2195

Szczegóły
Tytuł 2195
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2195 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2195 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2195 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY JEGO KR�LEWSKA MO�� SCAN-DAL W POTRZASKU Doktor Hilario niespokojnie przemierza� pok�j tam i z powrotem. - By� mo�e, paln��em dzi� najwi�ksze w �yciu g�upstwo - mrucza� do siebie. - Zdradzi�em tajemnic�. Czy wyjdzie mi to na korzy��? Wtem cicho zapukano do okna. Otworzy� je i wyjrza�. Na dworze sta� jaki� m�czyzna. - Kto tam? - zapyta� ostro. - To ja, stryju. - Manfredo? Ju� id�. Otworzy� boczn� furtk� i wpu�ci� bratanka. - Nie oczekiwa�em ciebie - powiedzia�. - Czy masz co� wa�nego? - Tak, nawet bardzo. - Chod� ze mn� do pokoju! Przez pewien czas przypatrywa� si� m�odemu m�czy�nie. - Sk�d przybywasz? - spyta� wreszcie. - Z hacjendy del Erina. - Dlaczego stamt�d? Przecie� wys�a�em ci� do stolicy, aby� odszuka� kogo� z werbuj�cych dla Corteja. - By�em tam, stryju. Uda�o mi si� spotka� jednego z jego ludzi. Powiedzia�, �e Cortejo przebywa w hacjendzie del Erina. Zaci�gn��em si� wraz z innymi i wyprawiono mnie tam. - Po co zatem tu przyjecha�e�? - Prosz�, aby� wy�wiadczy� przys�ug� Cortejowi, o ile oczywi�cie zechcesz. Potrzebne mu schronienie. Jest zbiegiem. Zdziwienie odmalowa�o si� na twarzy starca. Manfredo poinformowa� go w paru s�owach o fatalnych przygodach Corteja, zdobyciu hacjendy przez Mikstek�w oraz powrocie hrabiego Fernanda i jego przyjaci�. - Nie mam czasu, aby wszystko ci dok�adnie opowiedzie�. Uwierz mi jednak, �e prze�yli�my wiele strasznych dni i �e z ca�� pewno�ci� zarz�dzono za nami po�cig. Z ogromnym trudem uratowali�my c�rk� Corteja, kt�rej grozi�o powa�ne niebezpiecze�stwo. - A wi�c i ona jest z wami? - Tak. Cortejo, Josefa, Grandeprise, kt�rego ongi� wyleczy�e�, i pewien Meksykanin. - Gdzie s�? - Niedaleko. Przyszed�em tu sam, aby si� dowiedzie�, czy sk�onny jeste� przyj�� Corteja. Doktor przechadza� si� zamy�lony po celi. - Co za przypadek! Oczywi�cie przyjm�. Przyprowad� go! Manfredo wyszed� i niebawem wr�ci� z Cortejem. Na skinienie stryja wyszed� ponownie, zostawiaj�c ich samych. Cortejo sta� przy drzwiach. Uk�oni� si� i z nieufno�ci� przygl�da� starcowi. Ten za� zmierzy� przybysza spojrzeniem od st�p do g��w i zapyta�: - Cortejo to pa�skie nazwisko, senior? - Tak. - Jest pan owym Cortejem, kt�ry s�u�y� u hrabiego Fernanda Rodrigandy - Zgadza si�. - Witam pana. Prosz� usi���. Cortejo usiad�, Hilario jednak sta� i nie spuszczaj�c z go�cia przenikliwego spojrzenia m�wi� dalej: - Bratanek powiedzia� mi, �e szuka pan na pewien czas schronienia. Jestem got�w udzieli� go panu. - Dzi�kuj�. Ale czy b�d� tu bezpieczny? Nikt si� o tym nie dowie? - Ma pan powody do obaw? - Niestety! Czy zna pan moje koleje losu? - Wiem, �e zabiega� pan o fotel prezydenta. - W�a�nie. I z tego powodu wygnano mnie z kraju. - Francuzi? - W�a�ciwie to cesarz Maksymilian: ale on nic nie uczyni bez zgody Francuz�w. Nie chc�c rezygnowa� z kandydowania, wyruszy�em na p�noc, gdzie zamierza�em zgromadzi� swoich poplecznik�w. Znienacka napadni�to na mnie w hacjendzie del Erina. Rozgromiono moich ludzi i jestem pewien, �e zorganizowano po�cig. - U mnie b�dzie pan ca�kowicie bezpieczny. Ten stary klasztor ma tyle jaski�, korytarzy i podziemi, �e mo�na tu ukry� tysi�ce ludzi. - To znakomicie! Zw�aszcza �e w mie�cie s� Francuzi, o czym si� przed chwil� dowiedzia�em. Poznaliby mnie na pewno. - Nie powinien si� pan niczego obawia�. Juarez rozbroi� Francuz�w. B�d� wi�c zadowoleni, je�eli pozwoli im spokojnie wyjecha�. Co si� tyczy wynagrodzenia... - Jestem bogaty - przerwa� mu Cortejo. - Co to za bogactwo? Cortejo si� speszy�. - Dlaczego pana to interesuje? - Nie ze wzgl�d�w osobistych, bo zrzekam si� zap�aty. Chc� jednak pozna� pa�sk� sytuacj� i powi�zania, aby wiedzie�, w czym m�g�bym by� przydatny. - Dzi�kuj�. Ale niech mi pan powie, czemu zawdzi�czam takie zainteresowanie moj� osob�? - Dowie si� pan wkr�tce. A teraz ponawiam pytanie: co to za bogactwo? - Zarz�dzam maj�tkiem hrabiego Rodrigandy. Nieokre�lony u�miech pojawi� si� na twarzy doktora: - To znaczy, �e zagarn�� pan maj�tek hrabiego? Cortejo zmiesza� si�. - Tego nie chcia�em powiedzie�. - Nie obchodzi mnie, co pan chcia� powiedzie�. Rozpatruj� tylko fakty. Zreszt�, straci� pan stanowisko. Nie m�g�by mnie zatem senior wynagrodzi�. - Mam pieni�dze! I to du�o! - Cortejo zl�k� si�, �e doktor go nie przyjmie. - S� dobrze schowane. Musia�em by� przygotowany na wszelk� ewentualno��. - A wi�c ukry� pan cz�� bogactw hrabiego? Odpowie pan za to! - Co to ma znaczy�? - To chyba jasne, �e hrabia Femando udzieli panu dymisji. - Co?! - wykrzykn�� Cortejo. - Hrabia ju� dawno nie �yje! Doktor znowu si� u�miechn��. - Sam pan w to nie wierzy. Wie pan r�wnie dobrze jak ja, �e don Fernando �yje. Krew uderzy�a do g�owy Corteja. - Kto panu o tym powiedzia�? - M�j bratanek Manfredo. By� z panem dosy� d�ugo, aby zorientowa� si� w niejednym. - Pa�ski bratanek �le pana poinformowa�. - Nie usi�uj mnie pan oszuka�! Wiem dok�adnie, jak si� rzeczy maj�. Nie jest pan szczery ze mn� i dlatego nie przyjm� pana! - Ale co pana obchodzi rodzina Rodrigand�w? - Nic, absolutnie nic. Ale nie mog� ukrywa� cz�owieka �ciganego, nie wiedz�c, co mo�e mi grozi� ze strony jego prze�ladowc�w. - Nie powinien si� pan nikogo l�ka�. - Znowu powtarzam: sam pan nie wierzy w to, co m�wi. M�j bratanek niewiele mi przekaza�, ale zrozumia�em, �e ci, kt�rzy was �cigaj�, s� bardzo odwa�nymi lud�mi. Co maj� przeciwko panu? Musi mi pan zaufa� i wyjawi� ca�� prawd�. Cortejowi pot wyst�pi� na czo�o. By� w potrzasku. Tylko doktor Hilario m�g� mu pom�c. Nie ma jednak innego wyj�cia. Przecie� p�niej b�dzie go mo�na usun��. Kiedy i jak, czas poka�e. Szybkim, zdecydowanym ruchem podni�s� g�ow� i rzek�: - No dobrze, wtajemnicz� pana w swoje sprawy. Ale czy naprawd� mog� panu zaufa�? - Przysi�gam, �e nikomu nie powiem o tym, czego si� od pana dowiem. - Mam nadziej�. Mo�e senior by� pewny, �e w przeciwnym wypadku zabij� pana. I oto Cortejo zrobi� co�, co uwa�a� dotychczas za niemo�liwe - dopiero co poznanego cz�owieka wtajemniczy� w sekrety rodu Rodrigand�w. Omija� wszystko, co go mog�o o�mieszy�. Mimo to doktor Hilario dowiedzia� si� tyle, �e kiedy Cortejo sko�czy�, zapyta� z niedowierzaniem: - Czy to prawda, senior? Mo�e opowiedzia� mi pan tre�� jakiej� przeczytanej czy us�yszanej historii? - Najszczersza prawda. - Czy s�dzi senior, �e niebawem przyb�d� pana wrogowie? - Tak. Wyruszyli natychmiast za nami i jestem pewien, �e nie zgubi� mojego �ladu. - A wi�c przyjmiemy ich. Ale czy musz� ukry� tak�e pa�skiego towarzysza, Meksykanina? Nie b�dzie mi potrzebny. - Mnie tak�e. Oddal go. - Dobrze. Inna rzecz z Grandeprisem. Jest mi wielce zobowi�zany i na pewno nas nie zdradzi. Id��e teraz, senior Cortejo, i przyprowad� c�rk�. Wska�� wam ukryte podziemne mieszkanie. W tym czasie seniorita Emilia siedzia�a w swoim pokoju. Bi�a si� z my�lami, czy ju� dzi� przej�� tajn� korespondencj� doktora. Pok�j jej znajdowa� si� blisko pokoju Hilaria. Dzi�ki temu us�ysza�a, �e kto� odwiedzi� ordynatora. Zgasi�a �wiat�o i uchyli�a lekko drzwi, aby pods�uchiwa�. Po pewnym czasie znowu rozleg�y si� czyje� kroki. Kiedy drzwi pokoju doktora zosta�y otwarte, ujrza�a w blasku lampy, �e wchodzi tam m�czyzna i kobieta. Jak zd��y�a zauwa�y�, m�czyzna by� �lepy na jedno oko. Przez pewien czas nic si� nie dzia�o. Potem us�ysza�a szmery. Zobaczy�a, jak Hilario i dwoje przybysz�w kieruj� si� ku schodom, prowadz�cym do podziemi. Kiedy mijali jej pok�j, dotar�o do niej kilka s��w z prowadzonej szeptem rozmowy: - Seniorita Josefa, na dole b�dzie pani zupe�nie... Ledwo znikn�li, wpad�a jej do g�owy �mia�a my�l. Nie zastanawia�a si� ani chwili. Wzi�a kilka zapa�ek i zakrad�a si� do pokoju Hilaria. By�o tam ciemno. Zapali�a zapa�k�, by o�wietli� �cian�, gdzie wisia�y klucze. Zdj�a odpowiednie i wr�ci�a do swego pokoju, zn�w nie domykaj�c drzwi. Wkr�tce wr�ci� Hilario. By� teraz sam. Widocznie ukry� tamtych w podziemiach - pomy�la�a. Postawiwszy lamp� na stole, przechadza� si�, m�wi�c do siebie (tego ju� jednak Emilia s�ysze� nie mog�a): - Co za wiecz�r! Do licha! Zrobi� Manfreda hrabi�! A �e trzeba b�dzie usun�� wszystkich wtajemniczonych w t� spraw�... No c�... Tylko nie wolno dzia�a� pochopnie. Jutro prawdopodobnie zjawi� si� �cigaj�cy. Musz� mie� si� na baczno�ci. Po�o�� si�, musz� wreszcie wypocz��. Emilia czeka�a dosy� d�ugo. Kiedy uzna�a, �e ca�y dom pogr��y� si� we �nie, wymkn�a si� z pokoju, wzi�wszy ze sob� sporo papieru, o��wek, lamp� i flaszeczk� oliwy. Drzwi zamkn�a na klucz, aby nikt si� nie dowiedzia� o jej nieobecno�ci. Ze schod�w zesz�a po omacku, dopiero na dole zapali�a lamp�. Do�� szybko dotar�a do ukrytego pomieszczenia. Natychmiast zabra�a si� do pracy. Otworzy�a szafk�, a w niej wszystkie szuflady. Le��ce w nich dokumenty by�y nies�ychanie wa�ne dla Juareza. Z najcenniejszych zacz�a sporz�dza� odpisy. Robi�a to z niezwyk�� szybko�ci�, a mimo to sko�czy�a dopiero przed �witem. Jeszcze wcze�niej us�ysza�a nagle odg�osy rozmowy. Wyra�nie dochodzi�y z k�ta izby. Gdy o�wietli�a go lamp�, zauwa�y�a otw�r w rodzaju �cieku. Wida� ��czy� si� z pokojem, w kt�rym rozmawiano. Nachyli�a si� i przystawiwszy ucho do otworu nas�uchiwa�a. Teraz s�ysza�a wyra�nie m�ski i kobiecy g�os. - Czy ufasz ca�kowicie doktorowi? - pyta�a kobieta. - Nale�y by� przezornym, ojcze! - Nie l�kaj si� o mnie, Josefo. Nie�atwo oszuka� Pabla Corteja. Wiesz przecie� o tym! - Czy� nie do�wiadczyli�my ostatnio, �e s� ludzie przebieglejsi od nas? - To by� szereg fatalnych zbieg�w okoliczno�ci, ale ju� si� to nie powt�rzy. Gdyby mi si� powiod�o z Anglikiem i jego �adunkiem, zamierza�em zawrze� sojusz z Juarezem z pozycji si�y. Prezydent, rad nierad, przyj��by nas z otwartymi r�kami i by�by zmuszony podporz�dkowa� si� nam. Teraz jednak wszystko przepad�o. - Gdzie mo�e by� obecnie Juarez? - Je�li dotar�y do niego oddzia�y ochotnicze ze Stan�w Zjednoczonych, odwa�y si� zapewne na mocne i szybkie uderzenie. Chyba niebawem przyb�dzie do hacjendy del Erina. - Dlaczego w�a�nie tam? - Tak mi si� wydaje. Ci diabelni Mikstekowie nie powstaliby przeciwko nam, gdyby nie spodziewali si� przybycia prezydenta. Rozmowa umilk�a. Emilia jeszcze przez chwil� wyt�a�a s�uch, ale na pr�no. - Zasn�li - szepn�a do siebie. - Co za przypadek! Przecie� to Cortejo i jego c�rka Josefa! Ale najwa�niejsze dla mnie, to wiadomo��, �e Juarez zmierza do hacjendy del Erina. Chyba nie b�dzie mia� mi za z�e, �e zamiast jecha� do stolicy, tam si� z nim spotkam. Tajemnic doktora nikomu powierzy� nie mog�. Wr�ci�a do przerwanej pracy. Kiedy sko�czy�a robi� odpisy, od�o�y�a wszystko na miejsce i posz�a do swego pokoju. Podniecenie nie pozwoli�o jej spa�. Zacz�a wi�c przygotowywa� si� do wyjazdu. Hilario zbudzi� si� wcze�nie. Nios�c posi�ek dla Corteja i jego c�rki, musia� omin�� pok�j Emilii, kt�ra us�yszawszy kroki, wysz�a mu naprzeciw. - Ju� na nogach, moja pi�kna seniorita! - ucieszy� si�. - Czy�by nie spa�a pani dobrze? - Spa�am wy�mienicie, ale ranek taki pi�kny, �e chc� odby� przechadzk�. - Pochwalam, bardzo pochwalam. Ale nie zapomni pani podczas spaceru zastanowi� si� nad odpowiedzi�, kt�rej oczekuj� z niecierpliwo�ci�? - Na pewno nie, senior - rzek�a przyja�nie. - Czy b�dzie przychylna? - Cierpliwo�ci! - u�cisn�a lekko jego d�o�. - O, seniorita, znam ju� odpowied�! Uk�oni� si� i odszed�. Ledwo znikn�� za zakr�tem korytarza, Emilia zawr�ci�a do jego pokoju. Klucz tkwi� w zamku. Wesz�a tam i zawiesi�a na �cianie wykradzione klucze. Nast�pnie, z du�� paczk� w r�ku, wymkn�a si� niepostrze�enie z klasztoru. W mie�cie posz�a prosto do handlarza koni. - Po�ycza pan konie? - spyta�a. - Tak, seniorita. Chce pani jecha� na spacer? - Nie. Musz� i to zaraz odby� d�ug� podr�. Czy potrafi pan milcze�? - Jestem przyzwyczajony do brania zap�aty i do milczenia. - Pieni�dze dostanie pan z g�ry. Czy zna pan hacjend� del Erina? - Tak. Jazda tam potrwa kilka dni. Czy kto� pani towarzyszy? - Nie. - Odwa�na z pani dama! Czy mam si� postara� o eskort�? - Dw�ch ludzi wystarczy. - Jak pani sobie �yczy. Dam pani dw�ch vaquer�w. To pewni ludzie. Za p� godziny b�d� gotowi. - Doskonale! Niech wezm� ze sob� t� oto paczk�. Ja p�jd� naprz�d. Spotkaj� mnie za miastem. Nikt nie powinien wiedzie�, w jaki spos�b i w jakim kierunku opu�ci�am Santa Jaga. Om�wi�a z kupcem cen�, zap�aci�a sowicie i odesz�a wolnym krokiem. W oznaczonym czasie dogonili j� dwaj je�d�cy prowadz�cy konia z damskim siod�em. Zatrzymali si� przy niej i pomogli dosi��� wierzchowca. Prawie w tym samym czasie mkn�� na p�noc ma�y oddzia� z�o�ony z dziesi�ciu je�d�c�w. By� to Sternau i jego towarzysze. W pewnej odleg�o�ci za nimi jechali Mikstekowie, kt�rych zabra� ze sob� Bawole Czo�o. D�ugie milczenie przerwa� Sternau. Wskazuj�c na traw� powiedzia�: - Nie zgubili�my tropu. Uciekinierzy odpoczywali tutaj. Patrzcie, jak ta ziemia wygl�da. Zeskoczyli z koni, aby obejrze� miejsce. - Tak - potwierdzi� Bawole Czo�o - to oni. Taka sama liczba koni i wielko�� kopyt. - Dok�d prowadzi ta droga? - Do Santa Jaga. Podj�li przerwan� jazd�, tym razem w szybszym tempie. W po�udnie ujrzeli w oddali trzy postacie na koniach, jad�ce im naprzeciw. Zatrzymali si� znowu. - Dama i dw�ch m�czyzn - oznajmi� Sternau. - Aha zobaczyli nas. Skr�caj�, aby nas wymin��. Musimy im przeszkodzi�. - Jed�my za nimi! - zaproponowa� Bawole Czo�o. Puszczono konie w cwa�. Amazonka zrozumia�a zapewne, �e nie ujdzie po�cigowi, gdy� zawr�ci�a. Kiedy zbli�yli si� do siebie na tyle, �e mo�na by�o rozpozna� si� nawzajem Bawole Czo�o osadzi� wierzchowca na miejscu i zawo�a�: - Uffi Wszak to pi�kna squaw z Chihuahua. - Z Chihuahua? O kim m�wi m�j brat? - O damie, kt�ra by�a u wodz�w francuskich. - Seniorka Emilia? Ach, m�j Bo�e, to rzeczywi�cie ona! Co tu robi? Pop�dzili konie i wkr�tce spotkali si� z Emili�. - Doktor Sternau! - krzykn�a zdumiona. - We w�asnej osobie. Ale sk�d pani si� tu wzi�a? S�dzi�em, �e seniorita jest w drodze do Meksyku. - Owszem, by�am. Ale teraz jad� do hacjendy del Erina. Czy zastan� tam Juareza? - Nie, ale nied�ugo tam przyb�dzie. - Mam dla niego bardzo wa�ne wiadomo�ci. Nie mog�am ich powierzy� pos�a�cowi. - S�u�ymy pani pewnymi lud�mi - Sternau spojrza� na Mikstek�w. - Porozmawiajmy, tylko zsi�d�my wpierw z koni, aby troch� wypocz��. Za chwil� m�wi� dalej. - Nie problem z zaufanym go�cem. Ale mo�e musi pani osobi�cie porozumie� si� z Juarezem? - Bynajmniej. Chodzi tylko o to, aby dokumenty, kt�re mam przy sobie, dosta�y si� do jego r�k. - Niech pani to poleci dw�m naszym Mikstekom. Zawioz� je do hacjendy i wr�cz� prezydentowi, gdy tylko tam si� zjawi. - Ch�tnie skorzystam z tej przys�ugi, senior. Musz� bowiem jak najszybciej znale�� si� w stolicy. - Sk�d pani teraz jedzie? - Z Santa Jaga. - W�a�nie tam pod��amy. Spodziewamy si� znale�� w tym mie�cie osoby, kt�re od kilku dni �cigamy. - Czy mo�e Corteja? - zapyta�a. - I jego c�rk� Josef�? - Seniorita! Czy�by widzia�a ich pani? - W pobliskim klasztorze delia Barbara. Zjawili si� tam wczoraj wieczorem i ukryto ich w podziemiach. Po kolei opowiedzia�a o wydarzeniach dnia poprzedniego, oczywi�cie z wyj�tkiem tych, kt�rych nie chcia�a ujawnia�. Najwi�cej zdumia�a s�uchaczy wiadomo��, �e to Cortejo z czyj�� pomoc� uwolni� swoj� c�rk�. Kiedy sko�czy�a, Sternau zwr�ci� si� do niej: - Chcia�bym, aby w drodze do stolicy towarzyszyli pani Mikstekowie. - A panu nie s� oni potrzebni? - Francuzi zaj�li Santa Jaga, nic wi�c nie wsk�ramy. Musimy u�y� podst�pu, a w tej sytuacji Indianie b�d� nam tylko przeszkadza�. - Chcecie schwyta� Corteja i jego c�rk�? - Naturalnie. - No, to powinni�cie zwr�ci� si� do Francuz�w. Kiedy si� dowiedz�, �e ten �mieszny prezydent Cortejo ukrywa si� w klasztorze, wygarn� go stamt�d i uwi꿹. - Nie o to mi chodzi. To my, tylko my, musimy mie� Corteja! Czy mo�e mi pani powiedzie�, jak dosta� si� do podziemi klasztoru? - Oczywi�cie. Dok�adnie opisa�a drog� i spos�b przedostania si� tam. - Zrozumia�em, lecz jak rozpoznam klucze? - Wisz� kolejno w pobli�u okna. - A zatem wiem ju� wszystko, seniorita. Chcia�aby pani ju� st�d pojecha� do Meksyku? - Tak, je�li da mi pan eskort� Mikstek�w. - A pani baga�? - Niekt�re rzeczy mam przy sobie, a reszt� na pewno przywioz� Francuzi, chocia� nie wiedz� jeszcze, dok�d wyjecha�am. - W tym nie pomog� pani, mimo �e chcia�bym, poniewa� ci Francuzi widzieli mnie w Chihuahua i na pewno poznaj�. A wtedy zechc� policzy� si� ze mn�. - Nie wolno wi�c panu pokazywa� si� w mie�cie. - I ja tak my�l�. Kiedy wyjecha�a pani z Santa Jaga? - O si�dmej rano. - Zatem my przyb�dziemy tam w nocy. To i dobrze, bo nikt nas nie zauwa�y. Czy mog�aby pani opisa� mieszkanie doktora Hilaria, abym je od razu odnalaz�? Emilia uczyni�a zado�� pro�bie Sternaua i wr�czy�a mu tajne dokumenty. W�adca Ska� wtajemniczy� Bawole Czo�o, komu je maj� odda� pos�a�cy, po czym dwaj Mikstekowie, otrzymawszy dokumenty, z miejsca na rozkaz wodza zawr�cili do hacjendy. Pozostali czerwonosk�rzy przygotowali si� do towarzyszenia senioricie do Meksyku. Obaj vaquerzy z Santa Jaga ch�tnie odst�pili konie za dobr� zap�at�. Dosiad�szy wierzchowca, Emilia rzek�a do Sternaua: - Senior, musz� pana ostrzec, �e doktor Hilario to niebezpieczny cz�owiek. - Niech pani b�dzie spokojna, seniorita! Ten cz�owiek nie jest dla nas niebezpieczny. Niech B�g pani sprzyja! - Do widzenia! Emilia wraz z Mikstekami uda�a si� w drog�. Obaj vaquerzy zawr�cili do miasta. Oczywi�cie, nie s�yszeli rozmowy Sternaua z Emili�. - Czy nie powinni�my byli zatrzyma� Mikstek�w, doktorze? - zapyta� Unger. - Jest nas dziewi�ciu, ale przecie� nie wiemy co nas czeka. Kto wie, czy nie przyda�aby si� ich pomoc. - Nie s�dz�. Ten Hilario nie wyrz�dzi nam krzywdy. B�dzie musia� wyda� Corteja. Jedyny b��d to to, �e nie zawiadomili�my o celu naszej podr�y obu czerwonych go�c�w wys�anych do hacjendy. - S�yszeli chyba o tym. - W�tpi�, stali za daleko. Jednak nie s�dz�, �eby istnia�y jakie� powody do obaw. Ruszajmy, aby nie przyby� za p�no do Santa Jaga. Pop�dzili co ko� wyskoczy i po pi�ciu godzinach zbli�ali si� do miasta. Chocia� by� wiecz�r, klasztor zarysowywa� si� dosy� wyra�nie. - Gdzie zatrzymamy konie? - zapyta� Unger. - Nigdzie - o�wiadczy� Sternau. - W klasztorze nie powinni�my tego robi�, a w mie�cie nie mo�emy si� pokazywa�. Musimy znale�� miejsce na wzg�rzu, gdzie je ukryjemy. W pobli�u klasztoru, z dala od drogi, r�s� zagajnik. Tam ukryto konie. - Kto przy nich zostanie? - zwr�ci� si� Sternau do towarzyszy. - Nie ja - odpowiedzia� Bawole Czo�o. - Nied�wiedzie Serce musi i�� do Corteja. - Ja te� nie b�d� tutaj stercze� - �achn�� si� Piorunowy Grot. - Ale przecie� i ja nie mog� ich pilnowa�. Pozostawmy wi�c je bez stra�y - zdecydowa� Sternau. - Miejmy nadziej�, �e ich nikt nie ruszy. Zatem chod�my! - Czy przedostaniemy si� przez bram�? - Nie. Musimy by� ostro�ni. Nikt opr�cz Hilaria nie powinien nas zobaczy�. W chwili gdy Sternau i jego towarzysze zacz�li wchodzi� na g�r�, opodal, niedaleko drogi, podni�s� si� z ziemi jaki� m�czyzna i pobieg� do klasztoru. Otworzy� boczn� bram� do mieszkania Hilaria. By� to Manfredo, bratanek doktora. - Ledwo dyszysz - zauwa�y� starzec. - No, co tam? - Zjawili si�. Jest ich dziewi�ciu. Jeden z nich - istny olbrzym. - To chyba Sternau. Wyjd� st�d. Nie chc�, by ci� tu spotkali. Pami�taj, �e nikt, nawet Grandeprise, nie mo�e ich widzie�. - Jeszcze niepr�dko tu b�d�. Najpierw wjechali do zagajnika, chyba po to, aby ukry� konie. Dopiero przed chwil� zacz�li wspina� si� do klasztoru. - To i dobrze. Czy wszystko zapami�ta�e� dok�adnie? Ty masz tylko �wieci� za nami, ja za� z lamp� w r�ku b�d� szed� pierwszy. Ale gdy wejdziemy, to znaczy ja i oni, do oznaczonego korytarza, zatrza�niesz szybko za nimi drzwi i zamkniesz na zasuwy. To wszystko, a teraz id� ju�! Bratanek szybko si� oddali�, doktor zosta� sam. Siedzia� przy stole, rzekomo zatopiony w ksi�dze, w istocie za� czujny na najmniejszy szmer. Ale doktor Hilario nie by� my�liwym. Podczas gdy nat�a� s�uch, na pr�no usi�uj�c uchwyci� jaki� d�wi�k, drzwi otworzy�y si� bez szmeru i wszed� Sternau, a za nim o�miu towarzyszy. - Czy to pan jest senior Hilario? Doktor zerwa� si� z krzes�a i odwr�ci�. By� tak przera�ony, �e dopiero po pewnym czasie m�g� doby� g�os. - Tak. Kim jeste�cie? - Wkr�tce si� pan dowie. M�wi�c to, Sternau wszed� do pokoju, a za nim pozostali. Oczy starca wpi�y si� z niek�amanym przera�eniem w olbrzymi� posta� Niemca. Czy z tymi lud�mi uzbrojonymi od st�p do g��w, mo�na podj�� walk�? Gdy drzwi si� zamkn�y, Sternau zapyta�: - Czy jest pan sam, senior? - Tak. - Nikt nas nie pods�ucha? - Nikt. - Pragn� wi�c panu oznajmi�, �e mam do seniora pro�b�. Sternau m�wi� tonem �yczliwym, kt�ry uspokaja� Hilaria. - Czy nie zechcia�by pan raczej powiedzie� mi, kim jeste�? - zapyta�. - Dowie si� pan. Najpierw prosimy seniora o szczere odpowiedzi na kilka pyta�. - Nie wiem, co o tym my�le�, senior! Zdaje si�, �e wtargn�li�cie do klasztoru nielegalnie? - Ano tak. Mieli�my jednak wa�ne po temu powody, drogi panie. Je�li obecno�� nasza niepokoi seniora, to przecie� jest w pa�skiej mocy pozby� si� nas bardzo pr�dko. Powiedz mi pan przede wszystkim, czy by�e� uprzedzony o naszym przybyciu. - Nie. Kto mia� mnie uprzedzi�? - Czy nie przybyli tu wczoraj pewien pan i pani? - Nie. - Nazwiskiem Cortejo? - Nie. Nie znam tego nazwiska. �yj� nauk� i leczeniem chorych, nie zajmuj� si� polityk�. - Sk�d�e pan wie, �e to nazwisko ma zwi�zek z polityk�? Zdradzi�e� si�, senior! Nie pr�buj nas d�u�ej oszukiwa�. Prowadzisz o�ywion� korespondencj� ze wszystkimi politykami kraju. Hilario zl�k� si�. Sk�d Sternau si� o tym dowiedzia�? - Myli si� pan - zaprzeczy� energicznie. - Nigdy nie s�ysza�em o �adnym Corteju. - To znaczy, �e Cortejo i jego c�rka nie ukrywaj� si� u pana? - Nie. - Nie s� w podziemiach? - Nie. - W pobli�u komory, gdzie znajduje si� skrytka z pa�sk� tajn� korespondencj�? Teraz naprawd� dreszcz strachu przeszy� Hilaria. Opanowa� si� jednak i krzykn�� oburzony: - Jakim prawem wtargn�� pan do mego mieszkania i stawia pytania, kt�rych nie pojmuj�? Wezw� pomoc! - Nie radz�. �le pan na tym wyjdzie. - A wi�c m�w pan ja�niej, abym wiedzia� wreszcie, czego ode mnie ��dasz. - Ma pan nam wyda� Corteja i jego c�rk�. - Ale� nic o nich nie wiem! - S�dzi pan, �e wykr�ci si� tym k�amstwem? Chwyc� pana za gard�o... O, w ten spos�b... I je�li nie powiesz ca�ej prawdy, to �cisn� tak, �e za chwil� oddasz ostatnie tchnienie. A potem ju� sami zdo�amy odszuka� zbieg�w. Sternau �cisn�� Hilaria tak mocno, �e oczy wysz�y doktorowi na wierzch. Zrozumia� wida�, �e to nie przelewki, bo wybe�kota�: - Ja... chc�... Sternau zwolni� u�cisk. - Cortejo i jego c�rka s� zatem u pana? - powt�rzy�. - Tak. - Gdzie? - W podziemnym lochu. - Chyba nie powie pan, �e zamkn�� ich w lochu. - Oni s� moimi wi�niami - sk�ama� Hilario. Sternau przypatrzy� mu si� badawczo. - Ostrzegam pana, �eby� nie pr�bowa� mnie znowu podej��! - Nie oszukuj�, senior! Nie wiem, sk�d si� pan o tym wszystkim dowiedzia�, ale skoro ju� wiesz, musz� poinformowa�, �e uwa�am Corteja za wroga. Przypadek odda� go w moje r�ce. On s�dzi, �e znalaz� tu schronienie, ale w samej rzeczy jest moim wi�niem. Zamierzam go troch� pom�czy�, a nast�pnie wydam Francuzom. - Lepiej pan zrobi wydaj�c go nam. - Co z tego b�d� mia�? - Zdaj� si�, �e my�li pan o zap�acie. Pos�uchaj, senior, ta zap�ata mo�e wyj�� panu bokiem. Pytam kr�tko: czy wyda nam pan ojca i c�rk�, czy nie? Daj� seniorowi minut� do namys�u. Hilario zawo�a� udaj�c przera�enie: - M�j Bo�e, jestem got�w! Pozw�l mi tylko, senior, zawo�a� bratanka. To on jest stra�nikiem wi�ni�w i ma klucze. - No to wezwij go. Starzec zastuka� w �cian� i po chwili zjawi� si� Manfredo z zapalon� latark� w r�ku. Pe�nym ciekawo�ci i przera�enia wzrokiem zmierzy� przybysz�w. - Panowie przybyli, aby zabra� naszych wi�ni�w - wyja�ni� Hilario. - Kto to? - Niech ci� to nie obchodzi! Czy droga wolna? - S�dz�, �e nikogo nie spotkamy. Hilario si�gn�� po latark�. - Po co dwa �wiat�a? - zapyta� Sternau. - Jedno na jedena�cie os�b nie wystarczy w tych podziemiach. A mo�e mam tu przyprowadzi� Cortej�w? - Nie, p�jdziemy z panem. Nie usi�uj nam zbiec! Jeden z was p�jdzie przodem, a drugi z ty�u. Pierwszy b�dzie zak�adnikiem. Je�li zdarzy si� co� z�ego, natychmiast roztrzaskamy mu g�ow�. Wyruszono w szyku wskazanym przez Sternaua i zgodnym, niestety, z planami Hilaria. Doktor szed� pierwszy. Min�� jeden korytarz, po schodach zszed� do drugiego, a nast�pnie do piwnicy. Wreszcie stan�� przed mocnymi, obitymi blach� drzwiami i odsun�� dwie zasuwy. - Daj klucz! - zwr�ci� si� do bratanka. - Czy Cortejowie s� w tym pomieszczeniu? - zapyta� Sternau. - Nie, w nast�pnym, senior. Manfredo otworzy� zamek i odsun�� si�, aby przepu�ci� pozosta�ych. Hilario poszed� naprz�d, a za nim przybysze. Nie zauwa�yli, �e przeciwleg�e �elazne drzwi s� nie domkni�te. Zanim zd��yli powzi�� podejrzenie, zanim spostrzegli niebezpiecze�stwo, ju� doktor b�yskawicznym susem skoczy� naprz�d i zatrzasn�� za sob� drzwi. W tej samej chwili us�yszeli za plecami taki sam odg�os. To Manfredo wykona� rozkaz stryja. Znale�li si� w potrzasku. W dodatku w ca�kowitych ciemno�ciach. - Do stu tysi�cy piorun�w! Jeste�my uwi�zieni! - zawo�a� Unger. - Uff! - westchn�� Apacz. Miksteka, nic nie m�wi�c strzeli� do drzwi. - Dlaczego m�j brat strzela? - zapyta� Sternau. - By roztrzaska� zamek! - To si� na nic nie zda. Zasuwy s� mocne. Wyj�� z kieszeni zapa�ki. W ich �wietle ujrzeli mglist� smug� wydobywaj�c� si� spod drzwi. Jednocze�nie poczuli silny, dusz�cy zapach. - Chc� nas otru� albo zadusi�! - krzykn�� Sternau. - Wpuszczaj� jaki� gaz! - Wywa�ymy drzwi! - poradzi� Piorunowy Grot. Z ca�ej si�y naparli na nie. Na pr�no jednak. Ani drgn�y. Doktor Hilario sta� w pobli�u i nas�uchiwa�. W lewej r�ce trzyma� latark�, a w prawej pulweryzator zawieraj�cy tajemniczy gaz. Na twarzy jego malowa�a si� z�o�liwa, i�cie piekielna rado��. - Zwyci�stwo! - rzek� do siebie. - Ale walcz� o �ycie. Teraz szturmuj� kolbami. O, �elazo wytrzyma nie taki atak! Zasuwy nie puszcz�. A za dwie minuty b�dzie po wszystkim. Istotnie. Uderzenia s�ab�y i wkr�tce zupe�nie ucich�y. - Czy ju� mam tam wej��? - zastanawia� si� g�o�no Hilario. - Je�eli wejd� za wcze�nie, b�d� jeszcze przytomni i mog� mnie zabi�, je�li si� sp�ni�, zastan� trupy, a przecie� nie o to mi idzie. No, odwagi! Odsun�� rygle i ostro�nie odemkn�� drzwi. Uderzy� go ostry, przenikliwy zapach. Otworzy� drzwi na o�cie� i szybko si� cofn��. - Manfredo! - zawo�a�. - Otwieraj swoje! Bratanek natychmiast spe�ni� polecenie. Zab�jczy gaz mia� uj�cie. Niebawem mo�na by�o bez obawy podej�� do dziewi�ciu m�czyzn, le��cych nieruchomo na ziemi. Doktor ukl�k� i obna�ywszy ich piersi, bada� czy �yj�. - Czy aby nie pomarli? - zaniepokoi� si� Manfredo. - Nie. �yj�. Sta�o si� zgodnie z moim �yczeniem. Zabierz wszystko, co znajdziesz przy nich i zatrzymaj przy sobie. Potem ich zwi��. B�dziesz tu siedzia�, dop�ki nie wr�c�. Chc� przyprowadzi� Cortej�w. Niech si� uciesz� widokiem tych wi�ni�w. Potem ja si� b�d� cieszy� tym co im zgotowa�em. Hilario odszed�. Bratanek przetrz�sn�� kieszenie pojmanych i zagrabione rzeczy przeni�s� do drugiej piwnicy. Po czym bardzo starannie zwi�za� je�com r�ce i nogi, aby �adn� miar� nie mogli si� uwolni�. Doktor Hilario, min�wszy szereg korytarzy, zapuka� do drzwi Cortej�w. - Czy mog� wej��? - Ach, Hilario! Nareszcie pana widz�! Doktor wszed� do zno�nie urz�dzonego pokoju, w kt�rym p�on�a lampa. Cortejo i jego c�rka siedzieli na macie rozes�anej na ziemi. - Dobrze, �e pan przyszed� - ucieszy�a si� Josefa. - Cierpi� jeszcze bardzo. Czy zrobi mi pan nowy opatrunek? - Nie, seniorita. To zbyteczne. Pani rana by�a �le leczona. Teraz za p�no. Umrze pani. Josefa wbi�a swe sowie oczy w doktora. - �artuje pan! Chce mi pan nap�dzi� strachu? - Przyda�oby si�, aby pani odczu�a cho�by troch� strachu, seniorita. Ch�odno i oboj�tnie spogl�da� na jej poblad�� z przera�enia twarz. Nie uwierzy�a mu jednak. - Jestem przekonana, �e rych�o wyzdrowiej�. - Miej nadziej�, Josefo! - pociesza� j� Cortejo. - Senior Hilario jest w z�ym humorze i chce go na nas wy�adowa�. Jak tam na g�rze? Czy szybko b�dzie st�d mo�na wyj��? Czy Francuzi s� jeszcze w mie�cie? - Niepr�dko si� wynios�. - Niech ich diabli porw�! Ju� do�� mam tylko nocnych spacer�w! Nie m�g�by pan przynajmniej da� nam innego pomieszczenia? - Zastanowi� si� nad tym. - A co z naszymi prze�ladowcami? Nie zjawili si� jeszcze? - A i owszem. By�o ich dziewi�ciu. Wydali mi si� nadzwyczajnymi lud�mi. Szczeg�lnie jeden: olbrzym, prawdziwy Goliat. - To zapewne Sternau. - Dw�ch Indian... - Bawole Czo�o i Nied�wiedzie Serce! Co pan z nimi zrobi�? - Ja? Nic. Absolutnie nic, seniorita. By�em zadowolony, �e oni mnie nic nie zrobili. - Ale przecie� postanowili�my ich uwi�zi�! - Jak�e mog�em to zrobi�, seniorita? - Mnie pan o to pyta? Jeste� tch�rzem, senior! - Czy m�wi pani powa�nie? A wi�c takie mam podzi�kowanie za moj� ofiarno��! Najlepiej zrobi�, je�li wydam was Francuzom! - Nie �artuj pan! - zawo�a� Cortejo. - Moja c�rka nie chcia�a pana obrazi�! Ja r�wnie� wierzy�em, �e uwi�zi pan tych drab�w. Tak przecie� ustalili�my. A teraz b�dziemy musieli czeka� na okazj�, by ich unieszkodliwi�. Ale powiedz nam, senior, co oni m�wili, jak si� zachowywali... - Potem. Teraz spe�ni� wasz� pro�b�. Je�li zechcecie p�j�� ze mn�, wska�� wam inny pok�j. Ochoczo przystali na t� propozycj�. Kiedy min�li korytarz, ujrzeli �wiate�ko dobywaj�ce si� zza jakich� drzwi. Wszed�szy do �rodka, zobaczyli Manfreda, kt�ry siedzia� przy dziewi�ciu skr�powanych je�cach. Cortejo podszed� i krzykn�� zdumiony: - Niech to wszyscy diabli! Przecie� to Sternau! - Rzeczywi�cie - doda�a dziewczyna. - A tu le�y Bawole Czo�o, Nied�wiedzie Serce i Piorunowy Grot. S�dzi�am, �e uciekli - zwr�ci�a si� do Hilaria. - Ja tylko �artowa�em - o�wiadczy� starzec. - Mnie nikt nie ujdzie. Ju� wszyscy wi�niowie odzyskali przytomno��. Le�eli milcz�c, z otwartymi oczami. - Jest tak�e Mariano! - cieszy� si� Cortejo. - Do pioruna! Takiej rado�ci ju� dawno nie zazna�em! A ten tu, a ten... Trudno uwierzy�, ale to naprawd� don Fernando de Rodriganda! Senior, prosz� mi powiedzie�, w jaki spos�b wydosta� si� pan z wi�zienia? Wulkan wrza� w piersiach starego hrabiego. Jak�e pragn�� spotkania z tym �otrem, kt�remu "zawdzi�cza�" osiemna�cie lat nieszcz��, i jak�e to spotkanie wygl�da�o inaczej, ni� sobie wymarzy�. Gdyby tak m�g� powiedzie�, co o nim my�li! Wiedzia� wszak�e, �e w tej sytuacji tylko sprawi tym przyjemno�� swemu dr�czycielowi, wi�c nie odezwa� si� ani s�owem. - A, jeste�my dumni i odgrywamy ja�nie o�wieconego - szydzi� Cortejo. - Niech i tak b�dzie! Duma panu przejdzie. - I zwracaj�c si� do Hilaria doda�: - Niech pan powie, jak zostali schwytani! - P�niej si� pan dowie. Teraz musimy przede wszystkim ustali�, co z nimi zrobi�. - Zamkn��, oczywi�cie! - zawo�a�a Josefa. - W najci�szych lochach, senior! I takie b�d� dla nich jeszcze za dobre. Codziennie wymierza� im ch�ost�, a jedzenie dawa� tylko raz na tydzie�. - Prosi�bym pani�, aby� by�a nieco wyrozumialsza, seniorka. Mo�e i pani znajdzie si� kiedy� w takiej sytuacji, �e przyda si� jej czyja� pob�a�liwo��. - �adnej wyrozumia�o�ci! Nieprawda, ojcze? - Pob�a�liwo�� by�aby nie na miejscu - przytakn�� Cortejo. Straci�em oko. Zabrano mi moj� hacjend� i wymordowano ludzi. Nie ma dla nich kary za okrutnej! Gdzie s� lochy, w kt�rych senior ich uwi�zi? - O pi�tro ni�ej. Czy chcia�by je pan obejrze�? - Oczywi�cie! Takiego widoku si� pozbawi�?! Czy zabierzemy ich wszystkich na raz? Ale trzeba by rozlu�ni� im wi�zy, aby mogli chodzi�. - Ani my�l�! Tym ludziom nie wolno da� najmniejszej okazji do ucieczki. Na razie niech tu zostan�. Potem zaniesiemy ich tam pojedynczo. Chod�my wi�c! Doszli do schod�w. - To tu - powiedzia� Hilario zatrzymuj�c si� w w�skim i d�ugim korytarzu. Z obu stron znajdowa�y si� bardzo ma�e celki, ledwo mog�ce zmie�ci� cz�owieka. W drzwiach by�y judasze. - Czy to te lochy? - zapyta�a Josefa. - Niech pan poka�e jeden. Hilario otworzy� drzwi i o�wietli� cel�. - O, dwa �elazne pier�cienie - zainteresowa� si� Cortejo, - Do czego s�u��? - Do unieruchomienia wi�nia. - W jaki spos�b? - To misterne cacko, senior. Mo�e si� pan sam przekona�. - Ch�tnie. - Ja tak�e! - zawo�a�a Josefa. - No dobrze. Tu, z prawej strony, jest podw�jny loch doskonale nadaj�cy si� do takiej pr�by. Odsun�� dwa rygle i weszli do dwumetrowego lochu w kszta�cie sze�cianu. Pod�oga by�a kamienna; ani s�omy, ani maty, ani dzbana. Na wprost drzwi, w �cianie, stercza�y na wysoko�ci szyi i bioder siedz�cego cz�owieka podw�jne pier�cienie �elazne. - W tych pier�cieniach zamyka si� wi�nia? - zapyta�a Josefa. - Przecie� s� otwarte, a nie widz� k��dek. - Nie s� one potrzebne. Pier�cienie maj� sekretny mechanizm, kt�ry je zamyka. A zatem, czy pa�stwo chcecie przej�� pr�b�? - Tak! - odpowiedzieli ch�rem. - A wi�c usi�d�cie przy sobie w pier�cieniach. Kiedy to zrobili, jednym ruchem zamkn�� doko�a nich �elazne obr�cze. - Znakomicie! - zachwyca�a si� Josefa. - Nic podobnego nigdy nie widzia�am! - Zatem uwa�acie pa�stwo, �e ten loch to dobre wi�zienie? - zapyta� Hilario. - O, tak! - u�miechn�� si� Cortejo. - Nikt st�d si� nie wydostanie. Ale otw�rz ju� pan pier�cienie. Dostatecznie zakosztowali�my tej przyjemno�ci! - Ale� senior, wszak powiedzia� pan, �e jeste� zadowolony, a pa�ska c�rka stwierdzi�a to samo. - Oczywi�cie, jestem zadowolony, �e nasi wrogowie b�d� tutaj uwi�zieni. - A ja si� ciesz� - przerwa� mu Hilario - �e nie tylko oni. Zaleg�a g�ucha cisza. Strach pozbawi� mowy ojca i c�rk�. Teraz dopiero zdali sobie spraw�, �e wpadli w pu�apk�. - Czy pan oszala�!? - zawo�a� wreszcie Cortejo. - Ja?! To pan by� szalony, �e w tak g�upi spos�b odda� si� w moje r�ce. Powiadam panu: nigdy nie wyjdziecie z tego lochu. - Niech pan nie �artuje d�u�ej! - b�aga� Cortejo. - Wiemy ju�, co chcieli�my wiedzie�, wiemy, jak si� czuje cz�owiek skazany na zag�ad� w tym lochu. - Wcale jeszcze nie wiecie! Dopiero z czasem si� przekonacie. - Senior, jeste� potworem! - krzykn�a Josefa. - Nie mo�emy zgin��. Ja tego nie wytrzymam! - Rozumie si� - szydzi� Hilario. - Nikt nie potrafi wytrzyma� �mierci. - Przecie� nic z�ego panu nie zrobili�my! - Faktycznie. Ale czy my�licie, �e nie nale�y mi si� zap�ata za unieszkodliwienie waszych wrog�w? - Uwolnij nas tylko, a dam panu wszystko, czego zechcesz! - Nie obiecuj zbyt pochopnie, senior! Nie wiesz przecie�, czego od was ��dam. - No, czego? Doktor zrobi� min�, jakby chodzi�o o bagatelk�: - Sukcesji hrabi�w Rodrigand�w. - Sukcesji... hrabi�w Rodrigand�w...? Tylko wariat mo�e tego ��da�! - A kim pan by�e�, kiedy uroi�e� sobie, �e masz w kieszeni Rodrigand�w? - Jeste� niegodziwym �otrem! - Niech si� pan liczy ze s�owami! Sam jeste� najwi�kszym �otrem, jakiego kiedykolwiek widzia�em, spe�ni� wi�c dobry uczynek, je�li pozbawi� pana maj�tku. - Oszuka� mnie pan haniebnie! B�d� przekl�ty, szubrawcze! - Nie gor�czkuj si�, nic to nie pomo�e. Zrobi� lepszy po�ytek z bogactw Rodrigand�w ni� pan, kt�ry wm�wi�e� sobie, �e m�g�by� zosta� prezydentem. Tak nieuleczalnie g�upi cz�owiek - prezydentem! Ha, ha, ha! Powiadam panu ca�kiem powa�nie, �e mam pewne plany, do kt�rych wykonania przyda mi si� bardzo ten maj�tek. M�j bratanek Manfredo zostanie hrabi� zamiast pa�skiego Alfonsa, a ja b�d� z tego czerpa� profity dla siebie. Oszo�omieni Cortejowie nie mogli doby� g�osu, Hilario zreszt� nie oczekiwa� odpowiedzi. Wzi�� lamp�, wyszed� i zaryglowa� drzwi za sob�. Wr�ci� do Manfreda, kt�ry, jak mu kaza�, pilnowa� je�c�w. Zanie�li ich po kolei do du�ego lochu i przymocowali pier�cieniami do mur�w. Hilario poleci� bratankowi zaopatrzy� wi�ni�w w wod� i chleb, po czym wr�ci� do siebie. - Czy co� m�wili? - zapyta� Manfreda, gdy ten przyszed� do niego po spe�nieniu zadania: - Nic. Tylko Cortejowie lamentuj� i wrzeszcz�, a� uszy puchn�. Czy naprawd� zostawisz ich w lochu? - Naturalnie. - I umr� tutaj? - To si� zobaczy. Ale, ale... m�wi�e� mi, �e nasi wi�niowie ukryli konie w zagajniku. Zwierz�ta mog� nas zdradzi�. Id� wi�c tam, zdejmij z nich uprz��, wyprowad� w pole i rozp�d�. - Szkoda. Lepiej by�oby sprzeda�. - Mog�oby to sprowadzi� na nas nieszcz�cie. A gramy o wy�sz� stawk�. Manfredo odszed� pos�usznie. Przybywszy do zagajnika sprz�g� konie razem i sprowadzi� z g�ry. Potem skoczy� na jednego z nich i prowadz�c pozosta�e za wodze, pomkn�� ku r�wninie. Tam rozsiod�a� wierzchowce i rozp�dzi�, po czym pieszo wr�ci� do miasta. �lad po dziewi�ciu je�d�cach, kt�rzy kilka godzin wcze�niej zjawili si� pod klasztorem, by� ca�kowicie zatarty. Nazajutrz Hilario zawo�a� bratanka i razem zeszli do lochu Corteja i jego c�rki. - Czy przychodzi nas pan uwolni�, senior Hilario? - zapyta� wi�zie�. - To zale�y od pana. Jestem got�w da� wam lepsz� cel�, a tak�e wikt, o ile udzieli mi pan szczerych i prawdziwych informacji o korsarzu Enrique'u Landoli. - Po co to panu? - To moja rzecz! Przyrzek� pan my�liwemu Grandeprise'owi, �e wyda mu Landol�? - Tak. - A wi�c s�dzi pan, �e znajdzie tego cz�owieka? - Nie wiem. Ale czego chce senior od Landoli? - Mam z nim porachunki. - Uwi�zi go pan i b�dzie dr�czy� tak jak nas? - Tak, a nawet nieco bardziej, oczywi�cie, gdy go schwytam. - I ja mu �ycz� wszystkiego, co najgorsze. Ale niestety nie wiem, gdzie teraz przebywa. - Ale mo�e si� pan dowiedzie�? Cortejo milcza�. - A wi�c zdecydowa� pan. Gnijcie tu do ko�ca �ycia! - powiedzia� Hilario surowym tonem i skierowa� si� ku wyj�ciu. - Na mi�o�� bosk�! - zawo�a�a Josefa. - Powiedz mu, ojcze! Nie chc� umrze�, ja musz� �y�! Och, jak mnie bol� piersi! - Wierz� pani - roze�mia� si� Hilario. - �le pani� leczono. M�g�bym seniork� wyleczy�, ale wida� tego nie chcecie. - Chc�, chc�! Ojcze, powiedz mu! B�agam! - Oszuka nas i nie przestanie dr�czy�. - Je�li szczerze odpowie pan na moje pytania, wyprowadz� was oboje z tego lochu. - Dobrze wi�c, odpowiem, ale najpierw zabierz nas st�d, senior. - Nie dowierza mi pan! No, rozumiem pana. Uwolni� wi�c was z pier�cieni, przedtem jednak mocno zwi���. Z pomoc� Manfreda sp�ta� Cortej�w tak, �e mogli si� podnie�� i powoli porusza�. Dopiero potem odemkn�� pier�cienie. - Teraz chod�cie za mn�! - rozkaza�. Zaprowadzi� ich na koniec korytarza, gdzie mie�ci�a si� cela przypominaj�ca raczej pokoik ni� wi�zienie. - Wejd�cie tutaj! - poleci� otwieraj�c drzwi. Odetchn�li z ulg�; mo�na tutaj by�o nie tylko sta�, ale nawet si� po�o�y�. - Oto wasze obecne mieszkanie. A teraz czekam na informacje! Gdzie i od kogo mo�na si� dowiedzie� o miejscu pobytu Landoli? - Od mego brata - odpowiedzia� Cortejo. - A wi�c w Rodrigandzie, w Hiszpanii? To za daleko, czy nie ma innego sposobu? Cortejo spojrza� na doktora ze z�o�ci�. - Czy naprawd� zostaniemy tutaj i nie b�dzie nas pan g�odzi�? - Tak, o ile mnie pan nie ok�amie. - Wyjawi� wszystko, senior przyrzeknie mi jeszcze, �e nie zamorduje nas i �e wyleczy moj� c�rk�. - Przyrzekam pod warunkiem, �e powie pan prawd�. - W sprawie tego Landoli pisa�em do brata. Ja r�wnie� chcia�em wiedzie�, gdzie dra� przebywa. - I oczekuje pan odpowiedzi? - Tak. Powinna by�a ju� nadej�� do mego agenta w Veracruz. - Dlaczego nie do Meksyku? - Zapomina pan, �e nie mog� si� pokaza� w stolicy. - Rzeczywi�cie. Kto jest pa�skim agentem? - Podam panu jego nazwisko dopiero w�wczas, kiedy dostaniemy jedzenie i kiedy pan zbada moj� c�rk�. - Senior Cortejo, to �mieszne, �e pan stawia mi warunki! Ale jestem dzi� w dobrym humorze i spe�ni� je. Manfredo, przynie� wina, chleba i sera, ja tymczasem zbadam seniork�. Manfredo wyszed�. Zanim wr�ci�, doktor zbada� Josef�. - Spe�ni�em przyrzeczenie. W dodatku obiecuj�, �e szybko pani� wylecz�. A teraz kolej na was. - Moim agentem jest rybak Gonsalvo Verdillo - o�wiadczy� Cortejo. - W jaki spos�b mo�na od niego wydosta� odpowied� pa�skiego brata? - Wystarczy wys�a� go�ca. - Czy wyda j�? - Je�li goniec b�dzie mia� list ode mnie. - Napisze wi�c pan ten list. - Pod warunkiem, �e b�d� m�g� przeczyta� list mego brata. - Zgoda. Przynios� przybory do pisania. Manfredo, zosta� tutaj. Opr�cz przybor�w Hilario przyni�s� tak�e sto�ek. Rozlu�ni� Cortejowi p�ta u r�k, aby m�g� swobodnie nimi porusza�. Wkr�tce list by� got�w. Hilario przeczyta� uwa�nie. - Nie budzi podejrze�. Je�li jednak oszuka� mnie pan, �le si� to dla was sko�czy - rzek�szy to, wyszed� wraz z bratankiem i zamkn�� drzwi na klucz. - Kto zawiezie list do Veracruz? - zapyta� Manfredo. - Ameryka�ski my�liwy. - Grandeprise? A je�li b�dzie si� dopytywa� o Corteja? - Zostaw to mnie. Czas nagli. Przyprowad� go wi�c zaraz do mojego pokoju. Gdy Grandeprise stan�� na progu, Hilario powiedzia�: - Mam dla pana polecenie, senior. By� ju� pan chyba w Veracruz? Chc� pana prosi�, aby� zawi�z� tam list. Grandeprise odpar� z zak�opotaniem: - Senior uratowa� mi �ycie, chcia�bym wi�c wy�wiadczy� panu t� przys�ug�, ale teraz jestem na s�u�bie u seniora Corteja i nie mog� si� st�d oddala�. - W�a�nie jest to list seniora Corteja. Grandeprise rzuci� na� okiem. - Do stu piorun�w, pojmuj�! Ten cz�owiek chce si� mnie pozby�, aby nie spe�ni� danego mi przyrzeczenia. - Ma pan na my�li wydanie Landoli w pa�skie r�ce? - Tak. Sk�d pan wie? - Cortejo mi powiedzia�. A przypuszczenie pa�skie jest nies�uszne. Senior Cortejo nie chce pana oszuka�, wr�cz przeciwnie. Wysy�a pana do Veracruz w�a�nie po to, by wywi�za� si� z przyrzeczenia. Tamtejszy jego agent ma wiadomo�ci o korsarzu. - Chyba �e tak. Ale dlaczego Cortejo sam mi tego nie przekaza�? - Dzisiaj wczesnym rankiem opu�ci� klasztor. - To mi si� wydaje podejrzane, senior Hilario! - W obecnej sytuacji zdarzaj� si� rzeczy niezwyk�e. Przyby� goniec z poleceniem, aby Cortejo natychmiast jecha� do Pantery Po�udnia. - Niech go diabe� porwie! - Cortejo ledwie zd��y� napisa� ten list i prosi�, bym go panu wr�czy�. Niech pan czyta. - Hm, faktycznie jest tu mowa o Landoli. Kto ma by� adresatem listu? Poka� pan! - Rybak Gonsalvo Yerdillo. To w�a�nie �w agent Corteja. Otrzyma pan od niego pismo z informacjami o Landoli, - Dok�d mam je przywie��? Czy do Pantery Po�udnia? - Nie, do mnie. Cortejo do tego czasu wr�ci tutaj. - A wi�c niech pan daje ten list! Wyruszam natychmiast. - Niech pan wraca jak najszybciej. Ale prosz� by� ostro�nym. Dzi� nie jest bezpiecznie mie� przy sobie list Corteja. Tymczasem stan zdrowia starego hacjendera polepszy� si� znacznie. By�o to wielk� zas�ug� Marii Hermoyes, kt�ra dniem i noc� opiekowa�a si� swym panem. Arbellez na tyle odzyska� si�y, �e pr�bowa� wsta� z ��ka. Siedzia� oto okryty kocami przy oknie wychodz�cym na p�noc i rozmawia� z Mari�. - Wszystko bym zni�s�, bylebym tylko zobaczy� j� raz jeszcze - m�wi�. - Dlaczego dot�d jej nie ma? Mia�a przecie� ju� dawno przyjecha�! - Nie wolno traci� cierpliwo�ci, senior. Juarez na pewno j� przywiezie. Podesz�a do okna, zas�oni�a oczy r�k� i spojrza�a uwa�nie na drog�. - Senior, zdaje si�, �e widz� je�d�c�w. - Santa Maria! Mo�e to nareszcie Juarez! Oboje wyt�yli wzrok. - To jaki� oddzia� - powiedzia� Arbellez. - S� tam biali i Indianie. Oby moja c�rka by�a z nimi! Zamkn�� oczy ze wzruszenia, ale s�uch rejestrowa� coraz bli�szy t�tent koni. Wkr�tce rozleg�y si� radosne okrzyki powitania. Po chwili us�yszeli szybkie, zdecydowane kroki na schodach. Otworzono na o�cie� drzwi. Arbellez utkwi� wzrok w cz�owieku, kt�ry przest�powa� pr�g. - Juarez - szepn�� s�abym ze wzruszenia g�osem. - Prezydent! - zawo�a�a Maria. - Tak, to ja - u�miechn�� si� Zapoteka. - Witam pana z Bogiem, senior Arbellez! Jak si� panu wiod�o? - �le, bardzo �le, senior - odpowiedzia�a Maria. - Josefa Cortejo wtr�ci�a go do lochu. Mia� tam umrze� z g�odu. Nasz dobry pan straszliwie cierpia�. Juarez gro�nie �ci�gn�� brwi. Chcia� o co� zapyta�, ale przeszkodzi� mu radosny okrzyk: - Ojcze! - Emmo, moje dziecko! Z zamkni�tymi oczami wyci�gn�� ramiona. W milczeniu trzymali si� w obj�ciach. �zy tylko sp�ywa�y obojgu po policzkach. Juarez uj�� Mari� za r�k� i wyprowadzi� z pokoju. - Zostawmy ich samych. Ta szcz�liwa chwila nale�y wy��cznie do nich. Ale powiedz mi, gdzie jest senior Sternau. - Wyjecha�. A tak�e Bawole Czo�o, Nied�wiedzie Serce i inni towarzysze doktora. Dok�d, nie wiadomo. - Musieli przecie� powiedzie�. - Nie mogli, bo sami nie wiedzieli. Udali si� w po�cig za Josefa Cortejo. W paru s�owach poinformowa�a prezydenta o wszystkim, co zasz�o w hacjendzie. Tymczasem nadesz�a Karia. Wraz z Mari� wesz�a do Arbellez�w, aby przywita� si� ze starcem, Juarez za� zaj�� Si� swoimi sprawami. P� godziny p�niej prezydent rozmawia� w swoim pokoju z lordem Drydenem. Zapukano do drzwi i stan�� w nich w�dz Mikstek�w. Trzyma� w r�ku jakie� papiery. - Co m�j brat przynosi? - zapyta� Juarez. - Listy dla ciebie od pewnej kobiety. Senior Sternau pojecha� �ciga� wrog�w i spotka� j� w drodze. Wzi�� od niej listy i przes�a� tutaj. By�y to owe odpisy, kt�re Emilia zrobi�a z tajnej korespondencji doktora Hilaria. Juarez przeprosiwszy lorda, zacz�� przegl�da� dokumenty. Po chwili Anglik ujrza� na jego twarzy wyraz skupionej uwagi. Wreszcie Zapoteka sko�czy� czyta�. - Prosz� mi wybaczy�, senior, �e trwa�o to tak d�ugo, ale nie mog�em przerwa� lektury. To bardzo wa�ne wiadomo�ci. Opowiada�em panu o senioricie Emilii? - Tym pa�skim szpiegu? - Raczej nazwa�bym j� sojuszniczk�. Zawdzi�czamy jej bardzo wiele. Teraz znowu wykona�a co�, co tylko jej mog�o si� uda�. Jeszcze dzi� musz� opu�ci� hacjend� aby jak najszybciej znale�� si� w Durango. - To ryzykowne. - Bynajmniej. We wszystkich obozach oczekuj� mnie niecierpliwie. S� gotowi do walki. Czytaj, senior! Dryden przejrza� odpisy. - Czy jest pan pewny, �e to wiarygodne dokumenty? - Ca�kowicie. - W takim razie rzeczywi�cie nie wolno panu traci� czasu i musi pan natychmiast wyruszy�. Ale ja... - Pan wypocznie i pojedzie za mn�, gdy wr�ci senior Sternau. - S�dzi pan, �e on przyb�dzie do hacjendy? - Na pewno. Jak tylko schwyta Corteja i jego c�rk�. Tragedia Rodrigand�w dobiega ko�ca i winni ponios� zas�u�on� kar�. Przed wieczorem prezydent opu�ci� hacjend�. Zabra� z sob� wojsko, zostawiaj�c niewielk� za�og�. Hacjenda by�a dla Juareza wa�nym punktem strategicznym na drodze do p�nocno-wschodnich prowincji kraju. ZAK�AD W pobli�u ogrodu zoologicznego, w jednej z najprzedniejszych winiarni berli�skich, odwiedzanej wy��cznie przez oficer�w i wysokich urz�dnik�w, zebra�a si� pewnego razu grupka m�odych ludzi, kt�rzy jak wskazywa�y uniformy, nale�eli do rozmaitych rodzaj�w broni. Spotkali si� przy �niadaniu i wkr�tce poczuli o�ywiaj�ce dzia�anie wypitego wina. �niadanie by�o stawk� pewnego zak�adu. Podporucznik von Ravenow, huzar gwardii, w�a�ciciel olbrzymiego maj�tku, mia� s�aw� najprzystojniejszego i najwytworniejszego oficera, cieszy� si� powodzeniem u kobiet i che�pi�, i� nigdy nie dosta� kosza. Niedawno pojawi� si� w Berlinie pewien rosyjski knia� z c�rk� wyj�tkowej urody, wok� kt�rej skupi� si� ca�y kawalerski stan. Zdawa�o si�, �e pi�kna Rosjanka niewiele sobie robi z tych ho�d�w. Z tak� dum� nie dopuszcza�a do najdrobniejszej nawet poufa�o�ci, �e powszechnie zacz�to j� uwa�a� za wroga rodzaju m�skiego. W�r�d tych, kt�rych wzgl�dy odrzuci�a, by� tak�e von Golzen, podporucznik kirasjer�w gwardii; dozna� publicznej, w obecno�ci koleg�w, a zatem wielce nieprzyjemnej odprawy. Najbardziej kpi� sobie z niego von Ravenow. Ura�ony von Golzen za�o�y� si� z huzarem przy �wiadkach, �e i on dostanie kosza. Von Ravenow wygra�, od kilkunastu bowiem dni pokazywa� si� w towarzystwie Rosjanki. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e cieszy si� jej wzgl�dami. Dzi� w�a�nie von Golzen uiszcza� d�ug, koledzy za� dbali, aby "umili�" mu przyj�cie. - Tak, m�j drogi von Golzen, tobie idzie jak i mnie! - mrucza� wysoki, chudy kapitan w uniformie strzelc�w. - My obaj nie mamy szcz�cia do hymenu, licho wie z jakiego powodu. - Ba! - roze�mia� si� von Golzen. - Je�eli chodzi o ciebie, to nietrudno zrozumie�, czemu kobiety nie darz� ci� sympati�. Ta, kt�ra by ci� po�lubi�a, musia�aby zbiera� ko�ci na przestrzeni trzech mil, a to praca dla anatoma, nie dla kobiety. Co si� mnie tyczy - nic nie zrani�o mojej dumy. Wprawdzie przegra�em zak�ad, ale nie dlatego, �e dosta�em kosza, lecz �e von Ravenow go nie dosta�. Jestem przekonany, �e i tak wkr�tce go otrzyma. - Co te� ty! - oburzy� si� von Ravenow. - Gotowym p�j�� o nowy zak�ad, �e z ka�d� odnios� zwyci�stwo. - Oho! - rozleg�o si� doko�a. - Powtarzam: Ka�dy zak�ad o ka�d� dziewczyn�! Na honor! Uderzy� r�k� w miejsce, gdzie zwykle tkwi�a r�koje�� szabli, teraz od�o�onej, i obrzuci� wszystkich wyzywaj�cym spojrzeniem. Jego zarumienione policzki �wiadczy�y, �e nie sk�pi� sobie wina i skory by� do przechwa�ek. Von Golzen podni�s� ostrzegawczo palec. - Miej si� na baczno�ci, m�j drogi, bo b�d� ci� trzyma� za s�owo. - Prosz� bardzo! Je�li zechcesz si� wycofa�, o�wiadcz� wszem i wobec, �e l�kasz si� p�acenia za drugie �niadanie! Von Golzen podni�s� si� i zawo�a�: - Godzisz si� na ka�dy zak�ad? - Tak. - Stawiam swojego kasztana przeciw twojemu arabowi. - Do stu piorun�w! To piekielnie nier�wne stawki! Ale przyjmuj�. Kt�ra to dziewczyna? W oczach von Golzena rozpali�y si� z�o�liwe ogniki. - Nieznajoma z ulicy. Pierwsza, kt�r� ci wska�� w�r�d przechodni�w. Oficerowie wybuchn�li g�o�nym �miechem. Jeden zacz�� klaska� w d�onie. - Brawo! Von Golzen pragnie po�wi�ci� swego kasztana, byleby von Ravenow ws�awi� si� zdobyciem szwaczki czy panny sklepowej. - Protestuj�! - wykrzykn�� huzar. - M�wi�em wprawdzie "ka�da", ale chyba mog� ��da�, aby� wybra� spo�r�d przeje�d�aj�cych, a nie przechodz�cych dziewcz�t. - Zgoda! P�jd� ci jeszcze bardziej na r�k�: nie wybior� pasa�erki zwyczajnej doro�ki. - Dzi�kuj�! Ile czasu mi dajesz na zdobycie nieznajomej? - Pi�� dni licz�c od dzisiejszego. - Znakomicie! A wi�c mo�emy zaczyna�! Podni�s� si� i przypasa� szabl�. Prawie nie wida� by�o po nim, �e jest podchmielony. Mia� tak pewny siebie drwi�cy u�miech na �adnej twarzy, �e kto patrzy� na�, nie w�tpi�, i� taki m�czyzna potrafi spo�ytkowa� to, czym obdarzy�a go natura. W pomieszczeniu zapanowa�o pe�ne napi�cia oczekiwanie. Oficerowie stan�li przy oknach i obserwowali przeje�d�aj�ce powozy. Kt�r� dam� wska�e von Golzen? Prawie ka�da im si� podoba�a. - Wspania�e! Szykowne! Prze�liczne! Niezwyk�e! - wo�ali co chwila. - Ale ta najcudowniejsza! - wykrzykn�� jeden z nich