2207
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2207 |
Rozszerzenie: |
2207 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2207 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2207 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2207 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
LE�NY UPI�R
TYTU� ORYGINA�U: DAS BUSCHGESPENST II
T�UMACZENIE ZBIGNIEW JANKOWSKI
ZASTAWIONA PU�APKA
Nast�pnego dnia, by�a �roda popielcowa. Ca�y �wiat mia� tego lutowego poranka szare i wyblak�e oblicze. A Fritz Seidelmann ju� od najwcze�niejszych godzin, trz�s�c si� z zimna, przemierza� ulice i zau�ki, s�siaduj�cego z Hohenthal miasteczka. Na koniec swej w�dr�wki dotar� wreszcie do ma�ej drogerii "Pod B��kitn� Gwiazd�", przemkn�� pod szerokim �ukiem bramy, przeci�� pospiesznie podw�rze i znikn�� w oficynie, gdzie na pierwszym pi�trze zapuka� do drzwi.
Otworzy�a mu starsza pani i na jego pytanie o kupca Michalowskiego zaprowadzi�a go do pokoju go�cinnego, gdzie ruchliwy, kr�py m�czyzna w �rednim wieku, zaj�ty by�. w przerwach pomi�dzy myciem z�b�w, a przeczesywaniem fryzury, popijaniem porannej kawy. Jegomo�� ze szczoteczk� do z�b�w w r�ce spojrza� z oburzeniem na intruza, ale jego wzrok rozchmurzy� si� natychmiast, gdy spostrzeg� Fritza Seidelmanna.
- Ach. to pan! Serdecznie witam! Jedn� chwileczk�! Zaraz b�d� do pa�skiej dyspozycji. Prosz�, niech pan siada!
M�wi�c to niemal w�asnor�cznie usadowi� go�cia na staromodnej, wyjedzonej przez robaki sofie.
- A teraz m�j przyjacielu, niech pan m�wi co pana sprowadza? Czy pa�ski ojciec powiedzia� ju� panu o naszym nowy m przedsi�wzi�ciu? Ot� zamierzamy...
Fritz jednak przerwa� m�wi�cemu.
- Nie panie Spengler, nie wiem nic o tym interesie i przychodz� tutaj w zupe�nie innej sprawie.
- Ach. rozumiem! - Splengler od�o�y� w ko�cu szczoteczk� do z�b�w na bok i podszed� do sto�u, aby dopi� resztk� swej kawy.
- Zatem niech pan opowiada, o co chodzi?
I Fritz opowiedzia� wszystko o balu maskowym, o Edwardzie Huserze. Angelice Hofmann. tajemniczym nieznajomym i o swoich perypetiach z rym zwi�zanych i wreszcie o dalszych planach odno�nie tej historii.
Spenglera spowa�nia�. Na pierwszy rzut oka sprawia� on wra�enie dobrodusznego lekkoducha, jego zawsze �miej�ce si� oczy nadawa�y twarzy niemal przyjacielski wyraz. Teraz jednak brwi mia� �ci�gni�te, a jego spojrzenie by�o pos�pne i gro�ne.
Gdy tylko Fritz sko�czy� m�wi�, zerwa� si� z krzes�a podniecony.
- Koronki zaszyte w marynarce? I tamten nic o tym nie wie? Naprawd� dobrze pan to wymy�li�! Teraz trzeba jeszcze tak zrobi�, aby poszed� w tej marynarce przez granic�.
- Na tym w�a�nie polega nasz plan. Brakuje nam tylko kogo� umiej�cego dochowa� tajemnicy, kogo� kto potrafi�by, znajduj�c ku temu odpowiedni pretekst, nak�oni� ch�opaka do czego� takiego.
- Hm! - zaduma� si� Spengler na chwil� - W�a�ciwie, to ju� chcia�em si� tego podj��. Musz� jednak wyzna�, �e ca�y ten plan, w jego obecnej postaci, ma pewne s�abe strony. Niech pan pos�ucha! Ot� c� takiego mo�e spotka� tego Hausera, gdyby znaleziono przy nim jakie� koronki? W najlepszym razie zostan� mu zabrane, a on stanie si� podejrzliwy jak nigdy dot�d. Co si� za� tyczy listu do Straucha, to na pewno z tego wybrnie. W taki spos�b wi�c nie uda si� go za�atwi�. Trudno bowiem wszystko przewidzie�. Mog� przecie� zaj�� takie okoliczno�ci, w �wietle kt�rych oka�e si�; �e jest on zupe�nie niewinny. I co wtedy? W takim przypadku, bro� kt�rej u�yli�my mog�aby obr�ci� si� przeciwko nam.
- Ale� nie. by�em przy tym wszystkim bardzo ostro�ny! - zaperzy� si� Fritz. - Nikt wi�c nie b�dzie m�g� powiedzie�, �e te koronki zosta�y mu wszyte potajemnie, a ju� tym bardziej, �e ja by�em tego sprawc�.
- Wierz, lecz bacz komu wierzysz! - mrukn�� do siebie Spengler. - Cz�sto wpadamy w pu�apk� tam, gdzie si� jej najmniej spodziewamy. A zbyt wielka pewno�� siebie, ju� niejednego przewiod�a do zguby.
Fritz Seidelmann nie potrafi� ukry� rozczarowania.
- Czy to znaczy, �e nie chce nam pan pom�c w tej sprawie? - spyta� z trwog�.
Odpowied� Spenglera by�a natychmiastowa.
- Czy ja co� takiego m�wi�em? Ch�opak ma okaza� si� szmuglerem,. ale trzeba uczyni� to w odpowiedni spos�b. To oczywiste. Chc� tylko mie� pewno�� i dlatego rozwa�am wszelkie mo�liwo�ci, jak cho�by t�: co b�dzie je�li przypadkiem kto� zobaczy albo znajdzie u was. te koronki?
- Kto chcia�by ich u nas szuka�? Zreszt� mamy je tak dobrze ukryte, �e nikt nie m�g�by ich znale��, a na wszelki wypadek schowam w bezpiecznym miejscu tak�e i nici, kt�rymi zszywa�em marynark� Hausera.
- Takie post�powanie mog� pochwali�. Najwa�niejsz� spraw� pozostanie jednak to, aby Hauser nie da� si� zatrzyma� dobrowolnie, lecz by stawia� op�r, a nawet podj�� si� pr�by ucieczki.
- O tym tak�e ju� my�leli�my. Ale tego nie da si� zrobi�.
- Nie ma takich rzeczy, kt�rych nie da si� zrobi�. - o�wiadczy� Spengler - Nie nale�y by� tylko g�upcem. Niech pan pozwoli mi si� zastanowi�!
Przeszed� kilka razy po pokoju, a potem zatrzyma� si� nagle przed Fritzem.
- Czy nie da�oby si�. niby przypadkiem, spotka� gdzie� tego Hausera? Ale musi to nast�pi� jak najpr�dzej. Najlepiej jeszcze dzi�.
- Co� takiego jest do za�atwienia. Jednak w tym celu musia�by pan p�j�� ze mn� do Hohenthal, naturalnie zmieniwszy nieco sw�j wygl�d. By� mo�e b�dzie pan musia�, pos�u�y� si� wobec Hausera jak�� sztuczk�. Chodzi o to, aby potem nie m�g� on powiedzie�, �e cz�owiek, z kt�rym rozmawia� wygl�da� tak. a nie inaczej. No, bo gdyby okaza�o si�. �e opis tego cz�owieka pasuje do nijakiego Spenglera czyli kupca Michalowskiego. to ca�a sprawa mog�aby si� wyda�.
- Ma pan ca�kowit� racj� - przytakn�� Spengler. - Zatroszcz� si� o to. A teraz niech mi pan opisze tego Hausera najdok�adniej jak mo�na!
Fritz Seidelmann spe�ni� to �yczenie, za� Spengler wys�ucha� wszystkiego z uwag�.
- To co pan powiedzia�, wystarczy, aby m�c go natychmiast rozpozna� - stwierdzi� na koniec. - Ju� ja si� nim zajm�, popami�ta mnie jeszcze. Tak si� ko�o niego zakrz�tn�. �e mu to bokiem wyjdzie. Czy jest pan pewien, �e on rzeczywi�cie pozostaje na us�ugach tego obcego?
- Tak, przecie� on sam to powiedzia�. Inaczej nigdy bym na to nie wpad�, �e on otrzyma� nagle pieni�dze od tego tajemniczego �ajdaka. Przecie� Hauser to gotysz.
- No dobrze! - o�wiadczy� Spengler z pewno�ci� siebie. - W takim razie on sam mi powie kim jest �w obcy.
- Co takiego? - krzykn�� m�ody Seidelmann. - Twierdzi pan. �e Hauser sam panu to wyjawi? I to dobrowolnie? Jak pan chce tego dokona�?
- Bardzo prosto. Przedstawi� si� mu jako bliski zaufany tego cz�owieka. To najszybszy i najpewniejszy spos�b.
- O ile Hauser uwierzy w to co pan m�wi!
- Ju� ja si� o to postaram.
- No. a jak nak�oni go pan, aby zechcia� przej�� granic� i gdyby dosz�o co do czego, przeciwstawi� si� celnikom i stra�y granicznej?
- Powierz� mu pewn� przesy�k�, o kt�rej istnieniu nikt nie powinien si� dowiedzie�, przede wszystkim granicznicy.
- Paczk� ze szmuglem? Ale� w ten spos�b od razu pan si� zdradzi! Kto� nieznajomy nie nam�wi go przecie� na szmugiel.
- Kto tu m�wi o jakie� kontrabandzie? - spyta� Spengler tonem wy�szo�ci. - Przesy�ka b�dzie zawiera�a wa�ne dokumenty, kt�rych tre�� z czysto urz�dowych powod�w zachowana musi zosta� w tajemnicy. To dlatego Hauser b�dzie musia� ukry� je r�wnie� przed pogranicznikami.
- Przecie� to lipny numer. Niech mi pan wybaczy te ostre s�owa. panie Spengler! Tylko, �e w tym przypadku akurat, mo�e si� powie��! Ten niedo�wiadczony ch�opak powinien da� si� na to nabra�. A czy posiada pan w�a�nie takie dokumenty?
Spengler roze�mia� si� od ucha do ucha.
- M�j drogi! Jak mo�e pan w og�le o co� takiego pyta�! Do tego potrzeba jedynie troch� papieru, atramentu i pi�ro! P�niej sporz�dz� to. co niezb�dne. A zawarto�� owych dokument�w, kt�re przedstawi� Hauserowi, b�dzie taka, �e od razu uwierzy on w ich prawdziwo��. Co wi�cej, b�dzie dumny, �e to w�a�nie jemu zosta�y powierzone. To mamy wi�c za�atwione. A teraz jeszcze jedna sprawa. W jaki spos�b powinien wyj�� na �wiat�o dzienne fakt, �e Strauch otrzyma� �w list z podpisem Hausera, jako Le�nego Upiora? Jak go znam, b�dzie chcia� t� spraw� zatai�?
- Na pewno. I dlatego mam zamiar zaraz go odszuka� i nak�oni� do z�o�enia donosu.
- Tak to s�uszne rozwi�zanie - zgodzi� si� zamy�lony Spengler. - W najgorszym razie, pan z�o�y doniesienie na Straucha. Najpierw jednak, niech pan z nim porozmawia! Ja w tym czasie przygotuj� wspomniane dokumenty i zmieni� troch� sw�j wygl�d. A o potrzebne do tego rzeczy zaraz si� wystaram.
- No. no! - stwierdzi� Seidelmann g�osem podziwu. - Jest pan cz�owiekiem, dla kt�rego �adne k�opoty po prostu nie istniej�.
Spengler za�mia� si�.
- Owszem jestem kim� takim. A teraz niech pan s�ucha dalej! Spotkamy si� p�niej i ruszymy wsp�lnie do Hohenthal. P�ki za� nie dojdziemy do samej wsi, mo�emy spokojnie trzyma� si� razem.
- A gdzie spotkamy si� tu. w mie�cie?
- Proponuj� skrzy�owanie ulic. niedaleko gospody "Pod Z�otymi Wolami". Za jak�� dobr� godzin� b�d� tam na pana czeka�. Czy to panu odpowiada?
- Oczywi�cie!
Kr�tki i serdeczny u�cisk d�oni zako�czy� ich spotkanie.
* * *
Kilka minut p�niej Fritz Seidelmann pojawi� si� w mieszkaniu swego przyjaciela Straucha, kt�ry przyj�� go bez entuzjazmu.
- No, stary druchu, a c� to za kwa�na mina? - spyta� Fritz. - Chyba s�ysza�e� ju� o tym. co si� wczoraj zdarzy�o?
Strauch by� wyra�nie zmieszany.
- Tak - b�kn��. - To idiotyczna historia!
- Za kt�r� ca�� win� ponosisz wy��cznie ty sam!
- Ja? - pr�bowa� oburzy� si� Strauch.
Ale Fritz Seidelmann nie dal si� zbi� z tropu.
- No, a kt�by inny? Skandal, kt�ry wybuch� wczoraj wieczorem w ca�o�ci nale�y zapisa� jedynie na twoje konto. I nie pr�buj zwala� winy na kogo� innego! Wiem wszystko. Powiedz mi m�j drogi, dlaczego to wczoraj nie przyszed�e� na bal?
Strauch westchn�� g��boko i podni�s� brwi.
- Taaak. spotka�o mnie nieszcz�cie. By�em chory, naprawd� bardzo chory. Nie wierzysz? Moje serce, ach, moje biedne serce...
Seidelmann przerwa� mu rechocz�c.
- Ale� tak, tak, twoje serce! To ono nie mia�o odwagi przeciwstawi� si� Le�nemu Upiorowi.
Gospodarz zd�bia� i wpatrywa� si� w swego go�cia nieprzytomnym wzrokiem.
- Co powiedzia�e�? Le�nemu Upiorowi?
- No jasne. A mo�e chcesz zaprzeczy�, �e nie otrzyma�e� tajemniczego listu od przyw�dcy szmugler�w?
Strauch omal nie zamieni� si� w s�up soli. Jego najwi�ksza tajemnica, kt�ra od dw�ch dni doszcz�tnie zatruwa�a mu �ycic, jakim� cudem znajdowa�a si� w r�kach kogo� innego! Co w takim razie z tego wyniknie? Na my�l o pogr�kach Le�nego Upiora, po plecach przebiegi mu zimny dreszcz. Bezradnym i b�agalnym wzrokiem spojrza� na Fntza Seidelmanna. kt�ry stal przed nim i �mia� si� szyderczo.
- Nie mog� zaprzeczy� - powiedzia� i spu�ci� g�ow�. - List jest u mnie...
S�ysz�c to Seidelmann od razu wpad� mu w s�owo.
- Rzeczywi�cie jest jeszcze u ciebie? To wspaniale! Poka� go! Stauch w poszukiwaniu nieszcz�snego listu, zacz�� przek�ada� drobiazgowo papiery na swym biurku.
- Mam! - powiedzia� w ko�cu, a Fritz Seidelmann poczu� si� w tej chwili zwyci�zc�.
- Z tym listem, - wyja�ni� i stukn�� palcem w papier a� ten zaszele�ci� - z tym listem udasz si� na policj� i z�o�ysz doniesienie!
S�owa te sprawi�y, �e Strauch skoczy� do g�ry, niczym uk�szony przez w�a.
- Co? Z�o�y� doniesienie? Czy� ty oszala�?
- No, no, nie pozwalaj sobie!
- Jak to? Mam sprowadzi� na siebie �miertelne niebezpiecze�stwo? Tego nie mo�esz ode mnie ��da�! Jeszcze si� nie urodzi� nikt taki. kto by mia� zamiar zadrze� z le�nym upiorem. Prosz�, mo�e ty mia�by� na to ochot�?
- Ja? - spyta� Seidelmann. - Z rado�ci� przyczyni� si� do unieszkodliwienia tego �ajdaka. I postaram si� udowodni� ci to.
- Co takiego? Chcesz tego dowie��! Ja ze swej strony...
- Ty ze swej strony nie musisz robi� ju� nic wi�cej, wystarczy �eby� tylko odda� mi ten list, a ja udam si� z nim na policj� i z�o��...
- Fritz, nie skazuj mnie na �mier�! B�agam ci�!
- Te� co�! Nie wygaduj takich bzdur! Jeste� zwyk�ym tch�rzem!
- A ty nie wiesz. co...
- Wiem i to bardzo dobrze. Pozw�l mi dzia�a�! Przecie� ca�a ta sprawa jest �miechu warta. M�wi�em ci ju�. �e nie boj� si� zadrze� z Le�nym Upiorem, zreszt� dowiedzia�em si� kto jest autorem tego listu.
- Wiesz kto...? - wyj�ka� Strauch - Znaczy si�... wiesz, kto jest Le�nym Upiorem?
- Oczywi�cie! Jest nim m�ody Hauser, ten z Hohenthal.
- Hauser? Syn tkacza?
- Nikt inny. tylko w�a�nie on! No. ryzykuje teraz w�asnym �yciem, bowiem w ci�gu kilku najbli�szych dni zostanie przy�apany na granicy jako osoba trudni�ca si� przemytem. To ju� za�atwione.
Z piersi przera�onego pana Straucha wydoby�o si� pe�ne ulgi westchnienie.
- Bogu niech b�d� dzi�ki! - powiedzia� wolno, trz�s�cym si� g�osem. - Czuj�, jakby spad� mi z serca ogromny ci�ar. A skoro tak, to nie musz� ju� niczego wi�cej przed tob� ukrywa�.
- A wi�c i owego listu, z kt�rym nale�y...
- Naturalnie i tego listu r�wnie�. Uczy� z nim co zechcesz! Tylko �ebym nie mia� z, tego powodu jaki� nieprzyjemno�ci. Wiesz jak tu w mie�cie �atwo zszarga� sobie opini�. No, ale opowiadaj dalej! A wi�c ten Hauser jest...
I rozmowa potoczy�a si�. Fritz nie m�g� w tej sytuacji odm�wi�, opowiada� wi�c �ywo i z polotem, chocia� bardzo si� przy tym pilnowa�, aby przypadkiem nie wtajemniczy� Straucha w co�. czego tamten nie musia� wiedzie�. Sko�czy�o si� za� na tym, �e obaj rozstali si� w zgodzie i przyja�ni, a Seidelmann pr�cz tego wyszed� stamt�d listem, kt�ry zamierza� z�o�y� na policji.
Wcze�niej jednak uda� si� na skrzy�owanie ulic ko�o ober�y "Pod Z�otymi Wo�ami", aby powiadomi� Spenglera. o rezultatach rozmowy ze Strauchem.
Gdy doszed� do rogu, dostrzeg� nie opodal dobrze ubranego, oty�ego m�czyzn�, w kt�rym, mimo i� tamten nosi� kunsztown� brod�, peruk� i okulary, rozpozna� natychmiast swego wsp�lnika. I rzeczywi�cie by� to Splengler, kt�ry udaj�c znudzonego wpatrywa� si� w nawierzchni� ulicy, jednak gdy tylko pojawi� si� m�ody Seidelmann, uni�s� g�ow� do g�ry, jakby co� go nagle zdumia�o.
- Kogo ja widz�? Czy to aby nie Fritz Seidelmann z Hohenthal. syn mojego przyjaciela i kontrahenta? Nie mog� uwierzy�. Gdzie to pan pod��a o tak wczesnej porze?
Seidelmann r�wnie� uda� zaskoczenie, nie m�g� bowiem wiedzie� czy przypadkiem kto� ich nie obserwuje.
Zaraz jednak obaj przeszli do w�a�ciwego tematu spotkania.
- No i jak posz�o u Straucha? - spyta� przyt�umionym g�osem Spengler.
- Staruch wzbrania� si� przed z�o�eniem doniesienia - zabrzmia�a odpowied�. - Ale uda�o mi si� za to wyci�gn�� od niego list. Tak wi�c. to ja p�jd� z tym na policj�. Tu jest to pismo!
Spengler przejrza� list i pokiwa� z zadowoleniem g�ow�.
- Nie ma w�tpliwo�ci, �e list zawiera pogr�ki i jestem przekonam, �e Hausera spotka za to kara. Kiedy zamierza pan to za�atwi�?
- Od razu. Chyba, �e ma pan inny pogl�d na t� spraw�?
- Istotnie, bowiem musia�bym czeka� tutaj na pana przynajmniej jeszcze z godzin�, a przecie� mamy si� wsp�lnie uda� do Hohenthal. Poza tym, mo�e by�oby lepiej, gdyby zaczeka� pan na rezultat moich "pertraktacji" z ch�opakiem. Niewykluczone, �e dzi�ki nim policja otrzyma�aby tak�e dok�adny "cynk", odno�nie miejsca i godziny, a wi�c gdzie i kiedy mog�aby pochwyci� na gor�cym uczynku owego Le�nego Upiora.
Argumenty te. trafi�y Seidelmannowi do przekonania, aczkolwiek nie przysz�o mu na my�l, �e powinien mo�e najpierw wr�ci� do domu. mimo. �e nie z�o�y� jeszcze tego jak�e wa�nego doniesienia.
- Ma pan racj� - przytakn��. - Uwa�am tylko, �e nale�y zaraz zawiadomi� Straucha o tej zw�oce. M�g�by pope�ni� jeszcze jakie� g�upstwo, kt�rym wszystko by zepsu� i... ale co to, stop! - przerwa� samemu sobie. - Co� mi si� zdaje, �e szcz�liwym trafem nasza sprawa zmierza ku oczekiwanemu rozwi�zaniu.
Wskaza� na prawo, w d� ulicy'
- Widzi pan tego m�odzie�ca z paczk� w r�ce? To jest Hauser!
- Nasz Le�ny Upi�r? - krzykn�� Spengler rado�nie zaskoczony. - No to wspaniale si� sk�ada! Cofnijmy si� troch� do bramy, �eby nas nie zobaczy�!
- O tak! A teraz... och, niech pan patrzy, on wchodzi do budynku po tamtej stronie ulicy. Nie domy�la si� pan po co? Idzie odda� sw�j maskowy kostium.
- Gdy tylko stamt�d wyjdzie, natychmiast rusz� za nim. Bez wzgl�du na cokolwiek, musz� z nim porozmawia� - o�wiadczy� Spengler kr�tko i zdecydowanie. - Panu za�, m�j drogi radz� w mi�dzyczasie jak najszybciej znikn��. Niedobrze by�oby bowiem, gdyby ten m�ody cz�owiek, kt�rego chc� podej��, spostrzeg� pana w moim towarzystwie. Ju� na samym wst�pie straci�by do mnie wszelkie zaufanie.
Seidelmamnowi nie trzeba by�o tego dwa razy powtarza�.
- Tak. tak. ju� mnie nie ma - zapewnia� skwapliwie. - Chcia�bym tylko jeszcze spyta�, gdzie i kiedy znowu si� spotkamy?
- To si� dopiero oka�e. P�ki co. mo�e pan ostro�nie obserwowa� dok�d skieruje si� Hauser. kiedy za�atwi wszystko w wypo�yczalni kostium�w. Na wszelki wypadek mo�emy si� um�wi�, no... powiedzmy za dwie godziny, tu niedaleko "Z�otych Wo��w".
- W porz�dku. Zatem do zobaczenia.
Powiedziawszy to Seidelmann odszed� w po�piechu, za to Spengler stal i czeka�, dop�ki m�ody Hauser nie pojawi� si� znowu na ulicy i najniespodziewamej w �wiecie znikn�� nast�pnie w ober�y "Pod Z�otymi Wolami". Wtedy tak�e i on. ruszy� w stron� gospody, wszed� do �rodka, zaj�� miejsce przy oknie i zam�wi� piwo.
Ze swego miejsca zauwa�y�, �e Edward Hauser wzi�� sobie kaw�. M�ody cz�owiek przemarz� okropnie w czasie d�ugiego marszu do miasta i teraz z lubo�ci� krzepi� si� gor�cym napojem. Prawdziwa kawa by�a bowiem w �yciu tego biednego ch�opca prawie nieznanym przysmakiem, na kt�ry m�g� sobie pozwoli� dopiero od niedawna, a wiec od chwili, gdy przysta� na s�u�b� u obcego.
Ach ten obcy! Edward Hauser a� ba� si� my�le�, o tym jak bardzo zawi�d� swego protektora. Tak si� przej�� ca�� t� spraw�, ze nic potrafi� nawet cieszy� si� ze szcz�liwego zako�czenia swoich mi�osnych perypetii i odzyskania Angeliki. M�ody cz�owiek zastanawia� si� ci�gle jak naprawi� sw�j wielki b��d i jak przys�u�y� si� Arndtowi, po to by jako� go udobrucha� i wszystko za�agodzi�.
W tym momencie nawet nie przypuszcza�, �e w tej samej izbie, nieca�e trzy kroki od niego, siedzia� kto�. kto chcia� mu w�a�nie pom�c w lego rodzaju przy s�udze. Tym bardziej wi�c nie m�g� si� nawet domy�la�, �e za owym zamiarem rzekomej pomocy, kry� si� b�dzie perfidna pu�apka.
Spengler uda� najpierw, �e w og�le m�odego Hausera nie zauwa�a. Po chwili jednak odwr�ci� si� nieco i zacz�� rozmow� z w�a�cicielem gospody. Pyta� najpierw o najr�niejsze, pozornie nie zwi�zane ze sob� sprawy, pozwalaj�c jednak gospodarzowi zorientowa� si�. �e ma przed sob� kogo� nietutejszego.
- Zatem nie pochodzi pan z tych stron? - odezwa� si� w�a�ciciel gospody, wys�uchawszy kilku pyta� Spenglera.
- Nie. Nie jestem st�d. Przy jecha�em poci�giem, a udaj� si� do Hohenthal. Czy to daleko?
Gospodarz, kt�ry wystawa� wcze�niej bezczynnie przy oknie i widzia�, �e obcy rozmawia� z Fritzem Seidelmannem, ju� mia� otworzy� usta i powiedzie�, co� na ten temat, ale do wszystkiego wmiesza� si� Edward Hauser.
- Zajmie to panu jeszcze oko�o p�torej godziny - powiedzia� uprzedzaj�c ober�yst�. - Jestem w�a�nie stamt�d i je�li panu bardzo zale�y, to mog� wskaza� drog�.
Spengler, kt�ry sprawia� wra�enie cz�owieka porz�dnego i zamo�nego, spojrza� przyja�nie na Hausera, po czym skin�� mu na znak podzi�kowania
- Bardzo mi mi�o to s�ysze�, m�j m�ody przyjacielu. W�a�ciwie to mia�em zamiar wynaj�� sanie, ale jad� prosto z Drezna i je�li przebywa�o si� przez tak d�ugi czas w poci�gu, to piesza przechadzka jest czym� nad wyraz wskazanym. Czy nie zechcia�by pan, zanim wyruszymy, przysi��� si� do mnie?
Edward wzi�� swoj� kaw� i ruszy� w stron� zajmowanego przez Spenglera stolika. Gospodarz natomiast wycofa� si�, pozostawiaj�c go�ci samych.
- Czy- zna pan dobrze Hohenthal? - spyta� rzeczowo Spengler.
- Tak, urodzi�em si� tam.
- Ach, to chyba b�d� m�g� pana prosi� o pewn� wiadomo��? Czy nie zna pan tam rodziny niejakich Hauser�w? To podobno bardzo zacni, chocia� biedni ludzie?
Edward poczerwienia�.
- Te s�owa sprawi�y mi zaszczyt, prosz� pana. Ja jestem bowiem jednym z tych Hauser�w.
Spengler z dobrze udanym zaskoczeniem, wyci�gn�� ku niemu sw� d�o�.
- Nie mog� wprost uwierzy� w to spotkanie. Trafi�em na jednego z Hauser�w! Ciesz� si� bardzo! Czy mog� w takim razie spyta� o pa�skie imi�?
- Nazywam si� Edward i jestem najstarszym synem...
- Tkacza Hausera? Musz� przyzna�, �e to nasze spotkanie wygl�da na jakie� cudowne zrz�dzenie losu. Niech pan sobie wyobrazi, �e to w�a�nie ze wzgl�du na pana jestem tutaj. Bowiem w�a�nie to pana mia�em odszuka� w Hohethal.
- Mnie? - zdumia� si� Edward.
- Tak, pana. Przekazano mi o panu bardzo przychyln� opini�. No i to sprawi�o, �e obdarzy�em pana swoim zaufaniem.
Oczy ch�opca stawa�y si� coraz wi�ksze.
- Prosz� pana. - powiedzia� - kim pan w�a�ciwie jest? Ja...
- No ju� dobrze! O tym p�niej porozmawiamy! - odrzek� pe�en weso�ych nutek g�os. - Zaraz si� pan przekona, jak dobrze znam pana i pa�skie sprawy. Ot� spotyka si� pan potajemnie z jednym takim, kt�ry postanowi� dokona� czego� bardzo wa�nego, czy nie tak?
Edward ca�y zadr�a�. Spojrza� na swego rozm�wc� tak. jakby zobaczy� go dopiero teraz, ale ujrza� jedynie u�miechni�t� i �yczliw� twarz. To go uspokoi�o.
- Szanowny panie, w zasadzie nie wiem...
- Ten kto�. wyp�aci� panu pewn� sum� pieni�dzy - ci�gn�� dalej Spengler.
- Nie rozumiem pana. nie wiem o czym pan m�wi. Tamten pokiwa� g�ow� nie kryj�c zadowolenia.
- Brawo! Widz�, �e potrafi pan milcze�, a to znaczy, �e mo�na na panu polega�. Bardzo si� ciesz�, �e w�a�nie tu pana spotykam. Dzi�ki temu oszcz�dzona zosta�a mi dalsza podr�, ja za� b�d� m�g� porozmawia� z panem, od razu tutaj. Naturalnie musz� jako� pana do siebie przekona�. Dlatego najpierw niech pan przeczyta co� z tego?
Wyci�gn�� niedu�y pakiet zawieraj�cy pewn� ilo�� starannie z�o�onych papier�w. Otworzy� zawini�tko, wydoby� ze� jeden i popchn�� dokument przez st� ku Edwardowi.
Miody Hauser zacz�� go czyta�. Jego zdziwienie ros�o z ka�dym s�owem. Kiedy sko�czy�, Spengler spyta� go tonem cz�owieka ca�kowicie pewnego swych racji:
- No i co pan teraz powie?
Edward spojrza� na niego z wyra�nym szacunkiem.
- Jest pan, prosz� pana. wysokim urz�dnikiem policji! - odrzek� z g��bok� czci� w g�osie.
- To akurat nietrudno by�o odgadn��. Aleja chcia�bym wiedzie� co� innego. Czy domy�la si� pan, o co tu rzeczywi�cie chodzi?
- Ten dokument zawiera poufne wiadomo�ci dla w�adz granicznych po tamtej stronie - o�wiadczy� m�odzieniec. - Tak to zrozumia�em. Ale co ja mia�bym mie� wsp�lnego z t� spraw�...
Przerwa� i zerkn�� pytaj�co na Spenglera. Ten odpowiedzia� mu pe�nym zach�ty spojrzeniem swego wielce rozradowanego oblicza.
- No, no dalej! - naciska� Edwarda. - Czy to takie trudne?
- Nie widz� �adnego zwi�zku pomi�dzy tymi dokumentami, a moj� osob�.
- Nawet wtedy, gdy uprzytomni pan sobie, �e pozostaje w s�u�bie pewnego cz�owieka, o kt�rego tajnych zamierzeniach, my obaj jeste�my tak dobrze poinformowani?
W umy�le m�odego Hausera zacz�y kot�owa� si� najr�niejsze my�li. Zatem jego protektor tak�e mia� z tym do czynienia. Aha. - przemkn�o mu przez g�ow�. - a wi�c to jest ta sprawa, o kt�rej chcia� Arndt w�a�nie wczoraj z nim rozmawia�, lecz tylko wspomnia� o niej kr�tko, a potem zamilk�, poniewa� ja... poniewa� ja okaza�em si� kim�. na kim nie mo�na ca�kowicie polega�!
Edward westchn�� g��boko. Ile� mu si� ju� wyrwa�o tych westchnie� skruchy od pami�tnego �rodowego wieczoru. Ale tym razem podj�� zdecydowane postanowienie, �e twardo b�dzie stal u boku swego dobroczy�cy, a tak�e postara si� dowie��, �e jednak potrafi trzyma� j�zyk za z�bami i dzia�a� z rozwag�.
- Zaczynam pojmowa� - powiedzia� w ko�cu. - Porozumia� si� pan w tej sprawie z moim protektorem, a on zaproponowa� panu w�a�nie mnie...
- S�usznie, bardzo s�usznie - przytakn�� Spengler.
- I teraz ma pan dla mnie zadanie zwi�zane z tymi dokumentami. Je�li tak, to mo�e pan na mnie polega� i udzieli� mi wszelkich niezb�dnych wskaz�wek, a ja postaram si� nie zawie��.
Na twarzy Spenglera pojawi� si� znowu u�miech. Gdyby jednak Edward Hauser cho� troch� zna� si� na ludziach, to wyczu�by, �e siedzi przed nim nie jaki� �yczliwy mu cz�owiek, ale raczej paj�k, snuj�cy wok� niego sw� sie�. By� jednak tylko niedo�wiadczonym m�odzie�cem i dlatego musia� sta� si� ofiar� owego paj�ka.
Spengler uda� teraz, �e odkrywa swe karty.
- Papier,- te. jak pan s�usznie zauwa�y�, s� �ci�le tajne i posiadaj� niezwyk�� rang�. Dlatego musz� zosta� wyekspediowane za granic� tak. aby nikt si� o tym nie dowiedzia� i aby nikt nie pozna� ich tre�ci. Czy podejmie si� pan tego?
- Ja?
- Tak. oczywi�cie, �e pan! - w oczach Spenglera pojawi� si� gniew. - Co, boi si� pan? Chce pan zawie�� to wielkie zaufanie, jakie pok�adaj� w panu najwy�sze czynniki pa�stwowe?
- Nie. nie!
- A wi�c niech mnie pan wys�ucha i niech pan te dobre ch�ci, o kt�rych pan m�wi, poprze wreszcie czynem! Dokumenty te powinien przenie�� na tamt� stron� kto� dyskretny i zaufam, znaj�cy do tego dobrze przygraniczny rejon. To b�dzie pa�skie zadanie i to dzisiejszej nocy. Czy jest pan got�w tego dokona�?
Edward bez s�owa skin�� g�ow�. Czul si� kim� bardzo ma�ym wobec swego wysoko postawionego rozm�wcy, ale i tak, pod wp�ywem rozpieraj�cej go dumy wypi�� sw� pier�.
- No to bardzo si� ciesz�. Oczywi�cie pa�skie przedsi�wzi�cie zostanie wynagrodzone - kontynuowa� Spengler. - Nie zapomnimy przecie� o panu. Podani panu zaraz bli�sze dane, dotycz�ce osoby, kt�rej przekazane maj� by� te dokumenty: Wcze�niej jednak, niech mi pan powie, jak cz�sto spotyka si� ze swoim protektorem!
- Tak cz�sto, jak on uzna to za konieczne.
- A gdzie on mieszka?
- Ale� prosz� pana, - wykr�ci� si� od odpowiedzi Edward - zna pan przecie� miejsce jego zamieszkania r�wnie dobrze, jak ja.
Spengler zmusi� si� do u�mieszku, kwituj�c w ten spos�b rzekomo godn� pochwa�y dyskrecj� m�odego cz�owieka.
- Naturalnie, �e je znam - zgodzi� si� pozornie, natychmiast jednak pr�buj�c skierowa� rozmow� w innym kierunku. - A jak daleko posun�y si� przygotowania do akcji przeciwko Le�nemu Upiorowi?
- To wszystko powinno by� przecie� opisane w raporcie s�u�bowym, kt�ry na pewno dosta� pan do przeczytania.
- Do diaska, miody cz�owieku, nie wykr�caj mi si� tu od udzielania odpowiedzi! Oczywi�cie, �e czyta�em wszystko. Ale w ko�cu musz� ci� przecie� o to, czy o tamto spyta�, a ty powiniene� mi odpowiedzie�.
- Nie mog� wyjawi� niczego, co sta�oby w sprzeczno�ci z zasadami, jakich zobowi�zany jestem przestrzega� - upiera� si� przy swoim Edward Hauser.
- Co za rzetelno�� i skrupulatno��! Wspaniale! - zadrwi� Spengler. natychmiast jednak zmieni� ton i oznajmi�. - Ale �arty na bok! Chcia�em pana jedynie wybada� i przeszed� pan t� pr�b� celuj�co. Moje gratulacje! - Spengler wyci�gn�� ku zaczerwienionemu m�odzie�cowi r�k� i u�cisn�� serdecznie jego prawic�. - Rzeczywi�cie jest pan bardzo dyskretnym, m�odym cz�owiekiem. No, a teraz do rzeczy. Przeniesie pan te papiery przez granic� jeszcze tej nocy. Przyjmuj�, �e miejscowo�� Breitenau zna pan dobrze. Ot� przy wej�ciu do tej wsi, b�dzie czeka� na pana mi�dzy godzin� dziewi�t� a dziesi�t�, pewien cz�owiek. Odezwie si� pan do niego i spyta o drog� do Hohenthal. B�dzie to has�o rozpoznawcze.
Dokumenty wr�czy pan w�a�nie temu cz�owiekowi. I jeszcze najwa�niejsza sprawa, kt�ra dotyczy pana. Musi si� pan postara� przej�� przez granic� w taki spos�b, aby nikt pana nie zauwa�y�. Czy zna pan tak� drog�. kt�r� mo�na by potajemnie przedosta� si� na tamt� stron�?
- Sosnow� �cie�k� - powiedzia� Edward Hauser, nie przypuszczaj�c nawet, �e w tym momencie wpad� w zastawione na� sid�a. - My�l�, �e id�c tamt�dy, przedsi�wzi�cie mo�e si� uda�,
- A co si� stanie, je�li natknie si� pan na celnik�w, b�d� stra�nik�w granicznych?
- Nie powinno by� z tym chyba jaki� specjalnych k�opot�w. Nie b�d� mia� przy sobie przecie� �adnych podlegaj�cych ocleniu towar�w.
Spengler u�miechn�� si� zn�w szyderczo, po czym stwierdzi�:
- Ale� z pana niefrasobliwa dusza! Pewnie, �e nie b�dzie pan mia� przy sobie nic takiego, b�dzie wszak�e co�, czego nie mog� zobaczy� niczyje oczy, a w tym wypadku zalicza si� do nich tak�e celnik�w i stra� graniczn�.
- Czy oni naprawd� nie mog� widzie� tych papier�w?
- No. a jak pan my�li? - uni�s� si� gniewem Spengler, potem za� zmarszczy� czo�o. - Chc� panu powiedzie�, m�ody cz�owieku, �e zaczynaj� mnie nachodzi� w�tpliwo�ci. Traktuje pan ca�a t� spraw� zbyt lekko. Zdaje si�. �e jednak nie jest pan dla nas odpowiedni� osob�. Musz� to jeszcze przemy�le�.
Edward przerwa� gwa�townie swemu rozm�wcy.
- Nie, nie! Niech mi pan pozwoli spr�bowa�! - odezwa� si� prosz�cym tonem.
Ogarn�� go znowu strach, ba� si� bowiem, �e i tym razem zawiedzie swego protektora i ostatecznie utraci jego zaufanie.
- Niech mi pan tylko powie co mam czyni�, a ja ju� to wykonam! Za nic w �wiecie nie pozwol� na to, aby kt�rykolwiek z urz�dnik�w granicznych zajrza� w te dokumenty?
Spengler przybra� pojednawcz� min� i skin�� g�ow�.
- Zgoda. Ciesz� si�, �e mimo wszystko przyszed� pan po rozum do g�owy. W przeciwnym bowiem razie m�g�bym pomy�le�, �e opinia o pa�skich zaletach, by�a cokolwiek przesadzona. Do tajnej s�u�by pa�stwowej wst�pi� pan nie po to, aby zadawa� ci�gle pytania typu: jak to, dlaczego, a czy to, a czy tamto. Wst�pi� pan po to, aby spe�nia� polecenia i rozkazy, kt�re pan otrzymuje. Takich w�a�nie, a nie innych ludzi potrzebuje bowiem pa�stwo. Czy pan mnie wreszcie zrozumia�?
- Ca�kowicie!
- To dobrze. I na koniec jeszcze jedno. Dokumenty te zaraz zapiecz�tuj�. Wszystko co jest do tego potrzebne, mam przy sobie. Pan przeniesie t� drogocenn� rzecz przez granic� i to jak najpr�dzej, bacz�c przy tym, aby nikt. nie ogl�da� tej przesy�ki. A co pan uczyni, je�li jaki� urz�dnik graniczny wejdzie panu w drog�, a do tego oka�e si� zby� ciekawski, to ju� pa�ska sprawa.
- Tak, to moja sprawa - przytakn�� Hauser.
- To znaczy? - spyta� dociekliwie Spengler, chc�c by� ca�kiem pewnym swej ofiary?
- To znaczy, �e takiemu urz�dnikowi, kt�ry w tym akurat przypadku nie b�dzie mia� racji, po prostu umkn�.
- Hm! A czy to si� panu uda?
- Och, - rozpromieni� si� Edward - prosz� pana! Jestem przecie� zwinny. Jeden skok w zaro�la, gdzie ka�d� �cie�k� i ka�dy kamie� znam lepiej ni� najwytrawniejszy celnik czy pogranicznik, jeden skok i nie ma mnie. A potem szukajcie wiatru w polu! Przenios� te papiery na pewno i nikt wcze�niej ich nawet z daleka nie zobaczy.
- Znakomicie - zgodzi� si� Spengler. - Chc� panu tylko powiedzie�, �e pa�ski protektor jest o wszystkim poinformowany. Po to jednak, aby nikt nie nabra� jaki� podejrze�, nie �mie si� pan teraz z nim spotyka�. S�yszy pan, nim nie zako�czymy tej akcji, �adnych kontakt�w, ani rozm�w z pa�skim opiekunem! W razie, gdyby on gdzie� pana przypadkowo spotka�, ma pan go omin�� i natychmiast znikn�� mu z oczu!
- Rozumiem.
- Naturalnie nie mo�e pan rozmawia� na ten temat r�wnie� i z nikim innym.
- Post�pi� zgodnie z pa�skimi poleceniami!
Edward Hauser powiedzia� to z pe�nym przekonaniem, a w duchu pomy�la� sobie: - oho, wie ju� o mojej wpadce i o tym, �e zawiod�em! To niesamowite jak szybko ci ludzie, pracuj�cy w tajnej s�u�bie, przekazuj� sobie r�ne wiadomo�ci.
- Za t� specjaln� misj�, otrzyma pan rzecz jasna, ode mnie zap�at� - ci�gn�� dalej Spengler. - Czy mam panu wypisa� asygnat�? '
- Ale� nie! Przecie� ju� mi zap�acono.
- Akcje tego typu wynagradzane s� dodatkowo. Ale dobrze, nie m�wmy o wynagrodzeniu, dop�ki nie wype�ni pan powierzonego mu zadania! A potem ju� ja sam pana znajd�. Pieni�dze pana nie min�. Otrzyma pan czterdzie�ci marek, m�wi� to panu ju� teraz.
Znowu tyle pieni�dzy? Edward by� tak zaskoczony, �e nie potrafi� wydoby� z siebie ani s�owa, kiwa� wi�c tylko g�ow�.
W mi�dzyczasie Spengler wy�o�y� na st� kawa�ek laku do piecz�ci, ogarek �wiecy, kilka zapa�ek i piecz��, po czym "zaplombowa�" zawieraj�cy tajne dokumenty pakiecik. Wr�czy� go m�odzie�cowi i u�cisn�� mu jeszcze raz d�o�.
- No, niech pan ju� idzie i postara si� za�atwi� wszystko jak najlepiej ! Za kaw� ja zap�ac�. Kiedy ma pan zamiar wyruszy�?
- Gdy tylko si� �ciemni, a wi�c o pi�tej.
- W porz�dku!
M�wi�c to pchn�� ch�opca lekko w stron� wyj�cia.
Gdy tylko Hauser opu�ci� gospod�, Spengler zap�aci� rachunek i r�wnie� wyszed�. Dwie ulice dalej wpad� na kryj�cego si� tam Fritza Seidelmanna.
- No i jak? Wszystko w porz�dku?
- Mo�na nawet powiedzie�, �e w jak najlepszym.
Ruszyli wolno przed siebie, Spengler relacjonowa� dok�adnie Fritzowi przebieg rozmowy w gospodzie.
- Czy p�jdzie pan ze mn� jeszcze do Hohenthal? - odezwa� si� na koniec Seidelmann.
S�ysz�c to Spengler u�miechn�� si�.
- Na razie nie. Ale przecie� zobaczymy si� wkr�tce. O wszystko inne niech pan pyta ju� swego ojca!
I Spengler odszed�. Seidelmann natomiast uda� si� na policj�. Komisarz, do kt�rego zosta� skierowany, zna� jego nazwisko, wi�c przyj�� go bardzo �yczliwie i grzecznie.
- Chcia�bym zasi�gn�� rady, a tak�e prosi� o udzielenie mi pewnej informacji - rozpocz�� Seidelmann.
Komisarz w odpowiedzi uczyni� uprzejmy ruch r�k�.
- Prosz�, niech pan siada.
Seidelmann usiad�. W tej chwili jednak zupe�nie zapomnia� jak ma zacz��.
- Czy to jaka� powa�na sprawa? Czego ona dotyczy? - pr�bowa� dopom�c mu urz�dnik.
- Le�... Le�nego Upiora.
Seidelmann wypowiedzia� to s�owo z wyra�nym wahaniem. Ledwie jednak pad�o, komisarz poderwa� si� zdumiony.
- Le�ny Upi�r? Do licha! Prosz�, niech pan m�wi!
Fritz Seidelmann wyci�gn�� z torby list otrzymany przez Straucha i wr�czy� komisarzowi, kt�ry przebieg� wzrokiem te kilka linijek. Twarz. policjanta w jednej chwili przybra�a wyraz najwy�szej powagi. Skierowa� swe surowe i badawcze spojrzenie na Fritza.
- Czy zdaje pan sobie spraw� z wagi zawartych tu s��w, panie Seidelmann?
- Domy�lam si� i dlatego przyszed�em z tym do pana.
- Doskonale pan post�pi�, ale najpierw jedno pytanie. Jak pan znalaz� si� w posiadaniu tego listu?
- Zobaczy�em go u mojego przyjaciela, Straucha, to znaczy... on mi go pokaza�. Natychmiast wi�c poradzi�em mu. aby przekaza� �w list w r�ce odpowiednich w�adz, ale on si� waha�, uzna� bowiem, �e sk�adaj�c donos, wystawia swe �ycie na niebezpiecze�stwo.
- Hm, no tak... nadal, ci�gle jeszcze przewa�a ten strach przed Le�nym Upiorem! To jest w�a�nie to, co nam najbardziej psuje ca�� robot�! W�a�nie ci, kt�rzy mogliby dostarczy� najistotniejszych informacji, rezygnuj� z tego z. obawy przed zemst� przest�pcy. Ale p�ki co. prosz� niech mi pan obja�ni, o co chodzi z tym listem, nie wszystko bowiem rozumiem.
No i Fritz przedstawi� ca�� spraw�, w taki spos�b, aby samemu wypa�� jak najkorzystniej.
- Czy zna pan ten charakter pisma? - spyta� urz�dnik.
- Styl pisma zosta� podrobiony. Ale wed�ug mnie, wygl�da to na robot�, jednego z moich najemnych tkaczy.
- Coo? - spyta� komisarz wyra�nie rozczarowany. - Jeden z pa�skich pracownik�w mia�by by� Le�nym Upiorem? Szczerze m�wi�c, zupe�nie nie my�la�em o kim� takim.
- Ach, ten m�odzian jest na to wystarczaj�co sprytny!
- Hm, zwyk�y tkacz? Mimo wszystko nie wydaje mi si� to prawdopodobne
- Jak to? Ten osobnik nazywa si� Edward Hauser i jest przecie� podejrzany o zajmowanie si� przemytem, chocia� jak dot�d niczego mu jeszcze nie udowodniono.
- No, a jak� reputacj� posiada jego rodzina? Czy ojciec i matka s� porz�dnymi lud�mi?
- Udaj� biednych, ale wiadomo przecie� jak to jest.
- Czy ma pan jeszcze jakie� inne dowody przeciwko temu cz�owiekowi?
W odpowiedzi na to pytanie Seidelmann przedstawi� kr�tko, specjalnie na to przygotowany przez siebie, opis zdarze� jakie mia�y miejsce po balu maskowym i o�wiadczy�, i� pods�ucha� Hausera. w czasie rozm�w z jednym z przemytnik�w.
- Nie s�ysza�em wszystkiego, ale i tak dosz�o moich uszu, niejedno z tego, co tam zosta�o powiedziane.
- Czy rozmawiali o szmuglu?
- Tak. Zreszt� ten drugi wygl�da� na kogo�, kto mieszka po tamtej stronie granicy. O ile dobrze us�ysza�em to z�o�y� zam�wienie na koronki
- Czy Hauser przysta� na to?
- Od razu.
Komisarz milcza� przez chwil� zadumany.
- Gdyby tylko uda�o mi si� unieszkodliwi� tych �ajdak�w! - powiedzia� w ko�cu. - Na razie jednak wygl�da to tak, jakby diabe� macza� w tym swe palce. Za nic w �wiecie nie idzie schwyta� owych �otr�w!
- W tym przypadku jednak, nie powinno by� z tym najmniejszej trudno�ci, panie komisarzu - zapewni� Seidelmann. - S�ysza�em bowiem, jak obaj uzgadniali dok�adny termin przerzutu. Wiem tak�e, gdzie Hauser ma zamiar ukry� koronki. Co do samej marszruty, to po zapadni�ciu zmroku, chce on by� ju� przy Sosnowej �cie�ce.
- Przy Sosnowej �cie�ce? Je�li si� nie myl�, to jest to droga prowadz�ca przez g�ry, z Hohenthal do Breitenau.
- Tak, ale w�a�ciwie Sosnowa �cie�ka, to taki drewniany mostek, nad le�nym strumieniem.
- Ach, znam go. Czatowali�my ju� tam pewnego razu na przemytnik�w i Le�nego Upiora. Czy to tam nale�a�oby si� zaczai� na Hausera?
- Nie, gdy� on udaje si� z tymi koronkami prawie pod same Breitenau. Wieczorow� por� za� i Sosnow� �cie�k� wspomnia� jedynie po to. aby precyzyjniej okre�li�, gdzie i kiedy zamierza przej�� granic�. Koronki natomiast chce ukry� pod podszewk� marynarki. Ten drugi przemytnik zaleca� mu ostro�no��, ale Hauser za�mia� si� tylko i powiedzia�, �e nikomu nie przyjdzie nawet do g�owy, aby ich tam szuka�.
Komisarza ogarn�� entuzjazm. Przeszed� si� kilka razy po pokoju, a potem zatrzyma� si� tu� obok Seidelmanna.
- Wy�wiadczy� nam pan wielk� przys�ug� Nareszcie mamy co� konkretnego! Teraz p�tla si� ju� zaci�nie! Po�o�ymy w ko�cu kres dzia�alno�ci Le�nego Upiora. Chc� z�apa� Hausera jeszcze dzisiaj!
- Co? Chce pan sam...
- Tak. Schwytam os�awionego, le�nego upiora. No. a czy pan nie zechcia�by r�wnie� wzi�� w tym udzia�u?
Tego pytania Fritz Seidelmannn oczekiwa� z ogromnym ut�sknieniem. C� za nies�ychana satysfakcja, m�c by� obecnym przy aresztowaniu znienawidzonego rywala! Strzeg� si� jednak, aby w �aden spos�b nie zdradzi� swych prawdziwych uczu�.
- S�dzi pan. �e to by�oby mo�liwe? - spyta�, pr�buj�c dowiedzie� si� czego� wi�cej.
- Dlaczego by nie? Zreszt� pa�ska obecno�� by�aby nam bardzo na r�k�, gdy� zna pan tego m�odzika najlepiej. I ostatnie pytanie, czy je�dzi pan konno?
- No. tak sobie.
- To �wietnie. Pojedzie r�wnie� z nami kilku pogranicznik�w i �andarm�w.
- Pan wybaczy, ale nasz�a mnie pewna w�tpliwo��, panie komisarzu. Nasza droga prowadzi przez miejsce zamieszkania Hausera. I je�li nas zauwa�y, mo�e wyczu� gro��ce mu niebezpiecze�stwo.
- Objedziemy Hohenthal, rozdzielimy si� i nast�pnie ruszymy dalej, r�nymi drogami.
- Ach. skoro tak, to powinno si� nam uda�. Mam nadziej�, �e wszystko b�dzie w porz�dku, ju� nie mog� si� doczeka� chwili, kiedy pozb�dziemy si� Le�nego Upiora. Ten m�odzik jest jednak tak nieprawdopodobnie zuchwa�y, �e je�li pu�apka przy Sosnowej �cie�ce nie zostanie zastawiona po mistrzowsku, to on na pewno si� nam wymknie.
- Nie tra�my czasu na tego rodzaju rozwa�ania! - przerwa� komisarz nieco zarozumiale Fritzowi. - Gdzie b�d� m�g� pana znale��?
- W gospodzie "Pod Z�otymi Wo�ami".
Um�wili si� dok�adnie, po czym Seidelmannn po�egna� si� i opu�ci� gmach policji. Ogarn�a go szalona rado�� ju� na sam� my�l, o tak udanej zem�cie.
NOC� W LE�NEJ DOLINIE
Tymczasem Edward Hauser znajdowa� si� w drodze powrotnej do Hohenthal. I nie mia� najmniejszego poj�cia o niebezpiecze�stwie jakie zawis�o nad jego g�ow�. Wprost przeciwnie by� pe�en by� ufno�ci i nadziei. Cieszy� si� bowiem, �e nadarzy�a mu si� okazja, aby przys�u�y� si� i to w wa�nej sprawie, swemu protektorowi. Chwilami my�la� te� i o Angelice, kt�rej serce nale�a�o ju� tylko do niego. W ten spos�b owe p�torej godziny drogi min�y mu tak pr�dko, jakby to by�o kilka minut. Gdy wi�c ujrza� sw� rodzinn� miejscowo��, przystan�� zdumiony.
Po kr�tkim namy�le postanowi� p�j�� przez wie�, licz�c, �e uda mu si� gdzie� po drodze spotka� Anio�eczka. A je�li nie, to pokr�ci si� troch� ko�o p�otu niewielkiej Hofmannowej posiad�o�ci, mo�e wtedy jego najmilsza zauwa�y go przez okno i wyjdzie cho�by na chwil�.
I rzeczywi�cie, nie omyli� si�. Wprawdzie na pr�no wypatrywa� dziewczyny na wiejskim go�ci�cu, ale kiedy tylko zatrzyma� si� przy furtce, z ty�u za domem Hofmann�w, niemal r�wnocze�nie otwar�y si� drzwi domostwa i wybieg�a z nich Angelika. Ucieszony niezmiernie Edward, zupe�nie nie zauwa�y�, �e ona bynajmniej nie wygl�da na weso�� i rozradowan�,
- Wspaniale! - krzykn��, �miej�c si�. - Zobaczy�a� mnie?
- Tak - odrzek�a dziewczyna i zamilk�a.
- A twoi rodzice te� mnie widzieli?
- Ale� nie, gdy� wtedy nie mog�abym tu wyj��.
- Czy to znaczy, �e tw�j ojciec ci�gle jest przeciwko mnie?
- Och. nawet bardziej ni� przedtem -westchn�a Angelika. - Seidelmannowie przeci�gn�li go zupe�nie na swoj� stron�. Skryjmy si� tu za rogiem, �eby nas nie zobaczy� razem, bo znowu b�dzie awantura!
Poci�gn�a szybko Edwarda par� krok�w w bok. a potem zacz�a m�wi� dalej.
- Niestety, wszystko wygl�da jeszcze gorzej. Kiedy ojciec dowiedzia� si�, co si� wczoraj zdarzy�o, stal si� wprost nie do wytrzymania. Nawy my�la� mi od g�upich stworze�, a gdy mu si� sprzeciwi�am, zacz�� mi nawet grozi�, �e... �e mnie zbije.
- Czego� takiego nie powinien robi�! - burkn�� Edward.
- I chce mnie wyp�dzi� do... do Seidelmann�w!
- �eby� zosta�a tam pomocnic� pani domu. nieprawda�? Tego ju� za wiele! Ale nie przejmuj si�. nic z tego nie b�dzie!
- A je�li ojciec nadal b�dzie mnie zmusza�, �ebym posz�a do nich na s�u�b�?
- Nie uczyni tego. Gdyby za� pr�bowa�, to wtedy powiem mu. Co o tym wszystkim my�l�!
- Przecie� nie wpu�ci ci� nawet do domu.
- No to wy�l� kogo� innego, kogo na pewno wys�ucha. Nie martw si� niczym i pozw�l, abym ja si� tym zaj��. Teraz jednak mi si� spieszy. Musz� dostarczy� pewn� przesy�k� do Breitenau.
- Do Breitenau? Przecie� nie wr�cisz stamt�d przed zapadni�ciem zmroku.
- Trudno. Sprawa jest wa�na i zaplata b�dzie godziwa. Angelika spojrza�a na niego z nieskrywan� ciekawo�ci�.
- Aha, robisz to dla tego nieznajomego...?
Edward pozosta� jednak niewzruszony, nie maj�c zamiaru z czymkolwiek si� zdradzi�.
- Nie, - odrzek� - z nieznajomym nie ma to nic wsp�lnego. Zreszt� wyzna�em mu, �e wiesz ju� ode mnie o jego istnieniu. By� bardzo z�y z tego powodu. Prosz� ci� wi�c, strze� mojej tajemnicy! W przeciwnym razie mog� spa�� na mnie wielkie nieprzyjemno�ci.
- Nie jestem przecie� plotkark� - powiedzia�a Angelika. - Id� i niech Pan B�g ci� prowadzi! I miej si� tam, w tym ciemnym borze na baczno�ci przed Le�nym Upiorem!
Edward skin�� tylko g�ow� i u�cisn�� jej d�o�.
- Zaczekam na ciebie, - m�wi�a dalej dziewczyna - nawet do p�na Musz� z tob� bowiem jeszcze dzi� wieczorem porozmawia�. Mani takie przeczucie, jakby mia�o spotka� nas jakie� nieszcz�cie.
- Ale� nie. Anio�eczku! - krzykn�� ch�opak - Czeka na nas szcz�cie, wielkie szcz�cie!
- Miejmy nadziej�!... A wi�c czekam. Na pewno znajd� jaki� pow�d. aby jeszcze raz wyj�� z domu oko�o dziewi�tej. Um�wmy si� u was. prz> tych drzwiach wychodz�cych na podw�rze.
- Wspaniale! Ciesz� si� na to wieczorne spotkanie. A teraz do zobaczenia.
- Do zobaczenia!
Jeszcze tylko ukradkowy poca�unek i ju� po obojgu nie by�o �ladu.
Edward uda� si� do domu, aby oznajmi� rodzicom, �e p�nym popo�udniem czeka go wyprawa do Breitenau. Oczywi�cie wszystkie inne okoliczno�ci tego przedsi�wzi�cia starannie przemilcza�. Stary Hauser na wie�� o tym pokiwa� g�ow�, wielce zafrasowany.
- Sta�e� si� ostatnio niezwykle tajemniczy. Nie podoba mi si� to.
- Naprawd� nie musisz si� o nic martwi� - uspokoi� go syn. - To co teraz robi� jest uczciwe i s�uszne.
- I ja nie my�l� inaczej. Ale masz przecie� i�� noc� przez las. a do tego jeszcze przekroczy� granic�. Nie zapomnij wi�c o Le�nym Upiorze! W takich okoliczno�ciach mo�e si� co� zdarzy�, a my nie b�dziemy mogli w niczym ci pom�c, gdy� nie znamy nawet drogi, kt�r� p�jdziesz.
- Nic mi si� ojcze nie przydarzy, gdyby jednak w czasie mojej nieobecno�ci potrzebna wam by�a jaka� rada, czy pomoc, to id�cie wtedy do le�niczego. To m�dry cz�owiek i zawsze skory pom�c drugiemu. Da� nam zreszt� ju� tego dowody. Wydaje mi si� te�, �e mnie lubi. W ka�dym b�d� razie, zawsze mo�ecie si� do niego zwr�ci�. Co wi�cej, to w�a�nie on zna dobrze mego dobroczy�c�, a wi�c cz�owieka, o kt�rym dot�d niewiele wam m�wi�em.
Wszystko to co powiedzia� Edward, mia�o sw�j �ci�le okre�lony cel. Wprawdzie nie obawia� si� �adnych zagro�e� zwi�zanych z czekaj�c� go nocn� eskapad�, ale liczy� si�, �e mimo wszystko mo�e zdarzy� si� jaki� niemi�y incydent. A co wtedy? Jego rodzice rzeczywi�cie nie wiedzieliby co zrobi�, gdyby tak ich syn nie wr�ci� do domu.
Wszak�e Edward nie m�g� powiedzie� przecie� ojcu, ot tak po prostu: gdyby mimo wszystko jednak co� si� sta�o, a wy nie wiedzieliby�cie co macie pocz��, bowiem z�apali mnie lub zaskoczyli ludzie Le�nego Upiora, o czym� gorszym wol� nawet nie wspomina�, to udajcie si� wtedy do le�nicz�wki! Mieszka tani kuzyn Arndt, m�j protektor, dla kt�rego obecnie pracuj�. Jest tajnym agentem policji, posiada wielkie znajomo�ci i dysponuje mn�stwem pieni�dzy. I cokolwiek by si� nie zdarzy�o, nic opu�ci was w potrzebie. Oczywi�cie nie mo�e o tym wszystkim otwarcie m�wi�.
Najrozs�dniej zatem by�o skierowa� ojca do le�nicz�wki, gdyby okaza�o si� to jednak konieczne, Wunderlich potrafi�by uzyska� pomoc Arndta. Dlatego na wszelki wypadek. Edward chcia�, tu� przed sw� nocn� wypraw�, uprzedzi� o tym le�niczego.
I tak mija�y godziny, a� nadszed� zmierzch. Edward nie m�g� si� ju� go doczeka�. Napi�cie towarzysz�ce ka�demu, kogo czeka jakie� ryzykowne przedsi�wzi�cie ci��y�o mu niczym zmora. Teraz jednak m�g� ju� wyruszy�.
Po�egna� si� z rodzicami i poszed�, najpierw w stron� le�nicz�wki, w kt�rej zasta� tylko starego Wunderlicha.
- Kuzyn wyszed� - poinformowa� go le�niczy. - A ty zapewne chcia�by� si� z nim widzie�. Bardzo �a�uj�, musisz przyj�� innym razem, m�j ch�opcze.
- To nie b�dzie konieczne, panie le�niczy - o�wiadczy� Edward, ucieszony, �e sprawy uk�adaj� si� po jego my�li. - Mam tylko pewn� wiadomo�� dla pana.
- Dla mnie? Od kogo?
- Chyba niezbyt jasno si� wyrazi�em. Bowiem to w�a�nie ja chcia�em pana o czym� poinformowa�.
- No to m�w�e ch�opcze, na co czekasz!
- Jeszcze teraz musz� przedosta� si� na tamt� stron�, do Breitenau i...
- A c� to za niedorzeczny pomys�! Kto noc� i na dodatek we mgle, kr�ci si� po g�rskich, le�nych ost�pach, po to. aby przej�� granic�! Na pewno nikt rozs�dny.
- Niestety nie mog� tego od�o�y� na p�niej, panie le�niczy, ale przecie� nie wygl�da to wszystko tak �le. Znam drog� i byle co znowu mnie nie przestraszy.
- Hm, pojmuje wreszcie po co przyszed�e�. Chcia�by�, abym ci towarzyszy�. Prawd� m�wi�c, wyj�tkowo jest mi to nie na r�k�. Siedz� bowiem nad pewnymi obliczeniami dotycz�cymi wielko�ci wyr�bu drzew, a jutro wczesnym rankiem musz� by� z tym gotowy. No, a rachowanie i bazgranie po papierze, to moja s�aba strona i nie wiem...
- Mn� niech si� pan w og�le nie przejmuje - przerwa� Edward. - -Zosta�o postanowione, �e id� sam. Chcia�em tylko pana o tym powiadomi�.
- Ale dlaczego?
- No. jakby to panu powiedzie�. Co� mi m�wi. �e by�oby dobrze, gdyby kto� wiedzia�, gdzie mnie mo�na szuka�.
- Pos�uchaj ch�opcze, to brzmi niedobrze. Pami�taj, �e nale�y si� liczy� z tym co podpowiada nam nasz wewn�trzny glos. Nie id� tam! Zawr�� p�ki czas! Dobrze ci radz�!
- Wierz�, panie le�niczy, ale mimo wszystko musz� p�j��. Przyrzek�em to, a wiadomo��, kt�r� mam zanie�� jest bardzo wa�na i pilna.
- Czy mog� spyta�, o co chodzi?
- Prosz� mi wybaczy�, panie le�niczy, ale zobowi�za�em si� dochowa� tajemnicy.
- No ju� dobrze. Cz�owiek powinien dochowa� danego s�owa i milcze� jak gr�b. je�li to jest konieczne. Id� wi�c i niech B�g ci� prowadzi.
Rozstaj�c si� u�cisn�li sobie d�onie. Le�niczy westchn�� g��boko i powr�ci� do swych oblicze�, Edward za� uszed� jeszcze kawa�ek drog�, po czym skr�ci� w bok ku Sosnowej �cie�ce.
Noc by�a mro�na i ciemna. Chmury prawie bez przerwy zakrywa�y ksi�yc. Czyni�o to w�dr�wk� wielce uci��liw�. Szcz�cie, �e przynajmniej �nieg rozja�nia� nieco drog�, chocia� niekiedy skrzypia� pod nogami, staraj�cego si� maszerowa� jak najciszej m�odzie�ca.
Po pewnym czasie Edward us�ysza� szmer le�nego strumienia, tocz�cego wartko swe wody pod lodow� pokryw� i wkr�tce potem dotar� do w�skiego mostka.
Sk�ada� si� on tylko z surowo ociosanej, oblodzonej teraz, grubej deski, z kt�rej �atwo mo�na by�o spa��. Dlatego nasz pos�aniec st�pa� po niej wolno i ostro�nie.
Doszed� w�a�nie do po�owy mostka, gdy z naprzeciwka dobieg� go czyj� dono�ny g�os:
- St�j! Kto idzie?
Edward przerazi� si�, chocia� by� na tego rodzaju spotkanie przygotowany. Min�o wi�c kilka chwil zanim odpowiedzia�:
- Przyjaciel! - krzykn�� przed siebie.
Jednocze�nie gor�czkowo zastanawia� si� co dalej robi�. Paniczn� ucieczk� �ci�gn��by jedynie na siebie podejrzenia, a przecie� nade wszystko pragn�� unikn�� styczno�ci z tymi lud�mi.
Ci�gle si� jeszcze waha�, gdy us�ysza� szcz�k broni. Mia� zatem przeciwko sobie stra�nik�w granicznych. Powoli, krok po kroku zacz�� si� cofa�.
- St�j! - rozleg� si� glos. tym razem za jego plecami. - Kto tam?
- Przyjaciel - powt�rzy�.
- Zatrzyma� si� i ani kroku dalej!
Spomi�dzy drzew po obu stronach strumienia wyszli ludzie. O zgrozo, pos�aniec i to z tajnymi dokumentami najnormalniej w �wiecie wpad� w pu�apk�! C� wi�c ma czyni�? Mo�e powinien da� si� pojma�? Nie!
Mimo wi�c. �e deska by�a �liska nasz bohater wykona� skok. Potem ruszy� gwa�townie mi�dzy zaskoczonych stra�nik�w, kt�rzy w ciemno�ciach widzieli r�wnie ma�o jak i on. Wpad� na dw�ch z nich. roztr�ci� ich pi�ciami... i ju� go nie by�o.
- Ognia! - rozkaza� ostry g�os. Hukn�y strza�y.
Edward poczu� nagle jakby co� z�apa�o go za rami� i szarpn�o w bok. Poderwa� si� jednak i pop�dzi� dalej.
By�o wszak�e czystym szale�stwem biec w takich ciemno�ciach przez las. Zaledwie bowiem Edward uczyni� kilka sus�w; r�bn�� g�ow� o jakie� drzewo i pad� na ziemi�.
- Tam! Tam jest! Bra� go! Tam le�y! - krzyczeli jeden przez drugiego �cigaj�cy.
Zap�on�y latarnie i prze�ladowcy rzucili si� na uciekiniera zanim ten zd��y� si� podnie��. Zreszt� zaraz potem straci� r�wnie� i przytomno��. Uderzy� bowiem w drzewo z nies�ychanym wr�cz impetem. Ch�opak na szcz�cie mia� silny organizm, min�y wi�c zaledwie dwie minuty, gdy Edward otworzy� oczy i w s�abym blasku �wiat�a ujrza� stra�nik�w granicznych i �andarm�w. Spr�bowa� si� poruszy�, ale mia� skr�powane r�ce.
Przed nim sta� komisarz policji i lustrowa� go uwa�nie. Edward przerazi� si� okropnie, gdy� m�czyzna o surowym spojrzeniu i trzyma� w prawej r�ce zapiecz�towany pakiet tajnych dokument�w.
- No! - krzykn�� policjant - Wr