, a z oddali dobiega� s�odki, pie�ciwy ton dzwoneczk�w u
sanek, powraca�a do mnie ta opowie�� dziwna, jak ze z�ego snu.
Znacznie p�niej Norwegia kojarzy�a si� ju� tylko z pewnym
tajemniczym wydarzeniem i bolesn� t�sknot� za matk�. Usi�owa�am je
teraz odtworzy� w pami�ci, wyt�umaczy� sobie w jaki� logiczny
spos�b, nie ��czy� z metafizyk�...
- Hej! - dobieg�o w tym momencie czyje� radosne pokrzykiwanie i
m�j bezimienny dotychczas towarzysz od �niadaniowego stolika w
"Kasprowym", o kt�rym s�dzi�am, �e ju� wyjecha�, zbiega� zakosami
ze stoku kwitn�cego ��k�.
- Jak si� uda�a wyprawa na Or�ak? - wykrzykiwa� zdyszanym g�osem,
dopadaj�c mojej �cie�ki - nie by�o mnie dwie doby w hotelu i nie
mia�em okazji zapyta�.
- Uda�a si�... - mimo woli westchn�am, wyrwana z innego czasu. -
Jak mi pan radzi�, wraca�am przez Iwaniack� Prze��cz - uzupe�ni�am
z u�miechem. W bezpretensjonalnym, sportowym ubraniu wyda� mi si�
bardziej sympatyczny ni� sztywny i troch� oficjalny przy
posi�kach. Czu�o si� w nim beztrosk� i zadowolenie z �ycia.
Lubi�am pogodnych m�czyzn.
- Kilkakrotnie widywa�em pani� przed wspania�� cha�up� z
powybijanymi szybami - zacz�� lekko zdyszanym g�osem. - Co pani tam
porabia? Nie �mia�em dotychczas zapyta�...
U�miech mia� rozbrajaj�cy. Patrzy� na mnie z zainteresowaniem w
br�zowych oczach.
- A mo�e rozmawiam z w�a�cicielk�? - �ciszy� konspiracyjnie g�os,
usi�uj�c podchwyci� moje spojrzenie.
- Ale� sk�d! - zaprzeczy�am kategorycznym ruchem g�owy. - Kto� ze
znajomych prosi�, abym oszacowa�a w przybli�eniu jej realn�
warto��, okre�li�a koszta ewentualnego remontu - odpowiedzia�am
ostro�nie. Wola�am nie zdradza� si� z moimi mo�liwo�ciami
finansowymi. W zupe�no�ci wystarczy�o, �e mieszka�am w
"Kasprowym". W�asne, rozleg�e domostwo mog�o sta� si� dla
niejednego pokus�, a ja czeka�am na bezinteresown� mi�o��.
- Jest pani in�ynierem?
- Co� ko�o tego... - b�kn�am, nie maj�c zamiaru wci�ga� go w
osobiste sprawy i zainteresowania.
Musia� wyczu� moj� rezerw�. Szybko zmieni� temat. Rozwodzi� si�
przez chwil� nad urokami g�rskiego krajobrazu, nad wspania��
widoczno�ci� i utrzymuj�c� si� od paru dni wyj�tkowo ciep��,
s�oneczn� pogod�. Wspomnia� co� tak�e o znajomym, kt�rego
odwiedzi� w Bukowinie. Ma wspania�ego psa rasy rotweiler, tak
�agodnego, jak jego w�a�ciciel. Zrobili z przyjacielem ca�odniow�
samochodow� wycieczk� na S�owacj�.
- A mo�e mia�aby pani ochot� wybra� si� jutro na Kondratow�? I to
zaraz po wczesnym �niadaniu? Nale�y wykorzysta� sprzyjaj�c�
aur�... - zach�ca� gor�co. Wygl�da�o na to, �e lubi piesze
w�dr�wki, co bardzo mi odpowiada�o.
- Ch�tnie... - u�miechn�am si� do Ryszarda Skowyrki. Wreszcie
przedstawi� si� wyra�nie, ��cznie z wykonywanym zawodem. Okaza�
si� by� lekarzem chor�b sk�rnych i wenerycznych na dwutygodniowym
urlopie. Nie by�am zachwycona specjalno�ci�. Kojarzy�a si� z
babraniem w rzeczach obrzydliwych.
Uroczyste i dostojne bicie dzwon�w powoli ucicha�o. W czystym
powietrzu ni�s� si� ju� tylko ich daleki pog�os.
- Podejrzewam, �e spieszy si� pani do ko�cio�a... - zabrzmia�o to
niezdecydowanie, jakby si� nad czym� zastanawia�. - To spory
kawa�ek niezbyt wygodnej drogi. W takim upale ci�ko pi�� si� pod
g�r�... - zawiesi� g�os, jakby czeka� na moj� reakcj�.
- Mo�e i ci�ko... - zgodzi�am si� z pogodnym u�miechem, nie
czuj�c najmniejszego zm�czenia - ale w�wczas anio� liczy ka�dy
krok, jak mawia�a i pociesza�a si� zazwyczaj moja prababcia,
w�druj�c podczas �niw pi�� kilometr�w do ko�cio�a. W tym czasie
nie by�o kogo�, kto m�g�by j� podwie��... - spojrza�am na niego
figlarnie.
- Ale� to �adne... - przeci�ga� ciep�o s�owa i dotkn�� nieznacznie
mego ramienia, jakby chcia� je pog�aska�.
- Ale ja, panie doktorze, nie id� do ko�cio�a! - roze�mia�am si�
przekornie, chocia� pocz�tkowo tam si� w�a�nie wybiera�am.
- To mo�e w jakim� innym okre�lonym celu? - dopytywa� si� i nie
czekaj�c odpowiedzi doda� szybko - bo je�li nie, to mo�e p�jdziemy
na kaw�? Zapraszam... - patrzy� na mnie dociekliwym wzrokiem
lekarza.
- W�a�nie mia�am taki zamiar - wyja�ni�am kr�tko.
- Cudownie si� sk�ada! - entuzjazm zabrzmia� w g�osie.
Troch� mnie to zdziwi�o. Niewiele do tej pory zamienili�my s��w w
jadalni przy stole. Cz�ciej rozmawia� na temat obs�ugi hotelowej
i posi�k�w z jak�� starsz� pani�. Jego entuzjazm sprawi� mi jednak
przyjemno��. Wiedzia�am, �e nic nie musi znaczy�. Ben tak�e by�
pe�en uniesie� i zachwyt�w, gdy si� poznali�my, a nawet i p�niej,
gdy zacz�li�my my�le� o �lubie. Tymczasem o�eni� si� z inn�. Jako
pow�d nag�ego zerwania poda� "zauroczenie od pierwszego
spojrzenia, jakiego w �yciu nie dozna�". Musia�o mi to wystarczy�.
Od tamtej pory min�o kilka lat. Zadra pozosta�a. Patrz�c teraz
beznami�tnym wzrokiem na lekarza chor�b wenerycznych, pomy�la�am
�e pewnie jest �onaty. Obr�czka tkwi w szufladce nocnego,
hotelowego stolika, a tu chcia�by uci�� sobie "higieniczny
romansik", bez zobowi�za� i koszt�w.
- D�ugo pozostanie pani jeszcze w Zakopanem? - dopytywa� si�
�arliwie.
Potkn�am si� o wystaj�cy na �cie�ce kamie�. Uj�� mnie delikatnie
pod �okie�, u�miechn�� si� przepraszaj�co, jakby to by�o z jego
winy.
- Nie wiem dok�adnie... - da�am wymijaj�c� odpowied�.
- Wracam wkr�tce do Warszawy - oznajmi� z �alem. - Gdybym
wiedzia�, jak d�ugo pani tu b�dzie, mo�e wpad�bym w�wczas na
kt�ry� weekend... - zerkn�� niepewnie w moj� stron�. Nie wygl�da�o
na to, �eby by� bardzo pewny siebie. Mo�e go pocz�tkowo �le
os�dzi�am?
- Prosz� zaryzykowa� albo napisa� karteczk�... - popatrzy�am mu
przeci�gle w oczy. Niech si� cieszy! - pomy�la�am, nastawiona dzi�
przyja�nie do ca�ego �wiata. Widok na rozs�onecznione g�ry by�
niewiarygodnie pi�kny.
- Gdzie? - podchwyci� skwapliwie.
- Na poste restante. Je�li tu jeszcze b�d�, to odpisz� albo
zatelefonuj�... - t�umaczy�am rzeczowym tonem. Nie chcia�am, aby
s�dzi�, �e pal� si� do tego spotkania i jestem gotowa na wszystko.
- Gdzie m�g�bym pisa�? - dopytywa� si� niecierpliwie.
- Na g��wn� poczt� w Krakowie - odpowiedzia�am bez namys�u.
- Mieszka pani w Krakowie? - rozczarowanie zabrzmia�o w g�osie.
- Nie! - zaprzeczy�am. - Jestem stale w podr�ach, szukam dopiero
swego miejsca na ziemi, a poczt� odbieram zazwyczaj w Krakowie,
Warszawie i w Gdyni... - wylicza�am, �eby go zniech�ci�, utrudni�
nawi�zanie ze mn� kontaktu. Je�li zrezygnuje, to tym lepiej. Je�li
go to nie zniech�ci, b�dzie wspaniale. Podoba� mi si�. T�skni�am
ju� troch� za m�skim towarzystwem, a on mia� w sobie co�
poci�gaj�cego...
Popatrzy� na mnie z zainteresowaniem. S�dzi� zapewne, �e sobie z
niego kpi�. Brn�� jednak dalej, co by�o dobrym znakiem.
- Ma pani jakie� s�u�bowe powi�zania z tymi miastami? - obserwowa�
mnie k�tem oka.
Od paru minut siedzieli�my w kawiarni "Giewont". Czekali�my na
zam�wion� kaw� i krem�wki wiede�skie. Za szybami przewala� si�
t�um barwnie odzianych cepr�w, jak okre�la�a przybysz�w pani
Aldona.
- Niezupe�nie - skwitowa�am z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Jest pani wielce tajemnicz� osob� - wpatrywa� si� we mnie
uwa�nie, w skupieniu, niczym w zaka�ony organ. Mimo woli musia�am
si� u�miechn��. Wprowadzi� mnie w dobry humor.
- Zupe�nie jak Leoncjusz! - wykrzykn�am z rozbawieniem, mru��c
oczy przed s�o�cem. Wdziera�o si� przez koronk� zas�on, k�ad�o si�
wzorzyst� paj�cz� smug� na stoliku, ja�nia�o w ciemnych, kr�tko
przyci�tych w�osach doktora.
- O kim pani m�wi? - zak�opotanie zabrzmia�o w g�osie. Prze�kn��
�lin�, zamruga� powiekami. Wygl�da� na sko�owanego.
- Zaraz to panu wyja�ni�... - usi�owa�am zapanowa� nad weso�o�ci�
- pozna�am pani�. Mieszka obok tego zrujnowanego domostwa. Nosi
niecodzienne imi�: Aldona - relacjonowa�am skr�towo. - Ilekro� z
ni� rozmawiam, chocia�by tylko o kocie przebiegaj�cym drog�, to
ko�czy si� na jakim� bli�ej mi nieznanym Leoncjuszu. Wci�� nie mam
odwagi zapyta�, kto zacz i co j� z nim ��czy. Zw�aszcza, �e za
ka�dym razem opowiada o tym cz�owieku przedziwne rzeczy. Zazwyczaj
ko�czy komentarzem, �e to kompletny idiota, kretyn i dziwad�o... -
roze�mia�am si� widz�c stropion� min� mego vis a vis. -
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest, �e wci�� musz� o tym
Leoncjuszu my�le�, gdy� ju� samo imi� informuje o jego wyczynach i
zwyczajach, kt�re po prostu musz� by� kompletnie zwariowane.
- Niedobrze! - wykrzykn�� Ryszard z rozbawion� min� - mam ju� wi�c
rywala! Tym bardziej gro�nego, �e zdaje si� nieuchwytny i
tajemniczy. Niech mi pani co� wi�cej o nim powie... - doprasza�
si� z zaciekawieniem i z rozbawionym b�yskiem w oku.
- Przecie� nic o nim nie wiem... - wzruszy�am ramionami. -
Wszystko jest w domys�ach i mg�ach... - popatrzy�am mu w oczy i
przez roztargnienie wrzuci�am kostk� cukru do fili�anki z kaw�.
Zazwyczaj pij� gorzk�.
- Chocia�by tylko historie relacjonowane przez znajom�... - prosi�
przymilnie, pochylaj�c si� przez stolik w moj� stron�. By�o w tym
ruchu co� ciep�ego, pe�nego zainteresowania i ciekawo�ci.
- Podobno za�o�y� si� kiedy� ze swoim przyjacielem grafikiem... -
rozpocz�am jedn� z zas�yszanych opowie�ci - �e w pe�ni
turystycznego sezonu i w godzinach najwi�kszego ruchu przejdzie
przez Krup�wki w charakterze zebry...
Ryszard bez s�owa pokr�ci� g�ow� i tylko drga�y mu k�ciki ust.
Wpatrywa� si� przy tym we mnie z napi�ciem, jakby chodzi�o o moje,
a nie Leoncjusza wyczyny.
- Rozebra� si� do naga. Przyjaciel pomalowa� go calu�kiego
plakat�wk� w bia�e i czarne pasy, a on w samo po�udnie przebieg�
dwa razy na czworakach przez Krup�wki, do samej "Watry", i z
powrotem. Podobno wygra� ogromn� sum� pieni�dzy... - uzupe�ni�am z
powag�. - Pani Aldona zapewnia�a, �e chocia� mu si� nie przelewa,
ca�� kwot�, zamiast na ksi��eczk� oszcz�dno�ciow�, przekaza� na
schronisko dla zwierz�t...
Podnios�am oczy na doktora. By�o mu cholernie do twarzy w
srebrzystej wiatr�wce narzuconej niedbale na ramiona.
- Wzbudzi� podobno tak� sensacj� i pop�och w�r�d przechodni�w, �e
kto� zatelefonowa� po karetk� pogotowia. Szuka�a go po ca�ym
Zakopanem, gnaj�c na sygnale, a on ukazywa� si� w coraz to innym
miejscu, budz�c panik�... - upi�am �yk kawy.
- Facet z fantazj�! - orzek� Ryszard, czym podwoi� moj� sympati�.
Ceni�am m�czyzn z poczuciem humoru. Ba�am si� ponurak�w.
Zazwyczaj w dzieci�stwie obrywali muchom skrzyde�ka.
- Nie da si� ukry�! - przytakn�am i oboje roze�miali�my si�, a co
najwa�niejsze, nie pad�o z jego ust s�owo "wariat". By� lekarzem i
m�g� spojrze� na ten wybryk Leoncjusza z innego punktu widzenia.
- Pani Izabello... - zacz�� po chwili z powag�, gdy� poda�am mu
drugie imi�, jako �e pasowa�o do sytuacji - ogromnie si� ciesz�, a
jednocze�nie �a�uj�, �e si� tak p�no poznali�my. Kilkakrotnie
chcia�em podczas posi�k�w nawi�za� z pani� rozmow�, ale
onie�miela�a mnie pani swoj� wynios�o�ci�... - u�miechn�� si� z
za�enowaniem, jakby wyznawa� co� wstydliwego.
- Ja, wynios�a? - zdumia�am si�. - Raczej nie�mia�a...
- Tak mi si� wydawa�o - patrzy� na mnie z min� winowajcy - i
bardzo si� ciesz�, �e zgodzi�a si� pani p�j�� ze mn� na
Kondratow�, a z pewno�ci� jeszcze dzisiaj zjemy razem obiad... -
doda� ciszej.
Korci�o mnie, aby powiedzie� mu, �e nie mam innego wyboru. W por�
powstrzyma�am si�. Nie musia� wiedzie�, �e jest tu pierwszym
m�czyzn�, kt�ry okaza� mi swoje zainteresowanie. Pociesza�am si�
jedynie tym, �e wi�cej czasu sp�dzam w swojej ruinie ni�
gdziekolwiek indziej i nie by�o wielu okazji do poznania kogo�,
kim mog�abym si� zainteresowa�. Nie stroni�am od m�czyzn.
Uwielbia�am m�sk� adoracj� i tak naprawd� by�am troch�
rozpaskudzona powodzeniem, jak powiedzia�by m�j tata.
- Ogromnie ciesz� si� na t� wycieczk�... - szepn�am patrz�c mu
ciep�o i przeci�gle w oczy. Przy drugiej krem�wce rozpocz�li�my
nijak� rozmow�, jak ludzie onie�mieleni swoj� obecno�ci�. Przez
moment waha�am si�, czy nie powiedzie� Ryszardowi prawdy o
domostwie. Co� jednak mnie wstrzymywa�o. Zawsze by� jeszcze na to
czas...
*
D�ug� chwil� sta�am bezradnie w jasnej smudze s�o�ca, osaczona
przedmiotami. Zbiera�o mi si� na p�acz, ogarnia�o zniech�cenie.
Stare meble, skrzynie z wszelkim dobrem, plecione kosze z
papierzyskami st�oczone wok� modrzewiowych �cian zagra�a�y mojej
wolno�ci. Dopomina�y si� zainteresowania swoj� zawarto�ci�. Nie
by�am przyzwyczajona do porz�dkowania, do pracy fizycznej,
sprz�tania. Z niech�ci� zastanawia�am si� nad warto�ci�
otaczaj�cych mnie przedmiot�w. Nale�a�o co� z tym wszystkim
zrobi�. Spali�, wyrzuci� albo zbada� zawarto�� ka�dego pot�nego
kufra z mosi�nymi ozdobami, ka�dej szafy, ka�dej szuflady w
komodach. Kusi�a mnie pierwsza ewentualno�� - najprostsza. Sumienie
jednak i budz�ca si� ciekawo�� rodzinnych tajemnic zawartych w
niezliczonej ilo�ci korespondencji, dokument�w i fotografii, nie
pozwala�a na takie barbarzy�stwo.
Z ci�kim westchnieniem rozpocz�am porz�dki od stoj�cego w k�cie
zegara. Spod grubej warstwy kurzu wy�oni�a si� obudowa
zachwycaj�ca bogat� rze�b�. Po nakr�ceniu zgrzytliwym kluczem,
podci�gni�ciu ci�ark�w i puszczeniu w ruch wahad�a w ciszy
poranka, rozleg� si� dostojny, g��boki ton. Wybija� kwadranse i
godziny. Zwierza� jakie� prawdy, skar�y� si�, o czym� surowo
upomina� odmierzaj�c z�otymi wskaz�wkami uciekaj�cy czas. Kry�o
si� w tym co� z�owr�bnego, nieodwracalnego.
Poczu�am ciarki na plecach. Natychmiast po�a�owa�am, �e tak
beztrosko uruchomi�am jego mechanizm, przekroczy�am godzin� zgonu
ciotki Eleonory, moment, w kt�rym si� zatrzyma�. Teraz mia�
pogania� mnie, informowa� nieub�aganie o uciekaj�cych bezpowrotnie
godzinach. Ws�ucha�am si� w jego g�o�ne, pospieszne tykanie. Zegar
stara� si� co� przekaza�, o czym� uprzedzi�. By� sojusznikiem, a
jednocze�nie wrogiem.
Ca�y ranek zaj�o mi penetrowanie domostwa. Zagl�da�am we
wszystkie zakamarki, od parteru po strych. Zastanawia�am si� nad
ka�dym przedmiotem pod k�tem jego przydatno�ci przy urz�dzaniu
wn�trza. Przemy�liwa�am, od kt�rego pomieszczenia rozpocz��
systematyczne porz�dkowanie. Zdecydowa�am, �e od znajduj�cej si�
na pi�trze sypialni z niskim �o�em z poczernia�ego drewna.
Przypomina�o rodzinn�, dwuosobow� trumn�. Wzruszy�am z niesmakiem
ramionami. Wszystko tutaj zacz�o mi kojarzy� si� z przemijaniem.
Jedynie dwa okna naprzeciw monstrualnego �o�a podtrzymywa�y na
duchu, przyci�ga�y nieustannie wzrok. Stanowi�y jakby ciemne ramy
obrazu z g�rskim widokiem w tle. Zachwyca� zmienno�ci� barw i
rze�b� g�r, w ka�dym o�wietleniu inn�, w zale�no�ci od pory dnia.
St�oczone ciasno meble, zakurzone i byle jak zarzucone sp�owia�ymi
kilimami, nie wygl�da�y zach�caj�co. W smudze s�o�ca wirowa�y
g�sto drobinki kurzu. Intensywny zapach nagrzanego drewna wierci�
w nosie. Na toaletce mi�dzy rupieciami dostrzeg�am malutki
dzieci�cy buciczek z bia�ej sk�rki. Przywo�a� na my�l obraz
dziwnej dziewczynki. Przestraszy�am si�. To dziecko mog�o si� tu
w�a�nie gdzie� zagubi�: Schowane w jakim� ukrytym zakamarku mog�o
zatrzasn�� za sob� ci�kie drzwi i pozosta� tu na zawsze, przez
nikogo nie odnalezione. Poczu�am irracjonalny l�k, �e odnajd� w
jakim� kufrze lub wci�ni�te w k�t rozk�adaj�ce si� zw�oki.
Wszystko to nie najlepiej wp�ywa�o na moje samopoczucie. Coraz
wyra�niej u�wiadamia�am sobie, �e gdyby nie zaw�d mi�osny i
niespodziewana �mier� rodzic�w, a tak�e ci���cy na mnie moralny
przymus spe�nienia woli mamy, nigdy bym nie zdecydowa�a si�
opu�ci� Szkocji z grobami najbli�szych, po to, by przyjecha� do
kraju znanego jedynie z wyblak�ych fotografii i rodzinnych
opowie�ci. Czu�am si� w nim wci�� niepewnie i obco...
Dom, w jaki� nie skonkretyzowany spos�b, napawa� mnie tak�e
l�kiem. Budzi� obawy, przypomina� s�owa babuni. Staruszka
wierzy�a, �e �adna istota ludzka nie uniknie wp�ywu domu, w kt�rym
zamieszka. Cz�owiek ewoluuje, zmienia si� pod jego wp�ywem.
Zmieniaj� si� tak�e jego obyczaje, przyzwyczajenia, a nawet wiara
i spos�b my�lenia. Usi�owa�a utwierdzi� mnie w przekonaniu, �e s�
domy, kt�re kochaj� swego w�a�ciciela, je�li ten wyczuwa w ich
wn�trzu co� bliskiego sercu. Ci, kt�rzy nie odczuwaj� nic, z
czasem zaczynaj� czu� si� w nim coraz gorzej, co mo�e sko�czy� si�
nawet tragicznie. Podawa�a przy tym r�ne, przera�aj�ce wydarzenia
na potwierdzenie swoich s��w.
- Jest to, kochana Egi, pewnego rodzaju magia... - szepta�a w
zamy�leniu moja bardzo wiekowa babunia, spowita w czern i po��k�e
koronki - je�li jednak neguje si� �wiat magii to znaczy, �e
poruszamy si� w �wiecie ca�kowicie sztucznym i niczego nie
odczuwamy. A magia to po prostu wiedza o dominacji si� natury -
t�umaczy�a - powinno si� z niej korzysta� na ile to mo�liwe i na
ile si� potrafi. Ona otacza nas tak�e i w s�owach. Chocia�by
takich jak: "b�d� zdr�w" albo "szcz�liwego roku". S� one magiczn�
formu�k�, znan� we wszystkich j�zykach �wiata. Wiele takich
magicznych zakl�� znajduje si� w naszym s�ownictwie, cho� na og�
o tym nie wiemy... Pos�ugiwanie si� magi�, to w rzeczywisto�ci
wielka sztuka. Musisz jako przysz�y architekt wiedzie�... -
ci�gn�a dalej, pobrz�kuj�c pier�cionkami zsuwaj�cymi si� z
wychud�ych, po��k�ych palc�w - �e ka�dy dom stanowi bry��. Jego
tr�jwymiarowo�� stwarza wibracyjn� energi� i si��, a one staj� si�
duchem domu. Domy maj� swoj� pami��. Nagromadzona i skondensowana
w nich energia mo�e by� tak dalece programowana przez pojemno�� i
kszta�t geometryczny, �e udaje si� jej upodobni� do istot
posiadaj�cych inteligencj�...
Oparta o framug� okna, zapatrzona w przesuwaj�ce si� po niebie
bia�ymi smugami ob�oczki, wy�uskiwa�am teraz z pami�ci zas�yszane
s�owa. Odtwarza�am nastr�j babcinego pokoju pachn�cego cytryn� i
mi�t�, pe�nego �wiat�a i czego� jeszcze, co dzia�a�o koj�co, gdy
si� do niego wchodzi�o. Godnie wyprostowana, drobniutka, otulona
zwiewnymi szalami ze starych koronek, babcia t�umaczy�a cichym,
zmatowia�ym g�osem, �e nowy lokator domu mo�e czu� si� w nim �le.
Odczuwa� l�k i przemo�n� ch�� ucieczki. Te s�owa zapad�y mi
g��boko w pami��, chocia� jako m�oda dziewczyna zaj�ta zupe�nie
innymi sprawami, puszcza�am je na og� mimo uszu. Ale tu, w tym
domostwie, nagle o�y�y. Sta�y si� nieomal namacalne. Nabra�y
sensu, ostrzega�y, dawa�y wiele do my�lenia. Przerazi�am si�, �e
mo�e nale�� do tej grupy ludzi, kt�rych dom nie zaakceptowa�. Gdy
po raz pierwszy znalaz�am si� na progu opuszczonego domostwa, a
przez wybite szyby hula� wiosenny wiatr, poczu�am wyra�n� ch��
ucieczki.
Co mam z tym wszystkim robi�, zastanawia�am si�, zagl�daj�c bez
sensu pod meble i w zagracone k�ty. C� mog�am tam znale�� poza
nagromadzonym kurzem i �mieciami?
Zaskrzypia�y schody. Kto� ostro�nie wchodzi� na g�r�. Nie by�y to
z pewno�ci� kroki dziecka. Z niepokojem wpatrywa�am si� w szeroko
otwarte drzwi.
Moja s�siadka z pogodnym u�miechem wkroczy�a do sypialni.
Wyci�gn�a do mnie ramiona z nar�czem paproci wilgotnych jeszcze
od rosy.
- S� to osobniki m�skie... - szepn�a z tajemnicz� min�,
podchodz�c bli�ej i patrz�c mi uwa�nie w oczy.
- Po czym pani poznaje, �e to ch�opcy? - usi�owa�am �artowa�,
gani�c siebie w my�li, �e zn�w zostawi�am na dole otwarte drzwi.
- Li�cie pod spodem maj� br�zowe blaszki... - obja�ni�a z powag�.
S�owo "br�zowe" skojarzy�o si� natychmiast z oczami Ryszarda, bo
tak go ju� w my�lach nazywa�am. Stanowczo za cz�sto przychodzi� mi
na my�l. Tak�e codziennie jadali�my razem kolacj� w hotelu.
- Nale�y w�o�y� je do flakonu i dok�adnie oznaczy� poziom wody...
- t�umaczy�a z przej�ciem - zostawi je pani tak na ca�� noc. Je�li
nast�pnego dnia jej poziom obni�y si�, b�dzie to �wiadczy�o, �e
dom nie jest napromieniowany i mo�na w nim spokojnie zamieszka�...
- odetchn�a g��boko. - Przepraszam, �e tak bez zaproszenia
wesz�am, ale zauwa�y�am, jak si� tu pani kr�ci od �witu, wi�c
pomy�la�am, �e mo�e b�d� mog�a w czym� pom�c. �wi�tej pami�ci pani
Eleonora lubi�a moje towarzystwo...
- To pani zna�a moj� ciotk�!? - wykrzykn�am wzruszona. - Ja jej
nigdy nie widzia�am!
- Pomaga�y�my sobie po s�siedzku - oznajmi�a skromnie. - To by�a
mi�a staruszka. I �mier� mia�a tak�e lekk�... - zaczepi�a
wzrokiem o ��ko i zaraz odwr�ci�a oczy w moj� stron�.
- Zmar�a w tym domu? - spojrza�am z niepokojem na szerokie �o�e,
nakryte sp�owia�� kap� w r�e.
- To znaczy... - zawaha�a si�, rozgl�daj�c si� po wn�trzu, jakby
czego� szuka�a - pogotowie j� zabra�o par� godzin przed zgonem...
Nie by�am ca�kowicie pewna, czy us�ysza�am ca�� prawd�. Wola�am
si� jednak nie dopytywa�. Dobrze jest czasem mniej wiedzie�.
- Dzi�kuj� za przepi�kn� papro� - powiedzia�am szybko. - Poszukam
du�ego wazonu.
Schodzi�y�my po skrzypi�cych, kr�tych schodach.
- Leoncjusz... - zacz�a pani Aldona cicho, jak w domu umar�ego -
to by co� wi�cej pani powiedzia� o r�nych takich, jak chocia�by o
paproci, promieniowaniu i innych dziwno�ciach... Czy pani mi
uwierzy, �e on za ci�kie pieni�dze kupi� birma�ski rubin, bo te
s� podobno najlepsze, �eby wsadzi� sobie w p�pek?
- W p�pek? - powt�rzy�am w os�upieniu, my�l�c jednocze�nie o tym,
�e otaczaj� mnie ludzie dziwni, �eby nie powiedzie