Królobójczyni - Virginia Boecker
Szczegóły |
Tytuł |
Królobójczyni - Virginia Boecker |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Królobójczyni - Virginia Boecker PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Królobójczyni - Virginia Boecker PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Królobójczyni - Virginia Boecker - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału: The King Slayer
Redakcja: Barbara Syczewska-Olszewska
Korekta: Paweł Gabryś-Kurowski
Skład i łamanie: Ekart
Jacket art by kid-ethic.com
Jacket design by Marcie Lawrence
Jacket © 2016 Hachette Book Group, Inc.
Copyright © 2016 by Virginia Boecker
By arrangement with the author. All rights reserved
Map art © 2016 James Madsen
Polish language translation copyright © 2016 by Wydawnictwo
Jaguar Sp. Jawna
ISBN 978-83-7686-526-3
Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2016
Adres do korespondencji:
Wydawnictwo Jaguar Sp. Jawna
ul. Kazimierzowska 52 lok. 104
02-546 Warszawa
Strona 4
www.wydawnictwo-jaguar.pl
youtube.com/wydawnictwojaguar
instagram.com/wydawnictwojaguar
facebook.com/wydawnictwojaguar
snapchat: jaguar_ksiazki
Wydanie pierwsze w wersji e-book
Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2016
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Strona 5
Spis treści
Dedykacja
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Strona 6
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Strona 7
Rozdział 34
Strona 8
Dla Hollanda i Augusta
Strona 9
Strona 10
Rozdział 1
Siedzę na skraju łóżka i czekam, bo nastał dzień, którego nadejścia
obawiałam się już od kilku miesięcy. Rozglądam się po pokoju, chociaż
nie ma tu zbyt wielu rzeczy, którymi mogłabym zająć myśli. Wszystko
jest białe: białe ściany, białe zasłony i kominek z białego kamienia.
Nawet meble są białe – łóżko, szafa i niewielka toaletka z lustrem. Przy
pochmurnej pogodzie ten całkowity brak barw pomaga ukoić nerwy.
Jednak teraz, gdy mamy jeden z rzadkich zimą słonecznych dni, jasność
staje się przytłaczająca.
Ktoś łagodnie puka do drzwi.
– Proszę! – wołam.
Skrzypią zawiasy i w wejściu pojawia się John. Opiera się
ramieniem o futrynę i przez chwilę spogląda na mnie w milczeniu. Czoło
przecina mu głęboka zmarszczka.
– Jesteś gotowa? – pyta.
– Myślisz, że to ma jakiekolwiek znaczenie?
John wchodzi do pokoju i siada obok mnie. Wydaje się lekko
onieśmielony. Ubrał się bardzo porządnie. Włożył świeżo
wykrochmalone niebieskie spodnie i również niebieski płaszcz. Spod
płaszcza wystaje biała koszula, jakimś cudem wcale niewymięta. Włosy
Johna jak zwykle skręcają się w loki, lecz zdołał je poskromić. Wygląda
tak, jakby wybierał się na potańcówkę czy świąteczne spotkanie z
rodziną. A przecież czeka nas coś zupełnie innego.
– Poradzisz sobie – podejmuje. – Wszyscy damy sobie radę.
Będzie dobrze. A jeśli zmuszą cię do wyjazdu, cóż… – Uśmiecha się,
aczkolwiek ten uśmiech nie rozświetla oczu. – Iberia jest piękna nawet o
tej porze roku. Pomyśl tylko, jak świetnie moglibyśmy się bawić.
Kręcę głową. Czuję się winna. To przeze mnie John musi udawać,
Strona 11
że nie wydarzy się dziś nic poważnego. A to nieprawda – czeka mnie
przesłuchanie przed radą. Stanę twarzą w twarz z własnymi występkami,
zarzucą mi zdradę wobec Harrow.
Pierwsze wezwanie otrzymałam w tydzień po balu maskowym u
Blackwella, po którym John z Peterem przywieźli mnie do swojego
domu. Tydzień po odkryciu przez nas planu Blackwella. Chciał przejąć
tron, korzystając z armii setek czarownic i czarowników, których
osobiście pomagałam mu chwytać. Tydzień od czasu, kiedy przekazałam
Johnowi znamię – tę czarną jak atrament, wyrysowaną na moim brzuchu
eleganckimi znakami liczbę XIII; symbol, który dodawał mi sił i
pozwalał szybko dochodzić do zdrowia po odniesieniu ran. Tydzień od
dnia, w którym omal nie umarłam.
Nie byłam wtedy przytomna. Nie byłam również przytomna, kiedy
nadeszło wezwanie drugie i trzecie. W sumie, zanim otworzyłam oczy,
otrzymałam ich sześć. Kolejne pół tuzina przysłano, zanim zdołałam
wykonać pierwszy samodzielny krok. Wzywano mnie raz lub dwa razy
na tydzień, aż położył temu kres Nicholas – złożył członkom rady
obietnicę, że stanę przed ich obliczem, gdy tylko w pełni wyzdrowieję.
Dojście do siebie zajęło mi dwa miesiące.
Przez ten czas żyłam w cieniu nadchodzącego przesłuchania. To
były dwa miesiące wypełnione myślami o przyszłości, o tym, co się ze
mną stanie. Mało prawdopodobne, by rada zezwoliła mi tu zostać i
spokojnie żyć. Za taki luksus musiałabym zapewne w jakiś sposób
zapłacić. Peter obstawia, że uczynią ze mnie swoją zabójczynię. John
uważa, iż zrobią ze mnie szpiega. Ja jednak myślę, że czeka mnie
wygnanie: dostanę godzinę na spakowanie się, a potem odwiozą mnie na
granicę Harrow i wydalą, zabraniając kiedykolwiek wracać.
– Nie możesz ze mną wyjechać. Nawet jeśli rada skaże mnie na
banicję – zauważam. – Pomyśl o Fifer, o ojcu i pacjentach. Nie wolno ci
ich porzucić.
– Przecież już o tym rozmawialiśmy. – John wstaje z łóżka.
Prawdę powiedziawszy, mówił tylko on, ja ograniczyłam się do
protestowania.
– Widzisz, myśl o rozstaniu z nimi bardzo mi się nie podoba, ale na
rozłąkę z tobą nie zgodzę się za żadne skarby – dodaje. – Zresztą, nie ma
Strona 12
o czym dyskutować, i tak do tego nie dojdzie. Nicholas nie pozwoli im
ciebie wyrzucić. – Bierze mnie za rękę i zachęcająco lekko pociąga. –
Chodź, miejmy to już za sobą.
Opornie podnoszę się z materaca. Ja również jestem dzisiaj
elegancko ubrana. Włożyłam nową sukienkę – prezent od Fifer.
Spódnica z połyskliwego bladoniebieskiego jedwabiu, stan w lekko
ciemniejszym odcieniu błękitu, ozdobiony wytłaczanym deseniem i
obszyty srebrną nicią i białymi perełkami. To najładniejsza sukienka,
jaką kiedykolwiek miałam na sobie. Fifer postanowiła zmienić moją
fryzurę. Zaplotła mi spływający po ramieniu wyrafinowany warkocz.
Chciałam mieć rozpuszczone włosy, lecz przyjaciółka okazała się
nieugięta.
– Z warkoczem wyglądasz na czternastolatkę – zauważyła – a im
młodziej się prezentujesz, tym bardziej niewinne sprawiasz wrażenie.
Jestem przekonana, że rada zastanowi się dwa razy, zanim postanowi
skazać dziewczynkę na wygnanie.
John unosi dłoń i lekko ujmuje mój warkocz. Gładzi go, obraca w
palcach. Czując to, przymykam powieki. Stoimy blisko siebie. Kiedy na
powrót otwieram oczy, widzę, że wpatruje się we mnie bardzo uważnie.
Zdaję sobie sprawę, że odpowiadam mu tym samym.
Czar pryska, gdy na korytarzu rozlega się charakterystyczne
chrząknięcie. John odsuwa się ode mnie i zaraz potem w progu pojawia
się Peter. Na jego twarzy, naznaczonej przez życie głębokimi
zmarszczkami, maluje się troska. Podobnie jak John, pirat wygląda dziś
inaczej niż zwykle. Starannie przyczesał ciemne kręcone włosy i
schludnie przystrzygł czarną brodę. Jest świeżo wykąpany, ma
wykrochmalone i wyprasowane ubranie. W zasadzie gdyby nie wiszący
u jego boku miecz – szerokie ostrze, zakrzywiona rękojeść, ulubiona
broń morskich rozbójników – mogłabym go nie poznać.
Obrzuca nas oceniającym spojrzeniem.
– Brawo, brawo. Oboje wyglądacie jak trzeba. Przyjemni dla oka,
ale nie wymuskani. Pachnący, ale bez przesady z wonnościami. –
Pochyla się ku nam, zauważa coś w naszych obliczach. – Moglibyście
się przyłożyć i przybrać trochę bardziej poważne miny. Na świętowanie
będzie czas potem, rozumiemy się?
Strona 13
Cofam się o krok od Johna, ale on po prostu parska śmiechem i
wznosi oczy do góry.
– Powinniśmy ruszać – ciągnie Peter. – Dobrze będzie stawić się
jak najwcześniej. Nie mamy pojęcia, jak będą nastawieni ludzie.
Na dźwięk słowa „ludzie” żołądek skręca mi się w ciasny węzeł.
Lękam się tego, odkąd otrzymałam wezwanie. Boję się stanąć przed
mieszkańcami Harrow, boję się ich opowieści. Mogę usłyszeć, że ja –
lub któryś z moich dawnych kompanów – zabił jednego z ich bliskich; że
ja – lub któryś z moich dawnych kolegów – zniszczył całe ich życie.
Na dole John pomaga mi narzucić płaszcz. Długi, uszyty z
niebieskiej wełny i obrębiony króliczym futerkiem – to również prezent
od Fifer. We troje wychodzimy z domu prosto na przenikliwy chłód.
Powiewy lutowego wiatru kąsają nam twarze i pozbawiają policzki
czucia.
Dom Johna i Petera (ze względu na zamontowane przy ścianie
stodoły wielkie koło wodne ochrzczony Młynem) stoi na skraju wioski
Whetstone, w północnym Harrow, u kresu wąskiej bitej drogi, biegnącej
brzegiem leniwie płynącej rzeczki. Dzisiaj, jak zwykle zresztą, panuje tu
cisza i spokój. Słychać jedynie plusk ociekającej z łopat młyńskiego koła
wody i kwakanie pary dzikich kaczek, które domagają się od nas
poczęstunku.
Młyn jest uroczą posiadłością. W przeszłości składały się na nią
trzy oddzielne mniejsze domki, które Peter z czasem połączył w jeden
większy. Całość sprawia nieco chaotyczne wrażenie. Frontowa część
domu jest niska i długa. W ścianach z brązowego kamienia otwierają się
podniszczone niebieskie drzwi i spore okna o błękitnych szybach.
Środkową część, zbudowano z kolei z czerwonej cegły. Fasadę zdobią
niewielkie okna, nad którymi wyciąga się pod niebo ceglany komin.
Najdalsza część Młyna, w której znajduje się moja sypialnia, cieszy oko
ciemnoszarą cegłą i słomianą strzechą. Otacza ją bujny zielarski ogród
Johna. Opowiadał mi, że wiosną gnieździ się tam mnóstwo ptaków.
Między ziołami aż gęsto wtedy od gniazd i piskląt. Bezustanny,
niemilknący śpiew podobno nie daje mieszkańcom spokoju.
Powracają do mnie dręczące pytania: Czy wiosną wciąż będę z
nimi mieszkać? Czy Młyn będzie jeszcze wtedy na swoim miejscu? A
Strona 14
całe Harrow?
Z Whetstone na miejsce przesłuchania, do Hatch End, mamy
godzinę drogi piechotą. Peter wyjaśnił, że zgodnie z tradycją posiedzenia
rady odbywają się w domu przewodniczącego. Obecnie Nicholas nie
piastuje już tego stanowiska – pełnienie obowiązków uniemożliwiła mu
choroba. Teraz radą kieruje niejaki Gareth Fish. Widziałam go raz w
życiu, właśnie u Nicholasa – wysoki, kościsty i blady jak trup. Zawsze
ubrany na czarno. Peter twierdzi, że to człowiek uczciwy, aczkolwiek
nieco nadgorliwy. John i Fifer nie wyrazili o nim żadnej opinii, ale ich
wymowne milczenie powiedziało mi wszystko, co powinnam wiedzieć.
Ścieżka prowadzi przez pofalowane łąki. Mijamy podniszczone
przez wiatry i deszcze drewniane drogowskazy, których strzałki
wskazują składające się na Harrow, pomniejsze siedliska. Theydon Bois
– 3,2 mile. Mudchute – 17 mil. Hatch End – 3,7 mil. Nazwa Upminster –
62 mile została przekreślona czarnym krzyżem, a czyjaś niewprawna
ręka dopisała pod spodem trzy słowa: „Droga do piekła”.
Gdzie nie spojrzę, widać, że zima rozgościła się w okolicy na
dobre. Ziemię porośniętą kępkami zbrązowiałej trawy i podobnego
odcienia odległe wzgórza pokrywają białe plamy śniegu. Nagie drzewa
wyglądają jak umarłe. Z kominów licznych farm snują się pod chmury
wstęgi dymu. Owce, krowy i konie zbijają się w ciasne, milczące i
rozdygotane stada. Zwierzęta próbują się ogrzać w promieniach bladego
słońca.
Z pozoru pejzaż tchnie spokojem, lecz gdzieś pod powierzchnią
wyczuwam napięcie: wieś się przyczaiła i czeka.
– Nicholas i Fifer spotkają się z nami na miejscu – w mroźną ciszę
wdziera się głos Petera. – Zastanawialiśmy się, czy nie zaprosić też
Schuylera, ale uznaliśmy, że nie warto ryzykować. Lepiej uniknąć
skojarzeń jego, powiedzmy, kapryśnej przeszłości z twoją osobą.
Schuyler. Zjawa. Człowiek, który powrócił zza grobu. Nieżywy i
nieśmiertelny zarazem, obdarzony niezwykłą siłą i mocą. Uratował
Nicholasa. Pomógł mi zniszczyć tablicę uroku, z pomocą której
Blackwell chciał zgładzić Nicholasa. Schuyler ocalił życie nam
wszystkim – wyprowadził nas z pałacu Blackwella i bezpiecznie
pokierował na czekający już okręt Petera. Nie wolno jednak zapominać,
Strona 15
że pomimo tego wszystkiego Schuyler nie przestał być kłamcą, łotrem i
złodziejem. Co prawda, pirat wyraził się oględnie, ale chodziło mu o to,
że przeszłość Schuylera pełna jest przemocy i tajemnic. Zupełnie jak
moja.
– Co do George’a – mówi dalej Peter. – Napisał fantastyczny list,
który zostanie dołączony do materiału dowodowego. Oczywiście
przedstawił cię w jak najlepszym świetle.
W czasie gdy uzurpator Blackwell przejął tron i uwięził króla
Malcolma, lecz jeszcze nie zdążył zamknąć granic Anglii, George –
niegdyś szpieg w przebraniu królewskiego błazna – zdążył wsiąść na
statek płynący do Galii. Ma się tam spotkać z tamtejszym władcą i
poprosić go o żołnierzy i broń. Nie ulega wątpliwości, iż wcześniej lub
później, prawdopodobnie wcześniej, Blackwell zaatakuje Harrow.
Mieszka tu zbyt wielu ludzi potężnych na tyle, by pokrzyżować mu
plany. Dopóki Harrow istnieje, dopóty jest zagrożona pozycja
Blackwella – niepewnego władcy na chwiejnym tronie.
– Jest jeszcze Nicholas – ciągnie Peter. – Rzeczywiście po
ostatnich wydarzeniach – macha zdawkowo ręką, lecz wiem, że ma na
myśli mnie – nieco zmalał w sensie politycznym, ale wciąż posiada
spore wpływy w kręgach dawnych reformistów. Naturalnie, w radzie
zasiadają też osoby, które twierdzą, że to działania Nicholasa pozwoliły
Blackwellowi przejąć władzę. Gdyby nie uparł się pomóc tobie, nie
starał się za wszelką cenę uratować ci życia… – w tym momencie Peter
zerka na Johna, który krzywi się nieładnie – … moglibyśmy mieć szansę
na powstrzymanie przewrotu.
Koncepcja wydaje mi się tak absurdalna, że o mało nie wybucham
śmiechem.
– Przecież Blackwell planował to wszystko od lat – przypominam.
– Być może od dekad. Od kiedy wywołał epidemię zarazy, która zabiła
króla i królową, a także moich rodziców i połowę mieszkańców kraju.
Peter unosi dłonie w pojednawczym geście. Jednak nie milknę.
– Nawet gdybyście o wszystkim wiedzieli, w niczym byście mu nie
przeszkodzili. Powiedziałabym to samo, zanim jeszcze stało się jasne, że
Blackwell jest czarownikiem.
Myślę o człowieku, którego kiedyś znałam, a raczej wydawało mi
Strona 16
się, że znam. Dawniej był inkwizytorem poświęcającym życie
zniszczeniu i wyplenieniu wszelkich przejawów magii, a jednocześnie
snującym tajne plany i okłamującym własnego władcę. Wykorzystał
mnie, Caleba i wszystkich pozostałych łowców czarownic. Chwytaliśmy
dla niego magów i wiedźmy po to tylko, by mógł stworzyć z nich armię,
obalić króla – swojego bratanka – i przejąć władzę w Anglii.
– Nie znacie Blackwella tak dobrze jak ja – podkreślam. – Nie
macie pojęcia, do czego jest zdolny.
Przystaję i teraz zamiast drżeć na chłodzie, pocę się pod wełnianym
płaszczem. John lekko ściska moją dłoń i dopiero wtedy uświadamiam
sobie, że podniosłam na Petera głos.
– Rozumiem – odzywa się pirat. – Rada też musi to zrozumieć.
Muszą się dowiedzieć, co zrobił Blackwell, muszą się dowiedzieć o
wszystkim. Przy odrobinie szczęścia pozwoli nam to przeniknąć jego
plany na przyszłość.
Tę strategię omawialiśmy już niezliczoną ilość razy. Nicholas chce,
żebym wystąpiła przed radą i opowiedziała im o tym, o czym mówiłam
dotąd tylko jemu jednemu i nikomu więcej. O swoim szkoleniu, o tym,
jak zostałam łowczynią czarownic, o Calebie…
Caleb.
Czuję w brzuchu silny, bolesny skurcz. Taki właśnie, jaki pojawia
się zawsze, gdy o nim myślę. A myślę o nim często… Wspominam
chwilę, kiedy podniosłam miecz, by zgładzić Blackwella, a Caleb
zasłonił go własnym ciałem. Zamiast Blackwella, zabiłam Caleba. On
chciał się mnie pozbyć, teraz to rozumiem. Widział we mnie przeszkodę,
która stała na drodze realizacji jego rozbuchanych ambicji. Niemniej ta
świadomość nie wystarcza, by uciszyć pożerające mnie od wewnątrz
wyrzuty sumienia, dręczące mnie codziennie przez dwa miesiące, które
minęły od jego śmierci.
– …i to wszystko – kończy Peter. – Niczego więcej nie musisz
mówić. Wiem, że rozmawialiśmy o tym już ze sto razy, ale naprawdę
jest ważne, żebyś była odpowiednio przygotowana.
Potakuję skinieniem głowy, mimo iż nie dotarło do mnie ani jedno
jego słowo. Zawsze, kiedy porusza ten temat, moje myśli ulatują ku
Calebowi i zamykam się na cały świat.
Strona 17
Resztę drogi pokonujemy we względnym milczeniu. Jestem za
bardzo zdenerwowana, by rozmawiać, Peter jest zbyt spięty, a John
nazbyt zmartwiony. Idzie obok mnie, ściąga brwi i raz po raz
przeczesuje włosy dłonią, aż w końcu te starannie ułożone rano loki
rozsypują się na wszystkie strony. W tej bezładnej fryzurze wygląda
chłopięco, z pewnością nie na swoje dziewiętnaście lat.
Dróżka przed nami zaczyna się zwężać, przeciska się pomiędzy
rosnącymi po bokach drzewami. Pnie są wysokie i sękate. Pozbawione
liści gałęzie wiją się i splatają niczym palce, tworząc nad naszymi
głowami swoisty baldachim, rzucający cień na wilgotną ziemię i
przesłaniający niebo.
– Uważajcie tutaj. – Peter wskazuje powalony pień, leżący na
samym środku ścieżki. – Latem te drzewa wyglądają prześlicznie, ale
gdy tylko spadną pierwsze zimowe deszcze, co najmniej połowa się
przewraca… Mocno to irytu… Rany Boskie!
John gwałtownie wciąga powietrze. Podnoszę wzrok i widzę setki,
może nawet tysiąc ludzi. Czekają przy drodze do domu Garetha. Przez
moment wszyscy troje stoimy jak wryci, wpatrując się w oblicza
mężczyzn i kobiet, na których maluje się cała paleta emocji. Od
zaciekawienia przez odrazę aż po nienawiść.
Przepychamy się naprzód, drżąc pod wełnianymi płaszczami,
kapeluszami, szalikami i rękawicami. Nie poznaję żadnego z tych ludzi,
lecz dobrze znam takie spojrzenia, sposób, w jaki ich oczy omiatają moje
zbyt eleganckie odzienie – sukienkę i płaszcz. Nagle cały wysiłek, jaki
Fifer włożyła w to, bym wyglądała porządnie i niewinnie, okazuje się dla
tych gapiów w najlepszym razie farsą, w najgorszym – obrazą. Nie
jestem tutaj u siebie i oni wszyscy dobrze o tym wiedzą.
– Głowa do góry – szepce Peter. – Masz minę winowajcy.
– Bo czuję się winna – odpowiadam.
– Uczucie a jego okazywanie to dwie zupełnie różne sprawy –
zauważa Peter. – Patrzcie, tam stoi Gareth. Wprowadzi nas do środka.
Bezkresne morze ludzi urywa się pod niskim kamiennym murkiem,
otaczającym dom Garetha. To piętrowy budynek z cegły w kolorze
piaskowca, otoczony ze wszystkich stron zadbanymi ogródkami, w
których wszystkie rośliny zabezpieczono słomą przed zimowymi
Strona 18
chłodami. Z jednej strony dom graniczy ze zboczem wzgórza, gęsto
porośniętym ciemnymi mocnymi drzewami, z drugiej znajduje się
katedra. To oddzielna budowla, lecz wzniesiona z identycznej piaskowej
cegły. Świątynię okala żelazny parkan, w którym otwiera się wysoka
brama, a przed wejściem rozłożył się stary cmentarz, pełen
niszczejących nagrobków. Nieregularnie spękane płyty i krzyże.
Wszystko omszałe i murszejące.
Gareth, odziany w czarną szatę radcy, z wyhaftowanym na
przedzie czerwono-pomarańczowym symbolem reformistów, rusza ku
nam raźnym krokiem. Wygląda dokładnie tak, jak go zapamiętałam –
jest patykowaty i siwy. Bladoniebieskie oczy pobłyskują zza okularów w
drucianych oprawkach. Podaje rękę Peterowi, a potem wita się z
Johnem, który ściska jego dłoń bez większego entuzjazmu.
– Ufam, że dotarliście bez większych niespodzianek? – zagaja
Gareth.
– Widzisz przecież – mruczy pod nosem John.
Peter obrzuca syna ostrym spojrzeniem, lecz John nie zwraca na
niego uwagi.
– Bez niespodzianek – potwierdza. – Chociaż myślę, że to raczej
zasługa przypadku niż ludzkich zamiarów. Zdaje mi się, że chciałeś, by
przesłuchanie odbyło się w kameralnej atmosferze, tymczasem mam
wrażenie, że przyszli wszyscy mieszkańcy północnego Harrow.
Gareth odpowiada słabym, lekko przepraszającym uśmiechem.
– W Harrow wieści rozchodzą się błyskawicznie. Dobrze o tym
wiesz. Zwłaszcza wieści tej wagi – zauważa.
Spogląda na tłum napierający tak bardzo, że praktycznie otacza nas
ze wszystkich stron. Gapie zamilkli. Stojący w dalszych rzędach
wyciągają szyje, próbują wychwycić słowa Garetha, który wyjaśnia:
– Wiele osób dopiero teraz dowiedziało się o chorobie Nicholasa.
To naturalne, że przejęli się jego losem. W końcu to popularna
osobistość. – W tym momencie uśmiech Garetha przygasa. – Jestem też
pewien, iż wielu jest wdzięcznych Elizabeth za darowanie mu życia.
– Ona mu nie darowała życia, ona je ocaliła. – W tonie Johna
słychać irytację. Ojciec kładzie mu dłoń na ramieniu, lecz on i na to nie
zwraca większej uwagi. – A skoro ludzie są jej tak bardzo wdzięczni, to
Strona 19
dlaczego musimy uczestniczyć w przesłuchaniu?
– Obawiam się, że przepisy nie wyglądają tak, jak ci się wydaje. –
Gareth rozkłada ręce, jakby nie miał wpływu na postępowanie rady,
jakby nie był jej przewodniczącym. – Przesłuchania zarządza rada, nie
mieszkańcy. Aczkolwiek jestem pewien, iż podczas głosowania zdanie
ludzi zostanie wzięte pod uwagę.
W żadnym z wbitych we mnie spojrzeń nie jestem w stanie
dostrzec czegokolwiek choćby zbliżonego do wdzięczności.
– Tak czy inaczej, wszyscy radcy czekają wewnątrz. Możemy już
iść? – Gareth wskazuje nie na swój dom, lecz na gmach katedry. –
Biorąc pod uwagę liczbę zebranych, musieliśmy zmienić miejsce obrad.
Rozumiem, że nie macie nic przeciwko?
– A gdybyśmy mieli, to co? – warczy John.
– Nie mamy zupełnie nic przeciwko – rzuca wesoło Peter. –
Chodźmy.
Gareth prowadzi nas ścieżką do bramy świątyni, tłum wciąż jest
blisko, napiera z tyłu. Przewodniczący otwiera bramę i rusza żwawo do
drzwi. Czarny płaszcz rozdyma się za nim niczym burzowa chmura.
Peter zmierza za nim zdecydowanym krokiem, lecz ja się waham.
Znienacka opadają mnie złe przeczucia. Te wszystkie bramy i wrota tak
bardzo podobne do tych w Ravenscourt – wysokie i groźne. Ten tłum tak
bardzo przypominający wściekłą ciżbę, zbierającą się przed tamtejszym
pałacem. Wieńcząca katedrę wieża to z kolei wyciągnięty oskarżycielsko
palec sędziego. A nagrobki – ławnicy szykujący się do wydania wyroku.
– Spokojnie, niedługo będziesz to mieć za sobą – szepce mi na
ucho John.
Na plecach czuję kojący dotyk jego mocnej dłoni.
Odwracam się do niego i wtedy to widzę: raptowne poruszenie,
rozmyta w ruchu sylwetka w czerni. Słyszę znajomy dźwięk –
skrzypnięcie drewna, jakie wydaje naprężony konopną cięciwą kawałek
cisu. Gotowy do strzału łuk. Okrzyk wyrywa mi się z ust dokładnie w
chwili, gdy pierzasty pocisk przeszywa gardło mężczyźnie stojącemu tuż
obok Johna.
Strona 20
Rozdział 2
Trafiony otwiera szeroko usta, szok miesza się na jego twarzy z
przerażeniem. Z rany w szyi tryska fontanna krwi, zalewająca koszulę,
zanim jeszcze ciało padło z głuchym odgłosem na ziemię, bezwładne jak
worek z rzepą.
Dokoła rozlegają się wrzaski. Kolejna strzała – nie, dwie strzały –
rozcinają powietrze. Pada następny mężczyzna, zaraz potem – kobieta.
Peter wyszarpuje miecz z pochwy, wolną ręką wskazuje katedrę.
– Dalej! Do środka! Oboje! Błyskiem! – Wymija nas pędem,
wyskakuje za bramę i znika w tłumie.
John chwyta mnie za ramię żelaznym uściskiem i ciągnie ścieżką
naprzód. Wyprzedzamy stłoczonych, krzyczących ludzi. John otwiera
pchnięciem wrota katedry i ukazuje się nam stojąca na progu Fifer –
blada i śliczna w szmaragdowozielonej sukience. Włosy ma splecione w
ciasny koczek.
– Co się dzieje? – W jej zazwyczaj szorstkim głosie pojawia się
piskliwa nuta strachu. – Słyszałam jakieś wrzaski…
– Atakują nas. – John wpycha mnie do wnętrza. Oblewają go
strumienie tłoczących się ludzi, rozdzielają nas. Wypuścił mnie z uścisku
i zniknął przed świątynią. – Zostańcie w środku! – dolatuje mnie jego
wołanie. – Nie wychodźcie pod żadnym pozorem!
– John!
– Zostańcie w środku! – powtarza.
Słyszę go, lecz nie widzę. Raz jeszcze wołam go po imieniu, lecz
rozpłynął się na dobre w tłumie.
Przemykam wzdłuż tylnej ściany katedry i dalej, boczną nawą, w
stronę transeptu. Fifer depcze mi po piętach. Ludzie wypełniają główną
nawę i przestrzenie między ławkami. Z krzykiem przepychają się jeden