2321

Szczegóły
Tytuł 2321
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2321 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2321 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2321 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JameS Jones WESO�Y MIESI�C MAJ Prze�o�y� Jan Zieli�ski Tytu� orygina�u The Merry Month May Copyright (c) 1970, 1971 by Dell Publishing Co., Inc. Redaktor Marta Bleja Ilustracja na ok�adce Zbigniew Reszka Opracowanie graficzne ok�adki Pawe� Staszczak Sk�ad i �amanie FOTOTYPE, Warszawa, tel./fax 259268 For the Polish translation Copyright (c) 1993 by Jan Zieli�ski For the Polish edition Copyright (c) 1993 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-85373-26-8 DRUK I OPRAWA Zak�ady Graficzne w Gda�sku fax (058) 32-58-43 P. C. Braun-Munkowi, bez najmniejszego powodu. Cze��, Eugen! Oraz Addie von Herder,- baronowej, od kt�rej nauczy�em si� wszystkiego, co wiem o Europejczykach. Oy, vay, Addie! Rozdzia� pierwszy C�, wszystko sko�czone. Odeon pad�! A dzi�, to znaczy szesnastego czerwca, w niedziel�, policja na rozkaz w�adz wkroczy�a na Sorbon�, wykorzystuj�c pog�osk�, �e jakoby d�gni�to tam kogo� no�em: wykr�t- ny pretekst, maj�cy na celu przej�cie uniwersytetu z r�k student�w. Po po�udniu dosz�o do zamieszek, ale policja bez wi�kszego trudu da�a sobie z nimi rad�. I tyle. A ja siedz� przy oknie i patrz� na rzek�, sk�pan� w charak- terystycznym dla Pary�a szaroniebieskim wieczornym �wietle, i zastanawiam si�, co teraz? Oci�a�e i niskie o�owiane niebo ci��y pos�pnie nad miastem; dzi� wie- czorem po raz pierwszy z kra�ca Boulevard St.-Germain i Pont Sully gaz �zawi�cy dosi�gn�� nas tutaj, na otaczanej szczeg�ln� czci� Ile St.-Louis. Wygl�daj�c zza biurka obracam pi�ro w palcach i zastanawiam si�, czy w og�le warto pr�bowa� to opisa�. Premier Pompidou powiedzia�, jak pami�tam, �e "Francja nigdy ju� nie b�dzie taka jak przedtem". C�, bez w�tpienia mia� racj�, je�li chodzi o Harry'ego Gallaghera i jego rodzin�. Poet� jestem, jak si� okaza�o, marnym, marny te� ze mnie powie�ciopisarz; r�wnie� w roli m�a kiepsko si� spisa�em;- to opinia nie tylko moja, i bynajmniej nie bezpodstawna. Dlaczego zatem mia�bym pr�bowa�? Chyba zreszt� straci�em ochot�. A jednak czuj�, �e 7 jestem im to winien. Gallagherom. B�g jeden wie, co z nimi teraz b�dzie. A przypuszczalnie tylko ja jeden jedyny wiem, co si� z nimi dzia�o wtedy, gdy nasta� weso�y maj. Zw�aszcza jestem to winien Louisie. Biednej, drogiej, kochanej, surowej, zagubionej Louisie. Harry'ego i Louis� Gallagher�w pozna�em w pi��- dziesi�tym �smym, dziesi�� lat temu. W�a�nie powzi��em decyzj� o pozostaniu w Pary�u i zamierza�em za�o�y� m�j w�asny przegl�d "The Two Islands Review". Marny poeta, marny powie�ciopisarz, �wie�y rozwodnik, ale wci�� jeszcze pe�en szczerej i nami�tnej pasji do literatury, uwa�a�em, �e jest w Pary�u miejsce na nowocze�niejsze pismo angloj�zyczne. �wczesny "The Paris Review", pomimo doskona�ych wywiad�w z cyklu "Sztuka powie�ci" i r�wnie znakomi- tych zamierze� George'a, oddala� si� od wysokiego poziomu, jaki zgodnie z g�oszonymi za�o�eniami mia� upowszechnia�. Czu�em, �e powinienem wype�ni� po- wsta�� luk�. Ponadto nie u�miecha� mi si� powr�t do Nowego Jorku, gdzie, cho� rozstali�my si� we wzgl�dnej przyja�ni, by�bym niew�tpliwie zmuszony przez okolicz- no�ci widywa� zbyt cz�sto - na literackich przyj�ciach - moj� bogat� by�� �on�. Zagl�da�em do Harry'ego Gallaghera i kilku innych znajomych, �eby wybada�, czy zechc� mnie wesprze� w moim przedsi�wzi�ciu. Zna�em Harry'ego i wiedzia�em, �e ma pieni�dze, kapita� znacznie poka�niejszy od mojego. Wiedzia�em te�, �e Harry - cho� z zawodu tylko scenarzysta - zawsze got�w by� broni� interes�w Wielkiej Sztuki. Pomy�la�em sobie, �e mo�e zechce zainwestowa� w nowe pismo o takim poziomie intelektualnym i artystycznym, jaki zamierza�em mu nada�. I nie myli�em si�. \ Oczywi�cie prawdziwym "anio�em" by� ksi��� Shirak- 8 han. Ale gdyby nie Harry i paru innych moich bogatych przyjaci�, kt�rzy pierwsi zadeklarowali wk�ady, m�j "Review" nie m�g�by zapewne w og�le zaistnie�. A bez nich z kolei mo�e nigdy nie trafi�bym na ksi�cia. Wynajmowa�em ju� wtedy mieszkanie na cudownej starej Wyspie �wi�tego Ludwika. Okaza�o si�, �e Harry jest praktycznie moim s�siadem, rezyduj�c na najdal- szym, bardzo szykownym zachodnim kra�cu Quai de Bourbon, podczas gdy ja, niczym wie�niak, mieszkam tylko - cho� fakt, �e po s�onecznej stronie - na rogu Quai d'Orleans i rue le Regrattier. Dlaczego ja, Jonathan James Hartley III, sta�em si� przyjacielem numer jeden rodziny Gallagher�w, po prostu nie wiem. Nie obracali�my si� nawet w tych samych kr�gach. Moje kontakty towarzyskie ogranicza�y si� g��wnie do �wiata literackiego. Gallagherowie nale�eli do znacznie bogatszej i pe�nej przepychu socjety �wiata filmu. To, �e ja - samotny, raczej niezamo�ny cz�owiek pi�ra - mia�em zosta� najlepszym przyjacielem rodziny Gallagher�w, zawsze wydawa�o mi si� do�� dziwne; tak jakby w tym dobitniej ni� w innych sprawach przejawia�a si� ograniczono�� pisanych im przez los mo�liwo�ci wyboru. Harry jest cz�owiekiem bardzo uczuciowym. Wysoki, �ysy i szczup�y, twarz ma ostr�, poci�g��, w�sk�, a w przenikliwych szparkach blisko osadzonych oczu maluje si� wyraz jakby wymuszonego rozczarowania, zaprawionego gorycz� czy niech�ci�, kt�rego �r�de� nale�a�oby szuka� raczej w uwarunkowaniach �wiata zewn�trznego ni� w naturze i osobowo�ci mego przyja- ciela. Nie wydaje mi si�, �eby kiedykolwiek mia� praw- dziwe poczucie humoru, w odr�nieniu, na przyk�ad, ode mnie. W ka�dym razie tym si� w�a�nie sta�em: najlepszym przyjacielem rodziny. Ich syn, Hill, mia� wtedy zaledwie 9 dziewi�� lat. Zosta�em jego osobistym doradc� i powier- nikiem, cho� Hill w�a�ciwie nie potrzebowa� doradc�w. A kiedy w roku 1960 urodzi�a si� im c�rka, McKenna, zosta�em jej ojcem chrzestnym i a� do osi�gni�cia s�dzi- wego wieku lat o�miu McKenna wzrasta�a u mego boku, po�ow� swej ma�ej os�bki sk�adaj�c na moje barki, �e si� tak wyra��. Hill mia� jedena�cie lat, kiedy si� urodzi�a. Pami�tam, �e my�la�em o nich w�wczas, o ca�ej czw�rce, jako o wzorowej "szcz�liwej ameryka�skiej rodzinie"; takiej, o kt�rej s�yszy si� i kt�r� widuje si� cz�sto na zdj�ciach reklamowych w "New Yorker" i w innych magazynach komercyjnych, ale jak� rzadko udaje si� spotka� w �yciu. Ale te� nic wtedy nie wskazywa�o na to, �e pod owym sielankowym na pierwszy rzut oka obrazem czai� si� mog� jakie�, skrz�tnie przez nich ukrywane, rysy i p�kni�cia. A ja si� zwykle umiem pozna� na ludziach, mam zwykle dobrego nosa do ludzi. Naprawd� uwa�a�em ich za wzorow� ameryka�sk� rodzin�. Hill ma teraz dziewi�tna�cie lat - jest 15 czerwca 1968 roku - i nie wiem, gdzie si� podziewa; po raz ostatni widzia�em go dziesi�� dni temu, kiedy to w przy- st�pie desperacji i czarnej rozpaczy opuszcza� Pary� - jak m�wi� - na dobre. Biedny Hill. Kiedy zna si� m�odego cz�owieka od czasu, gdy sko�czy� dziewi�� lat, niemal wszystkie blaski i cienie dorastania, wszystkie ostre kontrasty, podobnie jak i znaczenie tej wczesnej doros�o�ci, umykaj� na og� uwadze, rozmyte i st�umione przez codzienne obcowanie. My�l�, �e narodziny m�odszej siostry by�y dla jedenas- toletniego Hilla wielkim prze�yciem. Wszyscy eksperci powiadaj�, �e dzieci, zw�aszcza jedynaczki lub jedynacy, s� z regu�y g��boko nieszcz�liwe, gdy zjawia si� inne 10 dziecko, pozbawiaj�c je tym samym miejsca w centrum rodzinnego �wiata. Je�li tak by�o z Hillem, nigdy mi tego nie wyzna�. Przez tych kilka dni, kt�re Louisa sp�dzi�a w szpitalu w zwi�zku z narodzinami McKenny, mieszka� u mnie. W sprawach intymnych Louisa jest raczej staro- �wiecka. Ale Hill dzielnie sobie poradzi� z sytuacj�, cho� same nowiny przyj�� do�� markotnie. Wtedy, jedenasto- letni, w�a�ciwie nie porusza� tego tematu. Raz tylko, siedz�c przy oknie na oparciu wielkiego fotela, przesta� obserwowa� rzek� i p�yn�ce po niej barki, napotka� m�j wzrok i patrz�c mi prosto w oczy stwierdzi� zagadkowo: - Wiem, sk�d si� bior� dzieci. I jak si� tam dostaj�. Nie my�l, �e nie wiem. Wierz�, �e wiedzia�. Speszony i za�enowany, nie podj��em w�wczas r�kawicy, rzuconej przez jedenasto- latka. Zabiera�em go na ryby. Wtedy, gdy mia� jedena�cie lat, chadzali�my pod most, od strony wyspy. Siadali�my pod wielkimi drzewami na wielkich i nier�wnych kocich �bach dolnej promenady, kt�ra biegnie pod Pont Louis- -Philippe i Pont Marie niemal naoko�o ca�ej wyspy; malowniczy starzy paryscy gaillards (spryciarze) sp�dzaj� tam lata emerytury z d�ugimi, bambusowymi tyczkami i nylonowymi �y�kami, pr�buj�c z�apa� jak�� zjadliw� rybk� nawet w najgorsz� deszczow� i zimow� pogod�. P�niej, kiedy ch�opak podr�s�, zabiera�em go nad Marne, gdzie �owili�my okonie i pstr�gi, wios�uj�c pomi�dzy brzegami rzeki i trawiastymi wysepkami upstrzonymi k�pami drzew, w scenerii przywodz�cej na my�l dziewi�tnastowieczne pejza�e impresjonistyczne Moneta czy Sisleya - nietkni�ty pejza� dziewi�tnasto- wieczny, we Francji, w sielskich, wiejskich okolicach Francji, by� mo�e uchowa si� w tej postaci na zawsze. Pami�tam, by� w�a�nie ciep�y, s�oneczny, nakrapiany ob�okami dzie� wiosenny, w takiej w�a�nie dziewi�tnasto- 11 wiecznej monetowskiej scenerii nad Marn�, kiedy Hill po raz drugi wr�ci� do tematu siostry, jej narodzin i jej �ycia. Mia� wtedy pi�tna�cie lat, a McKenna cztery. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e bardzo j� kocha. Wszyscy bardzo j� kochali�my, t� pogodn�, ci�gle roze�mian� istotk�, obda- rzon� rozta�czonymi oczyma, bystr� i wiecznie ciekaw� wszystkiego, co si� wok� dzieje, niczym ruchliwy kociak. Chcia�a wybra� si� z nami i p�aka�a, kiedy Hill jej na to nie pozwoli�, t�umacz�c, �e jest za ma�a, �e tylko by nam by�a ci�arem i zawalidrog�. Nie b�d� "zawali-drog�", m�wi�a, zabawnie rozbijaj�c na dwoje s�owo, kt�rego z pewno�ci� nie rozumia�a. Na rzece Hill skierowa� ��dk� ku poro�ni�tej traw� przewieszce, ocala�ej w�r�d p�l dzi�ki systemowi korzeni trzech gigantycznych d�b�w. � Co my�lisz o tym dzieciaku? - O McKennie? � �liczna, prawda? I w dodatku bystra. Nie patrz�c na mnie przeszed� do sedna. - Ale oni j� psuj�. Powinna wiedzie�, �e jak wejdzie w �ycie, okrutny i egoistyczny �wiat nie b�dzie si� z ni� cacka�. Musi znale�� sw�j spos�b na przetrwanie w nim. Nie zawsze b�dzie tak, jak ona chce. By�o mi cholernie przykro, ale musia�em jej odm�wi�. Niech si� uczy. Mia�em wra�enie, �e si� usprawiedliwia na wypadek, gdybym w skryto�ci ducha uzna� jego post�powanie za okrutne. - Niech si� uczy - powt�rzy�. - No tak. Hill zwin�� haczyk i badawczo ogl�da� przyn�t�, cho� nic jej nie brakowa�o, po czym zn�w zarzuci�. � Nie podoba mi si� spos�b, w jaki oni j� traktuj�. Zepsuj� j� do szcz�tu. � C�, wydaje mi si�, �e bardzo trudno nie psu� McKenny - powiedzia�em. � Oczywi�cie. Ale u nich to wynika z czego� innego. 12 Spe�niaj� wszystkie jej zachcianki, bez wyj�tku, a czasem nawet uprzedzaj� jej �yczenia. Nie powinni jej byli mie�. - O czym ty m�wisz! Naprawd� mnie zez�o�ci�. I zaszokowa�. Kocha�em wtedy moj� chrzestn� c�rk� bardziej ni� kogokolwiek przedtem, t� �arliw� mi�o�ci� m�czyzny, kt�remu nie dane by�o zosta� ojcem i kt�ry nad tym boleje. Teraz przypuszczam, �e �r�d�o mego gniewu - w o wiele wi�kszym stopniu, ni� by�bym to w�wczas sk�onny przyzna� - tkwi�o w poczuciu winy: wiedzia�em bowiem, �e Hill ma na sw�j spos�b racj�. � Nie powinni byli mie� tego dziecka, nie w ich wieku - ci�gn�� nie zwa�aj�c na moj� reakcj�. - Brak im elastyczno�ci, duchowej i psychologicznej gi�tko�ci. S� du�o za starzy na takie ma�e dziecko! � Chwileczk�, zaczekaj! - pr�bowa�em mu przerwa�. � To nie wszystko. Przecie� gdyby nie ona, zerwaliby ze sob�! Tylko dzi�ki niej s� razem. A przynajmniej wygl�da, �e s�. Nie wiedzia�e� o tym? � Nie. Oczywi�cie, �e nie - powiedzia�em g�ucho. Obawia�em si�, czy aby nie zwr�ci� uwagi na barw� mojego g�osu. Ale przy jego m�odzie�czej beztrosce? Gdzie tam! Mog�em sobie oszcz�dzi� niepokoju. � Naprawd� - m�wi�. - Gdyby nie McKenna, dzi� byliby ju� po rozwodzie. My�la�em, �e wszyscy o tym wiedz�. I dlatego teraz traktuj� j� jak jaki� specjalny dar od Boga, jak b�ogos�awie�stwo, kt�re sp�yn�o na nich z nieba. I udaj�, �e s� ze sob� szcz�liwi. I przy okazji robi� dzieciakowi wielk� krzywd�. � C�, s�dz�, �e oni naprawd� s� szcz�liwi. Nawet to wiem. I ciesz� si� ze wzgl�du na ciebie, ze wzgl�du na nich, tak�e ze wzgl�du na mnie samego. To dobrze, �e McKenna si� pojawi�a i zbli�y�a ich ponownie do siebie. Wszyscy�my na tym dobrze wyszli. 13 - No, nie wiem - odpar�. - My�l�, �e lepiej by�my wyszli na ich rozwodzie. Na pewno by�oby to uczciwsze rozwi�zanie. Uwa�am, �e ona go powinna zostawi�. Gdyby mia�a charakter. Ja ich zreszt� kocham, wiesz? Naprawd� kocham tych biednych skurczybyk�w. Ale to straszni hipokryci, wiesz. Tylko by sobie przez ca�y czas gruchali ciu-ciu-ciu. Ale mnie nie nabior�. Ciekawe, jak si� do siebie odzywaj�, kiedy s� sami. I oni �mi� uczy� biedn� McKenn� bzdur o mi�o�ci monogamicznej. Ucz� j�, �eby nie stawia�a za szeroko n�g. I �eby nie lata�a bez majtek. Ucz� j�, �eby na kanapie nie siedzia�a roz- kraczona i �eby nie pokazywa�a motylka. - Na Boga! Chyba nie chcia�by�, �eby przestali j� tego wszystkiego uczy�? "Motylek" to dos�owne t�umaczenie w�oskiego wy- razu farfalla, kt�ry to eufemizm Harry pozna� pracuj�c we W�oszech i kt�ry od narodzin McKenny wszed� do domowego s�ownika. Nie odpowiedzia�. - Ucz� j� tych wszystkich bzdur, �eby oszcz�dza� motylka, strzec jak skarbu. Mi�o�� romantyczna! Za- chowa� si� nietkni�t� dla jednego m�czyzny, kt�ry b�dzie j� zawsze kocha�, j� i tylko j�, na wieki wiek�w. Ma si� oszcz�dza� na jedn� wielk� mi�o��, kt�ra przetrwa ca�e jej �ycie. Monogamiczne brednie. � Pos�uchaj, Hill, nie s�dz�, aby twoi rodzice ju� teraz uczyli McKenn�, �e ma si� oszcz�dza� na przysz�� mi�o�� monogamiczn�. � Ale taki b�dzie nast�pny punkt programu. Mo�esz mi wierzy�. I do tego te ich ob�udne k�amstwa. Przez chwil� �owili�my ryby. - Mo�e nie chc�, �eby kto� j� skrzywdzi� - powie- dzia�em w ko�cu, kr�c�c ko�owrotkiem. Czu�em si� niezr�cznie. - Skrzywdzi�! Niby czemu mia�aby si� jej sta� jaka� 14 krzywda, je�li nie b�dzie si� w nikim zakochiwa�? Po co jej te bzdury? - Hill, czy ty kiedy� spa�e� z dziewczyn�? Spojrza� na mnie i wyszczerzy� z�by w bezczelnym u�miechu. - Nie. Nie, ale nad tym pracuj�. Ta szczeni�ca pewno�� siebie! Ja jej chyba nie mia�em, nawet w jego wieku. Potem spowa�nia�: - Du�o o tym rozmawiali�my, ca�kiem otwarcie. To ju� nie tak, jak za waszych czas�w. Gadamy o tym w szkole i na prywatkach. Nie my�l, �e nie mia�em okazji. Zachowuj� sw�j pierwszy raz dla dziewczyny, kt�ra to doceni, kt�ra b�dzie si� z tego cieszy� tak jak ja, ale bez tych wszystkich bredni o wielkiej mi�o�ci i bzdurnej monogamii. Dla dziewczyny o podobnej wra�liwo�ci i delikatno�ci. I na pewno nie b�d� si� �pieszy� do �lubu z pierwsz� dziewczyn�, kt�ra mi dobrze da. Tak jak wy to robili�cie. I nie b�d� si� zadawa� z dziewczyn�, kt�ra tego oczekuje. Mam na- dziej�, �e McKenna te� nie b�dzie si� zadawa�a z takim ch�opakiem. Ale i tak w naszym pokoleniu nie ma tylu zdeklarowanych monogamist�w co w waszym. Nie umia�em odpowiedzie�. Ale Hill nie nalega�. W�a�ciwie wi�cej na ten temat nie rozmawiali�my. Ani wtedy, ani potem. Podobnie jak o jego rodzicach czyich stosunku do McKenny. Ja oczywi�cie nie opowiedzia�em jego rodzicom o naszej rozmowie. Czu�em, �e by�aby to zdrada, �e Hill zacz��by mn� pogardza� i przesta�by mi si� zwierza�. Ale i tak wi�cej mi si� nie zwierza�. Mam wra�enie, �e kt�ra� mu da�a, tamtego roku albo nast�p- nego. Potem kilka innych, ca�y �a�cuszek dziewczyn. Ale nawet je�li tak by�o, nie opowiada� mi o tym. Sk�din�d zawsze by� z Hilla skryty, zamkni�ty w sobie ch�opiec, nawet w m�odo�ci - i nigdy nie wiedzia�em, co si� dzieje, co si� l�gnie w tym jego 15 p�czniej�cym, szybko dojrzewaj�cym m�zgu. Przynaj- mniej dop�ki Mouvement du 22 mars w Nanterre i Revolution de mai nie odblokowa�y mu mowy i p�ki nie zacz�� mi si� zwierza� z rzeczy, o jakich nigdy przedtem nie m�wi�. Jestem pewien, �e Harry tak�e nie zna� dr�g my�lenia Hilla. W ka�dym razie nie lepiej ni� ja. Zw�aszcza przed noc� 27 kwietnia bie��cego roku, kiedy to do mnie zadzwoni�. By�o p� do trzeciej. Harry wiedzia�, �e pracuj� do p�na redaguj�c b�d� czytaj�c i �e w�a�ciwie nigdy nie k�ad� si� spa� przed czwart�. - Dzieciak nie wr�ci�. Dzieciak?... Wpad�em w panik�. McKenna? Moja chrze�niaczka? O�mioletnia dziewczynka? Nie wr�ci�a? � Nie, nie! - Harry niecierpliwie przerwa� moje milczenie. - Chodzi o Hilla! Hill nie wr�ci� na noc. � Czy to takie straszne? - spyta�em ostro�nie. � C�, nigdy dot�d tego nie robi�. A przynajmniej dawa� nam zna�. Jestem zaniepokojony. Siedzimy i cze- kamy na niego. Wpadnij do nas. Stawiam flaszk�. � Dobrze - odpar�em. - Przyjd�. My�lisz, �e co� si� sta�o? - Sk�d u diab�a mia�bym to wiedzie�. Przyjd� szybko. Przyjemnie by�o przej�� si� nabrze�em w �agodn� wiosenn� noc. Wszystko zdawa�o si� takie spokojne. Nawet mi przez my�l nie przesz�o, �e Hill m�g� by� wpl�tany w awantury studenckie. Od trzech lat studiowa� socjologi� i filmoznawstwo na Sorbonie, nikomu spe- cjalnie o tym nie opowiadaj�c. Gallagherowie maj� rozkoszne mieszkanie. Tylko tym s�owem mo�na je okre�li�. W pi��dziesi�tym pi�tym, zanim ich pozna�em, a kiedy Harry odziedziczy� spadek, 16 Gallagherowie wynaj�li na d�u�szy czas ca�e pi�tro w g�rnej cz�ci ostatniego budynku na samym kra�cu wyspy, tego, kt�ry nale�a� do ksi�nej Bibesco. Cztery wysokie podw�jne okna wychodz� na zachodni kraniec Ile St.-Louis i dalej na Pont d'Arcole i na rzek�, zupe�nie jakby z mostku kapita�skiego luksusowego liniowca patrze� na dzi�b statku. Harry umeblowa� ca�e mieszkanie przepysznymi Ludwikami XIII. Ja osobi�cie jestem zwolennikiem Drugiego Cesarstwa. Ale musia�em przyzna�, �e ciemny, ci�ki, masywny zestaw Ludwika XIII z mrocznymi czerwieniami i zie- leniami wygl�da� �wietnie w przestronnym i nas�one- cznionym salonie Harry'ego, gdzie go po raz pierwszy ujrza�em. R�wnie dobrze wygl�da� w�wczas, w �wietle aksamitnych i pergaminowych aba�ur�w. A pani� tego kr�lestwa by�a Louisa, zwykle nieco pow�ci�gliwa jako gospodyni, ale uwa�aj�ca. Droga Louisa. No c�, rozsiedli�my si� czekaj�c i rozmawiaj�c - o pisaniu, o filmach, tak jak zwykle. P�k�a jedna butelka, potem druga. Nawet Louisa troch� wypi�a. - Wie, �e powinien wr�ci� do domu przed p� do drugiej, najp�niej przed drug� - powiedzia� Harry. - I zawsze wraca�. Dochodzi�a sz�sta, kiedy Hill w ko�cu wr�ci�. � Gdzie� ty si� u diab�a podziewa�? - spyta� Harry. � Mieli�my zebranie. Ch�opak sprawia� wra�enie, jakby chcia� p�j�� do swojego pokoju. - Nie, m�j panie, wr�� no mi tutaj! - zawo�a� za nim Harry. Hill zawr�ci� i stan�� przygarbiony w drzwiach. - Chc� si� czego� wi�cej dowiedzie� - oznajmi� Harry. - Chc� wiedzie�, gdzie by�e�. Wiesz, �e powinie- ne� wraca� do domu przed p� do drugiej. Albo przynaj- 17 mniej da� mi zna�, co si� dzieje - doda�, moim zdaniem niezbyt konsekwentnie. - By�em na zebraniu! - krzykn�� Hill. Spojrza� �mia�o, a oczy mu rozb�ys�y. - By�em na zebraniu! Na zebraniu studenckim! Czytali�my tamtego dnia gazety, ale wiadomo�ci wieczorne mia�y trafi� do prasy dopiero nazajutrz. - Policja aresztowa�a dzisiaj Dany'ego Cohn-Bendita - poinformowa� nas Hill. - Ale wieczorem go wypu�cili. Bo si� boj� reperkusji. Ale je�li my�l�, �e nas po- wstrzymaj�, to grubo si� myl�. My si� organizujemy. Organizujemy si� i mamy zamiar sprawi�, �e si� za- stanowi�. A mo�e p�jdziemy dalej - doda� powa�nym tonem i popatrzy� nam kolejno w oczy, jakby�my to my byli osobi�cie odpowiedzialni za aresztowanie przyw�dcy studenckiego Cohn-Bendita. Nagle mnie to rozbawi�o, ale postanowi�em siedzie� cicho. Sam akurat raczej lubi�em m�odego "Dany'ego le Rouge" i dobrze �yczy�em jego krucjacie. � Niech mnie diabli - powiedzia� Harry i twarz rozja�ni�a mu si� w u�miechu. - Wi�c ty w tym wszystkim tkwisz? Od jak dawna? � Och, my�my tylko gadali - odpar� ponuro Hill. � Chyba nie my�licie, �e to tylko Nanterre? Sorbona te� ruszy�a. W og�le wszystkie uniwersytety we Francji. Mamy tego po dziurki w nosie. I nie popu�cimy. Uwielbia�em s�ucha�, jak pos�uguje si� ameryka�- szczyzn� swojego ojca. Ale francuski Hilla by� tak samo dobry, wr�cz doskona�y. Czasem o tym zapomina�em. W ko�cu Hill jest przecie� w r�wnym stopniu Amery- kaninem/co Francuzem. Niemal ca�e dotychczasowe �ycie sp�dzi� w Pary�u. - No c�, jestem z ciebie dumny - stwierdzi� Harry i na jego w�skiej twarzy zn�w zago�ci� u�miech. - Ty jeste� dumny ze mnie! - wybuchn�� ch�opak. 18 - A co mnie to obchodzi, �e ty jeste� ze mnie dumny! Ty, ze swoj� fors�, bogacz, skrobacz bzdurnych fabu�ek! Sp�jrz na siebie, wszyscy na siebie sp�jrzcie: siedzicie tu i zapijacie spraw�! Pijacy! Moczymordy! Brzuchy wam tylko rosn�, t�uszcz przerasta wam m�zgi! Ty i tw�j Ludwik XIII, i to mieszkanie jak jaki� pi�ciogwiazdkowy hotel! Ty jeste� ze mnie dumny! Po tym, co twoje pokolenie zrobi�o dla �wiata? � Chwileczk�! - przerwa� mu Harry. - Poczekaj! Moje pokolenie odziedzi... � To ty poczekaj! - odszczekn�� Hill. Tyrada by�a ra��co niewsp�mierna z powodem obrazy, je�li w og�le by� jaki� pow�d. W dysproporcji tak�e do jego w�asnych emocji, rozbudzonych zapewne na zebraniu studenckim, a jednak Hill jej nie przerwa�. U�miech znik� z twarzy Harry'ego. - Ob�udnicy! Sko�czeni ob�udnicy, wy wszyscy! Ale my was obalimy. Obalimy to ca�e pieprzone spo�e- cze�stwo. A� wam wyjdzie uszami. Nie wiemy jeszcze, czym zast�pimy spo�ecze�stwo, ale co� dobrego, co� znacznie lepszego od waszego stanu rzeczy musi si� zdarzy�. Zaczerpn�� tchu. - Zreszt� jaki to ma sens pr�bowa� to wam wy- t�umaczy�? Wam, hipokrytom? Obr�ci� si� na pi�cie i uciek�. Harry uni�s� si� na krze�le, niezdecydowany, czy dogoni� syna i go uderzy�, czy pozwoli� mu zbiec. Powoli opad� na krzes�o. � A niech mnie wszyscy diabli - powiedzia�. A po chwili: - Niedaleko pada jab�ko, co? � Harry - odezwa�a si� Louisa z rozkosznej sofy d la Ludwik XIII, na kt�r� polowali ponad rok. - Nie przejmuj si�, Harry. Nie przejmuj si�. Wsta�a, �eby nam nala�. 19 Kochana, wiarygodna, trze�wo my�l�ca Louisa. Do dzi� uwa�am, �e m�drze post�pi�a odzywaj�c si� wtedy. Na twarzy Harry'ego rozgrywa� si� ca�y spektakl: by�a jak zdr�twia�y w�ze�, pod kt�rym rysowa�a si� gorzka rana, jak� rzadko zdarza si� widzie�. I cho� opad� na krzes�o, wysok� szklank� �ciska� zbiela�ymi palcami, jakby chcia� j� cisn�� w kominek. Gdyby to zrobi�, nie wiem, czym by si� to sko�czy�o. S�dz�, �e pogoni�by za Hillem. Ale Louisa rozprasza�a jego uwag�. Nala�a najpierw mnie, potem jemu, wreszcie sobie, pokpiwaj�c z m�odego pokolenia i bagatelizuj�c ca�� spraw�. W ko�cu usiad�a i przez niezno�nie d�ugi czas nikt si� nie odzywa�. Mog�oby si� wydawa�, �e reakcja Harry'ego r�wnie� by�a niewsp�mierna do obrazy, jakiej dopu�ci� si� wobec niego syn. Sedno sprawy tkwi�o jednak w tym, �e Harry przez ca�e �ycie by� dumny ze swej postawy wojuj�cego libera�a. I oto teraz temu cz�owiekowi jego w�asny nastoletni syn wyrzuca, �e jest zgredem i zak�amanym superkonserwatyst�, trybikiem znienawidzonego "estab- lishmentu". Niew�tpliwie co� takiego zdarzy�o si� po raz pierwszy. W kr�puj�cej ciszy, w kt�rej o wiele za g�o�no dobiega�y mnie z mojego cholernego gard�a odg�osy prze�ykania, wsta�em wreszcie i zacz��em si� �egna�, m�wi�c, �e powinienem wraca�, skoro z Hillem naj- wyra�niej wszystko w porz�dku. - W porz�dku? - powt�rzy� za mn� w oszo�omieniu Harry. - W porz�dku? My�l�, �e nie najfortunniej dobra�em wtedy s�owa. Tak czy siak, wyszed�em. Nie mia�em poj�cia, prze- czucia, wyobra�enia, wr�cz ani �ladu, �e by�o to co� wi�cej ni� zwyk�a sprzeczka mi�dzy ojcem a synem, �e m�g� w niej ju� istnie� czynnik, kt�ry zniszczy, kt�ry zr�wna z ziemi� ca�� rodzin� Gallagher�w, tak jak zr�wnano z ziemi� Hiroszim�. Rozdzia� drugi ...Dzwonek do drzwi. Wiem, kto to b�dzie. Na pewno Weintraub. Weintraub, kt�ry przyniesie plotki o dzisiejszym wzi�ciu Sorbony albo mo�e naj�wie�sze wie�ci o tym, czy studenci b�d� dzi� wieczorem protes- towa�. Weintraub. David Weintraub, kto�, kto wprowa- dzi� w nasze �ycie osob�, kt�ra odegra�a w nim rol� katalizatora. Obawiam si�, �e musz� wsta� i wpu�ci� go. Ale przygn�bia mnie my�l, �e b�d� musia� na niego w tej chwili patrze�. Najpierw jednak usuwam te papiery i zamykam biurko na klucz. Weintraub gorliwie i bez skr�powania penetruje wszystko, co le�y na wierzchu w ka�dym mieszkaniu, jakie odwiedza... Weintraub. Weintraub b�azen. Weintraub b�azen ju� sobie poszed�. I nie zobaczy� ani skrawka moich papier�w. A jednak na sw�j spos�b mam przeczucie, �e podejrzewa ich istnienie - cho�, prawd� m�wi�c, dopie- ro dzi� zacz��em nad nimi pracowa�! Ma w�szycielski zmys� �asicy, zawsze czu�em zwierz�cy spryt, nie do st�umienia z jego strony przez kr�tkie spi�cia bezwstydu, a ze strony innych przez g��boko zakorzenione poczucie prywatno�ci. Weintraub jest bezgranicznie szczery i ca�- 21 kowicie pozbawiony zahamowa� w roztrz�saniu kwestii dotycz�cych jego w�asnej osoby, w��czaj�c w to sprawy najintymniejsze (czy te� te, kt�re zwyk�o si� za takie uwa�a�), do tego stopnia, �e sw� �enuj�c� wylewno�ci� cz�sto wprawia swoich s�uchaczy w najwy�sze zak�opota- nie. Przewrotnie przenosz�c na reszt� �wiata obran� przez siebie lini� post�powania, Weintraub bezczelnie i niestru- dzenie penetruje sfer� prywatnych dozna� innych ludzi na tyle, na ile mu na to pozwol�. Co najmniej dwa razy napomkn�� aluzyjnie o tym, �e zapewne nad czym� pracuj�, �e co� pisz�, o Gallagherach i wydarzeniach minionych sze�ciu tygodni; uwagi te odpiera�em spokojnie, nie udzielaj�c mu przy tym informacji ani na tak, ani na nie. Z niemo�liwo�ci� graniczy pr�ba przedstawienia komu� w miar� cho�by trafnego opisu powierzchowno�ci Weintrauba. � Cze��, Jacku Hartley! - dobieg� mnie z klatki schodowej jego tubalny, fa�szywie serdeczny g�os, kiedy przycisn��em guzik otwieraj�cy drzwi wej�ciowe na parterze. - Mam dzi� dla ciebie wspania�e wie�ci! Gliny nareszcie pobi�y Weintrauba! Po paru tygodniach dzia- �ania w pierwszym szeregu Revolution Weintraub wreszcie tego dokona�! Mog� to udowodni� siniakami! Poka�� ci. � Wejd� na g�r�, Dave - powiedzia�em, umy�lnie nadaj�c g�osowi mo�liwie najspokojniejszy ton, na prze- k�r jego podekscytowanej wylewno�ci. Zawsze na mnie w ten spos�b dzia�a�. Tu s�owo o moim mieszkaniu. Znajduje si� ono w jednym z tych starych budynk�w, postawionych ko�o roku 1720 przez pewnego niegdysiejszego przedsi�biorc�, kt�ry by� swego czasu wielk� fisz� w kr�lewskim minis- terstwie finans�w, lub czym� podobnym, i kt�rego dawno zapomniane nazwisko zdobi mur domu, od strony nabrze�a, na rzadko czyszczonej mosi�nej tablicy. Budynki te wznoszono jako domy miejskie dla tej czy 22 innej bogatej rodziny. Potem oczywi�cie wszystkie podzie- lono na mieszkania. A w kt�rym� momencie, w ubieg�ym stuleciu, kto� z nie znanych mi zupe�nie powod�w postanowi� podzieli� wysokie pokoje parteru na p�, buduj�c now� pod�og� w po�owie ich wysoko�ci, i dzi�ki temu zabiegowi otrzyma� dwa mieszkania. Ja mieszkam w g�rnym. Jest, oczywi�cie, niewysokie, ale mnie to odpowiada. Podoba mi si�, �e mog� wyci�gn�� r�k� do g�ry i po�o�y� j� na belkach z prawdziwego drewna. Oczywi�cie Harry, kt�ry jest wysoki i kt�rego czaszki nie chroni czupryna, musi si� nieco garbi�, kiedy do mnie przychodzi, ale tylko on. A mnie to pasuje doskonale. Mam obszerny salon, ma�� jadalni�, oddzielon� arkad�, kt�ra nie utrudnia dost�pu s�o�ca i powietrza, dwie malutkie sypialnie, �azienk�, niewielk�, ale wystarczaj�co du�� kuchni�, kt�rej cz�sto u�ywam, dobrze ci�gn�ce kominki w ka�dym pokoju i pokoj�wk�, Portugalk�, kt�ra mieszka na wyspie i przychodzi codziennie. Czeg� wi�cej m�g�by ��da� samotny m�czyzna? Rzadko przyjmuj� go�ci w domu, ale m�g�bym, gdybym chcia�. A za trojgiem oszklonych drzwi balkonowych, kt�re w letni s�oneczny dzie� mo�na otworzy� na o�cie�, roztacza si� jeden z najpyszniejszych widok�w w Pary�u: ty� Notre-Dame ze strzelistymi przyporami niemal na wyci�gni�cie r�ki, wysoki tort weselny Pantheonu, wznosz�cy si� na wzg�rzu ponad starymi domami Lewego Brzegu, a do tego zawsze rzeka, barki, niewyczerpane �r�d�o zaj�cia dla oka. Kaza�em ustawi� biurko tu� przy jednym z tych okien. Poni�ej mia�em stare drzewa i prastar� pochylni� z kocimi �bami, obmurowan� prastarymi bia�ymi kamieniami, gdzie co niedziela ubodzy mieszka�cy kamienic w centrum wyspy podje�d�ali samochodami i motocyklami do samej rzeki, �eby je umy�. Wspaniale si� tu mieszka�o w pi��dzie- si�tym �smym, kiedy dosta�em to mieszkanie. Oczywi�cie od tamtego czasu wiele si� zmieni�o. 23 Wyspa sta�a si� strasznie modna, otwarto z tuzin nowych restauracji, a przedsi�biorcy budowlani wykupili od ubogich uczciwych ludzi pomieszczenia w kamienicach czynszowych, odnowili je i poprzerabiali na eleganckie mieszkania, kt�re wynajmuj� m�odym �onatym urz�d- nikom, co z dyplomatkami pod pach�, jak nowojorczycy, przyczyniaj� si� do budowy we Francji nowego, stech- nicyzowanego spo�ecze�stwa konsumpcyjnego. Tu w�a�nie wprowadzi�em Weintrauba i zapropono- wa�em, �e zrobi� mu co� do picia. Co nie znaczy, �e nie by� tu przedtem i �e nie zna� doskonale drogi do barku. On jednak podszed� prosto do mojego biurka, stoj�cego przed jednym z trzech okien balkonowych, i zacz�� grzeba� w starych tekstach do mojego pisma, pozo- stawionych przeze mnie nieopatrznie na wierzchu. - Tak, panie Hartley - powiedzia�, przemierzaj�c pok�j z wypi�t� piersi� i jeszcze bardziej zni�aj�c sw�j niski, d�wi�czny g�os (�eby okaza� szczero��, jak przy- puszczam). - My�l�, �e dobrze by mi zrobi�a mocna whisky. Lesflics porz�dnie mnie dzi� poturbowa�y. Od�o�y� moje papiery z gestem maj�cym oznacza�, �e go nie interesuj�, �e i tak ju� je widzia�. - Tak, m�j panie, oni naprawd� poturbowali starego Weintrauba. Chcesz zobaczy� moje rany? Zacz�� rozpina� kr�tk� marynark� a la Eisenhower. Wr�czy�em mu szklank� i nala�em sobie to samo. � Rany? - spyta�em. � No, powiedzmy siniaki - odpar� g��boki, �wiadom swej wa�no�ci, g�os. - Ale nie byle jakie siniaki. Te gumowe matraques z �elaznym pr�tem w �rodku wal� porz�dnie. I wrzynaj� si� g��boko w cia�o. Rani� jak cholera. Zdj�� marynark� i zaj�� si� golfem. Marynarka Weintrauba zas�uguje na opis. Nigdy jej na nim nie widzia�em przed wybuchem rewolucji majo- 24 wej. By�a z prawie bia�ej chi�skiej bawe�ny, a nie z oliwkowej we�ny, jak marynarka Eisenhowera, skopio- wana na wz�r angielski, i od wybuchu rewolucji nie widzia�em, �eby Weintraub mia� na sobie co� nowego. Jestem przekonany, �e kupi� j� specjalnie po to, by sta�a si� jego mundurem rewolucyjnym wraz z bia�ymi Levi- sami, w jakich nagle zagustowa�, porzucaj�c czarne garnitury i w�skie nowojorskie krawaty noszone przed- tem. Albowiem rewolucja majowa, rewolta studencka, sta�a si� dla Weintrauba osobistym symbolem, g��boko osobist� spraw�. Uwa�a�, �e nie m�g� unikn�� wzi�cia w tym wszyst- kim udzia�u, poniewa� jego hotel pension przy rue de Conde s�siaduje z Odeonem, samym centrum wydarze�. M�wi�, �e studenci w obawie przed szturmem policji na Odeon usun�li ca�� dokumentacj� Komitetu Filmowego i osobi�cie ukryli j� w jego pokoju osobi�cie i �e od tego czasu zosta� g��boko wci�gni�ty w spraw�. Co do mnie, zawsze w to pow�tpiewa�em. Nie, nie w to, �e komitet ukry� papiery i kr�ci� film w jego pokoju - tylko nie zrobiliby tego, gdyby wcze�niej dobrze go nie znali, gdyby nie wiedzieli, �e ju� jest we wszystko wci�gni�ty. Podejrzewam, �e naprawd� odby�o si� to tak: Weintraub kr�ci� si� ko�o Odeonu, odk�d zdobyli go studenci, w pos�pnych zakamarkach dawnego teatru natkn�� si� na Komitet Filmowy i przysta� do niego, a potem zaoferowa� sw�j pok�j, gdzie mogli ukry� dokumentacj� i filmy. Weintraub wprawdzie stanowczo zaprzecza� tej wersji, ale pewnie tylko dlatego, �e si� po prostu wstydzi�. Dlaczego ten Amerykanin pod pi��dziesi�tk� (przy- znawa� si� najwy�ej do czterdziestu pi�ciu) zwi�za� si� z grup� dziewi�tnasto i dwudziestoletnich francuskich student�w zaanga�owanych w beznadziejn� na pierwszy rzut oka rewolt�, to ca�kiem inne zagadnienie. �eby je zrozumie�, trzeba zna� Weintrauba. 25 Z zawodu by� harfist�. I to do�� utalentowanym. Ale praca nie sprawia�a mu przyjemno�ci. Gra� regular- nie na harfie w Operze Paryskiej, wyst�powa� te� w innych orkiestrach teatralnych i kameralnych na terenie miasta - je�li akurat by�o zapotrzebowanie na harfist�. W ten spos�b zarabia� na �ycie. Ale tak naprawd� to chcia� by� aktorem. Aktorem filmowym. Uwielbia� wszystko, co ma zwi�zek z kinem. Jed- nakowo uwielbia� gwiazdy ekranu, producent�w filmo- wych, re�yser�w i scenarzyst�w, a im bardziej byli s�awni, im wi�ksze odnosili sukcesy, tym bardziej got�w by� ich uwielbia�. Kiedy tylko nie gra� dla chleba na harfie, kr�ci� si� po drogich lokalach, gdzie przesiaduj� ludzie z tego �rodowiska: u Castela, New Jimmy's, w Calvadosie. Jedynym sposobem na to, by go akcep- towano (zarabia� ma�o), by�o odgrywanie roli b�azna, grupowej maskotki, roli, jak� sam dla siebie obmy�li�. Z premedytacj� robi� z siebie ch�opca do bicia dla s�aw filmowego �wiatka. W ten spos�b nawi�za� kontakt z Gallagherami, a przez nich ze mn�, cho� moje literackie wysi�ki niewiele go obchodzi�y. Nie by� ca�kiem nieznany, zagra� kilka epizodycznych r�lek, w tym par� razy dzi�ki po�rednictwu Harry'ego Galla- ghera. Pisywa� te� kiepskie wiersze i malowa� kiepskie obrazy. Jego bufonada i rola b�azna, jak� odgrywa�, nie pozwoli�y mu oczywi�cie zagrza� d�u�ej miejsca przy �adnym kr�gu towarzyskim. Filmowcy pr�dko si� nim nu�yli, a on sam pomaga� im w tym. swoimi eks- trawaganckimi �yczeniami, kiedy na przyk�ad zamawia� na rachunek gwiazd kawior lub szkockiego �ososia, podczas gdy inni zadowalali si� zwyk�ym hamburgerem; kiedy po�ycza� i nie oddawa�; kiedy prosi� gwiazdy filmowe o za�atwienie mu roli albo naci�ga� je na kupno swoich kiepskich obraz�w. Tote� przenosi� si� od grupki 26 do grupki, a� w ko�cu ca�y filmowy Pary� zna� go jak z�y szel�g. Wreszcie pozosta�o mu jedynie towarzystwo przyjezdnych gwiazd i re�yser�w, kt�rzy �ci�gali do Pary�a, �eby nakr�ci� jeden film. Doprowadzi� nieomal do zerwania stosunk�w z Gallagherami, najwyrozumial- szymi lud�mi w �wiecie, kiedy wybuch�a rewolucja majowa. Jestem przekonany, �e jedn� z przyczyn, dla kt�rych przylgn�� z kretesem do m�odych cz�onk�w Komitetu Filmowego Odeonu - pomijaj�c fakt, �e mieli co� wsp�lnego z filmem - by�o jego ca�kowite osamotnienie. Drug� przyczyn� upatruj� w tym, �e oto po raz pierwszy od bardzo dawna kto� traktowa� go powa�nie, jako tego, za kt�rego si� podawa�. Ci m�odzi ludzie wierzyli mu, kiedy sypa� nazwiskami gwiazd, twierdz�c, �e jest z nimi po imieniu, zapewne widzieli w nim g��wnego, je�li nie jedynego ��cznika z wielkim �wiatem filmowym, na kt�rego pomoc bardzo liczyli. P�niej, w trakcie rewolucji, wiele razy chodzi�em z nim do mrocznych klitek i na jask�ki Odeonu, �eby si� spotyka� - i wsp�- pracowa� - z jego" komitetem i wydaje mi si�, �e te dzieciaki nigdy nie przejrza�y jego prawdziwej natury. S�dz� te�, �e Weintraubowi by�o to potrzebne, jak innym alkohol lub narkotyk. I ten oto cz�owiek sta� teraz przede mn� w moim mieszkaniu i - rzuciwszy sw�j cenny rewolucyjny �akiet na sof� Drugiego Cesarstwa - mocowa� si� z czarnym golfem, podci�gaj�c go a� pod sam� szyj�, pod zawi�zan� na kokard� chust�, kt�r� sobie upodoba� od wybuchu rewolucji, nosz�c j� nawet za dnia, cho� policja rzadko kiedy rzuca�a granatami �zawi�cymi przed zapadni�ciem zmroku. Ten sam cz�owiek wprowadzi� w nasz mniej lub bardziej stabilny, mniej lub bardziej bezpieczny kr�g tamt� kobiet� (kobiet�? jak� tam kobiet� - dziewcz�t- ko!), kt�r� nazywa�em "katalizatorem" - trzeba zreszt� 27 przyzna�, �e zrobi� to nieumy�lnie i w ostatecznym rozrachunku na w�asn� niekorzy��. - Nie musisz mi pokazywa�, Dave - powiedzia�em z ledwie uchwytn� ironi� w g�osie. - Wierz� ci na s�owo. Ale on ju� podci�gn�� golf, krzy�uj�c r�ce nad pochylonymi plecami i karkiem, i ujrza�em osiem, mo�e dziesi�� sinoczarnych pr�g grubo�ci kciuka, d�ugich na jakie� trzydzie�ci centymetr�w, pokrywaj�cych jego ramiona i krzy�. - Musz� przyzna�, �e jestem z nich do�� dumny - powiedzia� Weintraub d�wi�cznym basem. Opu�ci� golf. - Oczywi�cie, nie oznacza to niczego naprawd� powa�nego. Po prostu trafi�em mi�dzy dwa fronty. Nie zauwa�y�em tej drugiej grupy, kt�ra wy�oni�a si� z bocz- nej uliczki. � Ale i tak jeste� z siebie zadowolony - zauwa�y�em z lekkim przek�sem. � W pewnym sensie - odpar� i podszed� do najbli�- szego otwartego okna. Wspi�� si� na parapet, chwyci� si� ochronnej barierki zferforge i wyjrza� na rzek�. � Nie poddamy si�, Hartley. Nie ust�pimy. Re- wolucja trwa. � Co si� dzieje z Komitetem Filmowym teraz, kiedy pad�a Sorbona? � Przenie�li si� do Consier. - Consier to dodatkowy budynek przepe�nionego uniwersytetu, oddalony blisko o kilometr od Sorbony i pozostaj�cy nadal w r�kach student�w. - Na razie tam si� zatrzymali. � Ale jak d�ugo tam zostan�, to ju� zale�y od w�adz - stwierdzi�em. � Nigdy si� nie poddamy - oznajmi� Weintraub, wygl�daj�c przez okno. - Zrobili�my zbyt wiele, do- szli�my za daleko, �eby teraz ust�powa�. � Obawiam si�, �e nie ma wyboru. I nigdy go nie by�o. 28 � Ty nigdy nie by�e� z nami, prawda, Hartley? - powiedzia� Weintraub jeszcze bardziej basowym g�osem ni� zwykle, ale u�miechn�� si� przy tym, przez co czyniony mi zarzut zmieni� si� w parodi� oskar�enia. To jedna z jego sztuczek. � By�em z wami. I ty o tym �wietnie wiesz. Ale jestem tak�e realist�. I od pocz�tku wiedzia�em, tak samo zreszt� jak i ty, �e ta droga jest kr�tka, �e nigdy nie osi�gniemy wiele wi�cej ponad to, co uda�o nam si� dotychczas osi�gn��. -�Nie - zaprzeczy� solennie. - Jeszcze nie koniec. B�dziemy walczyli dalej. Takimi czy innymi sposobami. Czego� dokonamy. � Czego? Zejdziecie do podziemia? Stworzycie now� form� Resistance?. � Mo�e-powiedzia� Weintraub, cho� m�j pomys� by� ewidentnie �mieszny. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e trudno mu przychodzi rozsta� si� z drogocenn� rewolucj�. Aleja ze swej strony nie mia�em ochoty na kolejny arcydrogocenny wyk�ad o drogocennej rewolucji. I chcia�em dowiedzie� si� czego� o tej kobiecie-dziewczynie (m�j Bo�e, naprawd� nie wiem, jak j� nazywa�), w kt�rej widzia�em nasz katalizator. � Masz jakie� wie�ci od Sam? - spyta�em. � Samanthy? - Weintraub odwr�ci� si� od �elaznej barierki. - Samanthy-Marie - odparowa�em. U�miechn�� si�. Ale pod ochronn� warstw� u�miechu kry� si� w jego oczach wyraz g��bokiego smutku, m�cz�- cego niepokoju. � Trzy dni temu dosta�em od niej list z Tel Awiwu. Zn�w jest razem ze swoj� �ydowsk� przyjaci�k�. �wiet- nie sobie radz�. Ona chce, �ebym do nich do��czy�, jak tylko b�d� m�g� si� tam wybra�. � I co, jedziesz? � Sk�d bym mia� wzi�� fors�? 29 � Aha - mrukn��em i zmieni�em temat. - Nauczy�a ci� wielu rzeczy, jak mi kiedy� powiedzia�e�. � Tak, to prawda - przyzna� Weintraub z u�mie- chem przyklejonym do twarzy. - Da�a mi zasmakowa� w rzeczach naprawd� egzotycznych... A, cholera. Ona mnie nie chce. Obaj o tym dobrze wiemy. Czy masz jakie� wie�ci od Harry'ego? - Tu zrobi� pauz�. - Od kt�regokolwiek z Gallagher�w? Przechodzi�em teraz ko�o ich domu. Mieszkanie zamkni�te na cztery spusty. Ani jednego �wiat�a. � Hill opu�ci� Pary� - powiedzia�em. - Dziesi�� dni temu. Wiesz przecie�. Nie mam od niego znaku �ycia. Co do Louisy, te� wiesz wszystko. Ma�a, McKenna, jest teraz u Edith de Chambrolet, pami�tasz, tej hrabiny, przyjaci�ki Louisy. � Czy ja j� pozna�em? � My�l�, �e tak, u Gallagher�w. � Nie przypominam sobie. A Harry? � Widzia�e� telegram, kt�ry od niego wczoraj do- sta�em. Z Tel Awiwu. � My�lisz, �e oni si� dogadaj�? - spyta� Weintraub. - Wiesz, z Samanth�? �e zn�w b�d� razem? � Nie mam poj�cia - stwierdzi�em. - Tobie chyba �atwiej na to odpowiedzie� ni� mnie. � Nie - powiedzia�. Zauwa�y�em, �e ma podkr��one oczy. - Naprawd� nie �atwiej. � C�, ja w ka�dym razie nie mam zielonego poj�cia. S�uchaj, Dave, napijesz si� jeszcze? Ju� nalewam. Nie gniewaj si�, ale niech to b�dzie na jednej nodze, dobra? Musz� jeszcze do jutra zrobi� par� rzeczy. � Oczywi�cie. Ch�tnie si� napij�, i zrobi� to szybko. Nad czym siedzisz? Piszesz co� o minionych sze�ciu tygodniach, o naszej revolution? � Nie. Ale podejrzewam, �e b�d� musia� co� takiego zorganizowa� dla "Review". 30 Weintraub �ypn�� okiem. � Ale sam co� przygotowujesz na ten temat? � Nie. Wol�, �eby to dla mnie zrobi� jaki� francuski politolog, oczywi�cie lewicowy. Ja mog� rzecz prze- t�umaczy�. Wyprostowa� si� na ca�� swoj� wysoko�� metra sze��dziesi�ciu i wyszczerzy� z�by w u�miechu - tym razem szczerym. - Nie zapomnij mu powiedzie�, jak� rol� odegra� Weintraub w propagowaniu Rewolucji. Tak�e rewolucji w rodzinie Harry'ego Gallaghera! Kiedy sobie poszed�, zastanawia�em si�, czy ta ostat- nia uwaga nie by�a kolejn� aluzj� do moich osobistych zapisk�w, znakiem, �e jest �wiadom ich istnienia, i po- zwoleniem, nie, raczej pro�b� o w��czenie go do wszyst- kiego, co bym pisa� o Gallagherach. Weintraub pragn�� przej�� do historii. C�, tak czy siak musia�bym go w��czy�. Niew�tpliwie odegra� pewn� rol�. I to chyba do�� wa�n�. Ale wcale mnie to nie cieszy�o. Tak jak nie ucieszy�a mnie jego wizyta. Podszed�em do okna i opar- �em si� o ochronn� barierk�, patrz�c na smutek p�yn�cej rzeki. Tak jak patrzy� Weintraub. I jest wieczny, �w smutek rzeki, smutek p�yn�cej wody. Nie umiem powie- dzie�, dlaczego tak si� dzieje. Ale rzeka jest zawsze smutna. To jedna z rzeczy naprawd� niezmiennych. Tymczasem zapad�a noc. Wzd�u� quai rozb�ys�y paryskie latarnie. Po drugiej stronie rzeki zapala�y si� lampy w mieszkaniach Lewego Brzegu. A z samej Dzielnicy �aci�skiej nie dobiega�y ju� g�uche odg�osy wybuch�w granat�w z gazem, na barykadach nie migo- ta�y ognie roz�wietlaj�ce k��by dymu i gaz�w �zawi�cych, nie by�o wida� ani s�ycha� serii �lepych granat�w. Co� si� naprawd� sko�czy�o. Wychylaj�c si� przez okno mog�em obserwowa� quai a� do Pont de la Tournelle; zobaczy�em, �e dwa policyjne 31 samochody bojowe dokonuj� zmiany warty. Przez dwa- dzie�cia cztery godziny na dob� strzeg� w ten spos�b dost�pu do willi Pompidou na Quai de Bethune na wyspie. Nala�em sobie porcj� mocnej whisky i wychyli�em do dna. Potem wypi�em jeszcze jedn�. Do diab�a, pomy�- la�em, id� spa�. A jak nie b�d� m�g� zasn��, wezm� mogadon. Nie wzi��em mogadonu. Boj� si�, �e nie do�� wyczerpuj�co opisa�em Har- ry'ego Gallaghera. �eby go zrozumie�, trzeba wiedzie� co� nieco� o jego pochodzeniu. Czterdziestodziewi�cio- letni Harry jest potomkiem starej irlandzkiej rodziny z Bostonu, kt�ra zostawi�a mu roczny doch�d w wysoko- �ci dwudziestu paru tysi�cy. Niezale�nie od tego sam wyrobi� sobie �wietne nazwisko jako scenarzysta i sam bardzo dobrze zarabia. Jest na tyle s�awny i na tyle sprawny (w bran�y nazywa si� to "autor dla gwiazd"), �e ubiegaj� si� o niego bogaci ameryka�scy producenci. W ci�gu minionych sze�ciu lat wyda� dwie powie�ci. Pisywa� scenariusze dla najmodniejszych francuskich re�yser�w awangardowych. Kr�tko m�wi�c, Harry jest cz�owiekiem sukcesu, cz�owiekiem, kt�ry na progu wieku �redniego mo�e sobie pozwoli� na pewien luz i z dum� popatrze� wstecz. Kiedy Harry mia� dziewi�tna�cie lat, w ramach protestu spo�ecznego porzuci� ledwie rozpocz�te studia na Uniwersytecie Harvard i zosta� aktorem w Nowym Jorku. Kiedy jego pierwsza sztuka teatralna by�a w sta- dium pr�b, ale na d�ugo przedtem, nim pokazano j� widzom, i nim pad�a, Harry jecha� do Hollywood - za 32 osza�amiaj�ce w�wczas honorarium - �eby napisa� sw�j pierwszy scenariusz do filmu z wielkim bud�etem. Ko- munizuj�cy tak jak i on re�yser, jego kumpel z nowojor- skiej sceny, kt�ry dosta� si� tam przed nim, za��da� w�a�nie jego - i jego te� otrzyma�. Nie b�d� si� tu wdawa� w kwestie etyczne zwi�zane z wyjazdem do Hollywood. Wystarczy powiedzie�, �e obaj (podobnie, s�dz�, jak ca�e pokolenie tych, co post�pili tak samo) uwa�ali, �e ze sw� ewangeli� dotr� do wi�kszej liczby os�b przez film ni� przez teatr. By� rok 1939. Zanim w dwa lata p�niej dosz�o do wojny, Harry, pod�wczas dwudziestotrzylatek, mia� za sob� dwa udane scenariusze i by� beniaminkiem bran�y, ze s�awnym nazwiskiem. Po Pearl Harbor wzi�� z tym wszystkim rozbrat. W odr�nieniu od zagorza�ych wsp�lnik�w w komuni- zmie, kt�rzy z regu�y podostawali przydzia�y w stopniu komandora porucznika i zabrali si� za kr�cenie film�w propaguj�cych wojn� na zlecenia rz�dowe, Harry zaci�g- n�� si� do marynarki wojennej i walczy� na Oceanie Spokojnym w stopniu sier�anta. Po wojnie musia� oczywi�cie zaczyna� od nowa. Dop�yn�o sporo nowej krwi - �ar�ocznej, zach�annej, trawionej ambicj� - kt�ra rzuci�a si� na wszystkie wolne i niekt�re zaj�te miejsca. Ale Harry odzyska� pozycj� czo�owego scenarzysty Hollywood i chocia� jego przyja- ciele, kt�rzy przewalczyli wojn� na srebrnym ekranie, mieli k�opoty z patrzeniem mu w oczy, wkr�tce zn�w by� k�kiem w maszynerii i zaanga�owa� si� w intelek- tualnych i humanistycznych marksistowsko-komunis- tycznych kr�gach przemys�u filmowego, ku kt�rym zawsze mia� ci�gotki. Nie ma sensu, �ebym si� tu wdawa� w dobre i z�e strony komunistycznego marksi- zmu widzianego z perspektywy lat trzydziestych i czter- dziestych. Wiele rzeczy, jakie zdarzy�y si� na �wiecie od tamtego czasu, kompletnie zmieni�o obraz sprawy. Ale 33 wtedy ka�dy by� kryszta�owo czystym idealist�. Tak�e Harry Gallagher. A w roku 1947, podczas wizyty w Bostonie, w konserwatywnym irlandzkim domu ro- dzinnym, pozna� i po�lubi� Louis� Dunn Hill, zapalon� liberalno-marksistowsk� idealistk� ze starej rodziny bosto�skich bramin�w, kt�rych genealogia i liberalizm si�ga�y czas�w wcze�niejszych ni� Thoreau, Emerson i transcendentali�ci. Razem kontynuowali dzia�alno�� polityczn� w Hollywood, cho� formalnie nie byli cz�on- kami Ameryka�skiej Partii Komunistycznej. Louisa wkr�tce urodzi�a pierwsze dziecko, Hilla, w roku 1948. W dwa lata p�niej, kiedy antykomunistyczna nagonka Komitetu do spraw Dzia�alno�ci Antyameryka�skiej si�ga�a apogeum i kiedy wreszcie posadzono "dziesi�tk� z Hollywood", Harry (�artem nazywany niekiedy "nume- rem jedenastym dziesi�tki z Hollywood", cho�, jak si� wydaje, tak�e i inni przypisywali sobie t� godno��) otrzyma� wezwanie. Niew�tpliwie kto� go sypn��. Zamiast stawi� si� przed komitetem i poda� nazwiska swoich przyjaci�, jak uczyni�a wi�kszo�� jego znajomych, Harry wymkn�� si� do Kanady, a nast�pnie do Francji, gdzie jak tylko si� jako� ustawi�, �ci�gn�� te� Louis� z Hillem. Powstrzymam si� od komentarza nad przysz�ym werdyktem historii wzgl�dem tych g�upich, prymitywnych, egoistycznych polityk�w ameryka�skich, kt�rzy pozwolili sobie tolerowa�, a nawet broni� takiego Rekina czy McCarthy'ego, cho� ci ostatni byli najwy�ej odrobin� lepsi od inkwizycji katolickiej. Nawet gdyby Harry zosta� i trafi� do wi�zienia, nie m�g�by bez opowiedzenia si� po stronie komitetu dosta� nigdzie pracy w ameryka�skim przemy�le filmowym - a to z powodu tajnej czarnej listy. Listy, kt�rej istnienie negowano, a kt�ra jednak by�a faktem. Dzi� wolimy o tym nie pami�ta�, kiedy - sk�din�d s�usznie g�osz�- cych - krytykujemy Rosjan za to, �e swoich g�osz�cych prawd� pisarzy wsadzaj� do wi�zienia. 34 Pierwsze dwa lata pobytu Harry'ego we Francji by�y naprawd� ci�kie z powodu problem�w z j�zykiem. A jednak, bez pomocy rodziny (rodzice nie byli z niego dumni, a zarazem wci�� �yli, blokuj�c tym samym spadek), jako� mu si� powiod�o. Grywa� w filmach francuskich role Amerykan�w, wci�gn�� si� w nowe �rodowisko, robi�c dubbing film�w ameryka�skich na potrzeby rynku francus- kiego, wreszcie zacz�� pisywa� scenariusze po francusku - dla m�odych re�yser�w nouvelle vague. Z biegiem lat, kiedy w Ameryce w ko�cu sczez�a era McCarthy'ego, coraz cz�ciej re�yserzy ameryka�scy zwracali si� do niego o scenariusze film�w, kt�re mia�y by� kr�cone w Europie - a p�niej tak�e i do film�w robionych w Stanach. Odkryto, �e Harry ma wrodzony talent do ameryka�skich film�w o mi�o�ci, a tak�e do ameryka�skiego moralitetu, czyli westernu. Sukces za sukcesem. Jest zatem prawd�, �e tamtego wieczoru 27 kwietnia, kiedy m�ody Hill po raz pierwszy przy�o�y� sw�j klucz do maszynerii, Harry Gallagher by� niekwestionowanym, wr�cz obrzydliwym uciele�nieniem sukcesu. Ale te� drogo zap�aci� za to, �e nigdy nie odst�pi� od swoich zasad. Sam osobi�cie by� z tego dumny. Dlatego w�a�nie tak bardzo zabola�o go oskar�enie Hilla. Tak jakby jego syn w ataku dzikiej m�odzie�czej furii powy- rzuca� za burt� wszystko, co osi�gn�� i co reprezentowa� Harry, jakby w furii sprz�tania Hill zacz�� razem ze �mieciami wyrzuca� meble, dywany, a nawet rzeczy przymocowane do �ciany. A przy tym wszystkim wcale nie byli sobie dalecy. Hill ze swym antykapitalistycznym i antykomunistycz- nym nouvel anarchisme i z czarn� flag� Dany'ego Cohn-Bendita nie by� a� tak odleg�y od �wiatopogl�du Harry'ego. Harry bowiem ju� dawno zerwa� z komuni- zmem. Obserwuj�c rozw�j wydarze� w Rosji, Chinach i innych krajach w latach czterdziestych, pi��dziesi�tych 35 i sze��dziesi�tych, doszed� do przekonania, �e o ile pa�stwa te mog� wspomaga�, i zapewne wspomagaj�, najni�szy wsp�lny mianownik ludzko�ci, o tyle ich ��dania, ich nacisk na surow� nieugi�to�� przekona� u ka�dego obywatela (podobne by�y cele Ko�cio�a w dniach jego pot�gi) pomniejsza i kr�puje ruch w g�r� najwy�szego wsp�lnego mianownika ludzko�ci: jej czyn- nika wzrostu, w kt�rym sytuuje si� prawdziwa tw�rczo��, talent do innowacji, geniusz zmiany i rozwoju duchowe- go. Oznacza�o to dla niego, cho� z oporami, powr�t do o�wieconego kapitalizmu jako mniejszego z�a. Ale kapita- lizmu te� nie lubi�. Ani tego, co ze sob� niesie. Duchowo takie podej�cie czyni�o z niego tak�e anarchist�. Ale spr�bujcie to wyt�umaczy� Hillowi. Ja bym nie potrafi�. A Harry nie zamierza�. Przypuszczam, �e r�nica pomi�dzy nimi sprowadza�a si� do tego, �e Hill by� aktywist�. �e, podobnie jak reszta grupy Dany'ego Cohn-Bendita spod znaku czarnego sztandaru, chcia� wciela� anarchizm w �ycie. Wierzy�, �e tak trzeba. Wierzy� w organizacj� anarchistyczn�, kt�ra, sama w sobie, jest ju�, oczywi�cie, anomali�. Hill by� przekonany, �e Harry sta� si� cynikiem - do czego chyba ka�dy ma prawo na stare lata. M�dro�� to prawo ludzi starszych do nieanga�owania si�. Ale gdzie� si� w naszych czasach uchowali starsi, kt�rym by pozwolono spoczy- wa� z godno�ci� na laurach? Z p