2268
Szczegóły |
Tytuł |
2268 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2268 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2268 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2268 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanley G. Weinbaum
Lotofagi
Prze�o�yli Wiktor Bukato i Zbigniew Jonszta
Pa�stwowe Wydawnictwo "Iskry" Warszawa, 1985
Opracowanie graficzne: Micha� Piekarski
Redaktor: Ma�gorzata �bikowska
Redaktor techniczny: J�zef Grabowski
Korektor: Jolanta Rososi�ska
ISBN 83-207-0746-3
O autorze
Stanley Grauman Weinbaum, pisarz ameryka�ski, urodzi� si� w roku
1900. Zmar� przedwcze�nie w roku 1935. Z wykszta�cenia by� in�ynierem
chemikiem. Maj�c lat trzydzie�ci cztery opublikowa� swoje pierwsze opo-
wiadanie, kt�re w konkursie ameryka�skiego stowarzyszenia pisarzy fan-
tast�w w roku 1970, na najlepsze nie opublikowane opowiadanie, uzyska-
�o drugie miejsce (po opowiadaniu Nightfall Isaaka Asimova). By�a to
Odyseja marsja�ska. Stanley Weinbaum zapowiada� si� jako jeden z naj-
bardziej obiecuj�cych talent�w wczesnego okresu dwudziestowiecznej
literatury sf. Wprowadzi� do swego opowiadania pozytywn� posta� kos-
mity (stru� Twil), obdarzy� j� ciep�em i cechami ludzkimi, za co wszyscy
mi�o�nicy science fiction s� mu wdzi�czni. Stron� najbardziej gorzk�
tego debiutu by� fakt, �e autor musia� umrze� w rok p�niej, w 1935
roku, na raka. Gdyby nie przedwczesna �mier�, dzi� by�by zapewne za-
liczany do klasyk�w gatunku, na r�wni z Isaakiem Asimovem, Arthu-
rem C. Clarke'em, Robertem Heinleinem czy Rayem Bradburym. Na-
pisa� dwadzie�cia kilka opowiada� sf, w kt�rych stworzy� wiele oryginal-
nych odmian �ycia pozaziemskiego, co jak na owe czasy by�o nowo�ci�.
Opowiadania te, a w szczeg�lno�ci wspomniana ju� Odyseja marsja�ska
i Drapie�na planeta, znalaz�y si� w wielu antologiach wydanych ju� po
jego �mierci. R�wnie� po�miertnie wydano dwa zbiory opowiada�, kt�re
za �ycia opublikowa� Weinbaum w czasopismach, oraz powie�ci: The
Black Flame (1939) i The New Adam (1943), przez niekt�rych krytyk�w
uwa�ana za najwybitniejsze dzie�o tego autora.
Drapie�na planeta
"Ham" Hammond mia� szcz�cie, �e dzia�o si� to w �rodku pory zi-
mowej, gdy zaskoczy�a go erupcja b�ota. W warunkach Wenus pora zi-
mowa w niczym nie przypomina Ziemi. Jedynie mieszka�cy najcieplej-
szych region�w Amazonki albo Konga mogliby wyobrazi� sobie zim�
na Wenus: najgor�tsze dni lata, skwar, okropne warunki, uci��liwi
mieszka�cy d�ungli.
Na Wenus, jak obecnie wszyscy dobrze wiedz�, pory roku wyst�puj�
przemiennie na przeciwleg�ych p�kulach, podobnie jak na Ziemi, jednak
z jedn� istotn� r�nic�. Kiedy Ameryka P�nocna i Europa latem ocie-
kaj� potem, w Australii i Argentynie panuje zima. Na Wenus pory roku
uzale�nione s� nie od odchylenia od p�aszczyzny ekliptyki, lecz od
libracji.
Wenus nie kr�ci si�, lecz zwraca stale t� sam� stron� do S�o�ca, tak
jak czyni to Ksi�yc w stosunku do Ziemi. Na jednej stronie trwa
wiecznie dzie�, na drugiej wiecznie noc - jedynie w strefie zmierzchu,
na cienkim pier�cieniu opasuj�cym planet�, nie szerszym ni� pi��set mil,
istniej� warunki umo�liwiaj�ce bytowanie ludzi.
Id�c w kierunku strony o�wietlonej s�o�cem, strefa zmierzchu
wtapia si� w �ar pustyni, gdzie wegetuje zaledwie kilka okaz�w wenus-
ja�skich stworze�, a na skraju nocy strefa nadaj�ca si� do zamieszkania
ko�czy si� nagle ogromn� barier� lodow� utworzon� w wyniku kon-
densacji g�rnych wiatr�w, kt�re nap�ywaj� nieustannie od p�kuli go-
r�cej do zimnej, aby tu si� och�odzi�, opa�� i pogna� z powrotem.
Ciep�e powietrze, ozi�biaj�c si�, zawsze daje deszcz, kt�ry na skraju
wiecznej nocy zamarza, tworz�c ogromne lodowe fortyfikacje. Co le�y
dalej, jakie fantastyczne formy �ycia mog� wyst�powa� w bezgwiezdnej
ciemno�ci zamarz�ej p�kuli, czy jest ona martwa, tak jak pozbawiony
powietrza Ksi�yc, pozostaje nadal tajemnic�.
Powolna libracja, oci�a�e chybotanie si� planety z boku na bok
stwarza efekt wyst�powania czego� na podobie�stwo p�r roku. W kra-
jach strefy zmierzchu, najpierw na jednej p�kuli, potem na drugiej,
zas�oni�te chmurami s�o�ce wydaje si� stopniowo wznosi� przez pi�tna�cie
dni, a nast�pnie opada przez ten sam okres. S�oneczny kr�g nigdy nie
wznosi si� wysoko, jedynie w pobli�u lodowej bariery wydaje si� prawie
dotyka� horyzontu, libracja bowiem wynosi zaledwie siedem stopni, ale
i to wystarcza do wytworzenia dostrzegalnych pi�tnastodniowych p�r ro-
ku.
Ale jakie� to pory roku! W zimie temperatura spada do wilgotnych,
lecz zno�nych trzydziestu pi�ciu stopni; w dwa tygodnie p�niej, w pob-
li�u wypalonych skwarem Tropik�w, sze��dziesi�t stopni jest oznak�
ch�odnego dnia. Ustawicznie, zim� i latem, przelotne deszcze kapi� po-
nuro w d� i zostaj� wch�oni�te przez g�bczast� gleb�, by unie�� si� w
g�r� w postaci lepkich, nieprzyjemnych miazmatycznych opar�w.
W�a�nie te olbrzymie ilo�ci wilgoci stanowi�y najwi�ksz� niespo-
dziank� dla pierwszych ludzi przyby�ych na Wenus. Oczywi�cie chmury
by�y widoczne, ale spektroskop nie stwierdzi� wyst�powania wody. Nic
dziwnego, skoro analizowa� �wiat�o odbite od g�rnej powierzchni chmur,
pi��dziesi�t mil ponad powierzchni� planety.
Obfito�� wody prowadzi do zadziwiaj�cych konsekwencji. Na Wenus
nie ma m�rz ani ocean�w, chyba �e za�o�ymy istnienie bezmiernych,
milcz�cych i wiecznie zamarz�ych ocean�w po nocnej stronie. Na p�-
kuli gor�cej parowanie trwa zbyt szybko, wi�c rzeki, wyp�ywaj�ce z
lodowych g�r, po prostu zmniejszaj� si�, by w ko�cu wsi�kn�� w piach.
Dalsz� konsekwencj� stanowi niesta�y charakter gleby w strefie
zmierzchu. Pod ziemi� p�yn� ogromne podziemne rzeki, niekt�re wrz�ce,
inne zimne jak l�d, z kt�rego powsta�y. To w�a�nie one przyczyniaj� si�
do erupcji b�ota, kt�re czyni zamieszkiwanie przez ludzi Tropik�w takim
hazardem: sta�a i na poz�r bezpieczna przestrze� mo�e nagle zamieni�
si� w morze gotuj�cego si� b�ota, w kt�rym zanurzaj� si� i ton� bu-
dynki, nieraz wraz z mieszka�cami.
Nie ma sposobu, by przewidzie� wyst�pienie katastrofy. Budynki
stoj� bezpieczne jedynie na rzadko wyst�puj�cych pok�adach litej ska�y
i dlatego wszystkie ludzkie osiedla t�ocz� si� u podn�a g�r.
Ham Hammond by� faktorem. By� jednym z tych awanturnik�w,
kt�rzy pojawiaj� si� zawsze na granicy i peryferiach zamieszka�ych re-
gion�w. Wi�kszo�� z nich zalicza si� do dw�ch klas: s� to nierozwa�ni
�mia�kowie goni�cy za ryzykiem b�d� banici, kryminali�ci lub ludzie
poszukuj�cy samotno�ci albo zapomnienia.
Ham Hammond nie nale�a� do �adnej z tych kategorii. Nie ugania�
si� za abstrakcjami; poci�ga� go autentyczny, konkretny powab bogac-
twa. Uprawiaj�c handel wymienny z tubylcami nabywa� str�ki zarodni-
k�w wenusja�skiej ro�liny xixtchil, z kt�rych ziemscy chemicy b�d�
ekstrahowa� trihydroxil-tertiarylin�, czyli potr�jny T-D-A, tak skutecz-
ny w kuracji odm�adzaj�cej.
Ham by� m�ody i chwilami dziwi� si�, czemu starzy a bogaci m�-
czy�ni - i kobiety - byli sk�onni p�aci� tak kolosalne sumy za kilka
dodatkowych lat w kwiecie wieku, zw�aszcza �e kuracja ta w istocie
nie przed�u�a�a �ycia, ale wywo�ywa�a co� w rodzaju chwilowej, sztu-
cznej m�odo�ci. Siwe w�osy ciemnia�y, zmarszczki ulega�y wyg�adzeniu,
�ysiny pokrywa�y si� puszkiem - a jednak po up�ywie kilku lat sztu-
cznie odm�odzony osobnik umiera� tak czy owak. Dop�ki jednak gram
potr�jnego T-D-A osi�ga� cen� r�wn� gramowi radu, Ham by� sk�onny
do podj�cia wszelkiego ryzyka, aby go zdoby�.
Tak naprawd� nigdy nie liczy� si� z mo�liwo�ci� erupcji b�ota. Oczy-
wi�cie stanowi�o to ustawiczne potencjalne zagro�enie, a jednak, kiedy
patrz�c bezczynnie przez okno swojej chaty na k��bi�c� si�, paruj�c�
wenusja�sk� r�wnin�, zobaczy� nagle wytryskuj�ce woko�o wrz�ce ka-
�u�e, poczu� si� kompletnie zaskoczony.
Na moment zdr�twia�, ale zaraz poderwa� si� do gor�czkowej akcji.
Naci�gn�� na siebie ochronny skafander z gumopodobnej przejrzystej
transdermy, przywi�za� rzemieniami do st�p wielkie misy nart b�otnych,
zawiesi� na ramionach plecak z drogocennymi str�kami zarodnik�w xix-
tchilu, zgarn�� troch� jedzenia i wybieg� na otwart� przestrze�.
Ziemia mia�a jeszcze na wp� sta�� konsystencj�, ale na jego oczach
ciemna gleba wok� metalowych �cian chaty zacz�a si� gotowa�. Sze�-
cian konteneru przechyli� si� nieznacznie, a nast�pnie powoli nik� z
pola widzenia, a� b�oto zamkn�o si� nad nim z bulgotem.
Ham ockn�� si�. Wiedzia�, �e nie wolno sta� bez ruchu w �rodku
erupcji b�ota, nawet je�li si� mia�o podobne do mis narty b�otne. Kto
dopu�ci�, aby lepka ma� przela�a si� nad g�rn� kraw�dzi� nart, znajdo-
wa� si� w pu�apce bez wyj�cia. Nie mog�c oderwa� nogi Ham najpierw
wolno, a potem coraz szybciej pogr��y�by si� w �lad za swoj� chat�.
Rozpocz�� sw� w�dr�wk� po gotuj�cym si� bagnie tym szczeg�lnym
posuwistym krokiem, kt�ry opanowa� w wyniku bogatej praktyki: nie
odrywaj�c nart b�otnych od powierzchni, �lizga� si� ostro�nie, bacz�c,
by ani troch� b�ota nie przela�o si� przez zakrzywione brzegi.
By� to m�cz�cy spos�b, ale absolutnie konieczny. Ham pod��a� w
kierunku zachodnim, gdzie le�a�a linia cienia - je�li ju� musia� szuka�
miejsca zapewniaj�cego bezpiecze�stwo, to czemu nie mia�a nim by�
strefa o�ywczego ch�odu? Grz�zawisko by�o rozleg�e; przeby� co naj-
mniej mil�, zanim dotar� do lekkiego wzniesienia i narty zastuka�y na
sta�ym czy prawie sta�ym gruncie. Ca�y zlany potem, w skafandrze z
transdermy czu� si� jak w �a�ni; ale cz�owiek przyzwyczaja si� nawet
do Wenus. Odda�by po�ow� drogocennych str�czk�w xixtchilu za mo�-
liwo�� otworzenia maski skafandra, by m�c odetchn�� cho�by tym na-
syconym par�, wilgotnym wenusja�skim powietrzem: ale je�eli mia�
cho� odrobin� ch�ci pozostania przy �yciu, musia� zrezygnowa� z podob-
nych zachcianek. Jeden �yk nie przefiltrowanego powietrza w okolicach
gor�cego skraju strefy zmierzchu oznacza� szybk� i bardzo bolesn�
�mier�; wci�gn��by do�p�uc miliony zarodnik�w agresywnych wenusja�-
skich ple�ni, kt�re pokry�yby puszystym mchem nozdrza, usta, p�uca,
a w ko�cu opanowa�yby tak�e uszy i oczy.
Niebezpieczny by� wszelki kontakt z wenusja�sk� biosfer�. Pewnego
razu Ham natkn�� si� na zw�oki handlarza, kt�rego cia�o prze�ar�a ple��.
Facet przypadkowo zrobi� dziur� w skafandrze z transdermy - to wy-
starczy�o.
Z tego powodu jedzenie i picie na otwartej przestrzeni stawa�o si�
problemem. Trzeba by�o odczeka�, dop�ki deszcz nie str�ci zarodnik�w
ple�ni - w�wczas mia�o si� do dyspozycji jakie� p� godziny. Ale nawet
wtedy woda musia�a by� �wie�o przegotowana, a jedzenie wyj�te bez-
po�rednio z puszek; w przeciwnym razie, jak to si� zdarza�o niejedno-
krotnie, jedzenie zmieniaio si� niespodziewanie w puszyst� mas� ple�-
ni, kt�ra ros�a mniej wi�cej w takim tempie, jak posuwa si� wska-
z�wka minutowa na zegarze. Co za paskudny widok! Wenus to wstr�-
tna planeta!
Ta ostatnia refleksja Hama by�a inspirowana widokiem trz�sawiska,
kt�re poch�on�o jego chat�. Ro�linno�� znikn�a wraz z ni�, ale ju� wy-
nurza�o si� chciwe i zach�anne �ycie: wij�ca si� trawa b�otna i bulwia-
ste grzyby zwane "krocz�cymi kulami". Wsz�dzie wok� tapla�y si� w b�o-
cie miliony ma�ych, o�lizg�ych stworze�, po�eraj�cych si� �apczywie
wzajemnie, rozdzieraj�cych na kawa�ki, przy czym ka�dy fragment prze-
radza� si� po chwili w doros�ego osobnika.
Tysi�ce r�norakich gatunk�w, lecz wszystkie identyczne pod jednym
wzgl�dem: ka�dy reprezentowa� wy��cznie apetyt, ka�dy w stu procen-
tach by� �ar�okiem. Jak wi�kszo�� wenusja�skich istot, by�y one wypo-
sa�one w liczne nogi oraz paszcze. W gruncie rzeczy niekt�re z nich nie
by�y niczym wi�cej jak tylko skrawkami sk�ry podzielonymi na tuziny
g�odnych g�b pe�zaj�cych na setkach paj�czych n�ek.
�ycie na Wenus cechuje mniej lub bardziej paso�ytniczy charakter.
Nawet ro�liny, kt�re czerpi� po�ywienie bezpo�rednio z gleby i powie-
trza, maj� zdolno�� wch�aniania i trawienia, a tak�e w wielu wy-
padkach chwytania pokarmu zwierz�cego. Wsp�zawodnictwo na tym
wilgotnym pasku l�du, pomi�dzy ogniem a lodem, jest tak ostre, �e
kto�, kto nie obserwowa� jego przejaw�w, nie jest nawet w stanie go
sobie wyobrazi�. Kr�lestwo zwierz�t wojuje nieustannie mi�dzy sob�, a
tak�e z kr�lestwem ro�lin, ro�liny za� odp�acaj� pi�knym za nadobne,
cz�stokro� przewy�szaj�c te pierwsze w tworzeniu monstrualnych dra-
pie�c�w, kt�re trudno nadal nazywa� ro�linami. Potworny �wiat!
W ci�gu tych kilku chwil, gdy Ham zatrzyma� si�, by spojrze�
wstecz, p�dy pn�czy zd��y�y omota� jego nogi, wi�c musia� obci�� je
no�em, i czarny, wstr�tny sok, kt�ry pociek� po nieprzenikliwej trans-
dermie, zacz�� niezw�ocznie pokrywa� si� puchem, w miar� jak kie�-
kowa�y ple�nie. Ham si� wzdrygn��.
- Co za piekielne miejsce - warkn�� schylaj�c si�, by zdj�� narty
b�otne, kt�re nast�pnie przezornie zarzuci� na plecy.
Mozolnie brn�� przez wij�c� si� ro�linno��, odruchowo robi�c uni-
ki przed niezdarnymi pr�bami dosi�gni�cia go przez drzewo, zwane
Jacek-�apacz. Drzewo wyrzuca�o w kierunku jego r�k i n�g p�tle po-
dobne do macek. Od czasu do czasu mija� jaki� egzemplarz Jacka-�a-
pacza, z kt�rego zwisa�o schwytane stworzenie, zwykle nie daj�ce si�
nawet rozpozna�, poniewa� ple�� obrasta�a je w�ochatym ca�unem, pod-
czas gdy drzewo spokojnie konsumowa�o zar�wno jedno i drugie.
- Okropne miejsce - zamrucza� Ham spychaj�c nog� drgaj�cy k��b
nie znanych mu z nazwy robak�w.
Zamy�li� si�; jego chata le�a�a na skraju gor�cego brzegu strefy
zmierzchu, zatem dzieli�o go troch� ponad dwie�cie pi��dziesi�t mil od
linii cienia, chocia� odleg�o�� ta waha�a si� w zale�no�ci od libracji.
Nikomu nie udaje zbli�y� si� zbytnio do samej linii, szalej� tam bowiem
wr�cz niewyobra�alnie gwa�towne burze. Gor�ce g�rne wiatry �cieraj�
si� z lodowatymi huraganami nadlatuj�cymi z ciemnej strony i wy-
wo�uj� b�le porodowe bariery lodowej.
Ham powinien przej�� sto pi��dziesi�t mil na zach�d, aby znale��
ch��d i wkroczy� do rejonu o klimacie zbyt umiarkowanym dla roz-
woju ple�ni. Tam b�dzie m�g� porusza� si� we wzgl�dnym komforcie.
Licz�c od tego miejsca nie dalej ni� pi��dziesi�t mil na p�noc le�y
ameryka�skie osiedle Erotia.
Drog� Hama przegradza�o pasmo G�r Wieczno�ci. Nie by�y to
wprawdzie pot�ne dwudziestomilowe olbrzymy, kt�rych wierzcho�ki s�
czasami przelotnie dostrzegane przez ziemskie teleskopy, a kt�re na
wieki oddzielaj� brytyjsk� cz�� Wenus od posiad�o�ci ameryka�skich,
jednak�e g�ry te budzi�y prawdziwy respekt nawet na prze��czy, gdzie
Ham mia� zamiar je przekroczy�. Znajdowa� si� po stronie brytyjskiej,
do czego zreszt� nikt nie przywi�zywa� �adnego znaczenia. Faktorzy
przekraczali t� granic�, jak im si� podoba�o.
Projekt ten oznacza� konieczno�� przebycia oko�o dwustu mil. Le-
�a�o to ca�kowicie w zakresie mo�liwo�ci Hama. By� uzbrojony zar�wno
w pistolet automatyczny, jak i miotacz ognia, r�wnie� woda nie sta-
nowi�a problemu pod warunkiem, �e si� j� pieczo�owicie gotowa�o. W
skrajnych sytuacjach da�o si� podobno je�� wenusja�skie stworzenia -
ale wymaga�o to g�odu, sumiennego gotowania i odpornego �o��dka.
"Nie tyle chodzi o smak, ile o wygl�d", m�wili ci, co przez to do�wiad-
czenie? przeszli. U�miechn�� si� cierpko. Bez w�tpienia b�dzie zmuszony
sam si� przekona� o s�uszno�ci tego stwierdzenia, by�o bowiem ma�o
prawdopodobne, aby konserwy mog�y wystarczy� na ca�y okres jego
w�dr�wki. Ham pociesza� si�, �e w zasadzie nie ma powodu do zmar-
twie�. W gruncie rzeczy jest si� z czego cieszy�. Co najwa�niejsze str�-
ki xixtchilu spoczywaj�ce w jego plecaku stanowi�y taki maj�tek, jaki
zdo�a�by zebra� na Ziemi jedynie w wyniku kilkunastu lat mozolnego
trudu.
Niby nic nie grozi�o - a jednak ludzie gin�li bez �ladu na Wenus
tuzinami. Upomina�y si� o nich ple�nie lub jakie� okrutne potwory albo
mo�e kt�re� z wielu nieznanych monstr�w, na wp� ro�lin, na wp�
zwierz�t.
Ham wl�k� si� noga za nog�, zwykle wybieraj�c polany, jakie two-
rzy�y si� wok� drzew Jacka-�apacza, te wszystko�erne ro�liny bo-
wiem eliminowa�y wszelkie przejawy �ycia w zasi�gu swoich �apczywych
side�.
Gdzie indziej posuwanie si� naprz�d by�o praktycznie niemo�liwe,
poniewa� wenusja�ska d�ungla przedstawia�a sob� tak przera�aj�c� pl�-
tanin� sk��bionych i po�eraj�cych si� form, �e porusza� mo�na si� by�o
jedynie wyr�buj�c sobie drog�, krok po kroku, niezmiernym wysi�kiem.
Ale nawet wtedy grozi�o niebezpiecze�stwo ze strony B�g wie jakich,
uzbrojonych w jad i k�y stworze�, kt�rych z�by mog�y przek�u� ochron-
n� pow�ok� transdermy. Jej p�kni�cie oznacza �mier�. Nawet nieprzy-
jemne drzewa Jacka-�apacza by�y bardziej po��dan� kompani�, po-
my�la� Ham, odtr�caj�c ustawicznie penetruj�ce otoczenie liany.
W sze�� godzin po rozpocz�ciu przez Hama przymusowej w�dr�wki
zacz�o pada�. Wyszuka� miejsce, kt�re niedawna erupcja b�ota oczy�ci�a
z drzew i krzew�w, i zabra� si� do jedzenia. Najpierw zaczerpn�� tro-
ch� pokrytej szumowinami wody, przefiltrowa� j� przez sitko przymo-
cowane w tym celu do manierki i przyst�pi� do sterylizacji.
Ogie� by� nieosi�galny, w Tropikach Wenus bowiem suchy opa�
zdarza si� wyj�tkowo rzadko. Ham wrzuci� termiczne tabletki do p�ynu,
kt�re zagotowa�y wod� natychmiast, wyparowuj�c r�wnocze�nie w pos-
taci gazu. Woda zachowa�a nieznaczny posmak amoniaku - to by�o
jeszcze najmniej uci��liwe. Nakry� naczynie i odstawi�, aby woda o-
styg�a.
Otworzy� konserw� z fasol�, rozgl�da� si� przez chwil�, czy jaka�
zab��kana ple�� nie unosi si� w powietrzu, nast�pnie odkry� wizjer
i spiesznie prze�kn�� po�ywienie. Nast�pnie napi� si� letniej wody i
wla� ostro�nie pozosta�o�� do woreczka na wod�, mieszcz�cego si� we-
wn�trz skafandra, sk�d m�g� j� popija� przez rurk�.
W nieca�e dziesi�� minut po zako�czeniu posi�ku, kiedy Ham jeszcze
odpoczywa� i marzy� o nieosi�galnym luksusie papierosa, w�ochata war-
stwa ple�ni pokry�a nagle resztki jedzenia w puszce.
Godzin� p�niej, zm�czony i zlany potem, Ham znalaz� Drzewo
Przyjazne, nazwane tak przez jego odkrywc�, przyrodnika Burlingame.
Jest to jedno z nielicznych drzew na Wenus o ruchach tak niemrawych,
�e mo�na bezpiecznie odpoczywa� w�r�d jego ga��zi. Ham wlaz� na nie,
ulokowa� si� mo�liwie najwygodniej i spa� jak zabity.
Min�o pi�� godzin. Ham po obudzeniu stwierdzi�, �e ga��zki i ma�e
przyssawki Przyjaznego Drzewa oplata�y ca�� jego transderm�. Poodry-
wa� je bardzo ostro�nie, zlaz� na d� i powl�k� si� oci�ale na zach�d.
Tu� po ustaniu drugiego deszczu napotka� pyz� - stworzenie nazy-
wane tak w angielskiej i ameryka�skiej cz�ci Wenus. W strefie fran-
cuskiej nazywa si� ono "pot a colle", czyli "garnek ciasta", a w du�-
skiej - no c�, Du�czycy nie s� pruderyjni, wi�c nazywaj� potwora
tak, jak na to zas�uguje.
W rzeczy samej pyza jest ohydnym stworzeniem. Masa bia�ej, po-
dobnej do surowego ciasta protoplazmy, osi�ga wielko�� od pojedynczej
kom�rki a� do dwudziestu ton kaszowatego plugastwa. Nie przybiera
�adnej okre�lonej formy, jest to po prostu bezkszta�tna masa kom�rek -
uwolniony od pow�oki cielesnej, pe�zaj�cy, wiecznie g�odny rak.
Pyza nie jest zorganizowana, nie posiada inteligencji ani �adnego in-
stynktu, z wyj�tkiem chyba poczucia g�odu. Porusza si� tam, gdzie po-
karm dotyka jej powierzchni. Kiedy dotyka dw�ch jadalnych substan-
cji, po prostu si� dzieli, przy czym wi�ksza cz�� atakuje wi�ksz� zdo-
bycz. Jest niewra�liwa na kule i nic opr�cz przera�aj�cego wytrysku
p�omienia z miotacza ognia nie jest w stanie jej zabi�, a i to tylko
wtedy, gdy p�omie� zniszczy wszystkie kom�rki. Toczy si� po ziemi
wch�aniaj�c wszystko, pozostawiaj�c za sob� go��, czarn� ziemi�, na
kt�rej od razu pojawiaj� si� wsz�dobylskie ple�nie.
Ham odskoczy� na bok, gdy pyza wypad�a nagle z d�ungli, po jego
prawej stronie. Wprawdzie nie by�aby w stanie uszkodzi� chroni�cej go
transdermy, ale wch�oni�cie przez ciastowat� bryj� grozi�o uduszeniem.
Cholernie go kusi�o, by porazi� j� pe�nym �adunkiem z miotacza ognia,
zawieszonego u pasa, podczas gdy przetacza�a si� obok niego ca�ym
p�dem. Ale do�wiadczony wenusja�ski pionier bardzo oszcz�dnie korzysta
z broni. Jest ona na�adowana diamentem, wprawdzie mniej warto�cio-
wym, przemys�owym, ale jednak bezcennym w trudnych sytuacjach. Od-
palony kryszta� oddaje ca�� energi� w jednym potwornym strumieniu
ognia, kt�ry z rykiem gromu uderza na odleg�o�� stu jard�w, obraca-
j�c w popi� wszystko na linii strza�u.
Ohydna pyza przetoczy�a si� przy akompaniamencie odg�os�w cmo-
kania i mlaskania. Za ni� otworzy�a si� przecinka, jak� wytrzebi�a w
g�stwinie - pn�cza, liany, �mijowate bluszcze, drzewa Jacka-�apacza -
wszystko zosta�o bez reszty wymiecione a� do wilgotnego pod�o�a, gdzie
dos�ownie w oczach, na �luzie pozostawionym przez pyz�, wyrasta�y
ple�nie.
Korytarz prowadzi� mniej wi�cej w kierunku, w kt�rym Ham za-
mierza� i��, skorzysta� zatem z okazji i kroczy� zamaszy�cie naprz�d,
rzucaj�c bacznie okiem na z�owieszcze �ciany d�ungli. Za mniej wi�cej
dziesi�� godzin �cie�ka ta wype�ni si� ponownie wrogim �yciem, ale
chwilowo istnia�a mo�liwo�� znacznie szybszego poruszania si� naprz�d.
Przeszed� ju� dobre pi�� mil szlakiem, kt�ry zaczyna� nieprzy-
jemnie porasta�, kiedy napotka� tubylca galopuj�cego na czterech kr�t-
kich nogach. Jego r�ce podobne do szczypiec wycina�y przej�cie w
g�szczu. Ham zatrzyma� si� na kr�tki palawer.
- Murra - powiedzia�.
J�zyk autochton�w ekwatorialnych Tropik�w jest cudaczny. Liczy
prawdopodobnie oko�o dwustu s��w, ale kto�, kto je opanowa�, nie mo�e
powiedzie�, �e zna go w pe�ni. S�owa cechuje uog�lnienie poj�ciowe, a
ka�dy d�wi�k ma od tuzina do setki znacze�. "Murra" na przyk�ad jest
s�owem wyra�aj�cym powitanie, mo�e oznacza� co� bardzo zbli�onego
do "halo" lub "dzie� dobry". Mo�e jednak r�wnie� przekazywa� wy-
zwanie - "strze� si�". Poza tym znaczy "b�d�my przyjaci�mi", a tak�e,
o dziwo, "wyzywam ci�".
Ma ono r�wnie� pewne znaczenie rzeczownikowe, oznacza pok�j,
wojn�, odwag� i boja��. Subtelny j�zyk. Dopiero ostatnio studia nad mo-
dulacj� g�osu ujawni�y ziemskim filologom jego bogat� natur�. A zre-
szt� angielski ze swoimi "to", "too" i "two"; "one", "won", "wen",
"win", "when" i tuzinem innych zbli�onych d�wi�k�w te� m�g�by si�
wydawa� r�wnie dziwny dla uszu Wenusjan, nie wy�wiczonych w roz-
r�nianiu samog�osek.
Co gorsza, ludzie nie potrafi� odczytywa� uczu� z szerokich, p�askich
twarzy Wenusjan o trzech oczach, a musz� one z pewno�ci� przeka-
zywa� sporo informacji.
Wenusjanin zaakceptowa� jednak zamierzony sens.
- Murra - odpowiedzia�, zatrzymuj�c si�. - Usk? - Oznacza
to mi�dzy innymi: "kim jeste�?" albo: "sk�d idziesz?", lub te�: "dok�d
zmierzasz?".
Ham wybra� to ostatnie znaczenie. Wskaza� na zamglony zach�d, a
nast�pnie podni�s� r�k� �ukiem kre�l�c g�ry. - Erotia - powiedzia�.
Ta nazwa mia�a tylko jedno znaczenie.
Tubylec rozwa�a� to w milczeniu. W ko�cu machn�� swoimi pazu-
rami wzd�u� �cie�ki, w kierunku zachodu.
- Curky - powiedzia�, a potem - Murra - na po�egnanie. Ham
przywar� do wij�cej si� �ciany d�ungli, aby u�atwi� mu przej�cie.
"Curky" oznacza, obok dwudziestu innych poj��, handlarza. S�owo
stosowane zwykle w odniesieniu do Ziemian i Ham cieszy� si� z g�ry
na towarzystwo cz�owieka. Mija�o ju� z g�r� sze�� miesi�cy od czasu,
kiedy ostatni raz s�ysza� d�wi�k ludzkiego g�osu inaczej ni� za po�red-
nictwem malutkiego radia, kt�re zaton�o wraz z jego chat�.
Po przej�ciu dalszych pi�ciu mil wy�artych przez pyz�, Ham znalaz�
si� nagle na polanie, na kt�rej niedawno mia�a miejsce erupcja b�ota.
Ro�linno�� si�ga�a tu zaledwie do pasa, a w odleg�o�ci �wier� mili zo-
baczy� budynek faktorii. By� znacznie bardziej okaza�y od jego w�asnej
izdebki, kontenera o metalowych �ciankach. Ten che�pi� si� a� trzema
izbami. W Tropikach to nies�ychany luksus: tu ka�da uncja musi by�
mozolnie przetransportowana za pomoc� rakiety z jednego z osiedli.
Du�e koszty, wr�cz rujnuj�ce. Dzia�alno�� faktor�w zawiera�a znaczne
ryzyko i Ham cieszy� si�, �e uda�o mu si� wyj�� z takim zyskiem.
Pomaszerowa� przez ci�gle grz�ski grunt. Okna faktorii zas�oni�te
dla ochrony przed wiecznym dziennym �wiat�em. A drzwi... drzwi by�y
zamkni�te! Stanowi�o to pogwa�cenie praw obowi�zuj�cych na pogra-
niczu cywilizacji. Wszyscy zostawiali drzwi otworem, mog�o to decydo-
wa� o ratunku dla jakiego� zb��kanego faktora. Nawet cz�owiek bez
honoru nie wa�y� si� kra�� z otwartej chaty.
Nie uczyniliby tego r�wnie� tubylcy - �adna istota nie jest tak
uczciwa jak wenusja�ski autochton, kt�ry nigdy nie k�amie i nigdy nie
kradnie, ale kt�ry mo�e, oczywi�cie po zwyczajowym ostrze�eniu, zabi�
kupca, aby posi��� jego towary.
Ham sta� jak wryty. Po namy�le udepta� kawa�ek czystej przestrzeni
przed drzwiami, usiad� opieraj�c si� o nie i strzepn�� liczne i budz�ce
wstr�t drobne stworzenia, kt�re mrowi�y si� na jego transdermie, i,
czeka�.
Min�o co najmniej p� godziny, zanim dojrza� faktora brodz�cego
przez polan�. Niski, szczup�y facet; kaptur skafandra zacienia� mu twarz
i Ham zaledwie m�g� dostrzec wielkie, podkr��one oczy. Wsta�.
- Cze��! - powiedzia�. - Wpad�o mi do g�owy z�o�y� panu wi-
zyt�. Nazywam si� Hamilton Hamrnond. Jak pan si� domy�la, przyja-
ciele nazywaj� mnie Ham.
Faktor zatrzyma� si�, po czym przem�wi� dziwnie mi�kkim i mato-
wym g�osem, ze zdecydowanie angielskim akcentem.
- Mo�e by si� pan odsun�� i wpu�ci� mnie, co? Do widzenia! -
Ton jego g�osu by� lodowaty, nieprzyjazny.
Ham poczu� zdziwienie i gniew.
- Do diab�a! - warkn��. - Ale� pan jest go�cinny!
- Dla pana nie ma miejsca pod moim dachem. - Gospodarz za-
trzyma� si� w drzwiach. - Jest pan Amerykaninem? Co pan robi na
terytorium brytyjskim? Mog� zobaczy� pa�ski paszport?
- Od kiedy to paszport obowi�zuje w Tropikach?
- Handlarz, prawda? - Faktor by� szczup�y, a ton jego g�osu os-
try. - Kr�tko m�wi�c jeste� przemytnikiem. Przebywasz tu bezpraw-
nie. Wyno� si�!
Ham zacisn�� z�by.
- Prawnie czy nie - powiedzia� - to bez znaczenia. Jestem upo-
wa�niony do korzystania z przywilej�w wynikaj�cych z kodeksu po-
granicza. Chc� odetchn�� czystym powietrzem, otrze� twarz z potu i co�
zje��. Otw�rz te drzwi i wchodzimy.
B�ysn�� przed nim pistolet automatyczny.
- Spr�buj, a b�dziesz karmi� ple��.
Ham, jak wszyscy wenusja�scy pionierzy, by� z konieczno�ci �mia�y
i przedsi�biorczy. Jak to m�wi� w Stanach - twardy ch�op.
- Przekona�e� mnie. Chcia�bym tylko co� zje��.
- Poczekaj na deszcz - odpowiedzia� tamten ch�odno i zwr�ci�
si� ku drzwiom, by je otworzy�.
W tym momencie Ham kopn�� pistolet, kt�ry kozio�kuj�c uderzy�
w �cian� i spad� pomi�dzy chwasty. Przeciwnik si�gn�� po miotacz
ognia wisz�cy u jego boku. Ham z�apa� jego r�k� w przegubie.
Chwyt by� na tyle mocny, �e faktor natychmiast przesta� si� sza-
mota�. Ham odczu� chwilowe zdumienie z powodu krucho�ci nadgarstka,
wyczuwalnej przez warstw� transdermy.
- S�uchaj! - warkn��. - Zamierzam co� zje�� w tym domu.
Otwieraj drzwi!
Trzyma� go za obie r�ce. Facet wydawa� si� zadziwiaj�co w�t�y.
Skin�� g�ow�, a Ham uwolni� jego r�k�. Drzwi si� otwar�y, weszli do
�rodka.
Uderzy� go nies�ychany wr�cz przepych. Masywne krzes�a, solidny
st�, nawet ksi��ki, zapewne pieczo�owicie zakonserwowane wyci�giem
z wid�aka przeciwko ple�niom, kt�re czasami wdzieraj� si� do chat w
Tropikach pomimo siatek, filtr�w i automatycznych rozpylaczy. Kiedy
weszli, automatyczny rozpylacz otoczy� ich chmur� �rodk�w dezynfeku-
j�cych, aby zabi� zarodniki ple�ni, jakie mog�yby si� dosta� do wn�trza
w momencie otwarcia drzwi.
Ham usiad� ci�ko, obserwuj�c bacznie gospodarza. Pozwoli� mu
zachowa� miotacz ognia w kaburze u pasa. By� pewien, �e zdo�a wy-
przedzi� tego cherlaka w si�ganiu do pistoletu; poza tym kto rozs�dny
ryzykowa�by u�ycie miotacza ognia w mieszkaniu? Z jedn� ze �cian
budynku trzeba by si� po�egna�.
Zaj�� si� otwarciem wizjera, wyci�ganiem jedzenia z plecaka, wycie-
raniem spoconej twarzy, podczas gdy jego wsp�towarzysz - czy te�
przeciwnik - patrzy� na niego milcz�co. Ham obserwowa� przez chwil�
otwart� konserw� mi�sn�; ple�� si� nie pojawi�a. Zaczo� je��.
- Czemu, u diab�a - burkn�� Ham - nie podniesiesz wizjera? -
Tamten milcza� uparcie. - Boisz si�, �e zobacz� twoj� twarz, co?
Twoja facjata mnie nie interesuje. Nie jestem glin�.
Zapanowa�o milczenie. Spr�bowa� raz jeszcze.
- Jak si� nazywasz?
- Burlingame. Pat Burlingame.
Ham roze�mia� si�.
- Patryk Burlingame nie �yje, przyjacielu. Zna�em go. - �adnego
odzewu. - Je�li nie chcesz powiedzie�, jak si� nazywasz, to przynaj-
mniej nie obra�aj pami�ci dzielnego cz�owieka i wielkiego odkrywcy.
- Dzi�kuj� - g�os by� sardoniczny. - To by� m�j ojciec.
- Jeszcze jedno k�amstwo. Burlingame nie mia� syna. On mia�
tylko... - Ham przerwa� skonsternowany. - Otw�rz wizjer! - krzy-
kn��.
- Czemu nie? - powiedzia� mi�kki g�os. Przeciws�oneczna prze-
s�ona opad�a.
Ham prze�kn�� �lin�. Awanturnik i wenusja�ski handlarz by� jednak
d�entelmenem. Z wykszta�cenia by� in�ynierem, jedynie pokusa szyb-
kiego wzbogacenia si� �ci�gn�a go do Gor�cych Kraj�w.
- Przepraszam - b�kn��.
- Ach, wy, dzielni ameryka�scy k�usownicy! - odezwa�a si� szy-
derczo Pat. - Czy wszyscy jeste�cie tacy dzielni, by narzuca� si�
kobiecie?
- Co pani robi w takim miejscu?
- Nie ma �adnego- powodu, abym odpowiada�a na pana pytania. -
Wykona�a nieokre�lony ruch r�k� wskazuj�c w g��b pokoju. - Kla-
syfikuj� flor� i faun� Gor�cych Kraj�w. Nazywam si� Patrycja Bur-
lingame, jestem biologiem.
Dopiero teraz dostrzeg� okazy zakonserwowane w s�ojach, umiesz-
czone w nast�pnym pomieszczeniu, najpewniej stanowi�cym laboratorium.
- Samotna dziewczyna w Tropikach? Pani jest, przepraszam, lek-
komy�lna.
- Nie oczekiwa�am spotka� z ameryka�skimi k�usownikami.
Ham zarumieni� si�.
- Nie musi mie� pani �adnych obaw z mego powodu. Wychodz�. -
Podni�s� r�k� do swego wizjera.
W tym samym momencie Patrycja wyrwa�a pistolet automatyczny
z szuflady sto�u.
- Nie zatrzymuj� pana, panie Hammond - powiedzia�a ch�odno. -
Ale xixtchil zostanie u mnie. Stanowi w�asno�� korony brytyjskiej. U-
krad�e� go pan na naszym terytorium i ja go konfiskuj�.
Ham wlepi� w ni� wzrok.
- Zaryzykowa�em wszystko, co posiadam, �eby zdoby� ten xixtchil.
Je�li go strac�, b�d� bankrutem. Po moim trupie!
- To si� zobaczy.
Ham zatrzasn�� kask i usiad�.
- Panno Burlingame - powiedzia�. - Nie s�dz�, by zdoby�a si�
pani na strza� do �ywego cz�owieka, ale b�dzie pani musia�a nacisn��
spust, aby zdoby� xixtchil. Mam czas. B�d� siedzia� tak d�ugo, a� pani
upadnie z wyczerpania.
Patrzy� w jej szare oczy. Pistolet wymierzony by� pewnie w jego
serce, ale strza� nie pad�.
W ko�cu dziewczyna uleg�a.
- Wygra�e�, k�usowniku. - Wrzuci�a pistolet do pustej szuflady. -
Wobec tego wyno� si�.
- Z przyjemno�ci�! - odrzek� skwapliwie.
Wsta�, dotkn�� wizjera, ale zatrzyma� go okrzyk dziewczyny. Od-
wr�ci� si� podejrzewaj�c podst�p. Pat wpatrywa�a si� w okno szeroko
rozwartymi ze strachu oczami.
Ham zobaczy� k��bi�c� si� ro�linno��, a nast�pnie ogromn� bia�a-
w� mas�. Pyza monstrualnej wielko�ci pe�z�a miarowo w stron� ich
schronienia. Us�ysza� delikatne "plum", a potem okno zosta�o zas�oni�te
kleist� mazi�. Potw�r, do�� wielki, aby poch�on�� ca�y budynek, roz-
dzieli� si� na dwie cz�ci i op�yn�� go woko�o ��cz�c si� z drugiej
strony.
Cisz� przerwa� wzburzony g�os Pat.
- Tw�j he�m, g�upcze! - powiedzia�a szorstko. - Zamknij go!
- He�m? Dlaczego? - Pomimo w�tpliwo�ci pos�ucha� jej automa-
tycznie.
- W�a�nie dlatego! Soki trawienne. Sp�jrz!
Pokaza�a na �ciany; pojawi�o si� na nich tysi�ce male�kich jak
ostrze ig�y, �wietlistych otwork�w. Soki trawienne pyzy, dostatecznie
agresywne, aby atakowa� wszelkie �r�d�o pokarmu, skorodowa�y metal,
kt�ry sta� si� porowaty, chata za� zosta�a zniszczona bezpowrotnie.
W mgnieniu oka kosmate k�pki ple�ni wyskoczy�y na resztkach
jego posi�ku, a czerwonawo-zielony ko�uch wykwit� na krzes�ach i stole.
Spojrzeli na siebie.
Ham parskn�� �miechem.
- Aha - powiedzia�. - Teraz i pani jest bezdomna. Moja chata
uton�a w b�blu b�ota.
- Nale�a�o si� tego spodziewa� - odpar�a lodowato Pat. - Wy,
jankesi, nie potraficie domy�li� si�, �e nale�y poszuka� solidnego pod-
�o�a. Lita ska�a le�y tu na g��boko�ci sze�ciu st�p i m�j dom posta-
wiony jest na palach.
- W ka�dym razie nie brak pani zimnej krwi. Ale na dobr� spraw�
pani mieszkanie r�wnie dobrze mog�oby uton��. Co ma pani zamiar
teraz zrobi�?
- Prosz� si� tym nie martwi�. Dam sobie doskonale rad�.
- Jak?
- Nie pa�ska sprawa. Co miesi�c przylatuje do mnie rakieta.
- Wobec tego musi pani by� milionerk�.
- Kr�lewskie Towarzystwo - powiedzia�a ch�odno - finansuje
ekspedycj�. Rakieta powinna tu przyby�...
Zrobi�a pauz�. Hamowi wyda�o si�, �e twarz jej zblad�a za os�on�
he�mu.
- Powinna przyby�... kiedy?
- W�a�nie by�a tu dwa dni temu. Kompletnie o tym zapomnia�am.
- Rozumiem. I pani s�dzi, �e b�dzie tu mog�a stercze� przez mie-
si�c, czekaj�c na nast�pn�.
Pat spojrza�a na niego z oburzeniem.
- Czy pani zdaje sobie spraw� - kontynuowa� - co pani� czeka
przez ten miesi�c? Brakuje dziesi�ciu dni do okresu lata, a prosz�
spojrze� na swoj� cha�up�. - Wskaza� na �ciany, na kt�rych rozrasta�y
si� br�zowe i rude �aty. W wyniku jego gwa�townego gestu kawa�ek
�ciany wielko�ci spodka wylecia� ze zgrzytem na zewn�trz. - W ci�gu
dw�ch dni b�dzie to kompletn� ruin�. Co zrobi pani bez schronienia,
kiedy temperatury zaczn� si�ga� siedemdziesi�ciu, osiemdziesi�ciu
stopni?
Powiem: pani zginie!
Pat milcza�a.
- Zanim powr�ci tu rakieta, b�dzie pani bezkszta�tn� mas� ple�ni -
powiedzia� Ham. - A potem stert� go�ych ko�ci, kt�re p�jd� na dno
przy pierwszej erupcji b�ota.
- Zamknij si�! - wypali�a.
- Milczenie nic nie pomo�e. Powiem pani teraz, co mo�e pani zro-
bi�. Mo�e pani zabra� plecak i narty b�otne i p�j�� razem ze mn�.
Dojdziemy do Krainy Ch�odu przed latem, je�li potrafi pani r�wnie
dobrze chodzi� jak gada�.
- P�j�� z jankeskim k�usownikiem? Ani mi si� �ni!
- A potem - kontynuowa� - mo�emy bez trudu przej�� do Erotii,
solidnego ameryka�skiego miasteczka.
Pat si�gn�a po sw�j plecak z artyku�ami pierwszej potrzeby, b�-
d�cy stale w pogotowiu na wypadek nieszcz�cia, i zarzuci�a go na ra-
miona. Wyci�gn�a gruby plik notatek, napisany anilinowym atramen-
tem na transdermie, zmiot�a po drodze kilka zab��kanych ple�ni i wsu-
n�a zwitek do plecaka. Podnios�a par� nart b�otnych i zwr�ci�a si�
rezolutnie w kierunku drzwi.
- A wi�c idziemy? - zachichota�.
- Ja id� - powiedzia�a ch�odno. - Do porz�dnego angielskiego
miasta Yenoble. Sama.
- Yenoble - j�kn��. - To� to dwie�cie mil na po�udnie. I w do-
datku za G�rami Wieczno�ci.
Patrycj a wysz�a bez s�owa z domu i skr�ci�a na zach�d w kierunku
Krainy Ch�odu. Ham waha� si� przez chwil�, nast�pnie pod��y� za ni�.
Nie m�g� pozwoli� dziewczynie, aby pr�bowa�a przeby� t� wypraw�
samotnie; wobec tego, �e ignorowa�a jego obecno��, po prostu szed� jej
�ladem, pow��cz�c nogami, gniewny i ponury.
Przez trzy godziny, albo i wi�cej, maszerowali z trudem w nie
ko�cz�cym si� blasku dnia, robi�c uniki przed natr�ctwem drzew Jacka-
-�apacza. Szli przewa�nie niezupe�nie zaro�ni�tym �ladem pierwszej
pyzy.
Ham by� zdumiony zwinn� i wiotk� postaci� dziewczyny, kt�ra prze-
�lizgiwa�a si� wzd�u� �cie�ki z wpraw� tubylca. Przypomnia� sobie, �e
w pewnym sensie ona by�a tubylcem. C�rka Patryka Burlingame'a by�a
pierwszym ludzkim dzieckiem urodzonym na Wenus, w kolonii Yenoble,
za�o�onej przez jej ojca.
Ham przypomnia� sobie artyku�y w gazetach pisane w czasie, kiedy
Pat jako o�mioletnie dziecko zosta�a wys�ana na Ziemi� - Ham mia�
wtedy trzyna�cie. Obecnie mia� lat dwadzie�cia siedem, co dawa�o Pa-
trycji Burlingame dwadzie�cia dwa.
Nie wymienili mi�dzy sob� ani s�owa, a� w ko�cu wyprowadzona
z r�wnowagi dziewczyna odwr�ci�a si� gwa�townie.
- Prosz� odej�� - wy buchn�a.
Ham zatrzyma� si�.
- Przecie� si� pani nie narzucam.
- Ale� ja nie potrzebuj� opiekuna. Jestem lepsz� pionierk� ni� ty!
Nie podj�� dyskusji. Po chwili Pat wykrzykn�a;
- Nienawidz� ci�, jankesie! O Bo�e, jak ja ci� nienawidz�! - Od-
wr�ci�a si� i pod��y�a dalej.
Godzin� p�niej zaskoczy�a ich erupcja b�ota. Bez ostrze�enia wo-
dnista bryja zagotowa�a si� wok� ich st�p, a ro�linno�� zako�ysa�a si�
gwa�townie. Gor�czkowo przypasali rzemieniami narty b�otne, podczas
gdy wok� nich co ci�sze ro�liny zatapia�y si� z ponurym bulgotem.
Ham ponownie podziwia� gracj� dziewczyny. Patrycja �lizga�a si� po
niesta�ej powierzchni z szybko�ci�, kt�rej nie m�g� dor�wna�, tak �e
wl�k� si� daleko z ty�u.
Nagle zobaczy�, �e przystan�a. Jest to niebezpieczne na terenie
erupcji b�ota i tylko krytyczna sytuacja mog�a to usprawiedliwi�. Kiedy
zbli�y� si� na sto st�p, dostrzeg� przyczyn�. Na jej prawym bucie p�k�o
wi�zanie. Sta�a bezradna, balansuj�c na lewej nodze, podczas gdy druga
narta zanurza�a si� powoli. Czarne b�oto przelewa�o si� przez wierzch.
Obserwowa�a go, kiedy si� zbli�a�. Gdy zobaczy�a, co zamierza zro-
bi�, odezwa�a si�:
- Nie dasz rady.
Ham schyli� si� ostro�nie, uj�� j� pod kolanami i przez plecy. Jej
narta by�a ju� zalana, lecz wyszarpn�� j� gwa�townie, wpieraj�c kraw�-
dzie swoich nart niebezpiecznie blisko powierzchni b�ota. B�oto cmokn�-
�o, ale Pat zosta�a uwolniona. Le�a�a bardzo spokojnie w jego ramionach,
aby nie wytr�ci� go z r�wnowagi. Rozpocz�� ostro�ny manewr porusza-
nia si� po zdradzieckiej powierzchni. Nie by�a ci�ka, a jednak �ycie
ich obojga wisia�o na w�osku. B�oto ociera�o si� i bulgota�o na samej
kraw�dzi jego nart. Chocia� grawitacja Wenus jest nieznacznie mniejsza
od ziemskiej, to gdzie� po tygodniu pobytu cz�owiek przyzwyczaja si�
i ta dwudziestoprocentowa r�nica przestaje by� zauwa�alna.
Po stu jardach dotarli do twardego gruntu. Postawi� Pat na ziemi
i odwi�za� narty.
- Dzi�kuj� - powiedzia�a ch�odno. - Spisa� si� pan m�nie.
- Nie ma za co. S�dz�, �e po tej przygodzie porzuci pani my�l o
samotnej w�dr�wce. Bez jednej narty nast�pna erupcja b�ota b�dzie dla
pani r�wnie� ostatni�. Wi�c jak - idziemy odt�d razem?
Jej g�os zlodowacia�:
- Mog� sobie zrobi� zast�pcz� nart� z kory drzewa. Poza tym -
powiedzia�a - mog� po prostu poczeka� dzie� lub dwa, p�ki b�oto nie
wyschnie, i wykopa� moj� zagubion� nart�.
Pokaza� na hektary b�ota.
- Kopa�, gdzie? - za�mia� si�. - Czekaj tatka latka.
Nieoczekiwanie podda�a si�.
- Znowu wygra�e�, jankesie. Ale tylko do Krainy Ch�odu; potem
si� rozstaniemy: pan p�jdzie na p�noc, a ja na po�udnie.
Powlekli si� dalej. Pat dor�wnywa�a Hamowi wytrzyma�o�ci�, ale
znacznie lepiej od niego by�a obeznana ze specyfik� wenusja�skich
Tropik�w. Chocia� niewiele z sob� rozmawiali, podziwia� jej spryt, jaki
wykazywa�a w odszukiwaniu naj�atwiejszej trasy, przy czym wydawa�a
si� wyczuwa� uderzenia drzew Jacka-�apacza bez patrzenia. Ale dopiero
wtedy, kiedy si� wreszcie zatrzymali, po deszczu, kt�ry da� im mo�liwo��
spo�ycia pospiesznego posi�ku, mia� realny pow�d, aby by� jej wdzi�-
cznym.
- P�jdziemy spa� - zaproponowa�, a kiedy skin�a g�ow�, powie-
dzia�: - Tam jest Przyjacielskie Drzewo.
Ruszy� w kierunku niego, dziewczyna za nim.
Nagle z�apa�a go za r�k�.
- To Faryzeusz - zawo�a�a i szarpn�a go wstecz.
By� to ostatni moment. Fa�szywe Przyjacielskie Drzewo ze straszli-
w� moc� spu�ci�o w d� konar, kt�ry min�� twarz Hama zaledwie o
kilka cali. To wcale nie by�o Przyjacielskie Drzewo, ale imituj�cy je
drapie�nik, zwabiaj�cy ofiary pozorn� nieszkodliwo�ci�, a nast�pnie ata-
kuj�cy je ostrymi jak no�e kolcami.
Hamowi zapar�o dech.
- Co to jest? Nigdy nie widzia�em czego� podobnego!
- To Faryzeusz. Wygl�da zupe�nie jak Przyjacielskie Drzewo.
Podnios�a automat i pos�a�a kul� w �rodek czarnego pulsuj�cego
pnia. Pociek� czarny strumie�, a wszechobecna ple�� wykwit�a wok�
dziury. Drzewo by�o skazane na zag�ad�.
- Dzi�ki - powiedzia� Ham z zak�opotaniem. - S�dz�, �e ura-
towa�a mi pani �ycie.
- Jeste�my teraz kwita. - Spojrza�a mu prosto w oczy. - Czy
pan rozumie? Rachunki wyr�wnane.
P�niej znale�li prawdziwe Drzewo Przyjacielskie i usn�li w jego
ga��ziach. Potem znowu maszerowali, znowu spali - i tak w k�ko
przez trzy pozbawione nocy doby. Wprawdzie �adna erupcja b�ota nie
zdarzy�a si� na ich drodze, ale wszystkie inne okropno�ci Tropik�w
wyst�powa�y obficie. Pyzy przecina�y ich szlak, w�owe wino atako-
wa�o sycz�c, drzewa Jacka-�apacza zarzuca�y z�owrogie p�tle, a miliony
drobnych pe�zaj�cych istot zwija�y si� pod ich stopami lub spada�y na
skafandry.
W pewnym momencie spotkali nawet jednonoga, dziwne, podobne
do kangura stworzenie, kt�re przedziera si� przez d�ungl� skacz�c na
jedynej pot�nej nodze i pikuj�c przebija ofiar� trzymetrowym dziobem.
Kiedy Ham spud�owa� przy pierwszym strzale, dziewczyna str�ci�a
jednonoga w po�owie skoku, pozostawiaj�c go na �up bezlitosnych ple�ni.
Przy innej okazji obie nogi Pat zosta�y pochwycone przez p�tl�
Jacka-�apacza, kt�ra z jakiego� powodu le�a�a na ziemi. Kiedy nast�-
pi�a na ni�, drzewo szarpn�o nagle i dziewczyna zawis�a g�ow� w d�,
kilkana�cie st�p nad ziemi�. Zwisa�a tak, dop�ki Hamowi nie uda�o
si� jej uwolni�. Bez w�tpienia ka�de z nich zgin�oby bez pomocy;
razem uda�o im si� uj�� ca�o.
Wsp�lne prze�ycia nie z�agodzi�y ch�odnej, nieprzyjaznej atmosfe-
ry, kt�ra sta�a si� czym� naturalnym. Ham zwraca� si� do dziewczyny
tylko wtedy, gdy by�o to niezb�dne. Pat, w rzadkich przypadkach, kiedy
ze sob� rozmawiali, nie nazywa�a go inaczej jak jankeskim k�usownikiem.
Mimo to m�czyzna �apa� si� chwilami na tym, �e my�li o pikantnej
urodzie jej rys�w, o jej br�zowych w�osach i szczerych szarych oczach,
kt�re udawa�o si� dostrzec przelotnie w kr�tkich momentach, kiedy
deszcz czyni� bezpiecznym otwarcie wizjer�w.
Wreszcie pewnego dnia wiatr powia� z zachodu, przynosz�c ze sob�
tchnienie ch�odu, kt�re by�o dla nich darem niebios. To by� dolny wiatr
p�yn�cy z zamro�onej po�owy planety, dysz�cy zimnem spoza lodowej
bariery. Kiedy Ham dla pr�by zerwa� sk�r� z wij�cego si� chwastu,
ple�� pojawi�a si� znacznie wolniej ni� zwykle i z mniejsz� intensyw-
no�ci�. By�y to objawy budz�ce otuch�; zbli�ali si� do Krainy Ch�odu.
Odszukali z lekkim sercem Przyjazne Drzewo. Od podn�a g�r dzieli�
ich tylko dzie� drogi. Tam mo�na by�o porusza� si� bez skafandra,
bez zagro�enia przez ple��, kt�ra nie mog�a si� rozwija� w tempera-
turze poni�ej dwudziestu siedmiu stopni.
Ham obudzi� si� pierwszy. Przez chwil� spogl�da� milcz�co na dziew-
czyn�, u�miechaj�c si� na widok ga��zi drzewa, kt�re opasywa�y j� jak
czu�e ramiona. Zda� sobie spraw�, �e Kraina Ch�odu oznacza rozstanie,
chyba �e uda mu si� odwie�� j� od tej szalonej decyzji, by przekroczy�
niebotyczne G�ry Wieczno�ci.
Westchn�� i si�gn�� po sw�j plecak wisz�cy na ga��zi pomi�dzy nimi
i nagle ryk w�ciek�o�ci i zdumienia wyrwa� mu si� z gard�a. Jego
str�ki xixtchilu! Woreczek z transdermy by� przeci�ty i pusty.
Patrycja zerwa�a si�, obudzona jego krzykiem. Poza jej mask� do-
strzeg� ironiczny, szyderczy u�miech.
- M�j xixtchil! - wrzasn��. - Zabra�a� go!
Pokaza�a w d�. W�r�d rzadkiej ro�linno�ci wznosi�a si� ma�a kupka
ple�ni.
- Tam - powiedzia�a ch�odno. - Tam, w dole, k�usowniku.
- Ty... - d�awi� si� z w�ciek�o�ci.
- Przeci�am torebk� w czasie twego snu. Nie wywieziesz skra-
dzionych skarb�w z brytyjskiego terytorium.
Ham by� trupio blady, oniemia�. W ko�cu wrzasn��:
- Ty przekl�ta diablico! To m�j ca�y maj�tek!
- Ale skradziony - przypomnia�a mu uprzejmie, machaj�c zgrab-
nymi n�kami.
�wiat�o prze�wieca�o przez na wp� przejrzyst� transderm�, pod-
kre�laj�c jej sylwetk� i smuk�e kr�g�e nogi. Zatrz�s� si� z w�ciek�o�ci.
- Powinienem ci� zabi�! - wykrztusi� zd�awionym g�osem.
Dziewczyna za�mia�a si� d�wi�cznie. Z j�kiem desperacji za-
rzuci� sw�j plecak na ramiona i zeskoczy� na ziemi�.
- Mam nadziej�... mam nadziej�, �e zginiesz w g�rach - powiedzia�
ponuro i sztywnymi krokami skierowa� si� na zach�d.
Kiedy odszed� ze sto jard�w, us�ysza� jej g�os:
- Jankesie! Poczekaj chwil�!
Nie zatrzyma� si� ani obejrza�, lecz kroczy� naprz�d.
P� godziny p�niej, kiedy spojrza� wstecz, stwierdzi�, �e idzie za
nim. Odwr�ci� si� i przyspieszy� kroku. Droga prowadzi�a teraz w g�-
r� i jego si�a g�rowa�a nad jej szybko�ci� i wpraw�.
Kiedy mign�a mu daleko z ty�u, zamieniona w drobny punkt, po-
ruszaj�cy si�, jak mu si� wydawa�o, ze zm�czon� determinacj�, zmar-
szczy� brew. Przysz�o mu na my�l, �e erupcja b�ota znajdzie j� zupe�-
nie bezradn�, pozbawion� nieodzownych nart b�otnych. Potem zda� so-
bie spraw�, �e u podn�a G�r Wieczno�ci nie wyst�puje erupcja b�ota,
a poza tym, zadecydowa�, nic go to nie obchodzi.
Przez pewien czas Ham szed� r�wnolegle do rzeczki, niew�tpliwie
jakiego� bezimiennego dop�ywu rzeki Flegeton. Jak dotychczas nie za-
chodzi�a konieczno�� przekroczenia jakiejkolwiek rzeki, poniewa� zgodnie
z natur� wszystkie strumienie na Wenus p�yn� od lodowej bariery, po-
przez stref� zmierzchu, do Tropik�w i dlatego by�y r�wnoleg�e do ich
kierunku podr�y.
Ale obecnie, kiedy wreszcie osi�gn�� p�askowy� i zawr�ci� na p�noc,
b�dzie napotyka� rzeki. Trzeba je b�dzie przekracza� albo na k�odach,
albo - o ile zdarza�a si� taka okazja i strumie� by� dostatecznie
w�ski - korzystaj�c z ga��zi Przyjacielskiego Drzewa. W�o�enie nogi do
wody grozi�o �mierci�; gro�ne stworzenia z paszczami pe�nymi z�b�w
czyha�y w nawet najmniejszym strumieniu wody.
Na kraw�dzi p�askowy�u z trudem unikn�� katastrofy. W mo-
mencie kiedy przedziera� si� przez polan� otoczon� drzewami Jacka-�a-
pacza, nagle pojawi�a si� fala bia�ej protoplazmy i drzewa oraz d�ungla
uton�y w masie gigantycznej pyzy.
Znajdowa� si� pomi�dzy potworem i nieprzenikliw� pl�tanin� ro�lin-
no�ci, a wi�c zrobi� jedyne, co mu pozosta�o. Wyrwa� z kabury miotacz
ognia i pos�a� pot�ny strumie� p�omieni w �rodek makabrycznego stwo-
rzenia. �ar spopieli� tony ciastowatej bryi i pozostawi� kilka ma�ych
fragment�w, kt�re pe�za�y i po�era�y martwe szcz�tki.
Wybuch, jak to zreszt� niejednokrotnie si� zdarza�o, roztrzaska�
luf� miotacza. Westchn�� ci�ko, kiedy zabra� si� do blisko czter-
dziestominutowej wymiany lufy - ale �aden prawdziwy pionier nie zwleka
na Wenus z t� czynno�ci�. Wystrza� ten kosztowa� go pi�tna�cie solidnych
ameryka�skich dolar�w, dziesi�� za przemys�owy diament, kt�ry eksplo-
dowa�, a pi�� za luf�. By�o to bagatelk�, kiedy mia� swoje xixtchile,
ale obecnie stanowi�o powa�n� kwot�. Raz jeszcze westchn��, kiedy od-
kry�, �e zapasowa lufa by�a zarazem ostatnia, musia� bowiem oszcz�dza�
na wszystkim, kiedy wyrusza� na wypraw�.
Wreszcie dotar� do p�askowy�u. Ostra i drapie�na fauna i flora Tro-
pik�w pojawia�a si� coraz rzadziej; zacz�� napotyka� prawdziwe ro�liny
pozbawione zdolno�ci swobodnego poruszania, a dolny wiatr wia� ch�o-
dem w jego twarz.
Znajdowa� si� w g��bokiej dolinie, na prawo wznosi�y si� szczyty
Ni�szych G�r Wieczno�ci, poza kt�rymi le�a�a Erotia, a z lewej, jak
pot�ny migotliwy wa�, rozci�ga�y si� rozleg�e zbocza Wielkich G�r
Wieczno�ci. Szczyty gin�y w chmurach k��bi�cych si� na wysoko�ci
pi�tnastu mil.
Spojrza� na wyszczerbion� Prze��cz Szale�ca przedzielaj�c� dwa
kolosalne wierzcho�ki. Sama prze��cz le�a�a na wysoko�ci dwudziestu
pi�ciu tysi�cy st�p, lecz g�ry przewy�sza�y j� o dalsze pi��dziesi�t ty-
si�cy. Tylko jeden cz�owiek przekroczy� pieszo t� poszarpan� szczelin�
- Patryk Burlingame - i to by�a droga, kt�r� chcia�a p�j�� jego c�rka.
Z przodu, niby cienista kurtyna, le�a�a granica mi�dzy noc� a stref�
zmierzchu i Ham widzia� nieustaj�ce b�yski piorun�w, kt�re wiecznie
szala�y w tym rejonie nie ko�cz�cych si� burz. W tym miejscu bariera
lodowa przecina�a �a�cuch G�r Wieczno�ci i mro�ny dolny wiatr, spi�-
trzony ogromnym �a�cuchem g�rskim, zderza� si� z g�rnym gor�cym
wiatrem. Wynikiem tych zmaga� by�a nieustaj�ca nawa�nica, tak gwa�-
towna, �e mog�a wyst�powa� tylko na Wenus. To tu gdzie� mia�a swoje
�r�d�a rzeka Flegeton.
Ham lustrowa� dzik�, wspania�� panoram�. Jutro albo raczej zaraz,
po chwilowym wypoczynku, skr�ci na p�noc. Pat p�jdzie na po�udnie
i bez w�tpienia zginie gdzie� w Prze��czy Szale�ca. Przez moment poczu�
uk�ucie b�lu. Zmarszczy� brew.
Niech umiera, je�li jest na tyle g�upia, by pr�bowa� samotnie prze-
by� prze��cz tylko dlatego, �e jest zbyt dumna, aby skorzysta� z ra-
kiety z ameryka�skiej osady. Zas�uguje na to. Nic go nie obchodzi jej
los. Ci�gle przekonywa� siebie o tym, nawet kiedy przygotowywa� si�
do snu ju� nie na Przyjacielskim Drzewie, ale w jednym z bardziej
przyjaznych egzemplarzy prawdziwej ro�linno�ci i w luksusie podnie-
sionego wizjera.
Zbudzi�o go wo�anie. Us�ysza� swoje imi�. Spojrza� poprzez p�asko-
wy� i zobaczy� Pat, kt�ra przekracza�a jego kraw�d�. W jaki spos�b
uda�o si� jej go wy�ledzi�? To naprawd� spore osi�gni�cie w terenie,
gdzie �ywa wegetacja wdziera si� natychmiast z powrotem na �cie�k�, po
kt�rej si� przesz�o. Potem przypomnia� sobie wystrza� z miotacza ognia:
b�ysk i huk mia�y zasi�g kilku mil. Musia�a go us�ysze� lub zobaczy�.
Ham widzia� j�, jak rozgl�da si� wok� z niepokojem.
- Ham! - wykrzykn�a ponownie. Nie jankesie czy k�usowniku,
lecz Ham!
Milcza� zawzi�cie, ona za� zawo�a�a ponownie. Widzia� ju� jej opa-
lon�, urocz� twarz, opu�ci�a bowiem kaptur swego skafandra. Zawo�a�a
raz jeszcze, po czym zniech�cona skr�ci�a na po�udnie wzd�u� grani.
Patrzy�, jak odchodzi�a. Kiedy las zakry� j� przed jego wzrokiem, zszed�
i skierowa� si� z wolna na p�noc.
Szed� coraz wolniej, jak gdyby ci�gn�a go w przeciwnym kierunku
jaka� niewidzialna elastyczna ni�. Bez przerwy widzia� przed sob� jej
zaniepokojon� twarz, a w uszach brzmia�o jej zrezygnowane wo�anie.
By� przekonany, �e czeka j� nieuchronna �mier� i mimo krzywdy, jak�
mu wyrz�dzi�a, nie chcia�, by umar�a. By�a zbyt pe�na �ycia, zbyt pewna
siebie, a przede wszystkim zbyt pi�kna, by umrze�.
Z drugiej strony by�a to arogancka, zjadliwa, egoistyczna diabli-
ca, ch�odna ja