2268

Szczegóły
Tytuł 2268
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2268 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2268 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2268 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanley G. Weinbaum Lotofagi Prze�o�yli Wiktor Bukato i Zbigniew Jonszta Pa�stwowe Wydawnictwo "Iskry" Warszawa, 1985 Opracowanie graficzne: Micha� Piekarski Redaktor: Ma�gorzata �bikowska Redaktor techniczny: J�zef Grabowski Korektor: Jolanta Rososi�ska ISBN 83-207-0746-3 O autorze Stanley Grauman Weinbaum, pisarz ameryka�ski, urodzi� si� w roku 1900. Zmar� przedwcze�nie w roku 1935. Z wykszta�cenia by� in�ynierem chemikiem. Maj�c lat trzydzie�ci cztery opublikowa� swoje pierwsze opo- wiadanie, kt�re w konkursie ameryka�skiego stowarzyszenia pisarzy fan- tast�w w roku 1970, na najlepsze nie opublikowane opowiadanie, uzyska- �o drugie miejsce (po opowiadaniu Nightfall Isaaka Asimova). By�a to Odyseja marsja�ska. Stanley Weinbaum zapowiada� si� jako jeden z naj- bardziej obiecuj�cych talent�w wczesnego okresu dwudziestowiecznej literatury sf. Wprowadzi� do swego opowiadania pozytywn� posta� kos- mity (stru� Twil), obdarzy� j� ciep�em i cechami ludzkimi, za co wszyscy mi�o�nicy science fiction s� mu wdzi�czni. Stron� najbardziej gorzk� tego debiutu by� fakt, �e autor musia� umrze� w rok p�niej, w 1935 roku, na raka. Gdyby nie przedwczesna �mier�, dzi� by�by zapewne za- liczany do klasyk�w gatunku, na r�wni z Isaakiem Asimovem, Arthu- rem C. Clarke'em, Robertem Heinleinem czy Rayem Bradburym. Na- pisa� dwadzie�cia kilka opowiada� sf, w kt�rych stworzy� wiele oryginal- nych odmian �ycia pozaziemskiego, co jak na owe czasy by�o nowo�ci�. Opowiadania te, a w szczeg�lno�ci wspomniana ju� Odyseja marsja�ska i Drapie�na planeta, znalaz�y si� w wielu antologiach wydanych ju� po jego �mierci. R�wnie� po�miertnie wydano dwa zbiory opowiada�, kt�re za �ycia opublikowa� Weinbaum w czasopismach, oraz powie�ci: The Black Flame (1939) i The New Adam (1943), przez niekt�rych krytyk�w uwa�ana za najwybitniejsze dzie�o tego autora. Drapie�na planeta "Ham" Hammond mia� szcz�cie, �e dzia�o si� to w �rodku pory zi- mowej, gdy zaskoczy�a go erupcja b�ota. W warunkach Wenus pora zi- mowa w niczym nie przypomina Ziemi. Jedynie mieszka�cy najcieplej- szych region�w Amazonki albo Konga mogliby wyobrazi� sobie zim� na Wenus: najgor�tsze dni lata, skwar, okropne warunki, uci��liwi mieszka�cy d�ungli. Na Wenus, jak obecnie wszyscy dobrze wiedz�, pory roku wyst�puj� przemiennie na przeciwleg�ych p�kulach, podobnie jak na Ziemi, jednak z jedn� istotn� r�nic�. Kiedy Ameryka P�nocna i Europa latem ocie- kaj� potem, w Australii i Argentynie panuje zima. Na Wenus pory roku uzale�nione s� nie od odchylenia od p�aszczyzny ekliptyki, lecz od libracji. Wenus nie kr�ci si�, lecz zwraca stale t� sam� stron� do S�o�ca, tak jak czyni to Ksi�yc w stosunku do Ziemi. Na jednej stronie trwa wiecznie dzie�, na drugiej wiecznie noc - jedynie w strefie zmierzchu, na cienkim pier�cieniu opasuj�cym planet�, nie szerszym ni� pi��set mil, istniej� warunki umo�liwiaj�ce bytowanie ludzi. Id�c w kierunku strony o�wietlonej s�o�cem, strefa zmierzchu wtapia si� w �ar pustyni, gdzie wegetuje zaledwie kilka okaz�w wenus- ja�skich stworze�, a na skraju nocy strefa nadaj�ca si� do zamieszkania ko�czy si� nagle ogromn� barier� lodow� utworzon� w wyniku kon- densacji g�rnych wiatr�w, kt�re nap�ywaj� nieustannie od p�kuli go- r�cej do zimnej, aby tu si� och�odzi�, opa�� i pogna� z powrotem. Ciep�e powietrze, ozi�biaj�c si�, zawsze daje deszcz, kt�ry na skraju wiecznej nocy zamarza, tworz�c ogromne lodowe fortyfikacje. Co le�y dalej, jakie fantastyczne formy �ycia mog� wyst�powa� w bezgwiezdnej ciemno�ci zamarz�ej p�kuli, czy jest ona martwa, tak jak pozbawiony powietrza Ksi�yc, pozostaje nadal tajemnic�. Powolna libracja, oci�a�e chybotanie si� planety z boku na bok stwarza efekt wyst�powania czego� na podobie�stwo p�r roku. W kra- jach strefy zmierzchu, najpierw na jednej p�kuli, potem na drugiej, zas�oni�te chmurami s�o�ce wydaje si� stopniowo wznosi� przez pi�tna�cie dni, a nast�pnie opada przez ten sam okres. S�oneczny kr�g nigdy nie wznosi si� wysoko, jedynie w pobli�u lodowej bariery wydaje si� prawie dotyka� horyzontu, libracja bowiem wynosi zaledwie siedem stopni, ale i to wystarcza do wytworzenia dostrzegalnych pi�tnastodniowych p�r ro- ku. Ale jakie� to pory roku! W zimie temperatura spada do wilgotnych, lecz zno�nych trzydziestu pi�ciu stopni; w dwa tygodnie p�niej, w pob- li�u wypalonych skwarem Tropik�w, sze��dziesi�t stopni jest oznak� ch�odnego dnia. Ustawicznie, zim� i latem, przelotne deszcze kapi� po- nuro w d� i zostaj� wch�oni�te przez g�bczast� gleb�, by unie�� si� w g�r� w postaci lepkich, nieprzyjemnych miazmatycznych opar�w. W�a�nie te olbrzymie ilo�ci wilgoci stanowi�y najwi�ksz� niespo- dziank� dla pierwszych ludzi przyby�ych na Wenus. Oczywi�cie chmury by�y widoczne, ale spektroskop nie stwierdzi� wyst�powania wody. Nic dziwnego, skoro analizowa� �wiat�o odbite od g�rnej powierzchni chmur, pi��dziesi�t mil ponad powierzchni� planety. Obfito�� wody prowadzi do zadziwiaj�cych konsekwencji. Na Wenus nie ma m�rz ani ocean�w, chyba �e za�o�ymy istnienie bezmiernych, milcz�cych i wiecznie zamarz�ych ocean�w po nocnej stronie. Na p�- kuli gor�cej parowanie trwa zbyt szybko, wi�c rzeki, wyp�ywaj�ce z lodowych g�r, po prostu zmniejszaj� si�, by w ko�cu wsi�kn�� w piach. Dalsz� konsekwencj� stanowi niesta�y charakter gleby w strefie zmierzchu. Pod ziemi� p�yn� ogromne podziemne rzeki, niekt�re wrz�ce, inne zimne jak l�d, z kt�rego powsta�y. To w�a�nie one przyczyniaj� si� do erupcji b�ota, kt�re czyni zamieszkiwanie przez ludzi Tropik�w takim hazardem: sta�a i na poz�r bezpieczna przestrze� mo�e nagle zamieni� si� w morze gotuj�cego si� b�ota, w kt�rym zanurzaj� si� i ton� bu- dynki, nieraz wraz z mieszka�cami. Nie ma sposobu, by przewidzie� wyst�pienie katastrofy. Budynki stoj� bezpieczne jedynie na rzadko wyst�puj�cych pok�adach litej ska�y i dlatego wszystkie ludzkie osiedla t�ocz� si� u podn�a g�r. Ham Hammond by� faktorem. By� jednym z tych awanturnik�w, kt�rzy pojawiaj� si� zawsze na granicy i peryferiach zamieszka�ych re- gion�w. Wi�kszo�� z nich zalicza si� do dw�ch klas: s� to nierozwa�ni �mia�kowie goni�cy za ryzykiem b�d� banici, kryminali�ci lub ludzie poszukuj�cy samotno�ci albo zapomnienia. Ham Hammond nie nale�a� do �adnej z tych kategorii. Nie ugania� si� za abstrakcjami; poci�ga� go autentyczny, konkretny powab bogac- twa. Uprawiaj�c handel wymienny z tubylcami nabywa� str�ki zarodni- k�w wenusja�skiej ro�liny xixtchil, z kt�rych ziemscy chemicy b�d� ekstrahowa� trihydroxil-tertiarylin�, czyli potr�jny T-D-A, tak skutecz- ny w kuracji odm�adzaj�cej. Ham by� m�ody i chwilami dziwi� si�, czemu starzy a bogaci m�- czy�ni - i kobiety - byli sk�onni p�aci� tak kolosalne sumy za kilka dodatkowych lat w kwiecie wieku, zw�aszcza �e kuracja ta w istocie nie przed�u�a�a �ycia, ale wywo�ywa�a co� w rodzaju chwilowej, sztu- cznej m�odo�ci. Siwe w�osy ciemnia�y, zmarszczki ulega�y wyg�adzeniu, �ysiny pokrywa�y si� puszkiem - a jednak po up�ywie kilku lat sztu- cznie odm�odzony osobnik umiera� tak czy owak. Dop�ki jednak gram potr�jnego T-D-A osi�ga� cen� r�wn� gramowi radu, Ham by� sk�onny do podj�cia wszelkiego ryzyka, aby go zdoby�. Tak naprawd� nigdy nie liczy� si� z mo�liwo�ci� erupcji b�ota. Oczy- wi�cie stanowi�o to ustawiczne potencjalne zagro�enie, a jednak, kiedy patrz�c bezczynnie przez okno swojej chaty na k��bi�c� si�, paruj�c� wenusja�sk� r�wnin�, zobaczy� nagle wytryskuj�ce woko�o wrz�ce ka- �u�e, poczu� si� kompletnie zaskoczony. Na moment zdr�twia�, ale zaraz poderwa� si� do gor�czkowej akcji. Naci�gn�� na siebie ochronny skafander z gumopodobnej przejrzystej transdermy, przywi�za� rzemieniami do st�p wielkie misy nart b�otnych, zawiesi� na ramionach plecak z drogocennymi str�kami zarodnik�w xix- tchilu, zgarn�� troch� jedzenia i wybieg� na otwart� przestrze�. Ziemia mia�a jeszcze na wp� sta�� konsystencj�, ale na jego oczach ciemna gleba wok� metalowych �cian chaty zacz�a si� gotowa�. Sze�- cian konteneru przechyli� si� nieznacznie, a nast�pnie powoli nik� z pola widzenia, a� b�oto zamkn�o si� nad nim z bulgotem. Ham ockn�� si�. Wiedzia�, �e nie wolno sta� bez ruchu w �rodku erupcji b�ota, nawet je�li si� mia�o podobne do mis narty b�otne. Kto dopu�ci�, aby lepka ma� przela�a si� nad g�rn� kraw�dzi� nart, znajdo- wa� si� w pu�apce bez wyj�cia. Nie mog�c oderwa� nogi Ham najpierw wolno, a potem coraz szybciej pogr��y�by si� w �lad za swoj� chat�. Rozpocz�� sw� w�dr�wk� po gotuj�cym si� bagnie tym szczeg�lnym posuwistym krokiem, kt�ry opanowa� w wyniku bogatej praktyki: nie odrywaj�c nart b�otnych od powierzchni, �lizga� si� ostro�nie, bacz�c, by ani troch� b�ota nie przela�o si� przez zakrzywione brzegi. By� to m�cz�cy spos�b, ale absolutnie konieczny. Ham pod��a� w kierunku zachodnim, gdzie le�a�a linia cienia - je�li ju� musia� szuka� miejsca zapewniaj�cego bezpiecze�stwo, to czemu nie mia�a nim by� strefa o�ywczego ch�odu? Grz�zawisko by�o rozleg�e; przeby� co naj- mniej mil�, zanim dotar� do lekkiego wzniesienia i narty zastuka�y na sta�ym czy prawie sta�ym gruncie. Ca�y zlany potem, w skafandrze z transdermy czu� si� jak w �a�ni; ale cz�owiek przyzwyczaja si� nawet do Wenus. Odda�by po�ow� drogocennych str�czk�w xixtchilu za mo�- liwo�� otworzenia maski skafandra, by m�c odetchn�� cho�by tym na- syconym par�, wilgotnym wenusja�skim powietrzem: ale je�eli mia� cho� odrobin� ch�ci pozostania przy �yciu, musia� zrezygnowa� z podob- nych zachcianek. Jeden �yk nie przefiltrowanego powietrza w okolicach gor�cego skraju strefy zmierzchu oznacza� szybk� i bardzo bolesn� �mier�; wci�gn��by do�p�uc miliony zarodnik�w agresywnych wenusja�- skich ple�ni, kt�re pokry�yby puszystym mchem nozdrza, usta, p�uca, a w ko�cu opanowa�yby tak�e uszy i oczy. Niebezpieczny by� wszelki kontakt z wenusja�sk� biosfer�. Pewnego razu Ham natkn�� si� na zw�oki handlarza, kt�rego cia�o prze�ar�a ple��. Facet przypadkowo zrobi� dziur� w skafandrze z transdermy - to wy- starczy�o. Z tego powodu jedzenie i picie na otwartej przestrzeni stawa�o si� problemem. Trzeba by�o odczeka�, dop�ki deszcz nie str�ci zarodnik�w ple�ni - w�wczas mia�o si� do dyspozycji jakie� p� godziny. Ale nawet wtedy woda musia�a by� �wie�o przegotowana, a jedzenie wyj�te bez- po�rednio z puszek; w przeciwnym razie, jak to si� zdarza�o niejedno- krotnie, jedzenie zmieniaio si� niespodziewanie w puszyst� mas� ple�- ni, kt�ra ros�a mniej wi�cej w takim tempie, jak posuwa si� wska- z�wka minutowa na zegarze. Co za paskudny widok! Wenus to wstr�- tna planeta! Ta ostatnia refleksja Hama by�a inspirowana widokiem trz�sawiska, kt�re poch�on�o jego chat�. Ro�linno�� znikn�a wraz z ni�, ale ju� wy- nurza�o si� chciwe i zach�anne �ycie: wij�ca si� trawa b�otna i bulwia- ste grzyby zwane "krocz�cymi kulami". Wsz�dzie wok� tapla�y si� w b�o- cie miliony ma�ych, o�lizg�ych stworze�, po�eraj�cych si� �apczywie wzajemnie, rozdzieraj�cych na kawa�ki, przy czym ka�dy fragment prze- radza� si� po chwili w doros�ego osobnika. Tysi�ce r�norakich gatunk�w, lecz wszystkie identyczne pod jednym wzgl�dem: ka�dy reprezentowa� wy��cznie apetyt, ka�dy w stu procen- tach by� �ar�okiem. Jak wi�kszo�� wenusja�skich istot, by�y one wypo- sa�one w liczne nogi oraz paszcze. W gruncie rzeczy niekt�re z nich nie by�y niczym wi�cej jak tylko skrawkami sk�ry podzielonymi na tuziny g�odnych g�b pe�zaj�cych na setkach paj�czych n�ek. �ycie na Wenus cechuje mniej lub bardziej paso�ytniczy charakter. Nawet ro�liny, kt�re czerpi� po�ywienie bezpo�rednio z gleby i powie- trza, maj� zdolno�� wch�aniania i trawienia, a tak�e w wielu wy- padkach chwytania pokarmu zwierz�cego. Wsp�zawodnictwo na tym wilgotnym pasku l�du, pomi�dzy ogniem a lodem, jest tak ostre, �e kto�, kto nie obserwowa� jego przejaw�w, nie jest nawet w stanie go sobie wyobrazi�. Kr�lestwo zwierz�t wojuje nieustannie mi�dzy sob�, a tak�e z kr�lestwem ro�lin, ro�liny za� odp�acaj� pi�knym za nadobne, cz�stokro� przewy�szaj�c te pierwsze w tworzeniu monstrualnych dra- pie�c�w, kt�re trudno nadal nazywa� ro�linami. Potworny �wiat! W ci�gu tych kilku chwil, gdy Ham zatrzyma� si�, by spojrze� wstecz, p�dy pn�czy zd��y�y omota� jego nogi, wi�c musia� obci�� je no�em, i czarny, wstr�tny sok, kt�ry pociek� po nieprzenikliwej trans- dermie, zacz�� niezw�ocznie pokrywa� si� puchem, w miar� jak kie�- kowa�y ple�nie. Ham si� wzdrygn��. - Co za piekielne miejsce - warkn�� schylaj�c si�, by zdj�� narty b�otne, kt�re nast�pnie przezornie zarzuci� na plecy. Mozolnie brn�� przez wij�c� si� ro�linno��, odruchowo robi�c uni- ki przed niezdarnymi pr�bami dosi�gni�cia go przez drzewo, zwane Jacek-�apacz. Drzewo wyrzuca�o w kierunku jego r�k i n�g p�tle po- dobne do macek. Od czasu do czasu mija� jaki� egzemplarz Jacka-�a- pacza, z kt�rego zwisa�o schwytane stworzenie, zwykle nie daj�ce si� nawet rozpozna�, poniewa� ple�� obrasta�a je w�ochatym ca�unem, pod- czas gdy drzewo spokojnie konsumowa�o zar�wno jedno i drugie. - Okropne miejsce - zamrucza� Ham spychaj�c nog� drgaj�cy k��b nie znanych mu z nazwy robak�w. Zamy�li� si�; jego chata le�a�a na skraju gor�cego brzegu strefy zmierzchu, zatem dzieli�o go troch� ponad dwie�cie pi��dziesi�t mil od linii cienia, chocia� odleg�o�� ta waha�a si� w zale�no�ci od libracji. Nikomu nie udaje zbli�y� si� zbytnio do samej linii, szalej� tam bowiem wr�cz niewyobra�alnie gwa�towne burze. Gor�ce g�rne wiatry �cieraj� si� z lodowatymi huraganami nadlatuj�cymi z ciemnej strony i wy- wo�uj� b�le porodowe bariery lodowej. Ham powinien przej�� sto pi��dziesi�t mil na zach�d, aby znale�� ch��d i wkroczy� do rejonu o klimacie zbyt umiarkowanym dla roz- woju ple�ni. Tam b�dzie m�g� porusza� si� we wzgl�dnym komforcie. Licz�c od tego miejsca nie dalej ni� pi��dziesi�t mil na p�noc le�y ameryka�skie osiedle Erotia. Drog� Hama przegradza�o pasmo G�r Wieczno�ci. Nie by�y to wprawdzie pot�ne dwudziestomilowe olbrzymy, kt�rych wierzcho�ki s� czasami przelotnie dostrzegane przez ziemskie teleskopy, a kt�re na wieki oddzielaj� brytyjsk� cz�� Wenus od posiad�o�ci ameryka�skich, jednak�e g�ry te budzi�y prawdziwy respekt nawet na prze��czy, gdzie Ham mia� zamiar je przekroczy�. Znajdowa� si� po stronie brytyjskiej, do czego zreszt� nikt nie przywi�zywa� �adnego znaczenia. Faktorzy przekraczali t� granic�, jak im si� podoba�o. Projekt ten oznacza� konieczno�� przebycia oko�o dwustu mil. Le- �a�o to ca�kowicie w zakresie mo�liwo�ci Hama. By� uzbrojony zar�wno w pistolet automatyczny, jak i miotacz ognia, r�wnie� woda nie sta- nowi�a problemu pod warunkiem, �e si� j� pieczo�owicie gotowa�o. W skrajnych sytuacjach da�o si� podobno je�� wenusja�skie stworzenia - ale wymaga�o to g�odu, sumiennego gotowania i odpornego �o��dka. "Nie tyle chodzi o smak, ile o wygl�d", m�wili ci, co przez to do�wiad- czenie? przeszli. U�miechn�� si� cierpko. Bez w�tpienia b�dzie zmuszony sam si� przekona� o s�uszno�ci tego stwierdzenia, by�o bowiem ma�o prawdopodobne, aby konserwy mog�y wystarczy� na ca�y okres jego w�dr�wki. Ham pociesza� si�, �e w zasadzie nie ma powodu do zmar- twie�. W gruncie rzeczy jest si� z czego cieszy�. Co najwa�niejsze str�- ki xixtchilu spoczywaj�ce w jego plecaku stanowi�y taki maj�tek, jaki zdo�a�by zebra� na Ziemi jedynie w wyniku kilkunastu lat mozolnego trudu. Niby nic nie grozi�o - a jednak ludzie gin�li bez �ladu na Wenus tuzinami. Upomina�y si� o nich ple�nie lub jakie� okrutne potwory albo mo�e kt�re� z wielu nieznanych monstr�w, na wp� ro�lin, na wp� zwierz�t. Ham wl�k� si� noga za nog�, zwykle wybieraj�c polany, jakie two- rzy�y si� wok� drzew Jacka-�apacza, te wszystko�erne ro�liny bo- wiem eliminowa�y wszelkie przejawy �ycia w zasi�gu swoich �apczywych side�. Gdzie indziej posuwanie si� naprz�d by�o praktycznie niemo�liwe, poniewa� wenusja�ska d�ungla przedstawia�a sob� tak przera�aj�c� pl�- tanin� sk��bionych i po�eraj�cych si� form, �e porusza� mo�na si� by�o jedynie wyr�buj�c sobie drog�, krok po kroku, niezmiernym wysi�kiem. Ale nawet wtedy grozi�o niebezpiecze�stwo ze strony B�g wie jakich, uzbrojonych w jad i k�y stworze�, kt�rych z�by mog�y przek�u� ochron- n� pow�ok� transdermy. Jej p�kni�cie oznacza �mier�. Nawet nieprzy- jemne drzewa Jacka-�apacza by�y bardziej po��dan� kompani�, po- my�la� Ham, odtr�caj�c ustawicznie penetruj�ce otoczenie liany. W sze�� godzin po rozpocz�ciu przez Hama przymusowej w�dr�wki zacz�o pada�. Wyszuka� miejsce, kt�re niedawna erupcja b�ota oczy�ci�a z drzew i krzew�w, i zabra� si� do jedzenia. Najpierw zaczerpn�� tro- ch� pokrytej szumowinami wody, przefiltrowa� j� przez sitko przymo- cowane w tym celu do manierki i przyst�pi� do sterylizacji. Ogie� by� nieosi�galny, w Tropikach Wenus bowiem suchy opa� zdarza si� wyj�tkowo rzadko. Ham wrzuci� termiczne tabletki do p�ynu, kt�re zagotowa�y wod� natychmiast, wyparowuj�c r�wnocze�nie w pos- taci gazu. Woda zachowa�a nieznaczny posmak amoniaku - to by�o jeszcze najmniej uci��liwe. Nakry� naczynie i odstawi�, aby woda o- styg�a. Otworzy� konserw� z fasol�, rozgl�da� si� przez chwil�, czy jaka� zab��kana ple�� nie unosi si� w powietrzu, nast�pnie odkry� wizjer i spiesznie prze�kn�� po�ywienie. Nast�pnie napi� si� letniej wody i wla� ostro�nie pozosta�o�� do woreczka na wod�, mieszcz�cego si� we- wn�trz skafandra, sk�d m�g� j� popija� przez rurk�. W nieca�e dziesi�� minut po zako�czeniu posi�ku, kiedy Ham jeszcze odpoczywa� i marzy� o nieosi�galnym luksusie papierosa, w�ochata war- stwa ple�ni pokry�a nagle resztki jedzenia w puszce. Godzin� p�niej, zm�czony i zlany potem, Ham znalaz� Drzewo Przyjazne, nazwane tak przez jego odkrywc�, przyrodnika Burlingame. Jest to jedno z nielicznych drzew na Wenus o ruchach tak niemrawych, �e mo�na bezpiecznie odpoczywa� w�r�d jego ga��zi. Ham wlaz� na nie, ulokowa� si� mo�liwie najwygodniej i spa� jak zabity. Min�o pi�� godzin. Ham po obudzeniu stwierdzi�, �e ga��zki i ma�e przyssawki Przyjaznego Drzewa oplata�y ca�� jego transderm�. Poodry- wa� je bardzo ostro�nie, zlaz� na d� i powl�k� si� oci�ale na zach�d. Tu� po ustaniu drugiego deszczu napotka� pyz� - stworzenie nazy- wane tak w angielskiej i ameryka�skiej cz�ci Wenus. W strefie fran- cuskiej nazywa si� ono "pot a colle", czyli "garnek ciasta", a w du�- skiej - no c�, Du�czycy nie s� pruderyjni, wi�c nazywaj� potwora tak, jak na to zas�uguje. W rzeczy samej pyza jest ohydnym stworzeniem. Masa bia�ej, po- dobnej do surowego ciasta protoplazmy, osi�ga wielko�� od pojedynczej kom�rki a� do dwudziestu ton kaszowatego plugastwa. Nie przybiera �adnej okre�lonej formy, jest to po prostu bezkszta�tna masa kom�rek - uwolniony od pow�oki cielesnej, pe�zaj�cy, wiecznie g�odny rak. Pyza nie jest zorganizowana, nie posiada inteligencji ani �adnego in- stynktu, z wyj�tkiem chyba poczucia g�odu. Porusza si� tam, gdzie po- karm dotyka jej powierzchni. Kiedy dotyka dw�ch jadalnych substan- cji, po prostu si� dzieli, przy czym wi�ksza cz�� atakuje wi�ksz� zdo- bycz. Jest niewra�liwa na kule i nic opr�cz przera�aj�cego wytrysku p�omienia z miotacza ognia nie jest w stanie jej zabi�, a i to tylko wtedy, gdy p�omie� zniszczy wszystkie kom�rki. Toczy si� po ziemi wch�aniaj�c wszystko, pozostawiaj�c za sob� go��, czarn� ziemi�, na kt�rej od razu pojawiaj� si� wsz�dobylskie ple�nie. Ham odskoczy� na bok, gdy pyza wypad�a nagle z d�ungli, po jego prawej stronie. Wprawdzie nie by�aby w stanie uszkodzi� chroni�cej go transdermy, ale wch�oni�cie przez ciastowat� bryj� grozi�o uduszeniem. Cholernie go kusi�o, by porazi� j� pe�nym �adunkiem z miotacza ognia, zawieszonego u pasa, podczas gdy przetacza�a si� obok niego ca�ym p�dem. Ale do�wiadczony wenusja�ski pionier bardzo oszcz�dnie korzysta z broni. Jest ona na�adowana diamentem, wprawdzie mniej warto�cio- wym, przemys�owym, ale jednak bezcennym w trudnych sytuacjach. Od- palony kryszta� oddaje ca�� energi� w jednym potwornym strumieniu ognia, kt�ry z rykiem gromu uderza na odleg�o�� stu jard�w, obraca- j�c w popi� wszystko na linii strza�u. Ohydna pyza przetoczy�a si� przy akompaniamencie odg�os�w cmo- kania i mlaskania. Za ni� otworzy�a si� przecinka, jak� wytrzebi�a w g�stwinie - pn�cza, liany, �mijowate bluszcze, drzewa Jacka-�apacza - wszystko zosta�o bez reszty wymiecione a� do wilgotnego pod�o�a, gdzie dos�ownie w oczach, na �luzie pozostawionym przez pyz�, wyrasta�y ple�nie. Korytarz prowadzi� mniej wi�cej w kierunku, w kt�rym Ham za- mierza� i��, skorzysta� zatem z okazji i kroczy� zamaszy�cie naprz�d, rzucaj�c bacznie okiem na z�owieszcze �ciany d�ungli. Za mniej wi�cej dziesi�� godzin �cie�ka ta wype�ni si� ponownie wrogim �yciem, ale chwilowo istnia�a mo�liwo�� znacznie szybszego poruszania si� naprz�d. Przeszed� ju� dobre pi�� mil szlakiem, kt�ry zaczyna� nieprzy- jemnie porasta�, kiedy napotka� tubylca galopuj�cego na czterech kr�t- kich nogach. Jego r�ce podobne do szczypiec wycina�y przej�cie w g�szczu. Ham zatrzyma� si� na kr�tki palawer. - Murra - powiedzia�. J�zyk autochton�w ekwatorialnych Tropik�w jest cudaczny. Liczy prawdopodobnie oko�o dwustu s��w, ale kto�, kto je opanowa�, nie mo�e powiedzie�, �e zna go w pe�ni. S�owa cechuje uog�lnienie poj�ciowe, a ka�dy d�wi�k ma od tuzina do setki znacze�. "Murra" na przyk�ad jest s�owem wyra�aj�cym powitanie, mo�e oznacza� co� bardzo zbli�onego do "halo" lub "dzie� dobry". Mo�e jednak r�wnie� przekazywa� wy- zwanie - "strze� si�". Poza tym znaczy "b�d�my przyjaci�mi", a tak�e, o dziwo, "wyzywam ci�". Ma ono r�wnie� pewne znaczenie rzeczownikowe, oznacza pok�j, wojn�, odwag� i boja��. Subtelny j�zyk. Dopiero ostatnio studia nad mo- dulacj� g�osu ujawni�y ziemskim filologom jego bogat� natur�. A zre- szt� angielski ze swoimi "to", "too" i "two"; "one", "won", "wen", "win", "when" i tuzinem innych zbli�onych d�wi�k�w te� m�g�by si� wydawa� r�wnie dziwny dla uszu Wenusjan, nie wy�wiczonych w roz- r�nianiu samog�osek. Co gorsza, ludzie nie potrafi� odczytywa� uczu� z szerokich, p�askich twarzy Wenusjan o trzech oczach, a musz� one z pewno�ci� przeka- zywa� sporo informacji. Wenusjanin zaakceptowa� jednak zamierzony sens. - Murra - odpowiedzia�, zatrzymuj�c si�. - Usk? - Oznacza to mi�dzy innymi: "kim jeste�?" albo: "sk�d idziesz?", lub te�: "dok�d zmierzasz?". Ham wybra� to ostatnie znaczenie. Wskaza� na zamglony zach�d, a nast�pnie podni�s� r�k� �ukiem kre�l�c g�ry. - Erotia - powiedzia�. Ta nazwa mia�a tylko jedno znaczenie. Tubylec rozwa�a� to w milczeniu. W ko�cu machn�� swoimi pazu- rami wzd�u� �cie�ki, w kierunku zachodu. - Curky - powiedzia�, a potem - Murra - na po�egnanie. Ham przywar� do wij�cej si� �ciany d�ungli, aby u�atwi� mu przej�cie. "Curky" oznacza, obok dwudziestu innych poj��, handlarza. S�owo stosowane zwykle w odniesieniu do Ziemian i Ham cieszy� si� z g�ry na towarzystwo cz�owieka. Mija�o ju� z g�r� sze�� miesi�cy od czasu, kiedy ostatni raz s�ysza� d�wi�k ludzkiego g�osu inaczej ni� za po�red- nictwem malutkiego radia, kt�re zaton�o wraz z jego chat�. Po przej�ciu dalszych pi�ciu mil wy�artych przez pyz�, Ham znalaz� si� nagle na polanie, na kt�rej niedawno mia�a miejsce erupcja b�ota. Ro�linno�� si�ga�a tu zaledwie do pasa, a w odleg�o�ci �wier� mili zo- baczy� budynek faktorii. By� znacznie bardziej okaza�y od jego w�asnej izdebki, kontenera o metalowych �ciankach. Ten che�pi� si� a� trzema izbami. W Tropikach to nies�ychany luksus: tu ka�da uncja musi by� mozolnie przetransportowana za pomoc� rakiety z jednego z osiedli. Du�e koszty, wr�cz rujnuj�ce. Dzia�alno�� faktor�w zawiera�a znaczne ryzyko i Ham cieszy� si�, �e uda�o mu si� wyj�� z takim zyskiem. Pomaszerowa� przez ci�gle grz�ski grunt. Okna faktorii zas�oni�te dla ochrony przed wiecznym dziennym �wiat�em. A drzwi... drzwi by�y zamkni�te! Stanowi�o to pogwa�cenie praw obowi�zuj�cych na pogra- niczu cywilizacji. Wszyscy zostawiali drzwi otworem, mog�o to decydo- wa� o ratunku dla jakiego� zb��kanego faktora. Nawet cz�owiek bez honoru nie wa�y� si� kra�� z otwartej chaty. Nie uczyniliby tego r�wnie� tubylcy - �adna istota nie jest tak uczciwa jak wenusja�ski autochton, kt�ry nigdy nie k�amie i nigdy nie kradnie, ale kt�ry mo�e, oczywi�cie po zwyczajowym ostrze�eniu, zabi� kupca, aby posi��� jego towary. Ham sta� jak wryty. Po namy�le udepta� kawa�ek czystej przestrzeni przed drzwiami, usiad� opieraj�c si� o nie i strzepn�� liczne i budz�ce wstr�t drobne stworzenia, kt�re mrowi�y si� na jego transdermie, i, czeka�. Min�o co najmniej p� godziny, zanim dojrza� faktora brodz�cego przez polan�. Niski, szczup�y facet; kaptur skafandra zacienia� mu twarz i Ham zaledwie m�g� dostrzec wielkie, podkr��one oczy. Wsta�. - Cze��! - powiedzia�. - Wpad�o mi do g�owy z�o�y� panu wi- zyt�. Nazywam si� Hamilton Hamrnond. Jak pan si� domy�la, przyja- ciele nazywaj� mnie Ham. Faktor zatrzyma� si�, po czym przem�wi� dziwnie mi�kkim i mato- wym g�osem, ze zdecydowanie angielskim akcentem. - Mo�e by si� pan odsun�� i wpu�ci� mnie, co? Do widzenia! - Ton jego g�osu by� lodowaty, nieprzyjazny. Ham poczu� zdziwienie i gniew. - Do diab�a! - warkn��. - Ale� pan jest go�cinny! - Dla pana nie ma miejsca pod moim dachem. - Gospodarz za- trzyma� si� w drzwiach. - Jest pan Amerykaninem? Co pan robi na terytorium brytyjskim? Mog� zobaczy� pa�ski paszport? - Od kiedy to paszport obowi�zuje w Tropikach? - Handlarz, prawda? - Faktor by� szczup�y, a ton jego g�osu os- try. - Kr�tko m�wi�c jeste� przemytnikiem. Przebywasz tu bezpraw- nie. Wyno� si�! Ham zacisn�� z�by. - Prawnie czy nie - powiedzia� - to bez znaczenia. Jestem upo- wa�niony do korzystania z przywilej�w wynikaj�cych z kodeksu po- granicza. Chc� odetchn�� czystym powietrzem, otrze� twarz z potu i co� zje��. Otw�rz te drzwi i wchodzimy. B�ysn�� przed nim pistolet automatyczny. - Spr�buj, a b�dziesz karmi� ple��. Ham, jak wszyscy wenusja�scy pionierzy, by� z konieczno�ci �mia�y i przedsi�biorczy. Jak to m�wi� w Stanach - twardy ch�op. - Przekona�e� mnie. Chcia�bym tylko co� zje��. - Poczekaj na deszcz - odpowiedzia� tamten ch�odno i zwr�ci� si� ku drzwiom, by je otworzy�. W tym momencie Ham kopn�� pistolet, kt�ry kozio�kuj�c uderzy� w �cian� i spad� pomi�dzy chwasty. Przeciwnik si�gn�� po miotacz ognia wisz�cy u jego boku. Ham z�apa� jego r�k� w przegubie. Chwyt by� na tyle mocny, �e faktor natychmiast przesta� si� sza- mota�. Ham odczu� chwilowe zdumienie z powodu krucho�ci nadgarstka, wyczuwalnej przez warstw� transdermy. - S�uchaj! - warkn��. - Zamierzam co� zje�� w tym domu. Otwieraj drzwi! Trzyma� go za obie r�ce. Facet wydawa� si� zadziwiaj�co w�t�y. Skin�� g�ow�, a Ham uwolni� jego r�k�. Drzwi si� otwar�y, weszli do �rodka. Uderzy� go nies�ychany wr�cz przepych. Masywne krzes�a, solidny st�, nawet ksi��ki, zapewne pieczo�owicie zakonserwowane wyci�giem z wid�aka przeciwko ple�niom, kt�re czasami wdzieraj� si� do chat w Tropikach pomimo siatek, filtr�w i automatycznych rozpylaczy. Kiedy weszli, automatyczny rozpylacz otoczy� ich chmur� �rodk�w dezynfeku- j�cych, aby zabi� zarodniki ple�ni, jakie mog�yby si� dosta� do wn�trza w momencie otwarcia drzwi. Ham usiad� ci�ko, obserwuj�c bacznie gospodarza. Pozwoli� mu zachowa� miotacz ognia w kaburze u pasa. By� pewien, �e zdo�a wy- przedzi� tego cherlaka w si�ganiu do pistoletu; poza tym kto rozs�dny ryzykowa�by u�ycie miotacza ognia w mieszkaniu? Z jedn� ze �cian budynku trzeba by si� po�egna�. Zaj�� si� otwarciem wizjera, wyci�ganiem jedzenia z plecaka, wycie- raniem spoconej twarzy, podczas gdy jego wsp�towarzysz - czy te� przeciwnik - patrzy� na niego milcz�co. Ham obserwowa� przez chwil� otwart� konserw� mi�sn�; ple�� si� nie pojawi�a. Zaczo� je��. - Czemu, u diab�a - burkn�� Ham - nie podniesiesz wizjera? - Tamten milcza� uparcie. - Boisz si�, �e zobacz� twoj� twarz, co? Twoja facjata mnie nie interesuje. Nie jestem glin�. Zapanowa�o milczenie. Spr�bowa� raz jeszcze. - Jak si� nazywasz? - Burlingame. Pat Burlingame. Ham roze�mia� si�. - Patryk Burlingame nie �yje, przyjacielu. Zna�em go. - �adnego odzewu. - Je�li nie chcesz powiedzie�, jak si� nazywasz, to przynaj- mniej nie obra�aj pami�ci dzielnego cz�owieka i wielkiego odkrywcy. - Dzi�kuj� - g�os by� sardoniczny. - To by� m�j ojciec. - Jeszcze jedno k�amstwo. Burlingame nie mia� syna. On mia� tylko... - Ham przerwa� skonsternowany. - Otw�rz wizjer! - krzy- kn��. - Czemu nie? - powiedzia� mi�kki g�os. Przeciws�oneczna prze- s�ona opad�a. Ham prze�kn�� �lin�. Awanturnik i wenusja�ski handlarz by� jednak d�entelmenem. Z wykszta�cenia by� in�ynierem, jedynie pokusa szyb- kiego wzbogacenia si� �ci�gn�a go do Gor�cych Kraj�w. - Przepraszam - b�kn��. - Ach, wy, dzielni ameryka�scy k�usownicy! - odezwa�a si� szy- derczo Pat. - Czy wszyscy jeste�cie tacy dzielni, by narzuca� si� kobiecie? - Co pani robi w takim miejscu? - Nie ma �adnego- powodu, abym odpowiada�a na pana pytania. - Wykona�a nieokre�lony ruch r�k� wskazuj�c w g��b pokoju. - Kla- syfikuj� flor� i faun� Gor�cych Kraj�w. Nazywam si� Patrycja Bur- lingame, jestem biologiem. Dopiero teraz dostrzeg� okazy zakonserwowane w s�ojach, umiesz- czone w nast�pnym pomieszczeniu, najpewniej stanowi�cym laboratorium. - Samotna dziewczyna w Tropikach? Pani jest, przepraszam, lek- komy�lna. - Nie oczekiwa�am spotka� z ameryka�skimi k�usownikami. Ham zarumieni� si�. - Nie musi mie� pani �adnych obaw z mego powodu. Wychodz�. - Podni�s� r�k� do swego wizjera. W tym samym momencie Patrycja wyrwa�a pistolet automatyczny z szuflady sto�u. - Nie zatrzymuj� pana, panie Hammond - powiedzia�a ch�odno. - Ale xixtchil zostanie u mnie. Stanowi w�asno�� korony brytyjskiej. U- krad�e� go pan na naszym terytorium i ja go konfiskuj�. Ham wlepi� w ni� wzrok. - Zaryzykowa�em wszystko, co posiadam, �eby zdoby� ten xixtchil. Je�li go strac�, b�d� bankrutem. Po moim trupie! - To si� zobaczy. Ham zatrzasn�� kask i usiad�. - Panno Burlingame - powiedzia�. - Nie s�dz�, by zdoby�a si� pani na strza� do �ywego cz�owieka, ale b�dzie pani musia�a nacisn�� spust, aby zdoby� xixtchil. Mam czas. B�d� siedzia� tak d�ugo, a� pani upadnie z wyczerpania. Patrzy� w jej szare oczy. Pistolet wymierzony by� pewnie w jego serce, ale strza� nie pad�. W ko�cu dziewczyna uleg�a. - Wygra�e�, k�usowniku. - Wrzuci�a pistolet do pustej szuflady. - Wobec tego wyno� si�. - Z przyjemno�ci�! - odrzek� skwapliwie. Wsta�, dotkn�� wizjera, ale zatrzyma� go okrzyk dziewczyny. Od- wr�ci� si� podejrzewaj�c podst�p. Pat wpatrywa�a si� w okno szeroko rozwartymi ze strachu oczami. Ham zobaczy� k��bi�c� si� ro�linno��, a nast�pnie ogromn� bia�a- w� mas�. Pyza monstrualnej wielko�ci pe�z�a miarowo w stron� ich schronienia. Us�ysza� delikatne "plum", a potem okno zosta�o zas�oni�te kleist� mazi�. Potw�r, do�� wielki, aby poch�on�� ca�y budynek, roz- dzieli� si� na dwie cz�ci i op�yn�� go woko�o ��cz�c si� z drugiej strony. Cisz� przerwa� wzburzony g�os Pat. - Tw�j he�m, g�upcze! - powiedzia�a szorstko. - Zamknij go! - He�m? Dlaczego? - Pomimo w�tpliwo�ci pos�ucha� jej automa- tycznie. - W�a�nie dlatego! Soki trawienne. Sp�jrz! Pokaza�a na �ciany; pojawi�o si� na nich tysi�ce male�kich jak ostrze ig�y, �wietlistych otwork�w. Soki trawienne pyzy, dostatecznie agresywne, aby atakowa� wszelkie �r�d�o pokarmu, skorodowa�y metal, kt�ry sta� si� porowaty, chata za� zosta�a zniszczona bezpowrotnie. W mgnieniu oka kosmate k�pki ple�ni wyskoczy�y na resztkach jego posi�ku, a czerwonawo-zielony ko�uch wykwit� na krzes�ach i stole. Spojrzeli na siebie. Ham parskn�� �miechem. - Aha - powiedzia�. - Teraz i pani jest bezdomna. Moja chata uton�a w b�blu b�ota. - Nale�a�o si� tego spodziewa� - odpar�a lodowato Pat. - Wy, jankesi, nie potraficie domy�li� si�, �e nale�y poszuka� solidnego pod- �o�a. Lita ska�a le�y tu na g��boko�ci sze�ciu st�p i m�j dom posta- wiony jest na palach. - W ka�dym razie nie brak pani zimnej krwi. Ale na dobr� spraw� pani mieszkanie r�wnie dobrze mog�oby uton��. Co ma pani zamiar teraz zrobi�? - Prosz� si� tym nie martwi�. Dam sobie doskonale rad�. - Jak? - Nie pa�ska sprawa. Co miesi�c przylatuje do mnie rakieta. - Wobec tego musi pani by� milionerk�. - Kr�lewskie Towarzystwo - powiedzia�a ch�odno - finansuje ekspedycj�. Rakieta powinna tu przyby�... Zrobi�a pauz�. Hamowi wyda�o si�, �e twarz jej zblad�a za os�on� he�mu. - Powinna przyby�... kiedy? - W�a�nie by�a tu dwa dni temu. Kompletnie o tym zapomnia�am. - Rozumiem. I pani s�dzi, �e b�dzie tu mog�a stercze� przez mie- si�c, czekaj�c na nast�pn�. Pat spojrza�a na niego z oburzeniem. - Czy pani zdaje sobie spraw� - kontynuowa� - co pani� czeka przez ten miesi�c? Brakuje dziesi�ciu dni do okresu lata, a prosz� spojrze� na swoj� cha�up�. - Wskaza� na �ciany, na kt�rych rozrasta�y si� br�zowe i rude �aty. W wyniku jego gwa�townego gestu kawa�ek �ciany wielko�ci spodka wylecia� ze zgrzytem na zewn�trz. - W ci�gu dw�ch dni b�dzie to kompletn� ruin�. Co zrobi pani bez schronienia, kiedy temperatury zaczn� si�ga� siedemdziesi�ciu, osiemdziesi�ciu stopni? Powiem: pani zginie! Pat milcza�a. - Zanim powr�ci tu rakieta, b�dzie pani bezkszta�tn� mas� ple�ni - powiedzia� Ham. - A potem stert� go�ych ko�ci, kt�re p�jd� na dno przy pierwszej erupcji b�ota. - Zamknij si�! - wypali�a. - Milczenie nic nie pomo�e. Powiem pani teraz, co mo�e pani zro- bi�. Mo�e pani zabra� plecak i narty b�otne i p�j�� razem ze mn�. Dojdziemy do Krainy Ch�odu przed latem, je�li potrafi pani r�wnie dobrze chodzi� jak gada�. - P�j�� z jankeskim k�usownikiem? Ani mi si� �ni! - A potem - kontynuowa� - mo�emy bez trudu przej�� do Erotii, solidnego ameryka�skiego miasteczka. Pat si�gn�a po sw�j plecak z artyku�ami pierwszej potrzeby, b�- d�cy stale w pogotowiu na wypadek nieszcz�cia, i zarzuci�a go na ra- miona. Wyci�gn�a gruby plik notatek, napisany anilinowym atramen- tem na transdermie, zmiot�a po drodze kilka zab��kanych ple�ni i wsu- n�a zwitek do plecaka. Podnios�a par� nart b�otnych i zwr�ci�a si� rezolutnie w kierunku drzwi. - A wi�c idziemy? - zachichota�. - Ja id� - powiedzia�a ch�odno. - Do porz�dnego angielskiego miasta Yenoble. Sama. - Yenoble - j�kn��. - To� to dwie�cie mil na po�udnie. I w do- datku za G�rami Wieczno�ci. Patrycj a wysz�a bez s�owa z domu i skr�ci�a na zach�d w kierunku Krainy Ch�odu. Ham waha� si� przez chwil�, nast�pnie pod��y� za ni�. Nie m�g� pozwoli� dziewczynie, aby pr�bowa�a przeby� t� wypraw� samotnie; wobec tego, �e ignorowa�a jego obecno��, po prostu szed� jej �ladem, pow��cz�c nogami, gniewny i ponury. Przez trzy godziny, albo i wi�cej, maszerowali z trudem w nie ko�cz�cym si� blasku dnia, robi�c uniki przed natr�ctwem drzew Jacka- -�apacza. Szli przewa�nie niezupe�nie zaro�ni�tym �ladem pierwszej pyzy. Ham by� zdumiony zwinn� i wiotk� postaci� dziewczyny, kt�ra prze- �lizgiwa�a si� wzd�u� �cie�ki z wpraw� tubylca. Przypomnia� sobie, �e w pewnym sensie ona by�a tubylcem. C�rka Patryka Burlingame'a by�a pierwszym ludzkim dzieckiem urodzonym na Wenus, w kolonii Yenoble, za�o�onej przez jej ojca. Ham przypomnia� sobie artyku�y w gazetach pisane w czasie, kiedy Pat jako o�mioletnie dziecko zosta�a wys�ana na Ziemi� - Ham mia� wtedy trzyna�cie. Obecnie mia� lat dwadzie�cia siedem, co dawa�o Pa- trycji Burlingame dwadzie�cia dwa. Nie wymienili mi�dzy sob� ani s�owa, a� w ko�cu wyprowadzona z r�wnowagi dziewczyna odwr�ci�a si� gwa�townie. - Prosz� odej�� - wy buchn�a. Ham zatrzyma� si�. - Przecie� si� pani nie narzucam. - Ale� ja nie potrzebuj� opiekuna. Jestem lepsz� pionierk� ni� ty! Nie podj�� dyskusji. Po chwili Pat wykrzykn�a; - Nienawidz� ci�, jankesie! O Bo�e, jak ja ci� nienawidz�! - Od- wr�ci�a si� i pod��y�a dalej. Godzin� p�niej zaskoczy�a ich erupcja b�ota. Bez ostrze�enia wo- dnista bryja zagotowa�a si� wok� ich st�p, a ro�linno�� zako�ysa�a si� gwa�townie. Gor�czkowo przypasali rzemieniami narty b�otne, podczas gdy wok� nich co ci�sze ro�liny zatapia�y si� z ponurym bulgotem. Ham ponownie podziwia� gracj� dziewczyny. Patrycja �lizga�a si� po niesta�ej powierzchni z szybko�ci�, kt�rej nie m�g� dor�wna�, tak �e wl�k� si� daleko z ty�u. Nagle zobaczy�, �e przystan�a. Jest to niebezpieczne na terenie erupcji b�ota i tylko krytyczna sytuacja mog�a to usprawiedliwi�. Kiedy zbli�y� si� na sto st�p, dostrzeg� przyczyn�. Na jej prawym bucie p�k�o wi�zanie. Sta�a bezradna, balansuj�c na lewej nodze, podczas gdy druga narta zanurza�a si� powoli. Czarne b�oto przelewa�o si� przez wierzch. Obserwowa�a go, kiedy si� zbli�a�. Gdy zobaczy�a, co zamierza zro- bi�, odezwa�a si�: - Nie dasz rady. Ham schyli� si� ostro�nie, uj�� j� pod kolanami i przez plecy. Jej narta by�a ju� zalana, lecz wyszarpn�� j� gwa�townie, wpieraj�c kraw�- dzie swoich nart niebezpiecznie blisko powierzchni b�ota. B�oto cmokn�- �o, ale Pat zosta�a uwolniona. Le�a�a bardzo spokojnie w jego ramionach, aby nie wytr�ci� go z r�wnowagi. Rozpocz�� ostro�ny manewr porusza- nia si� po zdradzieckiej powierzchni. Nie by�a ci�ka, a jednak �ycie ich obojga wisia�o na w�osku. B�oto ociera�o si� i bulgota�o na samej kraw�dzi jego nart. Chocia� grawitacja Wenus jest nieznacznie mniejsza od ziemskiej, to gdzie� po tygodniu pobytu cz�owiek przyzwyczaja si� i ta dwudziestoprocentowa r�nica przestaje by� zauwa�alna. Po stu jardach dotarli do twardego gruntu. Postawi� Pat na ziemi i odwi�za� narty. - Dzi�kuj� - powiedzia�a ch�odno. - Spisa� si� pan m�nie. - Nie ma za co. S�dz�, �e po tej przygodzie porzuci pani my�l o samotnej w�dr�wce. Bez jednej narty nast�pna erupcja b�ota b�dzie dla pani r�wnie� ostatni�. Wi�c jak - idziemy odt�d razem? Jej g�os zlodowacia�: - Mog� sobie zrobi� zast�pcz� nart� z kory drzewa. Poza tym - powiedzia�a - mog� po prostu poczeka� dzie� lub dwa, p�ki b�oto nie wyschnie, i wykopa� moj� zagubion� nart�. Pokaza� na hektary b�ota. - Kopa�, gdzie? - za�mia� si�. - Czekaj tatka latka. Nieoczekiwanie podda�a si�. - Znowu wygra�e�, jankesie. Ale tylko do Krainy Ch�odu; potem si� rozstaniemy: pan p�jdzie na p�noc, a ja na po�udnie. Powlekli si� dalej. Pat dor�wnywa�a Hamowi wytrzyma�o�ci�, ale znacznie lepiej od niego by�a obeznana ze specyfik� wenusja�skich Tropik�w. Chocia� niewiele z sob� rozmawiali, podziwia� jej spryt, jaki wykazywa�a w odszukiwaniu naj�atwiejszej trasy, przy czym wydawa�a si� wyczuwa� uderzenia drzew Jacka-�apacza bez patrzenia. Ale dopiero wtedy, kiedy si� wreszcie zatrzymali, po deszczu, kt�ry da� im mo�liwo�� spo�ycia pospiesznego posi�ku, mia� realny pow�d, aby by� jej wdzi�- cznym. - P�jdziemy spa� - zaproponowa�, a kiedy skin�a g�ow�, powie- dzia�: - Tam jest Przyjacielskie Drzewo. Ruszy� w kierunku niego, dziewczyna za nim. Nagle z�apa�a go za r�k�. - To Faryzeusz - zawo�a�a i szarpn�a go wstecz. By� to ostatni moment. Fa�szywe Przyjacielskie Drzewo ze straszli- w� moc� spu�ci�o w d� konar, kt�ry min�� twarz Hama zaledwie o kilka cali. To wcale nie by�o Przyjacielskie Drzewo, ale imituj�cy je drapie�nik, zwabiaj�cy ofiary pozorn� nieszkodliwo�ci�, a nast�pnie ata- kuj�cy je ostrymi jak no�e kolcami. Hamowi zapar�o dech. - Co to jest? Nigdy nie widzia�em czego� podobnego! - To Faryzeusz. Wygl�da zupe�nie jak Przyjacielskie Drzewo. Podnios�a automat i pos�a�a kul� w �rodek czarnego pulsuj�cego pnia. Pociek� czarny strumie�, a wszechobecna ple�� wykwit�a wok� dziury. Drzewo by�o skazane na zag�ad�. - Dzi�ki - powiedzia� Ham z zak�opotaniem. - S�dz�, �e ura- towa�a mi pani �ycie. - Jeste�my teraz kwita. - Spojrza�a mu prosto w oczy. - Czy pan rozumie? Rachunki wyr�wnane. P�niej znale�li prawdziwe Drzewo Przyjacielskie i usn�li w jego ga��ziach. Potem znowu maszerowali, znowu spali - i tak w k�ko przez trzy pozbawione nocy doby. Wprawdzie �adna erupcja b�ota nie zdarzy�a si� na ich drodze, ale wszystkie inne okropno�ci Tropik�w wyst�powa�y obficie. Pyzy przecina�y ich szlak, w�owe wino atako- wa�o sycz�c, drzewa Jacka-�apacza zarzuca�y z�owrogie p�tle, a miliony drobnych pe�zaj�cych istot zwija�y si� pod ich stopami lub spada�y na skafandry. W pewnym momencie spotkali nawet jednonoga, dziwne, podobne do kangura stworzenie, kt�re przedziera si� przez d�ungl� skacz�c na jedynej pot�nej nodze i pikuj�c przebija ofiar� trzymetrowym dziobem. Kiedy Ham spud�owa� przy pierwszym strzale, dziewczyna str�ci�a jednonoga w po�owie skoku, pozostawiaj�c go na �up bezlitosnych ple�ni. Przy innej okazji obie nogi Pat zosta�y pochwycone przez p�tl� Jacka-�apacza, kt�ra z jakiego� powodu le�a�a na ziemi. Kiedy nast�- pi�a na ni�, drzewo szarpn�o nagle i dziewczyna zawis�a g�ow� w d�, kilkana�cie st�p nad ziemi�. Zwisa�a tak, dop�ki Hamowi nie uda�o si� jej uwolni�. Bez w�tpienia ka�de z nich zgin�oby bez pomocy; razem uda�o im si� uj�� ca�o. Wsp�lne prze�ycia nie z�agodzi�y ch�odnej, nieprzyjaznej atmosfe- ry, kt�ra sta�a si� czym� naturalnym. Ham zwraca� si� do dziewczyny tylko wtedy, gdy by�o to niezb�dne. Pat, w rzadkich przypadkach, kiedy ze sob� rozmawiali, nie nazywa�a go inaczej jak jankeskim k�usownikiem. Mimo to m�czyzna �apa� si� chwilami na tym, �e my�li o pikantnej urodzie jej rys�w, o jej br�zowych w�osach i szczerych szarych oczach, kt�re udawa�o si� dostrzec przelotnie w kr�tkich momentach, kiedy deszcz czyni� bezpiecznym otwarcie wizjer�w. Wreszcie pewnego dnia wiatr powia� z zachodu, przynosz�c ze sob� tchnienie ch�odu, kt�re by�o dla nich darem niebios. To by� dolny wiatr p�yn�cy z zamro�onej po�owy planety, dysz�cy zimnem spoza lodowej bariery. Kiedy Ham dla pr�by zerwa� sk�r� z wij�cego si� chwastu, ple�� pojawi�a si� znacznie wolniej ni� zwykle i z mniejsz� intensyw- no�ci�. By�y to objawy budz�ce otuch�; zbli�ali si� do Krainy Ch�odu. Odszukali z lekkim sercem Przyjazne Drzewo. Od podn�a g�r dzieli� ich tylko dzie� drogi. Tam mo�na by�o porusza� si� bez skafandra, bez zagro�enia przez ple��, kt�ra nie mog�a si� rozwija� w tempera- turze poni�ej dwudziestu siedmiu stopni. Ham obudzi� si� pierwszy. Przez chwil� spogl�da� milcz�co na dziew- czyn�, u�miechaj�c si� na widok ga��zi drzewa, kt�re opasywa�y j� jak czu�e ramiona. Zda� sobie spraw�, �e Kraina Ch�odu oznacza rozstanie, chyba �e uda mu si� odwie�� j� od tej szalonej decyzji, by przekroczy� niebotyczne G�ry Wieczno�ci. Westchn�� i si�gn�� po sw�j plecak wisz�cy na ga��zi pomi�dzy nimi i nagle ryk w�ciek�o�ci i zdumienia wyrwa� mu si� z gard�a. Jego str�ki xixtchilu! Woreczek z transdermy by� przeci�ty i pusty. Patrycja zerwa�a si�, obudzona jego krzykiem. Poza jej mask� do- strzeg� ironiczny, szyderczy u�miech. - M�j xixtchil! - wrzasn��. - Zabra�a� go! Pokaza�a w d�. W�r�d rzadkiej ro�linno�ci wznosi�a si� ma�a kupka ple�ni. - Tam - powiedzia�a ch�odno. - Tam, w dole, k�usowniku. - Ty... - d�awi� si� z w�ciek�o�ci. - Przeci�am torebk� w czasie twego snu. Nie wywieziesz skra- dzionych skarb�w z brytyjskiego terytorium. Ham by� trupio blady, oniemia�. W ko�cu wrzasn��: - Ty przekl�ta diablico! To m�j ca�y maj�tek! - Ale skradziony - przypomnia�a mu uprzejmie, machaj�c zgrab- nymi n�kami. �wiat�o prze�wieca�o przez na wp� przejrzyst� transderm�, pod- kre�laj�c jej sylwetk� i smuk�e kr�g�e nogi. Zatrz�s� si� z w�ciek�o�ci. - Powinienem ci� zabi�! - wykrztusi� zd�awionym g�osem. Dziewczyna za�mia�a si� d�wi�cznie. Z j�kiem desperacji za- rzuci� sw�j plecak na ramiona i zeskoczy� na ziemi�. - Mam nadziej�... mam nadziej�, �e zginiesz w g�rach - powiedzia� ponuro i sztywnymi krokami skierowa� si� na zach�d. Kiedy odszed� ze sto jard�w, us�ysza� jej g�os: - Jankesie! Poczekaj chwil�! Nie zatrzyma� si� ani obejrza�, lecz kroczy� naprz�d. P� godziny p�niej, kiedy spojrza� wstecz, stwierdzi�, �e idzie za nim. Odwr�ci� si� i przyspieszy� kroku. Droga prowadzi�a teraz w g�- r� i jego si�a g�rowa�a nad jej szybko�ci� i wpraw�. Kiedy mign�a mu daleko z ty�u, zamieniona w drobny punkt, po- ruszaj�cy si�, jak mu si� wydawa�o, ze zm�czon� determinacj�, zmar- szczy� brew. Przysz�o mu na my�l, �e erupcja b�ota znajdzie j� zupe�- nie bezradn�, pozbawion� nieodzownych nart b�otnych. Potem zda� so- bie spraw�, �e u podn�a G�r Wieczno�ci nie wyst�puje erupcja b�ota, a poza tym, zadecydowa�, nic go to nie obchodzi. Przez pewien czas Ham szed� r�wnolegle do rzeczki, niew�tpliwie jakiego� bezimiennego dop�ywu rzeki Flegeton. Jak dotychczas nie za- chodzi�a konieczno�� przekroczenia jakiejkolwiek rzeki, poniewa� zgodnie z natur� wszystkie strumienie na Wenus p�yn� od lodowej bariery, po- przez stref� zmierzchu, do Tropik�w i dlatego by�y r�wnoleg�e do ich kierunku podr�y. Ale obecnie, kiedy wreszcie osi�gn�� p�askowy� i zawr�ci� na p�noc, b�dzie napotyka� rzeki. Trzeba je b�dzie przekracza� albo na k�odach, albo - o ile zdarza�a si� taka okazja i strumie� by� dostatecznie w�ski - korzystaj�c z ga��zi Przyjacielskiego Drzewa. W�o�enie nogi do wody grozi�o �mierci�; gro�ne stworzenia z paszczami pe�nymi z�b�w czyha�y w nawet najmniejszym strumieniu wody. Na kraw�dzi p�askowy�u z trudem unikn�� katastrofy. W mo- mencie kiedy przedziera� si� przez polan� otoczon� drzewami Jacka-�a- pacza, nagle pojawi�a si� fala bia�ej protoplazmy i drzewa oraz d�ungla uton�y w masie gigantycznej pyzy. Znajdowa� si� pomi�dzy potworem i nieprzenikliw� pl�tanin� ro�lin- no�ci, a wi�c zrobi� jedyne, co mu pozosta�o. Wyrwa� z kabury miotacz ognia i pos�a� pot�ny strumie� p�omieni w �rodek makabrycznego stwo- rzenia. �ar spopieli� tony ciastowatej bryi i pozostawi� kilka ma�ych fragment�w, kt�re pe�za�y i po�era�y martwe szcz�tki. Wybuch, jak to zreszt� niejednokrotnie si� zdarza�o, roztrzaska� luf� miotacza. Westchn�� ci�ko, kiedy zabra� si� do blisko czter- dziestominutowej wymiany lufy - ale �aden prawdziwy pionier nie zwleka na Wenus z t� czynno�ci�. Wystrza� ten kosztowa� go pi�tna�cie solidnych ameryka�skich dolar�w, dziesi�� za przemys�owy diament, kt�ry eksplo- dowa�, a pi�� za luf�. By�o to bagatelk�, kiedy mia� swoje xixtchile, ale obecnie stanowi�o powa�n� kwot�. Raz jeszcze westchn��, kiedy od- kry�, �e zapasowa lufa by�a zarazem ostatnia, musia� bowiem oszcz�dza� na wszystkim, kiedy wyrusza� na wypraw�. Wreszcie dotar� do p�askowy�u. Ostra i drapie�na fauna i flora Tro- pik�w pojawia�a si� coraz rzadziej; zacz�� napotyka� prawdziwe ro�liny pozbawione zdolno�ci swobodnego poruszania, a dolny wiatr wia� ch�o- dem w jego twarz. Znajdowa� si� w g��bokiej dolinie, na prawo wznosi�y si� szczyty Ni�szych G�r Wieczno�ci, poza kt�rymi le�a�a Erotia, a z lewej, jak pot�ny migotliwy wa�, rozci�ga�y si� rozleg�e zbocza Wielkich G�r Wieczno�ci. Szczyty gin�y w chmurach k��bi�cych si� na wysoko�ci pi�tnastu mil. Spojrza� na wyszczerbion� Prze��cz Szale�ca przedzielaj�c� dwa kolosalne wierzcho�ki. Sama prze��cz le�a�a na wysoko�ci dwudziestu pi�ciu tysi�cy st�p, lecz g�ry przewy�sza�y j� o dalsze pi��dziesi�t ty- si�cy. Tylko jeden cz�owiek przekroczy� pieszo t� poszarpan� szczelin� - Patryk Burlingame - i to by�a droga, kt�r� chcia�a p�j�� jego c�rka. Z przodu, niby cienista kurtyna, le�a�a granica mi�dzy noc� a stref� zmierzchu i Ham widzia� nieustaj�ce b�yski piorun�w, kt�re wiecznie szala�y w tym rejonie nie ko�cz�cych si� burz. W tym miejscu bariera lodowa przecina�a �a�cuch G�r Wieczno�ci i mro�ny dolny wiatr, spi�- trzony ogromnym �a�cuchem g�rskim, zderza� si� z g�rnym gor�cym wiatrem. Wynikiem tych zmaga� by�a nieustaj�ca nawa�nica, tak gwa�- towna, �e mog�a wyst�powa� tylko na Wenus. To tu gdzie� mia�a swoje �r�d�a rzeka Flegeton. Ham lustrowa� dzik�, wspania�� panoram�. Jutro albo raczej zaraz, po chwilowym wypoczynku, skr�ci na p�noc. Pat p�jdzie na po�udnie i bez w�tpienia zginie gdzie� w Prze��czy Szale�ca. Przez moment poczu� uk�ucie b�lu. Zmarszczy� brew. Niech umiera, je�li jest na tyle g�upia, by pr�bowa� samotnie prze- by� prze��cz tylko dlatego, �e jest zbyt dumna, aby skorzysta� z ra- kiety z ameryka�skiej osady. Zas�uguje na to. Nic go nie obchodzi jej los. Ci�gle przekonywa� siebie o tym, nawet kiedy przygotowywa� si� do snu ju� nie na Przyjacielskim Drzewie, ale w jednym z bardziej przyjaznych egzemplarzy prawdziwej ro�linno�ci i w luksusie podnie- sionego wizjera. Zbudzi�o go wo�anie. Us�ysza� swoje imi�. Spojrza� poprzez p�asko- wy� i zobaczy� Pat, kt�ra przekracza�a jego kraw�d�. W jaki spos�b uda�o si� jej go wy�ledzi�? To naprawd� spore osi�gni�cie w terenie, gdzie �ywa wegetacja wdziera si� natychmiast z powrotem na �cie�k�, po kt�rej si� przesz�o. Potem przypomnia� sobie wystrza� z miotacza ognia: b�ysk i huk mia�y zasi�g kilku mil. Musia�a go us�ysze� lub zobaczy�. Ham widzia� j�, jak rozgl�da si� wok� z niepokojem. - Ham! - wykrzykn�a ponownie. Nie jankesie czy k�usowniku, lecz Ham! Milcza� zawzi�cie, ona za� zawo�a�a ponownie. Widzia� ju� jej opa- lon�, urocz� twarz, opu�ci�a bowiem kaptur swego skafandra. Zawo�a�a raz jeszcze, po czym zniech�cona skr�ci�a na po�udnie wzd�u� grani. Patrzy�, jak odchodzi�a. Kiedy las zakry� j� przed jego wzrokiem, zszed� i skierowa� si� z wolna na p�noc. Szed� coraz wolniej, jak gdyby ci�gn�a go w przeciwnym kierunku jaka� niewidzialna elastyczna ni�. Bez przerwy widzia� przed sob� jej zaniepokojon� twarz, a w uszach brzmia�o jej zrezygnowane wo�anie. By� przekonany, �e czeka j� nieuchronna �mier� i mimo krzywdy, jak� mu wyrz�dzi�a, nie chcia�, by umar�a. By�a zbyt pe�na �ycia, zbyt pewna siebie, a przede wszystkim zbyt pi�kna, by umrze�. Z drugiej strony by�a to arogancka, zjadliwa, egoistyczna diabli- ca, ch�odna ja