2183
Szczegóły |
Tytuł |
2183 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2183 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2183 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2183 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karol May Czarny mustang
l. METYS
P�dzone siln� wichur� g�ste strumienie deszczu smaga�y wierzcho�-
ki wysokiego jod�owego boru; grube na palec strugi wody sp�ywa�y po
olbrzymich pniach i u korzeni drzew ��czy�y si� najpierw w ma�e, a
potem w coraz wi�ksze potoki, kt�re niezliczonymi kaskadami p�dzi�y
po skalnych progach w d�, aby tam znikn�� we wzbieraj�cym nurcie
p�yn�cej w�sk� dolin� rzeki. Zapad�a noc; prawie bez przerwy toczy�
si� nad dolin� jeden g�uchy grzmot po drugim i cho� ostre b�yskawice
co chwil� roz�wietla�y ciemno�ci, deszcz by� tak ulewny, �e na
odleg�o�� pi�ciu krok�w ledwo co by�o wida�.
Szalej�ca wichura gi�a g�r� wysoki b�r i �omota�a w skalne wyst�py,
si�a jej jednak nie si�ga�a w dolin�, olbrzymie jod�y sta�y tu w nocnym
mroku nieruchomo; a mimo to i tu nie by�o cicho, rzeka bowiem pieni�a
si� i kot�owa�a w w�skim korycie tak gwa�townie, �e tylko niezwykle
wyczulone ucho mog�oby us�ysze�, jak dwaj samotni je�d�cy posuwaj�
si� w d� rzeki. Wida� ich jednak nie by�o.
Za jasnego dnia z pewno�ci� �ci�gn�liby na siebie zdziwione
spojrzenia, i to wcale nie z powodu swego ubioru i uzbrojenia, lecz
dlatego �e obaj byli wzrostu mog�cego wzbudzi� postrach.
Jeden by� jasnym blondynem i w stosunku do swej postaci mia�
�miesznie ma�� g�ow�. Mi�dzy dwojgiem poczciwych mysich oczek
tkwi� male�ki zadarty perkaty nosek, kt�ry bardziej pasowa�by do
twarzyczki czteroletniego dziecka, a ju� zgo�a k��ci� si� z nadmiernie
szerokimi ustami ci�gn�cymi si� niemal od ucha do ucha. Cz�owiek �w
nie mia� zarostu i brak ten wydawa� si� wrodzony, gdy� jego g�adkiej
jak u kobiety twarzy z pewno�ci� nie dotkn�a jeszcze nigdy brzytwa.
Mia� na sobie sk�rzany kaftan, kt�ry niczym przykr�tka fa�dzista
peleryna opada� z w�skich ramion je�d�ca, do tego w�skie sk�rzane
spodnie, ciasno opinaj�ce jego bocianie nogi, buty z owczej sk�ry
si�gaj�ce do p�l �ydki oraz s�omiany kapelusz, z kt�rego sm�tnie
zwisaj�cego ronda sp�ywa�y teraz strugi deszczu. Na plecach skierowa-
na luf� w d� zwisa�a dwururka. Jecha� na silnej, gruboko�cistej
szkapie, maj�cej za sob� z pewno�ci� ju� z pi�tna�cie lat, ale jak si�
wydawa�o, skorej jeszcze prze�y� nader �wawo nast�pnych pi�tna�cie.
Drugi je�dziec mia� ciemne w�osy, tkwi�a na nich stara futrzana
czapa, twarz mia� w�sk� i poci�g��, taki� sam w�ski i bardzo d�ugi nos,
w�skie usta oraz cieniutkie w�sy, kt�rych ko�ce mo�na by chyba
zwi�za� z ty�u g�owy. Jego wysoka, licz�ca sporo ponad dwa metry
posta�, w przeciwie�stwie do wsp�towarzysza, odziana by�a g�r�
w�sko, do�em za� obszernie: doln� po�ow� cia�a obleka�y bardzo
szerokie, fa�dziste spodnie wpuszczone w p�buty z bydl�cej sk�ry,
g�rn� za� opina� d�ugi filcowy kaftan tak ciasno, �e le�a� na nim jak
przyklejony. R�wnie� i ten je�dziec mia� dwururk�. To, �e poza tym
ka�dy z nich posiada� jeszcze n� i rewolwer, by�o spraw� oczywist�.
Je�dziec siedzia� na godnym zaufania mustangu, kt�ry w swoim �yciu
obchodzi� urodziny co najmniej tyle samo razy co krocz�ca obok
chabeta.
Obaj je�d�cy nie troszczyli si� o drog� ani nie przejmowali si�
ulewnym deszczem. To pierwsze pozostawili swoim zmy�lnym i
do�wiadczonym koniom, z tego drugiego za� nie robili sobie w za-
sadzie nic, deszcz bowiem i tak nie mo�e przenikn�� g��biej ni� do
sk�ry.
Mimo nieustannych grzmot�w i b�yskawic, jak te� niebezpiecznej
blisko�ci ��obi�cej i szarpi�cej brzegi rzeki, rozmawiali z sob� tak
swobodnie, jakby podr� ich odbywa�a si� w jasny, s�oneczny dzie� i
wiod�a przez otwart� preri�. Gdyby jednak m�g� ich kto� widzie�, to z
pewno�ci� podpad�oby mu, �e mimo panuj�cych ciemno�ci obserwo-
wali si� bacznie nawzajem, znali si� bowiem dopiero od godziny, a na
Dzikim Zachodzie pocz�tkowa nieufno�� jest jak najbardziej na
miejscu. Spotkali si� kr�tko przed zapadni�ciem nocy i pocz�tkiem
burzy w g�rze rzeki, przy czym okaza�o si�, �e obaj dzi� jeszcze chc�
dotrze� do Firwood-Camp; by�o zatem oczywiste, �e pojad� razem.
Jeden drugiego nie pyta� o nazwisko ani o nic bli�szego, a ich
rozmowa by�a dot�d tak og�lnikowa, �e nie porusza�a spraw osobi-
stych. Wtem rozleg� si� z hukiem kilkakrotny grzmot i zygzaki
6
b�yskawic o�lepiaj�cym �wiat�em omiot�y w�sk� dolin�. Perkatonosy
blondyn mrukn��:
� Bless my soul! Co za burza! Zupe�nie jak w naszych stronach u
spadkobierc�w Timpego.
Na d�wi�k ostatnich s��w drugi je�dziec powstrzyma� mimo woli
konia i ju� otwar� usta, aby zada� pytanie, ale przysz�o mu co� innego
do g�owy i zamilk�, pchn�wszy konia do dalszej jazdy. Przypomnia�
sobie mianowicie o tym, �e na zach�d od Missisipi nie wolno by�
nieostro�nym.
Rozmowa toczy�a si� dalej, oczywi�cie prawie monosylabami, co
zreszt� wynika�o z miejsca i po�o�enia. Tak min�� kwadrans, i jeszcze
drugi kwadrans. W miejscu gdzie si� je�d�cy w�a�nie znajdowali, rzeka
skr�ca�a ostro w bok; ziemisty brzeg by� tutaj podmyty; ko� blondyna
nie zd��y� w por� skr�ci�, trafi� na grz�ski grunt i utkn��, na szcz�cie
niezbyt g��boko; je�dziec szarpn�� koniem w g�r� i w bok, spi�� go
ostrogami i jednym �mia�ym skokiem znalaz� si� znowu na twardym
gruncie.
� Good God! � zawo�a�. � Jestem ju� do�� mokry od deszczu, po
co jeszcze ta k�piel? Jeszcze bym si� utopi�! Prawie tak jak wtedy u
spadkobierc�w Timpego.
Odjecha� na bezpieczn� odleg�o�� od rzeki i ruszy� dalej w drog�.
Jego towarzysz pod��a� za nim jak�� chwil� w milczeniu, po czym
zapyta�:
� Spadkobiercy Timpego? Co to za nazwisko, sir?
� To nie znacie go? � zabrzmia�a odpowied�.
� Nie.
� Hm! Ciekawe! Wszyscy moi znajomi i przyjaciele je znaj�!
� Zapominacie, �e zobaczyli�my si� po raz pierwszy przed nieca��
godzin�.
� S�usznie! Zatem nie mo�ecie, oczywi�cie, wiedzie�, kto to s�
spadkobiercy Timpego. Ale by� mo�e jeszcze si� dowiecie,
� By� mo�e?...
� Tak, je�li mianowicie pozostaniemy ze sob� d�u�ej.
� A gdybym tak chcia� teraz si� dowiedzie�, sir?
� Teraz? A to dlaczego?
� Poniewa� nazywam si� Timpe.
� Co?! Jak?' ^y nazywacie si� Timpe? Wasze nazwisko brzmi
Timpe?
� Owszem.
� Wonderful! Szukam Timpego wsz�dzie od wielu lat, w g�rach i
dolinach, na Wschodzie i na Zachodzie, dniem i noc�, w deszcz i
pogod�, a teraz, gdy ju� straci�em od dawna nadziej�, �e go znajd�,
jedzie on sobie na koniu w tak� pogod� przy moim boku i pozwala mi
prawie uton�� w tej pi�knej rzece, nie m�wi�c mi, kim jest!
� Szukacie mnie? � spyta� zdumiony towarzysz. � Dlaczeg� to?
� A no, z powodu spadku! Z jakiego� by innego?
� Spadku? Hm! Kim w�a�ciwie jeste�cie, sir?
� Ja te� jestem Timpe.
� Te� Timpe? I sk�d�e to?
� Przyby�em tu stamt�d.
� Z Niemiec?
� Oczywi�cie! Czy�by jaki Timpe m�g� urodzi� si� gdzie indziej?
� Za przeproszeniem, ja na przyk�ad urodzi�em si� tutaj, w
Stanach.
� Ale z niemieckich rodzic�w!
� M�j ojciec by� Niemcem.
� To znacie na pewno niemiecki?
� Owszem.
� No, to m�wcie� u licha po niemiecku, tak jak wam g�ba uros�a,
skoro macie Niemca przed sob�!
� Wolnego, sir! Nie wiedzia�em przecie�, �e jeste�cie Niemcem!
�� Ale teraz wiecie. Jestem Niemcem, jestem nawet Timpe i ��dam,
aby Niemcy rozmawiali ze sob� po niemiecku.
� Sk�d pochodzicie?
� Z Hof, w Bawarii.
� Wi�c nie mamy z sob� nic wsp�lnego, ja bowiem pochodz� z
Plauen, z Vogtlandu.
� Oho! Nic wsp�lnego! M�j ojciec pochodzi r�wnie� z Plauen i
stamt�d przeni�s� si� do Hof.
Ciemnow�osy powstrzyma� konia. Po gwa�townym uderzeniu pioru-
na deszcz nagle usta� i wichura rozdzieli�a chmury. Spomi�dzy nich
prze�wieca� ja�niejszy skrawek nieba i obydwaj m�czy�ni mogli ujrze�
swoje twarze.
� Przeni�s� si� z Plauen do Hof?�spyta�.�Zatem nie tylko
mo�liwe, ale i bardzo prawdopodobne, �e jeste�my krewniakami.
Czym by� wasz ojciec?
8
� Rusznikarzem, i ja te� nim zosta�em.
� Zgadza si�, zgadza si�. Ot� i szczeg�lne spotkanie! Ale nie
zatrzymujmy si� tutaj, burza mo�e wr�ci�, a przed nami jeszcze
najtrudniejszy kawa�ek doliny, wykorzystajmy teraz zno�n� pogod�.
B�dziemy mogli sobie lepiej porozmawia�, kiedy znajdziemy si� ju� na
miejscu. Jed�my, sir, albo kuzynie, je�li si� wam to bardziej podoba.
I tak ruszyli w dalsz� drog�. Dolina stal� si� wkr�tce tak w�ska, �e
ledwo sta�o miejsca mi�dzy rzek� i prawie pionowo wznosz�c� si� po tej
stronie �cian� skaln�. A przestrze� ta nie mia�a bynajmniej trawiastego
pod�o�a, lecz mn�stwo g�stych zaro�li, przez kt�re konie musia�y si�
niejednokrotnie wprost przedziera�. Gdyby burza si� nie oddali�a i
gdyby nadal panowa�y takie ciemno�ci jak przedtem, by�oby niemo�li-
wo�ci� posuwa� si� naprz�d.
I tak przebyli spory kawa� drogi, a� dolina znowu si� rozszerzy�a, aby
po p�godzinie jazdy ponownie przej�� w bardzo w�ski jar, niezbyt
jednak d�ugi, bo wkr�tce ko�cz�cy si� wylotem na plac zwany
Pirwood-Camp, poniewa� ros�y tu tylko jod�y, wysokie a� po niebo.
Krzy�owa�y si� tu dwie doliny prawie pod k�tem prostym, mianowi-
cie dolina rzeki, wzd�u� kt�rej jechali obaj Timpowie, oraz druga, kt�r�
zamierzano poprowadzi� kolej �elazn� maj�c� wspi�� si� i pokona�
wysoko�� g�r. Camp znaczy ob�z, a �e takowy tu si� znajdowa�, i to
ob�z nie lada jaki, spostrzegli to je�d�cy od razu mimo nocnych
ciemno�ci, ujrzawszy przed sob� skalny w�w�z.
Le�a�o tam mn�stwo �ci�tych drzew olbrzym�w, kt�rych pnie
przeznaczono na deski, a grube konary na progi kolejowe, odpady
dostarcza�y potrzebnego drewna opa�owego. Most wiod�cy przez
rzek� by� prawie gotowy, w pobli�u znajdowa� si� tartak, kt�rego pi�y
mia�y upora� si� z tymi masami drzewa. Nieco dalej zia� czerni�
rozsadzony g��boko w skale kamienio�om, kt�ry mia� dostarczy�
cios�w kamiennych przeznaczonych na podk�ady kolejowe. Na lewo
rozci�ga�o si� do�� du�o podobnych do szop barak�w, zbudowanych z
belek i desek; baraki te s�u�y�y za schronienie dla ludzi, sprz�tu i
zapas�w.
Jeden ze wspomnianych barak�w, zwanych tutaj shops, by� niesa-
mowicie d�ugi i obszerny. Cztery kominy stercz�ce na dachu oraz
liczne, teraz o�wietlone okna pozwala�y si� domy�la�, �e ten barak
s�u�y za schronienie robotnikom pracuj�cym w obozie. Obaj przybysze
zatem skierowali si� w�a�nie tam.
10
Ju� z dala dobiega� g�o�ny gwar, a w miar� zbli�ania si� mo�na by�o
wyczu�, �e powietrze stawa�o si� co krok g�stsze od opar�w w�dki.
Je�d�cy zsiedli z koni, przywi�zali je do s�u��cych prawdopodobnie w
tym celu, wbitych w pobli�u drzwi s�up�w i w�a�nie zamierzali wej��
do �rodka, gdy wyszed� stamt�d jaki� m�czyzna i odwracaj�c si� do
wn�trza baraku zawo�a�:
� Poci�g z budowy musi zaraz nadej��, odprawi� go i wracam!
Mo�e przywiezie jakie nowiny albo nawet gazety?
M�czyzna podni�s� wzrok i spostrzeg� obcych, usun�� si� wi�c na
bok, aby tamci mogli znale�� si� w obr�bie �wiat�a padaj�cego od
drzwi, i obejrza� ich.
� Good evening, sir�pozdrowi� go blondyn.�Jeste�my prze-
moczeni a� do sk�ry. Znajdzie si� tu mo�e miejsce, gdzie mo�na by si�
osuszy�?
� Tak�pad�a odpowied�.�S� nawet miejsca, gdzie mo�na
sucho spa�, je�li oczywi�cie nie nale�ycie do tego gatunku ludzi�
kt�rych raczej si� w og�le nie wpuszcza do �rodka.
� Nie ma obawy, sir! Jeste�my uczciwymi westmanami, d�entel-
menami, kt�rzy nie przyczyni� wam szkody, za wszystko bowiem, co
otrzymaj�, zap�ac�.
� Je�li wasza uczciwo�� jest tej miary co wasz wzrost, to z ca��
pewno�ci� jeste�cie najwi�kszymi d�entelmenami "pod s�o�cem. No,
wchod�cie do �rodka, na lewo, do mniejszego pomieszczenia i powiedz-
cie shopmanowi, �e ja, in�ynier, powiedzia�em, �e mo�ecie tutaj
pozosta�. Wkr�tce zobaczymy si� znowu.
In�ynier oddali� si�, a dwaj przybysze post�pili tak, jak im kaza�.
Wn�trze baraku stanowi�o jedno wielkie pomieszczenie, kt�rego
mniejsz� cz�� z lewej strony odgradza�o do po�owy przepierzenie z
desek na wysoko�� cz�owieka. W baraku by�o sporo byle jak skleconych
sto��w i �awek, umocowanych bezpo�rednio w ziemi, a mi�dzy nimi i
pod �cianami znajdowa�y si� zbiorowe legowiska, wy�cielone such�
traw� i sianem. Cztery paleniska, na kt�rych p�on�� ogie�, niewiele co
o�wietla�y pomieszczenie; lamp ani �wiec nie by�o, tak �e w tych
chybocz�cych p�omieniach ognia wszystkie osoby i przedmioty wyda-
wa�y si� porusza� niepokoj�co w jaki� zjawiskowy spos�b.
Oko�o dwustu robotnik�w siedzia�o przy sto�ach lub koczowa�o na
legowiskach. Wszyscy oni, ma�ego wzrostu, z d�ugimi warkoczykami,
��tego koloru sk�ry, o wystaj�cych ko�ciach policzkowych i o uko�nie
11
szparkowatych oczach, skierowali zdziwione spojrzenie na nadnatural-
nej wielko�ci sylwetki obu wchodz�cych.
� Tfu, do diabla! Chi�czycy! Mogli�my to przypuszcza�, bo czu�
ju� by�o na zewn�trz! � powiedzia� ciemnow�osy. � Przejd�my szyb-
ko do tego ma�ego pomieszczenia, tam powietrze b�dzie mo�e bardziej
zno�ne!
R�wnie� i w tym pomieszczeniu sta�o par� zbitych z desek sto��w,
ale siedzieli przy nich, pal�c i popijaj�c, biali robotnicy, twardzi,
zahartowani niepogod� m�czy�ni, z kt�rych niejeden z pewno�ci�
mia� za sob� lepsz� przesz�o��, ale niejeden te� tylko dlatego tu si�
znalaz�, poniewa� w cywilizowanym �wiecie na Wschodzie nie m�g� si�
ju� pokazywa�. Nader g�o�ne rozmowy umilk�y natychmiast, gdy
ukazali si� dwaj go�cie, a zdziwione spojrzenia towarzyszy�y im a� do
szynkwasu, za kt�rym po�r�d mn�stwa butelek i szklanek sta� oparty
shopman.
� Robotnicy kolejowi? � spyta�, kiwn�wszy g�ow� w odpowiedzi,
na pozdrowienie przyby�ych.
� Nie, sir�odpar� jasnow�osy. �Nie mamy zamiaru uszczupla�
siedz�cym tu d�entelmenom ich zarobk�w. Jeste�my westmanami i
szukamy troch� ognia, gdzie mogliby�my si� osuszy�. In�ynier przy-
s�a� nas do was.
� Macie czym p�aci�?�chcia� wiedzie� shopman, mierz�c ostro
taksuj�cym spojrzeniem wysokie sylwetki przyby�ych.
� Tak.
� Mo�ecie zatem mie� wszystko, czego wam potrzeba, a potem
tak�e porz�dne, oddzielne legowisko do spania, tam za skrzyniami
i beczkami. Si�d�cie przy stole obok paleniska, jest tam ciep�a dosy�,
to drugie palenisko jest dla urz�dnik�w i znaczniejszych d�entel-
men�w.
� Well! Zaliczacie wi�c nas do mniej znacznych d�entelmen�w.
Nie pos�dzaliby�my was o to, maj�c na uwadze nasz wzrost. Ale to nic.
Przynie�cie nam szklanki, wrz�c� wod�, cukier i rum! Chcemy si�
rozgrza� tak�e od wewn�trz.
Usiedli przy wskazanym stole, kt�ry sta� tak blisko ognia, �e ich
przemoczone ubrania mog�y szybko wyschn��, otrzymali to, czego
��dali, i przyrz�dzili sobie grog. Biali robotnicy, s�ysz�c, �e ci dwaj nie
stanowi� dla nich konkurencji, kt�rej musieliby si� obawia�, uspokoje-
ni powr�cili do przerwanej rozmowy.
12
Przy stole przeznaczonym dla �urz�dnik�w i znaczniejszych d�en-
telmen�w" siedzia�a samotnie jedna tylko osoba, m�ody, mog�cy liczy�
niespe�na trzydzie�ci lat m�czyzna, ubrany jak bia�y my�liwy, ale nie
nale��cy do rasy azjatyckiej, co mo�na by�o wywnioskowa� z koloru
sk�ry i rys�w twarzy, by� w ka�dym razie Metysem, jednym z owych
miesza�c�w, kt�rzy po r�nokolorowych rodzicach dziedzicz� fizy-
czne cechy dodatnie, przy tym jednak�e, niestety, na skutek tego, �e
nie nale�� w pe�ni ani do �wiata bia�ych, ani do �wiata czerwonosk�-
rych, rozwijaj� si� w nich ujemne cechy moralne. By� silnej budowy,
wygl�da� na zwinnego jak pantera, z rys�w twarzy przebija�a m�dro��,
ale ciemne oczy ukryte za opuszczonymi powiekami i rz�sami spogl�-
da�y czujnie niczym para dzikich kot�w czyhaj�cych na zdobycz.
Zdawa�o si�, �e w og�le nie dostrzega� obu przybysz�w, jednak�e jego
spojrzenie bieg�o ku nim ukradkiem i cz�sto, przechyli� te� g�ow� na
bok w ich kierunku, aby m�c us�ysze�, o czym rozmawiaj�. Mia�
widocznie swoje powody, aby wybada�, jaki zamiar sprowadzi� ich w t�
okolic� i czy zechc� tu pozosta�, czy te� nie. Ku swemu ubolewaniu nie
zrozumia� z ich mowy ani s�owa, mimo i� rozmawiali wystarczaj�co
g�o�no; pos�ugiwali si� bowiem j�zykiem, kt�rego nie zna�, mianowicie
niemieckim.
A oni, nape�niwszy szklanki, przepili do siebie i opr�nili je do dna.
Ciemnow�osy postawi� swoj� szklank� przed sob� i powiedzia�:
� Tak, to by�oby powitanie, kt�re jeste�my sobie nawzajem winni,
a teraz do rzeczy! Jeste�cie zatem rusznikarzem i wasz ojciec by� nim
tak�e. Za��my wi�c, �e istotnie jeste�my krewniakami, wszelako
otwarcie m�wi�c, jeszcze nie wiem, czy powinienem te� odnosi� si� do
was jak krewniak.
� A dlaczeg� to nie mieliby�cie si� tak odnosi�?
� Z powodu spadku.
� Jak to?
�� Oszukano mnie w sprawach spadkowych.
� Mnie te�!
� Ach, rzeczywi�cie? To i wy�cie nic nie otrzymali?
� Ani feniga.
� Wszak tamtym spadkobiercom, w kraju, wyp�acono ogromn�
sum�.
� Owszem, spadkobiercom Timpego w Plauen, ale nie mnie, mimo
�e ja te� jestem prawdziwym Timpe, tak jak tamci.
13
� Pozw�lcie mi sprawdzi� jeszcze raz t� prawdziwo��! Jak brzmi
wasze pe�ne nazwisko?
� Kasimir Obadja Timpe.
� A waszego ojca?
'� Rehabeam Zacharias Timpe.
� Ilu braci mia� wasz ojciec?
� Pi�ciu. Trzech m�odszych wyw�drowalo do Ameryki. Mieli
nadziej�, �e pr�dko si� wzbogac�, poniewa� potrzebowano tam wiele
broni. Wszyscy bracia byli rusznikarzami.
� Jak nazywa� si� drugi brat, ten kt�ry zosta� w Plauen?
� Johannes Daniel. Ten zmar� i pozostawi� dw�ch syn�w, miano-
wicie Petrusa Mich� i Markusa Absaloma, kt�rzy odziedziczyli owe sto
tysi�cy talar�w, przys�ano im je z miasta Fayette w Alabamie.
� Zgadza si�, zgadza si� po stokro�! Znajomo�ci� miejscowych
warunk�w i os�b udowodnili�cie, �e istotnie jeste�cie moim kuzynem.
� O, mog� to jeszcze lepiej udowodni�. Swoje papiery i dokumenty
przechowuj� jak �wi�to��; nosz� je na sercu i mog� je wam na-
tychmiast...
� Teraz nie, teraz nie, mo�e p�niej �przerwa� mu rozm�wca w
p� zdania. � Wierz� wam. Wiecie zatem z pewno�ci� tak�e i to,
dlaczego owych pi�ciu braci i ich synowie jak jeden m�� maj� takie
biblijne imiona?
� Tak. By� to prastary obyczaj w rodzinie, z kt�rego nikt si� nie
wy�amywa�.
� Zgadza si�! I ten obyczaj mo�na by�o tutaj w Stanach dalej
zachowa�, poniewa� Amerykanie lubi� takie imiona. M�j ojciec by�
trzecim z kolei bratem, nazywa� si� David Makkabaus i pozosta� w
Nowym Jorku. Mnie na imi� Hasael Beniamin. Dwaj najm�odsi bracia
poszli dalej w g��b kraju i osiedlili si� w Fayette w stanie Alabama.
Najm�odszy nazywa� si� Josef Habakuk, zmar� tam bezdzietnie i
pozostawi� olbrzymi spadek. Czwarty brat, Tobias Holofernes, zmar�
tak�e w tym mie�cie, jego jedyny syn, Nahum Samuel, to w�a�nie ten
oszust.
� Jak to?
� Nie rozumiecie? R�wnie� i ja zupe�nie nie mia�em o tym poj�cia.
M�j ojciec wprawdzie z pocz�tku korespondowa� z obydwoma bra�mi,
ale z biegiem czasu wymiana list�w usta�a, a� wreszcie zapomnieli o
sobie po prostu. Odleg�o�ci w Stanach s� tak ogromne, �e nawet bracia
14
z czasem trac� si� nawzajem z oczu. Po �mierci ojca prowadzi�em dalej
jego interes, r�nie to bywa�o, do�� �e zarobi�em niewiele wi�cej ni� na
�ycie. I wtedy spotka�em si� w Hoboken z pewnym Niemcem; by� on
przybyszem z Plauen w Vogtlandzie. Dopytywa�em si� oczywi�cie o
moich tamtejszych krewnych i ku memu zdziwieniu dowiedzia�em si�,
�e odziedziczyli oni po wuju Habakuku z Fayette sto tysi�cy talar�w
got�wk�. A ja nic! My�la�em, �e trafi mnie szlag! Mia�em prawo
r�wnie� ��da� swojej cz�ci, napisa�em wi�c z dziesi��, a mo�e i
wi�cej list�w do Fayette, nie otrzyma�em wszelako �adnej odpowiedzi.
Wtedy szybko podj��em decyzj�, sprzeda�em sw�j interes i uda�em si�
w podr�.
� Ca�kiem s�usznie, ca�kiem s�usznie, drogi kuzynie! No, a skutek?
� �aden, bo ptaszek ulotni� si� bez �ladu, wyfrun��.
� Jaki ptaszek?
� Mo�ecie si� domy�li�! W Fayette mniemano, �e stary Josef
Habakuk zmar� w dobrobycie; ale �e by� a� tak bogaty, o tym nikt nie
mia� poj�cia. Prawdopodobnie jego zach�anno�� powstrzymywa�a go
od okazywania bogactwa. Jego brat, Tobias Holofernes, zmar� przed
nim jako bardzo biedny cz�owiek, jego za� syna, Nahuma Samuela, a
swego bratanka, przyj�� do swoich interes�w Josef Habakuk. Ot� ten
Nahum Samuel jest owym oszustem. By� on wprawdzie zmuszony te
sto tysi�cy talar�w przekaza� do Plauen, ale z pozosta�ymi pieni�dzmi
czmychn��, r�wnie� z owymi stu tysi�cami talar�w, kt�re musia�yby
mnie przypa��.
� Z moimi prawdopodobnie te�?
� Na pewno!
� A to �otr! Ojciec wyw�drowa� z Plauen, poniewa� ci�ko por�ni�
si� z bratem na tle konkurencji. Mimo odleg�o�ci wrogo�� ta pog��bia�a
si� coraz to bardziej, tak �e jeden o drugim nie chcia� ani nic wiedzie�,
ani s�ysze�. Po czym ojciec zmar�, jego brat w Plauen r�wnie�. P�niej
pisali mi jego synowie, �e dostali w spadku od stryja Josefa Habakuka z
Ameryki sto tysi�cy talar�w. Natychmiast pojecha�em do Plauen, �eby
dowiedzie� si� czego� bli�szego. A tam oczywi�cie zabawa sz�a na
ca�ego. Obaj kuzynowie nie byli ju� inaczej nazywani, jak spadkobier-
cami Timpego, poniechali swoich interes�w i �yli jak ksi���ta.
Przyj�ty zosta�em bardzo dobrze, musia�em nawet par� tygodni
zabawi� u nich. O dawnej wrogo�ci nie pad�o ani s�owo, niemniej
niczego bli�szego ani bardziej pewnego nie zdo�a�em si� dowiedzie� o
15
stryju Josefie Habakuku ani o jego spu�ci�nie, Kuzynowie roztaczali
przede mn� swoje bogactwa, ale mojej cz�ci spadku tak jakoby mi nie
�yczyli. W�wczas nie namy�laj�c si� d�ugo, powzi��em decyzj� jak wy:
sprzeda�em sw0) interes, uda�em si� do Ameryki, a z Noweg(0 Jorku od
razu prosto do Fayette.
_ O, wi�c i wy r�wnie�! I co�cie tam zastali?
_ To, co i wy, tyle tylko, �e mnie wy�miano. Powiedziano mi, �e
tamtejsi Timpowie nigdy nie byli zamo�ni.
_ Bzdura! Znali�cie w�wczas angielski?
� Nie.
_ Zatem wystrychni�to was na dudka. C�e�cie uczynili potem?
_ gloerowa�em si� do St. Louis z zamiarem podj�cia pracy u Mr.
Henry'ego, wynalazcy s�awnego dwudziestopi�ciostrza�owego sztuce-
ra, zwanego sztucerem Henry'ego, postanowi�em nauczy� si<?i ile tylko
si� da, tej sztuki i dobrze j� podpatrzy�, ale po drodze do miasta
Napoleon nad Arkansas i Missisipi znalaz�em si� w towarzystwie kilku
my�liwych, kt�rym bardzo odpowiada�em jako rusznikarz, l^ie pu�cili
mnie od siebie i nak�onili, abym uda� si� z nimi w G�ry Skaliste. I tak
zosta�em westmanem.
_ J jeste�cie zadowoleni z tej odmiany?
_ Tak. By�oby mi oczywi�cie przyjemniej, gdybym zdoby� te moje
sto tysi�cy talar�w i m�g� sobie po�y� in dulci jubil(S tak jak
spadkobiercy Timpego.
_ p^iTi! Mo�e jeszcze i tak b�dzie.
_ Raczej w�tpliwe! Mnie tak�e p�niej przysz�o na my�l? �e stary
JosefHabakuk musia� by� jednak bardzo bogaty i �e z jego pieni�dzmi
m�g� zwia� jego bratanek, Nahum Samuel. Poszukiwa�em gi> wiele lat,
wszelako na pr�no, ju� wam o tym m�wi�em.
_ Ja te�, i tak samo na pr�no, ale do niedawna, bi> ostatnio
z�apa�em Jego �lad.
_ Je-go �lad? Rze-czy-wi�-cie?!�zawo�a� Kasimir, pidrywaj�c
si� tak gwa�townie z krzes�a, �e obecni z zaciekawieniem skierowali na
niego wzrok.
_ Cicho, spokojnie!�ostrzeg� Hasael. �Nie trzeba si tak pod-
nieca�. S�ysza�em z ca�kiem pewnego �r�d�a, �e niejaki Nahifn Samuel
Timpe, dawniej rusznikarz, obecnie niesamowicie bogata mieszka
teraz w Santa Fe.
16
� W Santa Fe, po tamtej stronie? Trzeba si� wi�c tam uda�, i to
natychmiast, obydwaj, wy i ja!
� Zgadzam si� z tym, kuzynie. W�a�nie taki mia�em zamiar:
odnale�� go i zmusi� do wydania pieni�dzy ��cznie z odsetkami. Nie
mia�em z�udze�, �e b�dzie to ci�ka sprawa, nawet bardzo ci�ka,
dlatego ciesz� si�, �e was spotka�em, bo we dw�ch powinno p�j�� nam
�atwiej. Zjawimy si� przed nim tak, �e ze strachu przyzna si� do swego
haniebnego czynu i z miejsca wyp�aci pieni�dze. Jeste�my westmana-
mi i zagrozimy mu prawem prerii. Czy� nie?
� Oczywi�cie, jak najbardziej oczywi�cie!�Zgodzi� si� Kasimir
od razu. � Co za szcz�cie, �e was spotka�em, was... was... was? Czy�
to nie g�upota m�wi� sobie wy, skoro jeste�my tak bliskimi krewnymi i
do tego zwi�zani wsp�lnym losem?
� Te� mi si� tak zdaje.
� A zatem bruderszaft i m�wimy sobie ty, dobrze?
� Z mej strony zgoda. Oto moja r�ka, przybij! Nape�nijmy szklanki
jeszcze raz i opr�nijmy je za nasz� pomy�lno�� i za powodzenie naszej
sprawy. Tr��my si�!
� Na zdrowie, kuzynie, lub raczej: na zdrowie, kochany Ha-
saelu!
� Na zdrowie! Ale Hasael? Wiesz, w Stanach sprawy za�atwia si�
kr�tko i zwi�le, szczeg�lnie je�li chodzi o imiona. M�wi si� Jim, Tim,
Ben czy Bob, nie u�ywa si� wszystkich sylab, je�li jedna wystarczy.
M�j ojciec nazywa� mnie zwykle Has zamiast Hasael, i przyzwyczai�em
si� do tego. M�w tak samo!
� Has? Hm! Wobec tego musia�by� mi m�wi� Kas zamiast
Kasimir.
� Czemu nie?
� Nie brzmi to zbyt g�upio?
� G�upio? Sk�d�e! Brzmi dobrze, m�wi� ci, mnie si� podoba, a je�li
nie podoba si� innym, to nie moja sprawa. Zatem jeszcze raz, na
zdrowie, kochany Kas!
� Na zdrowie, kochany Has! Na zdrowie Kasa i Hasa, �wie�o
upieczonych spadkobierc�w Timpego!
Wielce zadowoleni, nie okazuj�c tego na zewn�trz, tr�cili si� te�
delikatnie szklankami, aby nie wzbudzi� zainteresowania innych
popijaj�cych. Ciemnow�osy Has powiedzia�:
2* Czarny Multing
17
� No, wi�c do Sama Fe! Ale nie jest to ani �atwa, ani szybka
sprawa, bo b�dziemy musieli jecha� okr�n� drog�.
� Dlaczeg� to?�spyta� jasnow�osy Kas.
� Poniewa� musieliby�my jecha� przez obszar Komancz�w, gdy-
by�my chcieli obra� najkr�tsz� drog�.
� Nie s�ysza�em, �eby ci czerwonosk�rzy wykopali ostatnio top�r
wojenny.
� Ja r�wnie� nie, wszelako Indianie ju� z natury nawet w czasie
ca�kowitego pokoju s� nastawieni wrogo. A poza tym wczoraj spotka-
�em si� z pewnym handlarzem, kt�ry od nich wraca�. Wiesz, �e
Indianie prawie nigdy nie czyni� nic z�ego handlarzowi, bo go
potrzebuj�, i to bardzo. �w handlarz powiedzia� mi, �e wielki w�dz
wojownik�w, Tokvi Kava*, nie przebywa obecnie w�r�d swego
plemienia, lecz oddali� si� gdzie� z kilkoma najlepszymi wojownikami,
nie m�wi�c dok�d.
� Tokvi Kava, ten poluj�cy oprawca? Mo�na wi�c niew�tpliwie
przypuszcza�, �e znowu ma w zamy�le jedno ze swoich bezece�stw.
Doprawdy, nie boj� si� czerwonosk�rych, ale nawet gdyby cz�owiek
by� dwa razy tak dzielny, to i tak lepiej z takim �obuzem w og�le si� nie
spotka�. Wobec tego wybierzmy faktycznie raczej okr�n� drog�, i
przyb�dziemy do Santa Fe tydzie� p�niej. Nasz Nahum Samuel na
pewno nam teraz po raz drugi nie umknie.
� A je�li umknie, to mamy jego �lad i z pewno�ci� go...
Rozmowa urwa�a si�, poniewa� wr�ci� in�ynier i przyprowadzi� z
sob� dw�ch m�czyzn. Kas i Has w ferworze rozmowy nie us�yszeli
dwukrotnego gwizdania lokomotywy. Poci�g roboczy przyby�, in�y-
nier odprawi� go i wraca� w towarzystwie swego nadzorcy i kierownika
magazynu. Pozdrowi� obu westman�w skinieniem g�owy, po czym
wszyscy trzej usiedli przy stole przeznaczonym dla �urz�dnik�w i
znaczniejszych d�entelmen�w", przysiadaj�c si� do Metysa. Kazali
sobie r�wnie� poda� grog, a potem Metys zapyta�:
� Nadesz�y gazety, sir?
� Nie�odpar� in�ynier�nadejd� dopiero jutro, otrzyma�em
jednak wiadomo�ci.
� Dobre?
� Niestety, nie. Od tej chwili musimy by� bardzo czujni.
* Czarny Mustang
18
� Dlaczego?
� W pobli�u ko�cowej stacji dostrze�ono �lady Indian.
Zdawa�o si�, jakby skryte do po�owy pod powiekami oczy Metysa
rozb�ys�y z�owrogo, g�os jego brzmia� jednak oboj�tnie, gdy powie-
dzia�:
� To przecie� nie pow�d do nadzwyczyjnej ostro�no�ci!
� Jednak my�l�, �e tak.
� Pshaw! Ostatnio �adne plemi� nie wykopa�o topora wojennego, a
gdyby nawet tak by�o, to nie mo�na od razu na podstawie kilku �lad�w
st�p wyci�ga� wniosk�w, �e to wr�g.
� Przyjaciele nie ukrywaj� si�. A kto si� trzyma w ukryciu, (en nie
ma dobrych zamiar�w, mog� to �mia�o powiedzie�, cho� nie jestem ani
zwiadowc�, ani westmanem. Wszak to wy jeste�cie dzielnym zwiadow-
c�, znaj� was w tej okolicy, zatrudni�em was, aby�cie, czujnie
obchodz�c, pilnowali tych teren�w.
Wzd�u� gibkiej sylwetki Metysa i po jego twarzy przebieg�o
delikatne dr�enie, jakby chcia� si� poderwa� w gniewie, opanowa� si�
jednak i odpar� spokojnym tonem:
� B�d� to czyni�, sir, chocia� wiem, �e to zb�dne. Siady Indian
tylko w czasie wojny oznaczaj� co� gro�nego. I jeszcze jedno: czerwo-
nosk�rzy s� cz�sto lepszymi i wierniejszymi lud�mi ni� biali.
� Taki pogl�d bardzo zaszczytnie �wiadczy o waszej mi�o�ci
bli�niego, m�g�bym jednak przytoczy� wam wiele przyk�ad�w, �e
jeste�cie w b��dzie.
� A ja jeszcze wi�cej przyk�ad�w, �e mam racj�. Czy� istnia�
kiedykolwiek kto� bardziej wierny ni� Winnetou wobec Old Shatter-
handa?
� Winnetou jest wyj�tkiem. Znacie go?
� Nie widzia�em go jeszcze.
� A Old Shatterhanda?
� Te� jeszcze nie, ale znam wszystkie ich czyny.
� Zatem s�yszeli�cie te� o wodzu Kiow�w, Tangua?
� Tak.
� C� to by� za zdrajca, co za szubrawiec! Mieni� si� obro�c� Old
Shatterhanda w�wczas, kiedy ten by� jeszcze surwejorem*, a przecie�
nieustannie nastawa� na jego �ycie. Z pewno�ci� by�by go zg�adzi�,
* inspektor
2�
19
gdyby �w bia�y nie by� m�drzejszy i silniejszy od niego. I gdzie tu
widzicie wierno��, o kt�rej m�wicie? A �e �lady czerwonosk�rych
oznaczaj� niebezpiecze�stwo tylko w czas wojny, to czy� Siuksowie
Oglala w czasie najlepszego pokoju nie napadali wielekro� na koleje
�elazne? Czy� nie w czas pokoju zabijali m�czyzn lub uprowadzali
kobiety? Zostali za to ukarani, i to nie przez grup� my�liwych czy
oddzia� wojska, lecz przez dw�ch tylko ludzi, przez Winnetou i Old
Shatterhanda. Gdyby jeden z nich znajdowa� si� tutaj, to z pewno�ci�
�lady Indian nie napawa�yby mnie tak� obaw�.
� Pshaw! Przesadzacie, sir! Ci dwaj m�czy�ni mieli wiele szcz�-
cia, i to wszystko. Istniej� jeszcze inni, tacy sami jak oni, a nawet
jeszcze lepsi!
� Gdzie?
Metys spojrza� in�ynierowi wyzywaj�co w twarz i odpar�:
� Nie pytajcie, rozejrzyjcie si�!
� Macie na my�li siebie? Siebie samego?
� A je�li?...
In�ynier chcia� da� mu stosown� odpowied�, ale nie zd��y�, bo
w�a�nie Kas, post�piwszy dwa kroki na swoich d�ugich nogach, wyr�s�
przed Metysem i powiedzia�:
� Jeste�cie najwi�kszym durniem, jakiego �wiat zna, m�j synu!
Metys w mgnieniu oka poderwa� si� i wyrwa� n� zza pasa, ale
jeszcze szybciej Kas chwyci� za rewolwer i wymierzy� w jego kierunku,
ostrzegaj�c:
� Tylko nie tak ostro, my boy! S� podobno ludzie, kt�rzy nie
znosz�, gdy kula przelatuje przez ich g�upi �eb, a mam wszelkie
podstawy przypuszcza�, �e jeste�cie jednym z nich.
Skierowana na Metysa lufa rewolweru nie pozwoli�a mu u�y� no�a.
W�ciek�y z tego powodu, sykn�� w kierunku d�ugonogiego:
� Nie do was mam spraw�. Kto wam pozwoli� wtr�ca� si� do naszej
rozmowy?
� Ja sam, m�j ch�opcze, ja sam. A je�li sobie na co� pozwalam, to
chcia�bym zobaczy� takiego, kt�remu si� to nie podoba!
� Jeste�cie grubianinem, sir!
� Well, podoba mi si� ta odpowied�, bo widz�, �e przypad�em wam
do gustu, postarajcie si� tylko, �ebym i ja was polubi� bo w przeciwnym
razie p�jdzie wam tak, jak kiedy� zdarzy�o si� spadkobiercom Timpe-
go!
20
� Spadkobiercy Timpego? Kim w�a�ciwie jeste�cie, sir?
� Jestem jednym z tych, kt�rzy na Winnetou i Old Shatterhanda
nie pozwol� nic powiedzie�, wi�cej nie potrzebujecie wiedzie�. A teraz
�egnam, my boy, i schowajcie swoje �egad�o za pas, �eby�cie sobie
czasem nie zrobili krzywdy!
Kas wr�ci� do sto�u i rozsiad� si� wygodnie. Metys �ledzi� jego ruchy
roziskrzonymi z�o�ci� oczami, mi�nie jego napi�y si� jakby do skoku
na tego, kt�ry go obrazi�, jednak nie zdoby� si� na to. W postawie tego
wysokiego, chudego m�czyzny by�o co�, co p�ta�o Metysowi nogi.
Schowa� n�, usiad� i na usprawiedliwienie wobec towarzyszy przy
stole mrukn��:
� Ten �obuz to widocznie jaki� b�azen, nie jest w stanie obrazi�
rozumnego cz�owieka. Niech sobie gada!
� Gada? � odpowiedzia� in�ynier. � Wprost przeciwnie, ten
m�czyzna wygl�da na takiego, kt�ry umie postawi� na swoim.
Uradowa�o mnie, �e uj�� si� za Old Shatterhandem i za Winnetou, bo
dzieje i przygody tych obu bohater�w Dzikiego Zachodu s� moim
najulubie�szym tematem. Chcia�bym wiedzie�, czy te� on naprawd�
ich zna.
I zwracaj�c si� do s�siedniego sto�u, zapyta�:
� Sir, nazwali�cie si� obaj westmanami. Czy�cie si� mo�e kiedy
spotkali z Old Shatterhandem lub z Winnetou?
Ma�e, mysie oczka Kasa a� b�ysn�y z zadowolenia, kiedy od-
par�:
� Czy si� spotka�em! Dwa tygodnie je�dzi�em razem z nimi.
� Do licha! Nie zechcieliby�cie przesi��� si� tu do nas i nam o tym
opowiedzie�?
� Nie.
� Nie? A to dlaczego?
� Poniewa� nie mam daru opowiadania, sir. Z opowiadaniem to ju�
jest taka dziwna sprawa, trzeba si� z tym urodzi�. Tyle razy ju�
pr�bowa�em tej sztuki, ale nie daj� rady. Z regu�y zaczynam od �rodka
albo te� od ko�ca, a ko�cz� wci�� na pocz�tku. Mog� wam tylko kr�tko
powiedzie�, �e by�o nas wtedy o�miu bia�ych, kiedy popadli�my w
niewol� Upsarok�w, kt�rzy nas przeznaczyli na pal m�cze�ski. Old
Shatterhand i Winnetou dowiedzieli si� o tym. Poszukali naszych
�lad�w, poszli nimi, zakradli si� do Upsarok�w i noc� wyprowadzili
nas, zupe�nie sami, bez �adnej pomocy, prawdziwy majstersztyk, co�
21
takiego, czego z pewno�ci� nie dokona�by wasz halfbreed* siedz�cy
tam ko�o was, przed chwil� taki m�dry w g�bie.
Metys ju� chcia� si� znowu poderwa�, ale in�ynier uprzedzi� go
pytaniem:
� Nie wiecie, gdzie znajduj� si� ci dwaj teraz?
� Nie mam poj�cia. M�wi�, �e Old Shatterhand jest gdzie� daleko,
w kt�rym� ze staro�ytnych kraj�w, w Egipcie czy te� w Persji, albo jak
si� tam one nazywaj�, ale �e wkr�tce ma wr�ci�.
� Jak�e� chcia�bym ich zobaczy�! A ju� zw�aszcza ich bro�! Czy
jest ona rzeczywi�cie tak wspania�a, jak powiadaj�?
� Jestem przekonany o tym, sir! Srebrna Strzelba Winnetou nie
odda�a jeszcze ani jednego chybionego strza�u, nie ma takiej drugiej. A
Postrach Nied�wiedzi, bro� Old Shaiterhanda, to istny potw�r, kt�ry
trafia z niesamowitej wprost odleg�o�ci. A co dopiero jego sztucer
Henry'ego! Pomy�lcie, sir: dwadzie�cia pi�� strza��w w p� minuty!
By�em rusznikarzem i wiem, co to znaczy. Henry, jak mi wiadomo,
wykona� tylko dziesi�� takich sztucer�w, ale kto je ma i gdzie one s�? O
�adnym z nich nic nie wiadomo, zas�yn�� tylko sztucer Old Shatter-
handa. A jakie sumy zap�aci�by za to ka�dy znawca! Ale, sir, je�li
chcecie nam zrobi� uprzejmo��, to prosz� nam powiedzie�, gdzie
mo�emy przechowa� nasze konie. Wola�bym, �eby by�y w bezpie-
cznym miejscu, poniewa� m�wili�cie przedtem o �ladach Indian.
� Czy wam r�wnie� wydaj� si� owe �lady zastanawiaj�ce?
� Oczywi�cie! Ten tam przem�drza�y Metys niech sobie my�li, co
chce, ja wiem swoje.
� Zatem proponuj� wam szop� na narz�dzia, ma ona dobry, moc-
ny zamek, kierownik zaprowadzi was tam i zatroszczy si� o pasz�
i wod�.
Kierownik podni�s� si� zaraz skwapliwie, a Kas i Has pod��yli za
nim na dw�r do koni.
Biali robotnicy z najwi�ksz� uwag� przys�uchiwali si� rozmowie,
by�a ona dla nich tak samo fascynuj�ca jak dla ich prze�o�onego. Ten
za� wykorzysta� nieobecno�� obydwu my�liwych, aby zgani� zachowa-
nie si� Metysa, kt�ry przyj�� to z pozornym spokojem, cho� w g��bi
ducha by� w�ciek�y. Min�a chwila, kiedy z dworu ponownie da�o si�
s�ysze� st�panie koni.
mieszaniec
22
� � to co takiego?�zdziwi� si� in�ynier.�Prowadz� konie z
powrotem, przecie� w szopie jest dla nich dosy� miejsca.
Spojrza� ku wej�ciu i zobaczy�, �e do baraku wchodz� dwaj nowi
przybysze. Bia�y i Indianin.
Pierwszy z nich by� niezbyt wysokiej i niezbyt ros�ej postury.
Ciemnoblond broda okala�a spalon� s�o�cem twarz. Mia� na sobie
sk�rzane spodnie ozdobione fr�dzlami oraz r�wnie przyozdobion� w
szwach my�liwsk� bluz�, d�ugie buty si�gaj�ce ponad kolana i filcowy
kapelusz z szerokim rondem, wok� kt�rego nawleczone by�y na
sznurku czubki uszu gro�nych, szarych nied�wiedzi. Za szerokim
pasem, uplecionym z rzemieni, tkwi�y dwa rewolwery i kr�tki n�
my�liwski, wygl�da�o na to, �e pas jest naoko�o wype�niony nabojami,
zwisa�y te� z niego liczne sakiewki sk�rzane, w kt�rych prawdopodob-
nie znajdowa�y si� drobne, nieodzowne westmanowi przybory. Przez
lewe rami� na ukos wzd�u� do prawego biodra przewieszone by�o lasso
uplecione z licznych rzemieni, na szyi za� m�czyzna �w mia�
zawieszon� na jedwabnej tasiemce fajk� pokoju, przyozdobion� wyp-
chanymi kolibrami, na kunsztownie rze�bionej g��wce fajki wyryte
by�y znaki india�skie. Szeroki rzemie� przytrzymywa� na plecach
niezmiernie d�ug� i ci�k� dwururk�, w prawej za� r�ce spoczywa�a
l�ejsza strzelba o jednej lufie.
Indianin ubrany by� dok�adnie tak samo jak bia�y cz�owiek, tylko
zamiast wysokich but�w mia� na nogach lekkie mokasyny ozdobione
szczeci� je�ozwierza. Nie mia� te� �adnego nakrycia na g�owie, jego
d�ugie, g�ste, granatowoczarne w�osy przylega�y do g�owy na kszta�t
he�mu i przeplecione by�y sk�r� grzechotnika. Na szyi mia� woreczek z
�lekami", niezmiernie kosztown� fajk� pokoju i potr�jny �a�cuch z
pazur�w nied�wiedzich, dow�d m�wi�cy sam za siebie o jego dzielno-
�ci i odwadze � poniewa� �adnemu Indianinowi nie wolno nosi�
trofe�w, kt�rych sam nie zdoby�. Nie brakowa�o mu te� lassa, jak i pasa
z rewolwerami, no�em my�liwskim i ze sk�rzanymi sakiewkami; w
prawej r�ce trzyma� Indianin dwururk�, kt�rej drewniane cz�ci g�sto
nabite by�y b�yszcz�cymi, srebrnymi gwo�dziami. Powa�ny wyraz
jego m�skiej urodziwej twarzy sprawia�, �e mo�na by j� nazwa� prawie
rzymsk�, oczy, mimo �e bardzo ciemne i po�yskliwe jak aksamit,
promieniowa�y spokojnym, dobrodusznym ogniem, ko�ci policzkowe
by�y nieznacznie tylko wystaj�ce, matowa sk�ra mia�a barw� jasno-
brunatn� z leciutkim odcieniem br�zu.
24
�aden z obu przyby�ych nie odznacza� si� olbrzymi� postur�; weszli
spokojnie i skromnie, a jednak ich pojawienie si� wywo�a�o niezwyk�e
wprost poruszenie. Ha�a�liwy gwar w�r�d Chi�czyk�w zamar� nagle,
biali robotnicy, znajduj�cy si� w mniejszym pomieszczeniu, bezwied-
nie powstali z miejsc, in�ynier, jego nadzorca i Metys uczynili to samo,
shopman spr�bowa� wykona� nawet co� w rodzaju uk�onu, wypad�o
mu to, niestety, niezdarnie.
Obaj przybysze zdawali si� zupe�nie nie dostrzega� zamieszania,
jakie wywo�ali, Indianin pozdrowi� obecnych lekkim, aczkolwiek
bynajmniej nie zarozumia�ym skinieniem g�owy, bia�y za� odezwa� si�
uprzejmie:
� Good evening, messieurs! Nie wstawajcie, nie chcieliby�my wam
przeszkadza�. � Po czym, zwracaj�c si� do gospodarza, spyta�: �
Mo�na dosta� u was co� solidnego na g�odny �o��dek i pragnienie, sir?
� Readi�y, with pleasure, sir! �odpar� zapytany. � Wszystko co
mam, jest do waszej dyspozycji. Zajmijcie miejsca, tam, przy ciep�ym
ogniu, messieurs! Siedz� tam ju� wprawdzie dwaj westmani, kt�rzy
akurat wyszli na dw�r, ale je�li wam to nie przeszkadza, zrobi� wam
miejsce.
� Bynajmniej, nie trzeba. Byli tu wcze�niej ni� my i maj� wobec
tego wi�ksze prawo. Jak wr�c�, zapytamy ich, czy zechc� nas mie� przy
stole. Przygotujcie nam najpierw piwa imbirowego, a potem zobaczy-
my, co macie do zjedzenia.
Dostrzegli pozostawion� przez Kasa i Hasa bro� i zaj�li miejsca po
przeciwnej stronie sto�u.
� Wspaniali ludzie! �powiedzia� szeptem in�ynier do swych obu
s�siad�w przy stole. � Ten czerwonosk�ry ma i�cie kr�lewskie spoj-
rzenie, bia�y tak samo.
� A ta bro� Indianina! � zauwa�y� r�wnie cicho nadzorca. � Ile
tam srebrnych gwo�dzi na niej! Czy to...
� Do pioruna! Srebrna strzelba! Winnetou! Przypatrzcie si� tej
ci�kiej dwururce bia�ego! Czy� nie jest to s�ynny Postrach Nied�-
wiedzi? A ta ma�a, lekka fuzja? Mo�e to jest... sztucer Henry'ego?
Czy�by...
Wtem da� si� s�ysze� z zewn�trz g�os Kasimira:
� Ali devils! Co to za konie? Kto przyby�?
� Nie wiem � s�ycha� by�o odpowied� kierownika, kt�ry wraca� z
obydwoma kuzynami z szopy.
25
� Dwa kar� ogiery z czerwonymi chrapami i rasow� linu grzbietu
pod grzyw�! Znam je, a tak�e je�d�c�w, do kt�rych one nale��.
India�ska uprz�! Zgadza si�! Co za rado��! Dok�adnie tak samo jak u
spadkobierc�w Timpego! Chod�cie szybko, zobaczycie d^�ch naj-
s�awniejszych ludzi Zachodu!
Kas d�ugimi krokami wszed� do �rodka, za nim pod��yli Has i
kierownik. Twarz jego promienia�a radosnym podnieceniem. Gdy
tylko ujrza� wodza Apacz�w oraz jego bia�ego przyjaciela i serdecznego
towarzysza, wr�cz skoczy� ku nim, roz�o�y� szeroko r�ce w radosnym
pozdrowieniu i zawo�a�:
� Tak, to oni! Nie myli�em si�! Winnetou i Old Shatterhand! Co za
rado��, co za ogromna rado��! Dawajcie d�onie, messieurs, niech je
u�cisn�!
Old Shatterhand wyci�gn�� ku niemu prawic� i odpar� z mi�ym
u�miechem:
� Bardzo si� ciesz�, �e was widz�, mister Timpe. Oto moja r�ka.
Je�li chcecie j� u�cisn��, czy�cie to do woli.
Kas uj�� podan� d�o� i potrz�saj�c ni� z ca�ej mocy, wo�a� zachwyco-
ny:
� Mister Timpe, nazywacie mnie mister Timpe? Znacie mnie wiec
jeszcze? Nie zapomnieli�cie mnie, sir?
� Nie tak �atwo zapomina si� cz�owieka, z kt�rym prze�yto si� takie
rzeczy, jakie�my obaj prze�yli w�wczas razem z wami i waszymi
towarzyszami.
� Tak, tak, to by�y nie lada tarapaty, w kt�re�my wtedy wpadli.
Mieli�my umrze� i wy�cie nas z tego wyci�gn�li. Nigdy wam tego nie
zapomn�, mo�ecie by� tego pewni. Dopiero co rozmawiali�my o tej
przygodzie. Czy Winnetou, wielki w�dz Apacz�w, pozwoli, bym go
pozdrowi�?
Zapytany poda� mu r�k� i w�a�ciwym sobie, powa�nym, a przy tym
�agodnym g�osem odpar�:
� Winnetou pozdrawia swego bia�ego brata i prosi, aiby usiad�
razem z nim.
Na to wsta� in�ynier, sk�oni� si� bardzo uprzejmie i rzek�:
� Wybaczcie mi �mia�o��, na kt�r� sobie pozwalam, d�esntelmeni!
Nie powinni�cie tutaj siedzie�, zapraszam was o tam, do nasz:ego sto�u,
zarezerwowanego wy��cznie dla urz�dnik�w i os�b wy�szej! rangi.
� Urz�dnicy i osoby wy�szej rangi?�odpar� Old Shaitterhand.
26
Nie jeste�my ani urz�dnikami, ani te� nie wmawiamy sobie, �e
jeste�my czym� lepszym od innych. Dzi�kujemy wam za zaproszenie,
prosimy jednak, aby wolno nam by�o pozosta� tutaj.
� Wedle waszej woli, sir. Czuliby�my si� tylko niezmiernie za-
szczyceni, gdyby wolno nam by�o wypi� szklaneczk� czego� dobrego i
porozmawia� z tak znakomitymi westmanami.
� Od rozmowy si� nie uchylamy. Domy�lam si�, �e jeste�cie
urz�dnikiem na tej tu trasie kolejowej?
� Nazywam si� Leveret i jestem in�ynierem, a tu widzicie mojego
nadzorc� i mojego kierownika, tam za� oto siedzi zwiadowca, kt�rego�-
my zatrudnili, aby troszczy� si� o nasze bezpiecze�stwo.
M�wi�c to wskazywa� r�k� osoby, kt�re wymienia�. Old Shatter-
hand rzuci� kr�tkie, zupe�nie niedostrzegalne, ale bardzo uwa�ne
spojrzenie na Metysa, po czym zapyta�:
� Zwiadowca dla waszego bezpiecze�stwa? Jak zwie si� ten cz�o-
wiek?
� Yato Inda. Nosi india�skie nazwisko, jego matka bowiem by�a
Indiank�.
Bia�y my�liwy zmierzy� Metysa d�u�szym i bardzo wnikliwym
spojrzeniem, nast�pnie odwr�ci� si� z cichym �hm", kt�re us�ysza�
tylko Apacz. Co sobie przy tym my�la�, tego nie da�o si� odczyta� z jego
twarzy. Apacz natomiast mia� widocznie pow�d, aby nie milcze�,
zwr�ci� si� do zwiadowcy:
� Pozwoli mi m�j brat, �e si� do niego odezw�. Ka�dy musi tutaj
by� ostro�ny, je�li wi�c dla bezpiecze�stwa tego tu obozu potrzebny
jest zwiadowca, to musz� te� istnie� wrogowie, kt�rzy zagra�aj�
obozowi. Kim s� ci ludzie?
Metys odpowiedzia� uprzejmie, aczkolwiek nieco ch�odno:
� Wydaje si�, �e nie mo�na ufa� Koma�czom.
Winnetou uczyni� taki ruch g�ow�, jakby chcia� oceni� ka�de z
osobna s�owo m�wi�cego. Po uzyskaniu odpowiedzi jeszcze trwa� tak
kilka sekund, jakby si� w co� ws�uchiwa�, po czym zapyta�:
� Czy m�j brat ma podstawy do takich podejrze�?
� Konkretnej podstawy nie, tylko przypuszczenie.
� M�j brat nazywa si� Yato Inda. Yato znaczy �dobry" i pochodzi
z j�zyka Nawaj�w, Inda znaczy �cz�owiek" i pochodzi z j�zyka
Apacz�w. Nawajowie s� tak�e Apaczami, st�d przypuszczenie, �e
india�ska matka mego p�krwi brata by�a Apaczk�.
27
Pytanie to najwidoczniej by�o Metysowi niemi�e, bo pr�buj�c
wymiga� si� od odpowiedzi, odpar� ch�odnym tonem:
� Jak to si� dzieje, �e wielki Winnetou tak troszczy si� o nieznan�
india�sk� squaw?
� Poniewa� to jest twoja matka �zabrzmia�o mocno i ostro z ust
wodza. � I poniewa�, znajduj�c si� tutaj, chc� wiedzie�, co za cz�owiek
troszczy si� tutaj o bezpiecze�stwo. Do jakiego plemienia nale�a�a
twoja matka?
Wobec takiego tonu i nieust�pliwego wzroku, jakim Winnetou
patrzy� na zwiadowc�, ten nie m�g� milcze�. Odpar�:
� Do plemienia Pinal-Apacz�w.
� I mowy nauczy�e� si� od niej?
� Oczywi�cie, �e tak.
� Znam mow� i wszystkie narzecza Apacz�w. Wymawiaj� oni przy
pomocy j�zyka i zarazem gard�owo wiele d�wi�k�w, do kt�rych ty
u�ywasz tylko j�zyka, dok�adnie tak samo, jak czyni� to Koma�cze.
Metys wybuchn��:
� Chcesz mo�e przez to powiedzie�, �e jestem synem kobiety
Komancz�w?
� A je�li tak twierdz�?
� Twierdzenie nie jest jeszcze dowodem. A je�li nawet moja matka
pochodzi�aby z Komancz�w, to jeszcze wcale z tego nie wynika, �e ja
trzymam z Koma�czami.
� Oczywi�cie, �e nie, ale znasz Tokvi Kav�, Czarnego Mustanga,
kt�ry jest najgro�niejszym wodzem Komancz�w?
� S�ysza�em o nim.
� Mia� on c�rk�, kt�ra zosta�a squaw bladej twarzy, oboje oni
zmarli, pozostawiaj�c ch�opca mieszanej krwi, kt�ry potem zosta�
wychowany przez Czarnego Mustanga w zawzi�tej wrogo�ci przeciw
bia�ym. �w ch�opiec zosta� kiedy� przez towarzysza zabaw skaleczony
no�em w prawe ucho. Jak wi�c to jest, �e m�wisz jak Koma�cz i masz
blizn� na tym samym uchu?
Zwiadowca poderwa� si� na te s�owa i zawo�a� gniewnie:
� To ci�cie zawdzi�czam w�a�nie wrogo�ci Komancz�w, otrzyma-
�em je w r�cznej potyczce z nimi. Je�li w�tpisz o tym, wzywam ci� do
walki ze mn�.
� Pshaw! � Tylko to jedno s�owo wypowiedziane lekcewa-
��cym tonem pad�o z ust Winnetou, po czym w�dz Apacz�w
28
odwr�ci� si� i si�gn�� po imbirowe piwo, kt�re gospodarz w�a�nie
przyni�s�.
I jak to zwykle bywa po tak nieprzyjemnych scenach, nast�pi�a
g��boka cisza, zanim podj�to na nowo rozmow� przy obu sto�ach.
Potem in�ynier zapyta�, czy Old Shatterhand i Winnetou maj� zamiar
przenocowa� w obozie, otrzymawszy odpowied� twierdz�c�, zapropo-
nowa� im swoje mieszkanie, a gotowo�� go�ciny popar� jeszcze
wyja�nieniem:
� Obu d�entelmenom, kt�rzy przybyli przed wami, gospodarz
wskaza� ju� legowiska u siebie, nie ma tam wi�cej miejsca, a nie
b�dziecie przecie� spa� na dworze, gdzie jest mokro. Tu za�, w baraku,
w�r�d tych chrapi�cych, niechlujnych Chi�czyk�w? W �adnym razie!
Musieli�my sprowadzi� Chi�czyk�w z Zachodu, poniewa� nie mogli�-
my znale�� bia�ych robotnik�w i poniewa� s� ta�si, a tak�e �atwiejsi do
utrzymania w ryzach ni� ca�e to talatajstwo, na kt�re byliby�my w
przeciwnym razie skazani. Powiedzcie, sir, czy zechcecie przyj�� moje
zaproszenie?
Old Shatterhand spojrza� pytaj�co na Winnetou, a widz�c lekkie
przytakni�cie, odpar�:
� Tak, przyjmujemy je, pod warunkiem, �e r�wnie� nasze konie
otrzymaj� bezpieczne schronienie.
� Dostan� je. Konie tamtych obu d�entelmen�w te� ju� wzi�li�my
na przechowanie. Chcieliby�cie mo�e rzuci� okiem na moje mieszka-
nie?
� Tak, poka�cie je nam. Dobrze jest, je�li si� przedtem pozna
miejsce, w kt�rym przyjdzie sp�dzi� noc.
Winnetou i Old Shatterhand zabrali swoj� bro� i udali si� za
in�ynierem do znajduj�cego si� nie opodal niskiego budynku, kt�rego
�ciany zbudowane by�y z kamienia, jako �e budynek ten mia� p�niej
s�u�y� za mieszkanie dla warty mostowej. Urz�dnik otwar� drzwi,
zapali� �wiat�o. By�o tam palenisko, st�, kilka krzese�, a opr�cz
przer�nego sprz�tu i naczy� rozpo�ciera�o si� szerokie legowisko, na
kt�rym by�o wystarczaj�co wiele miejsca. Obaj go�cie wyrazili zadowo-
lenie i chcieli wr�ci�, aby odprowadzi� swoje konie, ale in�ynier
zauwa�y�:
� Nie chcecie od razu zostawi� tutaj waszych rzeczy? Po co
niepotrzebnie nosi� z sob� derki i bro�?
Nic nie sta�o na przeszkodzie, aby si� z tym zgodzi�. Mury by�y
29
solidne, a okna tak male�kie, �e �aden cz�owiek nie zdo�a�by przecisn��
si� przez nie, drzwi, wykonane z solidnego drewna, mia�y dobry zamek,
tak wi�c wspomniany ekwipunek wydawa� si� dobrze zabezpieczony,
pozostawili go tu zatem, po czym odprowadzili konie do szopy, gdzie
sta�y ju� oba wierzchowce Timp�w. Konie dosta�y wody i paszy,
a potem m�czy�ni skierowali si� z powrotem do baraku.
In�ynier o�wiadczy� po drodze, �e pragn��by, aby obaj byli jego
go��mi r�wnie� na kolacji, dodaj�c:
� Dzi� wiecz�r zjem kolacj� z wami, a nie z moimi lud�mi,
zw�aszcza �e jeden z nich, mianowicie zwiadowca, jak si� wydaje, nie
spodoba� si� wam. Powiedzcie, Mr Winnetou, macie powody, aby mu
nie ufa�?
� Winnetou nigdy nie czyni ani nie m�wi nic bez powodu � odpar�
w�dz.
� Wszelako Yato Inda zawsze by� wierny i mo�na by�o na nim
polega�!
� Winnetou nie wierzy w t� wierno��. M�j brat na pewno przekona
si�, jak d�ugo ona potrwa. Metys nazywa siebie Yato Inda, Dobry
Cz�owiek, ale jego prawdziwe imi� brzmi z pewno�ci� Ik Senanda, co w
mowie Komancz�w znaczy tyle co Z�y W��.
� Czy istnieje Koma�cz o takim imieniu?
� Metys, o kt�rym Winnetou przedtem m�wi�, tak si� zwie, wnuk
Czarnego Mustanga.
� Mr Winnetou, mam wielki szacunek dla waszej bystro�ci i os�du,
ale tym razem musieli�cie si� pomyli�! �w zwiadowca okaza� mi tyle
dowod�w wierno�ci, �e musz� mu ufa�.
� M�j bia�y brat mo�e czyni�, co uwa�a za stosowne, ale odt�d, je�li
Old Shatterhand i Winnetou b�d� tak rozmawia�, aby Metys s�ysza�
rozmow�, to wszystko, cokolwiek powiedz�, nie b�dzie niczym wi�cej
jak pozorem. Howgh!
Kiedy znale�li si� ju� w baraku, in�ynier zam�wi� u gospodarza
dobr� kolacj� na pi�� os�b, potraktowa� bowiem obu Timp�w r�wnie�
jako swoich go�ci i dosiad� si� do ich sto�u. Tutaj Ol