2177

Szczegóły
Tytuł 2177
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2177 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2177 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2177 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

EDGAR RICE BURROUGHS PRZYGODY TARZANA CZ�OWIEKA LE�NEGO T�UMACZY�A ZOFIA LUBODZIECKA CZʌ� VI: KOBIETA SZPIEG ROZDZIA� I MORD I RABUNEK Kapitan Fritz Schneider ci�ko wl�k� si� poprzez g�stwin� ciemnego lasu. Pot sp�ywa� kroplami z jego okr�g�ej g�owy i spada� na grube policzki i bawoli kark. Obok niego kroczy� porucznik, poch�d zamyka� podporucznik von Goss, kt�ry z gar�ci� askarys�w szed� za zmordowanymi i wycie�czonymi tragarzami. Czarni �o�nierze, za przyk�adem bia�ego oficera, pop�dzali tragarzy ostrzami bagnet�w i kolbami karabin�w. Kapitan Schneider nie mia� pod r�k� tragarzy, tote� sw�j z�y pruski humor wywiera� na najbli�szych, askarysach, z wi�ksz� jednak�e ogl�dno�ci�, gdy� ci ludzie mieli nabite karabiny, a trzej biali czuli si� osamotnieni w samym sercu Afryki. Przed kapitanem maszerowa�o p� kompanii, za nim sz�a druga po�owa - w ten spos�b niemiecki dow�dca by� mo�liwie zabezpieczony przed gro�nymi niespodziankami d�ungli. Na czele kolumny wlok�o si� dwu nagich tubylc�w, zakutych w kajdany. Byli to przewodnicy - krajowcy w s�u�bie Kultury, na ich nieszcz�snych cia�ach Kultura wycisn�a swe pi�tno, w postaci licznych ran i siniak�w. W ten spos�b nawet w g��bi Afryki promienie niemieckiej cywilizacji zaczyna�y �wieci� dla niegodnych krajowc�w w�a�nie w tym samym czasie, gdy pod koniec 1914 r. rozb�yska�y nad gin�c� Belgi�. Trzeba przyzna�, �e przewodnicy zab��dzili, jak zwykle przewodnicy afryka�scy. C� z tego, �e sta�o si� tak raczej wskutek ich nieznajomo�ci terenu, ni� z�ej woli: dla kapitana Schneidera wystarcza�o, �e zab��dzi� w dzikiej Afryce i �e mia� pod r�k� istoty ludzkie, s�absze od niego, kt�re m�g� torturowa�. �e ich po prostu nie zabi�, przypisa� nale�y temu, �e po cz�ci �ywi� s�ab� nadziej�, i� mo�e potrafi� wypl�ta� go z ci�kiego po�o�enia, po cz�ci za� temu, �e p�ki �yli, mo�na ich przecie� by�o poddawa� m�czarniom. Nieszcz�sne istoty w nadziei, �e mo�e uda im si� natrafi� na w�a�ciwy szlak, upiera�y si�, �e znaj� drog� i wiod�y oddzia� poprzez z�owieszczy las, wzd�u� zawi�ych �lad�w, g��boko wydeptanych przez niezliczone pokolenia dzikich mieszka�c�w d�ungli. T�dy s�o� - Tantor kroczy� ku wodzie, tu Buto - nosoro�ec b��dzi� w swym samotnym majestacie, tu noc� wielkie koty cicho przekrada�y si� pod g�stym sklepieniem drzew ku szerokiej r�wninie, poza kt�ra urz�dza�y swe najlepsze �owy. Na skraju tej r�wniny, kt�ra nagle ukaza�a si� oczom przewodnik�w, serca ich zabi�y nadziej�. Kapitan g��boko odetchn�� z uczuciem ulgi, gdy� po dniach beznadziejnej w�dr�wki, w�r�d nieprzeniknionej d�ungli, rozleg�y widok faluj�cych traw, gaj�w przypominaj�cych parki - a w dali wij�ca si� linia zielonych zaro�li, zdradzaj�cych obecno�� rzeki, wyda�y si� Europejczykom prawdziwym rajem. Prusak u�miechn�� si�, weso�o przem�wi� do porucznika, po czym zbada� rozleg�y widok przez lunet� polow�. Wzd�u� i wszerz przygl�da� si� falistej r�wninie, a� wzrok jego zatrzyma� si� na punkcie, le��cym w �rodku krajobrazu, tu� przy zielono obramowanych zarysach rzeki. - Szcz�cie nam sprzyja - rzek� Schneider do towarzyszy. - Czy widzicie? Porucznik, patrz�cy przez swoj� lunet� polow�, zatrzyma� j� r�wnie� na tym samym miejscu, kt�re zwr�ci�o uwag� jego zwierzchnika. - Tak - rzek� - angielska farma. Niew�tpliwie Greystoke'a, gdy� nie ma �adnej innej w tej cz�ci angielskiej Afryki Wschodniej. B�g nam sprzyja, panie kapitanie. - Przybyli�my do tego angielskiego �winiopasa, zanim m�g� si� dowiedzie�, �e jego ojczyzna wojuje z nasz� - odpowiedzia� Schneider. - Niechaj on b�dzie pierwszym, kt�ry poczuje �elazn� d�o� niemieck�. - Miejmy nadziej�, �e jest w domu - rzek� porucznik. - B�dziemy mogli wzi�� go ze sob�, gdy zameldujemy si� u Krauta w Nairobi. Dobrze to zrobi kapitanowi Schneiderowi, gdy s�ynnego ma�piego Tarzana przyprowadzi jako je�ca wojennego. Schneider u�miechn�� si� i wyd�� pier�. - Masz s�uszno��, przyjacielu, przyda si� to nam obu, daleko jednak musimy w�drowa�, by dogoni� genera�a Krauta, zanim dojdzie on do Mombasy. Te angielskie wieprze, ze sw� lich� armi�, niepr�dko dosi�gn� Oceanu Indyjskiego. W lepszym ju� usposobieniu ruszy� zbrojny oddzia� przez otwart� okolic� ku dobrze utrzymanym zabudowaniom Johna Claytona, lorda Greystoke'a, lecz tam czeka�o ich rozczarowanie, gdy� ani Tarzana, ani jego syna nie by�o w domu. Lady Janina, nie wiedz�c nic o wojnie mi�dzy Angli� a Niemcami, go�cinnie przyj�a oficer�w i kaza�a przygotowa� uczt� dla czarnych �o�nierzy wroga. Daleko ze wschodu ma�pi Tarzan szybko pod��a� do farmy. W Nairobi dowiedzia� si� o wojnie �wiatowej, kt�ra w�a�nie wybuch�a, i przewiduj�c natychmiastow� inwazj� Niemc�w do angielskiej Afryki wschodniej, �pieszy� do domu, aby �on� sw� przenie�� w bezpieczniejsze miejsce. Wraz z nim sz�a gar�� jego hebanowych wojownik�w, lecz dla cz�owieka-ma�py zbyt powolnym by� poch�d tych zahartowanych i wy�wiczonych my�liwych. Gdy zachodzi�a potrzeba, ma�pi Tarzan zrzuca� cienki pokost cywilizacji i jego kr�puj�ce oznaki; w jednej chwili wykwintny d�entelmen przemienia� si� w nagiego cz�owieka-ma�p�. Towarzyszce jego grozi�o niebezpiecze�stwo - ta jedna my�l kierowa�a nim. Nie my�la� o niej, jako o lady Janinie Greystoke, lecz jako o tej, kt�r� zdoby� pot�g� swych stalowych mi�ni i kt�r� musi nadal ochrania� i broni�. Nie cz�onek Izby Lord�w przelatywa� szybko i gniewnie przez powik�any las lub niezmordowanie przebiega� otwarte r�wniny - by�a to wielka ma�pa, przenikni�ta jedynym celem, wykluczaj�cym wszelkie my�li o zm�czeniu lub niebezpiecze�stwie. Ujrza�a go Manu, ma�a ma�pa skrzecz�ca na wierzcho�ku drzewa. Dawno ju�, dawno nie widzia�a wielkiego Tarzana, nagiego i samotnego, harcuj�cego poprzez d�ungl�. Brodata i siwa by�a Manu, ale w jej zamglonych oczach zab�ys� ogie� wspomnienia owych dni, gdy ma�pi Tarzan, w�adca puszczy, panowa� nad miliardami istnie�, kt�re b�d� pe�za�y w g�szczu mi�dzy pniami wielkich drzew, b�d� lata�y, b�d� buja�y si�, b�d� wspina�y si� w�r�d listowia ku samym szczytom najwynio�lejszych olbrzym�w. I Numa, pilnuj�cy upolowanej noc� zdobyczy, b�ysn�� zielono��tymi �lepiami i zamacha� p�owym ogonem, gdy zw�szy� swego dawnego wroga. Tarzan nie by� nie�wiadom obecno�ci Numy ni Manu, ni innych, licznych mieszka�c�w d�ungli, kt�rych mija� w swym biegu na zach�d. Powierzchowne otarcie si� o cywilizacj� angielsk� nie st�pi�o ani cz�steczki jego wysubtelnionych zmys��w. W�ch jego odczu� obecno�� Numy-lwa, zanim jeszcze majestatyczny kr�l zwierz�t zda� sobie spraw� z jego przej�cia. Us�ysza� ha�a�liw� Manu, jak r�wnie� cichy szmer rozwieraj�cych si� zaro�li, przez kt�re przekrada� si� Szita, zanim kt�rekolwiek z tych czujnych zwierz�t wyczu�o jego obecno��. Mimo jednak wyostrzonych zmys��w, mimo szybko�ci z jak� przebiega� dzik� przybran� ojczyzn�, mimo pot�gi musku��w, by� jednak cz�owiek-ma�pa istot� �mierteln�. Czas i przestrze� panowa�y nad nim nieub�aganie, z czego Tarzan zdawa� sobie spraw� ja�niej ni� kiedykolwiek b�d�. Wrza� gniewem i w�ciek�o�ci�, �e nie mo�e podr�owa� z szybko�ci� my�li i �e d�ugich godzin mu potrzeba na przebycie niezmierzonych obszar�w, zanim zeskoczy z ostatniej ga��zi le�nej na otwart� r�wnin� i dotrze do celu. Dni ca�e to poch�ania�o, mimo �e k�ad� si� noc� na kilka zaledwie godzin i przypadkowi pozostawi� znalezienie po�ywienia. Je�li, gdy by� g�odny, napotyka� Wamppi-antylop� lub Hort�-dzika, zatrzymywa� si� na tak d�ugo tylko, ile trzeba by�o, aby zabi� zwierza i wykroi� p�at mi�sa. Nareszcie d�uga podr� zbli�a�a si� ku ko�cowi; min�� ostatni� cz�� g�stego lasu, granicz�cego na wsch�d z jego osiedlem, i stan�� na skraju r�wniny, spogl�daj�c poprzez p�aszczyzn� ku swemu domowi. Zaledwie spojrza�, oczy jego zw�zi�y si�, a mi�nie napr�y�y. Z tej nawet odleg�o�ci m�g� dojrze�, �e sta�o si� co� z�ego. W�ska smuga dymu pe�za�a po prawej stronie bungalowu, gdzie pobudowa� by� stodo�y, ale stod� nie by�o; natomiast z komina bungalowu, sk�d w�a�nie dym powinien by� si� snu�, dym si� nie unosi�. I znowu ma�pi Tarzan po�pieszy� naprz�d, pr�dzej jeszcze ni� dotychczas, gdy� pop�dzi� go nieznany strach, intuicyjny raczej, ni� wyrozumowany. Podobnie jak u zwierz�t, ma�pi Tarzan posiada� jak gdyby sz�sty zmys�. Na d�ugo, zanim dosi�gn�� bungalowu, odmalowa� w swej wyobra�ni scen�, kt�ra wreszcie ukaza�a si� jego oczom. Cichy by� i opustosza�y winem obro�ni�ty domek. Dymi�ce si� zgliszcza wskazywa�y miejsce, gdzie dawniej sta�y wielkie stodo�y. Znik�y strzech� kryte chaty dzielnych osadnik�w, opustosza�y pola, pastwiska i zagrody dla byd�a. S�py tylko kr��y�y nad trupami ludzi i zwierz�t. Z uczuciem przera�enia, jakiego nigdy jeszcze nie do�wiadczy�, zmusi� si� cz�owiek-ma�pa do wkroczenia do domu. Pierwszy widok, na jaki wzrok jego pad�, czerwon� mg�� nienawi�ci i ��dz� krwi zasnu� jego oczy: oto na �cianie bawialnego pokoju wisia� ukrzy�owany olbrzym Wasimbu, syn wiernego Muvira, od roku przesz�o pe�ni�cego funkcj� nieodst�pnej przybocznej stra�y lady Janiny. Poprzewracane i po�amane sprz�ty, ciemne smugi zasch�ej krwi na pod�odze, odbicia okrwawionych r�k na �cianach �wiadczy�y o okropno�ciach walki, stoczonej w ciasnocie mieszkania. Na fortepianie le�a� trup drugiego czarnego wojownika, przed drzwiami buduaru lady Janiny rozci�gni�te by�y martwe cia�a trzech wiernych s�ug Greystoke'a. Drzwi tego pokoju by�y zamkni�te. Z obwis�ymi ramionami i zamglonymi oczami sta� Tarzan, patrz�c t�po na nieczu�� zas�on�, kryj�c� straszliw� tajemnic�, kt�rej nie mia� odgadn��. Powoli, oci�ale, jak gdyby o��w mia� u n�g, ruszy� ku drzwiom. Omackiem si�gn�� klamki. Sta� tak d�ug� chwil�, wreszcie nag�ym ruchem wyprostowa� sw� olbrzymi� posta�, odrzuci� w ty� pot�ne ramiona, wysoko wzni�s� nieustraszon� g�ow�, rozwar� drzwi i przekroczy� pr�g pokoju, kt�ry by� dla� skarbcem najdro�szych wspomnie�. �aden rys jego surowej twarzy nie drgn��, gdy przeszed� przez pok�j i zatrzyma� si� przy �o�u, na kt�rym twarz� na d� le�a�a drobna, nieruchoma posta�: cichy, milcz�cy przedmiot, tak niedawno drgaj�cy �yciem, m�odo�ci� i mi�o�ci�. Ani jedna �za nie zamroczy�a oczu cz�owieka-ma�py; tylko B�g, stw�rca jego, czyta� my�li tego p�dzikiego m�zgu. D�ugo sta�, patrz�c na martwe cia�o, zw�glone do niepoznania, po czym nachyli� si� i uj�� je w ramiona. Gdy odwr�ci� zmar�� twarz� do g�ry i ujrza�, jak straszliw� �mierci� zgin�a, poczu� niezmierzon� otch�a� rozpaczy, przera�enia i nienawi�ci. Zbyteczne by�o �wiadectwo po�amanego karabinu niemieckiego, le��cego w przedpokoju, lub podartej, krwi� splamionej czapki wojskowej na pod�odze, aby zrozumie�, kto by� sprawc� tej potwornej i bezcelowej zbrodni. Przez chwil� �udzi� si�, �e zw�glony trup nie by� trupem jego �ony, lecz gdy oczy jego dostrzeg�y i rozpozna�y pier�cienie na palcach, zagas� ostatni, s�aby promyk nadziei. W milczeniu, z mi�o�ci� i czci�, pogrzeba� w ogr�dku r�anym to, co by�o dum� i mi�o�ci� Johna Claytona, biedn�, zw�glon� posta�, a obok niej pochowa� czarnych wojownik�w, kt�rzy tak ofiarnie oddali �ycie w obronie swej pani. Poza domem znalaz� Tarzan �wie�e mogi�y, kt�re po�wiadczy�y identyczno�� sprawc�w tych okrucie�stw, pope�nionych podczas jego nieobecno�ci. Odgrzeba� trupy dwunastu niemieckich askarys�w i na ich mundurach odszuka� odznaki kompanii i pu�ku, do kt�rych nale�eli. To wystarczy�o dla cz�owieka-ma�py. Biali oficerowie dowodzili tymi lud�mi, nietrudno b�dzie odkry�, kim oni byli. Wr�ciwszy do ogr�dka, stan�� pomi�dzy wandalsko podeptanymi kwiatami i krzewami nad grobem swej zmar�ej - ze spuszczon� g�ow�, milcz�c �egna� j� na wieki. Gdy s�o�ce zacz�o zapada� poza wznosz�cymi si� na zach�d lasami, z wolna wyruszy� za wci�� jeszcze wyra�nym �ladem kapitana Fritza Schneidera i jego krwi� splamionej kompanii. Cierpienie jego by�o nieme, lecz niemniej przygniataj�ce. Z pocz�tku wielka rozpacz zaciemni�a wszystkie jego zdolno�ci my�lenia - m�zg jego by� przyt�oczony nieszcz�ciem do takiego stopnia, �e reagowa� tylko na obiektywny podszept: ona nie �yje! ona nie �yje! ona nie �yje! Zdanie to niezmordowanie wali�o go po g�owie t�pym, pulsuj�cym b�lem, lecz nogi jego machinalnie pod��a�y za �ladem mordercy, gdy tymczasem pod�wiadomie zmys�y jego czujnie baczy�y na zawsze obecne niebezpiecze�stwo d�ungli. Stopniowo wielka rozpacz wy�oni�a inne uczucie, tak realne, tak uchwytne, �e wydawa�o si� towarzyszem, st�paj�cym u jego boku. By�a to Nienawi��, a przynios�a mu wielkie ukojenie i pociech�, gdy� by�a to nienawi�� wznios�a, kt�ra go uszlachetni�a, tak jak uszlachetni�a nieprzeliczone tysi�ce ludzi - nienawi�� do Niemiec i do Niemc�w. Oczywi�cie - ze�rodkowa�a si� na zab�jcy jego �ony, lecz ogarnia�a wszystko, co niemieckie - �ywe czy martwe. Gdy my�l ta umocni�a si�. w nim, zatrzyma� si� i, wznosz�c oblicze ku Goro-ksi�ycowi, przekl�� z wyci�gni�tym ramieniem sprawc�w ohydnej zbrodni, spe�nionej w cichym niegdy� bungalowie; przekl�� ich ojc�w, ich dzieci i ca�y ich rodzaj, w milczeniu poprzysi�gaj�c walczy� z nimi niezmordowanie a� do ostatniego tchu. Bezpo�rednio potem przysz�o uczucie zadowolenia, gdy� - je�li dotychczas przysz�o�� jego w najlepszym razie wydawa�a si� pustk� - teraz zape�ni�a si� mo�liwo�ciami, kt�rych rozwa�anie przynios�o mu, je�li nie rado��, to przynajmniej ulg� w cierpieniu; mia� przed sob� wielkie zadanie, kt�re zape�ni mu �ycie. Wyzwolony nie tylko ze wszystkich zewn�trznych symbol�w cywilizacji, Tarzan powr�ci� r�wnie� umys�owo i moralnie do stanu dzikiego zwierz�cia. Cywilizacja by�a tylko pokostem, kt�ry przyj�� ze wzgl�du na sw� ukochan�, gdy� zdawa�o mu si�, �e j� tym uszcz�liwia�. W rzeczywisto�ci zewn�trzne oznaki tak zwanej kultury mia� zawsze w najg��bszej pogardzie. Cywilizacja w poj�ciu Tarzana by�o to ukr�cenie swobody we wszelkich jej przejawach - swobody czynu, swobody my�li, swobody mi�o�ci, swobody nienawi�ci. Odzie�y nienawidzi� - niewygodne, obrzydliwe, kr�puj�ce szmaty, przypominaj�ce mu wi�zy, kt�re zmusza�y go do prowadzenia �ycia, jakie wiod�y nieszcz�sne istoty w Pary�u i Londynie. Odzie� by�a emblematem hipokryzji, narzuconej przez cywilizacj�, przypuszczeniem, �e nosz�cy j� wstydz� si� tego, co ta odzie� kryje - kszta�t�w ludzkich, na podobie�stwo bo�e stworzonych. Tarzan wiedzia�, jak �miesznie i smutno wygl�da�y w odzie�y ni�sze twory, gdy� widywa� nieszcz�sne stworzenia tak przebrane na r�nych wystawach europejskich; wiedzia� te�, jak �miesznie i smutno wygl�da w odzie�y cz�owiek, gdy� jedyni ludzie, jakich zna� w ci�gu pierwszych dwudziestu lat swego �ycia, byli, jak on, nadzy. Cz�owiek-ma�pa �ywi� szczery podziw dla dobrze zbudowanego cia�a, czy to lwa, czy antylopy, czy cz�owieka, i nigdy nie m�g� zrozumie�, jak mo�na uwa�a� ubranie za co� pi�kniejszego od mocnej, po�yskliwej, zdrowej sk�ry, jak spodnie i marynarka mog� mie� wi�cej wdzi�ku od pi�knych �uk�w zaokr�glonych mi�ni, graj�cych pod spr�yst� sk�r�. W cywilizacji znalaz� Tarzan chciwo��, samolubstwo, okrucie�stwo w wy�szym znacznie stopniu ni� w swej ojczystej d�ungli. I mimo, �e cywilizacja da�a mu towarzyszk� �ycia i licznych przyjaci�, kt�rych kocha� i podziwia�, nie wch�on�� jej tak jak my, kt�rzy nic lub prawie nic poza ni� nie znali�my; tote� z uczuciem ulgi odepchn�� j� i wszystkie jej wytwory i powr�ci� do d�ungli, do swej przepaski i swego uzbrojenia. My�liwski n� umocowa� u lewego biodra, �uk i ko�czan ze strza�ami przewiesi� przez plecy, woko�o piersi za� poprzez jedno rami� okr�ci� d�ugi sznur z trawy, bez kt�rego czu�by si� tak obna�onym jak my w bieli�nie. Ci�ka w��cznia wojenna, na d�ugim rzemieniu zwisaj�ca z karku na plecy, dope�nia�a jego stroju i uzbrojenia. Brakowa�o tylko wysadzanego brylantami medalionu z portretami jego rodzic�w, kt�ry zawsze nosi�, dop�ki nie podarowa� go w dow�d najwi�kszego przywi�zania Janinie przed ich �lubem. Odt�d ona nosi�a go stale, lecz na trupie jej nie by�o tego klejnotu; tote� odnalezienie ukradzionego medalionu by�o jednym z cel�w Tarzana. Oko�o p�nocy Tarzan odczu� zm�czenie fizyczne i zda� sobie spraw� z tego, �e si�y i takich, jak jego, mi�ni maj� granice. Jego pogo� za mordercami nie odznacza�a si� nadmiernym po�piechem. Postanowi� wzi�� od Niemc�w wi�cej ni� oko za oko, wi�cej ni� z�b za z�b, lecz istot� czasu z lekka tylko bra� w rachub�. Tak zewn�trznie, jak wewn�trznie Tarzan sta� si� na powr�t zwierz�ciem; dla zwierz�t czas, jako miara trwania, nie posiada �adnego znaczenia. Zwierz� interesuje si� tylko tym, co jest teraz, a poniewa� zawsze jest teraz i zawsze b�dzie teraz, ma ono ca�� wieczno�� dla dokonania swych zamierze�. Cz�owiek-ma�pa posiada� naturalnie troch� wi�cej zrozumienia granic czasu, lecz - podobnie jak zwierz�ta - porusza� si� z majestatyczn� rozwaga, o ile konieczno�� nie zmusza�a go do szybkiego dzia�ania. Odk�d �ycie swe po�wi�ci� zem�cie, nienawi�� a nie konieczno�� sta�a si� jego przyrodzonym stanem. Tote� nie �pieszy� si� z pogoni�. Dlatego tylko nie odpocz�� wcze�niej, �e nie czu� zm�czenia, gdy� umys� jego zaj�ty by� my�lami o cierpieniu i zem�cie; teraz jednak poczu� znu�enie i zacz�� szuka� olbrzymiego drzewa, takiego, jakie niejednej nocy udziela�o mu schronienia. Ciemne chmury, szybko mkn�ce po niebie, coraz to zas�ania�y jasne oblicze Goro-ksi�yca i ostrzega�y cz�owieka-ma�p� przed nadci�gaj�c� burz�. W g��bi d�ungli cienie chmur stwarza�y g�ste mroki, daj�ce si� prawie dotkn��, mroki, w kt�rych przera�a� szmer li�ci i trzask ga��zi, a wi�ksz� jeszcze groz� budzi�y okresy ciszy, w�r�d kt�rej najs�absza wyobra�nia mog�aby wyczarowa� skradaj�cych si� drapie�nik�w, gotowych do skoku. Tarzan jednak szed� oboj�tnie, chocia� zawsze czujny. Oto skoczy� lekko na dolne ga��zie drzew, gdy zmys�y ostrzeg�y go nagle, �e Numa, czyhaj�cy na �up, le�y wprost na jego drodze; to zn�w uskoczy� na stron�, gdy Buto-nosoro�ec wytoczy� si� na wprost niego na w�ski, g��boko wydeptany szlak, gdy� cz�owiek-ma�pa got�w do walki za najb�ahszym powodem, unika� niepotrzebnych zwad. Gdy wzni�s� si� nareszcie na poszukiwane drzewo, ksi�yc zas�ania�a ci�ka chmura, a wierzcho�ki drzew chwia�y si� gwa�townie w podmuchu rosn�cej wichury, zag�uszaj�cej s�absze g�osy d�ungli. W g�r� pi�� si� Tarzan ku krzepkiemu rozwidleniu. Zrobi�o si� bardzo ciemno, ciemniej jeszcze ni� poprzednio, gdy� ca�e niebo przys�oni�y czarne chmury. Naraz cz�owiek-zwierz� zatrzyma� si� i rozd�� nozdrza, w�sz�c doko�a. Z chy�o�ci� i zr�czno�ci� kota przerzuci� si� na odleg��, chwiej�c� si� ga���, skoczy� w g�r�, uchwyci� drug� ga���, wci�gn�� si� na ni� i znowu przeskoczy� na inn�, wy�ej po�o�on�. Co si� sta�o, �e nagle, zamiast spokojnie wspina� si� po olbrzymim pniu, szybko i przezornie zawr�ci� pomi�dzy ga��zie? My niczego by�my tam nie ujrzeli, lecz us�yszeliby�my z�owr�bny pomruk, a w chwil� p�niej, poniewa� ksi�yc na chwil� ukaza� si� spoza chmur, ujrzeliby�my legowisko, a na nim rozci�gni�t� ciemn� mas�, w kt�rej, gdy ju� nasze oczy przywyk�yby do ciemno�ci, rozr�niliby�my kszta�ty Szity-pantery. Na pomruk koci odpowiedzia� cz�owiek-ma�pa cichym i r�wnie okrutnym pomrukiem, pomrukiem ostrze�enia, pouczaj�cym panter�, �e zaj�a cudze legowisko. Ale Szita nie by�a w nastroju ust�pliwym warcz�c gro�nie, patrzy�a na ciemnosk�rego Tarmangani, stoj�cego ponad ni�. Bardzo powoli cz�owiek-ma�pa ruszy� po zewn�trznej stronie ga��zi, a� stan�� wprost nad panter�. Trzyma� w r�ce n� my�liwski swego dawno zmar�ego ojca - or�, kt�ry niegdy� da� mu po raz pierwszy prawdziw� przewag� nad mieszka�cami puszczy. Spodziewa� si� jednak, �e nie b�dzie zmuszony do u�ycia go, wiedz�c, �e wi�cej bitew d�ungli ko�czy�o si� na gro�nych pomrukach ni� na rzeczywistych walkach, gdy� w d�ungli, jak wsz�dzie indziej, ho�dowano prawu grubia�stwa, tylko sprawy mi�o�ci i �eru rozstrzygaj�c k�ami i szponami. Tarzan opar� si� o pie� i nachyli� si� nad panter�. - Z�odzieju legowisk! - zawo�a�. Pantera, z wysuni�tymi pazurami, usiad�a o par� tylko st�p od warcz�cej twarzy cz�owieka-ma�py. Tarzan gro�nie zawarcza� i zamierza� si� no�em na kota. - Jam jest ma�pi Tarzan! - rykn��. - To Tarzana legowisko, odejd� lub zabij� ci�. Chocia� przemawia� w j�zyku wielkich ma�p, w�tpliwe jest, czy Szita go zrozumia�a, wiedzia�a jednak, �e bezw�osa ma�pa chce j� wykurzy� z jej obranego schronienia, z kt�rego mo�na by�o tak dogodnie czatowa� na w�druj�ce po nocy jadalne stworzenia. Kot zerwa� si� b�yskawicznie i wymierzy� swemu dr�czycielowi zdradliwy cios wielkimi szponami, kt�re z �atwo�ci� mog�y by�y rozerwa� twarz cz�owieka-ma�py, gdyby uderzenie trafi�o w cel, lecz nie trafi�o, bo Tarzan by� jeszcze zwinniejszy ni� Szita. Gdy pantera stan�a na czworakach, Tarzan zacz�� pos�ugiwa� si� sw� ci�k� w��czni�, a Szita odparowywa�a ciosy i tak trwa� ohydny duet mro��cych krew w �y�ach ryk�w i skowyt�w. Doprowadzony do w�ciek�o�ci kot postanowi� dosi�gn�� zak��caj�cego spok�j cz�owieka, lecz - ilekro� pr�bowa� skoczy� na ga��� podtrzymuj�c� Tarzana - ostra w��cznia k�u�a zwierz� po pysku, gdy za� cofa� si� w ty�, �echta�a je w mi�kkie miejsca. Wreszcie szale�stwo odebra�o panterze zdolno�� oblicze�, skoczy�a na pie�, ku ga��zi, na kt�rej sta� Tarzan. Teraz patrzyli na siebie z r�wnego poziomu, a Szita przewidywa�a rych�� zemst� i wieczerz� zarazem. Bezw�osa ma�pa o cienkich pazurach i drobnych k�ach b�dzie wobec niej bezsilna. Mocna ga��� ugi�a si� pod ci�arem dwojga zwierz�t, gdy Szita ostro�nie na ni� wst�pi�a, a Tarzan cofa� si� mrucz�c. Wiatr wzr�s� do rozmiar�w takiej wichury, �e nawet najwy�sze olbrzymy d�ungli j�cz�c, chwia�y si� pod jego podmuchem, a ga���, na kt�rej ci dwoje stali, unosi�a si� i opada�a, jak pok�ad na burz� miotanym okr�cie. G�ro by� ca�kiem zas�oni�ty, lecz cz�ste b�yskawice o�wietla�y puszcz�, ukazuj�c ten dziki obraz pierwotnych nami�tno�ci na chwiej�cej si� ga��zi. Tarzan cofa� si�, odci�gaj�c panter� coraz dalej od pnia ku ko�cowi ga��zi, gdzie podpora stawa�a si� bardziej niepewna. Kot oszala�y z b�lu od ran, zadawanych w��czni�, zapomina� o ostro�no�ci. Ju� dosi�ga� punktu, gdzie z trudno�ci� m�g� si� utrzyma� - na t� w�a�nie chwil� czeka� Tarzan, by natrze�. Z rykiem, zmieszanym z hukiem grzmot�w, skoczy� ku panterze, kt�ra mog�a walczy� jedn� tylko �ap�, gdy� pozosta�ymi musia�a trzyma� si� ga��zi; lecz cz�owiek-ma�pa nie zbli�y� si� na odleg�o�� tej niebezpiecznej �apy. Przeciwnie, wskoczy� wy�ej, zagra�aj�c pazurom i szponom, i zrobiwszy szybki obr�t w powietrzu, znalaz� si� na zadzie kota i b�yskawicznie zatopi� n� w p�owym boku. W�wczas Szita z b�lu, w�ciek�o�ci i nienawi�ci oszala�a. Wyj�c i drapi�c pazurami, pr�bowa�a obr�ci� si� do twarzy cz�owieka-ma�py. Skoczy�a na kraw�d� ga��zi, chwyci�a j� w zapami�taniu, chc�c si� ratowa�, i run�a na d� w ciemno�ci wraz z przywartym do niej Tarzanem. Spadli z �opotem potrzaskanych ga��zi. Ani na chwil� nie zwolni� cz�owiek-ma�pa swego �miertelnego u�cisku. Wkroczy� by� na szlak wojenny i zgodnie z niepisanym prawem puszczy -jedno z nich lub oboje musieli zgin��, nim walka dobiegnie do ko�ca. Szita, jako kot, spad�a na cztery �apy, lecz ci�ar cz�owieka-ma�py przygni�t� j� do ziemi, a d�ugi n� zatopi� si� w jej boku. Raz jeszcze pantera spr�bowa�a d�wign�� si�, lecz po to tylko, by zn�w pa�� na ziemi�. Tarzan poczu� jak mi�nie olbrzyma s�abn�. Pantera nie �y�a. D�wign�wszy si� z ziemi, cz�owiek-ma�pa postawi� nog� na ciele zwyci�onego wroga, podni�s� g�ow� ku niebu, rozbrzmiewaj�cemu piorunami, a gdy zaja�nia�y b�yskawice i lun�y potoki deszczu, wyda� dziki, zwyci�ski okrzyk wielkich ma�p. Dopi�wszy celu i wyrugowawszy nieprzyjaciela ze swego legowiska, Tarzan zebra� nar�cze wielkich li�ci paproci i wdrapa� si� na mokre pos�anie. U�o�ywszy cz�� li�ci na �erdziach, po�o�y� si�, przykry� si� pozosta�ymi i, nie zwa�aj�c na j�k wichury i huk grzmot�w, natychmiast zasn��. ROZDZIA� II JASKINIA LWA Deszcz pada� przez ca�e dwie doby, przewa�nie la� strumieniami; tote� gdy usta�, �lad morderc�w by� zupe�nie zatarty. Zzi�bni�ty i z�y przedziera� si� Tarzan przez labirynt nasycony wilgoci� d�ungli. Manu, ma�pa, dr��ca i krzycz�ca na mokrym drzewie, nawymy�la�a mu i uciek�a. Pantery i lwy mija�y warcz�cego Tarzana, nie zaczepiaj�c go. Gdy nazajutrz za�wieci�o s�o�ce, a szeroka, otwarta r�wnina pozwoli�a Kudu obali� �arem zzi�bni�te, br�zowe cia�o, poprawi� si� humor Tarzana, wci�� jednak pos�pny i nachmurzony, wytrwale d��y� na po�udnie, gdzie spodziewa� si� odnale�� trop Niemc�w. By� teraz w niemieckiej Afryce Zachodniej i zamierza� przedrze� si� przez zachodni� cz�� g�r Kilimand�aro, omijaj�c ich chropowate szczyty i opu�ci� si� nast�pnie na wsch�d, wzd�u� po�udniowej strony �a�cucha ku torowi kolejowemu, wiod�cemu do Tanga; do�wiadczenie nabyte w�r�d ludzi, m�wi�o mu, �e - wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa - niemieckie wojska d��y�y do linii kolejowej. Po up�ywie kilku dni, gdy znajdowa� si� na po�udniowym zboczu Kilimand�aro, us�ysza� huk dzia� od strony wschodniej. Popo�udnie by�o pos�pne i zachmurzone, a teraz wielkie, rzadkie krople zacz�y pada� na jego nagie ramiona. Tarzan potrz�sn�� g�ow� i wyda� pomruk niezadowolenia, po czym zacz�� rozgl�da� si� za jak�� kryj�wk�, gdy dosy� ju� mia� zimna i mokni�cia. Pragn�� po�pieszy� w kierunku sk�d dochodzi�o huczenie armat, wiedzia� bowiem, �e tam walcz� Niemcy z Anglikami. Na kr�tk� chwil� serce jego wstrz�sn�a duma na my�l, �e by� Anglikiem, zaraz jednak potrz�sn�� krn�brnie g�ow�. "Nie - szepn�� - ma�pi Tarzan nie jest Anglikiem, bo Anglicy s� lud�mi, Tarzan za� jest Tarmangani" - a jednak ani jego zgryzota, ani ponura nienawi�� do ludzi w og�le nie mog�y przeszkodzi�, by serce nie zabi�o mu mocniej na my�l, �e to Anglicy walcz� z Niemcami. �a�owa� tylko, �e Anglicy byli lud�mi a nie wielkimi ma�pami, do jakich siebie zalicza�. "Jutro - pomy�la� - p�jd� tam i odnajd� Niemc�w", po czym zabra� si� niezw�ocznie do poszukania schronienia przed deszczem. Spostrzeg� niskie i ciasne wej�cie do czego�, co wydawa�o si� jaskini� u st�p urwiska z p�nocnej strony w�wozu. Z wyci�gni�tym no�em zbli�y� si� ostro�nie do tego miejsca, wiedzia� bowiem, �e je�li to by�a jaskinia, to niezawodnie by�a legowiskiem jakiego� zwierz�cia. Przed wej�ciem le�a�y liczne od�amy ska� r�nej wielko�ci, takie� same z�omy rozsypane by�y wzd�u� ca�ej podstawy urwiska. Tarzanowi przysz�o na my�l, �e, je�li jaskinia oka�e si� niezaj�ta, b�dzie m�g� zabarykadowa� wej�cie i zapewni� sobie niezm�cony nocleg. Niechaj na zewn�trz szaleje burza - Tarzan przeczekaj� wygodnie i spokojnie. Z otworu wytryska� cienki strumyczek zimnej wody. Tarzan ukl�k� i obw�cha� ziemi�. Wyrwa� mu si� cichy pomruk, a g�rna warga ods�oni�a wojownicze k�y. "Numa" szepn��, lecz nie zatrzyma� si�. Mo�e Numy nie ma w domu - trzeba to zbada�. Wej�cie by�o tak niskie, �e cz�owiek-ma�pa tylko na czworakach m�g� wetkn�� g�ow� w otw�r, przedtem jednak popatrzy�, pos�ucha� i pow�szy� we wszystkich kierunkach - nie chcia� wpa�� w zasadzk�. Rzuciwszy okiem do �rodka jaskini, spostrzeg� w�ski tunel, rozja�niony w najodleglejszym k�cie �wiat�em dziennym. Wn�trze nie by�o tak ciemne, aby cz�owiek-ma�pa nie m�g� z �atwo�ci� przekona� si�, �e chwilowo nie by�o przez nikogo zaj�te. Ostro�nie posuwaj�c si� naprz�d, przype�za� do przeciwleg�ego ko�ca, zdaj�c sobie dok�adnie spraw�, co by si� sta�o, gdyby Numa wszed� nagle do tunelu. Lecz Numa si� nie zjawi� i cz�owiek-ma�pa doczo�ga� si� wreszcie do miejsca, w kt�rym m�g� stan��. Znalaz� si� w skalistej rozpadlinie, kt�rej g�adkie �ciany wznosi�y si� prostopadle ze wszystkich stron. Tunel przechodzi� od w�wozu poprzez ska�� i tworzy� korytarz, wiod�cy ze �wiata zewn�trznego do szerokiego zag��bienia, raczej kotliny doskonale odgrodzonej stromymi �cianami. Pr�cz w�skiego korytarza od strony w�wozu, nie by�o �adnego innego wej�cia do tej kotliny, kt�ra mia�a oko�o stu st�p d�ugo�ci i oko�o pi��dziesi�ciu szeroko�ci; prawdopodobnie woda, przez wieki ca�e pracuj�c, wy��obi�a j� w skalnym urwisku. Ze szczytu wiecznym �niegiem pokrytych g�r Kilimand�aro, po kraw�dzi skalistej �ciany, wci�� s�czy� si� cienki strumie� wody i tworzy� ma�y stawek u st�p urwiska, sk�d w�sk� strug� wi� si� w d� do tunelu, przep�ywaj�c przeze� do w�wozu. Wielkie, samotne drzewo sta�o na �rodku kotliny, a p�ki sztywnej trawy wyrasta�y na �wirem pokrytej ziemi. Le�a�y tam ko�ci wielkich zwierz�t, w�r�d nich du�o czaszek ludzkich. Tarzan zmarszczy� brwi. "Po�eracz ludzi - mrukn�� - i zdaje si� d�ugo tu dzier�y� w�adz�. Lecz dzi� Tarzan zajmie jego legowisko, a Numa niechaj sobie ryczy na dworze". Cz�owiek-ma�pa dok�adnie zbada� wn�trze kotliny i - zbli�ywszy si� do drzewa - stwierdzi� z zadowoleniem, �e tunel da mu suchy i spokojny nocleg. Zawr�ci� ku wej�ciu, aby je zatarasowa� kamieniami przed powrotem Numy; wraz jednak z t� my�l� do uszu jego dosz�o co�, co zamieni�o go w nieruchomy pos�g, z oczami utkwionymi w otw�r. W chwil� p�niej ujrza� �eb wielkiego lwa, ozdobiony wspania��, czarn� grzyw�. Okr�g�e, ��tozielone �lepia wlepione by�y w intruza, z szerokiej piersi wydobywa� si� gro�ny pomruk, a ods�oni�te wargi ukazywa�y pot�ne k�y. - Bracie hieny - Dango! - zawo�a� Tarzan, rozgniewany przedwczesnym przybyciem Numy, udaremniaj�cym jego widoki na wygodny spoczynek. - Jam jest ma�pi Tarzan. Pan d�ungli. Na dzi� to moje legowisko - odejd�. Lecz Numa nie pos�ucha� rozkazu. Przeciwnie, zarycza� gro�nie i post�pi� kilka krok�w ku Tarzanowi. Cz�owiek podni�s� kamie� i cisn�� w warcz�c� paszcz�. Lwy s� nieobliczalne. Mog�o si� zdarzy�, �e ten w�a�nie ucieknie - nieraz miewa� Tarzan takie zdarzenie. Lecz nie - pocisk trafi� w warg�, wra�liw� cz�� kociego cia�a, i zamiast sk�oni� go do ucieczki, zamieni� w rozjuszon�, gniewn� besti� siej�c� wok� siebie zniszczenie. Numa wysoko zadar� ogon i, przera�liwie rycz�c, ruszy� b�yskawicznie ku Tarzanowi z szybko�ci� poci�gu. Tarzan zaledwie zd��y� dopa�� drzewa. Wspi�� si� na jego konary i stamt�d zacz�� obrzuca� obelgami kr�la zwierz�t; Numa kr��y� woko�o drzewa, pomrukuj�c i rycz�c z w�ciek�o�ci�. Lun�� deszcz, powi�kszaj�c niewygod� i rozczarowanie cz�owieka-ma�py. Gniewny by� bardzo, lecz poniewa� tylko nieunikniona konieczno�� sk�ania�a go zazwyczaj do podejmowania walki z lwem, wiedzia� bowiem, �e pot�nym mi�niom, k�om i pazurom m�g� przeciwstawi� tylko sw� zwinno�� i los szcz�cia, przeto nie decydowa� si� zej�� i spr�bowa� nier�wnego pojedynku dla tak b�ahego celu, jak zdobycie wygodnego le�a. Siedzia� wi�c na drzewie, gdy tymczasem deszcz pada� uporczywie, a lew kr��y� i kr��y�, rzucaj�c ponure wejrzenia. Tarzan rozwa�a�, czy strome �ciany nie dadz� mu ratunku. Widok ich zniech�ci�by do takiej my�li zwyk�ego cz�owieka, ale cz�owiek-ma�pa, nawyk�y do wspinania si�, dojrza� liczne miejsca, na kt�rych, z zachowaniem wielkiej ostro�no�ci, m�g�by wymaca� oparcie dla n�g dostateczne, by znale�� mo�no�� ucieczki. Byle tylko Numa zechcia� oddali� si� na kr�tk� chwil�. Numa jednak, nie zwa�aj�c na deszcz, nie zdradza� ch�ci opuszczenia swego stanowiska, a� wreszcie Tarzan powa�nie zacz�� si� zastanawia�, czy nie lepiej by by�o spr�bowa� walki, zamiast zi�bn�� i mokn�� w upokorzeniu. W�a�nie gdy nad tym rozmy�la�, Numa nagle si� odwr�ci� i majestatycznie, nie ogl�daj�c si� poza siebie, ruszy� ku tunelowi. Zaledwie znik�, Tarzan lekko zeskoczy� na ziemi� i z najwy�szym po�piechem pobieg� ku skale. Lew nie zd��y� jeszcze doj�� do tunelu; niezw�ocznie zawr�ci� i p�dz�c jak strza�a, pomkn�� za uciekaj�cym cz�owiekiem-ma�p�. Ale Tarzan wyprzedzi� go znacznie; je�li tylko zdo�a zaczepi� si� palcem lub nog� na stromej �cianie, b�dzie ocalony. Gdyby jednak�e ze�lizgn�� si� z wilgotnych kamieni, los jego by�by przypiecz�towany, gdy� wpad�by wprost w szpony Numy. Ze zwinno�ci� kota wspina� si� Tarzan po skale i dopiero wzni�s�szy si� na jakie� trzydzie�ci st�p, gdy znalaz� mocne oparcie, zatrzyma� si� i spojrza� w d�, na Num�, kt�ry podskakiwa�, bezskutecznie usi�uj�c wedrze� si� na skalist� �cian�. Udawa�o mu si� wdrapa� na jakie� pi�tna�cie lub dwadzie�cia st�p, po to tylko, by zesun�� si� bezsilnie na d�. Tarzan popatrzy� na niego przez chwil�, po czym powoli i ostro�nie zacz�� posuwa� si� ku szczytowi. Nieraz trudno mu by�o utrzyma� si�, lecz nareszcie wci�gn�� si� na kraw�d�, stan��, podj�� bry�� skruszonej ska�y, cisn�� j� w Num� i posuwi�cie ruszy� w dalsz� drog�. Zej�cie do w�wozu by�o �atwe, zamierza� te� w�drowa� nadal w kierunku wci�� hucz�cych armat, gdy nagle nowa my�l kaza�a mu stan��, a lekki u�miech pojawi� si� na jego ustach. Zawr�ciwszy, pospieszy� do wewn�trznego otworu tunelu. Znalaz�szy si� przy nim, chwil� nas�uchiwa�, po czym szybko zacz�� zbiera� wielkie z�omy kamienia i uk�ada� je przy wej�ciu. Ju� by� prawie zamkn�� otw�r, gdy lew ukaza� si� wewn�trz - dziki, okrutny lew, pazurami czepiaj�cy si� ska� i wydobywaj�cy grzmi�ce ryki, od kt�rych ziemia si� trz�s�a. Lecz d�wi�ki te nie przera�a�y ma�piego Tarzana. W niemowl�ctwie, przy kosmatej piersi Kali, podczas niezliczonych nocy dzikie ch�ry podobnych g�os�w ko�ysa�y go do snu. Rzadk� by�a noc lub dzie� w czasie jego �ycia w d�ungli - by nie s�ysza� ryku g�odnych, gniewnych lub mi�o�ci spragnionych lw�w. Odg�osy te robi�y na nim wra�enie, jak na nas d�wi�ki tr�bki automobilowej: gdy jeste�my na wprost automobilu, tr�bka ostrzega nas, by�my usun�li si� z drogi, gdy za� jeste�my w bezpiecznym miejscu, nie zwracamy na ni� uwagi. Tarzan nie znajdowa� si� teraz na wprost automobilu - Numa nie m�g� go dosi�gn��, o czym Tarzan wiedzia�. Spokojnie wi�c zamurowywa� wej�cie dop�ty, dop�ki nie upewni� si�, �e Numa nie zdo�a wydoby� si� z zamkni�cia. Gdy sko�czy� robot�, wykrzywi� si� do schowanego za przegrod� lwa i poszed� drog� na wsch�d. "Po�eracz ludzi nie b�dzie ich wi�cej po�era�", mrukn��. T� noc sp�dzi� Tarzan pod wystaj�cym gzymsem ska�y. Rankiem ruszy� w dalsz� drog�, zatrzymuj�c si� tylko dla zapolowania i zaspokojenia g�odu. Dzikie zwierz�ta, po najedzeniu si�, maj� zwyczaj spa�, lecz Tarzan nie pozwala�, by �o��dek przeszkadza� jego planom. W tym w�a�nie tkwi�a jedna z najwi�kszych r�nic mi�dzy cz�owiekiem-ma�p�, a innymi mieszka�cami puszczy. Z oddali strza�y to grzmia�y dono�nie, to cich�y. Zauwa�y�, �e najg�o�niejsze by�y o �wicie i o zmroku i �e noc� milk�y zupe�nie. Po po�udniu nast�pnego dnia napotka� wojska, d���ce na front. By�y to widocznie oddzia�y �upie�cze, gdy� prowadzi�y kozy i krowy, a krajowi tragarze ob�adowani byli ziarnem i inn� �ywno�ci�. Widzia�, �e krajowcy ci zakuci byli w kajdany, widzia� te�, �e wojsko sk�ada�o si� z czarnych �o�nierzy w niemieckich mundurach. Oficerowie byli biali. Nikt nie spostrzeg� Tarzana, chocia� kr�ci� si� w�r�d nich dwie godziny. Obejrza� odznaki na ich mundurach i przekona� si�, �e by�y inne ni� te, kt�re nosili �o�nierze zabici w bungalowie, po czym skry� si� w g�szczu. Natrafi� na Niemc�w i nie zabi� ich, a to dlatego, �e zabijanie Niemc�w w og�le nie by�o jeszcze g��wnym celem jego �ycia - obecnie chodzi�o o znalezienie zab�jcy swej �ony. Gdy si� z nim porachuje, zabierze si� do mordowania wszystkich Niemc�w, kt�rzy stan� na jego drodze, spodziewa� si� za�, �e wielu ich napotka, gdy� zamierza� polowa� na nich, jak zawodowy strzelec poluje na po�eraczy ludzi. W miar� jak zbli�a� si� do linii frontu, wojska stawa�y si� liczniejsze. Widzia� zapasowe ko�a motorowe i jarzma na wo�y, i r�ne przybory ma�ej armii, i rannych id�cych lub niesionych na ty�y. Min�� niezbyt odleg�y tor kolejowy i wywnioskowa�, �e tam w�a�nie wiod� rannych, aby ich wys�a� do g��wnego szpitala, mo�e a� do Tanga na wybrze�u. Szaro ju� by�o, gdy zbli�y� si� do obozu ukrytego u podn�y g�r Par�. Sza�ce s�abo by�y strze�one, warta nie czuwa�a bacznie, z �atwo�ci� wi�c po zapadni�ciu mroku wszed� do obozu i zacz�� si� w��czy�, nas�uchuj�c u namiot�w, szukaj�c jakiej� nici przewodniej, kt�ra by go doprowadzi�a do zab�jcy jego �ony. Gdy zatrzyma� si� obok namiotu, przed kt�rym siedzia�a gromadka �o�nierzy tubylc�w, us�ysza� kilka s��w, wypowiedzianych w narzeczu krajowym, kt�re przyku�y jego uwag�: "Wazirowie walczyli jak szatany, ale my jeste�my lepszymi wojownikami i wszystkich pozabijali�my. Gdy ju� tego dokonali�my, wszed� kapitan i zabi� kobiet�. Sta� ca�y czas na dworze i tylko krzycza� przera�liwie, dop�ki wszyscy m�czy�ni nie zostali zabici. Podporucznik von Goss jest odwa�niejszy - wszed� do �rodka i sta� przy drzwiach, tak�e bardzo g�o�no krzycz�c na nas, i kaza� nam jednego Waziri, kt�ry by� ranny, przygwo�dzi� do �ciany, a potem �mia� si� g�o�no, bo ten cz�owiek bardzo si� m�czy�. Wszyscy �mieli�my si�, to by�o bardzo zabawne". Jak drapie�ne zwierz�, dzikie i straszliwe, Tarzan przykucn�� w cieniu namiotu. Jakie my�li chodzi�y po tej dzikiej g�owie? Kt� to wie? Pi�kna jego twarz nie zdradza�a �adnego wzruszenia, tylko zimne, szare oczy wyra�a�y nat�on� uwag�. �o�nierz, kt�ry pierwszy zacz�� m�wi�, wsta� i po�egnawszy kompan�w, oddali� si�. Min�� cz�owieka-ma�p� w odleg�o�ci jakich� czterdziestu st�p i zmierza� ku sza�com. Tarzan ruszy� za nim i w cieniu g�stych krzak�w pochwyci� swa zdobycz. Ofiara nie wyda�a �adnego g�osu, gdy Tarzan skoczy� jej na plecy i przyt�oczy� do ziemi, gdy� jednocze�nie stalowe palce zacisn�y si� woko�o jej szyi. Tarzan przyci�gn�� sw�j �up w g��b krzak�w. - Milcz! - ostrzeg� �o�nierza w j�zyku jego plemienia zwalniaj�c u�cisk. Cz�owiek g��boko odetchn��, podnosz�c przera�one oczy w g�r�, aby przekona� si�, w czyjej by� mocy. W mroku dojrza� tylko nagie, br�zowe cia�o, pochylone nad sob�, pami�ta� jednak straszliw� si�� pot�nych musku��w, kt�re zatamowa�y mu oddech i zawlok�y go w krzaki, jak gdyby by� ma�ym dzieckiem. Je�li jakakolwiek my�l o oporze zab�ys�a w jego g�owie, widocznie odp�dzi� j�, gdy� nie usi�owa� wcale ucieka�. - Jak si� nazywa oficer, kt�ry zabi� kobiet� w bungalowie, gdzie walczyli�cie z Wazirami? - zapyta� Tarzan. - Kapitan Schneider - odrzek� czarny. - Gdzie on jest? - zapyta� cz�owiek-ma�pa. - Jest tutaj. Prawdopodobnie w kwaterze g��wnej. Wielu oficer�w chodzi tam wieczorem po rozkazy. - Prowad� mnie tam! - rozkaza� Tarzan, a je�li mnie spostrzeg�, niezw�ocznie ci� zabij�. Ruszaj! Czarny podni�s� si� i poprowadzi� okr�n� drog�, poprzez ob�z. Nieraz musieli kry� si�, gdy przechodzili �o�nierze; wreszcie doszli do wielkiego stogu siana i zza w�g�a czarny wskaza� dwupi�trowy dom, stoj�cy w niewielkiej odleg�o�ci. - Kwatera g��wna - rzek�. - Nie mo�esz i�� dalej, tam kr�ci si� du�o �o�nierzy. Tarzan zrozumia�, �e w towarzystwie czarnego nie mo�e posuwa� si� dalej. Odwr�ci� si� i popatrzy� na �o�nierza, jak gdyby rozwa�aj�c, co z nim zrobi�. - Pomog�e� ukrzy�owa� Wasimbu z plemienia Waziri - oskar�y� cichym, przera�aj�cym g�osem. Czarny zadr�a�, kolana zgi�y si� pod nim. - Kaza� nam to zrobi� - broni� si�. - Kto kaza�? - zapyta� Tarzan. - Podporucznik von Goss - odrzek� �o�nierz. - On jest tu tak�e. - Znajd� go - odpowiedzia� ponuro Tarzan. - Pomog�e� ukrzy�owa� Wasimbu i �mia�e� si� z jego m�czarni. �o�nierz zachwia� si�. W oskar�eniu wyczyta� sw�j wyrok. Bez s�owa Tarzan pochwyci� go znowu za kark. Jak przedtem, nie by�o �adnego okrzyku. Napr�y�y si� pot�ne musku�y, ramiona szybko wznios�y si� w g�r� i cia�o czarnego �o�nierza, kt�ry pomaga� w ukrzy�owaniu Wasimbu z plemienia Waziri, zakre�li�o w powietrzu �uk - jeden, dwa, trzy razy, po czym upad�o na ziemi�, a cz�owiek-ma�pa poszed� w kierunku g��wnej kwatery genera�a Krauta. Jeden tylko wartownik strzeg� budynku. Tarzan czo�ga� si� na brzuchu, kryj�c si�, jak tylko drapie�nik z d�ungli potrafi. Gdy oczy �o�nierza zwraca�y si� w jego stron�, Tarzan przywiera� do ziemi w kamiennym bezruchu, gdy za� odwraca� si� - szybko pod��a� naprz�d. Wreszcie zbli�y� si� na odleg�o�� skoku. Zaczeka�, a� cz�owiek znowu si� odwr�ci, podni�s� si� i bez szelestu skoczy� ku niemu. I znowu �aden g�os si� nie rozleg�, gdy poni�s� ze sob� martwe cia�o w stron� budynku. Dolne pi�tro by�o o�wietlone, na g�rnym by�o ciemno. Przez okno zobaczy� Tarzan du�y frontowy pok�j i obok drugi, mniejszy. W pierwszym by�o wielu oficer�w. Jedni chodzili rozmawiaj�c, inni pisali przy sto�ach polowych. Okna by�y otwarte i Tarzan m�g� s�ysze� rozmowy, lecz nie zajmowa�y go. M�wiono przewa�nie o niemieckich powodzeniach w Afryce i rozwa�ano, kiedy niemiecka armia w Europie zdo�a wkroczy� do Pary�a. Niekt�rzy utrzymywali, �e kajzer ju� tam jest niew�tpliwie; bardzo te� pot�piano Belgi�. W mniejszym pokoju wysoki cz�owiek, z czerwon� twarz�, siedzia� za sto�em. Kilku innych oficer�w siedzia�o troch� w tyle, dwu za� sta�o na baczno�� przed genera�em, kt�ry zadawa� im pytania. M�wi�c genera� bawi� si� olejn� lampk�, kt�ra sta�a przed nim na stole. Da�o si� s�ysze� pukanie do drzwi i wszed� adiutant. Sk�oni� si� i zameldowa�: "Fr�ulein Kirchner przyby�a, panie generale". "Niech wejdzie", rozkaza� genera� i da� znak dwu stoj�cym przed nim oficerom, by odeszli. Fr�ulein, wchodz�c, min�a ich we drzwiach. Oficerowie w ma�ym pokoju wstali i sk�onili si�, Fr�ulein odpowiedzia�a skinieniem i u�miechem. By�a to bardzo �adna dziewczyna. Nawet gruba, zbrukana odzie� i kurzawa, zaskorupia�e na jej twarzy, nie zdo�a�y tego ukry�. M�oda by�a - mog�a mie� najwy�ej dziewi�tna�cie lat. Podesz�a do sto�u, za kt�rym siedzia� genera� i wyj�wszy z wewn�trznej kieszeni p�aszcza arkusz papieru, wr�czy�a go zwierzchnikowi. - Niech pani siada - rzek� i jeden z oficer�w przyni�s� jej krzes�o. Wszyscy milczeli, gdy genera� odczytywa� tre�� arkusza. Tarzan ogl�da� ludzi, zebranych w pokoju. Chcia� wiedzie�, czy by� tam kapitan Schneider, gdy� widzia� dwu kapitan�w. Dziewczyna niew�tpliwie nale�a�a do wydzia�u wywiadowczego - by�a szpiegiem. Pi�kno�� jej nie znalaz�a w nim �adnego odd�wi�ku, bez cienia wyrzut�w sumienia m�g�by skr�ci� ten �adny, m�ody kark. By�a Niemk�, to wystarcza�o. Mia� jednak inne, wa�niejsze zadanie przed sob�: szuka� kapitana Schneidera. Wreszcie genera� spojrza� sponad papier�w. - Dobrze - powiedzia� do dziewczyny, po czym zwr�ci� si� do jednego z adiutant�w: "Pos�a� po majora Schneidera". Major Schneider! Tarzan poczu�, jak w�osy je�� mu si� na g�owie. �otr, kt�ry zamordowa� jego �on�, ju� zaawansowa� - niew�tpliwie w nagrod� za t� w�a�nie zbrodni�! Po wyj�ciu adiutanta zacz�a si� og�lna rozmowa, z kt�rej Tarzan dowiedzia� si�, �e niemieckie wschodnio-afryka�skie si�y znacznie przewy�sza�y liczebnie si�y angielskie i �e te ostatnie mocno ucierpia�y. Cz�owiek-ma�pa sta� w g�szczu krzew�w ukryty w ten spos�b, �e m�g� bada� wn�trze pokoju, nie b�d�c stamt�d widziany, a jednocze�nie by� zas�oni�ty przed kimkolwiek, kto by przypadkowo zaszed� na stanowisko zabitego wartownika. Oczekiwa� co chwila nadej�cia patrolu albo zmiany warty i wiedzia�, �e wkr�tce wyda si� nieobecno�� �o�nierza, po czym rozpoczn� si� bezzw�oczne i staranne poszukiwania. Niecierpliwie oczekiwa� nadej�cia cz�owieka, kt�rego tropi�, i w ko�cu spotka�a go nagroda: wr�ci� adiutant w towarzystwie oficera �redniego wzrostu z zuchwa�ymi, do g�ry stercz�cymi w�sami. Nowo przyby�y wszed� posuwistym krokiem, zatrzyma� si� i odda� honory. Genera� odsalutowa� i zwr�ci� si� do dziewczyny. - Panno Kirchner - rzek� - prosz� pozwoli� przedstawi� sobie majora Schneidera. Tarzan nie czeka� dalej. Opar�szy d�o� o wyst�p okna, wskoczy� do pokoju w sam �rodek zdumionego towarzystwa. Jednym susem znalaz� si� przy stole, cisn�� lamp� w t�usty brzuch genera�a, kt�ry chc�c uchroni� si� od spalenia, cofn�� si� wstecz i razem z krzes�em zwali� si� na pod�og�. Dwaj adiutanci skoczyli ku cz�owiekowi-ma�pie, kt�ry schwyci� pierwszego i cisn�� go w twarz drugiemu. Dziewczyna wygramoli�a si� spod krzes�a i przytuli�a si� do �ciany. Inni oficerowie g�o�no wo�ali pomocy. Lecz Tarzan mia� na celu jednego tylko osobnika i nie traci� go z oczu. Oswobodzony na chwil� od napastnik�w, pochwyci� majora Schneidera, przerzuci� go sobie przez rami� i tak szybko wymkn�� si� oknem, �e zdumione zgromadzenie nie umia�o zda� sobie sprawy z tego, co zasz�o. Tarzan jednym rzutem oka dostrzeg�, �e stanowisko wartownika wci�� jest puste i w chwil� p�niej znalaz� si� wraz ze swym ci�arem w cieniu stogu siana. Major Schneider nie wyda� dotychczas �adnego g�osu z tej prostej przyczyny, �e mia� zatkane gard�o. Teraz Tarzan zwolni� u�cisk o tyle, by cz�owiek m�g� odetchn��. - Je�li wydasz jakikolwiek d�wi�k, zn�w ci� przydusz� - rzek�. Z nies�ychan� ostro�no�ci� min�� Tarzan ostatnie stra�e. Zmuszaj�c swego je�ca, by szed� przed nim, pospieszy� na zach�d i dopiero p�n� noc�, gdy przekroczy� tor kolejowy, poczu� si� zabezpieczony przed pogoni�. Niemiec kl��, wymy�la�, grozi�, zadawa� pytania, lecz jedyn� odpowiedzi� by�y uderzenia ostr� w��czni�. Cz�owiek-ma�pa pogania� go jak wieprza z t� r�nic�, �e dla wieprza mia�by wi�cej szacunku, a wi�c i wi�cej wzgl�d�w. Dotychczas Tarzan nie obmy�li� szczeg��w pomsty. Teraz rozwa�a�, jak� posta� ma przybra� kara. Jednego tylko by� pewien - musia�a to by� �mier�. Jak wszyscy odwa�ni ludzie i zwierz�ta, Tarzan nie mia� upodobania w torturach, lecz tu by� wypadek wyj�tkowy. Wrodzone poczucie sprawiedliwo�ci ��da�o oka za oko, z�ba za z�b, a jego �wie�a przysi�ga wi�cej nawet. Tak, nikczemnik musi dozna� takich samych cierpie�, jakie zada� Janinie Clayton. Tarzan nie m�g� oczekiwa�, �e zada �otrowi cierpienia takie, jakich sam do�wiadczy�, gdy� b�l fizyczny nie dor�wna nigdy udr�kom duchowym. Przez ca�� d�ug� noc cz�owiek-ma�pa p�dzi� wycie�czonego i przera�onego Prusaka. Straszne milczenie prze�ladowcy rozstraja�o nerwy Niemca. Gdyby chcia� przem�wi�! R�nych sposob�w u�ywa� Schneider, by cho� s�owo z niego wyci�gn��, ale wci�� z tym samym wynikiem: milczenie i bolesne uderzenia ko�cem w��czni. Schneider by� pokrwawiony i obola�y. By� tak wyczerpany, �e chwia� si� za ka�dym krokiem i cz�sto pada�, ale nielito�ciwa w��cznia stawia�a go zn�w na nogi. Rankiem dopiero powzi�� Tarzan postanowienie, jak gdyby natchnienie zst�pi�o na� z g�ry. Lekki u�miech zjawi� si� na jego ustach; natychmiast wyszuka� miejsce, by po�o�y� si� i wypocz�� - chcia�, by wi�zie� by� przydatny do tego, co go czeka�o. Opodal by� strumie�, kt�ry Tarzan min�� poprzedniego dnia. B�dzie to odpowiednie miejsce do ugaszenia pragnienia i do zapolowania. Gestem ostrzegaj�c Niemca, by zachowa� si� jak najciszej, zbli�y� si� z nim do strumienia. W dole, na tropie, ujrza� kilka jeleni, pij�cych wod�. Popchn�� Schneidera w zaro�la i przykucn�� obok niego wyczekuj�c. Niemiec spogl�da� na milcz�cego olbrzyma zdumionymi, przera�onymi oczyma. W brzasku wschodz�cego dnia po raz pierwszy m�g� dobrze przyjrze� si� swemu dr�czycielowi, a je�li by� ju� przedtem zdumiony i przera�ony, niczym by�y te uczucia w por�wnaniu z tym, czego doznawa� obecnie. Kim lub czym mog�a by� ta naga, bia�a istota? Raz tylko us�ysza� go m�wi�cego - gdy nakaza� mu milczenie - by�o to powiedziane doskona�a niemczyzn� i g�osem cz�owieka kulturalnego. Patrzy� na niego, jak zahipnotyzowana ropucha patrzy na w�a, kt�ry j� za chwil� po�re. Widzia� cz�onki pe�ne wdzi�ku i symetryczne cia�o, nieruchome jak pos�g marmurowy, gdy niepoj�te stworzenie przyczai�o si� w g�szczu li�ci: ani jeden musku�, ani jeden nerw nie drgn��. Widzia� jelenie, nadchodz�ce z wiatrem i niczego nie podejrzewaj�ce. Widzia�, jak przeszed� kozio�, stary samiec, a potem drugi, m�ody i t�usty, wyszed� na wprost zaczajonego olbrzyma i oczy Schneidera szeroko si� rozwar�y, a z gard�a jego wydar� si� okrzyk przera�enia, gdy ujrza�, jak zwinne stworzenie skoczy�o wprost na piersi m�odego koz�a i us�ysza� jak ludzkie usta wydaj� ryk dzikiego zwierz�cia. Pad� jele� i Tarzan mia� mi�so dla siebie i dla je�ca. Cz�owiek-ma�pa zjad� je na surowo, Niemcowi jednak pozwoli� rozpali� ogie� i ugotowa� swoj� porcj�. Le�eli obaj a� do p�nego popo�udnia, po czym na nowo pu�cili si� w drog�, Schneider przera�ony tym, �e nie zna� jej celu, od czasu do czasu rzuca� si� do n�g Tarzana, b�agaj�c o wyja�nienie i zmi�owanie. Lecz w milczeniu szed� dalej cz�owiek-ma�pa, poganiaj�c s�abn�cego i chwiej�cego si� na nogach je�ca. Zaledwie na trzeci dzie� w po�udnie dotarli do miejsca przeznaczenia. Pi�li si� stromo do g�ry, po czym zatrzymali si� na skraju stromej ska�y. Schneider spojrza� w d� i zobaczy� obok w�skiego strumienia ciasny par�w, w kt�rym samotne drzewo i sk�pa trawa wyrasta�y z gruntu, pokrytego z�omami skalnymi. Tarzan poprowadzi� go ku kraw�dzi, lecz Niemiec cofn�� si� w przera�eniu. W�wczas Tarzan schwyci� go i szorstko popchn��. "Zejd�", powiedzia�. W ci�gu trzech dni po raz drugi dopiero przem�wi� i by� mo�e to w�a�nie milczenie z�owr�bne wi�cej budzi�o w Niemcu trwogi, ni� ci�gle nastawione ostrze w��czni. Schneider ze strachem spogl�da� poza kraw�d� ska�y; ju� mia� w�a�nie spr�bowa� zej��, gdy Tarzan zatrzyma� go. - Jam jest lord Greystoke - rzek�. - Ty� zamordowa� moj� �on� w kraju Waziri. Teraz rozumiesz, dlaczego przyszed�em po ciebie. Schod�! Niemiec pad� na kolana. - Nie zamordowa�em twojej �ony. Nie wiem nic o... - Schod�! - warkn�� Tarzan, wznosz�c do g�ry w��czni�. Wiedzia�, �e ten cz�owiek k�amie i nie dziwi� si� temu. Kto morduje bez przyczyny, b�dzie i k�ama� nawet bez przyczyny. Schneider wci�� waha� si� i b�aga�. Cz�owiek-ma�pa tr�ci� go w��czni� i Schneider, zesun�wszy si� ze szczytu, zacz�� schodzi�. Tarzan towarzyszy� mu i pomaga� w najniebezpieczniejszych miejscach, a� znale�li si� w pobli�u dna kotliny. - Teraz zachowuj si� cicho - ostrzeg� cz�owiek-ma�pa. Wskaza� wej�cie do jaskini w odleg�ym ko�cu w�wozu. - Tam wewn�trz jest g�odny lew. Je�li zdo�asz dosi�gn�� drzewa, zanim ci� spostrze�e, zachowasz �ycie o kilka dni d�u�ej, a potem - gdy ju� b�dziesz zbyt s�aby, aby trzyma� si� ga��zi - Numa, po�eracz ludzi, nasyci sw�j g��d po raz ostatni. Teraz biegnij. Niemiec, trz�s�c si� ze strachu, po�pieszy� do drzewa. Ju� go prawie dosi�ga�, gdy rozleg� si� grzmi�cy ryk i jednocze�nie z g��bi w�wozu wypad� wychud�y lew, oszala�y z g�odu. Schneider mia� ju� tylko kilka metr�w do przebycia; lew p�dzi�, chc�c go wyprzedzi�, a Tarzan z u�miechem przygl�da� si� tym wy�cigom. Schn